2596
Szczegóły |
Tytuł |
2596 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2596 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2596 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2596 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KORNEL MAKUSZY�SKI
BARDZO DZIWNE BAJKI
SCAN-DAL
BAJKA O KR�LEWNIE MARYSI, O CZARNYM �AB�DZIU I O LODOWEJ G�RZE
Nie pami�tam dobrze, ile to lat temu, mo�e tysi�c, a mo�e i dwa. Pami�tam tylko, �e by�em jeszcze wtedy ma�ym ch�opcem, kiedy mi si� to wszystko zdarzy�o, co wam, dzieci s�odkie, opowiem.
Tu� zaraz za granicami Polski, gdzie panowa� wtedy wielki i s�awny kr�l �wieczek i kr�lowa Kalina, by�o pot�ne kr�lestwo Srebrnego Szczytu. Nazywa�o si� ono tak dlatego, gdy� w samym jego �rodku wznosi�a si� niezmierna g�ra lodowa, tak wysoka, �e z ziemi szczytu jej nie mo�na by�o dojrze�. Wida� by�o tylko srebrny blask. S�o�ce nie mog�o jej stopi�, a ludzie opowiadali, �e w tym miejscu w niebie, w kt�rym' ta g�ra dotyka�a niebios�w, by�o bardzo zimno. Gwiazdy, co ponad ni� �wieci�y, by�y a� niebieskie od mrozu wielkiego i wyra�nie wida� by�o z ziemi, jak si� trz�s� z zimna.
W pa�stwie Srebrnego Szczytu panowa� pot�ny kr�l Patyk III, kt�ry mia� �on�, z domu pann� S�oiczek, a na imi� jej Tasiemka. Mieli oni c�rk� �liczn�, kt�r� nazywali Marysi�.
Wielki kr�l Patyk III by� niezmiernie bogaty i s�ynny by� na ca�y �wiat. �wiat by� wtedy bardzo ma�y, bo jeszcze nie by� wyr�s� i mo�na go by�o na kulawym koniu przejecha� we dwa dni od ko�ca do ko�ca. Ale co prawda to prawda, �e kr�l ten by� s�ynny na ca�y �wiat. Bogactwa jego po tym mo�na by�o pozna� najlepiej, �e codziennie na �niadanie zjada� siedem pieczonych prosi�t, nadziewanych konfiturami i czosnkiem, na obiad jad� sto dziewi��dziesi�t potraw i wypija� dwana�cie beczek soku z kwaszonych og�rk�w, a na wieczerz� zjada� ju� za to bardzo ma�o, bo tylko cztery ciel�ta.
Chocia� to by� kr�l pot�ny i wielki, jednak lubi� si� czasem po�mia� weso�o. Ale �e by� z natury smutnego serca, wi�c ile razy chcia� si� �mia�, lokaje �askotali go w podeszwy przez dwie godziny. Rz�dzi� bardzo sprawiedliwie, a kiedy si� dowiedzia�, �e jego poddanym �le si� dzieje, tak si� zmartwi�, �e p�aka� przez siedem dni i siedem nocy. Wtedy rycerze i hrabiowie przytoczyli wielk� beczk� i �apali w ni� gorzkie i s�one �zy wielkiego kr�la. Z �ez tych potem kucharz zrobi� wyborny ocet, kt�ry zosta� nazwany octem kr�la Patyka.
Kr�lowa mia�a r�wnie� bardzo dobre serce i wci�� robi�a na drutach po�czochy, ca�e �ycie. Ale wielkie j� �ciga�o nieszcz�cie. Poniewa� lepiej w�ada�a lew� r�k� ni� praw�, wi�c wszystkie po�czochy robi�a tylko na lew� nog�. I z tego powodu by�a niepocieszona i posiwia�a ze zmartwienia, i tak schud�a, �e si� kr�l Patyk raz jeden srodze pomyli�. Chcia� bowiem spr�bowa� si�y i uderzy� kopi� w �cian� zamku. Ujrza�, �e co� d�ugiego stoi ko�o �ciany, wi�c porwa� kr�low�, my�l�c, �e to kopia, i uderzy� ni� w mur. Z trudem wyjmowali potem rycerze kr�low�, kt�ra g�ow� przebi�a �cian� i bardzo krzycza�a ju� w �rodku pa�acu.
Dobrzy to byli ludzie, oboje sprawiedliwi i mi�osierni. Oboje te� kochali niezmiernie c�rk� swoj�, kr�lewn� Marysie�k�. Mia�a ona dziesi�� lat i taka by�a �liczna, �e pszczo�y siada�y na jej z�otej g��wce, my�l�c, �e to cudowny kwiat, kwiaty za� nazywa�y j� siostr�, a zdumione s�o�ce zawsze zatrzymywa�o si� w drodze, kiedy j� spotka�o. Gdzie si� tylko ruszy�a, tam za ni� lecia� r�j motyli. Kiedy sz�a przez las, ptaki �piewa�y tak cudownie, jak o wschodzie s�o�ca. Wieczorem za�, kiedy kr�lewna Marysie�ka stan�a nad brzegiem wody, wtedy do jej st�p przybiega�a fala i ca�owa�a jej nogi, wszystkie za� ryby, w wodzie mieszkaj�ce, podp�ywa�y ku niej i wyrzuca�y si� w g�r�, ponad wod�, �eby j� tylko ujrze�.
Kr�l-ojciec i kr�lowa-matka byli bardzo dumni, �e maj� tak� cudownie pi�kn� c�rk�. Che�pili si� te� ni�, gdzie mogli. Raz na rok za�, na jej urodziny, zapraszali go�ci z siedmiu kr�lestw i wydawali wielk� uczt�. Jedli i pili wszyscy przez dwa dni, a trzeciego dnia wszyscy go�cie szli ogl�da� kr�lewn�. Wtedy siedzia�a ona przez ca�y dzie� pod szklanym kloszem, na z�otym krzese�ku, aby si� jej nikt nie m�g� dotkn��. Bardzo wtedy by�a dumna i patrzy�a z g�ry na wszystkich. Poniewa� by�a c�rk� jednego z najbogatszych w�adc�w na ziemi, mia�a a� trzy pary pantofelk�w: czerwone, bia�e i z�ote. Na ten dzie� wdziewa�a z�ote.
Mia�a na sobie r�wnie� z�ocist� sukienk�, tak misternej roboty, �e j� mo�na by�o schowa� w pude�eczku, zrobionym z orzecha. Wtedy, w tej z�ocistej sukience i w z�otych pantofelkach, podobna by�a do s�onecznego promienia. Zachwycali si� te� ni� wszyscy niezmiernie i z wielkiej rado�ci, �e kr�l Patyk ma tak� cudownie pi�kn� c�rk�, go�cie znowu potem pili i jedli przez dwa dni.
C� z tego wszystkiego? C� z tego, kiedy w ca�ym kr�lestwie wielkiego tego kr�la nie by�o cz�owieka z gorszym sercem ni�li w�a�nie kr�lewna Marysia. Opowiadali nawet niekt�rzy, �e ta cudowna dziewczynka wcale nie mia�a serca. Zamiast niego - powiadano - mia�a b�yszcz�cy, zimny kamyczek, maj�cy tylko kszta�t serca. Dziewczynka ta �liczna, ta z�ocista kr�lewna nigdy si� nad nikim nie ulitowa�a, nie po�a�owa�a nigdy nikogo, nigdy nad nikim nie zap�aka�a. Lecz, o zgrozo! Nie kocha�a ona nikogo: ani cz�owieka, ani gwiazdy, ani ptaka, ani muszki.
Patrzy�a naoko�o siebie zimnymi oczyma i nigdy si� nawet nie u�miechn�a. Raz, kiedy si� bardzo czego� rozgniewa�a, spojrza�a na rozkwit�� r�� i r�a w tej chwili zwi�d�a. Okropnie si� tym martwili starzy kr�lestwo: pot�ny Patyk III i dobra a chuda kr�lowa Tasiemka, z domu S�oiczek. Nie wiedzieli, co na to poradzi�, a�eby zmi�kczy� z�e serce prze�licznej swojej c�rki. Nie wiedzia�a, co si� z nimi dzieje. Ci�gle by�a na swoich pokojach, kt�rych mia�a trzysta sze��dziesi�t pi��, albo si� kaza�a nosi� w z�otej lektyce. Czasem chodzi�a po ogrodzie i z wielkim gniewem �cina�a korony kwiat�w. A one wszystkie kocha�y j� za to, �e by�a tak �liczna. Nie wiedzia�y, �e serce ma z�e i kamienne.
Kiedy biedny �ebrak przyszed� pod bram� pa�acu i usiad� zm�czony, bo z g�odu dalej i�� nie m�g�, kr�lewna Marysie�ka poszczu�a na niego psy. Wtedy on, p�acz�c, uciek� i opowiedzia� to ludziom, kt�rzy �amali r�ce z rozpaczy.
A jednego dnia przysz�a do ojca, pot�nego kr�la Patyka, i rzek�a:
- Panie ojcze! chc� mie� ma�ego Murzyna.
Ka�, by mi go przyprowadzili.
- Na co ci Murzyna? - spyta� kr�l.
- Bo chc�, aby nosi� za mn� ogon sukni!
