2774

Szczegóły
Tytuł 2774
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2774 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2774 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2774 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZDZIS�AW NOWAK ZB�JECKA WYPRAWA HOD�Y NASREDDINA W�ADCA W�ASNEGO LOSU Opowie�� pierwsza o przybyciu Hod�y Nasreddina pod mury stolicy kokandzkiego chanatu i o niezwyk�ym przyj�ciu, jakie oczekiwa�o go tu� za bram� Nic tak nie skraca czasu nu��cej podr�y jak ciekawe i my�l�ce towarzystwo. A czy� na bezludziu mo�e by� lepsze od w�asnej g�owy, setki razy sprawdzonej w trudnych sytuacjach? I od wiernego k�apoucha, z kt�rym zawsze mo�na si� podzieli� w�tpliwo�ciami bez obawy, �e wyszydzi je lub ujawni innym? Z takich i podobnych rozwa�a� Hod�� Nasreddina nieoczekiwanie wyrwa� wrzask: - Ej, ty tam w �achmanach! Podjed� no tu bli�ej. Piln� spraw� mamy do ciebie. Tylko ruszaj si� nieco �wawiej, ��wiu pustynny na o�le! Pod wielk� morw� sta�o trzech je�d�c�w w at�asowych strojach, kapi�cych od srebra i z�ota. Wo�a� najstarszy, grubas dzier��cy �uk i strza�� w d�oni. - Czy�by� mnie wzywa�, czcigodny? - odrzek� pytaniem m�drzec bucharski, zatrzymuj�c osio�ka. Na wszelki wypadek rozejrza� si� dooko�a. - A kogo, je�li nie ciebie, ��wiu pustynny na o�le? - wykrzykn�� niecierpliwie anta�ek �oju z d�ug� ry�� brod�. - I czemu si� wiercisz i kr�cisz jak kundel za w�asnym ogonem? Widzisz przecie�, �e poza nami trzema i tob� w ca�ej okolicy nie ma �ywego ducha. Hod�a Nasreddin cmokn�� na k�apoucha. Zbli�y� si� i zapyta� spokojnie: - Hm, a czeg� to spodziewasz si� ode mnie, czcigodny? Jam cz�owiek ubogi. - Nie pytaj, p�g��wku, lecz s�uchaj! W nosie mam twoje bogactwa niewarte z�amanego miedziaka - rozsierdzi� si� cha�at haftowany szczeroz�ot� nici�. - Potrzebny mi jeste�, by os�dzi� spraw� zwyczajnym ch�opskim rozumem. - Koniecznie ch�opskim? I koniecznie zwyczajnym? - zdumia� si� Hod�a. - A dlaczego? Boisz si� uczonych? - Lepiej milcz i s�uchaj uwa�nie, ��wiu pustynny! Kiedy t�dy przeje�d�ali�my, na morwie siedzia�y cztery dzikie pawie. "Ile ich pozostanie na ga��zi, je�li trafi� strza�� jednego?" - zapyta�em moich ch�opc�w, chc�c sprawdzi�, czy liczy� i my�le� potrafi�. "Naturalnie trzy. To prosty rachunek" - odpowiedzia� mi Jusup, starszy z syn�w. "Nie trzy, ale jeden. Ten trafiony strza��, bo tamte trzy przera�one odlec�" - sprostowa� go Said, m�j m�odszy. - No i co dalej, czcigodny? Nie trafi�e�? Aha, i zapewne dlatego nie znasz odpowiedzi - domy�li� si� m�drzec. - Pragniesz wi�c us�ysze� j� ode mnie? - Nie przerywaj mi, ��wiu pustynny na o�le! Podjechali�my na czterdzie�ci krok�w. Niestety, g�upie pawie przestraszy�y si� mnie i moich ch�opc�w. Zanim zd��y�em naci�gn�� ci�ciw�, uciek�y, gdzie pieprz ro�nie. Zagadka pozosta�a nie rozwi�zana. Co by� zatem zrobi�, gdyby� by� g��wnym s�dzi� Kokandu? Przyzna�by� racj� starszemu Jusupowi, czy mo�e Saidowi, m�odszemu od brata o p�tora roku? - Nigdy nie bytem g��wnym s�dzi� Kokandu i ma�a jest szansa, �e nim kiedykolwiek zostan�. Nie by�em te� dzikim pawiem wypoczywaj�cym w�r�d konar�w morwy - Hod�a Nasreddin u�miechn�� si� leciutko pod nosem. - Dlatego zamiast przyznawa� s�uszno�� starszemu czy m�odszemu z syn�w, wol� wam wszystkim, czcigodni, udzieli� nie najgorszej rady. Przedtem jednak pytanie: czy macie odrobin� czasu? Z�otem haftowany cha�at skin�� g�ow�. - O, to znakomicie - ucieszy� si� m�drzec g�o�no. - Poszukaj ci� tedy innego drzewa, na kt�rym przysiad�y cztery inne pawie. Ponownie podjed�cie na czterdzie�ci krok�w, tylko, na Allacha, po cichu, bez swar�w, bo znowu przep�oszycie ptaki. Wystarczy ci w�wczas strzeli� celnie, o czcigodny, a b�dziesz mia� prawid�ow� odpowied� na gn�bi�ce ci� pytanie. I nie zwlekaj�c ruszy� w dalsz� drog�. Do mur�w Kokandu pozosta�y jeszcze ze dwie godziny jazdy. A kto wie, czy nawet i nie wi�cej. Na szcz�cie k�apouch nie odczuwa� zm�czenia. Niezmordowanie przebiera� nogami. "Je�li kto� ma pecha, skr�ci kark nie z�a��c z grzbietu os�a" - pomy�la� Hod�a w pewnej chwili, patrz�c na coraz d�u�sze cienie i uni�s� si� wysoko w siodle. D�oni� przys�oni� oczy przed promieniami zachodz�cego s�o�ca. To, co ujrza�, zmusi�o go do nerwowego szarpania rzemieniem. Jak tylko umia�, ponagla� osio�ka do �wawszego biegu. - P�d�, m�j d�ugouchy! P�d� niby na skrzyd�ach. Mo�e uda si� nam dogoni� czas stracony na pust� rozmow� z tamt� beczk� �oju. Noc niedaleko. Rzeczywi�cie, dynia s�o�ca opu�ci�a si� niziutko, dotyka�a ju� niemal linii horyzontu. Losy dzisiejszej kolacji i noclegu zale�a�y wy��cznie od si� w nogach i pojemno�ci p�uc d�ugouchego zwierz�cia. Wraz z zachodem s�o�ca zamykano bowiem wszystkie dwana�cie wr�t w murach obronnych otaczaj�cych szczelnie Kokand. Kto nie zd��y� wjecha� przed zmierzchem do miasta, zmuszony by� nocowa� w polu, pod krzakami. Zamiast spocz�� w kt�rym� z go�cinnych karawan-seraj�w na stercie poduszek i pod watowan� ko�dr�, zadowala� si� k�p� suchej trawy i okryciem z gwiazd. A tak�e ponur� ko�ysank� szakalich i wilczych gardzieli. - P�d�, m�j d�ugouchy. P�d�! Na pr�no m�drzec bucharski pogania� k�apouchego druha. Biedne zwierz� o ma�o p�uc nie zgubi�o w mi�kkim, ci�kim piasku. Zd���? Nie zd���? A mo�e jednak?... Nie zd��yli. Kilkudziesi�ciu krok�w zabrak�o im do pe�ni szcz�cia i zas�u�onej wieczerzy. Z niewielkiej odleg�o�ci Hod�a Nasreddin widzia� i s�ysza�, jak wrota zatrzasn�y si� z przera�liwym �oskotem. "W�r�d z�ych s� i ludzie dobrzy. Warto popr�bowa�, jacy tkwi� za bram� - rozmy�la� m�drzec. Iskierka nadziei pob�yskiwa�a na dnie jego duszy. - Gdyby uda�o si� trafi� na stra�nika o szlachetnym sercu, z pewno�ci� uchyli�by wr�t i wpu�ci� nas do miasta". Niestety. Kiedy osio�ek na s�aniaj�cych si� nogach dotar� wreszcie pod mury Kokandu, we wrotach nie pozosta�a nawet szparka, przez kt�r� mog�aby si� przecisn�� najchudsza z pustynnych jaszczurek. Bez chwili namys�u Hod�a Nasreddin grzmotn�� kilka razy pi�ci� w bram�. Przestraszone �aby kumkaj�ce w pobliskim rowie zamilk�y na moment. W g��bokiej ciszy rozleg�y si� g�uche odg�osy uderze�. - Czemu tarabanisz, o�la g�owo? Nie widzisz, �e wierzeje ju� dawno zamkni�te? - zaskrzecza� ochryp�y m�ski g�os na murach. - Zamiast szwenda� si� po