3047
Szczegóły |
Tytuł |
3047 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3047 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3047 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3047 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henry Kuttner
Twonk
W Mideastern Radio panowa�a taka fluktuacja kadr, �e Mickey Lloyd sam
ju� nie bardzo wiedzia�, kto u niego pracuje. Ludzie rzucali posady i
odchodzili tam, gdzie lepiej p�acono. Dlatego, kiedy z magazynu wy�oni�
si� niepewnie mikry cz�owieczek z du�� g�ow�, ubrany w przepisowy
kombinezon, Lloyd jedynie rzuci� okiem na spodnie typu ogrodniczki, w
jakie firma zaopatrywa�a swoich pracownik�w i zagadn�� dobrotliwie:
- Gwizdali ju� p� godziny temu. Piorunem - do roboty
- Robotty-ty? - cz�owiek mia� wyra�ny k�opot z wym�wieniem s�owa.
Pijany? Lloyd, jako mistrz zmianowy, nie m�g� do tego dopu�ci�.
Zdusi� papierosa, zbli�y� si� do faceta i poci�gn�� nosem. Nie, nie czu�
by�o alkoholu. Zerkn�� na emblemat przy kombinezonie robotnika.
- Dwie�cie cztery... mmm. Nowy?
- Nowy. Ee? - Facet potar� guz stercz�cy na czole. W og�le wygl�da�
dziwnie: twarz bez cienia zarostu, blada, wymizerowana, oczka male�kie,
a w nich wyraz nieustaj�cego zdziwienia.
- No, co z tob�, szefie? Pobudka! - zniecierpliwi� si� Lloyd. -
Pracujesz tutaj - czy nie?
- Szefie - powt�rzy� facet z namaszczeniem. - Pracujesz. Tak. Robi�.
Jako� dziwnie kleci� s�owa, jakby mia� rozszczepione podniebienie.
Raz jeszcze zerkn�wszy na emblemat, Lloyd chwyci� go�cia za rami� i
przemaszerowa� z nim przez hal� monta�ow�.
- To twoje stanowisko. Zabieraj si� do roboty. Wiesz, co mas: robi�?
Zagadni�ty w odpowiedzi dumnie wypr�y� cherlawy tors.
- Ja - ekspert - o�wiadczy�. - Moje lepsze ni� Ponthwanka.
- Okej - powiedzia� Lloyd. - To r�b dalej takie dobre.
I poszed� sobie.
Cz�owiek zwany Szefem przez chwil� si� waha�, g�aszcz�c �lad
kontuzji na g�owie. Uwag� jego przyci�gn�� kombinezon, obejrza� go w
nabo�nym skupieniu i zdziwieniu. Sk�d? - ano tak! Wisia� w pokoju, do
kt�rego najpierw trafi�. Jego w�asna garderoba ulotni�a si�, naturalnie,
w czasie podr�y - jakiej podr�y?
Amnezja, pomy�la�. Spad� z... tego czego�, kiedy to co� zwolni�o i
zatrzyma�o si�. Jak tu dziwnie, w tej ogromnej, pe�nej maszyn stodole! Z
niczym mu si� to miejsce nie kojarzy�o.
Amnezja, nic innego. By� robotnikiem. Wytwarza� przedmioty.
Nieznajomo�� otoczenia nie mia�a tu nic do rzeczy. Nadal by�
oszo�omiony. Za chwil� m�zg mu si� rozja�ni. Ju� si� przeciera.
Praca. Szef zlustrowa� hal�, usi�uj�c ~ jako� wspom�c os�abion�
pami��. Ludzie w kombinezonach wytwarzali przedmioty. Proste, oczywiste
przedmioty. Jakie� dziecinne, jakie elementarne! Mo�e to przedszkole?
Po chwili Szef uda� si� do magazynu i obejrza� sobie kilka gotowych
modeli radia po��czonego z fonografem. Wi�c o to chodzi�o. Dziwaczne i
niezgrabne, ale nie jego rzecz� by�o ocenia�. Nie. Jego zadaniem by�o
robi� twonki.
Szef wr�ci� do warsztatu i znalaz� wolny st�. Zacz�� budowa� twonka
Co jaki� czas wymyka� si� i podkrada� niezb�dne materia�y. W jednym
przypadku, nie mog�c znale�� tungstenu, po�piesznie zbudowa� ma�y
aparacik sam go wytworzy�.
Jego st� mie�ci� si� w samym k�cie hali, do tego s�abo o�wietlonym
chocia� dla oczu Szefa by�o tam ca�kiem jasno. Nikt nie zwraca� uwagi na
jego radioadapter, kt�ry by� ju� prawie sko�czony. Szef pracowa� bardo
szybko. Zignorowa� gwizdek po�udniowy i do fajrantu uko�czy� dzie�o.
Mo�e przyda�aby si� jeszcze jedna warstwa farby - produktowi brak by�o
migotliwego po�ysku standardowych twonk�w ale tutaj �aden egzemplarz nie
b�yszcza�. Szef westchn��, wczo�ga� si� pod st�, bezskutecznie
rozejrza� si� za relakso-pakietem i zapad� w sen na go�ej pod�odze.
Zbudzi� si� po paru godzinach. W fabryce by�o pusto. Dziwne. Mo�e
zmienili godziny pracy? Mo�e... w my�lach Szefa panowa� dziwny zam�t Sen
rozwia� opary amnezji, je�eli og�le mia�a ona miejsce, ale Szef nadal
nie bardzo wiedzia�, co si� z nim dzieje.
Pomrukuj�c pod nosem, wstawi� twonka do magazynu i por�wna� z
innymi... Z zewn�trz twonk niczym si� nie r�ni� od najnowszego modelu
radioadapteru. Na�laduj�c towarzyszy pracy, Szef starannie ukry� w
�rodku i zakamuflowa� wszystkie organa i reaktory.
Wr�ci� do warsztatu. I w�wczas z jego m�zgu uni�s� si� ostatni welon
mg�y. Ramiona drgn�y mu konwulsyjnie.
- A niech to szpindel ! - a� si� zach�ysn��. - Jasne! Wpad�em na raf�
czasu !
Rozgl�daj�c si� l�kliwie, pop�dzi� do magazynu, tego samego, do
kt�rego trafi� na samym pocz�tku. Zdj�� kombinezon i odwiesi� go na
miejsce. Nast�pnie poszed� do k�ta, pomacha� r�k� w powietrzu, z
zadowoleniem pokiwa� g�ow� i usadowi� si� na niczym, trzy stopy ponad
ziemi�. Po czym znikn��.
- Czas - wywodzi� Kerry Westerfeld - jest krzywizn�. Ostatecznie
wraca tam, gdzie si� zaczyna�. Zjawisko , duplikacji.
Za�o�y� stopy na sposobnie stercz�cy gzyms kominka i przeci�gn�� si�
w poczuciu luksusu. W kuchni Marta pobrz�kiwa�a butelkami i szklankami.
- Wczoraj o tej porze pi�em martini - oznajmi� Kerry.
- Krzywizna czasu wymaga, abym w tej chwili dosta� nast�pne.
S�yszysz, anio�ku?
- Nalewam - odezwa� si� z kuchni anio�ek.
- Czyli zrozumia�a�, o czym m�wi�. Ale to nie wszystko. Czas zakre�la
nie ko�o, lecz spiral�. Je�eli pierwszy skr�t oznaczymy jako "a", to
drugi nale�a�oby oznaczy� "a plus , 1" - rozumiesz? Czyli �e dzisiaj
nale�y mi si� podw�jne martini.
- Ju� ja wiem, czym to si� sko�czy - powiedzia�a Marta wchodz�c do
przestronnego, obitego boazeri� salonu. Marta by�a drobn� brunetk� o
wyj�tkowo �adnej buzi i stosownej do urody figurze. Kuchenny fartuszek w
kratk� wygl�da� na niej do�� absurdalnie w poj�czeniu �e spodniami i
jedwabn� bluzk�. - A niesko�czenie procentowego d�inu jeszcze nie
produkuj�. Prosz�, twoje martini.