Zafrasowa� si� kr�l, bo wiedzia�, �e Murzyn to jest czarny cz�owiek, ale nie wiedzia�, gdzie tacy ludzie mieszkaj�. Rzek� tedy:
- Kr�lewno najmilsza! W moim pa�stwie nie ma Murzyn�w. Pewnie mieszkaj� oni w �rodku ziemi, a tam si� nikt p�j�� nie odwa�y.
- A ja chc� Murzyna! - zawo�a�a kr�lewna i tupn�a n�k�.
- Sk�d�e� ja ci go wezm�?
- Chc� Murzyna! I b�d� go mia�a!
- Postaraj si� sama o niego - rzek� kr�l.
Kr�lewna Marysia zmarszczy�a czo�o i posz�a do swoich pokoj�w. Namy�la�a si� tam bardzo d�ugo. Potem kaza�a paziom przyprowadzi� sobie ma�ego ch�opca, kt�ry ma czarne w�osy i bia�e z�by. Kiedy jej takiego przyprowadzili, obejrza�a go i rzek�a:
- Zrobi� z ciebie Murzyna!
Ch�opiec w p�acz i b�aga� j� pocz�� serdecznie:
- Kr�lewno najja�niejsza! Jestem sierota! Nie krzywd� mnie i nie czy� ze mnie Murzyna, bo mnie do nieba nie wpuszcz�.
- Cicho b�d�! - krzykn�a kr�lewna. - Zawo�a� mi tu kucharza!
Przyszed� kucharz, ca�y krwi� obryzgany, czerwony na g�bie i pijany, bo kucharz nie je nigdy tego, co gotuje, ale pije zawsze to, czego nie zgotowa�.
Upad� na kolana przed kr�lewn� i pyta:
- Czy mam zar�n�� tego ch�opca?
- Nie! - rzek�a kr�lewna. - Masz z niego zrobi� Murzyna.
- A co to takiego Murzyn?
- Murzyn to jest czarny cz�owiek. We�mij go na ro�en i tak d�ugo smal na ogniu, a� si� przypali i b�dzie czarny.
Ch�opiec biedny zacz�� tak bardzo p�aka�, �e si� serce kraja�o. Nawet straszny kucharz si� wzruszy�, a kr�lewna nie wzruszy�a si� zupe�nie.
- Ratuj mnie, mate�ko moja! - wo�a� ch�opak.
- Ach, jak niezno�nie krzyczy! - rzek�a kr�lewna. - Bierz go na ro�en, kucharzu!
- Nie ma co, chod�, sieroto! - mrukn�� kucharz, wzi�� ch�opca pod pach� i niesie do kuchni. Ch�opiec by� ledwie �ywy z rozpaczy i ze strachu.
- Zmi�uj si�, ja�nie wielmo�ny kucharzu! - p�aka� i prosi�. - Zmi�uj si� nad nieszcz�liwym!
Kucharz by� dobry cz�owiek, cho� pijaczyna, i ko�o serca mia� �askotki. Wi�c mu si� �al zrobi�o ch�opaka. Postawi� go na nogi w kuchni i powiada:
- Jak si� nazywasz, biedaku?
- Janek - odpowiada ch�opiec.
- Jan w Oleju czy Jan Kapistran?
- Jan Kapistran!
- Bo�e drogi, to tak jak ja! - wo�a kucharz. - Jak�e ja ciebie mog� na wolnym ogniu przypieka�?
- O, nie czy� tego, panie kucharzu, nie czy� tego!
- A jak mi potem g�ow� zetn�? To co? A ja jestem taki m�dry, �e a� strach! Szkoda takiej g�owy! Ale pomy�l� nad tym, jakby i tobie pom�c, i sobie nie zaszkodzi�!
- Oj, pomy�l, pomy�l, ja�nie wielmo�ny panie hrabio.
- Jak powiadasz? Panie hrabio? Wiesz, �e ty mi si� bardzo podobasz! Czekaj, Janku Kapistranku! Mam my�l. We�miemy ciel�, osmalimy je na ogniu, a ja powiem, �e to ty! A co, m�drze wymy�li�em?
- Oj, nie bardzo, dostojny panie! Przecie� kr�lewna pozna, �e to nie ja. Przecie� ciel� ma cztery nogi!
- A ty ile masz?
- Dwie! - m�wi Janek.
- Prawda, zapomnia�em! Nie ma co, biedaku, chod� na ro�en! Hej, kuchciki, przygotowa� wielki ogie�!
Janek upad� mu do n�g i powiada:
- Pot�ny panie kucharzu, a mo�e ja co poradz�? A mo�e by�cie mnie ca�ego wysmarowali czekolad�?
Kucharz w �miech i powiada:
- Ale� ty m�dry! To tylko dlatego, �e si� zwiesz Jan Kapistran, tak jak ja!
Wysmarowa� Janka czekolad�, �e a� strach. Prowadzi go potem do kr�lewny, a ona w r�ce klaszcze z rado�ci.
- Jaki �liczny Murzyn. Pami�taj, kucharzu, aby� go co dnia rano tak przypieka�, aby koloru nie straci�.
- Dobrze, kr�lewno! - m�wi kucharz, a do Janka szepn��:
- Pami�taj, �eby� wieczorem obliza� z siebie czekolad�, rano ci� znowu wysmaruj�.
Nosi� tedy czekoladowy Janek ogon za kr�lewn� i tylko t� mia� przykro��, �e wszystkie muchy na nim siada�y. Przez m�dro�� Janka i dobre serce kucharza z�o�� kr�lewny na nic si� obr�ci�a, ale z innymi by�o gorzej. Ujrza�a raz bowiem kr�lewna Marysia, �e ma�ej dziewczynce, kt�ra jej us�ugiwa�a, �zy p�yn� po twarzy. Starszy lokaj bardzo j� pobi� za to, �e uciek�a przed pieskiem kr�lewny, kt�ry j� chcia� uk�si�.
- Co to jest takiego, co tak b�yszczy? - zapyta�a kr�lewna, ujrzawszy �zy.
- To s� �zy! - odrzek�a dziewczynka.
- A sk�d one si� tocz�?
- Z serca.
- K�amiesz! Ja widz�, �e z oczu. Ale one bardzo s� �adne i ja musz� mie� ich ca�y sznurek, jak paciorki.
Kaza�a wi�c codziennie bi� dziewczynk� i zbiera� jej �zy na jedwabny sznurek. �zy by�y coraz wi�ksze i coraz pi�kniejsze. Lecz kiedy mia�a ich ju� wiele, jak paciorki, w�o�ywszy je na szyj�, krzykn�a kr�lewna,
- Precz z tym - krzykn�a - to mnie bardzo piecze!
Rozerwa�a sznurek i �zy potoczy�y si� po marmurowej posadzce.
Wtedy zjawi�y si�, nie wiadomo sk�d, bia�e, cudne go��bie, szybko zabra�y je z ziemi i polecia�y. A to byli anio�owie, kt�rych B�g pos�a�, bo �zy sieroty s� �wi�te i musz� by� schowane, jak drogie per�y, w skarbcu niebieskim.
Ale kr�lewna Marysia tego nie wiedzia�a. Wci�� komu� czyni�a krzywd� i kogo� dr�czy�a. Martwi� si� kr�l Patyk III, martwi�a si� bardzo kr�lowa Tasiemka, z domu S�oiczek. Postanowili wi�c wyda� za m�� kr�lewn� Marysi�, my�l�c, �e si� potem poprawi. Og�osili wi�c we wszystkich kr�lestwach, �e pragn� znale�� m�a dla c�rki i �e jej daj� w posagu dwa dukaty, wiele stroj�w, tysi�c po�czoch na lew� nog�, flaszk� octu z �ez kr�lewskich i pi�� s�oj�w konfitur. By�y to na owe czasy ogromne bogactwa.
Kr�lewna Marysie�ka tak s�yn�a na ca�y �wiat ze swojej pi�kno�ci, �e nawet bez tych bogactw ka�dy ja pragn�� mie� za �on�. Zjechali si� wi�c kr�lewicze i ksi���ta, i grafowie . z ca�ej ziemi. Bardzo si� cieszyli z tego starzy kr�lestwo i czekali, kogo kr�lewna wybierze sobie na m�a.
Przyjecha� najpierw pot�ny kr�l Dr�gal, taki wysoki, �e wysokiej sosny u�ywa� zamiast laski. Poniewa� nie m�g� si� zmie�ci� w bramie, wi�c musiano wybija� wielk� dziur� w murze. .Kr�l Dr�gal wlaz� wprawdzie przez ni�, ale nie m�g� podnie�� g�owy, bo by�by zburzy� ca�y zamek. W czasie wi�c swojej bytno�ci na zamku kr�la Patyka le�a� na pod�odze wzd�u� trzydziestu pokoi, a nogi trzyma� na dworze. Bardzo on si� nie podoba� kr�lewnie. Z rozpaczy wi�c i z wielkiego smutku zjad� niechc�cy o�miu lokaj�w i odszed� do swego kr�lestwa. Po drodze za� tak wzdycha�, �e z tego wzdychania zerwa� si� wielki wichr i zrywa� dachy z dom�w.
