Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 141 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
TYTU�: Pegaz
AUTOR: Henry Kuttner
OPRACOWAL :
[email protected]
-------------------------------------------------------------------------
Chc� wam opowiedzie� o Jimie Harrym Worthcie i o szkapie ze skrzyd�ami. Mn�stwo ludzi uwa�a teraz mity za zwyczajne bujdy na resorach, za bajki rozdmuchane przez starych, kt�rzy opowiadaj� je m�odym. Ka�dy kraj ma swoje legendy; na przyk�ad w Chinach s�ysza�em o smoczycach... Ale to nie na temat, bo ja chc� wam opowiedzie� o Jimie Harrym i zaczarowanym koniu, kt�rego sobie zdoby�. By� wysokim, chudym, ogorza�ym jak orzech ch�opakiem
o poci�g�ej twarzy, niezgrabnym, jak to wyrostek, gdy sta� nieruchomo, ale w ruchu pe�nym gracji niczym �rebi�. Worthowie mieli farm� w Imperial i Jim Harry tam dorasta�, tam uczy� si� chodzi� w codziennym kieracie i tam, sko�czywszy swoje lata, poszed� do szko�y. Kocha� konie. Umia� na nich je�dzi� i skwapliwie z tego korzysta� . Kraj tu rozleg�y i wielki. Dzieciak mo�e si� po�o�y� na plecach na ��tych zboczach i gapi� w niebo, kt�re jest wi�ksze od ca�ego �wiata. Mo�e tam tak le�e� i patrze� na dryfuj�ce chmury, dop�ki nie wyczuje p�du planety poprzez
wszech�wiat, i ma czas na rozmy�lanie. Jim Harry tak robi�, wiem to. Ch�opak mia� rozmarzone oczy, a jego stopy dotkni�te by�y ��dz� w��cz�gi. Z pocz�tku nie wiedzia�, co to takiego. Zwykle galopowa� na z�amanie karku po ca�ej okolicy i w�drowa� po niej, kiedy nie mia� konia. Potem, w szkole, nauczy� si� czyta� i Dolina sta�a si� dla niego wi�zieniem, tym gorszym, �e nie mia�a granic. To marzenie w jego oczach i te niespokojne stopy - tak,
tylko �e s� one dla cz�owieka przekle�stwem i b�ogos�awie�stwem zarazem. Ja to wiem. W�drujesz i co gorsza, czego� po drodze szukasz, a nie wiesz czego i mo�esz tego nigdy nie znale��.Starasz si� odpowiedzie� na pytanie: nie wiesz, co to za
pytanie: i w ko�cu pozostaje ono bez odpowiedzi. Kiedy si� w ko�cu zm�czysz, jeste� got�w si��� na s�o�cu i rozmy�la�, ale nie wtedy, kiedy jeste� m�ody. Tak wi�c m�ody Jim Har-ry du�o rozmy�la� i wiele czyta�, a w pewien z�y dzie� zapyta� o nag�, bezwodn� i star� g�r� Breadloaf wznosz�c� si� na po�udniu.
- Nikt tam nie �azi - odpar� Andy Worth, tata Jima
Harry'ego.
- Ale czy nikt nigdy tam nie poszed�?
Andy nie s�dzi�, aby tak by�o, ale musia� jecha� do miasteczka, �eby kupi� par� nowych siode�, tak wi�c rozmowa
w�a�ciwie na tym si� urwa�a. Sarah, matka Jima Harry'ego
nie wiedzia�a nic ponad to i poradzi�a ch�opcu, �eby nie zawraca� sobie g�owy takimi g�upstwami. A wi�c Jim Harry
wyszed� z domu ze starszym bratem Tomem, kt�ry zastawia�
sid�a i kt�ry wy�mia� tylko jego rozterki.
Ale prawdy dowiedzia� si� od Tante Rush, o kt�rej jedni
m�wili, �e jest paisano, inni, �e by�a kiedy� s�awn� kobiet� i widzia�a Europ�. Teraz mieszka�a w wal�cej si� chacie przy strumieniu, hodowa�a �winie i kury, by�a wied�m� o twarzy przypominaj�cej uschni�ty w�oski orzech.i oczach b�yszcz�cych jak granaty. Ludzie m�wili, �e jada�a szalej, i mo�e tak by�o. Tak czy inaczej, by�a samotn� staruch�, a poniewa� lubi�a towarzystwo, nauczy�a si� s�ucha� i przytakiwa�. Dzieciaki wpada�y do niej na godzink� pogaw�dzi�, a ona usi�owa�a przekupi� je skromnym pocz�stunkiem, byle tylko zosta�y d�u�ej. Jim Harry odwiedza� Tante Rush cz�sto, bo pozwala�a mu si� wygada� i nie �mia�a si� z niego, a jak ju�, to �yczliwie.
Tante Rush twierdzi�a, �e na szczycie g�ry Breadloaf
mo�e co� by�.
- Po mojemu, nikt nigdy tam nie by� - m�wi�a stara. -
Ci�ko si� tam wdrapa�, co, Jim? Nigdy si� tam nie wdrapywa�e�?
- Prawdopodobnie nic tam na szczycie nie ma. Tyle �e
to najwy�sze miejsce w promieniu wielu mil. Wida� stamt�d drog� przez Dolin�. - Ch�opiec odp�dzi� kwok�, kt�ra
przydrepta�a dzioba� jego znoszony but. - Mo�e nawet wida� Pacyfik.
