3042

Szczegóły
Tytuł 3042
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3042 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3042 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3042 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JERZY KOSI�SKI GRA Katherine v. F. z wyrazami mi�o�ci, kt�ra nie ma sobie r�wnej, oraz pami�ci Goddarda Liebersona i Borysa Pregela Kto�, kto muzyki w samym sobie nie ma, Kogo nie wzrusza slodycz zgodnych d�wi�k�w, To czlowiek zdolny do zdrad, spisk�w, gwa�tu; Jego wewn�trzne porywy s� mroczne Jak noc, bezdenne jak ciemno�� Erebu. Takiemu nigdy nie ufaj. Sluchajmy! Wilham Szekspir Kupiec wenecki (t�um Stanis�aw Baranczak) Bo kto raz musia� s�ucha�, b�dzie s�ucha� ju� zawsze, niezale�nie od tego, czy by wiedzia� czy nie, �e nie dane mu jest ju� s�ysze�... Cisza raz zak��cona nie b�dzie ju� absolutna. Samuel Beckett The Unnamable (Nienazywalne, t�um Antoni Libera) I Kiedy Patrick Domostroy przekr�ci� kluczyk w stacyjce samochodu, silnik nie drgn�� i na desce rozdzielczej nie zapali�o si� �adne ze �wiate�. Pr�bowa� raz po raz, bez skutku, nie dzia�a� akumulator. Wiedzia�, ze w jego okolicy znalezienie mechanika, kt�ry zgodzi�by si� naprawi� samoch�d, zajmie co najmniej godzin�, a poniewa� nie chcia� traci� czasu, odkr�ci� �ruby, wyj�� akumulator i w�o�y� go do starej brezentowej torby, kt�r� przechowywa� w baga�niku. Nast�pnie przeci�gn�� ostro�nie torb� przez ca�� d�ugo�� parkingu, a kiedy znalaz� si� na jezdni, przywo�a� taks�wk�. Po kilku minutach by� ju� w warsztatach naprawczych National KnowHow, najwi�kszej stacji obs�ugi samochod�w w po�udniowym Bronksie. Nad g��wnym wej�ciem widnia� wielki napis: "Grunt to KnowHow!" Trzymaj�c w r�ce brezentow� torb�, Domostroy podszed� do kierownika, brzuchatego faceta w niebieskiej roboczej koszuli z przyszytymi do bia�ego kombinezonu literami JIM. - Na�aduje mi pan akumulator? - zapyta�. - Czemu nie - odpar� Jim. - Niech go pan tylko dostarczy. - Prosz� - powiedzia� Domostroy, k�ad�c na pod�odze torb�. Jim spojrza� na torb�, potem znad okular�w na Do-mostroya. - Samoch�d - powiedzia�, akcentuj�c wyra�nie ka�de s�owo. - Niech pan dostarczy samoch�d. - Nie mog� - odpar� Domostroy. - Nie ruszy bez akumulatora. - Nie mo�e pan zapali� na kabel? - zapyta� Jim. - To nic nie da, akumulator wymaga pe�nego �adowania. Przed chwil� go wyj��em, z�apa�em taks�wk� i prosz�... Domostroy otworzy� torb� szturchni�ciem koniuszka buta. Jim przeni�s� powoli wzrok na Domostroya. - Gdzie jest samoch�d? - zapyta�. - Na parkingu w Old Glory. - Przywi�z� pan to - wskaza� na akumulator - taks�wk�? - A czym? Jest zbyt ci�ki, �eby taszczy� go na piechot�. Wyraz twarzy Jima zmieni� si�. Zdj�� okulary i zamkn�� kopniakiem torb�. - Pete, chod� no tu na chwil�! - przywo�a� drugiego mechanika. Pete, m�ody, szczup�y m�czyzna, spojrza� w g�r�, zobaczy� Jima i Domostroya i od�o�y� narz�dzia. - Ju� id� - odkrzykn��. Wskazuj�c brezentow� torb�, Jim zwr�ci� si� do Pete'a: - Zgadnij, co w niej jest? - zapyta� pogodnym tonem konferansjera prowadz�cego telewizyjny quiz. Spojrzenie Pete'a przesun�o si� z torby na klienta i znowu na torb�, a nast�pnie na Jima. - Nie wiem - odrzek�, wzruszaj�c ramionami. - Zgadnij - namawia� Jim, klepi�c go po plecach. Pete przyjrza� si� uwa�nie Domostroyowi, a nast�pnie przeni�s� wzrok na torb�. - Brudna bielizna. - Zimno - odpar� Jim z triumfem. - Kula do kr�gli? - Znowu zimno. Spr�buj jeszcze raz - nalega� Jim. Pete namy�la� si�. - Zdech�y pies - zaryzykowa�. - Zdech�y - ciep�o. Pies - zimno - oznajmi� Jim, otwieraj�c kopniakiem torb�. - To zdech�y akumulator. A ten facet - doda�, wskazuj�c Domostroya - przywi�z� go tutaj. - Przerwa� na chwil� dla osi�gni�cia wi�kszego efektu, po czym dorzuci� - taks�wk�! - A gdzie samoch�d? - zapyta� Pete. - Poniewa� nie m�g� przyjecha� na wy�adowanym akumulatorze - wtr�ci� Domostroy - akumulator musia� przyjecha� sam. - Taks�wk�? - Taks�wk�. �eby nie traci� czasu. Pete odszed�, kr�c�c w zdziwieniu g�ow�. Jim zacz�� wype�nia� formularz zlecenia. - Naprawiam wozy od dwudziestu lat. Setki ludzi przyholowuj� samochody z wy�adowanymi akumulatorami, ale pan jest pierwszym, kt�ry przyholowa� akumulator bez samochodu - przerwa�. - Co pan robi? - Jestem muzykiem. - Ma pan akcent. Sk�d pan jest? - Z po�udniowego Bronksu. - A przedtem? Sk�d ten akcent? - Z Nowej Atlantydy. Ale w muzyce nie s�ycha� akcentu. Jim roze�mia� si�. - W jakiej muzyce? - Powa�nej. �miertelnie powa�nej. - Skoro pana muzyka jest �miertelnie powa�na, to mo�e dobrze by jej zrobi�o, gdyby�my j� te� na�adowali? - Jim �mia� si�, patrz�c na formularz zlecenia. - Wie pan co, nie przypominam sobie, �ebym kiedykolwiek s�ysza� o Nowej Atlantydzie. Gdzie to jest? - W Krainie D�wi�k�w. Francis Bacon napisa� o niej ksi��k�. Podczas gdy �adowano akumulator, Domostroy przegl�da� korespondencj�, kt�r� wrzuci� do torby z akumulatorem. W�o�y� do kieszeni rachunki i zawiadomienia bankowe, po czym przerzuci� stert� folder�w reklamowych. Ameryka�ski Klub Zwolennik�w Wazektomii pyta� w swoim li�cie du�ymi drukowanymi literami: "Czy podda�e� si� wazektomii?", a dalej sugerowa�: "Daj przyk�ad innym. Je�li jeste� jednym z tysi�cy m�czyzn, kt�rzy poddali si� tej operacji, wst�p do Ameryka�skiego Klubu Zwolennik�w Wazektomii i nam�w innych, by poszli Twoim �ladem, w��czaj�c si� w dzia�ania na rzecz kontroli przyrostu naturalnego". Za kilkudolarow� op�at� klub oferowa� znaczek z prawdziwego srebra do klapy lub krawata, legitymacj� cz�onkowsk� i nalepk� na zderzak samochodu. Domostroy zamy�li� si�. Je�li kiedykolwiek podda�by si� wazektomii - chocia� nie m�g� wyobrazi� sobie czego� bardziej nieprawdopodobnego - jakie mia�by prawo namawia� do tego innych? Co wi�cej, je�li odczuwa�by potrzeb� szukania to�samo�ci zewn�trznej - mo�liwo�� w jego przypadku r�wnie hipotetyczna jak poddanie si� wazektomii - i postanowi�by j� odnale��, definiuj�c si� jako ameryka�ski popularyzator wazektomii, gdzie czu�by si� pewnie nosz�c klubowy znaczek? Na przyj�ciach? Kolacji z dziewczyn�? W ko�ciele? A co z legitymacj� cz�onkowsk�? Kiedy i gdzie by�aby mu potrzebna? Komu mia�by j� pokazywa�? Wyobrazi� sobie scen�, w kt�rej zatrzymany przez patrol drogowy za