3701
Szczegóły |
Tytuł |
3701 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3701 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3701 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3701 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JOE ALEX
CICHA JAK OSTATNIE TCHNIENIE
MACIEJ S�OMCZY�SKI
Kt� z nas, �yj�cych, rzec mo�e:
"Dostrzeg�em �mier�, gdy wchodzi�a.
Wiem, kt�r�dy wysz�a
Pozostawiaj�c za sob� milczenie."?
Zna �mier� tysi�ce drzwi najrozmaitszych,
Kt�rymi w dom nasz wchodzi bez przeszkody,
A nie powstrzyma jej zamek przemy�lny,
Zasuwa krzepka ani wierne stra�e,
Gdy� przymkn�� umie przez, mury i kraty,
�ladu �adnego nie pozostawiaj�c,
Zimna, tajemna i nieunikniona,
Mroczna i cicha jak ostatnie tchnienie.
George Crosby - w. XVII,.
"Medytacja moja o narodzinach i �mierci"
I
"MORDERSTWO?
TO BY�OBY ZBYT PI�KNE!"
Pani Sara Quarendon przystan�a i rozejrza�a si�.
- Nie widz� ps�w - powiedzia�a. - Nie powinny odbiega� od nas tak daleko. Mog� kogo� przestraszy�.
Id�cy za ni� Melwin Quarendon zbli�y� si� i tak�e przystan��.
- Co powiedzia�a�?
Odetchn�� g��boko i si�gn�� do kieszeni po chusteczk�. By� cz�owiekiem oty�ym, a wij�ca si� polami �cie�ka, po kt�rej szli, pi�a si� ku szczytowi �agodnego wzg�rza.
- Nie widz� ps�w - powt�rzy�a jego �ona. - Czy mo�esz je przywo�a�?
- Oczywi�cie.
Pan Quarendon zaczerpn�� tchu i wyda� z siebie ostry, przenikliwy gwizd. Przesun�� oczyma po dalekim, przecinaj�cym pola �ywop�ocie, od kt�rego oderwa�y si� dwie szare, niskie sylwetki i ruszy�y ku niemu rosn�c szybko w oczach. Po chwili by�y tu� przy stoj�cych i znieruchomia�y wpatrzone w twarz pana, dwa pot�ne, p�owe wilczury.
- Tristan! - powiedzia� pan Quarendon �agodnie i wyci�gn�� r�k�.
Jeden z wilczur�w podszed� i dotkn�� ciemnym, wilgotnym nosem jego palc�w, a p�niej przysiad� na zadzie spogl�daj�c wyczekuj�co w g�r�.
- Izolda!
Drugi pies podszed� i wszystko powt�rzy�o si� tak dok�adnie, jak gdyby ca�a ta scenka nale�a�a do jakiego� tajemnego rytua�u ��cz�cego te trzy �ywe istoty. �aden z ps�w nie spojrza� nawet na stoj�c� tu� obok kobiet�.
- Id�cie teraz za nami! - powiedzia� pan Quarendon i ruszy� w kierunku szczytu wzg�rza. Psy odczeka�y kr�tk� chwil� i wesz�y na �cie�k�.
- Melwin... - powiedzia�a pani Quarendon p�g�osem, jak gdyby chcia�a, �eby psy nie dos�ysza�y tego, co ma powiedzie�.
- Tak, kochanie?
- Chwilami przera�a mnie to. Zachowuj� si�, jakby umia�y po angielsku, ale tylko wtedy, kiedy ty do nich m�wisz.
- Nie chcesz chyba, �eby reagowa�y na rozkazy obcych ludzi? Nie po to je mam. Czy wola�aby�, �eby towarzyszy� nam na spacerze m�ody cz�owiek o szcz�ce boksera, ubrany nawet podczas najwi�kszego upa�u w lu�n� marynark� kryj�c� w olstrach pod pachami dwa ogromne pistolety?
- Ale czy to naprawd� konieczne? Nie jeste� przecie� politykiem.
- Ale jestem bardzo bogaty.
Pan Quarendon szybko otar� spocone czo�o i spojrza� w kierunku grzbietu wzg�rza, kt�ry wyda� mu si� r�wnie odleg�y jak przed kwadransem.
- Jestem bardzo bogaty i coraz starszy. Czy musimy doj�� a� tam?
- Musimy! - powiedzia�a dobitnie jego �ona. - Nie jeste� jeszcze stary, ale tyjesz. Gdyby nie ja, nie zrobi�by� z w�asnej woli nawet dwustu krok�w dziennie. Wsz�dzie ci� dowo��. Te przekl�te samochody skracaj� ci �ycie. Zapytaj doktora Harcrofta. Potwierdzi ka�de moje s�owo. Powiedzia� mi, �e jeszcze nie masz prawdziwych k�opot�w z sercem, ale mo�esz mie�, je�eli nie b�dziesz chcia� zmieni� trybu �ycia. Nie jestem jednak pewna, czy to, co robisz, mo�na w og�le nazwa� trybem �ycia?
Pan Quarendon roze�mia� si�. Przystan��. Id�ce za nim psy przysiad�y i unios�y g�owy, wpatrzone w niego.
- Czy pami�tasz - powiedzia� - jak zbierali�my pieni�dze na naszego pierwszego mini-morrisa z drugiej r�ki?
- Wa�y�e� wtedy sze��dziesi�t funt�w mniej ni� teraz.
Pani Quarendon pokiwa�a melancholijnie g�ow�. Lekki powiew wiatru poruszy� jej kr�tko przyci�tymi, siwymi w�osami.
- A teraz masz dwa rolls-royce'y, nie licz�c sfory tych mniejszych. To by�o czterdzie�ci lat temu... - urwa�a.
Znowu ruszyli. Przez chwil� szli w milczeniu.
- By�em ch�opcem do wszystkiego w ksi�garni - powiedzia� nagle pan Quarendon. - Zawsze lubi�em ksi��ki. Nie czyta�em ich pocz�tkowo, ale to by�a przyjemna i czysta praca. Przenosi�em paczki z samochod�w do sklepu, p�niej pakowa�em towar, my�em szyby, sprz�ta�em, a w ka�d� sobot� chodzili�my do kina. A p�niej wzi�li�my �lub i by�em tak samo szcz�liwy jak dzi�. Mo�e nawet szcz�liwszy, bo dzie� i noc marzy�em, �eby zdoby� to, co mamy dzisiaj.
Pani Quarendon u�miechn�a si�, ale nie dostrzeg� tego, gdy� szed� za ni�.
- Melwin, nie ok�amuj mnie!
Roze�mia�a si� nagle. Jej �miech nie by� �miechem siwej, starzej�cej si� kobiety. By� d�wi�czny i m�ody.
- Nigdy dot�d ci� nie ok�ama�em! - powiedzia� pan Quarendon z przekonaniem tym wi�kszym, �e natychmiast w umy�le jego zacz�y pojawia� si� bardziej lub mniej zamglone twarze dziewcz�t i kobiet, ogniwa �a�cucha jego mniejszych i wi�kszych win, o kt�rych na szcz�cie nie wiedzia�a i nigdy si� nie dowie, je�li to b�dzie w jego mocy. Spowa�nia� nagle, ale jego �ona nie zauwa�y�a tego.
- Nie my�l� o �adnych wielkich k�amstwach - Sara Quarendon machn�a r�k� nie odwracaj�c si� i nie zwalniaj�c kroku. - Powiedzia�e� przed chwil�, �e marzy�e� wtedy o tym, co masz dzi�. To nieprawda, albo, je�li chcesz, to nie ca�a prawda, bo marzysz bez przerwy! Nie przestajesz marzy� ani na chwil�, chocia� inny cz�owiek na twoim miejscu uzna�by, �e osi�gn�� ju� do�� sukces�w jak na jedno kr�tkie ludzkie �ycie.
- Zaczekaj - powiedzia� Melwin Quarendon. Przystan�li. Psy przysiad�y. Grzbiet wzg�rza wyda� mu si�, na szcz�cie, o wiele bli�szy. Odetchn�� g��boko.