Majstrowata przy mikserze i manipulowa�a szklankami.
- Mieszaj powoli - pouczy� j� Kerry. - Nigdy nie miksuj. O, tak
dobrze. - Uj��� szklank� i przyjrza� jej si z uznaniem. Jego czarne,
lekko szpakowate w�osy zal�ni�y w �wietle lampy kiedy s�czy� martini. -
Dobre. Bardzo dobre.
- Marta pi�a powoli, patrz�c na m�a. Mi�y facet, ten Kerry
Westerfield. Sympatyczny brzydal, lat czterdzie�ci z hakiem, o szerokich
ustach i od czasu do czasu - kiedy kontemplowa� sens �ycia -
sardonicznym b�ysku w szarych oczach. Pobrali si� dwana�cie lat temu i
jako� tego nie �a�owali.
- Ostatni nik�y blask zachodz�cego s�o�ca wpad� przez okno prosto na
skrzynk� radioadapteru, stoj�cego pod �cian� ko�o drzwi. Kerry z
satysfakcj� popatrzy� na aparat.
- Niez�a sztuka - zauwa�y�. Tylko... - Co? Och, ledwo to wtaszczyli
po schodach. Czemu nie wypr�bujesz, jak dzia�a, Kerry?
- A ty nie pr�bowa�a�?
- Ju� ten stary by� dla mnie zbyt skomplikowany - nad�sa�a si� Marta.
- Te mechanizmy! Nie znam si� na nich. Wychowa�am si� na Edisonie.
Nakr�casz korbk� . i z tuby wydobywaj� si� dziwne odg�osy. To jeszcze
rozumia�am - ale teraz? Wciskasz guzik i dziej� si� niestworzone rzeczy.
Elektryczne oczka, selekcja tonu, p�yty, kt�re graj� po obu stronach
przy akompaniamencie nieludzkich zgrzyt�w i trzask�w z wn�trza pud�a -
mo�e ty to potrafisz zrozumie�. Ja nawet nie chc�. Kiedy odgrywam na
takiej machinie p�yt� Crosby'ego, mam wra�enie, �e Bing czerwieni si� z
za�enowania.
- Kerry zjad� oliwk�.
- Nastawi� Debussy'ego. - Ruchem g�owy wskaza� na st�. - Masz tam
now� p�yt� Crosby'ego. Ostatni�.
Marta zakr�ci�a si� rado�nie. - Mog�, jak my�lisz?
- Mhm.
- Ale musisz mi pokaza�, jak.
- Ca�kiem prosto - Kerry u�miechn�� si� promiennie do odbiornika. To
chytre sztuki, wiesz? Jedyne, czego nie potrafi�, to my�le�.
- Szkoda, �e nie zmywaj� naczy� zauwa�y�a Marta. Odstawi�a szklank�,
wsta�a i znik�a w kuchni.
Kerry zapali� stoj�c� pod r�k� lamp� i podszed� do nowego radia, aby
obejrze� je z bliska. Najnowszy model firmy Mideastern, z wszystkimi
udoskonaleniami. Kosztowa� sporo - ale co tam, Kerry m�g� sobie na to
pozwoli�. Stary odbiornik by� ju� do niczego.
- Zauwa�y�, �e urz�dzenie nie jest w��czone do kontaktu. Nie by�o te�
wida� �adnych kabli - nawet uziemienia. Pewnie nowo��. Z wmontowan�
anten� i uziemieniem. Kerry przykucn��, odnalaz� kontakt i pod��czy�
aparat.
Otworzy� klap� i z wyrazem zadowolenia przyjrza� si� pokr�t�om.
Nag�y b�ysk niebieskawego �wiat�a waln�� go niespodziewanie po oczach. Z
g��bi konsolety dobieg�o nik�e, pe�ne namaszczenia tykanie. Ni st�d ni
zow�d usta�o. Kerry zamruga� oczami, pomajstrowa� przy ga�kach i wtykach
i przygryz� paznokie�.
- Schemat psychologiczny sprawdzony i zarejestrowany - oznajmi�o
radio beznami�tnym g�osem.
- Co? - Kerry pokr�ci� ga�k�. Ciekawe, co to by�o? Jaka� amatorska
stacja - nie, one nie wchodz� na anten�. Ciekawe... .
Wzruszy� ramionami i przeni�s� si� na fotel ko�o p�ki z albumami
p�ytowymi. Omi�t� wzrokiem tytu�y i nazwiska kompozytor�w. Gdzie si�
podzia� "�ab�d� z Tuoneli"? Jest, ko�o Finlandii. Kerry zdj�� album z
p�ki i roz�o�y� go na kolanach. Woln� r�k� wydosta� z kieszeni
papierosa, wsadzi� go do ust i zacz�� na o�lep szuka� zapa�ek na
stoliku. Pierwsza, kt�r� zapali�, natychmiast zgas�a.
Cisn�� j� do kominka i ju� mia� si�gn�� po nast�pn�, kiedy uwag�
jego przyku� nik�y odg�os. By�o to radio: maszerowa�o ku niemu przez
pok�j. Nie wiadomo sk�d wysun�� si� biczykowaty czu�ek, uj�� zapa�k�,
potar� j� o sp�d blatu - tak jak to czyni� Kerry - i poda� Kerry'emu ogie�.
Zwyci�y�y odruchy mimowolne. Kerry wci�gn�� dym, po czym wypu�ci�
go gwa�townie, z szarpi�cym wn�trzno�ci kaszlem.- Zgi�� si� w p�,
chwilowo podduszony i o�lepiony.
Kiedy przejrza� na nowo, radio sta�o na swoim miejscu.
Kerry zagryz� doln� warg�.
- Marta ! - zawo�a�.
- Zupa na stole - odpowiedzia� g�os Marty.
Kerry nie odezwa� si� na to. Wsta�, podszed� do radia i przyjrza� mu
si� podejrzliwie. Kabel by� wyci�gni�ty z gniazdka. Kerry ostro�nie
w��cz go z powrotem.
Przykucn��, aby zbada� nogi konsolety. Wygl�da�y na pi�knie
wypolerowane drewno. Wys�ana na przeszpiegi r�ka niczego mu nie
wyja�ni�a. Drewno, twarde i absolutnie sztywne.
Wi�c jakim cudem, u diab�a...
- Obiad! - zawo�a�a Marta. Kerry rzuci� papierosa do kominka i powoli
wyszed� z pokoju. �ona kt�ra w�a�nie stawia�a na stole sos przyjrza�a mu
si� z uwag�.
- Ile martini wypi�e�?
- Tylko jedno - odpar� p�przytomnie Kerry. - Musia�em si� zdrzemn��.
Tak, na pewno.
- No, zajadaj - zakomenderowa�a Marta. - Masz ostatni� szans� �eby
si� utuczy� jak wieprzek na moich pierogach - przynajmniej ostatni� tym
tygodniu.
Kerry machinalnie namaca� w kieszeni portfel. Wyj�� z niego kopert�
i rzuci�. j� do Marty.
- Tw�j bilet, anio�ku. Nie zgub.
- Naprawd�? Mam ca�y przedzia� dla siebie? - Marta z radosnym
pomrukiem wepchn�a kartonik z powrotem do koperty. - Dobry z ciebie
kumpel. Na pewno poradzisz sobie beze mnie?
- Co? Tak, tak... Tak, my�l�, �e Kerry posoli� avocado. Otrz�sn�� si�
jakby wychodzi� z lekkiej drzemki. - Pewnie, �e sobie poradz�. Ty le� do
Denver i pom� Carol urodzi� dziecko Grunt, �e wszystko zostaje w rodzinie.
