13141

Szczegóły
Tytuł 13141
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13141 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13141 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13141 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maja Lidia Kossakowska Beznogi tancerz � ...anio�y s� zazwyczaj jedynie demonami stoj�cymi mi�dzy nami a naszym wrogiem � Gene Wolfe �Miecz liktora� � Powiadaj�, �e w czasach przed Stworzeniem by� po�r�d sylf�w tancerz, kt�rego kunszt nie mia� sobie r�wnych we wszystkich wszech�wiatach. Telto, Matka Demon�w, dowiedziawszy si� o tym, sprowadzi�a go do swego pa�acu, aby zabawi� oczy jego popisami. Jednak�e po nied�ugim czasie tancerz zat�skni� za Podniebn� Krain� oraz bliskimi, z kt�rymi zmuszony by� si� rozsta� i potajemnie opu�ci� dominium Telto. Matka Demon�w, wpad�szy w wielki gniew, rozkaza�a pojma� uciekiniera i odr�ba� mu nogi, aby przed nikim innym nie ta�czy� ten, kto o�mieli� si� wzgardzi� jej �askami. S�awa tancerza nie zgas�a jednak. Przeciwnie, nawet w odleg�ych dominiach chwalono i podziwiano jego sztuk�. Telto, s�dz�c �e jej rozkaz nie zosta� wykonany, pos�a�a siepaczy, aby zg�adzili sylfa i ostatecznie zako�czyli upokarzaj�c� sytuacj�. Ku swemu zaskoczeniu ujrzeli oni le��cego na �o�u kalek�, ruchami d�oni o�ywiaj�cego papierow� lalk� w stroju tancerza. Nim zgin�� pod ciosami mieczy mia� pono� rzec: Zabierzcie moje �ycie, skoro niczego wi�cej nie potrafili�cie mi zabra� �Opowie�ci zas�yszane - spisane ku rozrywce i nauce przez anielic� Zoe z dworu Ja�niej�cej M�dro�ci� Pani Pistis Sophii - Dawczyni Wiedzy i Talentu.� Jaldabaot by� zadowolony. Ogromna, kryszta�owa szyba w Komnacie Blasku rozjarzy�a si� i przygas�a, ukazuj�c nowy obraz - rozleg�a przestrze� nagich, ostrych niby brzeszczoty ska�. Ponad ich grzbietami l�ni�a lustrzana tafla bladego nieba. Krajobraz mia� w sobie podnios�� czysto��, przywodz�c� na my�l pot�g� ch�r�w niebia�skich. Na tle monumentalnych wzniesie� z pocz�tku trudno by�o zauwa�y� niezliczon� ilo�� poruszaj�cych si� postaci, ubranych w popielate i bure tuniki anio��w s�u�ebnych. To ich morderczy wysi�ek przyczyni� si� do wypi�trzenia szczyt�w, ale Jaldabaot nie zaprz�ta� sobie tym uwagi. Rozpiera�a go duma. Lubi� sobie u�wiadamia�, �e Architektem, co prawda, jest Pan, lecz nadz�r nad budow� spoczywa w jego r�kach. Co za pi�kny �wiat, my�la�, smuk�ymi palcami muskaj�c pi�trz�ce si� na biurku mapy i plany. Tak, z ca�� pewno�ci� by� zadowolony, gdy� pot�ga, kt�r� dysponowa�, nie mia�a sobie r�wnych w�r�d powo�anych do tej pory do �ycia. * * * - To miejsce doprowadza mnie do sza�u - powiedzia� Daimon Frey. - Kiedy ostatni raz mia�e� na sobie naprawd� czyst� koszul�? Mam wra�enie, �e �mierdz�, moje �achy cuchn� zgnilizn�, a miecz pokrywa si� brudnym nalotem. Nied�ugo zapomn� do czego s�u�y. Wed�ug niekt�rych pewnie do d�ubania w z�bach. Zdajesz sobie spraw�, jak d�ugo tutaj tkwimy? - Czwarty rok wed�ug rachuby kr�lestwa - mrukn�� Kamael. Mia� szczup��, inteligentn� twarz o s�ynnych z pi�kno�ci oczach w barwie czystego nieba. D�ugie do linii szcz�ki, kasztanowe w�osy nosi� zaczesane do ty�u. - Jego wspania�y, nowy �wiat! - Daimon �cisn�� palcami skronie. - On oszala�. Uwa�a si� za Stw�rc�. Wkr�tce ud�awi si� w�asnym dostoje�stwem. �a�osny, pr�ny demiurg. S�ysza�e�, �e kaza� si� nazywa� Prawic� Pana? Wed�ug mnie proteza brzmi trafniej. Pozby� si� nas z Kr�lestwa, bo trz�sie si� ze strachu. Dwana�cie tysi�cy Anio��w Zniszczenia nadzoruj�cych usypywanie g�r, kopanie row�w pod rzeki, osuszanie bagien i ca�� reszt� tych beznadziejnych, prostackich rob�t hydraulicznych. Kiedy to si� sko�czy, ka�e nam wytycza� grz�dki pod nasionka, zobaczysz! Kamael westchn��. To, co powiedzia� Frey, by�o prawd�, ale nie pozostawa�o nic innego, jak zacisn�� z�by i przetrwa�. Daimon wys�czy� ostatnie krople wina z trzymanego w r�ku kielicha i nachyli� si�, �eby si�gn�� po stoj�cy w cieniu za g�azem dzban. Hej! - krzykn�� charakterystycznym, ochryp�ym i niemal bezd�wi�cznym g�osem, kt�ry przypomina� plusk kamieni wrzucanych do podziemnego jeziora. - Dzbanek jest pusty! Czy mi si� zdaje, czy rzeczywi�cie widz� dno?! Od grupy pracuj�cych najbli�ej natychmiast oderwa�a si� ma�a, przera�ona anielica, przechylona pod ci�arem poka�nej konwi. - Racz wybaczy�, Panie - j�kn�a p�aczliwie. - Racz wybaczy�. W jej oczach b�ysn�y �zy. Zacz�a niezgrabnie nape�nia� dzbanek. Odprawi� j� ruchem r�ki. - Sam to zrobi� - powiedzia� ze znu�eniem. - Inaczej niechybnie mnie oblejesz. Uk�oni�a si� i uciek�a. Wino mia�o cierpki smak i zdecydowanie nale�a�o do gatunku popularnie zwanego cienkuszem. Skrzywi� si�, odprowadzaj�c wzrokiem pospiesznie drepcz�c� anielic�. - Jak my�lisz, czy Jaldabaot specjalnie powybiera� dla nas najbrzydsze s�u��ce, �eby nie stwarza�... niepotrzebnych pokus? - po raz pierwszy od pocz�tku rozmowy na drapie�nej twarzy Daimona pojawi� si� u�miech. Kamael mia� przed sob� ostry profil przyjaciela. Nie po raz pierwszy przysz�o mu na my�l, �e nie chcia�by zmierzy� si� z nim w otwartej walce. Daimon spokojnie s�czy� wino. Czarne w�osy, odrzucone do ty�u, si�ga�y po�owy plec�w. W poci�g�ej twarzy p�on�y g��boko osadzone, ciemne oczy. Ich spojrzenie, a tak�e gard�owy g�os, kt�ry czasem przechodzi� w nieprzyjemn� chrypk�, potrafi�y wywo�a� ciarki na plecach najbardziej pewnych siebie. Wielu, w tym sam Kamael, podziwia�o Daimona, lecz r�wnie liczni bali si� go i nienawidzili. Nie bez s�uszno�ci, gdy� trzymaj�ce kielich silne, chude d�onie nale�a�y do najlepszego szermierza w Kr�lestwie. Jego pochodzenie r�wnie� mog�o sta� si� �r�d�em zawi�ci, bo Daimon by� anio�om krwi - czystej, niebezpiecznej i pot�nej, jak Miecz, kt�remu s�u�y�. Panowie Miecza stanowili elit� rycerstwa. Pe�nili funkcje oficer�w nad dwunastoma tysi�cami Anio��w Zag�ady, zwanymi Szara�cz�, poniewa� po ich przej�ciu pozostawa�a tylko go�a ziemia, bez jednego �d�b�a trawy. Dowodzi� nimi Kamael, a ich najwi�ksz� �wi�to�ci� by� Miecz, kt�rym u zarania Przedwieczny rozdzieli� ostatecznie �wiat�o od Mroku. Wtedy zostali stworzeni pierwsi, najpot�niejsi anio�owie, zmuszeni natychmiast