15360

Szczegóły
Tytuł 15360
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15360 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15360 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15360 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej Drzewiński Przypowieść o dobrym aktorze Malicz jak zwykle uderzył Marię najpierw z prawej, potem na odlew z lewej. Rutyna pozwoliła jej uniknąć razów, lecz sprytne pchnięcie rzuciło dziewczynę na tapczan. Kobieta ukryta w mroku uważnie śledziła potyczkę. Tylko dla niej uśmiechnął się zwycięsko i ostentacyjnie wolno zapalił papierosa. – Mam w dupie twoje dziecko, jasne? Maria nawet nie próbowała unieść ciała, jedynie bez sensu rozcierała łzy płynące po policzku. – To nasze dziecko... – Jedyne co możesz, to podziękować mi za nie – wciągnął dym i wystudiowanym ruchem posłał w górę ku pomostowi z reflektorami. Kurtyna spłynęła zasłaniając blondynkę wraz z resztą widowni. Lubił ten moment, miał coś z bycia na rauszu. Maria, z przeciwnego końca sceny, posłała mu nienawistne spojrzenie. Dzięki Bogu, że to ostatnia sztuka w której pracują razem. Zapowiedział dyrektorowi, że albo babę wypieprza, albo w przyszłym sezonie będzie mógł go obejrzeć w "Dramatycznym". Stary cykor uwierzył, cóż zawsze go przeceniał. Malicz odruchowo rejestrował rosnący aplauz widowni. Swoją drogą, jak mógł pójść do łóżka z taką idiotką... Chyba rację mieli jego znajomi mówiąc, że przespałby się nawet z tygrysicą, gdyby tylko miał pewność, że męskości przy tym nie postrada. – Panie Władku – zawołał cicho, lecz ruch kurtyny sprawił, iż na powrót zwrócił się ku scenie. Blondynka stała, jak większość widowni i z rozanielonym wyrazem twarzy biła brawo. Widząc towarzyszący temu rytmiczny ruch bluzki, poczuł, że nie może doczekać się chwili, kiedy rozerwie dziewczynie stanik. Naturalnie marzenie było całkowicie nierealne, gdyż blondyna go nie nosiła. – Że też ludzie lubią takie kanalie jak ty – usłyszał na pozór żartobliwy szept Sitarza. Maria, mimo że nie mogła słyszeć, spojrzała w ich stronę z gryzącą ironią. Działała mu na nerwy. – Panie Władku – syknął ponownie, nawet nie czekając, kiedy kurtyna opuści się do końca. – Jestem – tęgi garderobiany wysunął głowę.- Jeden, sześć? – Zgadza się. – Cymes babeczka, mistrzu – puścił oko i ruszył do szatni. Brawa nie milkły, więc dźwigowy szykował się do kolejnego podniesienia kurtyny. Malicz spojrzał na posępną twarz Sitarza i od razu zrobiło mu się lepiej. – A pan, co tak ciągle na głodzie? Czas trochę poszaleć. Posiwiały aktor nie wiedział jak zareagować i tylko ponowne uniesienie kurtyny, zmusiło go do wykrzywienia twarzy w nienaturalnym uśmiechu. W ekipie wszyscy wiedzieli, że od śmierci żony nie potrafił się nawet umówić z kobietą, a co dopiero... Ktoś podał Maliczowi kwiaty, potem wniesiono kosz różowych goździków. Wycałował ofiarodawczynię, mimo że jej usta smakowały tanią szminką. – Panie Pawle – głos dyrektora wstrzymał go na zejściu ze sceny.- Świetnie, naprawdę świetnie. Nawet nie starał się ukryć zniecierpliwienia. Czekał, aż stary wydusi, o co mu chodzi. Ten jednak wyraźnie zmienił zamiary, gdyż tylko machnął ręką. – Może pan do mnie wpaść we wtorek z rana? Pogadamy... – Jakieś problemy? – Ależ skądże – dyrektor poklepał go po ramieniu – przecież pan jest facetem, który nie miewa problemów. Chodzi o repertuar. Odszedł w głąb korytarza, zagarniając po drodze Sitarza. Malicz obrócił się na pięcie. Myślami był już za drzwiami garderoby. Wyjechał na główną drogę prowadzącą do miasta. Od samego rana czuł się jak wydrążony i pewnie dlatego dał sobie wycisk na treningu. Pięciokilometrowa przebieżka, potyczka z automatycznym trenerem, a na koniec atlas. Aktor powinien dbać o ciało, nieraz można nim więcej wyrazić niż za pomocą zwykłej mowy. Niemniej pustka tkwiąca wewnątrz niego pozostała. Po raz kolejny zerknął na teczkę, gdzie wepchnął ze złością list od Ireny. Powinien cisnąć go do śmieci, lecz znając siebie, wiedział, że jeszcze co najmniej parę razy odczyta treść. Na przystanku stali ludzie. Widać autobus podmiejski, jak zwykle wypadł z trasy. Dwójka stojąca z boku była wyraźnie zagubiona. Wyglądali na starsze małżeństwo wybierające się po zakupy dla wnuków. Instynktownie wdusił hamulec. – Proszę – przechylił się do okienka – podwiozę państwa. Uśmiechając się zamknęli drzwi za sobą. – Hej gościu! – jakiś typ podbiegał z tyłu. Bez mrugnięcia okiem przyspieszył, pozostawiając delikwenta w obłoku spalin. Palcem wsunął kasetę do odtwarzacza, wypełniając wnętrze wozu delikatnymi pasażami. Lubił płytę, a szczególnie drugi z utworów na tej stronie. – Przyjemne – dojrzał w lusterku uśmiech pasażerki.- To jakiś współczesny zespół? Słowo "współczesny" zabrzmiało strasznie archaicznie, lecz przełknął je i skinął głową. – This mortal coil – na moment oderwał dłoń od kierownicy.- To angielski zespół z niezależnej wytwórni. Poczuł żal, że dalsze dzielenie się wiadomościami o tej nietypowej, zwoływanej ad hoc grupie, nie ma sensu. – Dziwna nazwa – odezwał się niespodziewanie mężczyzna.- Spirala śmierci... – Szekspir – odparł Malicz o ton cieplej.- To cytat z jego sztuki. – Ciekawe połączenie – mężczyzna chrząknął – młodzieżowa muzyka i renesansowy dramat. Prawda? Malicz roześmiał się. – Mnie to pasuje, jestem aktorem. Nie zareagowali. Boże! Pewnie w teatrze ostatni raz byli po ślubie. – Kot! – pisnęła niespodziewanie kobieta. Szybkim ruchem kierownicy uchronił kreaturę przed śmiercią. – Jest pani przesądna? – zerknął w tył z nieco ironicznym uśmiechem. Zauważył w lusterku krótką wymianę spojrzeń. – Szkoda bydlęcia – mężczyzna próbował zwekslować rozmowę na inny temat.