- Moja jedyna siostra.- Marta u�miechn�a si� szeroko. - Wiesz jacy
oni s�, ona i ten jej Bill. Kompletni wariaci. Potrzeba im teraz
statecznej r�ki.
Odpowiedzi nie by�o. Kerry medytowa� nad nabitym na widelec
kawa�kiem avocado. Mrukn�� co� o Czcigodnym Bedzie.
- Co ci si� przypomnia�o?
- Mam jutro wyk�ad. Co semestr u�eramy si� z tym Bed�, diabli wiedz�
po co. Ha, trudno.
- Przygotowa�e� si� do wyk�adu?
Kerry kiwn�� g�ow�.
- Jasne.
Wyk�ada� na uniwersytecie od o�miu lat; nic dziwnego, �e zna�
program na pami��.
Nieco p�niej, przy kawie i papierosach, Marta spojrza�a na zegarek.
Ju� prawie czas na poci�g. Sko�cz� si� pakowa�. Naczynia...
- Ja pozmywam - Kerry pod��y� za �on� do sypialni, wykonuj�c szereg
ja�owo pomocnych gest�w. Po chwili zni�s� walizki do samochodu. Marta
dobi�a do niego i ruszyli na stacj�.
Poci�g przyszed� o czasie. W p� godziny po jego odje�dzie Kerry
wprowadzi� samoch�d do gara�u, wszed� do domu i ziewn�� jak krokodyl.
By� zmachany. Naczynia, piwko i do ��ka z ksi��k�.
Zerkaj�c podejrzliwie na radio, poszed� do kuchni i zacz�� zmywa�. W
hallu zadzwoni� telefon. Kerry wytar� r�ce o �cierk� i podni�s� s�uchawk�.
Dzwoni� Mike Fitzgerald, wyk�adowca psychologii na uniwersytecie.
- Siemasz, Fitz.
- Siemasz. Marta pojecha�a?
- Tak, w�a�nie j� odstawi�em na stacj�.
- A chcesz chwil� pogada�? - Mam niez�� szkock�. Mo�e by� wpad� na
godzink�?
- Z przyjemno�ci� - odpar� Kerry, zn�w ziewaj�c. - Tylko �e padam z
n�g. Jutro mam ci�ki dzie�. A ty co - spektakl odwo�any?
- �eby� wiedzia�. W�a�nie sko�czy�em sprawdza� prac� i czuj� potrzeb�
wyostrzenia umys�u. Co ci jest?
- Nic takiego, zaczekaj chwil�. Kerry od�o�y� s�uchawk�, obejrza� si�
i a� go zatka�o. Co jest?!
Przeszed� przez hall i zatrzyma� si� w drzwiach kuchni, wyba�uszaj�c
oczy. Radio zmywa�o naczynia.
Po chwili wr�ci� do telefonu.
- No, co? - zapyta� Fitzgerald.
- Moje nowe radio - wyartyku�owa� jak najstaranniej Kerry - zmywa
naczynia. Fitz przez chwil� nie odpowiada�. Roze�mia� si� w ko�cu, ale
bez przekonania.
- Co ty powiesz?
- Zadzwoni� p�niej - powiedzia� Kerry i od�o�y� s�uchawk�. Chwil�
sta� bez ruchu, zagryzaj�c usta. Potem wr�ci� do kuchni i obserwowa�
aparat.
Radio sta�o ty�em do niego. Kilkorgiem cherlawych cz�onk�w
manipulowa�o przy naczyniach, nurz�j�c je fachowo w gor�cej wodzie z
p�ynem pieni�cym, szoruj�c zmywakiem, p�ucz�c w czystej wodzie, a na
koniec ustawiaj�c porz�dnie na metalowej suszarce. Biczykowate �apki
by�y jedynym dowodem aktywno�ci urz�dzenia. Nogi zdawa�y si� twarde i
nieugi�te.
- Hej tam! - przem�wi� Kerry. Odpowiedzi nie by�o.
Kerry przybli�y� si� chy�kiem. Czu�ki wyrasta�y z otworu poni�ej
jednej z ga�ek. Kabel bezu�ytecznie dynda� z ty�u. Czyli bez zasilania.
Ale jak...
Kerry cofn�� si� nieco i wyszpera� papierosa. Radio momentalnie
wykona�o w ty� zwrot, wyj�o zapa�k� z pude�ka na kuchence i podesz�o do
pana. Kerry zamruga� gwa�townie, patrz�c na nogi. Nie mog�y by�
drewniane. Zgina�y si� jak... jak guma. Aparat w�drowa� dziwacznym,
posuwistym ruchem - nieziemskim.
Poda�o Kerry'emu, ogie� i wr�ci�o do zlewu, gdzie podj�o proces
zmywania naczy�.
Kerry zadzwoni� do Fitzgeralda.
- Nie zgrywa�em si�. Albo mam halucynacje, albo co. To. cholerne
radio w�a�nie przypali�o mi papierosa.
- Czekaj no - przerwa� mu niepewnie Fitzgerald. - To kawa�, tak?
- Nie. A co wi�cej, nie s�dz�, �eby to by�y halucynacje. To twoja
dzia�ka. Nie m�g�by� wpa�� na chwil� i postuka� mnie m�otkiem w kolano?
- Dobra - odpar� Fitz. - Daj mi dziesi�� minut, Przygotuj co� do picia.
Wy��czy� si�, a Kerry, odk�adaj�c s�uchawk� na wide�ki, zobaczy�,
jak radio przemaszerowuje z kuchni do salonu. Sze�cienna, pude�kowata
sylwetka, budzi�a nieokre�lony l�k; radio przypomina�o niesamowitego
kraba. Kerry zadr�a�.
Poszed� za radiem i znalaz� je na zwyk�ym miejscu, nieruchome i
beznami�tne. Otworzy� drzwiczki, dok�adnie obejrza� skal�, rami�
fonografu, wszystkie guziki i pokr�t�a. Z pozoru nic nie odbiega�o od
normy. Raz jeszcze dotkn�� n�g. Jednak nie by�y drewniane. Jaki�
plastik, chyba bardzo twardy. A mo�e - mo�e jednak by�y z drewna? �eby
si� upewni�, trzeba by zadrapa� fornir. Kerry poczu� uzasadnion� niech��
do u�ycia no�a przeciwko nowemu nabytkowi.
W��czy� radio. Stacje lokalne �apa� bez k�opotu. Ton byt czysty -
nienaturalnie czysty - pomy�la� Kerry. Fonograf...
Na. chybi� trafi� wyci�gn�� "Wej�cie Bojar�w" Halvorsena, umie�ci�
p�yt� na kr��ku i zamkn�� pokryw�. Kompletna cisza. Bli�sze ogl�dziny
potwierdzi�y, �e ig�a w�druje rytmicznie po rowku, lecz bez
najmniejszych rezultat�w akustycznych. Co jest?
Kerry zdj�� p�yt� i w tej samej chwili rozleg� si� dzwonek u drzwi.
Przyszed� Fitzgerald, chudy jak tyka, jak zwykle cierpko skrzywiony, z
twarz� poliniowan� zmarszczkami jak dobrze wyprawiona sk�ra, ze
sk��bion� czupryn� szpakowatych w�os�w. Wyci�gn�� na powitanie wielk�;
ko�cist� d�o�.
- Gdzie m�j kieliszek?
- Przepraszam ci�, Fitz. Chod� do kuchni. Ju� mieszam. Whisky z wod�?
.- Niech b�dzie.
- Okej - Kerry poszed� przodem. Ale jeszcze nie pij. Chc� ci pokaza�
m�j nowy nabytek.
- Ten do zmywania naczy�? - zapyta� Fitzgerald. - Co on jeszcze
potrafi? Kerry poda� mu szklank�. - Nie chce odtwarza� p�yt.
- Ach, to drobiazg, skoro wykonuje prace domowe. Rzu�my na niego okiem.
