3867
Szczegóły |
Tytuł |
3867 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3867 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3867 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3867 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Katarzyna Zimi�ska
Wied�mini
by Meadwyn
P�niej m�wiono, �e cz�owiek ten nadszed� od p�nocy od bramy Powro�niczej. By�o
to oczywist� bzdur�, jako �e w mie�cie Ankh Morpork w og�le nie by�o czego�
takiego jak
brama Powro�nicza, niemniej miejscowi bajarze uznali taki pocz�tek za
wystarczaj�co tajem-
niczy, by przyci�gn�� ilo�� s�uchaczy konieczn� do sfinansowania nast�pnego
kubka piwa.
Nie wiadomo dok�adnie, kto i po ilu g��bszych wymy�li� t� bram�, ale nazwa
przyj�a si� do
tego stopnia, �e Patrycjusz zacz�� powa�nie rozwa�a� projekt postawienia
takowej. Szcz�-
�ciem Bia�a Rada przekona�a go, �e mog�oby to spowodowa� niekontrolowany nap�yw
dziw-
nych osobnik�w, takich jak ten, kt�ry w�a�nie nadchodzi� od nieistniej�cych
wr�t. Jak poka-
za�o smutne do�wiadczenie, nie wszyscy okazywali si� potem spadkobiercami
Isildura. Prze-
wa�aj�ca wi�kszo�� stanowi�a pospolitych z�odziei, kt�rzy robili konkurencj�
zacnym
i uczciwie pracuj�cym na sw�j chleb gildiom Ankh.
Nieznajomy szed� pieszo, a objuczonego konia prowadzi� za uzd�. By�o ciep�o,
a cz�owiek ten mia� na sobie czarny p�aszcz narzucony na ramiona. M�czyzna nie
by� stary,
ale w�osy mia� prawie zupe�nie bia�e. Pod p�aszczem nosi� wytarty sk�rzany
kubrak, sznuro-
wany pod szyj� i na ramionach. Kiedy �ci�gn�� sw�j p�aszcz, wszyscy zauwa�yli,
�e na pasie
za plecami mia� miecz. Nie zwraca� kompletnie uwagi. Mieszka�cy Ankh
przyzwyczaili si�
ju� do tajemniczych osobnik�w w czarnych p�aszczach, siwych czy �ysych.
Ostatnimi czasy
mieli ich zreszt� a� zanadto. Wi�ksze wra�enie zrobi�by zapewne zwyczajny
wie�niak ni�
jakakolwiek spowita w czer� posta� m�wi�ca ochryp�ym g�osem, a barmani przywykli
ju� do
rozm�w z mglistymi ciemnymi figurami do tego stopnia, �e przestali ich
obs�ugiwa� bez ko-
lejki.
- Doprawdy nie wiem, czemu si� ostatnio tyle naroi�o tych antropomorficznych
perso-
nifikacji... - wymrucza� pe�ni�cy dzisiaj wart� przy ladzie �Za�atanego B�bna�
Bar(Lee)Man.
Rozejrza� si�, ale jedynymi go��mi, kt�rzy mogli go us�ysze�, byli dwaj niscy
osobnicy ko�y-
sz�cy si� nad kuflami piwa i pogr��eni w cichej rozmowie o jakich� starych
przygodach, ni-
czym dwaj znajomi, kt�rzy nie widzieli si� od lat i maj� szmat �ycia do
streszczenia w jeden
wiecz�r. Lee, zanalizowawszy uwa�nie wygl�d obu, stwierdzi�, �e faktycznie m�g�
to by�
szmat, a nawet �cier �ycia (je�li ju� wpadamy w tak sztucznie i pretensjonalnie
tworzony ro-
dzaj m�ski).
Lee uni�s� g�ow� znad beczki kiszonych og�rk�w i zmierzy� go�cia wzrokiem. Obcy,
ci�gle w p�aszczu, sta� przed szynkwasem sztywno, nieruchomo, milcza�.
