4843

Szczegóły
Tytuł 4843
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4843 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4843 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4843 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOHN DOS PASSOS CI�KIE PIENI�DZE SPIS TRE�CI Od t�umacza 5 CHARLIE ANDERSON 7 Kronika XLIV Jankes Duda13 CHARLIE ANDERSON15 Kronika XLV Gdyby nie szminka.20 SYSTEM AMERYKA�SKI22 Kronika XLVI oto ludzie urabiani27 Oko kamery (43) skurcz chwyta za gard�o.27 Kronika XLVII okazja dla ch�opca29 Oko kamery (44) bezimienny przybysz.30 CHARLIE ANDERSON32 Kronika XLVIII Korporacja Stali.44 BLASZANA LIZA.46 Kronika XLIX Walecie karowy.54 CHARLIE ANDERSON55 Kronika L Nie zwalaj winy na Broadway.84 PUCHAR GORYCZY86 Kronika LI S�o�ce zagas�o :.96 MARY FRENCH.97 Oko kamery (45) w�ski ��ty pok�j. 113 MARY FRENCH. 114 Oko kamery (46) chod� po ulicach 134 Kronika LII przybywszy na nabo�e�stwo. 136 SZTUKA I IZADORA 137 Kronika LIII Pa, pa, sroczko 144 MARGO DOWLING. 146 Kronika LIV transakcje poranne 167 WIRTUOZ TANGA. 168 Kronika LV T�umy na ulicach. 172 Oko kamery (47) w portowej mgle. 173 CHARLIE ANDERSON 175 Kronika LVI pierwsza rzecz 209 Oko kamery (48) z Santanderu na zach�d 211 MARGO DOWLING Kronika LVII przed seansami na Uniwersytecie MARGO DOWLING Kronika LVIII Blask opromienia OBOZOWICZE Z KITTY HAWK Kronika LIX obcy, kt�ry pierwszy CHARLIE ANDERSON Kronika LX Czy winna by�a Celine? MARGO DOWLING Kronika LXI Wysoko, wysoko CHARLIE ANDERSON Kronika LXII Gwiazdy zwiastuj� MARGO DOWLING Kronika LXIII ale par� minut p�niej ARCHITEKT Kronika LXIV Niesamowit� ryb� wy�owiono Oko kamery (49) piechot� z Plymouth Kronika LXV Burza unieruchomi�a metro MARY FRENCH Kronika LXVI Holmes odmawia Oko kamery (50) rozp�dzili nas pa�kami Kronika LXVII Kiedy porz�dek rzeczy BIEDNY MA�Y BOGATY CH�OPIEC RICHARD ELLSWORTH SAVAGE Kronika LXVIII Os�upienie na Wall Street Oko kamery (51) w mroku wzg�rz POT�GA, WSZECHPOT�GA MARY FRENCH W��CZ�GA Przypisy t�umacza OD T�UMACZA "Ci�kie pieni�dze" s� - po wydanych wcze�niej "42 r�wnole�niku" i "Roku 1919" - trzeci� cz�ci� trylogii "USA" ukazuj�c� si� w polskim przek�adzie. Napisane w latach trzydziestych "USA" pozosta�o szczytowym osi�gni�ciem w tw�rczo�ci Johna Dos Passosa, stawiaj�cym go w rz�dzie wielkich pisarzy ameryka�skich naszego stulecia. O p� roku starszy od Fitzgeralda, p�tora od Faulknera, dwa i p� od Hemingwaya - Dos Passos tak jak oni wszed� do literatury prosto z front�w pierwszej wojny �wiatowej. W latach trzydziestych by� w Polsce najs�awniejszym z pisarzy ameryka�skich tak zwanego zagubionego pokolenia. Przet�umaczono w�wczas dwie znane r�wnie� z powojennych wznowie� powie�ci: "Trzech �o�nierzy", jedn� z najg�o�niejszych pozycji pacyfistycznych okresu mi�dzy- wojennego, oraz "Manhattan Transfer", kronik� �ycia Nowego Jorku na pocz�tku wieku. Trylogia "USA" jest bogatszym i dojrzalszym przetworzeniem do�wiadcze�, z kt�rych wyros�y owe dwie wcze�niejsze powie�ci. Miejsce Nowego Jorku z "Manhattan Transfer" zajmuje tutaj panorama ca�ego olbrzymiego kontynen- tu ameryka�skiego na przestrzeni lat trzydziestu, ukazana przez pulsuj�ce gor�czkowym �yciem biografie dwunastu fikcyjnych bohater�w obojga p�ci, reprezentuj�cych r�ne obszary geograficzne i sfery spo�eczne Ameryki. "42 r�wnole�nik" ukazuje pokolenie pe�ne nadziei na lepsze jutro �wiata w roz- poczynaj�cym si� nowym stuleciu; "Rok 1919" przedstawia wielki wstrz�s, jaki mu zgotowa�a wojna �wiatowa; "Ci�kie pieni�dze" zamykaj� jego losy klamr� wielkiego kryzysu. Fikcyjne �yciorysy dwunastu bohater�w trylogii przepl�t� Dos Passos kr�tkimi rozdzia�ami-przerywnikami, utrwalaj�cymi klimat i smak epoki. S� one trojakiego rodzaju: dwadzie�cia sze�� pe�nych ekspresji, zwi�z�ych biografi s�awnych Amerykan�w tej epoki - prezydent�w Wilsona i Teodora Roosevel- ta, pisarza-rewolucjonisty Johna Reeda i bankiera Morgana, wynalazcy Edi- Sona i aktora Rudolfa Valentino, fabrykanta automobil�w Henry Forda i tancerki Izadory Duncan; sze��dziesi�t osiem dokumentarnych "Kronik" z�o�onych w ca�o�ci z nag��wk�w gazetowych, fragment�w wypowiedzi i ar- tyku��w, popularnych szlagier�w i reklam; wreszcie pi��dziesi�t jeden roz- dzialik�w zatytu�owanych "Oko kamery", stanowi�cych poetyckie strz�py autobiografii samego autora. Oto elementy, z kt�rych Dos Passos skomponowa� niezwyk�� i niepowtarzal- n� powie�ciow� kronik� burzliwego okresu w �yciu wielomilionowego narodu. CHARLIE ANDERSON Charlie Anderson le�a� na koi w o�lepiaj�cym purpurowym szumie. "Titina, ach, Titina". Do diab�a z t� wczorajsz� melodi�. Le�a� na wznak z piek�cymi oczami i j�zykiem jak kawa� ciep�ego kwa�nego woj�oku w ustach. Wysup�a� stopy spod koca, zwl�k� je za kraw�d� koi, wielkie bia�e stopy z r�owymi guzkami na paluchach. Spu�ci� nogi na czerwony chodnik, podci�gn�� si� bezw�adnie do iluminatora. Wystawi� g�ow�. Zamiast basenu portowego - mg�a i drobne szarozielone fale pluskaj�ce o z�uszczony kad�ub parowca. Stoj� na kotwicy. Gdzie� w g�rze zaskrzecza�a we mgle niewidoczna mewa. Charlie wstrz�sn�� si� i schowa� g�ow�. Op�uka� w miednicy twarz i szyj�, a� sk�ra si� zar�owi�a od lodowatej wody. Zdj�� go ch��d i md�o�ci, wi�c si� osun�� z powrotem na koj� i naci�gn�� jeszcze ciep�e okrycie pod brod�. Dom. Diabli z t� melodi�. Poderwa� si�. �o��dek podje�d�a� mu do gard�a, �omota�o w skro- niach. Wyci�gn�� nocnik, pochyli� si�, zakrztusi�. Odrobina zielonkawej ��ci. Nie, nie zwymiotuje. W�o�y� bielizn� i gabardynowe spodnie mundurowe, namydli� p�dzlem twarz. Podczas golenia poczu� ogar- niaj�c� go chandr�. Czego mu potrzeba, to... Zadzwoni� na stewarda. - Bonjour, m'sieur. - S�uchaj, Billy, przynie� mi podw�jny koniak. Tout de suite*, dobrze? Zapi�� starannie koszul�, w�o�y� frencz. Przejrza� si� w lustrze. Doko�a oczu mia� czerwone obw�dki, twarz zielon� pod opalenizn�. Nagle zacz�o mu si� znowu zbiera� na wymioty, d�awi�cy kwas podchodzi� do gard�a. Rany, te francuskie �ajby �mierdz�. Pukanie, francuski u�mieszek stewarda. - Voila, m'sieur - i bia�y spodeczek z kieliszkiem w bursztynowej ka�u�y trunku. - Kiedy wchodzimy do portu? Wzruszenie ramion i burkliwe: - La brume*. Zielone p�atki ta�czy�y mu ci�gle przed oczami, kiedy wchodzi� na pok�ad po trapie pachn�cym linoleum. Na dworze mokra mg�a przylgn�a wilgoci� do twarzy. Schowa� r�ce do kieszeni, pochyli� si� do przodu. �ywej duszy na pok�adzie, tylko par� kufr�w i stos z�o�onych le�ak�w. Od nawietrznej wszystko by�o mokre, kropelki sp�ywa�y po iluminatorach palarni, obramowanych mosi�dzem. W kt�r�kolwiek stron� spojrze�, nic tylko mg�a. Za drugim okr��eniem spotka� Joego Askewa. Joe wygl�da� kwit- n�co. W�siki mia� r�wno przystrzy�one pod cienkim nosem, wzrok jasny. - Parszywy pech z t� mg��, Charlie. - Cholerny. - G�owa, co? - Za to ty wygl�dasz prima, Joe. - Jasne. Czemu� by nie? Ale ju� mnie ponosi, od sz�stej jestem na nogach. Diabli nadali t� mg��. Mo�emy tak sta� ca�y dzie�. - Tak, mg�a jak rzadko. Zrobili kilka tur dooko�a pok�adu. - Zauwa�y�e�, jak ta �ajba cuchnie, Joe? - Stoimy na kotwicy, a mg�a podobno zaostrza w�ch. Co by� powiedzia� na �niadanko? Charlie milcza� chwil�, po czym nabra� powietrza g��boko w p�uca i rzek�: - Ano, spr�bujmy. W jadalni pachnia�o cebul� i p�ynem do polerowania mosi�dzu. Johnsonowie siedzieli ju� przy stole. Pani Johnson, blada i ch�odna, mia�a na g�owie ma�y popielaty kapelusik, kt�rego Charlie jeszcze nie widzia�. Ju� gotowa do zej�cia na l�d. Paul odpowiedzia� na jego dzie� dobry bladym u�mieszkiem. Charlie zauwa�y�, jak mu dr�y r�ka, kt�r� podnosi� do ust szklank� z sokiem pomara�czowym. Wargi mia� kredowobia�e. - Nikt nie widzia� Olliego Taylora? - zapyta� Charlie. - Pewnie si� nie bardzo czuje - odpar� ze �mieszkiem Paul. - A pan jak si� czuje, Charlie? - zapyta�a s�odko pani John- son. - J-ja? J-jak m�ody b�g. - ��e jak z nut - powiedzia� Joe Askew. - Nie mog� poj�� - odezwa�a si� pani Johnson - co wy�cie, ch�opcy, robili tak d�ugo w nocy. - �piewali�my sobie - odrzek� Joe Askew. - Jeden m�j znajomy - powiedzia�a pani Johnson - od tego �piewania po�o�y� si� do ��ka w ubraniu. Poszuka�a wzrokiem oczu Charliego. Paul zmieni� temat: - Grunt, �e jeste�my w ojczy�nie Pana Boga. - Nie wyobra�am sobie, jaka b�dzie teraz Ameryka! - wykrzy- kn�a pani Johnson. Charlie �yka� swoje ef awek di bek�* i popija� kaw�, kt�ra pachnia�a zenz�. - Na nic si� tak nie ciesz� - odezwa� si� Joe Askew - jak na prawdziwe ameryka�skie �niadanie. - Grapefruity - powiedzia�a pani Johnson. - P�atki kukurydzane ze �mietank� - powiedzia� Joe. - Ciep�e bu�eczki kukurydzane - powiedzia�a pani Johnson. - �wie�ejaja na wirgi�skiej szynce w�dzonej w dymie hikorowym- powiedzia� Joe. - Nale�niki z wiejsk� kie�bas� - powiedzia�a pani Johnson. - Wieprzowinka w cie�cie - powiedzia� Joe. - Porz�dna kawa z prawdziw� �mietank� - powiedzia�a pani Johnson. - Twoje na wierzchu - przerwa� Paul wstaj�c z bladym u�miechem od sto�u. Charlie dopi� resztk� kawy i wsta� r�wnie�, m�wi�c, �e wyjdzie zobaczy�, czy nie nadjechali ju� urz�dnicy imigracyjni. - Co si� sta�o Charliemu? - dobieg� go g�os pani Johnson. Wbiegaj�c po trapie s�ysza� ci�gle, jak chichocz� oboje z Joem. Znalaz�szy si� na pok�adzie stwierdzi�, �e chyba jednak nie zwymiotuje. Mg�a nieco zrzed�a. Za ruf� "Niagary" majaczy�y inne parowce, dalej czernia� jakby p�kolisty cie�, mo�e l�d. W g�rze kr��y�y z krzykiem mewy, w regularnych odst�pach nios�o si� po wodzie poj�kiwanie syreny mgielnej. Charlie przeszed� na dzi�b i wychyli� si� w mokr� mg��. Po chwili wynurzy� si� z ty�u Joe Askew z zapalonym cygarem. - Lepiej spacerowa� - powiedzia� ujmuj�c go pod rami�. - Ale pech z t� mg��. Mog�oby si� zdawa�, �e poczciwy stary Nowy Jork zosta� starty z powierzchni ziemi podczas tego nieporozumienia towarzys- kiego. Nie widz� czubka swego nosa. Ty co� widzisz? - Przed chwil� zdawa�o mi si�, �e widz� l�d. Ale teraz wszystko znik�o. - To musia�o by� Atlantic Highlands. Stoimy na wysoko�ci Sandy Hook. Cholera, chcia�bym si� ju� znale�� na l�dzie. - �ona pewnie na ciebie czeka, Joe? - Powinna. A ty nie masz nikogo w Nowym Jorku? Charlie potrz�sn�� g�ow�. - Zosta�o mi jeszcze kawa� drogi do domu. Nie mam poj�cia, co tam b�d� w og�le robi�. - Niech to szlag, mo�emy tu sta� ca�y dzie� - powiedzia� Joe Askew. - A co gdyby�my si� napili po jednym? - zaproponowa� Charlie.- Ostatni raz. - Kiedy zamkn�li ju� ten cholerny bar. Rzeczy spakowali poprzedniego dnia. Nie mieli nic do roboty. Przez ca�e przedpo�udnie siedzieli w palarni i grali w remi. Ale nikt nie by� w stanie si� skupi� i nikt nigdy nie wiedzia�, kto ostatni kupowa�. Paulowi co chwila wypada�y karty. Charlie unika� wzroku pani Johnson i ca�� si�� woli powstrzymywa� si� od zerkania na mi�kkie za�amanie jej szyi w miejscu, gdzie znika�a w popielatym futrzanym obramowaniu sukienki. - Nie rozumiem - m�wi�a znowu pani Johnson - o czym wy�cie, ch�opcy, tak d�ugo wczoraj rozmawiali. S�dzi�am, �e wyczErpali�my wszystkie mo�liwe tematy. - Och, temat si� zawsze znajdzie - odrzek� Joe Askew. - Ale wypowiadali�my si� g��wnie w formie �piewu. - Wiem, najciekawsze rzeczy dziej� si� zawsze, kiedy p�jd� spa�. Charlie zauwa�y�, jak siedz�cy obok Paul wpatruje si� w ni� rozkochanymi oczami. - To takie nudne - podj�a z wyzywaj�cym u�mieszkiem - nic tylko ci�gle siedzie�. Paul obla� si� rumie�cem; mia� min�, jakby mu si� zbiera�o na p�acz. Charlie by� ciekaw, czy pomy�la� o tym samym, co on. - To kto teraz rozdaje? - zapyta� szybko Joe Askew. Ko�o po�udnia przyszed� do palarni major Taylor. - Dzie� dobry. Na pewno nikt nie czuje si� podlej ode mnie. Le commandant m�wi, �e nie wiadomo, czy wejdziemy do portu przed ranem. Rzucili karty nie ko�cz�c rozgrywki. - �adna historia - powiedzia� Joe Askew. - Mo�e to i lepiej - odpar� Ollie Taylor. - Jestem ruin� cz�owieka. Ostatni nie stroni�cy od kieliszka i uciech potomek rodu Taylor�w jest kompletn� ruin�. Prze�yli�my jako� wojn�, ale ten pok�j nas wyko�czy. Charlie popatrzy� na jego szar� twarz, dziwnie zapad�� w m�tnym zamglonym blasku s�cz�cym si� przez iluminatory. Spostrzeg� siwe pasma w jego w�osach i w�sach. Jak Boga kocham, pomy�la�, musz� sko�czy� z tym piciem. W ko�cu doczekali si� lunchu, po czym si� rozeszli na drzemk�. Id�c do siebie Charlie natkn�� si� na korytarzu przed swoj� kabin� na pani� Johnson. - Pierwsze