- Nie wolno przesta� marzy� - przytakn�� sobie zdecydowanym ruchem g�owy. - Bo co pozostanie? Cz�owiek, kt�ry pracowa� przez ca�e �ycie, jak� rado�� mo�e znale�� w tym, �e nagle pewnego dnia przestanie pracowa� tylko dlatego, �e zarobi� bardzo wiele pieni�dzy? Pieni�dzmi mierzy si� sukces, ale same pieni�dze nie s� sukcesem. Zarobi� milion, kiedy ma si� sto milion�w jest �atwiej ni� zarobi� sto funt�w, kiedy ma si� dziesi��. Ju� wtedy, na pocz�tku, zrozumia�em, �e na ka�dego klienta, kt�ry kupi� zwyk�� powie�� albo tomik poezji, wypada dziesi�ciu kupuj�cych nowo�ci z nieboszczykiem albo na p� rozebran�, pon�tn�, przera�on� dziewczyn� na ok�adce. Na kogo�, kto umia�by opanowa� ten rynek i sterowa� nim, czeka�y g�ry z�ota. Ale mia�em dwadzie�cia lat i ani pensa przy duszy. Stu innych, bogatych, sprytnych i przedsi�biorczych zajmowa�o si� tym od dziesi�cioleci. Pami�tasz nasz pierwszy sklepik? Kupowa�em rozsypuj�ce si� ksi��ki i skleja�em je w nocy, a ty ze mn�. Sprzedawali nam je po par� pens�w mali ch�opcy, a kupowali je inni ch�opcy p�ac�c pensa lub dwa wi�cej... i zbiera�em te pensy nie m�wi�c ci, po co je zbieram. Ba�em si�, �e b�dziesz protestowa�a, p�aka�a, by�a� wtedy w ci��y, Ryszard mia� przyj�� na �wiat. A wszystko wydawa�o si� takie niepewne. Byli�my biedni. Jak mog�em ci powiedzie�, �e chce wydrukowa� moj� pierwsz� ksi��k� zanim dziecko si� urodzi?
Szli bardzo powoli. Sara Quarendon milcza�a.
- Chcia�em zosta� wydawc�, a nie mia�em nawet szylinga na zap�acenie pierwszemu autorowi. Autora zreszt� tak�e nie mia�em ani tej wymarzonej ksi��ki. A gdybym ich mia�, nie mia�bym do�� pieni�dzy na op�acenie papieru, drukarni i kogo�, kto zrobi�by dobr� ok�adk�... To dziwne, ale wiedzia�em, jak ma wygl�da� ta ok�adka, chocia� by�o to zupe�nie bez sensu, skoro nie zna�em tre�ci ksi��ki... Wiedzia�em te�, jak ma si� nazywa� wydawnictwo. QUARENDON PRESS! Tak, Saro. Usypiaj�c marzy�em o tym, �e ta nazwa znana b�dzie nie tylko w Londynie, ale w Nowym Yorku, Toronto, Melbourne, Johannesburgu, wsz�dzie na �wiecie, gdzie ludzie czytaj� po angielsku... W ko�cu znalaz�em autora i ksi��k�, a twoja matka po�yczy�a nam sto funt�w, kt�re od�o�y�a sobie na staro��...
Urwa�. �agodny u�miech ogarn�� jego puco�owat�, pozbawion� niemal zmarszczek twarz. Pani Quarendon przesz�a jeszcze kilka krok�w i zatrzyma�a si�. Byli ju� na szczycie wynios�o�ci. Jej m�� przystan�� tu� obok i po�o�y� lekko r�k� na jej ramieniu. Przed nimi i za nimi rozci�ga�y si� w z�otawej popo�udniowej mgie�ce pasma niewielkich wzg�rz i p�ytkich dolin Kentu. Wiatr ucich� zupe�nie. By�o bardzo ciep�o i cicho.
Melwin uni�s� d�o�. Wyci�gni�te rami� skierowa� ku �cie�ce, kt�r� nadeszli, biegn�cej przez okolone �ywop�otami pola. Opada�y one ku wielkiej k�pie starych drzew, z pomi�dzy kt�rych wynurza� si� pokryty ciemnoczerwon�, prastar� dach�wk� spadzisty dach wielkiego domu.
- Gdybym by� b�aznem i gdybym przesta� marzy� - powiedzia� pan Quarendon - nazwa�bym go moj� letni� rezydencj� i sp�dza�bym tu po�ow� �ycia. Na szcz�cie, wci�� jeszcze nie mam na to czasu i wpadamy tu tylko na weekendy.
- Melwin... - powiedzia�a p�g�osem pani Quarendon.
- Co, kochanie?
Zdj�� r�k� z jej ramienia i odruchowo pog�adzi� j� po policzku. P�niej, jak gdyby zawstydzony, pr�dko opu�ci� rami�.
- Co chcesz mi powiedzie�?
- Ja? Tobie? Dlaczego s�dzisz, �e w�a�nie teraz mia�bym ci powiedzie� co� nadzwyczajnego? - potrz�sn�� g�ow�.
- Kobiecie, kt�ra prze�y�a z m�czyzn� czterdzie�ci lat, nie powinien ten m�czyzna zadawa� takich pyta�.
- Wida� na p� mili, �e chcesz mi o czym� opowiedzie�. Dlatego tak �atwo zgodzi�e� si� na ten spacer, chocia� zawsze musz� ci� przekonywa� co najmniej przez p� dnia. Zreszt� ju� od pewnego czasu jeste� napi�ty i rozmy�lasz o czym�. Zaraz zaczniemy schodzi� w stron� domu. Joanna obieca�a, �e przyjedzie z dzie�mi przed kolacj� i zostan� przez trzy dni. Wi�c je�eli rzeczywi�cie jest co� bardzo wa�nego, o czym bardzo chcesz mi opowiedzie�, najlepiej b�dzie, je�eli zrobisz to teraz.
- Kiedy naprawd�, moja droga, nie ma niczego, co... - Pan Quarendon urwa�, a p�niej roze�mia� si�.
- To prawda, wiesz o mnie pewnie wi�cej ni� ktokolwiek na tym �wiecie. Ale nie dlatego, �e prze�y�a� ze mn� czterdzie�ci lat. Wydaje mi si�, �e zawsze wszystko wiedzia�a�. Nie zmieni�a� si�. Nie zmieni�a� si�, chocia� syn nasz m�wi oxfordzkim akcentem i spaceruje niedbale jak lord po dywanach gmachu QUARENDON PRESS w Nowym Yorku, a nasza �liczna i delikatna jak orchidea c�rka jest �on� cz�onka parlamentu i ma osobn� nia�k� do ka�dego z moich wnuk�w. Przyj�a� to wszystko, co zes�a� nam los, ale na szcz�cie pozosta�a� w duszy m�odziutk� pokoj�wk� z ma�ego hoteliku, tak jak ja wci�� jeszcze jestem w jaki� przedziwny spos�b zwi�zany z tym ch�opcem z ksi�garni, kt�ry zaprasza� ci� na lody. Nauczyli�my si� m�wi� jak ludzie z innej ni� nasza sfery, obro�li�my w pi�rka, w miliony kolorowych pi�rek, ale gdzie� w g��bi nic si� w nas nie zmieni�o. I chwa�a niech b�dzie Bogu za to! Bo znaczy to, �e nie stracili�my jeszcze si�y.
- Masz s�uszno�� - powiedzia�a pani Quarendon - ja te� tak to odczuwam. Ale czy potrzeba a� tylu s��w, �eby wyrazi� to, o czym oboje dobrze wiemy? Jeste� czym� podniecony, czym�, co ci chodzi po g�owie. Znowu o czym� marzysz, prawda?
- Tak - pan Quarendon odetchn�� z ulg�. Je�li opowie jej o swoim projekcie, powinna uwierzy�, �e to jedyny pow�d zmiany w jego zachowaniu. St�umi� nag�e westchnienie i powiedzia� pogodnie: - Wymy�li�em co� nowego...
- Co� nowego? Czy chcesz zmieni� QUARENDON PRESS w co� innego? Dlaczego, Melwinie?
- Nie zrozumia�a� mnie... - zastanawia� si� przez chwil�. Mimowolnie zacz�li schodzi�, id�c tym razem obok siebie. Psy przez chwil� siedzia�y na szczycie wzg�rza, a p�niej zbieg�y truchtem i posz�y za nimi.
- Mo�e zaczn� inaczej... - powiedzia�. - C� to jest QUARENDON PRESS? W rzeczywisto�ci to taki sam dom wydawniczy jak inne, mo�e tylko nieco wi�kszy. Mamy przedstawicielstwa i ksi�garnie na wszystkich kontynentach, podpisali�my wieloletnie kontrakty z wieloma dobrymi pisarzami kryminalnymi i zarabiamy mas� pieni�dzy. To prawda, ale to wszystko.
- A czy nie o tym marzy�e� maj�c dwadzie�cia lat?
- To te� prawda. - Wi�c o co chodzi?
- Chodzi o �wiatowe imperium powie�ci kryminalnej! - powiedzia� cicho pan Quarendon i spu�ci� oczy wpatruj�c si� w dmuchawce rosn�ce obok �cie�ki.
- Nie rozumiem - powiedzia�a jego �ona. - Powiedz mi, co dok�adnie masz na my�li?
Pan Quarendon zatrzyma� si�, zerwa� ostro�nie najbli�szy dmuchawiec, uni�s� go i dmuchn��. P�niej odrzuci� od siebie nag� �ody�k�.
