1361

Szczegóły
Tytuł 1361
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1361 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1361 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1361 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

FRANCIS CLIFFORD Ciemna strona ksi�yca Ten znany pisarz angielski, kt�rego prawdziwe nazwisko brzmi Arthur Bell Thompson (1918�1975), )est autorem licznych ksi��ek t�umaczonych na wiele j�zyk�w (w Polsce ukaza�y si� m m Zatrz�s�a si� ziemia, Op�niony, Zielone ��ki raju, Zegna], Grosvenor S�uare) Jako osiemna-stolatek zacz�� pracowa� w londy�skie) firmie prowadz�cej interesy z Dalekim Wschodem, wkr�tce potem wyjecha� do Rangunu (Birma) Kiedy w roku 1942 Japonia napad�a na Birm�, ochotniczo zaci�gn�� si� do armii brytyjskiej Wojna odcisn�a na mm tak silne pi�tno, ze po powrocie do Anglii zacz�� o niej pisa�, aby � jak sam mawia� � �usun�� j� ze swego organizmu" �yczliwe przyj�cie pierwszej ksi��ki pt Ksi�yc w d�ungli zach�ci�o go do dalszych pr�b, na tyle owocnych, ze od roku 1958 m�g� si� po�wi�ci� wy��cznie pisarstwu Ksi��ki Clifforda nie s� zwyk�ymi powie�ciami sensacyjnymi Pisarz szuka w nich odpowiedzi na pytanie, jak pokona� strach, strach, kt�rzy ka�e zabija�, odbiera poczucie odpowiedzialno�ci za czyny, pozbawia cz�owiecze�stwa Jego bohaterowie me zawsze wygrywaj� t� �yciow� walk�, Clifford wszak�e nikogo me os�dza, pozostawiaj�c ocen� czytelnikowi, a dla tych, co ponie�li pora�k�, ma wsp�czucie, kt�re bierze si� z g��bokiej mi�o�ci do istoty ludzkiej i prze�wiadczenia, ze ka�dy cho� raz w �yciu musi stan�� przed Pr�b�, ale nie musi wyj�� z niej zwyci�sko FRANCIS CLIFFORD CIEMNA STRONA KSIʯYCA Prze�o�y�a z angielskiego Danuta Petsch Wydawnictwo �Ksi��nica' Cz�� pierwsza ROZDZIA� PIERWSZY Deszcze nast�powa�y najp�niej w maju i to, czy by�a wojna, czy nie, nie mia�o �adnego znaczenia. Za ludzkiej pami�ci zawsze tak by�o, �e nawet w najpomy�lniej szych czasach pora deszczowa oznacza�a pocz�tek g�odu. Ale najpomy�lniejsze czasy nale�a�y do przesz�o�ci; po trzech latach walk w Biafrze* nikt w to nie w�tpi�. A teraz, bez ostrze�enia, usta�a nagle pomoc organizacji charytatywnych. Z chwili na chwil� sta�o si� w�tpliwe samo przetrwanie. Ju� w pierwszej po�owie czerwca ludzie umierali z g�odu w otaczaj�cych Abagum� wioskach, i w samej misji w Abagumie wszyscy zdawali sobie dobrze spraw� z tego, co ich czeka. Pierwsi umarli starzy; najpierw zazwyczaj jeszcze bardziej chudli, jeszcze bardziej marszczy�a im si� sk�ra, a potem po cichu znikali w sza�asach. Chorzy i dzieci �yli d�u�ej dzi�ki po�wi�ceniu rodzin, a tak�e dlatego �e mieli pierwsze�stwo w przyj�ciu do szpitala misyjnego i pobliskiego prowizorycznego obozu dla uchod�c�w. Ale oni tak�e nie mogli �y� bez dostatecznej ilo�ci bia�ka, witamin i lek�w, ich los by� przes�dzony, bo wsp�czucie nie mog�o za�atwi� wszystkiego. Racje �ywno�ciowe zmniejszono * Biafra � kraina we wschodniej Nigerii, zamieszkana g��wnie przez plemiona Ibo, kt�ra w 1966/67 r. og�osi�a niepodleg�o��. Secesja si� nie powiod�a i wojska rz�du centralnego Nigerii (zdominowanego przez plemi� Hausa) spacyfikowa�y Biafr�. W wyniku trwaj�cych trzy lata walk zgin�o ponad milion Nigeryjczyk�w (przyp. red.). nie jeszcze o po�ow�, ale ci�ar�wki z pomoc� humanitarn� nie nadchodzi�y. Nawet w�r�d zdrowych pojawi�y si� z�owieszcze �lady g�odu: plamy na �uszcz�cej si� sk�rze, opuchni�te brzuchy, ciekn�ce krosty, zniekszta�cenia wychud�ych ko�czyn. W sennych, �zawych oczach odbija�o si� cierpienie. Gdy g��d dopada ludzi os�abionych, ich stan pogarsza si� bardzo szybko. A kt� po tych trzech latach m�g� by� silny? Cz�� mieszka�c�w oblega�a budynki szpitalne w nadziei, �e ich przyjm�, gdy zwolni� si� miejsca po �mierci wcze�niejszych pacjent�w, pozostali k�adli si� zrezygnowani na placach w mie�cie. Niekt�rzy odchodzili w sobie tylko znanych kierunkach, maj�c nadziej�, �e unikn� brygad cmentarnych. Pomin�wszy muchy i robaki, chyba jedynymi �yj�cami stworzeniami by�y s�py, oczekuj�ce bezwstydnie na dachach i drzewach. Nie by�o ju� zwierz�t domowych, nawet szczury sta�y si� rzadkim luksusem. Niewielkie rezerwy sztokfisza i mleka w proszku szybko si� kurczy�y, a na podmok�ej, kr�tej drodze z po�udnia ci�gle nie by�o wida� nadci�gaj�cej pomocy. Czasami u schy�ku dnia z oboz�w uchod�c�w wydobywa� si� monotonny, zgodny j�kliwy �piew; od czasu do czasu odg�os strzelaniny z zamglonej dali dawa� o sobie zna�, jakby ku przypomnieniu wszystkim, dlaczego tak cierpi�. Ale przez wi�kszo�� dnia i nocy w Abagumie by�o cicho jak w grobie, a rozgrzana, rozmok�a ziemia pachnia�a jak sama �mier�. Min�� czerwiec i Richard Lawrence wiedzia�, �e dalsze zwlekanie nic nie da. W pierwszy pi�tek lipca sko�czy� odprawianie mszy w male�kim ko�ci�ku bez �cian i postanowi� natychmiast uda� si� do szpitala. Tu nie by�o nikogo, z kim m�g�by porozmawia�, rz�dy �awek pod s�omianym dachem sta�y puste. Jego rozpacz si�gn�a dna. Znu�ony szed� przez plac oddzielaj�cy ko�ci� od szpitala. Koczuj�cy pod budynkiem wznosili do niego rozgor�czkowane, b�agalne oczy albo wyci�gali wyschni�te r�ce ze s\owamifa-da...fa-da, bo tak miejscowi przekr�cali angielskie s�owo father. Szpital sk�ada� si� z trzech parterowych d�ugich budynk�w i kilku sza�as�w ustawionych na wewn�trznym ogrodzonym placyku. Richard min�� bram� wej�ciow� i zn�w us�ysza� zachryp�e g�osy b�agaj�ce, by dokona� czego�, co nie mie�ci�o si� w jego mo�liwo�ciach. On jednak byl ju� odr�twia�y od tych wo�a� o lito��. Przy g��wnym wej�ciu siedzia�a stara kobieta z du�ym wolem; patrzy�a na niego t�pym wzrokiem, a wychudzona dziewczyna wybiera�a jej wszy z w�os�w. Drewniany budynek by� pokryty blach� i ustawiony na podporach, nieco nad ziemi�, ze wzgl�du na mr�wki. Richard wszed� po skrzypi�cych schodach i gdy drzwi zatrzasn�y si� za nim, zacz�� rozgl�da� si� za siostr� Mari�. By�a na samym ko�cu sali wype�nionej rz�dami le��cych na pod�odze materac�w. Ostro�nie stawiaj�c kroki mi�dzy chorymi, podszed� do niej. � Czy siostra mo�e mi powiedzie�, gdzie jest Albert? � By� tutaj przed paru minutami. Jej blada twarz by�a �ci�gni�ta zm�czeniem, oczy podkr��one. Wraz z siostr� Assumpt� od lat prowadzi�y t� plac�wk� przy pomocy doktora Okawe, smaruj�c wola, robi�c zastrzyki przeciw frambezji, stosuj�c �rodki przeciw malarii. I dalej to robi�y, cho� zapasy lek�w ju� si� ko�czy�y, a one same by�y bliskie za�amania. Richard zawsze je podziwia�, ale teraz ogarnia�a go rozpacz. � Wyruszam na po�udnie, siostro. Co� trzeba zrobi�. Nie mo�emy biernie czeka�. � Gdzie si� ojciec udaje? � Przmkn�o jej przez my�l, �e mo�e chce uciec. � Do Uziamy. � To trzydzie�ci do trzydziestu pi�ciu mil. � Uruchomili tam prowizoryczne l�dowisko. S�ysza �em w radio wczoraj wieczorem, �e dostarczaj� tam pomoc humanitarn�. Nagle jedna ze skulonych postaci krzykn�a zduszonym g�osem, jak d�awi�cy si� pies. � Id� � odpowiedzia�a siostra Maria, a jej l�kki irlandzki akcent wyra�nie dawa� zna�, �e pochodzi�a z Kerry. � Nale�y nam si� co� z tych dostaw � Richard podszed� za ni� do pos�ania, na kt�rym le�a� skurczony, niesamowicie spuchni�ty wyrostek. � Kieruj�cym akcj� w Uziamie trzeba przypom nie� o naszym istnieniu. I to szybko, zanim nie b�dzie za p�no. Od miesi�ca nie dzia�a�y po��czenia telefoniczne, nie by�o s�u�b publicznych, na pilne listy wysy�ane przez powsta�c�w do diecezji i w�adz cywilnych nie by�o odpowiedzi. Mo�liwe, �e ich w og�le nie dor�czono, pos�a�cy tak�e nie wracali. Oddzia�y wojskowe od czasu do czasu zagl�da�y i tutaj, ale nie by�y wcale lepiej poinformowane ni� oni. Jedynym ogniwem ��czno�ci ze �wiatem le��cym za horyzontem d�ungli by�o radio. M�wi�o jednak g��wnie o zagro�eniach i raczej robi�o nadziej� na pomoc, ni� j� zapowiada�o. Uziama nale�a�a do wyj�tk�w, Abagum� natomiast uwa�ano za nieznacz�cy, �lepy zau�ek, a teraz zupe�nie o niej zapomniano. Zapomniano, a mo�e nie by�o mo�liwo�ci z ni� si� skomunikowa�? R�nica by�a bez znaczenia. Siostra Maria zdawa�a sobie z tego spraw�. Wszyscy czworo wiedzieli. � Kiedy ojciec wyruszy? � Dzisiaj, niebawem. Rozs�dek powinien by� kaza� mi wyjecha� jeszcze w czerwcu... Musz� si� zobaczy� z Albertem. Zamilk� na chwil�. Przez moment wyobra�a� sobie, �e b�dzie go namawia�a, aby zaniecha� tych plan�w, myli� si� jednak. Lekkie skinienie g�ow� by�o znakiem, �e sko�czy�a z nim rozmow�, jakby musia�a zachowa� resztki energii dla innych. � Wr�c� tak szybko, jak tylko si� da. Znalaz� doktora Okawe w trzecim sza�asie. By�a z nim siostra Assumpta, dawniej zawsze weso�a i gotowa do �miechu. Ostatnie tygodnie dokona�y swego dzie�a, pogod- ny wyraz twarzy znikn��, m�ode br�zowe oczy zmatowia�y. Wygl�da�a na tak samo chor� jak piel�gnowani przez ni� ludzie. Albert Okawe, pochylony nad rodz�c� kobiet� w gor�czce, podni�s� pos�pny wzrok. L�ni�ca czarna sk�ra ciasno opina�a ko�ci jego twarzy. � Kolejne sze�� os�b zmar�o tej nocy � powiedzia� matowym g�osem. � Nie przys�ano po mnie. � Nie nale�eli do twego ko�cio�a. Richard wzruszy� ramionami. Liczby straci�y znaczenie. Tylko w czerwcu pochowa� ponad osiemdziesi�ciu katolik�w, a na ka�dego z nich, oboj�tnie czy by� to m�czyzna, kobieta czy dziecko, kt�rych nama�ci� olejami, przypada�o co najmniej dw�ch umieraj�cych, kt�rzy zanosili b�agania do starych bog�w poga�skich. Ka�da z tych �mierci by�a niepowetowan� strat�, zniewag�, obraz�. � Chc� z tob� porozmawia�, Albercie. Przeszli do oddzielonego kotarami przedsionka, gdzie na rozchwianym biurku le�a�y w nie�adzie karty choroby. Dowiedziawszy si� o zamiarach Richarda lekarz zacisn�� grube wargi i pokiwa� g�ow�. � Nie ma nic do stracenia, moim zdaniem machn�li na nas r�k�. � Mo�e si� okaza�, �e rzeki s� nie do przebycia. � Mi�osierdzie wymaga wielkiego wysi�ku. Gorycz �atwiej by�o osi�gn��. � W ka�dym razie wkr�tce dowiem si� wszystkiego. � Kiedy wyruszasz? � Za godzin�. Przygotuj spis najbardziej potrzebnych �rodk�w. Richard rzuci� okiem na zas�an� materacami pod�og�. Ludzie le�eli nawet mi�dzy pos�aniami. B�d� go potrzebowali jeszcze przed noc�. Je�li jednak Abaguma mia�a dalej walczy� bez pomocy, ci co dzisiaj prze�yj�, wkr�tce tak�e trafi� do p�ytkich grob�w. � Powodzenia, ojcze � powiedzia� apatycznie lekarz. � Przygotuj� spis na czas. II Uchod�cy, kt�rzy po opuszczeniu obszaru dzia�a� wojennych schronili si� t�umnie w Abagumie, zaj�li r�wninny teren na zachodzie miasta. Przyby�o ich ju� oko�o tysi�ca i by�y to g��wnie kobiety i dzieci. Obozowisko nie mia�o �ci�le wyznaczonej granicy, poza potokiem od strony p�nocnej, ale pos�pna gromada trzyma�a si� razem, jakby takie zbli�enie mog�o �atwiej zapewni� bezpiecze�stwo i ochron� przed wilgoci� i deszczem. Z czasem od�r odpadk�w i �mieci zmiesza� si� z gryz�cym zapachem dymu z palonego drewna i podmok�ej ro�linno�ci i teraz ta odra�aj�ca wo� wype�ni�a nozdrza przeje�d�aj�cemu land-roverem Richardowi. Potrzeby obozu by�y dla niego oczywiste, a spoczywaj�cy w jego kieszeni spis by� ogromny. �Oczekujesz cudu" � powiedzia� Albertowi przed wyruszeniem, pr�buj�c ostudzi� jego nadzieje, ale lekarz odpowiedzia�: �Wystarczy po�owa cudu. Cokolwiek b�dzie lepsze ni� nic". Land-rover by� jedynym sprawnym pojazdem w Abagumie, w jego baku znajdowa�a si� reszta zapas�w benzyny z ca�ego miasta. Zakurzona droga prowadzi�a najpierw r�wnolegle do rzeki. W oddali wida� by�o wynurzaj�cy si� z mg�y podw�jny wierzcho�ek g�ry Broken Tooth. Richard by� pewny, �e w ko�cu d�ungla wygra tutaj, tak jak i w innych miejscach, walk� z cz�owiekiem. Ludzie s� tylko tymczasowymi jej u�ytkownikami. Jecha� ostro�nie, prowadz�c w�z w g��bokich koleinach. W ostatnim miesi�cu przeby�o t� drog� zaledwie kilka samochod�w terenowych; koleiny pochodzi�y z czasu, gdy mi�dzy Abagum� a stolic� prowincji ruch samochodowy odbywa� si� bez wi�kszych przeszk�d. Teraz opalizuj�c� chmar� wyroi�y si� muchy osiad�szy rozk�adaj�c� si� padlin�, a mazista, zdradliwa droga wi�a si� w g��b mrocznej zieleni. Opu�ci� dom przy ko�ciele dok�adnie o dziewi�tej, p� godziny p�niej zacz�o pada�. Deszcz pos�pnie b�bni� o brezentowy dach land-rovera i ju� wkr�tce Richard mia� wra�enie, �e znalaz� si� na �lizgawce. Posuwa� si� naprz�d �mudnie i powoli, potrzebowa� ponad godziny, by dotrze� do uj�cia potoku do