13141
Szczegóły |
Tytuł |
13141 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13141 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13141 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13141 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maja Lidia Kossakowska
Beznogi tancerz
� ...anio�y s� zazwyczaj jedynie demonami stoj�cymi mi�dzy nami a naszym
wrogiem �
Gene Wolfe �Miecz liktora�
� Powiadaj�, �e w czasach przed Stworzeniem by� po�r�d
sylf�w tancerz, kt�rego kunszt nie mia� sobie r�wnych
we wszystkich wszech�wiatach. Telto, Matka Demon�w,
dowiedziawszy si� o tym, sprowadzi�a go do swego pa�acu,
aby zabawi� oczy jego popisami. Jednak�e po nied�ugim
czasie tancerz zat�skni� za Podniebn� Krain� oraz
bliskimi, z kt�rymi zmuszony by� si� rozsta� i potajemnie
opu�ci� dominium Telto. Matka Demon�w, wpad�szy
w wielki gniew, rozkaza�a pojma� uciekiniera i odr�ba�
mu nogi, aby przed nikim innym nie ta�czy� ten, kto
o�mieli� si� wzgardzi� jej �askami. S�awa tancerza
nie zgas�a jednak. Przeciwnie, nawet w odleg�ych
dominiach chwalono i podziwiano jego sztuk�. Telto,
s�dz�c �e jej rozkaz nie zosta� wykonany, pos�a�a siepaczy,
aby zg�adzili sylfa i ostatecznie zako�czyli upokarzaj�c�
sytuacj�. Ku swemu zaskoczeniu ujrzeli oni le��cego
na �o�u kalek�, ruchami d�oni o�ywiaj�cego papierow�
lalk� w stroju tancerza. Nim zgin�� pod ciosami mieczy
mia� pono� rzec: Zabierzcie moje �ycie, skoro niczego
wi�cej nie potrafili�cie mi zabra�
�Opowie�ci zas�yszane - spisane ku rozrywce i nauce
przez anielic� Zoe z dworu Ja�niej�cej M�dro�ci�
Pani Pistis Sophii - Dawczyni Wiedzy i Talentu.�
Jaldabaot by� zadowolony. Ogromna, kryszta�owa szyba w Komnacie Blasku
rozjarzy�a si� i przygas�a, ukazuj�c nowy obraz - rozleg�a przestrze� nagich,
ostrych niby brzeszczoty ska�. Ponad ich grzbietami l�ni�a lustrzana tafla
bladego
nieba. Krajobraz mia� w sobie podnios�� czysto��, przywodz�c� na my�l pot�g�
ch�r�w niebia�skich.
Na tle monumentalnych wzniesie� z pocz�tku trudno by�o zauwa�y� niezliczon�
ilo�� poruszaj�cych si� postaci, ubranych w popielate i bure tuniki anio��w
s�u�ebnych. To ich morderczy wysi�ek przyczyni� si� do wypi�trzenia szczyt�w,
ale Jaldabaot nie zaprz�ta� sobie tym uwagi. Rozpiera�a go duma. Lubi� sobie
u�wiadamia�, �e Architektem, co prawda, jest Pan, lecz nadz�r nad budow�
spoczywa w jego r�kach.
Co za pi�kny �wiat, my�la�, smuk�ymi palcami muskaj�c pi�trz�ce si� na biurku
mapy i plany. Tak, z ca�� pewno�ci� by� zadowolony, gdy� pot�ga, kt�r�
dysponowa�, nie mia�a sobie r�wnych w�r�d powo�anych do tej pory do �ycia.
* * *
- To miejsce doprowadza mnie do sza�u - powiedzia� Daimon Frey. - Kiedy
ostatni raz mia�e� na sobie naprawd� czyst� koszul�? Mam wra�enie, �e �mierdz�,
moje �achy cuchn� zgnilizn�, a miecz pokrywa si� brudnym nalotem. Nied�ugo
zapomn� do czego s�u�y. Wed�ug niekt�rych pewnie do d�ubania w z�bach.
Zdajesz sobie spraw�, jak d�ugo tutaj tkwimy?
- Czwarty rok wed�ug rachuby kr�lestwa - mrukn�� Kamael. Mia� szczup��,
inteligentn� twarz o s�ynnych z pi�kno�ci oczach w barwie czystego nieba. D�ugie
do linii szcz�ki, kasztanowe w�osy nosi� zaczesane do ty�u.
- Jego wspania�y, nowy �wiat! - Daimon �cisn�� palcami skronie. - On oszala�.
Uwa�a si� za Stw�rc�. Wkr�tce ud�awi si� w�asnym dostoje�stwem. �a�osny,
pr�ny demiurg. S�ysza�e�, �e kaza� si� nazywa� Prawic� Pana? Wed�ug mnie
proteza brzmi trafniej. Pozby� si� nas z Kr�lestwa, bo trz�sie si� ze strachu.
Dwana�cie tysi�cy Anio��w Zniszczenia nadzoruj�cych usypywanie g�r, kopanie
row�w pod rzeki, osuszanie bagien i ca�� reszt� tych beznadziejnych, prostackich
rob�t hydraulicznych. Kiedy to si� sko�czy, ka�e nam wytycza� grz�dki pod
nasionka, zobaczysz!
Kamael westchn��. To, co powiedzia� Frey, by�o prawd�, ale nie pozostawa�o nic
innego, jak zacisn�� z�by i przetrwa�.
Daimon wys�czy� ostatnie krople wina z trzymanego w r�ku kielicha i nachyli�
si�, �eby si�gn�� po stoj�cy w cieniu za g�azem dzban.
Hej! - krzykn�� charakterystycznym, ochryp�ym i niemal bezd�wi�cznym g�osem,
kt�ry przypomina� plusk kamieni wrzucanych do podziemnego jeziora. - Dzbanek
jest pusty! Czy mi si� zdaje, czy rzeczywi�cie widz� dno?!
Od grupy pracuj�cych najbli�ej natychmiast oderwa�a si� ma�a, przera�ona
anielica, przechylona pod ci�arem poka�nej konwi.
- Racz wybaczy�, Panie - j�kn�a p�aczliwie. - Racz wybaczy�.
W jej oczach b�ysn�y �zy. Zacz�a niezgrabnie nape�nia� dzbanek. Odprawi� j�
ruchem r�ki.
- Sam to zrobi� - powiedzia� ze znu�eniem. - Inaczej niechybnie mnie oblejesz.
Uk�oni�a si� i uciek�a. Wino mia�o cierpki smak i zdecydowanie nale�a�o do
gatunku popularnie zwanego cienkuszem. Skrzywi� si�, odprowadzaj�c wzrokiem
pospiesznie drepcz�c� anielic�.
- Jak my�lisz, czy Jaldabaot specjalnie powybiera� dla nas najbrzydsze s�u��ce,
�eby nie stwarza�... niepotrzebnych pokus? - po raz pierwszy od pocz�tku
rozmowy na drapie�nej twarzy Daimona pojawi� si� u�miech.
Kamael mia� przed sob� ostry profil przyjaciela. Nie po raz pierwszy przysz�o mu
na my�l, �e nie chcia�by zmierzy� si� z nim w otwartej walce.
Daimon spokojnie s�czy� wino. Czarne w�osy, odrzucone do ty�u, si�ga�y po�owy
plec�w. W poci�g�ej twarzy p�on�y g��boko osadzone, ciemne oczy. Ich
spojrzenie, a tak�e gard�owy g�os, kt�ry czasem przechodzi� w nieprzyjemn�
chrypk�, potrafi�y wywo�a� ciarki na plecach najbardziej pewnych siebie.
Wielu, w tym sam Kamael, podziwia�o Daimona, lecz r�wnie liczni bali si� go i
nienawidzili. Nie bez s�uszno�ci, gdy� trzymaj�ce kielich silne, chude d�onie
nale�a�y do najlepszego szermierza w Kr�lestwie. Jego pochodzenie r�wnie�
mog�o sta� si� �r�d�em zawi�ci, bo Daimon by� anio�om krwi - czystej,
niebezpiecznej i pot�nej, jak Miecz, kt�remu s�u�y�.
Panowie Miecza stanowili elit� rycerstwa. Pe�nili funkcje oficer�w nad
dwunastoma tysi�cami Anio��w Zag�ady, zwanymi Szara�cz�, poniewa� po ich
przej�ciu pozostawa�a tylko go�a ziemia, bez jednego �d�b�a trawy. Dowodzi� nimi
Kamael, a ich najwi�ksz� �wi�to�ci� by� Miecz, kt�rym u zarania Przedwieczny
rozdzieli� ostatecznie �wiat�o od Mroku. Wtedy zostali stworzeni pierwsi,
najpot�niejsi anio�owie, zmuszeni natychmiast dokona� wyboru, czy opowiadaj�
si� po stronie �adu, czy chaosu. Wielu wybra�o ciemno��. Wkr�tce wybuch�a
wojna, a po pocz�tkowych, krwawych lecz nierozstrzygni�tych potyczkach, Pan
stworzy� swych najlepszych wojownik�w - Anio��w Miecza i pos�a� ich do boju na
czele Szara�czy. Pos�a� w sam �rodek szale�stwa i masakry. Zmusili armi�
ciemno�ci do cofni�cia si� poza granice czasu, lecz zr�by nowego �wiata stan�y
na miejscu zbryzganym ich krwi�. W Kr�lestwie szeptano, �e to ona nada�a
czerwon� barw� planecie Mars, a zakopane g��boko w ziemi �elazo, pochodz�ce z
ich, pozosta�ych na pobojowiskach, zbroi i or�a na zawsze zosta�o naznaczone
krwawymi plamami, kt�re ludzie nazw� potem rdz�.
