13238
Szczegóły |
Tytuł |
13238 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13238 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13238 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13238 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
HONORIUSZ BALZAC
KOMEDIA LUDZKA
XXIV
Studia filozoficzne (IV)
1967
SPӣDZIELNIA WYDAWNICZA CZYTELNIK
Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.
HONORIUSZ BALZAC
MISTRZ KORNELIUSZ
ELIKSIR �YCIA
WYGNA�CY
LUDWIK LAMBERT
SERAFITA
Prze�o�yli TADEUSZ �ELE�SKI-BOY, JULIAN ROGOZI�SKI
Tytu�y orygina��w francuskich:
MAlTRE CORNELIUS
LELIXIR DE LONGUE VIE
LES PROSCRITS
LOUIS LAMBERT
SERAPHITA
MISTRZ KORNELIUSZ
Prze�o�y� JULIAN ROGOZI�SKI
HRABIEMU JERZEMU MNISZCHOWI
* Hrabia Jerzy Mniszech po�lubi� w roku 1846 c�rk� pani Ha�skiej, Ann�. Balzac darzy� go wielk� przyja�ni�. Mniszech umar� bezdzietnie w 1881 licz�c lat pi��dziesi�t osiem. Pochowany jest w Pary�u na cmentarzu Pere-Lachaise, w grobowcu, gdzie spoczywa Balzac.
Kto� ZAWISTNY, ujrzawszy, jak na tej stronicy ja�nieje jedno z najs�awniejszych i najstarszych nazwisk sarmackich, got�w by�by pomy�le�, �e niby z�otnik podnosz� blask nowej pracy l�nieniami pradawnego klejnotu: iluzja to dzi� modna; ale Pan, m�j drogi Hrabio, obok kilku innych os�b, b�dzie wiedzia�, �e staram si� tylko sp�aci� d�ug zaleg�y - Talentowi, Wspomnieniom i Przyja�ni.
W roku 1479, w dzie� Wszystkich �wi�tych - kiedy to rozpoczyna si� nasza opowie�� - nieszpory w katedrze w Tours dobiega�y ko�ca.
Arcybiskup Eliasz de Bourdelles podnosi� si� w�a�nie z tronu, a�eby pob�ogos�awi� wiernych.
Kazanie by�o d�ugie, podczas nabo�e�stwa zapad�a noc, jak najg�stsze ciemno�ci spowi�y cz�ciowo �w pi�kny ko�ci� o dw�ch g��wnych wie�ach nie wyko�czonych jeszcze.
A przecie� sporo �wiec p�on�o ku czci �wi�tych w tr�jk�tnych �wiecznikach s�u��cych ofiarom, kt�rych skuteczno�ci ani sensu jak dot�d nie wyt�umaczono dok�adnie.
Pali�y si� �wiat�a na wszystkich o�tarzach i we wszystkich kandelabrach prezbiterium.
Nier�wnomiernie rozsiane w�r�d lasu filar�w i arkad wspieraj�cych trzy nawy katedralne, owe masy �wiat�a rozja�nia�y z ledwo�ci� ogromn� budowl� - a przeplataj�c si� z intensywnymi cieniami, kt�re pada�y od kolumn poprzez kru�ganki, tworzy�y mn�stwo fantastycznych efekt�w, podkre�lanych jeszcze ciemno�ci�, jaka spowija�a �uki, sklepienia i boczne kaplice, pe�ne mroku nawet za dnia.
T�um przedstawia� si� nie mniej malowniczo.
Niekt�re postaci s�abo majacz�ce w p�mroku m�g�by� wzi�� za widma; inne, w�r�d rozproszonych blask�w, przyci�ga�y uwag� jak centralne figury w obrazie.
Pos�gi wydawa�y si� o�ywione, a ludzie - skamieniali.
Tu i �wdzie pod filarami rozb�ys�o czyje� oko, kamie� spogl�da�, marmur przemawia�, strop wzdycha�, ca�a budowla tchn�a �yciem.
W istnieniu narod�w nie masz scen bardziej uroczystych ani bardziej dostojnych moment�w.
Cz�owiekowi, masie ludzkiej trzeba zawsze ruchu, aby powsta� tw�r poezji; ale w tych godzinach nabo�nej zadumy, kiedy bogactwa ludzkie kojarz� si� z wielko�ci� niebia�sk�, wznios�o�� niewiarygodn� napotykamy w milczeniu; ugi�te kolana wyra�aj� trwog�, z�o�one r�ce-nadziej�.
Koncert uczu�, w kt�rym wszystkie dusze wzbijaj� si� do nieba, staje si� wtedy �r�d�em zrozumia�ego zjawiska duchowo�ci.
Mistyczna egzaltacja skupiska wiernych oddzia�uje na ka�dego z osobna, i najs�abszych zapewne unosz� fale tego oceanu mi�o�ci i wiary.
Modlitwa, pot�ga czysto elektryczna, wyrywa w ten spos�b nasz� natur� jej samej.
Ta niew�asnowolna unia poszczeg�lnych woli w r�wnej mierze le��cych krzy�em, w r�wnej mierze wzlatuj�cych w niebo, stanowi chyba sekret, dla kt�rego tak magiczny wp�yw wywiera �piew ksi�y, muzyka organ�w, dymy kadzid�a, uroczysto�ci przy o�tarzu, pienia t�umu i jego milcz�ca adoracja.
Nie dziwmy si� zatem, �e w �redniowieczu wi�kszo�� amor�w zaczyna�a si� w ko�ciele - po tylu d�ugotrwa�ych ekstazach; amory te ko�czy�y si� cz�stokro� nie najzbo�niej, ale w ko�cu kobiety jak zawsze p�aci�y za nie pokut�.
Uczucie religijne mia�o z pewno�ci� na�wczas jakie� powinowactwa z mi�o�ci� zmys�ow�, by�o jej istot� lub celem.
Mi�o�� stanowi�a jeszcze wtedy religi�, odznacza�a si� jeszcze pi�knym, w�a�ciwym sobie fanatyzmem, naiwnymi przes�dami, wspania�� ofiarno�ci� blisk� ofiarno�ci chrze�cija�skiej.
Obyczaje epoki t�umacz� sk�din�d nie�le �w alians religii z amorami.
Przede wszystkim towarzystwo zbiera�o si� li tylko przed o�tarzem.
Panowie i wasale, kobiety i m�czy�ni tam jedynie byli r�wni.
Tam jedynie kochankowie mogli widywa� si� i porozumiewa�.
Na koniec, �wi�ta ko�cielne by�y wtedy spektaklami, dusza kobieca silniejszych emocyj doznawa�a pod�wczas w katedrze ni� dzi� na balu albo w paryskiej Operze.
A czy wzruszenia nie wiod� wszystkich kobiet do mi�o�ci?
Religia, mieszaj�c si� z �yciem i ogarniaj�c je we wszystkich jego czynach, j�a wsp�dzia�a� zar�wno z cnot�, jak wyst�pkiem.
Religia przenikn�a do nauki, polityki, krasom�wstwa, zni�y�a si� do zbrodni i wst�pi�a na trony, w�lizn�a si� w cia�a ubogich i chorych; by�a wszystkim.
Te na p� uczone uwagi uzasadni� mo�e prawdziwo�� naszego Studium, w kt�rym pewne szczeg�y potrafi�yby urazi� wydoskonalon� moralno�� dzisiejszej doby, moralno��, jak wiadomo ka�demu, nieco sztywn�.
Kiedy ksi�a wy�piewywa� przestali, ostatnie za� tony organ�w zmiesza�y si� z wibruj�cymi amen, kt�re doby�y si� z pot�nej piersi ch�ru, kiedy pod wysokimi stropami dr�a� jeszcze leciutki szmer, a ci�ba wiernych czeka�a na dobroczynne s�owa arcybiskupa - jaki� mieszczanin spiesz�cy si� snad� do domu albo niespokojny oswoj� sakiewk�, kt�ra mog�aby mu zgin�� w zat�oczonej kruchcie, wymkn�� si� ukradkiem, nie zwa�aj�c, �e za czyn taki grozi�a reputacja z�ego katolika.
Miejsce po roztropnym Ture�czyku zaj�� skwapliwie jaki� szlachcic, wynurzywszy si� z cienia olbrzymich filar�w okalaj�cych prezbiterium.
Id�c tam ukrywa� starannie twarz w pi�rach zdobi�cych wysoki popielaty ko�pak, po czym ukl�k� na ko�cielnym krze�le z min� tak skruszon�, �e zwiod�aby samego inkwizytora.
S�siedzi, przyjrzawszy si� m�odzie�cowi do�� uwa�nie, poznali go chyba, drgn�li jak gdyby tkni�ci jedn� my�l� - kostyczn� i drwi�c�, w kt�rej tai�a si� milcz�ca kalumnia - i zn�w pogr��yli si� w mod�ach.
