4793
Szczegóły |
Tytuł |
4793 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4793 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4793 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4793 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JANUSZ CYRAN
bigos
polski
O PIERWSZEJ W NOCY, dwie godziny po przekroczeniu po�udniowej granicy,
wypo�yczona toyota canibal Andrzeja Wiznera pod��a�a drog� krajow� numer 908 w
stron� Claromontany. Siek� drobny, marzn�cy deszcz. Droga by�a zupe�nie pusta.
Wizner w��czy� radio. Zatrzyma� skanowanie cz�stotliwo�ci, kiedy radio dostroi�o
si� do stacji nadaj�cej muzyk� klasyczn�. Koncert obojowy Telemanna wprawi� go w
dobry nastr�j i niespodziewanie przywo�a� szczup��, smag�� twarz pewnej
dziewczyny, kt�r� widzia� ostatni raz dziesi�� lat temu. Nazywa�a si� Natasza i
powtarza�a mu cz�sto, �e jest �mieszny. Zataczaj�cego si� na �rodku jezdni
m�czyzn� zauwa�y� w ostatniej chwili o�lepiony �wiat�ami baga�owego mercedesa
nadje�d�aj�cego z przeciwka. Mercedes zahamowa�, wpad� w po�lizg, zgarn�� ty�em
pijanego i wjecha� na pas ruchu Wiznera, po czym zderzy� si� bokiem z jego
samochodem, odbi� i pojecha� dalej. Toyota Wiznera zata�czy�a, obr�ci�a si� o
sto osiemdziesi�t stopni, zmia�d�y�a metalow� barier� na poboczu jezdni i wpad�a
do rowu.
Kto� potrz�sa� jego g�ow� szarpi�c za w�osy. Na czole czu� lepki, ciep�y p�yn.
- �yje?
Ostre, przywo�uj�ce md�o�ci �wiat�o w�drowa�o po jego twarzy.
- Tak. Nic mu nie b�dzie.
Policjant, kt�ry nim potrz�sa�, przeszuka� kieszenie marynarki Wiznera.
Wyci�gn�� portfel, przejrza� zawarto�� i schowa� do kieszeni spodni znaleziony
plik banknot�w. Potem wylaz� z samochodu i zacz�� si� szarpa� z tylnymi
drzwiami. Drugi policjant przyni�s� no�yce, dopiero nimi zdo�ali drzwi
otworzy�. Pazerny policjant nie rezygnowa�, wszed� teraz na czworakach na tylne
siedzenie. Dostrzeg� czarn� sk�rzan� walizk� i wyni�s� j� na zewn�trz. Wizner
nie otwiera� oczu. Napi�� mi�nie n�g i r�k. Lekko poruszy� ko�czynami.
- Cholera, tylko tych brakowa�o - powiedzia� policjant z latark�.
Podje�d�a�a na sygnale karetka pogotowia ratunkowego.
Policjant z teczk� wgramoli� si� z powrotem na tylne siedzenia przechylonego
samochodu i na ile si� da�o przymkn�� pokiereszowane drzwi. Zacz�� si� mocowa� z
zamkiem teczki.
Z karetki wyszed� m�ody lekarz.
- Czy s� jacy� ranni?
Policjant z latark� wzruszy� ramionami.
- Mo�e s�, mo�e nie ma. Co tu robicie?
- Jak to co? Podpisali�my umow� z w�adzami lokalnymi na obs�ug� tego odcinka.
Policjant w �rodku toyoty wydoby� minipalnik z wewn�trznej kieszeni munduru.
- A my mamy umow� z kim� innym.
- Prosz�, tu jest dokument - lekarz podszed� do policjanta wyci�gaj�c papiery.
- Wsad� to sobie do dupy - powiedzia� policjant �wiec�c lekarzowi prosto w oczy.
Zbli�y�a si� piel�gniarka.
- Jak pan si� wyra�a?! Wszystko s�ysza�am!
- Tak? Pierdolisz - powiedzia� policjant i parskn�� �miechem.
Policjant w toyocie w��czy� palnik, by zaraz zmru�y� i zas�oni� oczy o�lepione
blaskiem.
Wizner odpi�� pasy i si�gn�� do schowka pod siedzeniem. Zwolni� bezg�o�nie
pistolet z zatrzasku i odbezpieczy� go. Policjant przepali� bez trudu szyfrowy
zamek. Otworzy� teczk� i zagwizda� widz�c r�wne pliki nowych dolar�w, stos
paszport�w. Wyj�� paczk� banknot�w przewi�zanych czerwon� gumk� i zbli�y� j� do
b�yszcz�cych oczu. Pachnia�y �wie�� farb�. W tej chwili pocisk z pistoletu
Wiznera przewierci� mu czaszk�. Policjant z latark� gwa�townie odwr�ci� si�. Dwa
pociski trafi�y go w klatk� piersiow�. Upad� na wznak i znieruchomia� z
rozrzuconymi r�koma. Latarka potoczy�a si� i zatrzyma�a przy przednim kole
sanitarki. Wizner wyszed� z samochodu i opiera� si� o niego biodrem. Twarz mia�
zalan� krwi�. Kiedy podnosi� bro�, kierowca karetki z piskiem opon ruszy� w ty�.
Wizner wymierzy� mru��c oczy w �wietle reflektor�w. Strzeli� dwukrotnie.
Kierowca osun�� si� na bok. Samoch�d zjecha� na drug� stron� szosy i ugrz�z� w
rowie.
- Sta�cie obok siebie. Nie ruszajcie si�. Za��cie r�ce na karku - powiedzia�
dobitnie Wizner. Lekarz i piel�gniarka wykonali rozkaz. Piel�gniarka szlocha�a,
trz�s�a si� ze strachu. Lodowaty deszcz zacina� zmywaj�c krew z rozci�tego czo�a
Wiznera.
- Uspok�j si� - szepn�� lekarz.
Wizner si�gn�� do wn�trza swojego samochodu. Spod zw�ok zwalistego policjanta
wyszarpn�� walizk�. Ze schowka pod siedzeniem wyj�� drugi magazynek i schowa� go
do kieszeni marynarki. Podszed� do radiowozu i wy��czy� zasilanie komunikatora.
- Wsiadajcie. Pan b�dzie prowadzi�.
Wizner usiad� z ty�u wozu, pojechali na po�udnie. Pami�ta�, �e mija� boczn�
le�n� drog�. Po kilku kilometrach przejecha�a obok nich karetka.
- Konkurencja - mrukn�� lekarz. Piel�gniarka ju� nie p�aka�a.
- Tu skr�ci pan w prawo.
Dziewczyna zacz�a zn�w szcz�ka� z�bami.
- Spokojnie, nie stanie si� wam nic z�ego - powiedzia� Wizner.
Skr�cili w boczn� drog� i po dziesi�ciu minutach kaza� lekarzowi zatrzyma� w�z.
Wysiedli. Deszcz przesta� pada�.