dokona� wyboru, czy opowiadaj� si� po stronie �adu, czy chaosu. Wielu wybra�o ciemno��. Wkr�tce wybuch�a wojna, a po pocz�tkowych, krwawych lecz nierozstrzygni�tych potyczkach, Pan stworzy� swych najlepszych wojownik�w - Anio��w Miecza i pos�a� ich do boju na czele Szara�czy. Pos�a� w sam �rodek szale�stwa i masakry. Zmusili armi� ciemno�ci do cofni�cia si� poza granice czasu, lecz zr�by nowego �wiata stan�y na miejscu zbryzganym ich krwi�. W Kr�lestwie szeptano, �e to ona nada�a czerwon� barw� planecie Mars, a zakopane g��boko w ziemi �elazo, pochodz�ce z ich, pozosta�ych na pobojowiskach, zbroi i or�a na zawsze zosta�o naznaczone krwawymi plamami, kt�re ludzie nazw� potem rdz�. Niekt�rzy prze�yli. I tych w�a�nie demiurg Jaldabaot skierowa� do nadzorowania rob�t ziemnych na nowo powstaj�cym �wiecie, maj�cym jakoby szczeg�lne znaczenie w boskim planie Stworzenia. Daimon wzni�s� w g�r� kielich. - Za Marsza�ka Murarzy i jego niezr�wnany talent tw�rczy! Wypili szyderczy toast. Ich spojrzenia spotka�y si� na moment. To trwa za d�ugo, pomy�la� Kamael, widz�c cie� goryczy ostatnio wci�� obecny w k�cikach ust przyjaciela. Moi najlepsi oficerowie trac� panowanie nad nerwami. Nawet Daimon jest u kresu si�. C�, otrzymali�my wspania�� nagrod� za wiern� s�u�b�. Frey odgarn�� z czo�a opadaj�ce kosmyki. Z nieba la� si� �ar, zmuszaj�cy do mru�enia powiek. Rozpo�cieraj�ca si� przed nim rozleg�a r�wnina pokryta by�a nieregularnymi wykopami, przypominaj�cymi liszaje. Mdli mnie od tego widoku, pomy�la�. Stukn�� paznokciem o brzeg kielicha. Mo�e lepiej, �ebym si� upi�? Chocia� upijanie si� takim winem jest zbrodni� przeciw dobremu smakowi. Sp�jrz tam - zawo�a� nagle Kamael, wskazuj�c palcem poruszaj�cy si� na horyzoncie punkt. Frey przes�oni� r�k� oczy. - Zwiadowca? - P�dzi jakby go demony �ciga�y. Daimon skierowa� na dow�dc� spojrzenie, w kt�rym b�ysn�� �lad zainteresowania. - My�lisz, �e Pan wys�ucha� naszych mod��w? - Mam nadziej�, �e nie - odpar� ponuro Kamael. *** - Tak - mrukn�� Daimon. - Nie mam w�tpliwo�ci, �e Pan nas wys�ucha�. Kl�cza� na szczycie wzg�rza z d�o�mi opartymi o ziemi�. - Zastan�wcie si�, o co prosicie, bo przy odrobinie pecha mo�ecie to otrzyma� - odezwa� si� cierpko Kamael. - Wi�c lepiej nie pro�cie o nic - doko�czy� Frey. W�dz Anio��w Miecza pochyli� si� w siodle. - Mocne? - Jak sama zaraza. Lepiej tu podejd� i sprawd�. Kamael zsiad� z konia i przykl�kn�� obok Daimona. Kiedy po�o�y� r�k� na ziemi, twarz �ci�gn�a mu si� w nie�adnym grymasie. Poderwa� si� na nogi gwa�townie potrz�saj�c d�oni�. - Jak ty to wytrzymujesz? Daimon pos�a� mu krzywy u�miech. - Rozumiesz, rutyna. Wsta�, otrzepa� r�ce i wskoczy� na siod�o. Jego ko� mia� sier�� r�wnie czarn�, jak w�osy swego pana. Nazywa� si� Pio�un. Jak wszystkie konie kawalerii nale�a� do boskich Zwierz�t i jak wszystkie Zwierz�ta by� kompletnie szalony. Odzywa� si� rzadko, a m�wi� najcz�ciej zagadkami. Lecz Daimon nauczy� si� bezgranicznie mu ufa�, po tym jak Pio�un wielokrotnie uratowa� mu �ycie. Opr�cz rumak�w do Zwierz�t zaliczali si� Chajot, Wieloocy Bestie, Istoty i potwory jak Lewiatan czy Behemot, lecz kontakt z nimi by� zawsze utrudniony, zachowywali si� nieprzewidywalnie i zdaniem wi�kszo�ci anio��w m�wili od rzeczy. Jednak�e rumaki, jako najrozs�dniejsze z nich, powszechnie s�u�y�y za wierzchowce. - Dawno obserwujesz te wibracje? - zapyta� Kamael. Zwiadowca, kt�ry przyprowadzi� ich na wzg�rze, potrz�sn�� g�ow�. - Zawiadomi�em was, panie, gdy tylko je wyczu�em, ale nie wiem jak d�ugo trwaj�, bo pracuj�cy tu anio�owie s�u�ebni niczego nie zg�aszali. Daimon wykrzywi� usta. - No pewnie - rzuci� gorzko. Pio�un przest�pi� z nogi na nog�. Niespodziewanie us�yszeli jego g�os, wprost w umy�le, jak zimne dotkni�cie stali. To nie by�o przyjemne uczucie. - W g��bokich dolinach zbiera si� cie�. Ma barw� nocy, lecz pachnie jak krew. Nazywaj� go �mierci�, ale nie maj� racji. �mier� przy nim - jest pe�ni� �ycia. - Zgadzam si� z nim - powiedzia� Daimon - To nie s� �adne lokalne manifestacje ciemno�ci. Chyba kto� chce nam z�o�y� wizyt�. Kamael poblad�. - My�lisz, �e to... - zawiesi� g�os. - Czu�e� te wibracje? Poparzy�y mi r�ce. Spojrzeli na siebie. Niewiele zosta�o do powiedzenia. - C�, Daimon - westchn�� Kamael. - Chyba pojedziesz do kr�lestwa wcze�niej ni� si� spodziewa�e�. *** Niech czeka, zadecydowa� Jaldabaot. To dobrze mu zrobi. Nieco zegnie ten jego hardy kark. B�dzie musia� po�kn�� upokorzenie, zrozumie�, gdzie jego miejsce. Za kogo oni si� uwa�aj�, ci Anio�owie Miecza? Banda butnych m�okos�w. �adnego szacunku, �adnej pokory. W sumie to pospolici mordercy. Od dawna byli mu sol� w oku. Stworzeni, a nie zrodzeni. Nie potrafi� zrozumie�, dlaczego Pan ofiarowa� im a� tak wysok� pozycj�, tak �wietne pochodzenie. Stworzy� ich osobi�cie, na d�ugo po tym, jak nada� s�owom Metatrona moc powo�ywania do �ycia wci�� nowych zast�p�w anio��w. A w�a�ciwie dlaczego ten Metatron? Anio�owie niskich kr�g�w, te rzesze ptactwa niebieskiego, nazywaj� go po cichu przyjacielem Pana. Czy to tylko brak szacunku, czy mo�e ju� �wi�tokradztwo? Jaldabaot tysi�ce razy t�umaczy� sobie, �e Metatron otrzyma� �ask� stwarzania ni�szych anio��w, bo on sam ma zbyt wiele obowi�zk�w przy budowie Ziemi, lecz poczucie krzywdy j�trzy�o si� w nim jak zbyt g��boko wbita drzazga. Pozostawa�a przecie� jeszcze jedna zniewaga - archanio�owie, Tego Jaldabaot zupe�nie nie potrafi� poj��. Anio��w Miecza Pan stworzy� do boju, z potrzeby chwili, ale po co Mu ci archanio�owie? Bezczelne, nieopierzone kogutki! Agresywne dzieci, kt�re bawi� si� w prawdziwych dostojnik�w! Na lito�� Pana, s� przedostatnim z ch�r�w! Trzeba b�dzie utrze� im nosa. Trzymaj� z tymi rycerzykami, tymi krwawymi gnojkami od Miecza. Frey jest z nich najgorszy. Awanturnik. Mroczna, zatwardzia�a dusza. Niech czeka. wytr� sobie buty jego dum�. Niech czeka. Daimon czeka�. Z trudem powstrzymywa� si�, �eby nie kr��y� nerwowo po korytarzu. Mija�y godziny, dzie� mia� si� ku ko�cowi. Wiecz�r rozbryzga� czerwone, s�oneczne plamy na posadzkach Domu Archont�w. Jaldabaot omawia� wzory na nowe arrasy w refektarzu. Nie