- Je�eli ��dasz, �ebym by� zupe�nie szczery, nie wiem, co dok�adnie mam na my�li. Wiem tylko, czego bym chcia�... Chcia�bym, kiedy b�d� ju� stary, przekaza� Ryszardowi firm�, kt�ra by�aby tak znana jak jej najlepsi autorzy. S�owa QUARENDON PRESS powinny by� dla czytelnik�w tak samo wa�ne jak tytu�y naszych ksi��ek i nazwiska ich autor�w. �wiat zna tysi�ce rodzaj�w zbrodni wielkich i ma�ych, morderstwo jest stare jak �wiat! Ile� zbrodni mo�na wskrzesi�, ile rozwik�a� dawnych tajemnic! A dodaj do tego ma�ych, wsp�czesnych dyktator�w i wielkie organizacje przest�pcze! Zbrodnia jest wsz�dzie i w �lad za ni� powinna i�� QUARENDON PRESS! A �wiat powinien o tym wiedzie�! Tego rodzaju reklamy nie pr�bowa� dot�d nikt!
Umilk� i odetchn�� g��boko.
- Ale to wymaga tysi�cy ludzi i agencji �ledczej obejmuj�cej ca�y �wiat - powiedzia�a spokojnie jego �ona. - �aden prywatny cz�owiek, �adna firma, chocia�by najwi�ksza, nie mo�e nawet o tym marzy�.
- Gdybym kiedy� nie marzy�, by�bym do tej pory ekspedientem w ksi�garni. Ca�y �wiat, to sprawa przysz�o�ci, ale jak zawsze trzeba od czego� zacz�� i zobaczy�, co wyniknie z pierwszego posuni�cia. P�niej zastanowi� si�, co dalej.
Czy wymy�li�e� ju� pierwsze posuni�cie?
- Tak. Kupi�em zamek.
- Kupi�e� zamek?
Pani Quarendon zatrzyma�a si� po�rodku �cie�ki. Nagle opu�ci� j� dystyngowany umiar, kt�rego mozolnie uczy�a si� przez lat czterdzie�ci.
- Czy� ty czasem nie upad� na g�ow�, Melwinie? Pan Quarendon obj�� j� w p� i poca�owa� w policzek.
- Nie martw si�, staruszko! Kupi�em go niemal za darmo. Ale nie jest to zwyczajny zamek. Trzysta lat temu pope�niono w nim zbrodni� doskona�� i do tej pory nikt nie wie, co si� sta�o z nieboszczk� i czy zbrodni� t� na pewno pope�niono. A to znaczy, �e je�eli chc� na serio potraktowa� moje w�asne plany, QUARENDON PRESS ma tam co� do roboty.
- Je�eli b�dziesz chcia� kupi� ka�dy zamek, w kt�rym kogo� zabito, czeka mnie na staro�� sprz�tanie pokoi hotelowych. Naprawd�, nic innego nie umiem robi�. Moja babka zawsze m�wi�a, �e m�czy�ni trac� rozum, kiedy zaczyna im si� za dobrze powodzi�.
- Do tej pory nie mia�a� powodu do narzekania - pan Quarendon roze�mia� si�.
- Ten zamek to nasz kr�lik do�wiadczalny. Za par� tygodni �ci�gn� tam ma�� grupk� znanych w ca�ym kraju bardzo ciekawych ludzi: naszych najpopularniejszych autor�w i inne autorytety w dziedzinie zbrodni. B�dziemy tam �wi�towali wydanie pi�ciomilionowego egzemplarza ksi��ek Amandy Judd, a p�niej wszyscy zasi�d� do rozwi�zywania zagadki zamku. To b�dzie cudowna historia, Saro. Najwspanialsze umys�y Anglii na tropie morderstwa pope�nionego przed trzystu laty! W dodatku, ten zamek jest mroczny i straszny jak w bajce. Stoi na nagiej przybrze�nej skale po�r�d morza i dosta� mo�na si� do niego z l�du tylko w czasie odp�ywu. Ka�dy przyp�yw zmienia go ponownie w wysp�. I gdzie� w nim ukryta jest zapewne kobieta zabita przez zazdrosnego m�a. Nikt nigdy nie odszuka� jej cia�a. Podanie m�wi, �e ona nadal tam straszy, gro��c �mierci� tym, kt�rzy pragn� j� odnale��. Prawdziwa bia�a dama!
Zaprosi�em tam Joe Alexa, oczywi�cie Amand� Judd, Beniamina Parkera ze Scotland Yardu i par� innych znanych os�b, a nawet star� pani�, kt�ra napisa�a ksi��k� o bia�ych damach pojawiaj�cych si� w angielskich zamkach. Nam�wi�em te� Harolda Edingtona do sp�dzenia tam z nami tego weekendu. Podsekretarz stanu doda ca�ej imprezie splendoru. Wszystko zacznie si� niewinnie. Najpierw b�dzie to tylko zabawa, konkurs tropienia po przygotowanych z g�ry �ladach. Bia�� dam� zast�pi �ywa dziewczyna, a kto j� pierwszy odnajdzie, otrzyma stosown� nagrod�. Ale naprawd� wa�na b�dzie dopiero druga noc, kiedy QUARENDON PRESS po raz pierwszy spotka si� z prawdziw� zbrodni�, i to zbrodni� sprzed stuleci!
Pani Quarendon westchn�a.
- My�l�, �e zrozumia�am tw�j pomys� - powiedzia�a spokojnie. - Chcesz zmieni� system reklamy i zwi�za� z nazw� twojego wydawnictwa rozmaite tajemnicze i mro��ce krew w �y�ach wypadki. To prawda, nikt tego dot�d nie robi�. Ten pomys� z zamkiem, z gro�n� bia�� dam�, z zebraniem tam grupki ludzi, kt�rzy tyle napisali i tyle wiedz� o tajemniczych zbrodniach, to wszystko jest bardzo dobre. Na pewno b�dzie to sensacja. Czy zaprosi�e� pras� i telewizj�?
- Niech mnie B�g strze�e! - zawo�a� pan Quarendon. - Wszystko by przepad�o! Potraktowano by to jako zwyk�y trick reklamowy znanej firmy wydawniczej. Nie, niech dowiedz� si� o tym po fakcie, niech w�sz� i prosz� o informacje! Dopiero wtedy to ich naprawd� zaciekawi! Pozwol� sobie jednak na jeden wyj�tek, bo konieczny mi jest utalentowany �wiadek, kt�ry to wszystko rozg�osi. Zaprosi�em wi�c pewn� recenzentk�, uznan� wyroczni� w sprawach literatury kryminalnej. Oczywi�cie, zaprosi�em j� jako go�cia, a nie sprawozdawc�. Ale �adna rasowa dziennikarka nie mo�e oprze� si� takiej sposobno�ci.
No dobrze, ale sk�d wiesz, �e tajemnica tej bia�ej damy zostanie rozwi�zana?
Zawsze wierzy�em, �e los jest po mojej stronie - powiedzia� beztrosko pan Quarendon i mrugn�� porozumiewawczo.
I jeszcze jedno - pani Quarendon wzdrygn��a si� - a co b�dzie, je�eli ten duch naprawd� nienawidzi obcych, kt�rzy chc� go odnale��; i kto� zginie? Wiem, �e m�wi� g�upstwa, ale jestem troch� przes�dna. Co by� zrobi�, gdyby pope�niono tam teraz jakie� tajemnicze morderstwo?
- Morderstwo! - Pan Quarendon wzdrygn�� si� mimowolnie, ale zaraz doda� z u�miechem. - To by�oby zbyt pi�kne! Niestety, morderstwa nie da si� zam�wi� za �adne pieni�dze! Zaprosi�em samych godnych szacunku ludzi. A szkoda! - Roze�mia� si� znowu ale natychmiast spowa�nia�.
- Mam nadziej�, �e nie wybierasz si� tam? - spyta�a jego �ona.
- Oczywi�cie, �e si� wybieram. Musz� to obejrze� na w�asne oczy. Tyle spraw trzeba jeszcze przemy�le�, zanim ruszymy pe�n� par�. �eby� si� nie niepokoi�a, zaprosi�em doktora Harcrofta. B�dzie dba� o moje t�uste serce, kiedy nadejd� chwile napi�cia. A mam nadziej�, �e b�dzie ich a� nadto! Tristan i Izolda te� pojad�.
Odwr�ci� si� ku psom.
- Przyda si� wam troch� morskiego powietrza, prawda? Psy unios�y g�owy i odpowiedzia�y mu spojrzeniem pe�nym bezgranicznej wierno�ci.
I
"ROZWIA�A SI� JAKO MG�A
I NIE ODNALAZ� JEJ NIKT.."
- List z QUARENDON PRESS, prosz� pana - powiedzia� Higgins podchodz�c do sto�u, przy kt�rym siedzia� jego chlebodawca.
Joe wzi�� do r�ki wielk�, ci�k� kopert� i odruchowo zwa�y� j� na d�oni.
- Dzi�kuj�.
Higgins sk�oni� g�ow�, wyprostowa� si� i ruszy� ku drzwiom. Zatrzyma� si� z r�k� na klamce.
- Czy b�dzie pan jad� lunch w domu?
