2515
Szczegóły |
Tytuł |
2515 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2515 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2515 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2515 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mari Hanes
Pocahontas
Prawdziwa ksi�niczka
Warszawa 1997
1 1 72 0 0 108 1 ff 1 32 1
Prze�o�y�a: Maria Czerwi�ska
Oficyna Wydawnicza "Vocatio"
Warszawa 1996 r.
Wst�p
Przed czterema wiekami w
krainie zwanej Chesapeake (co
oznacza miejsce pe�ne
skorupiak�w) �y�o odwa�ne
dziecko, kt�re poznali�my jako
Pocahontas. Urodzi�a si� w
plemieniu Indian ameryka�skich
Algonkin�w. W czasach jej
dzieci�stwa z Anglii zacz�li
nap�ywa� ludzie pragn�cy si�
osiedli� w Chesapeake, ziemi
nazywanej przez nich Wirgini�.
Ich przybycie na zawsze zmieni�o
�ycie Pocahontas i ca�y �wiat
Algonkin�w.
Dzi�ki szczeg�owym listom i
dziennikom pisanym przez
Anglik�w wiemy zadziwiaj�co du�o
o tej dziewczynce. W ksi��ce tej
stara�am si� pozosta� wierna
historii. Zmy�lone cz�ci
opowie�ci zosta�y wplecione w
fakty w taki spos�b, by stworzy�
mo�liwie prawdziwy obraz tego,
jak mog�a �y� i zachowywa� si�
ksi�niczka Algonkin�w na
pocz�tku siedemnastego wieku.
Z pewno�ci� jednak nie
u�wiadamiamy sobie, �e
autentyczna historia kryje w
sobie jeszcze wi�cej przyg�d,
�wiadczy o wi�kszej odwadze i ma
daleko g��bsze znaczenie. Taka,
jak� historia ukazuje j�
naprawd�.
Wiele napisano na temat
przyg�d kr�tkiego �ycia
Pocahontas, tak �e o jej
podr�ach do Jamestown oraz do
Anglii. Ta ksi��ka jednak m�wi o
najwspanialszej ze wszystkich
w�dr�wek - podr�y jej ducha.
Rozdzia� 1
Pasa�er na gap�
1. Pasa�er na gap�
Ju� nadchodz�! Chocia� mieli
na nogach mokasyny i st�pali
brzegiem rzeki lekko i cicho jak
�anie, Pocahontas s�ysza�a ich
rytmiczne kroki.
Ukry�a si� pod derk� z
nied�wiedziej sk�ry na dnie
cz�na z kory brzozowej,
nale��cego do braci. Podci�gn�a
nogi jeszcze mocniej i zwin�a
si� w najmniejsz� jak mog�a,
kulk�.
"Nie mog� mnie tu znale�� -
my�la�a. - Musz� wyruszy� z nimi
w t� podr�."
Podchodzili coraz bli�ej. Nie
s�ysza�a, by pad�o cho� jedno
s�owo. Wiedzia�a, �e s�owa nie
by�y potrzebne. Pomi�dzy tymi
dwoma - Parahuntem, jej starszym
bratem i bratem przyrodnim
Tatacoopem, Zapalczywym -
istnia�o pe�ne zrozumienie.
S�ysza�a odg�osy umieszczania
w cz�nie, tu� obok niej
ostatnich rzeczy - �uku, strza�
i w��czni, jak si� domy�la�a.
Bracia zawsze trzymali je w
zasi�gu r�ki.
Poczu�a, �e jej kryj�wka
zaczyna si� ze�lizgiwa�,
us�ysza�a chrz�st piasku poni�ej
swojego ucha - bracia spychali
��dk� na rzek�.
Wstrzyma�a oddech. Cz�no
przechyli�o si� do przodu, gdy
Parahunt zaj�� swe zwyk�e
miejsce. Nast�pny ko�ysz�cy
ruch. To Tatacoope siada� z
ty�u, tu� przy jej kryj�wce.
Cisz� poranka przerwa� mocny
g�os Parahunta. By�a to
modlitwa, kt�r� zawsze
wypowiada� przy pierwszym
uderzeniu wios�a, zwracaj�c
twarz w kierunku s�o�ca.
- Dzi�ki ci Bo�e_Stw�rco -
m�wi� �piewnie - za dar drzewa
na to cz�no, kt�rym mo�emy
p�yn�� po Twoim darze Wielkiej
Rzeki.