- Tam po drodze s� g�ry, m�odzie�cze. Nigdy nie widzia�e� oceanu?
- By�em raz we Frisco z tat�. I dosta�em lanie, bo uciek�em i pojecha�em do Sausalito - wspina� si� na Tamalpais.
- Lubisz si� wspina�, co?
- Taak - przyzna�. - Lubi� wysokie miejsca. Powiedz,
s�ysza�a� kiedy� o Piegazie? - �le wym�wi� to s�owo, patrz�c w g�r�, na Breadloaf.
- Nie. A co to?
- Takie opowiadanie. O koniu ze skrzyd�ami. Podobno
�yje na g�rze, a w ka�dym razie sfruwa tam co jaki� czas. - O jednoro�cach to s�ysza�am - powiedzia�a z pow�tpiewaniem Tante Rush poruszaj�c w t� i z powrotem rozchwianym siekaczem. - Rogi to mog� koniowi wyrosn��,
ale skrzyd�a chyba nie bardzo. Po co by mu by�y?
- Nie wiem. - Jim Harry przekr�ci� si� na plecy i le�a�
w zielsku obserwuj�c chmury sun�ce w kierunku G�ry Breadloaf. Nie odzywa� si� przez jaki� czas; potem mrukn��
sennie: - Zastanawiam si�, czy na szczycie Breadloaf nie
ma czasem Pegaza.
- Nie by�abym zdziwiona - wymamrota�a zgodnie Tante Rush. - I tak nie znajdzie si� taki, co by powiedzia�, �e nie ma.
- Wydaje mi si�... a mo�e... - Jim Harry usiad�. -
Dzisiaj nie mam w�a�ciwie nic do roboty. Musz� tylko naprawi� stodo��, a to mo�e troch� zaczeka�. Chyba wdrapi�
si� na Breadloaf.
- Jest za gor�co - zaoponowa�a starucha wzdychaj�c.
- Jak troch� poczekasz, to upiek� kukurydzianych plack�w.
- Nie. - Wsta�, odszed� kawa�ek, ale zawr�ci�. - Masz
troch� cukru?
Tante Rush znalaz�a par� bry�ek, kt�re Jim Harry wrzuci�
do kieszeni farmerek. Potem ruszy� go�ci�cem. Kiedy znikn�� ju� z oczu, stara wybuchn�a nagle piskliwym, rechotliwym, starczym �miechem. - Ach te dzieciaki - wymrucza�a. - Te dzieciaki! - W r�ku zosta� jej kawa�ek cukru.
Wcisn�a go sobie do ust i zacz�a wolno �u�. - Ko� ze
skrzyd�ami! Te dzieciaki!
Ale Jim Harry podchodzi� pod G�r� Breadloaf i po chwili
spotka� �miesznego, powykr�canego, garbatego kar�a, kt�ry ku�tyka� �cie�k� podpieraj�c si� zakrzywionym kosturem.
Cz�owieczek spojrza� na Jima Harry'ego przenikliwie i powiedzia�: - S�ysz�, �e idziesz po skrzydlatego konia, ch�opcze.
Jim Harry poczu� si� dziwnie nieswojo i mia� ochot� zawr�ci� i uciec. Ale karze� wyci�gn�� swoj� zakrzywion� lask� i zagrodzi� mu drog�.
- Nie b�j si� mnie, m�odzie�cze - powiedzia�. - Jeste�
przecie� dwa razy wi�kszy ode mnie. A jeszcze nie przesta�e� rosn��.
Jim Harry wypi�� pier�, �eby m�niej wygl�da�, chocia�
wiedzia�, �e jest chudy nawet jak na sw�j wiek. -Nie znam pana - powiedzia�.
- Ale ja ju� ciebie widzia�em w miasteczku. A wi�c wy-
bra�e� si� szuka� Pegaza.
- Czy tak si� to imi� wymawia? - Jim Harry zarumieni�
si�, bo pomy�la�, �e karze� naigrywa si� z niego. - Wcale nie. Ja sobie tylko spaceruj�. .
G��boko osadzone oczy tamtego troch� posmutnia�y. -
Szybko si� uczysz, ch�opcze. Ju� obawiasz si� �mieszno�ci. Id� dalej, wejd� na Breadloaf; znajdziesz Pegaza. Ale jak, u diab�a, zamierzasz go dosi���? Nie da si� osiod�a�, ale b�dzie ci potrzebna uzda.
Jim Harry pomarkotnia� i zacz�� kre�li� czubkiem buta
wzory na piasku.
- No nic, wspinaj si� dalej, a ja wcale bym si� nie zdziwi�, gdyby� znalaz� jak�� uzd� gdzie� na skale. Ale nie zapominaj , �e Pegaz nale�y do nieba. Stanie si� twoimi stopami i zabierze ci� hen, daleko; stanie si� twoimi oczami i ujrzysz cudowne rzeczy. Ale nie pozw�l mu d�ugo pozostawa� na
ziemi.
Te ostatnie s�owa �cich�y w oddali niczym poszept wiatru. Kiedy Jim Harry podni�s� wzrok, cz�owieczka nie by�o, chocia� gdzie� z do�u dolatywa�o postukiwanie jego laski.