rzeki, pierwszej du�ej rzeki, po kt�rej obu brzegach ros�y olbrzymie drzewa. Jak si� spodziewa�, na przeprawie nie by�o obs�ugi promu. Ludzie, kt�rzy do niedawna mieszkali w roz�o�onej na wysokim brzegu wiosce, pierwsi zbiegli do Agabumy. Postanowi� sam si� przeprawi� i wjecha� na pot�n� tratw�; rzeka p�yn�a powoli, pr�du si� nie czu�o i ci�gni�cie tratwy w�r�d lian i wodorost�w nie sprawia�o mu trudno�ci. Inni mogli zrobi� to samo, przekonywa� siebie. Je�liby si� naprawd� chcia�o, mo�na by�o przerzuci� przez rzek� na po�udnie kilkana�cie na�adowanych woz�w. Nie m�g� si� powstrzyma� od oceny sytuacji; Abaguma le�y na ko�cu �wiata i jej mieszka�cy oczywi�cie wiedz�, �e s� zdani wy��cznie na siebie w razie nieurodzaju czy przy wylewie rzek, a jednak w sercu Richarda tli�o si� prze�wiadczenie, �e ich niesprawiedliwie opuszczono. Jak dotrze do Lazaru, Tim O'Leary zapewne wyja�ni mu niejedno. Zadziwiaj�ce, �e nie mia� od niego ostatnio �adnych wiadomo�ci. Czy�by chaos i zniszczenie by�y tak pe�ne? Jeszcze par� dni temu Radio Biafra bez przerwy informowa�o o sukcesach militarnych i blisko�ci ostatecznego zwyci�stwa. Za opuszczon� wiosk� le�a�y zwalone drzewa, a dalej, po obu stronach drogi, ci�gn�y si� obszary trawy s�oniowej, si�gaj�ce rozmok�ego podn�a wzg�rz. Nast�pne par� mil przedziera� si� mozolnie przez d�ugie przesieki w g�stym lesie, potem znowu droga gin�a w podszyciu le�nym, mi�dzy bujnymi krzewami i ociekaj�cymi deszczem drzewami. Ko�a land-rovera grz�z�y g��boko w torfiastym gruncie, nie by�o na to rady i tylko nale�a�o si� stara�, by nie zapa�� si� jeszcze g��biej. Do po�udnia pokona� zaledwie kilkana�cie mil i ca�a ta droga u�wiadomi�a mu, �e g��d nie by� problemem jedynie Abagumy i jej bezpo�redniego s�siedztwa. Od czasu do czasu wycie silnika przyci�ga�o do drogi wyn�dznia�ych ludzi. Wynurzali si� spo�r�d drzew, ukazuj�c suchotnicze twarze o smutnych oczach, r�ce i nogi chude jak patyki, obci�gni�te pergaminow� sk�r�; inni wystawiali potwornie wzd�te brzu- chy. Najbardziej zrozpaczeni dawali znaki i nawo�ywali go s�abym g�osem. Wbrew sobie jecha� dalej, staraj�c si� nie widzie� unoszonych wysoko p�acz�cych dzieci i ignoruj�c oskar�y cielskie spojrzenia ich matek. W sercu ksi�dza wstyd walczy� z poczuciem bezsilno�ci. Po trz�s�cym si� mo�cie przejecha� nast�pn� rzek�. Up�yn�a jeszcze jedna godzina, d�u��cy si� czas �limaczego posuwania si� na niskich biegach. Wioski napotyka� rzadko, wszystkie jednakowo opustosza�e. By�y te� odcinki drogi tak podmok�ej, �e w istocie nie nadawa�y si� do komunikacji samochodowej. Up�yn�y dwa lata od czasu, gdy zg�osi� si� ochotniczo do pracy na misji i po raz pierwszy pojecha� z Port Harcour na p�noc, od tej pory podr�owa� czasami na po�udnie, wi�c teren nie by� mu obcy. Teraz jednak wszystko si� zmieni�o i z ka�d� mil� utwierdza� si� w przekonaniu, �e ca�y kraj jest na skraju zag�ady. Miasto Lazaru o bia�ych domach potwierdza�o jego obserwacje. By�o dobrze po drugiej, kiedy tam dotar�, i od razu stwierdzi�, �e miastu nie mniej si� dosta�o ni� Abagu-mie, a mo�e nawet wi�cej, bo nie mia�o nawet o�rodka medycznego. Wok� land-rovera t�oczyli si� ludzie, tote� pytaj�c o ojca O'Leary'ego musia� przekrzycze� wrzaw�. Dowiedzia� si�, �e Tim przed dwoma dniami uda� si� w podr� do nale��cych do parafii wiosek w buszu. Z wiadomo�ci� wyst�pi� �ylasty, kar�owaty Ibo z b��kitn� opask� na ramieniu. � Jak d�ugo go nie b�dzie? � Nie wiem, fa-da. Richard nie okaza� rozczarowania. Serka par oczu informowa�a go, �e g�odowali, a jednak spyta�: � Jak z �ywno�ci�? � Wszystkie nasze zapasy ju� si� sko�czy�y. Na doda tek, fa-da, droga do Uziamy jest zablokowana. � Jeste� pewien? � Rozczarowanie spowodowane nieobecno�ci� ojca O'Leary'ego ust�pi�o przera�eniu. � � Jeszcze jak! Ju� od dw�ch tygodni czekam, a� przywioz� i b�d� m�g� rozda� �ywno��. To jest moje zadanie. � Kto ci� upowa�ni�? � Upowa�ni�? Nikt mnie nie upowa�ni�. Mieszkam tutaj i zosta�em wybrany przez Ducha �wi�tego. Ale nie ma dostawy. Na drog� obsun�a si� ziemia ze wzg�rz. C� innego mog�oby wstrzyma� pomoc? Lazaru wkr�tce umrze. Richard pyta� uparcie: � Jak daleko s� te urwiska? � Ludzie m�wi�, �e sze��, siedem mil. � St�d? Kiwni�cie g�ow�. � Tak m�wi� ludzie. Pog�oski, ci�gle pog�oski. A jednak te wie�ci mia�y z�owrogi sens. Nikt nie zada� sobie trudu, by uda� si� na miejsce i sprawdzi�: g��d i apatia sz�y z sob� w jednej parze. T�um odsun�� si� od land-rovera. Na odg�os silnika z pobliskich drzew unios�a si� w g�r� para s�p�w. � Fa-da O'Leary wys�a� na p�noc wiadomo�� o osu ni�ciu ziemi � doda� Ibo. � Nic do nas nie dotar�o. � Napisa� do tych z Abagumy. � Ja jestem z Abagumy � ostro odpowiedzia� Richard � i m�wi� ci, �e nie dosta�em �adnego listu. Prawdopodobnie wys�annik nie wyszed� poza busz; uciek�, znikn��. Opr�cz chaosu panowa� tu tak�e strach. Richard wrzuci� z g�o�nym zgrzytem pierwszy bieg i ruszy� g�uchy na okrzyki przygl�daj�cych mu si� ludzi. Przed rokiem bieg�a za nim gromadka dzieci �miej�c si�, gdy rozpryskiwa�o si� na b�oto. Nie mia� zbyt wiele nadziei, ale pogodzenie si� z kl�sk� i powr�t nie wchodzi�y w gr�. To nie do wiary, �e potrzebowa� pi�ciu godzin na przebycie dziewi�tnastu mil. Odleg�o�ci mierzone normalnym czasem i wysi�kiem nabra�y zupe�nie nowej skali, ale przynajmniej by� ju� w po�owie drogi do Uziamy. Tylko Uziama dawa�a jakie� szans�. Spod maski wydobywa�o si� coraz wi�cej pary, rozgrzane opony �lizga�y si� po podmok�ym pod�o�u, silnik wy�. Daleko na zachodzie, jak tr�ba powietrzna, wisia� s�up dymu. Front zbli�a� si� i cho� wojna by�a jeszcze st�d daleko, jej uboczne skutki by�o wida� wsz�dzie. Czasami widzia� na drodze porzucone zw�oki, zdarza�o si�, �e z wywleczonymi wn�trzno�ciami i ods�oni�tymi bia�ymi ko��mi. Jednak�e tylko �ywi poruszali jego serce; zag�odzone kobiety przy nadziei, dzieci o postarza�ych twarzach, ku�tykaj�ce groteskowe postaci pokazuj�ce si� na widok i odg�os land-rovera. Na kr�tkim odcinku droga mimo b�ota i wyboj�w zrobi�a si� �atwiejsza. Deszcz wreszcie usta�, za to popo�udniowa upalna duchota wzmog�a si�, pozbawiaj�c Richarda si�. Po obu stronach