3822

Szczegóły
Tytuł 3822
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3822 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3822 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3822 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Jordan OKO �WIATA Tom 2 (Prze�o�y�a Katarzyna Kar�owska) ROZDZIA� 27 SCHRONIENIE PRZED BURZ� Perrin nie umia� zachowa� spokoju podczas dni sp�dzonych z Tuatha'anami, kiedy w�drowali leniwie na po�udnie i wsch�d. W�drowcy nie znali powod�w, kt�re mog�yby sk�oni� ich do po�piechu, taki mieli styl �ycia. Kolorowe wozy wytacza�y si� na drog� dopiero wtedy, gdy s�o�ce sta�o wysoko nad horyzontem, a zatrzymywa�y si� po po�udniu, po znalezieniu odpowiedniego miejsca na rozbicie obozu. Psy, a czasami r�wnie� dzieci, biega�y swobodnie obok karawany, nie maj�c �adnych trudno�ci z ewentualnym dogonieniem jej. Na wszelkie sugestie, �e mogliby porusza� si� szybciej albo pokonywa� wi�ksze dystanse, odpowiedzi� by� �miech i ironiczne uwagi, w rodzaju: "Tak, ale czy rzeczywi�cie nale�y zmusza� te biedne konie do ci�kiej pracy?" Perrin by� zdziwiony, �e Elyas nie podziela jego odczu�. �owca nie korzysta� z wozu, wola� maszerowa�, w��cz�c si� swobodnie wzd�u� czo�a kolumny, nigdy jednak nie dawa� do zrozumienia, i� chcia�by opu�ci� j�, lub porusza� si� szybciej. Dziwny, brodaty m�czyzna, w niezwyk�ym ubraniu ze sk�ry, r�ni� si� zdecydowanie od �agodnych Tuatha'an�w. Kiedy przechadza� si� pomi�dzy wozami, nie mo�na go by�o pomyli� z nikim innym. Nawet w obozowisku Elyas nie wygl�da� na kogo� z ludu, i to nie tylko z powodu ubrania. Porusza� si� z leniw� wilcz� gracj�, uwydatnion� dodatkowo przez sk�ry i futrzan� czap�, jednak kontrast pomi�dzy nim a W�drowcami by� wyra�ny, poniewa� jego posta� tchn�a gro�b�, tak jak ogie� promieniuje ciep�em. W�drowcy, zar�wno m�odzi, jak i starzy, �yli rado�ci�. W ich pe�nych wdzi�ku ruchach nie dostrzega�o si� niebezpiecze�stwa, lecz jedynie zadowolenie. Dzieci bezustannie biega�y, rozpierane czystym pragnieniem ruchu, za� doro�li Tuatha'anowie, nawet siwobrodzi staruszkowie i babcie, st�pali lekko, lecz nie przesadnie, rytmem statecznym, pe�nym godno�ci. Zawsze mia�o si� wra�enie, �e W�drowcy zaraz zaczn� ta�czy�, nawet je�li stali nieruchomo, nawet podczas tych rzadkich chwil, gdy ob�z nie rozbrzmiewa� muzyk�. Skrzypce, flety, cymba�y, cytry i b�bny nieomal nieustannie rozsiewa�y w�r�d woz�w harmoni� i kontrapunkty, niezale�nie od tego czy obozowali, czy jechali. Pie�ni by�y pe�ne rado�ci i szcz�cia, �miechu i smutku; wystarcza�o, aby kto� w obozie nie spa�, aby zaraz zagra�a muzyka. Z ka�dego mijanego wozu wita�y Elyasa przyjazne uk�ony i u�miechy, przy ka�dym ognisku, przy kt�rym si� zatrzyma�, czeka�y na niego serdeczne s�owa. Zapewne takie w�a�nie oblicza W�drowcy ukazywali ludziom z zewn�trz - otwarte i u�miechni�te. Niemniej jednak, Perrin rozumia�, �e skrywaj� czujno�� cz�ciowo tylko poskromionego jelenia. W u�miechach przeznaczonych dla go�ci z Pola Emonda tkwi�o zawsze pytanie o zagro�enie, jakie mog� stanowi�, ale te� niepewno��, kt�ra nieznacznie tylko zaciera�a si� wraz z up�ywem dni. Wobec Elyasa czujno�� przybiera�a na sile, niczym wystyg�y �ar, rozdmuchiwany lada powiewem wiatru, iskrz�cy si� i nigdy do ko�ca nie wygas�y. Gdy patrzy� w inn� stron�, obserwowali go otwarcie, jakby niepewni jego zamiar�w. Kiedy szed� przez ob�z, ch�tne do ta�ca stopy zdawa�y si� jednocze�nie gotowa� do ucieczki. Filozofia Drogi Li�cia sprawia�a, �e Elyas nie czu� si� przy nich bardziej swobodnie ni� oni przy nim. W obecno�ci Tuatha'an�w jego usta pozostawa�y zawsze lekko skrzywione. Nie dlatego aby czu� si� lepszy od nich, z pewno�ci� nie odczuwa� r�wnie� wobec nich pogardy, mia�o si� jednak wra�enie, �e pragnie by� zupe�nie gdzie indziej, �e ka�de inne miejsce lepsze by�oby od tego. Jednak�e gdy Perrin napomyka� o opuszczeniu obozu, Elyas lekcewa��co macha� r�k� i przekonywa�, �e powinni odpoczywa�, przynajmniej przez kilka dni. - Prze�yli�cie ci�kie chwile, zanim mnie spotkali�cie - powiedzia� za trzecim czy czwartym razem - a czekaj� was jeszcze gorsze, skoro �cigaj� was trolloki i P�ludzie, a jedynej pomocy spodziewa� mo�ecie si� od Aes Sedai. U�miechn�� si�. Usta pe�ne mia� placka z suszonymi jab�kami, upieczonego przez Il�. W Perrinie spojrzenie ��tych oczu nadal wzbudza�o niepok�j, nawet wtedy, gdy towarzyszy� mu u�miech. By� mo�e zw�aszcza wtedy, poniewa� u�miech niezwykle rzadko go�ci� na twarzy �owcy. Elyas p�le�a� teraz obok ogniska Raena, jak zwykle wzgardziwszy k�od�, z kt�rej tworzono zaimprowizowane siedzenie. - Nie �piesz si� tak, �eby wpa�� w r�ce Aes Sedai. - A je�li znajdzie nas jaki� Pomor? Kiedy tak siedzimy tu i bezczynnie czekamy? Trzy wilki nas przed nim nie ochroni�, a na W�drowc�w raczej nie mo�na liczy�. Oni nie b�d� broni� nawet siebie. Trolloki ich wymorduj� i to b�dzie nasza wina. Zreszt�, tak czy owak b�dziemy musieli ich opu�ci�, wcze�niej czy p�niej. Ale lepiej zrobi� to wcze�niej. - Co� ka�e mi czeka�. Tylko kilka dni. - Co�? - Uspok�j si�, ch�opcze. Bierz �ycie takie, jakim jest. Uciekaj, kiedy musisz, walcz, kiedy trzeba, odpoczywaj, kiedy mo�esz. - Co to jest to "co�", o czym m�wisz? - Skosztuj placka. Ila mnie nie lubi, ale bez w�tpienia, zawsze jak ich odwiedzam, daje mi dobrze zje��. W obozach W�drowc�w dobrze si� jada. - Jakie "co�"? - nie ust�powa� Perrin. - Wiesz o czym�, a nie chcesz nam powiedzie�... Elyas spojrza� krzywo na kawa�ek ciasta w swoim r�ku, od�o�y� go i otrzepa� r�ce. - Co�... - powiedzia� w ko�cu, wzruszaj�c ramionami, jakby sam do ko�ca nie rozumia� - co� mi m�wi, �e trzeba poczeka�. Jeszcze kilka dni. Niecz�sto miewam przeczucia, ale nauczy�em si� im ufa�. Nieraz ratowa�y mi �ycie. Tym razem czuj� inaczej, ale z jakiego� powodu jest to wa�ne. Nie ma w�tpliwo�ci. Chcecie ucieka�, to uciekajcie. Beze mnie. Cho� Perrin pyta� wiele razy, niczego wi�cej si� nie dowiedzia�. Elyas odpoczywa�, rozmawia� z Raenem, objada� si�, drzema� w swojej czapie nasuni�tej na oczy i odmawia� wszelkich