2895
Szczegóły |
Tytuł |
2895 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2895 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2895 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2895 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jean M. Auel
Klan Nied�wiedzia Jaskiniowego
1
Nagie dziecko wysz�o z przykrytego sk�rami sza�asu i pobieg�o w stron�
kamienistej pla�y w zakolu rzeczki, nie my�l�c nawet, �eby spojrze� za siebie. W
dotychczasowym do�wiadczeniu dziewczynki nie by�o nic, co pozwala�oby w�tpi�, �e
schronienia i tych, kt�rzy si� w nim znajduj�, nie b�dzie tam, kiedy wr�ci.
Wskoczy�a do wody; czu�a, jak kamienie i piasek usuwaj� si� jej spod n�g w
miejscu, gdzie dno gwa�townie opada�o. Zanurkowa�a w zimnej wodzie, wynurzy�a
si� z parskaniem, a potem pewnie pop�yn�a w kierunku stromego przeciwleg�ego
brzegu. Umia�a ju� p�ywa�, zanim nauczy�a si� chodzi�, a teraz, w wieku pi�ciu
lat, w wodzie czu�a si� jak ryba. Cz�sto przep�yni�cie rzeki by�o jedynym
sposobem jej pokonania.
Dziewczynka bawi�a si� przez chwil�, p�ywaj�c tam i z powrotem, a potem da�a si�
unie�� pr�dowi. W miejscu, gdzie rzeka rozszerza�a si�, spieniona na kamieniach,
stan�a na nogach i dobrn�a do brzegu. Potem wr�ci�a na pla�� i zacz�a uk�ada�
kamienie. W�a�nie mia�a po�o�y� ostatni na czubku kopczyka, kiedy ziemia zacz�a
si� trz���. Przygl�da�a si� ze zdumieniem, kiedy najpierw stoczy� si� kamie� z
wierzchu, a potem ca�y stos zadr�a� i zacz�� si� rozpada�. Dopiero w�wczas zda�a
sobie spraw� z tego, �e przecie� ona sama te� dygocze. By�a zdezorientowana i
nie rozumia�a, co si� dzieje. Rozejrza�a si� dooko�a, pr�buj�c poj��, dlaczego
jej �wiat zmieni� si� w tak niewyt�umaczalny spos�b. Przecie� ziemia nie powinna
si� rusza�.
Rzeczka, kt�ra jeszcze chwil� przedtem p�yn�a sobie spokojnie, teraz toczy�a
wzburzone fale, rozpryskuj�c je o brzegi. Jej dno porusza�o si� w r�ne strony,
wynosz�c w g�r� coraz to nowe potoki b�ota. Zaro�la porastaj�ce brzegi dr�a�y
poruszane niewidocznym ruchem ich korzeni, a w dole rzeki g�azy unosi�y si� w
przedziwny spos�b. Za nimi, w lesie, do kt�rego wp�ywa�a rzeka, groteskowo
chwia�y si� masywne drzewa. Rosn�ca na brzegu ogromna sosna z odkrytymi i
nadwer�onymi przez wiosenne roztopy korzeniami pochyli�a si� w stron�
przeciwleg�ego brzegu, z�ama�a si� z trzaskiem t upad�a na dr��c� ziemi�,
tworz�c pomost nad wzburzonymi wodami.
Dziewczynka wzdrygn�a si�, s�ysz�c �omot padaj�cego drzewa. �o��dek podszed�
jej do gard�a, zacz�� wype�nia� j� strach. Pr�bowa�a utrzyma� si� na nogach,
lecz niezno�ne ko�ysanie wytr�ci�o j� z r�wnowagi. Spr�bowa�a wsta�. Gdy to si�
jej uda�o, by�a zbyt wystraszona, by uczyni� cho� jeden krok.
Biegn�c w stron� sza�asu, poczu�a, jak g�uche dudnienie przechodzi w
przera�aj�cy ryk. Ze szczeliny w ziemi wydobywa� si� kwa�ny od�r wilgoci i
zgnilizny - nie�wie�y oddech ziemi. Ze zdumieniem przypatrywa�a si�, jak kurz,
od�amki ska� i ma�e drzewa znika�y w poszerzaj�cej si� szparze, jak ch�odna
skorupa planety p�ka�a w konwulsjach.
Sza�as znajduj�cy si� nad przeciwleg�� kraw�dzi� otch�ani pochyli� si�, kiedy
cz�� ziemi, na kt�rej sta�, zapad�a si� w g��b. Cienki maszt sza�asu najpierw
zako�ysa� si� niepewnie, a potem upad� i znikn�� w g��bokiej czelu�ci, ci�gn�c
za sob� resztki konstrukcji i wszystko, co si� znajdowa�o wewn�trz. Dziewczynka
zatrz�s�a si� z przera�enia widz�c, jak ta ziej�ca smrodem przepa�� poch�ania
wszystko, co jej pi�ciu kr�tkim latom �ycia nadawa�o sens i zapewnia�o
bezpiecze�stwo.
- Mamo! Mamoo! - zacz�a krzycze�, kiedy dotar�o do niej, co si� sta�o. Nie
wiedzia�a, czy wrzask brzmi�cy jej w uszach w �oskocie rozsadzanych ska� by� jej
w�asnym krzykiem. Zacz�a zbli�a� si� w kierunku g��bokiej szczeliny, ale ziemia
podnios�a si�, �cinaj�c j� z n�g. Wpi�a si� palcami w pod�o�e, pr�buj�c znale��
bezpieczne oparcie na tym faluj�cym gruncie.
A potem szczelina si� zamkn�a, huk ucich� - trz�sienie ziemi sko�czy�o si�. Ale
dziewczynka dygota�a nadal. Le�a�a na mi�kkiej, wilgotnej, spulchnionej
wstrz�sami ziemi i dr�a�a ze strachu. Mia�a si� czego ba�.
By�a sama w dziczy trawiastych step�w przetykanych rosn�cymi gdzieniegdzie
lasami. Lodowce pchaj�ce przed sob� ch�odne masy powietrza sku�y zimnem p�noc
kontynentu. Niezliczone stada zwierz�t ro�lino�ernych i drapie�nik�w, kt�re si�
nimi �ywi�y, w�drowa�y po rozleg�ych stepach, gdzie �y�o bardzo ma�o ludzi.
Dziewczynka nie mia�a dok�d p�j��, nie by�o te� nikogo, kto m�g�by jej szuka�.
By�a sama.
Ziemia znowu zadr�a�a. Dziewczynka us�ysza�a dudnienie z g��bi, jak gdyby ziemia
trawi�a po�kni�ty jednym wielkim haustem posi�ek. Podskoczy�a w panice,
przera�ona, �e czelu�� mo�e zn�w si� otworzy�. Spojrza�a na miejsce, gdzie sta�
sza�as. Pozosta�a tam jedynie odrobina ziemi i kilka krzak�w wyrwanych z
korzeniami. Pobieg�a z powrotem do strumienia i tam, nad jego b�otnist� wod�,
zacz�a g�o�no �ka�.
Jednak podmok�e brzegi rzeczki nie dawa�y �adnego schronienia przed rozdygotan�
ziemi�. Kolejny wstrz�s by� o wiele silniejszy. Z przera�enia straci�a oddech,
kiedy zimna struga wody rozbryzgn�a si� na jej nagim ciele. Powr�ci�a panika;
dziewczynka zerwa�a si� na r�wne nogi. Musia�a ucieka� z tego przera�aj�cego
miejsca, gdzie ziemia si� trz�s�a i po�era�a wszystko dooko�a. Ale dok�d p�j��?
Na kamienistej pla�y nie by�o miejsca, gdzie cokolwiek mog�oby wyrosn��, ale
po�o�one nieco wy�ej brzegi rzeki pokryte by�y g�stwin� krzak�w w�a�nie
wypuszczaj�cych nowe li�cie. Instynktownie czu�a, �e musi pozosta� w pobli�u
wody, ale spl�tany g�szcz wyda� si� jej nie do przej�cia. Zap�akanymi oczami
spojrza�a w drug� stron�, na wysoki las.
Cienkie strugi �wiat�a przebija�y si� przez g�st� pl�tanin� konar�w pr�buj�cych
znale�� si� jak najbli�ej wody. Zacieniony las by� prawie pozbawiony poszycia,
za to pe�en powalonych drzew. Cz�� z nich le�a�a na ziemi; wi�kszo�� pod
dziwnymi k�tami opiera�a si� o wci�� jeszcze mocno stoj�cych s�siad�w. Za t�
gmatwanin� drzew ciemny las na p�nocy nie wydawa� si� ani troch� bardziej
zach�caj�cy ni� nadbrze�ne chaszcze. Nie wiedzia�a, kt�r� drog� wybra�, i
spogl�da�a raz w jednym, raz w drugim kierunku, nie mog�c si� zdecydowa�.
Kiedy tak patrzy�a w d� strumienia, ponowne nag�e dr�enie pod nogami pobudzi�o
j� do ruchu. Rzuci�a jeszcze jedno t�skne spojrzenie na pusty krajobraz - z
dziecinn� nadziej�, �e jakim� dziwnym sposobem sza�as nadal b�dzie sta� tam,
gdzie go pozostawi�a - i pobieg�a w stron� lasu.
