3681
Szczegóły |
Tytuł |
3681 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3681 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3681 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3681 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Krzysztof Boru� Andrzej Trepka
KOSMICZNI BRACIA
Do Czytelnik�w "Magazynu Mi�dzygwiezdnego"
W dwa tysi�ce pi��set czterdziestym pierwszym roku po raz pierwszy w dziejach ludzko�ci spotkali si� jej wys�annicy z przedstawicielami pozaziemskiej cywilizacji istot rozumnych. Dramatyczne wydarzenia towarzysz�ce temu spotkaniu sta�y si� �r�d�em wielu nieporozumie�, w�tpliwo�ci i obaw. Niestety, w tak trudnym okresie jak obecny, gdy wa�� si� losy ludzko�ci, znaczenie tych wydarze� �atwo ulega wyolbrzymieniu lub te� czasem przesadnemu zbagatelizowaniu, co mo�e poci�gn�� niezmiernie tragiczne dla naszej cywilizacji nast�pstwa.
Nap�ywaj�ce dot�d informacje by�y bardzo fragmentaryczne i cz�sto komentowano je tendencyjnie. Przebieg wydarze� podajemy tu w dw�ch relacjach: naszej ekspedycji mi�dzygwiezdnej oraz gospodarzy Uk�adu Alfa Centauri zwanych Urpianami. Tekst tych relacji zamieszczamy bez w�asnych komentarzy i zmian, �ci�le wed�ug ta�my radio-skryptora.
Dramatyczne prze�ycia uczestnik�w wyprawy opisuje jej kronikarka - Daisy Brown. Autorem tekst�w zatytu�owanych "M�wi A-Cis" jest Urpianin, kt�ry od swej spo�eczno�ci otrzyma� zadanie nawi�zania bezpo�rednio kontaktu z lud�mi po ich przybyciu do Uk�adu Alfa Centauri. Przek�adu urpia�skiego zapisu magnetycznego na ludzki mi�dzynarodowy j�zyk Zetha dokona� sam autor za pomoc� konwernom�w, staraj�c si� nada� im form� zbli�on� do relacji sk�adanych przez ludzi. Teksty te opracowa�a j�zykowo i opatrzy�a przypisami D. Brown. Zwi�kszy�o to ich czytelno��, ale jednocze�nie poci�gn�o za sob� pewne nieuniknione zniekszta�cenia i uproszczenia orygina�u urpia�skiego. Urpianie operuj� bowiem wieloma skr�tami my�lowymi, a �wiat ich poj�� naukowych i technicznych jest niewsp�miernie bogatszy od naszego. Daisy Brown stara�a si� jednak tam, gdzie tylko by�o mo�liwe, zachowa� oryginalny ci�g my�lowy urpia�skiego autora.
A-Cis i Daisy Brown napotkali powa�ne trudno�ci przy wyra�aniu poj�� urpia�skich j�zykiem poj�� ludzkich, nie m�wi�c ju� o tym, �e translacja tre�ci psychicznej tych poj�� by�a cz�sto niemo�liwa wobec odmienno�ci kulturowej. Trudno�ci te starali si� oni zmniejszy� w dwojaki spos�b: stosuj�c liczne przypisy oraz wprowadzaj�c nowe okre�lenia, tworzone z okre�le� o przybli�onym znaczeniu.
Oczywi�cie nie brak u ludzi i Urpian poj�� o znaczeniu identycznym, np. je��, pyta�, zapami�tywa�, gwiazda, czas. Wiele poj�� zawiera tre�� zbli�on� i bez wi�kszego ryzyka nieporozumienia mo�na je stosowa� w przek�adzie. Bywaj� jednak i poj�cia tak r�ne, �e nawet za pomoc� om�wie� nie uda�o si� przet�umaczy� ich na j�zyk poj�� ludzkich.
W takich przypadkach um�wiono si� poj�cia owe podawa� w pisowni fonetycznej. Trzeba zaznaczy�, �e "fonetyczno��" ta ma niewiele wsp�lnego z transkrypcj� j�zykow� stosowan� w lingwistyce ziemskiej. Ludzie porozumiewaj� si� mi�dzy sob� za po�rednictwem mowy d�wi�kowej. Urpianie mow� radiow�. W wyniku proces�w ewolucyjnych wykszta�ci�y si� u nich narz�dy wysy�aj�ce i odbieraj�ce fale elekromagnetyczne. Niemniej mow� ich mo�emy s�ysze� za po�rednictwem odbiornik�w fal radiowych, rejestrowa� i odtwarza�, po odpowiednim zwolnieniu tempa, w postaci pisk�w o r�nej, bardzo szybko zmieniaj�cej "si� wysoko�ci ton�w. St�d pojedyncze "s�owa" urpia�skie mo�na zapisa� w transkrypcji muzycznej. Gdy, na przyk�ad Urpianin wypowiada nazw� planety zwanej przez nas B�yskaj�ca, mo�na, stosuj�c pewne uproszczenia, wyodr�bni� trzy d�wi�ki przy ustalonym umownie tempie ta�my: la-re-mi. St�d planet� t� mo�na by nazwa� Laremi. W podobny spos�b "przet�umaczone" zosta�o nazwisko urpia�skiego wsp�autora wspomnie�, z tym, �e dla nazwisk zachowano literowe, nie sylabowe (solmizacyjne) oznaczenia o�miu podstawowych d�wi�k�w gamy. Trzeba zaznaczy�, i� dla przejrzysto�ci tekstu tam, gdzie mo�liwe by�o przybli�one przet�umaczenie jakiego� s�owa, wsz�dzie rezygnowali�my z transkrypcji "fonetycznej".
Redakcja "Magazynu Mi�dzygwiezdnego".
Krzysztof Boru�
Cz�� l
Imperium M�dro�ci
(Relacje Daisy Brown)
LEPIEJ NIECH NIE WIEDZ�...
Jest nas sze�cioro, skazanych splotem przypadk�w na �mier�: konstruktor Jaros�aw Brabec, geofizyczka Astrid Sheeldhorn, jej m�� - archeolog Szu Su�, lekarka Zoe Karlson, m�j m�� - astronom Dean Roche oraz ja - Daisy Brown - ��czno�ciowiec i kronikarka wyprawy Astrobolidu do planet Uk�adu Alfa Centauri1.
Brabec by� wsp�tw�rc� RER - naszego nowego, eksperymentalnego statku mi�dzygwiezdnego. To Jaro g��wnie przyczyni� si� do rozwi�zania zagadki konstrukcyjnej silnika fotonowego, kt�rego szcz�tki odnale�li�my w lodach planety Urpa, kr���cej wok� gwiazdy Proxima Centauri. Pozwoli�o to naszym technikom zbudowa� statek zwiadowczy osi�gaj�cy pr�dko�ci relatywistyczne podczas przelotu z Uk�adu Proximy do Uk�adu Tolimana. Jego kosmolot - cz�on za�ogowy mog�cy pe�ni� rol� promu kosmicznego i samolotu - mia� zapewni� nam bezpieczne l�dowanie na planetach tego uk�adu dw�ch s�o�c. Zag�ada cz�onu nap�dowego RER i utrata materii odrzutowej, niezb�dnej do lot�w wahad�owych w Uk�adzie Tolimana, przekre�li�y te plany, staj�c si� jednocze�nie osobist� kl�sk� Brabca. Gdyby jeszcze wiedzia�, co nas czeka...
Na podstawie materia��w zebranych w opustosza�ych podziemiach Urpy kierownik naszej grupy Szu stwierdzi�, �e mieszka�cy tej planety wyemigrowali przed pi�tnastoma wiekami w kierunku uk�adu dw�ch s�o�c Tolimana. Spodziewa si�, �e tam, na planecie B�yskaj�cej, spotkamy owe niezwyk�e tr�jnogie istoty, kt�re potrafi�y zmienia� tory planet i uchroni� �ycie Temy przed zag�ad�, jak� nios�o przyga�ni�cie Proximy. S�ysz�, jak ci�gle rozmawia na ten temat z Ast, jak rozwa�aj� r�ne warianty nawi�zania bezpo�redniego kontaktu mi�dzycywilizacyjnego i wymiany wiadomo�ci. Czy� wolno mi odebra� im wiar�, �e zniszczenie silnika fotonowego tylko op�ni nieco to spotkanie?