- Co poda�?
- Piwa - rzek� nieznajomy. G�os mia� nieprzyjemny. Bar(Lee)Man skwapliwie
nape�ni�
jego kufel ��danym napojem i w czasie, gdy bia�ow�osy obcy sadowi� si� za
sto�em, wes-
tchn��, tym razem tak, aby wszyscy go�cie go s�yszeli:
- Doprawdy nie wiem, czemu si� ostatnio tyle naroi�o tych antropomorficznych...
- Zamknij si�, Lee! - wrzasn�� niespodziewanie g�o�no ten wy�szy z niskich
osobni-
k�w, zrywaj�c si� z �awy - zwariowa� mo�na z tob� i tymi twoimi
personifikacjami!
- Ano bo to ju� ocipie� tu mo�na! - wpieni� si� barman - przedwczoraj trzech
Nazguli,
wczoraj dw�ch dementor�w i pan �mier�, dzisiaj Mort i �eby jeszcze tego by�o
ma�o, jaki�
smarkacz z tch�rzofretk� na kapeluszu szuka� cienia! Powiedzia�em mu, �e czego
jak czego,
ale cieni to u nas nie brakuje, wystarczy usi��� na rzyci i poczeka�, a� si�
jaki� napatoczy, na
co tamten potoczy� wko�o wzrokiem, zawo�a� �Jest tam!� i rzuci� si� w pogo� za
jakim� ko-
lejnym czarnym facetem...
- Twoje problemy zawodowe nas nie obchodz� - mrukn�� ni�szy z niskich osobnik�w,
trze�wiejszy od przyjaciela i poci�gn�� tamtego z powrotem na �aw� - czego jak
czego, ale
antropomorficznych personifikacji mia�em w �yciu wystarczaj�co du�o, by nie
interesowa�y
mnie kolejne spotkania z przedstawicielami tego gatunku...
- Ja te� - westchn�� wy�szy i uspokoi� si� jakby. Natomiast w tej chwili odezwa�
si�
bia�ow�osy, kt�ry nadszed� od bramy Powro�niczej, kt�ra, jak ju� zosta�o jasno
wy�o�one
w naszym ciekawym i pouczaj�cym wst�pie, nigdy nie istnia�a:
- Po co oni tu przyje�d�aj�?
- Kt� to wie? - wzruszy� ramionami Lee i zwr�ci� si� do ni�szego z niskich
osobni-
k�w - nala� panu jeszcze, panie Baggins?
- Dzi�kuj� - odpar� nizio�ek - jeszcze chwila i zaczn� �piewa� i ta�czy� na
stole, co
w moim przypadku nie zawsze ko�czy si� szcz�liwie.
- To mo�e panu, panie Haladdin?
- On ju� wypi� wystarczaj�co du�o.
- A pan, panie...?
- Geralt. Geralt z Rivii - przedstawi� si� spowity w czarny p�aszcz m�czyzna -
jestem
wied�minem (je�li ju� wpadamy w tak sztucznie i pretensjonalnie tworzony rodzaj
m�ski).
- Mo�e by� i Geralt. Jeszcze piwa?
- Tak, ch�tnie. I tego... hm... izby na nocleg szukam.
- Znajdzie si� - Lee popatrzy� na brudne i zniszczone buty obcego, kt�re
w por�wnaniu z tym, co ju� widywa� jako barman prezentowa�y si� zupe�nie
przeci�tnie. Ge-
ralt poczu� niepok�j. Co� sz�o nie tak, jak powinno. Nigdzie nie widzia�
ospowatego dr�gala,
kt�ry od chwili wej�cia obcego nie spuszcza� z niego ponurego wzroku. Nie by�o
te� dw�jki
jego towarzyszy, kt�ra mia�a stan�� z ty�u, nie dalej ni� dwa kroki. Nikt nie
zion�� piwem,
czosnkiem i z�o�ci�. Nikt nie kaza� mu p�aci� i si� wynosi�. Wr�cz przeciwnie: w
izbie pano-
wa� spok�j, przerywany tylko coraz g�o�niejsz� rozmow� podpitego nizio�ka z
jeszcze bar-
dziej podpitym orkiem.