- Tak. B�d� pisa� do wieczora, je�eli nic mi nie przeszkodzi.
- Czy mam odpowiada�, �e nie ma pana w domu, je�eli kto� zadzwoni?
- Tak. Z wyj�tkiem panny Beacon, oczywi�cie.
- Oczywi�cie, prosz� pana.
Drzwi zamkn�y si� cicho. Joe otworzy� kopert�. Wewn�trz znajdowa� si� du�y, barwny folder z doczepion� spinaczem pod�u�n� w�sk�, bia�� kopert�, w kt�rej lewym rogu widnia� male�ki zielony nadruk:
QUARENDON PRESS
MELWIN QUARENDON,
PREZYDENT
Joe od�o�y� folder i otworzy� kopert�.
"Drogi Mr. Alex,
Za dwa tygodnie uka�e si� nak�adem nasiej firmy nowa ksi��ka Pa�skiej kole�anki Amandy ]udd. W chwili uko�czenia druku liczba egzemplarzy jej ksi��ek wydanych przez QUAREN DON PRESS osi�gnie pi�� milion�w.
Chcieliby�my uczci� ten "jubileusz" w spos�b by� mo�e troch� niecodzienny, ale moim skromnym zdaniem, najstosowniejszy, zwa�ywszy specyfik� naszego wydawnictwa. Nie wyobra�am sobie, aby po�r�d go�ci Zebranych podczas tej ma�ej uroczysto�ci mog�o zabrakn�� cz�owieka b�d�cego od lat jednym z, filar�w, na kt�rych wspiera si� przyjazne Zainteresowanie czytelnik�w powie�ci kryminalnych nasz� firm�. Nie chc� rozpisywa� si� o szczeg�ach, gdy� Znajdzie je Pan w za��czonym folderze wraz z absolutnie autentycznym zapisem jednego z kronikarzy hrabstwa Devon.
O tym wszystkim i o paru innych sprawach, kt�re rozwa�am obecnie, chcia�bym bardzo z, Panem porozmawia� i je�li znajdzie Pan dla mnie nieco czasu, b�d� zaszczycony mog�c zje�� z Panem lunch kt�rego� z najbli�szych dni. By�oby mi tak�e mi�o, gdy by uda� si� Pan wraz ze mn� do zamku, gdzie pani Amanda Judd b�dzie nas ju� oczekiwa�a, gdy� to jej, oczywi�cie, przypadnie rola gospodyni podczas tego spotkania.."
Alex przesun�� oczyma po kilku nast�pnych zdaniach zawieraj�cych zwyk�e uprzejmo�ci i od�o�ywszy list si�gn�� po folder.
Spojrza� na ok�adk�, kt�r� stanowi�y dwa barwne, le��ce jedno nad drugim zdj�cia tego samego kamiennego zameczku. W s�o�cu l�ni�y niemal czarne, wyciosane z ogromnych g�az�w �ciany, w�ska ostro�ukowa brama i szczeliny okien. Zamek po��czony by� z l�dem niskim, skalistym p�wyspem, a z dala na widnokr�gu wida� by�o morze podchodz�ce ku ostrym, poszarpanym zboczom cypla, kt�rego powierzchni� mury zamku opasywa�y niemal w ca�o�ci.
Dlaczego dali dwa jednakowe zdj�cia na tej ok�adce? - pomy�la� odruchowo Joe i nagle zrozumia�. Druga fotografia by�a pozornie taka sama: przedstawia�a zamek z tej samej strony, o tej samej porze dnia i roku. A przecie� wszystko by�o zupe�nie inne. Zamek nie sta� na sta�ym l�dzie. P�wysep znikn��, cz�� ska�y znikn�a, a czarne mury i wie�a wznosi�y si� na wysepce, otoczonej z wszystkich stron morzem.
Joe patrzy� przez chwil�, zastanawiaj�c si�, czy chodzi o zwyk�y fotomonta�, czy o jaki� dowcip, kt�rego sens powinien poj�� po przeczytaniu folderu. Nagle zrozumia� i pochyli� si� z zaciekawieniem nad ok�adk�. Oba zdj�cia by�y prawdziwe, zrobione w pewnym odst�pie czasu, podczas najwi�kszego przyp�ywu i najwi�kszego odp�ywu.
Otworzy� folder.
"Amanda Judd i QUARENDON PRESS maj� zaszczyt Zaprosi� Pana w dniu..."
Przewr�ci� kartk�. Stron� trzeci� folderu zajmowa�a wielka fotografia kamiennej komnaty. Pomi�dzy dwiema l�ni�cymi, bogatymi zbrojami, najwyra�niej z okresu wczesnego Renesansu, sta�a okuta, gotycka skrzynia. �rodek komnaty zajmowa� ogromny st�, ci�gn�cy si� niemal przez ca�� jej d�ugo�� ku dwu w�skim szczelinom strzelnic, przez kt�re wpada�o jaskrawe dzienne �wiat�o. Na przeciwleg�ej �cianie wisia�y dwie d�ugie p�ki z grubego, poczernia�ego d�bu, wype�nione ksi��kami w pergaminowych oprawach. Kilka wielkich tom�w by�o przykutych do p�ek �a�cuchami, najwyra�niej tak d�ugimi, by mo�na by�o ksi�gi po�o�y� na stole otoczonym drewnianymi ci�kimi �awami. W rogu fotografii dostrzec mo�na by�o zarys obramowania i ciemn� wn�k� kamiennego kominka.
Pod zdj�ciem bieg� napis:
Wielka komnata zamkowa, zachowana w niezmienionym kszta�cie od czasu wybudowania zamku w XIII wieku. Tu, jak m�wi tradycja, rycerz bernard De Vere przyjmowa� uczt� kr�la Ryszarda II, gdy �w monarcha obje�d�a� granice swego kr�lestwa.
Na czwartej stronie nie by�o �adnego zdj�cia. Zajmowa� j� g�sty, na�laduj�cy siedemnastowieczne r�czne pisma, tekst pod nag��wkiem:
RZECZ O GWA�TOWNEJ �MIERCI
SIR EDWARDA DE VERE
I JEGO MA��ONKI, NADOBNEJ LADY EWY
"W czasie, gdy zbli�a�a si� ostateczna rozprawa mi�dzy armi� kr�la Karola a wojskami lorda Protektora, sir Edward De Vere po�egna� Ew�, sw� m�od�, �wie�o po�lubion� ma��onk� i wierny przysi�dze, zebrawszy wszystkich swych ludzi mog�cych dosi��� konia, ruszy� w pomoc kr�lowi, pozostawiaj�c zamek niemal bez obrony. Ufa� jednak, �e nic z�ego spotka� nie mo�e tych, kt�rych pozostawia, gdy� miejsce to sama Natura uczyni�a tak warownym, �e cho�by za�og� jego stanowi�y jeno niewiasty i starcy, trzeba by�oby wielkich si� i d�ugiego czasu, by je zdoby�. Zamek jego, zwany Z�bem Wilka (pewnie z przyczyny wygl�du swego, jako �e wie�a jego jak kie� wilczy sterczy po�r�d morza), po��czony jest grobl� kamienn� z brzegiem Hrabstwa Devon, wszelako nie zawsze, jeno godzin kilka dnia ka�dego, gdy� kryj� j� przyp�ywy morza, a w�wczas nikt do zamku nie dotrze, cho�by mia� wiele �odzi i okr�t�w. Ostre, zje�one ska�y, po�r�d kt�rych morze kipi i wre, nawet w najspokojniejszy, bezwietrzny dzie� letni, nie pozwol� tam dotrze� �adnemu �ywemu stworzeniu, pr�cz ptactwa wodnego nie dbaj�cego o takie przeszkody. Wszelako zamek, le��cy z dala od miast i dr�g bitych, mi�dzy morzem a rozleg�ym pustkowiem, bezpieczny by� od band wa��saj�cych si� po�r�d �y�niejszych, wr�cych wi�kszy �up okolic.
Rozkazawszy wi�c, aby w czas odp�ywu zawsze trzymano uniesiony most zwodzony, sir Edward odjecha� na wojn�.
By� na niej d�ugo, p�ki korona kr�lewska nie pad�a w proch przed pot�g� Parlamentu. A jako czas pokaza�, lepiej by si� sta�o, gdyby poszed� w �lad za lud�mi mniejszego serca, kt�rzy zawczasu opu�cili swego nieszcz�snego monarch�. Powracaj�c, gdy znalaz� si� w hrabstwie Devon, pozostawi� ludzi, by czuwali przy wozach, na kt�rych nagromadzi� nieco �up�w zdobytych w tej bratob�jczej wojnie, a sam ruszy� konno nie maj�c z sob� �adnego ze zbrojnych, tak by� st�skniony widoku swej m�odej, czekaj�cej w zamku ma��onki. W�tpi� nie trzeba, �e wiod�a go tak�e obawa, gdy�, cho� jako ju� rzekli�my, zamek by� warowny, a miejsce, w kt�rym sta�, bezpieczne, wszelako niezbadane s� wyroki Bo�e.