m�g� si� zdecydowa�, wybiera� d�ugo. Niech czeka. Daimon stara� si� nie patrze� wyczekuj�co na drzwi. Czubkiem miecza grzeba� w szczelinie mi�dzy marmurowymi p�ytami pod�ogi. Jaldabaot ogl�da� hafty na swoj� now� szat�. Podoba�y mu si�, ale robi� wiele uwag i poprawek. Zgromadzeni w sali audiencyjnej archanio�owie zacz�li zdradza� oznaki zm�czenia. Stali tu od rana i Jaldabaot mia� nadziej�, �e kt�ry� zemdleje. Niestety, rozczarowali go. Trudno, jest jeszcze ten Frey. Niech czeka. Teraz trzeba si� zaj�� przebudow� altany w Ogrodzie R�anym. Przecie� to pilne! - Wielki Archont, Budowniczy Wszech�wiat�w, Eon eon�w, Prawica Pana, Zwierzchnik Wszystkich Ch�r�w, Ksi��� Ksi���t Niebieskich, Ja�niej�cy Moc� i sprawiedliwo�ci� Jaldabaot, Pan Siedmiu Wysoko�ci przyjmie teraz Daimona Freya, Rycerza Miecza! - obwie�ci� herold. Daimon ruszy� do drzwi. - Ale� panie - wymamrota� wartownik. - To sala audiencyjna. Nie mo�esz tam wchodzi� z broni� u boku! Na twarzy Freya pojawi� si� wyj�tkowo paskudny u�miech. - Jestem Anio�em Miecza - powiedzia�. - Nie lubi� si� z nim rozstawa�. Je�li ci to nie odpowiada, odbierz mi go. Wartownik przepu�ci� go bez s�owa. *** - Powt�rz jeszcze raz to, co powiedzia�e�. Nie s�ucha�em ci� zbyt uwa�nie. Daimon po raz trzeci tego wieczoru zacz�� streszcza� sytuacj�, kt�ra zmusi�a go do odwiedzenia Wielkiego Domu Archont�w. Twarz mia� kamienn�, ale g�os nabra� chrapliwego, nieprzyjemnego brzmienia. - Zwiadowca odkry� �r�d�o niezwykle silnych wibracji. W ci�gu paru godzin w tym samym rejonie znaleziono pi�� podobnych �r�de�. Moc, kt�ra z nich p�ynie, jest bardzo pot�na. Pochodzi z samego serca Mroku, nie z jego manifestacji. Podejrzewamy, �e niebawem nast�pi w tej okolicy atak Cienia. Osobisty. W jego w�asnej postaci, nie poprzez kt�rego� z podleg�ych demon�w. Wyja�niam na wypadek, gdyby� nie s�ucha� zbyt uwa�nie... Prawico Pana. Jaldabaot, dotychczas stoj�cy do niego plecami, obr�ci� si�. Wszystkich zgromadzonych w sali audiencyjnej od pocz�tku zaskakiwa� kontrast pomi�dzy obydwoma anio�ami, teraz, gdy stali naprzeciw, widoczny jeszcze wyra�niej. Daimon ubra� si� starannie, lecz bez �ladu zbytku - tak jak lubili si� nosi� Anio�owie Miecza. Mia� na sobie bia�� koszul� z cienkiego, delikatnego materia�u, ukryt� pod kr�tkim, si�gaj�cym talii kaftanem z czarnej sk�ry, w�skie czarne spodnie i d�ugie buty, zapinane na niezliczon� ilo�� klamerek. U boku nosi� miecz i sztylet. W�osy zwi�za� lu�no na karku, pozostawiwszy wolno dwa pasma, opadaj�ce a� na pier�. Na palcu prawej r�ki nosi� jedyn� ozdob� - pier�cie� z czarnego kamienia z wyryt� piecz�ci�, symbolem znaczenia, pozycji i pochodzenia. Wysoki i smuk�y, niemal dor�wnywa� Jaldabaotowi wzrostem. Wielki Archont by� pi�kny. Jego proporcjonalna, doskona�a twarz przypomina�a pos�g z marmuru. Ceremonialne szaty o�lepia�y biel�, pokryte mieni�cymi si�, skomplikowanymi haftami i aplikacjami z bezcennych, przejrzystych jak sama Jasno�� klejnot�w. Sztywny ko�nierz p�aszcza otacza� kunsztownie ufryzowan� g�ow�. W�osy Jaldabaota l�ni�y niczym srebro, podobnie jak cudowne, zimne oczy o przenikliwym spojrzeniu. W�skie, niemal porcelanowe d�onie demiurga zdobi�y pier�cienie z bia�ego z�ota i brylant�w. Ilekro� si� poruszy�, dawa� si� s�ysze� suchy szelest kosztownych tkanin. - Twierdzisz wi�c, �e Ziemia, ognisko nowego �ycia, kt�re spodoba�o si� Panu roznieci�, zostanie zaatakowana przez Antykreatora, Jego Cie�, rzucony w czasach przed czasem na otch�anie niebytu. Mam przez to rozumie�, �e ten, kt�rego nazywamy Odwiecznym Wrogiem i Siewc� Wiatru powr�ci� z Czelu�ci w�a�nie teraz i w�a�nie po to, �eby naprzykrza� si� Rycerzom Miecza? Daimon poczu�, jak ogarnia go fala �lepej w�ciek�o�ci. Powoli zaczyna� rozumie�, �e ten szalony despota zlekcewa�y niebezpiecze�stwo tylko dlatego, �eby go upokorzy�. Mimowolnie zaciska� pi�ci. Jaldabaot spogl�da� na niego z triumfalnym u�mieszkiem na ustach. - Wyja�nij mi, sk�d masz pewno��, �e wibracje pochodz� od Antykreatora? - Czu�em jego obecno�� - g�os Daimona wci�� brzmia� niemal spokojnie. - Ach tak? - Jaldabaot uni�s� brwi z wyrazem udanego zdziwienia. - Uda�o ci si� po prostu j� wyczu�? Czy to jaka� sztuczka magiczna? Twarz Daimona �ci�gn�a si�. poblad�, a w oczach zap�on�� mu z�owrogi ognik. - Zapominasz, Wielki Archoncie, �e kilka razy mia�em okazj� widzie� go z bliska. - Interesuj�ce. Z jak bardzo bliska? - Tak jak ty nigdy by� si� nie o�mieli�. Na wyci�gni�cie miecza. Cisza w sali sta�a si� prawie namacalna. Nagle Jaldabaot roze�mia� si�. - Twoja bezczelno��, rycerzu - powiedzia� - znacznie przewy�sza twoj� odwag�. Powt�rz g�o�no, przed wszystkimi, pro�b�, z kt�r� tu przyby�e�. Przez chwil� zdawa�o si�, �e Anio� miecza skoczy Jaldabaotowi do gard�a. Opanowa� si� jednak. - Przyjecha�em po pomoc - powiedzia� chrapliwie. - Po oddzia�y, kt�re pozwol� nam stoczy� wzgl�dnie r�wn� walk� z pot�g� Cienia. Demiurg zn�w odwr�ci� si� do niego ty�em, a Daimon us�ysza� �piewny szelest drogocennego jedwabiu. Ju� prawie po wszystkim, to niemal koniec, powtarza� sobie. Ju� za chwil� st�d wyjd�. Spokojnie i powoli. Jedwab �piewa�, posadzka lekko si� ko�ysa�a, a kostki jego zaci�ni�tych pi�ci by�y bia�e jak papier. G�os Wielkiego Archonta, dochodz�cy jakby z oddali, nie budzi� zdziwienia ani specjalnych emocji. - Nie dostrzegam potrzeby przegrupowania �adnych oddzia��w. Wasze si�y s� a� nadto wystarczaj�ce. Nie mam zamiaru powo�a� pod bro� cho�by jednego �o�nierza tylko dlatego, �e kilku oficer�w Miecza popad�o w bezpodstawn� panik�. Posi�ki s� potrzebne przy budowie gwiazd i planet. Radz� nauczy� si� panowa� nad w�asnymi s�abo�ciami. Mo�esz to powt�rzy� swemu dow�dcy. - Co do s�owa - warkn�� Daimon. - Aha, jeszcze jedno. Na przysz�o�� - nie b�d� tolerowa� �adnych niesubordynacji. Mam na my�li opuszczenie przez ciebie posterunku bez wyra�nego nakazu. Nast�pnym razem poniesiesz zas�u�on� kar�. Anio� Miecza pos�a� mu d�ugie, przeci�g�e spojrzenie. - Nie b�dzie nast�pnego razu. Zapewniam ci�. Ma wilcze oczy, pomy�la� Jaldabaot. Za chwil� rzuci si� gry��. C�, zdaje si�, �e powyrywa�em ci k�y. - Mo�esz odej�� - machn�� niedbale r�k�. - I tak