rozm�w o wyje�dzie. Co� kaza�o mu czeka�. Co� mu m�wi�o, �e tak trzeba. B�dzie wiedzia�, kiedy nale�y odej��. Skosztuj placka, ch�opcze. Nie z�o�� si�. Spr�buj troch� gulaszu. Uspok�j si�. To by�y jego rady. Perrin nie potrafi� zachowa� spokoju. Nocami b��ka� si� w�r�d t�czowych woz�w, zamartwiaj�c si� cho�by tym, �e najwyra�niej nikt tutaj nie widzia� �adnych powod�w do zmartwie�. Tuatha'anowie �piewali i ta�czyli, gotowali i jedli przy swoich ogniskach owoce, orzechy, jagody i warzywa - mi�sa nie jedli, i stale podejmowali ch�ralne �piewy, jakby nic na �wiecie ich nie obchodzi�o. Dzieci biega�y i bawi�y si� wsz�dzie, chowa�y si� w�r�d woz�w, wspina�y na drzewa rosn�ce wok� obozowiska, �mia�y si� i razem z psami toczy�y po ziemi. Nie dba�y o nic i o nikogo na �wiecie. Patrzy� na nich i a� pali� si�, by odej��. "Odej��, zanim �ci�gniemy na nich po�cig. Wzi�li nas do siebie, zaopiekowali si� nami, a my przecie� stanowimy zagro�enie. Oni maj� powody do beztroski. Nikt na nich nie poluje. My natomiast..." Z Egwene trudno by�o zamieni� cho�by dwa s�owa. Albo rozmawia�a z Il�, nachylaj�c blisko ku niej g�ow�, co by�o znakiem, �e obecno�� m�czyzn nie jest mile widziana, albo ta�czy�a z Aramem, wiruj�c przy d�wi�kach flet�w, skrzypiec i b�bn�w. Tuatha'anowie zbierali melodie po ca�ym �wiecie, ich w�asne pie�ni za�, niezale�nie od tego czy by�y szybkie, czy wolne, przeszywa�y g��boko dusz�, wibruj�c w sercu. Znali niezliczon� mnogo�� pie�ni, niekt�re rozpoznawa�, cho� cz�sto nosi�y inne tytu�y ni� w Dwu Rzekach. Trzy dziewczyny na ��ce, na przyk�ad, Druciarze nazywali Pi�knymi pannami w ta�cu, m�wili te�, �e Wiatr z p�nocy to w jednych krajach Ulewny deszcz, a w innych Ucieczka Berina. Kiedy niezbyt rozwa�nie zapyta� o Druciarza, kt�ry ukrad� moje garnki, wybuchn�li �miechem. Znali to, ale jako Nastrosz pi�ra. Potrafi� zrozumie�, dlaczego przy melodiach W�drowc�w mia�o si� ochot� ta�czy�. W Polu Emonda nikt nie uwa�a� go za bodaj zno�nego tancerza, tutaj natomiast te pie�ni same porywa�y stopy i nigdy w �yciu nie ta�czy� tak cz�sto, z tak� pasj�; ani tak dobrze. Niczym zahipnotyzowany. Krew t�tni�a w �y�ach rytmem b�bn�w. Drugiego wieczora Perrin po raz pierwszy zobaczy� kobiety ta�cz�ce wolne melodie. Ogniska ledwie si� tli�y, noc zawis�a tu� nad wozami, palce na b�bnach wolno wybija�y takt. Najpierw pierwszy b�ben, potem drugi, a� w ko�cu wszystkie razem rozbrzmia�y g�uchym, natarczywym rytmem. Dooko�a panowa�a cisza zak��cana jedynie d�wi�kami b�bn�w. Jaka� dziewczyna w czerwonej sukni zako�ysa�a si� w �wietle ogniska i rozlu�ni�a sw�j szal. Z w�os�w zwisa�y jej paciorki, by�a bosa. Jaki� flet zakwili� cicho i dziewczyna zacz�a ta�czy�. Roz�o�ywszy r�ce, rozpostar�a szal za plecami. Zafalowa�y biodra, bose stopy zaszura�y w takt melodii wybijanej na b�bnach. Dziewczyna wbi�a spojrzenie swych ciemnych oczu w Perrina, u�miech na jej twarzy rozkwita� powoli, jakby z g��bi serca dobywa� go nie�pieszny rytm ta�ca. Zatacza�a niewielkie kr�gi, u�miechaj�c si� do niego przez rami�. Z trudem prze�kn�� �lin�. Twarz mu p�on�a, i to bynajmniej nie gor�cem ognia. Druga dziewczyna przy��czy�a si� do pierwszej, fr�dzle ich szal�w rozko�ysa�y si� w takt muzyki i powolnego ko�ysania bioder. U�miecha�y si� do niego. Kilka razy ochryple kaszln��. Ba� si� rozejrze�, twarz mia� czerwon� jak burak, z pewno�ci� ka�dy, kto akurat nie patrzy� na tancerki, �mia� si� z niego. By� tego pewien. Najbardziej niedbale jak tylko potrafi�, zsun�� si� z k�ody, jakby chcia� zaj�� wygodniejsz� pozycj�. Odwr�ci� twarz od ognia, od tancerek. W Polu Emonda nie zdarza�y si� takie rzeczy. Nawet �wi�teczne ta�ce z dziewcz�tami na ��ce by�y zupe�nie inne. Zapragn��, aby zerwa� si� wiatr i och�odzi� jego rozpalon� g�ow�. Dziewcz�ta znowu pojawi�y si� w polu jego widzenia, teraz ta�czy�y ju� trzy. Jedna z nich mrugn�a do niego ukradkiem. Natychmiast odwr�ci� wzrok. "�wiat�o�ci - pomy�la�. - Co mam teraz zrobi�? Co by zrobi� Rand? On si� zna na dziewczynach." Ta�cz�ce dziewczyny �mia�y si� cicho, pobrz�kiwa�y paciorki, gdy podrzuca�y d�ugimi w�osami opadaj�cymi im na ramiona, a Perrin mia� wra�enie, �e p�onie ca�a jego twarz. Po chwili do dziewcz�t do��czy�a nieco starsza kobieta, jakby chc�c im pokaza�, jak si� naprawd� powinno to robi�. Skapitulowa� z j�kiem i zamkn�� oczy. Pomimo zamkni�tych powiek ten �miech ci�gle go kusi� i dra�ni�. Nawet pod zamkni�tymi powiekami wci�� je widzia�. Pot zrosi� mu czo�o, coraz bardziej �a�owa�, �e nie wieje wiatr. Zgodnie z tym co m�wi� Raen, dziewcz�ta niecz�sto ta�czy�y ten taniec, kobiety za� jeszcze rzadziej. Jednak wed�ug Elyasa rumie�ce Perrina spowodowa�y, i� ta�czy�y go odt�d co wiecz�r. - Musz� ci podzi�kowa� - powiedzia� mu Elyas ponurym i uroczystym tonem. - W przypadku was, m�odych ludzi, jest inaczej, ale w moim wieku trzeba czego� wi�cej ni� tylko ognia, aby rozgrza� ko�ci. Perrin nachmurzy� si�. W postawie oddalaj�cego si� Elyasa by�o co�, co powiedzia�o mu, �e tamten �mieje si� w duchu, nawet je�li jawnie tego nie okazywa�. Wkr�tce przyzwyczai� si� odwraca� wzrok od ta�cz�cych kobiet i dziewcz�t, jednak pomimo tych mrugni�� okiem i u�miech�w wci�� �a�owa�, �e nie mo�e na nie patrze�. Z jedn� by sobie poradzi� - ale pi��, sze��, i przy wszystkich... Nigdy do ko�ca nie nauczy� si� opanowywa� rumie�c�w. Potem Egwene zacz�a uczy� si� ta�czy�. Dwie dziewczyny, kt�re ta�czy�y tamtego pierwszego wieczora, pokazywa�y jej figury, wyklaskuj�c rytm, a ona na�ladowa�a ich p�ynne kroki, ko�ysz�c po�yczonym szalem. Perrin pr�bowa� co� powiedzie�, ostatecznie jednak stwierdzi�, �e lepiej trzyma� j�zyk za z�bami. Gdy dziewcz�ta zademonstrowa�y jej ruchy bioder, Egwene zacz�a si� �mia�, a wraz z ni� trzy inne, potem pad�y sobie w ramiona, g�o�no chichocz�c. Egwene nie porzuci�a nauki, ta�czy�a z b�yszcz�cymi oczyma i ciemnymi rumie�cami na policzkach. Aram, rozpalonym, po��dliwym wzrokiem patrzy�, jak ta�czy. Przystojny m�ody Tuatha'anin podarowa� jej sznur niebieskich paciork�w, kt�re nosi�a przez ca�y