4843
Szczegóły |
Tytuł |
4843 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4843 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4843 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4843 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JOHN DOS PASSOS
CI�KIE PIENI�DZE
SPIS TRE�CI
Od t�umacza 5
CHARLIE ANDERSON 7
Kronika XLIV Jankes Duda13
CHARLIE ANDERSON15
Kronika XLV Gdyby nie szminka.20
SYSTEM AMERYKA�SKI22
Kronika XLVI oto ludzie urabiani27
Oko kamery (43) skurcz chwyta za gard�o.27
Kronika XLVII okazja dla ch�opca29
Oko kamery (44) bezimienny przybysz.30
CHARLIE ANDERSON32
Kronika XLVIII Korporacja Stali.44
BLASZANA LIZA.46
Kronika XLIX Walecie karowy.54
CHARLIE ANDERSON55
Kronika L Nie zwalaj winy na Broadway.84
PUCHAR GORYCZY86
Kronika LI S�o�ce zagas�o :.96
MARY FRENCH.97
Oko kamery (45) w�ski ��ty pok�j. 113
MARY FRENCH. 114
Oko kamery (46) chod� po ulicach 134
Kronika LII przybywszy na nabo�e�stwo. 136
SZTUKA I IZADORA 137
Kronika LIII Pa, pa, sroczko 144
MARGO DOWLING. 146
Kronika LIV transakcje poranne 167
WIRTUOZ TANGA. 168
Kronika LV T�umy na ulicach. 172
Oko kamery (47) w portowej mgle. 173
CHARLIE ANDERSON 175
Kronika LVI pierwsza rzecz 209
Oko kamery (48) z Santanderu na zach�d 211
MARGO DOWLING
Kronika LVII przed seansami na Uniwersytecie
MARGO DOWLING
Kronika LVIII Blask opromienia
OBOZOWICZE Z KITTY HAWK
Kronika LIX obcy, kt�ry pierwszy
CHARLIE ANDERSON
Kronika LX Czy winna by�a Celine?
MARGO DOWLING
Kronika LXI Wysoko, wysoko
CHARLIE ANDERSON
Kronika LXII Gwiazdy zwiastuj�
MARGO DOWLING
Kronika LXIII ale par� minut p�niej
ARCHITEKT
Kronika LXIV Niesamowit� ryb� wy�owiono
Oko kamery (49) piechot� z Plymouth
Kronika LXV Burza unieruchomi�a metro
MARY FRENCH
Kronika LXVI Holmes odmawia
Oko kamery (50) rozp�dzili nas pa�kami
Kronika LXVII Kiedy porz�dek rzeczy
BIEDNY MA�Y BOGATY CH�OPIEC
RICHARD ELLSWORTH SAVAGE
Kronika LXVIII Os�upienie na Wall Street
Oko kamery (51) w mroku wzg�rz
POT�GA, WSZECHPOT�GA
MARY FRENCH
W��CZ�GA
Przypisy t�umacza
OD T�UMACZA
"Ci�kie pieni�dze" s� - po wydanych wcze�niej "42 r�wnole�niku"
i "Roku 1919" - trzeci� cz�ci� trylogii "USA" ukazuj�c� si� w polskim
przek�adzie. Napisane w latach trzydziestych "USA" pozosta�o szczytowym
osi�gni�ciem w tw�rczo�ci Johna Dos Passosa, stawiaj�cym go w rz�dzie
wielkich pisarzy ameryka�skich naszego stulecia.
O p� roku starszy od Fitzgeralda, p�tora od Faulknera, dwa i p� od
Hemingwaya - Dos Passos tak jak oni wszed� do literatury prosto z front�w
pierwszej wojny �wiatowej. W latach trzydziestych by� w Polsce najs�awniejszym
z pisarzy ameryka�skich tak zwanego zagubionego pokolenia. Przet�umaczono
w�wczas dwie znane r�wnie� z powojennych wznowie� powie�ci: "Trzech
�o�nierzy", jedn� z najg�o�niejszych pozycji pacyfistycznych okresu mi�dzy-
wojennego, oraz "Manhattan Transfer", kronik� �ycia Nowego Jorku na
pocz�tku wieku.
Trylogia "USA" jest bogatszym i dojrzalszym przetworzeniem do�wiadcze�,
z kt�rych wyros�y owe dwie wcze�niejsze powie�ci. Miejsce Nowego Jorku
z "Manhattan Transfer" zajmuje tutaj panorama ca�ego olbrzymiego kontynen-
tu ameryka�skiego na przestrzeni lat trzydziestu, ukazana przez pulsuj�ce
gor�czkowym �yciem biografie dwunastu fikcyjnych bohater�w obojga p�ci,
reprezentuj�cych r�ne obszary geograficzne i sfery spo�eczne Ameryki. "42
r�wnole�nik" ukazuje pokolenie pe�ne nadziei na lepsze jutro �wiata w roz-
poczynaj�cym si� nowym stuleciu; "Rok 1919" przedstawia wielki wstrz�s, jaki
mu zgotowa�a wojna �wiatowa; "Ci�kie pieni�dze" zamykaj� jego losy klamr�
wielkiego kryzysu.
Fikcyjne �yciorysy dwunastu bohater�w trylogii przepl�t� Dos Passos
kr�tkimi rozdzia�ami-przerywnikami, utrwalaj�cymi klimat i smak epoki. S�
one trojakiego rodzaju: dwadzie�cia sze�� pe�nych ekspresji, zwi�z�ych biografi
s�awnych Amerykan�w tej epoki - prezydent�w Wilsona i Teodora Roosevel-
ta, pisarza-rewolucjonisty Johna Reeda i bankiera Morgana, wynalazcy Edi-
Sona i aktora Rudolfa Valentino, fabrykanta automobil�w Henry Forda
i tancerki Izadory Duncan; sze��dziesi�t osiem dokumentarnych "Kronik"
z�o�onych w ca�o�ci z nag��wk�w gazetowych, fragment�w wypowiedzi i ar-
tyku��w, popularnych szlagier�w i reklam; wreszcie pi��dziesi�t jeden roz-
dzialik�w zatytu�owanych "Oko kamery", stanowi�cych poetyckie strz�py
autobiografii samego autora.
Oto elementy, z kt�rych Dos Passos skomponowa� niezwyk�� i niepowtarzal-
n� powie�ciow� kronik� burzliwego okresu w �yciu wielomilionowego narodu.
CHARLIE ANDERSON
Charlie Anderson le�a� na koi w o�lepiaj�cym purpurowym szumie.
"Titina, ach, Titina". Do diab�a z t� wczorajsz� melodi�. Le�a� na
wznak z piek�cymi oczami i j�zykiem jak kawa� ciep�ego kwa�nego
woj�oku w ustach. Wysup�a� stopy spod koca, zwl�k� je za kraw�d� koi,
wielkie bia�e stopy z r�owymi guzkami na paluchach. Spu�ci� nogi na
czerwony chodnik, podci�gn�� si� bezw�adnie do iluminatora. Wystawi�
g�ow�.
Zamiast basenu portowego - mg�a i drobne szarozielone fale
pluskaj�ce o z�uszczony kad�ub parowca. Stoj� na kotwicy. Gdzie�
w g�rze zaskrzecza�a we mgle niewidoczna mewa. Charlie wstrz�sn�� si�
i schowa� g�ow�.
Op�uka� w miednicy twarz i szyj�, a� sk�ra si� zar�owi�a od
lodowatej wody. Zdj�� go ch��d i md�o�ci, wi�c si� osun�� z powrotem na
koj� i naci�gn�� jeszcze ciep�e okrycie pod brod�. Dom. Diabli z t�
melodi�.
Poderwa� si�. �o��dek podje�d�a� mu do gard�a, �omota�o w skro-
niach. Wyci�gn�� nocnik, pochyli� si�, zakrztusi�. Odrobina zielonkawej
��ci. Nie, nie zwymiotuje. W�o�y� bielizn� i gabardynowe spodnie
mundurowe, namydli� p�dzlem twarz. Podczas golenia poczu� ogar-
niaj�c� go chandr�. Czego mu potrzeba, to... Zadzwoni� na stewarda.
- Bonjour, m'sieur.
- S�uchaj, Billy, przynie� mi podw�jny koniak. Tout de suite*,
dobrze?
Zapi�� starannie koszul�, w�o�y� frencz. Przejrza� si� w lustrze.
Doko�a oczu mia� czerwone obw�dki, twarz zielon� pod opalenizn�.
Nagle zacz�o mu si� znowu zbiera� na wymioty, d�awi�cy kwas
podchodzi� do gard�a. Rany, te francuskie �ajby �mierdz�. Pukanie,
francuski u�mieszek stewarda.
- Voila, m'sieur - i bia�y spodeczek z kieliszkiem w bursztynowej
ka�u�y trunku.
- Kiedy wchodzimy do portu?
Wzruszenie ramion i burkliwe:
- La brume*.