Rysunek 1. Schemat uk�adu cz�on�w statku mi�dzygwiezdnego RER
Ast nale�y do kobiet, kt�re nie odst�puj� na krok swych m��w czy kochank�w. To zadecydowa�o o jej udziale w rekonesansie. Inaczej przedstawia si� sprawa najm�odszej uczestniczki ekspedycji RER - Zoe. Oczywi�cie w zespole naszym musia� znajdowa� si� lekarz, a Zoe daje sobie �wietnie rad� z uniwersalnym medykiem pok�adowym. Jednak udzia� jej w tak trudnej i niebezpiecznej wyprawie budzi� powa�ne w�tpliwo�ci. Zoe nie widzi. Straci�a wzrok w wypadku na planecie Nokta, gdy�my prowadzili prace w uk�adzie planetarnym gwiazdy Proxima Centauri. Zmiany, jakie nast�pi�y w o�rodkach wzrokowych jej m�zgu, wymagaj� z�o�onych zabieg�w regeneracyjnych, kt�rych tu, w polowych warunkach ekspedycji mi�dzygwiezdnej, nie jeste�my w stanie przeprowadzi� bez pomocy specjalist�w ziemskich. Niestety, pomoc taka, w postaci programu dla robot�w operacyjnych, mo�e nadej�� za osiem lat, a wi�c w czasie, gdy nasz statek macierzysty Astrobolid b�dzie wraca� ju� na Ziemi�.
Zoe, mimo kalectwa, nie zrezygnowa�a jednak z aktywnego udzia�u w badaniach. Dzi�ki uporowi i pracowito�ci zdoby�a du�� wiedz� w takich dziedzinach, jak planetologia, medycyna i psychologia, a jej �mia�e i oryginalne pomys�y przyczyni�y si� w niema�ym stopniu do sukces�w ekspedycji. Nale�y ona zreszt� do ludzi, kt�rzy na skutek cierpie� fizycznych i moralnych wcze�niej dojrzewaj� i ucz� si� pojmowa� g��biej �ycie.
Gdy mia�a dziewi�tna�cie lat, pokocha�a bez wzajemno�ci fizyka W�adys�awa Kalin� i bardzo ci�ko prze�y�a kl�sk� swych uczu�. Przypuszczali�my nawet, ze w og�le od tego czasu czuje niech�� do m�czyzn. Mo�e w�a�nie pragnienie odsuni�cia si� na pewien czas od W�ada i jego narzeczonej Suzy sprawi�a, �e zg�osi�a sw�j udzia� w wyprawie zwiadowczej? Motywowa�a to, co prawda, dotychczasow� prac� nad nawi�zaniem ��czno�ci z istotami rozumnymi zamieszkuj�cymi Uk�ad Alfa Centauri, ale czy by� to jedyny pow�d?
C� mog� powiedzie� o sobie i mym m�u Deanie? To, �e znale�li�my si� w�r�d za�ogi RER, by�o przede wszystkim zas�ug� Deana. Zawsze i wsz�dzie chce by� pierwszy, a dla pog��bienia swej wiedzy got�w jest po�wi�ci� wszystko. Tym razem zreszt� i ja sama chcia�am, aby�my pierwsi spo�r�d wszystkich uczestnik�w ekspedycji mi�dzygwiezdnej dotarli do planet Tolimana. Pow�d by� mo�e wyda si� komu� dziwaczny, ale c� - pochodzenie nas dwojga te� jest dziwaczne.
Dean i ja urodzili�my si� w Celestii, starej, sztucznej planecie, kt�ra, pchni�ta przez garstk� szale�c�w na mi�dzygwiezdne bezdro�a, mia�a szuka� przysz�o�ci na Juvencie w uk�adzie gwiazd Tolimana. Planety tej nie widzia� �aden astronom celestia�ski. Istnia�a ona tylko w legendzie, w micie zawartym w �wi�tej ksi�dze Celestii jako raj obiecany sprawiedliwym przez Pana Kosmosu. Do tej planety t�skni�y pokolenia Celestian. Legenda o Juvencie - �wiecie wiecznej m�odo�ci - przewija�a si� przez nasze dzieci�ce marzenia, zostawiaj�c w pami�ci �lad na ca�e �ycie.
Kt� m�g� przypuszcza� w�wczas, �e marzenia te uciele�ni� si� w mi�dzygwiezdnym statku Astrobolidzie, kt�ry zjawi� si� niespodziewanie na szlaku samotnej w�dr�wki naszego zamkni�tego �wiata2.
Od tamtych czas�w min�o p�tora wieku. Dziewi��dziesi�t procent tego czasu wype�ni� nam jednak sztuczny sen, zwalniaj�cy dziesi�ciokrotnie proces starzenia si� naszych organizm�w w okresie lotu Astrobolidu do Alfa Centauri, i lata m�odo�ci sp�dzone w Celestii wydaj� si� nam bardzo niedawn� przesz�o�ci�. Dlatego w�a�nie, chocia� kto� mo�e uzna� to za naiwne, zapragn�li�my spe�ni� marzenia naszych przodk�w - wyl�dowa� na Juvencie jako pierwsi z ludzi.
Sta�o si� jednak inaczej. Nie staniemy pod niebem Juventy. Przed nami nie legendarny raj, lecz termoj�drowe piek�o.
O tym, co ma nadej��, wiemy tylko ja i Dean.
To on jako astronom dokona� pomiar�w i oblicze� i odkry� straszn� prawd�. Przez trzy dni nie zdradzi� jej przed nikim, chc�c trzyma� nas jak najd�u�ej w nie�wiadomo�ci. I mia� racj�. Czy komu� zda si� na co� �wiadomo�� bezsilno�ci? Czy nie lepiej �udzi� si� do ko�ca?
Nie�atwo jednak pod mask� spokoju ukry� strach. Dean nigdy nie nale�a� do ludzi o silnych nerwach. Brak mu opanowania i r�wnowagi duchowej Szu, hartu Zoe czy cho�by wrodzonego optymizmu Jara. Zbyt wielki by� to ci�ar jak na jego si�y. Te trzy dni sam na sam z tajemnic� nadchodz�cej �mierci doprowadzi�y go niemal do ob��du.
Zanim powiedzia� mi o swym odkryciu, czu�am, �e sta�o si� co� strasznego, �e nie chodzi tu o przem�czenie czy chorob�. Widzia�am, jak sili si� na spok�j i u�miech w czasie ka�dej rozmowy, ile kosztuje go ka�da rzeczowa odpowied�.
Po raz pierwszy zauwa�y�am zmian� w wygl�dzie Deana ju� nast�pnego dnia po dokonanym przez niego odkryciu. Jaro m�wi� Szu i Ast o mo�liwo�ci budowy zast�pczego silnika po otrzymaniu instrukcji z Astrobolidu. Wyraz oczu Deana by� w�wczas jaki� przejmuj�cy i niezrozumia�y.
- Po co to wszystko - wymamrota� nie wiadomo do kogo i po�piesznie wype�zn�� po �cianie z kabiny mieszkalnej. Pod��y�am za nim pytaj�c, co znacz� te s�owa. Zmiesza� si� i odrzek�, i� mia� na my�li now� instrukcj� dla mikrouniwera. Bardzo mnie zdziwi�o to "wyja�nienie". Dean uczestniczy� we wszystkich naradach i sam zadawa� wiele pyta� dotycz�cych naszych technicznych mo�liwo�ci. Wiedzia� dobrze, i� eksplozja zniszczy�a silnik niemal doszcz�tnie i �e posiadane przez nas instrukcje naprawcze na nic si� tu nie zdadz�. Rozproszenie materii, a wi�c brak tworzywa, wyklucza jak�kolwiek pr�b� rekonstrukcji. Pozosta�o tylko znale�� now�, dostosowan� do obecnych warunk�w koncepcj� techniczn� i opracowa� inn�, z gruntu odmienn� instrukcj�. Na to jednak trzeba by�o pracy zespo�u technostat�w Astrobolidu. Rozwi�zywanie problemu we w�asnym zakresie za pomoc� maszyn matematycznych i mikrouniwera nie tylko wymaga�o d�ugich miesi�cy oblicze� i pr�b, ale nie dawa�o tak�e gwarancji powodzenia wobec bardzo ograniczonych �rodk�w technicznych.
Na powy�sze argumenty nie otrzyma�am jednak od Deana odpowiedzi. P�niej spostrzeg�am, �e tylko z pozoru po�wi�ca� pracy w obserwatorium wiele czasu. W rzeczywisto�ci ca�ymi godzinami tkwi� nieruchomo pod pantoskopem, wpatrzony w pomara�czow� tarcz� Tolimana B. Nie mog�am zrozumie�, co si� z nim dzieje. Dlaczego nie pomaga Brabcowi tak jak my wszyscy? Przecie� nawet Zoe stara�a si�, w granicach zakre�lonych przez jej aparat dermowizyjny, bra� jak najczynniejszy udzia� w przygotowaniach technicznych do przebudowy statku, kt�ra mia�a nast�pi� z chwil�, gdy nadejdzie oczekiwana instrukcja.
Ten stan depresji pog��bia� si� u Deana z godziny na godzin�. Na pytania odpowiada� p�s��wkami, zapomina� o pastylkach od�ywczych, a w godzinach snu s�ysza�am, jak, zawieszony na pasie u �ciany, drapie nerwowo chropowat� powierzchni�. Gdy coraz natarczywiej domaga�am si� od niego wyja�nie�, zacz�� mnie unika�.