za drzewami rozci�ga�y si� uprz�tni�te plantacje banan�w i dawno opustosza�e p�lka uprawne. Droga prowadzi�a teraz nieco powy�ej poziomu p�l i Ri-chard m�g� wreszcie troch� zwi�kszy� pr�dko��. Ale nie na d�ugo, znowu si� zapad�a, a s�siedztwo trz�sawiska zmusi�o go do zatrzymania samochodu. Gdy wreszcie znalaz� przepraw� i pokona� mokrad�o, zobaczy� przed sob� wzg�rza i osuwisko ziemi. Stopniowo droga stawa�a si� w�sk� kolein� wcinaj�c� si� w wynios�o�ci w�wozu. By�y miejsca, gdzie deszcze podmy�y grunt na zboczach uniemo�liwiaj�c jazd�, ale Richardowi udawa�o si� przekopywa� przejazd. Wystarcza�o wprawdzie kilka minut energicznych ruch�w szpadlem, by pod wp�ywem zm�czenia zaczyna�y mu dr�e� mi�nie, a oczy bole� z powodu d�ugiej koncentracji, warunki pozwala�y jednak na dalsz� jazd�. Po jakiej� p� mili mozolnej jazdy bez napotykania przeszk�d zobaczy� nagle pluton �o�nierzy wlok�cych si� z naprzeciwka. Tylko kapral by� w pe�nym umundurowaniu, a kilku �o�nierzy nie mia�o broni. 16 CIEMNA STRONA KSIʯYCA � Jaka jest dalej droga? � Niedobrze, sir. � Czy b�d� m�g� si� przepcha�? � Tylko pieszo, sir. Nie inaczej. Wkr�tce w og�le nie b�dzie drogi � przekonywa� gestami kapral. � Na du�ym odcinku jest ca�kiem zniszczona. Mia� racj�. Nim up�yn�� kwadrans od rozstania si� z �o�nierzami, Richard stan�� przed olbrzymim osuwiskiem gruntu. Na d�ugo�ci trzydziestu, czterdziestu jard�w zwali�y si� na drog� znaczne ilo�ci kamienistej ziemi i powyrywane z korzeniami drzewa. W niewielkiej odleg�o�ci pi�trzy� si� kolejny zwa� ziemi z rozmok�ego wzg�rza. Patrz�c na to Richard czu�, �e jego serce jest jak z o�owiu. Ostrze�ono go i zdrowy rozs�dek m�wi� mu, czego mo�na oczekiwa�. Do zm�czenia do��czy�o si� bolesne uczucie zawiedzionych nadziei, przygl�da� si� wi�c zniech�cony wij�cej si� w oddali drodze pokrytej brunatnymi plamami usuwisk. Skoro po��czenie ze �wiatem przesta�o istnie�, nic dziwnego, �e okolica przymiera�a g�odem. W przejmuj�cej ciszy dolecia� go z daleka �oskot strza��w. Richard s�ucha� tych g�uchych odg�os�w z rozgoryczeniem. Wiedzia� co� o wojnie, ale nie takiej jak ta tutaj. Wojna sprawi�a, �e odkry� uczucia, kt�rych by sobie nie przypisywa�: wsp�czucia i mi�o�ci �ycia. Nast�pstwem wojny by�y jedynie cierpienia. Tam, gdzie ko�czy�a si� droga, rozkwit�y na niebie ob�oczki pocisk�w. �mier� i cierpienia � co wi�cej? � O Bo�e � powiedzia� g�o�no, my�l�c o siostrach, Albercie Okawe i d�ugich zat�oczonych barakach szpitala. �Wystarczy po�owa cudu, cokolwiek b�dzie lepsze ni� nic" � ostatnie s�owa Alberta powr�ci�y echem jak wyzwanie. Wr�ci� z pustymi r�koma by�oby niewybaczalne � pod tym wzgl�dem nic si� nie zmieni�o, musi wi�c przeby� reszt� drogi pieszo. Przynajmniej przedstawi potrzeby Abagumy, mo�e nawet uda mu si� donie�� do land-rovera na piechot� cz�� produkt�w z listy doktora. Tylko o tym my�la�. Wiedzia�, �e jedynie w Uziamie m�g� b�aga�, nak�ania� do pomocy pochlebstwami, w ostatecz- 2 Ciemna strona ksi�yca 17 no�ci wyk��ca� si�. Sam nie m�g� nic zdzia�a�, pomocy musz� udzieli� inni. Przymocowa� do kierownicy drukowan� etykietk�: W�ASNO�� STOWARZYSZENIA WCIELENIA PA�SKIEGO, upewni� si�, �e bak z benzyn� jest zamkni�ty, po czym pozosta�o mu ju� tylko zabra� chlebak, manierk� z wod�, maczet� do ci�cia krzew�w w buszu i wyruszy� pokonuj�c pierwsz� zapor�. By�o oko�o czwartej po po�udniu, a wed�ug swego rozeznania mia� do przebycia jakie� dziesi�� mil. Lepiej by�o jednak nie my�le�, ile ma jeszcze drogi przed sob�, ile mu ona zabierze czasu i co go spotka po przybyciu na miejsce. Najlepiej w og�le nie my�le�, nie zwraca� uwagi na upa� i b�oto, zapomnie�, �e od czasu, gdy zjad� wczoraj troch� potrawki z fasoli, nie mia� nic w ustach. Po jednym osuwisku nast�powa�o nast�pne. By�y takie odcinki, �e droga zupe�nie znika�a w�r�d ton zwalonej ziemi, i inne, gdzie musia� si� przedziera� poprzez stercz�c� z b�ota palisad� po�amanych drzew. Droga trzyma�a si� niebezpiecznie blisko zboczy. Nie mia� wielkich mo�liwo�ci wyboru, brn�� wi�c po kostki w b�ocie, a na zboczach w�wozu zalega�y sterty po�amanych drzew, li�ci i ska�. W pewnym momencie wyda�o mu si�, �e s�yszy cichy przejmuj�cy odg�os wysoko lec�cego samolotu, ale na pr�no spogl�da� w niebo. �Egipscy piloci" � informowa� nas�uch radiowy, wywo�uj�c w nim cich� irytacj�. Egipscy piloci, samoloty rosyjskie. By� znacznie s�abszy, ni� my�la�. �lizgaj�c si�, trac�c r�wnowag�, potykaj�c si� w miar� utraty si�, popad� w ko�cu w jak�� beztrosk�. Przez d�u�szy czas czu� si� chory na ciele i duszy, ale w pewnym sensie daleki od tej strasznej rzeczywisto�ci. Zapada� zmrok. Od czasu, gdy go min�� zmierzaj�cy na p�noc pluton �o�nierzy, nie spotka� �ywej duszy. Ten w�w�z by� do jego wy��cznej dyspozycji. Stopniowo jednak, gdy b�otnista pozosta�o�� drogi przechodzi�a w rozleg�� dolin�, gdzie ukryta w wieczornej mgle le�a�a Uziama, zacz�� spotyka� ludzi. A z nimi powr�ci�a �wiadomo�� nieszcz�cia. Co pewien czas z buszu przebi- 18 ja�y si� �cie�ki. Zn�w spotyka� grupy ludzi, kt�rzy szli jak on, d�wigaj�c do tego marny dobytek, i takich, co ju� nie mieli si� i�� dalej. Zmierzch g�stnia� szybko, rozpocz�� si� zgrzytliwy koncert owad�w. Tam, gdzie przy drodze koczowali ludzie, b�yszcza�y ogniska. W ciemno�ci Richarda nie rozpoznawano. Zaoszcz�dzi�o mu to wys�uchiwania �a�osnego: �Fa-da... Pom� nam, fa-da", czy chwytania za r�ce, gdy ich mija�. Wzd�u� drogi pojawi�a si� wioska. Sk�d� nadp�yn�� d�wi�k tr�bki, co zabrzmia�o jak capstrzyk w obozie wojskowym. Wkr�tce przeby� ostatni� rzek� na zat�oczonym promie, milcz�cy w�r�d roztrajkotanych pasa�er�w. Nie przypomina� sobie, by kiedykolwiek w przesz�o�ci czu� si� tak znu�ony. Min�a si�dma... Z uporem si�ga� do ostatnich zapas�w si�. Zamigota�y pierwsze gwiazdy, ale z trudem widzia� drog�, a ka�dy krok powodowa� b�l mi�ni. Trudno by�o uwierzy�, �e dopiero tego ranka wyjecha� z Abagumy. Dzie� trwa� w niesko�czono��. Mozolnie posuwa� si� naprz�d w�r�d innych zmierzaj�cych do miasta. Ma�y deszczyk zgasi� iskry gwiazd i zmys�y Richarda zn�w opanowa�a wo� ziemi, nawozu i �mierci. Powoli, bole�nie znika�a ostatnia mila. By�o