czas. U�miech na twarzy Ili ust�pi� miejsca zmartwieniu, gdy po raz pierwszy zauwa�y�a zainteresowanie, jakim jej wnuk obdarza Egwene. Perrin postanowi� nie spuszcza� Arama z oczu. Raz uda�o mu si� spotka� Egwene na osobno�ci, obok wozu pomalowanego w zielone i ��te kolory. - Dobrze si� bawisz, prawda? - spyta�. - A niby czemu nie mia�abym si� dobrze bawi�? Przesun�a palcami po b��kitnych paciorkach otaczaj�cych jej szyj� i u�miechn�a si� do nich. - Nie wszyscy musz� by� tacy wiecznie przygn�bieni jak ty. Czy nie zas�ugujemy na odrobin� prawdziwej rozrywki? Aram sta� obok - obecnie zawsze trzyma� si� blisko Egwene - z r�koma za�o�onymi na piersi, na jego twarzy pe�ga� u�mieszek. By�o w nim zadowolenie z siebie i jednocze�nie wyzwanie. Perrin zni�y� g�os. - My�la�em, �e chcesz dotrze� do Tar Valon. Tu si� nie nauczysz, jak by� Aes Sedai. Egwene odrzuci�a g�ow�. - A ja my�la�am, �e to ty nie chcesz, �ebym zosta�a Aes Sedai - powiedzia�a nieco zbyt przymilnie. - Krew i popio�y, czy twoim zdaniem jeste�my tu bezpieczni? Czy ci ludzie s� bezpieczni z nami? W ka�dej chwili mo�e nas znale�� jaki� Pomor. Jej d�onie g�adz�ce paciorki zadr�a�y. Opu�ci�a je i zrobi�a g��boki wdech. - Cokolwiek ma si� zdarzy�, zdarzy si�, niezale�nie od tego czy wyjedziemy dzisiaj czy w przysz�ym tygodniu. Tak my�l�. Baw si�, Perrin. Mo�e ostatni raz mamy tak� szans�. Ze smutkiem pog�adzi�a go po twarzy czubkami palc�w. Potem Aram wyci�gn�� ku niej r�k� i zaraz pomkn�a do niego, na powr�t roze�miana. Po chwili rozleg�y si� d�wi�ki skrzypiec, a Aram przez rami� triumfalnie u�miechn�� si� do Perrina, jakby chcia� powiedzie�: nie jest twoja, ale moja b�dzie na pewno. "Wszyscy troje za bardzo ulegamy czarowi W�drowc�w - rozmy�la� Perrin. - Elyas ma racj�. Nie musz� ci� nawraca� na Drog� Li�cia. Cz�owiek sam ni� przesi�ka." �onie Raena do�� by�o spojrze� na niego tylko jeden raz, by zauwa�y�, jak kuli si� przed wiatrem, wyci�gn�a wi�c gruby, we�niany p�aszcz ze swojego wozu. Zauwa�y� z zadowoleniem, �e p�aszcz by� koloru ciemnej zieleni, a nie czerwony albo ��ty, jakie nosili inni. Kiedy zarzuci� go sobie na ramiona, zdziwi�o go, �e tak dobrze na niego pasuje. - M�g�by pasowa� lepiej - powiedzia�a Ila troskliwym tonem. Zerkn�a na wisz�cy u jego pasa top�r, a kiedy zn�w spojrza�a mu w oczy, w jej u�miechu zamigota� cie� smutku. - M�g�by pasowa� znacznie lepiej. Wszyscy Druciarze tak si� zachowywali. Nigdy nie przestawali si� u�miecha�, nigdy nie wahali si� zaprosi� na pocz�stunek albo wsp�lne s�uchanie muzyki, ale ich wzrok zawsze zatrzymywa� si� na toporze i czu� wtedy, co my�l�. Narz�dzie do zadawania gwa�tu. Nie ma wyt�umaczenia dla przemocy zadawanej drugiemu cz�owiekowi. Droga Li�cia. Czasami mia� ochot� na nich krzycze�. Na �wiecie s� trolloki i Pomory. S� tacy, kt�rzy pozrywaliby wszystkie li�cie. Gdzie� czyha Czarny, Droga Li�cia stan�aby w ogniu pod spojrzeniem Ba'alzamona. Dalej uparcie nosi� top�r. Chadza� w rozpi�tym p�aszczu nawet wtedy, gdy d�� zimny wiatr. Sierp ostrza l�ni� blado. Co jaki� czas spotyka� wzrok Elyasa, kt�ry badawczo spogl�da� na bro� wisz�c� ci�ko u jego pasa i u�miecha� si� szeroko ��tymi oczyma, kt�re zdawa�y si� przenika� jego my�li. Wtedy mia� czasami niemal�e ochot� zakry� top�r. Czasami. Mimo �e podczas pobytu w obozie Tuatha'an�w by� wci�� zdenerwowany, to mia� przynajmniej normalne sny. Czasami, zlany potem, budzi� si�, gdy� �ni� o wpadaj�cych jak nawa�nica do obozowiska trollokach i Pomorach, o t�czowych wozach zamienionych w ogniska przez ci�ni�te w nie p�on�ce g�ownie, o ludziach padaj�cych w ka�u�ach krwi, m�czyznach, kobietach i dzieciach, kt�rzy biegali, krzyczeli i umierali, nie pr�buj�c nawet broni� si� przed ciosami zakrzywionych mieczy. Noc w noc siada� wyprostowany na pos�aniu, dysz�c ci�ko i chwyta� za top�r, zanim poj��, �e wozy nie stoj� w p�omieniach, �e �adne stwory z zakrwawionymi pyskami nie wykrzywiaj� si� nad stosami rozdartych i po�amanych cia�. Ale to by�y zwyk�e koszmary i nawet go na sw�j spos�b uspokaja�y. Je�li w jakich� snach mia�by przyj�� Czarny, to w�a�nie w tych, jednak ani razu si� nie pojawi�. �adnego Ba'alzamona. Tylko zwyk�e koszmary. Jednak przez ca�y czas, kiedy nie spa�, wyczuwa� obecno�� wilk�w. Trzyma�y si� na dystans od obozowisk i jad�cej karawany, ale zawsze wiedzia�, �e s� gdzie� w pobli�u. Czu� ich pogard� dla ps�w strzeg�cych Tuatha'an�w. Dla tych ha�a�liwych bestii, kt�re zapomnia�y, do czego s�u�� szcz�ki, zapomnia�y, jak smakuje �wie�a krew, kt�re potrafi�y przera�a� ludzi, lecz na widok wilczego stada pe�za�yby na brzuchach. Ka�dego dnia jego �wiadomo�� ich obecno�ci stawa�a si� coraz ostrzejsza, coraz wyra�niejsza. Z ka�dym zachodem s�o�ca �atka stawa�a si� coraz bardziej niecierpliwa. Skoro Elyas chcia� zabra� tych ludzi na po�udnie, to widocznie wiedzia�, co robi; niech ju� si� stanie, co ma si� sta�. Niech si� wreszcie sko�czy ta powolna w�dr�wka. Cho� �ycie wilk�w to w��cz�ga, �atka nie lubi�a jednak rozstawa� si� na d�u�ej ze stadem. Irytacj� p�on�� r�wnie� Wiatr. Polowanie na tych terenach udawa�o si� gorzej ni� �le, gardzi� za� polnymi myszami, czyli czym�, co mog� podchodzi� szczeniaki, kiedy ucz� si� polowa�, co nadaje si� na pokarm dla starych, niezdolnych do powalenia �osia albo okaleczenia dzikiego byka. Wiatr uwa�a� czasami, �e �ar mia� racj�: ludzkie k�opoty nale�y zostawia� ludziom. Wystrzega� si� jednak takich my�li w obecno�ci �atki, bardziej jeszcze w pobli�u Skoczka. Skoczek by� wojownikiem, posiwia�ym, pokrytym bliznami, niewzruszonym wiedz� zbieran� przez lata do�wiadcze�, obdarzonym sprytem, kt�rym nadrabia� wszystko to, czego pozbawi� go wiek. Ludzie go nie obchodzili, poniewa� jednak �atka sobie tego �yczy�a, Skoczek czeka�, kiedy ona czeka�a i bieg�, kiedy ona bieg�a. Wilk czy cz�owiek, byk albo nied�wied�, cokolwiek zaatakowa�oby �atk�, trafi�oby w szcz�ki Skoczka, czekaj�ce, by pos�a� je prosto w d�ugi sen. Na tym polega� sens �ycia Skoczka i dlatego w�a�nie Wiatr zachowywa� ostro�no��. �atka zdawa�a si� ignorowa� my�li