- Nawet zwolennik racjonalizmu to przyzna. Skinął głową w sposób nie pozwalający wątpić, co do swego zdania i raptem odczuł potrzebę zajęcia stanowiska. – Można się z tego śmiać, lecz irracjonalizm faktycznie przeżera nasze społeczeństwo – wbił wzrok w drogę.- Emocje, marzenia, stereotypy, a pomyślunku za grosz. – Nie wiem, czy dobrze pana rozumiem – mężczyzna dobierał słowa – ale ludziom marzenia są potrzebne. – Marzenia... – zarejestrował pierwsze domy miasta.- Może... ale czy nie lepiej żyć bez złudzeń? Nieoczekiwanie odpowiedział mu ciepły głos kobiety. – Nasz syn chorował, kiedy był mały. Nie mógł biegać. Na szczęście operacja się udała – zawiesiła głos.- Czy miałam mu nie opowiadać, jakim będzie piłkarzem, kiedy dorośnie? Nie odpowiedział, lecz głos kobiety dalej rozbrzmiewał w jego głowie. Mówiła o synu. A on sam, kim był dla niej? Durnym aktorzyną, komediantem, którego twarzy nawet nie znała? – Mógłby pan nas tutaj wysadzić? Zahamował. Wygramolili się z wozu, lecz kiedy po sekundzie zerknął w lusterko ulica była pusta. Obrócił się w fotelu. Nikogo, tylko przebiegający pies rzucił mu obojętne spojrzenie. Pewnie weszli w bramę... Wzruszył ramionami i ruszył. Głos z taśmy opowiadał właśnie o jubilerze, który całe dnie czyścił stare monety za pomocą popiołu. W teatrze poza portierem układającym pasjans jeszcze nikogo nie było. Obrócił się na pięcie i skierował kroki do pobliskiej knajpki, słusznie nazwanej "Melpomeną". Pytałam Zosiewicza, pewnie pamiętasz go z zajęć na trzecim roku. Obejrzał recenzje, dokładnie wszystko opisałam, ale niestety... Podobno Twój typ charakterologiczny opatrzył się. Dopił koniak i starannie złożył list. Cała Irena, nie dość, że nie odpisywała kawał czasu, to jeszcze poszła do tej starej cioty. Ma ograną gębę! To co, do jasnej nędzy, powinien sobie zafundować operację plastyczną!? Kątem oka zarejestrował ruch w wejściu na salę. Przeklęta dziura. Mimowoli rozmasował skronie. Tamtej wiosny Irena przyszła do niego w szerokim płaszczu z wypchanymi ramionami, taka była moda na początku ’82. Miała bladą twarz i spierzchnięte od mrozu usta. Ten obrazek, przypadkowy rezonans dawnego uczucia, w przykry sposób poruszył jego duszę. Kreśląc palcem na szklanym blacie zawiłe figury, pomyślał, iż już prawie o tym zapomniał. – Panie Pawle – niespodziewany głos wyrwał go z rozmyślań. Uniósł głowę i rozpoznając kadrową, odruchowo przesunął fotel. – Nie, dziękuję – zamachała dłonią.- Mam olbrzymią prośbę. W jego umyśle pojawiła się absurdalna asocjacja, iż ma to jakiś związek z listem Ireny. Uniósł brwi. – Widzi pan, dziecko rozchorowało mi się... Przesunął wzrok i pozwolił jej słowom przepływać koło siebie. Dopiero, kiedy przeszła do sedna sprawy, lekko skinął głową. – Dobrze, pojadę po te wyniki – przez okno dojrzał samochód parkujący koło teatru.- Po dwunastej w ośrodku zdrowia. Na pewno zabiorę, tak, dla całego teatru. Uśmiechem skwitował wylewne podziękowania, a kiedy został sam, odsunął zakurzony materiał zasłon. Dyrektor i jego towarzysz zdążyli już zniknąć w bramie, lecz rozpoznał kogo licho przyniosło. Dworny – nawiedzony reżyser z miasta stołecznego Warszawy. Fatalny typ. Do dzisiaj pamiętał kłotnię jaką zwieńczyli swoje pierwsze spotkanie. Dworny nosił wtedy idiotyczne wąsy, a kiedy coś klarował przygryzał je po każdej kwestii. – Zawody teatralne – obwieścił z błyskiem w oku.- To ostatni hit z Ameryki. Zespół spojrzał z rezerwą, jedynie stary mrugnął znacząco. Władzom wchodził w tyłek na sucho, lecz przed ludźmi zawsze zgrywał opozycjonistę. – Na scenie, przed normalnym przedstawieniem, aktorzy dzielą się na dwie części i improwizują. Jedna grupa zaczyna historię, druga ją kontynuuje i tak na przemian. Powiedzmy... pierwsi mówią: idzie gość ulicą, a drudzy na to: podchodzi ktoś do niego i każe ściągnąć ubranie, a wtedy pierwsza grupa wymyśla: i gość dodaje: to taka nowa gra, w zamianę ubrań. Malicz miał tego dość. Panie Dworny – przechylił się na krześle – słyszał pan o Schafferze? Wszyscy wlepili w niego wzrok. – To powinien pan pamiętać pojedynek na recenzje ze "Scenariusza" czy zawody z "Kwintetu". Pańscy Amerykanie znowu takiej Ameryki nie odkryli – wydmuchał dym.- A sam pomysł uważam za idiotyczny. Zgubił wątek myśli, uświadamiając sobie, że właśnie wtedy, kiedy odrzucili pomysł Dwornego, Maria po raz pierwszy zgodziła się pójść z nim na kolację. Myśl była niejasna, więc zaraz wyrzucił ją z głowy i położył banknot na stoliku. Dalszego biegu wydarzeń nie pamiętał zbyt dokładnie. żyjąc godzinę za godziną człowiek wykorzystuje tysiące stereotypów, takich wytrychów do słów i sytuacji, które uwalniają go od konieczności myślenia. Lecz kiedy Dworny wymówił tytuł, Paweł jakby wynurzył się ze swej prywatnej głębi i spojrzał przytomniej. – Dlaczego właśnie Kundera? – Panie Pawle – ton reżysera balansował na granicy spoufalenia – idą nowe czasy i tacy ludzie będą na fali. Pamięta pan ’80, Miłosz właśnie wtedy dostał Nobla. Dyrektor, świadom dzielących ich animozji, próbował wtrącić swoje trzy grosze. – To świetny materiał... Malicz wystawił palec w jego stronę. – Miłosz ’80, Seifert ’84, Brodski ’87, w tej dekadzie na mur beton nie będzie nikogo z naszej części Europy. Dworny zamieszał kawę. – Nawet jeśli ma pan rację – wzruszył ramionami.- W tekście jest jajo jak diabli i to jest najważniejsze. – Musi pan przeczytać – dyrektor ponownie ujrzał siebie w roli rozjemcy.- Nieziemska historia. Ruscy wjeżdżają do Pragi, a tam pracuje lekarz, fest jebaka. Chłodny wzrok Malicza skrócił jego orację. – Znam tę powieść. – No to jak? Rola idealna dla pana. Same smaczne kawałki. Malicz poczuł mdlący ból, gdzieś wewnątrz swego ciała. żaden lekarz nie byłby jednak w stanie dociec przyczyny, gdyż leżała w obszarze dla medycyny niedostępnym: duszy Malicza. – Właśnie staram się wytłumaczyć, że ta adaptacja nie jest dla mnie – stuknął o poręcz.