Poganiana podziemnymi pomrukami, dziewczynka pod��a�a w d� rzeki, od czasu do
czasu przystaj�c, �eby si� napi�. Pokonane przez �ywio� drzewa le�a�y upokorzone
na ziemi. Musia�a obchodzi� kratery utworzone przez okr�g�� pl�tanin� p�ytkich
korzeni z nadal przywartymi do nich kamieniami i grudami gleby.
Pod wiecz�r zauwa�y�a, �e zniszczenia s� jakby mniej widoczne, mniej powalonych
drzew i wybrzuszonych ska�, a woda by�a coraz czystsza. Zatrzyma�a si�, kiedy
nie mog�a ju� dojrze� drogi i wyczerpana osun�a si� na ziemi�. Dop�ki sz�a,
by�o jej ciep�o, lecz teraz zadr�a�a w ch�odnym powietrzu nocy. Zagrzeba�a si� w
grubej warstwie opad�ych igie�, dla ochrony narzuci�a kilka ich gar�ci na siebie
i zwin�a si� w k��bek.
Mimo �e by�a bardzo zm�czona, nie mog�a usn��. Wcze�niej, nad strumieniem, kiedy
by�a zaj�ta pokonywaniem rozmaitych przeszk�d, nie mia�a czasu na strach. Dopad�
j� teraz. Le�a�a zupe�nie nieruchomo, szeroko otwartymi oczyma przypatruj�c si�,
jak ciemno�� t�eje dooko�a niej. Ba�a si� poruszy�, prawie ba�a si� oddycha�.
Nigdy wcze�niej nie by�a w nocy sama, a ognisko zawsze rozprasza�o czarn�
tajemnic�. W ko�cu nie wytrzyma�a. W rozdzieraj�cym szlochu wyp�aka�a sw�j b�l.
Jej ma�ym cia�em wstrz�sa�o �kanie, a kiedy si� uspokoi�a, zapad�a w sen. Jakie�
niewielkie nocne zwierz� z zaciekawieniem delikatnie j� obw�cha�o, ale ona ju� o
tym nie wiedzia�a.
Obudzi�a si� z krzykiem.
Natura nadal nie by�a spokojna - odleg�e dudnienie z g��bin zn�w wywo�a�o w
dziewczynce przera�enie, tym razem w postaci nocnego koszmaru. Zerwa�a si�, by
uciec, ale nawet szeroko otwartymi oczyma nie widzia�a wi�cej ni� przy
zamkni�tych powiekach. Zrazu nie wiedzia�a, gdzie si� znajduje. Serce jej
�omota�o: dlaczego nic nie widzi? Gdzie s� te czu�e ramiona, kt�re j� zawsze
tuli�y, gdy budzi�a si� w nocy? �wiadomo�� tragicznego po�o�enia zacz�a powoli
do niej wraca�. Trz�s�c si� ze strachu i zimna, na powr�t zagrzeba�a si� w
dywanie z igie�. Spa�a, gdy na niebie pojawi�y si� pierwsze, nie�mia�e oznaki
�witu.
�wiat�o dnia powoli dociera�o do g��bin lasu. Kiedy dziewczynka si� obudzi�a, od
dawna trwa� ju� poranek, ale w g��bokim cieniu lasu nie rzuca�o si� to w oczy. W
gasn�cym �wietle poprzedniego wieczoru oddali�a si� od strumienia i teraz, kiedy
dooko�a siebie nie widzia�a nic pr�cz drzew, powr�ci�a panika.
Pragnienie uczuli�o j� na d�wi�k bulgocz�cej wody. Posz�a w tamtym kierunku i
poczu�a du�� ulg�, kiedy zn�w zobaczy�a strumie�. Czy w jego pobli�u, czy w
g��bi lasu, by�a tak samo zagubiona, ale my�l, �e mo�e pod��a� za biegiem
rzeczki, dodawa�a jej otuchy. A poza tym, tak d�ugo, jak d�ugo pozostawa�a w
pobli�u strumienia, mog�a bez k�opotu gasi� w nim pragnienie. Jednak blisko��
wody nie mog�a rozwi�za� innego problemu. By�a g�odna.
Wiedzia�a, �e trawy i korzonki nadaj� si� do jedzenia, ale nie wiedzia�a kt�re.
Pierwszy li��, kt�rego spr�bowa�a, by� gorzki i wykrzywi� jej twarz. Wyplu�a go
i wyp�uka�a usta, �eby usun�� przykry smak. Ba�a si� spr�bowa� nast�pnego.
Napi�a si� wi�c wody, kt�ra dawa�a chwilowe poczucie syto�ci, i zn�w ruszy�a w
d� strumienia. Boj�c si� g��bokiego lasu, sz�a blisko rzeczki, bo tam s�o�ce
�wieci�o jasno. Gdy zapad�a noc, wygrzeba�a sobie jamk� w pokrytej igliwiem
�ci�ce.
Druga samotnie sp�dzona noc w niczym nie r�ni�a si� od pierwszej. �o��dek
�ciska�y jej to g��d, to strach. Nigdy przedtem nie by�a taka przera�ona, g�odna
i samotna. Poczucie straty by�o tak bolesne, �e zacz�o wypiera� z pami�ci
wspomnienie trz�sienia ziemi i wszystkiego, co dzia�o si� przed nim. My�l o
przysz�o�ci by�a jednak tak przera�aj�ca, �e dziewczynka musia�a walczy� z
p�aczem. Nie chcia�a my�le� o tym, co mo�e si� z ni� sta�, ani kto m�g�by si�
ni� zaopiekowa�.
Brn�c przez kolejny dop�yw czy wspinaj�c si� na kolejne powalone drzewo, �y�a
tylko chwil� obecn�. Droga w d� strumienia sta�a si� celem samym w sobie, nie
dlatego, �e mia�a dok�d� doprowadzi�, a dlatego, �e by�a jedyn� rzecz�, kt�ra
nadawa�a jej dzia�aniu sens i kierunek. By�o to lepsze ni� nic.
Po jakim� czasie pustka w jej �o��dku przesz�a w b�l parali�uj�cy cia�o i umys�.
Id�c, od czasu do czasu pop�akiwa�a sobie, a �zy znaczy�y bia�e pr�gi na jej
umorusanej twarzy. Jej drobne, nagie cia�o oblepi�o b�oto, a w�osy - niegdy�
zupe�nie bia�e, delikatne i mi�kkie jak jedwab - tworzy�y pl�tanin� igliwia,
ga��zek i b�ota.
Gdy sko�czy� si� iglasty las, w�dr�wka sta�a si� trudniejsza. �ci�ka z igliwia
ust�pi�a miejsca przeszkadzaj�cym w chodzeniu krzakom, zio�om i trawom, tak
charakterystycznym dla obszar�w li�ciastych. W czasie deszczu dziewczynka kuli�a
si� pod spad�ymi konarami, w zag��bieniach ska� i g�az�w lub mozolnie brn�a w
b�ocie. O zmierzchu zbiera�a zesch�e, kruche, zesz�oroczne li�cie, w kt�re
zagrzebywa�a si� do snu.
Dostatek pitnej wody chroni� j� przed odwodnieniem i niebezpiecznymi skutkami
ozi�bienia - ale dziewczynka s�ab�a. Nie czu�a ju� g�odu; by� tylko ci�g�y, t�py
b�l i powtarzaj�ce si� zawroty g�owy. Pr�bowa�a o tym nie my�le�, nie my�le� o
niczym, tylko o strumieniu, kt�rego brzegiem sz�a.
Obudzi�o j� s�o�ce wdzieraj�ce si� do jej gniazdka. Wsta�a z legowiska
rozgrzanego ciep�em jej w�asnego cia�a i wci�� oklejona li��mi, posz�a do rzeki
napi� si� wody. S�o�ce i b��kit nieba by�y mi�� odmian� po deszczu. Ruszy�a w
drog�. Brzeg po jej stronie zacz�� si� stopniowo wznosi�. Kiedy zn�w chcia�a si�
napi�, od wody oddziela�a j� ju� wysoka skarpa. Zacz�a wolno schodzi�, lecz
straci�a r�wnowag�, upad�a i potoczy�a si� a� na sam d�.
Le�a�a poobijana i podrapana w nadbrze�nym b�ocie, zbyt zm�czona i s�aba, by si�
poruszy�. Wielkie �zy potoczy�y si� jej po twarzy, a w powietrzu rozleg�o si�
�a�osne zawodzenie, lecz nikt go nie us�ysza�. Jej p�acz by� b�aganiem o pomoc,
lecz nikt nie nadszed�. Jej ramionami wstrz�sa�o desperackie �kanie. Nie chcia�a
wstawa�, nie chcia�a dalej i��, ale co mia�a zrobi�? Zosta� w b�ocie i p�aka�?
Przesta�a p�aka�, kiedy poczu�a korze� k�uj�cy j� w bok, a w ustach smak b�ota,
usiad�a: Potem chwiejnie wsta�a i podesz�a do wody, �eby si� napi�. Zacz�a i��,
zawzi�cie toruj�c sobie drog� pomi�dzy ga��ziami, pe�zn�c nad pniami pokrytymi
mchem, wci�� trzymaj�c si� brzegu rzeki.