ich obydwu. Perrin doskonale sobie z tego wszystkiego zdawa� spraw�. Ze wszech miar pragn�� teraz znale�� si� w Caemlyn, bli�ej Moiraine i Tar Valon. Nawet je�li nie czeka�y na niego �adne wyja�nienia, to przynajmniej tam mog�o si� wszystko wreszcie sko�czy�. Elyas patrzy� na niego w taki spos�b, jakby wiedzia� o tym. "B�agam, niech si� to ju� sko�czy". Pocz�tek tego snu by� zdecydowanie bardziej mi�y, ni� tre�� wszystkich innych, kt�re przy�ni�y mu si� ostatnimi czasy. Siedzia� przy kuchennym stole Alsbet Luhhan, ostrzy� kamieniem sw�j top�r. Pani Luhhan nie pozwala�a wykonywa� w domu �adnych prac zwi�zanych z ku�ni�. Kowal nawet no�e do naostrzenia musia� wynosi� na zewn�trz. Teraz jednak, zaj�ta wy��cznie gotowaniem, nie powiedzia�a ani s�owa na temat topora. Nie powiedzia�a nic nawet wtedy, gdy z wn�trza domu wy�oni� si� wilk i zwin�� w k��bek na pod�odze pomi�dzy Perrinem a drzwiami wychodz�cymi na podw�rko. Perrin ostrzy� dalej. Niebawem nadejdzie czas, by u�y� topora, ju� nied�ugo. Nagle wilk wsta� i warkn�� gard�owo. G�sta sier��, porastaj�ca jego kark, zje�y�a si�. Z podw�rka do kuchni wszed� Ba'alzamon. Pani Luhhan nadal zaj�ta by�a gotowaniem. Perrin wsta� niezdarnie, podnosz�c top�r, lecz Ba'alzamon zignorowa� bro�, zwracaj�c uwag� wy��cznie na wilka. W miejscu gdzie powinien mie� oczy, migota�y p�omienie. - Czy to jest tw�j obro�ca? No c�, ju� kiedy� stawia�em czo�o temu stworzeniu. Wiele razy. Zakrzywi� palec a wilk zawy�, gdy ogie� wytrysn�� z jego oczu, uszu i paszczy, kiedy przenikn�� ca�� powierzchni� sk�ry. Kuchni� wype�ni� sw�d palonego mi�sa i sier�ci. Alsbet Luhhan podnios�a pokryw� garnka i zamiesza�a w nim drewnian� �y�k�. Perrin wypu�ci� top�r i skoczy� naprz�d, staraj�c si� zdusi� p�omienie d�o�mi. Wilk kruszy� si� w palcach na czarny popi�. Cofn�� si�, wpatrzony w bezkszta�tny stos spalenizny na zamiecionej do czysta pod�odze pani Luhhan. Pragn�� zetrze� t�ust� sadz� z d�oni, jednak na my�l o wytarciu jej o ubranie przewraca�o mu si� w �o��dku. Schwyci� trzonek le��cego na ziemi topora z tak� si��, �e a� zatrzeszcza�y mu k�ykcie. - Zostaw mnie w spokoju! - krzykn��. Pani Luhhan postuka�a �y�k� o brzeg garnka i z powrotem przykry�a go pokrywk�, nuc�c co� do siebie. - Nie uciekniesz - powiedzia� Ba'alzamon. - Nie dasz rady ukry� si� przede mn�. Je�li nim jeste�, to nale�ysz do mnie. Z jego twarzy bi� taki �ar, �e Perrin cofa� si� przez ca�� kuchni�, a� w ko�cu wpad� na �cian�. Pani Luhhan otworzy�a piecyk, by sprawdzi� chleb. - Oko �wiata ci� poch�onie - powiedzia� Ba'alzamon. - Naznaczam ci�, jeste� m�j! Zamachn�� zaci�ni�t� d�oni�, jakby czym� rzuca�, potem rozpostar� palce i ku twarzy Perrina pomkn�� kruk. Perrin krzykn��, gdy czarny dzi�b wwierci� si� w jego lewe oko... ...i usiad�, przyciskaj�c d�onie do twarzy. Dooko�a Lud W�drowc�w spa� w swoich wozach. Powoli opuszcza� r�ce. Nie by�o b�lu, �adnej krwi. Ale pami�ta� - k�uj�cy, �miertelny b�l. Wstrz�sn�y nim dreszcze. W bladym �wietle �witu zobaczy� nagle przykucni�tego obok Elyasa, jedn� r�k� trzyma� wyci�gni�t�, jakby chcia� go obudzi�. Za drzewami, w�r�d kt�rych sta�y wozy, wy�y wilki, przenikliwy skowyt wyrywa� si� z trzech gardzieli. Wiedzia�, co czuj�. "Ogie�. B�l. Ogie�. Nienawi��. Nienawi��! Mord!" - Tak - powiedzia� spokojnie Elyas. - Ju� czas. Wstawaj, ch�opcze. Pora odej��. Perrin wypl�ta� si� z kocy. Nie upora� si� jeszcze ze swym tobo�kiem, gdy z wozu wyszed� Raen, przecieraj�c zaspane oczy. Spojrza� na niebo i zastyg� w p� kroku, r�koma wci�� dotykaj�c twarzy. Poruszaj�c tylko oczami, Poszukuj�cy uwa�nie przygl�da� si� niebu. Perrin nie pojmowa�, co on widzi. Na wschodzie wisia�o kilka chmur, ich poszycie przecina�y r�owe promienie s�o�ca, kt�re dopiero mia�o wzej��, poza tym nie by�o nic do ogl�dania. Raen wydawa� si� czego� nas�uchiwa� i w�cha� powietrze, ale s�ycha� by�o tylko szum wiatru w�r�d ga��zi drzew, a opr�cz niewyra�nego zapachu dymu, s�cz�cego si� z wieczornych ognisk, �adna inna wo� nie unosi�a si� w powietrzu. Gdy Elyas powr�ci� ze swym sk�pym dobytkiem, Raen zszed� z wozu. - Musimy zmieni� kierunek w�dr�wki, m�j stary przyjacielu. - Poszukuj�cy znowu z niepokojem spojrza� na niebo. - Dzisiaj pojedziemy inn� drog�. Czy b�dziecie nam towarzyszy�? Elyas pokr�ci� g�ow�, a Raen przytakn��, jakby ca�y czas o tym wiedzia�. - No c�, dbaj o siebie, przyjacielu. W tym dniu jest co�... - Znowu mia� zamiar spojrze� w g�r�, jednak spu�ci� wzrok, zanim spojrzenie pow�drowa�o ponad dachy woz�w. - Wozy pojad� chyba na wsch�d. Mo�e a� do Grzbietu �wiata. By� mo�e znajdziemy jaki� stedding i zostaniemy w nim przez pewien czas. - W stedding nie dzieje si� nigdy nic z�ego - zgodzi� si� Elyas. - Jednak�e Ogirowie nie s� zbyt przyja�ni dla obcych. - Wszyscy s� przyja�ni dla Ludu W�drowc�w - powiedzia� Raen i szeroko si� u�miechn��. - A poza tym, nawet Ogirowie maj� garnki i inne rzeczy, kt�re wymagaj� napraw. Chod�cie, zjemy jakie� �niadanie i porozmawiamy o tym. - Nie ma czasu - powiedzia� Elyas. - My te� dzisi�j wyruszamy. Najszybciej jak si� da. Uwa�am, �e trzeba natychmiast ruszy� w drog�. Raen stara� si� go przekona�, �eby przynajmniej co� zjedli, a Ila, kt�ra wysz�a z wozu razem z Egwene, dostarczy�a dodatkowych argument�w, jednak�e nie robi�a tego tak zawzi�cie, jak jej m��. Ujmowa�a wszystko we w�a�ciwe s�owa, ale w jej uprzejmo�ci dostrzega�o si� pewn� rezerw�. Jasne by�o, �e z ulg� zobaczy nie tylko plecy Elyasa, lecz mo�e nawet r�wnie ch�tnie pozb�dzie si� Egwene. Egwene nie dostrzega�a pe�nych �alu, rzucanych spode �ba spojrze�, kt�rymi obdarza�a j� Ila, Chcia�a wiedzie�, co si� dzieje, a Perrin ju� si� spodziewa�, �e zapragnie zosta� z Tuatha'anami, gdy jednak Elyas jej odpowiedzia�, z namys�em skin�a g�ow� i po�piesznie pobieg�a do wozu, by zebra� swoje rzeczy. W ko�cu Raen podni�s� r�ce do g�ry. - W porz�dku. Nie wiem, czy kiedykolwiek wypu�ci�em go�cia z obozu bez po�egnalnej uczty, ale... - Niepewnie znowu uni�s� oczy ku niebu. - C�, sami chyba powinni�my wyruszy� jak najwcze�niej. By� mo�e