Dwie staruszki pokiwa�y g�owami i wymieni�y spojrzenia zag��biaj�ce si� w przysz�o��.
Krzes�o, na kt�rym ukl�k� m�ody szlachcic, sta�o u wej�cia do kapliczki urz�dzonej mi�dzy dwoma filarami, zamkni�tej �elazn� krat�.
Kapitu�a odst�powa�a pod�wczas za sumy do�� znaczne niekt�rym rodom szlacheckim, a nawet bogatym mieszczanom, prawo wys�uchiwania nabo�e�stw - prawo wy��czne, obejmuj�ce zreszt� i czelad� najemcy - w kaplicach bocznych, porozmieszczanych w dw�ch w�skich nawach okalaj�cych katedr�.
Symoni� t� praktykuje si� i dzi� jeszcze.
Dama wynajmowa�a sobie kaplic�, jak dzi� wynajmuje si� lo�� w teatrze W�oskim.
Na dzier�awcy owych uprzywilejowanych miejsc ci��y� obowi�zek przystrajania stoj�cych tam o�tarzy.
Ka�dy z najemc�w poczytywa� sobie za punkt honoru, by o�tarz jego wygl�da� najwspanialej, owa za� pr�no�� przynosi�a ko�cio�owi profit niezgorszy.
W rzeczonej kaplicy, tu� za krat�, na pi�knej aksamitnej poduszce, czerwonej ze z�otymi chwastami, kl�cza�a m�oda kobieta - obok miejsca, kt�re przed chwil� opu�ci� mieszczanin.
Poz�acana lampa, zawieszona u stropu kaplicy przed wspaniale ozdobionym o�tarzem, rzuca�a md�e �wiat�o na modlitewnik damy.
Modlitewnik zadr�a� gwa�townie w jej d�oniach, kiedy pojawi� si� m�odzieniec.
- Amen!
�w respons za�piewany g�osem �agodnym, lecz pe�nym okrutnej emocji, zag�uszony szcz�liwie przez og�lne pienia, uzupe�ni�a �ywo szeptem: - Gubisz mnie.
Wyrzek�a te s�owa z niewinno�ci�, wobec kt�rej by�by winien cofn�� si� ka�dy subtelny m�czyzna; niewinno�� ta trafia�a bowiem do serca, przenikaj�c je na wskro�; lecz nieznajomy, poniesiony zapewne paroksyzmem nami�tnej mi�o�ci, kt�ra zag�usza g�os sumienia, nie ruszy� si� z krzes�a i tylko uni�s� nieco g�ow�, by zajrze� do kaplicy.
- �pi - ozwa� si� g�osem �ciszonym tak umiej�tnie, �e do m�odej damy dotar�o jakby tylko echo.
Dama poblad�a i oderwa�a na moment oczy od welinu modlitewnika, kieruj�c je ku starcowi, na kt�rego spojrza� by� m�odzieniec.
Ile� okrutnego porozumienia by�o w tym zerkni�ciu!
Przypatrzywszy si� staremu, odetchn�a z ulg� i pi�kne czo�o przyozdobione klejnotem wznios�a ku obrazowi Naj�wi�tszej Panny; �w ruch pe�en prostoty, poza, zwilgotnia�e oko m�wi�y z nierozwa�n� naiwno�ci� o ca�ym jej �yciu; gdyby by�a zepsuta, potrafi�aby si� maskowa�.
Osobisto�ci� tak oboje kochank�w trwo��c� by� staruch niski, garbaty, �ysy, arcyniemi�ego wejrzenia, z d�ug� brudnosiw� brod� przystrzy�on� w szeroki wachlarz; na piersi b�yszcza� mu krzy� �wi�tego Micha�a; d�onie ordynarne a mocne, g�sto poro�ni�te szaraw� szczeci�, przed chwil� splecione, rozpl�t� teraz nieco we �nie, kt�remu tak nieroztropnie da� sob� ow�adn��.
Prawa d�o� si�ga�a jakby po sztylet ze stalow� r�koje�ci� wyrobion� w kszta�t muszli; �elazo to u�o�y� sobie w taki spos�b, aby mie� je w pogotowiu; gdyby nieszcz�ciem d�o� dotkn�a broni, zbudzi�by si� natychmiast i spojrza� na �on�.
Z warg sardonicznych, dolnej szcz�ki spiczastej i kapry�nie wysuni�tej do przodu, mog�e� wyczyta� charakter jadowity, rozum przebieg�y a zimny, kt�ry domy�la� si� trafnie wszystkiego, poniewa� wszystko przypu�ci� umia�.
Czo�o by�o ��tawe, pofa�dowane jak u ludzi nawyk�ych do tego, by w nic nie wierzy� i wszystko rozwa�a� - ludzi, co, podobni sk�pcom k�ad�cym na szali z�oto, staraj� si� czyny bli�niego przelicza� na warto�� pieni�dza.
Gruboko�cisty, mocnej budowy, zdawa� si� muskularny, wi�c i krewki; s�owem, rzek�by�, niedosz�y ludo�erca.
Gdyby zbudzi� si� �w pan gro�ny, dama nie unikn�aby strasznego niebezpiecze�stwa.
Zazdrosny m�� dostrzeg�by ani chybi r�nic� mi�dzy s�dziwym mieszczuchem, kt�ry nie wadzi� mu wcale, a nowoprzyby�ym - m�odzie�cem dwornym, smuk�ym i wykwintnym.
- Libera nos a malo - rzek�a daj�c zna� o swoich obawach nieust�pliwemu m�odzie�cowi.
* Libera nos a malo (�aci�skie) - Zbaw nas od z�ego.
M�odzieniec podni�s� g�ow� i spojrza� na ni�.
W oczach mia� �zy - �zy mi�o�ci i rozpaczy.
Na ten widok kobieta zadr�a�a, zmiesza�a si� do cna.
Oboje opierali si� zapewne od dawna - a teraz opiera� si� ju� nie mogli - mi�o�ci, kt�r� podsyca�y z dniem ka�dym nieprzezwyci�one przeszkody, mi�o�ci piel�gnowanej w�r�d l�ku, a umacnianej m�odo�ci�.
By�a to kobieta urody miernej, lecz blado�� oblicza �wiadcz�ca o utajonych cierpieniach czyni�a j� powabn�.
Figur� mia�a pe�n� gracji, a w�osy najpi�kniejsze pod s�o�cem.
Strze�ona przez tygrysa, kto wie czy nie ryzykowa�a �yciem wypowiadaj�c jedno s�owo, pozwalaj�c na u�cisk r�ki, odwzajemniaj�c spojrzenie.
Je�li nigdy jeszcze mi�o�� nie by�a utajona g��biej w dw�ch sercach i z wi�ksz� smakowana rozkosz�, nigdy te� nie grozi�a okrutniejszym niebezpiecze�stwem.
�atwo odgadn��, �e dla tych dwojga aura, d�wi�ki, odg�os krok�w na posadzce - rzeczy dla innych znikomej wagi - nabiera�y warto�ci rzeczywistych, znacze� szczeg�lnych, im jedynie wiadomych.
Mo�e mi�o�� zes�a�a im wiernych po�rednik�w nawet w lodowatych palcach starego ksi�dza - ich spowiednika, d�oniach, kt�re podawa�y im hosti�, kiedy przyst�powali do sto�u Pa�skiego.
Mi�o�� g��boka, mi�o�� wro�ni�ta w dusz�, jak na ciele p�ki �ycia trwa �lad po g��bokiej ranie.
Kiedy spojrzeli po sobie, kobieta powiedzia�a jakby: "Umrzyjmy, ale si� kochajmy".
A m�ody szlachcic odpowiada� jakby: "B�dziemy si� kocha� i nie umrzemy".
A wtedy melancholijnym ruchem g�owy wskaza�a star� ochmistrzyni� i dw�ch pazi�w.
Ochmistrzyni spa�a.
M�odzi pazie nie zdawali si� troska� o sprawy swojego pana.
- Nie zl�knij si� przy wej�ciu i nie opieraj.
Ledwie szlachcic wyszepta� te s�owa, d�o� starego pana osun�a si� na sztylet.
Uczuwszy ch��d �elaza ockn�� si� nagle; ��te oczy wlepi� w �on�.
Przywilejem do�� rzadkim, nawet u ludzi genialnych, odzyskiwa� natychmiast jasno�� umys�u tak�, jakby nie zdrzemn�� si� wcale.
By� to m�� zazdrosny.
Ale m�ody szlachcic zerkn�� jednym okiem na kochank�, a drugim na jej m�a; porwa� si� zwinnie z kl�czek i uskoczy� za filar w momencie, kiedy drgn�a d�o� starego pana, po czym znikn�� z lekko�ci� ptaka.
Dama utkwi�a oczy w modlitewniku i sili�a si� na spok�j; nie mog�a jednak zaradzi� ani na rumieniec, kt�ry wykwit� na jej licu, ani na bicie serca nad wyraz mocne.