- Przepraszam. B�d� musia� was tu zostawi�. Ale do g��wnej drogi nie jest
daleko. �ycz� dobrej nocy.
Poczu� ostry b�l w piersiach. Skrzywi� si�, co przy du�ej dawce dobrej woli
mog�o by� wzi�te za u�miech. Usiad� za kierownic� wozu i odjecha�.
OD NIESZCZʌLIWEGO WYPADKU up�yn�� miesi�c. Wizner podda� si� w jednej z klinik
na po�udniu badaniom lekarskim, ale poza z�amaniem dw�ch �eber nie wykryto
innych uraz�w.
Nie by� to czas stracony. Dostawca z Ameryki Po�udniowej zrealizowa� jego
zam�wienie na sprz�t.
Zatrzyma� baga��wk� niedaleko szopy stoj�cej na zboczu, tu� na skraju
�wierkowego lasu. Odetchn�� g��boko �wie�ym, wilgotnym powietrzem. Pogoda by�a
mglista i s�siednie g�ry to wynurza�y si� z mlecznych tuman�w, to zn�w w nich
znika�y. Wizner obszed� szop�, wr�ci� do drzwi zamkni�tych na k��dk� i otworzy�
je. W �rodku sta�o d�ugie stolisko z przeci�tych na p� grubych sosnowych
pniak�w. Rozejrza� si� po wn�trzu szopy, a potem wr�ci� do baga��wki i otworzy�
tylne drzwi. Wskoczy� do �rodka. By�y tam trzy tafle pancernego szk�a, u�o�one
jedna na drugiej, wieloczynno�ciowy granatowy workman Boscha i dwa rzucone w k�t
worki przesi�kni�te krwi�. Odpi�� stalowe opaski mocuj�ce p�yty, w��czy�
workmana i z bocznego schowka w jego korpusie wyj�� r�kawice. Na�o�y� r�kawice
na r�ce i poruszy� nimi. Przycupni�ty za p�ytami szk�a workman zgrabnie podni�s�
si�, obszed� p�yty i stan�� obok niego. Wizner zeskoczy� z samochodu. Workman
wyci�gn�� swoje chwyty i z�apa� precyzyjnie pierwsz� z p�yt, po czym podni�s� j�
lekko i po�o�y� na kraw�dzi. Wysun�� lew� nog� do przodu, wyd�u�y� j� tak, a�
jej szeroka stopa opar�a si� o grunt, przesun�� �rodek ci�ko�ci na zewn�trz i
opar� na ziemi drug� stop�. Obr�ci� si� z p�ynn� gracj� w stron� p�yty i uni�s�
j� ponownie. Wizner szed� za nim krok w krok. Na nier�wno�ci gruntu workman
zachybota� si�, ale szybko powr�ci� do r�wnowagi. Wizner czu� w swoich d�oniach
g�adk�, zimn� powierzchni� szk�a. Workman stan�� przy stolisku i u�o�y�
ostro�nie stukilogramow� p�yt� na sztorc, prostopadle do osi stoliska. Wizner
ustawi� dwie pozosta�e p�yty w odst�pach co p�tora metra. Nast�pnie poszed� z
workmanem kilkana�cie metr�w w g��b lasu, przejrza� list� gotowych program�w i
wybra� jeden z nich. Workman zacz�� kopa� d�. Wizner wzi�� z baga��wki obydwa
worki i wr�ci� do szopy. Rzuci� je na powierzchni� stoliska, rozwi�za�,
wyci�gn�� z work�w dwa du�e �wi�skie �by i u�o�y� je pomi�dzy p�ytami, w jednej
linii. Ze schowka w szoferce wyci�gn�� papierow� torb� na zakupy. Zabra� te�
niedu�e plastykowe pude�ko. W torbie by� pistolet. Rozwin�� zat�uszczony papier,
w jaki pakuje si� hamburgery, i spojrza� krytycznie na bro�. Brazylijska piranha
nie by�a produkowana seryjnie. Brak jej w katalogach firmowych. Wykonana z
pseudostali skradzionej z zak�ad�w w Beaumont w Teksasie, jest niewykrywalna
przez skanery stosowane przez ochron�. Pistolet by� nieprzyjemnie p�aski i mia�
cielisty kolor, tak �e z pewnej odleg�o�ci mo�na by�o nie zauwa�y�, �e kto�
trzyma go w r�ce. Amunicja r�wnie� nie by�a standardowa. By�y to francuskie
pociski warstwowe, prawdziwe cacko. Ka�da z sze�ciu kolejnych warstw pocisku
potrafi�a inteligentnie reagowa� na rodzaj napotykanego materia�u.
Wizner zdj�� marynark� i otworzy� plastykowe pude�ko, z kt�rego wyci�gn��
prze�roczysty polimerowy pas z rzepami, terminatorami na obu ko�cach i uk�adem
p�dnym. Przypi�� prowadnik wzd�u� prawej r�ki, po jej wewn�trznej stronie,
zamocowa� pistolet pod pach� i z powrotem w�o�y� marynark�. Prowadnik i pistolet
nie by�y teraz widoczne. Z pude�ka wyj�� jeszcze sterownik i schowa� go w lewej
kieszeni marynarki. Wykona� kilka ruch�w praw� r�k� sprawdzaj�c, czy prowadnik i
pistolet s� umocowane prawid�owo. W�o�y� lew� d�o� do kieszeni i uruchomi�
sterownik. Pistolet zsun�� si� g�adko wzd�u� r�ki. Prowadnik wyd�u�y� si� o
pi�tna�cie centymetr�w, po sekundzie pistolet l�dowa� pewnie w prawej d�oni.
Uruchomi� zn�w sterownik i pistolet schowa� si� pod pach�. Wypr�bowa� wysuwanie
pistoletu kilkakrotnie, po czym podszed� szybkim krokiem ku drzwiom szopy.
Przykucn�� gwa�townie i wyci�gn�� przed siebie praw� r�k�, wzd�u� kt�rej
pow�drowa�o b�yskawicznie niewielkie wybrzuszenie, podobne do biegn�cego
szczura. Pierwsza ze szklanych p�yt pokry�a si� krwaw� warstw� posiekanej,
dymi�cej tkanki. �ciana z ty�u szopy zacz�a si� pali�. Sp�aszczone zwierz�tko
pobieg�o z powrotem wzd�u� r�ki. Ci�gle og�uszony hukiem Wizner zdj�� z bocznej
�ciany szopy ga�nic� i st�umi� ogie�. W grubych deskach tylnej �ciany by�a
okr�g�a, regularna dziura z drobno postrz�pionymi brzegami wielko�ci ludzkiej
g�owy. Od�o�y� ga�nic� i podszed� do pierwszej p�yty. Wok� idealnie okr�g�ego
otworu centymetrowej �rednicy szk�o by�o lekko zm�tnia�e. �wi�ski �eb za
pierwsz� p�yt� rozprys� si� na wszystkie strony. Jego spieczone, drobne szcz�tki
wy�cie�a�y powierzchni� stoliska i obu p�yt, pomi�dzy kt�rymi spoczywa�.