zjemy ju� w drodze. Przynajmniej jednak pozw�lmy wszystkim si� po�egna�. Elyas zacz�� protestowa�, ale Raen ju� �pieszy� od wozu do wozu, �omocz�c do drzwi tam, gdzie nikt jeszcze si� nie obudzi�. Zanim kto� przyprowadzi� Bel�, pojawili si� wszyscy mieszka�cy obozu w swych najlepszych i najbardziej jaskrawych ubraniach. W lawinie barw czerwono-��ty w�z Raena i Ili wygl�da� nieomal blado. Dooko�a b��ka�y si� psy z wywieszonymi j�zorami, poszukuj�c kogo�, kto by je podrapa� po uszach, natomiast Perrin i pozostali cierpliwie wymieniali kolejne u�ciski r�ki i obj�cia. Dziewcz�ta, kt�re ta�czy�y wieczorami, nie zadowoli�y si� zwyk�ym podaniem r�ki i tak wy�ciska�y Perrina, �e nagle zacz�� �a�owa� wyjazdu - dop�ki sobie nie przypomnia�, ilu ludzi na to patrzy, a wtedy barwa jego twarzy zla�a si� prawie z kolorem wozu Poszukuj�cego. Aram odci�gn�� Egwene na bok. Z powodu og�uszaj�cego ch�ru po�egna� Perrin nie dos�ysza�, co do niej m�wi�, widzia� natomiast, �e przez ca�y czas kr�ci�a przecz�co g�ow�, najpierw powoli, a bardziej stanowczo wtedy, kiedy on zacz�� b�agalnie gestykulowa�. Na jego twarzy go�ci�y na przemian to pro�ba, to perswazja, Egwene jednak wci�� uparcie kr�ci�a g�ow�. W ko�cu Ila j� wyratowa�a, wypowiadaj�c kilka ostrych s��w do swego wnuka. Zachmurzony Aram przepchn�� si� przez t�um, nie �egnaj�c si� ju� z nikim wi�cej. Ila odprowadzi�a go wzrokiem, wyra�nie wahaj�c si�, czy go nie przywo�a� z powrotem. "Jej te� ul�y�o - pomy�la� Perrin. - Ul�y�o, �e nie chcia� pojecha� z nami, z Egwene." Gdy przynajmniej raz u�cisn�� wszystkie r�ce w obozie, a ka�d� dziewczyn� przynajmniej dwa razy, t�um cofn�� si�, zostawiaj�c niewielk� przestrze� dooko�a Raena, Ili i trojga go�ci. - Przybyli�cie w pokoju - zaintonowa� Raen, k�aniaj�c si� ceremonialnie i przyciskaj�c d�onie do piersi. Odjed�cie wi�c teraz w pokoju. Nasze ogniska zawsze b�d� was wita�, w pokoju. Droga Li�cia jest pokojem. - Pok�j wam wszystkim - odpar� Elyas - i ca�emu ludowi. Zawaha� si� i doda�: - Odnajd� pie�� albo odnajdzie j� kto inny, lecz b�dzie �piewana, tego roku albo tego, kt�ry nadejdzie. Tak jak by�o kiedy�, tak b�dzie znowu, na wieki wiek�w. Raen zamruga� ze zdziwieniem, a Ila wygl�da�a na zupe�nie oszo�omion�, a pozostali Tuatha'anowie zaszemrali w odpowiedzi: - Na wieki wiek�w. Na wieki wiek�w, a� po kra�ce �wiata. Raen i jego �ona po�piesznie powt�rzyli za pozosta�ymi. Wtedy ju� naprawd� trzeba by�o rusza�. Kilka ostatnich po�egna�, kilka ostatnich napomnie�, by dbali o siebie, kilka ostatnich u�miech�w, mrugni�� i wyszli z obozu. Raen towarzyszy� im a� do skraju drzew, z par� ps�w brykaj�cych u jego boku. - Doprawdy, m�j stary przyjacielu, musisz bardzo uwa�a�. Ten dzie�... Obawiam si�, �e z�o rozproszy�o si� po �wiecie i cho�by� nie wiem jak udawa�, nie jeste� a� tak z�y, by nie chcia�o ci� po�re�. - Pok�j z tob� - powiedzia� Elyas. - I z tob� - ze smutkiem odpar� Raen. Kiedy Raen odszed�, Elyas zachmurzy� si�, widz�c, �e tamtych dwoje mu si� przypatruje. - Nie wierz� w t� ich g�upi� pie�� - warkn��. Nie nale�y jednak psu� im ceremonii, nieprawda�? M�wi�em wam, �e oni czasami przywi�zuj� wielk� wag� do rytua�u. - Naturalnie - �agodnie powiedzia�a Egwene. Oczywi�cie, �e nie nale�y. Elyas odwr�ci� si�, mrucz�c co� do siebie. Pojawi�y si� Latka, Wiatr i Skoczek, �eby przywita� si� z Elyasem. Nie figlowa�y tak jak psy, traktowa�y go z godno�ci�, jak r�wnego sobie. Perrin poj��, co mu przekaza�y. "P�on�ce oczy. B�l. Skurcz serca. �mier�. Skurcz serca." Perrin wiedzia�, o co im chodzi. Czarny. Opowiada�y o jego �nie. O ich �nie. Przeszy� go dreszcz. Wilki wysforowa�y si� do przodu na zwiady, Egwene dosiada�a teraz Beli, Perrin w�drowa� pieszo obok niej. Jak zwykle prowadzi� Elyas, r�wnym, d�ugim krokiem szybko pokonywa� tras�. Perrin nie mia� ochoty my�le� o swoim �nie. Wydawa�o mu si�, �e dzi�ki wilkom s� bezpieczni. "Nie ca�kiem. Pog�d� si�. Ca�ym sercem. Ca�ym umys�em. Jeszcze si� opierasz. B�dziecie, kiedy si� pogodzisz." Wyp�dzi� my�li wilk�w ze swego umys�u i zdziwiony zamruga�. Nie zdawa� sobie sprawy, �e potrafi to robi�. Postanowi�, �e nie pozwoli im wr�ci�. Nawet we snach? Nie wiedzia�, czy to jest jego my�l czy ich. Egwene nadal nosi�a sznur paciork�w, kt�re podarowa� jej Aram, a we w�osach ga��zk� z drobnymi, jasnoczerwonymi listkami, inny podarek od m�odego Tuatha'ana. Perrin by� pewien �e Aram stara� si� nam�wi� j� do pozostania z Ludem W�drowc�w. Cieszy� si�, �e si� nie zgodzi�a, pragn�� jednak, �eby nie g�adzi�a tak czule tych paciork�w. W ko�cu zapyta�: - O czym ty rozmawia�a� z Il� tyle czasu? Gdy nie ta�czy�a� z tym d�ugonogim, to rozmawia�a� z ni�, jakby�cie mia�y jaki� wsp�lny sekret. - Ila dawa�a mi rady dotycz�ce bycia kobiet� - odpar�a Egwene roztargnionym tonem. Gdy zacz�� si� �mia�, obdarzy�a go pochmurnym, gro�nym spojrzeniem, kt�rego jednak nie zauwa�y�. - Rady! Nam nikt nie m�wi, jak by� m�czyzn�. Po prostu nimi jeste�my. - I pewnie w�a�nie dlatego - o�wiadczy�a Egwene - tak wam to �le wychodzi. Id�cy przed nimi Elyas g�o�no si� roze�mia�. ROZDZIA� 28 �LADY W POWIETRZU Nynaeve z podziwem ogl�da�a widok w dole rzeki. Bia�y Most po�yskiwa� w s�o�cu mleczn� �un�. Jeszcze jedna legenda - pomy�la�a, zerkaj�c na Stra�nika i Aes Sedai, kt�rzy jechali tu� przed ni�. Jeszcze jedna legenda, a oni zdaj� si� wcale jej nie zauwa�a�. Postanowi�a patrze� bardziej dyskretnie. B�d� si� �miali, gdy zauwa��, �e gapi� si� jak jaki� wiejski przyg�up. Wszyscy troje jechali w milczeniu w stron� bajkowego Bia�ego Mostu. Od tamtego ranka po nocy w Shadar Logoth, kiedy odnalaz�a Moiraine i Lana na brzegu Arinelle, odby�a z Aes Sedai niewiele zwyczajnych rozm�w. Naturalnie odzywa�y si� do siebie, ale nie by�o to nic powa�nego, przynajmniej zdaniem Nynaeve. Na przyk�ad Moiraine pr�bowa�a j� nam�wi�, �eby pojecha�a do Tar Valon. Tar Valon. Pojedzie tam, je�li b�dzie trzeba i podda si� ich naukom, ale nie z powod�w, jakie sobie wymy�li�a Aes Sedai. Je�li Moiraine wyrz�dzi�a krzywd� Egwene i ch�opcom... Nynaeve