4781
Szczegóły |
Tytuł |
4781 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4781 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4781 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4781 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GLEN COOK
Gry Cienia
(Prze�o�y�: Jan Kar�owski)
1. ROZSTAJNE DROGI
Si�demka nas zosta�a na rozstajach. Obserwowali�my tuman kurzu k��bi�cy si� na
wschodniej drodze. Nawet zawsze niezno�nych Jednookiego i Goblina porazi�a
nieodwo�alno�� chwili. Ko� Ottona zar�a�. Ch�opak jedn� d�oni� przykry� mu
chrapy, drug� za� poklepa� delikatnie, uspokajaj�co po karku. By� to czas
namys�u, ostatni emocjonalny kamie� milowy epoki.
Potem kurz opad�. Odjechali. Ptaki zacz�y �piewa�; widocznie stali�my tak
nieruchomo, �e nie zwraca�y ju� na nas uwagi. Wyj��em stary notes z torby przy
siodle, usiad�em w pyle drogi. Dr��c� r�k� zacz��em pisa�:
Nadszed� koniec. Rozdzielili�my si�. Milczek, Pupilka oraz bracia Naszyjnika
wybrali drog� do Pan�w. Nie ma ju� Czarnej Kompanii.
Jednak b�d� kontynuowa� te Kroniki, cho�by tylko z si�gaj�cego dwudziestu pi�ciu
lat przyzwyczajenia, kt�rego tak trudno si� pozby�. Zreszt�, kto wie? Tych,
kt�rym jestem zobowi�zany je dostarczy�, moja relacja mo�e zainteresuje. Serce
ju� nie bije, ale zw�oki wci�� chwiejnie ku�tykaj� naprz�d. Czarna Kompania jest
martwa faktycznie, ale wszak nie nominalnie.
A my, o bezlito�ni bogowie, ca�ym swym �yciem �wiadczymy o pot�dze nazw.
Umie�ci�em ksi��k� na powr�t w jukach.
- C�, na razie to tyle.
Otrzepa�em kurz gromadz�cy si� na moim podo�ku i spojrza�em na nasz� w�asn�
drog� wiod�c� do jutra. Niska linia zieleniej�cych wzg�rz tworzy�a mur, nad
kt�rym zbiera�y si� podobne do barank�w k��bki.
- Poszukiwanie rozpocz�te. Mamy jeszcze czas, by pokona� pierwszych kilkana�cie
mil.
Pozostanie nam wobec tego jeszcze siedem czy osiem tysi�cy.
Przyjrza�em si� moim towarzyszom.
Jednooki, czarodziej, pomarszczony i czarny jak zakurzona �liwka, by� starszy co
najmniej o wiek. Nosi� opask� na oku i wymi�ty, przyklapni�ty kapelusz. Ten
kapelusz wygl�da�, jakby spotyka�y go wszelkie mo�liwe nieszcz�cia, a jednak
uda�o mu si� przetrwa� je bez uszczerbku.
Podobnie Otto, najzwyklejszy cz�owiek. Ranny ze sto razy, a jednak prze�y�.
Zapewne znajdowa� si� na skraju wiary w to, i� cieszy si� szczeg�ln� �ask�
bog�w.
Przyjacielem Ottona by� Hagop, nast�pny przeci�tniak. Ale te� nast�pny, kt�ry
prze�y�. Ze zdziwieniem poczu�em, �e w oku zakr�ci�a mi si� �za.
Potem Goblin. Co mo�na powiedzie� o Goblinie? Samo imi� m�wi za siebie, nie
zdradzaj�c jednocze�nie niczego. Kolejny czarodziej, ma�y, �wawy, zawsze na no�e
z Jednookim, bez kt�rego wrogo�ci chybaby si� zwin�� w k��bek i umar�. Mo�na go
uzna� za wynalazc� �abiego u�miechu.
Byli�my razem przez dwadzie�cia kilka lat. Razem si� zestarzeli�my. By� mo�e
znali�my si� wzajem zbyt dobrze. Niczym cz�onki umieraj�cego organizmu. Ostatni
z pot�nej, wspania�ej, wys�awianej linii. Obawia�em si�, �e my, przypominaj�cy
raczej bandyt�w ni� najlepszych �o�nierzy �wiata, swoim wygl�dem obra�amy imi�
Czarnej Kompanii.
Dw�ch jeszcze Murgen, kt�rego Jednooki czasami nazywa� Szczeniakiem, mia�
dwadzie�cia osiem lat. Najm�odszy. Przy��czy� si� do Kompanii po naszej ucieczce
z imperium. Cichy cz�owiek, n�kany wieloma smutkami, ma�om�wny, kt�ry nie mia�
nikogo i niczego poza Kompani�, co m�g�by okre�li� jako swoje, a przecie� nawet
przebywaj�c z nami, trzyma� si� na uboczu, zawsze w pewnym oddaleniu,
osamotnieniu.
Jak my wszyscy. Jak my wszyscy.
Na koniec Pani, kt�ra kiedy� by�a Pani�. Stracona Pani, pi�kna Pani, moje
marzenie, moja trwoga, bardziej cicha jeszcze ni� Murgen, ale z innych powod�w.
Rozpacz. Kiedy� mia�a wszystko. Odrzuci�a to. Teraz nie ma nic.
Nic, co mia�oby dla niej warto��.
Kurz na drodze do Pan�w rozwia� si�, rozproszony ch�odn� bryz�. Niekt�rzy z
tych, kt�rych kocha�em, na zawsze opu�cili moje �ycie.
Nie by�o sensu dalej tu stercze�.
- Sprawdzi� popr�gi - powiedzia�em i sam da�em przyk�ad. Sprawdzi�em w�z�y na
baga�ach jucznych koni.
- Na ko�. Jednooki, jedziesz na czele. Na koniec doczekali�my si� rozb�ysku
iskierki ducha, gdy Goblin zapyta�:
- Mam �yka� jego kurz?
Je�eli Jednooki jecha� z przodu, oznacza�o to, �e Goblin pojedzie w
ariergardzie. Jako czarodzieje nie byli �adnymi mocarzami, zdolnymi przenosi�
g�ry, ale byli u�yteczni. Jeden z przodu i jeden z ty�u sprawiali, �e czu�em si�
znacznie spokojniejszy.
- A� przyjdzie na niego kolej, nie s�dzisz?
- Takie rzeczy nie wymagaj� zmian - powiedzia� Goblin.
Pr�bowa� zachichota�, ale uda�o mu si� tylko lekko u�miechn��, to by� ledwie
cie� normalnego �abiego grymasu.
Gro�ne spojrzenie, jakim stara� si� obrzuci� go w odpowiedzi Jednooki, r�wnie�
nie mia�o w sobie zwyk�ej z�o�liwo�ci. Odjecha� bez s�owa komentarza.
Murgen jecha� pi��dziesi�t jard�w za nim, trzymaj�c postawion� na sztorc,
dwunastostopow� lanc�. Kiedy� powiewa� na niej nasz sztandar. Dzisiaj ci�gn�y
si� za ni� cztery stopy podartego, czarnego �achmana. Nios�o to symboliczne
tre�ci, na rozmaitych zreszt� poziomach.
Wiedzieli�my, kim jeste�my. Dobrze, �e inni nie wiedzieli. Kompania mia�a zbyt
wielu wrog�w.
Hagop i Otto jechali za Murgenem, prowadz�c juczne zwierz�ta. Potem Pani i ja,
za nami r�wnie� sz�y konie z postronkami przywi�zanymi do ��k�w naszych siode�.
Goblin w �lad za nami, siedemdziesi�t jard�w z ty�u. Zawsze podr�owali�my w ten
spos�b, poniewa� walczyli�my z ca�ym �wiatem. A mo�e dlatego, �e by�o odwrotnie.
Mog�em sobie marzy� o stra�y przedniej i zwiadowcach, ale istnia�y granice tego,
na co sta� siedem os�b. Posiadanie dw�ch czarodziej�w znajdowa�o si� niezbyt
daleko od tych granic.
Byli�my wr�cz naje�eni broni�. Mia�em nadziej�, �e wygl�damy na r�wnie �atw�
ofiar�, jak je� w oczach lisa.
Droga na wsch�d znikn�a nam z oczu. Tylko ja si� obejrza�em, licz�c na to, �e
Milczek odkry� jak�� pustk� w swoim sercu. By�a to jednak pr�na fantazja. I
wiedzia�em o tym.
Rozpatruj�c rzecz w kategoriach emocjonalnych, rozstali�my si� z Milczkiem i
Pupilka ju� ca�e miesi�ce temu, na przesyconym krwi� i przepe�nionym nienawi�ci�
polu bitewnym Krainy Kurhan�w.
�wiat zosta� tam uratowany, ale tak wiele uleg�o zatracie. B�dziemy �yli przez
reszt� danego nam czasu, zastanawiaj�c si� nad kosztami, jakie przysz�o
zap�aci�.
R�ne serca, r�ne drogi.