Stary pan us�ysza� ow� palpitacj�, kt�ra odbi�a si� echem w kaplicy, i dostrzeg� niezwyczajny szkar�at na policzkach, czole i powiekach �ony; podejrzliwie rozejrza� si� wok�, ale nie dostrzeg�szy nikogo, kto budzi�by w nim nieufno��, zagadn��: - O czym�e to tak dumasz, moja mi�a?
- W g�owie mi si� kr�ci od kadzid�a - odpar�a.
- Wida� dzisiaj w z�ym ono gatunku - powiedzia� stary.
Szczwany starzec nie uwierzy� jednak w ten wybieg; w�sz�c utajon� zdrad�, postanowi� z jeszcze wi�ksz� baczno�ci� czuwa� nad skarbem.
Arcybiskup udzieli� b�ogos�awie�stwa.
Nie czekaj�c, a� padn� s�owa saecula saeculorum, t�um niczym wezbrany potok run�� ku drzwiom ko�cio�a.
Swoim zwyczajem stary pan odczeka� roztropnie, a� ludzie przestan� si� t�oczy�, po czym wyszed� pu�ciwszy przodem ochmistrzyni� i m�odszego z pazi�w, kt�ry ni�s� latarni�; poda� rami� �onie - starszy pa� zamyka� poch�d.
Kiedy stary pan dociera� do drzwi w �cianie wschodniej, kt�rymi zwyk� by� wychodzi�, od t�umu od��czy�o si� kilkudziesi�ciu m�czyzn zawracaj�c ku bocznej nawie - a �e masa ludzka zatarasowa�a wrota g��wne, starzec ze swoj� kompani� cofn�� si� nie m�g�.
S�dziwego pana i jego �on� j�� wtedy wypycha� z ko�cio�a silny nap�r ci�by.
Stara� si� przej�� pierwszy, ci�gn�c za sob� dam�, ale w tej�e chwili z energi� wypchni�to go na ulic�, a kto� obcy wydar� mu �on�.
Gro�ny garbus poj��, �e wpad� w obmy�lon� z dawna ju� pu�apk�.
�a�uj�c, �e spa� za d�ugo, zebra� wszystkie si�y; jedn� d�oni� chwyci� �on� za r�kaw, drug� pr�bowa� wczepi� si� w drzwi.
Ale zapa� mi�osny zatriumfowa� nad rozw�cieczon� zazdro�ci�.
M�ody szlachcic, obj�wszy kochank� wp�, uni�s� j� b�yskawicznie, z si�� tak desperack�, �e z�otog��w, brokat i fiszbiny p�k�y z trzaskiem.
W d�oni m�a pozosta� r�kaw.
Nad wrzaskami ci�by rozleg� si� ryk lwa, straszliwy g�os zagrzmia�: - Do mnie, Poitiers!
Do kruchty, ludzie hrabiego de Saint-Vallier!
Na pomoc!
Tutaj!
I hrabia Aymar de Poitiers, pan na Saint-Vallier, ju� dobywa� szpady, aby utorowa� sobie drog�; lecz otoczy�o go i j�o na� napiera� ze czterdziestu szlachty, kt�rych rani� by�oby niebezpiecznie; kilku z nich, z rod�w najwy�szych, odpowiedzia�o hrabiemu �artami ci�gn�c go w uliczk� wiod�c� do klasztoru.
W oka mgnieniu m�ody szlachcic zaprowadzi� kochank� do otwartej kaplicy i posadzi� za konfesjona�em, na drewnianej �awie.
W blasku �wiec p�on�cych przed patronem kaplicy spogl�dali chwil� po sobie w milczeniu, z��czywszy r�ce w u�cisku i dziwi�c si� w�asnemu zuchwalstwu.
Hrabina nie mia�a okrutnej odwagi czyni� m�odzie�cowi wyrzut�w, �e t� pierwsz� chwil� szcz�cia zawdzi�czali czynowi tak �mia�emu i ryzykownemu.
- A nie uciek�aby� ze mn� za granic� ?
- zagadn�� �ywo m�odzieniec.
- Niedaleko st�d czeka para angielskich koni, zdolnych przebiec trzydzie�ci mil bez odpoczynku.
- Och - westchn�a cicho - a gdzie� znajdziesz na �wiecie takie miejsce, gdzie m�g�by� ukry� c�rk� kr�la Ludwika XI?
- To prawda - zgodzi� si� szlachcic zaskoczony, �e nie przewidzia� tej trudno�ci.
- Czemu� wi�c wydar�e� mnie mojemu m�owi?
- spyta�a nie bez grozy.
- Niestety, nie wyobra�a�em sobie nawet, �e kiedy znajd� si� przy tobie i us�ysz�, jak m�wisz do mnie, wpadn� w konfuzj� a� tak wielk�.
U�o�y�em ze trzy plany, a teraz, kiedy na ciebie patrz�, wydaje mi si�, �em dokona� ju� wszystkiego.
- Ale� ja jestem zgubiona.
- Jeste�my ocaleni - odpar� szlachcic w �lepym porywie mi�o�ci - pos�uchaj.
- Przyp�ac� to �yciem - rzek�a p�acz�c rzewnie.
- Mo�e dzi� jeszcze m�� mnie zabije!
Ale pojed� do kr�la, opowiedz mu, jakie katusze jego c�rka cierpi od lat pi�ciu.
Kocha� mnie bardzo, kiedy by�am ma�a, nazywa� mnie �artobliwie Mari� �aski pe�n�, poniewa� by�am brzydul�.
Ach, gdyby wiedzia�, jakiemu odda� mnie cz�owiekowi, uni�s�by si� straszliwym gniewem.
Nie �mia�am si� skar�y� przez lito�� dla mojego m�a.
A zreszt� jak�e m�j g�os dotar�by do kr�la?
Nawet m�j spowiednik to szpieg mojego m�a.
Zgodzi�am si� wi�c na to grzeszne porwanie w nadziei, �e zyskam obro�c�.
Ale czy� mog� zaufa� komu�...
O - przerwa�a bledn�c - pa� nadchodzi.
Biedna hrabina zas�oni�a twarz d�o�mi.
- Nic si� nie l�kaj - odpar� m�ody szlachcic - kupi�em go.
Mo�esz si� nim pos�ugiwa� z ca�kowitym zaufaniem, nale�y do mnie.
Uprzedzi nas, gdyby hrabia si� tu zbli�a�.
W konfesjonale - doda� szeptem - siedzi pewien kanonik, m�j przyjaciel, kt�ry wybawi ci� z k�opot�w, a w tej kaplicy da ci azyl.
Wszystko wi�c przewidziane, �eby oszuka� twojego m�a.
Na te s�owa obesch�y �zy hrabinie, ale smutek zas�pi� jej czo�o.
- Nikt go nie oszuka!
- odrzek�a.
- Dzi� jeszcze b�dzie wiedzia� wszystko, je�li wi�c chcesz odeprze� jego ciosy, pojed� do Plessis, dosta� si� do kr�la i powiedz mu, �e...
- tu zawaha�a si�, ale snad� o�mielona jakim� wspomnieniem zdradzi�a sekret swojego ma��e�stwa: - A wi�c powiedz mu, �e hrabia, aby mn� w�ada�, puszcza mi krew z ramion, bo to mnie wycie�cza.
Powiedz mu, �e mnie szarpie za w�osy, powiedz, �e jestem uwi�ziona, powiedz, �e...
Serce nabrzmia�o jej �a�o�ci�, szlochanie uwi�z�o w gardle, uroni�a kilka �ez; a w�r�d tego poruszenia dozwala�a m�odzie�cowi ca�owa� jej r�ce.
M�ody szlachcic gada� gor�czkowo: - Nikt nie mo�e dosta� si� do kr�la, moja biedna ma�a!
Chocia� jestem synowcem dow�dcy kusznik�w, nie wpuszcz� mnie dzi� do Plessis.
Pani mojego serca, pi�kna moja w�adczyni!
Wielki Bo�e, ile� ona wycierpia�a!
Mario, pozw�l mi powiedzie� dwa s�owa albo b�dziemy zgubieni.
- I c� pocz�� ?
- zagadn�a.
Hrabina dostrzeg�szy na czarnej �cianie obraz Naj�wi�tszej Panny, na kt�r� pada�o �wiat�o lampki, zawo�a�a: - Dorad� nam, �wi�ta Bo�a Rodzicielko!
- Dzi� wiecz�r - podj�� m�odzieniec - b�d� u ciebie.
- A to jak?
- spyta�a naiwnie.
Byli w niebezpiecze�stwie tak wielkim, �e najs�odsze s�owa wydawa�y im si� oboj�tne.
- Dzi� jeszcze - oznajmi� m�odzieniec - p�jd� do mistrza Korneliusza, bankiera kr�lewskiego, z pro�b�, �eby mnie przyj�� na ucznia.