Po�rodku pozosta�y wi�ksze kawa�y poszarpanych ko�ci wbite w drewno. Otwory w
drugiej i trzeciej p�ycie wygl�da�y podobnie, tylko koliste zm�tnienia wok�
nich by�y wi�ksze; z drugiego �wi�skiego �ba r�wnie� pozosta�o niewiele.
Wizner przywo�a� pilotem workmana. Wysun�� z niego elastyczny w�� zako�czony
dysz� i poch�aniaczem. Z dyszy buchn�� gor�cy strumie� pary wymywaj�c �lady
pozosta�e po zmasakrowanych �bach, a poch�aniacz d�awi� si� i charcza� po�ykaj�c
co wi�ksze kawa�ki. Porz�dki zaj�y ca�� godzin�. Nast�pnie przeni�s� z pomoc�
workmana p�yty do wykopanego do�u i wypr�ni� do niego zbiornik robota. Wyci��
jeszcze poszarpane brzegi tylnej �ciany szopy i szcz�tki pogrzeba� w dole razem
z reszt�.
Mg�y podnios�y si� i wyjrza�o s�o�ce. Wizner by� zadowolony z wynik�w pr�by.
TYM RAZEM Wizner dojecha� do Claromontany bez przeszk�d. Po przyje�dzie od razu
skierowa� si� do klasztoru.
Klasztor s�ynny by� z obrony przed heretykami sprzed kilku wiek�w. Katolicy
utrzymywali, �e osta� si� dzi�ki cudownej pomocy Naszej Pani, gdy tymczasem
sceptycy twierdzili, i� heretycy tak naprawd� porz�dnie nie wzi�li si� do
obl�enia, poprzestaj�c na chaotycznym i przypadkowym ostrzale ma�o znacz�cej
twierdzy. Jakkolwiek by�o, od tego momentu heretycy zacz�li ponosi� kl�ski, a
Claromontana umocni�a pozycj� miejsca dla katolik�w wyj�tkowego i �wi�tego.
Wizner odwiedzi� najpierw skarbiec klasztorny. By�y tam dary wotywne kr�l�w,
kr�lowych, ksi���t, mo�nych tego �wiata, os�b prywatnych, stowarzysze� i cech�w
dawnych i wsp�czesnych. Chodzi�y s�uchy, i� podobnie jak skarby Watykanu
r�wnie� i te przedmioty mia�y zosta� ostatecznie wyniesione na pok�ad "Kr�lowej
Niebios", poniewa� i tu grozi�a im konfiskata.
By�o to jedno z nielicznych miejsc, w kt�rych przechowa� si� blask dawnej
�wietno�ci i pot�gi Rzeczypospolitej. Pozosta�y po niej k��liwe uwagi
cudzoziemc�w o kar�ach, kt�re udaj� olbrzymy, zabawnie przegl�daj�ce si� w
popularnych miejscowych powie�ciach fantastycznych, w kt�rych miniona wielko��
urasta�a do kosmicznych wymiar�w. Po uwa�nym obejrzeniu skarbca Wizner poszed�
razem z pielgrzymami do �rodka �wi�tyni.
Niedaleko wej�cia, przy bocznej kaplicy, sta�a gablota z kilkudziesi�cioma
�wieczkami. Po�owa z nich jarzy�a si� elektronicznym p�omieniem. Napis pod
spodem g�osi�: "Pal�ce si� �wiece widomym znakiem twojej modlitwy". Pod spodem
przybita by�a tablica z cennikiem i szczelina na monety. Wizner wrzuca� monety
tak d�ugo, a� zap�on�y wszystkie �wieczki. Zadowolony poszed� dalej. G��wny
ko�ci� by� niemal pusty, za to kaplic� Naszej Pani wype�niali wierni. Wielu z
nich nosi�o �lady przer�nych u�omno�ci, a co najmniej kilkana�cie os�b
dotkni�tych by�o r�nymi stadiami choroby Bierregaarda. �ciany ciemnej kaplicy
obwieszono skromnymi wotami wygl�daj�cymi jak srebrne i z�ote �zy oraz
drewnianymi i metalowymi kulami i protezami.
Wizner pow�drowa� szerokimi schodami wy�ej, przeszed� ciemnym korytarzem ze
sp�owia�ymi malowid�ami. Spojrza� w d� ponad balustrad� na wiernych w kaplicy
Naszej Pani, a potem wst�pi� do kaplicy Mi�osierdzia Jezusowego i duma� chwil�
w �awce. Szklane drzwi kaplicy rozsun�y si� i do �rodka wkroczy�a grupa
starszych os�b prowadzona przez ksi�dza w sutannie. Ludzie ukl�kli w �awkach i
zacz�li si� modli�. Wizner opu�ci� kaplic�. Zszed� w d� i dostrzeg� inne schody
prowadz�ce do Sali Rycerskiej. Wisia�y tam obrazy przedstawiaj�ce histori�
klasztoru splecion� z histori� Rzeczypospolitej. Kiedy wyszed� na zewn�trz,
zmierzcha�o. Poza obronnymi murami klasztoru sta�y wielkie stacje drogi
krzy�owej. Obszed� g�r� mury klasztorne a� do miejsca, gdzie sta� wielki pomnik
papie�a z twarz� proroka wpatrzonego w dal, z uniesion� praw� r�k� i lew�
trzymaj�c� piusk�. Usiad� przy nim na �awce i poczeka�, a� zapad�a ciemno��.
TEGO DNIA Wizner wynaj�� dom samotnie stoj�cy pod lasem, zmieni� twarz i
paszport. Sta� przed lustrem, naciska� prze��cznik programatora, obserwuj�c, jak
biomorf w ci�gu dw�ch sekund zmienia kszta�t jego ko�ci policzkowych, podbr�dka,
czo�a, a tak�e, co by�o najdziwniejsze, wygl�d i barw� w�os�w. Twarze m�g�
wybiera� tylko sekwencyjnie i jak zawsze skrzywi� si�, kiedy zobaczy� w lustrze
Steve'a McQuinna. Niewielu ju� pami�ta�o o tym aktorze, ale i tak g�upi �art
technika, kt�ry dokona� wyboru domy�lnych ustawie� biomorfa, doprowadza� go do
w�ciek�o�ci. Biomorf zacz�� na nim paso�ytowa� trzy lata temu i zadomowi� si�
ju� idealnie, wypieraj�c jego w�asne tkanki. Nie odczuwa� od dawna jego
dyskretnej obecno�ci.
Wreszcie dotar� do twarzy, kt�r� mia� zamiar wykorzysta�. By�a bardziej
poci�g�a, z wystaj�cym nieco za mocno nosem i bardziej mi�kkim zarysem ust.
Czeka�o go kilka dni przyzwyczajania si� do nowego wygl�du i nazwiska.