Cholera - pomy�la� wied�min - jak tak dalej p�jdzie, to b�d� bezrobotny...
Mia� do�� bezczynno�ci. Postanowi� dzia�a�. Podszed� do lady, rozpi�� kubrak,
wydo-
by� spod niego zwitek bia�ej ko�lej sk�ry.
- Prawda to, co napisane?
- Tutaj? - Bar(Lee)Man obejrza� pismo - zale�y co. To, �e jest nagroda za
zlikwido-
wanie te�ciowej Patrycjusza, to prawda. Ale to, �e on t� nagrod� wyp�aci, o nie,
to nie jest
prawda. Je�li chodzi o pieni�dze, to musisz je wy�udzi� z innych �r�de�. Nie
powinno to by�
trudne, w Ankh Morpork wszyscy marz� o pozbyciu si� te�ciowej Patrycjusza.
- A co ona takiego zrobi�a? - zapyta� wied�min.
- Bo to... z�a kobieta by�a - wyja�ni� Lee, wycieraj�c nerwowo kufle - i po
�mierci, nie
ca�kiem zreszt� naturalnej, gdy� kochaj�cy zi�� mia� do�� jej zgry�liwych uwag
dotycz�cych
jego panowania w Ankh, zacz�a wraca� jako zombie. Jad�ce przez miasto na
krokodylu.
Wyobra�a pan sobie te d�ugie czarne pazury, przekrwione oczy, ��te, zakrzywione
z�biska...
- Ohyda - stwierdzi� Geralt wsp�czuj�co.
- No - przytakn�� nieoczekiwanie ten, kt�rego nazwano Haladdinem - a krokodyl
jest
jeszcze gorszy.
- W zwi�zku z tym - kontynuowa� barman - og�oszono, �e kto potwora ubije, ten
wiel-
k� nagrod� i chwa�� na wiki wik�w dostanie, a tak�e pomnik jemu postawion
b�dzie. Zjecha-
�o si� tedy wiele, wiele luda, wszyscy pr�bowali miecz z kamienia wyci�gn��, ale
nikt nie
dawa� rady...
- Miecz z kamienia? - zdziwi� si� Geralt, kt�ry powoli zaczyna� traci� poczucie
rze-
czywisto�ci - my�la�em, �e ubi� potwora...
- Coby ubi� potwora - wyja�ni� skwapliwie Lee - nale�y mie� przy sobie
ESKKalibur,
magiczn� bro� stworzon� swego czasu przez kowala Hi-fi-stosa, z powodu urazu
nogi sprze-
daj�cego swoje wyroby drog� wysy�kow�. Prowadzi� te� kursy korespondencyjne
szermierki,
za�o�y� nawet szko��. Pisywali u niego najlepsi trenerzy fechtunku. To si�
nazywa�o Ekstra-
ordynaryjnej Szermierki Kurs Korespondencyjny, w skr�cie w�a�nie ESKK. Jeszcze
piwa...?
- Bardzo prosz�.
- Nam te�.
Geralt dopiero teraz zauwa�y�, �e dw�ch niskich osobnik�w usiad�o obok niego
przy
barze. Obaj mieli ju� nie�le w czubie, bo grali na blacie w �pier�cie� i
krzy�yk� maczaj�c
palce w rozlanym piwie. Baggins przegrywa�, prawdopodobnie dlatego, �e mia� ich
tylko
dziewi��.