wp� do �smej, gdy dotar� do przedmie�cia Uziamy. Czego m�g� oczekiwa�?... To pytanie dr�czy�o go od d�u�szego czasu. Co mogli dla niego zrobi�? Aby otworzy� na nowo drog�, trzeba by wielu, wielu dni. Jego wyprawa coraz bardziej wydawa�a mu si� szale�stwem. Inni przed nim musieli my�le� to samo i dlatego zrezygnowali. Na skrzy�owaniu drogi natkn�� si� na jakiego� osobnika w mundurze. � Lotnisko? � spyta� go Richard. � Gdzie jest lotnisko? Szed� staraj�c si� mo�liwie dok�adnie trzyma� si� wskaz�wek. Min�� tkwi�c� w b�ocie kolumn� ci�ar�wek z zamaskowanymi reflektorami. Na bielonych �cianach domostw przesuwa�y si� cienie ludzi. Zostawi� ju� miasto za FRANCIS CLIFFORD sob� i znalaz� si� na odleg�ym przedmie�ciu. M�awka przesz�a w rz�sisty deszcz. Szed� z przymkni�tymi oczyma, koszula przylgn�a mu do grzbietu, w�osy przylepi�y si� do czaszki. Z trudem rozr�nia� drog�, szcz�ciem spotka� prowadz�cego rower m�czyzn�, kt�ry go zapewni�, �e tak�e idzie na lotnisko. � Czy to jeszcze daleko? � Niedaleko � mrukn�� m�czyzna. � Teraz ju� niedaleko. Zanim tam dotarli, musia�a min�� �sma. Nie by�o �adnych znak�w, �adnych kierunkowskaz�w. Jedynie obejmuj�ca wszystko ciemno��, skrzekliwy g�os �ab oraz nieregularny chlupot n�g przed i za nimi wzd�u� wysadzanej palmami drogi. W ko�cu jednak ukaza�a si� pojedyncza lampa, a potem gin�cy we mgle rz�d �wiate�. Niebawem Richard dostrzeg� kompleks parterowych budynk�w, zaraz potem stan�� przed barykad� z beczek po benzynie i kto� podszed� do niego. Mia� karabin, he�m na g�owie i wojskow� peleryn�. � St�j!... St�j... Tu nie ma wej�cia. M�czyzna z rowerem zawaha� si�, wpadli na siebie. Inni przechodnie zatrzymali si�, zbili w grupk�. Richard wysilaj�c si� na rozkazuj�cy ton, za��da�: � Przepu��cie mnie! � Gdzie przepustka? � Nie mam. � Nie ma przej�cia bez przepustki � oznajmi� �o� nierz. � Jestem ksi�dzem i musz� rozmawia� z dow�dzt wem. To bardzo pilne. �o�nierz przyjrza� mu si� bli�ej. � Ojciec jest z Uziamy? Z kim ojciec chce m�wi�? Z Pomoc� Ko�cieln�? � Tak. Zgadza si�, ze Zjednoczon� Ko�cieln� Pomoc� Charytatywn�. � Czy oni znaj� ksi�dza? � Tak � sk�ama� Richard, mrugaj�c w �wietle rap townie zapalonej latarki. 20 � W porz�dku � po kr�tkim zastanowieniu powie dzia� �o�nierz. � Prosz� przej��. Richard przecisn�� si� pomi�dzy beczkami. Gdy skierowa� si� w stron� najwi�kszego budynku, ci�gn�o si� za nim niech�tne mamrotanie tych, co nie mieli �adnych szans. � Nikt wi�cej! � gniewnie krzycza� �o�nierz. � Ani kroku dalej! Richard grz�z� w b�ocie zmierzaj�c do jasnej szpary okalaj�cej drzwi; niezdarnie nacisn�� klamk� i wszed� do �rodka. Pomieszczenie mia�o oko�o trzydziestu st�p kwadratowych, by�o o�wietlone latarniami szturmowymi. Znajdowa�o si� w nim co najmniej dziewi�� os�b, trzech albo czterech ludzi w mundurach � dostrzeg� ciemnosk�r� piel�gniark� i kilku oficer�w. Wszystkie oczy by�y zwr�cone w jego stron�, a odezwa� si� siedz�cy najbli�ej drzwi szczup�y, w �rednim wieku m�czyzna w koszuli z kr�tkimi r�kawami. � Kim do diab�a jeste�? � wykrzykn��. � I co za licho ci� tu przygna�o? ROZDZIA� DRUGI � Jestem z Abagumy � Richard wytar� mokr� od deszczu twarz. � To na p�nocy � powiedzia� kto� z dalszego k�ta. � P�noc, po�udnie, wsch�d � kogo to obchodzi? Jakim cudem ten facet si� tutaj znalaz�? Dym z papieros�w k�u� Richarda w oczy. � Wartownik mnie przepu�ci�. � No prosz�, wspaniale! � M�czyzna odwr�ci� si� do jednego z oficer�w Ibo. � Kapitanie, czy tak ma wygl�da� warta? Na lito�� bosk�, prosz� tam i�� i wyja�ni� do ko�ca, � �e nie jeste�my przystani� dla wszystkich, kt�rzy przypadkiem znajd� si� w Uziamie. � ��dano ode mnie przepustki � wtr�ci� Richard. � A ma pan przepustk�? � Nie. � Widzi pan? � warkn�� m�czyzna do kapitana, kt�ry ju� wsta�, za�o�y� peleryn� i ruszy� do drzwi. � Stra�nik jest niewinny � rzek� Richard. � Powie dzia�em mu, �e pana znam. � Sk�d? Poza kilkoma krzes�ami i stolikami w pomieszczeniu nie by�o innych sprz�t�w. Pod Richardem ugi�y si� nogi i zatoczy� si�, jakby by� pijany; dygota� na ca�ym ciele. � A wi�c ksi�dz? � spyta� niepewnie m�czyzna przygl�daj�c si� Richardowi. Mia� bezbarwny akcent mie szka�c�w wschodniego wybrze�a Ameryki. Richard skin�! g�ow�. � A mo�e kto� chce mnie nabra�? Richard pochyli� si� nad sto�em naprzeciw niego. � Czy pan tu dowodzi? � Niezupe�nie. � Kto zatem jest dow�dc�? � Moim zadaniem jest koordynacja pomocy w regio nie, je�li to ksi�dz ma na my�li. Richard spojrza� na niego piorunuj�cym wzrokiem. � Nie w�drowa�em tutaj ca�y dzie�, aby s�ucha� kr�tactw. � Podni�s� g�os. � Trzy, a mo�e cztery tysi�ce ludzi w Abagumie i okolicach potrzebuje �ywno�ci. Po trzebuje lekarstw. � Czego ksi�dz oczekuje ode mnie? � przerwa� m� czyzna. � �ez? � Mia� twarz szar� jak popi�, byl nerwowy, nieprzyjazny � a wszystko to najwyra�niej z powodu zm�czenia. � Prosz� pos�ucha� � wskaza� palcem na drzwi. � Ci tam tak�e g�oduj�. A mo�e ksi�dz nie zauwa�y�? Je�li narysowa� okr�g o promieniu dziesi�ciu mil od miejsca, gdzie ksi�dz stoi, oka�e si�, �e na jego powierzchni znajduje si� pi��dziesi�t tysi�cy ludzi w takim samym po�o�eniu: g��d, gor�czka, kwashiorkor, dyzenteria. 22 Ksi�dz wymienia te nieszcz�cia, a oni ich do�wiadczaj� i mr� jak muchy. Nie dajemy ju� rady pomaga� na tym terenie, gdzie zostali�my przydzieleni. Kilka skrzy� wyrzuconych noc� z samolotu to prawie tak samo bezu�yteczne, jakby w og�le tego nie by�o... Zamilk� pocieraj�c nie ogolon� brod�. Gdy znowu przem�wi�, czu� by�o �al w jego g�osie. � Pomoc tej plac�wki dla Abagumy jest niemo�liwa. Przykro mi, ale tak wygl�da nasza sytuacja i lepiej powie dzie� to ksi�dzu od razu. � Gdy spojrza� na Richarda, wargi mu zadr�a�y. � Przykro mi � powt�rzy�. � Nie ksi�dz pierwszy prosi mnie o pomoc, ale mamy do�� w�asnej tragedii. � I nie czekaj�c na reakcj� Richarda zawo�a� ostro: � Czy jest jaka� wiadomo��, Lenny? � Jeszcze nie � odpowiedzia� kto� z s�siedniego pokoju. � Pr�buj dalej, na lito�� bosk�. Pr�buj bez przerwy. Richard zn�w si� zatoczy�. S�aniaj�c si� podszed� do ko�ca sto�u i zapad� si� w krze�le, �ciskaj�c g�ow� w r�kach. Poczu�, jak pod wp�ywem niepowodzenia i wysi�ku pod przymkni�tymi powiekami rozlewaj� mu si� ciemne plamy. � Whisky, ojcze? � kto� dotkn�� jego ramienia. To by�a czarna piel�gniarka. Poda�a mu plastykowy kubek. � Wygl�da na to, �e mo�e si� przyda�. Wyprostowa� si� i wypi� whisky do dna. Po chwili pok�j rozmaza� mu si� przed oczyma i us�ysza�, �e deszcz g�o�niej uderza w zardzewia�y dach. � Jak daleko jest do miejsca, sk�d ksi�dz przyszed�? � spyta� chudy Amerykanin. � Oko�o trzydziestu, czterdziestu mil. � Czy ksi�dz da rad� tam wr�ci�? To znaczy jakim �rodkiem lokomocji ksi�dz dysponuje? Je�li brakuje ksi� dzu benzyny albo je�li... � Droga jest nieprzejezdna � powiedzia� Richard. � Osuni�cia gruntu. � Szed� ksi�dz na piechot�? � Ostatni� trzeci� cz�� drogi. 