Ann� znalaz� w ma�ym ko�ci�ku na przedmie�ciu Claromontany. Kl�cza�a,
rozmodlona, w trzeciej �awce od ty�u, po lewej stronie. Wygl�da�a dziwnie, jakby
nie nale�a�a do tego �wiata. I dlatego od razu zwr�ci� na ni� uwag�.
Pod praw� �cian� sta�o kilka telewizor�w, z kt�rych patrzy�y na nich postacie
kaznodziei. Przekonywali do czego� zawzi�cie. Przy ka�dym z telewizor�w le�a�a
para s�uchawek. Kazania mo�na by�o pos�ucha� po wrzuceniu monety. Wizner nie by�
pewien, jaki jest status tego w�a�nie ko�ci�ka. Po wprowadzeniu demokratycznego
zarz�du Ko�ci� katolicki rozpad� si� na setki sekt, kt�re nieustannie k��ci�y
si� ze sob� o �wi�tynie, kt�rych i tak nie by�y w stanie utrzyma�.
Dziewczyna mia�a jakie� dwadzie�cia pi�� lat. Kiedy wsta�a i wysz�a, zacz�� j�
�ledzi�. Wsiad�a do odrapanego, brudnego autobusu i przejecha�a cztery
przystanki, a potem posz�a na zaniedbane osiedle sze�ciopi�trowych blok�w. By�o
ju� niemal ciemno, wia� mro�ny wiatr. Podesz�a do drzwi, rozejrza�a si� nerwowo,
jakby wyczuwaj�c, �e kto� za ni� idzie, wyci�gn�a szybko z torebki klucze i
wesz�a do �rodka zatrzaskuj�c drzwi. Wizner podszed� i bez trudu otworzy�
prymitywny mechaniczny zamek samoucz�cym si� kluczem. S�ysza� jeszcze kroki w
g�rze klatki schodowej. Nie by�o windy. Pobieg� cicho schodami w g�r�, do��
szybko, by dostrzec, za kt�rymi drzwiami znika dziewczyna. Przeszed� obok drzwi
i zapami�ta� jej nazwisko i adres.
Kilka nast�pnych dni sp�dzi� obserwuj�c Ann�; przeszukiwa� te� og�lnodost�pne i
poufne sk�adnice danych.
Pi�tego dnia napisa� do niej odr�czny list. Kupi� ozdobn� kopert�, zaadresowa�
u�ywaj�c tego samego wiecznego pi�ra i odda� w biurze wysy�kowym. Wypindrzona
kobieta przy kontuarze popatrzy�a na niego podejrzliwie, kiedy wr�cza� jej
kopert�.
- To jest list?
- Tak - u�miechn�� si� szeroko. - To tylko list.
Nast�pny dzie� sp�dzi� w domu s�uchaj�c muzyki. By� ju� wiecz�r, w szyby okien
siek� zn�w deszcz. Przegl�da� du�y album zawieraj�cy zestawienie dzie� sztuki
przeniesionych z Watykanu do "Kr�lowej Niebios", kiedy zabrz�cza� wideofon.
�ciszy� muzyk�, od�o�y� album na stolik i si�gn�� po srebrny tablet wideofonu.
Nie w��czy� obrazu.
- Dobry wiecz�r - us�ysza� g�os Anny.
- Dobry wiecz�r.
- Nazywam si� Anna Mroczek - m�wi�a zdecydowanie i wyra�nie, ale Wizner wyczu�
napi�cie. - Czy pan Zarembski?
- Tak, to ja.
- Napisa� pan do mnie list. To pan, prawda?
- Tak. Napisa�em do pani list.
Milcza�a chwil�.
- Bardzo dziwny list. Zreszt�... teraz ju� nikt list�w nie pisze. Dzi�kuj� panu.
By�... bardzo pi�kny. Nigdy nikt do mnie nie napisa� takiego listu.
- To ja pani dzi�kuj� - za�mia� si� nerwowo Wizner. - Bardzo si� ciesz�, �e pani
zadzwoni�a. Ba�em si�, �e mo�e si� pani poczu� ura�ona.
- Nie, sk�d�e.
- Przepraszam. Przepraszam, �e pani� �ledzi�em.
- Tak? Wydawa�o mi si�, �e kto� za mn� chodzi - roze�mia�a si�. - Bardzo tego
nie lubi�.
- Jeszcze raz przepraszam. To ju� si� nie powt�rzy.
- To dziwne, prawda? �e od kilku lat my�li pan o mnie, a ja nic o tym nie wiem.
- Tak. To dziwne - potwierdzi� w zamy�leniu. - Ka�dy jest pociskiem poszukuj�cym
celu.
Zaleg�a kilkusekundowa cisza.
- To nie podoba mi si�. Ja nie jestem... pociskiem.
- Oczywi�cie. To by�o niedobre por�wnanie - zgodzi� si� Wizner.
Dopiero dwa tygodnie p�niej spotkali si� po raz pierwszy.
ODBY�O SI� TO w mieszkaniu Anny. Wyra�nie podenerwowana zaraz po przyj�ciu
Wiznera wysz�a do �azienki. Stan�� przy oknie i spojrza� z wysoko�ci trzeciego
pi�tra na podw�rko, po kt�rym wiatr rozwiewa� papiery ze �mietnika i
nieuprz�tni�te li�cie. W k�cie pokoju tanie sony pokazywa�o bajk� dla dzieci.
Wizner patrzy� chwil� nieuwa�nie na ekran, po kt�rym goni�y si� ma�e pingwiny, a
potem podszed� do p�ki zape�nionej stosami po��k�ych komiks�w. Zobaczy� te�
stert� nie u�ywanych ju� kostek wideo z pomara�czowymi naklejkami. "Czterej
pancerni i pies", "Krzy�acy", "Stawka wi�ksza ni� �ycie", "Potop", "Ogniem i
mieczem". By�o tego pe�no.
- Przepraszam - Anna wr�ci�a z �azienki. - Patrzysz na moje straszliwie stare i
niemodne filmy?
Wizner skin�� g�ow�, a potem wskaza� na sony.
- Ogl�dasz bajki dla dzieci?
- Tak. Dziwi ci� to? �wiat jest teraz taki okrutny, wi�c lubi� czasem ogl�da�
bajki dla dzieci. Tylko te dobre, gdzie nie ma przemocy.
- C�, wydaje mi si� to troch� dziwne - powiedzia� ostro�nie Wizner.
- Dlaczego? To zupe�nie zwyczajne. Doro�li powinni ogl�da� bajki, na kt�re
patrz� dzieci. Musimy wiedzie�, czy dzieci nie s� straszone i karmione
okrucie�stwem.
- Ty przecie� nie masz dzieci, prawda?
- Lubi� bajki - Anna spojrza�a ponuro. - Prosz�, usi�d�.
Usiedli w fotelach po przeciwnych stronach stolika.
- Nie ogl�dam wy��cznie bajek - powiedzia�a. - Lubi� te� filmy historyczne. Na
przyk�ad "Krzy�acy". Zawsze do oczu nap�ywaj� mi �zy, kiedy polscy rycerze
�piewaj� "Bogurodzic�". "Czterech pancernych i psa" obejrza�am w ca�o�ci
pi�tna�cie razy. A ksi��k� przeczyta�am sze�� razy. Pewne rzeczy po przeczytaniu
ksi��ki wyja�ni�y mi si�.