nocy, przyjd� jutro o wschodzie s�o�ca, jak czyni� to ludzie przyzwoici. A teraz zmykaj mi precz z oczu, je�li nie chcesz, abym zgni�y melon rozbi� na twej zakutej pale! Hod�a nie pos�ucha� �yczliwej rady, nie odst�pi� do ty�u. Za�omota� powt�rnie. - Ej, ty tam! Na g�ow� upad�e�? Szukasz guza wielkiego niczym strusie jajo? A mo�e �ycie obrzyd�o ci przed czasem? - odezwa� si� ten sam g�os z g�ry. - Kim jeste�, barani czerepie, �e nie interesuj� ci� porz�dki ustalone dla wszystkich kokandczyk�w? M�drzec nie zastanawiaj�c si� ani sekundy cisn�� w powietrze pierwsze lepsze s�owo, jakie wraz ze �lin� sp�yn�o mu z j�zyka: - W�adc�. - Co� powiedzia�, przyb��do? - Jam w�adc�. G�uchy�, str�u nocy? W pierwszej chwili stra�nik s�dzi�, �e si� przes�ysza�. Ale zaraz potem przerazi� si� �miertelnie. W�os zje�y� mu si� pod baranic�. A nu� to rzeczywi�cie nie jaki� tam zwyczajny sp�nialski p�g��wek, lecz prawdziwy w�adca w lichym przebraniu i na lichym rumaku? Kokandzki chan s�yn�� z dziwacznych pomys��w, niejeden z poddanych odczu� bole�nie na swej sk�rze skutki jego fanaberii. Dlaczego ten przed bram� mia�by by� lepszy? Na wszelki wypadek stra�nik wyci�gn�� szyj� i nadstawi� ucha. Po czym odezwa� si� z g�ry tonem znacznie �agodniejszym: - Powt�rz, prosz�, troszeczk� g�o�niej, bo nie dos�ysza�em. Kim jeste�, panie? Hod�a zadar� g�ow�. - W�adc� - rzek� ponownie. - D�ugo mi tu jeszcze ka�esz czeka� o pustym brzuchu, str�u nocy? - Poczekaj odrobink�, panie szlachetny. Male�k� minutk�. Kilkana�cie sekund. Po�ow� chwilki - tym razem g�os stra�nika ocieka� miodem. - Ja sam nie mog� decydowa� o otwarciu bramy. Ale ju� biegn� po naczelnika. Kiedy komendant stra�y nocnej us�ysza� od zziajanego wartownika, �e przed jednymi z wr�t miejskich sterczy jaki� w�adca, wskoczy� na oklep na rumaka i ok�adaj�c go knutem pogna� do pa�acu, a�eby o nieoczekiwanej wizycie zameldowa� Salimowi, najwy�szemu z rady wezyr�w. - W�adca? Do nas w go�cin�? O tej porze? Bez �adnej zapowiedzi? Dziwne. Wielki wezyr zaj�kn�� si� ze zdumienia i natychmiast po�pieszy� z nowin� w g��b pa�acu. Roztr�caj�c wielmo��w zgromadzonych w przedsionku, wpad� jak piorun do komnaty biesiadnej, w kt�rej chan odpoczywa� po sutym obiedzie. Le��c na brzuchu zabawia� si� gr� w szachy. Gra� z nadwornym bibliotekarzem, �oj�c mu sk�r� nieustannie, cho� dla nikogo nie by�o tajemnic�, �e w przesuwaniu figur na planszy swojemu urz�dnikowi nie dorasta� do pi�t. - Co si� sta�o, Salimie? W�ciek�y d�in ci� goni? - w�adca Kokandu podni�s� g�ow� znad szachownicy. - Uwa�aj, abym przez ciebie nie zapomnia� genialnych posuni�� wymy�lonych przed chwilk�. - Panie m�j, wybacz - z trudem wysapa� wielmo�a. - Pod murami - miasta stan�� jaki� tajemniczy w�adca i prosi ci� o bezzw�oczne pos�uchanie. Jego ludzie �omoc� w bram�, ��daj�c otwarcia. Po�ow� Kokandu wytr�cili ze snu. - No to co tu jeszcze robisz? - zirytowa� si� chan. - Na co czekasz, wnuku �limaka i pustynnej ��wicy? Czym pr�dzej z honorami nale�nymi w�adcy przywied� dostojnego go�cia do pa�acu. Towarzysz�c� mu �wit� rozlokuj w pokojach go�cinnych u siebie, jego samego za� wprowad� od razu do sali tronowej. Tam b�d� go oczekiwa� wraz z wielmo�ami. Kuszbeg� Salima jakby wichura zdmuchn�a. Na �mig�ym argamaku pop�dzi� ku bramie. Za nim pogna�o kilkunastu je�d�c�w stra�y przybocznej chana. Ju� z daleka wielki wezyr macha� r�kami i krzycza�: - Otwiera� szeroko! Rusza� si�, darmozjady! Wita� dostojnego go�cia! Migiem! Zabrzmia�y uroczyste tony wojskowych piszcza�ek i b�bn�w. Stra�nicy wyci�gn�li si� w r�wnym szeregu. Dw�ch najsilniejszych sapi�c z po�piechu i przej�cia pocz�o rozwiera� ci�kie, masywne wrota, okute �elazem. W rozszerzaj�cym si� powoli otworze ukaza� si� samotny je�dziec na osio�ku. Zakurzony, niepozorny, ze skromnym t�umoczkiem przy siodle. Najwy�szemu z rady wezyr�w oczy omal nie wylaz�y z orbit. To ma by� w�adca? Samotny pielgrzym, szary od siedemdziesi�ciu pustynnych py��w? Cz�owieczek w niczym nie przypominaj�cy ani chana Chiwy, ani emira Buchary? Do tego na burym k�apouchu, zamiast na rumaku l�ni�cym od klejnot�w i szczerego z�ota? Wielmo�a opami�ta� si� z najwy�szym wysi�kiem i g�os j�kaj�cy odzyska�: - To... ty jeste� w�adc�? Dopiero w�wczas Hod�a Nasreddin uprzytomni� sobie, i� wpad� w ka�u��, z kt�rej such� nog� wyj�� si� wszak�e nie da. Zza niewinnego �artu, zza drobnego figlika wyjrza�a g�ba kokandzkiego kata. Ha, c� na to poradzi�? Kiedy ju� powiedzia�o si� pierwsz� liter� alfabetu, trzeba powiedzie� i drug�. Potwierdzi� wi�c znowu: - Tak. Jam w�adca. - Niezwyci�ony i sprawiedliwy chan Kokandu, namiestnik Allacha na ziemi, w�adca ca�ego Wschodu zaprasza ci� z ogromn� rado�ci� do swego skromnego pa�acu, zapewne niegodnego twojej dostojnej osoby. Pozw�l, o szlachetny, �e b�d� ci wskazywa� drog�. Po tych uni�onych s�owach najwy�szy z rady wezyr�w rad nierad zeskoczy� z wierzchowca, pomocnikowi kucharza wyrwa� lejce i ze �le maskowanym grymasem obrzydzenia wdrapa� si� na grzbiet jego na wp� wylinia�ego os�a. Na wszelki wypadek, aby nie wywy�sza� si� ponad tego dziwacznego w�adc�, postanowi� mu towarzyszy� r�wnie� na k�apouchu. Podrepta� przodem, nie zapominaj�c co chwil� odwraca� si� i k�ania� niziutko. "Lepiej by�o mi pozosta� przez noc poza miastem. Po co ja si� tutaj pcha�em? I to jeszcze jako w�adca. W�adca co najwy�ej w�asnego losu. A i to nie zawsze. Ale c�, s�owo si� rzek�o. A s�owa raz wypuszczonego w powietrze nie prze�kniesz z powrotem" - rozmy�la� tymczasem m�drzec bucharski, nieustannie zezuj�c na lewo i na prawo. Gdyby uda�o si� uskoczy� w bok i znikn�� w ciemnej uliczce, by�aby szansa ocalenia g�owy. Tu niedaleko, za medres� Chakim-tjury, mieszka� garncarz Achmad�an, przed �wier�wieczem przyby�y z Buchary. Przyjaciel z lat szczeni�cych z pewno�ci� nie odm�wi�by schronienia cz�ekowi w potrzebie. Tylko jak si� do niego dosta�? Nie spos�b uwolni� si� niepostrze�enie spod opieki zbrojnych je�d�c�w, bacznie �ledz�cych ka�dy ruch, ka�dy gest dziwacznego w�adcy w ubogim przebraniu. Wkr�tce niezwyk�y orszak z�o�ony z dw�ch osio�k�w post�puj�cych na przedzie i kilkunastu wojskowych rumak�w pod��aj�cych z ty�u dotar� do urdy chana Kokandu. Wysokie �ciany pa�acu wyk�adane wielobarwn� mozaik� i o�wietlone rz�si�cie kolorowymi