- Chcecie jaj, proszę, róbmy "Szewców". Dworny opędził się, jak od muchy. – To było dobre, ale dwadzieścia lat temu. Paweł, dopiwszy kawę, odstawił filiżankę na spodek. – Chcieliście poznać moją opinię, to proszę. Ja Kunderą nie jestem zainteresowany. Już naciskając klamkę usłyszał błagalny głos dyrektora. – Jak pan przemyśli sprawę, proszę zadzwonić. Zlekceważył to. Stary baran, stołówką powinien kierować, a nie teatrem. Czy zna Kunderę? Dobre sobie. – Przepraszam, gdzie znajdę gabinet dyrektora? Zaskoczony obrócił głowę. Pod ścianą korytarza stał starszy mężczyzna z uśmiechem na twarzy. Za nim wisiał plakat z dawno zapomnianego przedstawienia. Chmury podświetlone niewidocznym słońcem. Takim miał go zapamiętać. – Tam – wyciągnął rękę – pierwszy zakręt w prawo. Mężczyzna podziękował i odszedł. Malicz wolno okręcił się na pięcie. Miał nieodparte wrażenie, że podobny głos słyszał już dzisiaj... Ależ tak ! Pasażer z samochodu. Spojrzał za siebie. Korytarz był pusty, jedynie pod sufitem mrugała świetlówka. Wtedy właśnie, w momencie krótkim jak uderzenie serca, po raz pierwszy doznał przeczucia czegoś ważnego czekającego tuż za progiem. Rzeźbiony w drewnie maszkaron zerkał z boazerii. Malicz podziwiał tego, który zaaranżował wystrój sali. Zawsze tutaj, kwadrans po pierwszej, jadał obiad. – Mistrzu – siwy kelner zamaszystym ruchem omiótł obrus i ustawił talerz z zupą – jakaś pani czeka. Dyskretnie wskazał dziewczynę przy drzwiach. Szara mysza w zniszczonym paletku, Malicz nigdy jej na oczy nie widział. Skinął zachęcająco dłonią, lecz poczekała póki nie skończy pierwsze danie. Grzanki faktycznie smakowały mu wybornie. – Nazywam się Sitarz – zaczęła, kiedy wstawał na powitanie – pan pracuje z moim ojcem w teatrze. Miał nadzieję, że nie dostrzegła jego zaskoczenia. – To banalna prośba – splotła palce na pasku torebki.- Dzisiaj odbierał pan wyniki z przychodni. Czy mogłabym zabrać te, które należą do ojca? Teraz kontrolując swoją reakcję, odchylił się na krześle, unosząc przy tym lekko brwi. – Tylko dlatego pani mnie szukała? Przytaknęła nieco zbyt pospiesznie, więc odczekawszy kilka sekund rozłożył dłonie. – Niemożliwe. Kadrowa zabiłaby mnie, gdybym przyniósł niekompletną dokumentację. – Ona wie o wszystkim – głos dziewczyny był całkowicie wyzbyty dźwięczności, niczym szmer spadającego piasku. – Wszystkim? – obtarł usta brzegiem serwety – Co ma pani na myśli? W końcu przysiadła na krześle, a właściwie na jego skraju. Rozpięła i tym samym ruchem zamknęła torebkę. – On jest chory – wyszeptała.- Nie wolno mu się o tym dowiedzieć. Gówniana litość, myśl pojawiła się natychmiast, lecz zdusił ją, nie chcąc powiedzieć tego dziewczynie prosto w oczy. – Myśli pani, że to uczciwe? – Pan nic nie rozumie – pokręciła głową – za kilka miesięcy jego już nie będzie, ma białaczkę. Pod jej spojrzeniem nagle poczuł się nagi. Nie przyszła, aby się żalić czy prosić o pomoc, ona walczyła i żądała. Walczyła o parę spokojnych dni, może tygodni... Pojął, że zaraz odda świstki i pozwoli odejść jej do domu, gdzie czeka dziewczynę rola trudniejsza, od tych które kiedykolwiek miał zagrać. To był szacunek profesjonalisty do co najmniej równego sobie. – Proszę znaleźć – wyciągnął kopertę, a kiedy podziękowała i odeszła, dłuższą chwilę trzymał w pamięci wyraz jej twarzy. Dopiero walcząc z kotletem, pojął, że oczy dziewczyny kojarzą mu się z własnym spojrzeniem sprzed lat. Nagle pozbawiony apetytu ułożył sztućce koło talerza i zapatrzył się w karafkę z wodą. Tamto lustro wisiało w szkole teatralnej, zaraz koło gabinetu vicerektora, gdzie podczas zimy urzędował komisarz wojskowy. Boże, minęło ponad sześć lat, a wciąż to pamięta. Chodził po korytarzu, przy każdym nawrocie spoglądając na własną twarz. Wejść czy nie... ? Dzień wcześniej Irena przyszła ubrana w swój płaszcz. Prosiła i płakała, bez przerwy zapinając i rozpinając te cholerne guziki. Ktoś doniósł esbecji o farsie, którą wystawiali dla znajomych. Błagała, aby przyznał się, że także brał w tym udział wraz z całym rokiem. Stan wojenny – jeden taki numer groził zaprzepaszczeniem czterech lat studiów. I tak właśnie się stało. – To dziwne panie Malicz, ale nie miałem żadnego polecenia w sprawie pańskiej koleżanki. Nie próbuje ją pan w coś wmanewrować? Wtedy zrozumiał, że strach ma smak. Obrzydliwy smak pęczniejącego w ustach paskudztwa. Przełknął go i bliski płaczu zadał jeszcze jedno pytanie. – Czy mogę wycofać swoje oświadczenie? Potem, w jakiejś sztuce Moliera, próbował naśladować minę komisarza, lecz była to tylko licha parodia. Ten zimny drań miał go całego, i mało tego. On widział wszystkie dalsze lata, jakie przyjdzie spędzić Pawłowi w podrzędnym teatrze na prowincji. Uniósł głowę i w pierwszej chwili serce ścisnął strach, że tamten czas powrócił. Lecz zaraz rozpoznał poczciwą twarz starego kelnera niezmiennie tytułującego go Mistrzu. Nie zważając na jego spojrzenia, zapłacił i powlókł się do wyjścia. O dziwo, nie czuł złości. Kiedyś na myśl o Irenie, krew go zalewała, lecz dzisiaj stać go było jedynie na silniejsze zaciśnięcie zębów. Coś się w nim pruło, najpierw list, potem córka Sitarza... Musiał gdzieś wejść, usiąść w ciszy i pozbierać myśli. Rozejrzał się po zaśmieconej ulicy, trawniku z obłupaną rzeźbą, w końcu wzrok padł na fronton pobliskiej budowli. Kościół. Odczuł zawrót głowy. Kiedy był tu ostatnio? Nie w tym kościele, lecz w ogóle w świątyni ? Właściwie trudno powiedzieć, że stracił wiarę, lepiej rzec, iż nigdy jej nie posiadł. Zanurzył się w półmroku, rozpoznając zapach starego kamienia, woskowych świec i