- Zapowiada si� na deszcz, Konowa� - powiedzia�a Pani.
Jej uwaga zaskoczy�a mnie. Nie dlatego, �e w tym, co powiedzia�a, nie by�o
prawdy. By�y to pierwsze s�owa, jakie wypowiedzia�a z w�asnej woli, od tamtego
strasznego dnia na p�nocy.
By� mo�e zaczyna�a dochodzi� do siebie.
2. DROGA NA PO�UDNIE
- Im dalej jedziemy, tym bardziej wszystko pachnie wiosn� - stwierdzi� Jednooki.
By� w dobrym nastroju.
Dostrzeg�em rzadki ostatnio b�ysk w oku Goblina, zapowiadaj�cy, �e co�, psota
jaka�, wisi w powietrzu. Nie minie du�o czasu, a ci dwaj znajd� jaki� pretekst,
aby wznowi� tradycyjn� wa��. Posypi� si� magiczne skry. Je�li nawet nic wi�cej z
tego nie wyniknie, reszta b�dzie mia�a przynajmniej jak�� rozrywk�.
Nawet nastr�j Pani si� poprawi�, chocia� dalej by�a milcz�ca.
- Koniec przerwy - powiedzia�em. - Otto, zaga� ognisko. Goblin, teraz ty na
czo�o. - Spojrza�em na drog�. Jeszcze dwa tygodnie, a znajdziemy si� w pobli�u
Uroku. Nie wiedzia�em w�wczas, co nas tam czeka.
Zobaczy�em ko�uj�ce myszo�owy. Jaka� padlina w pobli�u drogi.
Nie znosz� z�ych znak�w. Powoduj�, �e robi� si� niespokojny. Gdy zobaczy�em te
ptaki, odczu�em niepok�j.
Wskaza�em r�k�. Goblin przytakn��.
- Pojad� - powiedzia�. - Rozci�gnijcie troch� szyk.
- Dobra.
Murgen zosta� jakie� pi��dziesi�t jard�w za nim. Otto i Hagop tyle� samo za
Murgenem. Ale Jednooki jecha� blisko, tu� za Pani� i za mn�, i staj�c w
strzemionach, usi�owa� nie spuszcza� Goblina z oka.
- Mam z�e przeczucia w tej sprawie, Konowa� - stwierdzi�. - Z�e przeczucia.
Chocia� Goblin nie podnosi� alarmu, Jednooki mia� racj�. Te ptaki �mierci nie
wr�y�y niczego dobrego.
Obok drogi le�a� przewr�cony luksusowy pow�z. Z czw�rki koni dwa le�a�y martwe w
zaprz�gu, przypuszczalnie zdech�y od ran. Pozosta�e dwa znikn�y.
Wok� powozu spoczywa�y cia�a sze�ciu umundurowanych gwardzist�w, wo�nicy oraz
jednego konia pod wierzch. Wewn�trz pojazdu by� m�czyzna, kobieta i dw�jka
malutkich dzieci. Wszyscy nie �yli. Zamordowani.
- Hagop - rozkaza�em - zobacz, co mo�esz odczyta� ze znak�w. Pani, zna�a� mo�e
tych ludzi? Rozpoznajesz herb? - Wskaza�em zdobienia na drzwiczkach powozu.
- Sok� Por�czy. Prokonsul imperium. Ale to nie jest on. By� znacznie starszy i
gruby. To mo�e by� jego rodzina. Hagop zwr�ci� si� do nas:
- Kierowali si� na p�noc. Bandyci ich dogonili. - Podni�s� skrawek brudnej
odzie�y. - Nie dali si� wzi�� �atwo.
Kiedy nie odpowiedzia�em, ca�� sw� uwag� skierowa� na strz�p materii.
- Szarzy ch�opcy - u�miechn��em si�. Szarzy ch�opcy byli �o�nierzami
imperialnymi z armii p�nocnych. - Do�� daleko poza obszarem swoich dzia�a�.
- Dezerterzy - stwierdzi�a Pani. - Rozk�ad si� ju� zacz��.
- Zapewne. - Zmarszczy�em brwi. Mia�em nadziej�, �e rozk�ad nie zacznie si�,
dop�ki na dobre stamt�d nie odjedziemy. Pani zaduma�a si�.
- Trzy miesi�ce temu podr� przez imperium by�a bezpieczna nawet dla samotnej
dziewicy.
Przesadza�a. Ale nieznacznie. Zanim poch�on�� ich b�j w Krainie Kurhan�w,
pot�ni czarodzieje, zwani Schwytanymi, pilnowali prowincji i rozprawiali si� z
wszelk� niedozwolon� niegodziwo�ci� w spos�b szybki i bezwzgl�dny. Jednak�e w
ka�dym kraju i o ka�dym czasie istniej� tacy, kt�rzy s� na tyle odwa�ni lub
g�upi, aby sprawdza�, gdzie le�� granice czyn�w dozwolonych, oraz inni, ch�tnie
pod��aj�cy za ich przyk�adem. Proces ten zachodzi znacznie szybciej w imperium
pozbawionym cementuj�cego je strachu. Mia�em nadziej�, i� nie wszyscy jeszcze
podejrzewali, �e odeszli. M�j plan opiera� si� na za�o�eniu, �e mo�liwe jest
zachowanie dawnych pozor�w.
- Mamy zacz�� kopa�? - zapyta� Otto.
- Za chwil� - odpowiedzia�em. - Kiedy to si� sta�o, Hagop?
- Par� godzin temu.
- I w tym czasie nikt t�dy nie przechodzi�?
- O tak, szli. Ale nikt si� nie zatrzyma�.
- Musi by� z nich przyjemna gromadka bandyt�w - zaduma� si� Jednooki - skoro
mog� spokojnie sobie odjecha�, zostawiaj�c le��ce cia�a.
- By� mo�e chodzi�o im o to, by je zobaczono - powiedzia�em. - Mo�e by� tak, �e
staraj� si� wykroi� sobie w�asn� baroni�.
- Zapewne - podsumowa�a Pani. - Jed� ostro�nie, Konowa�. - Unios�em brew. - Nie
chc� ci� straci�.
Jednooki zachichota�. Poczerwienia�em. Ale dobrze by�o widzie�, �e ona dochodzi
do siebie.
Pogrzebali�my cia�a, ale pow�z zostawili�my. Uczyniwszy zado�� normom
cywilizacji, podj�li�my dalsz� podr�.
Dwie godziny p�niej Goblin by� z powrotem. Murgen zatrzyma� si� na zakr�cie,
tak by�my mogli go widzie�. Znajdowali�my si� w lesie, ale droga by�a tu dobrze
utrzymana, z drzewami przerzedzonymi po obu stronach. T�dy przechodzi�y
transporty wojsk.
- Przed nami znajduje si� gospoda - stwierdzi Goblin. - Nie podoba mi si�
atmosfera, jaka wok� niej panuje.
Wiecz�r by� ju� blisko. Popo�udnie sp�dzili�my, grzebi�c zmar�ych.
- Du�o ludzi?
Od chwili, gdy natkn�li�my si� na cia�a zabitych, okolica stawa�a si� coraz
bardziej dziwna. Nie spotkali�my nikogo po drodze. Farmy w pobli�u lasu sta�y
opuszczone.
- Roi si�. Dwudziestu w gospodzie. Pi�ciu jeszcze w stajniach. Trzydzie�ci koni.
Kolejnych dwudziestu ludzi w lesie. I czterdzie�ci koni sp�tanych w�r�d drzew.
Jak r�wnie� mn�stwo innego inwentarza.
Wnioski wydawa�y si� oczywiste. Omijamy j� albo pakujemy si� prosto w k�opoty.
Narada by�a kr�tka. Otto i Hagop chcieli jecha� prosto. Na wypadek rozr�by
mieli�my Jednookiego i Goblina.
Jednooki i Goblin nie przepadali za obci��aniem ich zbytni� odpowiedzialno�ci�.
Za��da�em dodatkowego g�osowania. Murgen i Pani wstrzymali si�. Otto i Hagop
byli za tym, by stan�� w gospodzie. Jednooki i Goblin popatrywali na siebie
wzajem, czekaj�c, co powie drugi, aby m�c opowiedzie� si� po przeciwnej stronie.
- Wobec tego jedziemy prosto przed siebie - oznajmi�em. - Ci weso�kowie
zag�osuj� przeciwko sobie, wci�� jednak wi�kszo�� b�dzie za...
W tym momencie czarodzieje po��czyli si� i jednomy�lnie oddali g�osy za
zatrzymaniem si�, tylko po to, by zada� mi k�am.
Trzy minuty p�niej przed naszymi oczyma pojawi�a si� zrujnowana gospoda. W
drzwiach sta� jaki� �ul, wpatruj�c si� w Goblina. Drugi siedzia� na chwiej�cym
si� krze�le, oparty o �cian�, z jak�� ga��zk� czy s�omk� w ustach. Ten stoj�cy w
drzwiach po chwili wycofa� si� do �rodka.