Niekt�rzy prze�yli. I tych w�a�nie demiurg Jaldabaot skierowa� do nadzorowania
rob�t ziemnych na nowo powstaj�cym �wiecie, maj�cym jakoby szczeg�lne
znaczenie w boskim planie Stworzenia.
Daimon wzni�s� w g�r� kielich.
- Za Marsza�ka Murarzy i jego niezr�wnany talent tw�rczy!
Wypili szyderczy toast. Ich spojrzenia spotka�y si� na moment.
To trwa za d�ugo, pomy�la� Kamael, widz�c cie� goryczy ostatnio wci�� obecny
w k�cikach ust przyjaciela. Moi najlepsi oficerowie trac� panowanie nad nerwami.
Nawet Daimon jest u kresu si�. C�, otrzymali�my wspania�� nagrod� za wiern�
s�u�b�.
Frey odgarn�� z czo�a opadaj�ce kosmyki. Z nieba la� si� �ar, zmuszaj�cy do
mru�enia powiek. Rozpo�cieraj�ca si� przed nim rozleg�a r�wnina pokryta by�a
nieregularnymi wykopami, przypominaj�cymi liszaje.
Mdli mnie od tego widoku, pomy�la�. Stukn�� paznokciem o brzeg kielicha.
Mo�e lepiej, �ebym si� upi�? Chocia� upijanie si� takim winem jest zbrodni�
przeciw dobremu smakowi.
Sp�jrz tam - zawo�a� nagle Kamael, wskazuj�c palcem poruszaj�cy si� na
horyzoncie punkt. Frey przes�oni� r�k� oczy.
- Zwiadowca?
- P�dzi jakby go demony �ciga�y.
Daimon skierowa� na dow�dc� spojrzenie, w kt�rym b�ysn�� �lad
zainteresowania.
- My�lisz, �e Pan wys�ucha� naszych mod��w?
- Mam nadziej�, �e nie - odpar� ponuro Kamael.
***
- Tak - mrukn�� Daimon. - Nie mam w�tpliwo�ci, �e Pan nas wys�ucha�.
Kl�cza� na szczycie wzg�rza z d�o�mi opartymi o ziemi�.
- Zastan�wcie si�, o co prosicie, bo przy odrobinie pecha mo�ecie to otrzyma� -
odezwa� si� cierpko Kamael.
- Wi�c lepiej nie pro�cie o nic - doko�czy� Frey.
W�dz Anio��w Miecza pochyli� si� w siodle.
- Mocne?
- Jak sama zaraza. Lepiej tu podejd� i sprawd�.
Kamael zsiad� z konia i przykl�kn�� obok Daimona. Kiedy po�o�y� r�k� na ziemi,
twarz �ci�gn�a mu si� w nie�adnym grymasie. Poderwa� si� na nogi gwa�townie
potrz�saj�c d�oni�.
- Jak ty to wytrzymujesz?
Daimon pos�a� mu krzywy u�miech.
- Rozumiesz, rutyna.
Wsta�, otrzepa� r�ce i wskoczy� na siod�o. Jego ko� mia� sier�� r�wnie czarn�,
jak
w�osy swego pana. Nazywa� si� Pio�un. Jak wszystkie konie kawalerii nale�a� do
boskich Zwierz�t i jak wszystkie Zwierz�ta by� kompletnie szalony. Odzywa� si�
rzadko, a m�wi� najcz�ciej zagadkami. Lecz Daimon nauczy� si� bezgranicznie
mu ufa�, po tym jak Pio�un wielokrotnie uratowa� mu �ycie. Opr�cz rumak�w do
Zwierz�t zaliczali si� Chajot, Wieloocy Bestie, Istoty i potwory jak Lewiatan
czy
Behemot, lecz kontakt z nimi by� zawsze utrudniony, zachowywali si�
nieprzewidywalnie i zdaniem wi�kszo�ci anio��w m�wili od rzeczy. Jednak�e
rumaki, jako najrozs�dniejsze z nich, powszechnie s�u�y�y za wierzchowce.
- Dawno obserwujesz te wibracje? - zapyta� Kamael.
Zwiadowca, kt�ry przyprowadzi� ich na wzg�rze, potrz�sn�� g�ow�.
- Zawiadomi�em was, panie, gdy tylko je wyczu�em, ale nie wiem jak d�ugo
trwaj�, bo pracuj�cy tu anio�owie s�u�ebni niczego nie zg�aszali.
Daimon wykrzywi� usta.
- No pewnie - rzuci� gorzko.
Pio�un przest�pi� z nogi na nog�. Niespodziewanie us�yszeli jego g�os, wprost w
umy�le, jak zimne dotkni�cie stali. To nie by�o przyjemne uczucie.
- W g��bokich dolinach zbiera si� cie�. Ma barw� nocy, lecz pachnie jak krew.
Nazywaj� go �mierci�, ale nie maj� racji. �mier� przy nim - jest pe�ni� �ycia.
- Zgadzam si� z nim - powiedzia� Daimon - To nie s� �adne lokalne manifestacje
ciemno�ci. Chyba kto� chce nam z�o�y� wizyt�.
Kamael poblad�.
- My�lisz, �e to... - zawiesi� g�os.
- Czu�e� te wibracje? Poparzy�y mi r�ce.
Spojrzeli na siebie. Niewiele zosta�o do powiedzenia.
- C�, Daimon - westchn�� Kamael. - Chyba pojedziesz do kr�lestwa wcze�niej
ni� si� spodziewa�e�.
***
Niech czeka, zadecydowa� Jaldabaot. To dobrze mu zrobi. Nieco zegnie ten jego
hardy kark. B�dzie musia� po�kn�� upokorzenie, zrozumie�, gdzie jego miejsce. Za
kogo oni si� uwa�aj�, ci Anio�owie Miecza? Banda butnych m�okos�w. �adnego
szacunku, �adnej pokory. W sumie to pospolici mordercy.
Od dawna byli mu sol� w oku. Stworzeni, a nie zrodzeni. Nie potrafi� zrozumie�,
dlaczego Pan ofiarowa� im a� tak wysok� pozycj�, tak �wietne pochodzenie.
Stworzy� ich osobi�cie, na d�ugo po tym, jak nada� s�owom Metatrona moc
powo�ywania do �ycia wci�� nowych zast�p�w anio��w.
A w�a�ciwie dlaczego ten Metatron? Anio�owie niskich kr�g�w, te rzesze
ptactwa niebieskiego, nazywaj� go po cichu przyjacielem Pana. Czy to tylko brak
szacunku, czy mo�e ju� �wi�tokradztwo?
Jaldabaot tysi�ce razy t�umaczy� sobie, �e Metatron otrzyma� �ask� stwarzania
ni�szych anio��w, bo on sam ma zbyt wiele obowi�zk�w przy budowie Ziemi, lecz
poczucie krzywdy j�trzy�o si� w nim jak zbyt g��boko wbita drzazga. Pozostawa�a
przecie� jeszcze jedna zniewaga - archanio�owie, Tego Jaldabaot zupe�nie nie
potrafi� poj��. Anio��w Miecza Pan stworzy� do boju, z potrzeby chwili, ale po
co
Mu ci archanio�owie? Bezczelne, nieopierzone kogutki! Agresywne dzieci, kt�re
bawi� si� w prawdziwych dostojnik�w! Na lito�� Pana, s� przedostatnim z
ch�r�w! Trzeba b�dzie utrze� im nosa. Trzymaj� z tymi rycerzykami, tymi
krwawymi gnojkami od Miecza. Frey jest z nich najgorszy. Awanturnik. Mroczna,
zatwardzia�a dusza. Niech czeka. wytr� sobie buty jego dum�. Niech czeka.
Daimon czeka�. Z trudem powstrzymywa� si�, �eby nie kr��y� nerwowo po
korytarzu. Mija�y godziny, dzie� mia� si� ku ko�cowi. Wiecz�r rozbryzga�
czerwone, s�oneczne plamy na posadzkach Domu Archont�w.
Jaldabaot omawia� wzory na nowe arrasy w refektarzu. Nie m�g� si�
zdecydowa�, wybiera� d�ugo. Niech czeka.
Daimon stara� si� nie patrze� wyczekuj�co na drzwi. Czubkiem miecza grzeba� w
szczelinie mi�dzy marmurowymi p�ytami pod�ogi.