dziesi�� dni b�dzie najci�sze, nie uwa�a pani? - M�w mi: Ewelino. Wszyscy mi tak m�wi�. Krew uderzy�a Charliemu do g�owy. - To do niczego nie prowadzi. Nie zobaczymy si� pewnie wi�cej. - Czemu nie? - zapyta�a. Zajrza� w jej pod�u�ne piwne oczy. Jej �renice rozszerzy�y si� tak, �e t�cz�wki zrobi�y si� niemal czarne. - M�j Bo�e, gdyby to by�o mo�liwe = wyj�ka�. - Chyba nie my�lisz...? Ale ona, otar�szy si� o niego jedwabi�cie, oddala�a si� ju� korytarzem. Wszed� do kabiny trzaskaj�c drzwiami. Rzeczy sta�y spakowane. Steward zdj�� ju� po�ciel z ��ka. Charlie rzuci� si� twarz� na pasiaste p��tno materaca, pachn�ce st�chlizn�. - Niech B�g skarze t� kobiet� - powiedzia� na g�os. Obudzi� go stukot windy parowej, w kt�ry zaraz si� wdar� dzwonek z maszynowni. Charlie wyjrza� przez iluminator i zobaczy� ��to-bia�y kuter celny, a za nim w oddali drewniane domy w m�tnor�owym �wietle s�o�ca. Mg�a si� rozprasza�a. Byli ju� w Cie�ninie*. Nim przemy� oczy piek�ce od snu i wybieg� na pok�ad, "Niagara" sun�a powoli �rodkiem Zatoki mieni�cej si� szarozielonymi b�yskami. Mg�a wisia�a rudawymi girlandami nad g�ow�. Czerwony prom przeci- na� im drog�. Po prawej stronie sta�o rz�dem kilka zakotwiczonych cztero- i pi�ciomasztowych szkuner�w, dalej rejowiec, za nim pl�tanina zwalistych parowc�w Komisji �eglugi*, po cz�ci upstrzonych jeszcze esami-floresami wojennego kamufla�u. Potem prosto na kursie wy�oni- �a si� migotliwa poszarpana smuga pot�nych budowli Nowego Jorku. Po chwili zjawi� si� Joe Askew w trenczu, z niemieck� lornetk� polow� przewieszon� przez rami�. Niebieskie oczy mu promienia�y. - Widzisz ju� Statu� Wolno�ci, Charlie? - Nie. A owszem, widz�. Wydawa�a mi si� jaka� wi�ksza. - A tam jest Czarny Tom*, gdzie by�a ta eksplozja. - Wszystko wygl�da strasznie sennie, Joe. - Bo dzi� niedziela. - Oczywi�cie, musieli�my przyjecha� w niedziel�. Byli ju� naprzeciwko Battery*. D�ugie klamry most�w spinaj�cych Manhattan z Brooklynem ton�y w mroku dym�w za bladymi drapa- czami. - Tutaj s� te ci�kie pieni�dze, Charlie - powiedzia� Joe Askew skubi�c w�sik. - Musimy uszczkn�� Z tego co� dla siebie. - Ba, �ebym tylko wiedzia�, jak si� do tego zabra�. P�yn�li teraz ko�o d�ugiego szeregu krytych pirs�w. Joe wyci�gn�� do niego r�k�. - No, Charlie. Napisz do mnie koniecznie, s�yszysz? Fajna by�a ta wojenka. - Na pewno napisz�, Joe. Dwa holowniki, mocuj�c si� z fal� odp�ywu, obr�ci�y "Niagar�" bokiem do pirsu. Na dachu przystani powiewa�y flagi ameryka�skie i francuskie, w czarnych otworach wej�� sta�y grupki machaj�cych ludzi. - Jest moja �ona! - wykrzykn�� raptem Joe Askew. �cisn�� Charliemu d�o�. - Do zobaczenia, bracie. Jeste�my w domu. Charlie ani si� obejrza�, jak schodzi�, za rych�o, po trapie do budynku przystani. Oficer transportowy ledwo rzuci� okiem na jego papiery. Celnik, kt�ry przystawia� Piecz�� na jego sakwoja�u, powiedzia�: "Co, Potem panie poruczniku, dobrze si� znale�� z powrotem w kraju. Charlie min�� przedstawiciela Ymki, dwu reporter�w, pana z komitetu magistrackiego. W ��tym p�mroku wielkiej hali nieliczni ludzie sprawiali wra�enie samotnych i zagubionych w�r�d niepozornych kufr�w. Major Taylor i Johnsonowie podali sobie r�ce jak obcy. Po chwili Charlie maszerowa� do taks�wki w �lad za swoim niewiel- kim kuferkiem koloru khaki. Johnsonowie mieli ju� taks�wk�, czekali tylko na jaki� zawieruszony sakwoja�. Charlie podszed� do nich, gor�czkowo szukaj�c w my�li czego� do powiedzenia. Paul odezwa� si� pierwszy. Powiedzia�, �e Charlie musi ich koniecznie odwiedzi�, je�li zostanie w Nowym Jorku. Sta� w drzwiczkach taks�wki, tak �e Charlie nie m�g� zamieni� ani s�owa z Ewelin�. Widzia�, jak zaci�ni�te szcz�ki Paula si� rozlu�niaj�, kiedy baga�owy przyni�s� wreszcie zagubiony sakwoja�. - Nie zapomnij nas odwiedzi�! - zawo�a� Paul wskakuj�c do taks�wki i zatrzaskuj�c za sob� drzwiczki. Charlie wr�ci� do swojej taks�wki, z ostatnim b�yskiem jej pod�u�- nych piwnych oczu i wyzywaj�cym u�miechem wyrytym w pami�ci. - Nie wie pan, czy w hotelu McAlpin daj� jeszcze zni�ki ofice- rom? - zapyta� szofera. - Jasne, z ofIcerami wsz�dzie si� licz� - odpowiedzia� szofer k�cikiem ust. - A dla prostych �o�nierzy maj� najwy�ej kopa w ty�ek. Prze��czy� w�ciekle biegi. Taks�wka skr�ci�a w szerok� pust� bruko- wan� ulic�. Jecha�a l�ej od taks�wek paryskich. Po obu stronach by�y wielkie sk�ady i hale targowe, zamkni�te na g�ucho. - Rany, wygl�da wszystko jak wymar�e - powiedzia� Charlie pochylaj�c si� do szyby, kt�ra go oddziela�a od szofera. - Tak, zast�j jak jasny gWint - odrzek� szofer. - Przekona si� pan sam, jak pan zacznie szuka� pracy. - No tak, ale �eby wszystko by�o zamkni�te na g�ucho? Tego jeszcze nie by�o. - Dlaczego by mia�o by� otwarte? Przecie� dzi� niedziela. - Ach, racja. Zapomnia�em. - Jasne, �e niedziela. - Tak, teraz pami�tam. KRONIKA XLIV Jankes Duda*, ta przy�piewka PU�KOWNIK HOUSE* POWR�CI� Z EUROPY WYGL�DA NA CIʯKO CHOREGO Jankes Duda, ta przy�piewka PODBI� PRZESTWORZA, OBJ�� WZROKIEM PRZESTRZENIE czy� nie najwy�szy czas, by wydawcy gazet zjednoczyli si� w zdrowym d��eniu do uspokojenia wzburzonych umys��w, w podawaniu wszyst- kich wiadomo�ci, lecz bez tego uprzykrzonego wybijania nadchodz�- cych kataklizm�w WALKI SI� ROZSZERZAJ�. IMPAS TRWA pozwolili, by rz�d na us�ugach Trustu Stalowego zdepta� prawa demokratyczne, kt�re wed�ug wielekro� powtarzanych zapewnie� mia�y stanowi� pu�cizn� narodow� Ameryki ARMATORZY DOMAGAJ� SI� OCHRONY SWOICH INTERES�W Jankes Duda, ta przy�piewka, Jankes Duda, ta przy�piewka Wyrywa mi z gard�a hur-ra jedyni ocaleli cz�onkowie za�ogi szkunera "Onato", po przybyciu do Filadelfii, zostali osadzeni w wi�zieniu PREZYDENT ZDROWSZY, PRACUJE W �ӯKU Id� Ameryko! Ja wiem GOTOWI NA�O�Y� KAGANIEC PRASIE Nie ma drugiego Kraju takiego Charles M. Schwab*, po powrocie z Europy, go�ci� na lunchu w Bia�ym Domu. O�wiadczy� on, �e kraj nasz prze�ywa okres rozkwitu, nie takiego jednak, jakby powinien, a to z powodu wielu niepokoj�cych dochodze�, w toku kt�rych Nie ma tylu pi�knych ziem Od Kalifornii do Manhattanu CHARLIE ANDERSON Boy o twarzy szczurka postawi� walizki, sprawdzi� krany w umywalce, uchyli� okno, prze�o�y� klucz do