Ch�opca kusi�o, �eby zej�� w d� po jego �ladach, bo by�
wra�liwy na kpiny. Ale potem spojrza� w g�r� i zobaczy�
wierzcho�ek G�ry Breadloaf i ju� nie potrafi� si� powstrzyma�. I dziwna rzecz, ale po przej�ciu oko�o p� kilometra Jim Harry ujrza� paradn� uzd� le��c� na skale, tu� obok
�cie�ki. Z pocz�tku troch� si� przestraszy�, ale zaraz ruszy� dalej pod g�r�, zabieraj�c ze sob� uzd� i zachodz�c w g�ow�, kim by� karze�.
Droga na szczyt by�a trudna. Jim Harry krwawi� w kilku
miejscach, a jego farmerki znajdowa�y si� w op�akanym stanie, kiedy wreszcie wdrapa� si� na gra� i stoczy� po trawiastym zboczu. Wsta� i obejrza� si� dooko�a. Wierzcho�ek nie by� zbyt rozleg�y; mia� kszta�t spodka poro�ni�tego bujn� traw�, a w znajduj�cym si� po�rodku zag��bieniu utworzy�a si� sadzawka deszcz�wki. Ros�o tam troch� krzak�w, ale nigdzie nie by�o �ladu konia, ani skrzydlatego, ani �adnego innego.
Jim Harry podszed� wi�c do kraw�dzi i wyjrza� na rozpo�cieraj�cy si� pod nim �wiat. Dolina Imperial wydawa�a si� ma�a i nierzeczywista na tle niebieskawego pasma g�rskiego rysuj�cego si� na zachodzie. Za nim pi�trzy�y si� przykryte bia�ymi czapami g�ry Sierra. A podmuchy wiatru, kt�re czu� na sobie, na pewno nie zrodzi�y si� w p�ucach ziemskiej istoty.
Jima Harry'ego zaczyna�y �wierzbi� stopy i zapragn�� ruszy� pieszo poprzez powietrze na zach�d, za te widmowe,
zamglone dale i w drug� stron�, nad Sierr�. I na p�noc,
tam gdzie �nie�ne krainy, i na po�udnie, gdzie Meksyk i Panama; cud, �e Jim Harry w tym podnieceniu nie przekroczy� kraw�dzi szczytu, nie spad� i nie zabi� si�. Ale co� kaza�o mu spojrze� w g�r�, a tam, na niebie, pojawi�a si� plamka, kt�ra ros�a w oczach.
Mo�e to marzenie w oczach ch�opca spowodowa�o, �e
rozpozna� Pegaza. W ka�dym razie zbieg� na d� do sadzawki i rozrzuci� tam kilka bry�ek cukru, a potem wysypa� okruszkami �cie�ynk� do najbli�szych zaro�li. Schowa� si� w tych zaro�lach i czeka�. Nadlecia� Pegaz.
Och, ten ko� wprawi�by w zachwyt samego Boga! By� to rumak o dumnie wygi�tej szyi i wspania�ych chrapach, pokryty bia�� sier�ci� skrz�c� si� niczym same gwiazdy, z grzyw� faluj�c� jak jutrzenka i z oczyma, kt�re potrafi�y by� czerwone jak szalej�cy p�omie�, to znowu �agodne i wilgotne jak u dziecka. Bo�e, cz�owiek m�g� umrze� ujrzawszy Pegaza i uwa�a� si� za bardzo szcz�liwego. I te skrzyd�a u ogiera! Rozpo�ciera�y si� od bark�w bia�e jak pi�ra czapli, mocarne i po�yskuj�ce w s�o�cu. Nadlatywa� zataczaj�c kr�gi. Kr��y� to opadaj�c, to podrywaj�c si� p�ochliwie w g�r�, bia�y na tle b��kitu, a� w ko�cu wyl�dowa� obok sadzawki lekko niczym wr�bel, sk�adaj�c wielkie skrzyd�a i bij�c kopytami w ziemi�. Popi� z umiarem deszcz�wki, poskuba� trawy i zacz�� bryka� wierzgaj�c zadnimi nogami jak �rebak i r��c rado�nie, jak to konie, i si�gaj�c za siebie pi�knym �bem, �eby skuba� pierzaste skrzyd�a, a Jim Harry obserwowa� to wszystko jak we �nie. W ko�cu znowu zabra� si� do skubania trawy i natrafi� na cukier. By� mo�e pomyli� go z ambrozj�. W ka�dym razie
zasmakowa� w s�odyczy i zbli�y� si� jej tropem do krzaka, za kt�rym czai� si� Jim Hairy. Tam chcia� zawr�ci�, ale by�o ju� za p�no. Ch�opiec zarzuci� uzd� i kiedy Pegaz rozpostar� skrzyd�a do lotu, Jim Harry wskoczy� mu na grzbiet i znalaz� si� w powietrzu! I wielki ogier pomkn�� w g�r� jak rakieta, a ch�opiec wyczuwa� udami dr�enie jego mi�ni. Skrzyd�a bi�y powietrze z grzmotem pioruna. Pegaz odrzuci� w ty� �eb i wyda� z siebie krzyk: og�asza� �wiatu swoje zdumienie i gniew, a grzywa uderzy�a Jima Harry'ego w twarz i rozkrwawi�a mu nos. Ale on dzier�y� mocno lejce owini�te wok� br�zowych pi�ci. Napina� silne uda. I tylko archanio� Gabriel ze swym ognistym mieczem m�g�by teraz wysadzi� Jima Harry'ego z jego miejsca. Wiatr przeszed� w wichur�. Pegaz kozio�kowa� w powietrzu. Jim Harry obj�� ramionami ko�sk� szyj� i przywar� do niej mocno. Nie dawa� si� zrzuci�. Spogl�daj�c w d�, si�ga� wzrokiem a� za Sierr� i widzia� Pacyfik.