przekroczenie pr�dko�ci okazuje policji, opr�cz prawa jazdy, legitymacj� cz�onkowsk� Ameryka�skiego Klubu Zwolennik�w Wazektomii. "Panie w�adzo, chodzi o to, �e musz� dotrze� do tych wszystkich facet�w, kt�rzy nie robi� nic, �eby zmniejszy� przyrost naturalny, i musz� si� spieszy�, bo zosta�o nam niewiele czasu!" W innym li�cie ilustrowana ulotka reklamowa�a cukrowe majtki - w stu procentach jadaln� bielizn� damsk�. "Dost�pne w smaku toffi, czere�ni, banan�w, pomara�czy i limony. Rozmiar uniwersalny". Domostroy zobaczy� siebie zjadaj�cego takie majtki z po�ladk�w Andrei. Dlaczego, zastanawia� si�, podniecony przez Andre�, mia�by traci� czas na zjadanie jej majtek? Czy jedzenie bielizny nie jest samo w sobie strat� czasu? I co robi�aby Andrea, podczas gdy on napycha�by si� jej bananowymi, czere�niowymi lub cytrynowymi majtkami? Patrzy�a, jak prze�uwa? Pyta�a, czy mu smakuj�? Przez chwil� wyobrazi� sobie posiedzenie s�du w sprawie o zatrucie jadalnymi majtkami oraz pytania, jakie postawiono by ich producentowi: Czy jadalne majtki bardziej zagra�aj� �yciu ni�, powiedzmy, cukierki? Czy wp�ywaj� na popraw� stosunk�w rodzinnych? Przyspieszaj� zaloty? Pobudzaj� lub ostudzaj� zdrowy pop�d seksualny? Czy studentom organizuj�cym naloty majtkowe w miasteczkach studenckich nale�y zabroni� zdzierania z kole�anek wi�kszej ilo�ci majtek ni� ta, kt�r� mog� skonsumowa�? A w ko�cu, jaka jest rola producenta jako dyktatora smaku w przemy�le majtkowym? Po na�adowaniu akumulatora Domostroy pojecha� taks�wk� z powrotem do Old Glory, niegdy� najwi�kszej sali balowej i bankietowej w po�udniowym Bronksie. Teraz sala sta�a pusta. Wzrost przest�pczo�ci i wojna gang�w w okolicy wystraszy�y wi�kszo�� przewa�nie �ydowskiej klienteli, kt�ra urz�dza�a tu kiedy� huczne przyj�cia z okazji wesel i bar miewa. W�a�ciciel sali, starzej�cy si� kamienicznik z dzielnicy slums�w, zamkn�� w ko�cu bud�, wystawi� j� na sprzeda� i wyjecha� na Floryd�. Dziesi�� lat temu, kiedy by� u szczytu s�awy, Domostroy da� w Old Glory kilka darmowych koncert�w na pomoc dla bezdomnych dzieci z po�udniowego Bronksu. W�a�ciciel lokalu nie zapomnia� jego dobroczynno�ci i przez ostatnie dwa lata pozwoli� mu mieszka� w garderobie na ty�ach sali balowej. W nadziei, �e potencjalny nabywca zechce przej�� Old Glory tak�, jak� by�a w latach swojej �wietno�ci, w�a�ciciel zostawi� w niej ca�e oryginalne wyposa�enie i umeblowanie. Przestronna kuchnia dostosowana by�a do wydawania dwustu kolacji, a nisk� scen� obok parkietu okupowa� staromodny fortepian otoczony imponuj�c� procesj� innych instrument�w muzycznych, rozstrojonych i wymagaj�cych naprawy: od harfy i wiolonczeli pocz�wszy po elektryczne gitary, akordeony oraz najnowsze osi�gni�cie techniki: elektroniczn� konsol� imituj�c� d�wi�ki kilku instrument�w. Ci�gle nie by�o kupca na sal�. Do czasu jego pojawienia si�, w rewan�u za dobroczynno�� w�a�ciciela, Domostroy zobowi�za� si� by� stra�nikiem i kustoszem Old Glory oraz tego wszystkiego, co zawiera�a wielka muszla. Poprosi� taks�wkarza, �eby zatrzyma� si� ko�o jego samochodu, stoj�cego samotnie na ogromnej p�ycie parkingu. Kiedy w p�mroku wysiada� z taks�wki, sala balowa wyda�a mu si� olbrzymim gwiezdnym statkiem spoczywaj�cym na tymczasowym l�dowisku. Ju� wcze�niej ulega� podobnym z�udzeniom. Siedz�c w swoim pokoju, niczym na mostku kapita�skim, mia� poczucie, �e jest jedynym pasa�erem pojazdu, kt�ry za chwil� wyruszy w swoj� najnowsz� podr� kosmiczn�. W nocy odg�osy dalekiej strzelaniny gang�w lub wycie syren samochodu policyjnego, karetki pogotowia czy wozu stra�ackiego by�y niczym wo�aj�ce do niego znaki �ycia, a kiedy ws�uchiwa� si� w nie, czu�, �e egzystuje zar�wno obok tego �ycia jak i w nim. Domostroy w�o�y� akumulator i zapali� motor. Rozkoszowa� si� cich� prac� silnika, siedzeniami z mi�kkiej sk�ry, zrywno�ci� i przyspieszeniem wozu reaguj�cego na najl�ejsze naci�ni�cie gazu. Zawsze lubi� prowadzi�, a ze wszystkich samochod�w, jakie kiedykolwiek posiada�, do tego czu� najwi�ksz� s�abo��. By� to stary, szacowny pojazd, najwi�kszy kabriolet, jaki wyprodukowano w Detroit w szczytowym okresie pot�gi przemys�u samochodowego. Kiedy, jakie� pi�tna�cie lat temu, Domostroy kupowa� go w salonie wystawowym, widzia� w nim symbol swojego sukcesu i bogactwa. W czasach gdy wyst�powa� z koncertami, jego samoch�d, niczym ma�� paczuszk�, wysy�ano za nim dok�dkolwiek jecha�: do Kalifornii, na Karaiby, nawet do Szwajcarii. Lecz dzi�, kabriolet Domostroya by� jedyn� w�asno�ci�, jaka mu pozosta�a z czas�w �wietlanej przesz�o�ci, a tak�e jednym z ostatnich ogniw, kt�re go z ni� ��czy�y. Mimo to gdziekolwiek pracowa�, bra� go ze sob� - sw�j jedyny przedmiot zbytku. Stara limuzyna by�a dla Patricka Domostroya tym, czym dla gwiazdy rocka jest prywatny, zrobiony na zam�wienie samolot odrzutowy - lataj�cy salon kosmicznego wieku. Drugim ogniwem ��cz�cym go z przesz�o�ci� by� jego talent muzyczny. Od dawna nie tworz�c, przy znikomym dochodzie ze sprzeda�y starych p�yt, Domostroy utrzymywa� si� przez ostatnie dziesi�� lat muzykuj�c w ma�ych ustronnych nocnych knajpach. Gra� na r�nych instrumentach: fortepianie, akordeonie, klawikordzie, nawet na elektronicznym syntezatorze, tak popularnym w�r�d o po�ow� m�odszych od niego instrumentalist�w rocka i muzyki pop. Pracowa� jako sideman w zespole albo akompaniowa� innym wykonawcom: piosenkarzom, tancerzom, �onglerom lub sztukmistrzom. Je�li bardzo potrzebowa� got�wki, wynajmowa� si� nawet na prywatne przyj�cia, ta�ce lub do salon�w gry w bingo. Przez ostatni rok pracowa� u Kreutzera. Przychodzi�a tu zwykle ta sama klientela: pary pod sze��dziesi�tk�, g��wnie z okolicy, cho� niekt�rzy przyje�d�ali a� z Queens, Brooklynu czy nawet z New Jersey, skuszeni reklamami w prasie obiecuj�cymi darmowy parking, orkiestr�, dwa drinki w cenie jednego, bar sa�atkowy i nieograniczon� ilo�� domowego czosnkowego chleba, wszystko w��czone w cen� kolacji. Bywali tam r�wnie� szukaj�cy przyg�d przyjezdni komiwoja�erowie w �rednim wieku, sami lub z jaskrawo ubranymi partnerkami poderwanymi w pobliskim barze dla samotnych; m�ode pary z s�siedztwa, kt�re wpada�y g��wnie na ta�ce; o�mio-, dwunasto- lub szesnastoosobowe grupy go�ci urz�dzaj�ce tu, zazwyczaj