263

Szczegóły
Tytuł 263
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

263 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 263 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

263 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Zjawa" autor: AMANDA QUICK tytu� orygina�u: "WICKED WIDW" prze�o�y�a: Katarzyna Molek tekst wklepa�: [email protected] Wydawnictwo Da Capo Warszawa Copyright 2000 by Jayne A. Krentz Koncepcja serii: Marzena Wasilewska-Ginalska Ilustracja na ok�adce: Robert Pawlicki Opracowanie graficzne ok�adki: S�awomir Skry�kiewicz For the Polish translation Copyright 2000 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-7157-546-7 * * * Margaret Gordon, Bibliotekarce Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz, z podzi�kowaniami * * * Prolog pierwszy Senny koszmar... Po�ar si� rozprzestrzenia�. P�omienie z sykiem przedziera�y si� tylnymi schodami w d�. Ogie� o�wietla� hol piekielnym blaskiem. Nie by�o czasu do stracenia. Podnios�a klucz, kt�ry wypad� jej z dr��cych palc�w, i jeszcze raz spr�bowa�a wsun�� go w zamek w drzwiach sypialni. Martwy m�czyzna, le��cy obok niej w ka�u�y krwi, roze�mia� si�. Zn�w upu�ci�a klucz. Drugi prolog Zemsta... Artemis Hunt wsun�� ostatni z trzech breloczk�w od dewizki do trzeciej koperty i po�o�y� j� obok dw�ch le��cych ju� na biurku. Przez d�u�szy czas przygl�da� si� kopertom opatrzonym adresami trzech m�czyzn. Od d�u�szego ju� czasu realizowa� plan zemsty, ale dopiero teraz przygotowa� wszystkie jego elementy. Pierwszym krokiem by�o wys�anie list�w do trzech m�czyzn, list�w, kt�re pozwol� im pozna� smak strachu; sprawi�, by noc�, w ciemno�ci i mgle, z l�kiem ogl�dali si� za siebie. Drugi krok mia� polega� na uruchomieniu zmy�lnej finansowej operacji, w wyniku kt�rej wszyscy trzej -znajd� si� na kraw�dzi materialnej ruiny. Pro�ciej by�oby ich zabi�. Zas�u�yli na to, a Artemisowi, z jego wyj�tkowymi umiej�tno�ciami, nie sprawi�oby to trudno�ci. Niczego nie ryzykowa�. By� w ko�cu mistrzem. Chodzi�o mu jednak o to, by ci trzej m�czy�ni odcierpieli za to, co zrobili. Chcia�, by najpierw dr�czy�a ich niepewno��, a potem strach. Chcia� pozbawi� ich pewno�ci siebie i poczucia bezpiecze�stwa, jakie gwarantowa�a im przynale�no�� do wy�szych sfer. Na koniec pragn�� pozbawi� ich materialnych �rodk�w, umo�liwiaj�cych im lekcewa�enie tych, kt�rzy zrz�dzeniem losu urodzili si� w mniej szcz�liwych okoliczno�ciach. Zanim zemsta si� dokona, musz� mie� do�� okazji, by si� przekona�, �e zostali ca�kowicie skompromitowani w oczach �wiata, rozmy�la�. B�d� zmuszeni do opuszczenia Londynu, i to nie tylko po to, by umkn�� przed wierzycielami, ale by unikn�� bezlitosnych szyderstw towarzystwa. Zostan� wykluczeni z klub�w. Nie tylko strac� mo�liwo�� korzystania z przyjemno�ci i przywilej�w swojej sfery, ale i szans� uratowania zagro�onej pozycji przez korzystne ma��e�stwo. Na koniec, by� mo�e, dojd� do takiego stanu, �e zaczn� wierzy� w duchy. Od �mierci Catherine min�o pi�� lat. To dostatecznie wiele czasu, by ci trzej rozpustnicy poczuli si� ca�kowicie bezpieczni. Zapomnieli ju� zapewne o wydarzeniach tamtej nocy. Listy zawieraj�ce breloczki zachwiej� ich pewno�ci�, �e przesz�o�� jest r�wnie martwa jak m�oda kobieta, kt�r� doprowadzili do zguby. Postanowi� da� im kilka miesi�cy na to, by przywykli do nieustannego ogl�dania si� za siebie. Potem wykona nast�pny krok. Postara si�, by os�ab�a ich czujno��, a w�wczas zn�w uderzy. Artemis wsta�, podszed� do sto�u, na kt�rym sta�a kryszta�owa karafka. Nape�ni� kieliszek brandy i wzni�s� w my�lach toast dla uczczenia pami�ci Catherine. - Ju� nied�ugo - obieca� nawiedzaj�cej go zjawie. -Zawiod�em ci� za �ycia, ale przysi�gam, �e teraz tego nie powt�rz�. D�ugo czeka�a� na akt zemsty. Dope�ni� go. Tylko to mog� dla ciebie zrobi�. Wierz�, �e kiedy nadejdzie ta chwila, oboje b�dziemy wolni. Wypi� brandy i odstawi� kieliszek. Czeka� przez chwil�, ale nic si� w nim nie zmieni�o. Nadal czu� w sobie ch��d i pustk�, te same uczucia, kt�re dr�czy�y go przez minione pi�� lat. Od dawna ju� przesta� wierzy�, �e kiedykolwiek b�dzie szcz�liwy. Nabra� nawet przekonania, �e m�czyzna o jego usposobieniu nie mo�e osi�gn�� tego rodzaju b�ogiego stanu. Nieraz przekona� si� z w�asnego do�wiadczenia, �e szcz�cie jest iluzj�, podobnie jak wszelkie inne silne uczucia. Mia� jednak nadziej�, �e zemsta przyniesie mu pewien rodzaj satysfakcji, a by� mo�e r�wnie� zapewni spok�j. Na razie nie odczuwa� niczego poza nieodpartym pragnieniem, by �ledzi� rezultaty swoich dzia�a�. Zacz�� podejrzewa�, �e si� w tym zatraci�. Tak czy inaczej musia� zako�czy� to, co rozpocz�� tymi trzema listami. Nie mia� wyboru. Wtajemniczeni nazywali go Sprzedawc� Marze�. Postanowi� udowodni� tym trzem rozpustnikom, kt�rzy zamordowali Catherine, �e mo�e r�wnie� sprzedawa� koszmary. Kr��y�y pog�oski, i� zamordowa�a m�a tylko dlatego, �e jej nie odpowiada�. M�wiono, �e podpali�a dom, by zatrze� �lady swej zbrodni. M�wiono, �e chyba jest ob��kana. We wszystkich klubach St. James Street przyjmowano zak�ady. Oferowano tysi�c funt�w m�czy�nie, kt�ry odwa�y si� sp�dzi� noc z Niebezpieczn� Wdow� i prze�yje, by potem wszystko opowiedzie�. Wiele kr��y�o opowie�ci o tej damie. Artemis Hunt zna� je, gdy� zawsze stara� si� by� o wszystkim dobrze poinformowany. W ca�ym Londynie mia� swoich informator�w i szpieg�w, kt�rzy przekazywali mu plotki i domys�y zawieraj�ce okruchy prawdy. Niekt�re raporty, sp�ywaj�ce na jego biurko, opiera�y si� na faktach, niekt�re okazywa�y si� wysoce prawdopodobne, inne by�y ca�kiem fa�szywe. Precyzyjne ich przeanalizowanie wymaga�oby wiele czasu i wysi�ku, nie weryfikowa� ich wi�c zbyt dok�adnie. Wi�kszo�� po prostu ignorowa�, gdy� nie mia�y zwi�zku z jego osobistymi sprawami. . Do dzisiejszego wieczoru nie mia� powodu, by bli�ej interesowa� si� plotkami kr���cymi wok� Madeline Deveridge. Nie obchodzi�o go, czy ta dama wyprawi�a m�a na tamten �wiat. By� zaj�ty innymi sprawami. A� do dzi� nie zajmowa� si� niczym, co dotyczy�o Niebezpiecznej Wdowy. Teraz jednak okaza�o si�, �e to ona zainteresowa�a si� nim. Niemal ka�dy uzna�by to za wyj�tkowo z�y omen. On jednak wydawa� si� ubawiony odkryciem, �e ten fakt go zaintrygowa�. By�o to jedno z najbardziej interesuj�cych