I sta�a si� rzecz dziwna. Pegaz, b�d�c koniem, przepada�
za cukrem, a poniewa� by� czym� wi�cej ni� zwyk�y ko�,
wykazywa� te� ponadprzeci�tn� inteligencj�. Tak wi�c ni
mniej , ni wi�cej uspokoi� si� i szybuj �c lotem �lizgowym z rozpostartymi szeroko skrzyd�ami tr�ci� nosem kiesze�
Jima Harry'ego, w kt�rej wyczu� cukier.
Z pocz�tku ch�opiec nie zrozumia�. Potem wyj�� smako-
�yk i podsun�� go rumakowi. Poklepa� aksamitny pysk, po-
g�adzi� d�oni� warg� konia i pokocha� go. A kiedy cukier si� sko�czy�, Pegaz wydawa� si� ju� dostatecznie okie�znany.
Pozwala� Jimowi Harry'emu kierowa� sob�, jakby od uro-
dzenia sposobiono go do chodzenia w uprz�y. A mnie brak
i s��w, i talentu, by opowiedzie� o tym locie poprzez b��kit, a co my�la� i co czu� Jim Harry nie musz� chyba m�wi�.
Ale w ko�cu s�o�ce schyli�o si� ku zachodowi i Jim Harry
postanowi� wraca� do domu. I tak by� ju� sp�niony,
a chcia� pokaza� Pegaza ojcu, matce i bratu. Tak wi�c zacz�-li zni�a� lot i oddala� si� od Breadloaf, a� ujrzeli pod sob� zabudowania farmy.
Jednak w domu nie zasta� nikogo. Ca�a rodzina wybra�a si� do miasteczka, bo by� to sobotni wiecz�r. Zabrali ze sob� na-wet parobka. Jim Harry nie bardzo wiedzia�, co pocz�� z Pega-zem, a nie chcia� go zamyka� w stajni; Pegaz nie zni�s�by jej odoru. W ko�cu pu�ci� skrzydlatego konia na pastwisko uwi�-zuj�c go na d�ugiej linie. Potem wszed� do domu.
Jeszcze tego samego wieczora odby� kr�tk� przeja�d�k�
na Pegazie, z kt�rej wr�ci� oko�o dziesi�tej i od razu po�o�y� si� do ��ka, bo by� bardzo zm�czony i wyczerpany. Nie s�y-sza�, jak rodzina wr�ci�a, a oni nie zauwa�yli w ciemno�-
ciach Pegaza.
Jim Harry obudzi� si� o �wicie potrz�sany przez bladego
i zdenerwowanego ojca. Stary Andy Worth zna� si� na ko-
niach i wiedzia�, �e Pegaz nie ma prawa istnie�. A jednak na p�nocnym pastwisku znajdowa� si� ogier ze skrzyd�ami i za ka�dym razem, kiedy Andy pr�bowa� podej�� do niego bli-
�ej, zwierz� wzlatywa�o w powietrze jak ptak.
- On jest m�j - powiedzia� Jim Harry. - Z�apa�em go
wczoraj na Breadloaf.
- Bo�e Wszechmog�cy - j�kn�� Andy. - Taki cudak
musi do kogo� nale�e�. Wci�gaj spodnie i chod� ze mn�.
Poszli na pastwisko, a Pegaz, kt�ry w nocy zerwa� si�
z liny, wzbi� si� w g�r� wlok�c j� za sob� jak ogon. Jim Har-ry poczu� si� okropnie. Mia� wra�enie, �e traci praw� r�k�. - Zawo�aj go - poradzi� Andy. - Mo�e do ciebie
przyj dzie.
Jim Harry pos�ucha� ojca. Pegaz osiad� na ziemi i przebie-raj�c nerwowo nogami nie spuszcza� czujnego oka z Andy'ego. - Z�ap za uzd� - powiedzia� stary. - O, tak. Teraz...
ej, trzymaj go! - Bo w tym momencie Pegaz szarpn�� si�
poci�gaj�c za sob� Jima Harry'ego. - Nie da mi do siebie
podej��, co? No nic, nauczy si�. - Andy ogl�da� konia fa-
chowym okiem.
- Rzeczywi�cie, s� prawdziwe. Nigdy o takim czym� nie
s�ysza�em. Gadaj teraz, co si� wczoraj wydarzy�o, Jimie
Harry, i nie wciskaj mi �adnej ciemnoty.
Jim Harry opowiedzia� ojcu wszystko. Andy wierzy�, w co
chcia�. - Nie wypal� zwierzakowi �adnego pi�tna. Zapro-
wad� go do stajni. P�jd� po troch� cukru.
- Nie chc� go wprowadza� do stajni - zacz�� Jim Har-
ry, ale za pyskowanie dosta� tylko w ucho.