Zielone p�atki ta�czy�y mu ci�gle przed oczami, kiedy wchodzi� na
pok�ad po trapie pachn�cym linoleum. Na dworze mokra mg�a
przylgn�a wilgoci� do twarzy. Schowa� r�ce do kieszeni, pochyli� si� do
przodu. �ywej duszy na pok�adzie, tylko par� kufr�w i stos z�o�onych
le�ak�w. Od nawietrznej wszystko by�o mokre, kropelki sp�ywa�y po
iluminatorach palarni, obramowanych mosi�dzem. W kt�r�kolwiek
stron� spojrze�, nic tylko mg�a.
Za drugim okr��eniem spotka� Joego Askewa. Joe wygl�da� kwit-
n�co. W�siki mia� r�wno przystrzy�one pod cienkim nosem, wzrok
jasny.
- Parszywy pech z t� mg��, Charlie.
- Cholerny.
- G�owa, co?
- Za to ty wygl�dasz prima, Joe.
- Jasne. Czemu� by nie? Ale ju� mnie ponosi, od sz�stej jestem na
nogach. Diabli nadali t� mg��. Mo�emy tak sta� ca�y dzie�.
- Tak, mg�a jak rzadko.
Zrobili kilka tur dooko�a pok�adu.
- Zauwa�y�e�, jak ta �ajba cuchnie, Joe?
- Stoimy na kotwicy, a mg�a podobno zaostrza w�ch. Co by�
powiedzia� na �niadanko?
Charlie milcza� chwil�, po czym nabra� powietrza g��boko w p�uca
i rzek�:
- Ano, spr�bujmy.
W jadalni pachnia�o cebul� i p�ynem do polerowania mosi�dzu.
Johnsonowie siedzieli ju� przy stole. Pani Johnson, blada i ch�odna,
mia�a na g�owie ma�y popielaty kapelusik, kt�rego Charlie jeszcze nie
widzia�. Ju� gotowa do zej�cia na l�d. Paul odpowiedzia� na jego dzie�
dobry bladym u�mieszkiem. Charlie zauwa�y�, jak mu dr�y r�ka, kt�r�
podnosi� do ust szklank� z sokiem pomara�czowym. Wargi mia�
kredowobia�e.
- Nikt nie widzia� Olliego Taylora? - zapyta� Charlie.
- Pewnie si� nie bardzo czuje - odpar� ze �mieszkiem Paul.
- A pan jak si� czuje, Charlie? - zapyta�a s�odko pani John-
son.
- J-ja? J-jak m�ody b�g.
- ��e jak z nut - powiedzia� Joe Askew.
- Nie mog� poj�� - odezwa�a si� pani Johnson - co wy�cie,
ch�opcy, robili tak d�ugo w nocy.
- �piewali�my sobie - odrzek� Joe Askew.
- Jeden m�j znajomy - powiedzia�a pani Johnson - od tego
�piewania po�o�y� si� do ��ka w ubraniu.
Poszuka�a wzrokiem oczu Charliego. Paul zmieni� temat:
- Grunt, �e jeste�my w ojczy�nie Pana Boga.
- Nie wyobra�am sobie, jaka b�dzie teraz Ameryka! - wykrzy-
kn�a pani Johnson.
Charlie �yka� swoje ef awek di bek�* i popija� kaw�, kt�ra pachnia�a
zenz�.
- Na nic si� tak nie ciesz� - odezwa� si� Joe Askew - jak na
prawdziwe ameryka�skie �niadanie.
- Grapefruity - powiedzia�a pani Johnson.
- P�atki kukurydzane ze �mietank� - powiedzia� Joe.
- Ciep�e bu�eczki kukurydzane - powiedzia�a pani Johnson.
- �wie�ejaja na wirgi�skiej szynce w�dzonej w dymie hikorowym-
powiedzia� Joe.
- Nale�niki z wiejsk� kie�bas� - powiedzia�a pani Johnson.
- Wieprzowinka w cie�cie - powiedzia� Joe.
- Porz�dna kawa z prawdziw� �mietank� - powiedzia�a pani
Johnson.
- Twoje na wierzchu - przerwa� Paul wstaj�c z bladym u�miechem
od sto�u.
Charlie dopi� resztk� kawy i wsta� r�wnie�, m�wi�c, �e wyjdzie
zobaczy�, czy nie nadjechali ju� urz�dnicy imigracyjni.
- Co si� sta�o Charliemu? - dobieg� go g�os pani Johnson.
Wbiegaj�c po trapie s�ysza� ci�gle, jak chichocz� oboje z Joem.
Znalaz�szy si� na pok�adzie stwierdzi�, �e chyba jednak nie zwymiotuje.
Mg�a nieco zrzed�a. Za ruf� "Niagary" majaczy�y inne parowce, dalej
czernia� jakby p�kolisty cie�, mo�e l�d. W g�rze kr��y�y z krzykiem
mewy, w regularnych odst�pach nios�o si� po wodzie poj�kiwanie syreny
mgielnej. Charlie przeszed� na dzi�b i wychyli� si� w mokr� mg��. Po
chwili wynurzy� si� z ty�u Joe Askew z zapalonym cygarem.
- Lepiej spacerowa� - powiedzia� ujmuj�c go pod rami�. - Ale
pech z t� mg��. Mog�oby si� zdawa�, �e poczciwy stary Nowy Jork zosta�
starty z powierzchni ziemi podczas tego nieporozumienia towarzys-
kiego. Nie widz� czubka swego nosa. Ty co� widzisz?
- Przed chwil� zdawa�o mi si�, �e widz� l�d. Ale teraz wszystko
znik�o.
- To musia�o by� Atlantic Highlands. Stoimy na wysoko�ci Sandy
Hook. Cholera, chcia�bym si� ju� znale�� na l�dzie.
- �ona pewnie na ciebie czeka, Joe?
- Powinna. A ty nie masz nikogo w Nowym Jorku?
Charlie potrz�sn�� g�ow�.
- Zosta�o mi jeszcze kawa� drogi do domu. Nie mam poj�cia, co tam
b�d� w og�le robi�.
- Niech to szlag, mo�emy tu sta� ca�y dzie� - powiedzia� Joe
Askew.
- A co gdyby�my si� napili po jednym? - zaproponowa� Charlie.-
Ostatni raz.
- Kiedy zamkn�li ju� ten cholerny bar.
Rzeczy spakowali poprzedniego dnia. Nie mieli nic do roboty. Przez
ca�e przedpo�udnie siedzieli w palarni i grali w remi. Ale nikt nie by�
w stanie si� skupi� i nikt nigdy nie wiedzia�, kto ostatni kupowa�. Paulowi
co chwila wypada�y karty. Charlie unika� wzroku pani Johnson i ca�� si��
woli powstrzymywa� si� od zerkania na mi�kkie za�amanie jej szyi
w miejscu, gdzie znika�a w popielatym futrzanym obramowaniu sukienki.
- Nie rozumiem - m�wi�a znowu pani Johnson - o czym wy�cie,
ch�opcy, tak d�ugo wczoraj rozmawiali. S�dzi�am, �e wyczErpali�my
wszystkie mo�liwe tematy.
- Och, temat si� zawsze znajdzie - odrzek� Joe Askew. - Ale
wypowiadali�my si� g��wnie w formie �piewu.
- Wiem, najciekawsze rzeczy dziej� si� zawsze, kiedy p�jd� spa�.
Charlie zauwa�y�, jak siedz�cy obok Paul wpatruje si� w ni�
rozkochanymi oczami.
- To takie nudne - podj�a z wyzywaj�cym u�mieszkiem - nic
tylko ci�gle siedzie�.
Paul obla� si� rumie�cem; mia� min�, jakby mu si� zbiera�o na p�acz.
Charlie by� ciekaw, czy pomy�la� o tym samym, co on.
- To kto teraz rozdaje? - zapyta� szybko Joe Askew.
Ko�o po�udnia przyszed� do palarni major Taylor.
- Dzie� dobry. Na pewno nikt nie czuje si� podlej ode mnie. Le
commandant m�wi, �e nie wiadomo, czy wejdziemy do portu przed
ranem.
Rzucili karty nie ko�cz�c rozgrywki.
- �adna historia - powiedzia� Joe Askew.
- Mo�e to i lepiej - odpar� Ollie Taylor. - Jestem ruin� cz�owieka.
Ostatni nie stroni�cy od kieliszka i uciech potomek rodu Taylor�w jest
kompletn� ruin�. Prze�yli�my jako� wojn�, ale ten pok�j nas wyko�czy.
Charlie popatrzy� na jego szar� twarz, dziwnie zapad�� w m�tnym
zamglonym blasku s�cz�cym si� przez iluminatory. Spostrzeg� siwe
pasma w jego w�osach i w�sach. Jak Boga kocham, pomy�la�, musz�
sko�czy� z tym piciem.