zdarze�, jakie spotka�o go od bardzo dawna. Pomy�la�, �e �wiadczy to o tym, jak ma�o urozmaicone prowadzi� ostatnio �ycie. Sta� na ciemnej ulicy i z zainteresowaniem patrzy� na ma�y, majacz�cy opodal we mgle, elegancki powozik. Lampy pojazdu tajemniczo l�ni�y w k��bi�cej si� wok� mgle. Zaci�gni�te zas�ony skrywa�y jego wn�trze. Konie sta�y spokojnie. Na ko�le siedzia� pot�ny wo�nica. Artemis przypomnia� sobie powiedzenie zas�yszane od mnicha, w �wi�tyni na wyspie Vanzagara, kt�ry uczy� go dawnej filozofii i sztuki walki Vanza: ��ycie przypomina nieustaj�c� uczt�, na kt�rej daniami s� rozliczne okazje. M�dro�� polega na tym, by oceni�, kt�re s� smaczne, a kt�re truj�ce". Us�ysza� zza plec�w odg�os otwieranych drzwi klubu. Cofn�� si� g��biej w cie� i patrzy� na dw�ch m�czyzn id�cych chwiejnym krokiem w d� schod�w. Wgramolili si� do czekaj�cej na nich doro�ki i kazali si� zawie�� do jednej z jaski� gry w dzielnicy rozpusty. Ka�dy spos�b jest dobry, by walczy� z nud�. A ci dwaj najwyra�niej byli gotowi zrobi� wszystko, aby j� pokona�. Gdy stara doro�ka odjecha�a, Artemis zn�w spojrza� na ma�y powozik, ledwie widoczny w ciemno�ci. Problem z filozofi� i sztuk� walki Vanza polega� na tym, �e nie pozostawia�y one miejsca na ludzki czynnik ciekawo�ci. A przynajmniej jego ciekawo�ci. Podj�� decyzj�. Powoli ruszy� w stron� powozu Niebezpiecznej Wdowy. Lekki niepok�j, jaki odczuwa�, by� jedynie s�abym ostrze�eniem, �e mo�e �a�owa� podj�tej decyzji. Zignorowa� to uczucie. Stangret poruszy� si� na ko�le i z uwag� przygl�da� si� nieznajomemu. - Czym mog� panu s�u�y�, sir? - zapyta�, gdy Artemis zatrzyma� si� obok niego. W pytaniu tym, wypowiedzianym z nale�ytym szacunkiem, Artemis wyczu� ostrze�enie. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e m�czyzna, ubrany w p�aszcz z peleryn�, w kapeluszu nisko nasuni�tym na oczy, pe�ni nie tylko rol� stangreta, ale i przybocznego stra�nika. - Nazywam si� Hunt. Artemis Hunt. Jestem um�wiony tu z pewn� dam�. - To pan, tak? - Wyraz napi�cia nie znikn�� z twarzy m�czyzny, a nawet nieco si� spot�gowa�. - Prosz� wej��. Pani Deveridge czeka na pana. Artemis uni�s� lekko brwi, s�ysz�c to wyg�oszone stanowczym tonem polecenie, ale nic nie odrzek�. Si�gn�� do klamki i otworzy� drzwi powozu. W s�abym ��tawym �wietle wewn�trznej lampy zobaczy� kobiet� siedz�c� na czarnych aksamitnych poduszkach. Ubrana by�a w elegancko uszyty czarny p�aszcz, pod kt�rym mia�a czarn� sukni�. Spoza czarnej woalki prze�wieca�a jej blada twarz. Zauwa�y�, �e jest szczup�a. Po jej postawie, wyra�aj�cej zar�wno pewno�� siebie, jak i gracj�, wida� by�o, �e nie jest to nieobyta m�oda dziewczyna. Artemis pomy�la�, �e powinien by� po�wi�ci� wi�cej uwagi kr���cym wok� niej plotkom, kt�rych strz�py dociera�y do niego w ci�gu minionego roku. Trudno, teraz by�o na to zbyt p�no. - Bardzo si� ciesz�, �e pan tak szybko zareagowa� na m�j li�cik, panie Hunt. Czas ma tu szczeg�lne znaczenie. Jej niski, gard�owy g�os wywo�a� w nim iskierk� zmys�owego niepokoju. Niestety, chocia� s�owa kobiety wskazywa�y na pewne napi�cie, nie wyczuwa� w nich obietnicy zmys�owych prze�y�. Najwyra�niej Niebezpieczna Wdowa nie wabi�a go do swego powozu z zamiarem sp�dzenia z nim szalonej, beztroskiej nocy. Artemis usiad� i zamkn�� drzwi. Zastanawia� si�, czy powinien dozna� ulgi, czy czu� si� rozczarowany. - Wiadomo�� od pani dotar�a do mnie w chwili, gdy mia�em w r�ku karty zapewniaj�ce mi wysok� wygran� - powiedzia�. -Mam nadziej�, �e to, co od pani us�ysz�, b�dzie warte wi�cej ni� te kilkaset funt�w, z kt�rych zrezygnowa�em, �eby si� z pani� spotka�. Kobieta przez chwil� milcza�a. Zauwa�y�, �e mocniej zacisn�a d�onie w czarnych sk�rkowych r�kawiczkach na czarnej torbie spoczywaj�cej na jej kolanach. - Pozwoli pan, �e si� przedstawi�, sir. Jestem Madeline Reed Deveridge. - Wiem, kim pani jest, pani Deveridge. Skoro pani te� wie, kim jestem, mo�emy oszcz�dzi� sobie formalno�ci i przyst�pi� do rzeczy. - Tak, oczywi�cie. - Jej oczy za g�st� woalk� rozb�ys�y w taki spos�b, �e mog�o to oznacza� irytacj�. - Mniej wi�cej przed godzin� moja pokoj�wka, Nellie, zosta�a porwana w pobli�u zachodniej bramy Pawilon�w Marze�. Pan jest w�a�cicielem tych ogrod�w rozrywki, rozumiem wi�c, �e spoczywa na panu odpowiedzialno�� za kryminalne czyny, kt�re zdarzaj� si� w obr�bie lub s�siedztwie pa�skiej posiad�o�ci. Chc�, �eby pom�g� mi pan odnale�� Nellie. Artemis poczu� si� tak, jak gdyby wpad� do lodowatej wody. Ona wie o moich powi�zaniach z Pawilonami Marze�! Jak to mo�liwe? Kiedy otrzyma� jej li�cik, rozwa�a� r�ne powody tego niezwyk�ego rendez-vous, ale �aden z nich nie wi�za� si� z Pawilonami. W Jaki spos�b ta kobieta dowiedzia�a si�, �e jestem w�a�cicielem tych ogrod�w? Zdawa� sobie spraw� z ryzyka wi���cego si� z ujawnieniem tej tajemnicy. Uwa�a� jednak, �e jest tak bieg�y w strategii ukrywania, �e nikt... no, mo�e kt�ry� z mistrz�w Vanza... nie zdo�a pozna� prawdy. Tyle tylko, �e nie by�o powodu, by kt�rykolwiek z nich interesowa� si� jego sprawami. - Panie Hunt? - G�os Madeline przybra� nieco ostrzejsz� barw�. - Czy pan s�ysza�, co powiedzia�am? - Ka�de s�owo, pani Deveridge. - �eby ukry� irytacj�, celowo przybra� ton, jakiego mo�na by oczekiwa� od znudzonego d�entelmena. - Musz� jednak przyzna�, �e niczego nie rozumiem. Przypuszczam, �e uda�a si� pani pod niew�a�ciwy adres. Je�li istotnie pani pokoj�wka zosta�a uprowadzona, powinna pani kaza� stangretowi pojecha� na Bon Street. Tam niew�tpliwie uda si� pani wynaj�� detektywa, kt�ry j� odszuka. Tutaj, na St. James, preferujemy inne, mniej uci��liwe, po�cigi. - Niech pan nie pr�buje ze mn� sztuczek w stylu Vanza, sir. Nie obchodzi mnie to, �e jest pan mistrzem. Jako w�a�ciciel Pawilon�w Marze� jest pan zobowi�zany zapewni� bezpiecze�stwo swojej klienteli. Oczekuj� od pana podj�cia natychmiastowych dzia�a� w celu odszukania Nellie. Wie, �e jestem wtajemniczony w sztuki walki Vanza. Jest to jeszcze bardziej niepokoj�ce ni� fakt, �e orientuje si�, kto jest w�a�cicielem Pawilon�w. Ch��d, kt�ry poczu� pocz�tkowo w okolicy serca, zacz�� si� rozprzestrzenia�. Wyobrazi� sobie nagle, �e ca�y misternie przygotowany przez niego plan mo�e lec w gruzach. Ta niezwyk�a kobieta zdoby�a w jaki� spos�b zbyt wiele informacji o nim, a to