Wkr�tce wyjecha� z puszczy porastaj�cej wzg�rze schodz�ce ku nadmorskiej r�wninie, a na niej ujrza� pola uprawne, chaty swych wie�niak�w i pastwiska nale��ce do zamku, a tak�e i sam zamek, dobrze widomy z dala, gdy� dzie� by� pi�kny. Zbli�ywszy si� podzi�kowa� Bogu widz�c, �e grobla skalna jest odkryta, a fale nie przelewaj� si� przez ni�.
Jak by�o dalej, wiadomo z opowie�ci starej jego piastunki, kt�ra napotka�a go w furcie zamkowej, a tak�e z tego, co rzekli ludzie jego, kt�rzy byli z nim p�niej. Prawda ich s��w podwa�ona by� nie mo�e, gdy� byli to ludzie pro�ci, nie znaj�cy k�amstwa, a bole�� okazywali prawdziw� i w�tpi� o niej nie mo�na.
Gdy napotka� ow� star� kobiet� w furcie, zala�a si� ona �zami m�wi�c, �e jeszcze nim �niegi stopnia�y przysz�a wie�� o tym jak �ycie w boju postrada�, podana przez ludzi, kt�rzy przysi�gali, �e widzieli cia�o jego martwe na pobojowisku. W tym�e czasie, nim nasta�o przedwio�nie, ch�opi okoliczni przywie�li do zamku m�odego rannego szlachcica, kt�ry tako� by� zwolennikiem Kr�la, �ciganym przez ludzi Protektora. - "Ma��onka twoja..." - rzek�a piastunka - "j�a leczy� jego rany, a tak serdecznie, �e nie odst�powa�a go za dnia ni w nocy. Do�� rzec, panie, �e gdy przysz�a wie�� o twojej �mierci, kry� si� przesta�a ze sw� sk�onno�ci� do niego, a on, cho� zdr�w ju� w pe�ni, tak�e nie uda� si� w swoje strony, lecz pozosta� i panem sta� si� nad nami, wydaj�c ludziom rozkazy za przyzwoleniem tej, kt�ra mia�a strzec twego zamku i czci twojej..."
Sir Edward odpar� jej na to, by zebra�a wszystkich ludzi, czelad� ca��, m��w, niewiasty i dzieci, i wyprowadzi�a wszystkich z zamku grobl� na ��ki. A niechaj tam czekaj�, p�ki do nich nie wyjdzie. Tak uczyni�a, a on uda� si� do komnaty swej ma��onki.
Czekali d�ugo, spogl�daj�c na zamek, z kt�rego g�os �aden nie dochodzi�. Cicho by�o, kobiety ukl�k�y i pocz�y si� modli�, cho� nikt im nie kaza�; m�owie milczeli, a tylko dzieci niewinne bawi�y si� uganiaj�c po polu.
Wreszcie w otwartej bramie ukaza� si� sir Edward De Vere, przeszed� po grobli, stan�� przed nimi i rzek� im, aby wr�cili do swych spraw w zamku. Sam za� wzi�� wodze swego konia z r�ki stajennego, kt�ry czeka� przy grobli, dosiad� rumaka i ruszy� drog�, kt�r� przyby�. Nie ujecha� daleko, gdy spotka� swe wozy i ludzi, pod��aj�cych do zamku.
Zatrzyma� ich i nakaza�, by czekali wraz z nim.
Nied�ugo przysz�o im czeka�, gdy� na drodze le�nej ukaza� si� wkr�tce �w m�ody szlachcic, przyczyna ca�ego nieszcz�cia. Pojmali go, zwi�zali, a na rozkaz pana powiesili na pierwszym przydro�nym drzewie. Sir Edward, jak powiedzieli p�niej, sta� nieporuszony i patrzy�, gdy tamten kona�. A gdy upewni� si�, �e nie �yje, nakaza� wozom jecha� na zamek, wskoczy� na konia i ruszy� w stron� przeciwn�.
Lecz nie ujecha� daleko. Zaledwie wozy ruszy�y, us�yszeli strza�, a gdy przybiegli, ujrzeli konia stoj�cego po�rodku drogi le�nej i sir Edwarda le��cego na ziemi. Palce jego martwej d�oni zaciska�y si� na jednym z dw�ch pistolet�w, kt�re zawsze na wojnie mia� zatkni�te za pas. Krew splami�a ju� ca�y kaftan, gdy� kula, kt�r� skierowa� w sw� pier�, ugodzi�a wprost w serce. �atwo poj�� z tego gwa�townego czynu, jak niezmiernie musia� mi�owa� sw� niewiern� ma��onk�. Sam przecie targn�� si� z rozpaczy na w�asny �ywot i zatrzasn�� przed sob� bram� wiod�c� do Zbawienia Wiecznego.
Z�o�yli cia�o jego na wozie, a na drugim cia�o owego m�odego szlachcica, kt�ry, cho� grzeszny, tak�e winien by� otrzyma� chrze�cija�ski poch�wek, i ruszyli ku zamkowi, gdzie kobiety zacz�y przetrz�sa� komnat� po komnacie, wszelkie schowki i zakamarki w poszukiwaniu swej pani. Nie mog�a ona przecie opu�ci� zamku niedostrze�ona przez nich, gdy� nie odst�pili od grobli, a p�niej powr�cili i unie�li most zwodzony. Lecz nie znale�li jej. Rozwia�a si� jako mg�a i nie odnalaz� jej nikt, cho� wielu poszukiwa�o nie szcz�dz�c trudu, chc�c znale�� kryj�wk�, do kt�rej sir Edward z�o�y� jej cia�o, jako �e wszyscy zgodni s�, �e ukara� to jawne wiaro�omstwo ciosem �miertelnym, kt�ry zada� jej w�asn� r�k�. Dowodem tego, �e cia�o owej nieszcz�snej niewiasty nadal spoczywa ukryte w czelu�ciach mur�w zamkowych, niechaj b�dzie �wiadectwo wielu, kt�rzy widzieli na w�asne oczy ducha jej w bia�ej pokrwawionej szacie i przysi�gaj�, �e s�yszeli g�os �a�osny, b�agaj�cy, by nie szukano jej cielesnej pow�oki i nie zak��cano spokoju ukrytych przed okiem ludzkim szcz�tk�w. Po�r�d ludu kr��y te� wie��, �e nikt nie znajdzie miejsca, gdzie pogrzeba� j� jej ma��onek i zab�jca, p�ki inn� wiaro�omn� niewiast� nie spotka podobna kara w tym zamku. W�wczas dusza jej wyzwolona odejdzie tam, gdzie mi�osierny B�g naznaczy jej mieszkanie, a prochy odnalezione spoczn� w po�wi�conej ziemi."
Alex uni�s� g�ow� i spojrza� w okno, zmarszczywszy brwi. P�niej u�miechn�� si�. Ogarn�o go niejasne przeczucie tego, o czym pan Melwin Quarendon chce m�wi� z nim podczas lunchu, na kt�ry go zaprosi�.
III
"NIE SZTUKA MIE� OSIEMNA�CIE LAT..."
Kt�ry� z zawistnych, a mia�a ich wielu, powiedzia�, �e dobry B�g obdarowa� Dorothy Ormsby tylko jednym rzeczywistym talentem: umiej�tno�ci� pozostawania podlotkiem. By�a smuk�a, �liczna, jasnow�osa i spogl�da�a na �wiat niebieskimi, czystymi, nieodmiennie niewinnymi oczyma. Gdy stawa�a w drzwiach kt�rej� z licznych redakcji w City rozgl�daj�c si� z pe�n� wdzi�ku bezradno�ci� za jakim� miejscem, gdzie mog�aby nakre�li� szybko, niemal bez poprawek jedn� ze swych kr�tkich, twardych, genialnie celnych recenzji, zawsze unosi� si� z krzes�a kt�ry� z niezliczonych, szpakowatych, starszych koleg�w i z przyjaznym u�miechem ofiarowywa� jej krzes�o, wskazuj�c uprzejmym gestem stoj�c� na biurku maszyn� do pisania. Nieodmiennie przyjmowa�a z dziewcz�cym wdzi�kiem te niedwuznaczne dowody uznania dla swej wio�nianej urody.
Prawda by�a taka, �e Dorothy Ormsby pisa�a recenzje ju� od pi�tnastu lat, a od dziesi�ciu by�a niekwestionowanym autorytetem i s�dzi� w rozleg�ej dziedzinie zawieraj�cej to wszystko, co na rynku wydawniczym mie�ci si� w okre�leniu "powie�� sensacyjna". Mia�a lat trzydzie�ci siedem i m�wi�a o tym zdumiewaj�cym fakcie g�o�no i dobitnie, ile razy nadarzy�a si� sposobno��, bo towarzysz�ce temu wybuchy niedowierzania s�uchaczy zawsze sprawia�y jej prawdziw�, g��bok� przyjemno��. Dosz�o nawet do tego, �e Ma�a Encyklopedia Powiedze� Wielkich Ludzi wzbogaci�a si� przed rokiem o has�o: Dorothy Ormsby: "Nie sztuka mie� osiemna�cie lat, kiedy si� je ma!".