W ko�cu doczekali si� lunchu, po czym si� rozeszli na drzemk�. Id�c
do siebie Charlie natkn�� si� na korytarzu przed swoj� kabin� na pani�
Johnson.
- Pierwsze dziesi�� dni b�dzie najci�sze, nie uwa�a pani?
- M�w mi: Ewelino. Wszyscy mi tak m�wi�.
Krew uderzy�a Charliemu do g�owy.
- To do niczego nie prowadzi. Nie zobaczymy si� pewnie wi�cej.
- Czemu nie? - zapyta�a.
Zajrza� w jej pod�u�ne piwne oczy. Jej �renice rozszerzy�y si� tak, �e
t�cz�wki zrobi�y si� niemal czarne.
- M�j Bo�e, gdyby to by�o mo�liwe = wyj�ka�. - Chyba nie
my�lisz...?
Ale ona, otar�szy si� o niego jedwabi�cie, oddala�a si� ju� korytarzem.
Wszed� do kabiny trzaskaj�c drzwiami. Rzeczy sta�y spakowane.
Steward zdj�� ju� po�ciel z ��ka. Charlie rzuci� si� twarz� na pasiaste
p��tno materaca, pachn�ce st�chlizn�.
- Niech B�g skarze t� kobiet� - powiedzia� na g�os.
Obudzi� go stukot windy parowej, w kt�ry zaraz si� wdar� dzwonek
z maszynowni. Charlie wyjrza� przez iluminator i zobaczy� ��to-bia�y
kuter celny, a za nim w oddali drewniane domy w m�tnor�owym
�wietle s�o�ca. Mg�a si� rozprasza�a. Byli ju� w Cie�ninie*.
Nim przemy� oczy piek�ce od snu i wybieg� na pok�ad, "Niagara"
sun�a powoli �rodkiem Zatoki mieni�cej si� szarozielonymi b�yskami.
Mg�a wisia�a rudawymi girlandami nad g�ow�. Czerwony prom przeci-
na� im drog�. Po prawej stronie sta�o rz�dem kilka zakotwiczonych
cztero- i pi�ciomasztowych szkuner�w, dalej rejowiec, za nim pl�tanina
zwalistych parowc�w Komisji �eglugi*, po cz�ci upstrzonych jeszcze
esami-floresami wojennego kamufla�u. Potem prosto na kursie wy�oni-
�a si� migotliwa poszarpana smuga pot�nych budowli Nowego Jorku.
Po chwili zjawi� si� Joe Askew w trenczu, z niemieck� lornetk� polow�
przewieszon� przez rami�. Niebieskie oczy mu promienia�y.
- Widzisz ju� Statu� Wolno�ci, Charlie?
- Nie. A owszem, widz�. Wydawa�a mi si� jaka� wi�ksza.
- A tam jest Czarny Tom*, gdzie by�a ta eksplozja.
- Wszystko wygl�da strasznie sennie, Joe.
- Bo dzi� niedziela.
- Oczywi�cie, musieli�my przyjecha� w niedziel�.
Byli ju� naprzeciwko Battery*. D�ugie klamry most�w spinaj�cych
Manhattan z Brooklynem ton�y w mroku dym�w za bladymi drapa-
czami.
- Tutaj s� te ci�kie pieni�dze, Charlie - powiedzia� Joe Askew
skubi�c w�sik. - Musimy uszczkn�� Z tego co� dla siebie.
- Ba, �ebym tylko wiedzia�, jak si� do tego zabra�.
P�yn�li teraz ko�o d�ugiego szeregu krytych pirs�w. Joe wyci�gn�� do
niego r�k�.
- No, Charlie. Napisz do mnie koniecznie, s�yszysz? Fajna by�a ta
wojenka.
- Na pewno napisz�, Joe.
Dwa holowniki, mocuj�c si� z fal� odp�ywu, obr�ci�y "Niagar�"
bokiem do pirsu. Na dachu przystani powiewa�y flagi ameryka�skie
i francuskie, w czarnych otworach wej�� sta�y grupki machaj�cych ludzi.
- Jest moja �ona! - wykrzykn�� raptem Joe Askew. �cisn��
Charliemu d�o�. - Do zobaczenia, bracie. Jeste�my w domu.
Charlie ani si� obejrza�, jak schodzi�, za rych�o, po trapie do budynku
przystani. Oficer transportowy ledwo rzuci� okiem na jego papiery.
Celnik, kt�ry przystawia� Piecz�� na jego sakwoja�u, powiedzia�: "Co,
Potem
panie poruczniku, dobrze si� znale�� z powrotem w kraju.
Charlie min�� przedstawiciela Ymki, dwu reporter�w, pana z komitetu
magistrackiego. W ��tym p�mroku wielkiej hali nieliczni ludzie
sprawiali wra�enie samotnych i zagubionych w�r�d niepozornych
kufr�w. Major Taylor i Johnsonowie podali sobie r�ce jak obcy.
Po chwili Charlie maszerowa� do taks�wki w �lad za swoim niewiel-
kim kuferkiem koloru khaki. Johnsonowie mieli ju� taks�wk�, czekali
tylko na jaki� zawieruszony sakwoja�. Charlie podszed� do nich,
gor�czkowo szukaj�c w my�li czego� do powiedzenia. Paul odezwa� si�
pierwszy. Powiedzia�, �e Charlie musi ich koniecznie odwiedzi�, je�li
zostanie w Nowym Jorku. Sta� w drzwiczkach taks�wki, tak �e Charlie
nie m�g� zamieni� ani s�owa z Ewelin�. Widzia�, jak zaci�ni�te szcz�ki
Paula si� rozlu�niaj�, kiedy baga�owy przyni�s� wreszcie zagubiony
sakwoja�.
- Nie zapomnij nas odwiedzi�! - zawo�a� Paul wskakuj�c do
taks�wki i zatrzaskuj�c za sob� drzwiczki.
Charlie wr�ci� do swojej taks�wki, z ostatnim b�yskiem jej pod�u�-
nych piwnych oczu i wyzywaj�cym u�miechem wyrytym w pami�ci.
- Nie wie pan, czy w hotelu McAlpin daj� jeszcze zni�ki ofice-
rom? - zapyta� szofera.
- Jasne, z ofIcerami wsz�dzie si� licz� - odpowiedzia� szofer
k�cikiem ust. - A dla prostych �o�nierzy maj� najwy�ej kopa w ty�ek.
Prze��czy� w�ciekle biegi. Taks�wka skr�ci�a w szerok� pust� bruko-
wan� ulic�. Jecha�a l�ej od taks�wek paryskich. Po obu stronach by�y
wielkie sk�ady i hale targowe, zamkni�te na g�ucho.
- Rany, wygl�da wszystko jak wymar�e - powiedzia� Charlie
pochylaj�c si� do szyby, kt�ra go oddziela�a od szofera.
- Tak, zast�j jak jasny gWint - odrzek� szofer. - Przekona si� pan
sam, jak pan zacznie szuka� pracy.
- No tak, ale �eby wszystko by�o zamkni�te na g�ucho? Tego jeszcze
nie by�o.
- Dlaczego by mia�o by� otwarte? Przecie� dzi� niedziela.
- Ach, racja. Zapomnia�em.
- Jasne, �e niedziela.
- Tak, teraz pami�tam.
KRONIKA XLIV
Jankes Duda*, ta przy�piewka
PU�KOWNIK HOUSE* POWR�CI� Z EUROPY
WYGL�DA NA CIʯKO CHOREGO
Jankes Duda, ta przy�piewka
PODBI� PRZESTWORZA, OBJ�� WZROKIEM PRZESTRZENIE
czy� nie najwy�szy czas, by wydawcy gazet zjednoczyli si� w zdrowym
d��eniu do uspokojenia wzburzonych umys��w, w podawaniu wszyst-
kich wiadomo�ci, lecz bez tego uprzykrzonego wybijania nadchodz�-
cych kataklizm�w
WALKI SI� ROZSZERZAJ�. IMPAS TRWA
pozwolili, by rz�d na us�ugach Trustu Stalowego zdepta� prawa
demokratyczne, kt�re wed�ug wielekro� powtarzanych zapewnie� mia�y
stanowi� pu�cizn� narodow� Ameryki
ARMATORZY DOMAGAJ� SI� OCHRONY
SWOICH INTERES�W
Jankes Duda, ta przy�piewka,
Jankes Duda, ta przy�piewka
Wyrywa mi z gard�a hur-ra
jedyni ocaleli cz�onkowie za�ogi szkunera "Onato", po przybyciu do
Filadelfii, zostali osadzeni w wi�zieniu
PREZYDENT ZDROWSZY, PRACUJE W �ӯKU
Id� Ameryko!