Lee nala� wszystkim i kontynuowa�:
- Kiedy ch�tnych na kursy zacz�o si� robi� coraz mniej, kolesie z ESKK
postawili na
ostatni� kart�, a by�y ni� magiczne miecze s�u��ce zabijaniu potwor�w. Podobno
robili to
z metalu, kt�ry spad� z nieba... w ka�dym b�d� razie i ten interes nie
prosperowa�. W ko�cu
Hi-fi-stos musia� rozwi�za� sp�k� i sprzeda� ze bezcen wszystkie miecze, �eby
sp�aci� d�ugi.
Zosta� mu ostatni egzemplarz, kt�ry po pijaku wbi� w kamie� s�u��cy wyszczaniu
na zapleczu
tej karczmy. Nikt si� tym za bardzo nie przej��, gdyby nie pojawienie si�
te�ciowej Patrycju-
sza.
- A nie da si� jej jako� inaczej za�atwi�? - zapyta� wied�min - czarami czy co?
- W�a�nie z tym problem - westchn�� Lee - zjecha�o si� mn�stwo tych wydrwigroszy
z gwiazdkami na kapeluszach i og�osili w ko�cu, �e potwora nijak magi� ubi� si�
nie da. Na
m�j rozum zwyczajnie stch�rzyli. By� nawet jeden taki... ma�y... w okularach...
ten nawet si�
zbli�y� do potwora, ale bardzo szybko z tego zrezygnowa�, jak go zombie
zaatakowa�o. Do
dzisiaj ma tak� paskudn� blizn� na czole, tam, gdzie go gadzina zadrapa�a. Cud,
�e prze�y�
w og�le.
- Jaki tam cud - stwierdzi� Haladdin, odrywaj�c si� od k�ka i pier�cienia -
ostatecznie
to ja go wyleczy�em.
- Jeste�cie lekarzem? - zaciekawi� si� Geralt.
- Tylko na trze�wo. Po pijaku zajmuj� si� wype�nianiem tajnych misji dla
uratowania
�wiata i dobra ludzko�ci.
- Nie pierdziel, Hal - tr�ci� go �okciem w bok towarzysz - Ile to ju� si�
�wiat�w urato-
wa�o, kurwa ich ma�, i co? Zmieni�o si� co� na lepsze? A to, �e cz�owiek si�
potknie
i wpieprzy kawa�ek bi�uterii do wulkanu, nie oznacza wcale, �e �wiat poprawia
si� w jaki�
widoczny spos�b. Zapytaj Batmana.
- A ty sk�d go znasz? - zainteresowa� si� Haladdin.
- Wczoraj z nim pi�em. Wiesz, jak on ma do�� paradowania w tych ohydnych obci-
s�ych �aszkach, w kt�rych wygl�da jak ciota? W dodatku Batgirl ustawicznie
puszcza si�
z Jokerem. Taka jej ma�. Wi�c facet ma do�� ratowania �wiata. Wiesz, co mi
powiedzia� po
paru kielichach? �e jak jeszcze raz b�dzie musia� wybawia� to cholerne miasto,
to kupi sobie
Gwiazd� �mierci i spu�ci na to ca�e Gotham City niszczycielsk� wi�zk� laserow�
szybciej,
ni� jego mieszka�cy zd��� powiedzie� �Niech moc b�dzie z tob��. I w pe�ni go�cia
rozumiem
- to m�wi�c nizio�ek wychyli� do ko�ca kufel i kontynuowa� tyrad� - Dlatego na
m�j rozum
trzeba tego upiora zostawi�, jak jest. Za �ycia by�a gorsza. Marnujecie tu sw�j
czas, panie
Geralt.
- Gdzie jest ten miecz? - zapyta� wied�min Bar(Lee)Mana.
- M�wi�em ju�. Na zapleczu.
Wied�min popatrzy� na ubzdryngolonych zbawc�w �wiata i zapyta�:
- Kto� idzie ze mn�?
- Ja - wytrze�wia� nagle Haladdin - przyda ci si� lekarz, Geralt. Poza tym mam
pewne
do�wiadczenie w ocalaniu �wiata. Hej, Frodo! Idziesz ze mn�?