Czwartej nocy po katastrofie, gdy nie zjawi� si� w og�le w kabinie sypialnej, za��da�am od niego kategorycznie, aby powiedzia� mi otwarcie, co go gn�bi. Nie potrzebowa�am d�ugo nalega�. By� ju� w takim stanie rozstroju nerwowego, �e czeka� tylko na okazj�, aby wyzna� mi prawd�.
Pocz�tkowo nie chcia�am mu wierzy� przypuszczaj�c, �e wpad� w jakie� chorobliwe maniactwo spowodowane katastrof� RER. Przedstawi� mi jednak rzeczowe dowody. Sama sprawdzi�am pomiary i obliczenia.
Nie myli� si�: siedemnastego dnia po katastrofie nast�pi koniec naszej wyprawy. Za jedena�cie dni nasz kosmolot, wraz z resztkami tego, co jeszcze przed tygodniem by�o fotonowym silnikiem RER, wpadnie w gorej�c� otch�a� atmosfery Tolimana B.
Czy boj� si� �mierci? P�yta ochronna oddzielaj�ca cz�on nap�dowy od kosmolotu wysz�a ca�o z katastrofy. W jej cieniu kry� si� b�dziemy do ostatnich chwil �ycia. Gdyby zabrak�o tej os�ony, kabiny mieszkalne sta�yby si� ognistym piecem tortur. W obecnej sytuacji nie odczujemy zmiany w otoczeniu a� do wtargni�cia naszego schronienia w fotosfer� gwiazdy. Przy pr�dko�ci 46 000 km/s �mier� nast�pi niemal bezbole�nie i natychmiast. Gdy jednak patrz� w twarze Zoe, Ast, Jara czy Szu i s�ysz�, jak snuj� beztrosko plany na przysz�o��, ogarnia mnie taka rozpacz, �e poczynam traci� panowanie nad nerwami.
Podzielam zdanie Deana, �e nie ma sensu wtajemnicza� ich w to, co nas czeka za jedena�cie dni. S� przekonani, �e statek nasz przebiegnie obok Tolimana B w odleg�o�ci co najmniej kilkunastu milion�w kilometr�w i �e przy odpowiednim manewrowaniu kosmolotem w cieniu tarczy ochronnej nie grozi nam nawet chwilowy wzrost temperatury. Przysz�o�� w ich mniemaniu kszta�tuje si� zupe�nie bezpiecznie. Je�li nawet niemo�liwe b�dzie zbudowanie nowego silnika, statek-baza Astrobolid, poruszaj�cy si�. tym samym szlakiem z pr�dko�ci� 52 000 km/s, dogoni nas za p�tora roku. Co najwy�ej nast�pi nieprzewidziana zmiana w harmonogramie ekspedycji. Strefa ochronna dzia�a. Zderzenie by�o przypadkiem, kt�ry po raz drugi zdarzy� si� nie mo�e. S� wi�c pewni, �e przygoda nasza zako�czy si� szcz�liwie.
Czy mamy prawo pozbawi� ich z�udze�? Po co? Zbadali�my skrupulatnie wszystkie mo�liwo�ci. Gdyby istnia�a cho� jedna szansa na miliard!
SPLOT PRZYPADK�W
Kiedy przed siedmiu miesi�cami wyruszyli�my z uk�adu planetarnego Proximy, wyda�o nam si�, �e �adne niebezpiecze�stwa nie mog� zagra�a� RER i jego za�odze. Prawdopodobie�stwo awarii silnika z przyczyn wewn�trznych by�o tak niewielkie, �e przypadek taki mo�na by�o uzna� z g�ry za wykluczony.
Wysi�ki naszych konstruktor�w skoncentrowa�y si� przede wszystkim na stworzeniu skutecznej ochrony przed meteorytami. Chocia� spotkanie z wi�ksz� grudk� materii w przestrzeni mi�dzygwiezdnej jest niezmiernie rzadkim zjawiskiem, ale i to niebezpiecze�stwo nale�a�o przewidzie�.
Dop�ki statki kosmiczne rozwija�y pr�dko�ci mniejsze od 60 000 km/s, niemal niezawodne zabezpieczenie przed meteorytami stanowi�a strefa ochronna o zasi�gu do dwustu tysi�cy kilometr�w, w kt�rej miotacze badonowe powodowa�y dezintegracj� ka�dej grudki materii zagra�aj�cej statkowi. Tak� stref� dezintegracji, jeszcze bardzo prymitywn�, mia�a nawet stara Celestia.
Nasz eksperymentalny statek rozwija� jednak przez 5/6 drogi pr�dko�� wi�ksz� od 60 000 km/s. W tych warunkach, zanim aparatura radiolokacyjna zd��y�aby uruchomi� akcelerator, wykryty przez ni� meteoryt zderzy�by si� z naszym statkiem. St�d w pierwszej po�owie drogi, gdy rakieta nasza nabiera�a nieustannie pr�dko�ci, chroni�a j� w du�ym stopniu przed zderzeniem z meteorytami druga rakieta, tak zwana ochronna wyposa�ona we w�asne silniki i poruszaj�ca si� przed nami w odleg�o�ci dwustu pi��dziesi�ciu tysi�cy kilometr�w. Ta rakieta-tarcza stwarza�a przed sob� do�� intensywne pole ochronne, wyrzucaj�c nieprzerwanie szerokim snopem badon. Podzia� na dwie rakiety, oddzielone odleg�o�ci� dwustu pi��dziesi�ciu tysi�cy kilometr�w, stanowi� dodatkowe zabezpieczenie przed katastrof�. Przy pr�dko�ci bliskiej po�owy pr�dko�ci �wiat�a jaki� wi�kszy meteoryt m�g� nie ulec ca�kowitej dezintegracji i zderzy� si� ze statkiem. W tej sytuacji zag�adzie uleg�aby rakieta ochronna.
Rysunek 2. Lot RER z Uk�adu Proximy do Uk�adu Tolimana
Z chwil� osi�gni�cia po�owy drogi i rozpocz�cia hamowania rakieta ochronna stawa�a si� zbyteczna. Strumie� foton�w o ogromnej energii, wyrzucany przez silnik RER w kierunku ruchu statku, by� najlepsz� ochron� nie tylko przed py�ami, ale nawet i wi�kszymi grudkami materii kosmicznej. Wyj�tek stanowi�y meteoryty przecinaj�ce drog� tu� przed statkiem, ale by� to przypadek bardzo ma�o prawdopodobny.
Tote�, gdy przebyli�my szcz�liwie ponad dziewi��dziesi�t pi�� procent drogi i statek znalaz� si� nie tylko pod ochron� strumienia foton�w, ale r�wnie� akcelerator�w badonowych, nikt z nas nie przypuszcza�, �e mo�e nam zagra�a� jakie� niebezpiecze�stwo.
Katastrofa nast�pi�a zupe�nie niespodziewanie przy pr�dko�ci 46 000 km/s. "Meteoryt" o masie trzydziestu sze�ciu kilogram�w, p�dz�cy wprost na nas, wyparowa� w strumieniu foton�w niemal doszcz�tnie. Owo "niemal" zadecydowa�o. Wystarczy�a kilkumiligramowa grudka, aby przy zderzeniu z RER wywo�a� eksplozj�, kt�ra roznios�a dos�ownie ca�y silnik fotonowy.
Wszystko to nast�pi�o przy czynnej strefie ochronnej. Dlaczego dezintegratory zawiod�y? Wyja�ni�a to dopiero analiza zapisu dokonanego przez nasze odbiorniki tu� przed katastrof�. Strefa dezintegracji chroni�a niezawodnie przed cia�ami poruszaj�cymi si� bezw�adnie wprost na RER, Zawiod�a, nasi konstruktorzy bowiem przewidzieli ochron� tylko przed cia�ami naturalnymi. Nie przewidzieli, �e RER mo�e spotka� na swej drodze cia�o obdarzone zdolno�ci� zmiany kierunku ruchu.
Czy�by uderzy� w nas pocisk wys�any przez w�adc�w uk�adu dwu s�o�c Tolimana? Nie! By�a to nasza w�asna rakieta Robot I, kt�ra blisko cztery lata temu uleg�a uszkodzeniu w czasie bada� gwiazdy Proxima Centauri. Uszkodzenie polega�o na tym, �e zamiast hamowania robot zwi�kszy� jeszcze bardziej pr�dko��, a po wy��czeniu fali prowadz�cej skierowa� si� ku Uk�adowi Tolimana. Pocz�tkowo nie umieli�my wyt�umaczy� przyczyn tego zjawiska, p�niej jednak doszli�my do wniosku, �e widocznie przyci�gn�y go sygna�y nadawane przez mieszka�c�w planet tej podw�jnej gwiazdy. Aparatura samosteruj�ca musia�a ulec rozstrojeniu. Co prawda, nie bardzo zgadza�y si� nam obliczenia energetyczne - zmiana kierunku by�a zbyt szybka jak na dzia�anie samego silnika rakiety - ale lepszego wyt�umaczenia nie znale�li�my.