wn�trza pokoju, po czym wypr�y� si� prawie na baczno��. - Nic pan nie potrzebuje, panie poruczniku? To jest �ycie, pomy�la� Charlie i wymaca� w kieszeni �wier�- dolar�wk�. - Dzi�kuj�, panie poruczniku. - Boy szurn�� nogami, odchrz�kn��. - Musia�o by� strasznie po tamtej stronie, prawda, panie poruczniku? Charlie si� roze�mia�. - No, nie by�o tak �le. - Mnie si� nie uda�o pojecha�. - Boy pokaza� swoje szczurze z�by w szerokim u�miechu. - To cudownie by� bohaterem - powiedzia� cofaj�c si� ty�em do drzwi. Rozpinaj�c trencz Charlie wyjrza� przez okno. Znajdowa� si� wysoko w g�rze. Mi�dzy kwarta�ami brudnych prostok�tnych gmach�w wida� by�o kawa�ek kolumnady i dach nowego Dworca Pensylwa�skiego. Dalej, za bocznicami kolejowymi, rozmazane s�o�ce chowa�o si� za wzg�rza po drugiej stronie Hudsonu. Niebo nad g�ow� by�o szkar�atne i r�owe. W w�wozie wyludnionych niedzielnych ulic dudni�a i zgrzyta�a kolej nadziemna. Wiatr wpadaj�cy przez uniesione okno ni�s� szorstk� wo� sadzy. Charlie zamkn�� okno i poszed� umy� twarz i r�ce w umywalce. R�cznik hotelowy, mi�sisty i mi�kki w dotyku, pachnia� lekko chlorkiem. I co dalej? Spacerowa� tam i z powrotem po pokoju, mi�tosz�c w palcach papierosa i obserwuj�c, jak za oknem ciemnieje niebo, gdy nagle poderwa� go brz�k telefonu. W s�uchawce odezwa� si� podchmielony przyjazny g�os Olliego Taylora. - Przysz�o mi do g�owy, �e pewno nie wiesz, gdzie p�j�� na jednego. Nie wybra�by� si� ze mn� do klubu? - To bardzo �adnie z twojej strony, Ollie. Zachodzi�em w�a�nie w g�ow�, co ze sob� pocz�� w tym cholernym mie�cie. - Tak, zrobi�o si� tu do�� parszywie - podj�� g�os w s�uchawce.- Ta prohibicja i w og�le. To przekracza najczarniejsze wyobra�enia. Podjad� po ciebie taks�wk�. - Dzi�kuj�, Ollie. B�d� czeka� w hallu. W�o�y� trencz, przypomnia� sobie, �eby odpi�� koalicyjk�, przyczesa� jeszcze raz szorstkie blond w�osy i zjecha� na d�. Usadowi� si� w g��bokim fotelu naprzeciwko drzwi obrotowych. W hallu by�o rojno. Sk�d� z g��bi dochodzi�a muzyka. Siedzia� s�uchaj�c tanecznych melodii i patrz�c na jedwabne po�czochy, wysokie obcasy, futra i przystojne twarze kobiet wchodz�cych z dworu, zar�owione od wiatru. Wszystko dooko�a szele�ci�o i podzwania�o wykwintnie. Rany, du�a rzecz. Przechodz�ce panie zostawia�y za sob� ulotn� smug� perfum i ciep�� wo� futer. Zacz�� liczy�, ile mu zosta�o pieni�dzy. Mia� czek na trzysta dolar�w zaoszcz�dzone z �o�du, w portfelu na piersi cztery ��ciutkie dwudziestki wygrane w pokera na statku, kilka dziesi�tek i, zaraz, ile drobnych? Bilon pobrz�kiwa� mu cicho w kieszeni spodni, kiedy przesuwa� palcami monety. Nad nim pochyla�a si� czerwona twarz Olliego Taylora, ubranego w obszerny paltot z wielb��dziej sier�ci. - Wiesz co, m�j drogi? Nowy Jork jest sko�czony. W hotelu Knickerbocker podaj� w barze lody z wod� sodow�. Kiedy usadowili si� w taks�wce, chuchn�� Charliemu w twarz ostrym zapachem wysokogatunkowej �ytni�wki. - Charlie, obieca�em ci� przyprowadzi� na kolacj� do Nata Ben- tona. Chyba nie masz nic przeciwko temu. To sw�j ch�op. Panie chc� koniecznie pozna� prawdziwego lotnika z palmami*. - Nie chcia�bym si� narzuca�, Ollie. - Ani s�owa wi�cej, m�j drogi. W klubie wszyscy znali Olliego Taylora. Stali obaj z Charliem d�ugo przy barze wyk�adanym ciemn� boazeri�, w grupie szpakowatych pan�w z knajpianymi rumie�cami na twarzach, i pili nie ko�cz�ce si� Manhattany*. Wszyscy byli majorami i pu�kownikami, wszyscy m�wili Charliemu panie poruczniku, ilekro� si� do niego zwracali. Charlie dr�a� przez ca�y czas, �e Ollie zaperfumuje si� za bardzo, �eby i�� na kolacj� do prywatnego domu. Nagle si� okaza�o, �e jest ju� wp� do �smej, wi�c nie ko�cz�c ostatniej kolejki wsiedli znowu w taks�wk� i pojechali w g�r� Manhattanu �uj�c po drodze go�dziki. - Sam nie wiem, co im m�wi� - �ali� si� Ollie. - Jak im m�wi�, �e to by�y dwa najcudowniejsze lata mojego �ycia, to wyba�uszaj� na mnie �lepia i robi� g�upie miny. Ale co ja na to poradz�? W kamienicy, przed kt�r� wysiedli, by�o pe�no marmur�w, szwajcar w zielonej liberii i winda wyk�adana r�nymi gatunkami drewna. "Nat Benton jest maklerem na Wall Street", szepn�� Ollie, kiedy czekali na otwarcie drzwi. W r�owym salonie wszyscy byli w wieczorowych strojach. Czekali z kolacj� tylko na nich. Wida� od dawna przyja�nili si� z Olliem, bo okropnie si� nad nim rozp�ywali. Dla Charliego te� byli bardzo wylewni, podali zaraz cocktaile i Charlie czu� si� jak udzielny ksi���. Najm�odsza z kobiet, niejaka panna Humphries, by�a �liczna jak malowanie. Ujrzawszy j� Charlie od razu postanowi�, �e b�dzie tylko z ni� rozmawia�. Jej oczy, jej powiewna seledynowa suknia i puder w zag��bieniu mi�dzy drobnymi �opatkami przyprawia�y go o zawr�t g�owy, tak �e wola� si� do niej zbytnio nie zbli�a�. Kiedy Ollie spostrzeg� ich stoj�cych razem, podszed� i poci�gn�� j� za ucho. - Wyros�a� na osza�amiaj�c� pi�kno�� - powiedzia�. Sta� rozpro- mieniony, chwiej�c si� troch� na swoich kr�tkich nogach. - No c�, bohaterowie godni s� takiej urody. Ostatecznie nie co dzie� wraca si� z wojny, co, Charlie? - Prawda, �e jest kochany?-powiedzia�a panna Humphries, ledwo Ollie si� odwr�ci�. - Byli�my narzeczonymi, kiedy ja mia�am mo�e sze�� lat, a on by� studentem. Poproszono ich w�a�nie do jadalni, gdy Ollie, kt�ry zd��y� tymczasem wypi� jeszcze par� cocktaili, rozkrzy�owa� ramiona i przyst�pi� do wyg�aszania m�wki. - Sp�jrzcie tylko na nie, te nasze Amerykanki, cudowne, inteligent- ne, tryskaj�ce �yciem. Takich kobiet nie ma po tamtej stronie, prawda, Charlie? Trzech rzeczy nie ma nigdzie indziej na �wiecie, prawdziwych cocktaili, przyzwoitych �niada� ,i takich kobiet jak w Ameryce, niech B�g ma je w swojej opiece. - Prawda, jaki on kochany? - szepn�a panna Humphries Char- liemu do ucha. Na stole le�a�y r�wniutko nie ko�cz�ce si� srebra, po�rodku sta�y r�e w chi�skim wazonie, a przed ka�dym nakryciem baterie kieliszk�w na z�oconych n�kach. Charliemu spad� kamie� z serca, gdy stwierdzi�, �e ma miejsce obok panny Humphries. Podnios�a do niego u�miechni�t� twarz. - Bo�e -j�kn�� Charlie robi�c do niej min� - nie b�d� wiedzia�, jak si� zachowa�. - Tak, to musi by� dla pana co� zupe�nie... innego