wilgotnych płaszczy starych ludzi. Ich zawsze, o każdej porze, możesz spotkać, zapatrzonych w ołtarz czy też własne, wyblakłe już wspomnienia. Z białych płaszczyzn ścian patrzyły twarze świętych. W spojrzeniach dostrzegł wyrzut, że nie ugina kolan przed miejscem, gdzie jest Pan. Nie chciał być fałszywy, przynajmniej w tej chwili. Dzisiejsza rozmowa u starego. Przecież mógł im powiedzieć, co czuł, kiedy po raz pierwszy czytał Kunderę. Wystarczyłoby jedno zdanie : Tomasz, to ja. Obydwaj mieli nietuzinkowe poglądy, własny tryb życia i obydwu Historia stanęła na drodze. Praga’68 – Warszawa’82. Odsunął się raptownie, uświadamiając sobie, iż opiera się o konfesjonał. Nie, nigdy... Wystarczy, że stoi tutaj i pozwala snuć się nitce wspomnień. Ciężko opadł na ławkę. Nie dowiedział się później, czy Irena podpuściła go świadomie, czy też kierowana pokrętną kobiecą intuicją, w końcu zmieniła zdanie. Tak naprawdę, to nie chciał tego wiedzieć – niczym zadenuncjowany konspirator pragnący zachować wiarę, iż pośród jego najbliższych nie ma zdrajcy. A potem? Wyrzucony z pracy, szykanowany i zesłany na prowincję, jak Tomasz. Nie, nie zagra tej roli, nie wolno mu. Uniósł powieki. Postanowienie uczyniło go spokojniejszym. Zadzwoni teraz do pielęgniareczki, która ścigała go z rana telefonami. Była w nastroju, który jeszcze dzisiaj zaprowadzi go do jej łóżka. Potrzebuję tego, pomyślał i zamarł. Kobieta mijająca ławkę upuściła coś przy składaniu modlitewnika. W rozszeptanym świetle witraży nie potrafił rozpoznać przedmiotu, a krzyczeć nie wypadało. Podszedł i uniósł zgubę. Kartka papieru. Otworzył. Obraziłam Pana Boga następującymi grzechami. Szybko, niemal przedzierając zapiski, złożył je wpół. Uniósł wzrok, lecz nawa była pusta, tylko drzwi chwiały się nieznacznie. Wybiegł, niepomny czyichś zgorszonych oczu. Owiał go chłodny, jesienny wiatr. Kobiety nie było, zniknęła w plątaninie uliczek. Chwilę odczekał, lecz kiedy nic się nie zdarzyło, powolnym krokiem przeszedł do kratki rynsztoka. Przykucnął i nie zważając na przechodniów, starannie podarł kartkę. Nieważne czy On istnieje. Ważne, że te linijki były przeznaczne tylko Jemu. Kwadrans później stanął przy swoim samochodzie zaparkowanym na teatralnym parkingu i już z kluczykami w garści, przypomniał sobie o postanowieniu. Telefon do pielęgniareczki. Z pamięci przywołał widok jej ciała, indukując coś na kształt podniecenia. Minął portiernię i zdecydowanym krokiem doszedł do drzwi garderoby. To miłe, że miał ją tylko dla siebie. Nie zdążył jednak unieść słuchawki. Widok przed jego oczyma zakrawał na profanację. Wychylił się na korytarz, gdzie zamiatała sprzątaczka. – Może pani podejść? Nie czekając, wrócił do środka. Nowe lustro, zamocowane ponad stolikiem do makijażu, aż kłuło w oczy. Dopiero po chwili zauważył niecodzienny wzór ramy. Skąd je, u diabła, wytrzasnęli? Siadł na krześle i przyjrzał się własnemu odbiciu. Twarz wyglądała inaczej, niż zazwyczaj. Zaintrygowany przyjrzał się jej rysom, rozpoznając znajome bruzdy, zakola włosów czy kształt policzków, tworzących jednak dzisiaj nową całość. – Panie Malicz, przepraszam, ale to ten nowy. Podskoczył, zapominając całkiem o kobiecie. Stała teraz w progu i ze skruszoną miną obracała w dłoniach kij od szczotki. – Jaki nowy? – No – wzruszyła ramionami – stary przyjął jakiegoś typa. Niby rekwizyty ma liczyć, w ogóle pomagać – potrząsnęła kijem.- Mówiłam, aby bez pana niczego nie zmieniał... – W porządku – uniósł dłoń – może być. – Tak? – poprawiła przetłuszczony węzeł włosów.- To i dobrze. Mruknąwszy coś jeszcze zniknęła na korytarzu. Taki typ ludzi nawet śnieg w lipcu specjalnie nie poruszy. Ponownie spojrzał na własne odbicie. Nagle, czując dreszcz emocji, jak dziecko rozpakowujące prezenty pod choinką, wyciągnął dłoń po telefon. Po trzecim sygnale słuchawkę podniesiono. Od razu rozpoznał głos. – W porządku – powiedział – zrobię Tomasza. Raz jeszcze zerknął w lustro i porozumiewawczo mrugnął do sobowtóra. Dyrektor zaniemówił. Miał do tego prawo. Pokój sąsiadujący z sekretariatem, od niepamiętnych czasów, zastępował w teatrze "pralnię". Tu przekazywano najświeższe nowiny, tutaj obgadywano nowych pracowników, a także – co nie bez znaczenia – korzystano z ekspresu pani Basieńki. Nawet nie lubiący kawy, ulegali atmosferze, i siorbali gorzkawy napój. – To prawda – kadrowa przytaknęła.- Ma miły głos, taki ciepły. – Nie – zaprotestowały równocześnie panie z księgowości.- Oczy, raczej w nich coś jest... Malicz, sącząc kawę, przyglądał się ich daremnym próbom uchwycenia wyjątkowości Anioła. Nawet Bożena – miejscowa gwiazdka dziennikarstwa – nie potrafiła wyciągnąć bardziej konstruktywnych wypowiedzi. Ale tak w ogóle kobiety miały rację, w nowym pracowniku coś było. Nie chodziło tu o wygląd, było to coś znacznie trudniejszego do uchwycenia. A czemu stary zatrudnił Anioła? Przypuszczalnie zaimponował mu erudycją teatralną. Facet przepracował kilkanaście lat w różnych ośrodkach i naprawdę znał teatr od podszewki. Poza tym za pół pensji zgodził się spełniać rolę garderobianego, charakteryzatora i magazyniera. Drgnął, uświadamiając sobie, że przy jego stoliku siadła Maria. Jak zwykle wyglądała kusząco, jedynie cienie pod oczami zdradzały ostatnie przeżycia. Wyprostował się czując rosnącą w nim irytację. – Masz coś do mnie? – Jest zamówienie z liceum. Chcą inscenizacje do lektur z Romantyzmu. Weźmiesz w tym udział? Gdyby podejrzewał, że inscenizacja jest tylko pretekstem do rozmowy, co niejednokrotnie doświadczał, wstałby i wyszedł z sali. – Nie – starał się kontrolować głos – myślę, że mnie to nie interesuje. Krzywicki, wiecznie drugi amant, jak mawiali złośliwi, szurnął krzesłem przy sąsiednim stoliku. – Oszalałaś