Wizner zerkn�� na p�k� z filmami, ksi��kami i komiksami.
- Tak?
- Tak. Mam te� ca�� kolekcj� "Asteriksa".
- To niesamowite - powiedzia�. - A gdzie pracujesz?
Zn�w spochmurnia�a.
- Nigdy nie kry�am si� z tym, �e jestem katoliczk�. Kiedy pracodawcy pytaj�, czy
jeste� wierz�cy, wi�kszo�� ludzi m�wi, �e s� agnostykami. Zawsze odpowiadam
wprost, �e jestem praktykuj�c� katoliczk�, mimo �e teraz tak trudno o prac�. I
wyobra� sobie, �e mimo to prac� dosta�am. Mo�na powiedzie�, �e zawdzi�czam to
z�o�liwo�ci, bo zatrudniono mnie w biurze hurtowni �rodk�w antykoncepcyjnych.
- Och - powiedzia� Wizner.
- A ty, gdzie ty pracujesz?
- Przez kilka lat prowadzi�em r�ne interesy w Argentynie. Wr�ci�em pi�� lat
temu. Nie mog� powiedzie�, �e zajmuj� si� w tej chwili czym� bardzo konkretnym.
Na szcz�cie, nie jest to konieczne - roze�mia� si� Wizner.
- Jest ci z tym dobrze?
- Nie. Niezupe�nie.
- Mo�e B�g przeznaczy� ju� dla ciebie jakie� zadanie, a ty po prostu jeszcze o
tym nie wiesz?
- B�g? Moi rodzice byli katolikami. Bardzo religijnymi. Ja... nie jestem taki.
Jednak to, �e ty wierzysz, jest dla mnie poci�gaj�ce. To tak, jakbym patrzy� w
swoj� przesz�o�� i przypomina� sobie rzeczy, o kt�rych przesta�em my�le�. Tak�e
dlatego chcia�em si� do ciebie zbli�y�.
Patrzy�a przez chwil� na bajk�. By�a nieobecna.Czy to mo�liwe, �e odesz�a w g��b
tej �miesznej, dzieci�cej historyjki. Jej twarz rozja�ni�a si� i powesela�a.
Wizner czeka� cierpliwie i patrzy� na ni� z zainteresowaniem.
- Zagramy w ko�ci? - spyta�a zmieniaj�c temat.
- W ko�ci? - zdumia� si� Wizner. - Nigdy nie gra�em w ko�ci. Kiedy�, bardzo
dawno temu, grywa�em w szachy.
- Nie umiem gra� w szachy. Ale bardzo lubi� gra� w ko�ci. W tej grze ka�dy ma
jednakowe szanse.
- Nie wiem. Nic od ciebie nie zale�y, tylko od przypadku. To mnie przera�a -
roze�mia� si�. - Czuj� si� bezbronny.
- W tej grze jeste�my r�wni. Nie jest wa�ne, czy jeste� m�drzejszy ode mnie,
czy nie. Tak powinno by�. Dawno przesta�am zwraca� uwag� na to, czy kto� jest
m�dry. Naprawd� liczy si� tylko, czy jest dobry, czy z�y.
Wyci�gn�a z szafki stolika pude�ko z ko��mi. Za oknem zawy� wiatr.
PO ZADOKOWANIU "Niepokalanego Pocz�cia" pasa�erowie jeszcze kilka minut
siedzieli w przeci��eniowych fotelach, przyzwyczajaj�c si� do stabilnego
sztucznego ci��enia "Kr�lowej Niebios". Wreszcie pozwolono im odpi�� pasy i
zacz�li gramoli� si� po trapie ku sufitowi promu. Anna zaraz po wyj�ciu
rozejrza�a si� za toalet�; ruszy�a ku niej chwiejnym, nerwowym krokiem. Wizner
odbiera� baga�e. Sam czu� si� niedobrze po locie. Kilkunastu pasa�er�w, kt�rzy
przylecieli razem z nimi, czeka�o na obs�ug�. Anna wr�ci�a z toalety i spojrza�a
na Wiznera pytaj�co. Wysoko nad g�owami, tu� pod sklepieniem hali przylot�w,
pracowali robotnicy stoj�c na zawieszonych na stalowych linach podestach.
S�ycha� by�o odg�osy ich rozm�w, �miechy i uderzenia narz�dzi o metal. Podjecha�
odkryty elektryczny busik. Kierowca w granatowym uniformie ze z�otymi guzikami
zaprosi� pasa�er�w do zaj�cia miejsc. Przejechali kilometr o�wietlonym rz�si�cie
tunelem i zatrzymali si� w holu z fontann� otoczon� modn� sztuczn� ro�linno�ci�.
Hol wysypany by� drobnym bia�ym �wirem, Wizner poczu� si�, jakby na dnie
wielkiego akwarium. Zabrali walizki wrzucone na w�zki i ci�gn�c je po bia�ych
marmurowych chodnikach poszli do pokoi.
Wizner nie spodziewa� si�, �e Anna tak �atwo zgodzi si� z nim polecie�.
Popatrzy�a na niego uwa�nie i powiedzia�a:
- To musi du�o kosztowa�.
- Tak. Znacznie wi�cej ludzi chce dosta� si� na "Kr�low� Niebios" ni� sprzedaje
si� bilet�w. Dlatego musia�em odkupi� bilety po wy�szej cenie. W przeciwnym
razie czekaliby�my jakie� trzy lata.
- Dobrze. W takim razie jed�my - powiedzia�a po prostu.
Sta� wi�c teraz pod prysznicem prychaj�cym gor�cym ob�oczkiem mikroskopijnych
kropelek, cieszy� si�, �e si�a od�rodkowa przyciska go do pod�ogi i pr�bowa� si�
umy�. Potem poszed� do pokoju Anny tu� obok.
Siedzia�a w czarnym sk�rzanym fotelu wstrz�sana falami dreszczy. By�a blada, na
jej czole pojawi�y si� krople potu.
- Co si� sta�o?
- Jeeestem chora - wyj�ka�a. - To naaagle przyspieszy�o. Toooo choroooba
Bierregaaaarda - zamilk�a na chwil�, wyczerpana, a potem wyrzuci�a z siebie: -
Przepraszam, �eeee nie powiedzia�am ci wcze�niej...
Zamacha�a r�koma.
- Wyyyyjd�.
Nazajutrz Anna czu�a si� du�o lepiej. Obejrzeli cz�� zbior�w etruskich i muzeum
sztuki sakralnej, a potem przeszli do wielkiej sali, w kt�rej zgromadzono
relikwie zebrane z ko�cio��w ze wszystkich cz�ci �wiata. Przechodzili przed
oszklonymi, pod�wietlonymi gablotami zawieraj�cymi szcz�tki �wi�tych. Anna
patrzy�a rozszerzonymi �renicami na blador�owe pasemka �ci�gien przyczepionych
do ko�ci szcz�k, goleni, palc�w.