w gronie rodzinnym, urodzinowe i jubileuszowe przyj�cia. Przy barze przesiadywa�o zwykle kilkunastu samotnych m�czyzn w r�nym wieku, ogl�dali telewizj�, s�uchali muzyki z szafy graj�cej, od czasu do czasu grali na automatach i rzucali ukradkowe spojrzenia w kierunku trzech lub czterech c�r nocy, kt�rym, je�li wygl�da�y przyzwoicie i nie posuwa�y si� za daleko, pozwalano siedzie� przy barze i polowa� na klienta w zamian za �wiadczenie us�ug szefowi lokalu i dzielenie si� zarobkiem z wykidaj��. Co wiecz�r, zanim zebra� si� t�um, Domostroy zjada� kolacj� przy jednym z naro�nych stolik�w, zwykle sam, niekiedy w towarzystwie kt�rego� z kelner�w lub szefa, potem szed� do m�skiej toalety i przebiera� si� w smoking, a nast�pnie sprawdza� uwa�nie sw�j wygl�d w lustrze. Cieszy�o go, �e jego praca polega na akompaniowaniu piosenkarzom i innym muzykom, nigdy za� na graniu solo, poniewa� dzi�ki temu jego zerwanie z przesz�o�ci� wykonawcy solowego by�o wyra�ne i ca�kowite, pozbawione elementu sprzeniewierzenia si� samemu sobie. W zwi�zku z tym, �e przesta� komponowa�, m�g� po�wi�ci� si� wy��cznie w�asnej egzystencji, a poniewa� stosunkowo �atwo potrafi� przewidzie�, jak w nadchodz�cych latach b�dzie ona wygl�da� - nie m�g� tego, niestety, powiedzie� o swojej muzyce - jego �ycie sta�o si� ca�kiem proste i wolne od udr�ki. Piel�gnowa� je troch� tak jak samoch�d: ma�a naprawa tu, troch� po�ysku tam, i cieszy� si�, kiedy toczy�o si� g�adko. Gdyby �y� w epoce wiktoria�skiej czy w czasach prohibicji lub gdyby zosta� w totalitarnej Europie Wschodniej, w kt�rej sp�dzi� m�odo��, na pewno uzna�by narzucenie jakichkolwiek zasad moralnych za arbitralne i zbyt ograniczaj�ce. I pewien by�, �e w �wiecie przysz�o�ci zdominowanym przez skomputeryzowan� technologi� i jednolite formy zachowa�; w �wiecie o uszczuplonych zasobach naturalnych i ludzkich, nie znajdzie nic, z czym chcia�by si� zmierzy� lub co mog�oby go zainteresowa�. Uwolniony dzi�ki parali�owi tw�rczemu od z�udnego poczucia bezpiecze�stwa, jakie daj� nagromadzone bogactwo i mira� sukcesu, cieszy� si�, �e w tym czasie i miejscu, w kt�rym si� w�a�nie znajdowa�, mo�e �y� tak, jak mu si� podoba, post�powa� zgodnie z w�asnym kodeksem odpowiedzialno�ci moralnej, z nikim nie konkuruj�c, nie krzywdz�c nikogo, nawet samego siebie; kieruj�c si� kodeksem, w kt�rym wolny wyb�r by� zawsze nie podlegaj�cym dyskusji aksjomatem. By� jednak samotny. Nie mia� przyjaci�. Wi�kszo�� ludzi, z kt�rymi si� przyja�ni�, kiedy by� u szczytu s�awy, uwa�a�a, �e sukces i niepowodzenie biegn� r�wnolegle do siebie, zatem ich drogi nie powinny si� krzy�owa�. A poniewa� on sam kiedy� te� tak uwa�a�, nie m�g� teraz obci��a� ich wyja�nieniami powod�w swojej kl�ski, wzbudzaj�c w nich poczucie winy za ich w�asny sukces czy niepewno�� co do ich talentu i miejsca w spo�ecze�stwie. W ich oczach, wiedzia� o tym doskonale, jego obecny styl �ycia, zw�aszcza jego spos�b zarabiania pieni�dzy, oznacza� nie tylko kl�sk�, ale kl�sk� po��czon� z czym� godnym pogardy, �miesznym, groteskowym. Nie potrafi�by nigdy przekaza� im prawdy, przekona� ich, �e chocia� znalaz� si� na dnie z winy przypadku, to ju� z w�asnego wyboru wygodnie na nim siedzia�. Cz�sto, d�ugo po tym jak wszyscy od Kreutzera poszli do domu, wsiada� do samochodu i jecha� Trzeci� Alej� przez most na Manhattan. O �wicie d�ugie aleje otwiera�y si� przed nim niczym odarte z nut muzyczne pi�ciolinie. Parkowa� na opustosza�ej ulicy, gdzie �aden d�wi�k nie zak��ca� ciszy, i siedz�c w samochodzie wyobra�a� sobie, �e pewnego dnia studnia jego muzyki, teraz pusta i bezg�o�na jak aleje tego wielkiego miasta, nape�ni si� znowu. Wiedzia�, �e dop�ki to nie nast�pi, ka�d� chwil� b�dzie musia� prze�ywa� tak, by mie� pewno��, �e nie umyka mu jej znaczenie. Tak wi�c nie tylko z powodu za�amania si� jego kariery, ale tak�e z w�asnego wyboru, Domostroy zaczai stylizowa� swoje �ycie tak, jakby zawsze �y� jedynie w tera�niejszo�ci. Na swoich znajomych wybiera� ludzi, kt�rym z racji wieku, wychowania lub smaku nie znane by�o jego nazwisko, i kt�rych nie obchodzi�o to, �e kiedy� zrobi� co�, co przynios�o mu s�aw�. Ich s�d o nim, podobnie jak jego o nich, opiera� si� jedynie na wra�eniu, jakie wynosili z r�nych przypadkowych spotka�, nigdy na wiedzy o jego przesz�o�ci. Unika� towarzystwa tych, kt�rzy znali jego karier� kompozytorsk� i kt�rzy mogli pr�bowa� go przekonywa�, �e zanikaj�ca popularno��, ostatnia bezp�odno�� tw�rcza, nieumiej�tno�� odniesienia trwa�ego sukcesu finansowego czy obecne zapomnienie nie usun� w cie� jego dawnych osi�gni��. Stopniowo uda�o mu si� przekszta�ci� sw�j prywatny wszech�wiat w dobrze strze�on� twierdz� i a� do tej pory nie dopuszcza� do siebie nikogo, kto m�g�by zak��ci� spok�j, jaki w niej odnalaz�. Po drodze do Andrei s�ucha� w samochodzie na magnetofonie stereofonicznym swojej ulubionej ta�my. Jego nastr�j cz�sto kszta�towa�a muzyka, jak gdyby spr�aj�ce i rozpr�aj�ce si� dooko�a fale powietrza oddzia�ywa�y na barw� jego uczu�. Domostroy postrzega� siebie nie tylko w kategorii "kim jestem", lecz tak�e w kategorii "jak si� czuj�". W nowej erze wideo cz�sto czu� si� anachronizmem, istot� zmys�u s�uchu, nie wzroku, reaguj�c� na �wiat raczej muszl� uszn� ni� siatk�wk� oka. Nieraz my�la� o tym, �e w miar� pog��biania si� niepewno�ci cz�owieka wobec napieraj�cej na niego zewsz�d fizyczno�ci �wiata, wzrasta r�wnie� jego zale�no�� od konkretnej, daj�cej si� zobaczy� i wymierzy� przestrzeni, a st�d i od sztuk wizualnych, kt�re j� opisuj�, pocz�wszy od telewizji, sko�czywszy na fotografii. Domostroya natomiast prowadzi� s�uch, jego sztuk� by�a muzyka, kt�ra wzbogaca�a jego �wiat duchowy, obalaj�c granice czasu i przestrzeni, zast�puj�c miriady odr�bnych spotka� i kolizji ludzi i przedmiot�w mistycznym zlaniem si� w jedno d�wi�ku, miejsca, odleg�o�ci, nastroju i doznania. Do swych duchowych antenat�w zalicza� poet�w, pisarzy i muzyk�w, zw�aszcza tych, kt�rzy podobnie jak para szekspirowskich kochank�w, potrafili "s�ucha� oczyma". Dwugodzinna ta�ma, kt�rej teraz s�ucha�, sk�ada�a si� z oko�o tuzina muzycznych utwor�w, czy te� ich fragment�w, niekiedy zaledwie kilkuminutowych. Utwory te, wybierane latami, pomaga�y mu wprowadzi� si� w po��dany