Jaldabaot ogl�da� hafty na swoj� now� szat�. Podoba�y mu si�, ale robi� wiele
uwag i poprawek. Zgromadzeni w sali audiencyjnej archanio�owie zacz�li zdradza�
oznaki zm�czenia. Stali tu od rana i Jaldabaot mia� nadziej�, �e kt�ry�
zemdleje.
Niestety, rozczarowali go. Trudno, jest jeszcze ten Frey. Niech czeka. Teraz
trzeba
si� zaj�� przebudow� altany w Ogrodzie R�anym. Przecie� to pilne!
- Wielki Archont, Budowniczy Wszech�wiat�w, Eon eon�w, Prawica Pana,
Zwierzchnik Wszystkich Ch�r�w, Ksi��� Ksi���t Niebieskich, Ja�niej�cy Moc� i
sprawiedliwo�ci� Jaldabaot, Pan Siedmiu Wysoko�ci przyjmie teraz Daimona
Freya, Rycerza Miecza! - obwie�ci� herold.
Daimon ruszy� do drzwi.
- Ale� panie - wymamrota� wartownik. - To sala audiencyjna. Nie mo�esz tam
wchodzi� z broni� u boku!
Na twarzy Freya pojawi� si� wyj�tkowo paskudny u�miech.
- Jestem Anio�em Miecza - powiedzia�. - Nie lubi� si� z nim rozstawa�. Je�li ci
to
nie odpowiada, odbierz mi go.
Wartownik przepu�ci� go bez s�owa.
***
- Powt�rz jeszcze raz to, co powiedzia�e�. Nie s�ucha�em ci� zbyt uwa�nie.
Daimon po raz trzeci tego wieczoru zacz�� streszcza� sytuacj�, kt�ra zmusi�a go
do odwiedzenia Wielkiego Domu Archont�w. Twarz mia� kamienn�, ale g�os
nabra� chrapliwego, nieprzyjemnego brzmienia.
- Zwiadowca odkry� �r�d�o niezwykle silnych wibracji. W ci�gu paru godzin w
tym samym rejonie znaleziono pi�� podobnych �r�de�. Moc, kt�ra z nich p�ynie,
jest bardzo pot�na. Pochodzi z samego serca Mroku, nie z jego manifestacji.
Podejrzewamy, �e niebawem nast�pi w tej okolicy atak Cienia. Osobisty. W jego
w�asnej postaci, nie poprzez kt�rego� z podleg�ych demon�w. Wyja�niam na
wypadek, gdyby� nie s�ucha� zbyt uwa�nie... Prawico Pana.
Jaldabaot, dotychczas stoj�cy do niego plecami, obr�ci� si�.
Wszystkich zgromadzonych w sali audiencyjnej od pocz�tku zaskakiwa� kontrast
pomi�dzy obydwoma anio�ami, teraz, gdy stali naprzeciw, widoczny jeszcze
wyra�niej.
Daimon ubra� si� starannie, lecz bez �ladu zbytku - tak jak lubili si� nosi�
Anio�owie Miecza. Mia� na sobie bia�� koszul� z cienkiego, delikatnego
materia�u,
ukryt� pod kr�tkim, si�gaj�cym talii kaftanem z czarnej sk�ry, w�skie czarne
spodnie i d�ugie buty, zapinane na niezliczon� ilo�� klamerek. U boku nosi�
miecz
i sztylet. W�osy zwi�za� lu�no na karku, pozostawiwszy wolno dwa pasma,
opadaj�ce a� na pier�. Na palcu prawej r�ki nosi� jedyn� ozdob� - pier�cie� z
czarnego kamienia z wyryt� piecz�ci�, symbolem znaczenia, pozycji i
pochodzenia. Wysoki i smuk�y, niemal dor�wnywa� Jaldabaotowi wzrostem.
Wielki Archont by� pi�kny. Jego proporcjonalna, doskona�a twarz przypomina�a
pos�g z marmuru. Ceremonialne szaty o�lepia�y biel�, pokryte mieni�cymi si�,
skomplikowanymi haftami i aplikacjami z bezcennych, przejrzystych jak sama
Jasno�� klejnot�w. Sztywny ko�nierz p�aszcza otacza� kunsztownie ufryzowan�
g�ow�. W�osy Jaldabaota l�ni�y niczym srebro, podobnie jak cudowne, zimne oczy
o przenikliwym spojrzeniu. W�skie, niemal porcelanowe d�onie demiurga zdobi�y
pier�cienie z bia�ego z�ota i brylant�w. Ilekro� si� poruszy�, dawa� si� s�ysze�
suchy szelest kosztownych tkanin.
- Twierdzisz wi�c, �e Ziemia, ognisko nowego �ycia, kt�re spodoba�o si� Panu
roznieci�, zostanie zaatakowana przez Antykreatora, Jego Cie�, rzucony w czasach
przed czasem na otch�anie niebytu. Mam przez to rozumie�, �e ten, kt�rego
nazywamy Odwiecznym Wrogiem i Siewc� Wiatru powr�ci� z Czelu�ci w�a�nie
teraz i w�a�nie po to, �eby naprzykrza� si� Rycerzom Miecza?
Daimon poczu�, jak ogarnia go fala �lepej w�ciek�o�ci. Powoli zaczyna�
rozumie�, �e ten szalony despota zlekcewa�y niebezpiecze�stwo tylko dlatego,
�eby go upokorzy�. Mimowolnie zaciska� pi�ci.
Jaldabaot spogl�da� na niego z triumfalnym u�mieszkiem na ustach.
- Wyja�nij mi, sk�d masz pewno��, �e wibracje pochodz� od Antykreatora?
- Czu�em jego obecno�� - g�os Daimona wci�� brzmia� niemal spokojnie.
- Ach tak? - Jaldabaot uni�s� brwi z wyrazem udanego zdziwienia. - Uda�o ci si�
po prostu j� wyczu�? Czy to jaka� sztuczka magiczna?
Twarz Daimona �ci�gn�a si�. poblad�, a w oczach zap�on�� mu z�owrogi ognik.
- Zapominasz, Wielki Archoncie, �e kilka razy mia�em okazj� widzie� go z
bliska.
- Interesuj�ce. Z jak bardzo bliska?
- Tak jak ty nigdy by� si� nie o�mieli�. Na wyci�gni�cie miecza.
Cisza w sali sta�a si� prawie namacalna.
Nagle Jaldabaot roze�mia� si�.
- Twoja bezczelno��, rycerzu - powiedzia� - znacznie przewy�sza twoj� odwag�.
Powt�rz g�o�no, przed wszystkimi, pro�b�, z kt�r� tu przyby�e�.
Przez chwil� zdawa�o si�, �e Anio� miecza skoczy Jaldabaotowi do gard�a.
Opanowa� si� jednak.
- Przyjecha�em po pomoc - powiedzia� chrapliwie. - Po oddzia�y, kt�re pozwol�
nam stoczy� wzgl�dnie r�wn� walk� z pot�g� Cienia.
Demiurg zn�w odwr�ci� si� do niego ty�em, a Daimon us�ysza� �piewny szelest
drogocennego jedwabiu.
Ju� prawie po wszystkim, to niemal koniec, powtarza� sobie. Ju� za chwil� st�d
wyjd�. Spokojnie i powoli.
Jedwab �piewa�, posadzka lekko si� ko�ysa�a, a kostki jego zaci�ni�tych pi�ci
by�y bia�e jak papier. G�os Wielkiego Archonta, dochodz�cy jakby z oddali, nie
budzi� zdziwienia ani specjalnych emocji.
- Nie dostrzegam potrzeby przegrupowania �adnych oddzia��w. Wasze si�y s� a�
nadto wystarczaj�ce. Nie mam zamiaru powo�a� pod bro� cho�by jednego
�o�nierza tylko dlatego, �e kilku oficer�w Miecza popad�o w bezpodstawn�
panik�. Posi�ki s� potrzebne przy budowie gwiazd i planet. Radz� nauczy� si�
panowa� nad w�asnymi s�abo�ciami. Mo�esz to powt�rzy� swemu dow�dcy.
- Co do s�owa - warkn�� Daimon.
- Aha, jeszcze jedno. Na przysz�o�� - nie b�d� tolerowa� �adnych
niesubordynacji. Mam na my�li opuszczenie przez ciebie posterunku bez
wyra�nego nakazu. Nast�pnym razem poniesiesz zas�u�on� kar�.
Anio� Miecza pos�a� mu d�ugie, przeci�g�e spojrzenie.
- Nie b�dzie nast�pnego razu. Zapewniam ci�.
Ma wilcze oczy, pomy�la� Jaldabaot. Za chwil� rzuci si� gry��. C�, zdaje si�,
�e
powyrywa�em ci k�y.
- Mo�esz odej�� - machn�� niedbale r�k�. - I tak zaj��e� mi zbyt wiele czasu.
Daimon sk�oni� si� sztywno, ceremonialnie. Jego twarz wydawa�a si� zupe�nie
bez wyrazu, lecz nie wiadomo jakim sposobem w ka�dym ge�cie anio�a kry�o si�
wi�cej pogardy ni� w jakimkolwiek ostentacyjnym nietakcie.
Jaldabaot nie raczy� si� odk�oni� ani nawet spojrze� na odchodz�cego.