- To tak, jakby�my mogli popatrze� w przysz�o�� - powiedzia�a. - Kiedy� na
powr�t przyobleczemy si� w nasze cia�a. Zmartwychwstaniemy. A tu B�g ods�oni�
przed nami w�sk� szczelin�, przez kt�r� widzimy pocz�tek tego, co si� stanie.
- Sztuczki - wzruszy� ramionami Wizner.
- Nie wierzysz w to, prawda? - popatrzy�a z wyrzutem ponurymi, b�yszcz�cymi
oczami. - A jednak papie� powr�ci� do �ycia.
Po samob�jczej �mierci kolejnego z czterech papie�y-demokrat�w, kt�rzy
zreformowali i zdecentralizowali ko�ci�, sta�o si� co� dziwnego. Oto publicznie
pojawi� si� ich konserwatywny poprzednik. Og�oszono, �e w cudowny spos�b zosta�a
przywr�cona ci�g�o�� sukcesji apostolskiej - dzi�ki temu, i� ostatni prawowity
papie� powsta� z martwych. Wszystkie demokratycznie podj�te decyzje zosta�y
anulowane i uznane za nieby�e, co wywo�a�o wrzaw�, powszechne oburzenie i fal�
najdziwniejszych spekulacji. Przypuszczano, i� jest to spisek wstecznych
hierarch�w, pragn�cych zatrzyma� nieuchronnie zachodz�ce zmiany, a rzekomo
cudownie przywr�cony �yciu papie� jest tylko zr�cznie przysposobionym sobowt�rem
i marionetk� w r�kach spiskowc�w. Ukaza�o si� mn�stwo ksi��ek specjalist�w i
pseudospecjalist�w od in�ynierii genetycznej, dowodz�cych , i� rzekome
zmartwychwstanie jest - b�d� te� nie jest - efektem jej zastosowania. Od dawna
wisz�ce w powietrzu zamierzenia urz�dnik�w Federacji pocz�y te� przyobleka� si�
w cia�o uchwa�. Powo�ana przez Federacj� Rada M�drc�w przypomnia�a i
udokumentowa�a, po raz pierwszy w tak kompletny spos�b, odpowiedzialno��
Ko�cio�a powszechnego za ludob�jstwo Indian i holokaust. Rada stwierdzi�a z
ubolewaniem, i� demokratyczne zmiany zachodz�ce ostatnio w Ko�ciele dawa�y
szans� na odci�cie si� od fatalnych zasz�o�ci, jednak naj�wie�sze zdarzenia
unicestwi�y owe nadzieje. W zwi�zku z tym, pisali M�drcy, nale�y wspom�c nurt
demokratyczny w Ko�ciele, a Federacja powinna przej�� na siebie ci�ar
zarz�dzania Ko�cio�em lub te� Ko�cio�ami, kt�re ju� zacz�y si� wykszta�ca�,
��cznie z dysponowaniem wszelkimi ko�cielnymi zasobami, dop�ki lokalne wsp�lnoty
wiernych nie b�d� w stanie same podj�� si� tego zadania.
Tu� po opublikowaniu raportu Rady M�drc�w Watykan rozpocz�� wielk� przeprowadzk�
na "Kr�low� Niebios". Rozp�ta�o to kolejn� burz�, jednak ospa�a i powolna
biurokracja Federacji nie zd��y�a zareagowa�.
- My�l�, �e to musia�o si� sta�. Przecie� Jezus obieca� nam, i� si�y piekielne
nie zniszcz� nigdy jego Ko�cio�a.
- Si�y piekielne? - zdziwi� si� Wizner.
- Tak. W dzisiejszych czasach coraz wi�cej ludzi daje si� op�ta� szatanowi. Ja
spotka�am trzech.
- �artujesz sobie? - parskn�� Wizner ogl�daj�c si� na Ann�. Wpatrywa�a si� z
powag� w g��b gabloty.
- Nie - potrz�sn�a energicznie g�ow�. - Co najmniej trzech.
Musi w to wierzy�, pomy�la�. Naprawd� wierzy te�, i� te szcz�tki s� zwiastunem
nowego �ycia. Niezwyk��, straszliw� k�adk� prowadz�c� w przysz�o��, zwornikiem
mi�dzy �yciem, �mierci� i �yciem nowym, lepszym ni� te, kt�re zna�a. By� mo�e
bez tej wiary nie mog�aby istnie�. Dla niego eksponowane szcz�tki by�y
odra�aj�ce.
- Chcia�bym, �eby moje cia�o po �mierci zosta�o spalone, a prochy rozsypane z
samolotu gdzie� w wysokich g�rach - powiedzia� i roze�mia� si� cicho.
Anna wzruszy�a ramionami.
- To nie ma znaczenia. Ale je�li tego pragniesz, niech tak si� stanie.
Milcza�a chwil�.
- Martwisz si�, prawda?
Na Wiznera spogl�da�o oko m�czennika zawieszone w szklanym naczyniu oprawionym w
srebrn� puszk�. Oko spoczywa�o w m�tnym p�ynie, metalowa tabliczka g�osi�a, i�
nale�y do katolickiego powsta�ca poleg�ego w obronie wiary w Meksyku podczas
prze�ladowa� Ko�cio�a.
- Czym? - zapyta�.
- Tym, �e zachorowa�am. Pami�taj, �e ja nie mog� przegra�. To inni graj� w gry,
kt�re �udz� wielkimi wygranymi. Moja jest bezpieczna - powiedzia�a spokojnie
Anna.
Oko w naczyniu patrzy�o na niego drwi�co. Wzdrygn�� si�.
- MAM WRA�ENIE, �e kiedy� ju� pana widzia�em. Czy nie jest pan aktorem? -
zapyta� profesor Kristian Nederlof. Siedzia� w swoim wytwornym gabinecie wiele
tysi�cy kilometr�w od Wiznera, bawi�c si� czarnym wiecznym pi�rem i patrz�c mu
prosto w oczy. Ka�da minuta tej rozmowy kosztowa�a Wiznera pi�� tysi�cy pi��set
nowych dolar�w.
- Nie. Nie jestem - Wizner nie potrafi� powstrzyma� lekkiego grymasu.
- Przepraszam, jeszcze jedno pytanie: czy jest pan katolikiem?
- Nie - odpowiedzia� Wizner. - Moi rodzice byli niewierz�cy. Ja te� jestem
niewierz�cy.
- Rozumiem, �e nie pan jest dotkni�ty chorob� Bierregaarda? Nie widz� �adnych
symptom�w.
- Chora jest pewna m�oda kobieta.
- Sk�d pochodzi?
- Z Europy Wschodniej.
- I jest zapewne katoliczk�?
- Jak wiem, tak.
Nederlof u�miechn�� si� z satysfakcj�.
- To bardzo dziwne, ale choroba Bierregaarda dotyka przede wszystkim katolik�w.