by�o ju� niebezpieczne. U�miechn�� si�, �eby ukry� furi� i zaniepokojenie. - Ogromnie jestem ciekawy, w jaki spos�b dosz�a pani do przekonania, �e mam powi�zania z Pawilonami Marze� i Towarzystwem Vanzagarian? - To jest zupe�nie bez znaczenia, sir. - Myli si� pani, pani Deveridge - powiedzia� wyj�tkowo mi�kko.Dla mnie ma to znaczenie. Co� w g�osie Artemisa j� poruszy�o. Po raz pierwszy od momentu, gdy wszed� do powozu, zawaha�a si�. Najwy�szy czas, pomy�la�. Kiedy jednak zdecydowa�a si� odpowiedzie�, jej g�os zabrzmia� wyj�tkowo spokojnie. - Doskonale wiem, �e jest pan nie tylko cz�onkiem Towarzystwa Vanzagarian, ale i mistrzem, sir. Wiedz�c o panu a� tyle, potrafi� lepiej widzie� pewne sprawy. Ludzie, kt�rzy zg��bili filozofi� Wanza, rzadko s� tacy, na jakich wygl�daj�. Wykazuj� zami�owanie do stwarzania pozor�w i cz�sto bywaj� ekscentryczni. To by�o sto razy gorsze od tego, czego si� obawia�. - Rozumiem. Czy mog� zapyta�, kto pani a� tyle o mnie powiedzia�? - Nikt mi nic nie powiedzia�, sir, a w ka�dym razie nie w spos�b, w jaki pan to rozumie. Odkry�am prawd� w�asnym wysi�kiem. Do licha, to nieprawdopodobne, pomy�la�. - Czy mog�aby to pani wyrazi� ja�niej? - Nie ma teraz na to czasu, sir. Nelliejest w niebezpiecze�stwie. Musi pan mi pom�c j� odszuka�. - Dlaczego mia�bym si� trudzi�, pomagaj�c pani znale�� by�� pokoj�wk�, pani Deveridge? Jestem pewny, �e bez trudu znajdzie pani sobie inn�. - Nellie nie uciek�a. M�wi�am ju� panu, �e zosta�a uprowadzona przez jakich� z�oczy�c�w. �wiadkiem tego zdarzenia by�a jej przyjaci�ka, Alice. - Alice? - Dzi� wiecz�r wybra�y si� do Pawilon�w, �eby obejrze� naj�wie�sze atrakcje. Kiedy wychodzi�y z ogrod�w zachodni� bram�, dwaj m�czy�ni z�apali Nellie, wci�gn�li j� do powozu i odjechali, zanim ktokolwiek zauwa�y�, co si� dzieje. - Wydaje mi si� bardziej prawdopodobne, �e pani pokoj�wka uciek�a z jakim� m�odzie�cem - powiedzia� Artemis.Jej przyjaci�ka zmy�li�a t� histori� po to, �eby Nellie, je�li zmieni zdanie, mog�a wr�ci� na s�u�b� u pani. - Nonsens. Ona zosta�a porwana na ulicy. Dopiero teraz Artemis przypomnia� sobie, �e Niebezpieczna Wdowa jest uwa�ana za osob� szalon�. - Dlaczego kto� mia�by porywa� pani pokoj�wk�? - zada� rozs�dne, jak mu si� zdawa�o, pytanie. - Obawiam si�, �e zosta�a uprowadzona przez tych nikczemnych m�czyzn, kt�rzy sprzedaj� niewinne panienki do dom�w publicznych.Madeline wyj�a czarn� parasolk�. Do�� tych wyja�nie�. Nie mamy chwili do stracenia. Artemis my�la� przez chwil�, �e jego rozm�wczyni zamierza u�y� ostrego szpica parasolki, by zach�ci� go do akcji. Uspokoi� si� dopiero w�wczas, gdy Madeline stukn�a w dach pojazdu. Stangret najwyra�niej czeka� na ten sygna�, gdy� pow�z natychmiast ruszy�. - Co pani, u licha, robi? - rzuci� Artemis.Nie przysz�o pani do g�owy, �e ja mog� nie �yczy� sobie odgrywa� roli porwanego? - Nie przejmuj� si� zbytnio pana obiekcjami, sir. Madeline opad�a na oparcie siedzenia. Jej oczy b�yszcza�y.W tym momencie najwa�niejsze jest dla mnie odszukanie Nellie. Je�li b�dzie to konieczne, przeprosz� pana p�niej. - Mam nadziej�. Dok�d jedziemy? - Na miejsce porwania. Zachodnia brama pa�skich ogrod�w rozrywki. Artemis zmarszczy� czo�o. Ona nie sprawia wra�enia szalonej, pomy�la�. Raczej osoby wyj�tkowo zdecydowanej.Czego pani ode mnie oczekuje, pani Deveridge? - zapyta�. - Jest pan w�a�cicielem Pawilon�w Marze�. I jest pan mistrzem Vanza. Mi�dzy nami m�wi�c, podejrzewam, �e ma pan pewne kontakty z takimi �rodowiskami, kt�re mnie s� obce. - Sugeruje pani, �e mam powi�zania ze �rodowiskiem przest�pczym? - zapyta�, przygl�daj�c si� jej uwa�nie. - Nigdy nie pozwoli�abym sobie na takie przypuszczenie. Mia�am na my�li wy��cznie charakter i rozleg�o�� pa�skich znajomo�ci. Interesuj�ca by�a leciutka nuta szyderstwa w jej g�osie. Wyra�nie pr�bowa�a da� rozm�wcy do zrozumienia, �e wiele wie o jego osobistych sprawach. Jedno by�o pewne: nie m�g� wysi��� z tego powozu i przesta� interesowa� si� jej problemem. Wystarczy�o ju� to, �e wiedzia�a o jego powi�zaniach z Pawilonami, by zniweczy� pieczo�owicie przygotowane plany zemsty. Min�o uczucie ciekawo�ci i oczekiwania. Artemis zdawa� sobie spraw�, �e koniecznie musi si� dowiedzie�, co wie o nim Madeline Deveridge i w jaki spos�b pozna�a tak starannie ukrywane fakty. Rozpar� si� wygodnie na czarnym aksamitnym siedzeniu powozu i przez d�u�sz� chwil� przygl�da� si� os�oni�tej woalk� twarzy kobiety. - Dobrze, pani Deveridge - odezwa� si� wreszcie.Zrobi�, co w mojej mocy, by pom�c pani w odnalezieniu zagubionej pokoj�wki. Prosz� tylko nie mie� do mnie pretensji, je�li si� oka�e, �e panna Nellie wcale nie chce, by j� odnaleziono. - Zapewniam pana, �e ona czeka na ratunek - odpar�a Madeline, potem uchyli�a zas�onk� i spogl�da�a na zasnut� mg�� ulic�. Na chwil� uwag� Artemisa przyci�gn�a pe�na gracji r�ka przytrzymuj�ca brzeg materia�u. Zafascynowa� go delikatny kszta�t nadgarstka i d�oni. Poczu� ledwie uchwytny zapach zi�, kt�rych zapewne u�ywa�a do k�pieli. Z wysi�kiem skierowa� uwag� na bardziej aktualne sprawy. - Niezale�nie od tego, jak zako�czy si� nasza akcja, ostrzegam pani�, �e b�d� chcia� us�ysze� szczere odpowiedzi na kilka pyta�. Odwr�ci�a g�ow� i spojrza�a na niego. - Odpowiedzi? Jakich odpowiedzi pan oczekuje? - Prosz� nie udawa�, �e pani nic nie rozumie. Jestem bardzo zaskoczony tym, �e posiada pani tak du�o informacji i �e s� one tak dobre. Wida�, �e pochodz� ze znakomitego �r�d�a. Obawiam si� jednak, �e wie pani zbyt wiele o mnie i moich sprawach. Pr�ba by�a desperacka, ale Madeline wiedzia�a ju�, �e wygra�a. Zetkn�a si� twarz�w twarz z tajemniczym Sprzedawc� Marze�, w�a�cicielem najbardziej popularnego londy�skiego parku rozrywki. Zdawa�a sobie spraw�, �e powa�nie ryzykuje, daj�c mu do zrozumienia, �e wiele o nim wie. Mia� wystarczaj�ce powody, by poczu� si� zaniepokojony. Obraca� si� w najwy�szych kr�gach eleganckiego �wiata. By� przyjmowany w najlepszych domach, nale�a� do ekskluzywnych klub�w. Jednak�e nawet jego fortuna nie uchroni�aby go przed kompletn� kl�sk�, gdyby w wy�szych sferach odkryto, �e w ich szeregach znalaz� si� d�entelmen zajmuj�cy si� interesami. Musia�a przyzna�, �e m�czyzna ten prowadzi� odwa�n�, ryzykown� gr�. Wybra� dla siebie rol� godn� wielkiego Edmunda Keana. Potrafi� skutecznie