Ja wiem
GOTOWI NA�O�Y� KAGANIEC PRASIE
Nie ma drugiego
Kraju takiego
Charles M. Schwab*, po powrocie z Europy, go�ci� na lunchu
w Bia�ym Domu. O�wiadczy� on, �e kraj nasz prze�ywa okres rozkwitu,
nie takiego jednak, jakby powinien, a to z powodu wielu niepokoj�cych
dochodze�, w toku kt�rych
Nie ma tylu pi�knych ziem
Od Kalifornii do Manhattanu
CHARLIE ANDERSON
Boy o twarzy szczurka postawi� walizki, sprawdzi� krany w umywalce,
uchyli� okno, prze�o�y� klucz do wn�trza pokoju, po czym wypr�y� si�
prawie na baczno��.
- Nic pan nie potrzebuje, panie poruczniku?
To jest �ycie, pomy�la� Charlie i wymaca� w kieszeni �wier�-
dolar�wk�.
- Dzi�kuj�, panie poruczniku. - Boy szurn�� nogami, odchrz�kn��.
- Musia�o by� strasznie po tamtej stronie, prawda, panie poruczniku?
Charlie si� roze�mia�.
- No, nie by�o tak �le.
- Mnie si� nie uda�o pojecha�. - Boy pokaza� swoje szczurze z�by
w szerokim u�miechu. - To cudownie by� bohaterem - powiedzia�
cofaj�c si� ty�em do drzwi.
Rozpinaj�c trencz Charlie wyjrza� przez okno. Znajdowa� si� wysoko
w g�rze. Mi�dzy kwarta�ami brudnych prostok�tnych gmach�w wida�
by�o kawa�ek kolumnady i dach nowego Dworca Pensylwa�skiego.
Dalej, za bocznicami kolejowymi, rozmazane s�o�ce chowa�o si� za
wzg�rza po drugiej stronie Hudsonu. Niebo nad g�ow� by�o szkar�atne
i r�owe. W w�wozie wyludnionych niedzielnych ulic dudni�a i zgrzyta�a
kolej nadziemna. Wiatr wpadaj�cy przez uniesione okno ni�s� szorstk�
wo� sadzy. Charlie zamkn�� okno i poszed� umy� twarz i r�ce
w umywalce. R�cznik hotelowy, mi�sisty i mi�kki w dotyku, pachnia�
lekko chlorkiem. I co dalej?
Spacerowa� tam i z powrotem po pokoju, mi�tosz�c w palcach
papierosa i obserwuj�c, jak za oknem ciemnieje niebo, gdy nagle
poderwa� go brz�k telefonu. W s�uchawce odezwa� si� podchmielony
przyjazny g�os Olliego Taylora.
- Przysz�o mi do g�owy, �e pewno nie wiesz, gdzie p�j�� na jednego.
Nie wybra�by� si� ze mn� do klubu?
- To bardzo �adnie z twojej strony, Ollie. Zachodzi�em w�a�nie
w g�ow�, co ze sob� pocz�� w tym cholernym mie�cie.
- Tak, zrobi�o si� tu do�� parszywie - podj�� g�os w s�uchawce.-
Ta prohibicja i w og�le. To przekracza najczarniejsze wyobra�enia.
Podjad� po ciebie taks�wk�.
- Dzi�kuj�, Ollie. B�d� czeka� w hallu.
W�o�y� trencz, przypomnia� sobie, �eby odpi�� koalicyjk�, przyczesa�
jeszcze raz szorstkie blond w�osy i zjecha� na d�. Usadowi� si�
w g��bokim fotelu naprzeciwko drzwi obrotowych. W hallu by�o rojno.
Sk�d� z g��bi dochodzi�a muzyka. Siedzia� s�uchaj�c tanecznych melodii
i patrz�c na jedwabne po�czochy, wysokie obcasy, futra i przystojne
twarze kobiet wchodz�cych z dworu, zar�owione od wiatru. Wszystko
dooko�a szele�ci�o i podzwania�o wykwintnie. Rany, du�a rzecz.
Przechodz�ce panie zostawia�y za sob� ulotn� smug� perfum i ciep��
wo� futer. Zacz�� liczy�, ile mu zosta�o pieni�dzy. Mia� czek na trzysta
dolar�w zaoszcz�dzone z �o�du, w portfelu na piersi cztery ��ciutkie
dwudziestki wygrane w pokera na statku, kilka dziesi�tek i, zaraz, ile
drobnych? Bilon pobrz�kiwa� mu cicho w kieszeni spodni, kiedy
przesuwa� palcami monety.
Nad nim pochyla�a si� czerwona twarz Olliego Taylora, ubranego
w obszerny paltot z wielb��dziej sier�ci.
- Wiesz co, m�j drogi? Nowy Jork jest sko�czony. W hotelu
Knickerbocker podaj� w barze lody z wod� sodow�.
Kiedy usadowili si� w taks�wce, chuchn�� Charliemu w twarz ostrym
zapachem wysokogatunkowej �ytni�wki.
- Charlie, obieca�em ci� przyprowadzi� na kolacj� do Nata Ben-
tona. Chyba nie masz nic przeciwko temu. To sw�j ch�op. Panie chc�
koniecznie pozna� prawdziwego lotnika z palmami*.
- Nie chcia�bym si� narzuca�, Ollie.
- Ani s�owa wi�cej, m�j drogi.
W klubie wszyscy znali Olliego Taylora. Stali obaj z Charliem d�ugo
przy barze wyk�adanym ciemn� boazeri�, w grupie szpakowatych
pan�w z knajpianymi rumie�cami na twarzach, i pili nie ko�cz�ce si�
Manhattany*. Wszyscy byli majorami i pu�kownikami, wszyscy m�wili
Charliemu panie poruczniku, ilekro� si� do niego zwracali. Charlie dr�a�
przez ca�y czas, �e Ollie zaperfumuje si� za bardzo, �eby i�� na kolacj� do
prywatnego domu. Nagle si� okaza�o, �e jest ju� wp� do �smej, wi�c nie
ko�cz�c ostatniej kolejki wsiedli znowu w taks�wk� i pojechali w g�r�
Manhattanu �uj�c po drodze go�dziki.
- Sam nie wiem, co im m�wi� - �ali� si� Ollie. - Jak im m�wi�, �e
to by�y dwa najcudowniejsze lata mojego �ycia, to wyba�uszaj� na mnie
�lepia i robi� g�upie miny. Ale co ja na to poradz�?
W kamienicy, przed kt�r� wysiedli, by�o pe�no marmur�w, szwajcar
w zielonej liberii i winda wyk�adana r�nymi gatunkami drewna. "Nat
Benton jest maklerem na Wall Street", szepn�� Ollie, kiedy czekali na
otwarcie drzwi. W r�owym salonie wszyscy byli w wieczorowych
strojach. Czekali z kolacj� tylko na nich. Wida� od dawna przyja�nili
si� z Olliem, bo okropnie si� nad nim rozp�ywali. Dla Charliego te� byli
bardzo wylewni, podali zaraz cocktaile i Charlie czu� si� jak udzielny
ksi���. Najm�odsza z kobiet, niejaka panna Humphries, by�a �liczna
jak malowanie. Ujrzawszy j� Charlie od razu postanowi�, �e b�dzie
tylko z ni� rozmawia�. Jej oczy, jej powiewna seledynowa suknia
i puder w zag��bieniu mi�dzy drobnymi �opatkami przyprawia�y go
o zawr�t g�owy, tak �e wola� si� do niej zbytnio nie zbli�a�. Kiedy
Ollie spostrzeg� ich stoj�cych razem, podszed� i poci�gn�� j� za
ucho.
- Wyros�a� na osza�amiaj�c� pi�kno�� - powiedzia�. Sta� rozpro-
mieniony, chwiej�c si� troch� na swoich kr�tkich nogach. - No c�,
bohaterowie godni s� takiej urody. Ostatecznie nie co dzie� wraca si�
z wojny, co, Charlie?
- Prawda, �e jest kochany?-powiedzia�a panna Humphries, ledwo
Ollie si� odwr�ci�. - Byli�my narzeczonymi, kiedy ja mia�am mo�e sze��
lat, a on by� studentem.
Poproszono ich w�a�nie do jadalni, gdy Ollie, kt�ry zd��y� tymczasem
wypi� jeszcze par� cocktaili, rozkrzy�owa� ramiona i przyst�pi� do
wyg�aszania m�wki.
- Sp�jrzcie tylko na nie, te nasze Amerykanki, cudowne, inteligent-
ne, tryskaj�ce �yciem. Takich kobiet nie ma po tamtej stronie, prawda,
Charlie? Trzech rzeczy nie ma nigdzie indziej na �wiecie, prawdziwych
cocktaili, przyzwoitych �niada� ,i takich kobiet jak w Ameryce, niech
B�g ma je w swojej opiece.
- Prawda, jaki on kochany? - szepn�a panna Humphries Char-
liemu do ucha.