ni� za morzem. Niech pan si� zachowuje naturalnie. Ja tak zawsze post�puj�. - O, nie. M�czyzna napyta sobie zawsze biedy, kiedy si� zachowuje naturalnie. Roze�mia�a si�. - Mo�e pan ma racj�. Och, musi mi pan opowiedzie�, jak tam by�o naprawd�. Nikt mi nie chce nigdy nic powiedzie�. - Wskaza�a palcem palmy przy jego Croix de Guerre. - Opowie mi pan o nich, dobrze, poruczniku? Pili bia�e wino do ryby, czerwone do pieczystego, potem jedli deser ton�cy w bitej �mietanie. Charlie powtarza� sobie przez ca�y czas, �e nie mo�e pi� za du�o, �eby nie pope�ni� jakiej� gafy. Okaza�o si�, �e panna Humphries ma na imi� Doris; tak do niej m�wi�a pani Benton. Sp�dzi�a przed wojn� rok u si�str w Pary�u i rozpytywa�a Charliego o miejsca, kt�re zna�a, ko�ci� Madeleine, kawiarni� Rumpelmayera, cukierni� vis-a-vis Comedie Francaise. Po kolacji, kiedy z kaw� w ma�ych fili�aneczkach ulokowali si� w wykuszu za wielk� r�ow� begoni� w mosi�nej donicy, zapyta�a, czy Charlie nie uwa�a, �e Nowy Jork jest okropny. Siedzia�a na w�skiej kozetce pod oknem, a Charlie sta� i patrzy� przez jej bia�e rami� w d� na ruch uliczny. Zacz�o pada� i reflektory automobil�w wygl�da�y jak d�ugie mieni�ce si� wst�gi na czarnym bruku Park Avenue. Powiedzia� co� w tym sensie, �e po tak d�ugiej nieobecno�ci cz�owiek si� mimo wszystko czuje u siebie w domu. R�wnocze�nie si� zastanawia�, czy wypada jej powiedzie�, �e ma pi�kne ramiona. Ju� by� prawie zdecydowany, gdy us�ysza� g�os Olliego nawo�uj�cy wszystkich do wybrania si� z nim na dansing. - Wiem, �e to pa�szczyzna, dzieci, ale nie zapominajcie, �e to m�j pierwszy wiecz�r w Nowym Jorku. Zr�bcie to dla mnie. Wyszli ca�� grup� pod markiz� i czekali, a� szwajcar przywo�a taks�wki. Doris Humphries w d�ugiej wieczorowej narzutce wyko�- czonej u do�u futrem sta�a tak blisko Charliego, �e dotyka�a go ramieniem. W deszczu zacinaj�cym z ulicy czu� w nozdrzach ciep�� wo� jej perfum, futra i w�os�w. Stali najd�u�ej, dop�ki wszyscy starsi nie powsiadali do taks�wek. Pomagaj�c jej potem wsi��� mia� przez chwil� jej drobn� ch�odn� d�o� w swojej. Wcisn�� p� dolara szwajcarowi, kiedy ten namaszczonym lokajskim g�osem szepn�� taks�wkarzowi: "Do Shanleya". Taks�wka sun�a z cichym szumem ulic� wysokich kanciastych gmach�w w d� miasta. Charliemu kr�ci�o si� lekko w g�owie. Nie mia� odwagi spojrze� na ni�, wi�c przygl�da� si� twarzom, automobilom, policjantom na skrzy�owaniach, postaciom w makin- toszach i pod parasolami na tle nocnych drogerii. - Niech pan teraz opowie, jak pan zdoby� te palmy. - Och, Francuzi odpalali nam od czasu do czasu par� na otarcie �ez. - Ilu pan str�ci� Szwab�w? - Jest o czym m�wi�? Tupn�a pantofelkiem o pod�og� taks�wki. - Nikt mi nigdy nie chce nic powiedzie�. Nie wierz�, �e pan by� w og�le na froncie. Ani pan, ani �aden z was. Charlie si� roze�mia�. W gardle zaczyna�o mu zasycha�. - Je�li to pani� interesuje, to by�em kilka razy nad lini� frontu. Obr�ci�a si� nagle do niego. W mroku taks�wki zab�ys�y jej w oczach ogniki. - R-rozumiem, panie poruczniku. Uwa�am, �e lotnicy to naj- wspanialsi ludzie na �wiecie. - To pani jest... cudem �wiata. Och, bodajby ta taks�wka nigdy nie dojecha�a do tej knajpy... czy gdzie tam jedziemy. Przylgn�a do niego na sekund� ramieniem. Nie wiedzia�, jak jej d�o� znalaz�a si� w jego r�ku. - Na imi� mi Doris - powiedzia�a cienkim dziecinnym g�osikiem. - Doris - powt�rzy�. - A mnie Charlie. - Lubisz ta�czy�, Charlie? - spyta�a tym samym cienkim g�osi- kiem. - Jasne - odpar� i u�cisn�� �piesznie jej d�o�. Jej g�os rozp�ywa� si� jak cukier. - Ja te�. Przepadam. Kiedy weszli, orkiestra gra�a "Dardanell�". Charlie zostawi� trencz i czapk� w szatni. Krzaczaste szpakowate brwi maitre d'h�tela pochyli�y si� przed nimi nad bia�ym gorsem koszuli. Charlie ruszy� za drobnymi plecami Doris, za zag��bieniem mi�dzy jej �opatkami, do kt�rego wyrywa�a mu si� d�o�, po czerwonym chodniku, mi�dzy bia�ymi stolikami, wykrochmalonymi gorsami m�czyzn, ramionami kobiet, w�r�d musuj�cego zapachu szampana, grzanek z serem i metalowych podgrzewaczy, przez r�g parkietu pe�nego ko�ysz�cych si� par, a� do �nie�nobia�ego okr�g�ego sto�u, przy kt�rym ju� siedzia�a reszta towa- rzystwa. Mi�dzy sztywnymi fa�dami �wie�ego obrusa b�yszcza�y na stole sztu�ce. Pani Benton �ci�ga�a z palc�w bia�e giemzowe r�kawiczki, wpatrzona w czerwon� twarz Olliego Taylora, kt�ry opowiada� jak�� dykteryjk�. - Chod�my zata�czy� - szepn�� Charlie do Doris. - B�dziemy przez ca�y czas ta�czyli. Ba� si� za bardzo przytula� j� w ta�cu, wi�c trzyma� si� na dystans. Doris ta�czy�a z zamkni�tymi oczami. - Rany, wspaniale ta�czysz, Doris. Kiedy orkiestra sko�czy�a gra�, stoliki, k��by dymu tytoniowego, ludzie, wszystko nadal lekko wirowa�o wok� nich. Doris przygl�da�a mu si� k�cikami oczu. - Pewnie t�sknisz do Francuzeczek, Charlie? Odpowiada� ci ich spos�b ta�czenia? - Cholernie. Przy stole towarzystwo pi�o z fili�anek szampana, kt�rego dwie butelki Ollie kaza� przys�a� przez umy�lnego z klubu. Kiedy orkiestra zacz�a gra� na nowo, Charlie musia� zata�czy� z pani� Benton, potem z jeszcze jedn� pani�, t� w brylantach i z wa�kami t�uszczu w talii. W rezultacie ta�czy� z Doris jeszcze tylko dwukrotnie. Widzia�, �e reszta towarzystwa chce wraca� do domu, bo Ollie by� coraz bardziej ululany. Mia� w tylnej kieszeni flaszeczk� �ytni�wki i co rusz wywo�ywa� Charliego na �yczek do szatni. Charlie przytyka� tylko szyjk� do j�zyka, bo liczy�, �e mo�e Doris pozwoli mu si� odwie�� do domu. Ale kiedy wyszli do hallu, okaza�o si�, �e mieszka na tej samej ulicy co Bentonowie. Charlie kr��y� doko�a towarzystwa, kiedy panie odbiera�y okrycia z szatni, a potem sz�y do wyj�cia, ale nie uda�o mu si� napotka� jej wzroku. Sko�czy�o si� na "Dobranoc, Ollie, m�j drogi! Dobranoc, panie poruczniku!" - i ju� portier zatrzaskiwa� drzwiczki taks�wki. Cud, �e w og�le wiedzia�, kt�ra z d�oni u�ci�ni�tych na po�egnanie nale�a�a do niej. KRONIKA XLV Gdyby nie szminka, puder i kupna peruka, M�j kocha� u tej zdziry szcz�cia by nie szuka� gdyby kto� szuka� najprostszego wyja�nienia jego kariery, zapewne znalaz�by je w owej niezwyk�ej decyzji wyrzeczenia si� �atwej egzystencji biuralisty na rzecz