utrzymywa� w tajemnicy fakt, �e jest Sprzedawc� Marze�. Nikomu nie przysz�o do g�owy, by kwestionowa� �r�d�a jego bogactwa. By� w ko�cu d�entelmenem, a ci nie rozmawiali o pieni�dzach, chyba �e kt�ry� z nich ca�kowicie utraci� maj�tek. W takim przypadku stawa� si� przedmiotem kpin i obiektem z�o�liwych plotek. Wielu w takiej sytuacji wola�o przystawi� sobie pistolet do skroni, by nie stan�� twarz� w twarz ze skandalem wywo�anym finansow� ruin�. Madeline by�a �wiadoma, �e szanta�em zmusi�a Hunta do udzielenia jej pomocy, ale nie mog�a tego unikn��. Nie mia�a wyboru. Z pewno�ci� b�dzie musia�a za to zap�aci�. Artemis Hunt by� mistrzem Vanza, jednym z najzdolniejszych d�entelmen�w, kt�rzy kiedykolwiek zg��bili t� filozofi�. Tacy ludzie byli z natury wyj�tkowo tajemniczy. Niepokoj�ce wydawa�o jej si� to, �e Hunt starannie ukrywa swoje dawne zwi�zki z vanzagarianami. W przeciwie�stwie do faktu posiadania Pawilon�w Marze� przynale�no�� do Towarzystwa Vanzagarian nie mog�a mu zaszkodzi� w eleganckich sferach. B�d� co b�d� tylko d�entelmeni studiowali filozofi� Vanza. On jednak najwyra�niej pragn�� utrzyma� to w tajemnicy. By� to z�y znak. Z do�wiadczenia wiedzia�a, �e cz�onkowie Towarzystwa Vanzagarian to w wi�kszo�ci nieszkodliwi wariaci, a pozostali s� ekscentrycznymi entuzjastami. Nielicznych mo�na by�o uzna� za szale�c�w, a po�r�d nich znajdowali si� ludzie prawdziwie niebezpieczni. Zaczyna�a podejrzewa�, �e Artemisa Hunta mo�na zaliczy� do tej ostatniej kategorii. Przeczuwa�a, �e po zako�czeniu akcji przewidzianej na dzisiejszy wiecz�r stanie przed ca�kiem nowymi, powa�nymi problemami. Jak gdybym nie mia�a do�� w�asnych k�opot�w, pomy�la�a. Z drugiej strony, skoro i tak ostatnio �le sypiam, b�d� przynajmniej mia�a o czym rozmy�la�, stwierdzi�a pos�pnie. Poczu�a nagle jaki� dziwny niepok�j. U�wiadomi�a sobie, �e tak dzia�a na ni� obecno�� Hunta i swoboda, z jak� rozsiad� si� we wn�trzu niewielkiego powozu. Nie by� tak pot�nym m�czyzn� jak stangret Latimer, ale jego szerokie ramiona i pe�na gracji sylwetka poruszy�y jej zmys�y w szczeg�lny spos�b, kt�rego nie potrafi�aby okre�li�. Inteligentne, baczne spojrzenie jej towarzysza pot�gowa�o jeszcze to uczucie. U�wiadomi�a sobie, �e to wszystko, co wie o tym cz�owieku, nie przeszkadza jej, by by�a nim zafascynowana. Cia�niej otuli�a si� p�aszczem. Nie b�d� niem�dra, zgani�a si� w duchu. Ze wszystkim mog�a si� pogodzi�, tylko nie z tym, by zn�w zwi�za� si� z cz�onkiem Towarzystwa Vanzagarian. Na wycofanie si� by�o jednak zbyt p�no. Decyzja zosta�a podj�ta i teraz Madeline musia�a do ko�ca realizowa� przyj�ty plan. Od tych �mia�ych poczyna� mog�o zale�e� �ycie Nellie. Te rozmy�lania przerwa�o nag�e zatrzymanie si� powozu. Artemis zgasi� lamp� i odsun�� zas�onk�. Madeline nie mog�a oderwa� od niego wzroku, gdy spokojnie wygl�da� na ulic�.Jeste�my przy zachodniej bramie - oznajmi�.Mimo p�nej nocy nadal panuje tu spory ruch. Nie mog� uwierzy�, by w obecno�ci tylu ludzi m�oda kobieta zosta�a si�� wci�gni�ta do powozu. Chyba �e sama chcia�a zosta� uprowadzona. Madeline nachyli�a si�, by wyjrze� przez okno. Na terenie o�wietlonym licznymi kolorowymi lampionami kr�ci�o si� sporo os�b. Niskie ceny bilet�w umo�liwia�y niezamo�nym nawet ludziom korzystanie z rozrywek oferowanych w Pawilonach Marze�. Przez jasno o�wietlon� bram� przewija�y si� t�umy dam i d�entelmen�w, kupc�w, m�odych ludzi ucz�cych si� rzemios�a, s�u��cych, oficer�w, dandys�w, hulak�w, �obuz�w. Hunt ma racj�, pomy�la�a. Zbyt wiele tu ludzi i pojazd�w. Wydawa�o si� niemo�liwe, by nikt nie zauwa�y� m�odej kobiety si�� wci�ganej do powozu. - Widocznie do porwania nie dosz�o dok�adnie pod bram� powiedzia�a.Alice m�wi�a mi, �e sta�y w�wczas u wylotu pobliskiej uliczki i czeka�y na pow�z, kt�ry po nie wys�a�am. Rozejrza�a si� uwa�nie i doda�a: - My�la�a zapewne o rogu tamtej uliczki, gdzie kr�c� si� jacy� ch�opcy. - Hmm... Sceptycyzm Artemisa by� oczywisty. Madeline spojrza�a na niego z niepokojem. Je�li on nie potraktuje tej sprawy powa�nie, niczego nie osi�gniemy, pomy�la�a. U�wiadomi�a sobie, �e czas biegnie szybko. - Musimy si� �pieszy�, sir. Je�li b�dziemy czeka�, Nellie znajdzie si� w jakim� domu rozpusty i odnalezienie jej stanie si� niemo�liwe. Artemis po�o�y� d�o� na klamce. - Prosz� tu zosta�. Wr�c� za par� minut - o�wiadczy�. - Dok�d pan idzie? - Madeline poruszy�a si� niespokojnie. - Prosz� si� uspokoi�, pani Deveridge. Nie wycofuj� si� ze sprawy. Spr�buj� si� czego� dowiedzie� i zaraz wr�c�. Wyskoczy� zgrabnie z powozu i zamkn�� za sob� drzwi, zanim zd��y�a za��da� bli�szych wyja�nie�. Poirytowana i rozczarowana, patrzy�a, jak rusza w stron� ciemnej uliczki. Zauwa�y�a, �e podni�s� ko�nierz p�aszcza i nasun�� kapelusz na czo�o. Zdumia�oj�Jak szybko potrafi� zmieni� sw� powierzchowno��. Chocia� nie wygl�da� teraz jak d�entelmen, kt�ry przed chwil� opu�ci� elegancki klub, to nadal porusza� si� z wyj�tkow� pewno�ci� siebie. Natychmiast rozpozna�a ten spos�b zachowania. Tak samo porusza� si� Renwick. Przyprawi�o j� to o dreszcz niepokoju. Ten p�ynny, pozornie leniwy krok zawsze kojarzy� jej si� z osobami praktykuj�cymi sztuk� walki Vanza. Zacz�a si� obawia�, czy nie pope�ni�a powa�nej pomy�ki. Przesta�! - skarci�a si� w my�lach. Wiedzia�a�, kim jest, wysy�aj�c do niego li�cik. Chcia�a�, �eby ci pom�g�, i teraz, na dobre i na z�e, uzyska�a� t� pomoc. Uspokajaj�ce przynajmniej by�o to, �e Hunt fizycznie nie przypomina� jej zmar�ego m�a. Fakt ten z jakich� powod�w wyda� jej si� pocieszaj�cy. Renwick, ze swymi niebieskimi oczami, jasnymi w�osami, szlachetnymi rysami twarzy, wygl�da� niczym z�otow�osy anio� z p��cien wielkich mistrz�w. W przeciwie�stwie do niego Hunt m�g� s�u�y� za model do wizerunku szatana. Nie tylko jego czarne w�osy, zielone oczy i surowa ascetyczna twarz stwarza�y wra�enie mrocznej, nieprzeniknionej g��bi. O lodowaty dreszcz przyprawia�o j� jego ch�odne, pe�ne wyrazu spojrzenie. By� to cz�owiek, kt�ry otar� si� o granice piek�a. W przeciwie�stwie do Renwicka, kt�ry potrafi� oczarowa� ka�dego, kto si� z nim zetkn��, Hunt wygl�da� na cz�owieka niebezpiecznego i taki niew�tpliwie by�. Patrzy�a za nim, a� znikn�� za wysp� �wiate�, otaczaj�c� wej�cie do Pawilon�w Marze�. Latimer zeskoczy� z koz�a i po