Wystara�em si� o listy polecaj�ce, a wi�c mnie przyjmie.
Jego dom przytyka do twojego.
A kiedy znajd� si� pod dachem tego starego sknery, po drabinie z jedwabnego sznura potrafi� dosta� si� na twoje komnaty.
- Och!
- zdr�twia�a z przera�enia - je�li mnie kochasz, nie chod� do mistrza Korneliusza.
- Ach!
- zawo�a� tul�c j� do serca z si�� w�a�ciw� tylko wiekowi tak m�odemu - a wi�c mnie kochasz!
- Kocham.
Czy� nie jeste� moj� nadziej�?
Jeste� szlachcicem, zawierzy�am ci sw�j honor.
A zreszt� - doda�a spogl�daj�c na� z godno�ci� - jestem nazbyt nieszcz�liwa, aby� m�g� zawie�� moje zaufanie.
Ale po co to wszystko?
Daj pok�j, wola�abym umrze�, ani�eli widzie� ci� u mistrza Korneliusza!
Bo jak ci wiadomo, wszyscy jego uczniowie...
- Zgin�li od stryczka - roze�mia� si� szlachcic.
- Czy my�lisz, �e n�c� mnie jego skarby?
- Och, nie chod� tam!
Op�taj� ci� czarami.
- Nie ma takich skarb�w na ziemi, kt�rych nie odda�bym za szcz�cie s�u�enia tobie!
- odrzek� ogarniaj�c j� p�omiennym spojrzeniem.
Spu�ci�a oczy.
- A m�j m��?
- zagadn�a.
- Tym go u�pimy - odpar� dobywaj�c flakonik z zanadrza.
- Ale chyba nie na zawsze?
- zaniepokoi�a si� mocno.
M�odzieniec wzdrygn�� si� ze zgroz�.
- Gdyby nie by� taki stary, dawno ju� wyzwa�bym go na pojedynek - odpar�.
- Zachowaj B�g, abym kiedykolwiek mia� uwolni� ci� od niego trucizn�.
- Przebacz mi - odrzek�a hrabina oblewaj�c si� rumie�cem - ale ponosz� okrutn� kar� za moje grzechy.
Nieraz ju� w momentach desperacji chcia�am zabi� m�a, zl�k�am si� wi�c, aby i tobie co� podobnego nie przysz�o do g�owy.
Wielka jest moja zgryzota, a nie mam sposobu wyspowiada� si� ze swoich grzesznych my�li; ale te� trwo�� si�, by nie odgad� ich i nie zem�ci� si� na mnie.
Wstyd ci za mnie teraz - doda�a ura�ona milczeniem szlachcica.
- Zas�u�y�am sobie na wzgard�.
Pot�uk�a flakon cisn�wszy nim z ca�ych si� o posadzk�.
- Nie przychod�"!
- zawo�a�a.
- M�j m�� ma sen lekki.
Obowi�zkiem moim jest czeka� pomocy z nieba.
I tak uczyni�!
Chcia�a ju� odej��.
- O, rozka� tylko, pani, a zabij� go!
- wykrzykn�� m�odzieniec.
- Zjawi� si� dzi� jeszcze.
- M�drzem uczyni�a rozlawszy ten dekokt - odpar�a g�osem st�umionym rozkosz�, o jak� przyprawi� j� afekt szlachcica a� tak p�omienny.
- Trwoga, �e m�j m�� m�g�by si� zbudzi�, b�dzie nam ratunkiem.
- Ofiarowuj� ci moje �ycie, jako oblubienicy - ozwa� si� m�odzieniec �ciskaj�c jej r�k�.
- Je�li kr�l zechce, papie� znajdzie spos�b, aby uniewa�ni� moje ma��e�stwo, a wtedy si� po��czymy - rzek�a ogarniaj�c go spojrzeniem pe�nym s�odkiej nadziei.
- Pan idzie!
- zawo�a� pa� nadbiegaj�c.
Szlachcic, zaskoczony tak rych�ym nadej�ciem rywala, nie m�g� och�on�� ze zdumienia, �e chwil� tylko rozmawia� z kochank� - skrad� jej wi�c ca�usa, przed czym nie wzbrania�a si� raczej.
- Zobaczymy si� dzi� jeszcze!
- powiedzia� wybiegaj�c z kaplicy.
Pod os�on� mrok�w j�� przemyka� si� od filaru do filaru w�r�d ich cieni k�ad�cych si� d�ugimi smugami na posadzce i tak dotar� do wr�t katedry.
Z konfesjona�u wynurzy� si� stary kanonik i stan�wszy obok hrabiny zamkn�� cicho krat�, przed kt�r� pa� przechadza� si� powa�nie i z czelno�ci� mordercy.
Rozb�ys�y �wiat�a zapowiadaj�c nadej�cie hrabiego.
W asy�cie przyjaci� i czeladzi nios�cej pochodnie zbli�a� si� z obna�on� szpad� w d�oni.
Pos�pnym okiem przenika�, rzek�by�, g�st� ciemno�� katedry i przepatrywa� najmroczniejsze jej zak�tki.
- Wasza mi�o��, pani hrabina jest tutaj - oznajmi� pa� wyszed�szy naprzeciw pana.
Pan na Saint-Vallier zasta� �on� kl�cz�c� przed o�tarzem; obok niej sta� s�dziwy kanonik odmawiaj�c brewiarz.
Hrabia szarpn�� gwa�townie krat�, jak gdyby na niej chcia� wy�adowa� w�ciek�o��.
- Czego ��dasz?
Z obna�onym �elazem wszed�e� do ko�cio�a!
- ozwa� si� kanonik.
- M�j ojcze, ten pan to m�j m�� - powiedzia�a hrabina.
Ksi�dz doby� klucz z r�kawa i otworzy� krat�.
Hrabia mimo woli prawie ogarn�� okiem konfesjona� i wszed� do kaplicy; po czym j�� ws�uchiwa� si� w cisz� katedry.
- Winiene�, m�j m�u, podzi�kowa� czcigodnemu ksi�dzu kanonikowi, kt�ry ukry� mnie tutaj - rzek�a hrabina.
Pan na Saint-Vallier poblad� ze z�o�ci.
Nie o�mieli� si� spojrze� na przyjaci�, kt�rzy towarzyszyli mu bardziej po to, �eby go wy�mia�, ani�eli wspom�c - i odpar� tylko lakonicznie: - Je�li B�g dopu�ci, znajd� ja, m�j ojcze, spos�b, �eby ci si� wyp�aci�!
Hrabina nie zd��y�a, nawet z�o�y� kanonikowi reweransu, m�� chwyci� j� bowiem za r�k�, skin�� na czelad� i opu�ci� katedr� nie wyrzek�szy do przyjaci� ani s�owa.
W milczeniu jego by�a jaka� dziko��.
Spieszy� si� do domu, medytowa� nad sposobem wykrycia prawdy - pod��y� wi�c szybko kr�tymi ulicami, kt�re dzieli�y pod�wczas katedr� od bramy Kanclerstwa: wznosi� si� tu pi�kny pa�ac wybudowany przez kanclerza Juwenala des Ursins na dawnym miejscu warowni, kt�r� Karol VII podarowa� temu wiernemu s�udze w nagrod� za chwalebne jego trudy.
Rozpoczyna�a si� tutaj ulica zwana Piecz�tarni�, na pami�tk� urz�du piecz�ci, kt�ry d�ugo mie�ci� si� przy niej.
��czy�a si� ze starym Tours na gruntach wsi Chateauneuf, s�yn�cej opactwem �wi�tego Marcina, w kt�rym tylu naszych kr�l�w piastowa�o godno�� kanonik�w.
Przed stu laty, po d�ugich debatach, wie� t� wcielono w tereny grodu.
Istnia�o ju� wtedy wiele ulic otaczaj�cych Piecz�tarni�, a stanowi�cych dzi� centrum miasta; najpi�kniejsze jednak pa�ace, a w�r�d nich najokazalszy - pa�ac skarbnika Xancoings, stoj�cy do dzi� przy ulicy du Commerce, wznosi�y si� w obr�bie gminy Chateauneuf.
T�dy wi�c czelad� zbrojna w pochodnie wiod�a pana na Saint-Vallier ku dzielnicy po�o�onej nad Loar�; machinalnie kroczy� za s�u�b�, od czasu do czasu popatruj�c ponuro to na �on�, to na pazia, aby przy�apa� ich na porozumiewawczych spojrzeniach, kt�re wy�wietli�yby mu nieco t� fataln� przygod�.
Tak dotar� na ulic� du Murier, gdzie mia� dom.
Kiedy orszak znikn�� za ci�kimi podwojami, kt�re zamkn�y si� za nim, cisza zaleg�a w w�skiej ulicy, gdzie rezydowa�o pod�wczas kilku magnat�w - nowa ta dzielnica s�siadowa�a bowiem z Plessis, sta�� siedzib� kr�lewsk�.