Przyjecha� potem syn polskiego kr�la �wieczka, �liczny i dzielny kr�lewicz Gwo�dzik. Za niego by�aby kr�lewna Marysie�ka wysz�a ch�tnie, bo by� �liczny i mia� niebieskie oczy, ale on rzek� do jej ojca:
- Panie dobrodzieju, kr�lu Patyku! Twoja c�rka jest prze�liczna, ale ma z�e serce, bo si� ani razu nie u�miechn�a. A ja jestem polski kr�lewicz i szlachetne serce ceni� wi�cej ni�li bogactwa!
Powiedzia� tak i pojecha�.
Kr�lewna Marysia strasznie si� rozgniewa�a i z wielkiej z�o�ci wyrzuci�a kijem z gniazda m�ode, biedne jask�ki, kt�re piszcza�y cichutko nad oknem.
Przyjecha� potem dziki kr�l Ha�adra�a, w�adca Arab�w. Mia� �liczne z�by, kt�rymi ci�gle zgrzyta�, kiedy si� chcia� �mia�. Kr�lewna Marysia podoba�a mu si� bardzo i ju�-ju� chcia� si� z ni� o�eni�. Ale na niczym si� sko�czy�o Przyjecha� on na �licznym koniu, kt�rego co dnia w stajni odwiedza�, bo lubi� z nim rozmawia�. Patrzy jednego dnia, patrzy, i a� krzykn��! Oto kr�lewna zasz�a do stajni i wielk� szpilk� k�uje w szyj� jego konia, kt�ry ludzkim g�osem p�acze z b�lu.
- Ha! - krzykn�� po arabsku kr�l Ha�adra�a, wskoczy� na konia i pojecha�.
Przyjecha�o jeszcze stu innych i wszyscy, poznawszy, �e kr�lewna, cho� taka �liczna, ma z�e serce, uciekli. Uciek� tak cesarz chi�ski Her-Ba-Ta, litewski kr�l J�ka��o i brat jego, Bajzen-Kiszkis, ksi��� japo�ski Bi-ba-bo, w�oski grabi� Larifari, francuski kawaler Bon �ur, lord angielski Plum-puding i wielu, wielu innych kr�l�w, ksi���t i grabi�w.
Kr�lewna Marysia �adnego nie �a�owa�a, cho� jej rodzice p�akali ze zmartwienia. M�wi�a sobie:
- Taka jestem pi�kna, jak nikt! Niech sobie jad�! We mnie si� i bez nich kocha ca�y �wiat.
Tak tylko m�wi�a, ale jej wstyd by�o, �e ka�da panienka wychodzi za m��, a od niej, jak od z�ego, wszyscy uciekaj�. Postanowi�a wi�c im na z�o�� wyj�� za m�� koniecznie.
Siedzi raz w ogrodzie wieczorem, bardzo z�a, �e niebo jest pogodne, bo pragn�a, aby by�y chmury i aby piorun zapali� pa�ac. Pragn�a tego tak sobie, dla zabawy. Nagle s�ucha, a to s�owik niedaleko w�r�d krzew�w cudownie zawodzi.
- Cicho tam b�d�, krzykliwy ptaku! - zawo�a�a.
Lecz s�owik �piewa� dalej, a tak pi�knie, jak nigdy.
Kr�lewna pocz�a si� przys�uchiwa�, o czym on �piewa. A on zawodzi�:
- O, kr�lewno Marysie�ko! cyt! cyt! W�oski masz z�ote, jak promienie ksi�yca. O, jak�e ja ci� kocham niezmiernie! �aden z kr�l�w, co tu byli, tak ci� nie kocha.
Zdumia�a si� kr�lewna. Najpierw gniew j� zebra�, �e taki szary ptak �mie j� kocha�, ale potem pomy�la�a sobie, �e na z�o�� wszystkim p�jdzie za m�� za s�owika. Wi�c zapyta�a go:
- Czy jestem pi�kna, s�owiku?
On za� od�piewa�:
- Jak maj, jak kwiat, jak noc wiosenna, taka jeste� pi�kna. Kocham ci�! o! o! o! jak ja ci� kocham. B�d� moj� �on�, b�d�, och, b�d�!
- Dobrze - odrzek�a kr�lewna - lecz zanim wezm� ci� za m�a, musisz �piewa� bezustannie pod moim oknem przez trzy tygodnie!
- O, dobrze, dobrze, kr�lewno! - za�piewa� s�owik.
I zacz�� �piewa� i �piewa�, i �piewa�. O gwiazdach, o ksi�ycu, o wodzie, potem o sercu i o niebieskich oczach. Kr�lewna dawno ju� odesz�a, my�l�c sobie, jaki to niem�dry ten s�owik, a on �piewa�. S�o�ce ju� wesz�o dawno, a on jeszcze �piewa�. Ale ju� ciszej, ciszej, coraz ciszej. Przesta� na chwileczk� i znowu �piewa� tak cichutko, �e ledwie ju� s�ycha� by�o.
A po obiedzie wysz�a kr�lewna do ogrodu pos�ucha�, czy on �piewa. Cicho by�o wsz�dzie. Idzie do s�owiczego krzaka i bardzo si� rozgniewa�a. S�owik le�a� martwy pod ga��zk�, bo od nadmiernego �piewania serce mu p�k�o.
- Jak �mia�e� umrze� bez mojego pozwolenia? - zawo�a�a.
Lecz biedny s�owik ju� jej nie odpowiedzia�. Taka by�a z�a tego dnia kr�lewna Marysia, �e wszyscy si� jej bali. Posz�a potem na brzeg sadzawki, w kt�rej z�ote p�ywa�y rybki i po kt�rej dwa prze�liczne p�ywa�y �ab�dzie. Jeden by� bia�y jak �nieg, drugi za� czarny. Ujrzawszy kr�lewn�, podp�yn�y do niej i pochyli�y nisko g�owy.
- Czy� zdrowa, kr�lewno? - zapyta� �ab�d� bia�y.
- Nie nud� mnie! - odrzek�a kr�tko ona.
- Jak�e jeste� pi�kna, kr�lewno Marysiu! - szepn�� cicho �ab�d� czarny.
- Cicho b�d�, bo rzuc� w ciebie kamieniem! - zawo�a�a.
Oba �ab�dzie bardzo posmutnia�y i, sk�oniwszy si�, chcia�y odp�yn��. Jej jednak nagle przysz�a nowa my�l do g�owy.
- Nie odp�ywajcie! - zawo�a�a.
- Jeste�my na twoje rozkazy! - zabrzmia� cichutki g�os �ab�dzi.
- S�uchajcie! - rzek�a ona. - Chc� wyj�� za m�� za jednego z was.
�ab�dzie trzepn�y z rado�ci skrzyd�ami, a� si� wielkie ko�a uczyni�y na wodzie.
- Kt�rego z nas wolisz? Jeste�my jak bracia! - powiedzia�y.
Ona d�ugo patrzy�a na nie i wreszcie rzek�a takim niedobrym g�osem, �e zdawa�o si�, jakoby zimny wiatr powia�.
- Ten z was, o �ab�dzie, b�dzie moim m�em, kt�ry pi�kniej za�piewa.
- O Bo�e! - szepn�y �ab�dzie.
A czarny �ab�d� podp�yn�� ku niej, jak m�g� najbli�ej, i szepn��:
- Kr�lewno, kr�lewno mi�a! Je�li masz serce, tedy nie ka�esz nam �piewa�.
- Co ciebie obchodzi moje serce, czarny �ab�dziu? Ka�� wam �piewa�, bo mi si� tak podoba.
- A czy wiesz, kr�lewno mi�a - szepn�� smutno czarny ptak - �e ten �ab�d�, kt�ry za�piewa raz jeden w �yciu, musi umrze�? Czy wiesz o tym, ze jeszcze �aden cz�owiek nie s�ysza� �piewu �ab�dzia, bo �ab�d�, kt�ry ma umrze� z cudown� pie�ni� swoj�, p�ynie daleko, daleko, a� tam, gdzie w g��binach s�o�ce ma sw�j pa�ac, sk�d co rano wychodzi i gdzie wieczorem zapada? Je�li nam ka�esz �piewa�, umrzemy. A na c� tobie, �liczna kr�lewno, naszej niewinnej �mierci? Pozw�l nam d�ugo jeszcze patrze� na ciebie i wybierz jednego z nas na m�a!
- Ten b�dzie moim m�em, kt�ry pi�kniej za�piewa! - zawo�a�a ona. - �piewaj, bia�y �ab�dziu!
Bia�y �ab�d�, kt�ry by� tak pi�kny, jakby ulepiony by� ze �niegu, westchn�� smutno i szepn��:
- Tak ci� kocham, kr�lewno, �e umr� dla ciebie.
- Nie �piewaj, bracie! - zawo�a� �ab�d� czarny.
Za p�no!
Bia�y �ab�d� wpatrzy� si� w kr�lewn�, jak w s�o�ce, i pocz�� �piewa� tak cudnie, �e fala przesta�a pluska�. Ucich�o wszystko doko�a i wiatr nawet przesta� szumie�. Motyle usiad�y na kwiatach, aby nawet niedos�yszalnym szelestem skrzyde� nie zm�ci� tej pie�ni, jakiej nie s�ysza� jeszcze nikt na ziemi od pocz�tku �wiata.
Kr�lewna s�ucha�a, patrz�c w oczy nieszcz�liwego bia�ego ptaka. W oczach tych nagle pokaza�y si� diamentowe �zy.
- G�o�niej �piewaj! - zawo�a�a.