***
- Widzieli�cie, jak go potraktowa�? Jak �miecia! - g�os Lucyfera dr�a� z
oburzenia.
- Nie lepiej obszed� si� z nami - mrukn�� Razjel.
- Bezczelny dupek! - wrzasn�� poirytowany Michael, potrz�saj�c szafranowymi
lokami. - Zmusi� nas do stania ca�y dzie� w swojej pieprzonej sali tronowej za
kar�, �e mu podskakujemy. Niby ma�e aniel�ta w k�cie!
- Problem w tym, �e musimy go s�ucha�.
- Kto powiedzia�, �e musimy? - Lucyfer waln�� pi�ci� w st�.
Gabriel bawi� si� pier�cieniem z piecz�ci�.
- Uwa�acie, �e sytuacja dojrza�a do dzia�ania? - spyta�.
Rafael poruszy� si� nerwowo, otworzy� usta, ale w ko�cu si� nie odezwa�.
Archanio�owie trwali w ponurym milczeniu.
- Zast�py z pewno�ci� p�jd� za nami - powiedzia� wreszcie Micha�. - R�cz� za
to.
- Wiem, Michasiu - westchn�� Gabriel. - Ale co z rzesz� anio��w s�u�ebnych,
urz�dnik�w dworu, star� arystokracj�, gwardi� pa�acow� i wszystkimi
pozosta�ymi. Wola Jaldabaota jest dla nich r�wnoznaczna z wol� Pana.
- Niezadowolenie wsz�dzie narasta - Razjel wzruszy� ramionami.
- Anio�owie Miecza te� za nami p�jd�. Zw�aszcza po tym, co si� sta�o wczoraj -
doda� Lucyfer.
- Je�li kt�rykolwiek z nich zostanie przy �yciu - mrukn�� milcz�cy do tej pory
Samael.
- Nie mog� uwierzy�! - wykrzykn�� Rafa�. Na jego twarzy malowa�a si� udr�ka. -
Czy my rzeczywi�cie rozwa�amy mo�liwo�� buntu?
Samael si� skrzywi�.
- Ale� sk�d. Omawiamy plan pikniku w Ogrodzie R�anym.
- Do rzeczy, panowie - powiedzia� sucho Gabriel. - Co proponujecie?
- Przygotowywa� si� powolutku i zwraca� jak najmniej uwagi - rzek� Razjel. -
Panowanie Jaldabaota lada chwila si� rypnie. Wtedy zgrabnie zajmiemy jego
miejsce.
- No to na co czekamy? Do dzie�a! - Micha� u�miechn�� si� rado�nie.
- Niczego nie mo�emy zacz�� teraz - przerwa� Gabriel. - Sprawimy przez to
wra�enie, �e wyst�pujemy przeciw Panu! Chyba nikt nie bierze tego pod uwag�?
- W �adnym wypadku! - zawo�a� Lucyfer, wyra�nie poruszony. - Przeciw Panu?!
Nigdy! To nie wchodzi w gr�!
Zapad�a cisza. Przerwa� j� kpi�cy g�os Samaela.
- Pogadali�my sobie, panowie. Ponarzekali�my. Jak zwykle. Chod�my ju� do
domu, dobra? Nogi mnie bol�.
- Pan obsadzi� Jaldabaota na stanowisku Wielkiego Archonta. Widocznie mia�
swoje powody, chocia� ci�ko mi zrozumie�, jakie.
- Wi�c zasuwaj i spytaj Go oto, Gabrysiu - warkn�� Samael.
- Wi�cej szacunku - sykn�� Micha�. - Za chwil� przegniesz pa�� i...
- Wiem, pozbieram z�by z pod�ogi.
- Zamknijcie si�! g�os Razjela zabrzmia� jak trzask bicza. - Zachowujecie si�
jak
szczeniaki. Przypominam, �e rozmawiamy o w�adzy w Kr�lestwie, a nie o praniu
si� po pyskach. Reasumuj�c, wychodzi na to, �e czekamy na wyra�ny znak od
Pana. Znak, �e Jaldabaot utraci� �ask� w Jego oczach.
- Tak - Gabriel nerwowo obraca� na palcu pier�cie�. - Bez tego nic nie
zdzia�amy.
***
- Odm�wi�?! - w g�osie Kamaela s�ycha� by�o niedowierzanie pomieszane z
w�ciek�o�ci�. - To niemo�liwe! Wyt�umaczy�e� mu wszystko jak trzeba?
Daimon spojrza� na niego, a w oczach mia� co� takiego, �e dow�dca Anio��w
Miecza zamilk�.
- Tak - odpowiedzia� wolno - trzy razy. Kaza� nam pracowa� nad s�abo�ciami.
Kamael dzielnie stara� si� nie pokaza� po sobie, �e jest za�amany.
- No nic. Ewakuujemy z zagro�onego terenu wszystkich, kt�rzy nie s� niezb�dni,
wzmocnimy posterunki, skrzykniemy ch�opak�w i ...
- Przygotujemy si� na �mier� - doko�czy� Frey.
***
Nikt nie zapami�ta� imion dw�ch anio��w, kt�rzy zgin�li pierwsi. Po prostu
nagle ziemia i niebo p�k�y, przedzielone pionow� szczelin�, kt�ra rozszerzy�a
si�
tworz�c wrota zdolne przepu�ci� jednocze�nie pi��dziesi�ciu je�d�c�w. Fala
mrocznej energii wyla�a si� na r�wnin�, poch�aniaj�c pracuj�cych przy wykopach
robotnik�w. Umierali og�uszeni, zatruci, zd�awieni, z sercami przepe�nionymi
strachem, jakiego nie do�wiadczyli nigdy dot�d. Wszystko to trwa�o nie d�u�ej
ni�
mgnienie. Potem przez bram� przest�pi�y szeregi dziwacznych kreatur, podobnych
do k��b�w ciemno�ci, na poz�r niezgrabnych, lecz przera�liwie skutecznych.
Rycerze Cienia p�yn�li nieprzebran� �aw�. By�y ich dziesi�tki, setki i setki
tysi�cy,
widocznych w przej�ciu mi�dzy �wiatami. Wylewali si� przez otwarte wrota
powoli jak po�yskliwa rzeka magmy. Powietrze, na�adowane pot�n�, z�owrog�
moc�, dr�a�o. Stoj�cy na wzg�rzu Anio�owie Miecza poczuli dobrze znane
symptomy obecno�ci Cienia - ucisk w klatkach piersiowych, szum w uszach i
md�o�ci.
- Antykreator! - szepn�� Kamael.
Jofiel wyci�gn�� r�k�.
- Patrzcie! Jest tam.
Rzeczywi�cie, daleko, widoczny przez szczelin� mi�dzy �wiatami, drga� g�sty,
wibruj�cy Cie�.
- Niech Pan b�ogos�awi wszystkie bramy Kr�lestwa - Kamael wypowiedzia�
prastar� formu��.
- Niech Miecz prowadzi i zwyci�a - odpowiedzieli.
- Zajmijcie stanowiska.
Zawr�cili rumaki i uformowali szyk. Za ich plecami czka�o w ciszy dwana�cie
tysi�cy doborowej jazdy Kr�lestwa. Bukraniony ich koni wymodelowane w kszta�t
lwich g��w, po�yskiwa�y matowo.
Daimon wyjecha� przed czo�o prawego, a Jofiel lewego skrzyd�a. Kamael zaj��
miejsce w centrum.
- Do boju, Szara�czo! - krzykn��.
Witaj niebycie, pomy�la� Daimon. Nie mieli �adnych szans. W obliczu pot�gi
wroga stanowili garstk� desperat�w. Mo�e utrzymaliby si� przez jaki� czas, gdyby
od razu zablokowali wlot otwieraj�cego si� przej�cia, ale fala truj�cych
wyziew�w
pozabija�aby ich natychmiast.
Wyszarpn�� miecz, unosz�c go wysoko nad g�ow�. Stal schwyta�a s�oneczny
promie�, kt�ry zata�czy� na ostrzu i zgas�.
- Za mn�! - zawo�a� ochryple.
Spi�� konia i nie ogl�daj�c si� run�� w d� wzg�rza.
***
Wpadli w po�yskliw�, stalow� rzek�. Zakot�owa�o si�. �elazo wyst�pi�o przeciw
�elazu, rozpocz�o sw�j krwawy taniec. Szara�cza wbi�a si� klinem w bok czarnej
kolumny, pr�buj�c przeci�� j� na p� i opanowa� bram�. Miecze rycerzy Kr�lestwa
wyr�ba�y g��bok� szczerb� w szeregach �o�nierzy Mroku, niby przesiek� w
g�stym, ciemnym lesie. Rumaki par�y naprz�d, tratuj�c i mia�d��c str�conych z
siode� je�d�c�w. Ziemia sp�yn�a krwi� i dziwn�, lepk� posok� rycerzy Cienia.
Ich
szeregi rozlu�ni�y si� nieco, wpuszczaj�c rozp�dzon� jazd� Kr�lestwa do �rodka
kolumny.