zaj��e� mi zbyt wiele czasu. Daimon sk�oni� si� sztywno, ceremonialnie. Jego twarz wydawa�a si� zupe�nie bez wyrazu, lecz nie wiadomo jakim sposobem w ka�dym ge�cie anio�a kry�o si� wi�cej pogardy ni� w jakimkolwiek ostentacyjnym nietakcie. Jaldabaot nie raczy� si� odk�oni� ani nawet spojrze� na odchodz�cego. *** - Widzieli�cie, jak go potraktowa�? Jak �miecia! - g�os Lucyfera dr�a� z oburzenia. - Nie lepiej obszed� si� z nami - mrukn�� Razjel. - Bezczelny dupek! - wrzasn�� poirytowany Michael, potrz�saj�c szafranowymi lokami. - Zmusi� nas do stania ca�y dzie� w swojej pieprzonej sali tronowej za kar�, �e mu podskakujemy. Niby ma�e aniel�ta w k�cie! - Problem w tym, �e musimy go s�ucha�. - Kto powiedzia�, �e musimy? - Lucyfer waln�� pi�ci� w st�. Gabriel bawi� si� pier�cieniem z piecz�ci�. - Uwa�acie, �e sytuacja dojrza�a do dzia�ania? - spyta�. Rafael poruszy� si� nerwowo, otworzy� usta, ale w ko�cu si� nie odezwa�. Archanio�owie trwali w ponurym milczeniu. - Zast�py z pewno�ci� p�jd� za nami - powiedzia� wreszcie Micha�. - R�cz� za to. - Wiem, Michasiu - westchn�� Gabriel. - Ale co z rzesz� anio��w s�u�ebnych, urz�dnik�w dworu, star� arystokracj�, gwardi� pa�acow� i wszystkimi pozosta�ymi. Wola Jaldabaota jest dla nich r�wnoznaczna z wol� Pana. - Niezadowolenie wsz�dzie narasta - Razjel wzruszy� ramionami. - Anio�owie Miecza te� za nami p�jd�. Zw�aszcza po tym, co si� sta�o wczoraj - doda� Lucyfer. - Je�li kt�rykolwiek z nich zostanie przy �yciu - mrukn�� milcz�cy do tej pory Samael. - Nie mog� uwierzy�! - wykrzykn�� Rafa�. Na jego twarzy malowa�a si� udr�ka. - Czy my rzeczywi�cie rozwa�amy mo�liwo�� buntu? Samael si� skrzywi�. - Ale� sk�d. Omawiamy plan pikniku w Ogrodzie R�anym. - Do rzeczy, panowie - powiedzia� sucho Gabriel. - Co proponujecie? - Przygotowywa� si� powolutku i zwraca� jak najmniej uwagi - rzek� Razjel. - Panowanie Jaldabaota lada chwila si� rypnie. Wtedy zgrabnie zajmiemy jego miejsce. - No to na co czekamy? Do dzie�a! - Micha� u�miechn�� si� rado�nie. - Niczego nie mo�emy zacz�� teraz - przerwa� Gabriel. - Sprawimy przez to wra�enie, �e wyst�pujemy przeciw Panu! Chyba nikt nie bierze tego pod uwag�? - W �adnym wypadku! - zawo�a� Lucyfer, wyra�nie poruszony. - Przeciw Panu?! Nigdy! To nie wchodzi w gr�! Zapad�a cisza. Przerwa� j� kpi�cy g�os Samaela. - Pogadali�my sobie, panowie. Ponarzekali�my. Jak zwykle. Chod�my ju� do domu, dobra? Nogi mnie bol�. - Pan obsadzi� Jaldabaota na stanowisku Wielkiego Archonta. Widocznie mia� swoje powody, chocia� ci�ko mi zrozumie�, jakie. - Wi�c zasuwaj i spytaj Go oto, Gabrysiu - warkn�� Samael. - Wi�cej szacunku - sykn�� Micha�. - Za chwil� przegniesz pa�� i... - Wiem, pozbieram z�by z pod�ogi. - Zamknijcie si�! g�os Razjela zabrzmia� jak trzask bicza. - Zachowujecie si� jak szczeniaki. Przypominam, �e rozmawiamy o w�adzy w Kr�lestwie, a nie o praniu si� po pyskach. Reasumuj�c, wychodzi na to, �e czekamy na wyra�ny znak od Pana. Znak, �e Jaldabaot utraci� �ask� w Jego oczach. - Tak - Gabriel nerwowo obraca� na palcu pier�cie�. - Bez tego nic nie zdzia�amy. *** - Odm�wi�?! - w g�osie Kamaela s�ycha� by�o niedowierzanie pomieszane z w�ciek�o�ci�. - To niemo�liwe! Wyt�umaczy�e� mu wszystko jak trzeba? Daimon spojrza� na niego, a w oczach mia� co� takiego, �e dow�dca Anio��w Miecza zamilk�. - Tak - odpowiedzia� wolno - trzy razy. Kaza� nam pracowa� nad s�abo�ciami. Kamael dzielnie stara� si� nie pokaza� po sobie, �e jest za�amany. - No nic. Ewakuujemy z zagro�onego terenu wszystkich, kt�rzy nie s� niezb�dni, wzmocnimy posterunki, skrzykniemy ch�opak�w i ... - Przygotujemy si� na �mier� - doko�czy� Frey. *** Nikt nie zapami�ta� imion dw�ch anio��w, kt�rzy zgin�li pierwsi. Po prostu nagle ziemia i niebo p�k�y, przedzielone pionow� szczelin�, kt�ra rozszerzy�a si� tworz�c wrota zdolne przepu�ci� jednocze�nie pi��dziesi�ciu je�d�c�w. Fala mrocznej energii wyla�a si� na r�wnin�, poch�aniaj�c pracuj�cych przy wykopach robotnik�w. Umierali og�uszeni, zatruci, zd�awieni, z sercami przepe�nionymi strachem, jakiego nie do�wiadczyli nigdy dot�d. Wszystko to trwa�o nie d�u�ej ni� mgnienie. Potem przez bram� przest�pi�y szeregi dziwacznych kreatur, podobnych do k��b�w ciemno�ci, na poz�r niezgrabnych, lecz przera�liwie skutecznych. Rycerze Cienia p�yn�li nieprzebran� �aw�. By�y ich dziesi�tki, setki i setki tysi�cy, widocznych w przej�ciu mi�dzy �wiatami. Wylewali si� przez otwarte wrota powoli jak po�yskliwa rzeka magmy. Powietrze, na�adowane pot�n�, z�owrog� moc�, dr�a�o. Stoj�cy na wzg�rzu Anio�owie Miecza poczuli dobrze znane symptomy obecno�ci Cienia - ucisk w klatkach piersiowych, szum w uszach i md�o�ci. - Antykreator! - szepn�� Kamael. Jofiel wyci�gn�� r�k�. - Patrzcie! Jest tam. Rzeczywi�cie, daleko, widoczny przez szczelin� mi�dzy �wiatami, drga� g�sty, wibruj�cy Cie�. - Niech Pan b�ogos�awi wszystkie bramy Kr�lestwa - Kamael wypowiedzia� prastar� formu��. - Niech Miecz prowadzi i zwyci�a - odpowiedzieli. - Zajmijcie stanowiska. Zawr�cili rumaki i uformowali szyk. Za ich plecami czka�o w ciszy dwana�cie tysi�cy doborowej jazdy Kr�lestwa. Bukraniony ich koni wymodelowane w kszta�t lwich g��w, po�yskiwa�y matowo. Daimon wyjecha� przed czo�o prawego, a Jofiel lewego skrzyd�a. Kamael zaj�� miejsce w centrum. - Do boju, Szara�czo! - krzykn��. Witaj niebycie, pomy�la� Daimon. Nie mieli �adnych szans. W obliczu pot�gi wroga stanowili garstk� desperat�w. Mo�e utrzymaliby si� przez jaki� czas, gdyby od razu zablokowali wlot otwieraj�cego si� przej�cia, ale fala truj�cych wyziew�w pozabija�aby ich natychmiast. Wyszarpn�� miecz, unosz�c go wysoko nad g�ow�. Stal schwyta�a s�oneczny promie�, kt�ry zata�czy� na ostrzu i zgas�. - Za mn�! - zawo�a� ochryple. Spi�� konia i nie ogl�daj�c si� run�� w d� wzg�rza. *** Wpadli w po�yskliw�, stalow� rzek�. Zakot�owa�o si�. �elazo wyst�pi�o przeciw �elazu, rozpocz�o sw�j krwawy taniec. Szara�cza wbi�a si� klinem w bok czarnej kolumny, pr�buj�c przeci�� j� na p� i opanowa� bram�. Miecze rycerzy Kr�lestwa wyr�ba�y g��bok� szczerb� w szeregach �o�nierzy Mroku, niby przesiek� w g�stym, ciemnym lesie. Rumaki par�y