23 Amerykanin sta� stukaj�c w z�by paznokciem kciuka. Z s�siedniego pokoju dochodzi� g�os radia, zak��cany b�bnieniem deszczu. � Nie ma innej drogi? � Nie. � Czy ksi�dz nie zdawa� sobie sprawy, �e jego wy prawa nie b�dzie mia�a pomy�lnego zako�czenia? Je�li nie ma drogi, nie ma dostaw � to pewne w tych warunkach. Nawet gdyby�my si� k�pali w mleku i miodzie, jak mieliby �my to przekaza�? Czy ksi�dz nie pomy�la� o tym? Richard s�abo pomacha� r�koma. Jaki� owad zabrz�cza� nad najbli�sz� lamp� i wirowym ruchem spad� martwy na pod�og�. Nie by�o ko�ca �mierci. Rozpi�� kiesze� koszuli i wyci�gn�� spis Alberta Okawe. Atrament rozmaza� si� na mokrym papierze. � Zawsze my�la�em � Richard us�ysza� sw�j g�os � i m�wi�em sobie, �e uda mi si� uzyska� przynajmniej troch� � lekarstwa, je�li nie �ywno��, cz�� artyku��w, je�li nie wszystkie, zale�nie od mo�liwo�ci. Twarz Amerykanina, przygl�daj�cego si� pomi�temu �wistkowi papieru, nie wyra�a�a �adnych uczu�. � Nie ma nic � wyzna�. Nadzieja g�ruje nad rozs�dkiem. � �adnych zapas�w? Rzeczywi�cie nic nie zosta�o? Z pewno�ci�... � Zapasy? � ton Amerykanina sta� si� drwi�cy. � W sytuacji, gdy ludzie padaj� na naszym progu? Troch� poczucia rzeczywisto�ci, ojcze! Po godzinie od l�dowania samolotu nie zostaje nic. Ostatniej nocy mieli�my dwa l�dowania � oko�o siedmiu ton w ka�dym. � Aby rozwia� ewentualne w�tpliwo�ci Richarda, chwyci� plik papier�w ze sto�u. � Kukurydza, fasola, oliwa, suszone i konser wowane ryby, koncentraty proteinowe, witaminowe, s�l, antybiotyki, leki przeciw malarii � przeczyta� szybko i spojrza� znad papier�w. � Wszystko dostarczone z wy przedzeniem, wszystko dor�czane do punkt�w rozdziel czych. A tej nocy b�dzie to samo, je�li w og�le b�dzie dostawa, to znaczy je�li b�dzie l�dowanie. Tej nocy i we wszystkie nast�pne... To nie jest lotnisko, to tylko n�dzne l�dowisko � b�otnisty trawnik. Zapasy? Siedem ton, to tyle co siedem okruch�w. � Rozgoryczony rzuci� plik papier�w. � Gdyby pozosta�o mi jedno opakowanie aspiryny, nie nadawa�bym si� do kierowania tym miejscem. Ani nikt z moich ludzi. Kapitan Ibo wr�ci� ku�tykaj�c do baraku. Zanim zamkn�� drzwi, z ciemno�ci dosz�a ich pozbawiona melodii pie�� pogrzebowa. � Tylko pos�uchaj, ojcze � odezwa� si� Amerykanin. � Pos�uchaj tych nieszcz�nik�w. � Poszed� do bocznego pokoju, jakby chcia� uciec. Richard z ci�kim sercem przygl�da� si� chor�giewkom przypi�tym do mapy na przeciwleg�ej �cianie. B�agalnie z�o�one r�ce, gor�czkowe wo�anie o pomoc � teraz ju� wiedzia�, jakie to uczucie spotka� si� z odmow�. Z zamkni�tymi oczyma wyprostowa� si� w krze�le i zatopi� w my�lach. Rozpacz o�lepi�a go. Dowody katastrofy w ca�ym regionie nie od razu go przekona�y, �e bez wzgl�du na to, jak by si� stara�, jak b�aga�, wszystko jest daremne. Abaguma nie by�a w wyj�tkowej sytuacji. Nie mia� �adnego argumentu, by nimi wstrz�sn��, by poruszy� spr�yny lito�ci u tych zm�czonych ludzi: �mier� i upodlenie �yj�cych tutaj by�y zjawiskiem powszechnym. � Czy ksi�dz wie, o co mnie prosi? � ponownie odezwa� si� Amerykanin. � Namawia mnie, abym po�wi�ci� tutejszych ludzi, tak aby ksi�dz m�g� uratowa� pozostaj�cych pod wasz� opiek�. Czy ksi�dz nie widzi? Do tego to si� sprowadza. Mam tylko par� bochenk�w chleba i troch� ryb, ojcze, tylko chleb i ryby. Nie by�o co �ebra�, a i wyk��canie si� nic by nie da�o. Richard poruszy� si� strapiony, cia�o pali�o go ze zm�czenia, by� bliski p�aczu. Przyklejone do sk�ry ubranie parowa�o na nim. W s�siednim pomieszczeniu od czasu do czasu trzeszcza�o radio, wok� kt�rego ci�gle co� si� dzia�o; szmer krzy�uj�cych si� g�os�w wzmaga� napi�cie oczekiwania. Tylko na niego nikt nie zwraca� uwagi; by� intruzem, kt�rego oczekiwa�a tylko ja�owa podr� powrotna, a to by�o nie do pomy�lenia. Nagle zda� sobie spraw�, �e g�osy sta�y si� bardziej podniecone. � Czy tylko jeden? � us�ysza�. � Tak, constellation George'a Sharkeya. � A co si� sta�o z Bodelsenem? � B�g raczy wiedzie�. � Czy znamy czas Sharkeya? � Dwudziesta trzecia pi�tna�cie. � A �adunek? � spyta� kto� z niemieckim akcentem. � Tak jak przedtem, mieszany towar. Bez Bodelsena trudno b�dzie to rozdzieli�. Richard wsta� i zerkn�� na zegarek. Chudy Amerykanin podszed� do jednego z zakrytych workami okien i patrzy� na deszcz. � Do licha � wymamrota� do drugiego z obecnych oficer�w Ibo � czy nie s�dzisz, �e pas mo�e nie wytrzyma�? � Mo�liwe � ton by� z�owieszczy. � Musz� powiedzie�, �e mnie pocieszy�e�. � Amery kanin spojrza� ch�odno na Richarda. �To b�dzie trz�sawi sko. � Podszed� bli�ej i pocz�stowa� go papierosem. � Na miejscu ksi�dza poczeka�bym do rana. Nie ma sensu wyrusza� o tej porze, lepiej zaczeka� do rana. Nie b�dzie nam ksi�dz przeszkadza�. Zapali� oba papierosy. �Trzydzie�ci pi�� lat?" � zastanowi� si�, gdy p�omie� uwypukli� wyczerpanie na twarzy Richarda. � Przykro mi � powt�rzy� jeszcze raz i nie tak ju� twardym g�osem doda�: � S�dz�, �e wiem, jak si� ksi�dz czuje. Richard uni�s� ramiona i zaraz pozwoli� im opa��. Nie pali� od przesz�o miesi�ca i teraz wszystko zacz�o mu wirowa� przed oczyma. Nagle co� przysz�o mu na my�l. 26 � Ta constellation, sk�d ona leci? � Z Sao Tome. Dwie godziny lotu i za ka�dym razem zmiana trasy. � Czy wraca pusta? � Zwykle tak. � Czy s� jakie� przeszkody, aby mnie zabrali na pok�ad? � G��wnie w�asny rozs�dek. Co ksi�dz zamierza przez to uzyska�? Sharkey prawdopodobnie zgodzi si�, je�li