Fitzgerald przeszed� do salonu, wybra� z p�ki "Popo�udnie Fauna" i
podszed� z p�yt� do radia.
- Nie w��czone.
- To nie ma najmniejszego znaczenia - odpar� Kerry, bliski paniki. -
Baterie? - Fitzgerald wsun�� p�yt� na sztyft i pokr�ci� ga�kami. -
Dziesi�� cali, jest. Zobaczymy teraz, Popatrzy� na Kerry'ego z
triumfalnym u�miechem. - No i co powiesz? ~ Istotnie, gra�o.
- Spr�bujmy tego Halvorsena. Masz - Kerry poda� p�yt� Fitzgeraldowi
kt�ry wcisn�� klawisz i patrzy�, jak rami� fonografu w�druje do g�ry.
Tym razem jednak fonograf odm�wi� pos�usze�stwa. Nie lubi� "Wej�cia
Bojar�w" - i kropka.
- Ciekawe - b�kn�� Fitzgerald. To pewnie wina p�yty. Spr�bujmy
jeszcze inn�. Z "Dafnis i Chloe" nie by�o problem�w. Za to "Bolero"
tego� kompozytora zosta�o odrzucone w milcz�cej pogardzie.
Kerry usiad� i wskaza� przyjacielowi stoj�cy obok fotel.
- To niczego nie dowodzi. Chod� teraz tutaj i patrz. Jeszcze nie pij.
Czujesz si� ca�kiem dobrze, co?
- Jasne. A bo co?
Kerry wyj�� papierosa. Konsola przemaszerowa�a przez pok�j
zabieraj�c po drodze pude�ko z zapa�kami uprzejmie poda�a panu ogie�.
Nast�pnie odmaszerowa�a z powrotem na miejsce przy �cianie.
Fitzgerald nie odezwa� si� ani s�owem. Po chwili sam wyj�� z
kieszeni papierosa i czeka�. Nic si� nie zdarzy�o.
- No i? - zapyta� Kerry.
- Robot. To jedyna mo�liwa odpowied�. Sk�d ty go wytrzasn��e�, na
lito�� Petrarchy?
- Nie wida�, �eby� si� specjalnie zdziwi�.
- A jednak si� zdziwi�em. Z tym, �e ja ju� widywa�em roboty, odbywano
nimi pr�by w Westinghouse. Ale ten...
Fitzgerald postuka� paznokciem z�by. - Kto go zrobi�?
- A sk�d ja, u diab�a, mam to wiedzie�? - spyta� Kerry. -
Przypuszczam �e kto�, kto robi radia.
Fitzgerald przymru�y� oczy.
- Poczekaj no. Nie ca�kiem rozumiem.
- Tu nie ma nic do rozumienia. Kupi�em ten zestaw par� dni temu.
Stary zda�em. Dostarczyli mi go dzisiaj po po�udniu, no i... - Kerry
opowiedzia� wszystko po kolei.
- A wi�c nie wiedzia�e�, �e to robot?
- No w�a�nie. Kupi�em go jako radio. A ten.., ten cholernik... jest
prawie jak �ywy.
- Bzdura - Fitzgerald pokr�ci� g�ow�, wsta� i z bliska obejrza�
konsol�. - To nowy typ robota. A przynajmniej... - zawaha� si�.
- Jak to inaczej t�umaczy�? Proponuj�, �eby� jutro skontaktowa� si� z
firm� Mideastern i ca�� rzecz wyja�ni�.
- Otw�rzmy skrzynk� i popatrzymy co tam jest w �rodku - podsun��
Kerry. Fitzgerald nie by� od tego, ale zamiar okaza� si� niewykonalny.
Pozornie drewniane �cianki nie by�y skr�cone �rubami, nigdzie te� nie
by�o wida� miejsca, w kt�rym skrzynka dawa�aby si� otworzy�. Kerry
spr�bowa� podwa�a� �rubokr�tem, z pocz�tku delikatnie, potem z hamowan�
furi�. Nie tylko nie uda�o mu si� odgi�� �cianki, ale nie zdo�a� nawet
zadrasn�� ciemnej, g�adkiej powierzchni urz�dzenia.
- Niech to diabli! - zdenerwowa� si� w ko�cu. - Mo�e i masz racj�. To
robot. Nie wiedzia�em, �e potrafi� co� takiego produkowa�. I czemu w
postaci radia?
- Mnie pytasz? - wzruszy� ramionami Fitzgerald. - Sprawd� jutro. To
pierwszy krok. Dla mnie to te� zagadkowa sprawa. Je�eli wymy�lono now�
wersj� wyspecjalizowanego robota - to po co j� umieszcza� w
radioadapterze? I na jakiej zasadzie poruszaj� si� te nogi? Zawias�w nie
wida�.
- I ja si� nad tym zastanawia�em. - Kiedy on idzie, te nogi zachowuj�
si� jak... z gumy. Ale nie s� z gumy. S� twarde jak najtwardsze drewno.
Albo z plastiku.
- Ja si� tego boj� - wyzna� Kerry. - Chcesz przenocowa� u mnie?
- Nnie... Nie. Chyba nie. Ten... robot nic mi przecie� nie zrobi.
- Nie s�dz�, �eby mia� z�e zamiary. Jak dot�d tylko ci pomaga, prawda?
- Tak - przyzna� Kerry i poszed� miesza� nast�pne drinki.
Reszta rozmowy nie przynios�a �adnych wniosk�w. Po kilku godzinach
Fitzgerald pojecha� do domu. By� dosy� zaniepokojony. Sprawa nie
wydawa�a mu si� tak b�aha, jak to okazywa� przez wzgl�d na nerwy
Kerry'ego. Wp�yw czego� tak absolutnie nieoczekiwanego na normalne �ycie
by� z lekka przera�aj�cy. A mimo to, jak ju� wcze�niej stwierdzi�, robot
nie wydawa� si� gro�ny.
Kerry po�o�y� si� do ��ka z nowym krymina�em. Radio pod��y�o za nim
do sypialni i delikatnie wyj�o mu ksi��k� z r�ki. Kerry instynktownie
szarpn�� j� z powrotem.
- Hej�e! - obruszy� si�. - Co to ma znaczy�?!
Radio odmaszerowa�o do salonu. Kerry za nim. W sam� por�, aby
obejrze� akt odstawiania ksi��ki na p�k�. Kerry posta� chwil�, po czym
wycofa� si� zamykaj�c drzwi. Spa� niespokojnie do �witu.
W szlafroku i kapciach, chwiejnym krokiem, uda� si� do konsolety.
Sta�a na swoim miejscu, jakby si� nigdy stamt�d nie rusza�a. Kerry
zabra� si� do �niadania. Wygl�da� do�� mizernie.
Wolno mu by�o wypi� tylko Jedn� kaw�. Drug� fili�ank� wyros�e jak
spod ziemi radio karc�cym ruchem wyj�o mu z r�ki i opr�ni�o do zlewu.
Tego ju� by�o za wiele. Kerry Westerfield chwyci� kapelusz, p�aszcz,
i niemal biegiem opu�ci� dom. Mia� paskudne uczucie, �e radio mo�e
pobiec za nim, ale nie uczyni�o tego, na szcz�cie dla r�wnowagi
psychicznej swego pana. Kerry by� ju� na dobre zaniepokojony.
Podczas porannych zaj�� znalaz� chwil� na telefon do Mideastern.
Dzia� sprzeda�y o niczym nie wiedzia�. Radio by�o standardowym zestawem
nowego typu. Je�eli zawodzi, firma naturalnie z ch�ci�...
- Radio jest w porz�dku - przerwa� Kerry. - Tylko kto je zrobi�? Tego
chcia�bym si� dowiedzie�.
- Prosz� chwil� poczeka�. - Nast�pi�a cisza. - Ten egzemplarz wyszed�
z dzia�u pana Lloyda. Pan Lloyd jest kierownikiem dzia�u.