Dworzanie mieli wi�c st�d kilka krok�w do kr�la.
Ostatni dom na tej ulicy by� r�wnie� ostatnim w mie�cie, a nale�a� do mistrza Korneliusza Hoogworsta, starego brabanckiego kupca, ciesz�cego si� zaufaniem Ludwika XI w transakcjach finansowych, jakie kr�l ten, polityk szczwany, przeprowadza� poza granicami kraju.
Z przyczyn dogodnych dla tyranii, kt�r� gn�bi� �on�, hrabia de Saint-Vallier zaj�� pa�ac s�siaduj�cy z domem mistrza Korneliusza.
Topografia wyt�umaczy tu profit, kt�ry po�o�enie to dawa�o zazdrosnemu m�owi.
Za posesj� hrabiego, tak zwanym pa�acem Poitiers, rozci�ga� si� ogr�d chroniony od p�nocy murem i fos�; wzd�u� tego dawnego sza�ca wsi Chateauneuf Ludwik XI rozkaza� niedawno usypa� grobl� - mi�dzy Tours a Plessis.
Od tej strony psy strzeg�y dost�pu do posesji hrabiego; od wschodu dzieli� j� od s�siednich dom�w rozleg�y dziedziniec, od zachodu za� pa�ac by� przybudowany do kamienicy mistrza Korneliusza.
Fasada, widoczna z ulicy, mia�a wystaw� po�udniow�.
Do pa�acu nieufnego a przebieg�ego pana, do tej twierdzy z trzech stron odizolowanej, mogliby wi�c tylko wedrze� si� mieszka�cy domu brabanckiego, kt�ry z pa�acem Poitiers mia� wsp�lne poddasza i wsp�lne kamienne rynny.
Od ulicy okna w�skie, obramowane kamieniem, by�y zakratowane; brama niska, sklepiona niby furta w najstarszych naszych wi�zieniach, odznacza�a si� niezawodn� solidno�ci�.
Obok bramy sta�a kamienna �awa s�u��ca za stopie� je�d�com dosiadaj�cym koni.
Patrz�c na zarys dom�w mistrza Korneliusza i hrabiego de Poitiers, mog�e� odgadn�� �atwo, �e jeden i ten sam architekt wybudowa� je dla tyran�w.
Oba by�y pos�pne, oba przypomina�y forteczk� i oba potrafi�yby d�ugi czas opiera� si� atakom rozjuszonej t�uszczy.
Naro�nik�w strzeg�y wie�yczki takie same, jakie mi�o�nik dawno�ci dostrze�e w tych miasteczkach, do kt�rych nie dotar� jeszcze m�ot przedsi�biorcy - burzyciela.
W�sko�� okien przydawa�a niezwyk�ych zalet obronnych okutym okiennicom.
Te �rodki ostro�no�ci t�umaczy�y si� same przez si� rozruchami i wojnami domowymi, tak cz�stymi w owym okresie niezgody.
Kiedy zegar na dzwonnicy opactwa �wi�tego Marcina wydzwania� sz�st�, kochanek hrabiny mijaj�c pa�ac Poitiers przystan�� na chwil� - w parterowej sali wieczerza�a ha�a�liwie czelad� hrabiego.
Spojrzawszy w okno komnaty, gdzie, jak s�dzi�, mieszka�a jego dama, skierowa� si� ku drzwiom s�siedniego domu.
Po drodze dolatywa�y go zewsz�d �miechy i radosny gwar ludzi siedz�cych przy �wi�tecznej kolacji.
Szparami w okiennicach s�czy�o si� �wiat�o, kominy dymi�y, a wyborny zapach pieczonych mi�s rozwesela� ulice.
Po nabo�e�stwie baraszkowa�o ca�e miasto, szumia�o wrzaw�, kt�r� imaginacja �atwiej sobie wyobrazi, ni� odmaluj� s�owa.
Ale w tym miejscu zalega�a g��boka cisza, w obu bowiem domach czai�y si� nami�tno�ci, kt�re nie wesel� si� nigdy.
Dalej - milcza�y pola; w cieniu wie� opactwa �wi�tego Marcina dwa te domy, jednako nieme, odgrodzone od innych, po�o�one u kr�tego wylotu ulicy, przypomina�y leprozorium.
Dom naprzeciwko by� opiecz�towany, jako w�asno�� przest�pcy politycznego - nag�y kontrast wstrz�sn�� oczywi�cie m�odzie�cem.
Wa��c si� w tej chwili na czyn nader ryzykowny, szlachcic nasz duma� przed domem lichwiarza, wspominaj�c legendy, kt�rych �r�d�em by� �ywot mistrza Korneliusza, legendy tak osobliwie trwo��ce hrabin�.
Rycerz czy kochanek - ka�dy dr�a� pod�wczas na samo s�owo: czary.
Rzadko spotyka�e� wtedy umys�y odnosz�ce si� trze�wo do fakt�w nadzwyczajnych lub oboj�tne na ba�nie.
Kochanek hrabiny de Saint-Vallier, jednej z c�rek Ludwika XI i pani de Sassenage, sp�odzonych w Delfinacie, m�g� by� �mia�kiem nad �mia�ki, musia� jednak zastanowi� si� dobrze, zanim wszed� do zakl�tego domostwa.
Dzieje mistrza Korneliusza Hoogworsta wyt�umacz� nam zaufanie, jakie lichwiarz budzi� w hrabim de Saint-Vallier, l�k, o kt�ry przyprawia� hrabin�, i boja�� powstrzymuj�c� jej kochanka.
Aby jednak czytelnik urodzony w dziewi�tnastym stuleciu zrozumia� nale�ycie, dlaczego wypadki z pozoru do�� zwyk�e sta�y si� wypadkami cudownymi, i aby przej�� si� groz� czas�w dawnych, musimy przerwa� nasz� opowie�� i szybko ogarn�� okiem przygody mistrza Korneliusza.
Korneliusz Hoogworst, jeden z najbogatszych kupc�w gandawskich, �ci�gn�wszy na siebie nie�ask� Karola diuka Burgundii, znalaz� przytu�ek i opiek� u dworu Ludwika XI.
Kr�l, rozumiej�c korzy��, jak� m�g� przynie�� mu cz�owiek utrzymuj�cy �cis�e stosunki z g��wnymi domami handlowymi Flandrii, Wenecji i Lewantu, nada� mistrzowi Korneliuszowi szlachectwo i obywatelstwo oraz otoczy� go szczeg�lnymi wzgl�dami - co Ludwikowi XI zdarza�o si� rzadko.
Monarcha przypad� zreszt� do serca Flamandowi nie mniej, ni� Flamand monarsze.
Obaj szczwani, nieufni i sk�pi, poUtykowali w podobny spos�b i odebrali podobn� edukacj�, g�rowali obaj nad swoj� epok�, dogadywali si� zatem znakomicie; z podobn� �atwo�ci� zapominali, a potem przypominali sobie - jeden o swoim sumieniu, drugi o swoich nabo�nych praktykach; mi�owali jedn� i t� sam� Dziewic� - jeden z przekonania, drugi dla pochlebstwa; na koniec, je�li wierzy� zawistnym s�owom Oliviera le Daim i Tristana, kr�l za�ywa� swoich ulubionych uciech w domu lichwiarza.
* Olivier Necker zwany le Daim - cyrulik i powiernik Ludwika XI, zgin�� na szubienicy w roku 1484.
Historia nie zaniedba�a przechowa� wiadomo�ci o rozwi�z�ych gustach owego monarchy, kt�ry od ob�apek nie stroni� raczej.
Stary Brabantczyk znajdowa� zapewne i przyjemno��, i profit w dogadzaniu wymy�lnym kaprysom koronowanego klienta.
Korneliusz mieszka� w Tours od lat dziewi�ciu.
W okresie tym dom jego by� scen� niezwyk�ych wypadk�w, kt�re �ci�gn�y na bankiera og�ln� wzgard�.
Osiad�szy tu, nie szcz�dzi� grosza, aby dom sw�j uczyni� bezpiecznym skarbcem.
Miejscowi �lusarze sporz�dzili w tajemnicy specjalne zamki pomys�u mistrza Korneliusza, a �e wpuszcza� rzemie�lnik�w do domu stosuj�c nader szczeg�lne �rodki ostro�no�ci i w spos�b nie mniej osobliwy wymusza� na nich dyskrecj� - o metodach tych d�ugo kr��y�y ba�nie, kt�rym dziwowa� si� lud w zimowe ture�skie wieczory.
Starca stosuj�cego fortele tak niezwyczajne pom�wiono o posiadanie skarb�w Golkondy.
Jako� miejscowi bajarze - a Turenia jest ojczyzn� bajki francuskiej - budowali u Flamanda komnaty ze z�ota i drogich kamieni, dopatruj�c si� oczywi�cie �r�d�a tych bogactw olbrzymich w paktach magicznych.