Maryśka?! ---roześmiał się – Co ty mu proponujesz? Nie wiesz, jaką rolę teraz Paweł szlifuje ? Chcesz, aby dzieci zgorszył? – Doktor Tomasz, złota, che, che... rączka – zarechotał jego kolega i w charakterystycznym geście wystawił palec. Maria poczerwieniała i świadoma oblepiających ją spojrzeń, przeszła do kogoś stojącego przy oknie. Krzywicki mrugnął porozumiewawczo okiem i Malicz, chcąc nie chcąc, musiał odpowiedzieć uśmiechem. Jasne, to taki żart, a może nawet przysługa... Przymknął powieki. Stary to bucefał. Mógł z nim rozmawiać, przekonywać, ale gdzie tam. Była tylko jedna odpowiedź – ludzie chcą dupy. Dosłownie. A poza tym: Dworny to, Dworny tamto, a żeby go sobie... Niepokój, jak igła przejechał po plecach. Za kilka dni będzie próba czytana, na której z pewnością reżyser będzie chciał zamienić Tomasza w jurnego popaprańca. Wiedział, że nie powinien się zgodzić, ale istniał gorszy problem. Jak faktycznie należy to zagrać? – Kiedy facet wyrecytował kolejne inscenizacje, zwątpiłem – usłyszał czyjś głos i pragnąc uciec od myśli, począł nadsłuchiwać. – Wtedy mówię, panie Anioł, widział pan "świętoszka" w Warszawie? Facet spojrzał na mnie tak dziwnie i pyta: w którym teatrze? To ja na to: a dużo tego było?\/ Anioł mlasnął, coś w myślach przeliczył i powiada: gdzieś koło dwudziestki. Sąsiedni stolik zatrząsł się od śmiechu. – Musiałby jeszcze przed wojną chodzić, i to japońską. Kolejna salwa śmiechu dopadła Malicza już w drzwiach. Miał dość tych ludzi, ich błahych, nic nie znaczących spraw. Wypił z nimi nie jedną wódkę, lecz dzisiaj za cholerę nie potrafiłby znaleźć wspólnego tematu. Dopiero w połowie drogi do garderoby przypomniał sobie, że wypędził go stamtąd spodziewany telefon od poznanej parę dni temu panienki. A niech tam, najwyżej powie, że przygotowuje rolę. Nieważne jak zareaguje. – Dzień dobry panie Pawle, zmieniam ustawienie lamp. Anioł stał przy stoliku ze śrubokrętem w dłoni. Ubrany w powyciągany sweter i rozklepane półbuty, bardziej przypominał hydraulika, niż człowieka obcującego ze sztuką. – Dziękuję – czując nieoczekiwany przypływ energii przeszedł do lustra i nachylił twarz. Faktycznie było lepiej. – Ma pan dryg – powiedział lecz Anioła już obok nie było. Znikał właśnie w drzwiach z niejasnym uśmiechem na twarzy. Przez moment Malicz kontemplował obite dermą drzwi, a później skierował oczy ku własnemu odbiciu. Równocześnie skinęli głowami. Anioł nie ukrywał niczego nadzwyczajnego w głosie czy spojrzeniu. To ty sam w jego pobliżu zaczynałeś czuć się inaczej. Empatia, chyba tak brzmiało to słowo... Drgnął słysząc skrzypnięcie uchylanych drzwi. Odwrócił się, lecz zamiast głowy Anioła dojrzał maślane oczy portiera. – Muszę coś panu pokazać – szepnął tajemniczo.- Tu, w mojej kanciapie. Oto skutki bratania z ludem, pomyślał i ruszył za mężczyzną. – Pamięta pan? – portier wskazał stół obłożony ceratą – Miałem pokazać, kiedy wyjdzie. I co? żadne sto lat. Faktycznie, coś szepnęło w głowie Pawła, kiedy przyglądał się rozłożonym kartom. Pasjans cesarski, pasjans, którego praktycznie nie można ułożyć, leżał najzwyklej w świecie, niczym zwiastun rychłej przemiany. Gdy jej cień spocznie na Maliczu, już nic nie będzie tak jak kiedyś. Ręce latały mu jak po pijaństwie. W końcowej desperacji chwycił dłońmi za poręcz krzesła i z całej siły ścisnął. Nieco pomogło, lecz wiedział, że za sekundę ponownie wyląduje myślami na scenie podczas próby czytanej. Nie potrafił. No, za boga chińskiego, nie potrafił zagrać jak chciał. Cały czas usiłował ożywić Tomasza, tchnąć w niego ducha, sprawić, aby nabrał cech osoby żywej, a w sumie musiał iść na pasku Dwornego. – Taki gwizd należy wydobyć – wykrzykiwał wielki pan reżyser i rękoma obrazował, o co mu chodzi.- Pytają gościa, ile panienek w życiu rżnął, to mówi: gdzieś dwieście, średnio osiem rocznie. W porządku, Tomasz tak odpowiada, ale dlaczego ? On szuka w kobietach czegoś niewyobrażalnego, czegoś w pełni indywidualnego, gdyż w pierwszej kolejności ludzie są do siebie podobni, i dopiero ten okruch odrębności odróżnia mędrca od zbrodniarza. Tomasz-chirurg otwierający ciała i Tomasz-kochanek próbujący zgłębić ludzką duszę. Mimo rozumienia tych mechanizmów, Malicz nie potrafił zespolić się z osobowością bohatera Kundery. Tylko dlatego, rozczarowany własną nieudolnością, nie był w stanie przeciwstawić się Dwornemu. – Paweł, można? – pukanie sprawiło, że okręcił się na krześle. Bożenę poderwał już parę lat temu, lecz szczerze mówiąc, do końca nie był pewien, kto kogo wtedy zaliczał. Frustracja seksualna w połączeniu z zawodowymi kompleksami potrafi dawać straszliwe efekty. Za stałą rubrykę w centralnym piśmie Bożena dałaby matkę pokrajać. Uchylił drzwi. – Przechodziłam – zawiadomiła go drapnąwszy długim paznokciem po policzku.- Jak próba? – Nijak – obserwował jak siada na krześle.- Drinka? Pokręciła głową i założyła nogę na nogę. Znak, że przechodziła do konkretów. – Mam bombowy temat – potrząsnęła włosami.- Facet z tego teatru. – Chcesz z nim robić wywiad? – Niezupełnie – roześmiała się i skinęła dłonią.- Chodź, coś zobaczysz. Wyciągnęła z torebki stronę jakiegoś czasopisma. Większość zajmowała recenzja z "Mazepy". Fryzury osób na zdjęciu sugerowały koniec lat pięćdziesiątych. – Przyjrzyj się – postukała w jedną z postaci. Wielki sukces sceny bydgoskiej – odczytał, a potem zatrzymał wzrok. W drugim rzędzie pomiędzy pracownikami technicznymi stał Anioł. Ponad zdjęciem zwięzłym pismem dopisano sprawdzić "Kultury" z końca lat siedemdziesiątych. Sformułował pytanie wiedząc, że trąci fałszem. – Ktoś z rodziny naszego Anioła? – Nie wygłupiaj się, musieliby być bliźniakami. Szpiclówa, pomyślał bez sensu, a potem stanął bliżej, aby poczuć zapach jej perfum. – No więc co? To zdjęcie ma ponad dwadzieścia lat... – Trzydzieści – ponownie potrząsnęła włosami.