Ale on �piewa� ciszej i takie w�r�d niebia�skiej melodii by�o s�ycha� s�owa:
"By�em ja pi�knym m�odzie�cem, co s�o�ce nosi� w puklerzu, a pod puklerzem serce ze z�ota. Umi�owa�o ciebie serce moje, kr�lewno, kr�lewno najja�niejsza. By�em ksi�ciem z dalekiego kraju, lecz przep�yn��em morza, przelecia�em g�ry, aby by� przy tobie i w oczyta twoje patrze�, kr�lewno, kr�lewno, kr�lewno
A teraz umieram dla ciebie. O, jak mi smutno, jak smutno, jak smutno!..."
Przechyli� g�ow�, a g�owa pad�a mu na skrzyd�a i skona�.
Wtedy sta�o si� co� strasznego. Oto czarny �ab�d� nastroszy� pi�ra, krzykn�� g�o�no jakim� nieswoim g�osem i zanim kr�lewna Marysia mog�a zrozumie�, co si� sta�o, porwa� j� u�ciskiem skrzyde�, rzuci� na pot�ny grzbiet sw�j i zerwa� si� do lotu.
- Ratunku! - krzykn�a kr�lewna. - �ab�d� mnie porwa�! Na pomoc! na pomoc!
Lecz nikt jej nie us�ysza�. Wtedy ona zacz�a bi� czarnego ptaka, r�kami dusi� go zacz�a za szyj�. Jednak pot�ny, wspania�y �ab�d� p�dzi� w g�r� jak czarna, burzliwa chmura. Nie zwa�a� na jej krzyk ani na jej wo�anie. P�dzi� w g�r� ogromnym lotem. Wichr pocz�� szumie� i lodowe zimno obj�o kr�lewn�. Wtedy z rozpaczy, �e nikt na jej wo�anie nie odpowiada, i ze z�o�ci wielkiej pocz�a g�o�no p�aka�. By�y to pierwsze �zy w jej �yciu, �zy niedobre. W�r�d tego za� p�aczu m�wi�a:
- Ka�� ci� zabi�, z�y, obrzydliwy ptaku! Ka�� wyj�� twoje serce i rzuci� psom.
Wtedy �ab�d� odezwa� si� po raz pierwszy:
- P�acz, p�acz, z�a kr�lewno!
I podni�s� si� tak wysoko, �e zdawa�o si�, niebo ju� blisko. Obejrza�a si� poza siebie kr�lewna ze strachem �miertelnym i ujrza�a z niezmiernej wysoko�ci, jak teraz dopiero wybieg� z zamku kr�l, jej ojciec, i kr�lowa, jej matka, i jak �amali r�ce z rozpaczy. Wybiegli wszyscy dworzanie, paziowie i s�udzy. A nikt ju� jej wyratowa� nie m�g�. Wkr�tce obieg�a wie�� po ca�ym kr�lestwie, �e czarny �ab�d� porwa� kr�lewn�. Lecz, o Bo�e, nikt jej nie �a�owa�.
A �ab�d� lecia� coraz wy�ej i wy�ej. Wielki strach ogarn�� kr�lewn�. My�la�a, �e �ab�d� poleci pod samo niebo i stamt�d j� rzuci. Albo �e j� porzuci w�r�d gwiazd, albo utopi w chmurach.
- O, ta nieszcz�liwa! - zawo�a�a.
A czarny �ab�d� odrzek� po raz drugi:
- P�acz, p�acz, kr�lewno!
Wtedy zapyta�a:
- Dok�d mnie niesiesz?
�ab�d� nic nie odrzek�. Zwr�ci� tylko lot sw�j w t� stron�, w kt�rej wyrasta�a z ziemi straszliwa g�ra lodowa. Lecia� tak na niezmiernej wysoko�ci dwie godziny, a� nagle b�ysn�a przed nimi srebrnym swoim szczytem owa g�ra, si�gaj�ca do nieba. �ab�d� podni�s� si� jeszcze wy�ej i okr��y� trzy razy ten lodowy szczyt. Kr�lewna zn�w buchn�a p�aczem z wielkiego gniewu, widz�c, �e on do owej zmierza g�ry straszliwej.
Wtedy on rzek� po raz trzeci:
- P�acz, p�acz, kr�lewno!
Potem uderzy� kilka razy skrzyd�ami i przystan�� na lodowym szczycie. Skrzyd�ami zdj�� j� ze swego grzbietu i posadzi� na lodzie. Kr�lewna by�a sina od zimna, bo mia�a na sobie tylko �liczn� sukienk� z paj�czyny. Tka�o j� sto robotnic biednych przez siedem lat i wiele z nich o�lep�o od pracy.
�ab�d� spojrza� na ni� i rzek� g�osem zimnym:
- Kr�lewno! Kr�lewno Marysiu! Za to, �e� dla nikogo nie by�a dobr�, �e� nikogo nie kocha�a, �e� dla nikogo nie mia�a serca, �e� wszystkich dr�czy�a, �e� zabi�a s�owika, �e przez ciebie umar� biedny �ab�d�, brat m�j - za to b�dziesz mieszka�a na tej g�rze.
- Ratunku! - krzykn�a kr�lewna, lecz nawet wiatr jej nie s�ysza�, bo tak wysoko nie dolata�.
- Nikt ci� tu nie us�yszy, chyba lodowata �mier�! - rzek� �ab�d�. - Pos�uchaj wi�c, co ci powiem. B�dziesz na tej g�rze tak d�ugo, a� jej nie stopisz. Tej g�ry nie mo�e stopi� s�o�ce, a ty to musisz uczyni�. Inaczej b�dziesz tu mieszka�a wiecznie.
- O, ja nieszcz�liwa! Jak�e� ja to zrobi�? Jak ja stopi� niezmiern� g�r�?
- Musisz - rzek� dziwnym g�osem �ab�d� - przyk�ada� do tego lodu r�ce, a mo�e stopnieje. Musisz mie� wzrok tak dobry, aby od twego spojrzenia stopnia�. Musisz p�aka� tak gor�cymi �zami, aby topi�y te lody. Musisz tuli� si� do lodu, aby taja� od serca twojego. A kiedy staje ta g�ra, wtedy zn�w si� znajdziesz na ziemi!
- Na to trzeba tysi�c lat! - zawo�a�a Marysia.
- O, nie - rzek� czarny �ab�d� - bo wiedz, kr�lewno, �e nie ma na �wiecie takiej zapory, kt�rej by nie zwyci�y�o dobre i szlachetne serce. Nie ma takiej g�ry lodowej, kt�rej by nie stopi�y �zy serdeczne. A teraz �egnaj, kr�lewno!
- Nie zostawiaj mnie samej, na Boga! umr� tu ze strachu! �ab�dziu, dobry �ab�dziu!
- Nazywasz mnie dobrym �ab�dziem, a niedawno pragn�a� mojej �mierci.
- Ju� jej nie pragn�! Ju� b�d� dobr�! b�d� kocha�a i ciebie, i wszystkich, tylko we� mnie z sob�!
- O, nie - rzek� �ab�d� - sam �al nie wystarczy! Musisz si� poprawi�! Musisz wzbudzi� w sobie serce, nie na jeden dzie�, lecz na ca�e �ycie. Wtedy, kiedy si� dobr� staniesz, wtedy ci� wypuszcz� ze strasznej niewoli.
Skin�� jej g�ow�, rozwin�� wspania�e skrzyd�a i polecia�.
- �ab�dziu, �ab�dziu! o, drogi �ab�dziu! - wo�a�a za nim kr�lewna.
A on, nie odwr�ciwszy si�, znik� poza chmurami. Kr�lewna pozosta�a sama. Ogarn�a j� noc i strach. W lodowej g�rze co� j�cza�o straszliwie i co� niezmiernie dzwoni�o. Zimno ogromne zacz�o j� k�sa�. Poczu�a si� taka nieszcz�liwa i taka biedna, jak nikt na �wiecie. Chcia�a si� ogrza� i nie mog�a; r�ce mia�a sine i czu�a, �e jej z wielkiego zimna odpadn�. Wtedy, sama nie wiedz�c czemu, pocz�a p�aka�, a �zy p�yn�y z jej oczu tak rz�siste jak deszcz. Pad�a jej jedna �za na r�czk� i zapiek�a j� dziwnie.
- Te �zy s� gor�ce! - zawo�a�a kr�lewna. I p�aka�a coraz wi�cej, a� ciep�em tych �ez gor�cych ogrza�a sobie r�ce. Czu�a, �e to jakie� inne �zy, jakie� lepsze i jakie� milsze.
Nie mog�a zasn��, wi�c zacz�a my�le� o tym wszystkim, co j� spotka�o. Wtedy po raz pierwszy w �yciu pomy�la�a o ojcu i matce i przypomnia�a sobie, jak z rozpaczy wielkiej �amali r�ce, kiedy j� �ab�d� unosi�.
- Chcia�abym im za to podzi�kowa�! - szepn�a i nagle poczu�a jak�� niezmiern� ochot�, aby uca�owa� serdecznie r�ce ojca i matki. Potem przypomnia�a sobie, jak cudnie dla niej �piewa� s�owik, jak bardzo kocha� j� bia�y �ab�d�.
- Szkoda, �em im uczyni�a krzywd�!