Bandyt�w, kt�rych efekty pracy widzieli�my na drodze, Hagop nazwa� szarymi
ch�opcami. Szary kolor mia�y mundury tam, sk�d przybywali�my. W j�zyku
Forsbergu, najcz�ciej u�ywanym przez p�nocne formacje, zapyta�em cz�owieka
siedz�cego na krze�le:
- Interes dzia�a?
- No. - Oczy siedz�cego zw�zi�y si�. My�la�.
- Jednooki. Otto. Hagop. Zajmijcie si� ko�mi. - Cicho za� doda�em: - �apiesz
co�, Goblin?
- Przed chwil� kto� wyszed� tylnymi drzwiami. Wewn�trz wszyscy stoj� i czekaj�.
Ale na razie nie wygl�da mi to na powa�ne k�opoty.
Siedz�cemu na krze�le nie spodoba�o si� to, �e szepczemy.
- Jak d�ugo macie zamiar zosta�? - zapyta�. Zauwa�y�em tatua� na nadgarstku,
kolejny �lad zdradzaj�cy w nim przybysza z p�nocy.
- Tylko na dzisiejsz� noc.
- W �rodku jest t�ok. Ale co� si� dla was znajdzie. - Mi�y by�.
Szczwane paj�ki, ci dezerterzy. Gospoda by�a ich baz�, miejscem, gdzie wybierali
swoje ofiary. Ca�� brudn� robot� wykonywali jednak na drodze.
Kiedy weszli�my, w karczmie zapanowa�a cisza. Przyjrza�em si� uwa�nie
zgromadzonym m�czyznom oraz kilku kobietom, kt�re sprawia�y wra�enie mocno
zu�ytych. Nie wygl�dali na ober�yst�w. Przydro�ne karczmy zazwyczaj s� interesem
rodzinnym, pe�nym dzieciak�w i staruszk�w oraz wszystkich mo�liwych dziwak�w w
po�rednim wieku. Nikt z obecnych tak nie wygl�da�. Po prostu twardzi m�czy�ni i
z�e kobiety.
W pobli�u drzwi do kuchni sta� du�y wolny st�. Usadowi�em si� przy nim, plecami
do �ciany. Pani przysiad�a si� obok mnie. Czu�em jej gniew. Nie by�a
przyzwyczajona, by kto� patrzy� na ni� w taki spos�b, jak ci m�czy�ni.
By�a wci�� pi�kna, pomimo okrywaj�cego j� przydro�nego kurzu i �achman�w.
Przykry�em d�oni� jej r�k�, w ge�cie uspokojenia raczej ni� posiadania.
T�usta szesnastolatka o wolich, przera�onych oczach przysz�a zapyta�, ilu nas
jest, jakie mamy wymagania, co do jedzenia i pokoi, czy woda na k�piel powinna
by� gor�ca, jak d�ugo mamy zamiar zabawi� i jaki jest kolor naszego pieni�dza.
Zrobi�a to biernie, ale pos�usznie, jakby straci�a ju� wszelk� nadziej�, jakby
przepe�nia� j� tylko strach, �e zrobi co� �le.
Wyczu�em w niej cz�onka rodziny, do kt�rej zapewne, w majestacie prawa, nale�a�a
wcze�niej ta karczma.
Rzuci�em jej sztuk� z�ota. Mieli�my tego mn�stwo, z pewnego imperialnego
skarbca, kt�ry spl�drowali�my przed opuszczeniem Krainy Kurhan�w. B�ysk
wiruj�cej monety rozjarzy� nag�ym blaskiem oczy m�czyzn, starali si� jednak
niczego po sobie nie pokaza�.
Jednooki oraz pozostali dwaj weszli ci�ko do �rodka i przystawili sobie
krzes�a. Ma�y, czarny cz�owieczek wyszepta�:
- Mn�stwo zamieszania w�r�d drzew. Maj� w stosunku do nas jakie� plany. - �abi
grymas wygi�� k�cik jego ust. Zrozumia�em, �e on te� ma jakie� plany. Uwielbia�,
gdy �li faceci sami wpadali w zastawion� przez siebie pu�apk�.
- My te� - powiedzia�em. - Je�eli to s� bandyci, pozwolimy im samym si�
powiesi�.
Chcia� wiedzie�, co wymy�li�em. Moje pomys�y by�y czasami nawet bardziej
paskudne ni� jego. To dlatego, �e straci�em poczucie humoru i po prostu zmierzam
zawsze do osi�gni�cia maksimum efektu. Wrednego efektu.
Wstali�my przed �witem. Jednooki i Goblin u�yli swego ulubionego zakl�cia, aby
wszystkich w karczmie pogr��y� w g��bokim �nie. Potem wy�lizn�li si� na zewn�trz
i powt�rzyli sw�j czar w lesie. Reszta przygotowywa�a konie i popr�gi. Mia�em
ma�� sprzeczk� z Pani�. Chcia�a, �ebym zrobi� co� dla kobiety pojmanej przez
bandyt�w.
- Je�eli b�d� si� stara� naprawi� ka�de z�o, w kt�re wdepn��em, nigdy nie dotr�
do Khatovaru.
Nie odpowiedzia�a. Kilka chwil p�niej odjechali�my.
Jednooki stwierdzi�, �e jeste�my ju� blisko granicy lasu.
- Tak samo dobre miejsce, jak ka�de inne - powiedzia�em.
Murgen, Pani i ja skr�cili�my w las na zach�d od drogi. Hagop, Otto i Goblin
schowali si� po przeciwnej stronie. Jednooki po prostu odwr�ci� si� i czeka�.
Na poz�r nic nie robi�. Ale Goblin r�wnie� by� zaj�ty.
- A co, je�li nie przyjad�? - zapyta� Murgen.
- To b�dzie znaczy�, �e si� pomylili�my. �e to nie s� bandyci. Wy�l� im
przeprosiny na skrzyd�ach wiatru.
Przez jaki� czas nikt nic nie m�wi�. Kiedy pojecha�em znowu, by sprawdzi�
sytuacj� na drodze, Jednooki nie by� ju� sam. Za jego plecami sta�o jakie� p�
tuzina je�d�c�w. Co� zak�u�o mnie w sercu. Jego fantomy to byli ludzie, kt�rych
zna�em, starzy towarzysze, dawno polegli.
Wycofa�em si�, bardziej wstrz��ni�ty, ni� mog�em si� spodziewa�. Stan moich
emocji nie poprawi� si�. Promienie s�o�ca przes�cza�y si� przez sklepienie
drzew, nakrapi�j�c c�tkami sobowt�ry zabitych przyjaci�. Czekali z uniesionymi
tarczami i broni� w pogotowiu, cisi, jak przysta�o duchom.
W istocie nie byli duchami; nawiedzali nie �wiat, lecz wy��cznie m�j umys�. Byli
iluzj� zmajstrowan� przez Jednookiego. Po przeciwnej stronie drogi Goblin
wystawia� w�asny legion cieni.
Gdy da�o im si� odpowiednio du�o czasu, ci dwaj ujawniali drzemi�cych w nich
artyst�w.
Nie by�o ju� teraz �adnych w�tpliwo�ci, nawet co do tego, kim jest Pani.
- Stukot kopyt - powiedzia�em zupe�nie niepotrzebnie. - Nadje�d�aj�.
Co� �cisn�o mnie w �o��dku. Czy to nie by�o zbyt proste rozwi�zanie? Czy nie
przedobrzyli�my? Je�eli postanowi� walczy�... Je�eli Goblin albo Jednooki
zawiod�...
- Zbyt p�no na zastanawianie si�, Konowa�.
Spojrza�em na Pani�, promieniej�ce wspomnienie tego, czym by�a kiedy�.
U�miecha�a si�. Zna�a moje my�li. Ile razy sama by�a w takiej sytuacji,
aczkolwiek przy znacznie dostojniejszym stole gry?
Bandyci przemkn�li z �omotem wzd�u� szpaleru drzew. I zatrzymali si�
zdezorientowani, gdy zobaczyli oczekuj�cego ich Jednookiego.
Ruszy�em naprz�d. W�r�d drzew sz�y obok mnie widmowe konie. Dooko�a rozlega�y
si� odg�osy skrzypienia uprz�y i szelest rozsuwanego g�szczu. Znakomite
wyko�czenie, Jednooki. Co�, co mo�na by nazwa� pe�nym uprawdopodobnieniem.
Bandyt�w by�o dwudziestu pi�ciu. Oblicza mieli upiornie blade. Ich twarze
poblad�y jeszcze bardziej, gdy dostrzegli Pani� i zobaczyli widmo sztandaru na
lancy Murgena.
Czarna Kompania by�a doskonale znana.
Napi�o si� dwie�cie widmowych �uk�w. Pi��dziesi�t d�oni si�gn�o do pas�w, by
pochwyci� bezcielesne r�koje�ci mieczy.