- Chcia�bym z nim m�wi�.
Lloyd nie okaza� si� zbyt pomocny. Po d�ugim namy�le przypomnia�
sobie, �e ten konkretny zestaw umieszczono w magazynie bez numeru
seryjnego. I z pewnym op�nieniem.
- Ale kto go sk�ada�?
- Nie mam poj�cia. Przypuszczam, �e to do sprawdzenia. Um�wmy si�, �e
sprawdz� i zadzwoni� do pana
- Prosz� to koniecznie zrobi� powiedzia� Kerry i wr�ci� na zaj�cia.
Wyk�ad o Czcigodnym Bedzie nie by� najwi�kszym osi�gni�ciem jego kariery
zawodowej.
Na lunchu spotka� Fitzgeralda, kt�ry z wyra�n� ulg� powita�
pojawienie si� Kerry'ego przy stole.
- Dowiedzia�e� si� czego� o swoim robociku? - zapyta� profesor
psychologii. W zasi�gu g�osu nie by�o nikogo. Kerry usiad� z
westchnieniem i zapali� papierosa.
- Nic a nic. To wielka satysfakcja, dzia�a� na w�asn� r�k�. -
Zaci�gn�� si� g��boko. - Dzwoni�em do firmy.
- I?
- Nic nie wiedz�. Tyle tylko, �e nie mia� numeru seryjnego.
- To mo�e by� wa�ne - powiedzia� Fitzgerald.
Kerry opowiedzial mu o ksi��ce i o kawie. Fitzgerald - zas�pil si�
nad szklank� mleka.
- Robi�em ci kiedy� testy psychologiczne. 21e znosisz nadmiaru
bod�c�w. - W�tek kryminalny!
- To by ju� by�a lekko przesada. Ale rozumiem, dlaczego tw�j robot
zachowywa� si� tak, a nie inaczej chocia� nie wiem, sk�d wie, jak ma si�
zachowywa�. - Zawaha� si�. Sk�d wie, nie maj�c inteligencji.
- Inteligencji? - Kerry obliza� usta. - Wcale nie Jestem taki
przekonany, �e to zwyczajna maszyna. A jeszcze nie zwariowa�em.
- Nie, nie zwariowa�e�. Ale m�wisz, �e robot by� w drugim pokoju -
sk�d m�g� wiedzie�, �e czytasz?
- Mo�e ma rentgen w oczach, superszybkie zdolno�ci postrzegania, dar
asymilacji
- Nie mam poj�cia. Mo�e on sobie w og�le nie �yczy, �ebym ja czyta�?
- To ju� co� - mrukn�� Fitzgerald. - Znasz si� na teorii maszyn tego
typu?
- Robot�w?
- Podkre�lam: na teorii. Tw�j m�zg jest, jak wiesz, koloidem.
Zwartym, skomplikowanym - lecz powolnym. Wyobra� sobie teraz, �e
tworzysz mechanizm z multimilionow� jednostk� radioatomow� otoczon�
materia�em izolacyjnym. Co to Jest, Kerry? M�zg! M�zg wyposa�ony w
niewyobra�aln� liczb� jednostek reaguj�cych wzajemnie z pr�dko�ci�
�wiat�a. G�o�nik radiowy osi�ga p�ynny przep�yw wtedy kiedy pracuje na
czterdziestu milionach oddzielnych sygna��w na sekund�. Teoretycznie,
m�zg radioatomowy o jakim wspomnia�em, by�by zdolny do percepcji,
identyfikacji, por�wnywania reakcji i dzia�ania w ci�gu jednej setnej, a
nawet jednej tysi�cznej sekundy.
- Teorie.
- I ja tak zawsze my�la�em. Ale chcia�bym wiedzie�, sk�d si� wzi�o
twoje radio. Przyszed� wo�ny.
- Telefon do pana Westerfielda.
Kerry przeprosi� i wyszed�. Wr�ci� zagadkowo marszcz�c czarne brwi.
Fitzgerald popatrzy� na niego pytaj�co - Dzwoni� niejaki Lloyd z
zak�ad�w Mideastern. Rozmawia�em z nim o tym odbiorniku.
- Z jakim skutkiem? Kerry pokr�ci� g�ow�.
- Zerowym. Nie wie, kto sk�ada� ten egzemplarz.
- Ale sk�adano go w ich zak�adach - Tak. Jakie� dwa tygodnie temu Ale
nigdzie nie ma nazwiska technika. Lloyd zdaje si� uwa�a, �e to bardzo a
bardzo zabawne. Bo zawsze wiedz�, kto sk�ada kt�re radio w ich fabryce.
- Czyli?
- Czyli nic. Zapyta�em go, jak si� otwiera skrzynk�. M�wi, �e nic
prostszego: wystarczy odkr�ci� �ruby w tylnej �ciance.
- Przecie� tam nie ma �adnych �rub - powiedzia� Fitzgerald.
- Wiem o tym. Popatrzyli po sobie.
Pierwszy odezwa� si� Fitzgerald.
- Da�bym pi��dziesi�t dolar�w za wiadomo��, czy tego robota
rzeczywi�cie zmontowano zaledwie dwa tygodnie temu.
- Dlaczego?
- Bo m�zg radioatomowy wymaga treningu. Nawet w tak prostych sprawach
jak przypalanie papierosa.
- Widzia�, jak ja zapalam papierosa.
- I na�ladowa� ci�. A zmywanie? Hmmm. Pewnie indukcja. Je�eli ta
maszynka przesz�a trening, to jest robotem. Je�eli nie... - Fitzgerald
urwa�.
Kerry gwa�townie zamruga� oczami, - To co?
- To nie wiem, co to za licho. Ma tyle� wsp�lnego z robotem, co my
eohippusem. Jedno wiem na pewno, Kerry: bardzo mo�liwe, �e �aden z
dzisiejszych naukowc�w nie ma dostatecznej wiedzy, �eby skonstruowa�
taki... co� takiego.
- Gonisz w pi�tk�.- przerwa� mu Kerry. - Przecie� kto� to zrobi�.
- Mhm. Tylko - kiedy? I kto? Oto Jest pytanie, kt�re mnie dr�czy.
- Za pi�� minut mam wyk�ad. Mo�e by� zajrza� do mnie wieczorem?
- Nie mog�. Wieczorem wyk�adam w Pa�acu. Zadzwoni� do ciebie potem.
Kerry kiwn�� g�ow� i wyszed�, staraj�c si� nie my�le� wi�cej o
sprawie radia. Ca�kiem nie�le mu si� to uda�o. Jednak jedz�c samotnie
kolacj� w restauracji, poczu� og�ln� niech�� do powrotu do domu. W domu
czeka� na niego karze�.
- Brandy - poleci� kelnerowi. Niech b�dzie podw�jna.
W dwie godziny p�niej Kerry wysiad� z taks�wki przed drzwiami swego
domu. By� pod wyra�nym wp�ywem alkoholu. Wszystko p�ywa�o mu przed
oczami. Zataczaj�c si� doszed� do ganku, z niezwyk�� ostro�no�ci�
wgramoli� si� na schody, a nast�pnie otworzy� drzwi.
Pstrykn�� �wiat�o.
Radio wysz�o mu na spotkanie. Cienkie, lecz silne jak stal czu�ki
otoczy�y tkliwie jego cia�o, przytrzymuj�c je w bezruchu. Kerrym targn��
gwa�towny l�k. Bardzo chcia� krzykn��, ale mia� kompletnie sucho w gardle.
Z radia wystrzeli� promie� ��tego �wiat�a. O�lepi� Kerry'ego.
Osun�� si� ni�ej, mierz�c w klatk� piersiow�. Kerry p�czu� nagle dziwny
smak pod j�zykiem.