Mistrz Korneliusz zjecha� z dwoma pacho�kami flamandzkimi, jak�� star� kobiet� i uczniem o twarzy �agodnej i ujmuj�cej; m�odzieniec �w s�u�y� mu za sekretarza, kasjera, totumfackiego i go�ca.
Tego roku, kiedy im� Hoogworst osiad� w Tours, pope�niono u niego powa�n� kradzie�.
�ledztwo wykaza�o, �e winowajc� by� kt�ry� z domownik�w.
Stary sk�piec kaza� wtr�ci� do lochu obydwu pacho�k�w i ucznia.
S�abowity m�odzieniec zmar� na torturach przes�uchiwania, zapewniaj�c o swojej niewinno�ci.
Pacho�kowie przyznali si� do winy, aby unikn�� tortur; ale kiedy s�dzia zapyta�, gdzie ukryli skradzione z�oto - milczeli; wzi�to wi�c ich ponownie na tortury, os�dzono, skazano i powieszono.
Id�c na szubienic�, g�osili uparcie o swojej niewinno�ci - zwyczajem wszystkich skaza�c�w.
W Tours d�ugo jeszcze debatowano nad t� dziwn� spraw�, ale �e przest�pcy byli Flamandami, wsp�czucie dla nieszcz�snych pacho�k�w i m�odego sekretarza rozwia�o si� wpr�dce.
Wojny i rebelie dostarcza�y pod�wczas ustawicznych emocyj, tote� tragedia dnia poprzedniego blad�a wobec tragedii dnia nast�pnego.
Bardziej strapiony ogromn� strat� ani�eli �mierci� trzech s�ug, mistrz Korneliusz przemieszkiwa� od tej pory sam z ow� star� Flamandk�; by�a to jego siostra.
Kr�l nada� mu przywilej pos�ugiwania si� w prywatnych sprawach kurierami rz�dowymi; sk�piec umie�ci� wi�c swoje mu�y u mulnika-s�siada i od tej chwili �y� w jak najg��bszej samotno�ci, widuj�c jedynie kr�la, prowadz�c jego interesa przez po�rednik�w �ydowskich- �ydzi rachowa� umiej� doskonale, s�u�yli mu zatem wiernie, co gwarantowa�o im wszechmocn� opiek� lichwiarza.
W jaki� czas po tej historii kr�l sprokurowa� osobi�cie swojemu staremu dusigroszowi pewnego m�odzieniaszka, sierot�, kt�rego los le�a� mu na sercu.
Ludwik XI zwa� familiarnie Flamanda dusigroszem; przezwisko to od czas�w Ludwika �wi�tego nadawano lichwiarzom, poborcom, ludziom za pomoc� brutalnych �rodk�w wyduszaj�cym grosz ostatni.
Biedny dzieciak pracowa� pilnie u lichwiarza, potrafi� mu si� przypodoba�, zyska� jego wzgl�dy.
W pewn� noc zimow� diamenty, kt�re kr�l angielski zdeponowa� u mistrza Korneliusza pod zastaw po�yczki wynosz�cej sto tysi�cy dukat�w, zosta�y skradzione, a podejrzenie pad�o na sierot�; Ludwik XI okaza� ch�opcu tym wi�ksz� surowo��, �e za uczciwo�� jego zar�czy�.
Po do�� pobie�nym �ledztwie, kt�re przeprowadzi� wielki prowot, nieboraka powieszono.
Od tej pory d�ugo nikt nie o�mieli� si� i�� do mistrza Korneliusza na nauk� sztuki bankowej i wekslarskiej.
Min�� jednak czas pewien i zg�osi�o si� kolejno dw�ch m�odzie�c�w z Tours, rodowitych Ture�czyk�w, honorowych i ��dnych zdobycia fortuny.
Kiedy lichwiarz przyj�� ich do terminu, w domu jego pope�niono zn�w dwie znaczne kradzie�e; okoliczno�ci, w jakich zasz�y owe przest�pstwa, spos�b, w jaki je pope�niono, �wiadczy�, �e istnieje tajny uk�ad mi�dzy z�odziejami a kim� z domownik�w: musiano wi�c oskar�y� nowych uczni.
Brabantczyk, coraz bardziej podejrzliwy i rozjuszony, przedstawi� natychmiast rzecz Ludwikowi XI, kt�ry podobnymi sprawami obarcza� wielkiego prowota.
Oba procesy wytoczono szybko, a zako�czono jeszcze szybciej.
Patriotyzm ture�ski pot�pia� w sekrecie skwapliwo�� Tristana.
Winni czy niewinni, obaj m�odzie�cy uchodzili za ofiary, a mistrz Korneliusz za kata.
Obie rodziny okryte �a�ob� otoczy�a estyma, s�uchano ich �al�w; zd��aj�c od przes�anki do przes�anki, obie rodziny utwierdzi�y Ture�czyk�w w przekonaniu o niewinno�ci tych wszystkich, kt�rych bankier nadworny pos�a� na szubienic�.
Jedni utrzymywali, �e dusigrosz usi�uje wzorem kr�la odseparowa� si� od ludzi groz� i szubienicami; nigdy nie zosta� okradziony; smutne te egzekucje stanowi�y wynik zimnego rachunku - okrutnik chce by� spokojny o swoje skarby.
Wskutek tych pog�osek wok� Korneliusza wytworzy�a si� pustka; Ture�czycy j�li traktowa� go jak zapowietrzonego i nazywa� katem, a siedzib� jego - Domem Diab�a.
Gdyby nawet lichwiarz znalaz� kogo� z obcych stron, do�� odwa�nego, by wst�pi� do� na nauk�, mieszka�cy Tours powstrzymaliby �mia�ka samym swoim gadaniem.
Najprzychylniejsz� opini� o mistrzu Korneliuszu wydawali ci, kt�rzy widzieli w nim cz�owieka �ci�gaj�cego na innych nieszcz�cie.
W jednych budzi� l�k instynktowny, w drugich - g��boki respekt, jakim darzymy bezgraniczn� w�adz� albo pieni�dz; innych fascynowa� swoj� tajemniczo�ci�.
Jego tryb �ycia, fizjonomia i fawor kr�lewski by�y uzasadnieniem dla wszystkich ba�ni, kt�rych temat stanowi�.
Po �mierci swojego prze�ladowcy, diuka Burgundii, Korneliusz wyprawia� si� do�� cz�sto za granic�; owo� pod niebytno�� bankiera kr�l otacza� dom jego stra�� ze swojej kompanii szkockiej.
Z pieczo�owito�ci kr�lewskiej dworzanie wnie�li, �e starzec zapisa� Ludwikowi XI swoj� fortun�.
Dusigrosz wychodzi� nader rzadko, za to szlachta dworska sk�ada�a mu cz�sto wizyty; nie szcz�dzi� jej po�yczek, lecz bywa� kapry�ny; zdarza�o si�, �e nie popu�ci� ani szel�ga, a nast�pnego dnia oferowa� sumy ogromne, oczywista na dobry procent i za solidn� gwarancj�.
Gorliwy sk�din�d katolik, bywa� regularnie na mszy u �wi�tego Marcina - wczesnym rankiem; a �e zakupi� sobie kaplic� do�ywotnio, w ko�ciele, jak i gdzie indziej, by� odseparowany od ludzi.
Na koniec powsta�o takie oto porzekad�o, kt�re d�ugo przetrwa�o w Tours: "Przeszed�e� pod domem lichwiarza, spotka ci� nieszcz�cie".
Pod owym nieszcz�ciem rozumiano nag�� chorob�, niezawinione troski lub niekorzystn� odmian� losu.
Nawet u dworu przypisywano Korneliuszowi fatalny wp�yw, zwany przez zabobon w�oski, hiszpa�ski i azjatycki urocznym okiem.
Gdyby nie straszliwa w�adza Ludwika XI, os�aniaj�ca t� siedzib� niby p�aszczem, wystarczy�yby niewielkie rozruchy, �eby lud zburzy� Dom Diab�a przy ulicy du Murier.
A przecie� to u Korneliusza zasadzono w Tours pierwsze morwy; a ture�czycy traktowali go wtedy niby wys�annika niebios.
I licz tu na wzgl�dy ludu!
Kilku szlachty spotkawszy mistrza Korneliusza za granic�, zdumia�o si� jego wybornym humorem.
W Tours by� zawsze pos�pny i zadumany; ale zawsze tam wraca�.
Niewyt�umaczona moc gna�a lichwiarza ku jego czarnemu domostwu.
Podobny �limakowi, kt�rego �ycie jest nieroz��czne ze skorup�, powiedzia� kiedy� szczerze do kr�la, �e czuje si� najlepiej w�r�d kamienia i tygli swojej forteczki - �wiadom, �e po �mierci Ludwika XI miejsce to stanie si� dla� najbardziej niebezpieczne pod s�o�cem.