- Mog� - zdecydowa� nizio�ek, zeskakuj�c ze sto�ka - wol� tutaj nie siedzie�,
kiedy po-
jawi� si� Nazgule.
- A tak by the way - popisa� si� swoj� erudycj� konsyliarz - czemu oni ci�
�cigaj�? To
w ko�cu ca�kiem mili faceci.
- Mili czy niemili - mrukn�� jego towarzysz, zak�adaj�c szary elfowy p�aszcz,
teraz
nie�le �mierdz�cy piwem - wisz� im kilka dolc�w.
*
Geralt krytycznym wzrokiem oceni� sytuacj�. Kamie� by� du�y, szary i obszczany,
a w samym �rodku, jak drzazga z rzyci, stercza�a z niego r�koje�� miecza.
Wygl�da�a na wbi-
t� w g�az z pot�n� si��, jak� prawdopodobnie wied�min nie dysponowa�.
Zrezygnowany
spojrza� na towarzyszy, kt�rzy szcz�liwie troszk� ju� wytrze�wieli.
- Co o tym s�dzicie, ch�opaki? - zapyta�.
- Jeden wielki pierdolnik - obwie�ci� swoj� opini� �wiatu nizio�ek - naprawd�
potrzeb-
ny ci ten magiczny miecz?
- Chyba tak - Geralt niezdecydowany spojrza� na kamie�. Z�apa� za r�koje��,
szarpn��,
ale nic z tego. Miecz ani drgn��. Haladdin podrapa� si� po g�owie.
- Przyda�by si� czarodziej... czekaj, stary, jak nazywa� si� ten facet, co go
zszy�em?
- Harry Potter - przypomnia� sobie Frodo.
- W�a�nie. Mo�e niech Lee po�le po niego?
- Nie trzeba - rozleg� si� g�os tu� obok nich. Wszyscy si� obejrzeli. Ko�o
kamienia, ni
st�d ni zow�d, pojawi� si� chudy nastolatek w czarnych szkolnych ciuchach i z
okularami na
nosie. W r�kach trzyma� zmi�toszon� peleryn�.
- Orzeszku rwany w lesie - zakl�� elegancko Baggins - a ja idiota my�la�em, �e
rozpie-
przy�em ten pier�cie�.
- To nie pier�cie�, to peleryna niewidka - wyja�ni� fachowo Geralt, przygl�daj�c
si�
uwa�nie - ale co ty tu robisz, Harry?
- Ekhm... to znaczy... ee... tego... w�a�nie wracam do szko�y...
- Urwa� si� z budy na dziwki - oceni� fachowo Haladdin - dobra, nie sypniemy
ci�, jak
nam pomo�esz wyci�gn�� ESKKalibur z tego obszczanego kawa�ka g�azu.
- A niby dlaczego ja mia�bym umie� to zrobi�? - zainteresowa� si� Harry.
- Jeste� czarodziejem czy nie?! - w�ciek� si� Geralt. Zaczyna�o go to wszystko
dener-
wowa�.
- Jestem... przynajmniej urz�dowo... no dobra. Tylko b�agam, jak zobaczycie
takiego
czarnego profesora z t�ustymi w�osami, kt�ry wygl�da jak antropomorficzna
personifikacja, to
mnie tu nigdy nie by�o.
- Jeszcze jeden z t� antropomorficzn� personifikacj� - warkn�� Haladdin - tu
masz ju�
jedn�, tylko w�oski przefarbowa�. Zadowala? No to bierz si� do roboty.
W czasie kiedy Harry bada� kamie�, pozostali usiedli na pokruszonym pniaku i z
nu-
d�w zacz�li gra� w kup�. Gra w kup� polega na tym, �e siada si� w sporej grupce
na pokru-
szonym pniaku i czeka, kto j� pierwszy zrobi. Na razie jednak naszych bohater�w
nie dr�czy-
�a tak wyg�rowana potrzeba. Na razie chcia�o im si� wszystkim zwyczajnie szcza�
z powodu
zbyt du�ej ilo�ci skonsumowanego piwa. Niestety, z�o�liwym zrz�dzeniem losu
jedynym
przedmiotem nadaj�cym si� do w miar� dystyngowanego wypr�nienia by� �w feralny
ka-
mie�.