chwili Madeline zobaczy�a w oknie jego zatroskan� twarz. - Nie podoba mi si� to, prosz� pani - powiedzia�.Powinni�my chyba uda� si� na Bon Street i wynaj�� detektywa. - Mo�e masz racj�, ale jest ju� za p�no, �eby zmieni� decyzj�. Sama wybra�am tak� drog� i teraz mog� mie� tylko nadziej�...Przerwa�a, gdy nagle Hunt zmaterializowa� si� za plecami Latimera. - O, jest pan ju�, sir. Zaczynali�my si� martwi�. - To jest Ma�y John.Artemis wskaza� szczup�ego rozczochranego ch�opca, dziesi�cio, mo�e jedenastoletniego. On b�dzie nam towarzyszy�. Madeline spojrza�a na ch�opca i unios�a brwi. - Jest p�no. Czy ty, m�ody cz�owieku, nie powiniene� o tej porze spa�? Ma�y John spojrza� na ni� wzrokiem pe�nym ura�onej dumy. Splun�� na ziemi� i powiedzia�: - Nie nale�� do tych, kt�rzy chodz� wcze�nie spa�, psze pani. Ja si� zajmuj� powa�nym handlem. - A c� ty sprzedajesz? - Informacje - odpar� uprzejmie Ma�y John. Jestem okiem i uchem Zachary'ego.A kt� to jest ten Zachary? - Zachary pracuje dla mnie - wtr�ci� Artemis, przerywaj�c rozmow�, kt�ra niechybnie prowadzi�aby do zbyt szczeg�owych wyja�nie�. - Pozw�l, m�j drogi, �e przedstawi� ci� pani Devendge. Ma�y John u�miechn�� si�, zdj�� czapk� i uk�oni� si� zaskakuj�co wdzi�cznie.Do us�ug, psze pani. Madeline skin�a w odpowiedzi g�ow�. - Bardzo mi przyjemnie. Mam nadziej�, �e b�dziesz nam pomocny. - Zrobi�, co tylko w mojej mocy, psze pani. - Nie tra�my czasu - odezwa� si� Artemis. Si�gaj�c do klamki drzwi powozu, spojrza� na Latimera.Po�piesz si�, cz�owieku. Ma�y John wska�e ci drog�. Jedziemy do tawerny przy Blister Lane. ��tooki Pies. Znasz j�? - Tawerny nie znam, ale wiem, gdzie jest Blister Lane. Czy w�a�nie tam porywacze zabrali moj� Nellie? - zapyta� z ponurym wyrazem twarzy. - Tyle mi powiedzia� Ma�y John. On pojedzie z tob� na ko�le.Artemis otworzy� drzwiczki powozu i w�lizgn�� si� do wn�trza.Ruszajmy. Latimer wspi�� si� na kozio�, a Ma�y John wskoczy� za nim. Nim Artemis zd��y� zamkn�� drzwi, pow�z ruszy�. - Pani stangretowi wyra�nie bardzo zale�y na odnalezieniu tej Nellie - zauwa�y� Artemis, zajmuj�c swoje miejsce w powozie. - To jego ukochana - wyja�ni�a Madeline. - Wkr�tce mieli si� pobra�. - .- . W jaki spos�b dowiedzia� si� pan, �e zabrano j� do tej tawerny? - Ma�y John by� �wiadkiem porwania. Madeline spojrza�a na niego zaskoczona. - Dlaczego, u licha, nie zawiadomi� kogo� o tym zdarzeniu? - Jak sam pani powiedzia�, jest cz�owiekiem interesu. Nie mo�e pozwoli� sobie na zrezygnowanie z zarobku. Czeka� na Zachary'ego, �eby jemu przekaza� zebrane informacje, kt�re nast�pnego ranka trafi�yby do mnie. Poniewa� zjawi�em si� dzi�, ch�opiec mnie sprzeda� SW�J towar. Wie, �e mo�e mi zaufa�. Zachary otrzyma SW�J udzia�. - Wielkie nieba, sir, chce pan powiedzie�, �e utrzymuje pan ca�� sie� informator�w takich Jak Ma�y John? Artemis wzruszy� ramionami. - P�ac� im znacznie wi�cej ni� odbiorcy skradzionych zegark�w czy lichtarzy. Poza tym pracuj�c dla mnie, Zachary oraz jego �oczy i uszy" nie ryzykuj� wi�zienia, co nieod��cznie wi�za�o si� z ich normaln� profesj�. - Nie rozumiem, dlaczego p�aci pan za ten rodzaj plotek, kt�re gromada m�odych �obuz�w zbiera na ulicach. - By�aby pani zdumiona, czego mo�na si� dowiedzie� z takich �r�de�. - Nie w�tpi�, �e pewne informacje mog� by� zaskakuj�ce. Tylko dlaczego d�entelmen o pa�skiej pozycji chce je pozna�? Nie odpowiedzia�. Patrzy� na ni�, a jego oczy l�ni�y rozbawieniem, kt�rego �r�d�o tkwi�o gdzie� g��boko w umy�le. Czego ona oczekuje? - zastanawia� si�. Powinna si� przecie� domy�la�, �e jestem zdecydowanym ekscentrykiem. Madeline odchrz�kn�a. - Prosz� si� nie obra�a�, sir. Pyta�am tylko dlatego, �e wydaje mi si� to wszystko nieco... hmm... niezwyk�e. - Zawi�e, z�o�one i tajemnicze, prawda. - G�os Artemisa brzmia� zbyt uprzejmie. - Tak bardzo w stylu Vanza? Madeline pomy�la�a, �e najlepiej zrobi, zmieniaj�c temat rozmowy. - Gdzie si� dzi� wieczorem podziewa pa�ski Zachary? - Zachary jest m�odym m�czyzn� odpar� oschle Artemis. - Jest zaj�ty pewn� m�od� dam�, kt�ra pracuje u modystki, i w�a�nie dzisiaj ma wolny wiecz�r. Wyobra�am sobie, jak b�dzie �a�owa�, �e omin�a go przygoda. - Dobrze, �e przynajmniej wiemy, co si� sta�o. M�wi�am panu, �e Nellie z nikim nie uciek�a. - To prawda, ale czy zawsze stara si� pani wypomina� innym, �e nie mieli racji? - Nie lubi� niczego owija� w bawe�n�, sir, zw�aszcza gdy chodzi o spraw� tak wa�n� jak bezpiecze�stwo niewinnej m�odej kobiety. - Zamy�li�a si� na chwil�, a potem doda�a: Sk�d Ma�y John wie, dok�d zabrano Nellie? - Pobieg� za uwo��cym j� powozem. Nie by�o to trudne, gdy� pojazdy z powodu mg�y poruszaj� si� dzisiaj wolno. Artemis u�miechn�� si�. - Ma�y John to bystry ch�opiec. Wiedzia�, �e dobrze zap�ac� za informacj� o kobiecie porwanej w pobli�u wej�cia do Pawilon�w. - Zrozumia�e, �e chce pan wiedzie� wszystko o dzia�alno�ci przest�pc�w w miejscu, gdzie prowadzi pan interesy. B�d� co b�d� na panu, jako w�a�cicielu Pawilon�w, spoczywa pewna odpowiedzialno��. - To prawda. Nie mog� pozwoli�, by tego rodzaju przypadki zdarza�y si� w ich najbli�szym s�siedztwie. Ucierpia�yby na tym moje interesy. Grube szklane szyby w oknach tawerny ��tooki Pies, o�wietlone p�on�cym na kominku ogniem, l�ni�y piekielnym blaskiem. Cienie na szybach chwia�y si� jak pijane duchy. Artemis pomy�la�, �e klienci niew�tpliwie s� pijani, nie byli jednak nieszkodliwymi zjawami. Wielu z nich mia�o prawdopodobnie przy sobie bro�. Bywalcami tawerny byli najgro�niejsi przest�pcy z dzielnicy rozpusty. Madeline z okna powozu uwa�nie obserwowa�a otoczenie baru. - Ca�e szcz�cie, �e zabra�am ze sob� pistolet - powiedzia�a. Artemis zdo�a� powstrzyma� si� od g�o�nego wyra�enia zdziwienia. W towarzystwie tej damy sp�dzi� niespe�na godzin�, ale pozna� j� na tyle dobrze, �e nie powinien by� zaskoczony tego rodzaju informacj�. - Post�pi pani rozs�dnie, nie wyjmuj�c go z torebki - rzek� zdecydowanym tonem. - Wol� nie ucieka� si� do stosowania broni, je�li mo�na tego unikn��. Pistolet mo�e przysporzy� nieoczekiwanych k�opot�w. - Wiem o tym doskonale - odpar�a. - O, tak, s�dz�, �e pani wie - powiedzia�, przypominaj�c sobie plotki zwi�zane ze �mierci� jej m�a. - Tak czy inaczej - m�wi�a dalej Madeline - porwanie kobiety nie jest drobnym przest�pstwem, sir, i podejrzewam, �e rozprawienie si� z porywaczami nie b�dzie spraw� prost�. - Je�li Nellie jest w tawernie, to mam nadziej�, �e uda mi si� uwolni� j� bez u�ycia pistoletu. - Nie s�dz�, �eby to by�o mo�liwe, panie Hunt - rzek�a Madeline z nut� pow�tpiewania w g�osie. - Bywalcy tej tawerny na pewno nie s� zbyt �agodni. - Tym bardziej nale�y unikn�� zamieszania, kt�re mog�oby przyci�gn�� ich uwag�. - Hunt popatrzy� na ni� wymownie. Zrealizuj� SW�J plan, je�li b�dzie pani przestrzega� moich zalece�. - Skoro zdecydowa�am si� powierzy� panu t� spraw�, to wytrwam przy swoim postanowieniu. - .