- Diabe� zabawia si� kosztem naszego kuma dusigrosza - ozwa� si� Ludwik XI do swojego balwierza nied�ugo przed Wszystkimi �wi�tymi.
- Zn�w mi si� �ali�, �e go okradli.
Ale nie mo�e teraz powiesi� ju� nikogo, chyba �e sam si� powiesi.
Czy ten stary �otr nie przyszed� zapyta�, czym nie wyni�s� wczoraj przez nieuwag� �a�cucha wysadzanego rubinami, kt�ry chcia� mi sprzeda� ?
Do licha!
Przecie� powiedzia�em ju� mu kiedy�, �e nie kradn� tego, co i tak zabior�.
- A zl�k� si�?
- zagadn�� balwierz.
- Sk�pcy l�kaj� si� tylko jednego - odpar� kr�l.
- M�j kum dusigrosz wie doskonale, �e nigdy nie obdar�bym go bez racji, bo wtedy by�bym niesprawiedliwy, a ja czyni� zawsze tylko to, co sprawiedliwe i konieczne.
- A przecie� ten stary �ajdak naci�ga wasz� kr�lewsk� mo�� - podj�� balwierz.
- Chcia�by�, �eby tak by�o naprawd�, co?
- odpar� kr�l popatruj�c chytrze na golibrod�.
- Dalib�g, sire, pi�kn� mi�o�ciwy pan mia�by z diab�em sukcesj� do podzia�u.
- Do�� - uci�� kr�l.
- Nie podsuwaj mi brzydkich my�li.
M�j kum to cz�owiek wierniejszy od tych wszystkich, kt�rzy zawdzi�czaj� mi fortun�, mo�e w�a�nie dlatego, �e nic mi nie zawdzi�cza.
Od dw�ch lat mistrz Korneliusz mieszka� wi�c tylko z siostr�, staruszk�, kt�ra uchodzi�a za czarownic�.
Krawiec - s�siad utrzymywa�, �e widywa� j� cz�sto noc� na dachu, jak wyczekiwa�a godziny sabatu.
Fakt �w zdawa� si� tym dziwniejszy, �e stary sk�piec zamyka� siostr� w alkierzu o zakratowanych oknach.
Na staro�� Korneliusz, wci�� okradany i wci�� w obawie, aby go kto� nie okrad�, znienawidzi� wszystkich z wyj�tkiem kr�la, kt�rego szacowa� wysoko.
Wpad� w kra�cow� mizantropie, lecz jak u wi�kszo�ci sk�pc�w nami�tno�� do z�ota, jednoczenie owego metalu z w�asn� istno�ci� stawa�o si� u Korneliusza spraw� coraz bardziej osobist�, a z wiekiem wzrasta�o na sile.
J�� podejrzewa� nawet siostr�, chocia� by�a chyba oszcz�dniejsza i sk�psza od brata: g�rowa�a nad nim pomys�owo�ci� w sknerstwie.
W �yciu wi�c rodze�stwa by�o co� problematycznego i tajemniczego.
Stara panna kupowa�a chleb u piekarza tak rzadko i tak rzadko zjawia�a si� na rynku, i� obserwatorzy nawet najtrze�wiejsi j�li w ko�cu przypisywa� dwojgu tym dziwacznym stworom znajomo�� jakiego� eliksiru �ycia.
Ci, kt�rzy zajmowali si� po trosze alchemi�, powiadali, �e mistrz Korneliusz umie fabrykowa� z�oto.
Uczeni twierdzili, �e wynalaz� panaceum.
Dla ch�op�w okolicznych, kt�rym o Korneliuszu opowiadali ludzie z miasta, bankier by� postaci� ba�niow�.
Ten i �w z wie�niak�w przychodzi� pod jego dom z ciekawo�ci i przygl�da� si� fasadzie.
Siedz�c na �awie przed domem naprzeciwko siedziby mistrza Korneliusza, szlachcic popatrywa� to na pa�ac Poitiers, to na Dom Diab�a; ksi�yc obrze�a� swoim blaskiem wyst�py mur�w, barwi� mieszanin� �wiate� i cieni wypuk�o�ci rze�b.
Igraszki tych bia�awych l�nie� nadawa�y obu domostwom ponur� fizjonomi�; rzek�by�, �e sama przyroda wspomaga zabobon unosz�cy si� nad t� budow�.
M�odzieniec wspomina� kolejno opowie�ci, kt�re czyni�y mistrza Korneliusza osobisto�ci� ciekaw� i gro�n� zarazem.
Aczkolwiek �ar mi�o�ci nakaza� mu powzi�� decyzj�, by do domu tego wej�� i pozosta� tam tak d�ugo, jak b�dzie tego wymaga�o urzeczywistnienie plan�w, waha� si�, czy podj�� �w krok ostateczny, �wiadom, �e i tak go podejmie.
Ale kt� w decyduj�cych momentach �ycia nie lubi dawa� pos�uchu przeczuciom, chwia� si� nad otch�ani� przysz�o�ci?
Jako amant godzien mi�o�ci, nasz m�odzieniec l�ka� si�, �e m�g�by umrze� nie otrzymawszy od hrabiny za sw�j afekt nagrody.
Utajone te rozwa�ania by�y tak okrutnie ciekawe, �e nie czu� mro�nego wiatru, kt�ry �wista� mu w uszach - i w�r�d wyst�p�w domu.
Wchodz�c do Korneliusza b�dzie musia� zostawi� za progiem swoje pi�kne nazwisko, podobnie jak zrzuci� ju� by� wykwintny str�j szlachecki.
W razie nieszcz�cia nie wolno mu b�dzie powo�a� si� na przywilej urodzenia lub wezwa� pomocy przyjaci�, bo wtedy utraci�by hrabin� na zawsze.
Gdyby stary pan domy�li� si� nocnej wizyty kochanka, by�by zdolny upiec �on� na wolnym ogniu w �elaznej klatce albo morzy� g�odem a� do skutku w lochach warowni.
Spogl�daj�c na n�dzn� odzie�, pod kt�r� si� ukry�, szlachcic wstydzi� si� samego siebie.
Maj�c na sobie sk�rzany czarny pas, grube buty, ordynarne po�czochy, pludry z lichej we�enki i szary sukienny Spencer, przypomina� skryb� zatrudnionego w najn�dzniejszym z s�d�w.
Dla szlachcica XV wieku odgrywa� rol� mieszczucha bez grosza przy duszy, wyrzec si� przywilej�w szlacheckiej kondycji by�a to w�a�ciwie �mier�.
Ale wdrapa� si� na dach pa�acu, w kt�rym kochanka zalewa si� �zami, spu�ci� si� w d� kominem albo biegn�c po kru�gankach i przeskakuj�c z rynny na rynn� dotrze� a� do jej komnaty, nara�a� �ycie, aby znalaz�szy si� przy niej na jedwabnej poduszce, przy sutym ogniu, ws�uchiwa� si� w chrapanie pos�pnego m�a i szydzi� z zazdro�nika, rzuci� r�kawic� ziemi i niebu wymieniaj�c najzuchwalszy z poca�unk�w, nie wypowiedzie� ani jednego s�owa, kt�re nie grozi�oby �mierci�, a przynajmniej krwawym pojedynkiem - oto rozkoszne obrazy i romansowe niebezpiecze�stwa, kt�re sk�oni�y m�odzie�ca do kroku tak ryzykownego.
M�g� przecie� otrzyma� za swoje zaloty nagrod� tak b�ah�, jak �w poca�unek i u�cisk d�oni; tym szybciej postanowi� porwa� si� na wszystko, da� mu bowiem bod�ca rycerski i nami�tny duch epoki.
A ponadto nie przypuszcza� nawet, �eby hrabina w�r�d �miertelnych niebezpiecze�stw o�mieli�a si� odm�wi� najs�odszej z mi�osnych rozkoszy.
By�a to przygoda nazbyt szale�cza, nazbyt nieprawdopodobna, aby nie doprowadzi� jej do ko�ca.
Dzwony ca�ego miasta da�y znak, aby wygasza� ogie�: prawo to, pod�wczas ju� przestarza�e, zachowywano jeszcze na prowincji, gdzie wszystko niszczeje powoli.
Aczkolwiek �wiat�a nie gas�y, str�e nocni przeci�gali �a�cuchy w poprzek ulic.
Zamykano drzwi, w oddali rozbrzmiewa�y kroki sp�nionych mieszczan, zd��aj�cych grupami w asy�cie pacho�k�w uzbrojonych po z�by i nios�cych latarnie; i nied�ugo potem miasto, w pewnym sensie skute �a�cuchami, zasn�o i ka�dy ju� tylko l�ka� si� napa�ci �otrzyk�w, wa��saj�cych si� po dachach.
Kalenice wytycza�y bowiem trakt nocami rojny.
Na prowincji, a nawet w Pary�u ulice by�y tak w�skie, �e z�odzieje przeskakiwali nad nimi z dachu na dach.