- Czuję niezłą sprawę, tylko nie wiem, jak ją ugryźć. Właśnie dlatego przyszłam do ciebie. – Mówiłaś, że przechodziłaś. Roześmiała się próbując szturchnąć go czubkiem buta. Odsunął się i zapach jej ciała przestał drażnić mu nozdrza. – Nie jestem w nastroju, abyś proponowała mi przesłuchiwanie kogokolwiek. – Aleś drażliwy... Nie ciekawi cię skąd ten facet na zdjęciu? – Mam własne problemy. Ktoś zapukał i nieproszony wsunął się do środka. – Cześć, właśnie ciebie szukam Bożena. Lisi grymas niskiego aktora zazwyczaj działał mu na nerwy, lecz tym razem przyjął go z ulgą. Wyszedł na zewnątrz. Gdy wrócił po kwadransie, dziewczyna wciąż siedziała, bawiąc się jego kredkami do makijażu. Podszedł do niej z tyłu i położył delikatnie dłonie na ramionach. – Pójdziemy gdzieś zjeść kolację? Unosząc głowę musnęła policzkiem palce Malicza. – A może lepiej od razu do mnie? Chwilę pieścił jej kark, aż w końcu skinął głową. – To dobry pomysł – szepnął i poprowadził ją do wyjścia. Nie miał złudzeń co do jej intencji, lecz zawartość kieszeni kompensowała dyskomfort psychiczny. Trzymał tam stronę ’Kultury" wyrwaną przed chwilą ze zbiorów teatralnych. Dobrze kojarzył, że Anioł wspominał coś o ’Balladynie" Hanuszkiewicza. Na zdjęciu sprzed dziesięciu lat bez trudu dawało się rozróżnić jego nieco przygarbioną postać. Wciągając głęboko zapach dziewczyny wiedział, że trochę czasu upłynie zanim dostanie inny egzemplarz z Warszawy. Lekkość i ciężar. Para antynomii. Pierwsza miała być pozytywna, druga negatywna. Tak w każdym razie uznał Grek zwany Parmenidesem. Po namyśle Malicz odmówił mu racji. Jemu i Tomaszowi, który pozbawiony przez bezpiekę pracy w renomowanym szpitalu, a potem w podrzędnej przychodni, zepchnięty na sam dół społecznej drabiny, czuł się coraz lepiej. Zniknął w nim przymus wewnętrzny, nie musiał być chirurgiem. Po prostu mógł być wolny. Już wcześniej odmawiając kontaktów z pierwszą żoną i synem, zerwał z przymusem konwenansu społecznego. W przeciwieństwie do Malicza stał się wolny i szczęśliwy. Jednak tytułu powieści nie mógł zrozumieć. Dlaczego właśnie nieznośna lekkość bytu? Dopóki Tomasz nie zaakceptował nowego stylu życia, utrata pracy i zerwanie ze środowiskiem stanowiły dla niego prawdziwą tragedię. Jasne, ale później... On naprawdę stał się szczęśliwy. Tak mówił Teresie, a jej nigdy by nie skłamał. Oświetlony silnym światłem żarówek siedział przy stoliku i rozgniatał szminki do charakteryzacji. Na pewno byli podobni do siebie. Obydwaj za sprawą pisanego w odruchu chwili artykułu, czy też listu, zostali wygnani na obrzeża wielkiego świata. Tylko, że on nie może się z tym pogodzić. Dlaczego? Wzruszył ramionami. To oczywiste, wybrał ciężkość. Nie potrafił, jak ten praski lekarz odrzucić swego posłannictwa. Musiał grać, potrzebował tego, jak powietrza. Szmiry, chały, kiczowate melodramaty wygrzebane z dwudziestolecia międzywojennego, byle co, ale grać! Tak, w tym miejscu nie zgadzał się z Tomaszem. I ten tytuł, nieznośna lekkość bytu. Dlaczego nieznośna, jeśli już się ją pokochało? Usłyszał głosy idących korytarzem ludzi. Donośniejszy, bez wątpienia należał do starego. Zapukali i bez większych ceregieli weszli. – Podobno skarżyłeś się na kłopoty z charakteryzacją – stwierdził dyrektor. Malicz zmarszczył brwi, dopiero po chwili przypominając sobie rzuconą kiedyś na odczepnego uwagę. Kiwając głową wskazał jemu i stojącemu w progu Aniołowi wolne krzesła. – Rozumiem, że ściągnąłeś specjalistę z telewizji – mruknął. Stary stając przy stoliku uśmiechnął się chytrze. – Lepiej – spojrzał na Anioła.- Oddaję na próbę naszą gwiazdę w pańskie ręce. Mam nadzieję, że wyczaruje pan z niego Tomasza. Ruszywszy do drzwi, stanął w pół drogi. Skrzywienie warg znamionowało jakiś problem. – Prosiłeś mnie, żebym nie obsadzał Marii, ale jeszcze... – Teraz nie ma to znaczenia – Malicz przerwał mu sucho. Dyrektor zakołysał się na piętach, w widoczny sposób przyswajając nowinę. – To świetnie – nieoczekiwanie uśmiechnął się paskudnie – naprawdę świetnie. Chyba rzeczywiście zmieniasz się. Jego śmiech dobiegał jeszcze chwilę, nawet spoza zamkniętych drzwi. Malicz oderwał od nich wzrok i popatrzył w lustro. Za swoją ponurą twarzą dojrzał odbicie sylwetki Anioła. Ubrany w za duży sweter uśmiechał się ciepło. Musiał na to zareagować. – Czytał pan Kunderę? – spytał trochę na odczepnego. – Tak – Anioł pokiwał głową – znam tę powieść, a pan? Uczuł podmuch empatii płynący przez pokój. Przemożne wrażenie, że pytanie jest czymś więcej, niż zwykłą formułką. Koniecznie zapragnął poznać ukryty w nim podtekst. Przed oczyma mignęło mu zdjęcie Anioła z bydgoskiego teatru. – Nie wiem – odparł.- Czasami mam wrażenie, że widzę ją po raz pierwszy. Szczególnie Tomasz mnie zaskakuje – opanowując wibracje pod czaszką siadł przy lustrze.- Od czego zaczynamy? – Owal twarzy – Anioł zanurzył końce palców w kremie – potem przejdziemy do oczu. One zawsze są najważniejsze. – Jasne – Malicz pokusił się o uśmiech.