- . Chyba �e co� si� nie powiedzie. To zapewnienie powinno mi wystarczy�, pomy�la�. Ta dama najwyra�niej woli wydawa� polecenia, ni� je otrzymywa�. - �wietnie. Przyst�pujemy wi�c do akcji. Mam nadziej�, �e zna pani swoj� rol�. - Prosz� si� nie martwi�, sir. Razem z Ma�ym Johnem b�dziemy czeka� w powozie u wylotu ulicy. - Tego w�a�nie oczekuj�. By�bym mocno zawiedziony, gdybym wyprowadzaj�c Nellie tylnym wyj�ciem, nie znalaz� powozu, kt�ry pozwoli nam szybko oddali� si� z tej okolicy. Artemis rzuci� kapelusz na siedzenie i wyskoczy� na ulic�. Latimer stan�� obok niego, podawszy lejce Ma�emu Johnowi. Wydawa� si� teraz jeszcze pot�niejszy. Potwierdzi�o to wcze�niejsze spostrze�enie Artemisa, �e jest on bardziej przybocznym stra�nikiem ni� stangretem. - Mam przy sobie pistolet, sir - powiedzia� Latimer. - Czy ty i twoja pani zawsze chodzicie uzbrojeni po z�by? Latimer wydawa� si� zaskoczony tym pytaniem. - Oczywi�cie, sir. - A ona uwa�a mnie za ekscentryka - mrukn�� Artemis, potrz�saj�c g�ow�. - Drobiazg. Jeste� gotowy? - Tak, sir. - Latimer patrzy� przez chwil� na okna tawerny. - Je�li ci dranie skrzywdzili moj� Nellie, to drogo za to zap�ac�. - Nie mieli do�� czasu, �eby j� skrzywdzi�. - Artemis ruszy� na drug� stron� ulicy. - Szczerze m�wi�c, je�li t� dziewczyn� porwali po to, �eby j� sprzeda� do burdelu, to nie zrobi� niczego, co mog�oby obni�y� jej warto�� na tym szczeg�lnym rynku, je�li rozumiesz, co mam na my�li. - Doskonale rozumiem, sir - odpar� Latimer przez zaci�ni�te z�by. - S�ysza�em, �e te �obuzy sprzedaj� dziewczyny na aukcjach tak jak konie na targu Tattersall. - Nie b�j si�. Uratujemy j� w por� - uspokoi� go Artemis. Latimer odwr�ci� si� do niego twarz�, kt�ra w ��tym �wietle s�cz�cym si� z okien tawerny wygl�da�a jak maska. - Chc�, �eby pan wiedzia�, sir, �e je�li odzyskam Nellie, b�d� pana d�u�nikiem do ko�ca �ycia. Biedaczysko zakochany jest po uszy, pomy�la� Artemis. Nie znajduj�c s��w, �eby pocieszy� nieszcz�nika, �cisn�� go za rami�. - Pami�taj, daj mi pi�tna�cie minut, nie wi�cej, a potem, tak jak ustalili�my, wywo�aj zamieszanie. - W porz�dku, sir. - Latimer podszed� do drzwi tawerny i po chwili znikn�� w jej wn�trzu. Artemis ruszy� w�skim przej�ciem prowadz�cym na ty�y domu. Ledwie si� w nie zag��bi�, poczu� odra�aj�cy zapach. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e miejsce to wykorzystywane by�o jako ust�p i �mietnik. Pomy�la�, �e jego buty wymaga� b�d� skrupulatnego czyszczenia po zako�czeniu ca�ej akcji. Skr�ci� za ty� budynku i znalaz� si� w czym�, co kiedy� mog�o by� ogrodem. Zobaczy� kuchenne drzwi otwarte szeroko dla dost�pu �wie�ego powietrza. Z okna na pi�trze s�czy�o si� �wiat�o. Id�c w kierunku kuchennych drzwi, postawi� ko�nierz p�aszcza, by ukry� za nim twarz. Zreszt� i tak, gdyby kto� si� pojawi�, wzi��by go za pijanego rozpustnika, kt�ry znalaz� si� tu w pogoni za niewybrednymi rozrywkami. W p�mroku odszuka� prowadz�ce na g�r� schody i ruszy� nimi, przeskakuj�c po dwa stopnie. Ju� na pode�cie us�ysza� st�umione g�osy dw�ch m�czyzn. Ostro�nie, nas�uchuj�c, wszed� do ciemnego holu. Za kt�rymi� drzwiami rozgrywa�a si� ostra k��tnia. - M�wi� ci, �e jest to towar w najlepszym gatunku. Dwa razy wi�cej mo�emy za ni� dosta� od tej starej str�czycielki, kt�ra prowadzi dom przy Ros� Lane. - Zawar�em umow� i nie wycofam si� z niej. Musz� dba� o swoj� reputacj�. - To jest interes, durniu, a nie zabawa d�entelmen�w. Tu chodzi o pieni�dze i powtarzam ci, �e zarobimy wi�cej, sprzedaj�c j� do burdelu przy Ros�... - . K��tni� przerwa�y g�o�ne okrzyki dobiegaj�ce z do�u. Artemis rozpozna� najdono�niejszy g�os, rozlegaj�cy si� echem na schodach. G�os Latimera. - Po�ar! Po�ar w kuchni! Uciekajcie, zanim ca�y dom sp�onie jak pochodnia! Do Artemisa dobieg� tupot n�g ludzi biegn�cych ku wyj�ciu, �oskot przewracanych sto��w. W�lizgn�� si� do najbli�szego pomieszczenia, pozostawiaj�c lekko uchylone drzwi. Pok�j by� pusty i ciemny. - Ratuj si�, kto mo�e! - us�ysza� st�umiony okrzyk Latimera. - W kuchni dym jest tak g�sty, �e nie zobaczysz w�asnej r�ki! Z ha�asem otworzy�y si� drzwi s�siedniego pokoju. Artemis, ukryty w mroku, zobaczy� stoj�cego w nich pot�nego muskularnego m�czyzn�. Spoza niego wychyla� si� drugi, drobny, o twarzy szczura. W �wietle lampy p�on�cej w pokoju mo�na by�o dostrzec ich wystraszone twarze. - Co tu si�, u licha, dzieje? - zapyta� wy�szy m�czyzna. - S�ysza�e� krzyki - powiedzia� jego chudy towarzysz, pr�buj�c przecisn�� si� przez drzwi obok swego kompana. Po�ar. Czuj� zapach dymu. Musimy ucieka�. - A co z dziewczyn�? Jest zbyt cenna, �eby j� zostawi�. - Nie jest warta mojego �ycia. - Chudzielec zdo�a� wreszcie wydosta� si� do holu i ruszy� biegiem ku schodom. - Mo�esz j� wzi��, je�li chcesz si� wp�dzi� w k�opoty - rzuci� jeszcze przez rami�. Wy�szy m�czyzna zawaha� si�. Obejrza� si� za siebie. Wida� by�o z jego postawy, �e zmaga si� w nim chciwo�� z obaw� o �ycie. - Niech to wszyscy diabli! Chciwo��, niestety, zwyci�y�a. M�czyzna znikn�� we wn�trzu pokoju, a po chwili pojawi� si� z nieprzytomn� m�od� kobiet� zarzucon� na pot�ne ramiona. - Pozw�l, �e pomog� ci uratowa� t� m�od� dam� - powiedzia� Artemis, wchodz�c do holu. - Zejd� mi z drogi warkn�� zbir. Artemis odsun�� si� na bok. M�czyzna przeszed� obok niego, kieruj�c si� ku frontowym schodom. Artemis szybkim ruchem podstawi� mu nog�, a r�wnocze�nie zada� mu d�oni� b�yskawiczny cios w szczeg�lnie wra�liwe miejsce na karku. Zbir j�kn��. Cios sprawi�, �e zdr�twia�a mu lewa r�ka i niemal ca�a lewa po�owa cia�a. Zachwia� si�, potkn�� o nog� Artemisa i run�� na pod�og�, uwalniaj�c przy tym nieprzytomn� Nellie. Artemis z�apa� dziewczyn�, zanim zsun�a