stan emocjonalny. Dzi�ki umiej�tno�ci ulegania nastrojowi odpowiedniej muzyki Domostroy sta� si� mistrzem w procesie samopobudzania si� do refleksji. Potrafi� wprowadza� si� w r�ne stany psychiczne: wyczekiwania, spokoju, entuzjazmu, g�odu seksualnego, a w okresie kiedy jeszcze komponowa�, potrafi� nawet obudzi� w sobie potrzeb� tworzenia muzyki. W "Partyturach �ycia", ostatnim opublikowanym wywiadzie, powiedzia�: "Komponowanie jest tre�ci� mojej egzystencji. Cokolwiek innego robi�, towarzyszy mi jedno pytanie: Czy mog�... czy chcia�bym... czy powinienem... wykorzysta� to w mojej nast�pnej kompozycji? Kiedy s�ysz� moj� muzyk�, czuj� si� tak, jakby chodzi�o o ca�e moje �ycie, i jakby mog�a je zepsu� jedna fa�szywa nuta. Nie mam dzieci, rodziny, krewnych, nie posiadam �adnego biznesu czy maj�tku; moja muzyka jest moim jedynym osi�gni�ciem, moim jedynym duchowym bogactwem". Tylko raz na jaki� czas, wspominaj�c swoj� przesz�o�� artystyczn�, Domostroy zastanawia� si�, co sta�o si� z tre�ci� jego �ycia. Czy mia� racj� pewien krytyk muzyczny z wp�ywowego pisma "Musical Commentary", oskar�aj�c go kiedy� o "wkomponowanie si� w skrajn� izolacj�"? Czy naprawd� jego muzyka jest tak przygn�biaj�ca i naga, �e pewnego dnia, jak sugerowa� inny krytyk, pchnie jej tw�rc� do poder�ni�cia sobie gard�a? Domostroy pami�ta�, jak mniej wi�cej dziesi�� lat wcze�niej, wyst�pi� w telewizyjnym programie "By� na fali". Drugim go�ciem programu by� zagraniczny przyw�dca wojskowy, kt�ry przebywa� na wygnaniu na Florydzie. Chocia� do chwili wygnania Stany Zjednoczone popiera�y go w trwaj�cej latami wojnie, jego kraj - i jego sprawa - ponios�y w ko�cu kl�sk�. Pod koniec audycji gospodarz programu oznajmi� rado�nie: "Panowie, zosta�a nam jeszcze minuta". Po czym zwr�ci� si� do przyw�dcy wojskowego: "Prosz� nam powiedzie�, generale, po tak wspania�ej karierze... co si� sta�o"? Gdyby jemu zadano to pytanie, Domostroy wpad�by w panik� i nie wiedzia�by, co odpowiedzie�. Nie zdradzaj�c �adnych emocji, przyw�dca wojskowy spojrza� na wysadzany brylantami zegarek, nast�pnie na u�miechni�tego gospodarza programu i zaciekawion� publiczno��. "Co si� sta�o? - powt�rzy� pytanie. Najpierw zdradzili mnie sojusznicy. Potem przegra�em wojn�. Oto, co si� sta�o". Dla wojskowego przegrana wojna by�a wystarczaj�cym, oczywistym wyja�nieniem �yciowej kl�ski. Ale jaka fa�szywa nuta mog�a zniszczy� �ycie kompozytora i sprawi�, �e w kwiecie wieku straci� wol� tworzenia? Domostroy zaparkowa� w�z przed odnowion� szeregow� kamienic� z br�zowego piaskowca. Wszed� na klatk� schodow� i ruszy� biegiem na g�r�. Kiedy dotar� do apartamentu na czwartym pi�trze, brakowa�o mu tchu. Odczeka� minut�, z�by wyr�wna� puls i oddech, i zapuka� do drzwi. Otworzy�a mu Andrea. Wpu�ci�a go do �rodka, powiesi�a jego kurtk� w szafie pe�nej swoich sukien i p�aszczy, po czym posadzi�a go na niskiej, ogromnej, przykrytej wielobarwn� kap� sofie, z jednej strony kt�rej sta� stolik z radiem, z drugiej telewizor. Pok�j by� wygodny, cho� sk�po umeblowany, a w tych kilku sprz�tach, jakie si� w nim znajdowa�y, Domostroy rozpozna� wspania�e okazy antyk�w. Uzupe�nienie wystroju stanowi�o par� znakomitych reprodukcji malarstwa prerafaelit�w oraz, na osobnym stoliku, du�a kolekcja starodawnych flakonik�w do perfum. Kuchnia i �azienka usytuowane w tym samym ko�cu pokoju zdawa�y si� kra�� sobie nawzajem przestrze�. Domostroy patrzy�, jak Andrea porusza si� po starannie urz�dzonym mieszkaniu, przygotowuj�c mu drinka. Ubrana by�a prosto, ale szykownie: w jedwabn� bluzk� i suto marszczon� sp�dnic� z dobrej we�ny. Dzie� wcze�niej, kiedy po raz pierwszy zobaczy� j� u Kreutzera, zwr�ci� uwag� na jej m�odo��, jej wspania�� urod�: wyraziste oczy, pe�ne usta, mi�kkie faluj�ce w�osy, �adnie ukszta�towana klatka piersiowa, d�ugie nogi. U�wiadomi� sobie natychmiast, �e obudzi�a w nim pragnienie, mo�e nie tyle jej samej, przynajmniej jeszcze nie wtedy, ale kogo�, kto by podobnie wygl�da�. Mo�e, niczym d�wi�k akordu z przesz�o�ci, obudzi�a w nim po prostu t�sknot� za uczuciem po��dania kobiety. - Nie wierzy�am, �e przyjdziesz - powiedzia�a, podaj�c mu drinka i siadaj�c na kraw�dzi sto�u przy sofie. - Wczorajszej nocy u Kreutzera, kiedy wr�cza�am ci t� kartk�, czu�am si� jak gipsiara. - Gipsiara? - powt�rzy� niepewnie. - No wiesz, dupa kapeli. Grupiska! - wyja�ni�a ze �miechem. Trzymaj�c w r�ce szklank� z drinkiem, ze�lizgn�a si� na sof� i oparta o st�, z twarz� zwr�con� do niego, wyci�gn�a przed siebie nogi tak, �e jej buty prawie dotyka�y jego uda. - W Juilliard, gdzie studiuj� dramat i muzyk�, wielu student�w przepada za twoimi kawa�kami. M�wi�, �e jeste� zawodowcem. - Zawodowiec, kt�ry od lat nie wyda� �adnej nowej p�yty, a stare pogrzeba� w dziale Alei Pami�ci. - Wcale nie! - zaprotestowa�a Andrea. - W zesz�ym miesi�cu Etiuda Klasyk�w podarowa�a bibliotece w Juilliard zbi�r swoich najlepszych nagra�, w tym wszystkie twoje p�yty. - To �adnie ze strony Etiudy, �e wci�� wydaje moje dzie�a i pozbywa si� ich, rozdaj�c za darmo. Andrea wsta�a i podesz�a do p�ek z ksi��kami i p�ytami. Powoli, jedna po drugiej, wyci�gn�a wszystkie osiem p�yt Domostroya i u�o�y�a je na adapterze. Nast�pnie w��czy�a aparat, zapowiadaj�c konfidencjonalnym tonem disc-jokeya: - Dzisiejszy program, panie i panowie, po�wi�cony b�dzie dzie�om zebranym Patricka Domostroya, wybitnego kompozytora ameryka�skiego, zdobywcy Pa�stwowej Nagrody Muzycznej. Siadaj�c z powrotem na sofie, otar�a si� o niego i Domostroy poczu� zapach jej w�os�w. Muzyka dociera�a do nich z dw�ch wielkich g�o�nik�w ustawionych na konsolach w przeciwleg�ych k�tach pokoju. Jak zawsze kiedy s�ucha� swoich p�yt, tak i teraz zaskoczony by� tym, co stworzy�; d�wi�kami, kt�re kiedy� s�ysze� m�g� tylko uchem wewn�trznym. I zn�w nie by� pewny w�asnego odbioru: nigdy nie potrafi� zdecydowa�, czyjego muzyka mu si� podoba czy nie. Raczej si� z ni� identyfikowa�, zna� ka�d� nut�, ka�d� fraz�. Przypomnia� sobie, jak d�ugo - i gdzie - nad ni� pracowa�. Pami�ta� nawet swoj� reakcj� na ka�dy utw�r, kiedy s�ucha� go po raz pierwszy w sali koncertowej, potem w radiu i od czasu do czasu w telewizji. Pami�ta� r�wnie� udr�k� wyczekiwania na ukazanie si� ka�dej p�yty, niewypowiadan� nadziej� na