- Zwierciadło duszy. Palce starego charakteryzatora zamarły, jakby potrzebując chwili do namysłu, a potem wróciły do masażu policzków. – Widziałem pana wczoraj na próbie. Malicz poczuł jak wraca irytacja. – I co? Byłem fatalny? Wciągnął do nosa ostry zapach spirytusu, kiedy Anioł przemywał mu twarz. – Grał pan świetnie, ale nie Tomasza, tylko siebie. Uniósł w gniewie twarz. – Po co pan mi to mówi? Sam wiem najlepiej, do jasnej cholery, że nie potrafię rozszyfrować tej postaci. Palce Anioła sprawnie nakładały spodnią warstwę pudru. – Czasami to może być niebezpieczne. – Co na przykład? – syknął w irytacji. W ruchu palców ponownie dało się wyczuć wahanie. – Myślał pan kiedyś o poczuciu winy? – Czyjej? – W ogóle, abstrakcyjnej. Skąd czerpie swą moc, dlaczego ma takie znaczenie? Rozmowa coraz bardziej odstawała od normalności, lecz przecież z kimś niezwykłym miał do czynienia. Nie potrafił nazwać Anioła, nie wiedział skąd przychodzi, ale doświadczał przy nim dziwnego spokoju. Poddając się ruchom tamponu przymknął oczy. Nasze moralne wierzenia nie wypływają z uznania ich prawdy, lecz z poczucia winy, gdy je gwałcimy. Poza czystym przymusem fizycznym, wina jest wszystkim, co rodzaj ludzki ma w dyspozycji, by móc sobie narzucać reguły postępowania i nadawać tym regułom postać moralnych nakazów. Poczucie winy nie jest strachem przed odwetem, lecz uczuciem grozy w obliczu własnego czynu, który zakłóca harmonię świata. Znalazłszy odpowiedź, otworzył oczy. – Kultura to zbiór świętości, wina płynie z ich naruszenia. Anioł uśmiechnął się, jak nauczyciel słyszący dobrze odrobione zadanie. – Jeśli chcesz pomogę ci ją poznać. Tym zapłacisz za zrozumienie Tomasza. Wibracje ponownie ogarnęły jego ciało, niczym mistyka obcującego ze swoim bogiem. Rozum, tak zwykle krytyczny, umilkł. Paweł potrzebował odmiany jak powietrza. – Dobrze, jak to zrobisz? Stary charakteryzator bez słowa skończył kłaść szminkę, potem dodał parę ruchów kredką i kilka posunięć konturówką wokół oczu. W końcu, odłożywszy przybory, zamknął pudełko. Zdawało się, że rytuał ten czynił już wiele razy. – Myślę, że powinieneś teraz zostać sam – powiedział cicho i nie czekając na reakcję, ruszył ku drzwiom. Malicz poczekał, aż się domkną, a potem obejrzał człowieka w lustrze. Nie znał go. Raz jeszcze nabrał powietrza i przywołał w myślach tytuł powieści Kundery. Kiedy odnalazł odpowiedź, uwierzył, że ten szalony charakteryzator dokonał cudu. Paweł Malicz nie był już tym samym człowiek. Delikatnie dotknął palcami szminek na twarzy. Nic dziwnego, że trafił na Anioła, pomyślał. Ta nieznośna lekkość człeczego bytu, która sprawia, że byle podmuch rzuca nas w najróżniejsze strony. Życie ludzkie tak bardzo zależy od przypadku, od rzeczy wydawałoby się nieistotnych. Tomasz poznał Teresę przez niewyobrażalny splot wydarzeń, podobnie jak i on kiedyś... Przerażony spojrzał wstecz na lata swego życia i pojął co Anioł myślał mówiąc o winie. Ukrył twarz w dłoniach i zapłakał. Tak było mu lżej. Miłość i seks, tajemny związek ekstazy i rui. Dlaczego na widok nagiej kobiety mężczyzna doznaje erekcji? Sen Tomasza. W pustym basenie pływa ogromna naga kobieta – obrzydliwa, zarośnięta po sam pępek, lecz wzbudzająca w bohaterze straszliwe pożądanie. Na poprzednich próbach Malicz interpretował ten monolog zgodnie ze wskazówkami Dwornego, byle śmiesznie, byle wycisnąć maksimum zgrywy. Teraz wiedział, że robił to bez sensu. Dla Tomasza najważniejszą była myśl, że podniecenie stanowi jedynie mechanizm, którym bawi się nasz Kreator. Równie dobrze mógłby nas podniecać widok lecących po niebie jaskółek. Jedynie miłość należy tylko do nas i tylko dzięki niej czasem wymykamy się Stwórcy. Upojony tym odkryciem, Malicz zapomniał o poczuciu winy. Nieomal czuł zachwyt nad własną przenikliwością, a już poczuł prawdziwe szczęście, kiedy Dworny ryknął na całą scenę : – Co, jaja pan sobie robi? Kogo pan tu odstawia, zdechłego prawiczka? Roześmiał mu się w nos. Tego ranka nadal czuł efekty makijażu. Mimo umycia twarzy, jego działanie nie zniknęło. Upajał się możliwością bycia nowym człowiekiem. Nieznaną wrażliwością, nowymi skojarzeniami i odczuciami. Jak radio, które nagle zorientowało się, że może nadawać w stereo. Niewiele zastanawiał się nad przyczyną przemiany, zbyt wiele radości dawało mu smakowanie nieoczekiwanych możliwości. Nie zamienił się naturalnie w Tomasza, lecz wreszcie potrafił go uchwycić. Narkotyki? A niech nawet w kredkach Anioła będzie peyotl, nieważne. Zapatrzony w siebie, dopiero po próbie generalnej, siedząc w kawiarence, zorientował się, że coś jest nie w porządku. – Powiedz – Krzywicki przysunął krzesło – ty na poważnie robisz tak tę rolę czy po prostu chcesz wkurwić Dwornego? Zamrugał oczami. Kilka osób, niby przypadkiem zerkało w ich stronę. Szydercze uśmieszki zaczęły powoli uświadamiać mu prawdę. – A ty jak byś to zagrał? – spytał siląc się na spokój. – Co? – Krzywicki wyglądał na autentycznie zdziwionego.- Na pewno bez tej twojej nadętej głębi. Ależ idiota ze mnie, pomyślał Malicz, oczekiwał zachwytów od bandy chałturników. Ci zaś widzieli jedynie kolesia od kieliszka, któremu palma odbiła i zgrywa się na teatr szekspirowski. – Jesteś ślepy, nic więcej – spojrzał koledze prosto w oczy, a potem roześmiał się. Właśnie przypomniał sobie jak się nazywał zespół pierwotnie wykonujący "Jubilera": Perły przed wieprze. – Uważaj Malicz – twarz Krzywickiego przeciął grymas złości – uważaj, bo skończysz szybciej niż myślisz. Wstał i wciąż pochylony nad nim uniósł głos o parę tonów wyżej. – Jak przez swoje wizje spieprzysz przedstawienie... – Nie słuchaj go – usłyszał raptem znajomy głos.- Zazdrości ci. Obydwaj odwrócili głowy. Maria, stojąca koło stolika, mierzyła ich chłodnym wzrokiem. Sądząc po spojrzeniach reszty, jeszcze tylko w Sitarzu mógł mieć sojusznika. Zrobiło mu się zimno, jakby stracił cały żar, który nosił w sobie. świadomość tego przyniosła autentyczną nienawiść. Z hałasem odsunął krzesło i wyszedł na korytarz. Ścigały go złe szepty. Po kilku metrach przyszła mu do głowy krystalicznie prosta myśl. Nie powinien mieć żalu. Ich reakcja dawała szansę pokuty za lata, które tak głupio stracił. – Gdzie idziesz? Obrócił się usiłując zlokalizować osobę. Bożena. Patrzyła na niego w sposób tak jednoznaczny, że poczuł się prawie gwałcony. – Wychodzę – stwierdził sucho. – Ze mną? Pokręcił głową. Nowy Malicz nie czuł do niej niechęci czy czegoś takiego – była mu obojętna. Chwilę obserwował, jak w źrenicach dziewczyny walczy wściekłość z udawaną obojętnością. Uśmiech zwiastował zwycięstwo tej ostatniej. – Pożałujesz – pogroziła mu palcem.