Strumie�, wezbrany wiosennymi roztopami, bardzo si� rozr�s�. Zanim ujrza�a
wodospad, us�ysza�a jego huk. Spada� wzd�u� wysokiego brzegu, w miejscu gdzie
szeroki strumie� zlewa� si� z w�sk� rzeczk�. Za wodospadem bystre nurty
po��czonych rzek kipia�y na kamieniach, tocz�c swe wody w g��b trawiastej
r�wniny.
Grzmi�ca kaskada przewala�a si� przez uj�cie w wysokim brzegu szerok� fal�
spienionej wody. Wpadaj�c do pozbawionego kamieni zag��bienia u podstawy skarpy,
nieprzerwanie tworzy�a ob�ok mg�y oraz wiry i pr�dy w miejscu zlewania si� rzek.
W zamierzch�ej przesz�o�ci rzeka wcina�a si� g��boko w twardy kamienny klif za
wodospadem. Wyst�p, przez kt�ry przelewa�a si� woda, wystawa� ze �ciany za
spadaj�cym strumieniem, tworz�c pod nim przej�cie.
Dziewczynka podesz�a bli�ej, ostro�nie zajrza�a w g��b wilgotnego tunelu i
zacz�a posuwa� si� naprz�d za ruchom� kurtyn� wody. Uczepi�a si� mokrej ska�y,
by utrzyma� r�wnowag� -ci�g�e spadanie strumienia przyprawia�o j� o zawroty
g�owy. �oskot spienionej wody odbity od kamiennej �ciany by� og�uszaj�cy.
Trwo�liwie spojrza�a w g�r�, wiedz�c, �e po ska�ach ponad jej g�ow� p�ynie
rzeka, i wolno pope�z�a dalej. By�a ju� prawie po drugiej stronie, kiedy
przej�cie si� sko�czy�o, wolno zw�aj�c si� w lit� ska��. Tunel nie przechodzi�
na drug� stron�; musia�a zawr�ci�. Kiedy znalaz�a si� na jego pocz�tku,
spojrza�a na rw�ce masy wody i potrz�sn�a g�ow�. Nie by�o innej drogi.
Wesz�a do wody. By�a zimna, a pr�dy silne. Dziewczynka wyp�yn�a na �rodek rzeki
i pozwoli�a wodzie unie�� si� dooko�a wodospadu. Potem dosta�a si� do brzegu
szerokiej ju� w tym miejscu rzeki. P�ywanie zm�czy�o j�, ale z wyj�tkiem
potarganych w�os�w, by�a teraz czystsza. Poczu�a si� lepiej i zn�w zacz�a i��,
ale nie trwa�o to d�ugo.
Dzie� by� niespotykanie. ciep�y. Kiedy drzewa i krzewy ust�pi�y miejsca otwartej
przestrzeni, s�o�ce przygrzewa�o bardzo przyjemnie. Lecz gdy ognista kula
wznios�a si� wy�ej, jej pal�ce promienie mocno nadwer�y�y skromne si�y
dziewczynki. Po po�udniu zataczaj�c si� sz�a w�sk�, piaszczyst� �ach�
oddzielaj�c� rzek� od urwistego brzegu. Woda odbija�a �wiat�o wprost na ni�, a
niemal bia�y piaskowiec dodatkowo o�lepia� swym blaskiem, pot�guj�c wra�enie
gor�ca.
Przed ni� i po drugiej stronie rzeki a� po horyzont, niewielkie bia�e, ��te i
purpurowe kwiatki budzi�y do �ycia na wp� wzros�e trawy. Ale dziecko nie
widzia�o tego ulotnego pi�kna wiosennych step�w. Z g�odu i wyczerpania zacz�o
mie� halucynacje.
- Przyrzek�am, �e b�d� ostro�na, mamo. P�ywam tylko troszeczk�, ale dok�d
posz�a�? - mamrota�a. - Mamo, kiedy co� zjemy? Jestem bardzo g�odna i jest mi
gor�co. Dlaczego nie przysz�a�, kiedy ci� wo�a�am? Wo�a�am i wo�a�am, a ty nie
przysz�a�. Gdzie jeste�? Mamo? Mamo! Nie odchod�! St�j! Zaczekaj na mnie! Nie
zostawiaj mnie!
Pobieg�a �ladem swej wizji, lecz skarpa oddala�a si� w tym miejscu od rzeki.
Dziewczynka oddala�a si� od wody. Biegn�c, zahaczy�a stop� o wyst�p skalny i
ci�ko upad�a. Upadek przywr�ci� jej poczucie rzeczywisto�ci. Usiad�a i
pr�bowa�a zebra� my�li, masuj�c zraniony palec.
�ciana postrz�pionego piaskowca by�a usiana czarnymi wylotami grot i
poprzecinana w�skimi p�kni�ciami i szparami. Procesy rozszerzania i kurczenia,
spowodowane ogromn� r�nic� temperatur, pokruszy�y mi�kk� ska��. Dziewczynka
zajrza�a do niewielkiego otworu przy ziemi, ale grota nie by�a przytulna.
Du�e stado �ubr�w pas�o si� spokojnie na soczystej, �wie�ej trawie pomi�dzy
skarp� a rzek�. Ow�adni�ta omamem dziewczynka nie zauwa�y�a tych ogromnych
rudobr�zowych zwierz�t. Mia�y po dwa metry w k��bie i ogromne, zakrzywione rogi.
Kiedy je wreszcie dojrza�a, nag�y strach otrze�wi� j� do reszty. Cofn�a si� pod
�cian� skarpy, nie spuszczaj�c oka z t�giego byka, kt�ry przesta� skuba� traw� i
zacz�� si� jej przypatrywa�. Odwr�ci�a si� i zacz�a ucieka�.
Gdy obejrza�a si�, dostrzeg�szy ruch cienia, stan�a jak wryta. Ogromna lwica,
dwa razy wi�ksza od kota, kt�ry o wiele p�niej mia� zamieszka� sawann� dalej na
po�udnie, podkrada�a si� do stada. Dziewczynka st�umi�a okrzyk przera�enia,
kiedy potworny kot rzuci� si� na �ubra.
Przera�ony ryk �ubra zosta� przerwany jednym uderzeniem pot�nych szcz�k,
kt�rymi drapie�nik rozszarpa� mu gard�o. Tryskaj�ca krew splami�a pysk
czworono�nego my�liwego, pokrywaj�c jego br�zowe futro purpur�. Nogi �ubra
drga�y konwulsyjnie, nawet po tym, jak lwica rozerwa�a mu brzuch i wyszarpn�a
kawa� ciep�ego, czerwonego mi�sa.
Dziewczynka zmartwia�a z przera�enia. Gdy ucieka�a w dzikim strachu, drugi
wielki kot obserwowa� j� uwa�nie. Zwykle lwy jaskiniowe zlekcewa�y�yby
potencjalny posi�ek w postaci tak niewielkiego stworzenia, ale ta uciekaj�ca
istota zbli�a�a si� niebezpiecznie do groty, w kt�rej miaucza�a para nowo
narodzonych lwi�tek.
Lew, pilnuj�cy m�odych w czasie polowania samicy, rykn�� ostrzegawczo.
Dziewczynka podnios�a g�ow� i ku swemu przera�eniu spostrzeg�a czaj�cego si� na
skalnym wyst�pie, pr꿹cego si� do skoku olbrzymiego kota. Krzykn�a i upad�a.
Wywracaj�c si� otar�a nog� w sypkim �wirze pod �cian� skarpy. Zerwa�a si� szybko
i poganiana jeszcze wi�kszym strachem pobieg�a z powrotem.
Lew skoczy� z oci�a�� gracj�, pewny schwytania ma�ego intruza, kt�ry o�mieli�
si� naruszy� spok�j groty. Nie spieszy�o mu si� dziewczynka bieg�a wolno w
por�wnaniu z jego p�ynnym biegiem a poza tym mia� ochot� zabawi� si� w kotka i
myszk�.
Wbieg�a w panice do niewielkiego otworu w �cianie skarpy znajduj�cego si� tu�
nad ziemi�. Pomimo b�lu w boku chciwie �api�c powietrze, przecisn�a si� przez
niewielkie wej�cie. Grota by�a ma�a i p�ytka - w�a�ciwie by�a to raczej
szczelina w skale. Dziewczynka obr�ci�a si� w tej ciasnej przestrzeni i ukl�k�a
z plecami przyci�ni�tymi do �ciany, pr�buj�c wtopi� si� w lit� ska��.
Kiedy lew dotar� do otworu i zorientowa� si�, �e jego pogo� by�a bezcelowa,
zarycza� z w�ciek�o�ci. Dziewczynka zatrz�s�a si� na ten d�wi�k i z przera�eniem
wpatrywa�a si�, jak kot wsuwa w otw�r �ap� z ostrymi, zakrzywionymi pazurami.
Nie mog�a si� poruszy�; mog�a jedynie patrze�, jak �apa zbli�a si� do niej, i
zawy� z b�lu, kiedy pazury wbi�y si� w jej lewe udo, rozdzieraj�c je czterema
r�wnoleg�ymi, g��bokimi rysami.