ci�kiej har�wki robotnika torowego. M�odzieniec, kt�ry u progu �ycia wykaza� tyle przewidywania i si�y woli, musia� wznie�� si� ponad ludzi zwyk�ego formatu. Zosta� zaufanym bankier�w W brylantach missourska ruda lafirynda, A m�j kocha� za ni� na pasku si� trynda Zm�czony chodzeniem na piechot�, je�d�eniem na rowerze i t�oczeniem si� w tramwajach, zechce wkr�tce naby� Forda. NAPAD W BIA�Y DZIE� WYWO�A� PANIK� W�R�D PRZECHODNI�W Gdy tylko jego �ona zauwa�y, �e wszystkie Fordy s� jednakowe i �e ka�dy ma Forda, zechce go wywindowa� na wy�szy szczebel hierarchii spo�ecznej, czego nieomyln� oznak� b�dzie Dodge. WYWI�ZA�A SI� GWA�TOWNA STRZELANINA Kolej na nast�pny szczebel nadejdzie, gdy c�rka powr�ci z college'u i rodzina przeniesie si� do nowego domu. Ojciec b�dzie si� domaga� oszcz�dzania, ale matka zechce stworzy� dzieciom lepsze szanse, c�rka zapragnie pozycji spo�ecznej, a syn zapa�a ��dz� podr�y, p�du, ruchu. TRZECH RABUSI�W ZAMORDOWA�O CZ�OWIEKA KO�O HOTELU MAJESTIC Nie mog� a� do �witu za nic zmru�y� oka, Nie mog� a� do �witu za nic zmru�y� oka, Od kiedy mi kochasia skrad�a ta wyw�oka tego rodzaju wyskoki niew�tpliwie �wiadcz� o niebezpiecznym zuch- walstwie, ale wynikaj� w�a�nie z cech charakteru, kt�re wyrostka w wieku gimnazjalnym uczyni�y uznawanym hersztem bandy n�kaj�cej ca�y stan SYSTEM AMERYKA�SKI Frederick Winslow Taylor (w fabryce nazywali go Szybkim Taylo- rem) urodzi� si� w Germantown*, w Pensylwanii, w roku wyboru Buchanana*. Jego ojciec by� prawnikiem, matka pochodzi�a z rodziny wielorybnik�w z New Bedford; rozczytywa�a si� w Emersonie, nale�a�a do Ko�cio�a unitaria�skiego i Towarzystwa imienia Roberta Browninga. By�a �arliw� abolicjonistk� i kierowa�a si� w �yciu zasadami demo- kratycznymi; jako pani domu reprezentowa�a star� szko�� goni�c wszystkich do roboty od �witu do nocy. U�o�y�a regu�y post�powania: szacunek dla siebie, poleganie na sobie, panowanie nad sob� i trze�wa jasna g�owa do rachunk�w. ' Ale chcia�a, �eby jej dzieci nauczy�y si� ceni� rzeczy pi�kne, wi�c zabra�a je na trzy lata do Europy, pokazywa�a im katedry, opery, rzymskie frontony, p��tna starych mistrz�w pod warstw� br�zowego werniksu, w wielkich matowoz�otych ramach. Fred Taylor z�yma� si� p�niej na wspomnienie tych zmarnowanych lat, wybiega� z pokoju, gdy rozmowa schodzi�a na rzeczy pi�kne; by� dra�liwym m�odym cz�owiekiem, przepada� za psikusami i mia� z�ote r�ce do majstrowania rozmaitych przyrz�d�w i urz�dze�. W Exeter* by� prymusem w klasie i kapitanem dru�yny baseballowej; jako pierwszy rzuca� pi�k� przez rami�. (Kiedy arbitrzy protestowali, �e przepisy nie przewiduj� rzutu przez rami�, odpowiada�, �e co z tego, je�li jest skuteczny.) Jako ch�opiec mia� koszmary senne; ka�dorazowe p�j�cie do ��ka by�o dla niego tortur�. Uwa�a�, �e zmory sprowadza spanie na wznak, wi�c skonstruowa� sobie sk�rzan� uprz�� z drewnianymi ko�eczkami, kt�re mu si� wpija�y w cia�o, ilekro� si� przewr�ci� na plecy. Kiedy dor�s�, sypia� na fotelu albo siedz�c ob�o�ony poduszkami na ��ku. Przez ca�e �ycie cierpia� na bezsenno��. By� wy�mienitym tenisist�. W 1881 zdoby� ze swym przyjacielem Clarkiem og�lnokrajowe mistrzostwo w deblu. (Gra� �y�kowat� rakiet� w�asnego pomys�u.) W szkole zapad� z przepracowania na zdrowiu, oczy odm�wi�y mu pos�usze�stwa. Doktor zaleci� prac� fizyczn�. I tak zamiast na Uniwer- sytet Harvarda* poszed� terminowa� na mechanika i modelarza w ma�ej fabryczce pomp, kt�ra stanowi�a w�asno�� przyjaciela rodziny. Nauczy� si� obs�ugiwa� tokark� oraz ubiera� i kl�� jak robociarz. Fred Taylor nigdy nie pali� tytoniu, nie pi� alkoholu, nie uznawa� kawy ani herbaty; nie rozumia�, czemu jego koledzy z fabryki musz� i�� w gaz, upija� si� i urz�dza� burdy w ka�d� sobot�. On wraca� do domu i je�li nie czyta� ksi��ek technicznych, to uczestniczy� w przedstawie- niach amatorskich albo stawa� wieczorem przy fortepianie i �piewa� niez�ym tenorem "Dzielnego wojaka" czy "Hiszpa�skiego kawalera". W pierwszym roku terminowania pracowa� w fabryce za darmo; przez nast�pne dwa lata zarabia� p�tora dolara tygodniowo; w ostatnim roku dwa dolary. Pensylwania bogaci�a si� na �elazie i w�glu. Maj�c dwadzie�cia dwa lata Fred Taylor dosta� zaj�cie w Zak�adach �elaznych Midvale. Z pocz�tku musia� przyj�� prac� biurow�, ale mu to nie odpowiada�o, wi�c przeszed� do �opaty. Potem dopi�� tego, �e go postawiono przy tokarce. Spisywa� si� �wietnie przy maszynie, pracowa� dziesi�� godzin dziennie, a wieczorami przerabia� kurs in�ynierii Instytutu Stevensa*. W ci�gu sze�ciu lat awansowa� z pomocnika tokarza na narz�dziowca, nast�pnie na brygadzist�, na majstra, na kierownika ekipy naprawczej, na g��wnego projektanta i kierownika biura studi�w, wreszcie na g��wnego in�yniera Zak�ad�w Midvale. W pierwszych latach, kiedy by� tylko jednym z robotnik�w w warsz- tacie, kl�� i �artowa�, pracowa� i miga� si� od pracy jak wszyscy. Dawa� z siebie fabrykantom tylko tyle, na ile zas�uguj�! Ale kiedy zosta� majstrem, przeszed� na drug� stron� barykady: Stoj�c po stronie kierownictwa powinni sobie przyswaja� wielki zas�b tradycyjnej wiedzy, kt�ra w przesz�o�ci pozostawa�a tylko w g�owach robotnik�w, ca�� zr�czno�� manualn� i wszystkie umiej�tno�ci robotnika. Nie tolerowa� widoku bezczynnej tokarki i bezczynnego cz�owieka. Produkcja uderzy�a mu do g�owy, podnieca�a jego bezsenne nerwy, jak nerwy innych podnieca� alkohol i kobiety w sobotnie wieczory. Sam si� nigdy nie obija� i pr�dzej by p�k�, ni� pozwoli� si� innym obija�. Jego konikiem sta�a si� wydajno��. Zrazi� sobie koleg�w w fabryce; zacz�li go nazywa� poganiaczem niewolnik�w. By� m�czyzn� kr�pej budowy, o gwa�townym usposobie- niu i ostrym j�zyku. Daj� wam s�owo, �e chocia� m�ody wiekiem, czu�em si� starszy ni� teraz, z ca�� dokuczliwo�ci�, ma�o�ci� i nikczemno�ci� tej cholernej sytuacji. Jest to nie do zniesienia, kiedy nie mo�na spojrze� �adnemu robotnikowi w twarz, �eby w niej nie wyczyta� wrogo�ci, kiedy si� na ka�dym kroku czuje, �e w�a�ciwie nikt nie jest cz�owiekowi przyjacielem. Tak si� narodzi� Taylorowski System Naukowej Organizacji i Za- rz�dzania. Fred Taylor nie mia� cierpliwo�ci do t�umaczenia, nic go nie obchodzi�o, �e