Nie bacz�c na jego sprzeciwy umie�cili Pegaza w stajni
i zdrowo si� napocili, zanim uda�o si� im go uspokoi�. Ob-tar� sobie skrzyd�a o �ciany boksu, trzepocz�c nimi przez chwil� jak l;urczak w klatce. Andy kaza� Jimowi Harry'emu sp�ta� go bardzo starannie rzemieniami, a za protesty ch�o-piec zarobi� par� szturcha�c�w. Potem poszli do domu po
Sarah, Toma i parobka Bucka.
Jim Harry powinien odczuwa� podniecenie perspektyw�
pokazania im Pegaza, ale wcale go nie odczuwa�. Ko� wy-
gl�da� w stajni inaczej. Potrz�sa� �bem, marszczy� nozdrza podra�nione panuj�cym tam smrodem. Ba�y si� go te� inne
konie.
- Jad� po doktora Westa - oznajmi� Andy pocieraj�c
zaro�ni�t� brod�. - On si� pozna, czy to jaki� szwindel, czy nie. Chocia� po prawdzie, nie widz� tu �adnego szwindlu.
Doktor West, weterynarz, stwierdzi�, �e Pegaz jest wybry-
kiem natury. On te� nigdy o czym� takim nie s�ysza�, ale wi-dzia� ju� dwug�owe ciel�, a raz kobieta z s�siedniego okr�gu urodzi�a dziecko z g�ow� koz�a. Doktor West mrugn�� na
Andy'ego i t�umaczy� mu co� p�g�osem na stronie, zerkaj�c co chwila na Sarah, kt�ra sta�a p�przytomna z boku gapi�c si� na Pegaza. Jim Harry nastawia� ucha, ale od niekt�rych rzeczy, jakie us�ysza�, zrobi�o mu si� s�abo. Jego brat Tom sta� z roz-dziawion� g�b�, z trudem �api�c powietrze. A smr�d panuj�cy w stajni by� wszechobecny. To by�o wstr�tne.
Nie wida� by�o, �eby kto� zdawa� sobie spraw�, �e Pegaz
nale�y do Jima Harry'ego ani �e Jim Harry nale�y do Pega-
za. Uszy jeszcze go piek�y od ci�kiej r�ki ojca. Od matki te� nie m�g� oczekiwa� pomocy; ma�o nie zemdla�a dowie-
dziawszy si�, �e Jim Harry szybowa� w powietrzu na skrzyd-latym koniu.
Powiedzia�a, �e to nie jest normalne.
- Ale takie stworzenia musz� mie� w�a�ciciela - upiera�
si� Andy.
- Je�li tak jest, us�yszysz o tym. Ta szkapa to kopalnia
pieni�dzy - powiedzia� doktor West obrzucaj�c Pegaza po-
��dliwym spojrzeniem. - Nie chcesz go sprzeda�, co?
- Nie, na Boga. Ja chc�... no nie wiem. Mo�e wypo�y-
cz� go do Zoo, albo co� w tym rodzaju. Id� o zak�ad, �e jest wart kup� forsy.
Jim Harry podbieg� do Pegaza i stan�� przed boksem. -
On j est m�j . Nie oddam go wam.. .
- Nie m�w do mnie takim tonem - mrukn�� Andy. -
Co by� z nim robi�? Skr�cisz ten sw�j durny kark i cud, �e jeszcze tego nie zrobi�e�. Zostawia� konia na ca�� noc na pa-stwisku z urwan� lin�. Cud, �e nie zwia�.
- O rany, to on umie lata�? - dopytywa� si� Tom. Dok-
tor West te� popatrzy� pytaj�co.
- Jasne, �e umie. Sam widzia�em. - Andy chcia� po-
dej�� do boksu, ale da� spok�j, kiedy Pegaz szarpn�� si� do ty�u i stan�� d�ba parskaj�c. - Doktorze, chcia�bym, �eby� pan wys�a� z miasta w moim imieniu par� telegram�w.
- Na pewno nie chcesz go sprzeda�...
Ale Andy nie nosi� si� z zamiarem sprzeda�y i telegramy
do rozmaitych ludzi zosta�y wys�ane. Odpowiedzi nie nade-
sz�o wiele. Nikt nie wierzy� w skrzydlatego konia. Pachnia�o to jeszcze jednym szachrajstwem, jakich pe�no w cyrku Bar-numa. Z Los Angeles przyjecha� pewien m�czyzna zbada�
spraw� na miejscu, ale nawet on nie wyra�a� ch�c:i zakupie-nia albo wypo�yczenia Pegaza do swojego cyrku.
- Tak, widz�, �e jest prawdziwy - powiedzia� zaintry-
gowany - ale kto w to, u licha, uwierzy? Zaraz podni�s�by si� krzyk, �e to kant. Gdyby�my rozreklamowali skrzydlate-go konia i pokazali ludziom szkap� z guzami na grzbiecie, nie mieliby pretensji. Ale to... on jest za prawdziwy. Publi-ka nigdy by w to nie uwierzy�a. Pos�dziliby nas, �e dokleili�-my te skrzyd�a. To za oczywiste, �eby by�o prawd.ziwe.
- Mogliby�cie go pu�ci�, �eby �obie polata� w k�ko -
2asugerowa� Andy. - To by by� dow�d, �e j est prawdziwy.