Wij�c si�, by odsun�� si� poza zasi�g �apy lwa, w ciemnej �cianie po lewej
stronie znalaz�a niewielkie wg��bienie. Wsun�a w nie nogi, skuli�a si� i
wstrzyma�a oddech. �apa jeszcze raz powoli wsun�a si� w otw�r, niemal�e
zas�aniaj�c sk�pe �wiat�o o�wietlaj�ce nisz�, ale tym razem trafi�a w pr�ni�.
Lew rycza� nieustannie, kr���c dooko�a otworu.
Dziecko pozosta�o w ciasnej grocie przez dzie�, noc i wi�kszo�� nast�pnego dnia.
Noga opuch�a, ropiej�ca rana by�a nieustaj�cym �r�d�em b�lu, a niewielka
przestrze� nie dawa�a mo�liwo�ci obr�cenia si� czy cho�by rozprostowania ko�ci.
G��d i b�l wywo�ywa�y majaki pe�ne trz�sie� ziemi, ostrych pazur�w i bolesnego
strachu przed samotno�ci�. Ale rana, g��d czy nawet pora�enia s�oneczne nie by�y
w stanie wywabi� jej z kryj�wki. Uczyni�o to dopiero pragnienie.
Boja�liwie wysun�a g�ow� na zewn�trz. Stoj�ce nad rzek� kar�owate wierzby i
sosny rzuca�y d�ugie cienie wczesnego wieczoru. Dziewczynka d�ugo wpatrywa�a si�
w trawiasty brzeg i po�yskuj�c� za nim wod�, zanim zebra�a odwag�, �eby wyj�� z
groty. Przesun�a spieczonym j�zykiem po sp�kanych ustach, bacznie obserwuj�c
otoczenie - tylko trawa porusza�a si� nieznacznie. Lwy odesz�y. Lwica boj�c si�
o swe m�ode, zaniepokojona nieznanym zapachem tak blisko legowiska, postanowi�a
znale�� nowe schronienie.
Dziewczynka wype�z�a z otworu i wsta�a. W g�owie jej dudni�o, a przed oczami
wirowa�y ciemne plamy. Ka�dy krok wywo�ywa� nowy atak b�lu, a z rany zacz�a
s�czy� si� obrzydliwa, zielona ciecz.
Nie wiedzia�a, czy uda jej si� dotrze� do wody, ale pragnienie by�o przemo�ne.
Opad�a na kolana i ostatnich kilka metr�w przepe�z�a na czworakach. Potem upad�a
na brzuch i chciwie ch�epta�a zimn� wod�. Kiedy wreszcie ugasi�a pragnienie,
usi�owa�a wsta�, lecz w tej w�a�nie chwili dotar�a do kresu wytrzyma�o�ci. Przed
oczami pojawi�y si� ciemne plamy, w g�owie zawirowa�o. Kiedy upad�a na ziemi�,
wszystko by�o tylko ciemno�ci�.
Kr���cy w g�rze s�p spostrzeg� nieruchomy kszta�t i obni�y� lot, by mu si�
baczniej przyjrze�.
2
Grupa w�drowc�w przekroczy�a rzek� poni�ej wodospadu, w miejscu, gdzie
rozszerza�a si�, z pluskiem omywaj�c kamienie wystaj�ce z p�ytkiej wody. By�o
ich og�em, m�odych i starych, dwadzie�cioro. Zanim trz�sienie ziemi zniszczy�o
ich grot�, klan liczy� dwadzie�cia sze�� os�b. Daleko z przodu sz�o dw�ch
m�czyzn. Za nimi zwart� grup� sz�y kobiety i dzieci otoczone starcami. M�odzi
m�czy�ni zamykali poch�d.
Szli wzd�u� strumienia od samego pocz�tku w�dr�wki przez p�askie stepy,
obserwuj�c padlino�erne ptaki. Ich obecno�� w powietrzu oznacza�a, �e to, co
przyku�o ich uwag�, by�o jeszcze �ywe. M�czyznom na przedzie spieszy�o si� -
ranne zwierz� by�o �atw� zdobycz� pod warunkiem, �e �aden czworono�ny drapie�nik
ich nie uprzedzi�.
Na czele grupy sz�a kobieta w widocznej ci��y. Spostrzeg�a pierwsza, �e
prowadz�cy m�czy�ni przygl�daj� si� czemu� na ziemi. To na pewno jaki�
drapie�nik, pomy�la�a. Klan rzadko na nie polowa�.
Przy 135 centymetrach wzrostu grube ko�ci kobiety w ci��y sprawia�y wra�enie,
jakby by�a jeszcze bardziej kr�pa. Trzyma�a si� prosto na umi�nionych,
pa��kowatych nogach i p�askich stopach. Ramiona, nieproporcjonalnie d�ugie w
por�wnaniu z reszt� cia�a, by�y r�wnie pa��kowate jak nogi. Mia�a du�y, orli
nos, szcz�k� wystaj�c� jak kaganiec i by�a bez podbr�dka. Niskie czo�o wie�czy�o
du��, d�ug� g�ow� osadzon� na kr�tkiej, mocnej szyi. Rozbudowana potylica
podkre�la�a d�ugo�� czaszki.
Kr�tka, kr�cona, ruda szczecina pokrywa�a jej nogi, ramiona i g�rn� cz��
plec�w, przechodz�c na g�owie w g�stwin� d�ugich i grubych w�os�w. Zimowa
blado�� zaczyna�a ust�powa� miejsca opaleni�nie. Du�e, okr�g�e, inteligentne,
ciemnopiwne oczy by�y osadzone g��boko pod wydatnymi �ukami brwiowymi. Czai�a
si� w nich ciekawo��, gdy przyspieszy�a kroku, by zobaczy�, na co natkn�li si�
m�czy�ni.
Jak na pierwsz� ci���, kobieta by�a dosy� stara. Dobiega�a dwudziestki i dop�ki
oznaki �ycia w niej nie sta�y si� widoczne, klan s�dzi�, �e jest bezp�odna. To,
�e by�a w ci��y, w niczym nie uszczupli�o jednak jej baga�u. Nios�a przywi�zany
do plec�w wielki kosz, do kt�rego ze wszystkich stron przytroczona by�a ca�a
masa zawini�tek. Dodatkowe pakunki wisia�y na pasie przewieszonym przez sk�r�,
kt�r� mia�a na sobie, a kt�r� nosi�a w taki spos�b, �eby i w jej fa�dach da�o
si� co� nie��. Jedna z toreb zwraca�a uwag� zrobiono j� ze sk�ry wydry, kt�ra
mia�a nienaruszone futro, nogi, ogon i g�ow�.
Przez naci�cie w gardle zwierz�cia usuni�to wn�trzno�ci, mi�nie i ko�ci, tak �e
reszta tworzy�a co� na kszta�t worka. G�owa, po��czona pasmem sk�ry z grzbietem,
tworzy�a zamkni�cie, a ufarbowane na czerwono �ci�gno, przeci�gni�te przez
otwory w rozci�ciu na szyi, by�o mocno �ci�gni�te i przywi�zane do pasa
otaczaj�cego tali� kobiety.
Na pierwszy rzut oka stworzenie, kt�re przyci�gn�o uwag� m�czyzn, wyda�o si�
jej pozbawionym futra zwierz�ciem. Ale kiedy podesz�a bli�ej, zaniem�wi�a i
cofn�a si� o krok, chwytaj�c niewielki sk�rzany woreczek na szyi w nie�wiadomym
ge�cie obrony przed nieznanymi duchami. Przesuwa�a przez sk�r� ma�e przedmioty
wewn�trz amuletu, wypowiadaj�c zakl�cia. Ba�a si� podej�� bli�ej, ale pochyli�a
si� do przodu, wci�� nie dowierzaj�c, �e to, co mia�a przed oczami, jest
naprawd� tym, co widzi.
Nie myli�a si�. To nie zwierz� przyci�gn�o �ar�oczne ptaki. To by�o dziecko.
Wycie�czone, dziwacznie wygl�daj�ce dziecko!
Kobieta rozejrza�a si�, pr�buj�c zgadn��, jakie inne zagadki mog� czai� si� w
pobli�u. Zacz�a ci�gn�� nieprzytomn� dziewczynk�, lecz us�ysza�a j�k, wi�c
przesta�a. Jakby zapominaj�c o swych obawach, ukl�k�a przy dziecku i zacz�a nim
delikatnie potrz�sa�. A kiedy dziewczynka obr�ci�a si�, ukazuj�c ropiej�ce �lady
pazur�w i spuchni�t� nog�, kobieta natychmiast rozsup�a�a �ci�gno zamykaj�ce
woreczek ze sk�ry wydry.
M�czyzna id�cy na czele spojrza� za siebie i zobaczy� kobiet� kl�cz�c� przy
dziecku. Podszed� do nich.
- Iza! Chod�! - rozkaza�. - Przed nami �lady lwa jaskiniowego.
- To dziecko, Brun. Ranne, ale �ywe - odpowiedzia�a.
Brun spojrza� na wychudzon�, ma�� dziewczynk�, jej wysokie czo�o, ma�y nos i
dziwnie p�ask� twarz.
- Nie jest z klanu - orzek� z gwa�townym gestem i odwr�ci� si�, by odej��.