W momencie, kiedy Geralt ju� wstawa�, by znale�� jakie� w miar� ustronne
miejsce,
Harry oznajmi�:
- Aby wyci�gn�� ESKKalibura, musi na niego naszcza� odpowiednia osoba.
- To znaczy? - zaciekawili si� pozostali.
- A ja wiem, kto jest odpowiedni? To ju� wasz problem. Mia�em zbada� kamie� to
zbada�em. Macie odpowied�. R�bta sobie z nim co chceta - doda� nonszalancko,
poprawiaj�c
okulary, kt�re notabene wcale nie by�y okr�g�e, tylko du�e, kiczowate i
czerwone.
- Dobra - podj�� m�sk� decyzj� wied�min - nie wiem, jak wy, ale m�j p�cherz
d�u�ej
nie wytrzyma. Odpowiednia osoba czy nie, id� si� na niego odla�. Dicti.
- Czekaj! - zawo�ali obaj niscy osobnicy - czy mocz wied�mina r�ni si� od
normal-
nego?
- Teoretycznie tak - odpowiedzia� zamiast Geralta Harry - uczyli�my si� o tym na
elik-
sirach. Powiedzia�bym wam nawet czym si� ro�ni, ale nie zrobi�em wtedy pracy
domowej.
Tak czy owak, przeznaczeniem Geralta jest naszcza� na ESKKalibur i wyci�gn�� go
z tej
ska�y!
Wszyscy zaniem�wili, oto przem�wi�y bowiem s�owa Prawdy. Wied�min poczu�, jak
wszyscy patrz� na niego z mieszanin� podziwu i szacunku. Poczu� si� wybra�cem
losu. Wsta�
i z dr��cym sercem podszed� do kamienia. Prawie da�o si� s�ysze� bicie gongu.
- Niech mocz b�dzie z tob�! - zawo�ali wszyscy do Geralta, kt�ry wyci�gn�� sw�j
inte-
res, spojrza� na niego i oznajmi� mu dramatycznie:
- Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jeste� ty.
To powiedziawszy odla� si�.
Wszyscy wstrzymali oddech.
I oto na ich oczach ESKKalibur wypad� z g�azu i upad� ci�ko na ziemi�. Geralt
od-
skoczy�, �piesznie zapinaj�c rozporek.
- Ufff - odetchn�� - o ma�y w�os... Dobra, ESKKalibura ju� mamy. Idziemy na
upiora.
- Po ciemku?! - zapyta� Harry - du�o zdzia�amy potykaj�c si� w ciemno�ciach...
- Ale ona straszy tylko po nocach - westchn�� Haladdin - w tym problem. Krokodyl
ma �wiat�owstr�t.
- Kto ma co�, co �wieci?
- Powinienem mie� gdzie� tu Silmaril, o ile go w �rod� nie przepi�em - nizio�ek
po-
grzeba� w kieszeni, a potem w nag�ym przyp�ywie ol�nienia si�gn�� do �a�cuszka
na szyi -
tylko uwaga - doda�, zdejmuj�c wisiorek przez g�ow� - chyba ko�cz� mu si�
baterie.
- Nie pierdziel, dawaj - Haladdin wyrwa� mu kamie� z r�ki - w porzo, �wiat�o
jest. Ru-
szamy.
- Chwila. Ja b�d� musia� za�y� eliksiry - zakomunikowa� Geralt.
- Ja te� - Frodo wyci�gn�� piersi�wk�, do kt�rej zaraz do��czyli si� Harry i
Haladdin.
- Ale daje w ko�� - st�kn�� ch�opiec w okularach, kt�rego do�wiadczenia z
alkoholem
ko�czy�y si� na kremowym piwie w Hogsmeade - co to?