pozwol� warunki, ale po co? � Potrz�sn�� g�ow�. � Prosz� zapomnie� o tym, ojcze. � Gdzie s� inne l�dowiska? � Nie ma �adnego w pobli�u. Ju� nie. Startuj� z Ogua Ngwa, ale jeden i� ju� za to zap�aci�. Zamilk�, a w my�lach Richarda zarysowa�o si� jakie� pasmo pomys��w. Stan�� sztywno na nogach. Albert mia� racj�; Abaguma zginie. � Nie mog� teraz rezygnowa� � wykrztusi�. � Prosz� mnie pos�ucha� � powiedzia� Amerykanin (Richard nigdy si� nie dowiedzia�, jak si� nazywa) � zniwe lowanie tego pasa startowego zabra�o nam dziesi�� dni. I to w tych warunkach, wprost w buszu. Nie sta�o si� to za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki, nale�ymy do Zjed noczonej Ko�cielnej Pomocy Charytatywnej, co oznacza pe�ne pokrycie wydatk�w. Niemniej jednak s� granice, poza kt�re nie mo�emy wyj��. Co ksi�dz zamierza osi�gn�� sam? Gdziekolwiek si� uda, we wszystkich organizacjach b�dzie taka sama sytuacja. Bez mo�liwo�ci bezpiecznego l�dowania nie ma szansy. � Wydmuchn�� sto�ek dymu, kt�ry uni�s� si� i zawirowa�. � Powtarzam ksi�dzu, nie ma �adnej szansy. Na przyk�ad my � dzia�amy tutaj prawie od tygodnia, ale nie mo�emy pom�c w wystarczaj�cym stopniu, jeste�my op�nieni. Wszystko si� cholernie sprzysi�g�o przeciw nam i wielu z tych ludzi nie uratujemy od �mierci. � Pas startowy nie jest niezb�dny. Mo�na zrzuca� zapasy. � To wcale nie jest takie �atwe. � Och, ci amatorzy zawsze maj� niepraktyczne pomys�y. � Trzeba wzi�� pod 27 uwag� wiele czynnik�w: rze�b� i pokrycie terenu, mo�liwo�ci samolotu... Poza tym jest tak, jak m�wi�em. Cokolwiek sie osi�gnie, b�dzie to kosztem innych. Nozdrza Richarda zadr�a�y. � Abagum� pomini�to od samego pocz�tku. � Mo�e i tak. Ale oni nie s� magikami. Nie licz�c Uli, czynne jest jeszcze tylko jedno l�dowisko. Nie tylko Abaguma ma braki. � Braki! � Usi�uj� tylko nakre�li� sytuacj� � powiedzia� Ame rykanin, z trudem ukrywaj�c zniecierpliwienie. � Powiem to inaczej. Czy to co� da, �e ksi�dz dotrze do Sao Tome? Co ksi�dz mo�e im zaproponowa�? I z jakiego tytu�u? � Odpowiadam za moj� parafi�. � W Sao Tome spotka si� ksi�dz z cholernie lodo watym przyj�ciem. Biafra jest spisana na straty, a w agen cjach pomocy humanitarnej s� ju� nowi, kt�rzy czepiaj� si� r�kaw�w funkcjonariuszy, i to ka�dy z pilnymi po trzebami. Czy ksi�dz wyobra�a sobie, �e go chocia� zauwa��? � Musz� podj�� to ryzyko. � O Bo�e, ksi�dz jest bardziej uparty ni� inni � od szed� potrz�saj�c g�ow�. Richard z�o�y� kartk� ze spisem Alberta i ze zdecydowan� min� wsun�� j� do kieszeni koszuli. Nie mia� poj�cia, jak si� dostanie z powrotem do Abagumy, ale wzgl�dy osobiste musz� poczeka�, na wszystko przyjdzie czas. Zapi�� kiesze� i zacz�� szybko chodzi� po pokoju w rytm dojrzewaj�cej decyzji. Rezygnacja by�aby zbrodni�. Nie mia� nic do stracenia... wszystko m�g� wygra�... W pokoju zrobi�o si� cicho, a on z niech�ci� pomy�la� o cierpliwo�ci obecnych. Czas zdawa� si� nie posuwa� naprz�d. Dopiero gdy min�a dziesi�ta czterdzie�ci pi��, zacz�li wreszcie si� rusza�. Piel�gniarka ju� przedtem wysz�a, ale pozosta�ym 28 nie by�o jeszcze spieszno. Cywil z niemieckim akcentem ziewn�� i przydepta� papierosa. � My�lisz, �e warto zaczyna�? � spyta� Amerykanina, a ten skin�� g�ow�: � W gruncie rzeczy mo�na ustawi� ci�ar�wki... � Kapitana Ibo przestrzeg� za�: � Ale nie o�wietlaj na razie pasa, John. Rozumiesz? Nie b�dzie natr�t�w na tak� pogod�, niewiele jednak pozosta�o nam nafty. Wystarczy o�wietli� pas, gdy us�yszymy Sharkeya. Dwaj oficerowie w�o�yli p�aszcze deszczowe i znikn�li za drzwiami. Z ciemno�ci dosz�y wydawane przez nich rozkazy. Amerykanin zwr�ci� si� do Richarda: � Z pewno�ci� zmieni� ksi�dz zamiary... � Nie. � Czy ksi�dz ma paszport? � Nie. � Kart� zdrowia? � Nie � Richard zazgrzyta� z�bami. � B�d� potrzebne w Sao Tome. � T� przeszkod� b�d� si� martwi� na miejscu. Amerykanin zacisn�� wargi. � Mog� da� ksi�dzu przepustk� Caritas na samolot. To lepsze ni� nic. Ale prosz� pami�ta�, to od Sharkeya zale�y, czy ksi�dz poleci. � Doskonale to rozumiem. � Czy ksi�dz ju� wysech�? � Niezupe�nie. � B�dzie ksi�dz marzn�� w g�rze. Zobacz�, mo�e znajdzie si� co� ciep�ego. � Dzi�ki. Jest pan bardzo uprzejmy. � Niewykluczone, �e nie b�dzie to najwygodniej- szy lot. � �artobliwie doda�: � S�dz�, �e ksi�dz ju� lata�? � Oczywi�cie. Przesz�o�� si� nie liczy�a. Amerykanin wr�ci� z pokoju obok z olbrzymim starym swetrem zapinanym z przodu i z nieprzemakaln� pa�atk�, kt�r� Richard okry� ramiona. FRANCIS CLIFFORD � To Sharkey. To musi by� on � jak zwykle nerwowo powiedzia� Amerykanin. � W��czcie reflektory, na lito�� bosk�, zanim odleci za daleko. Zapalono �wiat�a drogowe ci�ar�wek, a �o�nierze z pochodniami wysun�li si� przed samochody. Pas startowy z ustawionymi po obu stronach kanistrami rozjarzy� si� migoc�cymi w r�wnych odst�pach p�omieniami. Ludzie zgromadzeni przy punkcie kontrolnym o�ywili si� i w�r�d ich trajkotania warkot samolotu zdaj�cy si� dochodzi� z r�nych kierunk�w to zbli�a� si� i pot�nia�, to odp�ywa� i cichn��. � Do diab�a z tymi chmurami. Pas o�wietlony na jednej trzeciej d�ugo�ci wygl�da� teraz jak tunel i l�ni� od deszczu. � Mam nadziej�, �e nas dojrza�. Nikt nie odpowiedzia�. Richard przys�oni� czo�o i wyt�y� wzrok; obraca� si� wolno patrz�c w niebo od strony p�nocno-zachodniej. S�dzi�, �e samolot tam b�dzie zawraca�. Lecia� nisko, tego by� pewien, niebezpiecznie nisko, nie mia� szans, by zej�� poni�ej pu�apu chmur. Pami�ta�, jak to si� leci po omacku... Stopniowo warkot silnik�w stawa� si� bardziej regularny, g�uchy, od czasu do czasu przerywany g�o�niejszym rykiem. Samolot by� teraz na p�nocy i ci�gle ko�owa�. Min�o kilka minut, wreszcie pas zosta� o�wietlony na ca�ej d�ugo�ci. � Hej�e, Sharkey... L�duj, stary! Dojrzeli constellation prawie wszyscy naraz. Ledwie j� by�o wida�, p�dzi�a w mroku i tylko mruga�y jej �wiat�a pozycyjne. Samolot bezb��dnie schodzi� do l�dowania sponad zaparkowanych ci�ar�wek. I nagle z og�uszaj�cym wrzaskiem zacz�li wiwatowa� na cze�� Sharkeya, a on macha� skrzyd�ami, jakby pilotowa� my�liwca. Gdy zszed� do wysoko�ci tysi�ca st�p, po�o�y� samolot na lewe skrzyd�o i podp�yn�� �ukiem