O zaginionym robocie zreszt� pr�dko zapomnieli�my w powodzi nowych, coraz to niezwyklejszych wydarze�. Nikt nie spodziewa� si�, aby�my mogli go jeszcze spotka�.
Przyczyny zderzenia by�y skomplikowane, splot przypadk�w niezmiernie rzadki.
Przede wszystkim tor ruchu Robota I niemal dok�adnie pokrywa� si� z prost� ��cz�c� Proxim� z Tolimanem B. T� sam� tras� przemierza� nasz statek z szybko�ci� czterokrotnie wi�ksz�, przy czym powinni�my byli min�� robota w odleg�o�ci oko�o pi��dziesi�ciu milion�w kilometr�w. W tym czasie Zoe rozpocz�a nadawanie codziennej "audycji" w kierunku Uk�adu Tolimana (druga przypadkowa zbie�no��). Widocznie sygna�y nasze by�y dostatecznie silne, aby podzia�a� na rozstrojone uk�ady samosteruj�ce. Silnik robota zacz�� pracowa� i skierowa� go w stron� naszego statku. Rozstrojenie aparatury sprawi�o jednak, �e zmienia� on nieustannie kierunek i dlatego nie m�g� by� atakowany przez miotacze mimo sta�ego zbli�ania si� do nas. Niestety, w ostatniej chwili, ju� poni�ej dolnej granicy strefy ochronnej (trzeci przypadek), pod��y� w prostej linii ku antenie RER.
R�nica pr�dko�ci wynosi�a 34 000 km/s. R�wnie� przypadek, ale tym razem szcz�liwy, sprawi�, �e Robot I wszed� stosunkowo daleko od statku w snop foton�w, i zd��y� niemal doszcz�tnie wyparowa�, zanim nast�pi�o zderzenie. Gdyby dotar�a do nas grudka materii o masie tylko grama - zag�adzie uleg�aby r�wnie� p�yta ochronna, a wraz z ni� i kosmolot.
Eksplozja i tak zreszt� by�a potworna. Ca�kowicie zniszczony zosta� nie tylko silnik fotonowy, ale tak�e wszystkie zewn�trzne zbiorniki ciek�ego wodoru s�u��cego jako paliwo j�drowe RER i materia odrzutowa kosmolotu. To one w�a�nie uchroni�y nas od �mierci, poch�aniaj�c w ogromnym stopniu energi� wybuchu. Zbiorniki te umieszczone by�y przez Brabca celowo mi�dzy silnikiem a kosmolotem, by w razie jakiej� awarii i konieczno�ci niezbyt mi�kkiego l�dowania ca�ego statku spe�nia� mog�y rol� amortyzatora �agodz�cego wstrz�s.
Znale�li�my si� w sytuacji tragicznej. Nawet je�li uda�oby si� zrekonstruowa� zbiorniki., nie mamy czym ich nape�ni�.
Zgodnie z planem kosmolot, po od��czeniu si� od fotonowego cz�onu nap�dowego, mia� za trzydzie�ci sze�� dni wej�� na orbit� satelitarn� drugiej planety Tolimana B. Tymczasem splot przypadk�w sprawi�, �e w okolic� tej gwiazdy dotrzemy dziewi�tna�cie dni wcze�niej. Tragicznym zbiegiem okoliczno�ci kosmolot znajdzie si� w owej chwili niemal w tym samym miejscu, co... Toliman B. Jak wynika z oblicze�, jego wp�yw grawitacyjny wystarczy, aby skaza� nas na zag�ad�.
Dzi� rano, po raz chyba trzydziesty, Dean sprawdzi� swe pomiary i obliczenia. Nie ma �adnej nadziei.
W teleoknach statku czarna noc kosmiczna i gwiazdy. Proxima �wieci ju� czterdzie�ci razy s�abiej ni� widoczny tu w jej s�siedztwie Rigel. Za to dwa s�o�ca Tolimana ja�niej� z ka�dym dniem coraz pot�niejszym blaskiem.
Za pi�� tygodni nasz kosmolot mia� wyl�dowa� na powierzchni planety, kt�ra przykuwa wzrok od wielu miesi�cy regularnymi b�yskami. Czy b�yski te przeznaczone s� dla nas? Czy jak latarnia morska w dawnych wiekach maj� wskazywa� nam drog�? Nie wiemy. Jest jednak wielce prawdopodobne, �e w�a�nie na tej b�yskaj�cej planecie, nie my ju� co prawda, ale inni uczestnicy wyprawy Astrobolidu spotkaj� si� z Urpianami.
Trudno nie my�le� o �mierci, tak nieoczekiwanej, bezsensownej... Jakie si�y rz�dz� naszymi losami, tak okrutnie naigrawaj�ce si� z ludzkich d��e� i t�sknot? Wiem, �e zderzenie z Robotem I by�o spowodowane splotem przypadk�w, a jednak nie mog� oprze� si� irracjonalnemu poczuciu krzywdy, wyrz�dzonej nie tylko nam sze�ciorgu, lecz przede wszystkim wielu pokoleniom Celestian, wierz�cym, �e ich potomkowie ujrz� b��kitne niebo Juventy. Dlaczego dano nam szans� ziszczenia legendy, a potem brutalnie odebrano? Czy�by by�a to jaka� z�o�liwa zemsta za to, �e uda�o nam si� pokona� jeszcze jedn� barier� czasu i przestrzeni? Czyja zemsta? Czy�by jakich� demon�w kosmosu, dbaj�cych o utrzymanie w nim r�wnowagi homeostatycznej? R�wnowagi mi�dzy zwyci�stwami i kl�skami? A mo�e to kara wymierzona nam przez Urpian za wykradzenie im prometejskiego ognia fotonowego?
Jeszcze przed dwoma miesi�cami wszystko pozwala�o nam wierzy�, �e wszech�wiat otworzy� si� przed lud�mi, �e czeka na nas ze swym osza�amiaj�cym bogactwem cud�w natury. Prace nasze w�wczas koncentrowa�y si� wok� pomiar�w zwi�zanych z do�wiadczalnym potwierdzeniem przewidywa� fizyki teoretycznej, a zw�aszcza nowej interpretacji wzor�w, kt�re jeszcze w pocz�tkach dwudziestego wieku nakre�li� Albert Einstein. Dwa miesi�ce, a mnie si� wydaje, �e ju� min�� ca�y wiek.
G��wne nasilenie tych prac nast�pi�o w okresie, gdy mijali�my Astrobolid w po�owie pi�tego miesi�ca podr�y. Po raz pierwszy w historii ludzko�ci mogli�my przekona� si� naocznie, ju� nie tylko za pomoc� przyrz�d�w, o s�uszno�ci wniosk�w wyp�ywaj�cych ze szczeg�lnej teorii wzgl�dno�ci. Siedzieli�my w�wczas przez wiele dni przed ekranem pantoskopu. Gwia�dziste niebo jakby skurczy�o si� i przew�zi�o w pasie r�wnikowym kuli, kt�rej osi� jest prosta ��cz�ca Proxim� z Tolimanem. Im bli�ej p�aszczyzny prostopad�ej do kierunku ruchu naszego statku, tym przew�enie to jest wyra�nie jsze. Nie tylko zreszt� odst�py mi�dzy gwiazdami uleg�y skr�ceniu. Gdy przy du�ych powi�kszeniach patrzyli�my na tarcz� S�o�ca, nie by�a ona dla nas ju� ko�em, lecz elips� sp�aszczon� zgodnie z kierunkiem toru naszego lotu. Gdy RER rozwija� w po�owie drogi pr�dko�� ponad 147 000 km/s wzgl�dem S�o�ca - skr�cenie relatywistyczne wynosi�o ponad dziesi�� procent.
Jak�e pasjonuj�ce by�y te obserwacje i pomiary! Jak�e niezwyk�a wydawa�a mi si� r�nica odst�p�w mi�dzy sygna�ami nadawanymi z Astrobolidu a tykaniem naszego metronomu, kt�re przecie� w chwili naszego odlotu by�y dok�adnie zsynchronizowane. Oto przekonali�my si� bezpo�rednio zmys�ami o tym, �e w statku naszym czas p�ynie inaczej ni� w otaczaj�cym nas �wiecie.