W tej chwili us�ysza�a w�r�d niezmiernej ciszy cichutkie stukanie. W pierwszej chwili si� przestraszy�a i szepn�a w trwodze:
- Bo�e! Tu kto� jest i stuka. Jaka� �ywa istota!
Nas�uchiwa�a pilnie i odkry�a ze zdumieniem, �e ten cichutki stuk odzywa si� w jej piersi. Przytkn�a w to miejsce r�czk� i czuje najwyra�niej, �e co� stuka i puka w lewej stronie piersi. Ucieszy�a si� niezmiernie i zawo�a�a:
- Ach, ju� nie jestem samotna na tej strasznej g�rze! Serce o�y�o moje i jest ze mn�.
A od tego serduszka, co cichutko bi�o, pocz�o i�� na ca�e cia�o przedziwnie mi�e ciep�o Kr�lewnie uczyni�o si� mniej strasznie i jaka� b�oga wst�pi�a w ni� otucha.
Noc min�a szybko. Kiedy pierwszy promie� s�o�ca ze�lizn�� si� po lodowej g�rze, spojrza�a kr�lewna doko�a. Nic, tylko l�d i chmury. Wtedy, sama nie wiedz�c, czemu to czyni, ukl�k�a i pierwszy raz w �yciu wyrzek�a te s�owa:
- Ratuj mnie, dobry Bo�e! Ojcze i matko, ratujcie mnie!
W tej chwili zdawa�o jej si�, �e si� niebo nad ni� oberwa�o i �e ona leci w przepa��. Krzykn�a z trwogi i zamkn�a oczy. Kiedy je otwar�a, ujrza�a ze zdumieniem, �e g�ra sta�a si� ni�sza. Spod jej st�p sp�ywa�a kaskada wody z roztopionego szczytu g�ry. Wtedy ogarn�a j� jaka� wielka, serdeczna rado��. Po raz pierwszy w �yciu u�miechn�a si�. I zn�w, o dziwo! - gdzie na l�d pad�o jej roze�miane spojrzenie, tam on topnia�.
Ogarn�o j� rozczulenie. Czu�a, �e serce jej czyni si� lepsze, �e w tym wielkim nieszcz�ciu, jakie j� spotka�o, pozna�a wiele rzeczy nieznanych. I w tej chwili pragn�a jednego tylko: �eby nie by� sam�. Modli�a si�, �eby si� kto� zjawi�, �eby mog�a powiedzie� o tym, �e rado�� ma w sercu. Zdawa�o si� jej, �e w tej chwili powiedzia�aby jakie� serdeczne s�owo najbrzydszemu cz�owiekowi na �wiecie. Nie wiedzia�a, �e to si� w niej zbudzi�a t�sknota. Kr�lewna Marysia zacz�a t�skni� za matk� i ojcem, za lud�mi... za wszystkim. A serce jej tak topnia�o w cieple t�sknoty, jak ta lodowa g�ra pod jej spojrzeniem. Zapragn�a wi�c by� jak najpr�dzej zn�w w�r�d ludzi i powiedzie� im: - Ju� nie jestem z�a, ju� wiem, co to jest �za serdeczna! Ju� nikomu krzywdy nie uczyni�!
Pozna�a jednak, �e to strasznie trudno. Stopnia� tylko szczyt g�ry, a g�ra si�ga�a a� do nieba. Wiele, wiele lat trzeba b�dzie, by si� zn�w dosta� na ziemi�. Wi�c j� ogarn�� taki serdeczny �al, �e by�a z�� i �e kocha�a tylko siebie, �e przytuli�a si� w wielkim p�aczu do bry�y lodu i m�wi�a, �kaj�c:
- O, g�ro lodowa! Jaka ja jestem biedna, jak bardzo biedna! Tak bym chcia�a ju� by� dobr�, tak bym chcia�a wszystkich ludzi do serca przycisn��! Ale nie mog�! ale nie mog�! Wi�c pozw�l, �e przynajmniej ciebie u�ciskam i sercem ogrzej�, zimna g�ro lodowa!
Obj�a l�d r�czkami, a l�d jej z r�k ucieka. Ukl�k�a wi�c i uca�owa�a g�r�, a g�ra nagle si� zmniejszy�a.
- Bo�e! Bo�e! - zawo�a�a kr�lewna - czemu ja nie wiedzia�am przedtem, �e serce takie umie czyni� cudy, �e nawet straszny l�d stopi..
I pomy�la�a sobie, �e cho� jej zimno, cho� wiatr straszliwy siecze j� po twarzyczce i rwie na niej drogocenn� sukienk� z paj�czyny, to jednak jest jej dobrze. Czu�a w piersi wielkie, mi�e ciep�o.
Wi�c zacz�a duma�, jak si� to sta�o? I nagle przysz�o jej na my�l, �e to czarny �ab�d� to sprawi�. Co to za �liczny ptak! A jaki m�dry! On wiedzia�, �e kto jest dobrym, dla tego nie ma nic trudnego na �wiecie. On to wiedzia� i on j� postanowi� nawr�ci� i serce w niej zbudzi�. I zupe�nie nie czu�a �alu do niego za to, �e j� tu wyni�s�. Potem szepn�a cichutko:
- Dzi�kuj� ci, czarny �ab�dziu, za moje serce.
I przymkn�a oczy. Nie wiedzia�a, jak si� to sta�o, lecz zacz�a t�skni� za �ab�dziem i my�la�a sobie:
"O, drogi ptaku! Przyle� i zobacz, �e kr�lewna Marysia jest ju� dobra i mi�a. �e ju� ma serce i �e ju� nauczy�a si� �mia� i p�aka�".
Nagle krzykn�a, bo jej si� zda�o, �e s�yszy szum �ab�dzich skrzyde�. Otwiera oczy i widzi, �e to chmura czarna przybra�a kszta�t �ab�dzia i p�ynie niedaleko. Szum za� wielki pochodzi� od w�d, kt�re sp�ywa�y z g�ry. Jak�e ona szybko topnieje, a� dziw! a� dziw!
Z wielkiej rado�ci pocz�a �piewa� kr�lewna. Sama si� dziwi�a z pocz�tku, �e to umie i �e �piewa coraz pi�kniej. Roz�piewa�a si� wreszcie z ca�ego serca, a co za�piewa jedn� zwrotk� piosenki, to us�yszy, jak si� bry�y lodowe odrywaj� od g�ry i lec� w przepa��.
- Bo�e, Bo�e! jakam ja szcz�liwa! - szepn�a. Pomodli�a si� potem gor�co i zasn�a. Cudne jej si� �ni�y rzeczy. Widzia�a te� we �nie czarnego �ab�dzia, jak patrzy� na ni� i z wielkiej rado�ci trzepota� skrzyd�ami.
Zupe�nie ju� nie czu�a mrozu. Czu�a tylko, �e serce w niej jakby wci�� ro�nie i coraz g�o�niej bije i puka, i stuka. Zbudzi�a si� rano i krzykn�a z podziwu. Jest ju� tak nisko nad ziemi�, �e widzi z daleka zielone drzewa i domy. Pod ni� jeszcze wielki ogrom lodu, kt�ry zosta� z olbrzymiej g�ry. P�ywa on po jeziorze, kt�re powsta�o ze stopionego lodu. A ponad tym z�ote s�o�ce �wieci cudownie. Wi�c ukl�k�a Marysia, r�czki wyci�ga do s�o�ca i wo�a:
- S�o�ce drogie, s�o�ce najukocha�sze, pom� mi stopi� g�r�! A je�li�, s�oneczko z�ote, widzia�o gdzie czarnego �ab�dzia, powiedz mu, �e za nim t�skni� bardzo, bardzo!
Zacz�o s�o�ce topi� g�r�, a Marysia, widz�c to, �mia�a si� serdecznie, i ona s�o�cu, a ono jej pomaga�o. Min�� tak jeden dzie� i drugi, a serce w Marysi ros�o i szcz�cie jej by�o coraz wi�ksze. P�aka�a ze szcz�cia. Nie wiedzia�a, czego p�acze, lecz �zy jej same cisn�y si� do oczu. I zn�w zasn�a w�r�d cichego p�aczu. A kiedy zbudzi�a si� rano, ujrza�a z trwog�, �e po niezmiernym jeziorze p�ynie na niewielkiej tafli lodu. Tyle go tylko pozosta�o z ogromnej g�ry. Pomy�la�a sobie, �e za chwil� musi uton��, bo l�d szybko stopnieje. Ju� nie mog�a nakaza� sercu, aby by�o z�e. By�o ju� ono pe�ne s�odyczy. Wi�c ukl�k�a na krze lodowej, spojrza�a w niebo i szepta�a:
- O, Bo�e! jak mi �al umiera�, jak bardzo �al! Teraz, kiedy serce mam dobre i kiedy kocham ci�, Bo�e, z ca�ego serca i z ca�ej duszy. Przebacz mi, Bo�e, �em kiedy� tyle czyni�a z�ego! O przebacz, przebacz biednej dziewczynce!
Potem spojrza�a na niezmierne wody i rzek�a:
- �egnajcie, matko i ojcze, panie kr�lu mi�o�ciwy! �egnaj i ty, czarny �ab�dziu, kt�rego z ca�ej duszy pokocha�am, bo� mi da� serce i nauczy�e� mnie kocha�. O, jak mi smutno bez was, jak smutno. �ab�dziu, �ab�dziu!