- Brun, to jest dziecko. Ona jest ranna. Umrze, je�eli j� tutaj zostawimy. - W
oczach Izy wida� by�o b�aganie, pomaga�a sobie gestykuluj�c.
Przyw�dca grupy wpatrywa� si� w kobiet�. By� od niej o wiele wy�szy - mia� ponad
150 centymetr�w wzrostu, mocno umi�niony i pot�ny z du��, wypuk�� klatk�
piersiow� i grubymi, pa��kowatymi nogami. Z wygl�du by� podobny do Izy, cho�
jego cechy zewn�trzne by�y bardziej wyraziste, mia� wydatniejsze �uki
nadczo�owe, wi�kszy nos. Nogi, brzuch, klatka piersiowa i g�rna cz�� plec�w
pokryte by�y szorstkim, br�zowym w�osem zas�uguj�cym prawie na miano futra.
Krzaczasta broda skrywa�a wydatn�, pozbawion� podbr�dka szcz�k�. Jego okrycie
r�wnie� by�o podobne, lecz troch� kr�tsze, inaczej zwi�zane i z mniejsz� liczb�
zak�adek i kieszeni do noszenia r�nych rzeczy.
Nie ni�s� �adnych pakunk�w, a jedynie bro� i zimowe futrzane okrycie
podtrzymywane na plecach szerokim sk�rzanym pasem owini�tym wok� pochy�ego
czo�a. Na prawym udzie mia� pociemnia��, wygl�daj�c� jak tatua� blizn� w
kszta�cie litery U, kt�rej ko�c�wki rozszerza�y si� na boki. By�a to oznaka jego
totemu �ubra. Nie potrzebowa� �adnych ornament�w podkre�laj�cych przyw�dztwo.
Jego postura i uleg�o�� innych dobitnie o tym �wiadczy�y.
Gdy opu�ci� zrobion� z ko�ci przedniej nogi konia maczug� z ramienia na ziemi� i
opar� jej uchwyt o udo, Iza pozna�a, �e Bron powa�nie my�li nad jej pro�b�.
Czeka�a spokojnie, skrywaj�c podniecenie, �eby da� mu czas do namys�u. Postawi�
na ziemi ci�k� dzid� i opar� jej hartowane ogniem drzewce o rami�. Poprawi�
bola, kt�re nosi� razem z amuletem na szyi, tak by roz�o�y� r�wnomiernie
wszystkie trzy kamienie. Zza rzemienia, kt�rym by� przepasany, wyci�gn�� pas
mi�kkiej jeleniej sk�ry. Zw�a� si� on na ko�cach, a w �rodku mia� wszyte
wg��bienie s�u��ce do miotania kamieni. Przesun�� sk�r� po r�ce i zamy�li� si�.
Brun nie lubi� szybko podejmowa� decyzji dotycz�cych klanu, zw�aszcza teraz,
kiedy byli bezdomni. Dlatego nie odm�wi� od razu. Powinienem by� wiedzie�, �e
Iza zechce jej pom�c, pomy�la�. Przecie� czasami praktykuje sw� uzdrowicielsk�
magi� nawet na zwierz�tach, zw�aszcza m�odych. B�dzie z�a, je�li nie pozwol� jej
pom�c temu dziecku. Jej pochodzenie nie robi tu �adnej r�nicy, ona widzi tylko
ranne dziecko. Hm, mo�e w�a�nie dlatego jest tak dobr� uzdrowicielk�. Ale nawet
uzdrowicielka jest tylko kobiet�. Co za r�nica, czy b�dzie z�a, czy nie? Dobrze
wie, �e nie powinna tego okazywa�, a i tak mamy do�� k�opot�w, nawet bez tego
rannego obcego dziecka. Ale jej totem, duchy... Czy nie rozz�oszcz� si�
bardziej, je�eli ona b�dzie z�a? Je�li znajdziemy now� jaskini�... nie, kiedy
znajdziemy now� jaskini�, Iza b�dzie musia�a uwarzy� nap�j na ceremoni�
dzi�kczynn�. A je�li b�dzie tak z�a, �e pope�ni b��d? Rozgniewane duchy mog�yby
wszystko zepsu�. I tak s� ju� dosy� z�e. W czasie ceremonii wszystko musi si�
uda�. Niech sobie we�mie dziecko, pomy�la�. Szybko zm�czy si� dodatkowym
obci��eniem, a dziewczynka jest tak wycie�czona, �e nawet czary mojej siostry
mog� jej nie pom�c. Brun wetkn�� proc� z powrotem za pas, podni�s� bro� i
wzruszy� ramionami. Niech robi, co chce, mo�e j� zabra� albo zostawi�, jak chce.
Odwr�ci� si� i szybko odszed�.
Iza wyj�a z koszyka sk�rzane okrycie, owin�a nim dziewczynk�, podnios�a j� i
przytroczy�a sobie do biodra. Zdziwi�a si�, jak niewiele wa�y�a. Dziecko
zaj�cza�o, kiedy je podnosi�a. Iza pog�aska�a je i zaj�a swoje miejsce za dwoma
m�czyznami.
Inne kobiety zatrzyma�y si� w pewnej odleg�o�ci od Izy i Bruna. Kiedy
spostrzeg�y, �e uzdrowicielka co� podnosi i zabiera ze sob�, ich r�ce zacz�y
wykonywa� szybkie ruchy podkre�lane nielicznymi gard�owymi pomrukami - oznakami
podra�nionej ciekawo�ci. Wszystkie by�y ubrane tak samo jak ona i nios�y r�wnie
du�o baga�u, z wyj�tkiem worka ze sk�ry wydry. By� to ich ca�y dobytek ocalony z
rumowiska pozosta�ego po trz�sieniu ziemi.
Dwie z siedmiu kobiet nios�y w zawini�tkach niemowl�ta. Trzyma�y je tu� przy
ciele, co u�atwia�o karmienie. W czasie postoju jedna z nich poczu�a kropl�
ciep�ej wilgoci, wysup�a�a wi�c nagie dziecko z zawini�tka i trzyma�a przed
sob�, a� przesta�o si� moczy�. W czasie d�u�szych postoj�w dzieci cz�sto by�y
okrywane mi�kkimi sk�rami i dodatkowo ok�adane r�nymi materia�ami, kt�re mia�y
za zadanie poch�ania� ich rzadkie wydaliny - runem dzikich owiec zbieranym z
ciernistych krzew�w, w czasie gdy zwierz�ta zmienia�y sier��, ptasim puchem, czy
wreszcie w��knami rozmaitych ro�lin. Ale w czasie w�dr�wki by�o pro�ciej i
wygodniej trzyma� nagie dziecko przed sob� i nie przerywaj�c marszu, pozwoli� mu
wypr�ni� si� na ziemi�.
Kiedy na nowo rozpocz�y marsz, trzecia kobieta podnios�a ma�ego ch�opca i za
pomoc� sk�rzanego pasa przytroczy�a go sobie do biodra. Chwil� potem zacz�� si�
wierci�, chc�c zej�� na ziemi� i i�� o w�asnych si�ach. Pu�ci�a go, wiedz�c, �e
wr�ci, kiedy si� zm�czy. Starsza dziewczynka, mimo �e nie by�a jeszcze kobiet�,
nios�a ci�ar jak wszystkie inne. Pod��a�a za matk� id�c� �ladami Izy, od czasu
do czasu zerkaj�c na ch�opca, m�czyzn� prawie, kt�ry zamyka� poch�d kobiet.
Stara� si� i�� w pewnej odleg�o�ci od kobiet, tak by wygl�da�o na to, �e jest
jednym z trzech my�liwych zamykaj�cych grup�, a nie jednym z dzieci. �a�owa�, �e
nie mo�e nie�� �adnego my�liwskiego trofeum i nawet zazdro�ci� jednemu ze
starc�w id�cemu z grup� kobiet, bo ten ni�s� na ramieniu wielkiego upolowanego z
procy zaj�ca.
My�liwi nie byli jedynymi zdobywcami po�ywienia dla klanu. Bardzo cz�sto robi�y
to kobiety, a ich dzia�ania by�y nawet pewniejsze. Nie zwa�aj�c na obci��enie,
przetrz�sa�y okolice tak umiej�tnie, �e prawie wcale nie zwalnia�o to tempa
marszu. Skupisko lilii zosta�o szybko pozbawione p�czk�w i kwiat�w, a kilka
uderze� motyki ukazywa�o delikatne, �wie�e korzonki. K��cza pa�ki by�y jeszcze
�atwiejsze do wyrwania z podmok�ego gruntu.
Gdyby nie to, �e si� przenosili, kobiety zapami�ta�yby miejsce pe�ne wysokich,
smuk�ych ro�lin, by powr�ci� do nich, gdy dojrzej�, i zebra� delikatne ogonki. A
jeszcze p�niej ��ty py�ek zmieszany ze skrobi� uzyskan� z w��kien starych
korzeni da�by w efekcie prza�ne, tre�ciwe ciasteczka. A gdy ko�ce ro�lin by si�
wysuszy�y, kobiety zebra�yby w��kna - wiele koszy, kt�re nios�y, by�o
uplecionych z twardych li�ci i �odyg. Ale teraz zbiera�y tylko to, co znalaz�y:
m�ode p�dy i delikatne li�cie koniczyny, lucerny, mleczu, oskubane z kolc�w
osty, nieco wczesnych jag�d i owoc�w. Ostro zako�czone motyki by�y w ci�g�ym
u�yciu. W zwinnych r�kach kobiet nic nie mog�o im uj��. S�u�y�y do podnoszenia
opad�ych konar�w, pod kt�rymi kry�y si� traszki i smakowite, t�uste g�sienice;
za pomoc� motyk kobiety wy�awia�y s�odkowodne mi�czaki, nie m�wi�c ju� o
rozmaitych bulwach, cebulkach i korzonkach, kt�re po prostu wykopywa�y z ziemi.