przy�apywa�a si� czasem, �e wbrew woli zastanawia si�, c� Wiedz�ca mo�e mie� wsp�lnego z Jedn� Moc�, do czego mia�aby jej u�y�. Wystarczy�o jednak, �eby u�wiadomi�a sobie, co jej chodzi po g�owie, a wtedy natychmiast fala gniewu rozprasza�a te my�li. Moc to plugastwo. Nie b�dzie z ni� mia�a nic wsp�lnego. Do niczego nie mog�aby jej u�y�. Chyba �eby musia�a. Ta przekl�ta kobieta nie chcia�a rozmawia� o niczym wi�cej, ni� tylko o zabraniu jej na nauk� do Tar Valon. Moiraine nie b�dzie jej do niczego nak�ania�a! Wcale nie ma ochoty wiedzie� za du�o. - W jaki spos�b masz zamiar ich znale��? - nie omieszka�a jej stale wypytywa�. - Jak ju� ci powiedzia�am - odpar�a Moiraine, nawet nie racz�c odwr�ci� si� w jej stron� - b�d� wiedzia�a, gdy znajd� si� w pobli�u tych dw�ch, kt�rzy zgubili swoje monety. Nynaeve pyta�a o to nie po raz pierwszy, ale g�os Aes Sedai przypomina� nieruchomy staw, kt�rego powierzchnia nie chce zafalowa�, cho�by nie wiadomo ile wrzuca� we� kamieni. Wiedz�ca czu�a, jak burzy si� w niej krew za ka�dym razem, gdy spotyka�a si� z tym tonem. Moiraine jecha�a przed siebie, jakby nie czu�a oczu Nynaeve wbitych w jej plecy, a ta z kolei s�dzi�a, �e powinna je czu�, przecie� patrzy�a tak uporczywie. - Im d�u�ej to potrwa, tym bli�ej b�d� musia�a si� znale��, ale b�d� wiedzia�a. Je�li za� chodzi o tego, kt�ry wci�� ma przy sobie monet�, to dop�ki jest w jej posiadaniu, dop�ty b�d� mog�a go goni�, cho�by i przez p� �wiata, je�li zajdzie taka potrzeba. - I co wtedy? Co masz zamiar z nimi zrobi�, jak ju� ich znajdziesz, Aes Sedai? Ani przez chwil� nie wierzy�a, �e poszukiwa�aby ich tak pilnie, gdyby nie mia�a �adnych ukrytych plan�w. - Tar Valon, Wiedz�ca. - Tar Valon, Tar Valon. Wiecznie to powtarzasz, a ja staj� si�... - Cz�� nauk, jakie otrzymasz w Tar Valon, Wiedz�ca, b�dzie dotyczy�a panowania nad sob�. Nic nie zrobisz z Jedn� Moc�, gdy twoimi my�lami zaw�adn� emocje. Nynaeve otworzy�a ju� usta, ale Moiraine m�wi�a dalej. - Lan, musz� z tob� chwil� porozmawia�. Obydwoje pochylili ku sobie g�owy, a Nynaeve pozosta�a z ponurym grymasem na twarzy, z grymasem, kt�rego tak bardzo nienawidzi�a. Pojawia� si� zbyt cz�sto, g��wnie wtedy, gdy Aes Sedai zr�cznie zmienia�a temat, unikaj�c jej pyta�, z �atwo�ci� omija�a zastawiane podczas rozmowy pu�apki albo wr�cz ignorowa�a jej okrzyki, sprawiaj�c, �e rozp�ywa�y si� w ciszy. Z nachmurzon� min� czu�a si� jak dziewczyna, kt�r� przy�apa�a na czym� g�upim kt�ra� z Ko�a Kobiet. By�o to uczucie, do kt�rego Nynaeve nie nawyk�a, �agodny u�miech na twarzy Moiraine tylko wszystko pogarsza�. Gdyby tylko istnia� jaki� spos�b na pozbycie si� tej kobiety. Z samym Lanem by�oby �atwiej - Stra�nik po prostu umia�by zaj�� si� tym, co trzeba, wmawia�a sobie po�piesznie, czuj�c, �e si� rumieni - ale jedno nie rozstawa�o si� z drugim. A poza tym Lan rozw�ciecza� j� jeszcze bardziej ni� Moiraine. Nie potrafi�a zrozumie�, jak to si� dzieje, �e on z tak� �atwo�ci� dzia�a jej na nerwy. Rzadko m�wi� cokolwiek - czasami zaledwie kilkana�cie s��w w ci�gu dnia - i nigdy nie bra� udzia�u w �adnej... dyskusji z Moiraine. Cz�sto oddala� si�, przeprowadzaj�c zwiad w okolicy, a wtedy, gdy by� z nimi, trzyma� si� odrobin� na uboczu, obserwuj�c je tak, jakby obserwowa� pojedynek. Nynaeve wola�a, �eby przesta�. Je�li to by� pojedynek, to jej ani razu nie uda�o si� zdoby� przewagi, a Moiraine wydawa�a si� nie zauwa�a�, �e bierze udzia� w walce. Nynaeve radzi�aby sobie lepiej bez tych jego ch�odnych, niebieskich oczu, nawet bez jego milcz�cego towarzystwa. Tak, z grubsza rzecz bior�c, wygl�da�a ich podr�. Spokojnie, chyba �e z�o�� bra�a w niej g�r�, a czasami, kiedy krzykn�a, d�wi�k jej g�osu wydawa� si� rozbija� cisz�, jakby to by�o szk�o. Okolic� spowija�o milczenie, jakby �wiat zatrzyma� si� tutaj dla zaczerpni�cia oddechu. Wiatr j�cza� w�r�d ga��zi drzew, ale poza tym wsz�dzie zalega�a cisza. Ten wiatr te� wydawa� si� odleg�y, mimo �e przeszywa� jej p�aszcz na wylot. Z pocz�tku spok�j przynosi� wytchnienie po tym wszystkim, co si� wydarzy�o przedtem. Mia�a wra�enie, �e od Zimowej Nocy nie zazna�a ani chwili wytchnienia. Jednak�e pod koniec pierwszego dnia, sp�dzonego samotnie z Aes Sedai i Stra�nikiem, zacz�a ogl�da� si� przez rami� i wierci� w siodle, jakby plecy j� sw�dzia�y w miejscu, do kt�rego nie mog�a dosi�gn�� r�k�. Ta cisza przypomina�a kryszta� skazany na rozbicie, oczekiwa�a wi�c, a� pierwszy zgrzyt przeszyje j� dreszczem. Na Moiraine i Lana te� to wywiera�o sw�j wp�yw, cho� pozornie wygl�dali na niewzruszonych. Wkr�tce zauwa�y�a, �e pod mask� spokoju z ka�d� godzin� robi� si� coraz bardziej spi�ci, niczym spr�yny zegara nakr�cone do tego stopnia, �e grozi im p�kni�cie. Moiraine jakby nas�uchiwa�a czego�, co nie istnieje, a to co s�ysza�a, wywo�ywa�o marsa na jej czole. Lan obserwowa� las i rzek�, jakby bezlistne drzewa i szerokie, powolne wody nios�y ostrze�enia o pu�apkach i zasadzkach, czyhaj�cych przy drodze. Cz�ciowo by�a zadowolona, �e nie ona jedna wyczuwa t� chwiejno�� �wiata, ale skoro oddzia�ywa�o to r�wnie� na nich, zagro�enie musia�o by� realne, tote� jaka� inna cz�� jej umys�u nie pragn�a, aby wszystko okaza�o si� tylko tworem jej wyobra�ni. Co� dra�ni�o zakamarki jej umys�u, jak wtedy, gdy s�ucha�a wiatru, teraz jednak wiedzia�a, �e by�o to zwi�zane z wykorzystywaniem Jednej Mocy i nie potrafi�a si� zmusi� do interpretacji wiruj�cych na skraju my�li podszept�w. - To nic - odpar� spokojnie Lan, gdy go zapyta�a. M�wi�c tak, nie spojrza� nawet na ni�, jego oczy ani na moment nie przesta�y patrze� w przestrze�. Po chwili, zaprzeczaj�c temu co w�a�nie powiedzia�, doda�: - Kiedy dotrzemy do Bia�ego Mostu i Drogi Caemlyn, powinna� zawr�ci� do swoich Dwu Rzek. Tu jest zbyt niebezpiecznie. Nic ci nie b�dzie grozi�o podczas drogi powrotnej. By�a to najd�u�sza przemowa, jak� wyg�osi� tego dnia. - Ona jest cz�ci� Wzoru, Lan - upomnia�a go Moiraine. Jej wzrok r�wnie� b��dzi� w przestrzeni. - To Czarny, Nynaeve. Burza omin�a nas... przynajmniej na razie. Unios�a r�k�, niejako