W tej chwili Dorothy Ormsby otworzy�a senne oczy, odwr�ci�a powoli g�ow� w lewo, dostrzeg�a, �e fosforyzuj�ce wskaz�wki zegara pokazuj� niemal po�udnie i wsta�a lekko, opu�ciwszy nogi na puszysty dywan. Ziewn�a. Naga jak Ewa, ruszy�a na palcach ku drzwiom �azienki. Po�rodku pokoju przystan�a i obejrza�a si�. Story nie by�y dok�adnie zasuni�te i wpada�a przez nie w�ska smuga �wiat�a. M�czyzna, kt�rego pozostawi�a w ��ku, nadal spa� spokojnie. Z czu�o�ci� przypatrywa�a si� przez chwil� jego ciemnej, k�dzierzawej, ledwie widocznej w p�mroku g�owie. Oddycha� r�wno. U�miechn�a si�. Chocia� trwa�o to ju� dwa miesi�ce, ta noc by�a mi�a jak poprzednie. Ale czas rozstania przybli�a� si� nieuchronnie. Zawsze tak by�o. Nie umia�aby okre�li�, w jakich obszarach pod�wiadomo�ci budzi�y si� pierwsze sygna�y, ale gdy tylko pojawia�y si�, wiedzia�a na pewno, �e tak si� stanie. Jak gdyby nagle i bezpowrotnie zacz�y wysycha� �r�d�a nami�tno�ci, serdeczno�ci i oddania, kt�re jeszcze dzie� wcze�niej bi�y tak gwa�townie.
Dorothy wesz�a do �azienki i zamkn�a cicho drzwi. Nadal u�miecha�a si�. Wiedzia�a, �e wkr�tce �r�d�a te zn�w wytrysn�. Ale b�dzie to ju� inny m�czyzna, chocia� nie wiedzia�a jeszcze, kto nim b�dzie. By�a samotna i w przeciwie�stwie do niemal wszystkich otaczaj�cych j� kobiet, chcia�a �y� i umrze� nie wi���c si� z nikim i nie kochaj�c naprawd� nikogo. Nie znosi�a cierpienia, zazdro�ci, a nade wszystko kompromisu, kt�ry wtargn��by w jej �ycie razem z cz�owiekie maj�cym prawo do zadawania pyta�.
Odkr�ci�a kurek nad wann�, narzuci�a szlafrok i wysz�a z �azienki. Min�wszy bibliotek� i w�ski, ciemny hali, podesz�a do drzwi wej�ciowych. Na s�omiance sta�a butelka z mlekiem. Dorothy wzi�a j� i zamkn�a drzwi. Dopiero teraz dostrzeg�a na pod�odze hallu du�� kopert� wrzucon� przez otw�r na listy. Podnios�a j� i wr�ci�a do �azienki, postawiwszy po drodze mleko na stoliku w kuchni.
Zdj�a szlafrok i wesz�a do wanny nie zakr�caj�c kurka. Si�gn�a po kopert� i rozdar�a j�. Zerkn�a na folder, p�niej otworzy�a drug� kopert�.
"Amanda Judd i QUARENDON PRESS maj� zaszczyt..."
Przeczyta�a list pr�dko raz, p�niej drugi raz i odruchowo zakr�ci�a kurek, bo woda zacz�a si�ga� ju� kraw�dzi wanny. Odrzuci�a list na mat� i zanurzy�a r�ce w wodzie. Przez chwil� le�a�a z zamkni�tymi oczyma. Rzecz zapowiada�a si� ciekawie, a skoro mia� si� tam zebra� kwiat �rodowiska, kt�re w pewnym sensie stanowi�o o jej istnieniu, nie powinno jej by�o tam zabrakn��.
Nagle zmarszczy�a brwi.
- Nie, nie b�dzie go tam... - szepn�a. - A nawet, gdyby by�... - wzruszy�a ramionami - przesta� mnie ju� chyba nienawidzi�. Tyle czasu ju� min�o. Trzy lata? Nie, cztery.
Si�gn�a po g�bk� zastanawiaj�c si�, w jakim celu QUARENDON PRESS urz�dza t� ca�� hec�. Ale nie u�miecha�a si� ju�.
Kiedy wysz�a z �azienki, smag�y, �liczny ch�opak usiad� i przeci�gn�� si�.
- Kawy... - powiedzia� cicho. - B�agam ci�.
- Rozkazuj! - podesz�a i poca�owa�a go lekko. - Ka�dy tw�j rozkaz b�dzie spe�niony bez �adnej zw�oki.
Ale myli�a si�. Nast�pi�a pewna zw�oka. Bo nagle wyci�gn�� r�ce, uj�� j� za ramiona i przyci�gn�� ku sobie. Przymkn�a oczy i obj�a go z niejasnym uczuciem, �e obejmuje kogo innego. Ale uczucie to min�o tak szybko jak si� pojawi�o.
Poca�unki, kt�rymi smag�y przyjaciel okrywa� jej cia�o, nie dawa�y uporz�dkowa� my�li. Postanowi�a leniwie, �e nie b�dzie na razie my�le� o nadchodz�cym spotkaniu w zamku o gro�nej nazwie... jakiej nazwie?
Oddycha�a coraz szybciej. Pan Quarendon, jego go�cie, jej wspomnienia i czarna, kamienna budowla o z�batej wie�y zawirowali, zanurzyli si� w r�owej mgle i znikn�li.
IV
ZNAK ZAPYTANIA
Jako dziecko lord Frederick Redland nie zdradza� nawet �ladu zami�owa�, kt�re p�niej niemal ca�kowicie zaw�adn�y jego umys�em. Jako ch�opiec, podczas pi�ciu �at, kt�re sp�dzi� w Harrow School, przeczyta� tyle samo ksi��ek sensacyjnych, ile przeczyta�by w ci�gu tego czasu ka�dy przeci�tny ch�opiec; mo�e nawet nieco mniej, gdy� nie odznacza� si� najbardziej lotnym umys�em i chc�c nie pozostawa� w tyle, musia� sp�dza� nad podr�cznikami szkolnymi wi�cej czasu ni� inni.
Wszystko zmieni�o si� podczas ostatnich wakacji przed uko�czeniem szko�y. Sp�dza� je w odwiecznej rezydencji Redland�w w Surrey i kt�rego� dnia wybra� si� z ojcem na ba�anty. Dzie� by� s�oneczny, bezwietrzny i cichy. Szli oddaleni od siebie o kilkadziesi�t krok�w, ale ba�anty najwyra�niej przenios�y si� dzi� w inn� cz�� olbrzymiego parku, bo nigdzie nie by�o ich wida�.
W pewnej chwili m�ody Frederick przystan��. Ojciec posuwa� si� przez pewien czas naprz�d, ale kiedy obejrza� si�, dostrzeg�, �e syn stoi patrz�c na co� le��cego obok wybuja�ego krzaku ja�owca.
- Co tam widzisz?! - krzykn��.
Ch�opiec nie odpowiedzia�. Uni�s� r�k� i zacz�� przywo�ywa� go ruchem d�oni.
Po chwili stali ju� obok siebie wpatruj�c si� w le��c� w trawie dziewczyn�. Mia�a smuk�e nogi, opalone r�ce, sp�dniczk� mini i bia�� bluzk�. Jej d�ugie, jasne w�osy pozlepiane by�y niemal czarn�, zakrzep�� krwi�. To, co pozosta�o z twarzy...
- Nie patrz - powiedzia� ojciec bior�c go �agodnie za rami�.
- Dlaczego, tatusiu? Jestem ju� doros�y. Nie boj� si� tego widoku.
Stary lord wzdrygn�� si�. G�os syna by� tak spokojny, jak gdyby w trawie le�a� zastrzelony ba�ant.
- Wracajmy do domu - powiedzia� ojciec. - Trzeba natychmiast zawiadomi� policj�. To nie wygl�da na wypadek.
- To morderstwo. - Frederick obejrza� si� w kierunku le��cego w trawie cia�a, nim ruszy� za ojcem. - Nikt by nie m�g� sam z sob� zrobi� czego� takiego.
A p�niej przyjecha�a policja, karetka z lekarzem i dwoma piel�gniarzami, jacy� ludzie rozstawiali statywy na ��ce, a tyraliera umundurowanych policjant�w przeczesa�a powoli ca�y park i odcinek biegn�cej za nim drogi w poszukiwaniu �lad�w. Przez wiele dni trwa�y rozmowy z wszystkimi, kt�rzy mieszkali albo znale�li si� przypadkiem w najbli�szej okolicy. Ale dziewczyny nikt nie zna�, nigdzie nie napotkano domu, w kt�rym czekano by na jej powr�t. Nikt niczego nie widzia�, nie s�ysza�, nie spotka� �adnej podobnie ubranej m�odej kobiety.