jej sukces oraz m�czarnie oczekiwania na recenzje. - Nie cieszy ci�, �e jeste� kompozytorem? - zapyta�a, przygl�daj�c mu si� uwa�nie. - Ju� nie komponuj� - odpar�. - Czy dasz kiedy� znowu du�y koncert? - Na pewno nie - powiedzia� stanowczo. - Dlaczego? , - Straci�em wielbicieli. - Ale dlaczego? Kiedy� za tob� przepadali. i - Oni: krytycy, publiczno��, zmienili si�. Ja nie. A mo�e na odwr�t. - Wci�� jeste� gwiazd� p�ytow�. Twoje p�yty wzruszaj� wi�cej ludzi, ni� m�g�by to zrobi� jakikolwiek koncert. Poczu� na sobie jej prosz�cy wzrok, tak mi�kki i zapraszaj�cy, jakby by�a dzieckiem. Kusi�o go, �eby j� poca�owa�. - Skoro wzruszaj� ci� moje p�yty... czy mog�? - A chcesz? - zapyta�a Andrea. Opar�a si� na �okciu i zwr�ci�a twarz do niego. Kiedy to robi�a, jej piersi otar�y si� o jego r�k�. - Tylko je�li ty tego chcesz. - Dlaczego wydaje ci si�, �e nie chc�? - zapyta�a, przysuwaj�c si� bli�ej z rozchylonymi ustami. Patrz�c na Andre�, Domostroy zastanawia� si�, co robi�. Przypomnia� sobie, jak kiedy� w Oslo podczas jednego ze swoich europejskich tournee um�wi� si� z pewn� m�od� reporterk� na wywiad przy kolacji, po kt�rej pojechali razem do hotelu. Dziewczyna zapyta�a go, czy zamiast jecha� kawa� drogi do domu, mo�e sp�dzi� reszt� nocy w jego pokoju. Zaskoczy�a go, bo chocia� mu si� podoba�a, przez ca�y wiecz�r nic w jej zachowaniu nie wskazywa�o, �eby by�a nim zainteresowana. W jak najbardziej bezpo�redni spos�b oznajmi� jej, �e w swoim pokoju ma tylko jedno ��ko, na co ona powiedzia�a, �e absolutnie jej to nie przeszkadza, poniewa� jako dziecko cz�sto sypia�a w jednym ��ku z przyjaci�mi. Wobec tego dobrowolnego wyznania, a tak�e pami�taj�c o s�ynnej z otwarto�ci seksualnej reputacji Skandynaw�w, Domostroy poczu� si� na tyle pewnie, by powiedzie� m�odej kobiecie, �e ca�y czas przy kolacji wyobra�a� sobie, jak kocha si� z ni� na r�ne sposoby, i dlatego cieszy si� i jest szcz�liwy, �e b�dzie m�g� dzieli� z ni� ��ko i wszystkie swoje fantazje. Kobieta by�a oburzona. - Chyba mnie nie zrozumia�e� - powiedzia�a. - Pyta�am jedynie, czy mog� dzieli� z tob� ��ko, a nie uprawia� z tob� seks. Dla mnie spanie z tob� w jednym ��ku jest jak wsp�lne p�ywanie. Kiedy p�ywasz, nie m�wisz o tym. Nikt ci� nie pyta, czy to lubisz, czy wolisz p�ywa� na plecach, czy na brzuchu. Po prostu p�ywasz. Tak samo z kochaniem si�. Dlaczego nie spr�bujesz my�le� o tym w ten spos�b! Powiedziawszy to, zostawi�a go samego wyra�nie roze�lona. Je�li chodzi o jej nauczk�, to nie zrobi�a na Domostroyu najmniejszego wra�enia, gdy� w dzieci�stwie ma�o brakowa�o, aby si� utopi� i od tamtego czasu zawsze ba� si� wody. - Dlaczego my�lisz, ze nie chc�, �eby� mnie dotkn��? - powt�rzy�a Andrea. - Przecie� przysz�am do Kreutzera po to, �eby ci� pos�ucha� i wsun�am ci kartk�, �e bardzo mi si� podobasz. Znowu zmieni�a pozycj�. Teraz czu� jej oddech na karku, a biust dotyka� jego klatki piersiowej. W jednej chwili m�g� przykry� j� swoim cia�em, nie poruszy� si� jednak. - Bywa�a� z innymi muzykami? Spojrza�a na niego pytaj�co. - Czy bywa�am? - To znaczy... - Chcesz powiedzie�, czy sypia�am. Oczywi�cie. Nie zapominaj, �e jestem studentk� muzyki. A ty? Nie posuwa�e� dziewczyn, kt�re wysiaduj� u Kreutzera? Wyprostowa� si� i odsun�� od niej. - Ty nie jeste� jedn� z nich. Ty przysz�a� tam w okre�lonym celu. - Tak - zgodzi�a si�. - �eby ci� pozna�. - Przecie� zna�a� ju� moj� muzyk�, czy to ci nie wystarcza�o? Muzyka nie stawia ��da�. W przeciwie�stwie do kompozytor�w. - Nie obawiam si� twoich ��da�. - Nie znasz mnie! - Znam siebie. - Czy przysz�aby� do mnie, gdybym by�, powiedzmy stroicielem pianin, a nie tym, kim jestem? - Stroiciele mnie nie interesuj�. Interesuje mnie Patrick Domostroy. Przysun�a si� bli�ej. Jej r�ka spocz�a na jego udzie, przyci�gn�a go do siebie i delikatnie poca�owa�a w koniuszek ucha. Kiedy nie odpowiedzia�, napar�a na niego piersiami i poca�owa�a go w szyj�. Zadr�a� lekko i si�gn�� po ni�, pos�uszny wzbieraj�cej w nim fali podniecenia. Nagle Andrea przerwa�a i odsun�a si� od niego. Podniecenie Domostroya zgas�o. - Nie b�d� udawa�, �e chodzi mi tylko o seks z tob� - powiedzia�a, szukaj�c oczami jego oczu. - Jest pewna rzecz, kt�r� ty, i tylko ty, mo�esz dla mnie zrobi�. Mi�dzy nich wkrad� si� lekki dysonans. - Co to takiego? - Ba� si�, �e poprosi go o pieni�dze. - Chc�, �eby� przedstawi� mnie Goddardowi! - Goddardowi? Kt�remu Goddardowi? - Temu Goddardowi. Temu jedynemu. - Goddardowi, gwie�dzie rocka? - Nic z tego nie rozumia�. Nie widzia� �adnego zwi�zku mi�dzy sob� a �wiatem nag��wk�w prasowych, sukcesu, pieni�dzy i muzyki popularnej, z kt�rym kojarzy�o si� nazwisko Goddarda. - Tak jest - odpar�a Andrea. - Chc� pozna� Goddarda. Osobi�cie. To wszystko, o co prosz�. Domostroy musia� si� u�miechn��. Czy to �art? Czy te� za atrakcyjn� powierzchowno�ci� dziewczyny kry�o si� szale�stwo? - To wszystko? - zapyta� sarkastycznie. - Tak, to wszystko. Dowiedz si�, kim jest. A jeszcze lepiej: znajd� go. Chc� go pozna�. Przez chwil� czu� si� rozczarowany. Jej dziewcz�ca pewno�� siebie irytowa�a go. To po to by� jej potrzebny. Starszy m�czyzna pomagaj�cy m�odej kobiecie w zrealizowaniu jej m�odzie�czych marze�. - Dlaczego, na Boga, wydaje ci si�, �e mog� odnale�� Goddarda? - warkn��. - A dlaczeg� by nie? - spyta�a, patrz�c na niego. - Przecie� ty te� jeste� znany. Zaczai traci� cierpliwo��. - S�uchaj, od pi�ciu, a mo�e sze�ciu lat, Goddard jest najwi�ksz� gwiazd� p�ytow� w kraju. Mimo to ci�gle jest tylko g�osem i nazwiskiem... nieprzeniknion� tajemnic�. Nikt nigdy go nie widzia�, nikomu nie uda�o si� zdoby� cho�by okruchu informacji na jego temat. Niko mu! A przecie� od dnia, kiedy ukaza�a si� jego pierwsza du�a p�yta, wszyscy pr�bowali: ka�dy magazyn, gazeta, stacja telewizyjna i radiowa, ka�dy zawodowiec, a nawet ka�dy dyletant w biznesie znakomito�ci. Ale nikt nie wie dzi� nic wi�cej o Goddardzie, ni� w chwili kiedy zaczyna�. I ty chcesz, �ebym dowiedzia� si�, kim jest? - Roze�mia� si�. - Czy jeste� pewna, �e wiesz, kim ja jestem? - Oczywi�cie, �e wiem! - odpar�a r�wnie� poirytowana. - Wiem tak�e, �e m�g�by� go odnale��. M�g�by�, ale tylko gdyby� tego bardzo chcia�. Gdyby� uzna�, �e ci si� to op�aca, potrafi�by� wy�ledzi� Goddarda - podkre�li�a z naciskiem. - Musisz jedynie tego chcie�. Czyta�am du�o na tw�j temat i wiele si� dowiedzia�am. Wiem, �e dosta�e� Pa�stwow� Nagrod� Muzyczn� za Oktawy i �e Ameryka�ski Zwi�zek Kompozytor�w oraz Brytyjska Akademia Sztuki Filmowej i Telewizyjnej uzna�y twoj� kompozycj� do Przypadku za najlepsz� muzyk� filmow� roku. - Co jeszcze? - zapyta� Domostroy, mile po�echtany jej dziecinn� wiar� w jego mo�liwo�ci. - R�wnie� to, �e przez jakie� dwadzie�cia lat by�e� s�awny na ca�ym �wiecie i zna�e� ka�d� grub� ryb� ze �rodowiska muzycznego i artystycznego. Widzia�am twoje fotografie z piosenkarzami muzyki pop, lud�mi biznesu, gwiazdami i prezenterami telewizyjnymi, projektantami mody. Czyta�am rezolucj�, jak� uczcili ci� kompozytorzy, tek�ciarze i wykonawcy z MUSE International, kiedy twoja druga kadencja prezesowania temu stowarzyszeniu dobieg�a ko�ca. Napisali w niej, �e twoje dzia�ania cechowa�a wyobra�nia, opieku�czo�� oraz poczucie odpowiedzialno�ci w stosunku do muzyk�w na ca�ym �wiecie i �e efekty twojej pracy widoczne b�d� przez wiele nast�pnych lat. A wi�c skoro wtedy tyle dla nich zrobi�e�, nie uwa�asz, �e teraz oni mog� wy�wiadczy� ci przys�ug�? Jedyne, co musisz zrobi�, to zadzwoni�, zada� kilka pyta� i pod��y� tropem, kt�ry zaprowadzi ci� do Goddarda. Czy tego nie rozumiesz? Szybkie wyliczenie jego dawnych sukces�w oraz delikatne przemilczenie przerwanej obecnie kariery nie pozosta�y na nim bez wra�enia. - To nie takie proste zadzwoni� do ludzi, kt�rych zna�em dawno temu i powiedzie�, �e chcia�bym ich teraz u�y�! - powiedzia� mi�kko, staraj�c si� jej nie zniech�ci�. - Czy nie wydaje ci si�, �e wszyscy reporterzy, disc-jockeye, felietoni�ci, komentatorzy i muzycy w tym kraju tak samo jak ty chcieliby dowiedzie� si�, kim jest Goddard? Dlaczego uwa�asz, �e wystarczy, gdy zadzwoni� do kilku starych znajomych i powiem: "Tu Patrick Domostroy. Powiedzcie mi, kim jest Goddard"? Nie jestem a� tak naiwna - uspokoi�a go szybko Andrea - ale z pewno�ci� s� jacy� ludzie, kt�rzy wiedz� naprawd�, kim jest Goddard, gdzie jest, jak wygl�da, co je, z kim si� pieprzy, co �pa, pali czy wpuszcza sobie w �y��, �eby mie� odjazd. Musi by� ich ca�kiem sporo: jego rodzina, krewni, przyjaciele, kochankowie lub kochanki, grube ryby z firm p�ytowych, agenci podatkowi, pracownicy urz�d�w skarbowych, prawnicy, sekretarki, lekarze, piel�gniarki, technicy muzyczni. Bez wzgl�du na to, jak wielki, lub te� przebieg�y, sprytny czy bogaty jest Goddard, nie m�g� sam tego wszystkiego dokona�! Czy nie rozumiesz, �e musz� istnie� ludzie, kt�rzy mu pomogli? I kt�rzy z nim teraz pracuj�? Wszystko, co musisz zrobi�, to odnale�� jednego z nich. Tylko jednego! - Nawet gdybym natkn�� si� na kt�rego� z nich, to czy wyobra�asz sobie, �e kto�, kto do tej pory milcza� jak zakl�ty, przerwie swoje milczenie... dla mnie? - Potrz�sn�� przecz�co g�ow�. Andrea nie ust�powa�a. - Znajd� jednego z nich, zanim powiesz "nie"! I nam�w go... albo j� - przerwa�a, czekaj�c na jego reakcj�, a kiedy si� nie odezwa�, ci�gn�a dalej. - Je�li powiesz, �e spr�bujesz go znale��, zrobi� wszystko, co w mojej mocy, �eby ci pom�c. Wszystko, Patricku. Wyp�ac� ci teraz got�wk� tyle, ile zarobi�by� przez p� roku u Kreutzera. Mam do�� pieni�dzy, �eby utrzyma� nas oboje. Dostaj� je od rodziny. Perspektywa �ycia z Andrea, w dodatku przy sta�ym dop�ywie got�wki - jego samoch�d wymaga� naprawy - by�a nieodparcie kusz�ca. Wsta� i przeszed� si� po pokoju. - Jak d�ugo o tym wszystkim my�la�a�? - zapyta�. - O tym, z�by si� z tob� spotka�? - Nie. O odnalezieniu Goddarda. - Ko�o roku. - Czy rozmawia�a� z kim� o tym? - Nie. - Dlaczego? - Nie mia�am dobrych kontakt�w. Do niedawna ba�am si� do ciebie podej��, poniewa� wydawa�o mi si�, �e nie mog� zaoferowa� ci nic takiego, co by ci� zainteresowa�o. - Przerwa�a, a na jej usta wyp�yn�� przebieg�y u�miech. - Przeczyta�am prawie ca�y ten ch�am, jaki napisano na tw�j temat od momentu, gdy po raz pierwszy wyst�pi�e� publicznie, na d�ugo przed moimi narodzinami. Po czyni, kiedy ju� mia�am rzuci� zbieranie wiadomo�ci o tobie, natkn�am si� na bardzo interesuj�cy artyku�. Ukaza� si� wiele lat temu, ale opisywa� twoje prawdziwe upodobania i rozbudzi� we mnie nadziej�, �e mo�e, mimo wszystko, nie pozostaniesz wobec mnie oboj�tny. - Czy to by� artyku� o mnie w "The New York Times Magazine"? - zapyta�. - Nie - roze�mia�a si� szelmowsko. - To by� artyku� w "Hetero", "magazynie moralnie wyzwolonych", cho� nie nazwa�abym go ulubionym pismem moralnej wi�kszo�ci naszego spo�ecze�stwa. Czyta�e� go? - Swego czasu mog�em go czyta� - odpar�. - Tak wiele g�upstw opublikowano... - Napisa�a go jaka� pani Ample Bodice - przerwa�a mu Andrea - jednor�ka gwiazdka porno, kt�ra dorabia na boku artykulikami ze �wiata seksu. Opisa�a w nim weekend w Uczniu Czarnoksi�nika, prywatnym klubie dla "poszukiwaczy seksu" w Catskills, w kt�rym natkn�a si� na Patricka Domostroya. Twierdzi�a, �e by�e� tam w towarzystwie m�odej dupeczki o wspania�ych kszta�tach, kt�ra zachowywa�a si� jak twoja seksualna niewolnica. Podczas weekendu, a tak�e w trakcie r�nych czynno�ci, maj�cych rzekomo wyzwala� "wyobra�ni� seksualn�", twoja ma�a towarzyszka sadomasochistycznych fantazji przebiera�a si� w r�ne kostiumy: a to dziewczynki w wieku dojrzewania, a to kurwy, a to uczennicy college'u, przy czym ka�de z jej przebra� by�o doskonale dopracowane, a� do najmniejszego szczeg�u ubioru i makija�u. I ani razu si� nie powt�rzy�a. Przerwa�a, czekaj�c na jego reakcj�. Przesun�a si� i usiad�a dok�adnie naprzeciw niego, skrzy�owa�a �ydki i szeroko roz�o�y�a uda, ostentacyjnie ods�aniaj�c swoje cia�o. Patrzy�a na niego w milczeniu, jakby on tez by� wystawiony na pokaz i nie m�g� ukry� niczego przed jej badawczym wzrokiem. - Przeszed�e� d�ug� drog� od komponowania wielkiej muzyki i koncertowania w wype�nionej po brzegi sali Carnegie Hali do przemieszkiwania w Old Glory i zarabiania na �ycie jako klezmer u Kreutzera, w tej spelunce z grami zr�czno�ciowymi, kt�ra pr�buje uchodzi� za klub nocny! D�ug� drog�! Nie chcia�by� tego zmieni�? - Tak si� sk�ada, �e ta "d�uga droga" to moje �ycie i nie narzekam na nie - odpar� Domostroy, pr�buj�c odwr�ci� ostrze jej argumentu. - I nie pot�piaj pochopnie