naprz�d, tratuj�c i mia�d��c str�conych z siode� je�d�c�w. Ziemia sp�yn�a krwi� i dziwn�, lepk� posok� rycerzy Cienia. Ich szeregi rozlu�ni�y si� nieco, wpuszczaj�c rozp�dzon� jazd� Kr�lestwa do �rodka kolumny. �le, pomy�la� Daimon. Chc� nas otoczy�. - Okr��aj� nas! - wrzasn��, pr�buj�c zwin�� prawe skrzyd�o i uderzy� nim w tworz�c� si� mack�, z�o�on� z oddzia��w �o�nierzy ciemno�ci. Wtem ich szyki rozst�pi�y si�, wypluwaj�c niekszta�tne, zakute w �elazo bestie, zion�ce p�omieniami wprost w walcz�cych anio��w. Pod ich os�on� wojsko chaosu przyst�pi�o do ataku. Dym zasnu� pole bitwy. Wsz�dzie rozlega�y si� rozpaczliwe krzyki, kwik koni i szcz�k or�a. Wydawa�o si�, �e wystarczy chwila, aby armia mroku roznios�a formacje Kr�lestwa, ale anio�owie postanowili drogo sprzeda� swoje �ycie. Mia�d�eni, ci�ci i tratowani wci�� nie dawali si� rozproszy� i wybi� jak rze�ne byd�o. Szara�cza zbiera�a krwawe �niwo, wi�c wkr�tce rumaki depta�y po trupach. Lecz z bramy wylewa�y si� nowe i nowe szeregi brzydkich, pokracznych, morderczych �o�nierzy. Pomiot chaosu. Synowie Cienia. Z wolna doborowa kawaleria Kr�lestwa pocz�a s�abn�� i umiera�. Je�d�cy walili si� w b�oto wymieszane ko�skimi kopytami z py�u i krwi. Ich pancerze - ��te jak siarka, czerwone jak ogie�, granatowe jak dym wygl�da�y niczym konfetti rozsypane na strudze smo�y. Daimon walczy� w samym �rodku bitwy, siej�c pop�och w szeregach mroku. Ci, kt�rzy o�mielali si� do niego zbli�y�, jechali po �mier�. Musia� zerwa� z g�owy he�m, trafiony ognist� �lin� jednego z potwor�w chaosu, wi�c w�osy mia� sk��bione i pozlepiane krwi�. Wygl�da� jak upi�r - z blad� twarz� i okrwawionym mieczem, kt�ry niezmordowanie zag��bia� si� w cia�ach wrog�w. Padali, nie zd��ywszy nawet skrzy�owa� z nim or�a. Ale w ko�cu i on zacz�� s�abn��. Pot zalewa� mu oczy, ramiona mdla�y, a pot�niej�ce z ka�d� chwil� tchnienie Antykreatora wysysa�o si�y, za�miewa�o wzrok, m�ci�o my�li. Niemal mechanicznie podrywa� i opuszcza� miecz, og�uszony bitewnym wrzaskiem i szcz�kiem or�a. Potworny ryk rozdar� nagle powietrze. Daimon poczu� podmuch smrodliwego gor�ca i ujrza� tu� przed sob� rozwart� paszcz� ognistej bestii. Ci�� j� sko�nie przez pysk. Zawy�a, strzykaj�c p�omienn� �lin�. �cisn�� wierzchowca kolanami, Pio�un wykona� ciasny piruet i stan�� d�ba. Daimon uni�s� si� w strzemionach i pot�nym pchni�ciem wbi� miecz w wytrzeszczone, zdumione oko potwora. P�omie� osmali� mu twarz, wypali� w ziemi spory lej. Besti� wstrz�sn�� dreszcz, z wizgiem zwali�a si� w b�oto, nieomal podcinaj�c Pio�unowi nogi. Uzbrojone w pazury �apy dar�y ziemi�, a ko� Daimona ta�czy� mi�dzy nimi, usi�uj�c unikn�� ciosu. Frey pochyli� si� w siodle, �eby rozpru� brzuch zdychaj�cego potwora, gdy poczu�, jak po �ebrach prze�lizguje si� co� zimnego i gor�cego zarazem, kiedy ostrze topora rozdar�o mu bok. Wyprostowa� si�, ci�� przeciwnika szeroko przez klatk� piersiow�. Tamten zachwia� si� i zwis� w siodle swego opancerzonego rumaka, a Daimon w ostatniej chwili uchyli� si� przed zab�jczym ciosem w g�ow�, zadanym przez kolejnego czarnego rycerza. Pio�un b�yskawicznie targn�� �bem, mia�d��c z�bami twarz przeciwnika, kt�ry zala� si� krwi� i zwali� na ziemi�. Trac� refleks, pomy�la� Daimon. Nied�ugo b�d� mnie mieli. Czubek czyjego� miecza rozdar� mu r�kaw, g��boko kalecz�c przedrami�. - Czy jest co� pi�kniejszego ni� dachy Hajot Hakados fioletowiej�ce z nadej�ciem wieczoru? - us�ysza� w g�owie i zrozumia�, �e Pio�un si� z nim �egna. - Spotkamy si� w niebycie, stary - szepn��, rozcinaj�c niemal na p� wyros�ego jak spod ziemi wielkoluda w he�mie z kit�. Sytuacja przedstawia�a si� rozpaczliwie. Rycerze Miecza z niedobitkami Szara�czy pr�bowali przedosta� si� w kierunku wr�t, z desperack� nadziej�, �e uda si� je zablokowa�. Z rozdziawionej na kszta�t ust dziury we wszech�wiecie wci�� jednak wylewali si� nowi czarni �o�nierze, lecz ju� nie tak gwa�townie, tylko w sile pozwalaj�cej wyr�wna� zadane przez Szara�cz� straty. Przewaga Mroku by�a tak du�a, �e mogli sobie pozwoli� na niespieszne doko�czenie dzie�a zniszczenia. Wtem Pio�un obr�ci� si� gwa�townie, tratuj�c podnosz�cego si� z ziemi je�d�ca, kt�rego jego pan przed chwil� str�ci� z siod�a, a Daimon przez sekund� spojrza� w paszcz� otwartych wr�t. To, co ujrza�, wstrz�sn�o nim. Rzesze �o�nierzy mroku, kt�rzy w�a�nie zadawali im �mier�, stanowi�y zaledwie forpoczt� ca�ej armii. Jej trzon czeka� nienaruszony! W �wiecie Cienia sta�y gotowe do boju oddzia�y, a ich ko�ca nie by�o wida� po horyzont. Stawi� im czo�a mog�yby tylko wszystkie zast�py Pa�skie, miriady anio��w rozproszonych po ca�ym kosmosie, aby wytycza� trajektorie gwiazd i planet. Nawet je�li przyb�d� posi�ki, armia, kt�r� uda si� skrzykn�� w por�, nie wystarczy, �eby pokona� Cie�. Zagro�ony jest wi�c nie tylko nowy projekt budowlany Pana, ale istnienie samego Kr�lestwa. Daimona ogarn�� �al i w�ciek�o�� na wspomnienie wynios�ej g�by Jaldabaota. Mo�liwo�� upokorzenia mnie b�dzie kosztowa�a dro�ej, ni� ktokolwiek m�g� przypuszcza�, pomy�la�. Z gorycz� przypomnia� sobie udzielone przed bitw� rozkazy Kamaela. Starajcie si� zepchn�� ich na bok i zastawi� bram�. Jest w�ska, broni�c jej mamy jak�� szans�. Zepchn�� ich! Imponuj�cy pomys�. Gdyby istnia� jaki� spos�b, �eby zamkn�� to pieprzone wej�cie! Ol�nienie przysz�o nagle, gdzie� mi�dzy pchni�ciem miecza a unikiem. Spos�b by� szalony i w�a�ciwie nie mia� prawa si� powie��, ale obudzi� w nim odrobin� nadziei. - Wynie� mnie st�d, Pio�un! - wrzasn�� w samo ucho wierzchowca, rzucaj�c si� na ko�ski kark, bo tam, gdzie przed chwil� znajdowa�a si� jego g�owa, przelecia� pot�ny m�ot. Ko� zadrobi� w miejscu nogami. - Ruszaj si�, cholerna chabeto! Mo�e zd��ymy! - Zaraza na twoj� dusz�, Daimon! - wycharcza� rumak. - Jest szalona! Wyda� z siebie d�ugi, przeci�g�y wizg i stan�� d�ba. Anio� Miecza zachwia� si� w siodle, ale nie upad�, uczepiwszy si� kurczowo grzywy. Pot�ne kopyta znalaz�y si� niespodziewanie tu� przed twarz� najbli�szego rycerza Cienia, a Daimon ujrza� w jego oczach paniczny strach - przez kr�tk� chwil� - zanim podkowy Pio�una roztrzaska�y mu czaszk�. - W g�r�! - krzykn�� do