- Proponuj�, by�cie zsiedli z koni i z�o�yli bro� - zwr�ci�em si� do herszta
bandy. Przez jaki� czas prze�yka� �lin�, rozwa�aj�c stosunek si�; potem zrobi�,
jak mu kazano. - Teraz odejd�cie od koni. Wstr�tni ch�opcy.
Ruszyli si�. Pani wykona�a gest d�oni�. Konie odwr�ci�y si� i potruchta�y do
Goblina, kt�ry by� prawdziwym animatorem czaru. Pozwoli� im pobiec dalej. Wr�c�
do karczmy, by sta� si� znakiem g�osz�cym, i� terror dobieg� ko�ca.
Zr�cznie. Ach, jak zr�cznie. Nawet z�amanego paznokcia. W taki w�a�nie spos�b
za�atwiali�my to za dawnych dni. Manewry i podst�py. Po c� dawa� si� zrani�,
skoro mo�esz pokona� ich za pomoc� szufelki i zmiotki?
Uformowali�my z je�c�w karawan�, powi�zan� lin�, co mia�o pom�c w zachowaniu nad
nimi kontroli i skierowali�my si� na po�udnie. Bandyci byli mocno zdziwieni, gdy
Goblin i Jednooki uwolnili czar. Zapewne nie uwa�ali, by�my zachowali si� wobec
nich szczeg�lnie w porz�dku.
Dwa dni p�niej dotarli�my do Szaty. W towarzystwie Jednookiego i Goblina,
kt�rzy ponownie podtrzymywali jej wielk� iluzj�, Pani odda�a dezerter�w w r�ce
sprawiedliwo�ci, uosabianej przez tamtejszego komendanta garnizonu. Aby
dostarczy� ich na miejsce, musieli�my zabi� jedynie dw�ch.
Drobna przeszkoda w podr�y. Potem jednak nie napotkali�my ju� �adnych, i Urok z
ka�d� godzin� zacz�� przybli�a� si� coraz bardziej. Nie mog�em ju� d�u�ej
zamyka� oczu na to, �e post�puj�c w ten spos�b, sam kusz� los.
Przewa�aj�ca cz�� Kronik, kt�re, jak wierzyli moi towarzysze, mia�y si�
znajdowa� w moim posiadaniu, pozostawa�a w r�kach imperium. Zosta�y przej�te
przy Mo�cie Kr�lowej, stara pora�ka, kt�ra wci�� bola�a. Kr�tko przed kryzysem w
Krainie Kurhan�w obiecano mi ich zwrot. Jednak p�niej kryzys wstrzyma�
realizacj� tej obietnicy. Po tym wszystkim nie pozostawa�o mi nic innego, jak
i�� i wydoby� je w�asnor�cznie.
3. TAWERNA W TAGLIOS
Wierzba usadowi� si� wygodniej na skrzypi�cym krze�le. Dziewcz�ta chichota�y,
o�mielaj�c si� wzajem, by dotyka� jego w�os�w, przypominaj�cych - jak powiada�y
- w�sy kukurydzy. Jedna z nich, ta o najbardziej obiecuj�cych oczach, si�gn�a
d�oni� i przeczesa�a w�osy na ca�ej d�ugo�ci. Wierzba spojrza� przez pok�j i
mrugn�� do Cordy Mathera.
To by�o �ycie - dop�ki ich bracia i ojcowie nie zm�drzej�. Marzenie ka�dego
m�czyzny, po��czone z tym samym co zawsze, starym �miertelnym ryzykiem wpadki.
Je�eli potrwa to d�u�ej, a nikt ich nie przy�apie, wkr�tce b�dzie wa�y�
czterysta funt�w i stanie si� najszcz�liwszym leniem w Taglios.
Kto by to wcze�niej przewidzia�? Zwyk�a tawerna, na dodatek w tak pruderyjnym
mie�cie. W�a�ciwie tylko dziura w murze, niczym te, kt�re zdobi�y prawie ka�dy
r�g uliczny dawno temu, w domu; tutaj za� taka nowo��, �e tylko g�upiec nie
wzbogaci�by si� na niej. O ile kap�ani nie przezwyci꿹 wreszcie swego bezw�adu
i nie wsadz� im kija w szprychy.
Oczywi�cie, pomog�o im to, �e byli obcy, pom�g� egzotyczny wygl�d, kt�rego
chcia�o zakosztowa� ca�e miasto, nawet kap�ani. Oraz ich ma�e kurczaczki. A
szczeg�lnie ich ma�e, ciemnosk�re c�reczki.
Przebyli d�ug�, szalon� drog�, aby si� tutaj dosta�, ale teraz okazywa�o si� i�
ka�dy straszliwy krok wart by� swej ceny.
Zapl�t� d�onie na piersiach, pozwalaj�c dziewczynom poczyna� sobie tak
swobodnie, jak chcia�y. Wytrzyma to. Ch�tnie im na to pozwoli.
Patrzy�, jak Cordy odszpuntowuje kolejn� bary�k� gorzkiego, trzeciorz�dnego
zielonego piwa, kt�re sam warzy�. Ci taglia�scy g�upcy p�acili za nie trzy razy
tyle, ile by�o naprawd� warte. W jakim jeszcze innym miejscu dot�d nie znano
piwa? Chyba tylko w piekle. Tak, znale�li przysta�, o kt�rej �nili wszyscy
faceci nie potrafi�cy usiedzie� na jednym miejscu, na dodatek pozbawieni jakich�
szczeg�lnych talent�w.
Cordy poda� kufel. Potem powiedzia�:
- �ab�d�, je�eli to tak dalej potrwa, b�dziemy musieli zatrudni� kogo� do pomocy
przy warzeniu. W ci�gu kilku dni wyczerpi� mi si� zapasy.
- Czym si� martwi�? Jak d�ugo to mo�e potrwa�? Te lisy, kap�ani, zaczynaj� ju�
si� burzy�. Zapewne nied�ugo znajd� jaki� pretekst, by zamkn�� nam interes.
Martw si� o wymy�lenie kolejnego, r�wnie s�odkiego kantu, nie za� o szybsze
robienie piwa. Co jest?
- Co znaczy: co jest?
- Jako� tak nagle spochmurnia�e�.
- Czarny ptak przeznaczenia przeszed� przed chwil� przez frontowe drzwi.
Wierzba obr�ci� si�, by m�c obserwowa� wskazany kraniec pomieszczenia.
Najmniejszej w�tpliwo�ci, Klinga wr�ci� do domu. Wysoki, chudy, hebanowy, g�owa
wygolona do sk�ry, musku�y przesuwaj�ce si� przy najl�ejszym poruszeniu,
wygl�da� niczym jaki� l�ni�cy pomnik. Rozejrza� si� dooko�a z dezaprobat�. Potem
podszed� do sto�u Wierzby, wzi�� sobie krzes�o. Dziewcz�ta spojrza�y na niego.
Wygl�da� r�wnie egzotycznie jak Wierz ba-�ab�d�.
- Przyszed�e�, by odebra� sw�j udzia� i oznajmi� nam, jak jeste�my paskudni,
deprawuj�c te dziewczynki? - zapyta� Wierzba.
Klinga potrz�sn�� g�ow�.
- Ten stary dybuk, Kope�, znowu mia� sny. Kobieta was potrzebuje.
- Cholera - �ab�d� opu�ci� nogi na pod�og�. A to szkopu�. Kobieta nie zostawi
ich w spokoju. - O co chodzi tym razem? Co on robi? Jest na�pany?
- Jest czarodziejem i nie potrzebuje niczego, �eby by� wrednym.
- Cholera. - powt�rzy� �ab�d�. - Co ty my�lisz, �e po prostu znikniemy st�d jak
duchy? �e sprzedamy reszt� szczurzych szczyn Cordy'ego i ruszymy z powrotem w
g�r� rzeki?
Szeroki u�miech wyp�yn�� wolno na twarz Klingi.
- Za p�no, ch�opcze. Wybrano ci�. Nie da�by� rady ucieka� dostatecznie szybko.
Ten Kope� m�g�by by� �mieszny, gdyby otworzy� sklepik tam, sk�d wy przybywacie,
ale tutaj to on jest wielki, z�y szef, i g��wny macher od demon�w. Je�eli
spr�bujecie si� st�d wyrwa�, mo�e si� okaza�, �e paluszki u n�g b�dziecie mieli
zwi�zane w supe�ki.
- To jest oficjalna wiadomo��?
- Nie powiedzieli tego w ten spos�b. Ale to mieli na my�li.
- A wi�c co on wy�ni� tym razem? Dlaczego nas chce w to wci�gn��?
- W�adcy Cienia. Znowu W�adcy Cienia. Odb�dzie si� wa�ne spotkanie w U�cisku
Cienia. Zamierzaj� przesta� gada� i zabra� si� do roboty. Cie� Ksi�yca
odpowiedzia� na wezwanie. Kope� m�wi, �e w tej sytuacji zobaczymy ich na
taglia�skiej ziemi doprawdy wkr�tce.
- Wielka sprawa. Praktycznie rzecz bior�c, pr�bowa� nas sprzeda� od czasu, gdy
tu przybyli�my.