- Mam taki materiał, że oko by ci zbielało. Lekki ucisk w głowie i wspomnienie wczorajszej rozmowy. Wyglądało, że nie powinien przejść nad tym obojętnie. – Szpieg – uśmiechnął się chytrze i chwycił ją za łokieć.- Anioł pracował dla KGB, prawda? – Głupiś – pchnęła go w wykusz okna.- To regularny świr z obsesją na punkcie starości. Dzwoniłam do znajomej ze studiów, pogadała w Bydgoszczy z facetem, który go jeszcze pamiętał z lat pięćdziesiątych. Już wtedy Anioł zyskał opinię dziwaka. Nie był stary, a ubierał się i charakteryzował, jak sześćdziesięciolatek. – A po cholerę? Wzruszyła ramionami. – Ten gość mówił, że Anioł miał obsesję na punkcie starzenia. Wierzył, że wyglądając zawsze tak samo, czuć się będzie zawsze tak samo – trzepnęła niecierpliwie palcami.- Wiadomo, świr. Zgadnij lepiej, jaki tytuł wymyśliłam. Malicz zbyt był zajęty myślami, aby uczynić coś więcej, poza uniesieniem brwi. – Chory z urojenia – okręciła się na pięcie jak dziecko złapane na figlu.- Chcę to dać do "Razem". W zasadzie, pomyślał, to obojętne, czy jest wariatem czy żydem Wiecznym Tułaczem. Pomógł mu, to najważniejsze. – I co tam chcesz napisać? – spytał możliwie najobojętniej. – Wszystko, jutro przyduszę Anioła – uderzyła zwiniętą piąstką w jego tors.- Ci dranie muszą mnie wreszcie zauważyć. Tak, los Anioła byłby przesądzony. Bożena jest w stanie go strącić z nieba własnych rojeń. Chwycił dziewczynę za podbródek i lekko uniósł. – Zdolne dziecko – pochwalił.- Zadzwonię wieczorem, to pogadamy. W jej oczach ponownie pojawił się głód. Oblizała wargi. – Obiecałeś – musnęła jego policzek.- Pamiętaj. Nie zamierzał. W zadumie obserwował przez chwilę, jak maleje w perspektywie korytarza, a potem ruszył w stronę suteryn. Anioł spędzał w teatrze większość czasu. Podobno nawet spał tutaj, nie wynajmując mieszkania na mieście. Tym lepiej, przynajmniej powinien go zastać. Kiedy zstępował na niższą kondygnację, schody skrzypiały, płaczliwie domagając się lepszego traktowania. Przywiodło mu to na myśl kamienicę w której się wychował, a której nie widział od ponad roku. W powietrzu, uwięzionym miedzy piwnicznymi murami, wisiał wilgotny zapach drewna. Pokoik Anioła sąsiadował z magazynem rekwizytów. Zapukał, lecz drzwi pozostały głuche. Nacisnął klamkę, ustąpiły. W środku nie było nikogo. Nawet w słabym świetle padającym od wąskiego okna nie można było mieć wątpliwości. Wąska kozetka, szafa, krzesło i biurko wykluczały pomyłkę. Jak cela mnicha, tylko krzyża brakowało. Podszedł do blatu i po krótkim zastanowieniu skreślił parę zdań. Panie Anioł, jeśli chce pan uniknąć wścibstwa dziennikarzy, radzę uważać. Ktoś zauważył, że w ciągu trzydziestu lat pana wygląd w ogóle się nie zmienił. Z poważaniem, wdzięczny Malicz. Odłożył ołówek, wciąż czując pod opuszkami jego kanciaste kształty. Raptem uświadomił sobie, że przygląda się pękatej teczce. Spod okładki wystawał kawałek gazetowego papieru. Zerknąwszy na drzwi, odemknął zamknięcie. Wycinki, całe mnóstwo. Małe, duże, na błyszczącym papierze i tak fatalne, że trudno było cokolwiek na zdjęciu odróżnić. Z duszą na karku kartkował szybko. Jego ciekawość przezwyciężyła nie tylko dobre wychowanie, ale i także strach przed przyłapaniem. Teatr w Poznaniu z 1978, Teatr w Nowej Hucie, Festiwal Małych Form... zdjęcia, na niektórych rozpoznawał Anioła, recenzje, podsumowania sezonu, Osterwa, Modrzejewska... Uświadomił sobie, że zdjęcia sięgają coraz dalej w przeszłość. Właściwie, to już niepokojąco daleko. Nachylił się, aby przyjrzeć się bliżej jednej z twarzy na zdjęciu, lecz przez stan najwyższego podniecenia przedarł się dźwięk spoza drzwi. W panice zamknął teczkę i jednym susem odskoczył od biurka. – Tylko pozamiatam – mruknęła sprzątaczka uchylając drzwi.- Niech pan siedzi. Malicz czuł, jak adrenalina szaleje po jego żyłach. Zatarł ręce. – Nie, nie będę już dłużej czekał. Kartkę zostawiłem mu na biurku – dodał może już niepotrzebnie i wyszedł na korytarz. Dla uspokojenia próbował o niczym nie myśleć, ale pamięć wciąż przywoływała zdjęcie. Dysząc przystanął u podnóża schodów. Koniecznie, ale to koniecznie musi jutro pogadać z Aniołem. Mimo, że z magnetofonu płynęły dźwięki jego ukochanej "Filigree and Shadow", minuty popołudnia wlokły się niemiłosiernie. W ogóle źle spał tej nocy. Nad samym ranem, kiedy zazwyczaj sen mocno trzymał go za gardło, raptem przebudził się. Jakby ktoś krzyknął mu nad uchem. Ale był sam. Jak zwykle, i blady świt wystraszył go na tyle, że długo nie mógł zasnąć. Przetarłszy powieki okręcił się na krześle. W garderobie panował bałagan typowy dla przedpremierowego rozgardiaszu. Pootwierane pudełka z charakteryzacją, wiszący na drzwiach kostium – nowy, jak spod igły – i buty. Nigdy nie mógł się zdecydować, które będzie nosił. Anioł wyjechał, a właściwie zwolnił się, nachodząc dyrektora w domu jeszcze poprzedniego wieczoru. Pora sprawiła, że stary nawet nie pytał o szczegóły. Musi rzucić pracę, a z pensji rezygnuje. Malicz przechylił się i przełożył na kolana podłużne pudełko. Otworzył. W środku leżały szminki oraz mała karteczka. Dziękuję za ostrzeżenie. Szminki zostawiam na wszelki wypadek. Anioł. Przyszedł i poszedł, ot przypadek. Zostawił mu kredki i życie na opak. Krzywicki. Oczywiście, mógłby zagrać Tomasza. Zawsze czekał na dzień, kiedy Malicz zleci ze schodów i będzie mógł go zastąpić. Teraz także uczył się kwestii, cholerna papuga. Pchnął potencjometr magnetof