W czasach podboju Ameryki Indianie zapadali masowo na choroby przywiezione przez
Europejczyk�w. Ci ostatni byli na nie uodpornieni. Indianie wierzyli, �e
Europejczycy s� chronieni przed zaraz� przez swojego Boga i przechodzili na
katolicyzm. A potem przyszed� AIDS. Wielu katolik�w uwa�a�o, �e jest kar� za
grzeszne �ycie prowadzone przez homoseksualist�w. A teraz - prosz� bardzo. Jakby
sam B�g bra� za to wszystko odwet na swoich wyznawcach.
- Nie znam si� na religii - powiedzia� sucho Wizner. - Po prostu pr�buj� robi�
to, co do mnie nale�y. Interesuje mnie, kt�ry z o�rodk�w ma najlepsze wyniki w
leczeniu tej choroby. Profesor Jens Vincent wymieni� trzy miejsca. Klinik�
Chudakova w Petersburgu, o�rodek Moyera w po�udniowej Afryce i klinik� de
Villiersa pod Pary�em.
Nederlof skrzywi� si� s�ysz�c o Vincencie.
- Jens ma s�abo�� do Francuz�w. Naprawd� trudno to wyt�umaczy�. Moyer uzyskuje
trzykrotnie wi�cej ca�kowitych wylecze� ni� Vincent i czterdzie�ci procent
wi�cej ni� Chudakov. To s� najnowsze dane.
- A zatem Moyer. Pan wybra�by Moyera?
Nederlof roze�mia� si�.
- Och, gdyby B�g dotkn�� mnie swoim palcem, wybra�bym Moyera. Je�li mog� zapyta�
- czy jest pan emocjonalnie zwi�zany z t� kobiet�?
Wizner u�miechn�� si� szeroko.
- Nie. To raczej skomplikowana gra.
Nederlof pokr�ci� w zastanowieniu g�ow�.
- A jednak jest pan chyba aktorem.
ANNA BARDZO SI� CIESZY�A z przyjazdu papie�a. Trzy tygodnie wcze�niej zdoby�a
dwie przepustki i nam�wi�a Wiznera, by poszed� razem z ni� przywita� go�cia,
kt�ry mia� kolejny raz zst�pi� na Ziemi� z "Kr�lowej Niebios". Wizner patrzy� z
uwag� na jej wychudzon� i blad� twarz zastanawiaj�c si�, czeg� Anna mo�e
oczekiwa� od tego spotkania.
Udali si� do alei prowadz�cej do klasztoru na pi�� godzin przed planowanym
przejazdem papieskiego samochodu. Anna by�a bardzo os�abiona i Wizner prowadzi�
j� pod r�k�. Wzi�� ze sob� sk�adany plastykowy sto�ek przewiduj�c, �e mo�e si�
przyda�. Dotarli a� do metalowych barierek oddzielaj�cych jezdni� od chodnika,
na kt�rym sta� ju� t�um. Widz�c s�aniaj�c� si� m�od� kobiet� ludzie robili im
miejsce. Na barierkach zawieszony by� bia�o��ty materia�. Po p� godzinie Anna
poczu�a si� gorzej i skorzysta�a ze sto�eczka Wiznera. Wiatr usta� i zrobi�o si�
nieco cieplej. Opiekunowie grup wiernych intonowali religijne pie�ni. Anna
zacz�a �piewa� i wygl�da�o, �e dolegliwo�ci ust�pi�y. �piewa�a z zapa�em lekko
fa�szuj�c; jej g�os za�amywa� si�. Wizner odczuwa� rodzaj uniesienia i
rozdwojenia, jak zawsze w takich okoliczno�ciach. Przejazd papie�a op�nia� si�.
Zn�w zrobi�o si� ch�odniej. Wyj�� z podr�cznej torby stalowy termos, nala� do
kubka herbaty i poda� Annie. Spojrza�a w g�r�, potrz�sn�a przecz�co g�ow� i po
raz pierwszy od czasu, kiedy si� poznali, u�miechn�a si� do niego. Wizner
odwzajemni� u�miech, napi� si� herbaty, zakr�ci� termos i po�o�y� go ostro�nie
na ziemi. Z lewej strony dobieg�y skandowane g�o�no okrzyki. Podnios�y si� r�ce
wymachuj�ce chor�giewkami. Potem zjawi� si� czarny samoch�d ochrony i Wizner
poczu�, jak jego serce przyspiesza. Anna podnios�a si� niepewnie chwytaj�c go za
rami� i wspinaj�c si� na palce. Oceni�, �e samochody jad� z szybko�ci� pi�tnastu
kilometr�w na godzin�. Fala okrzyk�w wzmog�a si�, a potem ich ogarn�a. Widzia�
dok�adnie samoch�d ze szklan� klatk�, a w niej cz�owieka w bieli, odwr�conego
teraz do nich przygarbionymi plecami. Cz�owiek ten podnosi� obie r�ce w
pozdrowieniu.
Wizner pchn�� z niespodziewan� si�� Ann� ku ludziom stoj�cym po lewej. Padaj�c
krzykn�a z b�lu. Stoj�cy po lewej ludzie cofn�li si� ods�aniaj�c widok.
Wewn�trzn� stron� prawego r�kawa jesionki Wiznera pobieg�o ku d�oni ma�e
wybrzuszenie, podobne do �wawego szczura. Kiedy dziwny przedmiot pojawi� si� w
d�oni Wiznera, jego r�ka celowa�a w stron� bia�ej postaci. Kierowca samochodu
ochrony zobaczy� zamieszanie po prawej stronie alei i nacisn�� peda� gazu, ale w
tej samej chwili bia�a posta� w szklanej klatce znik�a za kotar� brunatnych
strz�p�w pokrywaj�cych wszystkie �ciany klatki. Przera�liwy huk poprzedzi� o
u�amek sekundy eksplozj�, kt�ra pokry�a wszystko w promieniu trzydziestu metr�w
tumanem szarego dymu. Kierowca samochodu papieskiego w��czy� syren� i
przyspieszy� gwa�townie. Ludzie rzucili si� w panice do ucieczki. Po kilkunastu
sekundach wiatr rozwia� dym ukazuj�c pusty chodnik, na kt�rym dygocz�c siedzia�a
m�oda dziewczyna. Patrzy�a przed siebie pustym wzrokiem, praw� nog� mia�a
wykr�con� w nienaturalny spos�b. Wok� niej le�a�o troch� pogubionych
przedmiot�w - torebki, czyje� okulary, buty na wysokich obcasach i chor�giewki.
W�r�d rozpraszaj�cych si� ludzi nie by�o cz�owieka o twarzy tego, kt�ry
strzela�.
BY�O WIOSENNE WCZESNE POPO�UDNIE. Wizner zaparkowa� wi�niowego canibala - tym
razem by� to jego w�asny samoch�d - zamkn�� drzwi, rozejrza� si� i przeszed�
piechot� dwie�cie metr�w do czerwonej budki komunikacyjnej stoj�cej na chodniku.