I nigdy nie odkryto nazwiska zmar�ej ani jej zab�jcy. A trawa w parku ros�a dalej, jak gdyby nic si� nie sta�o.
Ale sta�o si� wiele. Frederick pod wp�ywem tego prze�ycia kupi� podr�cznik kryminologii, kt�ry okaza� si� tak�e zbiorem przera�aj�cych zdj�� i rysunk�w. Kiedy by� w Londynie, zachodzi� do muzeum figur woskowych Madame Tussaud, gdzie mo�na by�o zobaczy� narz�dzia zbrodni, wiernie odtworzone wn�trza zbryzgane krwi� ofiar, sznury zako�czone p�tl�, te w�a�nie, naprawd� te, na kt�rych zawi�li mordercy; i maski po�miertne s�awnych i mniej s�awnych ofiar.
Pocz�tkowo czyta� rozmaite ksi��ki, ale p�niej literatura sensacyjna zacz�a wypiera� inne. Kiedy znalaz� si� w Cambridge, jego ma�e studenckie mieszkanie obros�o z wolna p�kami pe�nymi ksi��ek, kt�rych barwne, lakierowane ok�adki krzycza�y rozpaczliwie o mro��cych krew czynach.
Mija�y lata. Umar� ojciec. Kiedy Frederick wyg�osi� swe pierwsze i r�wnocze�nie ostatnie przem�wienie w Izbie Lord�w, zadziwi� bezgranicznie tych wszystkich, kt�rzy znali go od najm�odszych lat i nieodmiennie uwa�ali za g�upca. Mowa by�a �wietna, dotyczy�a wzrostu przest�pczo�ci w Anglii, przemawiaj�cy mia� najwyra�niej w ma�ym palcu wszystkie statystyki, motywy, zjawiska kryminogenne i dzia�alno�� policji na wszystkich obszarach i we wszystkich wa�nych dla kryminologa �rodowiskach. Wra�enie by�o piorunuj�ce, tym wi�ksze, �e nie pos�ugiwa� si� notatkami, lecz m�wi� z pami�ci.
Ale lorda Fredericka nie interesowa�a kariera polityczna ani �adne stanowisko pa�stwowe zwi�zane ze �ciganiem przest�pc�w czy wymiarem sprawiedliwo�ci. Wycofa� si� niemal ca�kowicie z dzia�alno�ci spo�ecznej. Na szcz�cie, odziedziczy� wiele pieni�dzy. By� tak bogaty, �e m�g� po�wi�ci� si� temu, co mia�o dla niego r�wnie nieodparty urok jak dla innych konie czy kobiety: zbieraniem wszystkiego, co by�o zwi�zane ze zbrodni�. W por�wnaniu z kolekcj�, kt�r� zgromadzi� w ci�gu ostatniego �wier�wiecza, dzia� potworno�ci Muzeum Madame Tussaud wydawa� si� niewinn� wystaw� dla grzecznych dzieci. �wiat nie zna� biblioteki tak jednostronnej i tak zdumiewaj�cej: rozpoczyna�y j� dwa papirusy egipskie z czas�w XI dynastii, m�wi�ce o zbrodni i karze. Kolekcja zawiera�a asyryjskie narz�dzia tortur i krete�ski labris o dwu ostrzach, a biegn�c przez �redniowieczne izby tortur, zbi�r pr�gierzy i przera�aj�cych "bab" o ostrzach zwr�conych do wewn�trz, ko�czy�a si� pluszowymi gablotami, w kt�rych le�a�y uszeregowane pociski wydobyte z cia� os�b niezbyt znanych i bardzo znanych: prezydenta X, ksi�cia Y i niesko�czonej liczby innych.
Wszystko to by�o podzielone z naukow� dok�adno�ci� na dzia�y, zajmuj�ce niemal ca�y jego dom w Londynie i wielk� rezydencj� w Surrey. A pomi�dzy tymi dwoma muzeami kr��y� cz�owiek cichy, nie�mia�y, samotny, cho� od czasu do czasu wydaj�cy doskona�e obiady dla ma�ej grupki ludzi, kt�rzy go w danej chwili najbardziej ciekawili: najzdolniejszych pisarzy i oficer�w policji, kt�rzy ws�awili si� w�a�nie rozwi�zaniem trudnej zagadki kryminalnej.
Z przyczyny, kt�ra dla niego samego nie by�a zupe�nie jasna i zrozumia�a, po�o�y� w parku (tam, gdzie przed laty znalaz� cia�o owej zmasakrowanej dziewczyny) bia�y, prostok�tny kamie� przypominaj�cy nagrobek. Na kamieniu tym kaza� wyry� wielki znak zapytania. P�niej, po latach, wspomnienie tego m�odego, martwego cia�a sta�o si� przyczyn� przedziwnego wydarzenia, kt�rego do dzi� nie umia� poj��.
Teraz, przechadzaj�c si� wolno po bibliotece, odczyta� raz jeszcze zaproszenie pana Melwina Quarendona. U�miechn�� si�. To b�dzie ciekawa wycieczka i mi�e spotkanie z paroma godnymi uwagi lud�mi.
Poprawi� monokl, raz jeszcze zerkn�� na list i westchn��, bo nagle przysz�o mu do g�owy, �e by�oby to nie tylko mi�e, ale wspania�e, niezapomniane spotkanie, gdyby zamiast udanej zbrodni pope�niono tam prawdziw�. A cho� nie sformu�owa� nawet mgli�cie tej my�li, wiedzia�, kto powinien by� ofiar�.
Wsta� i przeszed� do rozleg�ej sieni, biegn�cej na przestrza� od frontonu do tylnego tarasu pa�acu. Ruszy� z wolna, �eby spojrze� przez wielkie, oszklone, podw�jne drzwi na alej� platan�w, kt�rej koniec nikn�� w oddaleniu zamkni�ty ledwie widoczn� z tej odleg�o�ci, wysoko zwie�czon� bram�.
Po kilku krokach zatrzyma� si� i odruchowo, pieszczotliwie pog�adzi� jeden z dwu drewnianych s�up�w, mi�dzy kt�rymi spoczywa�o l�ni�ce, doskonale zakonserwowane ostrze gilotyny.
Sprowadzenie jej z Francji kosztowa�o go wiele trudu i otacza� j� uczuciem, jakim inni otaczaj� bliskie istoty.
V
STARY, ZM�CZONY CZ�OWIEK
Jordan Kedge otworzy� kopert�, od�o�y� bez wi�kszego zaciekawienia folder i zacz�� czyta� list:
"Amanda Judd i QUARENDON PRESS maj� zaszczyt zaprosi� Pana w dniu..."
Nie wypuszczaj�c listu z r�ki, przymkn�� oczy. Po chwili uni�s� powieki i odczyta� list do ko�ca. Wsta� i ogarn�wszy po�y szlafroka zacz�� przechadza� si� boso, tam i na powr�t, po ogromnym, puszystym dywanie zajmuj�cym niemal ca�� powierzchni� pokoju. W pewnej chwili zatrzyma� si�.
- To obrzydliwe - powiedzia� na g�os, chocia� w pokoju nie by�o nikogo pr�cz niego - zaprasza� mnie na tego rodzaju idiotyczne �wi�to tej pani! Oczywi�cie, noga moja nie postanie w tym zwariowanym zamku!
Mimo to, podszed� zn�w do fotela i uni�s� ze stolika folder. Zacz�� go przegl�da� odruchowo, nie zwracaj�c uwagi na zdj�cia i przelatuj�c pobie�nie tekst niewidz�cymi oczami.
- C� za bzdura! - mrukn��. - Jaki� nowy pomys� reklamowy starego Quarendona. Ale dlaczego ja mam w tym bra� udzia�?
Upu�ci� folder na dywan i spojrza� w okno, za kt�rym po�rodku trawnika kwit�a g�sta k�pa bia�ych i ciemnoczerwonych r�. Jordan Kedge lubi� kwiaty i samotno��. Od pewnego czasu nie lubi� jednak ludzi. Wsun�� nogi w ranne pantofle, wsta� i otworzy� oszklone drzwi na taras.
Dzie� by� ciep�y i cichy. Jordan zszed� po stopniach tarasu i usiad� na bia�ej �aweczce twarz� ku s�o�cu.
- �liczny poranek... - pomy�la�. - W po�udnie b�dzie upa�, a ju� jest gor�co. Ma�o mamy w Anglii takich porank�w, a ten stary b�azen wybra� sobie akurat taki dzie�. Nie przypuszcza chyba, �e tam pojad�?
Zakl�� cicho. Ju� od pierwszej chwili po przeczytaniu listu wiedzia�, �e pojedzie.