- A b�dzie lata� uwi�zany na linie?
Andy kaza� ju� Jimowi Harry'emu przeprowadzi� tak�
pr�b�, ale nic z tego nie wysz�o. - No nie. Ale mo�na go
dosiada� - jest nie�le uje�d�ony.
- Za �adne skarby nie wsiad�bym na niego! Nie zrobi�by
tego nawet akrobata od trapeza. Cz�owieku, to� to by by�o samob�jstwo. Porozmawiam o tym z szefem, ale to niewiele
da. Chyba �eby wyskuba� wszystkie pi�ra ze skrzyde�. Mo�e wtedy ludzie by to prze�kn�li.
Jim Harry pods�uchiwa� przez dziur� po s�ku i ca�y dr�a�. Kiedy m�czyzna odjecha�, zagadn�� ojca.
- Nie zrobisz tego, prawda? Je�li oskuba� Pegaza z pi�r... - Nie - odpowiedzia� z roztargnieniem Andy. - Pos�u-
e�iaj, Jimie Harry, chcia�bym, �eby� sprawdzi�, jak ten ko� potrafi biega�. Nie lata� - zwyczajnie biega� po ziemi. A po-zw�l mu tylko podfrun��, to z�oj� ci� na kwa�ne jab�ko.
Jim Harry by� wniebowzi�ty, �e nadarza si� okazj a odzys-
konia Pegaza. Ko� by� r�czy. Gna� wok� p�nocnego pa-
stwiska jak b�yskawica; skrzyd�a po�o�y� po sobie, a spod kopyt tryska�a mu ziemia. Andy, kt�ry obserwowa� pr�bn�
jazd� siedz�c na ogrodzeniu z drewnianych bali, zdj�� z g�o-wy s�omkowy kapelusz i wachlowa� si� nim. -
D�bra jest - zawo�a� w ko�cu. Wytrzyj go i zaprowad� do
staijni.
Nazajutrz Andy wys�a� nast�pne telegramy i �ci�gn�� na
farm� cz�owieka, kt�ry mia� zmierzy� Pegazowi czas na sto-perze. Potem obaj naradzali si� ze sob� jaki� czas.
- Do uszu Jima Harry'ego dociera�y strz�py tej rozmo-
wy. - W ka�dym razie jest wi�cej wart... cyrki prze�ywaj� lstyzys.:. szybciej ni� Okr�t Wojenny... ale nie mo�esz
pan...
Spojrzeli obaj konspiracyjnie na Jima Harry'ego i odeszli dalej .
zjechanymi oponami na zakr�tach. Buck, barczysty, mruko-
waty gbur, nie odzywa� si� wiele.
- Mamy mn�stwo siode� - powiedzia� Jim Harry nie
mog�c znale�� sobie miejsca na po�amanych spr�ynach. -
Po co nam wi�cej? I po co ja mam z tob� jecha�?
- R�b, co ci ka�e stary - burkn�� Buck mocuj�c si� z
peda�em hamulca, kt�ry zaklinowa� si� w otworze pod�ogi.
Po prawej mieli pionowe urwisko opadaj �ce w bezdenn�
przepa��. Po lewej wznosi�o si� strome zbocze. Zagotowa�a si� woda w ch�odnicy i w tej samej chwili wyszli z zakr�tu na prost� i ujrzeli pokr�conego kar�a stoj�cego przy drodze
i �ciskaj�cego w wielkich d�oniach zakrzywiony kostur.
Jim Harry pozna� cz�owieczka. Kaza� si� Buckowi zatrzy-
ma�, ale parobek wymamrota� tylko przekle�stwo pod adre-
sem autostopowicz�w i jecha� dalej. Nie ujecha� jednak da-leko, bo silnik zgas� i zablokowa�y si� na drodze hamulce. Karze� zawo�a� do Jima Harry'ego.
- Robi� co� niedobrego Pegazowi, ch�opcze - powie-
dzia�. - Wys�ali ci� do miasteczka, �eby si� ciebie pozby�. Serce uciek�o Jimowi Harry'emu w pi�ty. - Co oni ro-
bi�? - spyta�.
- Tw�j ojciec chce zrobi� z Pegaza konia wy�cigowego.
Jest r�czy, jak wiesz, i wi�cej z tego pieni�dzy ni� z cyrku. Ale nikt nie dopu�ci�by skrzydlatego konia do gonitwy,
a wi�c do twojego ojca przyjecha� dokt�r West i zamierzaj� przeprowadzi� operacj� obci�cia skrzyde�. To dlatego wys�a-li ci� do miasteczka. Pegaz umrze od tego, ch�opcze...
- Stul pysk! - wrzasn�� Buck i pos�a� kar�owi wulgarne
przekle�stwo. Wyskoczy� te� zaraz z samochodu i rzuci� si� na tamtego z podniesion� pi�ci�. Jim Harry wiedzia� ju�, jak Buck nokautuje ludzi t� gromi�c� r�k�, krzykn�� wi�c
ostrzegawczo i usi�owa� wygramoli� si� z Forda. Ale farmer-1ei zaczepi�y mu si� o pop�kane spr�yny stercz�ce z siedze-riia.