Niebezpieczne to rzemios�o z upodobaniem uprawia� za m�odu dla zabawy Karol IX, je�li wierzy� �wczesnym pami�tnikom.
W obawie, �eby nie zjawi� si� u mistrza Korneliusza zbyt p�no, m�odzieniec podnosi� si� ju� z miejsca, zamierzaj�c zako�ata� do drzwi Domu Diab�a - kiedy, spojrzawszy na fasad�, uleg� rodzajowi wizji, kt�r� �wcze�ni pisarze nazwaliby chimer�.
Przetar� oczy, aby widzie� wyra�niej, lecz to, co ujrza�, obudzi�o w jego duszy tysi�ce r�norakich uczu�.
Z obu stron drzwi ujrza� twarze wprawione mi�dzy dwie pionowe sztaby okienek przypominaj�cych strzelnice.
Wzi�� zrazu obie te twarze za groteskowe maski wyrze�bione w kamieniu, tak by�y pomarszczone, toporne, wykrzywione, wypuk�e, nieruchome, a kolor mia�y brunatny, ale pogodna noc i �wiat�o ksi�yca pozwoli�y mu dostrzec dwa bia�e ob�oczki, dobywaj�ce si� z dw�ch fioletowych nos�w; na koniec ujrza� w obu tych twarzach, zapad�ych pod cieniami brwi, dwie pary oczu niebieskich jak fajans, oczu ziej�cych jasnym ogniem jak �lepie wilka przyczajonego w chaszczach, kt�ry nas�uchuje my�liwskich nawo�ywa�.
Niespokojny blask oczu kierowa� si� ku m�odzie�cowi tak uparcie, �e zahipnotyzowany tym widokiem, poczu� si� niby ptak dopadni�ty przez psy, a dusz� jego przej�o gor�czkowe dr�enie, kt�re opanowa� zaraz.
Dwie twarze, pe�ne napi�cia i podejrzliwe, nale�a�y zapewne do Korneliusza i jego siostry.
Szlachcic j�� wtedy udawa� przybysza z dalekich stron, rozgl�da� si�, szuka� domu oznaczonego na kartce, kt�r� wyci�gn�� z kieszeni, odczytywa� co� z trudem w �wietle ksi�yca; nast�pnie skierowa� si� ku drzwiom dusigrosza, zastuka� trzy razy - a stukanie to rozbrzmia�o w domu piwnicznym echem.
Md�e �wiat�o zab�ys�o w szparze pod drzwiami, a w judaszu opatrzonym krat�, grub� nad podziw, zal�ni�o czyje� oko.
- Kto tam?
- Przyjaciel przys�any od Oosterlincka z Brugii.
- Czego chcesz?
- Wej��.
- Jak si� nazywasz?
- Filip Goulenoire.
- Masz listy polecaj�ce?
- Mam.
- Wrzu� do skrzynki.
- A gdzie ona?
- Na lewo.
Filip Goulenoire wrzuci� list do �elaznej skrzynki, umieszczonej pod judaszem.
"Do diab�a!
- pomy�la� - kr�l z pewno�ci� tu bywa, skoro stosuj� te same �rodki ostro�no�ci, co w Plessis".
Czeka� z kwadrans na ulicy.
Po kwadransie us�ysza�, jak bankier rzek� do siostry: - Zamknij pu�apki pod drzwiami.
Zazgrzyta�y �a�cuchy.
Filip us�ysza�, jak odsuwaj� si� rygle i szcz�kaj� zamki; na koniec otworzy�y si� niskie, okute �elazem drzwiczki, uchyli�y si� pod k�tem ostrym na tyle, �eby zdo�a� przecisn�� si� chudzielec.
O ma�o nie podar�szy ubrania, Filip w�lizn�� si� raczej, ni� wszed� w Dom Diab�a.
Stara szczerbata panna o twarzy jak n� w�skiej, brwiach podobnych do uch kot�a, nosie haczykowatym, kt�ry zrasta� si� z brod� tak dok�adnie, �e nie wetkn��by� orzeszka, blada, wymizerowana, o skroniach zapad�ych, szkielet obci�gni�ty sk�r� i mi�niami - powiod�a w milczeniu rzekomego cudzoziemca; Korneliusz, dba�y o bezpiecze�stwo, post�powa� za nimi.
- Siadaj pan - rzek�a wskazuj�c Filipowi tr�jnogi zydel przy pot�nym rze�bionym kominku, w kt�rego palenisku nie dostrzeg�by� �lad�w ognia.
Z drugiej strony kominka, na stole o wygi�tych nogach, Filip ujrza� talerz, a na nim jajko i ze dwana�cie zucheleczk�w chleba, sczerstwia�ego do twardo�ci, pokrajanego ze skrupulatnym sk�pstwem.
Dwa zydle - na jednym z nich siad�a starucha - �wiadczy�y, �e sk�pcy wieczerzali w�a�nie.
Korneliusz zasun�wszy �elazne zas�ony na dw�ch okienkach, przez kt�re tak d�ugo przepatrywali ulic�, wr�ci� na swoje miejsce.
Mniemany Filip Goulenoire ujrza� wtedy, jak brat i siostra maczaj� na przemian z powag� chleb w owym jajku - a precyzj� ruch�w przypominali �o�nierza, kt�ry w r�wnomiernych odst�pach zanurza �y�k� w mena�ce; kawa�eczki chleba zabarwiali zaledwie, aby pogodzi� zawarto�� jajka z ilo�ci� k�s�w.
�w manewr odbywa� si� w milczeniu.
Korneliusz jedz�c obserwowa� rzekomego terminatora z tak� baczno�ci� i tak przenikliwie, jakby wa�y� stare monety z epoki wypraw krzy�owych.
Filip czuj�c, jak na ramiona opada mu lodowaty p�aszcz, mia� wielk� ochot� rozejrze� si� wok�; ale �e przedsi�wzi�cie mi�osne u�ycza nam chytro�ci, strzeg� si�, by nawet ukradkiem nie zerkn�� na �ciany - pojmuj�c, �e gdyby Korneliusz przy�apa� go na tym, ciekawski nie zagrza�by tu miejsca.
Panuj�c wi�c nad sob�, popatrywa� skromnie to na jajko, to zn�w na star� pann�; a chwilami spogl�da� na przysz�ego pryncypa�a.
Bankier Ludwika XI przypomina� swego monarch�; zapo�yczy� ode� niekt�re ruchy, jak to do�� cz�sto zdarza si� ludziom z��czonym rodzajem za�y�o�ci.
G�ste brwi zas�ania�y Flamandowi oczy prawie ca�kiem; ale kiedy unosi� powiek�, spogl�da� bystro, przenikliwie i z nadzwyczajn� energi�: spojrzenie to by�o milczka, cz�owieka nie obcego zjawisku koncentracji si� duchowych.
W�skie usta i pionowe zmarszczki nadawa�y jego twarzy wyraz niewiarygodnie szczwany.
Dolna jej cz�� przypomina�a nieco pysk lisa; ale czo�o wysokie, wypuk�e, sfa�dowane wydawa�o si� zdradza� przymioty wielkie i pi�kne - szlachetno�� duszy, kt�rej porywy miarkowa�o do�wiadczenie, porywy zepchni�te okrutnymi naukami �ycia w najtajniejsze zak�tki tego szczeg�lnego jestestwa.
Nie by� to z pewno�ci� sk�piec zwyczajny, nami�tno�� jego kry�a zapewne sekretne rado�ci i zatajon� ide�.
- Jaki jest kurs cekin�w weneckich?
- zagadn�� nagle przysz�ego ucznia.
- W Brugii trzy czwarte, w Gandawie jeden.
- A koszta przewozu na Skaldzie?
- Trzy soldy paryskie.
- W Gandawie nic nowego nie zasz�o?
- Zbankrutowa� brat Lieven-dHerdea.
- Aha!
Starzec, westchn�wszy tak, otuli� kolana po�� dalmatyki; by� to rodzaj aksamitnej czarnej sukni, rozchylonej na piersi, sukni bez ko�nierza, o sutych r�kawach.
Owa szata z materii przepysznej a po�yskliwej - teraz ju� tylko �achman - by�a pozosta�o�ci� po wspania�ym stroju, kt�ry mistrz Korneliusz nosi� niegdy�, jako prezydent trybuna�u Parchons: funkcja ta �ci�gn�a na� nie�yczliwo�� diuka Burgundii.
Filipowi nie by�o zimno, poci� si� w swoich twardych we�nach i dr�a� przed dalsz� indagacj�.
A� do tej chwili pobie�ne nauki, jakie w przeddzie� pobra� od pewnego �yda, kt�rego kiedy� ocali� od �mierci, wystarczy�y dzi�ki znakomitej pami�ci szlachcica i niezawodnej znajomo�ci trybu �ycia i obyczaj�w Korneliusza, jak� posiada� �w informator.
O ile jednak szlachcic, powzi�wszy sw�j zamys� i z