Na stole le�a�y r�wniutko nie ko�cz�ce si� srebra, po�rodku sta�y r�e
w chi�skim wazonie, a przed ka�dym nakryciem baterie kieliszk�w na
z�oconych n�kach. Charliemu spad� kamie� z serca, gdy stwierdzi�, �e
ma miejsce obok panny Humphries. Podnios�a do niego u�miechni�t�
twarz.
- Bo�e -j�kn�� Charlie robi�c do niej min� - nie b�d� wiedzia�,
jak si� zachowa�.
- Tak, to musi by� dla pana co� zupe�nie... innego ni� za morzem.
Niech pan si� zachowuje naturalnie. Ja tak zawsze post�puj�.
- O, nie. M�czyzna napyta sobie zawsze biedy, kiedy si� zachowuje
naturalnie.
Roze�mia�a si�.
- Mo�e pan ma racj�. Och, musi mi pan opowiedzie�, jak tam by�o
naprawd�. Nikt mi nie chce nigdy nic powiedzie�. - Wskaza�a palcem
palmy przy jego Croix de Guerre. - Opowie mi pan o nich, dobrze,
poruczniku?
Pili bia�e wino do ryby, czerwone do pieczystego, potem jedli deser
ton�cy w bitej �mietanie. Charlie powtarza� sobie przez ca�y czas, �e nie
mo�e pi� za du�o, �eby nie pope�ni� jakiej� gafy. Okaza�o si�, �e panna
Humphries ma na imi� Doris; tak do niej m�wi�a pani Benton. Sp�dzi�a
przed wojn� rok u si�str w Pary�u i rozpytywa�a Charliego o miejsca,
kt�re zna�a, ko�ci� Madeleine, kawiarni� Rumpelmayera, cukierni�
vis-a-vis Comedie Francaise. Po kolacji, kiedy z kaw� w ma�ych
fili�aneczkach ulokowali si� w wykuszu za wielk� r�ow� begoni�
w mosi�nej donicy, zapyta�a, czy Charlie nie uwa�a, �e Nowy Jork jest
okropny. Siedzia�a na w�skiej kozetce pod oknem, a Charlie sta�
i patrzy� przez jej bia�e rami� w d� na ruch uliczny. Zacz�o pada�
i reflektory automobil�w wygl�da�y jak d�ugie mieni�ce si� wst�gi na
czarnym bruku Park Avenue. Powiedzia� co� w tym sensie, �e po tak
d�ugiej nieobecno�ci cz�owiek si� mimo wszystko czuje u siebie w domu.
R�wnocze�nie si� zastanawia�, czy wypada jej powiedzie�, �e ma pi�kne
ramiona. Ju� by� prawie zdecydowany, gdy us�ysza� g�os Olliego
nawo�uj�cy wszystkich do wybrania si� z nim na dansing.
- Wiem, �e to pa�szczyzna, dzieci, ale nie zapominajcie, �e to m�j
pierwszy wiecz�r w Nowym Jorku. Zr�bcie to dla mnie.
Wyszli ca�� grup� pod markiz� i czekali, a� szwajcar przywo�a
taks�wki. Doris Humphries w d�ugiej wieczorowej narzutce wyko�-
czonej u do�u futrem sta�a tak blisko Charliego, �e dotyka�a go
ramieniem. W deszczu zacinaj�cym z ulicy czu� w nozdrzach ciep�� wo�
jej perfum, futra i w�os�w. Stali najd�u�ej, dop�ki wszyscy starsi nie
powsiadali do taks�wek. Pomagaj�c jej potem wsi��� mia� przez chwil�
jej drobn� ch�odn� d�o� w swojej. Wcisn�� p� dolara szwajcarowi,
kiedy ten namaszczonym lokajskim g�osem szepn�� taks�wkarzowi:
"Do Shanleya". Taks�wka sun�a z cichym szumem ulic� wysokich
kanciastych gmach�w w d� miasta. Charliemu kr�ci�o si� lekko
w g�owie. Nie mia� odwagi spojrze� na ni�, wi�c przygl�da� si� twarzom,
automobilom, policjantom na skrzy�owaniach, postaciom w makin-
toszach i pod parasolami na tle nocnych drogerii.
- Niech pan teraz opowie, jak pan zdoby� te palmy.
- Och, Francuzi odpalali nam od czasu do czasu par� na otarcie �ez.
- Ilu pan str�ci� Szwab�w?
- Jest o czym m�wi�?
Tupn�a pantofelkiem o pod�og� taks�wki.
- Nikt mi nigdy nie chce nic powiedzie�. Nie wierz�, �e pan by�
w og�le na froncie. Ani pan, ani �aden z was.
Charlie si� roze�mia�. W gardle zaczyna�o mu zasycha�.
- Je�li to pani� interesuje, to by�em kilka razy nad lini� frontu.
Obr�ci�a si� nagle do niego. W mroku taks�wki zab�ys�y jej w oczach
ogniki.
- R-rozumiem, panie poruczniku. Uwa�am, �e lotnicy to naj-
wspanialsi ludzie na �wiecie.
- To pani jest... cudem �wiata. Och, bodajby ta taks�wka nigdy nie
dojecha�a do tej knajpy... czy gdzie tam jedziemy.
Przylgn�a do niego na sekund� ramieniem. Nie wiedzia�, jak jej d�o�
znalaz�a si� w jego r�ku.
- Na imi� mi Doris - powiedzia�a cienkim dziecinnym g�osikiem.
- Doris - powt�rzy�. - A mnie Charlie.
- Lubisz ta�czy�, Charlie? - spyta�a tym samym cienkim g�osi-
kiem.
- Jasne - odpar� i u�cisn�� �piesznie jej d�o�.
Jej g�os rozp�ywa� si� jak cukier.
- Ja te�. Przepadam.
Kiedy weszli, orkiestra gra�a "Dardanell�". Charlie zostawi� trencz
i czapk� w szatni. Krzaczaste szpakowate brwi maitre d'h�tela pochyli�y
si� przed nimi nad bia�ym gorsem koszuli. Charlie ruszy� za drobnymi
plecami Doris, za zag��bieniem mi�dzy jej �opatkami, do kt�rego
wyrywa�a mu si� d�o�, po czerwonym chodniku, mi�dzy bia�ymi
stolikami, wykrochmalonymi gorsami m�czyzn, ramionami kobiet,
w�r�d musuj�cego zapachu szampana, grzanek z serem i metalowych
podgrzewaczy, przez r�g parkietu pe�nego ko�ysz�cych si� par, a� do
�nie�nobia�ego okr�g�ego sto�u, przy kt�rym ju� siedzia�a reszta towa-
rzystwa. Mi�dzy sztywnymi fa�dami �wie�ego obrusa b�yszcza�y na stole
sztu�ce. Pani Benton �ci�ga�a z palc�w bia�e giemzowe r�kawiczki,
wpatrzona w czerwon� twarz Olliego Taylora, kt�ry opowiada� jak��
dykteryjk�.
- Chod�my zata�czy� - szepn�� Charlie do Doris. - B�dziemy
przez ca�y czas ta�czyli.
Ba� si� za bardzo przytula� j� w ta�cu, wi�c trzyma� si� na dystans.
Doris ta�czy�a z zamkni�tymi oczami.
- Rany, wspaniale ta�czysz, Doris.
Kiedy orkiestra sko�czy�a gra�, stoliki, k��by dymu tytoniowego,
ludzie, wszystko nadal lekko wirowa�o wok� nich. Doris przygl�da�a
mu si� k�cikami oczu.
- Pewnie t�sknisz do Francuzeczek, Charlie? Odpowiada� ci ich
spos�b ta�czenia?
- Cholernie.
Przy stole towarzystwo pi�o z fili�anek szampana, kt�rego dwie
butelki Ollie kaza� przys�a� przez umy�lnego z klubu. Kiedy orkiestra
zacz�a gra� na nowo, Charlie musia� zata�czy� z pani� Benton, potem
z jeszcze jedn� pani�, t� w brylantach i z wa�kami t�uszczu w talii.
W rezultacie ta�czy� z Doris jeszcze tylko dwukrotnie. Widzia�, �e reszta
towarzystwa chce wraca� do domu, bo Ollie by� coraz bardziej ululany.
Mia� w tylnej kieszeni flaszeczk� �ytni�wki i co rusz wywo�ywa�
Charliego na �yczek do szatni. Charlie przytyka� tylko szyjk� do j�zyka,
bo liczy�, �e mo�e Doris pozwoli mu si� odwie�� do domu.
Ale kiedy wyszli do hallu, okaza�o si�, �e mieszka na tej samej ulicy co
Bentonowie. Charlie kr��y� doko�a towarzystwa, kiedy panie odbiera�y
okrycia z szatni, a potem sz�y do wyj�cia, ale nie uda�o mu si� napotka�
jej wzroku. Sko�czy�o si� na "Dobranoc, Ollie, m�j drogi! Dobranoc,
panie poruczniku!" - i ju� portier zatrzaskiwa� drzwiczki taks�wki.