Po minucie, mniej wi�cej, promie� wy��czy� si� z cichym
pstrykni�ciem, czu�ki znik�y, a konsoleta powr�ci�a do k�ta. Kerry
dowl�k� si� jako� do fotela i opad� na�, �apczywie ch�on�c powietrze.
By� trze�wy. Co wydawa�o si� wszak niemo�liwe. Czterna�cie
kieliszk�w brandy pozostawia w systemie krwiono�nym znaczn� ilo��
alkoholu. Nie wystarczy machn�� czarodziejsk� r�d�k�, �eby w jednej
chwili odzyska� trze�wo��. A jednak w�a�nie co� takiego si� zdarzy�o.
Ten... robot chcia� mu pom�c. Z tym, �e Kerry ch�tniej pozosta�by
pijany. Podni�s� si� i chy�kiem przeszed� ko�o radia do rega�u z
ksi��kami. Jednym okiem �ledz�c odbiornik, wyci�gn�� ten sam krymina�,
kt�ry chcia� czyta� ubieg�ej nocy. Tak jak si� tego spodziewa�, radio
wyj�o mu ksi��k� z r�ki i odstawi�o na miejsce. Wspomniawszy s�owa
Fitzgeralda, Kerry zerkn�� na zegarek. Czas reakcji - cztery sekundy.
Kerry wzi�� tom Chaucera i czeka�, co b�dzie. Radio ani drgn�o.
Kiedy jednak si�gn�� po publikacj� historyczn�, zosta�a mu ona
troskliwie odebrana. Czas reakcji - sze�� sekund.
Kerry wzi�� nast�pn� histori�, dwa razy grubsz�. Czas reakcji -
dziesi�� sekund.
- Mhmmm. Ale - kiedy? I kto? Rentgenowskie widzenie i superszybka
reakcja. O wielki Jehoszafacie!
Kerry wypr�bowa� jeszcze par� ksi��ek, ciekaw. kryterium wyboru.
"Alicja w Krainie Czar�w" zosta�a mu bezpardonowo wyrwana. Wiersze
Millay'a - nie. Sporz�dzi� dwukolumnow� list�, na przysz�o��.
A wi�c robot by� nie tylko s�u��cym. By� cenzorem. Ale jakie mia�
wzorce? Kerry przypomnia� sobie w ko�cu o wyk�adzie, kt�ry mia�
nazajutrz wyg�osi�. Zacz�� kartkowa� notatki. W kilku miejscach trzeba
by�o si�gn�� do tekst�w �r�d�owych. Kerry z pewnym wahaniem si�gn�� po
tom - a robot natychmiast mu go odebra�.
- Bez wyg�up�w - ostrzeg� go Kerry. - To mi jest potrzebne.
Uczyni� ja�ow� pr�b� wyrwania ksi��ki z zaci�ni�tych czu�k�w.
Odbiornik nie zwraca� na niego uwagi. Spokojnie odstawi� ksi��k� na p�k�.
Kerry sta� nieruchomo, przygryzaj�c wargi. Tego ju� by�o za wiele.
Ten przekl�ty robot zachowywa� si� jak wi�zienny dozorca. Kerry rzuci�
si� do rega��w, z�apa� ksi��k� i zanim radio zdo�a�o si� poruszy� - ju�
by� w hallu.
To co� sz�o za nim. S�ysza� ciche st�panie jego... st�p. Pop�dzi� do
sypialni i zamkn�� drzwi od �rodka. Czeka� z bij�cym sercem. Ga�ka
powoli si� przekr�ci�a. Przez szpar� w drzwiach wsun�� si� cienki jak
drucik czu�ek robota. Zacz�� manipulowa� kluczem. Kerry skoczy� i
zamkn�� dodatkow� zasuw�. Ale i to nie pomog�o. Precyzyjne narz�dzia
robota - jego wyspecjalizowane czu�ki odemkn�y zasuw�, po czym radio
otworzy�o drzwi, wmaszerowa�o do pokoju i zbli�y�o si� do Kerry'ego.
Kerry poczu� panik�. Dysz�c, cisn�� w radio ksi��k�, kt�ra zosta�a
zr�cznie pochwycona w locie. Widocznie o nic innego nie chodzi�o, gdy�
radio natychmiast odwr�ci�o si� i wysz�o, ko�ysz�c si� groteskowo na
gumopodobnych nogach i unosz�c z sob� zakazany tom. Kerry zakl�� pod nosem.
Zadzwoni� telefon. Fitzgerald. - Jak tam? Radzisz sobie?
- Masz w domu "Literatur� Spo�eczn�", Cassena?
- Nie s�dz�. A bo co?
- Nic, wezm� jutro z biblioteki uniwersyteckiej.
Kerry opowiedzia�, co si� zdarzy�o. Fitzgerald gwizdn�� z cicha.
- Wtr�ca si�, tak? Hmmm. Ciekawe...
- Ja si� go boj�.
- Nie wydaje mi si�, �eby chcia� zrobi� ci krzywd�. M�wisz, �e ci�
wytrze�wi�?
- Tak. Promieniem �wietlnym. Niezbyt m�drze to brzmi, przyznaj�.
- Wszystko jest mo�liwe. Wibracyjny odpowiednik chlorku thiaminy.
- W �wietle?
- �wiat�o s�oneczne zawiera witaminy. Mniejsza o to. Cenzuruje twoje
lektury - pewnie czyta te ksi��ki no zasadzie superszybkiej asymilacji.
Nie wiem, czym jest ta maszynka, ale to nie jest zwyk�y robot.
- Mnie to m�wisz! - obruszy� si� Kerry. - To istny Hitler! _
Fitzgerald nie roze�mia� si�.
- Mo�e by� zanocowa� u mnie? zaproponowa� przytomnie.
- Nie - w g�osie Kerry'ego brzmia� zaciek�y up�r. - �adne g�upie
radio, takie owakie, nie wyp�dzi mnie z w�asnego domu. Pr�dzej oberwie
siekier�.
- Mam nadziej�, �e wiesz, co robisz. Gdyby... gdyby co� si� zdarzy�o,
dzwo� do mnie zaraz.
- Dobra - Kerry od�o�y� s�uchawk�. Poszed� do salonu i zmierzy� radio
lodowatym spojrzeniem. Co to, u diab�a, jest za stw�r? I jakie ma
zamiary? Z pewno�ci� nie by� to tylko robot. Z r�wn� pewno�ci� nie by�
�ywy; w tym sensie, w jakim �ywy jest m�zg koloidalny.
Zaciskaj�c usta w linijk�, Kerry podszed� bli�ej i zacz�� kr�ci�
ga�kami. Z aparatu doby� si� pulsuj�cy, synkopowany rytm zespo�u
swingowego. Kerry prze��czy� na kr�tkie ,- nic nadzwyczajnego. A wniosek
z tego? �aden. Odpowiedzi nie by�o.
Po chwili Kerry poszed� do ��ka. Nazajutrz przyni�s� na lunch
"Literatur� Spo�eczn�" Cassena, �eby j� pokaza� Fitzgeraldowi.
- Co takiego?
- Sp�jrz - Kerry przerzuci� par� kartek i wskaza� na pewien akapit.
Rozumiesz co� z tego?
Fitzgerald przeczyta� akapit.
- Tak, Chodzi zdaje si� o to, �e warunkiem powstawania literatury
jest indywidualizm. Zgadza si�?
Kerry spojrza� na niego. - Nie wiem.
- Jak to?
- Z moj� g�ow� dzieje si� co� dziwnego. Fitzgerald zmierzwi�
siwiej�c� czupryn�, mru��c oczy i bacznie obserwuj�c koleg�.