- Kordia� Elronda - wyja�ni� nizio�ek.
- W�a�nie, zawsze mnie ciekawi�o, co si� z nim sta�o... - Haladdin spojrza� na
kumpla
uwa�nie.
- A ty my�lisz, �e jak kurwa doszed�em na G�r� Przeznaczenia? Przecie� na
trze�wo
si� tego nie da�o zrobi�!
- Tak co� s�ysza�em, �e pod koniec Gamgee musia� ci� targa� na plecach... Nic
dziw-
nego, �e ci si� ci�gle chcia�o pi� i mia�e� koszmary...
- Nic dziwnego? A wiesz, co to jest kac w Mordorze?!
Haladdin zachichota�.
- To akurat wiem. Hej, Geralt! - wszyscy spojrzeli na wied�mina - a ten co tak
po-
blad�? Stary, nie p�kaj, starej Patrycjusza jeszcze tu nie ma. Do p�nocy
zosta�o nam...
Przerwa�o mu bicie zegara wybijaj�cego dwunast�. Haladdin ju� chcia� co� powie-
dzie�, ale w tym momencie potworny, rozedrgany, op�ta�czy wrzask rozdar� noc,
wstrz�sn��
starymi murami i trwa�, wznosz�c si� i opadaj�c, wibruj�c. Co� wielkiego i
strasznego wyje�-
d�a�o na ulice Ankh Morpork.
*
- �ap za kos�, wied�minie!
Geralt porwa� magiczny miecz i wybieg� na ulic�. Reszta pogna�a za nim. Gdy
znale�li
si� na placu, ujrzeli najstraszliwszy widok, jaki dane im by�o kiedykolwiek w
�yciu ogl�da�.
Opis by� dok�adny. Nieproporcjonalnie du�a g�owa osadzona na kr�tkiej szyi
okolona by�a
spl�tan�, wij�c� si� aureol� czerwonawych w�os�w. Oczy �wieci�y w mroku jak dwa
karbun-
ku�y. Te�ciowa Patrycjusza sta�a nieruchomo, wpatrzona w Geralta. Nagle
otworzy�a, paszcz�
- jak gdyby chwal�c si� rz�dami bia�ych, spiczastych z�bisk, po czym k�apn�a
�uchw�
z trzaskiem przypominaj�cym zamykanie skrzyni. I od razu skoczy�a, z miejsca,
nie zsiadaj�c
nawet z krokodyla, godz�c w wied�mina okrwawionymi pazurami.
Geralt nie czeka�. Ju� doby� miecza, opisywa� nim w powietrzu ko�a, szed�,
okr��a�
strzyg�, bacz�c, by ruchy miecza by�y niezgodne z rytmem i tempem jego krok�w.
Upi�r nie
skoczy�, zbli�a� si� powoli, wodz�c oczami za jasn� smug� klingi.
Geralt raptownie zatrzyma� si�, zamar� z uniesionym mieczem. Zombie,
zdetonowane,
stan�o r�wnie�. Wied�min opisa� ostrzem powolne p�kole, zrobi� krok w stron�
upiora. Po-
tem jeszcze jeden. A potem skoczy�, wywijaj�c m�y�ca nad g�ow�.
I pewnie wygra�by to starcie, gdyby walczy� z kr�lewn� w zamku Foltesta, ale to
by�o
Ankh Morpork. Wied�min po�lizgn�� si� na psim g�wnie i przejechawszy dobre kilka
me-
tr�w, zatrzyma� si� tu� przed nosem zombie. Potw�r rykn�� z triumfem i w tym
momencie
sta�o si� co� nieoczekiwanego. Wycelowana z prawdziwym mistrzostwem pusta
butelka po
kordiale Elronda uderzy�a besti� prosto w oczy, zbijaj�c z n�g. Upi�r z
wrzaskiem przewr�ci�
si� do ty�u i tyle wystarczy�o wied�minowi, by wbi� ESKKalibur w gard�o potwora.