w�prowadzenie tego, co uznawa� za naturalne prawa produkcji przemys�owej, odbije si� na czyjej� sk�rze. Przyst�puj�c do eksperymentu na jakimkolwiek polu, podawajcie wszystko w w�tpliwo��, podawajcie w w�tpliwo�� same podstawy, na kt�rych si� opiera dana dyscyplina, podawajcie w w�tpliwo�� nawet najprostsze, najoczywistsze, najog�lniej uznane fakty; dow�d�cie wszyst- kiego z wyj�tkiem nadrz�dnych kwakiersko jankeskich (nowobedfordzcy szyprowie byli najwi�kszymi poganiaczami niewolnik�w na wieloryb- niczych szlakach) regu� post�powania. Che�pi� si�, �e nigdy nie kaza� �adnemu robotnikowi zrobi� nic, czego sam nie potrafi�. Skonstruowa� ulepszony m�ot parowy, znormalizowa� narz�dzia i osprz�t, sprowadzi� do fabryki student�w ze stoperami i tabelami. kaza� im zestawia� i ujednolica�. Istnieje w�a�ciwy i niew�a�ciwy spos�b robienia ka�dej rzeczy; w�a�ciwy spos�b oznacza zwi�kszon� wydajno��, ni�sze koszty, wy�sze zarobki, wi�ksze zyski: system ameryka�ski. Rozbi� prac� majstra na oddzielne specjalno�ci: nadzorc�w or- ganizacji pracy, nadzorc�w szybko�ci, inspektor�w czasu, inspektor�w porz�dku czynno�ci. Wykwalifikowani mechanicy okazali si� dla niego zbyt uparci; jemu byli potrzebni surowi terminatorzy, kt�rzy by robili, co im ka�e. Je�li kt�ry� z nich sprawdza� si� jako pierwszorz�dny pracownik wykonuj�- cy pierwszorz�dn� robot�, Taylor sk�onny by� go pierwszorz�dnie wynagradza�; tutaj jednak zacz�� popada� w konflikty z w�a�cicie- lami. W wieku trzydziestu czterech lat o�eni� si� i rzuci� Midvale, by si� pu�ci� na szerokie wody spekulacji inwestuj�c w papierni� uruchomion� w Maine przez paru admira��w i poplecznik�w politycznych Grovera Clevelanda. panika dziewi��dziesi�tego trzeciego* doprowadzi�a przedsi�biorst- wo do ruiny, wi�c Taylor wymy�li� sobie zaj�cie konsultanta do spraw organizacji i zarz�dzania i przyst�pi� do zbijania fortuny na ostro�nych spekulac- jach. Pierwszy odczyt, jaki wyg�osi� w Stowarzyszeniu Ameryka�skich In�ynier�w Mechanik�w, nie przyni�s� mu bynajmniej sukcesu: uznano go za wariata. Przekona�em si�g, pisa� w 1909, �e ka�de usprawnienie napotyka na op�r wi�kszo�ci ludzi, na op�r w�ciek�y i za�arty. �ci�gni�ty przez Bethlehemskie Towarzystwo Stalowe, w Bethlehem w�a�nie przeprowadzi� swoje s�awne eksperymenty z �adowaniem g�si sur�wkowych na wagony. Nauczy� mianowicie Holendra nazwiskiem Schmidt �adowa� czterdzie�ci siedem ton zamiast dwunastu i p� tony sur�wki dziennie i uzyska� od niego zapewnienie, �e si� czuje po sko�czonej pracy r�wnie dobrze, jak przedtem. Mia� bzika na punkcie �opat; do ka�dej pracy musia�a by� �opata odpowiedniej wielko�ci i wagi, przeznaczona tylko i wy��cznie do tej pracy; i ka�d� prac� musia� wykonywa� cz�owiek odpowiedniego wzrostu i wagi, jedynie stosownych do tej pracy. Kiedy jednak zacz�� p�aci� ludziom proporcjonalnie do ich zwi�kszonej wydajno�ci, w�a�ciciele, banda chciwych Holendr�w nie widz�cych dalej czubka swego nosa, podnie�li wielki krzyk. A kiedy w 1901 Stal Bethlehemsk� kupi� Schwab, Freda Taylora, wynalazc� naukowej organizacji pracy, kt�ry podwoi� wydajno�� kruszarki przez przy�pieszenie g��wnych linii walc�w z dziewi��dziesi�ciu sze�ciu do dwustu dwudziestu pi�ciu obrot�w na minut�, bezceremonialnie wylano z pracy. Od tej pory Fred Taylor zawsze powtarza�, �e go nie sta� na pracowanie za pieni�dze. Zasmakowa� w grze w golfa (pos�ugiwa� si� kijami w�asnego pomys- �u), �ama� sobie g�ow� nad sposobami przenoszenia olbrzymich buksz- pan�w do swego ogrodu. Boxly, jego rezydencja w Germantown, by�o zawsze otwarte dla in�ynier�w, dyrektor�w fabryk, przemys�owc�w; pisa� artyku�y, wyg�asza� odczyty, stawa� przed komisj� kongresow� i wsz�dzie g�osi� zalety naukowej organizacji pracy i suwaka rachun- kowego Bartha*, eliminowania marnotrawstwa i przestoj�w, zast�po- wania wykwalifikowanych mechanik�w prostymi robotnikami (jak �adowacz sur�wki Schmidt), kt�rzy b�d� �ci�le wykonywali polecenia, i pracy na akord: gwarancji wydajno�ci. Wi�cej szyn, wi�cej rower�w, wi�cej szpulek nici, wi�cej p�yt pancernych do okr�t�w, wi�cej nocnik�w, wi�cej drutu kolczastego, wi�cej igie�, wi�cej piorunochron�w, wi�cej �o�ysk kulkowych, wi�cej dolar�w; (bogaci�y si� stare kwakierskie rodziny z Germantown, pensylwa�scy milionerzy p�odzili miliarder�w w�gla i stali) wi�ksza wydajno�� pozwoli si� wzbogaci� ka�demu pe�nowarto�cio- wemu Amerykaninowi, gotowemu pracowa� na akord, nie pi�, nie urz�dza� burd, nie my�le�, nie marzy� o niebieskich migda�ach przy tokarce. Skrz�tny �adowacz sur�wki Schmidt mo�e zainwestowa� swoje pieni�dze i sta� si� posiadaczem tak jak Schwab i banda chciwych Holendr�w nie widz�cych dalej czubka swego nosa, mo�e si� roz- smakowa� w Bachu i hodowa� stuletnie bukszpany w swoim ogrodzie w Bethlehem, w Germantown czy w Chestnut Hill, i mo�e ustala� regu�y post�powania: system ameryka�ski. Ale Fred Taylor nie doczeka� wprowadzenia systemu ameryka�s- kiego w �ycie; w 1915 zapad� na zdrowiu i musia� i�� do szpitala w Filadelfii. Wda�o si� zapalenie p�uc. Nocna piel�gniarka s�ysza�a wieczorem, jak nakr�ca zegarek; kiedy zajrza�a do jego pokoju o wp� do pi�tej rano, w dniu jego pi��dziesi�tych dziewi�tych urodzin, znalaz�a go nie�ywego z zegarkiem w r�ku. KRONIKA XLVI oto ludzie urabiani od momentu zapadni�cia wyroku przez w�ciek�e, wyst�pne, anarchiczne elementy spo�eczne naszego kraju, a ostatnio wielu przyzwoitych, praworz�dnych obywateli powi�ksza liczb� oba�a- muconych przewrotn� argumentacj� tych agitator�w Czasy s� ci�kie, a p�ace g�odowe, Wi�c p�ki pora, rzu� j�, Johnny, Chleb jest komi�ny, a mi�so kartkowe, Wi�c nie bierz sobie na kark �ony BANKIERZY ZAPOWIADAJ� OKRES ROZWOJU WSZYSCY MAJ� ZAPEWNIONY DOBROBYT Upodobanie Niemc�w do Kawioru Zagra�a Stabilno�ci Waluty ZDEMOBILIZOWANI ��DAJ� PRACY Nikt nie wie ani si� nie wzrusza, Jakie mi �ycie spuszcza wciery. Ju� zapomnieli Chateau-Thierry* JESTE�MY PE�NI �YCZLIWO�CI DLA NOWOJORSKICH U�YTKOWNIK�W MASZYN DO PISANIA AWANTURY BEZROBOTNYCH W BIURZE PO�REDNICTWA Statki na morzach, Rafy na g��binach, Durnia zrobi�a Ze mnie blondyna OKO KAMERY (43) skurcz chwyta za gard�o kiedy parowiec z czerwonymi kominami kraj�c lekko