Z twarzy Klingi znikn�y wszelkie �lady rozbawienia.
- Tym razem chodzi o co� innego, cz�owieku. Jest strach i strach, wiesz, o co mi
chodzi? A Kopcia i Kobiet� opanowa� teraz ten drugi. I nie tylko W�adc�w Cienia
maj� teraz na g�owie. Powiedzmy, �e nadchodzi Czarna Kompania. Powiedzmy, �e
wiesz, co mam na my�li.
�ab�d� j�kn��, jakby otrzyma� cios w �o��dek. Wsta�, wypi� piwo uwarzone przez
Cordy'ego, rozejrza� si� dooko�a, jakby nie m�g� uwierzy� w realno�� tego, co
widzi.
- Najg�upsza, cholerna rzecz, jak� w �yciu s�ysza�em, Klinga. Czarna Kompania?
Zbli�a si�?
- Powiedzmy, �e to w�a�nie rozz�o�ci�o W�adc�w Cienia, Wierzba. Powiedzmy, �e
zdrowo to nimi wstrz�sn�o. To jest ostatni wolny kraj na p�noc od ich teren�w.
A wiesz, co jest po drugiej stronie U�cisku Cienia.
- Nie wierz� w to. Wiesz, jaki szmat drogi musieliby pokona�?
- Prawie tyle, co ty i Cordy. - Klinga przy��czy� si� do Wierzby i Cordy'ego
Mathera po tym, jak ju� przebyli dwa tysi�ce mil na po�udnie.
- No tak. Powiedz mi Klinga, kto jeszcze, u diab�a, opr�cz ciebie, mnie i
Cordy'ego, by�by na tyle szalony, by le�� tak daleko, nie maj�c najmniejszego
powodu?
- Maj� pow�d. Tak twierdzi Kope�.
- Na przyk�ad jaki?
- Ja nie wiem. Id� tam, tak jak ci ka�e Kobieta. Mo�e tobie ona powie.
- P�jd�. Wszyscy p�jdziemy. Cho�by tylko po to, by zyska� na czasie. A przy
pierwszej nadarzaj�cej si� okazji zmykamy w diab�y z Taglios. Je�eli burz� si�
W�adcy Cienia i nadchodzi Czarna Kompania, to nie mam najmniejszego zamiaru
znajdowa� si� w pobli�u miejsca, w kt�rym zacznie by� gor�co.
Klinga odchyli� si� na krze�le, tak by jedna z dziewcz�t mog�a przysun�� si�
bli�ej. Na jego twarzy zago�ci�a mina, znamionuj�ca nie wypowiedziane pytanie.
�ab�d� kontynuowa�:
- Kiedy�, dawno temu, tam sk�d pochodz�, widzia�em, co te b�karty potrafi�
zrobi�. Widzia�em R�e z�apane w potrzask mi�dzy nimi a... Do diab�a. Po prostu
uwierz moim s�owom, Klinga. Cholerna magia, i do tego zupe�nie z�a. Je�eli
naprawd� nadchodz�, a my b�dziemy w pobli�u, kiedy si� poka��, mo�esz na koniec
po�a�owa�, �e nie pozwolili�my z�baczom dorwa� si� do ciebie i skosztowa�
twojego mi�sa.
Klinga nigdy nie wyja�ni� im ostatecznie, dlaczego rzucono go na po�arcie
krokodylom. A Wierzba w takim samym stopniu nie mia� zamiaru mu m�wi�, zreszt�
sam tego do ko�ca nie wiedzia�, dlaczego nam�wi� Cordy'ego, �eby go wyci�gn�li i
zabrali ze sob�. Chocia� przez ten czas Klinga okaza� si� facetem w porz�dku.
Sp�aci� sw�j d�ug.
- My�l�, �e powiniene� im pom�c �ab�d� - stwierdzi� Klinga. - Lubi� to miasto.
Lubi� tych ludzi. Ich jedyn� wad� jest to, �e nie maj� dosy� odwagi, by spali�
wszystkie �wi�tynie.
- Do cholery, Klinga. Nie jestem facetem, kt�ry m�g�by im pom�c.
- Ty i Cordy jeste�cie jedynymi go��mi w okolicy, kt�rzy wiedz� co� o wojaczce.
- By�em w armii dwa miesi�ce. Nie nauczy�em si� nawet r�wno maszerowa�. A Cordy,
tak czy siak, nie ma na to ju� nerw�w. Chce tylko zapomnie� o tym rozdziale
swego �ycia.
Cordy pods�uchiwa� wi�kszo�� ich rozmowy. Podszed� bli�ej.
- Nie jest ze mn� tak �le, Wierzba. Nie mam nic przeciwko wojaczce, je�eli
sprawa jest s�uszna. Wtedy po prostu przyst�pi�em do niew�a�ciwej frakcji. My�l�
tak jak Klinga. Lubi� Taglios. Lubi� tutejszych ludzi. Mam zamiar zrobi�, co
mog�, aby zadba� o to, �eby nie podbili ich W�adcy Cienia.
- S�ysza�e�, co on powiedzia�? Czarna Kompania?
- S�ysza�em. S�ysza�em tak�e, �e oni chc� o tym porozmawia�. My�l�, �e
powinni�my i�� i przekona� si�, co jest grane, zanim otworzymy g�by i powiemy,
�e nie chcemy nic robi�.
- W porz�dku. Id� si� przebra�. Strze� fortecy, Klinga, i ca�ej reszty. A �apy
trzymaj z dala od tej w czerwonym. Ju� jest prawie moja - rzuci� na odchodnym.
Cordy Mather u�miechn�� si�.
- Uczysz si�, jak post�powa� z Wierzb�, Klinga.
- Je�eli wszystko potoczy si� tak jak my�l�, nie b�dzie trzeba nim manipulowa�.
B�dzie facetem stoj�cym w pierwszym szeregu tych, kt�rzy spr�buj� powstrzyma�
W�adc�w Cienia. Mo�esz piec go na roz�arzonych w�glach i nigdy si� do tego nie
przyzna, ale on co� czuje do Taglios.
Cordy Mather zachichota�.
- Masz racj�. Nareszcie znalaz� sobie dom. I nikomu nie uda si� go st�d
wykurzy�. Ani W�adcom Cienia, ani Czarnej Kompanii.
- Oni s� tak �li, jak m�wi�?
- Gorsi. Du�o gorsi. We� wszystkie legendy, jakie kiedykolwiek s�ysza�e� w domu,
oraz wszystko co tutaj opowiadaj�, pomn� przez dwa i wtedy mo�e zbli�ysz si� do
prawdy. S� podli, s� twardzi i s� dobrzy. A najgorsze z tego jest, �e s�
szczwani, niewyobra�alnie szczwani. Istniej� ju� od czterystu, pi�ciuset lat, a
�aden oddzia� najemnik�w nie przetrwa tak d�ugo, chyba �e s� tak diabelnie
wredni, i� nawet bogowie nie potrafi� ich za�atwi�.
- Matki, chowajcie swoje dzieci - powiedzia� Klinga. - Kope� �ni� o nich.
Twarz Cordy'ego pociemnia�a.
- No, tak. S�ysza�em, jak ludzie m�wili, �e czasami czarodzieje, �ni�c o czym�,
powoduj�, �e tak si� p�niej dzieje naprawd�. Mo�e powinni�my poder�n�� Kopciowi
gard�o.
Wr�ci� Wierzba.
- Mo�e powinni�my si� najpierw zorientowa�, co si� dzieje, zanim zaczniemy co�
robi� - powiedzia�.
Cordy zachichota�. Klinga u�miechn�� si�. Potem zacz�li wygania� swe upatrzone
wcze�niej ofiary z tawerny - ka�dy upewni� si� jednak najpierw, czy m�ode damy
zapami�ta�y czas i miejsce wyznaczonego spotkania.
4. CZARNA WIE�A
Przez pi�� dni zajmowa�em si� g�upstwami, nim w ko�cu by�em got�w wywo�a� ma��,
po�niadaniow� burz� m�zg�w. Temat zaproponowa�em pod postaci� zaskakuj�cego
aforyzmu:
- Nast�pnym przystankiem b�dzie Wie�a.
- Co?
- Oszala�e�, Konowa�?
- Trzeba go trzyma� na oku, kiedy zajdzie s�o�ce. Pani rzuci�a mi
porozumiewawcze spojrzenie. Sama trzyma�a si� na uboczu.
- My�la�em, �e to ona jedzie z nami, a nie na odwr�t. Tylko Murgen nie zg�osi�
cz�onkostwa w klubie "Sukinsyn dnia". Dobry ch�opak, ten Murgen.
Pani, oczywi�cie, wiedzia�a, �e musimy si� tam zatrzyma�.
- M�wi� powa�nie, ludzie - zapewni�em ich. Poniewa� oznajmi�em, �e b�d� powa�ny,
Jednooki r�wnie� postanowi� si� dostosowa�.
- Dlaczego? - zapyta�. Jakbym zadr�a�.