g�aszcz�c powietrze, po czym odruchowo wytar�a j� o sukni�, jakby dotkn�a czego� brudnego. - On jednak wci�� patrzy - westchn�a - a jego wzrok jest coraz silniejszy. Nie obserwuje nas, lecz �wiat. Ile czasu up�ynie, nim stanie si� dostatecznie silny, by... Nynaeve skuli�a si�, nagle odnosz�c wra�enie, �e jest obserwowana. To by�o w�a�nie to wyja�nienie, kt�rego wola�aby nigdy nie us�ysze�. Lan jecha� przodem, jednak o ile dotychczas on wybiera� drog�, teraz robi�a to Moiraine z tak� pewno�ci�, jakby pod��a�a jakim� niewidzialnym szlakiem, prosto po �ladach zawieszonych w powietrzu, prowadzona jak�� zapami�tan� woni�. Lan jedynie sprawdza� obrany kierunek, upewniaj�c si�, �e jest bezpieczny. Nynaeve mia�a uczucie, �e nawet gdyby okaza�o si�, i� pod��aj� wprost w zasadzk�, to Moiraine i tak by si� upar�a, �eby jecha� prosto. A on te� by pojecha�, tego by�a pewna. Prosto z biegiem rzeki do... Czuj�c, jak przeszywa j� dreszcz, pozby�a si� tych my�li. Stali u st�p Bia�ego Mostu. Blady �uk b�yszcza� w promieniach s�o�ca, przerzucona przez Arinelle mleczna paj�czyna, zbyt delikatna, by na niej stan��. Po�ama�by si� pod ci�arem cz�owieka, a co dopiero pod koniem. Z pewno�ci� w ka�dej chwili grozi�o mu zawalenie pod w�asnym ci�arem, Lan i Moiraine jechali beztrosko do przodu, po b�yszcz�cym bia�ym podje�dzie, a potem po mo�cie, na kt�rym kopyta d�wi�cza�y nie, jakby si� mo�na spodziewa� stal� po szkle, lecz stal� po stali. Powierzchnia mostu rzeczywi�cie l�ni�a jak szk�o, mokre szk�o, ale kopyta koni znajdowa�y mocne, pewne oparcie. Nynaeve zmusi�a si�, by pojecha� za nimi, mimo �e cz�ciowo oczekiwa�a, stawiaj�c pierwszy krok, i� ca�a budowla roztrzaska si� pod nimi. "Gdyby robiono koronki ze szk�a - pomy�la�a - to tak by w�a�nie wygl�da�y". Dopiero gdy pokonali po�ow� drogi, poczu�a zapach spalenizny g�stniej�cy w powietrzu. Po chwili zobaczy�a... Dooko�a placu u st�p Bia�ego Mostu pi�trzy�y si� sterty poczernia�ego drewna, pozosta�e po kilkunastu budynkach, nad nimi nadal unosi�y si� smugi dymu. Ludzie w �le dopasowanych czerwonych mundurach i za�niedzia�ych zbrojach patrolowali ulice, maszerowali jednak tak szybko, jakby bali si�, �e co� znajd� i bezustannie ogl�dali si� za siebie. Mieszka�cy miasteczka - ci nieliczni, kt�rzy wyszli z dom�w - biegli, z g�owami wtulonymi w ramiona, jakby co� ich �ciga�o. Lan, cho� zwykle by� pos�pny, teraz wygl�da� tak ponuro, �e ludzie i �o�nierze rozst�powali si� szeroko wok� ca�ej tr�jki. Stra�nik wci�gn�� powietrze w nozdrza i skrzywiony burkn�� co� bezg�o�nie. Nynaeve to nie zdziwi�o, zapach spalenizny by� bardzo silny. - Ko�o obraca si� tak, jak chce - mrukn�a Moiraine. - �adne oko nie dostrze�e Wzoru, dop�ki nie zostanie utkany. W nast�pnej chwili zsiad�a z Aldieb, aby porozmawia� z mieszka�cami miasteczka. Nie zadawa�a pyta�, wyra�a�a wsp�czucie, ku zdziwieniu Nynaeve najwyra�niej szczere. Ludzie, kt�rzy ust�powali drogi Lanowi, gotowi ucieka� przed ka�dym obcym, zatrzymywali si�, by porozmawia� z Moiraine. Dziwili si� jakby samym sobie, mimo to jednak otwierali si� do pewnego stopnia pod wp�ywem jasnego wzroku Moiraine i jej uspokajaj�cego g�osu. Oczy Aes Sedai wydawa�y si� rozumie� ludzk� bole��, wsp�odczuwa� ich zam�t, dzi�ki temu j�zyki mieszka�c�w same si� rozwi�zywa�y. Niemniej jednak k�amali. Wi�kszo�� z nich. Niekt�rzy twierdzili, �e w miasteczku w og�le nie sta�o si� nic z�ego. Absolutnie nic. Moiraine wspomnia�a spalone budynki otaczaj�ce plac. Wszystko jest w jak najlepszym porz�dku, twierdzili uparcie, omijaj�c wzrokiem to, czego nie chcieli widzie�. Jaki� gruby m�czyzna rozmawia� z pozorn� szczero�ci�, lecz jego policzki drga�y nerwowo przy ka�dym g�o�niejszym d�wi�ku, jaki rozlega� si� za jego plecami. Z gasn�cym co chwil� u�miechem, twierdzi�, �e to przewr�cona lampa by�a pocz�tkiem po�aru, kt�ry rozproszy� si� wraz z wiatrem, zanim zdo�ano cokolwiek zrobi�. Jedno spojrzenie wystarczy�o Nynaeve, aby przekona� si�, �e �aden ze spalonych budynk�w nie sta� blisko drugiego. Sprzecznych opowie�ci by�o mniej wi�cej tyle samo, ile opowiadaj�cych. Niekt�re kobiety konspiracyjnie zni�a�y g�os. Prawda by�a taka, �e w mie�cie przebywa� cz�owiek, kt�ry zabawia� si� Jedn� Moc�. Ich zdaniem nale�a�o od razu zwr�ci� si� do Aes Sedai, niezale�nie od tego, co m�czy�ni m�wili o Tar Valon. Niechaj Czerwone Ajah wszystko uporz�dkuj�. Jeden cz�owiek twierdzi�, �e by� to atak bandyt�w, inny, �e bunt Sprzymierze�c�w Ciemno�ci. - Tych, kt�rzy jad� zobaczy� fa�szywego Smoka, rozumiecie - dowodzi� ponuro. - Oni s� tu wsz�dzie. Wszyscy to Sprzymierze�cy Ciemno�ci. Jeszcze inni m�wili o jakich� k�opotach, nie precyzuj�c dok�adnie jakich, kt�re przyp�yn�y �odzi�. - Pokazali�my im - wyszemra� m�czyzna o w�skiej twarzy, nerwowo rozcieraj�c d�onie. - Niech si� takie rzeczy dziej� na Ziemiach Granicznych, tam gdzie ich miejsce. Poszli�my na przysta� i... Zamkn�� usta tak nagle, �e a� mu zaszcz�ka�y z�by. Nie m�wi�c wi�cej ani s�owa, uciek�, spogl�daj�c ukradkiem przez rami�; jakby si� spodziewa�, �e b�d� go �ciga�. Ta ��d� odp�yn�a - tyle przynajmniej da�o si� ustali� - odci�li cumy i uciekli w d� rzeki zaledwie dzie� przedtem, zanim do przystani wtargn�li napastnicy. Nynaeve zastanawia�a si�, czy na pok�adzie �odzi by�a Egwene i ch�opcy. Jaka� kobieta powiedzia�a, �e na pok�adzie by� bard. Mo�e to Thom Merrilin... Zasugerowa�a Moiraine, �e �odzi� mogli p�yn�� niekt�rzy uczestnicy ich wyprawy. Aes Sedai wys�ucha�a jej cierpliwie i skwitowa�a uwag� skinieniem g�owy. - Mo�e - powiedzia�a, ale w jej g�osie s�ycha� by�o nut� pow�tpiewania. Karczma nadal sta�a przy placu, og�lna sala by�a podzielona nisk� �ciank� na dwie po�owy. Moiraine zatrzyma�a si� zaraz po wej�ciu do �rodka, badaj�c d�oni� powietrze. Cokolwiek wyczu�a, u�miechn�a si� do tego, ale nie powiedzia�a nic. Spo�yli posi�ek w milczeniu, cisza panowa�a nie tylko przy ich stole, lecz w ca�ej izbie. Nieliczni go�cie skupieni byli wy��cznie na swoich talerzach i w�asnych my�lach. Karczmarz, wycieraj�cy sto�y r�bkiem