Min�o trzydzie�ci pi�� lat od czasu, gdy wyda� swoj� pierwsz� ksi��k�, kt�ra od razu przynios�a mu pewien sukces. P�niej przysz�y sukcesy wi�ksze i mniejsze, ale by� autorem poczytnym do dzisiaj. Tyle tylko, �e w ostatnich latach Quarendon drukowa� raczej, od czasu do czasu, wznowienia jego dawnych powie�ci, wci�� jeszcze znajduj�ce czytelnik�w, a on sam wiedzia� lepiej ni� ktokolwiek inny, �e nie jest ju� w stanie wymy�li� ciekawego zab�jstwa i logicznego, zaskakuj�cego rozwi�zania. Dwie ostatnie ksi��ki wrzuci� po uko�czeniu do kominka. Ba� si�. Nie m�g� zapomnie� tego, co Dorothy Ormsby napisa�a o jego ostatniej, wydanej powie�ci: "Jordan Kedge utraci�, jak si� wydaje, zdolno�� do logicznego prowadzenia wyst�puj�cych postaci i budowania sytuacji mog�cych naprawd� przyku� uwag� czytelnika klasycznej powie�ci kryminalnej. Szkoda, bo kiedy� pisa� lepiej i nie powinien nara�a� swej popularno�ci, na kt�r� latami pracowa� ^powodzeniem. Nie s�dz� tak�e, aby m�g� przerzuci� si� na thrillery, gdy�, ksi��ki jego nigdy nie by�y przesycone nadmiarem grozy "b�yskawicznymi zmianami sytuacji".
Po tej recenzji Jordan Kedge znienawidzi� Dorothy banaln�, straszn� nienawi�ci�, kt�ra nie oszcz�dzi�a niesko�czenie wi�kszych ni� on pisarzy przeklinaj�cych w duchu niesko�czenie wi�kszych ni� ona krytyk�w.
Ale wi�ksz� jeszcze, nieu�wiadomion� niemal nienawi�� odczuwa� czytaj�c Amand� Judd. By�a m�oda, pe�na zaskakuj�cych pomys��w i wydawa�o si�, �e pisanie nie sprawia jej najmniejszych trudno�ci. W ci�gu ostatnich trzech lat ka�da jej ksi��ka by�a sensacj� na rynku.
Szybko wst�powa�a po siedmiobarwnym �uku t�czy, po kt�rym on schodzi� w d� ku kraw�dzi widnokr�gu.
- Stary jestem - pomy�la� - i zm�czony. Ale jeszcze poka�� im wszystkim. Trzeba si� tylko troch� skupi�...
Westchn�� znowu. Wsta� i ruszy� przez trawnik ku otwartym drzwiom tarasu. Trzeba zobaczy�, co zawiera ten folder.
Cho� stara� si� nie my�le� o tym, najbardziej nienawidzi� w tej chwili siebie.
Pojedzie, �eby tam by�, po�r�d najlepszych, spe�ni� pos�usznie �yczenie Quarendona, u�miecha� si� do wszystkich i rozpaczliwie stara� si� nie pozwoli� �wiatu, aby o nim zapomnia�, bo przecie� wci�� jeszcze jest, liczy si� w�r�d elity pisarzy kryminalnych Anglii, on, stary, zm�czony cz�owiek.
Wszed� do pokoju, usiad� w fotelu i si�gn�� po folder. Czyta� powoli. Kiedy sko�czy�, przymkn�� oczy. Prze? pewien czas trwa� zupe�nie nieruchomo. Nagle drgn�� i otworzy� oczy. U�miechn�� si� k�cikami warg.
- Zobaczymy... - szepn�� - zobaczymy.
Wsta� i podj�� w�dr�wk� wzd�u� i wszerz dywanu. Nadal u�miecha� si�.
VI
NIEPOSZLAKOWANY, STANOWCZY I MI�Y
Nienagannie ubrany miody cz�owiek wszed� cicho do gabinetu. Id�c bezg�o�nie po puszystym dywanie zbli�y� si� do ogromnego, l�ni�cego biurka, za kt�rym siedzia� sir Harold Edington, podsekretarz stanu. Stos list�w bezszelestnie opad� na pust� tac�.
- Poranna poczta, sir.
Edington skin�� g�ow� i zatrzyma� odchodz�cego ruchem uniesionej d�oni.
- O dziesi�tej przyjd� ci ludzie z departamentu ce�, �eby om�wi� projekt nowych taryf. Prosz� ich od razu wpu�ci�. Trzeba to w ko�cu za�atwi�.
- Tak, sir.
- To chyba wszystko, Johnny. - U�miechn�� si� i raz jeszcze skin�� g�ow�.
M�ody cz�owiek znikn�� za drzwiami.
Edington przysun�� ku sobie tac�. Na szcz�cie, poczta by�a ju� wyselekcjonowana, wi�kszo�� list�w pow�drowa�a wprost do odpowiednich kom�rek ministerstwa. O tre�ci niekt�rych, wymagaj�cych jego decyzji, dowie si� podczas cotygodniowej poniedzia�kowej odprawy. Na tacy pozostawa�y zwykle sprawy bardzo wa�ne albo osobiste. Zwr�ci� uwag� na wielk� kopert� le��c� na wierzchu stosu przesy�ek. Otworzy� j�.
"Drogi Haroldzie,
mam nadziej�, �e mimo nawa�u zaj�� w Home Office zechcesz jednak wzi�� udzia� w ma�ej uroczysto�ci, kt�ra..."
Przeczyta� list do ko�ca i po�o�y� go na biurku. Zmarszczy� brwi, zacisn�� powieki, uni�s� je pr�dko i potrz�sn�� g�ow�, jak gdyby pragn�c obudzi� si� ze snu.
- Wi�c jednak - powiedzia� z cichym zdumieniem.
Obaj pochodzili z Kentu i obaj przybyli przed laty do Londynu, biedni i pe�ni nadziei. Ale nadzieje ich by�y tak r�ne jak r�ne s� marzenia o wielkiej fortunie od marze� o karierze urz�dniczej i nieskazitelnej opinii. ��czy�o ich jednak co� wi�cej ni� pochodzenie i okolica, w kt�rej ujrzeli po raz pierwszy �wiat�o dnia. Obu podoba�y si� bardziej cylindry ni� cyklist�wki i obaj �ywili tak cz�st� na wsi niech�� do rewolucyjnych przemian na tym najlepszym ze �wiat�w. Zapewne dlatego obaj nale�eli do Partii Konserwatywnej. Poznali si� przed laty na jednym z jej kongres�w.
Z uczuciem niejasnego niepokoju si�gn�� po folder z fotografi� zamku na ok�adce, ale w tej samej chwili otworzy�y si� drzwi.
- Przyszli radcy prawni i panowie z departamentu ce� - powiedzia� m�ody cz�owiek. - Czy mog� wej��?
- Tak, oczywi�cie!
Harold Edington o�ywi� si�. Zgarn�� listy i odsun�� je od siebie. P�niej wsta� i ruszy� ku drzwiom. Czekaj�cy za nimi urz�dnicy byli jego podw�adnymi, ale podsekretarz stanu zawsze stara� si� na sw�j spokojny spos�b, nie okazuj�c zbytecznej wylewno�ci, aby ludzie, nad kt�rymi go postawiono, lubili go i szanowali. Chcia� by� nieposzlakowany, tak�e w stosunku do nich. Nieposzlakowany, stanowczy i mi�y, nawet w�wczas, gdy tak bardzo pragn�� by� sam jak w tej chwili.
VII
U�MIECHN�� SI� POGODNIE
Komisarz Beniamin Parker, zast�pca szefa Wydzia�u Kryminalnego Scotland Yardu, dostrzeg� k�tem oka zielone �wiate�ko i nacisn�� guzik.
- Pan Joe Alex na linii - powiedzia� spokojny g�os w s�uchawce.
- W porz�dku, prosz� ��czy�. - U�miechn�� si�. - Jak si� masz, Joe? Co, na mi�o�� bosk�, ka�e ci dzwoni� o tak wczesnej porze? Czy nie po�o�y�e� si� jeszcze?... W�a�nie wsta�e�! Wi�c jednak �wiat si� zmienia, a my razem z nim... Co?... Tak, dosta�em... Pan Quarendon napisa� do mnie, a p�niej zadzwoni�... Co?... W pierwszej chwili nie by�em zdecydowany. Wydawa�o mi si� to troch� niestosowne, �ebym... Tak, wiem, co chcesz powiedzie�, ale daj mi doko�czy�. P�niej pomy�la�em, �e to przecie� weekend, a mam same dobre wspomnienia z Devonu. Ile razy si� tam znalaz�em, zawsze by�o ciep�o i s�onecznie, wi�c mo�e i tym razem tak b�dzie. Zreszt�, przeczyta�em t� ksi��eczk�, kt�r� przys�a� i wyda�o mi si� to wszystko zabawne. Tyle mamy prawdziwych zbrodni, �e troch� fikcji, to prawdziwa przyjemno�� dla zm�czonego, podstarza�ego policj