Jednak pomoc Jima Harry'ego nie by�a potrzebna. Karze�
odni�s� tylko sw�j zakrzywiony kostur i zdzieli� nim Buc-Wszystko to zaniepokoi�o ch�opca. Poszed� do stajni,
gdzie Tom nadaremnie usi�owa� zbli�y� si� do Pegaza.
- Ale narowisty - powiedzia� Tom. - Trzeba go uje�-
dzi�. Ja te� to potrafi�.
Jimowi Harry'emu stan�y przed oczami ostrogi i baty,
i poblad�. Wda� si� z Tomem w sprzeczk� i starszy brat wy-szed� w ko�cu ze stajni roze�lony. Jim Harry nakarmi� wte-dy Pegaza cukrem i wyszczotkowa� go pieczo�owicie, a po-
tem wymiesza� mu papk� z otr�b�w i nala� �wie�ej desz-
cz�wki.
Skrzydlaty ko� opad� z si�. Jego oko straci�o sw�j b�ysk, a dumna szyja nie wygina�a si� ju� szlachetnym �ukiem. Pe-gaz wepchn�� Jimowi Harry'emu nos pod pach� i napiera�
na�, j akby zapraszaj �c do przej a�d�ki.
- Wiem, te� bym chcia�. Ale nie mog�. Tata da�by mi
w sk�r�. �a�uj�, �e ci� tu przyprowadzi�em, Pegazie. Wy-
pu�ci�bym ci� od razu, gdyby... - Ale to nic by nie da-
�o. Andy kaza�by Jimowi Harry'emu przywo�a� z powro-
tem skrzydlatego konia, a Pegaz by prawdopodobnie pos�u-
cha� swojego przybranego pana. Jimowi Harry'emu przy-
pomnia�a si� g�ra Breadloaf i lot z wiatrem w zawody,
i usiad� w boksie, i porycza� si� jak dziecko. Ale to te� nic nie da�o.
Up�yn�o kilka tygodni i Andy zacz�� sprawia� wra�enie
coraz bardziej ponurego i rozdra�nionego. Tom molestowa�
go bez ustanku, �eby pozwoli� mu uj e�dzi� Pegaza, a�
w ko�cu oberwa� ci�k� r�k� ojca tak, �e rozci�gn�� si� na ziemi jak d�ugi. Sarah w�a�ciwie si� nie wtr�ca�a, ale wyko-rzystywa�a ka�dy pretekst, by nie dopu�ci� Jima Harry'ego do konia. Wiedzia�a, �e nic dobrego z tego nie wyniknie.
Ko� by� wybrykiem natury, i to wybrykiem niebezpiecznym,
i ch�opcu l�g�y si� przez niego w g�owie r�ne zwariowane pomys�y. A i bez tego by� dostatecznie zbzikowany.
No i pewnego dnia Andy wys�a� Jima Harry'ego z Buc-
kiem do miasteczka i z jakiego� powodu wybrali poln� drog� wij�c� si� przez g�ry. Stary Ford zgrzyta�, sapa� i popiskiwa� ka. Nie wygl�da�o to na silny cios; mimo to pod Buckiem
ugi�y si� nogi i pad� jak ra�ony piorunem.
- �yje - powiedzia� karze�. - Jest tylko og�uszony.
A ty lepiej wracaj do domu, ch�opcze. Wydaje mi si�, �e sa-moch�d b�dzie teraz dzia�a�. M�wi�em ci, �eby� nie poz-
wala� Pegazowi d�ugo pozostawa� na ziemi. On nale�y do
nieba.
Jim Harry w�lizgn�� si� za kierownic� i pr�bowa� urucho-
mi� silnik. Zaskoczy� bez wi�kszych k�opot�w. Hamulce te� nie by�y ju� zablokowane. Jim Harry z pewn� trudno�ci� za-wr�ci� w�z na w�skiej drodze i pu�ci� si� na z�amanie karku w drog� powrotn� do domu.
Cud, �e si� nie zabi�. Dziwne w tym wszystkim by�o to, �e przejecha� bez szwanku przez g�ry i nic si� nie wydarzy�o, dop�ki nie zbli�y� si� do domu. Nad rowem irygacyjnym
biegn�cym wzd�u� drogi przerzucony by� mostek z surowych
desek; w swych najlepszych czasach by� rozchwiany. Jim
Harry wszed� w zakr�t ze zbyt du�� szybko�ci�, lewa przed-nia opona uderzy�a w co� i p�k�a. Ford wpad� w po�lizg
i spad� z mostka. Nie by�o tam zbyt wysoko, a woda ledwie ciurka�a rowem, ale samoch�d przewr�ci� si� i z�o�y� jak
akordeon. Jima Harry'ego zamroczy�o na jak�� minut�.
Ocuci� go straszny b�l.
Le�a� we wraku, a jego prawa stopa by�a jednym pulsuj�-
cym splotem b�lu. Wydawa�o mu si�, �e jest przygnieciona
pod samochodem i rzeczywi�cie tkwi�a zmia�d�ona mi�dzy
metalem a g�azem zarytym w b�ocku. Gdyby samoch�d nie
osiad� i nie zsun�� si� troszk�, Jim Harry m�g�by tam tak le-�e� a� do nadej�cia pomocy. A najwyra�niej nikt nie s�ysza� �omotu, bo w stajni przera�liwie r�a� ko�.