fartucha, bezustannie mrucza� co� pod nosem, ale zawsze zbyt cicho, by mo�na go by�o us�ysze�. Nynaeve uzna�a, �e nieprzyjemnie by�oby tu sp�dzi� noc, gdy� nawet powietrze by�o tu ci�kie od strachu. Mniej wi�cej w tym samym momencie, w kt�rym odsuwali od siebie talerze, wytarte do czysta ostatnimi kawa�kami chleba, na progu stan�� jeden z ubranych na czerwono �o�nierzy. Nynaeve uwa�a�a, �e w swoim sto�kowatym he�mie i wypolerowanym napier�niku wygl�da� wspaniale, dop�ki poza, kt�r� przybra�, nie zatar�a przyjemnego wra�enia. Wspar� d�o� o r�koje�� miecza, na twarz przywo�a� uroczyste spojrzenie, palcem rozlu�ni� zbyt ciasny ko�nierz. Przypomnia� jej Cenna Buie w roli wiejskiego radnego. Lan rzuci� jedno spojrzenie i powiedzia� rozdra�nionym tonem: - Milicja. Bezu�yteczna. �o�nierz rozejrza� si� po sali, po czym jego wzrok spocz�� na nich. Zawaha� si�, zrobi� g��boki wdech, dopiero potem, g�o�no tupi�c, podszed� i rozkazuj�cym tonem spyta�, kim s�, co ich sprowadza do Bia�ego Mostu i jak d�ugo maj� zamiar w nim pozosta�. - Wyjedziemy zaraz, jak dopij� moje piwo - powiedzia� Lan. Powoli wzi�� kolejny �yk i podni�s� wzrok na �o�nierza. - Niechaj �wiat�o�� o�wieca dobr� kr�low� Morgase. M�czyzna w czerwonym mundurze ju� otwiera� usta, jednak przyjrzawszy si� oczom Lana zrobi� krok w ty�. Natychmiast si� opanowa�, obrzucaj�c spojrzeniem Moiraine i Nynaeve. Przez chwil� my�la�, �e zrobi co� g�upiego, by nie wypa�� na tch�rza przy dw�ch kobietach. Wiedzia� z do�wiadczenia, �e m�czy�ni cz�sto zachowuj� si� w taki idiotyczny spos�b. Jednak�e w Bia�ym Mo�cie zbyt wiele si� wydarzy�o, zbyt wiele w�tpliwo�ci wymkn�o si� z zakamark�w ludzkich umys��w. Wyraz twardej twarzy Stra�nika pozostawa� oboj�tny, lecz �wieci�y w niej zimne, niebieskie oczy. Bardzo zimne. Ostatecznie milicjant poprzesta� na energicznym skinieniu g�ow�. - Mam nadziej�, �e tak uczynicie - rzek�. - Ostatnimi czasy kr�ci si� tu zbyt wielu obcych, by spok�j kr�lowej m�g� pozosta� nie zm�cony. Obr�ci� si� na pi�cie i wyszed�, �wicz�c po drodze surowe spojrzenie. Miejscowi udawali, �e go nie widz�. - Dok�d jedziemy? - spyta�a Stra�nika Nynaeve. Nastr�j panuj�cy w izbie kaza� jej zni�y� g�os, nie omieszka�a jednak doda� mu stanowczo�ci. - Za t� �odzi�? Lan spojrza� na Moiraine, kt�ra nieznacznie pokr�ci�a g�ow� i powiedzia�a: - Najpierw musz� znale�� tego, kt�rego jestem pewna, �e znajd�, a obecnie jest on gdzie� na p�nocy. W ka�dym razie nie s�dz�, by pozostali dwaj p�yn�li �odzi�. Na jej ustach pojawi� si� nieznaczny u�miech satysfakcji. - Byli w tej izbie, by� mo�e dzie� temu, a nie dalej jak dwa. Bali si�, ale wyjechali �ywi. Ten �lad by nie przetrwa�, gdyby nie silne emocje. - Kt�rzy dwaj? - Nynaneve pochyli�a si� z przej�ciem nad sto�em. - Czy wiesz? Aes Sedai ledwie dostrzegalnie pokr�ci�a g�ow� i Nynaeve odchyli�a si� do ty�u. - Skoro wyprzedzaj� nas zaledwie o jeden albo dwa dni drogi, to czernu nie pojecha� najpierw za nimi? - Wiem, �e byli tutaj - odpar�a Moiraine tym swoim niezno�nie spokojnym g�osem - ale mimo to nie umiem stwierdzi�, czy skierowali si� na wsch�d. p�noc czy po�udnie. Wierz�, �e s� do�� sprytni, by jecha� na wsch�d, w stron� Caemlyn, ale poniewa� nie maj� swoich monet, nie b�d� wiedzia�a, gdzie s�, dop�ki nie znajd� si� w odleg�o�ci p� mili od nich. W ci�gu dw�ch dni mogli ujecha� dwadzie�cia albo i czterdzie�ci mil, w dowolnym kierunku, je�li pop�dza� ich strach, a z pewno�ci� strach towarzyszy� ich wyjazdowi. - Ale... - Wiedz�ca, cho�by nie wiem jak si� bali, to niezale�nie od tego, w kt�rym kierunku uciekli, przypomn� sobie w ko�cu o Caemlyn i tam w�a�nie ich znajd�. Ale najpierw pomog� temu, kt�rego mog� znale��. Nynaeve ponownie otworzy�a usta, ale Lan przerwa� jej spokojnym g�osem. - Maj� powody do strachu. - Rozejrza� si� dooko�a i zni�y� g�os. - By� tu jaki� P�cz�owiek. Potem skrzywi� si�, tak samo jak na placu, i doda�: - Nada� wyczuwam tu jego zapach. Moiraine westchn�a. - Dop�ty b�d� mia�a nadziej�, dop�ki si� nie przekonam, �e wszystko przepad�o. Nie uwierz�, �e Czarnemu uda si� tak bez: trudu zwyci�y�. Znajd� ich wszystkich, �ywych i ca�ych. Musz� w to wierzy�. - Ja te� chc� odnale�� ch�opc�w - powiedzia�a Nynaeve. - Ale co z Egwene? Ani razu o niej nie wspomnia�a� i ignorujesz mnie, kiedy o ni� pytam. My�la�am, �e zamierzasz j� zabra� do... - zerkn�a ukradkiem na inne sto�y i zni�y�a g�os - ... do Tar Valon. Aes Sedai wpatrywa�a si� przez chwil� w blat sto�u, zanim podnios�a wzrok na Nynaeve. Kiedy to zrobi�a, Wiedz�ca a� si� cofn�a na widok gniewu, kt�ry rozjarzy� jej oczy. Po chwili plecy jej zesztywnia�y i sama poczu�a, jak wrze w niej gniew, ale zanim zd��y�a wypowiedzie� cho� jedno s�owo, Aes Sedai przem�wi�a zimnym g�osem: - Mam r�wnie� nadziej� znale�� Egwene, �yw� i ca��. Nie�atwo rezygnuj� z m�odych kobiet o takich zdolno�ciach, kiedy ju� je znajd�. B�dzie jednak tak, jak obraca si� Ko�o. Nynaeve poczu�a zimn� kul� w �o��dku. "Czy ja jestem jedn� z tych m�odych kobiet, z kt�rych nie rezygnujesz? Zobaczymy, Aes Sedai. Niech ci� �wiat�o�� spali, zobaczymy!" Doko�czyli posi�ek w milczeniu i tak�e bez s�owa wszyscy troje wyjechali przez bramy na Drog� Caemlyn. Oczy Moiraine bada�y horyzont na p�nocnym wschodzie. Za nimi kuli�o si� ze strachu spowite dymem miasto Bia�y Most. ROZDZIA� 29 BEZLITOSNE OCZY Elyas p�dzi� ich na po�udnie po poro�ni�tej br�zow� traw� r�wninie, jakby chcia� nadrobi� ca�y czas sp�dzony z Ludem W�drowc�w. Narzuca� takie tempo, �e nawet Bela zatrzyma�a si� z ulg�, gdy wreszcie nasta� zmierzch. Jednak�e mimo po�piechu stosowa� �rodki zapewniaj�ce bezpiecze�stwo, czego przedtem zaniedbywa�. Noc� rozpalali ognisko tylko wtedy, gdy znale�li na ziemi usch�e drewno. Nie pozwala� im od�ama� ani jednej ga��zki ze stoj�cego drzewa. Jego ogniska by�y ma�e i zawsze ukryte w dole wykopanym w miejscu, z kt�rego wycina� kawa� darni. Zaraz po przygotowaniu posi�ku zasypywa� w�gle i na powr�t przykrywa� darni�. Przed wyruszeniem w drog� o szarym �wicie, sprawdza� ich obozowisko cal po calu, �eby si� u