�le, pomy�la� Daimon. Chc� nas otoczy�.
- Okr��aj� nas! - wrzasn��, pr�buj�c zwin�� prawe skrzyd�o i uderzy� nim w
tworz�c� si� mack�, z�o�on� z oddzia��w �o�nierzy ciemno�ci.
Wtem ich szyki rozst�pi�y si�, wypluwaj�c niekszta�tne, zakute w �elazo bestie,
zion�ce p�omieniami wprost w walcz�cych anio��w. Pod ich os�on� wojsko chaosu
przyst�pi�o do ataku.
Dym zasnu� pole bitwy. Wsz�dzie rozlega�y si� rozpaczliwe krzyki, kwik koni i
szcz�k or�a. Wydawa�o si�, �e wystarczy chwila, aby armia mroku roznios�a
formacje Kr�lestwa, ale anio�owie postanowili drogo sprzeda� swoje �ycie.
Mia�d�eni, ci�ci i tratowani wci�� nie dawali si� rozproszy� i wybi� jak rze�ne
byd�o. Szara�cza zbiera�a krwawe �niwo, wi�c wkr�tce rumaki depta�y po trupach.
Lecz z bramy wylewa�y si� nowe i nowe szeregi brzydkich, pokracznych,
morderczych �o�nierzy. Pomiot chaosu. Synowie Cienia. Z wolna doborowa
kawaleria Kr�lestwa pocz�a s�abn�� i umiera�. Je�d�cy walili si� w b�oto
wymieszane ko�skimi kopytami z py�u i krwi. Ich pancerze - ��te jak siarka,
czerwone jak ogie�, granatowe jak dym wygl�da�y niczym konfetti rozsypane na
strudze smo�y.
Daimon walczy� w samym �rodku bitwy, siej�c pop�och w szeregach mroku. Ci,
kt�rzy o�mielali si� do niego zbli�y�, jechali po �mier�. Musia� zerwa� z g�owy
he�m, trafiony ognist� �lin� jednego z potwor�w chaosu, wi�c w�osy mia�
sk��bione i pozlepiane krwi�. Wygl�da� jak upi�r - z blad� twarz� i okrwawionym
mieczem, kt�ry niezmordowanie zag��bia� si� w cia�ach wrog�w. Padali, nie
zd��ywszy nawet skrzy�owa� z nim or�a. Ale w ko�cu i on zacz�� s�abn��. Pot
zalewa� mu oczy, ramiona mdla�y, a pot�niej�ce z ka�d� chwil� tchnienie
Antykreatora wysysa�o si�y, za�miewa�o wzrok, m�ci�o my�li. Niemal
mechanicznie podrywa� i opuszcza� miecz, og�uszony bitewnym wrzaskiem i
szcz�kiem or�a.
Potworny ryk rozdar� nagle powietrze. Daimon poczu� podmuch smrodliwego
gor�ca i ujrza� tu� przed sob� rozwart� paszcz� ognistej bestii. Ci�� j� sko�nie
przez pysk. Zawy�a, strzykaj�c p�omienn� �lin�. �cisn�� wierzchowca kolanami,
Pio�un wykona� ciasny piruet i stan�� d�ba. Daimon uni�s� si� w strzemionach i
pot�nym pchni�ciem wbi� miecz w wytrzeszczone, zdumione oko potwora.
P�omie� osmali� mu twarz, wypali� w ziemi spory lej. Besti� wstrz�sn�� dreszcz,
z
wizgiem zwali�a si� w b�oto, nieomal podcinaj�c Pio�unowi nogi. Uzbrojone w
pazury �apy dar�y ziemi�, a ko� Daimona ta�czy� mi�dzy nimi, usi�uj�c unikn��
ciosu. Frey pochyli� si� w siodle, �eby rozpru� brzuch zdychaj�cego potwora, gdy
poczu�, jak po �ebrach prze�lizguje si� co� zimnego i gor�cego zarazem, kiedy
ostrze topora rozdar�o mu bok. Wyprostowa� si�, ci�� przeciwnika szeroko przez
klatk� piersiow�. Tamten zachwia� si� i zwis� w siodle swego opancerzonego
rumaka, a Daimon w ostatniej chwili uchyli� si� przed zab�jczym ciosem w g�ow�,
zadanym przez kolejnego czarnego rycerza. Pio�un b�yskawicznie targn�� �bem,
mia�d��c z�bami twarz przeciwnika, kt�ry zala� si� krwi� i zwali� na ziemi�.
Trac� refleks, pomy�la� Daimon. Nied�ugo b�d� mnie mieli. Czubek czyjego�
miecza rozdar� mu r�kaw, g��boko kalecz�c przedrami�.
- Czy jest co� pi�kniejszego ni� dachy Hajot Hakados fioletowiej�ce z
nadej�ciem wieczoru? - us�ysza� w g�owie i zrozumia�, �e Pio�un si� z nim �egna.
- Spotkamy si� w niebycie, stary - szepn��, rozcinaj�c niemal na p� wyros�ego
jak spod ziemi wielkoluda w he�mie z kit�.
Sytuacja przedstawia�a si� rozpaczliwie. Rycerze Miecza z niedobitkami
Szara�czy pr�bowali przedosta� si� w kierunku wr�t, z desperack� nadziej�, �e
uda si� je zablokowa�. Z rozdziawionej na kszta�t ust dziury we wszech�wiecie
wci�� jednak wylewali si� nowi czarni �o�nierze, lecz ju� nie tak gwa�townie,
tylko
w sile pozwalaj�cej wyr�wna� zadane przez Szara�cz� straty. Przewaga Mroku
by�a tak du�a, �e mogli sobie pozwoli� na niespieszne doko�czenie dzie�a
zniszczenia.
Wtem Pio�un obr�ci� si� gwa�townie, tratuj�c podnosz�cego si� z ziemi je�d�ca,
kt�rego jego pan przed chwil� str�ci� z siod�a, a Daimon przez sekund� spojrza�
w
paszcz� otwartych wr�t. To, co ujrza�, wstrz�sn�o nim. Rzesze �o�nierzy mroku,
kt�rzy w�a�nie zadawali im �mier�, stanowi�y zaledwie forpoczt� ca�ej armii. Jej
trzon czeka� nienaruszony! W �wiecie Cienia sta�y gotowe do boju oddzia�y, a ich
ko�ca nie by�o wida� po horyzont. Stawi� im czo�a mog�yby tylko wszystkie
zast�py Pa�skie, miriady anio��w rozproszonych po ca�ym kosmosie, aby wytycza�
trajektorie gwiazd i planet. Nawet je�li przyb�d� posi�ki, armia, kt�r� uda si�
skrzykn�� w por�, nie wystarczy, �eby pokona� Cie�. Zagro�ony jest wi�c nie
tylko nowy projekt budowlany Pana, ale istnienie samego Kr�lestwa.
Daimona ogarn�� �al i w�ciek�o�� na wspomnienie wynios�ej g�by Jaldabaota.
Mo�liwo�� upokorzenia mnie b�dzie kosztowa�a dro�ej, ni� ktokolwiek m�g�
przypuszcza�, pomy�la�. Z gorycz� przypomnia� sobie udzielone przed bitw�
rozkazy Kamaela. Starajcie si� zepchn�� ich na bok i zastawi� bram�. Jest w�ska,
broni�c jej mamy jak�� szans�. Zepchn�� ich! Imponuj�cy pomys�. Gdyby istnia�
jaki� spos�b, �eby zamkn�� to pieprzone wej�cie!
Ol�nienie przysz�o nagle, gdzie� mi�dzy pchni�ciem miecza a unikiem. Spos�b
by� szalony i w�a�ciwie nie mia� prawa si� powie��, ale obudzi� w nim odrobin�
nadziei.
- Wynie� mnie st�d, Pio�un! - wrzasn�� w samo ucho wierzchowca, rzucaj�c si�
na ko�ski kark, bo tam, gdzie przed chwil� znajdowa�a si� jego g�owa, przelecia�
pot�ny m�ot. Ko� zadrobi� w miejscu nogami.
- Ruszaj si�, cholerna chabeto! Mo�e zd��ymy!
- Zaraza na twoj� dusz�, Daimon! - wycharcza� rumak. - Jest szalona!
Wyda� z siebie d�ugi, przeci�g�y wizg i stan�� d�ba. Anio� Miecza zachwia� si� w
siodle, ale nie upad�, uczepiwszy si� kurczowo grzywy. Pot�ne kopyta znalaz�y
si� niespodziewanie tu� przed twarz� najbli�szego rycerza Cienia, a Daimon
ujrza�
w jego oczach paniczny strach - przez kr�tk� chwil� - zanim podkowy Pio�una
roztrzaska�y mu czaszk�.
- W g�r�! - krzykn�� do konia, siek�c mieczem na prawo i lewo, �eby wywalczy�
dla niego troch� miejsca.
I nagle sta�o si� co� nieprzewidywalnego. Pot�ny rumak, st�kn�wszy, odbi� si�
od ziemi i wzbi� w powietrze. Opad� na karki i ramiona walcz�cych, na he�my i
wzniesione miecze rycerzy mroku, tratuj�c ich niby �an m�odego zbo�a.