Wszystko to by�o natychmiast chowane w kt�rej� z rozlicznych kieszeni lub w
wolnym zak�tku jakiego� koszyka. Du�e, zielone li�cie s�u�y�y do owijania
r�nych rzeczy; niekt�re, jak �opian, nadawa�y si� do gotowania i jedzenia.
Wyschni�te kawa�ki drewna, ga��zki, trawy, a nawet zwierz�cy naw�z te� by�y
skrz�tnie zbierane. I chocia� p�nym latem wyb�r rzeczy nadaj�cych si� do
jedzenia by� wi�kszy, ju� teraz nie mo�na by�o narzeka� - je�li wiedzia�o si�,
gdzie szuka�.
Iza podnios�a wzrok, gdy doku�tyka� do niej starzec - by� po trzydziestce. Nie
ni�s� �adnych pakunk�w ani broni, mia� jedynie d�ug� lask�, kt�r� podpiera� si�
w czasie marszu. Jego prawa noga by�a kr�tsza i wyra�nie na ni� utyka�, a mimo
to porusza� si� z zadziwiaj�c� sprawno�ci�. Jego prawe rami� i uci�ta poni�ej
�okcia r�ka by�y w zaniku. Pot�ne rami�, r�ka i muskularna noga po lewej, w
pe�ni rozwini�tej stronie, nadawa�y mu ko�lawy wygl�d. Czaszka by�a wi�ksza ni�
u pozosta�ych cz�onk�w klanu. Komplikacje przy porodzie okaleczy�y go na ca�e
�ycie.
By� pierworodnym bratem Izy i Bruna. Gdyby nie kalectwo, zosta�by przyw�dc�.
Sk�ra, kt�r� nosi�, przyci�ta by�a na m�ski spos�b, a na plecach, wzorem innych
m�czyzn, przytroczone mia� ciep�e futro, kt�re s�u�y�o mu r�wnie� za pos�anie.
Do pasa mia� jednak przywi�zanych wiele pakunk�w, a na plecach p�acht� skrywaj�
jaki� wypuk�y przedmiot.
Lewa cz�� jego twarzy by�a mocno zniekszta�cona, brak by�o w niej oka, ale za
to prawe oko b�yszcza�o nie tylko inteligencj�, ale i czym� wi�cej. Mimo �e by�
kalek�, porusza� si� z powag� p�yn�c� z m�dro�ci i poczucia swego miejsca w
plemieniu. By� Mog-urem, najpot�niejszym czarownikiem, najgro�niejsz� i
najbardziej czczon� istot� wszystkich klan�w. By� przekonany, �e zdeformowane
cia�o by�o mu dane, by m�g� sta� si� po�rednikiem ze �wiatem duch�w, a nie po
to, by przewodzi� swemu klanowi. Doskonale zdawa� sobie spraw� z tego, �e w
wielu wypadkach jego w�adza znacznie przewy�sza�a w�adz� kt�regokolwiek z
przyw�dc�w. Tylko najbli�sza rodzina pami�ta�a imi� nadane mu przy urodzeniu i
zwraca�a si� do niego w ten spos�b.
- Creb - powita�a go Iza i uczyni�a gest oznaczaj�cy, �e mi�o jej, i� si� do
niej przy��czy�.
- Iza? - Wskaza� na dziecko, kt�re nios�a.
Kobieta rozchyli�a okrycie i Creb przyjrza� si� uwa�nie ma�ej, zarumienionej
twarzy. Jego oko pow�drowa�o w stron� spuchni�tej nogi i ropiej�cej rany, a
potem na uzdrowicielk�, staraj�c si� wyczyta� co� z jej twarzy. Dziewczynka
j�kn�a, a rysy twarzy Creba wyra�nie zmi�k�y. Pokiwa� g�ow� z aprobat�.
- Dobrze - powiedzia�. D�wi�k by� gard�owy, przypomina� burkni�cie. A potem
uczyni� gest, kt�ry mia� znaczy�: - Do�� �mierci.
Creb pozosta� z ty�u. Nie musia� podporz�dkowywa� si� zasadzie, kt�ra
przydziela�a ka�demu miejsce i pozycj�, m�g� i�� nawet z przyw�dc�, je�li mia�
na to ochot�. Mog-ur by� ponad i poza hierarchi� klanu.
Gdy Brun zatrzyma� si�, by rozejrze� si� po okolicy, �lady lw�w by�y ju� do��
daleko za nimi. Za rzek�, jak tylko si�ga� wzrokiem, widnia� pag�rkowaty step
przechodz�cy w oddali w p�ask�, zielon� r�wnin�. Nic nie zas�ania�o widoku.
Kilka rachitycznych drzewek stanowi�o dobr� perspektyw� dla rozleg�ej r�wniny,
podkre�laj�c jej pustk�.
W oddali chmura py�u zdradza�a obecno�� du�ego stada rogatych zwierz�t. Brun
�a�owa�, �e nie mo�e zwo�a� my�liwych i pogna� za stadem. Za nim rozci�ga� si�
szmat stepu i daleki, li�ciasty las. Po tej stronie rzeki step ko�czy� si�
niespodziewanie nadbrze�nym klifem, Kamienna �ciana przechodzi�a w podn�e
majestatycznych, pokrytych lodowcem g�r. Lodowe czapy mieni�y si� odcieniami
r�u, karmazynu, fioletu i purpury, odbijaj�c promienie zachodz�cego s�o�ca.
Gigantyczne, b�yszcz�ce klejnoty zdobi�y kr�lewskie szczyty. Przyw�dca by�
poruszony tym widokiem.
Zawr�ci� i poprowadzi� klan w stron� klifu, gdzie zawsze istnia�a mo�liwo��
znalezienia jaskini. Potrzebowali schronienia, ale najwa�niejsze by�o
znalezienie stosownej kryj�wki dla totemu. Opieku�cze duchy, je�eli jeszcze ich
nie opu�ci�y, potrzebowa�y domu. Duchy by�y na nich z�e, trz�sienie ziemi by�o
tego wyra�nym dowodem. Zniszczy�y dom i spowodowa�y �mier� sze�ciu cz�onk�w
plemienia. Je�eli nie znajd� sta�ego miejsca dla duch�w totemu, te opuszcz�
klan, zdaj�c go na �ask� i nie�ask� z�ych duch�w, kt�re przynosi�y choroby i
p�oszy�y zwierzyn�. Nikt nie wiedzia�, dlaczego duchy by�y rozz�oszczone, nawet
Mog-ur, mimo �e co noc odprawia� swe rytua�y, by ostudzi� ich gniew i oddali�
poczucie strachu ci���ce nad klanem. Wszyscy si� bali, ale najbardziej ba� si�
Brun.
Klan znajdowa� si� pod jego piecz� i Brun czu� brzemi� odpowiedzialno�ci. Duchy,
te niewidoczne si�y i ich niezg��bione zamiary, zbija�y go z tropu. Czu� si� o
wiele pewniej podczas polowa�. �adna z jaski�, kt�re do tej pory obejrza�, nie
nadawa�a si� - wszystkim czego� brakowa�o - a Brun robi� si� coraz bardziej
niespokojny. Cenne ciep�e dni, kiedy powinni gromadzi� zapasy na zim�, ucieka�y
bezpowrotnie, marnotrawione na poszukiwanie nowego domu. Wkr�tce mo�e zosta�
zmuszony do tego, by ukry� klan w jakiej� nieodpowiedniej dziurze i podj��
poszukiwania na nowo dopiero w przysz�ym roku. By�oby to bardzo niekorzystne.
Brun mia� gor�c� nadziej�, �e do tego nie dojdzie.
D�ugo szli wzd�u� podn�a klifu. Kiedy dotarli do w�skiego wodospadu spadaj�cego
wzd�u� kamiennej �ciany, Brun zatrzyma� grup�. Mg�a wodospadu i promienie s�o�ca
tworzy�y migotliw� t�cz�. Zm�czone kobiety postawi�y na ziemi swoje baga�e i
rozesz�y si� w poszukiwaniu drewna.
Iza roz�o�y�a futrzane okrycie, po�o�y�a na nim dziecko, a sama posz�a pom�c
innym kobietom. Martwi�a si� o dziewczynk�. Oddycha�a p�ytko i nadal si� nie
ockn�a; nawet jej poj�kiwania sta�y si� rzadsze. Iza my�la�a o tym, jak pom�c
dziecku i o zio�ach, kt�re mia�a w podr�cznym woreczku. Zbieraj�c drewno,
bacznie ogl�da�a okoliczne ro�liny. Ka�da z nich, bez wzgl�du na to, czy znana,
czy nie, mia�a dla niej warto�� medyczn� lub od�ywcz�. Zreszt� niewiele by�o
takich, kt�rych by nie zna�a.