konia, siek�c mieczem na prawo i lewo, �eby wywalczy� dla niego troch� miejsca. I nagle sta�o si� co� nieprzewidywalnego. Pot�ny rumak, st�kn�wszy, odbi� si� od ziemi i wzbi� w powietrze. Opad� na karki i ramiona walcz�cych, na he�my i wzniesione miecze rycerzy mroku, tratuj�c ich niby �an m�odego zbo�a. Ci, kt�rzy ujrzeli ten widok, zamarli w przera�eniu, pewni, �e spotkali sam� �mier�. Z wyszczerzonego pyska rumaka la�a si� piana. Zar�wno on, jak i siedz�cy na nim rycerz sprawiali wra�enie, jakby zostali odlani z po�yskuj�cego rdzawo metalu, bo cali schlapani byli krwi�. - Do Kr�lestwa, Pio�un! - wychrypia� Daimon. - Do sz�stego Nieba! Z trudem utrzymywa� si� w siodle. W uszach s�ysza� monotonny szum, a wszystko na co patrzy�, podbarwia�o si� na czerwono, rozmywa�o i krzywi�o. Poczu� nag�e szarpni�cie i ujrza� pustk� kosmosu, wype�nion� gwiazdami, kt�re natychmiast rozmaza�y si� w z�ociste smugi. Wiatr uderzy� go w twarz, rozwia� w�osy. Zrozumia�, �e si� uda�o. Pio�un p�dzi� do kr�lestwa. *** Dija, m�oda s�u�ebna ze �wity Matki Rachel, przerwa�a �piew. Mi�dzy znajomy �wiergot ptak�w i szelest li�ci wdar� si� obcy d�wi�k, jakby t�tent. Narasta�, lecz Dija nie potrafi�a rozpozna� jego �r�d�a. �odygi kwiat�w zgi�y si� jakby w nag�ym podmuchu wiatru, a anielica poczu�a wilgotne krople, spadaj�ce na d�onie i twarz. By�y czerwone. Dija z krzykiem odrzuci�a �piewnik, rozmazuj�c szkar�atne smugi na w�osach i policzkach. Jej pi�kna twarz wykrzywi�a si� w grymasie paniki i obrzydzenia. Urodzi�a si� przecie� w Sz�stym Niebie. Nigdy nie widzia�a krwi. Po ziemi przesun�� si� cie�, wi�c poderwa�a w g�r� g�ow� i krzyk zamar� jej na ustach. Podniebnym szlakiem p�dzi� je�dziec. D�ugie w�osy powiewa�y za nim niczym czarny sztandar. Jego twarz by�a mask� szale�stwa i rozpaczy. W d�oni �ciska� nagi miecz. Wygl�da� jak burzowa chmura na tle b��kitu Sz�stego Nieba, gdzie nigdy nie spada ani kropla deszczu. Dija zas�oni�a r�k� oczy i pad�a na mi�kki dywan szmaragdowej trawy. *** - Musz� zej�� ni�ej, na ziemi� - g�os Pio�una �ama� si� z wysi�ku. Poruszanie si� podniebnymi szlakami pozwala�o rozwija� zawrotne pr�dko�ci, ale by�o bardzo m�cz�ce. W Kr�lestwie obowi�zywa� �cis�y zakaz ich u�ywania z uwagi na zamieszanie wywo�ane obecno�ci� w powietrzu wielu anio��w naraz, lecz tym ograniczeniem Daimon postanowi� si� nie przejmowa�. Kilka razy �andarmi Jaldabaota pr�bowali go zatrzyma�, rozpierzchali si� jednak, ust�puj�c mu z drogi, gdy stawa�o si� jasne, �e nie ma zamiaru zwolni�. - W porz�dku, schod�! - zawo�a� pe�en z�ych przeczu�, bo go�ci�ce Kr�lestwa zawsze by�y bardzo zat�oczone. W tej sytuacji bezpieczniej wydawa�o si� przejecha� na prze�aj przez Ogrody. Run�li w d�, tratuj�c nienagann� muraw�, r�wnaj�c z ziemi� klomby r� i lilii, roztr�caj�c spaceruj�cych. Przejechali przez grup� muzykuj�cych anio��w i anielic, rozgarniaj�c ich niby stadko bia�ych kuropatw. Daimonowi mign�� przed oczami roztrzaskany kopytami Pio�una klawikord. Podnios�y si� okrzyki b�lu i trwogi, lecz nie mia� czasu zwraca� na nie uwagi. Za zakr�tem �cie�ki wpadli wprost na kilku Anio��w Lata, w kt�rych pieczy znajdowa�y si� Ogrody Kr�lestwa. - Z drogi! - rykn�� Daimon. Zaskoczeni ogrodnicy bez�adn�, pierzast� kup� wzbili si� w powietrze. W przelocie dostrzeg� czyj�� przera�on� twarz, co� mi�kkiego uderzy�o go w bok, us�ysza� j�k. - Do Pa�acu Cudownych Przedmiot�w - nakaza� koniowi, nie obejrzawszy si� nawet. Pa�ac, b�d�cy raczej obszern� kaplic�, mie�ci� w sobie Boskie Narz�dzia - Kielni� i Cyrkiel, kt�rym Pan wytyczy� wszech�wiat, oraz Klucz do wymiar�w, za pomoc� kt�rego otwiera� kolejne rzeczywisto�ci. Ten w�a�nie klucz wydawa� si� Daimonowi Jedyn� szans� ocalenia Kr�lestwa. Pio�un zary� si� kopytami w �wir �cie�ki przed samym frontem bia�ego, a�urowego niczym tort z cukru pawilonu. Opu�ci� nisko �eb, dysz� z wysi�ku. Daimon zsun�� si� z jego grzbietu. Kiedy dotkn�� stopami ziemi, zakr�ci�o mu si� w g�owie. Musia� schwyci� si� ��ku, �eby nie upa��. Do tej pory nie zdawa� sobie sprawy, jak bardzo jest poraniony. Lewy bok, nogawk� spodni i but pokrywa�a lepka, krzepn�ca krew. Nie wolno mi teraz zemdle�, pomy�la� i najszybciej jak potrafi�, pobieg� chwiejnie w kierunku wej�cia do budynku. Natychmiast zast�pi�o mu drog� dw�ch stra�nik�w z toporami u boku. - Wpu�cie mnie! - wychrypia� - Kr�lestwo jest w niebezpiecze�stwie! - Precz! - warkn�� wy�szy - Kalasz swoj� obecno�ci� �wi�ty przybytek! Daimona ogarn�a furia. Tam gin� jego przyjaciele, jego bracia, a tych dw�ch t�pych sukinsyn�w o�miela si� sta� mu na drodze? - Albo mnie wpu�cicie, albo przemodeluj� wasze g�upie pyski! - wrzasn�� w�ciekle. Si�gn�li po bro�, ale nawet nie zd��yli jej wyj��. Daimon trzasn�� jednego w twarz r�koje�ci� miecza, drugiego powali� na ziemi� kopniakiem, wyrwa� mu top�r zza pasa i r�bn�� w g�ow� obuchem. Wszystko to trwa�o nie d�u�ej ni� jedno westchnienie. Wpad� do ch�odnego , cichego wn�trza. Powietrze zdawa�o si� g�stsze ni� na zewn�trz, wibrowa�o wyczuwalnie pot�n� moc�. �ciany l�ni�y z�otawym poblaskiem. Po�rodku pomieszczenia sta�y trzy kryszta�owe szkatu�y, zawieraj�ce �wi�te przedmioty. Dotkn�� misternie rze�bionego wieka, przez kt�re mo�na by�o dostrzec zarys z�otego Klucza. - Wybacz mi, Panie - szepn��. Os�aniaj�c twarz zgi�tym ramieniem z ca�ej si�y uderzy� w szkatu�k� r�koje�ci� miecza. Ozwa� si� �piewny j�k, a od�amki kryszta�u z trzaskiem rozsypa�y si� na posadzce. Z�oty Klucz, kt�rego dotyka�a do tej pory jedynie r�ka Pana, le�a� na szkar�atnej poduszeczce, po�yskuj�c olei�cie. pokrywa�y go paj�cze ornamenty, tak delikatne, �e ledwie widoczne. Daimonowi wyda�o si�, �e drzemie w nim pot�ne, z�owr�bne �ycie. Wyci�gn�� r�k�, wstrzymuj�c oddech. Dr��ce palce dotkn�y metalu, zacisn�y si� na nim. Wyj�� Klucz ze szkatu�y. By� zaskakuj�co ci�ki. Nagle poczu�, �e si� poruszy�, jakby nie trzyma� w d�oni przedmiotu, ale �ywe zwierz�, mo�e ma�� jaszczurk�. Niemal w tym samym momencie Klucz rozjarzy� si� bia�ym blaskiem. Anio� Miecza krzykn��. Targn�� nim b�l. Odruchowo rozwar� palce, lecz nie upu�ci� magicznego przedmiotu. Pozwoli� mu le�e� na otwartej d�oni, kt�ra