Ci, kt�rzy ujrzeli ten widok, zamarli w przera�eniu, pewni, �e spotkali sam�
�mier�. Z wyszczerzonego pyska rumaka la�a si� piana. Zar�wno on, jak i siedz�cy
na nim rycerz sprawiali wra�enie, jakby zostali odlani z po�yskuj�cego rdzawo
metalu, bo cali schlapani byli krwi�.
- Do Kr�lestwa, Pio�un! - wychrypia� Daimon. - Do sz�stego Nieba!
Z trudem utrzymywa� si� w siodle. W uszach s�ysza� monotonny szum, a
wszystko na co patrzy�, podbarwia�o si� na czerwono, rozmywa�o i krzywi�o.
Poczu� nag�e szarpni�cie i ujrza� pustk� kosmosu, wype�nion� gwiazdami, kt�re
natychmiast rozmaza�y si� w z�ociste smugi. Wiatr uderzy� go w twarz, rozwia�
w�osy. Zrozumia�, �e si� uda�o. Pio�un p�dzi� do kr�lestwa.
***
Dija, m�oda s�u�ebna ze �wity Matki Rachel, przerwa�a �piew. Mi�dzy znajomy
�wiergot ptak�w i szelest li�ci wdar� si� obcy d�wi�k, jakby t�tent. Narasta�,
lecz
Dija nie potrafi�a rozpozna� jego �r�d�a. �odygi kwiat�w zgi�y si� jakby w
nag�ym podmuchu wiatru, a anielica poczu�a wilgotne krople, spadaj�ce na d�onie
i
twarz. By�y czerwone. Dija z krzykiem odrzuci�a �piewnik, rozmazuj�c szkar�atne
smugi na w�osach i policzkach. Jej pi�kna twarz wykrzywi�a si� w grymasie paniki
i obrzydzenia. Urodzi�a si� przecie� w Sz�stym Niebie. Nigdy nie widzia�a krwi.
Po ziemi przesun�� si� cie�, wi�c poderwa�a w g�r� g�ow� i krzyk zamar� jej na
ustach. Podniebnym szlakiem p�dzi� je�dziec. D�ugie w�osy powiewa�y za nim
niczym czarny sztandar. Jego twarz by�a mask� szale�stwa i rozpaczy. W d�oni
�ciska� nagi miecz. Wygl�da� jak burzowa chmura na tle b��kitu Sz�stego Nieba,
gdzie nigdy nie spada ani kropla deszczu.
Dija zas�oni�a r�k� oczy i pad�a na mi�kki dywan szmaragdowej trawy.
***
- Musz� zej�� ni�ej, na ziemi� - g�os Pio�una �ama� si� z wysi�ku.
Poruszanie si� podniebnymi szlakami pozwala�o rozwija� zawrotne pr�dko�ci,
ale by�o bardzo m�cz�ce. W Kr�lestwie obowi�zywa� �cis�y zakaz ich u�ywania z
uwagi na zamieszanie wywo�ane obecno�ci� w powietrzu wielu anio��w naraz,
lecz tym ograniczeniem Daimon postanowi� si� nie przejmowa�. Kilka razy
�andarmi Jaldabaota pr�bowali go zatrzyma�, rozpierzchali si� jednak, ust�puj�c
mu z drogi, gdy stawa�o si� jasne, �e nie ma zamiaru zwolni�.
- W porz�dku, schod�! - zawo�a� pe�en z�ych przeczu�, bo go�ci�ce Kr�lestwa
zawsze by�y bardzo zat�oczone. W tej sytuacji bezpieczniej wydawa�o si�
przejecha� na prze�aj przez Ogrody.
Run�li w d�, tratuj�c nienagann� muraw�, r�wnaj�c z ziemi� klomby r� i lilii,
roztr�caj�c spaceruj�cych. Przejechali przez grup� muzykuj�cych anio��w i
anielic,
rozgarniaj�c ich niby stadko bia�ych kuropatw. Daimonowi mign�� przed oczami
roztrzaskany kopytami Pio�una klawikord. Podnios�y si� okrzyki b�lu i trwogi,
lecz nie mia� czasu zwraca� na nie uwagi. Za zakr�tem �cie�ki wpadli wprost na
kilku Anio��w Lata, w kt�rych pieczy znajdowa�y si� Ogrody Kr�lestwa.
- Z drogi! - rykn�� Daimon. Zaskoczeni ogrodnicy bez�adn�, pierzast� kup�
wzbili si� w powietrze. W przelocie dostrzeg� czyj�� przera�on� twarz, co�
mi�kkiego uderzy�o go w bok, us�ysza� j�k.
- Do Pa�acu Cudownych Przedmiot�w - nakaza� koniowi, nie obejrzawszy si�
nawet.
Pa�ac, b�d�cy raczej obszern� kaplic�, mie�ci� w sobie Boskie Narz�dzia -
Kielni� i Cyrkiel, kt�rym Pan wytyczy� wszech�wiat, oraz Klucz do wymiar�w, za
pomoc� kt�rego otwiera� kolejne rzeczywisto�ci. Ten w�a�nie klucz wydawa� si�
Daimonowi Jedyn� szans� ocalenia Kr�lestwa.
Pio�un zary� si� kopytami w �wir �cie�ki przed samym frontem bia�ego,
a�urowego niczym tort z cukru pawilonu. Opu�ci� nisko �eb, dysz� z wysi�ku.
Daimon zsun�� si� z jego grzbietu. Kiedy dotkn�� stopami ziemi, zakr�ci�o mu si�
w g�owie. Musia� schwyci� si� ��ku, �eby nie upa��. Do tej pory nie zdawa� sobie
sprawy, jak bardzo jest poraniony. Lewy bok, nogawk� spodni i but pokrywa�a
lepka, krzepn�ca krew.
Nie wolno mi teraz zemdle�, pomy�la� i najszybciej jak potrafi�, pobieg�
chwiejnie w kierunku wej�cia do budynku.
Natychmiast zast�pi�o mu drog� dw�ch stra�nik�w z toporami u boku.
- Wpu�cie mnie! - wychrypia� - Kr�lestwo jest w niebezpiecze�stwie!
- Precz! - warkn�� wy�szy - Kalasz swoj� obecno�ci� �wi�ty przybytek!
Daimona ogarn�a furia. Tam gin� jego przyjaciele, jego bracia, a tych dw�ch
t�pych sukinsyn�w o�miela si� sta� mu na drodze?
- Albo mnie wpu�cicie, albo przemodeluj� wasze g�upie pyski! - wrzasn��
w�ciekle.
Si�gn�li po bro�, ale nawet nie zd��yli jej wyj��. Daimon trzasn�� jednego w
twarz r�koje�ci� miecza, drugiego powali� na ziemi� kopniakiem, wyrwa� mu top�r
zza pasa i r�bn�� w g�ow� obuchem. Wszystko to trwa�o nie d�u�ej ni� jedno
westchnienie.
Wpad� do ch�odnego , cichego wn�trza. Powietrze zdawa�o si� g�stsze ni� na
zewn�trz, wibrowa�o wyczuwalnie pot�n� moc�. �ciany l�ni�y z�otawym
poblaskiem. Po�rodku pomieszczenia sta�y trzy kryszta�owe szkatu�y, zawieraj�ce
�wi�te przedmioty. Dotkn�� misternie rze�bionego wieka, przez kt�re mo�na by�o
dostrzec zarys z�otego Klucza.
- Wybacz mi, Panie - szepn��.
Os�aniaj�c twarz zgi�tym ramieniem z ca�ej si�y uderzy� w szkatu�k� r�koje�ci�
miecza. Ozwa� si� �piewny j�k, a od�amki kryszta�u z trzaskiem rozsypa�y si� na
posadzce.
Z�oty Klucz, kt�rego dotyka�a do tej pory jedynie r�ka Pana, le�a� na
szkar�atnej
poduszeczce, po�yskuj�c olei�cie. pokrywa�y go paj�cze ornamenty, tak delikatne,
�e ledwie widoczne. Daimonowi wyda�o si�, �e drzemie w nim pot�ne,
z�owr�bne �ycie.
Wyci�gn�� r�k�, wstrzymuj�c oddech. Dr��ce palce dotkn�y metalu, zacisn�y
si� na nim. Wyj�� Klucz ze szkatu�y. By� zaskakuj�co ci�ki. Nagle poczu�, �e
si�
poruszy�, jakby nie trzyma� w d�oni przedmiotu, ale �ywe zwierz�, mo�e ma��
jaszczurk�. Niemal w tym samym momencie Klucz rozjarzy� si� bia�ym blaskiem.
Anio� Miecza krzykn��. Targn�� nim b�l. Odruchowo rozwar� palce, lecz nie
upu�ci� magicznego przedmiotu. Pozwoli� mu le�e� na otwartej d�oni, kt�ra
p�on�a, a fale b�lu obejmowa�y szybko ca�e rami� niby j�zyki ognia li��ce such�
szczap�. Zacisn�� z�by. Wszystko w nim krzycza�o, �eby rzuci� go, ale wiedzia�,
�e nie wolno mu tego zrobi�. W ko�cu bia�y blask przygas� i znikn�� zupe�nie.