Cud, �e w og�le wiedzia�, kt�ra z d�oni u�ci�ni�tych na po�egnanie
nale�a�a do niej.
KRONIKA XLV
Gdyby nie szminka, puder i kupna peruka,
M�j kocha� u tej zdziry szcz�cia by nie szuka�
gdyby kto� szuka� najprostszego wyja�nienia jego kariery, zapewne
znalaz�by je w owej niezwyk�ej decyzji wyrzeczenia si� �atwej egzystencji
biuralisty na rzecz ci�kiej har�wki robotnika torowego. M�odzieniec,
kt�ry u progu �ycia wykaza� tyle przewidywania i si�y woli, musia�
wznie�� si� ponad ludzi zwyk�ego formatu. Zosta� zaufanym bankier�w
W brylantach missourska ruda lafirynda,
A m�j kocha� za ni� na pasku si� trynda
Zm�czony chodzeniem na piechot�, je�d�eniem na rowerze i t�oczeniem
si� w tramwajach, zechce wkr�tce naby� Forda.
NAPAD W BIA�Y DZIE�
WYWO�A� PANIK� W�R�D PRZECHODNI�W
Gdy tylko jego �ona zauwa�y, �e wszystkie Fordy s� jednakowe i �e
ka�dy ma Forda, zechce go wywindowa� na wy�szy szczebel hierarchii
spo�ecznej, czego nieomyln� oznak� b�dzie Dodge.
WYWI�ZA�A SI� GWA�TOWNA STRZELANINA
Kolej na nast�pny szczebel nadejdzie, gdy c�rka powr�ci z college'u
i rodzina przeniesie si� do nowego domu. Ojciec b�dzie si� domaga�
oszcz�dzania, ale matka zechce stworzy� dzieciom lepsze szanse, c�rka
zapragnie pozycji spo�ecznej, a syn zapa�a ��dz� podr�y, p�du, ruchu.
TRZECH RABUSI�W ZAMORDOWA�O CZ�OWIEKA
KO�O HOTELU MAJESTIC
Nie mog� a� do �witu za nic zmru�y� oka,
Nie mog� a� do �witu za nic zmru�y� oka,
Od kiedy mi kochasia skrad�a ta wyw�oka
tego rodzaju wyskoki niew�tpliwie �wiadcz� o niebezpiecznym zuch-
walstwie, ale wynikaj� w�a�nie z cech charakteru, kt�re wyrostka
w wieku gimnazjalnym uczyni�y uznawanym hersztem bandy n�kaj�cej
ca�y stan
SYSTEM AMERYKA�SKI
Frederick Winslow Taylor (w fabryce nazywali go Szybkim Taylo-
rem) urodzi� si� w Germantown*, w Pensylwanii, w roku wyboru
Buchanana*. Jego ojciec by� prawnikiem, matka pochodzi�a z rodziny
wielorybnik�w z New Bedford; rozczytywa�a si� w Emersonie, nale�a�a
do Ko�cio�a unitaria�skiego i Towarzystwa imienia Roberta Browninga.
By�a �arliw� abolicjonistk� i kierowa�a si� w �yciu zasadami demo-
kratycznymi; jako pani domu reprezentowa�a star� szko�� goni�c
wszystkich do roboty od �witu do nocy. U�o�y�a regu�y post�powania:
szacunek dla siebie, poleganie na sobie, panowanie nad sob�
i trze�wa jasna g�owa do rachunk�w. '
Ale chcia�a, �eby jej dzieci nauczy�y si� ceni� rzeczy pi�kne, wi�c
zabra�a je na trzy lata do Europy, pokazywa�a im katedry, opery,
rzymskie frontony, p��tna starych mistrz�w pod warstw� br�zowego
werniksu, w wielkich matowoz�otych ramach.
Fred Taylor z�yma� si� p�niej na wspomnienie tych zmarnowanych
lat, wybiega� z pokoju, gdy rozmowa schodzi�a na rzeczy pi�kne; by�
dra�liwym m�odym cz�owiekiem, przepada� za psikusami i mia� z�ote
r�ce do majstrowania rozmaitych przyrz�d�w i urz�dze�.
W Exeter* by� prymusem w klasie i kapitanem dru�yny baseballowej;
jako pierwszy rzuca� pi�k� przez rami�. (Kiedy arbitrzy protestowali, �e
przepisy nie przewiduj� rzutu przez rami�, odpowiada�, �e co z tego, je�li
jest skuteczny.)
Jako ch�opiec mia� koszmary senne; ka�dorazowe p�j�cie do ��ka
by�o dla niego tortur�. Uwa�a�, �e zmory sprowadza spanie na wznak,
wi�c skonstruowa� sobie sk�rzan� uprz�� z drewnianymi ko�eczkami,
kt�re mu si� wpija�y w cia�o, ilekro� si� przewr�ci� na plecy. Kiedy
dor�s�, sypia� na fotelu albo siedz�c ob�o�ony poduszkami na ��ku.
Przez ca�e �ycie cierpia� na bezsenno��.
By� wy�mienitym tenisist�. W 1881 zdoby� ze swym przyjacielem
Clarkiem og�lnokrajowe mistrzostwo w deblu. (Gra� �y�kowat� rakiet�
w�asnego pomys�u.)
W szkole zapad� z przepracowania na zdrowiu, oczy odm�wi�y mu
pos�usze�stwa. Doktor zaleci� prac� fizyczn�. I tak zamiast na Uniwer-
sytet Harvarda* poszed� terminowa� na mechanika i modelarza w ma�ej
fabryczce pomp, kt�ra stanowi�a w�asno�� przyjaciela rodziny. Nauczy�
si� obs�ugiwa� tokark� oraz ubiera� i kl�� jak robociarz.
Fred Taylor nigdy nie pali� tytoniu, nie pi� alkoholu, nie uznawa�
kawy ani herbaty; nie rozumia�, czemu jego koledzy z fabryki musz� i��
w gaz, upija� si� i urz�dza� burdy w ka�d� sobot�. On wraca� do domu
i je�li nie czyta� ksi��ek technicznych, to uczestniczy� w przedstawie-
niach amatorskich albo stawa� wieczorem przy fortepianie i �piewa�
niez�ym tenorem "Dzielnego wojaka" czy "Hiszpa�skiego kawalera".
W pierwszym roku terminowania pracowa� w fabryce za darmo; przez
nast�pne dwa lata zarabia� p�tora dolara tygodniowo; w ostatnim roku
dwa dolary.
Pensylwania bogaci�a si� na �elazie i w�glu. Maj�c dwadzie�cia dwa
lata Fred Taylor dosta� zaj�cie w Zak�adach �elaznych Midvale.
Z pocz�tku musia� przyj�� prac� biurow�, ale mu to nie odpowiada�o,
wi�c przeszed� do �opaty. Potem dopi�� tego, �e go postawiono przy
tokarce. Spisywa� si� �wietnie przy maszynie, pracowa� dziesi�� godzin
dziennie, a wieczorami przerabia� kurs in�ynierii Instytutu Stevensa*.
W ci�gu sze�ciu lat awansowa� z pomocnika tokarza na narz�dziowca,
nast�pnie na brygadzist�, na majstra, na kierownika ekipy naprawczej,
na g��wnego projektanta i kierownika biura studi�w, wreszcie na
g��wnego in�yniera Zak�ad�w Midvale.
W pierwszych latach, kiedy by� tylko jednym z robotnik�w w warsz-
tacie, kl�� i �artowa�, pracowa� i miga� si� od pracy jak wszyscy. Dawa�
z siebie fabrykantom tylko tyle, na ile zas�uguj�! Ale kiedy zosta�
majstrem, przeszed� na drug� stron� barykady: Stoj�c po stronie
kierownictwa powinni sobie przyswaja� wielki zas�b tradycyjnej wiedzy,
kt�ra w przesz�o�ci pozostawa�a tylko w g�owach robotnik�w, ca��
zr�czno�� manualn� i wszystkie umiej�tno�ci robotnika. Nie tolerowa�
widoku bezczynnej tokarki i bezczynnego cz�owieka.
Produkcja uderzy�a mu do g�owy, podnieca�a jego bezsenne nerwy,
jak nerwy innych podnieca� alkohol i kobiety w sobotnie wieczory. Sam
si� nigdy nie obija� i pr�dzej by p�k�, ni� pozwoli� si� innym obija�. Jego
konikiem sta�a si� wydajno��.
Zrazi� sobie koleg�w w fabryce; zacz�li go nazywa� poganiaczem
niewolnik�w. By� m�czyzn� kr�pej budowy, o gwa�townym usposobie-
niu i ostrym j�zyku.
Daj� wam s�owo, �e chocia� m�ody wiekiem, czu�em si� starszy ni� teraz,
z ca�� dokuczliwo�ci�, ma�o�ci� i nikczemno�ci� tej cholernej sytuacji. Jest
to nie do zniesienia, kiedy nie mo�na spojrze� �adnemu robotnikowi
w twarz, �eby w niej nie wyczyta� wrogo�ci, kiedy si� na ka�dym kroku
czuje, �e w�a�ciwie nikt nie jest cz�owiekowi przyjacielem.