W tej chwili ostatni kawa� lodu zapad� w wod�, a �liczna kr�lewna Marysia pocz�a ton��. Przymkn�a oczy i nie �mie ich otworzy�, czuje tylko, �e serce jej bije mocno jak nigdy. I czuje, �e p�ynie. Otwiera oczy i krzyk wielkiego szcz�cia wydoby� si� z jej ust: oto siedzi na grzbiecie czarnego �ab�dzia, kt�ry szybuje jak �liczna ��d� po fali.
Kr�lewna nic m�wi� nie mo�e, tylko szepce:
- �ab�dziu, drogi �ab�dziu!
A on czasem tylko odwr�ci �liczn� g�ow� i patrzy jej w oczy.
I wtedy powiedzia� po raz pierwszy:
- Witaj, kr�lewno Marysiu!
Ona klasn�a w r�czki i obj�a go za szyj�, i ca�owa�a jego l�ni�ce pi�rka.
Wtedy on rzek� po raz drugi:
- B�d� szcz�liwa, kr�lewno!
A ona ju� by�a szcz�liw�. Podzi�kowa�a niebu spojrzeniem, a r�czk� uspokaja�a serce bij�ce. Patrzy potem zdumiona przed siebie, a oto �ab�d� podp�ywa do zamku jej ojca. Na brzeg wybieg� dostojny jej ojciec i kr�l, i matka kr�lowa, i dworzanie, i s�udzy, i paziowie. Zlecia�y si� ptaki z ca�ego kraju, zbieg�y si� wszystkie stworzenia.
A wtedy �ab�d� szepn�� po raz trzeci:
- Kocham ci�, kr�lewno Marysiu!
Wysadzi� j� na brzeg, gdzie j� chwycili w obj�cia rodzice. Wszyscy p�akali ze szcz�cia i wydziwi� si� nie mogli wszystkiemu. Opowiada Marysia szybko swoje dzieje, wi�c kr�l i kr�lowa chc� dzi�kowa� czarnemu �ab�dziowi. Spojrzeli wszyscy i oniemieli z podziwu. Oto �ab�d� wychodzi na brzeg i sta� si� cud. Znikn�� ptak, a przed nimi stan�� m�odzieniec �liczny, lat dwana�cie maj�cy, taki pi�kny, jak sen. Krzykn�a Marysia najg�o�niej i przytuli�a si� do matki, szcz�liwa.
A m�odzian rzek�:
- Jestem ksi��� cudzoziemski, z mazowieckiej pochodz� ziemi. Jam jest ksi��� na wielu w�o�ciach. Lecz najwspanialszym bogactwem jest moje serce! Panie kr�lu i pani kr�lowo! Kocham kr�lewn�, c�rk� wasz�, z ca�ej duszy, bo wiem, �e nie ma teraz lepszej na �wiecie panienki.
I opowiedzia� jeszcze raz, co uczyni�, i jak Marysia przez trzysta lat topi�a �zami i sercem straszliw� g�r� lodow�. Ona my�la�a, �e to trzy dni trwa�o, albowiem w rosn�cym szcz�ciu zapomnia�a o czasie. Sp�akali si� wszyscy bardzo, szczeg�lnie za� na weselu, kt�re trwa�o siedem lat, tyle by�o do jedzenia i do picia. I nie by�o od tego czasu bardziej kochanych ludzi ni� to m�ode kr�lestwo. Mieszkali oni nad Jeziorem �ab�dzim, nazwanym tak na pami�tk� tego cudownego zdarzenia.
By�em ja na tym cudownym weselu i jad�em pieczone go��bki. S�u�y� mi przy uczcie bardzo kochany ch�opiec, Janek, Murzyn z czekolady. Od kr�lowej-matki dosta�em na pami�tk� pi�kn� po�czoch� z lewej nogi, od kr�lewny Marysi dobre i serdeczne s�owo, a od m�odego kr�lewicza, kt�ry by� �ab�dziem, pi�ro z jego dawnego skrzyd�a. Tym to pi�rem napisa�em to wszystko i nosz� je zawsze za uchem.
SZEWC KOPYTKO I KACZOR KWAK
Pos�uchajcie, moi drodzy, co si� raz wydarzy�o i co widzia�em na w�asne oczy.
W wielkim mie�cie, tak wielkim, �e w nim by�a nawet panorama, a raz nawet przyjecha�a mena�eria, �y� ma�y szewc Kopytko, taki �mieszny, �e patrze� nie by�o mo�na na niego, z�by si� nie �mia�. Poniewa� ci�gle stroi� figle, zamiast dobrze szy� buty, wi�c go jego majster, Szymon Dratwa, ci�gn�� wci�� za uszy, kt�re wreszcie sta�y si� takie wielkie, jak uszy s�onia. Ale ma�y Kopytko my�la� sobie, �e porz�dny szewc powinien mie� takie uszy, jakie ma wielki but, przeto si� tym nie martwi� i nawet by� bardzo zadowolony, gdy� w wielkich swoich uszach m�g� zrobi� ca�y magazyn, i, co inni ch�opcy chowaj� do kieszeni, Kopytko wszystko to chowa� do ucha. W prawym uchu mia� scyzoryk, guziki, kasztany i szpulk� od nici, a w lewym dratw�, troch� smo�y, katapult� i dwadzie�cia kamieni. Wida� wi�c od razu, �e to by� niedobry ch�opak, gdy� nikt inny nie strzela z katapulty. Raz nawet szewczyk Kopytko strzeli� tak wysoko, �e trafi� kamieniem w twarz ksi�yca, kt�ry w�a�nie wschodzi�, i wybi� mu dwa przednie z�by. Biedny ksi�yc schowa� si� zaraz za chmury, a na drugi dzie� ukaza� si� na niebie ca�y czerwony, z podwi�zan� twarz�, i ju� nie taki u�miechni�ty jak zawsze.
Rozmaite czyni� psoty szewczyk Kopytko. Innym razem mia� zrobi� buty takiemu panu, kt�ry si� zawsze �pieszy�. I wiecie, co mu urz�dzi�? Zrobi� tak buty, �e tam, gdzie mia�y by� nosy buta, tam przybi� obcasy. Wdzia� ten pan pr�dko nowe buty i chce i��, bo jest bardzo g�odny, ale co chce zrobi� krok naprz�d, cofa si� o krok w ty�. On idzie naprz�d, a buty w ty�. Nie m�g� si� tak ruszy� z miejsca dwa tygodnie i umar� z g�odu.
Szewczyk Kopytko �mia� si� z tego tak bardzo, �e mu si� uszy trz�s�y.
Nie by� to ostatni figiel szewca Kopytko.
Innym razem, kiedy w kasynie by�o amatorskie przedstawienie dla grzecznych dzieci, przyszed� Kopytko, stan�� sobie naprzeciw sceny i zacz�� gry�� strasznie kwa�ne jab�ka i tak si� zacz�� wykrzywia�, jakby go wszystkie z�by bola�y; kiedy to zobaczyli ci, co m�wili na scenie wierszyki, zacz�li si� tak samo wykrzywia�, bo tak jest zawsze: je�eli widzisz, �e kto� je cytryn� albo kwa�ne jab�ko, zaraz ci si� zdaje, �e to ty jesz, i robi ci si� w ustach strasznie cierpko.
By� to bardzo brzydki figiel, kt�ry si� wszystkim bardzo nie podoba�; ani ten, ani inny.
Kopytko by� to z�y ch�opiec, cho� szewc; za kar� te� dostawa� na obiad zamiast leguminy kawa�ek smo�y, a zamiast lod�w musia� je�� czernid�o do but�w, bo wi�cej nie by� wart. Za ma�a jednak to by�a kara za to, co zrobi� jednemu dobremu panu; ten pan przyszed�, aby mu wzi�to miar� na buciki, a poniewa� ten pan mia� bardzo du�� nog�, wi�c majster Szymon Dratwa i dwunastu jego pomocnik�w zaj�ci byli braniem miary z nogi, kt�r� w�a�nie mierzyli takim d�ugim drutem, jakim si� mierzy ulice. Kopytko, widz�c, �e nikt na niego nie patrzy, wsadzi� temu dobremu panu do kieszeni raka.
Wk�ada ten pan r�k� do kieszeni i jak nie krzyknie - strach! Rak tymczasem zjad� w kieszeni chustk� do nosa, r�kawiczki i gazet�, kt�r� dobry pan mia� w kieszeni, teraz z�apa� go za palec i �wisn�� tak przera�liwie, �e majster Szymon Dratwa pocz�� ucieka� i bieg� przez dwa lata. Kiedy och�on�� i obejrza� si�, pokaza�o si�, �e zabieg� w przestrachu a� do Ameryki, i ani zobaczy�, kiedy przep�yn�� przez morze.
Kopytko zosta� teraz bez pana i musia� sobie p�j�� precz. Figle mu by�y ci�gle w g�owie, wi�c si� o nic nie troszczy�, zabra� z sob� szyd�o, dratw�, troch� smo�y i poszed� w �wiat.
Idzie, idzie i wsz�dzie zrobi co� z�ego.