Teraz te wszystkie sprawy i badania wydaj� si� niezmiernie odleg�e. Nawet b�yski z okolic Tolimana B schodz� na dalszy, inny plan. Coraz lepiej rozumiem Deana, kt�remu trudno skupi� my�li, gdy zmuszony jest uczestniczy� w tak jeszcze niedawno pasjonuj�cych go dyskusjach o wynikach obserwacji planet tego uk�adu. W tej chwili systematyczne badania prowadzi w�a�ciwie tylko Ast, kt�ra jako planetolog ma coraz wi�ksze pole do pracy.
W chwili, gdy pisz� te s�owa, przebywamy z Deanem w obserwatorium. Na ekranie pantoskopu widnieje jasny sierp planety o d�ugich, niekszta�tnych rogach. W dw�ch miejscach nie o�wietlonej cz�ci tarczy b�yskaj� raz po raz �wiate�ka. Te punkty �wietlne, kt�rych naliczyli�my w pasie r�wnikowym planety ponad trzydzie�ci, dostrze�one zosta�y na pocz�tku pi�tego roku naszego pobytu w�r�d planet Proximy, kiedy to astronomowie przyst�pili do wst�pnego przebadania teren�w przysz�ych prac badawczych w Uk�adzie Tolimana. Planetolodzy pocz�tkowo podejrzewali, �e b�yski te s� zjawiskami typu wulkanicznego, podobnymi w swej regularno�ci do wytrysk�w gejzer�w. Zdawa� si� przemawia� za tym fakt, �e. B�yskaj�ca otoczona jest grub� warstw� ob�ok�w i przebicie jej przez erupcj� wulkaniczn� wydawa�o si� najlepszym wyt�umaczeniem zjawiska.
By�o jednak co� dziwnego w tych b�yskach. Mimo i� planeta obraca si� wok� osi, zawsze dostrzec mogli�my jednocze�nie tylko dwa punkty b�yskaj�ce. Co wi�cej, okaza�o si�, �e promieniowanie tych rozb�ysk�w jest sp�jne i emitowane niewiarogodnie w�sk� wi�zk� - z odleg�o�ci tysi�ca czterdziestu miliard�w kilometr�w dziel�cych Tolimana B od Proximy rozproszenie nie przekracza kilkuset metr�w. Ju� to samo wyklucza�o, aby �r�d�em promieniowania by�y jakie� naturalne procesy geofizyczne. Trudno sobie przecie� wyobrazi�, jak w spos�b naturalny m�g�by powsta� taki laser.
Dok�adniejsze badania przynios�y zreszt� dalsze dowody, �e s� to przejawy dzia�alno�ci istot inteligentnych w systemie trzech s�o�c Alfa Centauri, i to chyba zwi�zanej z nasz� obecno�ci� na planetach Proximy. B�yski zaobserwowa� bowiem mo�na by�o tylko na terenie naszej bazy na Sel, a tak�e sta�ych plac�wek badawczych na powierzchni Temy i Urpy. Co ciekawsze, w nowo za�o�onych plac�wkach b�ysk�w pocz�tkowo nie dostrzegali�my, pojawia�y si� dopiero po niespe�na czterech miesi�cach od uruchomienia pierwszych przyrz�d�w badawczych lub uniwerproduktor�w. Odpowiada to niemal dok�adnie okresowi zwrotnego biegu sygna�u elektromagnetycznego na szlaku Proxima-Toliman-Proxima. Wynika st�d, �e mieszka�cy B�yskaj�cej otrzymuj� informacje o po�o�eniu naszych plac�wek, i uwzgl�dniaj�c ruchy planet na orbitach i wok� osi, dokonuj� odpowiednich oblicze� ekstrapolacyjnych ich po�o�enia, tak aby po pi��dziesi�ciu pi�ciu dniach promienie ich laser�w trafia�y precyzyjnie w wyznaczone miejsce.
O tym, �e sygna�y te skierowane by�y do nas, a przynajmniej wi�za�y si� z naszym pobytem w Uk�adzie Proximy, �wiadczy r�wnie� fakt, �e plac�wki, kt�re zako�czy�y prace, znajdowa�y si� nadal przez blisko cztery miesi�ce w zasi�gu emisji tych laser�w, po czym raptownie ona zanika�a.
Gdy nasz statek-baza Astrobolid wyruszy� ju� w drog� do Uk�adu Tolimana, po dziewi��dziesi�ciu o�miu dniach znalaz� si� w wi�zce wysy�anej z B�yskaj�cej, z czego wynika, �e natychmiast po jego starcie wys�ana zosta�a informacja na t� planet� z podaniem parametr�w ruchu statk�w. Podobnie by�o z RER, kt�ry wystartowa� dopiero w siedemdziesi�t trzy dni po Astrobolidzie. Sygna�y zwrotne z B�yskaj�cej dotar�y do naszego statku po osiemdziesi�ciu dniach.
Nie ulega wiec w�tpliwo�ci, �e te tajemnicze emisje laserowe s� �ci�le zwi�zane ze �ledzeniem naszych ruch�w, op�nione reakcje za� spowodowane po prostu odleg�o�ci� dziel�c� nas od Uk�adu Tolimana. Prawdopodobnie jest to pr�ba porozumienia si� z nami, niestety nasze konkryty nie potrafi�y jak dot�d rozszyfrowa� tych sygna��w. Najwa�niejsze jednak, �e takie pr�by ze strony mieszka�c�w B�yskaj�cej s� podejmowane.
Z tych w�a�nie wzgl�d�w uleg� zmianie plan wyprawy, przewiduj�cy pocz�tkowo l�dowanie na planecie II Tolimana A, kt�r�, ze wzgl�du na bogat�, dziko pieni�c� si� szat� ro�linn�, nazwali�my - w nawi�zaniu do legend celestia�skich - Juventa. Co prawda w atmosferze B�yskaj�cej brak wolnego tlenu, ale mo�e to wi�za� si� z warstwow� budow� atmosfery i tlen wyst�puje w dolnych jej "pi�trach". Zreszt� na podstawie tak oczywistych dowod�w wysokiej techniki mo�emy s�dzi�, �e nie na Juvencie, lecz na B�yskaj�cej znajduj� si� g��wne o�rodki cywilizacji urpia�skiej. Dlatego, jeszcze przed startem Astrobolidu, j� w�a�nie wybrali�my jako cel pierwszego l�dowania w Uk�adzie Tolimana.
S� ju� zreszt� dalsze dowody s�uszno�ci takiej decyzji. Na kilka dni przed katastrof� RER Ast i Szu dokonali z odleg�o�ci dw�ch i p� dnia �wietlnego serii nowych zdj�� powierzchni B�yskaj�cej - metod� sonda�y radarowych i pomiar�w promieniowania podczerwonego przenikaj�cego przez ob�oki. Potwierdzaj� one w pe�ni przypuszczenia, �e planeta ta jest zamieszkana. Na zdj�ciach wida� wyra�nie zarysy jakich� wielkich budowli i konstrukcji technicznych. Okaza�o si� te�, �e �r�d�a b�ysk�w znajduj� si� ponad atmosfer� - w przestrzeni kosmicznej, prawdopodobnie na satelitach stacjonarnych kr���cych nad r�wnikiem planety i przejmuj�cych kolejno funkcj� emiter�w. Niestety, my ju� nie rozwi��emy zagadki niezwyk�ej precyzji ich dzia�ania.
WIRUJ�CE PY�Y
A jednak �yjemy! �yjemy wbrew przewidywaniom, wbrew pomiarom i obliczeniom. �yjemy i cho� przysz�o�� jest jeszcze dla nas wielk� niewiadom�, wszystko wskazuje, �e najgro�niejsze niebezpiecze�stwo jest ju� poza nami.
Gdy dwa tygodnie temu nada�am ostatni� kartk� mych notatek, by�am pewna, �e pozosta�o nam jeszcze dziesi�� dni �ycia. W tym samym dniu nast�pi�o co�, czego do tej chwili nie potrafi� wyt�umaczy�. Teraz le�ymy przykuci do koi przy�pieszeniem ponad 40 m/s2 i snujemy najbardziej fantastyczne przypuszczenia na temat tego, co nam przyniesie dzie� nast�pny.
Zaczn� jednak od pocz�tku, to jest od chwili, gdy wr�ci�am do obserwatorium z kabiny nawigacyjnej po nadaniu w kierunku Astrobolidu ostatnich kartek mych wspomnie�. Ju� mia�am wzi�� si� do dalszej pisaniny, aby prac� t� rozproszy� cho� troch� depresj�, gdy na �cianie pojawi�a si� twarz Ast.
- Prosimy ci� o pomoc - powiedzia�a. - Jaro chce poprawi� odbi�r na III zakresie. Widz�, �e nie jeste�cie bardzo zaj�ci.
Spojrza�am na Deana. Pochylony nad tablic� rozdzielcz� pantoskopu zdawa� si� drzema�.
- Ju� id� - powiedzia�am do Ast.
- Czekam w przedsionku �luzy.