lampionami sprawia�y ba�niowe wra�enie, pe�ne urok�w wschodniej poezji. Tylko �e tutaj poezj� poprzedza�a surowa proza. Przed bram� wjazdow� do pa�acu w bruku ulicznym widnia� okr�g�y zakratowany otw�r. By�o to okno lochu, w kt�rym odbywali kar� wi�niowie �ywcem pogrzebani pod ziemi�. Nie karmieni przez stra�, �yj�cy jedynie z �aski przechodni�w, wrzucaj�cych w otw�r kawa�ki chleba, nieszcz�nicy zawodzili �a�o�nie, szlochaj�c bez s��w i bez najmniejszej nadziei na popraw� losu. - Biedacy - westchn�� Hod�a ze wsp�czuciem, zapominaj�c na moment o w�asnych k�opotach. - S�usznie zauwa�y�e�, panie dostojny - kuszbega Salim z ruchu warg niezbyt dok�adnie odczyta� s�owo wypowiedziane przez m�drca. -To �ajdacy! �ajdacy najgorszego gatunku, buntownicy i wichrzyciele. Tak�e kupcy i rzemie�lnicy nie p�ac�cy podatk�w. Siedzie� tu i j�cze� b�d� a� do �mierci, przypominaj�c innym o losie, jaki mo�e spotka� ka�dego, kto cho�by mrugni�ciem powieki chcia�by sprzeciwi� si� woli naszego w�adcy, sprawiedliwego chana Kokandu. Na d�u�sz� pogaw�dk� chanowego dostojnika z m�drcem bucharskim zabrak�o czasu. Sarbaz uzbrojony w d�ugie szablisko i cztery sztylety uchyli� kotar� os�aniaj�c� wej�cie do sali tronowej. Hod�a Nasreddin poprzedzany przez wielkiego wezyra wkroczy� do jaskini prawdziwego tygrysa-ludojada. * Narzu� cha�at roztropno�ci na ramiona, cz�owieku �ledz�cy przygody Hod�y Nasreddina, i odpowiedz, kt�ry z syn�w bogacza poluj�cego na pawie mia� racj�, starszy Jusup czy m�odszy Said? Mo�e uda ci si� rozwik�a� nie�atw� zagadk�, jeszcze zanim m�drzec z Buchary stanie przed obliczem okrutnego chana Kokandu. KOKANDZKIE ROZRYWKI Opowie�� druga o przedziwnej wizycie na kokandzkiego w�adcy oraz o niecodziennym sporze sprzedawcy oliwy ze starszym cechu miejscowych piekarzy Wchodz�cych do sali tronowej powita� g�o�ny szmer zdziwienia. Pa�acowi wielmo�e dyskretnie przecierali powieki. Chan wychyli� si� gwa�townie do przodu, niewiele brakowa�o, by zlecia� z monarszego krzes�a. Z najwy�szym wysi�kiem utrzyma� r�wnowag�. Przypatrywa� si� Hod�y ze zmarszczonymi brwiami i czo�em. Wreszcie zapyta� zdumiony: - Jeste� w�adc�? - Tak. - Hm, z wygl�du nie przypominasz pana �ycia i �mierci swoich poddanych. Cza�ma na �bie sp�owia�a, str�j mizerny, wyblak�y. Bez �ladu z�otej nici i klejnot�w. I podobno przyby�e� do nas na o�le? - S�dzisz po pozorach, panie dostojny - odrzek� uprzejmie Hod�a Nasreddin i zaraz wyja�ni�: - Cudowne per�y te� najpierw tkwi� w szkaradnej skorupie. Dopiero kiedy odrzuci� muszl�, ja�niej� pe�nym blaskiem, ciesz�c wzrok w�adc�w lub uroczych dziewczyn. - M�drze m�wisz, przybyszu - przyzna� chan �askawie. - Oczywi�cie wiesz, kim jestem, ja za� nie wiem o tobie niczego. Jestem w�adc� kokandzkiego chanatu, a ty? - Moja historia jest znacznie d�u�sza, panie dostojny. W jednym zdaniu zmie�ci� jej nie zdo�am - odpowiedzia� spokojnie m�drzec bucharski. - Los nie by� dla mnie zbyt �askawy. Z samego pocz�tku bytem w�adc� emiratu Wielkiepole. Niestety, wrogowie odebrali mi go si��. Potem by�em w�adc� chanatu Sadwinogronowy, lecz i ten odebrano mi podst�pnie. Nieco p�niej by�em w�adc� ksi�stwa Domojczysty, ale i to ksi�stwo nieszcz�sne musia�em porzuci�, gdy� wrogowie moi l�gli si� niczym myszy na polu pszenicznym. Przez pewien czas pozostawa�em w�adc� niewielkiego pa�stewka Byk�wibaran�w, lecz i tego mnie wkr�tce pozbawiono. Dzisiaj, przyznaj� z przykro�ci� i b�lem, pozosta�em ju� jedynie w�adc� Os�ak�apoucha. Z opowie�ci przybysza chan Kokandu zorientowa� si� szybko, �e ma przed sob� prawdziwego filuta, spryciarza kutego na cztery nogi. Znudzony towarzystwem dostojnik�w pa�acowych i wielmo��w o t�pych g�owach uradowa� si�, �e oto natrafi� na cz�owieka mog�cego dostarczy� mu rozrywki, o kt�r� tutaj coraz trudniej. Odpowiedzia� niby to z powag�: - Ciesz� si�, �e nie omin��e� Kokandu w swojej w�dr�wce po �wiecie. Ka�dy w�adca powinien troszczy� si� o los drugiego w�adcy. Pozw�l, �e zaprosz� ci� na wieczerz�. Potem, po nape�nieniu kiszek delikatnym jad�em i wonnymi napojami, zabawimy si� wraz z moimi wielmo�ami w rozwi�zywanie filozoficznych problem�w i zagadek, o jakich nie �ni�o si� najwi�kszym m�drcom Wschodu. W "Tysi�cu i jednej nocy" Szeherezada opowiada�a swemu w�adcy ba�nie i przypowie�ci, by ocali� �ycie. Ja wol� zagadki. Na znak dany przez chana s�udzy zacz�li wnosi� olbrzymie p�miski ze smako�ykami upitraszonymi przez armi� kucharzy. Kolacja zapowiada�a si� znakomicie. S�awny poeta i m�drzec, Musliheddin Saadi z Szirazu, powiada�: "G�ra jest ci�arem dla ziemi, a chan dla narodu". Co rzek�by, gdyby m�g� pozna� w�adc� Kokandu? Chana okrutnego, m�ciwego i, co gorsza, pozuj�cego na cz�owieka sprawiedliwego i przepe�nionego m�dro�ci�. O tym wszystkim Hod�a Nasreddin jeszcze nie wiedzia�. O tym wszystkim mia� si� przekona� dopiero po wieczerzy. Go�ci pragn�cych wype�ni� bezp�atnie �o��dki do syta i przesiedzie� kilka godzin w majestacie dumnego w�adcy pr�no by szuka� w pa�acowych komnatach o tak p�nej porze. Po zmierzchu w pokojach przebywali jedynie ci, co imienne musieli przyj�� zaproszenia. No i go�cie przypadkowi, lecz tacy pojawiali si� tutaj coraz rzadziej. Z�a s�awa wieczornej go�ciny roznios�a si� bowiem szeroko po okolicy. Ba, wybieg�a daleko w g��b granic s�siedniego emiratu Buchary i w stepy kazachskie. A potem jeszcze dalej, a� do chanatu Chiwy, a nawet Heratu. Wraz z pojawieniem si� ksi�yca na niebie nasta�y godziny ulubionej rozrywki chanowej. Godziny udr�ki dla pa�acowych dostojnik�w. - Dzisiaj... - zacz�� w�adca z wysoko�ci marmurowego tronu, spogl�daj�c na przyby�ych. Zgromadzeni wielmo�e skulili si�, pokurczyli gwa�townie jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki. Jedni pocz�li czym pr�dzej kry� si� za plecami drugich. Inni, g�owy chowaj�c g��boko w cha�aty, starali si� jak najmniej miejsca zaj�� w oku w�adcy. Byli nawet tacy, kt�rzy wystrojeni w szaty skrojone umy�lnie na t� okazj� z materii o barwie �cian komnaty, usi�owali znikn�� nieruchomiej�c na tle �ciany. - Dzisiaj... ty mi odpowiada� b�dziesz - czcigodny paluch wycelowa� w Hod�� Nasreddina. M�drzec bucharski sk�oni� g�ow� z szacunkiem. Nie zaprotestowa� nawet cieniem grymasu ni gestu. Zdziwienie wyros�e w oczach nagle o�ywionych dworak�w przybra�o