Tam, gdzie si� drogi rozchodz�, stoi zawsze s�up, do kt�rego ludzie przybijaj� drewnian� r�k�, aby wskazywa�a drog�; zobaczy� tak� r�k� Kopytko, oderwa� j� i tak przybi� z powrotem, �e pokazywa�a na niebo. Przyszed� biedny cz�owiek, kt�ry zab��dzi�, a� tu patrzy: stoi s�up z drewnian� r�k�. Zdziwi�o go to bardzo, �e nie wskazywa�a ani na prawo, ani na lewo, tylko do g�ry, ale my�la�, �e tak jest pewnie dobrze i �e nale�y i�� w stron� nieba. Wdrapa� si� wi�c na s�up i pocz�� i�� do g�ry, i tak idzie biedaczysko a� do tego czasu, bo niebo jest bez ko�ca.
A Kopytko ci�gle w�drowa�. Raz ko�o jednej wsi spotka� wielkiego kaczora, kt�ry si� zatacza�, id�c przez pole.
- Jak si� nazywasz? - rzek� szewc.
- Wojciech Kwak! - rzek� kaczor.
- A czemu si� zataczasz?
- Bo jestem pijany! - rzek� kaczor i zacz�� ta�czy�.
Szewczyk pomy�la� sobie, �e ten kaczor to jest taki sam nicpo� jak i on, wi�c mu powiedzia�:
- Chod� ze mn�, b�dzie nam weselej!
- A dok�d ty idziesz? - spyta� kaczor.
- Ja - rzek� szewczyk - id� tam, gdzie �yje jeden szewc, co ma buty.
- W takim razie to bardzo daleko! - rzek� kaczor - ale p�jd� z tob�, bo masz takie uszy, jakich jeszcze nie widzia�em.
Szli odt�d razem i bardzo im by�o weso�o; pokaza�o si�, �e kaczor by� to mo�e wi�kszy jeszcze �obuz, ni� szewczyk, i obaj stroili takie figle, �e ludzie przed nimi uciekali.
Id� tak sobie, id�, a� tu patrz�, �pi w lesie cz�owiek, bardzo stary i pewnie okropnie mi�y i dobry, bo si� przez sen u�miecha. Spostrzegli go zaraz i od razu ju� my�l�, jakiego by mu sp�ata� figla.
- Kwakn� mu nad uchem! - rzek� cicho kaczor.
- Nie mo�na, bo si� zaraz dowie, jak si� nazywasz - rzek� szewczyk.
- Wi�c co zrobimy?
- Najlepiej b�dzie - m�wi� szewczyk je�li mu zrobi� tak, - �eby si� z�o�ci�.
Podszed� po cichutku do staruszka i �ci�gn�� mu buty z n�g, potem te buty uwi�za� do d�ugiego sznurka, sznurek przerzuci� przez wysoko rosn�c� ga���, a wreszcie ukry� si� z kaczorem za pniem drzewa. Czekaj� tak cicho, a� tu staruszek si� budzi; musia� by� bardzo biedny, bo si� ogromnie zasmuci�, ujrzawszy, �e mu kto� ukrad� buty.
Jakie� by�o jego zdziwienie, kiedy nagle ujrza� buty, wisz�ce w powietrzu; twarz mu si� rozja�ni�a i podni�s� r�k�, aby wzi�� buty. W tej chwili one, jak zaczarowane, uciek�y szybko w g�r�.
Staruszek zdziwi� si� jeszcze bardziej i znowu je chcia� schwyta�, bo si� nagle zni�y�y, w tej chwili jednak�e z powrotem podlecia�y w g�r�. Zm�czy� si� staruszek, wreszcie usiad� na ziemi i pocz�� gorzko p�aka�, gdy� nie wiedzia�, �e to Kopytko na sznurku przez psot� podci�ga� buty w g�r�.
�zy bieg�y po twarzy staruszka. Szewc Kopytko rzek� wtedy cicho do kaczora:
- Panie Kwak! co si� jemu sta�o z oczyma?
- Nie wiem - odpowiedzia� kaczor - ale to widz�, �e s� zupe�nie mokre.
- To dziwne! - szepn�� szewczyk - pierwszy raz to widz�. Trzeba si� temu przypatrze� z bliska.
Taka go zdj�a ciekawo��, �e zapomnia� o butach, wyszed� spoza drzewa i zbli�y� si� do staruszka.
Ten, ujrzawszy go, wykrzykn��:
- Nieszcz�cie, nieszcz�cie!
- Co ci si� sta�o. staruszku? - zapyta� szewc.
Staruszek odrzek�:
- Buty moje uciek�y, a drugich nigdy ju� mie� nie b�d�.
Wtedy rzek� szewczyk:
- Przynios� ci twoje buty, je�li mi powiesz, co to jest, co biegnie z twoich oczu?
- To? - rzek� staruszek - to �zy!
- C� to jest?
Staruszek si� zdziwi� i zapyta�:
- To ty nigdy nie p�aka�e�?
- Nie wiem, jak to si� robi! odpowiedzia� szewczyk.
- A �mia� si� umiesz?
- O, i jak jeszcze!
Pobieg� i wr�ci� za chwil� z butami; za nim, ko�ysz�c si�, bieg� zadyszany kaczor, Wojciech Kwak. Wo�a� szewczyk ju� z daleka:
- Masz tu swoje buty, staruszku!
Staruszek si� zdumia�, spojrza� na niego uwa�nie i pyta:
- To ty mi je zabra�e�?
- Ja! - rzek� szewczyk.
- A dlaczego? Czy chcia�e� je wzi��?
- Nie!
- Wi�c powiedz mi, dlaczego?
- Aby ci zrobi� przykro��, przez psot� - rzek� Kopytko.
- A czy ty wiesz - rzek� staruszek - �e ja p�aka�em dlatego?
- Nie! - rzek� szewczyk - a czy �zy bol�?
- Bardzo bol� i bardzo piek�, dlatego nigdy nikogo nie nale�y przyprawia� o �zy. Zbli� si� do mnie!
- Oho! - krzykn�� szewczyk - pewnie mnie chcesz nabi� za to, �em ci wyp�ata� figla.
Staruszek posmutnia� i powiada:
- Chc� ci� u�cisn�� i prosi�, aby� nigdy nie robi� psot, wi�c zbli� si� do mnie.
Szewczyk zbli�y� si� nie�mia�o, a wtedy staruszek pog�aska� go po g�owie i uca�owa�.
- Co to jest? - rzek� cichutko szewczyk i otar� r�k� oczy.
- To nic - rzek� staruszek - to �zy, wi�c i ty pozna�e�, co to znaczy p�aka�.
- Ale - rzek� szewczyk - to by� nie mo�e, bo przecie� m�wi�e�, �e �zy piek� i bol�, a to jest bardzo przyjemne.
- Bo s� i takie, je�li cz�owiek jest szcz�liwy. Niech ci Pan B�g da takich �ez jak najwi�cej. Wi�c nie r�b ju� nigdy takich psot, kt�re ludzi przyprawiaj� o gniew albo o b�l. Czy zawsze robi�e� psoty?
- Zawsze - rzek� szewczyk - bo ja jestem szewc i musz� by� weso�y; tylko stolarze s� smutni, bo robi� trumny.
- Wi�c je�li ju� jeste� taki weso�y - rzek� staruszek, wci�� g�adz�c mu rozwichrzon� g�ow� - to ci� naucz� jeszcze jednej rzeczy. S�uchaj, moje dziecko: bardzo to jest dobrze, je�li si� znajdzie na �wiecie weso�y cz�owiek, bo mo�e zrobi� du�o dobrego.
- To dziwne! - rzek� szewczyk - bo dot�d zawsze mnie bili, kiedy dokazywa�em.
- Bo� to �le robi�, szewczyku - rzek� staruszek. - By�e� weso�y cudzym kosztem i dlatego, gdy ty by�e� weso�y, to wszyscy byli smutni. B�d� odt�d weso�y, ale tak mi�o, �eby nikt od ciebie nie ucieka�, lecz �eby wszyscy przychodzili do ciebie z rado�ci�. Czy� tak, aby� weso�o�ci� pociesza� smutnych.
- A czy ja to potrafi�? - spyta� szewczyk.
- Potrafisz! potrafisz! R�b, jak umiesz, a zobaczysz, jak ci b�dzie dobrze. Niech ci� Pan B�g. prowadzi!
I znikn��.
- Kwak! kwak! - krzykn�� g�o�no Kaczor. - Ten staruszek mi si� podoba. Zupe�nie si� nie gniewa�! To ciekawe.
I poszli dalej.
Szewczyk gwizda� sobie weso�o i ta�czy�. Kaczor Kwak by� tak�e w doskona�ym humorze i wy�piewywa� tak �mieszne piosenki, �e wiewi�rka, kt�ra go s�ysza�a, z�apa�a si� za brzuszek ze �miechu. Szewczykowi by�o tak lekko na duszy, jak jeszcze nigdy.
Id� tak, id�, a� tu widz� w lesie dwoje dzieci, kt�re si� zab��ka�y. Siad�y pod drzewem i tak p�acz�, �e si� serce kraje.
- Zr�bmy im figla! - zawo�a� kaczor.
Wtedy szewczyk rzek�:
- Jeste� taki g�upi jak kura. Zr�b natychmiast to, co ci ka��! Zbli� si� do dzieci i zata�cz na jednej nodze, ja tymczasem stan� na g�owie i b�d� fika� nogami.
Jak nie zacznie kaczor ta�czy�, o jej! A szewczyk jak nie fiknie nogami, tak �e mu pantofel zlecia� z nogi i zawiesi� si� na szczycie najwy�szej sosny.