Zsun�am si� z fotela i czepiaj�c si� uchwyt�w pop�yn�am ku drzwiom szybu.
W naszym statku od chwili katastrofy znik�o zjawisko ci��enia. Ten stan, gdy trwa nieprzerwanie, nie nale�y do przyjemnych. Po d�ugim okresie wzmo�onego sztucznego ci��enia tym silniej odczuwali�my nienaturalno�� tego zjawiska.
W ci�gu siedmiu miesi�cy dzia�ania naszego silnika fotonowego, wytwarzaj�cego przy�pieszenie 15 m/s2, a wi�c p�tora raza wi�ksze od ci��enia ziemskiego, zd��yli�my si� ju� przyzwyczai� do zwi�kszonej wagi naszych cia�. Wobec nieprzerwanej pracy silnika, najpierw dla rozp�dzenia, p�niej zahamowania RER, tworzenie namiastki grawitacji przez rotacj� statku by�o niepotrzebne. Dla osi�gni�cia na szlaku Proxima-Toliman cho� przez kr�tki okres pr�dko�ci bliskiej po�owie pr�dko�ci �wiat�a konieczna by�a nie tylko praca silnika przez ca�� drog�, ale r�wnie� zwi�kszenie przy�pieszenia w dopuszczalnych fizjologicznie granicach.
Teraz, po katastrofie, znale�li�my si� przymusowo w warunkach niewa�ko�ci.
Szybko wci�gn�y�my skafandry i, czepiaj�c si� klamer, wype�z�y�my na zewn�trz. Ast nios�a reflektor, a ja narz�dzia. Do zespo�u anten prowadz�cych mikrouniwera trzeba by�o przedosta� si� nad pier�cieniem silnik�w brzegowych.
P�yt� ochronn� i poszarpane resztki silnika fotonowego RER zgromadzili�my pierwszego dnia po katastrofie w odleg�o�ci dwustu metr�w od kosmolotu. Tam w�a�nie, w jasnym �wietle reflektor�w, pracowali Jaro i Szu, przygotowuj�c mikrouniwer do dzia�ania, gdy tylko nadejdzie instrukcja z Astrobolidu. Nie wiedzieli, �e zanim to mog�o nast�pi�, nasz statek mia� przesta� istnie�.
Reflektor trzymany przez Ast razi� w oczy. Przesun�am si� w cie� i zatrzyma�am wzrok na dalekich, jasnych s�o�cach Tolimana.
Ciemniejsza, pomara�czowa gwiazda wyda�a mi si� przymru�onym okiem jakiego� legendarnego potwora. Tam mia�a spotka� nas zagl�da.
Naraz gdzie� mi�dzy Tolimanem B a jego ��tym, jasnym towarzyszem rozb�ys� na kr�tk� chwil� wielokrotnie od nich ja�niejszy, �wietlisty punkt. Rozb�ys� i znik�...
Obserwowa�am ju� nieraz b�yski meteor�w w atmosferze Temy, Urpy czy gigant�w Proximy. Tu jednak zjawisko takie nie by�o mo�liwe: otacza�a nas pustka mi�dzygwiezdna. Spostrze�ony przeze mnie pier�cie� gaz�w sk�onna by�am uwa�a� za z�udzenie optyczne, wywo�ane zbyt d�ugim spogl�daniem w �wiat�o reflektora. - Czy widzieli�cie?
- Co? - spytali jednocze�nie Ast i Jaro.
- Tam co� zab�ys�o i zgas�o. Jak gwiazda - wskaza�am r�k�.
- Gwiazda? To nonsens - powiedzia�a Ast.
- Oczywi�cie �e nie gwiazda. Po prostu widzia�am b�ysk.
- Gdzie? - zapyta� Jaro. - Czy mo�esz okre�li� dok�adniej, s�owami? Bo ja ci� st�d s�abo widz�.
- Mi�dzy Tolimanem B a Tolimanem A. Bli�ej Tolimana A! Czy co� zauwa�y�e�?
- Niestety, nic nie widzia�em. Patrzy�em w kierunku kosmolotu.
- A Szu?
- Mnie Tolimana zas�ania�a p�yta ochronna - odpar� archeolog. - Czy jeste� pewna, �e to nie by�o z�udzenie?
- Chyba nie. I jeszcze jedno: wok� �wiec�cej kuli widzia�am jakby pier�cie� z gaz�w czy py��w. Rozp�yn�� si� w przestrzeni.
- Nie fantazjujesz? - zapyta�a Ast.
- Jaka by�a barwa �wiat�a wysy�anego przez t� kul�? - odezwa� si� Jaro.
- Niebieskawobia�a.
- Ciekawe - powiedzia� Jaro i zas�pi� si�.
- Co masz na my�li? - zapyta�a Ast.
- Antinevon.
- S�dzisz, �e to m�g� by� meteoryt zniszczony w naszej strefie ochronnej?
- To bardzo prawdopodobne.
- A jednak mamy szcz�cie - powiedzia� Szu. - Gdyby�my si� zderzyli z Robotem I trzy miesi�ce temu, mieliby�my dzi� pr�dko�� ponad 100 000 km/s. Przy takiej pr�dko�ci strefa ochronna nie zda�aby si� na nic.
- Upraszczasz problem - przerwa�a Ast. - Nie zapominaj, �e r�wnie� robot nie zd��y�by wyparowa�, a w�wczas...
- Tak czy inaczej oznacza�oby to...
- �mier� - powiedzia�am odruchowo takim tonem, �e Ast chwyci�a mnie za r�kc.
- Widz�, �e ci� to wytr�ci�o z r�wnowagi!
- Eee, chyba nie. Czym mia�abym si� martwi�? Dzi� ju� �adne niebezpiecze�stwo nam nie zagra�a - powiedzia�am, sil�c si� na oboj�tno��. A w duchu my�la�am: gdyby ona wiedzia�a!
Natychmiast po powrocie wst�pi�am do kabiny nawigacyjnej, by sprawdzi�, czy automaty zarejestrowa�y spotkanie z jak�� grudk� materii kosmicznej.
Istotnie, na wykresie pracy zespo��w dezintegracyjnych, biegn�cym r�wn�, jednostajn� lini� od pocz�tku podr�y, wykwit� podw�jny, gwa�towny zygzak. To, co wzi�am w pierwszej chwili za rozb�ysk gwiazdy, by�o meteorytem zniszczonym w naszej strefie ochronnej. Jaro po przybyciu na statek odczyta� z wykresu spor� metryczk� meteorytu. Kosmolotowi zagra�a�o nie pojedyncze cia�o, lecz dwa cia�a o masie kilkudziesi�ciu kilogram�w. Eksplozja ich mog�a by� widoczna jako bardzo jasna gwiazda nawet z odleg�o�ci znacznie wi�kszej od zasi�gu strefy ochronnej, to jest dwustu tysi�cy kilometr�w.
Fakt spotkania dw�ch meteoryt�w, i to o stosunkowo du�ej masie, by� tak niezwyk�y, je�li zwa�y� niezmiernie ma�e prawdopodobie�stwo takich spotka�, �e dyskutowali�my na ten temat a� do wieczornego posi�ku. Nawet Dean o�ywi� si� nieco. Zaj�� si� te� wyliczeniem na podstawie wykres�w, z jak� pr�dko�ci� porusza�y si� meteoryty wzgl�dem kosmolotu.
Wynik by� zupe�nie nieoczekiwany - 230 km/s. Zrozumieli�my w�wczas, dlaczego meteoryty zosta�y zniszczone na samym skraju strefy ochronnej. Jednak�e istnienie meteorytu o pr�dko�ci 46 km/s wzgl�dem otaczaj�cych gwiazd by�o rewelacj� granicz�c� z fantazj�.
Po posi�ku Zoe posz�a do kabiny nawigacyjnej, aby przygotowa� do przegl�du ta�my z materia�ami nadanymi z Astrobolidu. Lubi�a to zaj�cie. Nie mia�a z tym nigdy wi�kszych k�opot�w. Tym razem jednak, po kilkunastu minutach, poprosi�a o pomoc Jara.
- A co si� sta�o? - zapyta�am troch� zdziwiona.
- Nie jestem pewna. Zdaje si�, �e nakry�y si� dwa r�ne obrazy. Niestety, ja... m�j "wzrok dotykowy"...
Jaro przesun�� si� ku wyj�ciu i znikn�� w drzwiach szybu.
Up�yn�a d�u�sza chwila oczekiwania, gdy zn�w na �cianie pojawi� si� obraz - tym razem by�a to twarz Jara.
- Chod�cie na g�r�!