- Zacznij jeszcze raz. Niezupe�nie... - Dzi� rano - zacz�� Kerry z
przesadn�, podszyt� irytacj� cierpliwo�ci� - poszed�em do biblioteki,
�eby sprawdzi� ten w�a�nie kawa�ek. Przeczyta�em go. I nic nie
zrozumia�em. S�owa. Wiesz jak to jest kiedy cz�owiek wysiada z nadmiaru
lektury? Trafiasz na zdanie z du�� ilo�ci� okres�w podrz�dnych - i w nic
ci si� ono nie sk�ada. W�a�nie tak to by�o.
- Przeczytaj to teraz - podpowiedzia� cicho Fitzgerald i pchn��
ksi��k� przez st� do Kerry'ego.
Kerry us�ucha�.
- Nic z tego - u�miechn�� si� krzywo.
- Przeczytaj na g�os. B�d� �ledzi� tekst razem z tob�.
I to nie pomog�o. Kerry wydawa� si� kompletnie niezdolny do poj�cia
sensu akapitu.
- Blokada semantyczna - to mo�liwe - podrapa� si� w ucho Fitzgerald.
- Nigdy jeszcze ci si� to nie zdarzy�o? . - Nie... tak. Nie wiem.
- Masz zaj�cia po po�udniu? Nie? To dobrze. Jed�my do ciebie.
Kerry odepchn�� talerz.
- Dobra. Nie jestem g�odny. Jak tylko b�dziesz got�w...
P� godziny p�niej patrzyli obaj na radio. Wygl�da�o ca�kiem
nieszkodliwie. Fitzgerald zmarnowa� troch� czasu na pr�by otwarcia
tylnej �cianki, w ko�cu jednak da� spok�j. Z kartk� i o��wkiem zasiad�
naprzeciw Kerry'ego i zacz�� zadawa� pytania.
W pewnym momencie zatrzyma� si�. - A o tym mi nie wspomnia�e�.
- Musia�em zapomnie�.
Fitzgerald postuka� o��wkiem ~w z�by. - Hmmm. Pierwszym dzia�aniem
radia by�o... - Strzelenie mnie po oczach niebieskim �wiat�em.
- Nie o to chodzi. Co ono wtedy powiedzia�o?
Kerry zamruga� powiekami.
- Co powiedzia�o? - zawaha� si�. "Schemat psychologiczny sprawdzony i
zakodowany" - co� w tym sensie. Wtedy zdawa�o mi si�, �e to kawa�ek
quizu, albo co. Uwa�asz...?
- Czy m�wi�o wyra�nie? Dobr� angielszczyzn�?
- Nie, teraz sobie przypominam Kerry skrzywi� si�. - S�owa by�y
zniekszta�cone. Akcent na samog�oski.
- Ach tak. No, jed�my dalej. Spr�bowali testu na kojarzenie s��w.
W ko�cu Fitzgerald ze zmarszczonym czo�em opad� na oparcie.
- Chcia�bym por�wna� te wyniki z wynikami test�w, kt�re ci robi�em
par� miesi�cy temu. Wygl�da mi to dziwnie, bardzo dziwnie. Wiele bym
da�, �eby si� dowiedzie�, czym naprawd� jest pami��. O mnemonice -
pami�ci sztucznej - wiemy ju� sporo. Ale mo�liwe, �e ca�a rzecz jest w
czym� ca�kiem innym.
- Co?
- Ta... maszyna, albo ma sztuczn� pami��, doskonale wyszkolon�, albo
te� przystosowana jest do innego �rodowiska i innej kultury. Na ciebie
wywar�o wp�yw... bardzo znaczny.
Kerry zwil�y� j�zykiem spierzchni�te usta.
- W jakim sensie?
- Spowodowa�o blokady w m�zgu. Jeszcze ich nie skorelowa�em. Kiedy to
zrobi�, by� mo�e uzyskamy jak�� odpowied�. Nie, to z pewno�ci� nie jest
robot. To co� znacznie wi�cej.
Kerry wyj�� papierosa ; konsoleta przemaszerowa�a przez pok�j i
poda�a mu ogie�. Obaj m�czy�ni obserwowali j� z d�awi�cym,
obezw�adniaj�cym uczuciem przera�enia.
- Powiniene� zanocowa� dzi� u mnie -. zaproponowa� Fitzgerald.
- Nie - odpar� zdecydowanie Kerry. Zatrz�s� si� ca�y.
Nast�pnego dnia w porze lunchu Fitzgerald rozgl�da� si� po ca�ej
sto��wce, ale Kerry'ego nie by�o. Zadzwoni� do niego do domu. Telefon
odebra�a Marta.
- Witaj! Kiedy wr�ci�a�?
- Cze��, Fitz. Godzin� temu. Siostra si� pospieszy�a i urodzi�a beze
mnie, wi�c wr�ci�am.
Marta przerwa�a. Fitzgeralda zaniepokoi� ton jej g�osu.
- Gdzie jest Kerry?
- Jest w domu. Nie m�g�by� wpa��, Fitz? Martwi� si�.
- Co mu jest?
- Ja... ja nie wiem. Przyjed� jak najszybciej.
- Okey - Fitzgerald od�o�y� s�uchawk�, przygryzaj�c doln� warg�. By�
zaniepokojony. Kiedy nieco p�niej naciska� dzwonek u drzwi
Westerfietd�w, u�wiadomi� sobie, �e s�abo panuje nad nerwami. Widok
Marty jednak postawi� go na nogi.
Poszed� za ni� do salonu. Jego wzrok natychmiast pod��y� ku
konsolecie, kt�ra sta�a w k�cie jakby nigdy nic, a nast�pnie ku
Kerry'emu, usadowionemu nieruchomo przy oknie. Na twarzy Kerry'ego
malowa�a si� pustka i oszo�omienie. Mia� zw�one �renice i nie od razu
pozna� Fitzgeralda.
- Cze�� Fitz - przywita� go. - Jak si� czujesz?
Marta nie wytrzyma�a.
- Co z nim jest, Fitz? Zachorowa�? Mo�e ja wezw� lekarza?
Fitzgerald usiad�.
- Nie zauwa�y�a� nic dziwnego w zwi�zku z tym radiem?
- Nie. A bo co? " - No to s�uchaj.
Opowiedzia� jej wszystko od pocz�tku, patrz�c jak na twarzy Marty
niedowierzanie walczy z niechcian� wiar�.
- Nie mog�... - odezwa�a si� wreszcie.
- Kiedy Kerry wyjmie papierosa, to co� poda mu ogie�. Chcesz
zobaczy�? - Nie... Tak. Chyba tak. - Oczy Marty by�y teraz ogromne.
Fitzgerald da� Kerry'emu papierosa. Sta�o si� to, czego oczekiwali.
Marta nic nie powiedzia�a. Kiedy radio wr�ci�o na miejsce, zadr�a�a
od st�p do g��w i podesz�a do Kerry'ego. Spojrza� na ni� niewidz�cymi
oczami. - Tu trzeba lekarza, Fitz.
- Tak - Fitzgerald nie mia� odwagi powiedzie� jej, �e doktor nic tu
nie wsk�ra.
- Co to w�a�ciwie jest?
- Co� wi�cej ni� robot. Sukcesywnie przerabia Kerry'ego.
Opowiedzia�em ci, co si� dzia�o. Sprawdzi�em wzorce psychologiczne
Kerry'ego i stwierdzam, �e uleg�y zmianie. Zatraci� ca�� niemal inicjatyw�.
- Nie ma na �wiecie cz�owieka zdolnego skonstruowa� taki aparat.
Fitzgerald skrzywi� si�.
- Ja te� tak my�l�. Mnie to wygl�da na wytw�r wysoko rozwini�tej
kultury, i to ca�kiem innej ni� nasza. Mo�e marsja�skiej. Jest to
przedmiot o dzia�aniach tak wyspecjalizowanych, �e pasuje wy��cznie do
bardzo z�o�onej kultury. Ciekawe tylko, dlaczego wygl�da dok�adnie tak
jak odbiornik firmy Mideastern?
Marta dotkn�a d�oni Kerry'ego. - Kamufla�?