Do g�ry
chlusn�a fontanna jadu. Geralt wrzasn��, upadaj�c. Kwas �ar� mu sk�r�. Jak
przez mg�� czu�,
�e kto� go odci�ga, kto� inny mamrocze zakl�cia, a kto� inny wyrywa mu ze
zdr�twia�ych
palc�w ESKKalibur. Nie wiedzia�, co dzia�o si� potem, s�ysza� tylko k�apni�cia
paszczy kro-
kodyla, �wist ostrza i krzyki towarzyszy. Doko�a rozgrywa�a si� jaka� walka, ale
nie wiedzia�
tak naprawd�, jaka. Zdawa�o mu si� jeszcze, �e s�yszy s�owa �Krzes�em go!
Krzes�em!�,
a potem g�uchy �omot, a nast�pnie zapad� w lito�ciwe obj�cia bog�w snu.
*
Wied�min otworzy� oczy. Zobaczy� bielone �ciany i belkowany sufit komnatki nad
kordegard�. Poruszy� g�ow� krzywi�c si� z b�lu, j�kn��. G�ow� mia� obanda�owan�,
grubo,
solidnie, fachowo.
- Le� stary - powiedzia� Haladdin - Le�, nie ruszaj si�.
- M�j... miecz...
- Tak, tak. Najwa�niejszy jest oczywi�cie tw�j srebrny, wied�mi�ski miecz. Jest
tu,
nie obawiaj si�. I miecz, i kuferek. I trzy tysi�ce oren�w. Tak, tak,
wyci�gn�li�my kas�, cho-
cia� nie od Patrycjusza. Frodo poszed� do siedziby cechu kaletnik�w i opchn�� im
sk�r� kro-
kodyla za jednego kafla. On potrafi by� cholernie przekonywuj�cy, jak si� uprze.
Normalnie
chodzi po sze��set. A on wyd�bi� ca�y tysi�c. Marnuje si� ch�opak. Powinien
pracowa�
w wywiadzie i wy�udza� miliony...
- A te dwa?
- A te dwa dostali�my za sk�r� starej Patrycjusza, kupili j� ludzie wyrabiaj�cy
pance-
rze. Szcz�ciem ca�y jad wyplu�a na ciebie, mieli�my mniej k�opotu z oprawieniem
gadziny...
W Ankh nikt nie spa� tamtej nocy. Nie da�o si�. Okropnie tam ha�asowali�my.
Najgorzej po-
sz�o z krokodylem, obawiam si�, �e nie byli�my ca�kiem trze�wi. Po tym kordiale
nie�le nas
ponios�o. Jeszcze troch� i roznie�liby�my to miasto na kawa�ki... Nie m�czy ci�
moje gada-
nie?
Wied�min zamkn�� oczy. Odpowied� by�a a� nadto oczywista.
- Dobrze, id� ju� - Haladdin wsta�. - Odpoczywaj. A jak ju� odpoczniesz, wpadnij
kie-
dy� do �Za�atanego B�bna�, opowiemy sobie przy piwku jakie� ciekawe historie.
Teraz spa-
dam, bo moje alter ego z konkurencyjnej powie�ci tam w�a�nie chleje ze �mierci�,
kt�ry mu
si� wy�ala, �e spartaczy� robot� z t� te�ciow� Venitarego. A Nazgule nam
odpu�cili, odk�d im
zap�acili�my. Wiesz, te antropomorficzne personifikacje wcale nie s� takie z�e
na dobr� spra-
w�. Chocia� Lee dostaje sza�u. Ostatnio wpad� do niego Lord Vader i kaza� sobie
poda� na-
prawd� MOCn� w�dk�... paranoja...
Wied�min spa�.
Wszystkie podobie�stwa do motyw�w z istniej�cych powie�ci i film�w s�
przypadkowe
i niezamierzone.