si� na pod�og�. Zarzuci� j� sobie na plecy i pobieg� w stron� tylnych schod�w. Z do�u dobiega�y krzyki ludzi usi�uj�cych uciec przez kuchenne wyj�cie. W po�owie schod�w Artemis natkn�� si� na Latimera. - Znalaz� j� pan? Stangret dopiero teraz zauwa�y� kobiet� zwisaj�c� z plec�w Artemisa. - Nellie! Ona nie �yje? - Tylko �pi. Prawdopodobnie dosta�a dawk� laudanum lub czego� w tym rodzaju. Chod�, cz�owieku, musimy si� �pieszy�. Latimer nie spiera� si�. Odwr�ci� si� i ruszy� przodem w stron� wyj�cia. Na parterze znale�li si� po�r�d ostatnich go�ci, w panice opuszczaj�cych tawern�. W kuchni i na korytarzu k��bi� si� dym. - Chyba przesadzi�e� z t� ilo�ci� oleju, kt�r� wla�e� w kuchenne palenisko - zauwa�y� Artemis. - A sk�d mog�em wiedzie�, ile trzeba wla�? - mrukn�� Latimer. - Nie przejmuj si�. Najwa�niesze, �e skutek by� dobry. Wyszli do ogrodu, a potem na ulic�, na kt�rej k��bi� si� t�um bywalc�w tawerny. Artemis zauwa�y�, �e panika ust�pi�a. Ludzie wyra�nie si� uspokoili. Jaki� m�czyzna, prawdopodobnie w�a�ciciel lokalu, odwa�nie wbieg� do budynku. - Po�pieszmy si� - poleci� Artemis. - Tak, sir. Pow�z czeka� w miejscu wskazanym przez Artemisa. Ma�y John siedzia� na ko�le z lejcami w d�oniach. Gdy podeszli bli�ej, Madeline otworzy�a drzwi. - Znale�li�cie j�! - zawo�a�a. - Dzi�ki Bogu! Artemis i Latimer z jej pomoc� wsuneli nieprzytomn� Nellie przez ciasne drzwiczki do wn�trza powozu. Artemis ruszy� do wej�cia po przeciwnej stronie pojazdu. - St�j, ty przekl�ty draniu, bo inaczej wsadz� ci kul� w plecy! Rozpozna� g�os szczuplejszego m�czyzny. - Latimer, ruszaj natychmiast! - zawo�a�. Wskoczy� do �rodka i zatrzasn�� za sob� drzwi. Wyci�gn�� r�k�, by zsun�� Madeline z siedzenia na pod�og�, ale ona z jakich� niezrozumia�ych powod�w opiera�a si�. Gdy pow�z ju� ruszy�, unios�a r�k� i zobaczy� w jej d�oni pistolet, o kilka cali od swego ucha. - Nie! - krzykn��, ale wiedzia�, �e jest ju� zbyt p�no. Zas�oni� sobie d�o�mi uszy. Dostrzeg� b�ysk �wiat�a. W ma�ym powozie huk wystrza�u zabrzmia� tak g�o�no jak salwa armatnia. Artemis wyczu�, �e pojazd toczy si� po bruku, ale stukot k� i kopyt konia dociera� do niego jak odleg�e brz�czenie. Otworzy� oczy i zauwa�y�, �e Madeline patrzy na niego z niepokojem. Porusza�a wargami, ale nie s�ysza�, co m�wi. Schwyci�a go za rami� i potrz�sn�a nim. Z ruchu jej ust domy�li� si�, �e pyta, czy co� mu si� sta�o. - Tak - odpowiedzia�. W uszach mu dzwoni�o. Nie wiedzia�, czy odezwa� si� g�o�no, czy cicho. Mia� nadziej�, �e krzykn��. Z pewno�ci� mia� ochot� krzycze�. - Tak. Do diab�a! Mog� liczy� tylko na to, �e nie zosta�em przez pani� trwale og�uszony. Opary wydobywaj�ce si� z otwartych drzwi pokoju nios�y wo� octu, rumianku i suszonych kwiat�w. Madeline zatrzyma�a si� i zerkn�a do wn�trza. Pomieszczenie to, z kolekcj� butelek, mo�dzierzy, misek i r�nych rozmiar�w s�oi, z wisz�cymi na �cianach p�kami zasuszonych zi� i kwiat�w, zawsze przypomina�o jej laboratorium. Ciotka, ubrana w obszerny fartuch, nachylona nad naczyniem z wrz�c� ciecz�, wygl�da�a jak szalony alchemik. - Ciociu Bermce? - Chwileczk�, kochanie. - Starsza kobieta nie odrywa�a wzroku od wrz�cego p�ynu. - Akurat dodaj� najwa�niejsze sk�adniki. - Przepraszam, �e ci przeszkadzam, ale chcia�am si� ciebie poradzi� w pewnej bardzo wa�nej sprawie. - Zaczekaj jeszcze par� minut. Si�a dzia�ania tej mikstury zale�y od tego, w jakiej kolejno�ci i w jakim czasie dodawane s� zio�a. Madeline splot�a r�ce i opar�a si� o framug� drzwi. Nie istnia� spos�b, by oderwa� ciotk� od przyrz�dzania cudownych lek�w. Dzi�ki Bemice w jej domu znajdowa� si� najwi�kszy w ca�ym Londynie wyb�r uspokajaj�cych kropelek, wzmacniaj�cych napoj�w, leczniczych ma�ci i innych lek�w. Ciotka z zapa�em oddawa�a si� przyrz�dzaniu swoich napoj�w i eliksir�w. Skar�y�a si� na s�abe nerwy i nieustannie eksperymentowa�a, staraj�c si� poprawi� ich stan. Pr�bowa�a rozpoznawa� podobne problemy zdrowotne u znajomych. Przyrz�dza�a specjalne leki, dostosowuj�c je do kondycji i temperamentu cierpi�cych. Sp�dza�a ca�e godziny na studiowaniu starych receptur przer�nych mieszanek i wywar�w lecz�cych choroby nerwowe. Zna�a wszystkich aptekarzy w ca�ym mie�cie, a szczeg�lnie wyr�nia�a tych, kt�rzy sprzedawali rzadkie vanzagaria�skie zio�a. Madeline mniej cierpliwie znosi�aby dziwne hobby ciotki. gdyby nie dwa wa�ne powody. Po pierwsze, medykamenty Bemice okazywa�y si� cz�sto niezwykle skuteczne. Na przyk�ad zio�owa herbatka, kt�r� tego ranka poda�a Nellie, w cudowny spos�b wp�yn�a na nadszarpni�te nerwy pokoj�wki. Po drugie, nikt lepiej od Madeline nie potrafi� zrozumie�, jak konieczne jest w ich sytuacji tego rodzaju zaj�cie, pozwalaj�ce oderwa� si� od prawdziwych problem�w. Zdarzenia sprzed roku by�y na tyle powa�ne, by wywrze� wp�yw na kobiet� o najsilniejszych nawet nerwach, a k�opoty, kt�re pojawi�y si� w ostatnich dniach, pogorszy�y jeszcze sytuacj�. Bemice by�a czterdziestoletni� kobiet�, eleganck�, atrakcyjn� i wyj�tkowo inteligentn�. Przed laty cieszy�a si� ogromnym powodzeniem w kr�gach towarzyskich, ale zrezygnowa�a ze �wiatowych uciech, by zaj�� si� c�rk� brata po �mierci jego �ony, Elizabeth Reed. - Gotowe. - Ciotka zdj�a naczynie z ognia i przela�a jego zawarto�� do miseczki. - Teraz wywar musi stygn�� przez godzin�. - Wytar�a r�ce w fartuch i zwr�ci�a si� do Madeline: O czym chcesz ze mn� porozmawia�, kochanie? - Obawiam si�, �e dzisiaj po po�udniu pan Hunt zechce z�o�y� nam wizyt� powiedzia�a bratanica. Ciotka unios�a brwi. - On nie zamierza odwiedzi� nas, moja droga. On zamierza zobaczy� si� z tob�. - No tak. Rzecz w tym, �e wczoraj w nocy, kiedy odprowadzi� nas do domu, powiedzia� bez ogr�dek, �e chce mi zada� par� pyta�. - Pyta�? - Chce si� dowiedzie�, sk�d tyle wiem o nim i jego interesach. - To oczywiste, kochanie. Trudno mie� mu to za z�e. B�d� co b�d� dok�ada� zawsze wielu stara�, by ukry� pewne fakty ze swego prywatnego �ycia. Potem nagle pewnej nocy pojawia si� znik�d nieznana mu kobieta i ��da pomocy w uratowaniu swojej pokoj�wki. Przy okazji informuje go, �e wie nie tylko o tym, �e jest w�a�cicielem Pawilon�w Marze�, ale i o tym, �e jest mistrzem Vanza. Ka�dy m�czyzna w jego sytuacji poczu�by si� zaniepokojony. - Z ca�� pewno�ci� nie jest tym zachwycony. Obawiam si�, �e rozmowa z nim nie b�dzie przyjemna. Jednak�e po tym, co zrobi� dla nas ostatniej nocy, by�oby nietaktem wym�wi� si� od spotkania z nim. - Owszem - zgodzi�a si� Bemice. - Z tego, co wiem, minionej nocy wyr�s� na bohatera. Latimer przez ca�y czas opowiada o wyczynach pana Hunta. - Latimer mo�e sobie przedstawia� go jako posta� heroiczn�, ja natomiast musz� si� z nim spotka� i wyja�ni�, sk�d znam szczeg�y jego �ycia. - Rozumiem, �e sytuacja jest raczej niezr�czna. Jeste� zak�opotana, bo chocia� z ch�ci� skorzysta�a� z pomocy pana Hunta, to teraz nie wiesz, jak z nim dalej post�powa�. - On jest mistrzem Vanza. - Co nie oznacza, �e zaraz musi by� uosobieniem z�a. Nie wszyscy cz�onkowie Towarzystwa Vanzagarian s� tacy jak Renwick Deveridge. - Bernice podesz�a do bratanicy i po�o�y�a d�o� na jej ramieniu. - Nie musisz szuka� daleko Wystarczy, �e pomy�lisz o swoim drogim ojcu, �eby si� z tym zgodzi�. - Tak, ale. - .