Kiedy na podmok�ym brzegu ma�ego strumyka spostrzeg�a d�ugie �odygi maj�cych
w�a�nie zakwitn�� irys�w, jeden k�opot by� ju� rozwi�zany. P�dy chmielu wij�ce
si� wok� jednego z drzew podsun�y inny pomys�, ale zdecydowa�a si� u�y�
sproszkowanego chmielu, kt�ry mia�a w torbie, poniewa� jajowate szyszki tej
ro�liny by�y jeszcze niedojrza�e. �ci�gn�a mi�kk�, szar� kor� z krzaka olchy
rosn�cego nad wod� i pow�cha�a j�. Wydziela�a mocny aromat. Iza pokiwa�a g�ow� i
schowa�a kor�. Zanim posz�a z powrotem, nazbiera�a jeszcze kilka gar�ci m�odych
li�ci koniczyny.
Kiedy zebrano drewno i przygotowano ognisko, Grod, m�czyzna, kt�ry szed� na
przedzie z Brunem, wyj�� �arz�cy si� kawa�ek drewna owini�ty mchem i umieszczony
w rogu �ubra. Potrafili krzesa� ogie�, ale w czasie podr�y przez nie znan�
krain� �atwiej by�o zabra� roz�arzone drewno z jednego ogniska, pilnowa�, by nie
zgas�o, i rozpala� nowe ognisko, ni� pr�bowa� ka�dego wieczora wykrzesa� ogie�,
i to przy u�yciu nie wiadomo jakich materia��w.
Grod bardzo uwa�nie dogl�da� �aru w czasie w�dr�wki. Ognisko, z kt�rego
pochodzi�, zosta�o rozpalone drewnem z ogniska z zesz�ego dnia, ono za� mia�o
sw�j pocz�tek w ognisku wznieconym na szcz�tkach dawnej jaskini. Rytua�
zasiedlania nowego miejsca wymaga�, by rozpalony tam ogie� pochodzi� ze starej
siedziby.
Opieka nad ogniem mog�a by� powierzona tylko m�czy�nie stoj�cemu wysoko w
hierarchii. Gdyby ogie� wygas�... By�by to nieomylny znak �e opieku�cze duchy
ich opu�ci�y; dla Groda oznacza�oby to degradacj� z drugiego na najni�sze
miejsce w m�skiej cz�ci klanu - upokorzenie, na kt�re nie m�g� sobie pozwoli�.
Doznawa� wi�c wielkiego honoru, ale ci��y�a te� na nim ogromna odpowiedzialno��.
Podczas gdy Grod ostro�nie po�o�y� roz�arzony kawa�ek drewna na pod�ci�ce,
rozpalaj�c nowe ognisko, kobiety zabra�y si� do swoich zaj��. Sposobami
przekazywanymi z pokolenia na pokolenie szybko �ci�gn�y sk�r� z upolowanej
zwierzyny. Nied�ugo potem mi�so obraca�o si� na ro�nie. Wysoka temperatura
spiek�a je na zewn�trz, zatrzymuj�c soki.
Tymi samymi ostrymi kamiennymi no�ami, kt�rymi �ci�ga�y sk�r� i ci�y mi�so,
kobiety obra�y i pokroi�y korzonki i bulwy. Ciasno plecione, wodoszczelne kosze
i drewniane misy nape�ni�y wod�, a potem w�o�y�y w nie rozgrzane kamienie. Gdy
te si� och�odzi�y, wk�ada�y je na powr�t do ognia, a do wody wk�ada�y now�
porcj� kamieni. Gdy woda si� zagotowa�a, mo�na by�o ugotowa� w niej ro�liny.
Kobiety opiek�y grube larwy, a� sta�y si� chrupi�ce, a ma�e jaszczurki sma�y�y
tak d�ugo, �e ich twarda sk�ra sczernia�a i pop�ka�a, ods�aniaj�c upieczone,
smaczne mi�so.
Pomagaj�c w przyrz�dzaniu posi�ku, Iza czyni�a te� w�asne przygotowania. W
drewnianym naczyniu, kt�re wiele lat temu wyci�a z kawa�ka grubego konaru,
zagotowa�a wod�. Umy�a k��cza irys�w, prze�u�a je na papk� i wyplu�a do
gotuj�cej si� wody. W innym naczyniu - czarce wykonanej z dolnej szcz�ki jelenia
- utar�a li�cie koniczyny, odmierzy�a odrobin� sproszkowanego chmielu,
podzieli�a kor� olchy na ma�e kawa�eczki i zala�a wszystko wrz�c� wod�. Potem na
kamiennych �arnach roztar�a kawa�ek twardego, suchego mi�sa z �elaznych zapas�w.
W trzecim naczyniu zmiesza�a to z wywarem z gotowanych ro�lin.
Kobiety, kt�re chodzi�y za Iz�, rzuca�y w jej kierunku zaciekawione spojrzenia,
maj�c nadziej�, �e zobacz� jaki� znak obja�nienia. Wszyscy cz�onkowie klanu,
mimo �e starali si� tego nie okazywa�, a� kipieli z ciekawo�ci. Widzieli, jak
Iza podnios�a dziewczynk�, a kiedy rozbili ob�z, ka�dy z nich znalaz� jaki�
pow�d, by zatrzyma� si� w pobli�u. Wszyscy zastanawiali si�, w jaki spos�b
dziecko si� tam znalaz�o, co si� sta�o z reszt� jego klanu, a przede wszystkim
dlaczego Brun pozwoli� Izie je zabra�, mimo �e przecie� by�o inne.
Ebra lepiej ni� ktokolwiek inny wiedzia�a, jak bardzo Brun by� spi�ty. To ona
przecie� masowa�a mu szyj� i plecy i ona te� do�wiadcza�a - rzadkich, na
szcz�cie - nerwowych reakcji swego partnera. Brun by� znany ze swego
opanowania, wiedzia�a, �e �a�uje tych nielicznych wybuch�w z�o�ci, chocia� nigdy
nie pr�bowa� ich za�agodzi�, chocia�by przyznaj�c si� do nich. Ale nawet Ebra
zastanawia�a si�, dlaczego pozwoli� zabra� dziewczynk�, zwa�ywszy �e
jakiekolwiek odst�pstwo od zwyczaj�w mog�o tylko wzm�c gniew duch�w.
Mimo trawi�cej j� ciekawo�ci, Ebra nie zapyta�a Izy o nic, a wszystkie inne
kobiety sta�y za nisko w hierarchii, by nawet o tym pomy�le�. Nikt nie
przeszkadza� uzdrowicielce w jej magicznych praktykach, a Iza nie mia�a nastroju
do ja�owych rozm�w. Skoncentrowa�a si� na dziewczynce, kt�ra potrzebowa�a
pomocy. Creb r�wnie� interesowa� si� ni�, ale jego obecno�� Iza powita�a z
zadowoleniem.
Z niem� rado�ci� patrzy�a, jak czarownik podszed� do nieprzytomnej dziewczynki,
przyjrza� si� jej dok�adnie, a potem opar� lask� o du�y kamie� i zacz��
wykonywa� zdrow� r�k� p�ynne ruchy nad dzieckiem. Wzywa� dobre duchy do pomocy w
jej uzdrowieniu. Choroby i wypadki by�y tajemniczym odzwierciedleniem toczonej w
ciele walki duch�w. Magiczne umiej�tno�ci Izy pochodzi�y od duch�w opieku�czych,
kt�re przez ni� przemawia�y. �adne leczenie nie by�o jednak wa�ne bez
czarownika. Uzdrowicielka by�a jedynie narz�dziem w r�kach duch�w. Mog-ur
wstawia� si� za kim� bezpo�rednio u nich.
Iza nie wiedzia�a, dlaczego przej�a si� dzieckiem tak r�nym od nich
wszystkich, ale pragn�a, by dziewczynka prze�y�a. Kiedy Mog-ur sko�czy�, wzi�a
dziecko na r�ce i zanios�a nad wod�. Zanurzy�a dziewczynk� w wodzie po sam�
g�ow� i zmy�a z ma�ego cia�a brud i b�oto. Ch�odna woda o�ywi�a dziecko, kt�re
zacz�o si� rzuca� i wi�, wydaj�c z siebie d�wi�ki, jakich uzdrowicielka nigdy
jeszcze nie s�ysza�a. Wracaj�c, Iza trzyma�a ma�� przy sobie, uspokajaj�c j�
mi�kkim, gard�owym mruczeniem.
Delikatnie, cho� stanowczo przemy�a jej rany mi�kkim kawa�kiem kr�liczej sk�ry,
namoczonym w gor�cym wywarze z k��czy irysa. Potem zaczerpn�a papki z dna
naczynia, na�o�y�a j� bezpo�rednio na ran�, przykry�a kawa�kiem sk�ry kr�lika i
owi�za�a nog� dziecka pasami ze sk�ry jelenia, by utrzyma� ok�ad na miejscu.
Nast�pnie rozszczepion� ga��zk� wy�owi�a z naczynia koniczyn�, kor� olchy i
kamienie, odstawiaj�c je do ostygni�cia razem z misk� gor�cego roso�u.