Tak si� narodzi� Taylorowski System Naukowej Organizacji i Za-
rz�dzania.
Fred Taylor nie mia� cierpliwo�ci do t�umaczenia, nic go nie
obchodzi�o, �e w�prowadzenie tego, co uznawa� za naturalne prawa
produkcji przemys�owej, odbije si� na czyjej� sk�rze.
Przyst�puj�c do eksperymentu na jakimkolwiek polu, podawajcie
wszystko w w�tpliwo��, podawajcie w w�tpliwo�� same podstawy, na
kt�rych si� opiera dana dyscyplina, podawajcie w w�tpliwo�� nawet
najprostsze, najoczywistsze, najog�lniej uznane fakty; dow�d�cie wszyst-
kiego
z wyj�tkiem nadrz�dnych kwakiersko jankeskich (nowobedfordzcy
szyprowie byli najwi�kszymi poganiaczami niewolnik�w na wieloryb-
niczych szlakach) regu� post�powania. Che�pi� si�, �e nigdy nie kaza�
�adnemu robotnikowi zrobi� nic, czego sam nie potrafi�.
Skonstruowa� ulepszony m�ot parowy, znormalizowa� narz�dzia
i osprz�t, sprowadzi� do fabryki student�w ze stoperami i tabelami.
kaza� im zestawia� i ujednolica�. Istnieje w�a�ciwy i niew�a�ciwy spos�b
robienia ka�dej rzeczy; w�a�ciwy spos�b oznacza zwi�kszon� wydajno��,
ni�sze koszty, wy�sze zarobki, wi�ksze zyski: system ameryka�ski.
Rozbi� prac� majstra na oddzielne specjalno�ci: nadzorc�w or-
ganizacji pracy, nadzorc�w szybko�ci, inspektor�w czasu, inspektor�w
porz�dku czynno�ci.
Wykwalifikowani mechanicy okazali si� dla niego zbyt uparci; jemu
byli potrzebni surowi terminatorzy, kt�rzy by robili, co im ka�e. Je�li
kt�ry� z nich sprawdza� si� jako pierwszorz�dny pracownik wykonuj�-
cy pierwszorz�dn� robot�, Taylor sk�onny by� go pierwszorz�dnie
wynagradza�; tutaj jednak zacz�� popada� w konflikty z w�a�cicie-
lami.
W wieku trzydziestu czterech lat o�eni� si� i rzuci� Midvale, by si�
pu�ci� na szerokie wody spekulacji inwestuj�c w papierni� uruchomion�
w Maine przez paru admira��w i poplecznik�w politycznych Grovera
Clevelanda.
panika dziewi��dziesi�tego trzeciego* doprowadzi�a przedsi�biorst-
wo do ruiny,
wi�c Taylor wymy�li� sobie zaj�cie konsultanta do spraw organizacji
i zarz�dzania i przyst�pi� do zbijania fortuny na ostro�nych spekulac-
jach.
Pierwszy odczyt, jaki wyg�osi� w Stowarzyszeniu Ameryka�skich
In�ynier�w Mechanik�w, nie przyni�s� mu bynajmniej sukcesu: uznano
go za wariata. Przekona�em si�g, pisa� w 1909, �e ka�de usprawnienie
napotyka na op�r wi�kszo�ci ludzi, na op�r w�ciek�y i za�arty.
�ci�gni�ty przez Bethlehemskie Towarzystwo Stalowe, w Bethlehem
w�a�nie przeprowadzi� swoje s�awne eksperymenty z �adowaniem g�si
sur�wkowych na wagony. Nauczy� mianowicie Holendra nazwiskiem
Schmidt �adowa� czterdzie�ci siedem ton zamiast dwunastu i p� tony
sur�wki dziennie i uzyska� od niego zapewnienie, �e si� czuje po
sko�czonej pracy r�wnie dobrze, jak przedtem.
Mia� bzika na punkcie �opat; do ka�dej pracy musia�a by� �opata
odpowiedniej wielko�ci i wagi, przeznaczona tylko i wy��cznie do tej
pracy; i ka�d� prac� musia� wykonywa� cz�owiek odpowiedniego
wzrostu i wagi, jedynie stosownych do tej pracy. Kiedy jednak zacz��
p�aci� ludziom proporcjonalnie do ich zwi�kszonej wydajno�ci,
w�a�ciciele, banda chciwych Holendr�w nie widz�cych dalej czubka
swego nosa, podnie�li wielki krzyk. A kiedy w 1901 Stal Bethlehemsk�
kupi� Schwab,
Freda Taylora,
wynalazc� naukowej organizacji pracy,
kt�ry podwoi� wydajno�� kruszarki przez przy�pieszenie g��wnych
linii walc�w z dziewi��dziesi�ciu sze�ciu do dwustu dwudziestu pi�ciu
obrot�w na minut�,
bezceremonialnie wylano z pracy.
Od tej pory Fred Taylor zawsze powtarza�, �e go nie sta� na
pracowanie za pieni�dze.
Zasmakowa� w grze w golfa (pos�ugiwa� si� kijami w�asnego pomys-
�u), �ama� sobie g�ow� nad sposobami przenoszenia olbrzymich buksz-
pan�w do swego ogrodu.
Boxly, jego rezydencja w Germantown, by�o zawsze otwarte dla
in�ynier�w, dyrektor�w fabryk, przemys�owc�w;
pisa� artyku�y,
wyg�asza� odczyty,
stawa� przed komisj� kongresow�
i wsz�dzie g�osi� zalety naukowej organizacji pracy i suwaka rachun-
kowego Bartha*, eliminowania marnotrawstwa i przestoj�w, zast�po-
wania wykwalifikowanych mechanik�w prostymi robotnikami (jak
�adowacz sur�wki Schmidt), kt�rzy b�d� �ci�le wykonywali polecenia,
i pracy na akord:
gwarancji wydajno�ci.
Wi�cej szyn, wi�cej rower�w, wi�cej szpulek nici, wi�cej p�yt
pancernych do okr�t�w, wi�cej nocnik�w, wi�cej drutu kolczastego,
wi�cej igie�, wi�cej piorunochron�w, wi�cej �o�ysk kulkowych, wi�cej
dolar�w;
(bogaci�y si� stare kwakierskie rodziny z Germantown, pensylwa�scy
milionerzy p�odzili miliarder�w w�gla i stali)
wi�ksza wydajno�� pozwoli si� wzbogaci� ka�demu pe�nowarto�cio-
wemu Amerykaninowi, gotowemu pracowa� na akord, nie pi�, nie
urz�dza� burd, nie my�le�, nie marzy� o niebieskich migda�ach przy
tokarce.
Skrz�tny �adowacz sur�wki Schmidt mo�e zainwestowa� swoje
pieni�dze i sta� si� posiadaczem tak jak Schwab i banda chciwych
Holendr�w nie widz�cych dalej czubka swego nosa, mo�e si� roz-
smakowa� w Bachu i hodowa� stuletnie bukszpany w swoim ogrodzie
w Bethlehem, w Germantown czy w Chestnut Hill,
i mo�e ustala� regu�y post�powania:
system ameryka�ski.
Ale Fred Taylor nie doczeka� wprowadzenia systemu ameryka�s-
kiego w �ycie;
w 1915 zapad� na zdrowiu i musia� i�� do szpitala w Filadelfii.
Wda�o si� zapalenie p�uc. Nocna piel�gniarka s�ysza�a wieczorem, jak
nakr�ca zegarek;
kiedy zajrza�a do jego pokoju o wp� do pi�tej rano, w dniu jego
pi��dziesi�tych dziewi�tych urodzin,
znalaz�a go nie�ywego z zegarkiem w r�ku.
KRONIKA XLVI
oto ludzie urabiani od momentu zapadni�cia wyroku przez w�ciek�e,
wyst�pne, anarchiczne elementy spo�eczne naszego kraju, a ostatnio
wielu przyzwoitych, praworz�dnych obywateli powi�ksza liczb� oba�a-
muconych przewrotn� argumentacj� tych agitator�w
Czasy s� ci�kie, a p�ace g�odowe,
Wi�c p�ki pora, rzu� j�, Johnny,
Chleb jest komi�ny, a mi�so kartkowe,
Wi�c nie bierz sobie na kark �ony
BANKIERZY ZAPOWIADAJ� OKRES ROZWOJU
WSZYSCY MAJ� ZAPEWNIONY DOBROBYT
Upodobanie Niemc�w do Kawioru Zagra�a Stabilno�ci Waluty
ZDEMOBILIZOWANI ��DAJ� PRACY
Nikt nie wie ani si� nie wzrusza,
Jakie mi �ycie spuszcza wciery.