spelunek z grami zr�czno�ciowymi! - dorzuci� l�ejszym tonem. - Mimo wszystko Earle Henry, cz�owiek, kt�ry wynalaz� mechaniczny bilard, wynalaz� r�wnie� szaf� graj�c�. A gdzie by�by bez niej tw�j cenny Goddard? Andrea nie zwraca�a uwagi na jego s�owa. - Wszystko, co m�wi�, sprowadza si� do jednego: b�d� tak pomys�owy pracuj�c dla mnie, jak kiedy� by�e� w muzyce i, zdaje si�, w seksie. Pom� mi odnale�� Goddarda. Nie b�dziesz �a�owa�: ja te� potrafi� gra� rol� seksualnej niewolnicy i przebiera� si� w perwer syjne kostiumy. - Nie w�tpi�, �e potrafisz... ale ja nie nadaj� si� do roli w�adcy - poderwa� si� nagle, �eby zabra� swoj� kurtk� i wyj�� z jej mieszkania. Andrea podesz�a do niego i po�o�y�a mu r�k� na ramieniu, drug� r�k� rozpi�a i zsun�a mu z ramion koszul�, zrzucaj�c j� na pod�og�. Nast�pnie wyprostowa�a si� jak struna i zajrza�a mu w twarz, zmuszaj�c go, by spojrza� jej w oczy. Czu�a, �e z nim wygra�a. - Pieni�dze b�d� tylko po�ow� twojej zap�aty. A to - dotkn�a go udami i skin�a w kierunku ��ka - drug� po�ow�. Przynajmniej nie b�dziesz ju� wi�cej traci� czasu na gr� w spelunkach z mechanicznym bilardem. - Ale b�d� go traci� na Goddarda! - zaprotestowa� Domostroy. - Nie b�dziesz go traci�! - Roze�mia�a si� i zrzuci�a z n�g buty. W�o�y�a r�ce za pasek, zdj�a sp�dnic� i rajstopy, rozpi�a bluzk�, pozwalaj�c jej zsun�� si� na ziemi�. Kiedy po�o�y�a si� na ��ku, kolejna p�yta Domostroya spad�a na kr��ek adapteru. Czekaj�c na jego ruch lub odpowied�, zacz�a g�adzi� i okr��a� opuszkami palc�w swoje piersi, po czym przesun�wszy powoli d�onie w kierunku brzucha i �ona, pie�ci�a i masowa�a uda. Stoj�c naprzeciw niej uwi�ziony jej spojrzeniem, Domostroy zdawa� sobie spraw� z w�asnej niezdarno�ci i skr�powania: oto pr�bowa� ratowa� swoj� godno��, sprzedaj�c m�dro�� i do�wiadczenie dojrza�ego wieku za us�ugi seksualne m�odej kobiety. Wola�by j� rozebra�. Tymczasem to ona obserwowa�a go teraz jakby przez szk�o powi�kszaj�ce. Zanim sko�czy�a si� jego ostatnia p�yta, Domostroy w��czy� radio nastawione wcze�niej na ulubion� stacj� Andrei. Operacja rozbierania si� jeszcze bardziej go zdeprymowa�a i przez chwil� czu�, �e opuszcza go podniecenie. Boj�c si�, �e Andrea to zauwa�y, uda�, �e musi usi���, �eby �ci�gn�� spodnie. Pozosta�e cz�ci ubrania zdejmowa� w pozycji siedz�cej zwr�cony do niej plecami. Nast�pnie, wci�� zas�aniaj�c swoj� sflacza�� m�sko��, przyczo�ga� si� do niej i zaczai pie�ci� jej ramiona i ca�owa� szyj�. Schyliwszy g�ow� do jej piersi, ca�owa�, liza� i dotyka� jej sutek wargami i j�zykiem. Wr�ci�o podniecenie. Kiedy poczu�, �e go pobudza i ponagla, mia� ochot� j� powstrzyma�. To on przejmowa� zawsze inicjatyw� i pr�bowa� zdominowa� kobiety, kt�re w gor�czce aktu mi�osnego uporczywie usi�owa�y doprowadzi� go do orgazmu, jak gdyby znajdowa�y w tym dow�d jego podniecenia i swojej nad nim kontroli. Dla niego szczytowanie k�ad�o ostateczny kres podnieceniu i hamowa�o, przynajmniej na jaki� czas, strumie� nami�tno�ci. Andrea wyci�gn�a r�k� i zgasi�a lampk� przy ��ku. W ciemno�ci, otoczony wylewaj�c� si� z g�o�nik�w muzyk�, Domostroy pogr��y� si� w fantazjach na temat Andrei. Czu� j� ka�d� cz�ci� swojego cia�a, a�... Z tego transu niespodziewanie wytr�ci�o go co�, co wydawa�o mu si� nier�wnym w tonie szeptem, prawie kaszlem. Wyt�y� s�uch, by zidentyfikowa� d�wi�k, kt�ry zdawa� si� dochodzi� z dziury w suficie, czy te� gdzie� wysoko ze �ciany. Kiedy zorientowa� si�, �e ha�as wybi� go ze stanu koncentracji, podj�� energiczny, �wiadomy wysi�ek, by j� odzyska� i odda� si� ca�kowicie uprawianiu mi�o�ci. Andrea zacz�a pie�ci� go bardziej natarczywie, dotyka�a, g�adzi�a, gniot�a i masowa�a jego cia�o, i kiedy ju� mia� si� jej podda�, sprawi�, by zacz�a krzycze�, rzuca� si� i walczy�, jakby j� rozpo�awia� i rozrywa�, znowu us�ysza� ten d�wi�k, tym razem nie szept, ale niski g�os z hiszpa�skim akcentem. - Hej, Jose, co powiedzia�e�, stary? Powt�rz jeszcze raz... Po czym g�os zanik� i wr�ci�a muzyka. Przestraszony, rozpalony i mokry, z �omocz�cym sercem Domostroy wy�lizgn�� si� z dziewczyny. - Kto to by�? - zapyta�, chwytaj�c kap� i przykrywaj�c ni� siebie i Andre�. - Co? Ach, to! Wyskoczy�a spod niego i zapali�a �wiat�o. Patrzy�, jak odgarnia do ty�u w�osy i studiuje zdziwiony wyraz jego twarzy. - To... - powiedzia�a ze �miechem, nadaj�c temu s�owu posmak tajemniczo�ci. - Prawdopodobnie taks�wkarze lub kierowcy ci�ar�wek. Co jaki� czas, zwykle w �rodku nocy, dzi�ki jakiemu� cudowi elektronicznemu, m�j odbiornik wy�apuje ich g�osy, kiedy rozmawiaj� ze sob� przez CB radio. Przerwa�y jej g�osy kierowc�w. Rozmawiali o niczym, jakby m�wili dla samej przyjemno�ci m�wienia i dlatego, �e znale�li s�uchacza. - Naprawd�, m�wi� ci, stary... - Daj spok�j, Jose, wiesz, o co mi chodzi... Po chwili ich g�osy ponownie rozp�yn�y si� w muzyce. - Dr�ysz - powiedzia�a Andrea. Roze�mia�a si� znowu. - Przestraszyli ci�, prawda? - Chyba tak. To niesamowite. A poza tym jest tu zimno jak diabli. Mog� podkr�ci� ogrzewanie? - Spr�buj, ale zaw�r si� zaci��. Nie mog� doczeka� si�, �eby przys�ali kogo� do naprawy. Wsta� z ��ka i podszed� do kaloryfera pod oknem. Zwr�cony do niej plecami kucn��, odsun�� metalow� klapk� i spr�bowa� odkr�ci� zaw�r. Bezskutecznie, zakr�cony by� tak mocno, �e cho� pr�bowa� go kilkakrotnie zaatakowa�, ani drgn��. Kiedy tak kuca� na zimnej pod�odze w strumieniu mro�nego powietrza spod okna, dosta� dreszczy. �wiadomy w�asnej niezdarno�ci i za�enowany ca�� sytuacj�, zebra� wszystkie swoje si�y i napar� oboma r�kami na zaw�r. Poczu�, jak ust�puje, a nast�pnie us�ysza�, jak puszcza pod naciskiem jego ci�aru. Kiedy rzuci�o go do przodu, strumie� wrz�cej pary wystrzeli� z otworu, cudem omijaj�c jego przedrami� i udo. Odskoczy� do ty�u, �eby przed nim uciec, przekozio�kowa� przez krzes�o i jak d�ugi rozci�gn�� si� pod sto�em. Ulatniaj�ca si� para zacz�a wype�nia� pok�j, zamazuj�c jego kontury. S�ysza� gdzie� obok �miech Andrei, ale ledwo odr�ni� jej nagi kszta�t, kiedy stan�a przed nim, niczym duch, w jarz�cym si� snopie �wiat�a z lampki przy ��ku. Potem w og�le ju� jej nie widzia�. Wsta� i po omacku, w wype�nionym bia�� par� pokoju, posuwa� si� w kierunku sycz�cego zaworu i znajduj�cego si� nad nim