rozmiary najwy�szego z minaret�w kokandzkiej medresy Chanhod�y. Kim�e jest �w przyb��da, co bez mrugni�cia powiek� zgodzi� si� podj�� ci�ar k�opotliwych pyta� i dostarczy� weso�ej rozrywki chanowi i jego �wicie? Dotychczas ka�dy, kogo d�gn�� palec chanowy, wymigiwa� si�, jak tylko umia� i potrafi�, wy�lizgiwa� si� niby pustynna jaszczurka z napotnia�ej d�oni. A to t�umaczy� si� wielkim b�lem gard�a, a to nag�ym atakiem g�uchoty, a to roztopieniem m�zgu i dwoma tysi�cami innych, r�wnie przemy�lnych wykr�t�w i wym�wek. I chocia� nieszcz�nik wywija� si�, chwytaj�c po drodze co tylko si� da�o, nie by�o wypadku, a�eby cokolwiek tym wsk�ra�. W ko�cu musia� odpowiada� na trudne pytania w�adcy, wywo�uj�c tym niezmiennie wrzaski rado�ci w�r�d dworak�w. Uszcz�liwionych, wniebowzi�tych, �e teraz oto z�o�liwy los dosiad� czyjego� innego grzbietu. Lada u�miech w�adcy by� zatem sygna�em do pot�nej uciechy, kt�ra p�oszy�a nawet najodwa�niejsze pawie spaceruj�ce po pa�acowych �cie�kach pysznego ogrodu. Tak dzia�o si� ka�dego niemal wieczora w ka�dym niemal dniu tygodnia. I nikt nie potrafi� sobie wyobrazi�, aby kiedykolwiek mog�o by� inaczej. A ten oto przyb��da - smrodliwy ha�biciel kokandzkich tradycji - pogodzi� si� z marnym losem ju� od pierwszej chwili. Bez protest�w, bez j�k�w i rozpaczliwego szlochania, bez czo�gania si� na brzuchu przed gro�nym tronem. - Najpierw przekonamy si�, c�e� wart, w�adco Os�ak�apoucha. Czy w og�le godzien jeste�, abym zaszczyci� ci� ciekawym problemem - zwr�ci� si� chan do Hod�y Nasreddina. - Na pocz�tek zostaniesz poddany niewielkiej pr�bie. Odpowiesz na siedem pyta�. Je�li ci si� powiedzie, dost�pisz dalszego zaszczytu. Przez t�um wielmo��w i dostojnik�w pa�acowych przebieg� dreszcz emocji. Widowisko rozpoczyna�o si� obiecuj�co. - No wi�c, powiedz mi... powiedz mi, cz�owiecze... - chan wci�gn�� na oblicze zas�on� zadumy. Pozorowa�, i� szpera uwa�nie pod czaszk�, cho� wszyscy wiedzieli doskonale, �e pytania wybra� z listy przygotowanej od dawna przez nadwornego bibliotekarza. - Powiedz mi, cz�owiecze, co jest najs�odsze w moim kraju? - Ludzki j�zyk - odpar� natychmiast Hod�a Nasreddin. - O tym, panie dostojny, mo�esz przekona� si� trzysta razy dziennie. Wystarczy ci jeno porozmawia� z w�asnymi dworakami, a tak�e tymi oto wielmo�ami i dostojnikami pa�acowymi. - Hm, a w takim razie, co jest najbardziej gorzkie na �wiecie? -zapyta�a ponownie z�otem i per�ami wyszywana tiubietiejka. - Tak�e j�zyk cz�owieczy - odpowiedzia� spokojnie m�drzec bucharski bez chwili wahania.- Nawet je�li� jeszcze nie mia� okazji prze�wiadczy� si� o prawdzie tego, co m�wi�. Z wysoko�ci tronu niewiele bowiem s�yszy si� s��w prawdziwych, panie dostojny. - Uhum, a czy wiesz, co jest bardziej k�amliwe od j�zyka k�amcy? - Jego serce. - Skoro ju� m�wimy o sercu, to mam r�wnie� i takie pytanie. Mo�e wiesz, w�adco Os�ak�apoucha, gdzie mie�ci si� serce g�upca? - U niego w g�bie. - A j�zyk cz�owieka m�drego? - U niego w sercu. - Dobrze m�wisz. Z rozs�dkiem i polotem - w g�osie chana Kokandu zabrzmia�a nuta z trudem tajonego podziwu. - A wi�c kolej na sz�ste pytanie, przybyszu. Odpowiedz, kto zm�czy� gadatliwego? Hod�a wskaza� palcem na w�asne ucho i odrzek�: - G�uchy. To sz�sta odpowied�, panie dostojny. Przedostatnia. - Kto najwi�cej oczu posiada? - Zazdro�nik, panie - Hod�a Nasreddin u�miechn�� si� szeroko. - M�� zazdrosny ma ich wielkie mn�stwo, rozmieszczone dooko�a g�owy. - Dosy� zatem pr�bnych pyta� na dzisiaj, w�adco Os�ak�apoucha. Przyznaj�, zadziwi�e� mnie, przybyszu - w�adca zdj�� z�oty pier�cie� z palca. -Bierz klejnot. Zas�u�y�e� na zacn� nagrod�. Ani razu nie dostarczy�e� okazji do rado�ci przys�uchuj�cym si� tu wielmo�om. Podobnego do ciebie m�drka nie go�cili�my jeszcze w pa�acu. Kim�e jeste� naprawd�? Cha�at na grzbiecie nosisz wytarty, a g�ow� na karku godn� masz Al-Chorezmiego*. W starej uczelni u do�wiadczonych mudarris�w zapewne pobiera�e� nauki. W kt�rej i u kogo? W jaki spos�b doszed�e� do niezmierzonych m�dro�ci? - Wiem z praktyk dnia codziennego, panie dostojny, �e najd�u�sza jest ta droga, kt�r� ludzie dochodz� do rozumu - odpowiedzia� m�drzec bucharski i znowu si� u�miechn��. - A ja ju� od d�ugich dziesi�tk�w lat jestem w�drowcem, kt�ry wiele widzia�, wiele s�ysza� i wiele stara� si� poj��, aby darmo chleba nie je��. - No c�, w�adco Os�ak�apoucha, dot�d by�e� doskona�y. Za chwil� przekonamy si�, jak sobie poradzisz z pr�b� w�a�ciw�, znacznie trudniejsz� i wa�niejsz� od siedmiu poprzedzaj�cych j� pyta�. Nie pocz�tek bowiem, lecz koniec wie�czy dzie�o cz�owiecze. W tym samym momencie przy wej�ciu do komnaty powsta� g�o�ny tumult. Wszyscy spojrzeli w stron� drzwi. W progu trzej stra�nicy powstrzymywali jakiego� grubasa, kt�ry si�� chcia� wedrze� si� do �rodka. - Ej, baranie g�owy, co si� tam dzieje? - pad�o pytanie z wysoko�ci monarszego krzes�a. Grubas wyrwa� si� stra�nikom i rymn�� plackiem u st�p tronu. Zawodz�c �a�o�nie t�uk� czo�em o posadzk�, a� zacz�y trzeszcze� i p�ka� delikatne kafelki. - M�w, na Allacha, o co ci chodzi? Czemu p�aczesz jak ko�l� pozbawione kozy? - Panie m�j i w�adco - grubas wyrzuci� z siebie istn� lawin� skarg i narzeka� - nazywam si� Muchammadorif Kamalbek. Jestem jednym z najbogatszych mieszka�c�w Samarkandy i zi�ciem samego kuszbegi, pierwszego wezyra bucharskiego dworu. Jecha�em tutaj w sprawach handlowych niezmiernie wielkiej wagi. Na drodze, tu� przed bram� miejsk�, twoi �o�nierze �ci�gn�li ze mnie nowiute�k� lisi� szub� podbit� at�asem, zloty �a�cuch i siedem z�otych pier�cieni wysadzanych szlachetnymi kamieniami. A wszystko to sta�o si� w bia�y dzie� pod murami Kokandu. Rozb�j oczywisty, panie m�j i w�adco. Grabie� godna i napi�tnowania, i przyk�adnych tortur. B�agam, rozka� ukara� niecnych opryszk�w w mundurach, mnie za� zwr�� zagrabione mienie. - Zaczekaj chwileczk�, Kamalbeku - wtr�ci� si� Hod�a Nasreddin rozpoznaj�c w grubasie swojego prze�ladowc� z Samarkandy sprzed roku. - Czy ten przepi�kny malinowy cha�at mia�e� na sobie w czasie napadu? - Tak. - I te jedwabne szarawary? - Tak. - I buty z mi�kkiej antylopiej sk�ry? - Tak. Ale co to ma do rzeczy? - zirytowa� si� Kamalbek. - Czemu wtr�casz si�, m�dralo, do spraw, kt�re ciebie wcale nie dotycz�? Nie widzisz, �e rozmawiam ze