- .- Czy jest w twoich dokumentach co�, co wskazywa�oby na to, �e Hunt ma jakie� z�e sk�onno�ci? - No nie, ale... - Pami�taj, �e z pe�n� gotowo�ci� zaj�� si� twoimi sprawami. - Nie zostawi�am mu zbyt wielkiego wyboru. - Nie b�d� tego taka pewna - zaprotestowa�a Bemice, unosz�c brwi. - Jestem przekonana, �e nie posz�oby ci z nim tak �atwo, gdyby tego nie chcia�. - Wiesz, ciociu, mo�e masz racj�. On wyj�tkowo �atwo zgodzi� si� wsp�pracowa� ze mn� powiedzia�a Madeline z nadziej� w g�osie. - Jestem pewna, �e potrafisz mu dzisiaj wszystko wyja�ni� w spos�b, kt�ry go zadowoli. Madeline pomy�la�a o przelotnym wyrazie zdecydowania w oczach Artemisa Hunta, kiedy �egna� si� z ni� pod drzwiami jej domu. Uczucie chwilowej ulgi znikn�o bez �ladu. - Nie by�abym tego a� tak pewna. - Najwi�kszym twoim problemem s� zbyt napi�te nerwy. Ciotka si�gn�a po niebiesk� buteleczk� stoj�c� na stole. Za�yj �y�eczk� tego lekarstwa przy porannej herbacie. Natychmiast poczujesz si� lepiej. - Dzi�kuj�, ciociu Bemice - powiedzia�a Madeline, bior�c mikstur�. - Nie przejmowa�abym si� zbytnio panem Huntem - stwierdzi�a z o�ywieniem Bemice. - Przypuszczam, �e jemu chodzi wy��cznie o to, by nie zosta� rozpoznany jako Sprzedawca Marze�. Trudno mu si� dziwi�. Ostatnio obraca si� w wyj�tkowo ekskluzywnych kr�gach. - Tak. Zastanawiam si� tylko dlaczego. Nie wygl�da na cz�owieka, kt�remu zale�y na pozycji w eleganckim �wiecie. - Niew�tpliwie szuka �ony - stwierdzi�a Bemice z absolutn� pewno�ci� siebie. - Gdyby wysz�o na jaw, �e zajmuje si� tego rodzaju interesami, pole jego poszukiwa� zosta�oby mocno zaw�one. - Szuka �ony? - Madeline sama by�a zdziwiona swoj� reakcj� na stwierdzenie ciotki. Dlaczego zaskoczy�a j� uwaga, �e Hunt ukrywa swoje interesy, bo szuka �ony? Przecie� by� to logiczny wniosek. - Tak, oczywi�cie. Nie przysz�o mi to do g�owy. Bemice spojrza�a na ni� wymownie. - To dlatego, �e jeste� zbyt zaj�ta wyobra�aniem sobie strasznych spisk�w i roztrz�saniem z�owieszczych znak�w, kt�rych doszukujesz si� w zwyk�ych, drobnych zdarzeniach ostatnich dni. Nic dziwnego, �e masz nerwy tak rozstrojone, �e nie mo�esz nocami sypia�. - Chyba masz racj�. - Madeline odwr�ci�a si� i ruszy�a w stron� holu. - Jedno jest pewne. Musz� przekona� pana Hunta, �e jego sekrety nie zostan� przeze mnie ujawnione. - Nie w�tpi�, �e uda ci si� to bez trudu, moja droga. Jeste� wystarczaj�co pomys�owa. Madeline uda�a si� do biblioteki. Zatrzyma�a si� przy oknie i wyla�a zawarto�� niebieskiej buteleczki do donicy stoj�cej tam palmy. Potem usiad�a za biurkiem i pogr��y�a si� w rozmy�laniach. Ciotka ma racj�. Artemis Hunt wyj�tkowo ch�tnie da� si� nak�oni� do wsp�pracy i wykaza� si� przy tym niebywa�ymi umiej�tno�ciami. Kto wie, czy nie m�g�by okaza� si� u�yteczny w przysz�o�ci? . - Artemis opad� na oparcie fotela, za�o�y� nog� na nog� i bezmy�lnie stuka� no�em do otwierania list�w w cholewk� buta. Patrzy� przy tym na m�czyzn�, kt�ry siedzia� po drugiej stronie szerokiego biurka. Henry Leggett by� cz�owiekiem zajmuj�cym si� od dawna interesami Hunta. W jakim� sensie Artemis odziedziczy� go po ojcu. Byli ze sob� zwi�zani nawet w czasach, kiedy nie prowadzi� �adnych znacz�cych interes�w. Cariton Hunt te� zreszt� w niewielkim stopniu korzysta� z jego us�ug. Artemis przywi�zany by� do ojca, ale nie m�g� zaprzeczy�, �e nie zadba� on w odpowiednim czasie o jego przysz�o��. Po �mierci �ony przesta� si� interesowa� resztkami rodzinnej fortuny. Henry i Artemis patrzyli bezradnie jak Cariton Hunt, lekcewa��c wszelkie rozs�dne rady, oddaje si� hazardowi i przygodom w domach rozpusty. To wreszcie Henry przyjecha� do Oksfordu, by powiadomi� Artemisa, �e jego ojciec zgin�� w pojedynku, b�d�cym rezultatem jakiego� karcianego sporu. To Henry musia� poinformowa� go ze smutkiem, �e z rodzinnego maj�tku nic nie pozosta�o. Osierocony Artemis, by jako� prze�y�, musia� sam zaj�� si� hazardem. W przeciwie�stwie do ojca mia� talent do kart. Jednak �ycie hazardzisty uwa�a� za zbyt niepewne. Pewnej nocy zwr�ci� uwag� na leciwego d�entelmena, kt�ry systematycznie wygrywa�. Pozostali gracze cz�sto si�gali po butelk� z czerwonym winem, natomiast starszy m�czyzna nie wypi� ani kropli. W przeciwie�stwie do swoich towarzyszy, kt�rzy nonszalancko brali w r�k� karty, a potem rzucali je na st�, on uwa�nie przygl�da� si� swoim. Artemis wycofa� si� z gry, gdy zorientowa� si�, �e wkr�tce wszyscy przegraj� z nieznanym d�entelmenem. W ko�cu starszy pan zebra� wygran� i opu�ci� klub. Artemis wyszed� za nim na ulic�. - Ile by mnie kosztowa�o, gdybym chcia� nauczy� si� gra� w karty tak jak pan? - zapyta� w momencie, gdy m�czyzna mia� wsi��� do czekaj�cego na niego powozu. Nieznajomy przygl�da� si� przez chwil� m�odzie�cowi badawczym, ch�odnym wzrokiem. - Cena by�aby ca�kiem wysoka - odpar�. - Niewielu m�odych ludzi mog�oby sobie na to pozwoli�. Je�li jednak ma pan powa�ne zamiary, prosz� mnie jutro odwiedzi�. Porozmawiamy o pa�skiej przysz�o�ci. - Nie mam zbyt wiele pieni�dzy. - Artemis u�miechn�� si� kwa�no. - Prawd� m�wi�c, dzi�ki panu mam znacznie mniej ni� par� godzin temu. - By� pan jednak jedynym graczem, kt�ry mia� do�� rozs�dku, by w odpowiedniej chwili wycofa� si� z gry - powiedzia� nieznajomy. - Zapowiada si� pan na dobrego ucznia. Czekam na pana jutro rano. Artemis zjawi� si� u niego o jedenastej przed po�udniem. Natychmi