okna. Przez chwil� nawo�ywali si� z Andre�, po czym cali mokrzy, pokryci cienkimi, ciep�ymi stru�kami wody, zderzyli si� i natychmiast przywarli do siebie. W ko�cu Domostroy znalaz� okno i otworzy� je. Fala zimnego powietrza wtargn�a do �rodka, wp�dzaj�c ich z powrotem do ��ka. Dygocz�c i �miej�c si�, tulili si� do siebie pod kocem. Kilka minut potem, kiedy para z kaloryfera wydosta�a si� na zewn�trz, powietrze w pokoju ozi�bi�o si�, a mg�a ust�pi�a. Z sufitu, �cian i mebli, niczym w ogrodzie po deszczu, kapa�a woda. - Ju� po burzy - powiedzia�a Andre�. - Obwi��� r�cznikiem kaloryfer. - Po czym natychmiast doda�a: - Jak my�lisz, dlaczego posz�am z tob� do ��ka? Dlatego �e jestem w tobie zakochana, czy dlatego �e chc� si� tob� pos�u�y�? - Mam nadziej�, �e dlatego, �e jestem ci potrzebny - odpar� Domostroy. - Naprawd�? Chcesz powiedzie�, �e nie masz nic przeciwko temu, �eby kto� si� tob� pos�u�y�? - Potrafi� to znie��. Przynajmniej stoi za tym jasna motywacja. - A w mi�o�ci? - W mi�o�ci nie. Poza tym mi�o�� nie pasuje do moje go stylu �ycia. Usytuowany w po�udniowym Bronksie, dwadzie�cia minut jazdy samochodem z Manhattanu, lokal u Kreutzera przyci�ga� w dawnych czasach ca�kiem eleganck� klientel�, kt�ra przychodzi�a tu pos�ucha� kilku najlepszych piosenkarzy w kraju. Domostroy pami�ta�, jak dwadzie�cia lat temu - by�o to mniej wi�cej w tym czasie, kiedy uko�czy� studia i jego pierwszy utw�r, Zawody z kurem, wykonywany by� przez wa�niejsze ameryka�skie orkiestry - zabiera� swoje dziewczyny na randk� do Kreutzera, na wiecz�r wspania�ej muzyki, eleganckiego ta�ca i dobrego w�oskiego jedzenia serwowanego w s�ynnej Sali Borgii. W �wczesnych latach Kreutzer, podobnie jak wiele innych dobrych lokali, dyskryminowa� czarnych. Nie mog�c legalnie zabroni� Murzynom odwiedzania klubu, kierownik sadza� ich przy najgorszych stolikach, z dala od sceny, i poleca� kelnerom nie obs�ugiwa� ich tak d�ugo, a� albo z w�asnej woli opuszcz� lokal, albo zbyt g�o�nymi protestami wywo�aj� awantur�. Wtedy kierownik wzywa� policj�, pozostaj�c� niezmiennie w przyjacielskich stosunkach z kierownictwem zak�adu, a ta usuwa�a ich si��. Pewnego wieczoru, wystrojony we frak oraz futro z wigonii na jedwabnej podszewce, w towarzystwie wspaniale ubranej dziewczyny, Domostroy przyby� do Kreutzera na d�ugo przed wyst�pami. Ponaglaj�cym tonem, swoim ci�kim wschodnioeuropejskim akcentem poprosi� szefa sali, by przygotowa� dwa najlepsze stoliki w klubie dla tuzina znamienitych go�ci, jego przyjaci� z ONZ-u, kt�rych zaprosi� na kolacj�. Zdopingowana hojnymi napiwkami obs�uga klubu ruszy�a do akcji, nakrywaj�c dwa �rodkowe sto�y najlepszym obrusem, k�ad�c na nim srebrn� zastaw� i wazony �wie�ych kwiat�w. Sala wkr�tce wype�ni�a si� po brzegi. Ku wielkiemu zadowoleniu kierownictwa Kreutzera, przyby�o r�wnie� kilku zawiadomionych przez Domostroya fotoreporter�w, kt�rzy mieli sfotografowa� zagranicznych dygnitarzy. Kiedy ju� mia� si� rozpocz�� program, zamieszanie przy wej�ciu obwie�ci�o przybycie go�ci Domostroya. Szef sali z orszakiem kelner�w rzuci� si� do drzwi, by ich powita� i odprowadzi� do stolik�w. Czekaj�cy na nich fotoreporterzy przygotowali do zdj�cia aparaty i flesze. Kiedy nowo przybyli posuwali si� mi�dzy rz�dami stolik�w, �eby zaj�� swoje miejsca, kierownik, szef sali i kelnerzy odkryli ku swemu przera�eniu, �e tak skwapliwie podejmowani przez nich dystyngowani go�cie s� Murzynami i, s�dz�c po ich strojach i sposobie m�wienia, Amerykanami... z Harlemu. Kiedy Murzyni obojga p�ci usiedli przy stolikach i unie�li w g�r� lampki szampana, fotoreporterzy pstrykn�li zdj�cia i nast�pnego ranka fotografie murzy�skich go�ci usadowionych na honorowych miejscach u Kreutzera ukaza�y si� w wi�kszo�ci lokalnych dziennik�w. Gazety ironicznie zauwa�y�y, �e spo�r�d wszystkich wielkich nowojorskich nocnych lokali, Kreutzer wci�� wiedzie prym w przyci�ganiu najelegantszej klienteli w mie�cie. To obali�o barier� rasow� u Kreutzera i odt�d lokal ten nie by� ju� taki jak dawniej. Zdarzy�o si� to ponad dwie dekady temu. Dzi� u Kreutzera nie by�o nikogo, kto m�g�by czy chcia�by pami�ta� miejsce Domostroya w historii klubu. Tak jak zmieni� si� od tamtej pory wygl�d i los Domostroya, tak zmieni� si� wygl�d i fortuna Kreutzera. W miar� jak podupada� Bronks po�udniowy, coraz mniej go�ci z Manhattanu chcia�o nara�a� swoje bezpiecze�stwo, by tam przyje�d�a�, a bez nich klub nie m�g� utrzyma� luksusowego standardu. W ko�cu lokal zmieni� w�a�ciciela i sta� si� zwyk�� knajp� z rz�dami gier zr�czno�ciowych, szaf� graj�c� i elektronicznymi grami wideo ustawionymi na tym, co by�o kiedy� eleganckim parkietem do ta�ca. �eby przyci�gn�� go�ci i odwr�ci� ich uwag� od fatalnego jedzenia, w Sali Oboe d'Amore wci�� oferowano nocn� rozrywk�, ale teraz w�r�d wykonawc�w byli: podupad�y �piewak operowy, od czasu do czasu lokalna grupa muzyk�w rockowych, striptizerka, kt�ra nie mog�a ju� sobie za�atwi� wyst�p�w w przyzwoitych klubach na Manhattanie i, cztery razy w tygodniu, Patrick Domostroy akompaniuj�cy lub wspomagaj�cy te wyst�py na organach Barbarina, elektronicznym szpinecie z zaprogramowanymi selektorami d�wi�ku imituj�cymi brzmienie wi�kszo�ci wa�niejszych instrument�w, w tym fortepianu, akordeonu, saksofonu, puzonu, gitary, fletu i tr�bki, a tak�e sekcji rytmicznej i ch�rku. Kiedy Domostroy po raz pierwszy zobaczy�, jak Andrea Gwynplaine wchodzi do Kreutzera, poczu� uk�ucie b�lu, �wiadom wra�enia, jakie na nim wywar�a oraz potrzeby zwr�cenia na siebie jej uwagi. Niczego jednak nie oczekiwa�, i kiedy podesz�a do niego, wr�czy�a mu list i pokornie poprosi�a, by go przeczyta�, jego zdziwienie tak niespodziewanym odwr�ceniem ca�ej sytuacji graniczy�o z niedowierzaniem. Podni�s� wzrok i zobaczy�, �e Andrea si� w niego wpatruje. Przysun�a si� bli�ej, u�o�y�a w stos poduszki i ja�ki, opar�a si� o nie i przeczesa�a palcami jego w�osy. - �aden z artyku��w, kt�re czyta�am na tw�j temat, nie wyja�nia�, dlaczego nazwa�e� sw�j pierwszy utw�r "Zawody z kurem" - powiedzia�a. - Sk�d ten tytu�? - W �redniowiecznych turniejach rycerskich - zacz�� - kurem nazywano drewniany s�up z umocowan� do niego u g�ry obrotow� poprzeczk�, s�u��cy do �wicze� z kopi�. Na jednym ko�cu poprzeczki znajd