- Aby zabra� Kroniki, kt�re zostawi�em przy Mo�cie Kr�lowej.
Nie�le tam oberwali�my. Tylko dlatego, �e byli�my najlepsi, zdesperowani i
szczwani, uda�o nam si� przerwa� okr��enie si� imperialnych. Kosztowa�o nas to
po�ow� Kompanii. Wa�niejsze mieli�my wtedy zmartwienia na g�owie ni� ksi��ki.
- S�dzi�em, �e ju� je dosta�e�.
- Poprosi�em o nie i obiecano mi, �e b�d� je mia�. Ale w tym czasie byli�my
zaj�ci. Pami�tacie? Dominator? Kulawiec? Pies Zab�jca Ropuch? Ca�� reszt�? Nie
by�o szansy, �ebym po�o�y� na nich swe �apki.
Pani popar�a mnie skinieniem g�owy. Rzeczywi�cie zaczyna�a dochodzi� do siebie.
Goblin przybra� najbardziej dzik� ze swych min. Sprawia�a, �e wygl�da� jak
szablastoz�bna ropucha.
- A wi�c wiedzia�e� o tym, zanim jeszcze opu�cili�my Krain� Kurhan�w.
Przyzna�em, �e to prawda.
- Ty kozi... kochanku. Za�o�� si�, �e sp�dzi�e� ca�y ten czas, kombinuj�c jaki�
poroniony, durny plan, kt�ry spowoduje, �e nas wszystkich z pewno�ci� zabij�.
Wyzna�em, �e po wi�kszej cz�ci jest to r�wnie� prawda.
- Wjedziemy tam, jakby�my wci�� mieli Wie��. B�dziemy udawa� przed garnizonem,
�e Pani jest wci�� numerem, pierwszym.
Jednooki parskn�� i pocz�apa� do koni. Goblin podni�s� si� i spojrza� na mnie z
g�ry. Patrzy� tak i warcza�:
- Po prostu wjedziemy tam dumnie i zabierzemy je sobie. Tak? Jak zwyk� mawia�
Stary Cz�owiek, bezczelno�� i jeszcze raz bezczelno��?
Nie zada� pytania, kt�re naprawd� chodzi�o mu po g�owie.
Pani odpowiedzia�a na nie jednak.
- Daj� moje s�owo.
Goblin nie sformu�owa� r�wnie� nast�pnego pytania. Nikt tego nie zrobi�. A Pani
pozostawi�a je zawieszone w powietrzu.
�atwo by�oby jej nas oszuka�. Mog�a dotrzyma� s�owa, a potem spo�y� nas na
�niadanie. Je�liby chcia�a.
M�j plan (sic!), streszczony do swej istoty, ca�kowicie opiera� si� na zaufaniu
do niej. Tej wiary nie podzielali moi towarzysze.
Ale z kolei, niezale�nie od tego, jak by�o to g�upie, ufali mi.
Wie�a w Uroku jest najwi�ksz� wolno stoj�c� konstrukcj� w �wiecie. Pozbawiony
zdobie� czarny sze�cian maj�cy w przek�tnej pi��set st�p. By� to pierwszy
projekt zrealizowany przez Pani� oraz Schwytanych po ich powrocie z grobu, tak
wiele �ywot�w temu. Z Wie�y Schwytani ruszyli przed siebie, zmobilizowali swe
armie i podbili po�ow� �wiata. Jej cie� wci�� zalega� p� ziemi, niewielu bowiem
wiedzia�o, �e serce i krew imperium po�wi�cone zosta�y okupieniu zwyci�stwa nad
moc� starsz� jeszcze i bardziej mroczn�.
Na poziomie gruntu istnieje tylko jedno wej�cie do Wie�y. Prowadz�ca do niego
droga biegnie prosto niczym sen geometry. Wiedzie przez tereny przypominaj�ce
park i tylko ten, kto by� tutaj, mo�e podejrzewa�, i� mia�a tu miejsce
najbardziej krwawa bitwa w dziejach.
By�em tutaj. Pami�tam.
Goblin i Jednooki oraz Hagop i Otto pami�taj� r�wnie�. Szczeg�lnie Jednooki
pami�ta wyj�tkowo dobrze. To na tej r�wninie zniszczy� potwora, kt�ry zamordowa�
jego brata.
Przed oczyma stan�y mi zgie�k i wrzawa, wrzaski i przestrach, okropno�ci
fasonowane przez b�j czarnoksi�nik�w, i nie po raz pierwszy zastanowi�em si�:
- Czy oni naprawd� wszyscy zgin�li tutaj? Dali si� pokona� tak �atwo.
- O kim ty m�wisz? - dopytywa� si� Jednooki. Nie musia� dba� o to, by Pani by�a
nieustannie nim oczarowana.
- O Schwytanych. Czasami my�l�, jak trudno by�o pozby� si� Kulawca. Potem
przychodzi mi do g�owy pytanie, w jaki spos�b tak wielu ich pad�o tak �atwo,
ca�a banda w ci�gu kilku dni, i prawie nigdy w miejscu, gdzie m�g�bym to
zobaczy�. Dlatego czasami podejrzewam, �e mog�o to by� jakie� oszustwo, a kto� z
nich wci�� gdzie� jeszcze �yje.
Goblin pisn��:
- Ale oni byli wpl�tani jednocze�nie w sze�� rozmaitych spisk�w, Konowa�.
Wszyscy walczyli przeciw wszystkim.
- Jednak widzia�em tylko jak dwoje z nich gin�o. �aden z was nie widzia�
pozosta�ych. Tylko s�yszeli�cie o tym. A mo�e poza tymi wszystkimi intrygami by�
jeszcze jeden spisek. Mo�e...
Pani rzuci�a mi zastanawiaj�ce, zamy�lone spojrzenie, jakby sama nie pomy�la�a o
tym wcze�niej, i nie spodoba�y si� jej wnioski, kt�re wzbudzi�a moja uwaga.
- Jak dla mnie s� wystarczaj�co martwi - powiedzia� Jednooki. - Widzia�em
mn�stwo cia�. Sp�jrz tam, ich groby s� oznakowane.
- To nie znaczy, �e kto� jest w �rodku. Kruk umar� dla nas dwukrotnie.
Wystarczy�o si� odwr�ci� i ju� by� z powrotem. �ywy jak wszyscy diabli.
- Masz moje pozwolenie na wykopanie ich, je�li chcesz, Konowa� - oznajmi�a Pani.
Jeden rzut oka na ni� pozwoli� mi si� upewni�, �e strofuje mnie �agodnie. A
nawet troch� si� ze mn� droczy.
- W porz�dku. Mo�e kt�rego� dnia, kiedy b�d� si� lepiej czu�, kiedy b�d� si�
nudzi� i nie b�d� mia� nic lepszego do roboty ni� patrze� na zgni�e trupy.
- Ha! - powiedzia� Murgen. - Czy nie macie innych temat�w do rozmowy? Co
okaza�o si� pomy�k�. Otto za�mia� si�. Hagop zacz�� nuci�. Na t� nut� Otto
za�piewa�:
- Robactwo wpe�za w twe cia�o, robactwo wype�za, mr�wki graj� na kobzie twego
pyska.
Goblin i Jednooki do��czyli si� do nich. Murgen zagrozi�, �e podjedzie bli�ej i
wyrzyga si� na kogo�.
Za wszelk� cen� pr�bowali�my oderwa� my�li od mrocznej zapowiedzi majacz�cej w
przodzie.
Jednoooki przerwa� �piew, by oznajmi�:
- �aden ze Schwytanych nie potrafi�by le�e� bezczynnie przez te wszystkie lata,
Konowa�. Gdyby kt�ry� z nich prze�y�, posypa�yby si� drzazgi. Ja i Goblin w
ka�dym razie co� by�my s�yszeli.
- S�dz�, �e masz racj� - odrzek�em. Ale nie czu�em si� przekonany. By� mo�e tak
do ko�ca nie chcia�em, aby wszyscy Schwytani nie �yli.
Zbli�ali�my si� do rampy, kt�ra prowadzi�a do bramy Wie�y. Po raz pierwszy
budowla zacz�a zdradza� jakie� oznaki �ycia. �o�nierze, poubierani jaskrawo jak
pawie, pojawili si� na wysokich blankach. Z bramy wypad� niewielki oddzia�,
po�piesznie przygotowuj�c uroczyste powitanie prawowitej w�adczyni. Jednooki
zagwizda� drwi�co na widok ich stroj�w.
Nie o�mieli�by si� ostatnim razem, kiedy tu by�.
Pochyli�em si� w jego stron� i szepn��em:
- B�d�cie ostro�ni. Sama wymy�li�a dla nich te ubiory, ch�opcy.
Mia�em nadziej�, �e chcieli tylko powita� Pani�, �e nie maj� �adnych bardziej
z�owrogich zamiar�w. To zale�y jakie wie�ci otrzymali z p�nocy. Czasami z�e
plotki w�drowa�y szybciej ni� wiatr.