p�on�a, a fale b�lu obejmowa�y szybko ca�e rami� niby j�zyki ognia li��ce such� szczap�. Zacisn�� z�by. Wszystko w nim krzycza�o, �eby rzuci� go, ale wiedzia�, �e nie wolno mu tego zrobi�. W ko�cu bia�y blask przygas� i znikn�� zupe�nie. Klucz sta� si� znowu martwym kawa�kiem metalu. Na wewn�trznej stronie d�oni anio�a zia�a ogromna, p�ksi�ycowa rana, przypominaj�ca rozdziawione w szyderczym u�miechu usta. Daimon, pomagaj�c sobie z�bami, odpru� z�oty sznureczek obszywaj�cy szkar�atn� poduszeczk� i zawiesi� sobie Klucz na szyi. Jasne �wiat�o s�o�ca na zewn�trz niemal go o�lepi�o. Podci�gn�� si� na siod�o, wyj�� miecz z pochwy i przerzuci� do lewej r�ki. - Wracamy, Pio�un - powiedzia�. Ko� bez s�owa zerwa� si� do biegu. Gna� jak wicher. *** Bitwa wci�� trwa�a. Przyby�e z Kr�lestwa oddzia�y w pewnej chwili zdawa�y si� zdobywa� przewag�, ale teraz by�y konsekwentnie spychane w ty� i popychane przez czarne mrowie �o�nierzy Cienia. - Cofnijcie si�! Odwr�t! - Daimon na pr�no stara� si� przekrzycze� zgie�k bitwy. R�ba� mieczem z ca�� si��, na jak� m�g� si� zdoby�, pr�buj�c wyci�� sobie drog� do pierwszej linii. Rozbija� czarne he�my, rozcina� pancerze i kubraki niby worki paku�. Ka�demu ciosowi towarzyszy� j�k lub wrzask b�lu. W pewnej chwili dostrzeg� jasn� plam� twarzy Kamaela, poszarza�� i poznaczon� c�tkami krwi. W duchu podzi�kowa� Panu, �e przyjaciel wci�� jeszcze �yje. - Dalej! - krzykn�� do konia, kt�ry utkn�� na chwil� w k��bowisku cia� i �elaza. - Musimy zostawi� wszystkich naszych za sob�! - Jak powiedzia� �ebrak na widok darmowej garkuchni - warkn�� Pio�un, pos�usznie pr�c naprz�d. Przed oczami Daimona zacz�y przeskakiwa� czarne i z�ote iskry. D�ugo tak nie wytrzymam, my�la�. D�o� pulsowa�a nieprzerwanym, t�pym b�lem. Miecz zadawa� ciosy coraz wolniej. Czu�, �e kilka razy drasn�o go jakie� ostrze. - Cofn�� si�! - krzycza� do ka�dego napotkanego anio�a. Wreszcie stwierdzi�, �e otacza go jednolite morze czarnych he�m�w. Zerwa� z szyi Klucz, wyci�gn�� r�k� i przekr�ci� go w powietrzu. - Czelu�� - powiedzia�. - Bezdenna Czelu�� - poza czasem i wymiarami. Ziemia zatrz�s�a si� i rozst�pi�a. W miejscu, gdzie przed momentem by�y wrota Antykreatora, otworzy� si� lej. Cie� i jego armia zapadli si� w niego w jednej chwili. Lej rozszerza� si�, wci�gaj�c nacieraj�cych na oddzia�y Kr�lestwa �o�nierzy Siewcy Wiatru. Ziemia ucieka�a spod kopyt oszala�ych, kwicz�cych ze strachu rumak�w. W niebo wzbi� si� ch�ralny krzyk rozpaczy. Zast�py Antykreatora gin�y w Czelu�ci. Kilku anio��w, kt�rzy nie zd��yli wycofa� si� w por�, ze�lizgn�o si� do �rodka leja. Pustka przybli�a�a si� b�yskawicznie. Daimon balansowa� na skraju Czelu�ci ze l�ni�cym Kluczem w d�oni. Zgin��by, gdyby nie Pio�un. Gdy ziemia, na kt�rej stali, zacz�a si� osuwa� w bezdenn� szczelin�, ko� wykona� rozpaczliwy zwrot i odskoczy� w ty�, na pewniejszy grunt. Daimon przekr�ci� klucz w powietrzu. - Do�� - wymamrota� z trudem. Czarne b�yski przed oczami rozp�yn�y si� we mgle. Ostatnim wysi�kiem spojrza� na pole bitwy. Rozpo�ciera�a si� przed nim znajoma, pokryta liszajami wykop�w r�wnina. Antykreator, wraz ze sw� armi�, znikn��. Za plecami mia� ziemi� za�cielon� trupami. S�ysza� j�ki i przekle�stwa rannych. Oddzia�y Kr�lestwa �ciga�y nielicznych ocala�ych �o�nierzy mroku. Daimon upu�ci� Klucz, zako�ysa� si� w siodle i ci�ko zwali� si� z konia. *** - Jest �wi�tokradc� i morderc�! - wrzasn�� Jaldabaot. - Jednak niew�tpliwie uratowa� Kr�lestwo - powiedzia� ze znu�eniem Wielki Archont Jao, sekretarz demiurga. - Tylko Pan mo�e decydowa� o losach Kr�lestwa! Tylko On mo�e wybawi� je lub zgubi�, zgodnie ze swoj� wol�! - W takim razie wybawi� je jego r�kami. - Bronisz mordercy, Jao? Trzy niewinne dusze, trzech czystych anio��w zgin�o z tych jego bohaterskich r�k! Dw�ch zatratowa� w Ogrodach, a jednego z zimn� krwi� zaszlachtowa� toporem, gdy broni� �wi�tego przybytku przed zbezczeszczeniem. Jao westchn��. - Po prostu uwa�am, �e skazanie go na �mier� nie jest najlepszym pomys�em... politycznym. Ca�e Kr�lestwo, wszystkie zast�py uwa�aj� go za bohatera. Jaldabaot spiorunowa� go wzrokiem. - Wi�c wyka�� im b��d w rozumowaniu! Za�lepienie i niew�a�ciwy ogl�d sprawy. Jak �miesz opowiada� o jakiej� polityce! Tu chodzi o pryncypia, o zasady! O �wi�tokradc�, kt�rego brudny dotyk zbruka� najczystsz� �wi�to��! - Je�li ju� musisz go zg�adzi�, zr�b to szybko i cicho, po kr�tkim, niepublicznym procesie... - Proponujesz mi post�pek godny skrytob�jcy? Nigdy! Wszyscy obejrz� t� egzekucj�! Wszyscy, od samych ksi���t Sarim pocz�wszy, a sko�czywszy na najmarniejszym z anio��w s�u�ebnych. A ten zbrodniarz, ten obrazoburca, publicznie si� przed nimi pokaja! Jao mia� ochot� j�kn��. *** Md�e ogniki pochodni pe�gaj�. Na �cianach rodz� si� i umieraj� fantastyczne cienie. Gdzie� bardzo daleko s�ycha� kapanie wody. A mo�e to krew? - Jeste� morderc�! Pod�ym, bezlitosnym zbrodniarzem! Pozbawi�e� �ycia niewinne istoty! Wiesz, czym jest �ycie? Bezcennym darem od Pana! A ty splugawi�e� ten dar. Wi�cej! Zbezcze�ci�e� �wi�to��! Odwa�y�e� si� si�gn�� po to, co nale�y do samej Jasno�ci! Krwaw� r�k�! Tak, krwaw� r�k�! Teraz ta krew krzyczy! Wo�a do mnie, do wszystkich. Jeste� potworem. Twoja dusza to wiadro pomyj. Grzeszysz! Nawet teraz grzeszysz pych� i zatwardzia�o�ci� serca. Ukorz si�, zanim nie jest za p�no! Pokajaj si�! B�agaj o przebaczenie! Na kolana, zbrodniarzu! Powiedzia�em, na kolana! Nigdy! Nigdy, cho�by mu przysz�o tu zdechn��. Nie ukorzy si� przed t� blad� g�b� szale�ca, przed tymi nerwowo drgaj�cymi d�o�mi jak porcelanowe bibeloty, kt�re nigdy nie trzyma�y miecza, kt�re nigdy nie dotkn� s�owa �honor�. Lekkie , bia�e machni�cie, zgrzyt. Krwawy sukinsyn! Kaza� poluzowa� �a�cuchy. A nogi nie chc� go utrzyma�, gn� si�. Kolana zaraz uderz� o brudn�, kamienn� posadzk�. Chwyci� ci�kie ogniwa kajdan, podci�gn�� si� na pokaleczonych d�oniach. Zachowaj dla maluczkich swoje tanie sztuczki. Nie ujrzysz Anio�a Miecza na kolanach przed tob�, Protezo Pana! - Przyznaj, kim jeste�! Wyznaj swoje zbrodnie! - syczy wielki, bia�y nietoperz o srebrnych w�osach i oczach. - Odpowiadaj! Porozbijane usta