rozko�ysan� �upkowoszar� g�ad� zmienia kurs by szerokim zielonomarmurkowym �ukiem okr��y� czerwony latarniowiec dreszcz przebiega po krzy�u na wspomnienie przybrze�nego atlantyc- kiego ch�odu i poszczerbionych dach�w drewniak�w na zachodzie nad nie- widzialnym l�dem paj�czyny diabelskich kolejek wysokich ruszto- wa� z reklamami gumy do �ucia na Coney Island frachtowc�w z kominami odsuni�tymi daleko ku rufie szarej smugi za Sandy EIook i ciep�olepkos�odkiego zapachu s�onych mokrade� na wspomnienie zatok i srebrzystych zatoczek przegrodzonych estakadami pyrkania motor�wki przed �witem w g�rze rzeczki �odzi z pochy�ymi masztami na tle wynios�ych prostych sosen zamykaj�cych muszlowobia�� pla�� wapiennomro�nego fetoru kutr�w ostrygarskich w zimie na wspomnienie chrobotu bujanych foteli na werandzie wyrzynanej w esyfloresy i wujowskich g�os�w uciesznych historyjek opowiadanych p�g�bkiem z kamienn� twarz� (facet by� z Missouri* nie bra� gumo- wych pieni�dzy) czerwonosk�rego w bawolej derce sprzedaj�cego w�r�d krasom�wczej pirotechniki lekarstwo na uk�szenie w�a siarkowego dymu i woz�w stra�ackich p�dz�cych z dzwonieniem czerwonoceglan� ulic� z uczepionymi stra�akami o wujowskich twarzach naci�gaj�cymi gumowe p�aszcze chrupania bia�ych kukurydzanych bu�eczek i gor�cej kawy ze �mietank� prze�ykanej w po�piechu przed porannym poci�giem zadu- chu porannych gazet w czynszowym mieszkaniu g�adkiego mi�sistego szelestu nowiutkich banknot�w chrz�stu policyjnej pa�ki na obywatel- skiej g�owie i niewyra�nych twarzy aresztant�w na fotografii w kurie- rze na wspomnienie pisku i zgrzytu pi� tarczowych upojnego zapachu �wie�ej tarcicy i b��kania si� po ha�dach nieu�ytkach wyr�bach po dzielnicach n�dzarskich bud i ruder bud i ruder i c� z tych wszystkich lat pogrzebanych na starym cmentarzu ko�o wal�cego si� ceglanego ko�ci�ka owego wiosennego ranka kiedy posypane piaskiem alejki upstrzone by�y niebieskimi ka�u�ami a powie- trze pachnia�o fio�kami i sosnowym igliwiem c� z tych nienawistnych lat pogrzebanych w latrynowym smrodzie Brocourt pod gwiezdnymi rozpryskami pocisk�w je�eli dzisiaj wujaszkiem jest mi celnik o zakazanej g�bie z ukryt� gro�b� w gard�owym g�osie z groteskowo oskar�ycielskim paluchem wielkiego �apska (Wi�c przywozi pan fr-rancuskie ksi��ki?) je�eli dzisiaj wujaszkiem jest mi celnik KRONIKA XLVII okazja dla ch�opca my�l�cego o przysz�o�ci dobre pocz�tki dla inteligentnego SZANSE AWANSU ch�opiec do nauki ch�opiec na posy�ki ch�opiec do pomocy w biurze POTRZEBNY M�ODY MʯCZYZNA O, powiedz mi, jak d�ugo B�d� musia� czeka� PRA CA w banku, kt�ry dobiera kierownik�w spo�r�d personelu, dla trze�we- go ambitnego buchaltera... dla rysownika architektonicznego z prak- tyk� przy budowlach fabrycznych i przemys�owych w cegle, drewnie i �elazobetonie... dla br�zownika cyzelera... liternika... modelarza... malarza pojazd�w... dla pierwszorz�dnego wyko�czalnika pr��kowa- cza... dla m�odego cz�owieka w sklepie trykotarskim, bieli�niarskim i pasmanteryjnym... dla pomocnika w dziale zam�wie�... dla kopisty o �adnym charakterze, akuratnego w cyfrach... dla energicznego pracowitego matrycarza cz�ci metalowych na prasach mechanicznych agent asekuracyjny... agent asekuracyjny... akwizytor... akwizytor do detalu rybnego... chemik aromatyzator... domokr��ca... fakturzysta... jubiler... kontroler czasu... majster narz�dziowiec... malarz szyld�w... matrycarz narz�dziowiec... mechanik... nauczyciel... operator windy towarowej... pakowacz... pasowacz okien... reklamator... robotnik... spedytor... spedytor... spedytor... stenotypistka... subiekt do sklepu z obuwiem... t�omacz POSADA Czy dasz mi zaraz teraz, Czy te� b�dziesz zwleka� dla m�odego nie boj�cego si� pracy m�odego biuralisty m�odego w magazynie m�odego w charakterze stenografa m�odego w charakterze komiwoja�era m�odego ch�tnego do nauki PRACA O, powiedz mi, jak d�ugo do prowadzenia magistrackiej elektrowni, wodoci�gu i fabryki lodu w pi�knym, rozwijaj�cym si�, zdrowym mie�cie na Florydzie... do obj�cia dzia�u bieli�niarskiego w wielkim hurtowym domu wysy�- kowym... do pomocy w dochodzeniach na kolei... do kierowania oko�o dwudziestoma lud�mi przy narz�dziach, matrycach, szablonach i ska- lach... w charakterze buchaltera w magazynie... tragarza przy lekkich �adunkach... in�yniera dr�g i most�w... taksatora maszyn i matryc... kalkulatora budowlanego... in�yniera elektryka w elektrowni OKO KAMERY(44) bezimienny przybysz (kt�ry tak niedawno trzyma� si� kurczowo ��ku siod�a nie kutego bia�ego ogiera z wypchanymi sakwami i zostawiwszy nie dogas�e ogniska w kotlinie mi�dzy go�ymi syryjskimi wzg�rzami gdzie obozowali Agailowie* kiedy �wit ostrym �wia- t�em roz�upa� noc nad obrze�on� g�rami pustyni� odjecha� ku brudnym wioskom poletkom sezamu i gajom morelowym) zgoliwszy w Damaszku brod� siedzia� pij�c kaw� i gor�ce mleko przed hotelem w Bejrucie gapi�c si� na bia�y masyw Libanu przerzucaj�c stos list�w i wycink�w prasowych zawalaj�cych stolik adresowanych nie do nie w�adaj�cego arabskim nie do telepi�cego si� niezdarnie na wielb��dzie z ty�kiem ca�ym obola�ym od jazdy lecz do kogo� kto (tego wieczora w �agodnym nadmorskim klimacie lewanty�skiej nocy uprzejmi urz�dnicy szykuj� mu nast�pn� niespodziank� ledwowyk�panego obsadzaj� go w roli wymagaj�cej bia�ej muszki starannie zawi�zanej przez wicekonsula pakuj� w sztywn� koszul� za ciasny frak za lu�ne spodnie frakowe kt�re uprzejma �ona uprzejmego urz�dnika z chichotem spina mu z ty�u agrafkami po to by te si� natychmiast rozpi�y gdy si� sk�oni przed ma��onk� Wysokiego Komisarza kostium z nieprawdziwego zdarzenia uniemo�liwia mu odgrywanie roli �mia�ego podr�nika lakiery bole�nie uciskaj� palce gubi� si� pod sto�em podczas m�wek podlewanych szampanem) kto po powrocie na Manhattan zastanie oczekuj�cy nienaniegoszyty frak przygotowan� posad� oferowane stanowisko spink� od ko�nierzyka kt�ra pije w grdyk� kiedy sztywny mamut u szczytu sto�u rz�zi do dwu szereg�w �wie�oprasowanych d�entelmen�w zgrabnie nosz�cych swoje dobrzeskrojone nazwiska wypychanych kukie� do ozdoby mil lat �wietlnych wycink�w praso- wych Panowie prosz� o wybaczenie dzwonek by� przedwczesny tylko w wyniku nieporoz