sprawiedliwym w�adc� Kokandu? - Widz�, Kamalbeku. Lecz widz� r�wnie�, �e albo ��esz nikczemnie, albo nie byli to �o�nierze chana - o�wiadczy� m�drzec powa�nym g�osem. - Z tego, co wiem, �o�nierze wielkiego chana zabraliby ci i malinowy cha�at, i jedwabne szarawary, i antylopie buty. Gdyby to naprawd� byli oni, nie pozostawiliby na tobie niczego poza gatkami. - S�ysza�e�? - uradowa� si� w�adca. - Cz�owiek znaj�cy doskonale �ycie udowodni� ci w spos�b przekonywaj�cy, �e w napadzie nie mogli bra� udzia�u moi �o�nierze. Musieli ci� ograbi� zwyczajni opryszkowie. Rozb�jnicy, jakich wielu kryje si� w okolicznych g�rach. - Ale�, panie m�j i w�adco... - j�kn�� grubas i z�apa� si� za serce. - Zamilcz. Za rzucanie nieuzasadnionych podejrze� na moich wiernych sarbaz�w zostaniesz zaraz ukarany siedemnastoma pa�kami -rzek�szy to chan skin�� na wartownik�w. - Ej, stra�e, do roboty. Po wykonaniu wyroku wsad�cie oszczerc� na kulawego os�a i odstawcie do granicy. Niechaj noga tego plugawego potwarcy nigdy wi�cej nie stanie na mych ziemiach, je�li nie chce a�eby do tych siedemnastu pa�ek dodano jeszcze siedemdziesi�t. Przera�ony Kamalbek obj�� kurczowo jedn� z kolumn przy wyj�ciu i zawy� niczym szakal, kt�remu �mier� za�wieci�a w �lepia. Stra�nicy z najwy�szym trudem rozerwali mu r�ce i pomagaj�c sobie kopniakami wywlekli przemoc� z sali. Opieraj�cego si� i wrzeszcz�cego wniebog�osy ponie�li na dziedziniec przed pa�acowe wrota, tradycyjne miejsce ka�ni dla jednych, za� uciech publicznych dla drugich. Tymczasem chan Kokandu u�miechni�ty i zadowolony z siebie oraz ze swoich dzielnych �o�nierzy klasn�� w d�onie. Na ten d�wi�k rozsun�a si� kotara. Do komnaty tronowej wkroczy�o kilku innych stra�nik�w popychaj�c mi�dzy sob� dw�ch, nigdy tu nie widzianych, m�czyzn. Przygarbionego chudzielca ubielonego m�k� a� po czubki uszu i t�g� beczk� sad�a b�yszcz�c� od t�uszczu. Obaj pozostawiali po sobie �lady widoczne z daleka. Szczup�y piekarzyna j�czmiennym kurzem znaczy� rysunek chodak�w, natomiast sprzedawca oliwy - bo nim by� �w drugi - o �wiec�cych d�oniach i obliczu plami� pod�og� znacznie wyra�niej i gro�niej. T�usto�� s�czy�a si� nieustannie z jego cha�ata, tworz�c na kafelkach posadzki coraz wi�ksze ka�u�e. Na widok rosn�cych plam chan poruszy� nosem, �ci�gn�� brwi. Dostrzeg� to Ibrachim Ubajdu��a, pisarz nadworny, lizus i pochlebca. B�yskawicznie doskoczy� do stoj�cych, odepchn�� stra�nik�w, zerwa� z grzbietu bogat� szat� i rzuci� pod nogi sprzedawcy oliwy. Niechaj t�uszcz raczej zbruka jego suknie ni� mia�by wyzwoli� �r�d�o chanowego gniewu. Uczynek wielmo�y usposobi� w�adc� przychylniej do �wiata. Nadstawi� �askawie ucha. D�ugo s�ucha� naczelnika stra�y, od czasu do czasu potakuj�c g�ow�. Wreszcie skin�� na sarbaz�w, aby podprowadzili bli�ej piekarza oraz sprzedawc� oliwy. A kiedy podeszli, wskaza� na nich r�k� i zwr�ci� si� do Hod�y Nasreddina: - Oto przypadkowa i nie�atwa zagadka, w�adco Os�ak�apoucha. Przed godzin� wys�a�em na bazar stra�nik�w, a�eby przywiedli przed nasze oblicze dw�ch k��c�cych si� ludzi. Takich, kt�rych nikt dotychczas rozs�dzi� nie zdo�a�. Nawet g��wnemu kadiemu Kokandu wys�uchuj�cemu skarg ludzkich pod �cian� medresy nie uda�o si� orzec sprawiedliwego wyroku w ich sprawie. Zagadkowy problem przerasta� go o p�tora rozumu. Ty, w�drowcze, spr�buj os�dzi� ich sprawiedliwie. Je�li ci si� nie powiedzie, zostaniesz odpowiednio ukarany. A wtedy pr�by os�du b�d� musieli si� podj�� ludzie tutaj zgromadzeni. Pami�taj przeto: nie jeno sw�j w�asny, lecz i ich los dzier�ysz teraz w d�oni. Musisz ustali�, kto ma racj�. Sprzedawca oliwy twierdz�cy, �e odda� d�ug piekarzowi, czy piekarz, kt�ry temu zaprzecza. Jeden i drugi przysi�ga na brod� Proroka, jeden k�ama� wi�c musi. Ba, ale kt�ry? Hod�a Nasreddin sta� nieruchomo i bez s�owa. Zmarszczy� tylko nieco czo�o i wzrokiem pe�nym napi�cia wpatrywa� si� w przyby�ych, jak gdyby w ich obliczach szuka� �lad�w trudnego rozwi�zania. Pierwszy zaniepokoi� si� Ibrachim Ubajdu��a, nie do��, �e lizus, to jeszcze i tch�rzem mocno podszyty. Przysun�� si� do m�drca i pocz�� zalewa� go radami cz�owieka nasi�k�ego panik�. Na szcz�cie Sulejman, s�dziwy stra�nik piecz�ci na dworze kokandzkim, wiedz�c, co warte mog� by� wskaz�wki panikarza, wcisn�� si� pomi�dzy Ubajdu��� a m�drca i szepn�� w ucho Nasreddinowe: - Nie s�uchaj Ibrachima Ubajdu��y, czcigodny w�drowcze przyby�y z daleka. To� to cz�ek zbytnio pochopny, od dziecka k�pany we wrz�tku. A ponadto ma tyle rozumu, co mysz jednodniowa. Nie �piesz si� zatem, na Allacha. My�l wolno i rozwa�nie. S�owo wypowiedziane w por� warte jest wielb��da. S�owo wypowiedziane dzisiaj warte znacznie wi�cej: g��w siedemdziesi�ciu. - Zgadzam si� z tob� ca�kowicie - odszepn�� mu Hod�a. - Po�piech tu zbyteczny. Wszak cierpliwo�� sprawia, i� li�cie morwy staj� si� barwnym at�asem. Tak, tak, pomy�le� nale�y, zastanowi� si� g��boko nad niezwyk�ym przypadkiem, zanim postawi si� pierwszy krok do przodu. Wiadomo nie od dzi� i nie od wczoraj, �e czas i potrzeba s� rodzicami najlepszych rozwi�za�. Po d�u�szej chwili medytowania w spokoju m�drzec bucharski podszed� do grupy zbrojnych otaczaj�cych dw�ch ludzi zwa�nionych i zapyta�: - Czcigodni, a gdzie� podzia�a si� przyczyna sporu? Gdzie owe pieni�dze? - Tutaj, panie - naczelnik stra�y wskaza� na sakiewk� napuch�� od monet. - Oddajcie mi moje dirhemy - wrzasn�� w tym momencie piekarz i zacz�� szarpa� si� w r�kach sarbaz�w. Dopiero gdy kt�ry� zniecierpliwiony zdzieli� go pa�k� z ty�u po �bie, piekarz j�kn�� i zamilk�, zawis� na r�kach podtrzymuj�cych go stra�nik�w. Toczy� jedynie ciel�cym wzrokiem po zgromadzonych. - S�dzio los�w ludzi nieszcz�liwych, spraw, aby sprawiedliwo�ci sta�o si� zado�� - gruba beczka oliwy pok�oni�a si� nisko chanowi. - Odda�em pieni�dze raz, dlaczego mia�bym je oddawa� po raz drugi? - Ju� od dziesi�ciu dni mam te monety, a mi�dzy nimi nie ma ani jednej od sprzedawcy oliwy - piekarz ockn�� si� i pocz�� znowu wrzeszcze�: - ��e ten zbiornik zje�cza�ej oliwy! K�amie plugawi�, usi�uj�c wm�wi� wam wszystkim, i� odda� mi nale�ny d�ug. On mi nawet pok�onu codziennego nie oddaje, a c� dopiero pieni�dze. - Hm, a w takim razie od kogo je dosta�e�, piekarzu? - zapyta� m�drzec bucharski wskazuj�c na