Ju� zapomnieli Chateau-Thierry*
JESTE�MY PE�NI �YCZLIWO�CI DLA
NOWOJORSKICH U�YTKOWNIK�W MASZYN DO PISANIA
AWANTURY BEZROBOTNYCH W BIURZE PO�REDNICTWA
Statki na morzach,
Rafy na g��binach,
Durnia zrobi�a
Ze mnie blondyna
OKO KAMERY (43)
skurcz chwyta za gard�o kiedy parowiec z czerwonymi kominami
kraj�c lekko rozko�ysan� �upkowoszar� g�ad� zmienia kurs by szerokim
zielonomarmurkowym �ukiem okr��y� czerwony latarniowiec
dreszcz przebiega po krzy�u na wspomnienie przybrze�nego atlantyc-
kiego ch�odu
i poszczerbionych dach�w drewniak�w na zachodzie nad nie-
widzialnym l�dem paj�czyny diabelskich kolejek wysokich ruszto-
wa� z reklamami gumy do �ucia na Coney Island frachtowc�w
z kominami odsuni�tymi daleko ku rufie szarej smugi za Sandy
EIook
i ciep�olepkos�odkiego zapachu s�onych mokrade�
na wspomnienie zatok i srebrzystych zatoczek przegrodzonych
estakadami
pyrkania motor�wki przed �witem w g�rze rzeczki
�odzi z pochy�ymi masztami na tle wynios�ych prostych sosen
zamykaj�cych muszlowobia�� pla��
wapiennomro�nego fetoru kutr�w ostrygarskich w zimie
na wspomnienie chrobotu bujanych foteli na werandzie wyrzynanej
w esyfloresy i wujowskich g�os�w uciesznych historyjek opowiadanych
p�g�bkiem z kamienn� twarz� (facet by� z Missouri* nie bra� gumo-
wych pieni�dzy) czerwonosk�rego w bawolej derce sprzedaj�cego w�r�d
krasom�wczej pirotechniki lekarstwo na uk�szenie w�a siarkowego
dymu i woz�w stra�ackich p�dz�cych z dzwonieniem czerwonoceglan�
ulic� z uczepionymi stra�akami o wujowskich twarzach naci�gaj�cymi
gumowe p�aszcze
chrupania bia�ych kukurydzanych bu�eczek i gor�cej kawy ze
�mietank� prze�ykanej w po�piechu przed porannym poci�giem zadu-
chu porannych gazet w czynszowym mieszkaniu g�adkiego mi�sistego
szelestu nowiutkich banknot�w chrz�stu policyjnej pa�ki na obywatel-
skiej g�owie i niewyra�nych twarzy aresztant�w na fotografii w kurie-
rze
na wspomnienie pisku i zgrzytu pi� tarczowych upojnego zapachu
�wie�ej tarcicy i b��kania si� po ha�dach nieu�ytkach wyr�bach po
dzielnicach n�dzarskich bud i ruder bud i ruder
i c� z tych wszystkich lat pogrzebanych na starym cmentarzu ko�o
wal�cego si� ceglanego ko�ci�ka owego wiosennego ranka kiedy
posypane piaskiem alejki upstrzone by�y niebieskimi ka�u�ami a powie-
trze pachnia�o fio�kami i sosnowym igliwiem
c� z tych nienawistnych lat pogrzebanych w latrynowym smrodzie
Brocourt pod gwiezdnymi rozpryskami pocisk�w
je�eli dzisiaj wujaszkiem jest mi celnik o zakazanej g�bie z ukryt�
gro�b� w gard�owym g�osie z groteskowo oskar�ycielskim paluchem
wielkiego �apska
(Wi�c przywozi pan fr-rancuskie ksi��ki?)
je�eli dzisiaj wujaszkiem jest mi celnik
KRONIKA XLVII
okazja dla ch�opca my�l�cego o przysz�o�ci dobre pocz�tki dla
inteligentnego SZANSE AWANSU ch�opiec do nauki ch�opiec na
posy�ki ch�opiec do pomocy w biurze
POTRZEBNY M�ODY MʯCZYZNA
O, powiedz mi, jak d�ugo
B�d� musia� czeka�
PRA CA
w banku, kt�ry dobiera kierownik�w spo�r�d personelu, dla trze�we-
go ambitnego buchaltera... dla rysownika architektonicznego z prak-
tyk� przy budowlach fabrycznych i przemys�owych w cegle, drewnie
i �elazobetonie... dla br�zownika cyzelera... liternika... modelarza...
malarza pojazd�w... dla pierwszorz�dnego wyko�czalnika pr��kowa-
cza... dla m�odego cz�owieka w sklepie trykotarskim, bieli�niarskim
i pasmanteryjnym... dla pomocnika w dziale zam�wie�... dla kopisty
o �adnym charakterze, akuratnego w cyfrach... dla energicznego
pracowitego matrycarza cz�ci metalowych na prasach mechanicznych
agent asekuracyjny... agent asekuracyjny... akwizytor... akwizytor do
detalu rybnego... chemik aromatyzator... domokr��ca... fakturzysta...
jubiler... kontroler czasu... majster narz�dziowiec... malarz szyld�w...
matrycarz narz�dziowiec... mechanik... nauczyciel... operator windy
towarowej... pakowacz... pasowacz okien... reklamator... robotnik...
spedytor... spedytor... spedytor... stenotypistka... subiekt do sklepu
z obuwiem... t�omacz
POSADA
Czy dasz mi zaraz teraz,
Czy te� b�dziesz zwleka�
dla m�odego nie boj�cego si� pracy
m�odego biuralisty
m�odego w magazynie
m�odego w charakterze stenografa
m�odego w charakterze komiwoja�era
m�odego ch�tnego do nauki
PRACA
O, powiedz mi, jak d�ugo
do prowadzenia magistrackiej elektrowni, wodoci�gu i fabryki lodu
w pi�knym, rozwijaj�cym si�, zdrowym mie�cie na Florydzie... do
obj�cia dzia�u bieli�niarskiego w wielkim hurtowym domu wysy�-
kowym... do pomocy w dochodzeniach na kolei... do kierowania oko�o
dwudziestoma lud�mi przy narz�dziach, matrycach, szablonach i ska-
lach... w charakterze buchaltera w magazynie... tragarza przy lekkich
�adunkach... in�yniera dr�g i most�w... taksatora maszyn i matryc...
kalkulatora budowlanego... in�yniera elektryka w elektrowni
OKO KAMERY(44)
bezimienny przybysz
(kt�ry tak niedawno trzyma� si� kurczowo ��ku siod�a nie kutego
bia�ego ogiera
z wypchanymi sakwami
i zostawiwszy nie dogas�e ogniska w kotlinie mi�dzy go�ymi syryjskimi
wzg�rzami gdzie obozowali Agailowie* kiedy �wit ostrym �wia-
t�em roz�upa� noc nad obrze�on� g�rami pustyni� odjecha� ku brudnym
wioskom poletkom sezamu i gajom morelowym)
zgoliwszy w Damaszku brod�
siedzia� pij�c kaw� i gor�ce mleko przed hotelem w Bejrucie gapi�c si�
na bia�y masyw Libanu przerzucaj�c stos list�w i wycink�w prasowych
zawalaj�cych stolik
adresowanych nie do nie w�adaj�cego arabskim nie do telepi�cego si�
niezdarnie na wielb��dzie z ty�kiem ca�ym obola�ym od jazdy
lecz do kogo�
kto
(tego wieczora w �agodnym nadmorskim klimacie lewanty�skiej nocy
uprzejmi urz�dnicy szykuj� mu nast�pn� niespodziank�
ledwowyk�panego obsadzaj� go w roli wymagaj�cej bia�ej muszki
starannie zawi�zanej przez wicekonsula pakuj� w sztywn� koszul� za
ciasny frak za lu�ne spodnie frakowe kt�re uprzejma �ona uprzejmego
urz�dnika z chichotem spina mu z ty�u agrafkami po to by te si�
natychmiast rozpi�y gdy si� sk�oni przed ma��onk� Wysokiego Komisarza
kostium z nieprawdziwego zdarzenia uniemo�liwia mu odgrywanie
roli �mia�ego podr�nika lakiery bole�nie uciskaj� palce gubi� si� pod
sto�em podczas m�wek podlewanych szampanem)
kto po powrocie na Manhattan zastanie oczekuj�cy nienaniegoszyty
frak
przygotowan� posad� oferowane stanowisko spink� od ko�nierzyka
kt�ra pije w grdyk� kiedy sztywny mamut u szczytu sto�u rz�zi do dwu
szereg�w �wie�oprasowanych d�entelmen�w zgrabnie nosz�cych swoje
dobrzeskrojone nazwiska
wypychanych kukie� do ozdoby mil lat �wietlnych wycink�w praso-
wych
Panowie prosz� o wybaczenie dzwonek by� przedwczesny tylko
w wyniku nieporoz