Creb wykona� gest w stron� naczy�. Nie by�o to bezpo�rednie pytanie - nawet
Mog-ur nie zapyta�by uzdrowicielki bezpo�rednio o jej magiczne czynno�ci - by�
to raczej wyraz zaciekawienia. Izy nie dra�ni�a ciekawo�� brata; docenia� jej
wiedz� bardziej ni� ktokolwiek inny. U�ywa� te� tych samych zi�, cho� w innych
celach. Z wyj�tkiem rad klanu, gdzie spotyka�a inne uzdrowicielki, Creb by�
jedyn� osob�, z kt�r� mog�a porozmawia� na te tematy.
- To niszczy z�e duchy wywo�uj�ce zaka�enie. - Iza wskaza�a odka�aj�cy roztw�r z
k��czy irysa. - Ok�ad wyci�ga trucizn� i pomaga zagoi� ran�. - Podnios�a
ko�cian� czark� i zanurzy�a w niej palec, by sprawdzi� temperatur�. - Koniczyna
pobudza serce do walki ze z�ymi duchami. - Iza u�ywa�a kilku s��w, g��wnie dla
podkre�lenia gest�w.
Cz�onkowie klanu nie potrafili tak dobrze artyku�owa� d�wi�k�w, by powsta� z
nich j�zyk; porozumiewali si� g��wnie gestem i ruchem, lecz ich j�zyk migowy by�
zupe�nie zrozumia�y i bogaty w znaczenia.
- Koniczyna to po�ywienie. Jedli�my j� wczoraj - pokaza� Creb.
- Tak - zgodzi�a si� Iza - i zjemy j� dzisiaj. Wa�ne, jak si� j� przyrz�dza. W
czasie gotowania ma�a ilo�� wody wyci�ga z du�ej gar�ci koniczyny wszystko, co
potrzeba; li�cie si� potem wyrzuca. Creb pokiwa� ze zrozumieniem g�ow�, a ona
ci�gn�a dalej: - Kora olchy oczyszcza krew, wyci�ga z�e duchy, kt�re j�
zatruwaj�.
- Wyj�a� te� co� ze swojej torby.
- Sproszkowany chmiel oraz dojrza�e owoce. To j� uspokoi i b�dzie mog�a spa�
spokojnie. Kiedy duchy b�d� ze sob� walczy�, b�dzie potrzebowa�a si�.
Creb zn�w pokiwa� g�ow�. Zna� nasenne w�a�ciwo�ci chmielu, kt�ry u�yty inaczej,
wprowadza� w stan lekkiej euforii. Cho� zawsze interesowa�y go metody Izy, sam
rzadko udziela� informacji o sposobach u�ycia zi�, kt�re sam praktykowa�. Ta
ezoteryczna wiedza by�a zastrze�ona dla czarownik�w i ich uczni�w - nie dla
kobiet. Nawet nie dla uzdrowicielek. Na temat w�a�ciwo�ci ro�lin Iza wiedzia�a
wi�cej od niego i ba� si�, �e mog�aby zbyt wielu rzeczy si� domy�li�. By�oby
niewskazane, gdyby dowiedzia�a si� zbyt wiele na temat jego magii.
- A to drugie naczynie? - zapyta�.
- To ros�. Biedactwo jest na p� zag�odzone. Jak my�lisz, co si� sta�o? Sk�d
pochodzi? Gdzie jej bliscy? Sz�a chyba sama przez wiele dni.
- Tylko duchy znaj� prawd� - odpar� Mog-ur. - Czy jeste� pewna, �e twoja magia
na ni� podzia�a? Ona nie pochodzi z klanu.
- Powinna pom�c. Inni te� s� lud�mi. Pami�tasz, jak matka opowiada�a o
m�czy�nie ze z�aman� r�k�, tym, kt�remu pomog�a jej matka. Magia klanu
podzia�a�a na niego, chocia� po nasennym lekarstwie obudzi� si� p�niej ni�
zwykle.
- Szkoda, �e nie zna�a� matki naszej matki. By�a wspania�� uzdrowicielk�,
przychodzili do niej ludzie z innych klan�w. Szkoda; �e odesz�a do �wiata duch�w
tak szybko po twoich narodzinach. To ona opowiedzia�a mi o tym m�czy�nie, m�wi�
mi o nim te� poprzedni Mog-ur. Po wyzdrowieniu pozosta� z nami jeszcze przez
pewien czas i polowa� z klanem. Musia� by� dobrym my�liwym, bo zosta�
dopuszczony do ceremonii my�liwskiej. Tak, to prawda, oni te� s� lud�mi, ale
innymi - Mog-ur przerwa�.
Iza by�a zbyt domy�lna; nie m�g� powiedzie� za du�o, bo mog�aby wyci�gn�� z tego
jakie� wnioski dotycz�ce m�skich ceremonii. Raz jeszcze sprawdzi�a naczynia,
potem u�o�y�a g�ow� dziecka na kolanach i ma�ymi �ykami zacz�a je karmi�.
�atwiej posz�o jej z roso�em. Dziewczynka mamrota�a co� niesk�adnie i wykr�ca�a
si� od gorzkiego lekarstwa, ale nawet w stanie ot�pienia jej cia�o �akn�o
po�ywienia. Kobieta przytuli�a dziecko, gdy zapad�o w cichy sen, a potem
sprawdzi�a oddech i prac� serca. Zrobi�a, co mog�a. Je�eli dziewczynka nie by�a
zbyt wyczerpana, mia�a szans�. Wszystko zale�a�o teraz od duch�w i jej
wewn�trznej si�y.
Iza zauwa�y�a zbli�aj�cego si� Bruna. Patrzy� na ni� z niech�ci�. Szybko wsta�a
i pobieg�a pom�c przy posi�ku. Brun prawie zapomnia� o obcym dziecku, ale teraz
na nowo ogarn�y go w�tpliwo�ci. Mimo �e by�o w zwyczaju odwr�ci� g�ow�, by nie
przygl�da� si� rozmowie innych, nie m�g� nie zauwa�y� podniecenia cz�onk�w
klanu. Ich zdziwienie, �e pozwoli� zabra� dziewczynk�, udzieli�o si� jemu
samemu. Zacz�� si� obawia�, �e obecno�� w�r�d nich obcej istoty mo�e wzbudzi�
gniew duch�w. Mia� w�a�nie zagadn�� uzdrowicielk�, kiedy spostrzeg� go Creb i
szybko odci�gn�� na bok.
- Co si� sta�o, Brun? Wygl�dasz na zmartwionego.
- Iza musi porzuci� to dziecko, Mog-ur. Ono nie nale�y do klanu. Duchom nie
spodoba si�, �e jest z nami, kiedy szukamy nowej jaskini. Nie powinienem by�
pozwoli� Izie na zabranie dziecka.
- Nie, Brun - zaoponowa� Mog-ur. - Opieku�cze duchy nie gniewaj� si� za dobro�.
Znasz Iz�. Nie mo�e znie�� widoku czyjego� cierpienia i nie stara� si� pom�c.
Nie s�dzisz, �e duchy te� j� znaj�? Gdyby nie chcia�y, �eby Iza pomog�a dziecku,
nie zostawi�yby go na jej drodze. Musi w tym co� by�. Dziewczynka i tak mo�e
umrze�, Brun, ale je�li Ursus zechce wezwa� j� do �wiata duch�w, niech to b�dzie
jego decyzja. Nie wtr�caj si�. Umrze na pewno, je�li j� zostawimy.
Brun nie by� przekonany do ko�ca - w dziewczynce by�o co�, co nie dawa�o mu
spokoju - ale Mog-ur lepiej zna� si� na �wiecie duch�w, wi�c ust�pi�.
Po posi�ku Creb usiad� w zamy�leniu. Czeka�, a� wszyscy sko�cz� je��, �eby
zacz�� nocny rytua�. Iza zrobi�a mu pos�anie i przygotowywa�a si� na nast�pny
ranek. Mog-ur zabroni� m�czyznom spa� z kobietami a� do czasu znalezienia nowej
jaskini, by mogli skoncentrowa� sw� energi� na rytua�ach. Wszyscy winni mie�
�wiadomo�� wyrzecze�, kt�re mia�y w ko�cu doprowadzi� ich do nowego domu.
Izie nie robi�o to r�nicy. Jej partner zgin�� podczas trz�sienia. W czasie
pogrzebu op�akiwa�a go - gdyby post�pi�a inaczej, mog�oby to sprowadzi�
nieszcz�cie - ale nie martwi�a si� specjalnie jego brakiem. Nie by�o tajemnic�,
�e by� wymagaj�cy i okrutny. Nigdy nie by�o mi�dzy nimi �adnego uczucia. Teraz,
kiedy zosta�a sama, nie wiedzia�a, co Brun postanowi z ni� zrobi�. Kto� b�dzie
musia� si� zaj�� ni� i dzieckiem, kt�rego oczekiwa�a; mia�a tylko nadziej�, �e
nadal b�dzie mog�a gotowa� dla Creba.
Mog-ur doskonale zna� jej k�opoty. Iza czu�a, �e nie lubi� jej partnera tak jak
i ona, cho� nigdy nie wtr�ca� si� w ich sprawy. Gotowanie dla Mog-ura zawsze
uwa�a