p�kat� sakiewk� le��c� u st�p naczelnika stra�y. - Chcesz wiedzie�? Wi�c s�uchaj. Od sprzedawcy sukna, czcigodnego Achmeda, od Umurzoka nosiwody, od siwobrodego krawca Sajfulmulka, od powro�nika Mardanali, od tkacza Elmurada, kt�ry r�wnie� by� mi winien pieni�dze za pieczywo. Mia�em tak�e od dawna kilka swoich miedziak�w i siedem srebrnych dirhem�w. S�owa moje ka� sprawdzi�, panie, a przekonasz si� wtenczas, i� z czystej prawdy zosta�y utkane. - S�ysza�e�? Co ty na to? - zwr�ci� si� nast�pnie Hod�a do sprzedawcy oliwy. - Tylko tyle, sprawiedliwy panie, �e naprawd� odda�em piekarzowi wszystko, com by� winien. Wyp�aci�em mu pieni�dze zaledwie przed godzin�, nie wcze�niej. Ale ten sple�nia�y czerw m�czny zd��y� ju� o tym zapomnie�. Skry� dirhemy we w�asnej sakiewce i po raz drugi upomina si� o srebro. W ten spos�b m�g�bym mu zwraca� monety a� do ko�ca �wiata. Albo jeszcze d�u�ej. Co wi�c mam robi�? Hod�a Nasreddin nie odpowiedzia�. Zanurzy� si� w my�lach. Milcza� pi�� minut. Dziesi��. Wreszcie min�� kwardans. Zaniepokojonym wielmo�om zda�o si�, i� zasn��. W umys�ach dostojnik�w pa�acowych zacz�o kie�kowa� przekonanie, �e oto arba ich losu skrzypi�c i kolebi�c si� rozpoczyna toczy� swoje wysokie ko�a coraz pr�dzej i pr�dzej w kierunku przepa�ci, z kt�rej dla �ywych nie mo�e ju� by� powrotu. W ponurym nastroju oczekiwano na wyrok chanowy. Zanim w�adca Kokandu otworzy� usta, zas�on� ciszy przerwa� jednak�e g�os filozofa Buchary: - Panie wielki, ka� s�ugom przynie�� natychmiast naczynie pe�ne wrz�tku. Znalaz�em spos�b, aby wy�owi� prawd� z sakiewki piekarza. Westchnienie siedemdziesi�ciu ust na skrzyd�ach ulgi ulecia�o pod chmury. Niczym za dotkni�ciem czarodziejskiej pa�eczki t�um o�ywi� si�, gwa�townie kiwaj�c g�owami i wymachuj�c r�koma, Ibrachim Ubajdu��a ogarni�ty uczuciem wdzi�czno�ci podbieg� do Hod�y Nasreddina z pokornie prze�amanym karkiem. Przypad� do kolan m�drca. Wyszepta� gor�co: - Bardzo to roztropne posuni�cie z twojej strony, w�drowcze. Bardzo roztropne. Czarka wrz�tku wylana za ko�nierz nawet najbardziej upartego z uparciuch�w musi przy�pieszy� mow� jego j�zyka. Ta�cz�c z b�lu obydwaj wy�piewaj� prawd� potrzebn� dla ocalenia g��w siedemdziesi�ciu. - Tobie, Ubajdu��o, nawet wiadro oleju niewiele by pomog�o w podobnej sytuacji. Nie zm�drza�by� ani odrobin� - Hod�a Nasreddin roze�mia� si� p�g�osem. - Wrz�tek bezbole�nie ujawni tajemnic� sp�aconego d�ugu. Przekonasz si� za chwilk�. Patrz tylko uwa�nie. Rzeczywi�cie. Nie up�yn�o czasu wi�cej, ni� potrzeba go na prze�kniecie kilkunastu �y�ek p�owu, gdy okaza�o si�, �e monety sprzedawcy oliwy znajdowa�y si� jednak w sakiewce piekarza. Kr�l kokandzkiego pieczywa ze�ga�, sprzedawca t�uszcz�w prawd� g�osi� - oto rezultat dociekliwo�ci Nasreddinowej. Dociekliwo�ci, kt�ra ocali�a siedemdziesi�t dwa czerepy, jeden za� - piekarzowy - skaza�a na sze�ciotygodniowe rozmy�lania w lochu podziemnym kokandzkiego zindana. * Zastan�w si� teraz, cz�owieku �piesz�cy tropem przygody Nasreddinowej, i os�d�, w jaki spos�b filozof Buchary wyjawi� tajemnic� piekarzowego mieszka. Pami�taj, przy tym, �e ostro�no�� w s�dach nikomu jeszcze nie przynios�a wstydu, wstyd przynosi dopiero brak s�d�w. WYROKI ROZWAG� NAPE�NIANE Opowie�� trzecia o tajemniczych m�ach: Hassanie naiwnym jak m�oda dziewczyna, Hassanie fa�sz obnosz�cym po �wiecie i Hassanie wielce do�wiadczonym Dawna przyja�� nie siwieje. Najserdeczniejszych s��w �wiata zabrak�oby na opisanie spotkania Hod�y Nasreddina z garncarzem Achmad�anem. Prawie calute�k� noc przegadali obydwaj m�owie, wspominaj�c przygody m�odzie�cze z bliskiej im obu Buchary. Przy wschodnich s�odko�ciach, herbacie gor�cej jak �rodek dnia na �rodku pustyni oraz wy�mienitych potrawach przyrz�dzonych przez Dilar�, �on� pana domu, czas up�ywa� im niepostrze�enie. Nic zatem dziwnego, �e �wit nie by� w stanie ich przebudzi�. Zaspali. I a� do po�udnia �nili o czasach, kt�re nigdy nie powr�c�. Dopiero po obiedzie usi�owali dop�dzi� dzie� umykaj�cy. Czym pr�dzej za�adowali na grzbiet os�a dwa worki pe�ne glinianych wyrob�w: mis wypalonych w piecu na kamie�, zgrabnych dzbank�w i prze�licznie zdobionych pia�ek - bezuchych fili�anek do herbaty. W doskona�ym nastroju ruszyli w kierunku g��wnego bazaru Kokandu. Nie ujechali daleko. W pewnej chwili, jeszcze przed rzeczk� Soch dziel�c� Kokand na dwie cz�ci, drog� zast�pi� im stra�nik miejski, poszukuj�cy kilku miedziak�w tam, gdzie ich nie zgubi�. Podejrzliwy str� �adu publicznego pochwyci� k�apoucha za uzd�. - Ej, wy tam! Co ukrywacie w tych sakwach? Skradzione przedmioty? A mo�e towar przewieziony przez bram� grodzk� bez op�acenia stosownej daniny? To m�wi�c uderzy� pa�k� w jeden z work�w. Garncarz struchla� s�ysz�c j�k skorup. - Je�li jeszcze raz grzmotniesz pa�k�, powiem, �e nie wieziemy niczego - odrzek� bez namys�u Hod�a. - I b�dzie to szczera prawda. Stra�nik zwr�ci� gro�ny wzrok ku m�drcowi. - Ej, m�dralo, zbli� si� - warkn��. - Widz�, �e oz�r d�u�szy masz ni�li osio� ucho. Nie znam ci�, nie jeste� chyba tutejszy. Przyznaj si�, wnuku czarnej ropuchy, sk�d i dok�d idziesz? - Sk�d, wiem doskonale, ostojo kokandzkich porz�dk�w - odpowiedzia� uprzejmie Hod�a Nasreddin. - Ale dok�d, nie mam najmniejszego poj�cia. - Drwisz sobie z przedstawiciela w�adzy? Taki� odwa�ny czy taki� g�upek? A mo�e co� kr�cisz? - wrzasn�� stra�nik i ucapi� m�drca za cha�at. - P�jdziesz ze mn�. Pogadamy na wartowni, wnuku czarnej ropuchy! Mamy tam siedemdziesi�t siedem sposob�w skutecznie rozpl�tuj�cych najoporniejsze nawet j�zyki. C� mia� robi� Hod�a Nasreddin? Po�egna� si� z garncarzem �ycz�c mu lepszego szcz�cia na bazarze, a sam pod opiek� str�a kokandzkich porz�dk�w pomaszerowa� w nieznane. Zaraz za drzwiami wartowni stra�nik zameldowa� setnikowi, olbrzymowi w baraniej czapie z ozdobnym chwostem: - Panie m�j, ten oto bezczelny �az�ga na�miewa� si� przy �wiadkach z �adu panuj�cego w Kokandzie i w ca�ym chanacie. A na pytanie, sk�d i dok�d idzie, powiedzia�, i� nie ma zielonego poj�cia. Panie m�j, co s�dzisz o jego s�owach i zuchwa�ym zachowaniu? Zas�u�y� na czterdzie�ci pa�ek? A mo�e gniazdo mr�wek wepchn�� mu w nogawk�? - M�wi�em jedynie prawd�. Ka�dy mi to przyzna - Hod�a Nasreddin po�o�y� d�o� na sercu na dow�d, i� nie ��e. - Tak�e i ty, panie. Bo