Klucz sta� si� znowu martwym kawa�kiem metalu. Na wewn�trznej stronie d�oni
anio�a zia�a ogromna, p�ksi�ycowa rana, przypominaj�ca rozdziawione w
szyderczym u�miechu usta.
Daimon, pomagaj�c sobie z�bami, odpru� z�oty sznureczek obszywaj�cy
szkar�atn� poduszeczk� i zawiesi� sobie Klucz na szyi.
Jasne �wiat�o s�o�ca na zewn�trz niemal go o�lepi�o. Podci�gn�� si� na siod�o,
wyj�� miecz z pochwy i przerzuci� do lewej r�ki.
- Wracamy, Pio�un - powiedzia�.
Ko� bez s�owa zerwa� si� do biegu. Gna� jak wicher.
***
Bitwa wci�� trwa�a. Przyby�e z Kr�lestwa oddzia�y w pewnej chwili zdawa�y si�
zdobywa� przewag�, ale teraz by�y konsekwentnie spychane w ty� i popychane
przez czarne mrowie �o�nierzy Cienia.
- Cofnijcie si�! Odwr�t! - Daimon na pr�no stara� si� przekrzycze� zgie�k
bitwy.
R�ba� mieczem z ca�� si��, na jak� m�g� si� zdoby�, pr�buj�c wyci�� sobie drog�
do pierwszej linii. Rozbija� czarne he�my, rozcina� pancerze i kubraki niby
worki
paku�. Ka�demu ciosowi towarzyszy� j�k lub wrzask b�lu.
W pewnej chwili dostrzeg� jasn� plam� twarzy Kamaela, poszarza�� i
poznaczon� c�tkami krwi. W duchu podzi�kowa� Panu, �e przyjaciel wci�� jeszcze
�yje.
- Dalej! - krzykn�� do konia, kt�ry utkn�� na chwil� w k��bowisku cia� i �elaza.
-
Musimy zostawi� wszystkich naszych za sob�!
- Jak powiedzia� �ebrak na widok darmowej garkuchni - warkn�� Pio�un,
pos�usznie pr�c naprz�d.
Przed oczami Daimona zacz�y przeskakiwa� czarne i z�ote iskry. D�ugo tak nie
wytrzymam, my�la�. D�o� pulsowa�a nieprzerwanym, t�pym b�lem. Miecz zadawa�
ciosy coraz wolniej. Czu�, �e kilka razy drasn�o go jakie� ostrze.
- Cofn�� si�! - krzycza� do ka�dego napotkanego anio�a.
Wreszcie stwierdzi�, �e otacza go jednolite morze czarnych he�m�w. Zerwa� z
szyi Klucz, wyci�gn�� r�k� i przekr�ci� go w powietrzu.
- Czelu�� - powiedzia�. - Bezdenna Czelu�� - poza czasem i wymiarami.
Ziemia zatrz�s�a si� i rozst�pi�a. W miejscu, gdzie przed momentem by�y wrota
Antykreatora, otworzy� si� lej. Cie� i jego armia zapadli si� w niego w jednej
chwili. Lej rozszerza� si�, wci�gaj�c nacieraj�cych na oddzia�y Kr�lestwa
�o�nierzy
Siewcy Wiatru. Ziemia ucieka�a spod kopyt oszala�ych, kwicz�cych ze strachu
rumak�w. W niebo wzbi� si� ch�ralny krzyk rozpaczy. Zast�py Antykreatora
gin�y w Czelu�ci. Kilku anio��w, kt�rzy nie zd��yli wycofa� si� w por�,
ze�lizgn�o si� do �rodka leja. Pustka przybli�a�a si� b�yskawicznie. Daimon
balansowa� na skraju Czelu�ci ze l�ni�cym Kluczem w d�oni. Zgin��by, gdyby nie
Pio�un. Gdy ziemia, na kt�rej stali, zacz�a si� osuwa� w bezdenn� szczelin�,
ko�
wykona� rozpaczliwy zwrot i odskoczy� w ty�, na pewniejszy grunt.
Daimon przekr�ci� klucz w powietrzu.
- Do�� - wymamrota� z trudem. Czarne b�yski przed oczami rozp�yn�y si� we
mgle. Ostatnim wysi�kiem spojrza� na pole bitwy. Rozpo�ciera�a si� przed nim
znajoma, pokryta liszajami wykop�w r�wnina. Antykreator, wraz ze sw� armi�,
znikn��.
Za plecami mia� ziemi� za�cielon� trupami. S�ysza� j�ki i przekle�stwa rannych.
Oddzia�y Kr�lestwa �ciga�y nielicznych ocala�ych �o�nierzy mroku.
Daimon upu�ci� Klucz, zako�ysa� si� w siodle i ci�ko zwali� si� z konia.
***
- Jest �wi�tokradc� i morderc�! - wrzasn�� Jaldabaot.
- Jednak niew�tpliwie uratowa� Kr�lestwo - powiedzia� ze znu�eniem Wielki
Archont Jao, sekretarz demiurga.
- Tylko Pan mo�e decydowa� o losach Kr�lestwa! Tylko On mo�e wybawi� je
lub zgubi�, zgodnie ze swoj� wol�!
- W takim razie wybawi� je jego r�kami.
- Bronisz mordercy, Jao? Trzy niewinne dusze, trzech czystych anio��w zgin�o z
tych jego bohaterskich r�k! Dw�ch zatratowa� w Ogrodach, a jednego z zimn�
krwi� zaszlachtowa� toporem, gdy broni� �wi�tego przybytku przed
zbezczeszczeniem.
Jao westchn��.
- Po prostu uwa�am, �e skazanie go na �mier� nie jest najlepszym pomys�em...
politycznym. Ca�e Kr�lestwo, wszystkie zast�py uwa�aj� go za bohatera.
Jaldabaot spiorunowa� go wzrokiem.
- Wi�c wyka�� im b��d w rozumowaniu! Za�lepienie i niew�a�ciwy ogl�d
sprawy. Jak �miesz opowiada� o jakiej� polityce! Tu chodzi o pryncypia, o
zasady!
O �wi�tokradc�, kt�rego brudny dotyk zbruka� najczystsz� �wi�to��!
- Je�li ju� musisz go zg�adzi�, zr�b to szybko i cicho, po kr�tkim,
niepublicznym
procesie...
- Proponujesz mi post�pek godny skrytob�jcy? Nigdy! Wszyscy obejrz� t�
egzekucj�! Wszyscy, od samych ksi���t Sarim pocz�wszy, a sko�czywszy na
najmarniejszym z anio��w s�u�ebnych. A ten zbrodniarz, ten obrazoburca,
publicznie si� przed nimi pokaja!
Jao mia� ochot� j�kn��.
***
Md�e ogniki pochodni pe�gaj�. Na �cianach rodz� si� i umieraj� fantastyczne
cienie. Gdzie� bardzo daleko s�ycha� kapanie wody. A mo�e to krew?
- Jeste� morderc�! Pod�ym, bezlitosnym zbrodniarzem! Pozbawi�e� �ycia
niewinne istoty! Wiesz, czym jest �ycie? Bezcennym darem od Pana! A ty
splugawi�e� ten dar. Wi�cej! Zbezcze�ci�e� �wi�to��! Odwa�y�e� si� si�gn�� po
to,
co nale�y do samej Jasno�ci! Krwaw� r�k�! Tak, krwaw� r�k�! Teraz ta krew
krzyczy! Wo�a do mnie, do wszystkich. Jeste� potworem. Twoja dusza to wiadro
pomyj. Grzeszysz! Nawet teraz grzeszysz pych� i zatwardzia�o�ci� serca. Ukorz
si�, zanim nie jest za p�no! Pokajaj si�! B�agaj o przebaczenie! Na kolana,
zbrodniarzu! Powiedzia�em, na kolana!
Nigdy! Nigdy, cho�by mu przysz�o tu zdechn��. Nie ukorzy si� przed t� blad�
g�b� szale�ca, przed tymi nerwowo drgaj�cymi d�o�mi jak porcelanowe bibeloty,
kt�re nigdy nie trzyma�y miecza, kt�re nigdy nie dotkn� s�owa �honor�.
Lekkie , bia�e machni�cie, zgrzyt. Krwawy sukinsyn! Kaza� poluzowa� �a�cuchy.
A nogi nie chc� go utrzyma�, gn� si�. Kolana zaraz uderz� o brudn�, kamienn�
posadzk�.
Chwyci� ci�kie ogniwa kajdan, podci�gn�� si� na pokaleczonych d�oniach.
Zachowaj dla maluczkich swoje tanie sztuczki. Nie ujrzysz Anio�a Miecza na
kolanach przed tob�, Protezo Pana!
- Przyznaj, kim jeste�! Wyznaj swoje zbrodnie! - syczy wielki, bia�y nietoperz o
srebrnych w�osach i oczach. - Odpowiadaj!