- Bezczelno��, ch�opcy - powiedzia�em. - Zawsze bezczelni. B�d�cie zuchwali.
B�d�cie aroganccy. Nie dajcie im czasu do namys�u. - Spojrza�em na ciemne
wej�cie i g�o�no oznajmi�em: - Znaj� mnie tutaj.
- To w�a�nie mnie przera�a - pisn�� Goblin. A potem zachichota�.
Sylwetka Wie�y powoli zaczyna�a dominowa� w otaczaj�cym krajobrazie. Murgen,
kt�ry nigdy dot�d jej nie widzia�, otworzy� usta, pogr��ony w zadziwieniu. Otto
i Hagop starali si� wygl�da� tak, jakby kamienny kolos nie sprawia� na nich
najmniejszego wra�enia. Goblin i Jednooki byli zbyt zaj�ci, aby zwraca� na ni�
uwag�. Pani za�, oczywi�cie, nie mia�a powod�w do szczeg�lnych wzrusze�. Sama
zbudowa�a to architektoniczne monstrum w czasach, gdy by�a jednocze�nie i
wi�ksza, i mniejsza ni� teraz.
Skupi�em si� ca�kowicie na wczuciu w rol�, jak� zamierza�em odegra�. Rozpozna�em
pu�kownika stoj�cego na czele oddzia�u powitalnego. Nasze drogi skrzy�owa�y si�,
kiedy poprzednim razem los zawi�d� mnie do Wie�y. Uczucia, jakie wobec siebie
�ywili�my, w najlepszym razie okre�li� mo�na by�o jako ambiwalentne.
On mnie r�wnie� rozpozna�. By� najwyra�niej zbity z tropu. Pani i ja opu�cili�my
razem Wie�� dobrze ponad rok temu.
- Jak si� pan miewa, pu�kowniku? - zapyta�em, przywo�uj�c na twarz szeroki,
przyjacielski u�miech. - Na koniec wr�cili�my. Misja sko�czy�a si� sukcesem.
Spojrza� na Pani�. Ja post�pi�em podobnie, rzuci�em jej kr�tkie spojrzenie z
ukosa. Teraz by�a jej kolej.
Przybra�a sw� najbardziej aroganck� min�. M�g�bym teraz przysi�c, �e jest
diab�em wcielonym, nawiedzaj�cym t� Wie�� - c�, kiedy� rzeczywi�cie nim by�a.
Charakter nie ginie, kiedy cz�owiek traci sw� pot�g�. Czy� nie?
Wygl�da�o na to, �e akceptuje moj� gr�. Westchn��em i przymkn��em na moment
oczy, gdy Stra� Wie�y wita�a swego suzerena.
Wierzy�em jej. Ale zawsze s� jakie� zastrze�enia. Nie jeste� w stanie
przewidzie�, jak zachowaj� si� inni ludzie. W szczeg�lno�ci ci bardziej
zdesperowani.
Zawsze istnia�a mo�liwo��, �e zechce powt�rnie przej�� imperium, ukry� si� w
sekretnej cz�ci Wie�y i pozwoli� swym poddanym ufa�, �e pozosta�a nie
zmieniona. Nic nie mog�o jej powstrzyma�, �eby nie spr�bowa�a.
Mog�a p�j�� t� drog� nawet w�wczas, gdy ju� dotrzyma danego mi s�owa i odda
Kroniki.
Moi towarzysze uwa�ali, �e tak w�a�nie post�pi. I obawiali si� pierwszego
rozkazu, kt�ry wyda jako imperatorowa restytuowanego cienia.
5. �A�CUCHY IMPERIUM
Pani dotrzyma�a swej obietnicy. W ci�gu kilku godzin od wej�cia do Wie�y mia�em
ju� w r�ku Kroniki, podczas gdy mieszka�cy wci�� byli przej�ci groz� jej
powrotu. Jednak...
- Chc� dalej jecha� z tob�, Konowa�.
To zdanie pad�o, gdy obserwowali�my zach�d s�o�ca z blank wie�y, drugiego
wieczoru po przyje�dzie.
Odpowiedzia�em, oczywi�cie, potokiem z�otoustej wymowy, godnym najlepszego
handlarza koni w okolicy.
- Eh... Eh... Ale....
Co� w tym rodzaju. Mistrz wys�awiania si� i celnych ripost. Dlaczego, do diab�a,
chcia�a to zrobi�? Tutaj, w Wie�y mia�a wszystko. Odrobina ostro�nego
szalbierstwa i mo�e sp�dzi� reszt� swego �ycia jako najpot�niejsza istota na
�wiecie. Dlaczego udawa� si� w podr� z band� zm�czonych, starych �o�nierzy,
kt�rzy nie wiedz� nawet dok�d jad�, ani dlaczego, a tylko tyle, �e musz� si�
posuwa� naprz�d, �eby co� - najpewniej ich sumienie - ich nie dopad�o.
- Nie mam tutaj ju� czego szuka� - powiedzia�a. Jakby to cokolwiek wyja�nia�o. -
Chc�... po prostu chc� si� przekona�, jak to jest by� zwyczajnym cz�owiekiem.
- Nie spodoba ci si�. Nawet w po�owie tak, jak bycie Pani�.
- Ale tego nigdy specjalnie nie lubi�am. Przynajmniej od czasu, kiedy ju� mia�am
to, czego chcia�am i przekona�am si�, na czym wszystko naprawd� polega. Nie
powiesz mi, �e nie mog� jecha�, nieprawda�?
�artowa�a? Nie. Nie powiem. W ka�dym razie rozumia�em, cho�by tylko
powierzchownie. Ale spodziewa�em si�, �e zrozumienie to pry�nie w chwili, gdy
ona ponownie zadomowi si� w Wie�y.
Wynikaj�ce st�d implikacje wprawi�y mnie w zmieszanie.
- Mog� jecha�?
- Je�li to jest to, czego chcesz.
- Jest pewien k�opot.
Czy� nie ma go zawsze, gdy w spraw� wmieszana jest kobieta?
- Nie mog� wyruszy� od razu. Pewne sprawy pokomplikowa�y si� tutaj. Potrzebuj�
kilku dni, aby wszystko rozwi�za�. Abym mog�a odjecha� z czystym sumieniem.
Nie spotka�y nas �adne z tych k�opot�w, jakich si� spodziewa�em. �aden z jej
ludzi nie o�mieli� si� przyjrze� jej bli�ej. Wobec otwartej bezczelno�ci cala
praca Jednookiego i Goblina stanowi�a bezcelowy wysi�ek. S�owo posz�o w �wiat:
Pani z powrotem jest u steru. Czarna Kompania jeszcze raz zdoby�a sobie jej
laski i ochron�. I to jej ludziom wystarczy�o.
Cudownie. Ale Opal znajdowa� si� jedynie w odleg�o�ci kilku tygodni jazdy. Z
Opalu kr�tka droga przez Morze Udr�ki do port�w znajduj�cych si� ju� poza
granicami imperium. Pogr��y�em si� w my�lach. Chcia�em wydosta� si� st�d, dop�ki
dopisywa�o nam szcz�cie.
- Rozumiesz, nieprawda�, Konowa�? To zajmie mi tylko kilka dni. Szczerze. Tylko
tyle, by uporz�dkowa� par� rzeczy. Imperium stanowi dobrze skonstruowan�
maszyn�, kt�ra pracuje g�adko, je�eli tylko prokonsulowie wierz�, �e kto� ni�
kieruje.
- W porz�dku. W porz�dku. Mo�emy poczeka� par� dni. Dop�ki tylko b�dziesz
trzyma� swych ludzi z dala od nas. I sama przez wi�kszo�� czasu te� b�dziesz si�
trzyma� z dala. Nie pozw�l im zbyt uwa�nie na ciebie patrze�.
- Nie zamierzam. Konowa�?
- No?
- Id� uczy� swego ojca dzieci robi�.
Zaskoczony, roze�mia�em si�. Z ka�d� chwil� stawa�a si� coraz bardziej ludzka. I
coraz bardziej zdolna, by �mia� si� z siebie. Mia�a dobre zamiary. Ale ten kto
rz�dzi imperium, staje si� niewolnikiem administracyjnych szczeg��w. Kilka dni
przesz�o i min�o. Potem jeszcze kilka. I jeszcze.
Mnie rozrywki dostarcza�y wycieczki do bibliotek Wie�y, poszukiwania w�r�d
starych dokument�w z epoki Dominacji lub nawet wcze�niejszych, rozpl�tywanie
poskr�canych nici dziej�w p�nocy; jednak dla reszty ch�opak�w by�y to trudne
dni. Nie pozostawa�o im nic do roboty, jak tylko stara� si� nie wchodzi� nikomu
w parad� i zamartwia� si�. Oraz szczu� na siebie Goblina i Jednookiego, cho�
niewiele z tego ostatnio wychodzi�o. Dla tych z nas, kt�rzy nie mieli talentu,
Wie�a by�a jedynie ciemn� stert� g�az�w, ale dla nich dwu stanowi�a wielk�,
pulsuj�c� maszyn� czar�w, wci�� zamieszkan� przez licznych adept�w ciemnej
sztuki. �yli w nie ko�cz�cej si� trwodze.