W minut� p�niej t�oczyli�my si� w kabinie nawigacyjnej. Brabec w skupieniu manipulowa� przyciskami. Na niewielkim ekranie kontrolnym poprzez obraz szeregu cyfr i wzor�w kre�lonych na tablicy r�k� przewodnicz�cego naszej ekspedycji, Andrzeja Krawczyka, prze�witywa�o gwia�dziste niebo z jasn�, niekszta�tn� plam� po�rodku. jaro pr�bowa� rozdzieli� te dwie r�ne emisje, a� wreszcie obraz cyfr i wzor�w przyblad� i sta� si� prawie niewidoczny. Wyrazisto�ci za to nabra�a owa plama w�r�d gwia�dzistego nieba.
- Co to mo�e by�? - zapyta�am.
- W�a�nie, nie wiem - odpowiedzia�a Zoe. - Nast�pi�o, zdaje si�, jakie� zak��cenie w odbiorze. Jak gdyby nakry�y si� dwa r�ne �r�d�a emisji tej samej cz�stotliwo�ci. Niestety ja... - wymownym gestem wskaza�a na kamer� umieszczon� nad czo�em, kt�ra w po��czeniu z plastycznym ekranem dotykowym zast�powa�a jej utracony wzrok. - To dla mnie zbyt skomplikowane.
- Mo�e uszkodzeniu uleg�a aparatura w Astrobolidzie... - zastanawia} si� Szu.
- Wiecie, co to jest? - wykrzykn�� nagle Jaro, od d�u�szego czasu wpatruj�cy si� w ekran. - To nasz statek.
- Nasz statek?
- Widocznie jakie� nagranie z okresu, gdy�my ich mijali - zauwa�y� Szu. - Chocia�...
- Wi�c jeszcze nie widzicie? - zniecierpliwi� si� Brabec. - Ale� patrzcie uwa�nie! Przyjrzyjcie si� dobrze! Przecie� to jest... O! Tu! P�yta ochronna. O, tu macie rozdarcie, tam zn�w dalej, bardzo daleko, a jednak na ekranie blisko...
- Kosmolot? - zdziwi�am si� i spojrza�am niepewnie na Jara.
- Kosmolot? - powt�rzy� Dean jakby obudzony nagle ze snu.
- Tak. To nie jest obraz RER z okresu mijania Astrobolidu. To obraz dzisiejszy. Nagrania dokonano niedawno. W tych dniach...
- Czy�by za pomoc� pantoskopu?
- Pantoskopu? To zupe�nie wykluczone! - zaprzeczy� Jaro. - Po pierwsze na t� odleg�o�� nie otrzymaliby tak znacznego powi�kszenia.
- Nie widz� podstaw do tak kategorycznych twierdze� - odezwa�a si� Ast. - Mo�e jednak jaki� nowy przyrz�d? Mogli otrzyma� instrukcj� z Ziemi.
- Wykluczone! - przeci�� Jaro. - Zastan�wcie si� chwil�! Czy� mog� nam oni przekaza� obraz RER z okresu po katastrofie? Przecie� oni jeszcze do tej chwili o naszej katastrofie nie wiedz�! Jeszcze �wiat�o nios�ce obraz eksplozji nie dotar�o do miejsca, w kt�rym znajduje si� Astrobolid!
Nie mog�am zrozumie�, jak to si� sta�o, �e zupe�nie zapomnia�am o odleg�o�ci dziel�cej nas od statku macierzystego.
- Tak. Masz zupe�n� s�uszno��. To oczywiste - powiedzia� Szu do Jara. - Ale w takim razie sk�d ta emisja?
- Przyjrzyjcie si� dobrze tarczy i kosmolotowi - przerwa� Dean. - Zwr��cie uwag�, gdzie musia�a si� znajdowa� kamera... Nie za nami, lecz przed nami:
- Tak jakby obraz przekazano nam z Uk�adu Tolimana?
- Siedemdziesi�ciu pi�ciu godzin wystarczy na to, aby �wiat�o dobieg�o od nas do B�yskaj�cej i aby nadano stamt�d obraz.
- Czy�by wi�c to oni? Czy to w og�le mo�liwe?
Tymczasem obraz rozbitego silnika r�s� szybko. Mo�na ju� by�o rozr�ni� poszczeg�lne reflektory rozstawione w przestrzeni wok� p�yty ochronnej. Nieco z boku dostrzeg�am kosmolot podobny do du�ego, p�askiego talerza.
Zza kraw�dzi statku wy�oni�o si� �wiate�ko i zygzakiem sun�o wolno po powierzchni kosmolotu. W jego blasku mo�na by�o zauwa�y� dwie sylwetki d���ce ku antenom aparatury zdalnie steruj�cej mikrouniwerem.
Naraz obraz kosmolotu znik� z pola widzenia. Ukaza� si� mglisty pier�cie�, podobny do k�ka z dymu. W jego �rodku b�yska�o co� podobnego do �wiec�cego oka. Pier�cie� przeobra�a� si� i wirowa�, rozszerza� sw�j zasi�g, to zn�w kurczy�.
Patrzyli�my pe�ni niemego podziwu w �w obraz, gdy naraz w miejscu pier�cienia ukaza� si� o�lepiaj�cy b�ysk i zgas�. Pozosta�a tylko czer� ekranu telewizyjnego.
Jaro operowa� chwil� przyciskami, wreszcie rzek�:
- To ju� wszystko.
D�ugo trwali�my w milczeniu, na pr�no szukaj�c wyja�nienia dziwnego zjawiska. W ko�cu odezwa� si� Szu: .
- Trudno uwierzy�. Trudno znale�� przyczyn�. Sk�d na naszym ekranie pojawi� si� �w obraz? Je�li nadali go nie ludzie, lecz istoty rozumne, kt�re z B�yskaj�cej �ledzi�y nasze ruchy i kt�re za pomoc� jakich� pot�nych przyrz�d�w potrafi�y z odleg�o�ci czterdziestu miliard�w kilometr�w zarejestrowa� te obrazy...
- W jaki jednak spos�b przekazali nam t� wizj�? - podj�� Jaro. - Przecie� dotychczas nie zetkn�li�my si� z nimi bezpo�rednio. Nie mogli zna� szczeg��w konstrukcji naszych odbiornik�w.
- Przecie� s� to chyba zupe�nie odmienne od nas istoty. Inny kierunek rozwoju my�li technicznej - doda�a Zoe.
- Dobrze by�oby obliczy�, gdzie znajdowa�a si� kamera. Mo�na zmierzy� �rednice, k�ty, po�o�enie gwiazd...
- Zajm� si� tym - powiedzia� Dean. - Jaro, powt�rz obraz.
Po chwili na ekranie zn�w pojawi� si� rozbity silnik RER i kr��ek kosmolotu.
- �rednica rzeczywista kosmolotu wynosi czterna�cie metr�w. P�yty ochronnej dziewi��dziesi�t pi�� metr�w - podawa� dane Jaro. - Wzajemna odleg�o�� po odczepieniu dwie�cie dziesi�� metr�w. Nachylenie prostej p�yta-kosmolot po prostej Proxima-Toliman 12� 32'.
Dean poleci� komputerowi zmierzy� pozorne �rednice kosmolotu i tarczy ochronnej oraz dokona� oblicze�.
Tymczasem na ekranie ukaza�y si� zn�w dwie sylwetki ludzi, wreszcie p�prze�roczysty wiruj�cy pier�cie�. Ten ostatni obraz przypomnia� mi pewne nieprzyjemne prze�ycie z pierwszych miesi�cy po naszym wyl�dowaniu na ksi�ycu Urpy. W dniu poprzedzaj�cym odlot pierwszej grupy badawczej w g��b Uk�adu Prpximy W�adowi Kalinie uda�o si� schwyta� za pomoc� zespo�u automat�w w�asnego pomys�u du�y meteoryt w�glowy.
Wysz�am w�wczas w skafandrze przed pawilon, wypatruj�c na niebie robota, kt�ry mia� lada chwila powr�ci� ze schwytan� bry�� w�gla. Ogarn�� mnie w�wczas nag�y niepok�j i mia�am halucynacje. Tak przynajmniej dot�d przypuszcza�am. Spostrzeg�am w�wczas na niebie co� podobnego do pier�cienia z mgie�. Pami�tam to dobrze: pier�cie� ten r�wnie� pr�y� si�, kurczy�, rozszerza� i wirowa�, tak samo jak tajemniczy kr��ek na ekranie. Tamto mog�o by� halucynacj�. To, co widzieli�my przed chwil�, by�o obrazem utrwalonym w pami�ci aparatury odbiorczej. Wszyscy mogli�my go ogl�da� dowolnie du�o razy.
Opowiedzia�em to wszystko.