wi�nia obna�aj� w u�miechu z�by. - Jestem wiernym rycerzem Pana - szepcze. - A ty, Wielki Archoncie? Pan Siedmiu Wysoko�ci odskakuje, jakby nadepn�� na w�a. Wilcze oczy �wiec� nieugi�tym, z�owrogim blaskiem. *** W lochach �mierdzi ple�ni� i mdl�cym odorem spalenizny. Jao czuje narastaj�ce obrzydzenie do Jaldabaota, do ca�ej tej sprawy, do swojej funkcji. Gdyby kto� mu to zaproponowa�, zrzek�by si� w�adzy cho�by natychmiast. Jaldabaot nerwowo skubie r�kaw. Widzi sekretarza, w srebrnych oczach ta�cz� iskierki l�ku. - To demon - m�wi. - Ma przekl�t� dusz�. Jao ze �wistem wci�ga powietrze. - Oszala�e�?! Zabijesz go! - To demon! - powtarza Wielki Archont. - Ani �ladu skruchy! Po tych wszystkich zbrodniach... - Na lito�� Pa�sk�, ka� go natychmiast rozku�! Jak chcesz dokona� egzekucji na trupie?! Kaza�e� postawi� na nogi ca�e Kr�lestwo! Jaldabaot, skonsternowany, rozk�ada r�ce. Jego kosztown�, bia�� szat� pokrywaj� rdzawe plamy. - Jao, jestem przera�ony... - Ja, te�! - wrzeszczy sekretarz. - Wyjd� st�d, przebierz si� i zostaw ca�� reszt� mnie! *** Najpierw wszystkie d�wi�ki zacz�y z wolna cichn��, a potem us�ysza� wszystkie dzwony ciszy. Z trudem rozklei� powieki. Jedno oko mia� tak zapuchni�te, �e w�a�ciwie nic na nie nie widzia�. - Witaj, Rycerzu Miecza - zaszemra� nieomal nies�yszalny szept. - Rany, jak kiepsko wygl�dasz! Spoza krat spogl�da�a na niego brzydka, inteligentna twarz. - Duma - powiedzia�, ledwie poruszaj�c wargami. Przez ostatnich par� godzin nauczy� si� eliminowa� wszystkie zb�dne ruchy. - Kop� lat! Przyszed�e� pogaw�dzi�? Przykucni�ty przed drzwiami Anio� �miertelnej Ciszy w nieod��cznych czerwieniach i czerniach, u�miechn�� si�, pokazuj�c kr�tkie, ostre k�y. - Wpad�em popatrze�, jak sobie radzisz. Powiadaj�, �e nawet nie krzykn��e�. To prawda? Nie zrozum mnie �le, pytam z czystej ciekawo�ci. Daimon zdoby� si� na krzywy u�miech. - Jak my�lisz? - Jako� trudno mi by�o uwierzy�, ale chyba zmieni� zdanie - zaszemra� Duma. - Nie przepadamy za sob�, Daimon, ale w�a�ciwie przyszed�em powiedzie� ci co�, co moim zdaniem masz prawo wiedzie�. Nikt nie chce wykona� na tobie wyroku. Bia�aczka si� w�ciek�, pozdejmowa� ze stanowisk wi�kszo�� urz�dnik�w s�dowych i wi�ziennych. W ko�cu proponowa� t� fuch� nawet mnie, Afowi i Chemie. Kupa �miechu, co? - Jestem pod wra�eniem. Bli�niaki wci�� maj� do mnie �al? - No chyba! - szepn�� Duma. - Po tym, jak obi�e� ich p�azem na �rodku Niebia�skiego Placu? Co oni ci w�a�ciwie zrobili? - Mieli fa�szywe informacje. Twierdzili, �e Anio�owie Miecza to ��dne krwi sukinsyny. Wyprowadzi�em ich z b��du. Nie byli nawet dra�ni�ci... - Raczej sini - mrukn�� czarno-czerwony anio�. - Nie chcieli si� zem�ci�? - No co ty? W ten spos�b? Nawet oni maj� troch� honoru. Daimon przymkn�� powieki. - M�cz� ci�, co? - zaszepta� widmowy g�os. - Trzymasz si� resztkami si�. �egnaj, Aniele Miecza. Mo�e si� kiedy� spotkamy... po drugiej stronie. - Do zobaczenia w niebycie - powiedzia� Daimon, nie odwracaj�c oczu. *** - Nikt tego nie zrobi. Nie mo�esz wzi�� pierwszego lepszego siepacza. On jest anio�em krwi, arystokrat�. - Musimy kogo� znale��! - Jaldabaot ciska� si� po komnacie. - To zaczyna zakrawa� na bunt! Jao milcza� znacz�co. - My�l�, �e jest taki kto� - odezwa� si� rozlewnym, modulowanym akcentem Astafajos, archont, w�adca pierwszego elementu. - No to m�w! - krzykn�� demiurg, zwany Prawic� Pana. - Raguel. M�ody, bardzo obowi�zkowy. Rozkaz jest dla niego �wi�ty. Pe�ni funkcj� kapitana bursy w Drugim Niebie. To archanio�. Jaldabaot rozpromieni� si�. - Cudownie! Widzisz, Jao, jakie to proste? Chcie� znaczy m�c. W dodatku archanio�. Prawdziwy policzek dla tych butnych szczeniak�w z bandy Gabriela. Poka�emy im m�odzie�ca �wiec�cego przyk�adem, kt�ry szanuje tradycje i zna swoje miejsce. Natychmiast go przyprowad�cie. *** Raguel nerwowo prze�kn�� �lin�. Ten koszmar odbywa si� naprawd�, pomy�la�. Wielki Archont przechadza� si� po komnacie z r�kami za�o�onymi do ty�u. - Twoje zdolno�ci i przyk�adna postawa zosta�y zauwa�one - rzek�. - Nie my�l, �e m�ody wiek wyklucza odpowiedzialne stanowisko. Umiemy dostrzega� diamenty w b�ocie. Niniejszym otrzymujesz awans. Zosta�e� mianowany egzekutorem. B�dziesz wykonywa� wyroki boskiego s�du na wysokich dostojnikach niebia�skich. Zaczniesz od pokazowej egzekucji obrzyd�ego �wi�tokradcy i zbrodniarza, niejakiego Daimona Freya. - Tak jest, Wasza Jasno�� - wymamrota� Raguel, przekonany, �e wszystkie nieba Kr�lestwa kolejno spadaj� mu na g�ow�. Jaldabaot obr�ci� si� na pi�cie tak gwa�townie, a� zafurkota�y po�y p�aszcza. - C� to? Nie dzi�kujesz? Archanio� przykl�k� na jedno kolano, spuszczaj�c g�ow�, �eby Wielki Archont nie m�g� dostrzec wyrazu jego twarzy. - Jestem niewypowiedzianie wdzi�czny, Wasza Jasno��, nie zas�uguj� na t� �ask�. Jaldabaot zatar� r�ce. - Doskonale! - zawo�a� - A teraz id� przygotowa� si� do nowej roli. I pami�taj! Wszystko musi by� zorganizowane w perfekcyjny spos�b. To rozkaz! - Tak jest - szepn�� zdruzgotany Raguel. *** Nie przewr�c� si�. Nawet si�, kurwa, nie potkn�, powtarza� sobie dobitnie, �eby rozkaz dotar� do pl�cz�cych si� n�g. Panie, jak�e� to daleko! Szafot stercza� jak pokryta b��kitnym i z�otym suknem wyspa po�rodku ogromnego Niebia�skiego Placu. Wok� niego rozpo�ciera�o si� morze g��w i skrzyde� - nieprzebrane rzesze anio��w. Szpaler prowadz�cy od wr�t Pa�acu Sprawiedliwo�ci wydawa� si� przez to w�ski. Po obu jego stronach sta� co pi��dziesi�t krok�w �andarm w ceremonialnym stroju. Tu� przy samym pode�cie Jaldabaot ustawi� naprzeciw siebie dwie milcz�ce, trwaj�ce w bezruchu grupy - archanio��w i Rycerzy Miecza, kt�rym uda�o si� ocale� z niedawnej rzezi. Za szafotem wznosi�y si� trybuny, gdzie zasiada�a Rada Wielkich Archont�w, ksi���ta Sarim, w tym tytularny zwierzchnik Miecza, ksi��� Soket Hezi, z bardzo kwa�n� min� oraz wysocy dostojnicy dworscy. Blask s�o�ca o�lepia� Daimona, kt�rego oczy przywyk�y do ciemno�ci, wi�c mimo �e wyt�a� wzrok, m�g� dostrzec na trybunach tylko zamazane plamy. - Czas i�� - powiedzia� jeden z czterech eskortuj�cych go stra�nik�w i lekko popchn�� w plecy. *** Jaldabaot spogl�da� z wy�yn