pos�uchaj. Doskonale wiedzia�em, sk�d id�. Z domu mojego serdecznego przyjaciela, garncarza Achmad�ana. A dok�d? Nie, tego nie wiedzia�em. No bo jakim cudem m�g�bym odgadn��, �e przyjd� tutaj, na wartowni�? Nie wiadomo, czym zako�czy�aby si� wizyta m�drca bucharskiego w gnie�dzie jadowitych szerszeni, gdyby nie setnik Bobod�an. Ten, zaledwie spojrza� na twarz w��cz�gi podejrzanego o ci�kie przest�pstwa, rozpozna� w nim niezwyk�ego go�cia przyby�ego wczoraj wieczorem do pa�acu. Cz�owieka, kt�rego nadaremnie poszukiwano od wczesnego rana na polecenie kuszbegi Salima, najwy�szego z rady wezyr�w. Uszcz�liwiony z odnalezienia zguby skoczy� naprzeciw m�drca tak gwa�townie, �e barania czapa z chwostem zjecha�a mu na oczy. O�lepiony na moment, potkn�� si� i jak d�ugi gruchn�� na ziemi�. - Aj, aj, jak to dobrze, �e� si� tu pojawi�, panie szlachetny - j�kn�� bole�nie, le��c plackiem u st�p Hod�y Nasreddina. - I, prosz�, nie gniewaj si� na tego gorliwego mato�ka. To doskona�y stra�nik, gorliwy i pracowity, tyle �e bez g�owy. Nie odr�nia pospolitych �otrzyk�w i w��czykij�w od przyjaci� dworu. Panie szlachetny, w pa�acu w�adcy oczekuj� ci� od dawna. Poszukiwali�my wszyscy twej dostojnej osoby od samego �witu. Bezskutecznie. Na wszelki wypadek odprowadz� ci� teraz do wr�t chanowej urdy, aby� nie zb��dzi� gdzie� po drodze. I aby�my nie musieli szuka� ci� po raz drugi. - Chod�my zatem do pa�acu - zgodzi� si� Hod�a i wyci�gn�� r�k� do setnika. - Wstawaj. Nie b�dziesz wszak�e le�� przez ca�e miasto na czworaka? Dzie� dzisiejszy zdawa� si� by� bli�niakiem dnia wczorajszego. I zn�w, jak poprzedniego wieczoru, pod��ali szerok� strug� przez wrota pa�acowe wielmo�e wystrojeni w przepyszne cha�aty i z�ocone pantofle. Po�r�d t�umu bogatych, wielobarwnych i klejnotami wyszywanych tiubietiejek tylko jedno nakrycie g�owy razi�o czerni� i skromnym bia�ym haftem. Spo�r�d licznych wspania�ych z�ocistych szat zaledwie jeden str�j - zwyk�y i codzienny - k�u� oczy wszystkich. I zn�w, jak poprzednio, zabrzmia�y piszcza�ki uroczystym tonem, za�piewa�y pod smyczkiem kaszgarskie rebaby, zadudni�y g�ucho b�bny oraz dojry. Na d�wi�ki te siedemdziesi�ciu najbogatszym wielmo�om chanatu poblad�y oblicza, a g�owy ich pochyli�y si� nisko, niziutko, pokornie �cieraj�c kurze z p�yt posadzkowych tronowej komnaty. Na ugi�tych nogach bogacze oczekiwali kolejnych niespodzianek wal�cych si� lawin� z g�ry. Po�r�d siedemdziesi�ciu prze�amanych do ziemi sylwetek zaledwie jedna stercza�a dumnie wyprostowana, jeno z lekko sk�onion� g�ow�. Tymczasem wielki chan Kokandu tylko wszed� jeszcze si� dobrze nie rozejrza�, a ju� wy�uska� z barwnego t�umu niepozorn� sylwetk� Hod�y Nasreddina. Kiwn�� dostojnym palcem na m�drca, by zbli�y� si� o kilka krok�w. - Cieszysz moje oko, w�adco Os�ak�apoucha - rzek� z promienn� g�b�. - Widz�, bez wahania przyby�e� do pa�acu na spotkanie z nami. Nie minie ci� za to odpowiednia nagroda. Zapewne chcia�by� zn�w us�ysze� pytania g��bokie i zagadkowe, przeznaczone dla uszu umiej�cych s�ucha�? Chan kokandzki wiedzia� doskonale, �e stawianie pyta� robi z cz�owieka m�drca. Zadawa� je wi�c woko�o przy ka�dej okazji, aby w�r�d poddanych, a tak�e w�r�d pos��w z odleg�ych krain uchodzi� za w�adc� o wielkim rozumie. Sposobno�� ponownego wypr�bowania dowcipu w�drownego filozofa pozwala�a mu ukaza� si� w blasku, kt�rego nigdy nie potrafi� wykrzesa� z �b�w miejscowych bogaczy. - Nie b�dziesz mie� nic przeciwko decyzji, �e i dzisiejszy wiecz�r po�wi�cimy tobie, cz�owieku podr�uj�cy nie wiadomo sk�d i nie wiadomo dok�d? - ci�gn�� dalej chan Kokandu siadaj�c z podwini�tymi nogami na tronie. - B�dziesz odpowiada� na trudne pytania, raduj�c serca nasze wyrokami pe�nymi rozwagi i g��bokich przemy�le�. T�um dostojnik�w pa�acowych spogl�da� z podziwem na bucharskiego m�drca, kt�ry - u�miechaj�c si� przy tym jak dziecko nic nie rozumiej�ce lub cz�owiek pora�ony bezdenn� g�upot� - w milczeniu potakiwa� nieustannie s�owom w�adcy. - Los m�j w twoich r�kach, panie szlachetny - Hod�a Nasreddin otworzy� wreszcie usta. - Zamieniam si� w s�uch. Pytaj zatem, o szczodrobliwy. Chan zrzuci� pantofle i rozsiad� si� wygodnie na stercie z�ocistych poduszeczek pokrywaj�cych tron, odczeka� chwil�, a� napi�cie wzro�nie pod sufit, po czym zacz�� cedzi� s�owa przemy�lane zawczasu: - Kto jest bardziej niebezpiecznym z�odziejem od najzr�czniejszego z rzezimieszk�w? Nawet od kr�la w�amywaczy, s�ynnego z�odzieja z Bagdadu? - Marnotrawca, panie. Chan Kokandu otworzy� szeroko oczy ze zdziwienia. Strza�a Nasreddinowej odpowiedzi trafi�a bowiem w sam �rodek problemu. Trwa�o chwilk�; zanim w�adca otrz�sn�� si� i wypu�ci� spomi�dzy warg nast�pn� zagadk�: - Czy wiesz, co u doros�ych istot bywa �lepe na obydwoje oczu? I tym razem Hod�a odpowiedzia� momentalnie: - Tylko szcz�cie, o dostojny. - Kt�re ze wszystkich zwierz�t na �wiecie ma najwi�kszy apetyt? Kt�re jest najg�odniejsze? - Cz�owiek zawistny, panie. Zawistnik mo�e mie� wzg�rze brzucha twarde i nad�te od jad�a, kiszki wype�nione po same gard�o, a oczy wci�� jeszcze g�odne i nienasycone. - Tak, tak. Trudno zaprzeczy� - zgodzi� si� w�adca �askawie. - A czy wiesz, cz�owieku podr�uj�cy, co jest twardsze nie tylko od brzucha �akomca, ale tak�e od granitowego g�azu? - M�czyzna do�wiadczony przez los. Wiedz, o sprawiedliwy, �e nawet od najsilniejszych cios�w �lad rysy na nim nie pozostanie. - Hm, a w takim razie co jest delikatniejsze od p�atk�w r�y? - R�wnie� cz�owiek. Lecz cz�owiek wra�liwy, panie dostojny. Wystarczy czasami jedno s�owo, aby go z�ama�. I to tak, �e ju� nigdy si� nie zro�nie. - Niezwyk�e znajdujesz odpowiedzi, w�adco Os�ak�apoucha. Ale, przyznaj�, g��bokie i prawdziwie s�uszne. Trudny z ciebie przeciwnik dla najlepszych z filozof�w Wschodu i Zachodu. No, a teraz kolej na sz�ste pytanie: najsmaczniejszy posi�ek dla zg�odnia�ego m�czyzny? - Ten, kt�ry gotowy oczekuje na stole - rzek� Hod�a i od razu wyja�ni�: - Bo tak ju� jest na tym nie najlepiej urz�dzonym �wiecie, panie szlachetny, �e sytemu nawet t�uszcz nie smakuje, g�odnemu za� woda s�odk� b�dzie. Chan Kokandu pokiwa� g�ow� ze zrozumieniem. Natychmiast w �lad za nim pocz�li cmoka� z zachwytu wielmo�e. Od kiwaj�cych si� gorliwie z�oconych tiubietiejek oraz zawoj�w przyozdobionych