- Istnieje jeszcze jeden zupe�nie podobny, lecz ca�kowicie niewyt�umaczalny fakt - odezwa� si� Jaro, gdy sko�czy�am. - Opowiada� mi Nym, �e przed wyruszeniem w drog� do Alfa Centauri mia� r�wnie� niezwyk�e prze�ycie. Pracowa� w�wczas w Uk�adzie Saturna. Przeprowadza� eksperymenty z d�ugotrwa�ymi kierowanymi reakcjami nuklearnymi na drobnych satelitach tworz�cych pier�cie� woko�o tej planety. W czasie jednego z takich eksperyment�w odczu� r�wnie� gwa�towny zawr�t g�owy, po��czony ze stanem niepokoju czy l�ku. Wyda�o mu si�, �e widzi wielki, wiruj�cy pier�cie�, kt�ry zmieni� si� nast�pnie w lustro. W lustrze tym ujrza� w powi�kszeniu w�asn� rakiet�.
Do tego stopnia by� wstrz��ni�ty niezwyk�ym zjawiskiem, �e spowodowa� eksplozj� j�drow� eksperymentalnej bry�y. Nie dziwi�em si�, �e swe prze�ycie uwa�a za halucynacj�. Ale dzi�? Mamy niezbity dow�d, �e pier�cie� taki jest zjawiskiem uchwytnym dla przyrz�d�w - zauwa�y� Jaro.
- Pier�cie�... - zastanawia�a si� Ast. - Co znaczy "pier�cie�"? Z czego on powsta�?
- Wszystko to jest jakie� niezrozumia�e, niezwyk�e - westchn�a Zoe.
- Mam wyniki - przerwa� rozmow� Dean. - Kamera znajdowa�a si� w odleg�o�ci, wyobra�cie sobie, stosunkowo bardzo bliskiej. Mniej wi�cej sto dziewi��dziesi�t pi�� tysi�cy kilometr�w. Niech zreszt� Jaro sprawdzi jeszcze raz obliczenia.
- Sto dziewi��dziesi�t pi�� tysi�cy kilometr�w? - powt�rzy� konstruktor. W tej samej chwili i mnie nasun�a si� przejmuj�ca strachem my�l.
- Kiedy to by�o?
- Kiedy ta emisja zanik�a? - sprecyzowa� Jaro.
Dean si�gn�� do klawiatury komputera i na ekranie pojawi�y si� cyfry.
- O osiemnastej, minut trzydzie�ci trzy, sekund dwadzie�cia siedem - odczyta� na g�os.
Patrzyli�my w tej chwili z Jarem w jeden punkt. Pod zygzakiem na wykresie pracy strefy ochronnej male�ka cyferka wskazywa�a czas:
18.33
Spojrza�am na pozosta�ych. Wszystkie oczy, pr�cz kamery Zoe, zwr�cone by�y na ow� niepozorn� cyfr�.
- To straszne - wyszepta�a Ast.
- Co? - zapyta�a Zoe.
- Te dwa meteory to by�y statki Urpian - wyja�ni� zd�awionym g�osem Szu. Spojrza�am odruchowo na Deana.
- Zniszczyli�my nasz� ostatni� szans� ratunku! - W oczach jego by�a rozpacz.
- Ale�, Dean, jeszcze nic nie wiadomo! - usi�owa�am go uspokoi�. -Pami�tasz, jak przed stu trzydziestu paru laty... w Celestii... wydawa�o nam si�, �e miotacz badonowy zniszczy� Astrobolid! A to by�y tylko papierowe kule.
Zatrzyma� na mnie wzrok pe�en gorzkiej ironii.
- Przecie� ty sama nie wierzysz -w to, co m�wisz! Tam, w Celestii, by�a inna sytuacja! Tu nie ma mowy o pomy�ce! To niewa�ne, czy by�y to statki z �ywymi Urpianami czy te� sterowane przez nich roboty! Czy nic ci to nie m�wi, �e w chwili wej�cia w t� nieszcz�sn� stref� poruszali si� z pr�dko�ci� r�ni�c� si� tylko o p� procenta od naszej pr�dko�ci? To by�a ostatnia szansa!
- O czym ty m�wisz?
Teraz dopiero spostrzeg�am, �e wszyscy patrz� ze zdziwieniem na Deana.
- Opanuj si�! - pr�bowa�am nie dopu�ci� do ujawnienia prawdy. Ale on mnie nie s�ucha�.
- To by�a chyba jedyna mo�liwo�� ratunku! Teraz ju� nic! Nic nas nie uratuje! Po co by�o w��cza� stref� ochronn�? Nie lepiej by�oby zgin�� wcze�niej od byle grudki kosmicznej? Zgin�� wtedy, gdy si� nie b�dziemy tego spodziewali?
- Co ty pleciesz? - Jaro pochwyci� Deana za rami�.
- Dean!
Spojrza� na mnie, potem na Jaro b��dnym wzrokiem.
- Ach! Wy nie wiecie nic! Przecie� skazani jeste�my na zag�ad�. Przed nami tylko �mier�! Za dziesi�� dni poch�onie nas Toliman. Nie masz co przebudowywa�... instalowa� uniwer�w. Zanim dotrze do nas instrukcja z Astrobolidu, b�dzie ju� po wszystkim. Teraz i tak ju� wszystko jedno. A przecie� pomoc by�a tu�... tu�... Je�li mog� zmienia� tory planet... A czy mogli si� spodziewa�, �e nie potrafimy odr�ni� meteorytu od rakiety?
Umilk�. Wok� panowa�a przejmuj�ca cisza.
- Czy to, co on m�wi...
Nie doko�czone pytanie Ast zwr�cone by�o do mnie. Ukrywanie prawdy nie mia�o ju� sensu. Powiedzia�am wszystko.
- A wi�c to tak - rzek� Szu, patrz�c ponuro w pod�og�.
- Jak to si� sta�o, �e statki zosta�y zaatakowane? - zapyta�a Zoe cicho.
- Niestety - Jaro roz�o�y� bezradnie d�onie. - Wszystkie urz�dzenia kontrolne by�y zainstalowane na RER i uleg�y zniszczeniu. Uda�o si� w��czy� tylko prost� stref� ochronn� kosmolotu.
- Ale� ona dzia�a na �lepo!
- Dzia�a na �lepo...
- To wszystko nie jest w tej chwili najwa�niejsze - odezwa� si� Szu. - Trzeba spokojnie oceni� sytuacj�. Mo�e istnieje jeszcze jaka� szansa. Je�li mieszka�cy B�yskaj�cej istotnie usi�owali nas ratowa�, to trzeba w jaki� spos�b wyt�umaczy� im, �e nie chcieli�my niszczy� ich statk�w, �e by� to przypadek.
- Mo�e w�wczas jeszcze raz przy�l� nam pomoc - dorzuci�a Ast. - Jeszcze jest dziesi�� dni.
- Chcecie liczy� na ich wielkoduszno�� - wykrzykn�� Dean. - Po tym, co si� sta�o?
- Pr�bowa� trzeba - rzek� Jaro i siad� do pulpitu centrali radiotelewizyjnej.
Od tej chwili przez sze�� dni nadawali�my nieprzerwanie sygna�y na coraz to innych zakresach. Na pr�no.
Na pr�no wysy�ali�my coraz to inne zestawienia obraz�w. Na pr�no Jaro i Szu zmontowali w niewiarygodnie kr�tkim czasie wielk� anten� kierunkow� przeznaczon� specjalnie do nawi�zania ��czno�ci z B�yskaj�c�. Na pr�no Ast i Dean przeszukiwali pantoskopem przestrze� wok� naszego statku. Na pr�no �ledzi�am nieprzerwanie prac� aparatury radarowej, rejestruj�cej pojawienie si� w naszych okolicach ka�dej wi�kszej grudki materii.
Wok� nas roztacza�a si� pusta przestrze� mi�dzygwiezdna.
Tak by�o przez sze�� dni. I oto gdy ju� byli�my bliscy ca�kowitego zw�tpienia, gdy do katastrofy pozosta�y nam zaledwie cztery dni, wydarzy�o si� co�, czego do tej chwili nie potrafimy sobie wyt�umaczy�.
Jak ju� powiedzia�am, ani za pomoc� radaru, ani te� pantoskopem nie wykryli�my �adnego obcego cia�a wok� kosmolotu. Czuwali�my na przemian przy przyrz�dach. Sypiali�my bardzo kr�tko, zwalczaj�c senno�� za pomoc� hyperolu.
W�a�nie w czasie takiego kr�tkiego, kilkudziesi�ciominutowego odpoczynku, gdy drzema�am, unosz�c si� swobodnie pod sufitem w kabinie sypialnej, obudzi� mnie nagle okrzyk Deana przypi�tego do s�siedniej �ciany.
- Daisy! Daisy!
Spostrzeg�am ze zdziwieniem, �e wskazuje palcem na mnie.
- O co chodzi?
- Czy nie widzisz, �e spadasz?
Teraz dopiero zauwa�y�am, �e �ciany i sprz�ty kabiny jakby unosi�y si� w g�r�. Nie! T