Porozbijane usta wi�nia obna�aj� w u�miechu z�by.
- Jestem wiernym rycerzem Pana - szepcze. - A ty, Wielki Archoncie?
Pan Siedmiu Wysoko�ci odskakuje, jakby nadepn�� na w�a.
Wilcze oczy �wiec� nieugi�tym, z�owrogim blaskiem.
***
W lochach �mierdzi ple�ni� i mdl�cym odorem spalenizny. Jao czuje narastaj�ce
obrzydzenie do Jaldabaota, do ca�ej tej sprawy, do swojej funkcji. Gdyby kto� mu
to zaproponowa�, zrzek�by si� w�adzy cho�by natychmiast.
Jaldabaot nerwowo skubie r�kaw. Widzi sekretarza, w srebrnych oczach ta�cz�
iskierki l�ku.
- To demon - m�wi. - Ma przekl�t� dusz�.
Jao ze �wistem wci�ga powietrze.
- Oszala�e�?! Zabijesz go!
- To demon! - powtarza Wielki Archont. - Ani �ladu skruchy! Po tych wszystkich
zbrodniach...
- Na lito�� Pa�sk�, ka� go natychmiast rozku�! Jak chcesz dokona� egzekucji na
trupie?! Kaza�e� postawi� na nogi ca�e Kr�lestwo!
Jaldabaot, skonsternowany, rozk�ada r�ce. Jego kosztown�, bia�� szat� pokrywaj�
rdzawe plamy.
- Jao, jestem przera�ony...
- Ja, te�! - wrzeszczy sekretarz. - Wyjd� st�d, przebierz si� i zostaw ca��
reszt�
mnie!
***
Najpierw wszystkie d�wi�ki zacz�y z wolna cichn��, a potem us�ysza� wszystkie
dzwony ciszy. Z trudem rozklei� powieki. Jedno oko mia� tak zapuchni�te, �e
w�a�ciwie nic na nie nie widzia�.
- Witaj, Rycerzu Miecza - zaszemra� nieomal nies�yszalny szept. - Rany, jak
kiepsko wygl�dasz!
Spoza krat spogl�da�a na niego brzydka, inteligentna twarz.
- Duma - powiedzia�, ledwie poruszaj�c wargami. Przez ostatnich par� godzin
nauczy� si� eliminowa� wszystkie zb�dne ruchy. - Kop� lat! Przyszed�e�
pogaw�dzi�?
Przykucni�ty przed drzwiami Anio� �miertelnej Ciszy w nieod��cznych
czerwieniach i czerniach, u�miechn�� si�, pokazuj�c kr�tkie, ostre k�y.
- Wpad�em popatrze�, jak sobie radzisz. Powiadaj�, �e nawet nie krzykn��e�. To
prawda? Nie zrozum mnie �le, pytam z czystej ciekawo�ci.
Daimon zdoby� si� na krzywy u�miech.
- Jak my�lisz?
- Jako� trudno mi by�o uwierzy�, ale chyba zmieni� zdanie - zaszemra� Duma. -
Nie przepadamy za sob�, Daimon, ale w�a�ciwie przyszed�em powiedzie� ci co�,
co moim zdaniem masz prawo wiedzie�. Nikt nie chce wykona� na tobie wyroku.
Bia�aczka si� w�ciek�, pozdejmowa� ze stanowisk wi�kszo�� urz�dnik�w
s�dowych i wi�ziennych. W ko�cu proponowa� t� fuch� nawet mnie, Afowi i
Chemie. Kupa �miechu, co?
- Jestem pod wra�eniem. Bli�niaki wci�� maj� do mnie �al?
- No chyba! - szepn�� Duma. - Po tym, jak obi�e� ich p�azem na �rodku
Niebia�skiego Placu? Co oni ci w�a�ciwie zrobili?
- Mieli fa�szywe informacje. Twierdzili, �e Anio�owie Miecza to ��dne krwi
sukinsyny. Wyprowadzi�em ich z b��du. Nie byli nawet dra�ni�ci...
- Raczej sini - mrukn�� czarno-czerwony anio�.
- Nie chcieli si� zem�ci�?
- No co ty? W ten spos�b? Nawet oni maj� troch� honoru.
Daimon przymkn�� powieki.
- M�cz� ci�, co? - zaszepta� widmowy g�os. - Trzymasz si� resztkami si�. �egnaj,
Aniele Miecza. Mo�e si� kiedy� spotkamy... po drugiej stronie.
- Do zobaczenia w niebycie - powiedzia� Daimon, nie odwracaj�c oczu.
***
- Nikt tego nie zrobi. Nie mo�esz wzi�� pierwszego lepszego siepacza. On jest
anio�em krwi, arystokrat�.
- Musimy kogo� znale��! - Jaldabaot ciska� si� po komnacie. - To zaczyna
zakrawa� na bunt!
Jao milcza� znacz�co.
- My�l�, �e jest taki kto� - odezwa� si� rozlewnym, modulowanym akcentem
Astafajos, archont, w�adca pierwszego elementu.
- No to m�w! - krzykn�� demiurg, zwany Prawic� Pana.
- Raguel. M�ody, bardzo obowi�zkowy. Rozkaz jest dla niego �wi�ty. Pe�ni
funkcj� kapitana bursy w Drugim Niebie. To archanio�.
Jaldabaot rozpromieni� si�.
- Cudownie! Widzisz, Jao, jakie to proste? Chcie� znaczy m�c. W dodatku
archanio�. Prawdziwy policzek dla tych butnych szczeniak�w z bandy Gabriela.
Poka�emy im m�odzie�ca �wiec�cego przyk�adem, kt�ry szanuje tradycje i zna
swoje miejsce. Natychmiast go przyprowad�cie.
***
Raguel nerwowo prze�kn�� �lin�. Ten koszmar odbywa si� naprawd�, pomy�la�.
Wielki Archont przechadza� si� po komnacie z r�kami za�o�onymi do ty�u.
- Twoje zdolno�ci i przyk�adna postawa zosta�y zauwa�one - rzek�. - Nie my�l, �e
m�ody wiek wyklucza odpowiedzialne stanowisko. Umiemy dostrzega� diamenty
w b�ocie. Niniejszym otrzymujesz awans. Zosta�e� mianowany egzekutorem.
B�dziesz wykonywa� wyroki boskiego s�du na wysokich dostojnikach
niebia�skich. Zaczniesz od pokazowej egzekucji obrzyd�ego �wi�tokradcy i
zbrodniarza, niejakiego Daimona Freya.
- Tak jest, Wasza Jasno�� - wymamrota� Raguel, przekonany, �e wszystkie nieba
Kr�lestwa kolejno spadaj� mu na g�ow�.
Jaldabaot obr�ci� si� na pi�cie tak gwa�townie, a� zafurkota�y po�y p�aszcza.
- C� to? Nie dzi�kujesz?
Archanio� przykl�k� na jedno kolano, spuszczaj�c g�ow�, �eby Wielki Archont
nie m�g� dostrzec wyrazu jego twarzy.
- Jestem niewypowiedzianie wdzi�czny, Wasza Jasno��, nie zas�uguj� na t�
�ask�.
Jaldabaot zatar� r�ce.
- Doskonale! - zawo�a� - A teraz id� przygotowa� si� do nowej roli. I pami�taj!
Wszystko musi by� zorganizowane w perfekcyjny spos�b. To rozkaz!
- Tak jest - szepn�� zdruzgotany Raguel.
***
Nie przewr�c� si�. Nawet si�, kurwa, nie potkn�, powtarza� sobie dobitnie, �eby
rozkaz dotar� do pl�cz�cych si� n�g. Panie, jak�e� to daleko!
Szafot stercza� jak pokryta b��kitnym i z�otym suknem wyspa po�rodku
ogromnego Niebia�skiego Placu. Wok� niego rozpo�ciera�o si� morze g��w i
skrzyde� - nieprzebrane rzesze anio��w. Szpaler prowadz�cy od wr�t Pa�acu
Sprawiedliwo�ci wydawa� si� przez to w�ski. Po obu jego stronach sta� co
pi��dziesi�t krok�w �andarm w ceremonialnym stroju.
Tu� przy samym pode�cie Jaldabaot ustawi� naprzeciw siebie dwie milcz�ce,
trwaj�ce w bezruchu grupy - archanio��w i Rycerzy Miecza, kt�rym uda�o si�
ocale� z niedawnej rzezi.
Za szafotem wznosi�y si� trybuny, gdzie zasiada�a Rada Wielkich Archont�w,
ksi���ta Sarim, w tym tytularny zwierzchnik Miecza, ksi��� Soket Hezi, z bardzo
kwa�n� min� oraz wysocy dostojnicy dworscy.
Blask s�o�ca o�lepia� Daimona, kt�rego oczy przywyk�y do ciemno�ci, wi�c
mimo �e wyt�a� wzrok, m�g� dostrzec na trybunach tylko zamazane plamy.
- Czas i�� - powiedzia� jeden z czterech eskortuj�cych go stra�nik�w i lekko
popchn�� w plecy.
***
Jaldabaot spogl�da� z wy�yn