klejnotami wiatr poszed� po komnacie. - Zgoda, w�adco Os�ak�apoucha. Lecz musisz przyzna�, i� to pytanie nie by�o zbytnio uci��liwe. Inaczej, s�dz�, b�dziesz �piewa� po pytaniu si�dmym, ostatnim na dzisiaj. Bo czy wiesz, cz�owieku w�druj�cy po muzu�ma�skim �wiecie, dlaczego mimo tak wielu zalet prawej r�ki, ludzie pier�cienie nosz� na lewej? - Czy�by� naprawd� nie wiedzia�, o wszechwiedz�cy - odpar� m�drzec bucharski pytaniem na pytanie - �e ludzie pe�ni zalet zawsze odchodz� z niczym? Chan wy�owi� sens z g��bin Nasreddinowej odpowiedzi. Odczyta� ukryt� aluzj�. Przygryz� wargi, jednak�e bez s�owa prze�kn�� dokuczliw� uwag�. I jak gdyby nigdy nic, klasn�� w d�onie. W tej samej niemal sekundzie rozsun�y si� po�y aksamitnej kotary i z g��bi niszy wyst�pi�o trzech zasuszonych m��w z d�ugimi siwymi brodami. T�um wielmo�nych gapi�w wy ci�gn�� szyje. Napi�cie w komnacie ros�o gwa�townie, przybieraj�c na sile niczym a�ajski strumie� w porze wiosennych roztop�w. Kim�e s� ci starcy strojni w bia�e zawoje? Na pr�no wysilano pami�� i �zawione oczy z wielkiego wysi�ku. Nikt ze zgromadzonych nie m�g� sobie przypomnie� siwobrodych. - Przypatrzcie si� uwa�nie moim go�ciom, uczonym achundom - rozpocz�� w�adca. - Wszyscy trzej nosz� imi� Hassan i wszyscy trzej przed laty kszta�cili si� w samarkandzkiej medresie Tillja-Kari. Jednak�e p�niej los rozmaicie pokierowa� ich krokami. Dzisiaj charaktery achund�w z odmiennej s� utkane prz�dzy. Jeden Hassan pozosta� naiwny jak m�oda dziewczyna, g�osi tylko prawd�, przeto wcze�niej czy p�niej kat mu g�ow� z karku str�ci. Drugi z Hassan�w na odwr�t, prawd� ust nie kala, jedynie fa�sz i k�amstwo obnosi po �wiecie. Wreszcie trzeci Hassan, ostatni z moich go�ci, sta� si� cz�owiekiem wielce do�wiadczonym. M�wi prawd� lub k�amie, zale�nie od sytuacji, w jak� los go wp�dzi. Ten - mniemam - z nich wszystkich �y� b�dzie najd�u�ej. "Dziwne. Bardzo dziwne - pomy�la� sobie Hod�a Nasreddin spogl�daj�c na zawoje starc�w. - Je�li dwie �mije ze wsp�lnej wype�zn� nory, nie powinna jedna sycze� po persku, a druga po turecku. Ha, widocznie uczeni achundowie bardziej skomplikowane maj� charaktery ni�li jadowita gadzina". Tok Nasreddinowych my�li zm�ci� g�os chanowy: - Hej, w�adco Os�ak�apoucha, zbli� si� do moich go�ci, zaproszonych tu Hassan�w, i spr�buj odgadn��, kto jaki charakter kryje pod cza�m� uczonego cz�eka. W tym celu wolno ci ka�demu z nich zada� po jednym pytaniu. Pami�taj, po jednym, nie wi�cej. To ci musi wystarczy� do wyci�gni�cia odpowiednich wniosk�w i do rozwik�ania przemy�lnej zagadki. Hod�a Nasreddin medytowa� chwil�, wpatruj�c si� nieruchomym wzrokiem w pantofle w�adcy le��ce obok tronu. Nast�pnie odwr�ci� si�, zerkn�� na s�dziw� tr�jc�, po czym pewnym krokiem podszed� do tego z prawej strony. - Powiedz mi, Hassanie pierwszy - zapyta� - kto stoi obok ciebie? - Hassan prawd� m�wi�cy - odpar� bez namys�u starzec o kamiennym obliczu. Wtedy m�drzec bucharski zwr�ci� si� do achunda stoj�cego po�rodku: - A kim�e ty jeste�, Hassanie drugi? - Hassanem do�wiadczonym przez �ycie i ludzi - brzmia�a natychmiastowa odpowied�. Trzecie i ostatnie pytanie Hod�a Nasreddin zada� achundowi tkwi�cemu nieruchomo z lewej strony: - Hassanie trzeci, czy wiesz, kto stoi obok ciebie? - Oczywi�cie, panie. Hassan mi�uj�cy k�amstwo - us�ysza� tym razem w odpowiedzi. Hod�a cofn�� si�. - Wiem ju� wszystko, panie dostojny. Us�ysza�em, co us�ysze� chcia�em. Teraz musz� odrobin� pomy�le� - o�wiadczy�. - Zanim najbli�szy �wit przed�u�y moj� brod� co nieco, odkryj� przed wami tajemnic� trzech Hassan�w. Wyjawi�, kto kim jest. I, mam nadziej�, zas�u�� na szczodr� nagrod�. - Ca�� noc chcesz czeka�? Czy� ty z czarnej o�licy na czaszk� zlecia� uderzaj�c o kamie�? - zaskrzecza� wielki wezyr. - S�ysza�e�, prawico Allacha na ziemi, co gl�dzi ten przyb��da? - S�usznie powiada kuszbega Salim - w�adca kiwn�� g�ow�. - W�drowcze, nadu�ywasz cierpliwo�ci mojej i ludzi oczekuj�cych na wynik. By�oby niesprawiedliwo�ci�, gdyby kilkadziesi�t os�b traci�o bezu�ytecznie wiele godzin dla kaprys�w jednego zaledwie cz�owieka. Nawet je�li jest nim w�adca Os�ak�apoucha. Ostrzegam ci�, czeka� b�dziemy tylko tyle czasu, ile wy�mienity biegacz potrzebuje na przebiegni�cie woko�o mur�w naszego miasta. Je�li przekroczysz wyznaczon� przeze mnie granic�, zamiast sakwy srebra spodziewaj si� odpowiedniej nagrody z r�k pa�acowego ogrodnika. T�um wielmo��w zahucza� rado�nie, wt�ruj�c rechotowi uszcz�liwionego naczelnika chanowych ogrod�w. Tradycyjna nagroda ogrodnika to rozkosz dla m�czyzn w dojrza�ym wieku. Oczyma wyobra�ni widziano ju�, jak naczelnik gniazdo os w glinianym garnku wk�ada delikwentowi pod koszul�, podwi�zuje j�, po czym chodakiem t�ucze kruch� skorup�. Tego, co p�niej wyczynia� nieszcz�nik, opisa� nie spos�b. S��w wszystkich j�zyk�w �wiata nie wystarczy�oby na to. - Wol� srebro w sakwie ni�li niespodziank� ogrodnika, o kt�rej wiem bardzo niewiele - odpowiedzia� Hod�a Nasreddin, powstrzymuj�c wylew powszechnej uciechy. - I dlatego po�piesz� si�, panie. Ujawni� tajemnice tych trzech achund�w, zanim przeminie czwarta cz�� czasu wyznaczonego mi �askawie przez w�adc�. Cisza zapanowa�a w komnacie. Dostojnicy zamarli w napi�ciu. Minuty oczekiwania wlok�y si� niby wyboista droga przed okula�ym wielb��dem. * Je�li prawd� jest, �e od trzystu pi��dziesi�ciu pustych s��w lepsze kilka pe�nych, zwa�, cz�owieku my�l�cy, jakie nale�a�o powiedzie�, aby unikn�� bolesnego spotkania z garnkiem ��dl�cych szejtan�w? Tym razem zagadka jest znacznie trudniejsza od dw�ch poprzednich. Ale czy� nie takie bywa �ycie? Usiane na przemian problemami lekkimi jak �ab�dzie pi�rko i ci�kimi niczym m�ot kowalski upuszczony nieopatrznie na palec u nogi. UPARTY KEMINE... I NIE TYLKO Opowie�� czwarta, w kt�rej filozof bucharski najpierw wys�uchuje Ezopowych m�dro�ci, po czym rozprawia o warto�ciach nic niewartej poezji - Wszyscy ju� s�? - w�adca Kokandu uni�s� si� lekko na �okciu i rozejrza� si� uwa�nie dooko�a. - Co� mi si� wydaje, �e zapomnieli�cie o go�ciu przyby�ym na m�j dw�r z daleka. Stra�e, natychmiast sprowad�cie mi tutaj cz�eka, kt�ry zabawia� nas i wczoraj, i przedwczoraj. Naczelnik pa�acowych g�oworzez�w momentalnie znikn�� za kotar�. Niewiele czasu up�yn�o, gdy sze�ciu r