Jim Harry poczu� sw�d spalenizny. Stop� mia� ju� woln�
i usi�owa� wsta�. Ale nie m�g�. Poczo�ga� si� wi�c przez b�o-to i wgramoli� jako� na pochy�y brzeg rowu. Spojrza� na-
reszcie na stop�, kt�r� wl�k� za sob�.
No tak, to ju� nie by�a stopa. Nie pom�g�by tu �aden chi-
rurg. Jim Harry m�g�by si� jednak w ko�cu nauczy� pos�u-
giwania szczud�em. Ale przypomnijcie sobi� ��dz� w��cz�gi, jaka tkwi�a w jego stopach, i nic w tym dziwnego, �e Jim
Harry chcia� ju� zawr�ci� do rowu i rozwali� sobie g�ow�
o kawa� poszarpanej blachy, kt�ry wci�� tam stercza�.
Nie uczynil tego j ednak, tylko krzykn�� .
Wrzawa w stodole ucich�a, jakby no�em uci��. Potem pod
niebo wzbi� si� alarmuj�cy, oszala�y ryk. Czy s�yszeli�cie kiedykolwiek ko�ski kwik? Nie ma niczego podobnego na
tym ziemskim padole. Kwicza� Pegaz i darli si� ludzie zgro-madzeni w stodole. Rozleg� si� trzask �amanego drewna'i tu-pot chy�ych :kopyt. Wrota stajni rozwar�y si� z impetem;
przez sekund� zamajaczy�a w nich sylwetka uniesionego na
tylnych nogach skrzydlatego �onia, ca�ego bia�ego, stoj�ce-go d�ba, wierzgaj �cego w powietrzu kopytami; nozdrza mia� czerwone, rozszerzone.
Jaki� cz�owiek wrzeszcza� z b�lu; inny kl�� szpetnie.
Pegaz, wlok�c za sob� porwane rzemienie i p�kni�ty �a�-
cuch, pu�ci� si� jak burza przez ��k�. Rozpostar� w biegu skrzyd�a i krzykn�� z b�lu. Jedno pot�ne skrzyd�o zbryzga-ne by�o krwi�.
Wzbi� si� w powietrze, zatoczy� ko�o i zni�y� lot kieruj�c si� na Jima Harry'ego. Wyl�dowa� lekko jak pi�rko obok le-��cego ch�opca. Pochyli� �eb i tr�ci� Jima Harry'ego w twarz aksamitnym pyskiem. M�odzieniec wyci�gn�� ramiona i ob-
j�� nimi siln� szyj� zwierz�cia.
Nadbiegali ludzie. - Trzymaj go!... Co si� sta�o?... Nie
puszczaj go!
Jim Harry spojrza� Pegazowi w oczy i cz�owiek z koniem
zrozumieli si� bez s��w. Ch�opiec wsta� podci�gaj�c si� na d�ugiej grzywie; zacisn�� z�by, �eby nie krzycze� z b�lu. A Pegaz ukl�k�, �eby Jim Harry m�g� wdrapa� si� na jego szeroki grzbiet. Lejc nie by�o, ale nie by�y potrzebne.
Gdy biegn�cy ludzie byli ju� blisko, Pegaz odbi� si� od
ziemi. Wzlecia� w g�r� oszcz�dzaj�c troch� jedno skrzyd�o, ale z ch�opcem na grzbiecie, zdawa�o si�, znalaz� w sobie nowe si�y. Jim Harry trzyma� si� grzywy. Spojrza� w d�
i zobaczy� malej�c� coraz bardziej farm�. Zobaczy� t� G�r� Breadloaf na wschodzie, a jeszcze dalej na wsch�d Sierr�. - Wy�ej - wyszepta�. - Wy�ej, Pegazie.
Jego wzrok si�ga� ju� za Sierr�. Widzia� Pacyfik. Ostry
wiatr �agodzi� pal�cy b�l w zmia�d�onej stopie. Po obu jego stronach wznosi�y si� miarowo i opada�y wielkie skrzyd�a. Wy�ej . .
Pegaz odrzuci� w ty� �eb i odpowiedzia�. Wznosili si� szy-buj�c na wiatrach i nie by�o ju� wida� farmy, a g�ra Brea-dloaf ledwie majaczy�a w dole i Dolina nie wydawa�a si� ju� tak ogromna.
I wtedy, o dziwo, przem�wi� pokr�cony, stary karze�,
chocia� Jim Harry nigdzie go nie widzia�.
- Pami�taj, co ci powiedzia�em, ch�opcze. Pegaz stanie
si� twoimi stopami i zabierze ci� hen, daleko; stanie si� two-imi oczami i ujrzysz cudowne rzeczy. Ale nie dopu��, by po-zostawa� d�ugo na ziemi.
- Nie dopuszcz� - obieca� Jim Harry.
- Nigdy ju� nie zni�aj lotu, Pegazie. Wzlatuj w g�r�...
Wiatr by� przenikliwie zimny. Niebo pociemnia�o, przy-
bieraj�c barw� purpury. Pojawi�o si� nie�mia�o kilka
gwiazd. Ziemia obraca�a si� powolnym, majestatycznym ru-
chem, niewiarygodnie daleko pod kopytami Pegaza.
Palce Jima Harry'ego zaciska�y si� kurczowo na ko�skiej
grzywie. Potem powoli, stopniowo, ich u�cisk zacz�� s�ab-
n��.