- Ale w jakim celu? By�a� jedn� z moich najlepszych studentek, Marto.
Sp�jrz na to logicznie. Wyobra� sobie cywilizacj�, w kt�rej tego typu
mechanizm ma racj� bytu. Spr�buj rozumowa� indukcyjnie.
- Pr�buj�. Niezbyt dobrze mi to wychodzi, Fitz. Martwi� si� o
Kerry'ego. - Nic mi nie jest - powiedzia� Kerry. Fitzgerald z�o�y�
czubki palc�w. - To nie radio, to nadzorca. Mo�e w tej innej cywilizacji
ka�dy ma co� takiego, a mo�e tylko nieliczni - ci, kt�rym to potrzebne,
bo utrzymuje ich w ryzach?
- Zabijaj�c inicjatyw�?
Fitzgerald wykona� gest bezradno�ci - Przecie� ja nie wiem! Tak
zadzia�a�o w przypadku Kerry'ego. W innych przypadkach - nie wiem.
Marta wsta�a.
- Szkoda czasu na gadanie. Kerry potrzebuje lekarza. A potem
zastanowimy si�, co pocz�� z... tym - wskaza�a na konsolet�.
- Szkoda rozwala� - powiedzic Fitzgerald. - Ale... - popatrzy�
wymownie na Mart�.
Odbiornik poruszy� si�. Posuwi�cie kolebi�c si� na boki, wylaz� z
k�ta : podszed� do Fitzgeralda. Fitzgerald skoczy�, a w�wczas pochwyci�y
go gwa�townie biczykowate czu�ki.. Blady promie� za�wieci� prosto w jego
oczy.
Zgas� niemal natychmiast; czu�ki cofn�y si� i radio powr�ci�o na
miejsce. Fitzgerald sta� jak wmurowany. Marta zerwa�a si� na r�wne nogi,
zas�aniaj usta r�k�.
- Fitz! - g�os jej dr�a�. . Odpowiedzia�, ale nie od razu.
- Tak? O co chodzi?
- Nic ci nie jest? Co ono ci zrobi�o?
Ftizgerald zmarszczy� brwi. - Co? Ono? Nie rozumiem... - To radio.
Co ono zrobi�o? Popatrzy� na konsolet�.
- A co, popsu�o si�? Ze mnie �aden mechanik, Marto.
- Fitz - podesz�a i �cisn�a go za rami�. - Pos�uchaj - m�wi�a
szybko, gor�czkowo. - Radio. Kerry. Rozmowa przed chwil�.
Fitzgerald patrzy� na ni� ot�pia�y, jakby niewiele rozumia�.
- Jaki� g�upi dzisiaj jestem. Nie bardzo wiem, o czym m�wisz.
- Radio - przecie� wiesz! M�wi�e�, �e odmieni�o Kerry'ego - Marta
urwa�a, patrz�c na niego z przera�eniem.
Fitzgerald by� wyra�nie skonsternowany. Marta zachowywa�a si�
dziwacznie. Bardzo dziwacznie! Zawsze uwa�a� j� za niebrzydk�, roztropn�
panienk�. A teraz opowiada�a brednie! On przynajmniej nie pojmowa� sensu
jej s��w - ani w z�b. I dlaczego tyle papla�a o tym odbiorniku? �le
dzia�a? Kerry cieszy� si�, �e zrobi� dobry interes - strojenie
doskona�e, najnowsze urz�dzenia. Fitzgeraldowi przesz�o przez my�l, �e
Marto zwariowa�a.
Tak czy owak, ju� by� sp�niony na zaj�cia. Powiedzia� to g�o�no.
Marta nie pr�bowa�a go zatrzyma�. By�a blada jak �ciana.
Kerry wyj�� papierosa. Radio podesz�o i poda�o mu zapalon� zapa�k�.
- Kerry!
- S�ucham ci�, Marto? - g�os Kerry'ego by� martwy.
Marta popatrzy�a w panice na... radio. Marsjanie? Inny �wiat, inna
cywilizacja? Co to jest? Czego chce? Co usi�uje zrobi�?
Marta posz�a do gara�u. Wr�ci�a zaciskaj�c w d�oni ma�� siekierk�.
Kerry obserwowa� j�. Widzia�, jak Marta zbli�a si� do radia i unosi
siekier�. Wtedy z radia wystrzeli� promie� �wiat�a i Marta znik�a. W
blasku popo�udniowego s�o�ca unosi� si� ob�oczek py�u.
- Zniszczenie formy �ywej gro��cej atakiem - zakomunikowa�o radio nie
rozdzielaj�c s��w.
M�zg Kerry'ego wykona� salto. Poczu� md�o�ci, zawr�t g�owy i
przera�liw� pustk�. Marta...
Kot�owa�o mu si� w g�owie. Instynkt i emocje walczy�y z czym�, co je
d�awi�o. Nagle tamy pu�ci�y, blokady p�k�y, run�y barykady. Kerry z
nieartyku�owanym wrzaskiem skoczy� na r�wne nogi.
- Marta! - krzycza�.
Nie by�o jej. Rozejrza� si� dooko�a.
- Gdzie...
Co tu si� sta�o? Nie pami�ta�.
Usiad� na nowo w fotelu, pocieraj�c czo�o. Woln� r�k� wyci�gn��
papierosa w automatycznym ge�cie, kt�ry wywo�a� natychmiastow� reakcj�.
Radio podesz�o z p�on�c� zapa�k�.
Kerry wyda� zduszony odg�os, jakby , mia� zaraz zwymiotowa�, i
wyskoczy� z fotela. Teraz ju� sobie przypomnia�. Chwyci� siekierk� i
rzuci� si� na radio, szczerz�c z�by w krwio�erczym u�miechu.
Zn�w wystrzeli� promie�.
Kerry znikn��. Siekiera spad�a na dywan.
Radio odmaszerowa�o na miejsce i stan�o bez ruchu. Z radioatomowego
m�zgu doby�o si� nik�e tykanie.
- Podmiot z gruntu nieodpowiedni - o�wiadczy�o po chwili. -
Konieczno�� eliminacji. - Pstryk! - Przygotowania do nast�pnego podmiotu
zako�czone.
Pstryk.
- Bierzemy - powiedzia� ch�opak.
- Nie po�a�uj� pa�stwo - u�miechn�� si� po�rednik. - Zacisze, z dala
od ludzi, a i cena niezbyt wyg�rowana.
- Powiedzmy - wtr�ci�a dziewczyna.
- Ale czego� takiego w�a�nie szukali�my.
Po�rednik wzruszy� ramionami.
- Dom nie umeblowany by�by rzecz jasna, ta�szy. Ale...
- Za kr�tko jeste�my ma��e�stwem �eby si� dorobi� w�asnych mebli. -
u�miechn�� si� ch�opak. Obj�� �on� - Podoba ci si�, kochanie?
- Mhm. Kto tutaj mieszka�?
Po�rednik poskroba� si� po policzku.
- Zaraz, zaraz... Niejacy Westernfieldowie, zdaje si�. Dosta�em ten
dom na list� zaledwie tydzie� temu. �adna cha�upka. �eby nie to, �e ju�
mam w�asn�, sam bym si� na ni� po�aszczy�.
- Fajne radio - zauwa�y� ch�opak.
- To chyba najnowszy model? - podszed� bli�ej, �eby si� przyjrze�
konsolecie.
- Chod� - ponagla�a dziewczyna, - Jeszcze raz obejrzymy kuchni�
- Ju� id�, kochanie.
Wyszli z pokoju. Aksamitny g�os po�rednika dobiega� z hallu coraz
s�abiej. Przez okna wpada�o ukosem ciep�e popo�udniowe s�o�ce.
Przez chwil� by�o cicho. A potem
- Pstryk !
przek�ad : Jolanta Kozak
<abc.htm> powr�t