Jednooki znosi� to lepiej ni� Goblin. Czasami udawa�o mu si� wyrwa�, wtedy
jecha� na dawne pole bitwy, by tam �ciga� swe wspomnienia. Niekiedy jecha�em z
nim, na po�y przekonany, by skorzysta� z propozycji Pani i otworzy� kilka
starych grob�w.
- Wci�� niepokoi ci� kwestia tego, co si� naprawd� wydarzy�o? - zapyta� Jednooki
pewnego popo�udnia, gdy sta�em wsparty o kab��k zamocowany nad p�yt�, na kt�rej
by�o imi� i piecz�� Schwytanego, zwanego Cz�owiekiem Bez Twarzy. Ton g�osu
Jednookiego by� mniej wi�cej tak samo powa�ny, jak zazwyczaj.
- Nie ca�kiem - przyzna�em. - Cho� nie potrafi� zdoby� pewno�ci. Teraz wprawdzie
to nie ma ju� szczeg�lnego znaczenia, ale kiedy zastanawiam si� nad tym, co si�
tutaj zdarzy�o, w tym wszystkim nie ma wiele sensu. Chodzi o to, �e kiedy� by�o
inaczej. Wszystko wydawa�o si� takie nieuchronne. Wielkie zabijanie, kt�re
uwolni�o �wiat od gro�nych Buntownik�w oraz wi�kszo�ci Schwytanych,
pozostawiaj�c Pani woln� r�k� i jednocze�nie czyni�c z niej jedynego przeciwnika
Dominatora. Ale w kontek�cie p�niejszych wydarze�...
Jednooki zacz�� si� przechadza�, chc�c nie chc�c poszed�em za nim. Podszed� do
miejsca, kt�re w og�le nie by�o oznaczone, wyj�wszy map� jego pami�ci. W tym
miejscu le�a�a istota zwana forwalak�. Istota, kt�ra - by� mo�e - zabi�a jego
brata, dawno temu, kiedy pierwszy raz mieli�my do czynienia z Duszo�apem,
legatem Pani w Berylu. Forwalaka by� wampirycznym lamparto�akiem, �yj�cym
pierwotnie w d�ungli, gdzie Jednooki przyszed� na �wiat, gdzie� na po�udniu.
Schwytanie i wywarcie na nim pomsty zabra�o Jednookiemu rok.
- My�lisz o tym, jak trudno by�o pozby� si� Kulawca - powiedzia� g�osem pe�nym
zadumy. Wiedzia�em, �e przypomina sobie o czym�, co, jak s�dzi�em, wygna� dawno
ze swych my�li.
Nigdy nie zdobyli�my pewno�ci, �e Tam-Tama zabi� w�a�nie ten forwalaka, kt�ry
poni�s� za to kar�. Poniewa� w owym czasie Schwytana Duszo�ap wsp�pracowa�a
�ci�le z innym Schwytanym, zwanym Zmiennokszta�tnym, a by�y pewne przes�anki,
kt�re sugerowa�y, �e Zmienny r�wnie� m�g� by� owej nocy w Berylu. I wykorzysta�
posta� forwalaki, aby �ci�gn�� zag�ad� na rz�dz�c� rodzin� i tym samym, tanim
kosztem, zapewni� imperium kolejn� zdobycz.
Je�eli nawet Jednooki pom�ci� Tam-Tama na niew�a�ciwym stworzeniu, dzisiaj by�o
ju� o wiele za p�no na �zy. Zmienny sta� si� kolejn� ofiar� Bitwy pod Urokiem.
- My�l� o Kulawcu - przyzna�em si�. - Zabi�em go w tej gospodzie, Jednooki.
Zabi�em go na dobre. I gdyby nie pojawi� si� na powr�t, nie w�tpi�bym, �e nie
�yje.
- A co do nich nie masz w�tpliwo�ci? - czarodziej wskaza� r�k� na inne groby.
- Troch�.
- Chcesz przyj�� tutaj po nocy i rozkopa� jeden z nich?
- Jaki mia�oby to sens? Kto� b�dzie w grobie, ale nie b�dzie mo�liwo�ci
udowodnienia, �e nie jest to ten, kt�ry powinien.
- Zostali zabici przez pozosta�ych Schwytanych oraz przez cz�onk�w Kr�gu.
Istnieje wi�c pewna r�nica, wobec dzie�a takiego beztalencia jak ty.
Mia� na my�li brak talentu do czar�w.
- Wiem. To pozwala mi unikn�� obsesji w zwi�zku z ca�� t� spraw�. Wiedza, i� ci,
kt�rzy tego dokonali, naprawd� mieli wystarczaj�co du�o mocy, aby ich dopa��.
Jednooki wpatrywa� si� w ziemi�, gdzie kiedy� sta� krzy� z przybitym do niego
forwalak�. Po chwili zadr�a� i powr�ci� do rzeczywisto�ci.
- C�, teraz to nie ma znaczenia. Wszystko sta�o si� tak dawno temu, nawet je�li
w tym w�a�nie miejscu. A od tego miejsca znajdziemy si� dostatecznie daleko,
je�eli, oczywi�cie, kiedykolwiek si� st�d wydostaniemy.
Nasun�� sw�j sflacza�y czarny kapelusz na czo�o, aby os�oni� oczy przed s�o�cem
i spojrza� na Wie��. Byli�my obserwowani.
- Dlaczego ona chce jecha� z nami? To jest pytanie, kt�rego nie potrafi� sobie
przesta� zadawa�. C� j� do tego ci�gnie? - zastanawia�em si�.
Jednooki spojrza� na mnie z bezbrze�nym zdumieniem. Przesun�� kapelusz z
powrotem na ciemi�, wspar� d�onie na biodrach, zadar� g�ow� do g�ry, potem
pokr�ci� ni� z wolna.
- Konowa�. Czasami jeste� niemo�liwy. A dlaczego ty wa��sasz si� tutaj, czekaj�c
na ni�, zamiast zmyka� st�d, po�ykaj�c kolejne mile?
To by�o dobre pytanie, jego w�a�nie unika�em zawsze, gdy tylko zastanawia�em si�
nad ca�� spraw�.
- C�, s�dz�, �e w pewien spos�b j� lubi�, uwa�am te�, �e potrzebuje odrobiny
zwyk�ego �ycia. Ona jest w porz�dku. Powa�nie.
Kiedy odwraca� si� w stron� nie oznakowanego grobu, spostrzeg�em na jego twarzy
przelotny u�miech.
- Bez ciebie, Konowa�, �ycie nie by�oby nawet w po�owie tak zabawne.
Obserwowanie ba�aganu, jakiego jeste� w stanie narobi�, samo w sobie stanowi
znakomite �wiczenie. Kiedy b�dziemy mogli rusza�? Nie lubi� tego miejsca.
- Nie wiem. Jeszcze kilka dni. S� rzeczy, kt�re ona musi najpierw rozwi�za�.
- To w�a�nie powiedzia�e�...
Obawiam si�, �e musia�em by� nieco zgry�liwy.
- Dam ci zna�, kiedy.
Zdawa�o si�, i� nie nast�pi to nigdy. Dni mija�y. Pani by�a wci�� unieruchomiona
w sieci administracyjnego paj�ka.
Potem z prowincji zacz�y nap�ywa� wiadomo�ci, w odpowiedzi na edykty wydawane z
Wie�y. Ka�da domaga�a si� natychmiastowej uwagi.
Pozostawali�my zamkni�ci w tym strasznym miejscu ju� od dw�ch tygodni.
- Wyno�my si� st�d, do diab�a, Konowa� - domaga� si� Jednooki. - Moje nerwy ani
przez chwil� d�u�ej nie znios� tego miejsca.
- Zrozum, s� rzeczy, kt�re ona musi zrobi�.
- Zgodnie z tym, co m�wi�e�, s� rzeczy, kt�re my musimy zrobi�. Kto powiedzia�,
�e nasze sprawy maj� czeka�, a� ona za�atwi swoje?
A Goblin dos�ownie wlaz� na mnie. Obiema nogami.
- Od dwudziestu lat �yjemy z twoim mi�osnym za�lepieniem, Konowa� - szar�owa�. -
Poniewa� jest zabawne. Co�, co mo�e ci� rozerwa�, kiedy panuje nuda. Ale nie
jest to co�, za co mam zamiar da� si� zar�n��, to ci absolutnie przekl�cie
gwarantuj�. Nawet je�li ona zrobi z nas wszystkich marsza�k�w polnych.
Zd�awi�em atak gniewu. By�o to trudne, ale Goblin mia� racj�. Nie mia�em �adnego
interesu w czekaniu tutaj i wystawianiu wszystkich na �miertelne ryzyko. Im
d�u�ej czekali�my, tym bardziej by�o pewne, �e co