Wybra� numer o�rodka pomocy spo�ecznej w Claromontanie i poprosi� Ann� Mroczek.
Po chwili zobaczy� j� na ma�ym wy�wietlaczu wideofonu. Siedzia�a w fotelu na
k�kach przyciskaj�c do piersi skrzy�owane cienkie r�ce. Nogi okryte mia�a
br�zowym brzydkim kocem, ubrana by�a w ciemnozielony gruby sweter. Przenios�a
wzrok na ekran nie poruszaj�c g�ow�.
- To ty - powiedzia�a niewyra�nie. Spokojny, oboj�tny wyraz jej twarzy nie
zmieni� si�.
- Tak. Widzimy si� po raz ostatni. S�uchaj mnie uwa�nie.
- Zabi�e� go. Widzisz, co si� sta�o?
- S�ysza�em. Zn�w zmartwychwsta� i ma si� dobrze. Zatem nic takiego wielkiego
si� nie wydarzy�o, prawda?
- Modl� si� za ciebie.
Westchn�� cicho.
- To wszystko sztuczki. Pos�uchaj uwa�nie: jedna z fundacji zajmuj�cych si�
leczeniem choroby Bierregaarda wylosowa�a ci�. Zostaniesz wys�ana do o�rodka
Moyera w Johannesburgu. Maj� doskona�e wyniki, dziewi��dziesi�t pi�� procent
wylecze�.
Twarz Anny pozostawa�a nieruchoma. Nie mia� pewno�ci, �e go s�yszy, ani �e
patrzy jeszcze na niego.
- ROZUMIESZ MNIE?
- Modl� si� za ciebie - powt�rzy�a.
Przerwa� po��czenie. Opar� si� na pi�� sekund o �cian� budki i przymkn�� oczy.
- Ruszaj, Hellwig - powiedzia� Kosma.W napi�ciu obserwowa� Wiznera na ekranie
monitora umieszczonego we wn�trzu furgonetki stoj�cej po przeciwnej stronie
ulicy.
- Spokojnie, spokojnie - powiedzia� Barski zza jego plec�w.
W srebrnym fordzie vampire stoj�cym w przecznicy pi��dziesi�t metr�w dalej
Hellwig tr�ci� w rami� siedz�cego obok Doleckiego.
- Teraz.
Hellwig uruchomi� silnik. Kiedy samoch�d skr�ca� w lewo, Salom siedz�cy na
tylnym siedzeniu wyci�gn�� z torby pistolet automatyczny i prze�adowa� go. Okno
po jego prawej stronie by�o uchylone. Kosma, przyklejony do monitora, patrzy�,
jak Wizner oddala si� wolnym krokiem w stron� wi�niowego canibala. Ford
prowadzony przez Hellwiga przes�oni� go na moment i wtedy Kosma us�ysza� przez
wewn�trzne g�o�niki szybk� seri� dziwnych d�wi�k�w. Na zewn�trz, niewzmocnione
przez aparatur� nas�uchow�, musia�y by� jeszcze cichsze. Ford przejecha� jakie�
dziesi�� metr�w i zatrzyma� si� ods�aniaj�c le��ce na chodniku cia�o Wiznera.
Barski wyszed� szybko tylnymi drzwiami furgonetki, wsiad� do szoferki, podjecha�
kawa�ek i stan�� tu� za fordem. Kosma razem z Salomem wtaszczyli zw�oki do
furgonetki, tymczasem Dolecki zd��y� ju� otworzy� samoch�d Wiznera i odjecha�
nim z piskiem opon eskortowany przez ford Hellwiga. Ledwie za Kosm� i Salomem
zatrzasn�y si� drzwi, furgonetka szarpn�a si� do przodu. Kosma i Salom nie
zwa�aj�c na si�� od�rodkow� miotaj�c� nimi po wn�trzu rozpocz�li prac�. Wrzucili
zw�oki na stalowy st� na �rodku i zacz�li je rozbiera�. Sprawdzali wszystko, co
znajdowali w kieszeniach ubrania. Kosma z uwag� obejrza� mikroprogramator.
Przestawi� prze��cznik i wykrzywiona twarz trupa zmieni�a si� nie do poznania.
- W��cz komputer.
Salom usiad� w fotelu przy klawiaturze i po kilkudziesi�ciu sekundach na ekranie
monitora zobaczyli t� sam� twarz.
- Jest. Zgadza si�. Idziemy dalej - powiedzia� Kosma i zacz�� raz za razem
naciska� prze��cznik.
- A to mi kogo� przypomina. Znam sk�d� t� g�b� - powiedzia� przy kolejnej twarzy
Salom.
- I co z tego? Wa�ne, �e wszystko si� zgadza - powiedzia� Kosma i zn�w nacisn��
prze��cznik. Kiedy cykl powt�rzy� si�, od�o�y� programator i dalej rozbiera�
zw�oki. Salom pobra� pr�bk� krwi i wstrzykn�� j� do analizatora.
- DNA zgodne - powiedzia� po chwili z zadowoleniem.
Furgonetka zatrzyma�a si�. Na zewn�trz zapada� zmierzch. Kosma w�o�y� ochronny
fartuch, prze�roczyst� mask� i r�kawice, po czym wyci�gn�� ze schowka
elektryczn� pi�� chirurgiczn� i zacz�� z wpraw� ci�� zw�oki. Salom te� w�o�y�
ochronny str�j. Uchyli� hermetyczn� pokryw� wanny z rozpuszczalnikiem
molekularnym i wrzuca� poci�te kawa�ki do �rodka. Po p� godzinie uporali si� z
najpaskudniejsz� cz�ci� roboty.
- Ten na pewno nie zmartwychwstanie - powiedzia� ze �miechem Kosma.
Salom zakr�ci� z powrotem pokryw� wanny, odczepi� rur� odkurzacza i dok�adnie
oczy�ci� wn�trze furgonetki strumieniem gor�cej pary zasysanej zaraz przez
�mieszny ryjek poch�aniacza. Kiedy wszystko ju� l�ni�o, Salom wyszed� z
furgonetki i przeci�gn�� si�. By�o ciemno. Stali na poboczu pustej drogi na
zapuszczonym przemys�owym przedmie�ciu miasta. Zatrzymali si� idealnie przy
kratce �ciekowej. Barski dla pewno�ci wychyli� si� z szoferki.
- Wszystko w porz�dku?
- Spokojnie - Salom kiwn�� g�ow� uspokajaj�co. - Wszystko gra.
Odpi�� szlauch przyczepiony pod podwoziem i skierowa� jego wylot na kratk�, a
nast�pnie otworzy� zaw�r. Rozpuszczalnik wycieka� p� godziny. Kiedy zbiornik
opr�ni� si� ca�kowicie, Salom, ziewaj�c nerwowo, zapi�� zn�w szlauch. Wr�ci�
potem do �rodka, zatrzasn�� drzwi i furgonetka ruszy�a.
Janusz Cyran