Dzieci patrz� przez �zy i patrz�, a potem jak nie pisn� z uciechy, jak si� nie zaczn� �mia�, o jej!
Szewczyk z kaczorem zabawiali ich tak do wieczora, a wiecz�r przyszli rodzice i ujrzawszy, co si� sta�o, uca�owali serdecznie szewczyka i u�ciskali kaczora, kt�ry by� z tego niezmiernie dumny.
Id� dalej, id�, nic do siebie nie m�wi�, tylko czuj�, �e im jest bardzo dobrze; patrz�, a� tu �ebrak siedzi pod krzy�em i st�ka.
- Co ci jest? - pyta szewczyk.
- G�odny jestem - m�wi �ebrak - i nieszcz�liwy. Dajcie, co �aska.
Zaduma� si� szewczyk i pocz�� szuka� najpierw po kieszeniach, potem w uchu, najpierw w prawym, potem w lewym, i nic nie znalaz�, pr�cz smo�y. Wi�c my�li d�ugo, potem powiada:
- Czy bardzo jeste� smutny?
- O, bardzo! - j�kn�� �ebrak.
- Nic ci da� nie mo�emy, ale chcemy ci� pocieszy�. Panie Kwak! - krzykn�� do kaczora - niech pan zata�czy krakowiaka!
Kaczor si� jedn� �ap� pod bok uj�� i zatoczy� ko�o w tak uciesznych podskokach, �e umar�y by si� roze�mia�.
- O jej! - krzykn�� �ebrak, �miej�c si�.
Ale to nic jeszcze, bo nagle kaczor przystan�� i za�piewa� fa�szywym g�osem:
Wielkie ma zmartwienie
Pani Kaczorowa,
Bo pan Kwak si� upi�
I boli go g�owa! Oj-da-na!
- O jej! - �mia� si� �ebrak tak g�o�no, �e a� wszystkie wrony zerwa�y si� z pobliskiego drzewa.
Potem powiedzia�:
- Niech wam B�g zap�aci! ju� nie jestem g�odny.
Poszli sobie, a kaczor rzek� po drodze do szewczyka:
- To dziwne, ale mi si� zdaje, �e �ebrak najad� si� �miechem. Czy �miech mo�na je��?
- Musi by� nawet bardzo zdrowy! - rzek� Kopytko.
Szli tak we dw�jk� przez ca�e tygodnie i miesi�ce; a gdy si� tylko dowiedzieli, �e kto� w jakim� mie�cie lub jakiej� wsi jest zmartwiony, szli tam czym pr�dzej i rozweselali ludzi. Niezad�ugo s�awni si� stali w ca�ym kraju i wsz�dzie ich b�ogos�awiono. Kaczor Kwak przesta� pi� i ca�e dnie przemy�liwa� nad tym, co by weso�ego wymy�li�, aby rozradowa� smutnych ludzi.
I obaj byli szcz�liwi. Ale to jeszcze nic. Siedz� oni sobie w lesie i wy�piewuj�, a� tu nagle kto� jedzie na koniu. By� to goniec kr�la Powid�o, kt�ry by� tak bogaty, �e m�g� je�� obiad dwana�cie razy dziennie i w nocy budzi� si� trzydzie�ci sze�� razy, aby p�j�� spa� na inne ��ko, kiedy mu si� jedno znudzi�o; powiadaj� nawet, �e sobie m�g� na to pozwoli�, �e pi� piwo zamiast wody, a but�w nigdy nie dawa� naprawia�, gdy� mia� a� trzy pary.
Goniec kr�la Powid�o, ujrzawszy szewczyka i kaczora, spad� z konia z szacunku, a kiedy si� podni�s�, zbli�y� si� do nich i bardzo nisko uk�oni�.
- On si� mnie tak k�ania! - szepn�� kaczor.
- G�upi� pan, panie Kwak! - rzek� szewczyk.
A goniec rzek�:
Jestem ministrem kr�la Powid�o, najm�drzejszym na jego dworze. Powiedzcie mi, kt�ry z pan�w jest szewc Kopytko, a kt�ry kaczor Kwak?
Kaczor a� si� z�apa� za boki ze �miechu, pomy�lawszy sobie, �e najm�drzejszy minister nie umie odr�ni� szewca od kaczora.
- Jestem Kopytko - rzek� szewc.
- A ja jestem pan Kwak - rzek� kaczor, kt�ry zawsze o sobie m�wi� "pan".
- W takim razie mam wam powiedzie�, aby�cie natychmiast przybyli do pa�acu kr�la Powid�o, kt�ry jest bardzo chory i smutny.
- Oho! - zawo�a� kaczor.
- Idziemy! - rzek� Kopytko. - Powiedz nam, kt�r�dy si� idzie?
Na to goniec odpowiedzia�:
- P�jdziecie do wielkiego d�bu, a tam si� obr�cicie tysi�c razy w praw� stron�, a potem p�jdziecie dziesi�� krok�w od d�bu na lewo, gdy� tam jest pa�ac.
- Kwa! kwa! - zdumia� si� kaczor - to po co si� mamy .obraca� tysi�c razy na prawo?
- Bo taka jest etykieta - rzek� minister - aby trudniej by�o trafi�. Ale �pieszcie si� z obracaniem, gdy� kr�l Powid�o mo�e umrze�
Poszli wi�c czym pr�dzej, obr�cili si� tysi�c razy i trafili od razu do pa�acu.
Kr�l Powid�o st�ka� bardzo i j�cza�, a kr�lewna Marysia p�aka�a tak strasznie, �e si� ko�o pa�acu uczyni�a sadzawka, i od tak dawnego czasu, �e si� w tej sadzawce zjawi�y z�ote �aby.
Kopytko sk�oni� si� kr�lowi i zapyta�:
- Czy dawno jeste� chory, panie kr�lu?
- Od stu siedmiu lat! - st�kn�� kr�l. - Wtedy jad�em ostatni obiad. Wtedy tak�e zgubi�em moj� koron�.
- Kwa! - krzykn�� kaczor.
- Co on m�wi? - przerazi�a si� kr�lewna - czy on k�sa?
- Nie, kr�lewno - odpowiedzia� szewczyk - on si� cieszy, �e kr�l b�dzie zdr�w.
Kopytko szepn�� co� kaczorowi, potem obaj pocz�li przed kr�lem wyprawia� takie figle, a kaczor pocz�� wywraca� takie kozio�ki, �e kr�l musia� si� roze�mia�, a kr�lewna czym pr�dzej wykr�ci�a z chustki wilgo� �ez i powiesi�a chustk� na s�o�cu, aby wysch�a.
O jej! Co si� dzia�o! Kaczor wy�piewywa� takie krakowiaki, �e si� wszyscy brali za boki ze �miechu.
A� tu nagle nieszcz�cie! Szewczyk pocz�� robi� ogromnie �mieszne grymasy, a kr�l Powid�o tak si� pocz�� �mia�, �e a� p�k� ze �miechu. Przestraszyli si� wszyscy, patrz�, a� tu kr�lowi z brzucha wypad�a jego z�ota korona. Kiedy przed stu siedmiu laty jad� obiad, spadla mu z g�owy do talerza, a on, �e by� �akomy, zjad� koron� z roso�em i dlatego by� chory.
Kopytko nie straci� g�owy, chwyci� szyd�o, smo�� i dratw� i nu� zszywa� brzuch kr�lowi. Zeszy� zgrabnie, a kr�l si� jeszcze �mieje. �mia� si� tak przez pi�� tygodni, a kiedy wreszcie usta�, da� szewczykowi c�rk� swoj� za �on�, a jego zrobi� ksi�ciem i da� mu herb, w kt�rym by�y d�ugie uszy i szyd�o. Kaczora mianowa� szlachcicem i da� mu order ze z�otego papieru.
�yli szcz�liwie, tylko kaczor, s�ynny Wojciech Kwak, �y� nied�ugo, gdy� go jednej nocy ukrad� minister kr�lewski, kaza� zar�n�� i zjad�.
O TYM JAK KRAWIEC PAN NITECZKA ZOSTA� KR�LEM
W miasteczku Tajdarajda mieszka� krawiec pan J�zef Niteczka. Mia� br�dk� tak� jak cap i wci�� by� weso�y. Chudy by� bardzo. Ka�dy krawiec na �wiecie jest chudy, bo tak ju� jest, gdy� krawiec przypomina� musi ig�� i nitk�. Ale pan Niteczka by� tak chudy, �e umia� przele�� przez uszko ig�y, kt�r� sam trzyma� w r�ce. Nie m�g� je�� nic innego, tylko makaron, bo nic innego nie chcia�o mu przele�� przez gard�o. Dobry by� to cz�owiek i zawsze u�miechni�ty. W brodzie mia� sto trzydzie�ci sze�� w�os�w i czasem w �wi�to zaplata� j� sobie w warkoczyki. Ogromnie by� wtedy przystojny.
By�by sobie �y� szcz�liwie, gdyby nie jedna Cyganka. Zrani�a si� ona w nog�, a rana by�a bardzo wielka. Niteczka �licznie jej zacerowa� sk�r�, tak �e nie by�o nic wida�. Z wdzi�czno�ci wr�y�a mu ona z r�ki i powiedzia�a tak:
- Je�eli wyjdziesz w niedziel� z tego miasta i b