do celu, po czym znikn��. Up�ywa�y d�ugie minuty, samolotu nie by�o wida�, warkot os�ab�, a� w ko�cu zacz�� powoli zbli�a� si� od po�udnia, pot�niej�c z ka�d� chwil�. Gdy go teraz zobaczyli, mia� ju� wypuszczone podwozie. Dysz�c ci�ko, opada� jak widmo na koniec o�wietlonego pasa. W pewnym momencie zachwia� si�, jakby pilot zmieni� zdanie, ale zaraz dotkn�� ziemi i nawet patrz�c spomi�dzy ci�ar�wek zobaczyli rozpryskuj�ce si� b�oto. Samolot zacz�� zmniejsza� pr�dko��. Pilot nie traci� kontroli nad sterami i trzyma� maszyn� r�wno. Gdy jednak ko�a dotkn�y ziemi, jej dzi�b pochyli� si� w g��bokim uk�onie, ale Sharkey i tym razem zapanowa� nad sytuacj�, wyprostowa� samolot i wyhamowa� �lizgaj�c si� w migoc�cym �wietle reflektor�w. Manewr by� bezb��dny. Pilot wykorzysta� l�dowisko co do jarda. Maj�c przed sob� zaledwie �wier� mili, �atwo m�g� przetoczy� si� poza pas, ale on wiedzia�, co robi. Maszyna oraj�c ko�ami b�oto i ci�gle trac�c pr�dko�� dotar�a na odleg�o�� rzutu kamieniem do samochod�w i czekaj�cych ludzi. Teraz nie by�o ju� niebezpiecze�stwa, nawet nowicjusz m�g� dokona� reszty. Gdy jednak Sharkey zatrzyma� w ko�cu samolot i wy��czy� silniki, ich zamieraj�cy j�k by� jak westchnienie ulgi. W gromadzie zaroi�o si�, jakby czar prysn��. Kierowcy wygramolili si� do ci�ar�wek i pop�dzili do opryskanego b�otem samolotu od strony drzwi w tylnej stronie kad�uba. � Chod�my � zwr�ci� si� Amerykanin do Richarda. Weszli do samolotu wspinaj�c si� po masce ci�ar�wki. Obszerne wn�trze by�o wy�adowane towarami do wysoko�ci piersi m�czyzny. Kilku �o�nierzy ju� rozdziela�o przesy�k� i zacz�o wy�adowywa� j� na zewn�trz. Richard i Amerykanin przecisn�li si� do kabiny pilota mi�dzy �cianami powi�zanych skrzy� i jutowych work�w. Wsz�dzie rozchodzi� si� zapach sztokfisza. � Jak si� masz, George! � Cze�� � przywita� ich Australijczyk. � Jak zwykle kaza�e� nam obgryza� sobie palce. � Nie tylko wam. 3 Ciemna strona ksi�yca 33 � Nie wyobra�a�em sobie, �e tak szybko wr�cisz. � Mam wyj�tkowego nawigatora i to wszystko. � Jak si� masz, Frank... By�e� wspania�y... Naprawd� wspania�y. � Dzi�ki. Richard zajrza� do kabiny zza plec�w Amerykanina. �ysy, przysadzisty Sharkey nie wygl�da� na chojraka. Musia� mie� co najmniej pi��dziesi�t lat, a jego towarzysz by� niewiele m�odszy. Sharkey przeci�gn�� si� i podrapa� po rudych baczkach. � Jakie� k�opoty w drodze? � spyta� Amerykanin. � �adnych. � Dlaczego nie przylecia� Bodelsen? � Ma uszkodzenie instalacji pneumatycznej. Nic po wa�nego, jutro b�dzie znowu lata�. � Pojedyncza dostawa jest kropl� w morzu. � Dzi�ki � zareagowa� Sharkey z przek�sem. � Wi dzisz, Frankie, jak nas witaj�? � Wyd�u�cie pas startowy, a b�dziecie mieli wi�cej go�ci � powiedzia� nawigator przecieraj�c oczy. By� nie w�tpliwie Szkotem z Glasgow albo okolic. � Niewielu ma ochot� na t� zabaw� u nas. Wi�kszo�� kieruje si� do Uli i wcale ich nie winie. � Dajcie nam troch� czasu. Robimy, co mo�emy. W miar� opr�niania �adowni chrobot i stukot dochodz�cy z wn�trza wzmaga� si�. Kurz z work�w wisia� w powietrzu. � Masz tutaj specyfikacj�. � Spocony Sharkey prze kaza� jakie� papiery Amerykaninowi, a ten podpisa� jeden z nich i zwr�ci� go pilotowi. � Do tego zwyk�a porcja, wy��cznie do cel�w medycznych. � Sharkey u�miechn�� si� lekko, ju� rozlu�niony, i poda� Amerykaninowi dwie butelki whisky. � Przy sprzyjaj�cym ksi�ycu spr�bujemy obr�ci� dwukrotnie. Bodelsen tak�e jest ch�tny... To powinno ju� pom�c. � Oczywi�cie, oczywi�cie � Amerykanin kiwn�� g�o w�. Do tej pory jakby nie pami�ta� o Richardzie. � A tak na marginesie, co by� powiedzia� na pasa�er�w? 34 � Po ostatniej nocy? � Tylko dwie osoby. � Ostatniej nocy ma�o�my nie �ci�li drzew. � Tylko dw�ch, w tym dzieciak. � Ostatniej nocy by�y tylko dzieci. I nie siedzieli�my na bagnisku, jak teraz. � Tylko dw�ch, George � powt�rzy� Amerykanin. Sharkey zagryz� doln� warg�. � Nikt wi�cej? � Nawet ich nie poczujesz. D�ugie milczenie. Za pozornym brakiem serca kry�y si� profesjonalne l�ki. � Niech b�dzie, je�li tak musi by�. � Obr�ciwszy si� na fotelu Sharkey zobaczy� Richarda. � Chodzi o ksi�dza? � Do tego dziecko. � Odpowiada ksi�dz za nie? Przykro mi, ale nie chc� zawraca� z bazy z dzieckiem. Richard spojrza� na Amerykanina, kt�ry zaraz wyja�ni�: � Przedstawiciel fundacji �Ratujcie dzieci" odbierze j� po przybyciu na miejsce. � No to w porz�dku � zgodzi� si� Sharkey. � Umowa stoi. Z g��bi kad�uba s�ycha� by�o teraz g�o�ne uderzenia 1 odg�osy przesuwania skrzy�. Potem kto� krzykn��: � Wszystko wy�adowane! � Czy mam przyprowadzi� dziewczynk�? � spyta� Richard. � Tak, prosz� bardzo � odpowiedzia� Amerykanin. � W�a�ciwie sko�czyli�my. Richard poszed� sam wzd�u� pustej teraz �adowni i opu�ci� si� na ziemi� po burcie ci�ar�wki. Uprz�tano ostatnie par� work�w. Deszcz m�y� ci�gle, a wrzawa t�umu przy barakach wzmog�a si�. Zag�odzeni ludzie sprawiali jeszcze bardziej przykre wra�enie. Richard zeskoczy� na ziemi� i podszed� do szoferki, gdzie piel�gniarka ko�ysa�a na kolanach dziecko. � Wezm� j�? � spyta�a. 35 Przytakn�� g�ow� i wzi�� dziecko niezgrabnie na r�ce. Sk�ra i ko�ci; palec w buzi, oczy przymkni�te. Mia�a nawet ja�niejsz� sk�r�, ni� mo�na by�o si� spodziewa�. Ubrana w poplamion� bawe�nian� sukienk� si�gaj�c� kolan, tak prost�, �e wygl�da�a na ca�un. Do przegubu r�ki by�a przymocowana kartka z napisanym atramentem nazwiskiem: Marcia Emezie z Ogua Ngwa. � S�dz�, �e zaraz za�nie � powiedzia�a piel�gniarka. � Do widzenia, malutka. Richard wr�ci� w stron� samolotu i poprosi� jednego z kierowc�w ci�ar�wek, aby pom�g� mu wej�� do �adowni. Wspinaj�c si� w g�r� zobaczy� Amerykanina opuszczaj�cego dzi�b maszyny. � B�d� trzyma� kciuki za ksi�dza. � Dzi�ki. � Do widzenia � u�cisk d�oni Amerykanina by� silny i pokrzepiaj�cy, ale wyraz oczu �wiadczy�, �e jego zdaniem Richard nie ma �adnej szansy. Potem spojrza� na dziecko i rysy mu z�agodnia�y. Skorupa by�a cienka i nie mog�a ukry� wszystkiego. � Je�li b�dzie mia�a szcz�cie, nie zapami�ta tego. S�dz�, �e nic wi�cej nie mo�emy dla niej zrobi�. Parszywy los! Wezbrane wzruszenie przygniot�o Richarda i poczu�, �e nie mo�e wydoby