Bracia wios�owali rytmicznie.
W uszach Pocahontas pluskanie
wody o ��dk� brzmia�o radosn�
melodi�. Poprzez kor� brzozy
wciska� si� orze�wiaj�cy ch��d
wody. W Pocahontas, jak
rozkoszne, musuj�ce p�cherzyki,
wzbiera�a rado�� - musia�a
zacisn�� usta, by nie zacz��
chichota�. Jej plan si� uda�!
P�yn�a z nimi.
Ale dok�d?
O tym Pocahontas nie mia�a
poj�cia.
Wiedzia�a, �e nie wybierali
si� wraz z innymi wojownikami na
polowanie na pot�nego
wieloryba. To nie by�a
odpowiednia pora roku. Poza tym,
mimo ca�ej swej odwagi, nie
mia�a pewno�ci czy chcia�aby
p�yn�� po wodach morza, zwanego
przez jej r�d Chesapeake, albo
jeszcze dalej, na falach
Wielkiego Szarego Oceanu (Ocean
Atlantycki). Na czas d�ugich
wypraw na wieloryby, m�czy�ni z
jej wioski pozostawiali swe
dumne cz�na brzozowe. Wyruszali
w wi�kszych �odziach,
wydr��onych w ogromnych pniach
drzew, takich kt�re mog�y unie��
wiele wsp�lnie wios�uj�cych,
silnych ramion.
W ci�gu swego kr�tkiego
dziewi�cioletniego �ycia
Pocahontas s�ysza�a wiele
opowie�ci o polowaniach na
wieloryby. Kiedy� podczas takiej
wyprawy jej starszy brat dosta�
si� pod straszliwe uderzenie
wielorybiego ogona i ju� nie
wr�ci� do domu.
Pocahontas wiedzia�a te�, �e
Parahunt i Tatacoope nie
pod��ali na wojn� plemienn�.
Wyprawy wojenne zdarza�y si�
cz�ciej ni� polowania na
wieloryby, poniewa� jej ojciec
by� pot�nym kr�lem Algonkin�w i
sam siebie nazwa� Powhatan -
Niezwyci�ony. Zwyci�y�
trzydzie�ci plemion i rz�dzi�
teraz ponad dwustoma wioskami,
wi�c jego lud zazna� niema�o
walki. Od wielu jednak ksi�yc�w
w wiosce nie odbywa�y si� ta�ce
wojenne. Nie widzia�a te�
nigdzie barw wojennych w czasie
przygotowa� braci do podr�y.
Nie ulega�o te� w�tpliwo�ci,
i� tylko oni dwaj zostali
wybrani na wypraw�. Podgl�da�a
ich z daleka na tajnej naradzie
z ojcem. Twarze mieli powa�ne i
m�wili szeptem. Obserwowa�a
r�wnie�, jak pokrywali czubek
w��czni b�yszcz�cym metalem,
nabytym za wysok� cen� od
nieznanego handlarza z dalekiej
p�nocy.
C� to wszystko mog�o
oznacza�?
- Ojcze, czy mog� pojecha� z
bra�mi? - zapyta�a.
Powhatan uni�s� brwi i
kategorycznie potrz�sn�� g�ow� w
ge�cie odmowy. Nie pad�o nawet
s�owo wyja�nienia. To jednak
tylko wzmog�o jej pragnienie, by
wzi�� udzia� w tej wyprawie.
Wkr�tce �agodne ko�ysanie
��dki u�pi�o j�. Pod ci�k�
sk�r� nied�wiedzia by�o jej
przytulnie jak ma�ej wiewi�rce w
swym gnie�dzie w dziupli. �ni�a
o pi�knie Wielkiej Rzeki, gdy
prowadzi�a po niej swe cz�no.
P�yn�a poprzez cienisty zielony
las a� do Chesapeake. Z
Wielkiego Szarego Oceanu
przyp�yn�� wieloryb, by si� z
ni� spotka� i porozmawia�. By�
oczywi�cie przyjacielski.
Zpewno�ci� ne uderzy�by jej
ogonem.
Nagle wszystko zacz�o si�
trz���. Tu� obok g�owy s�ysza�a
stukot i skrzypienie. Z
okrzykiem przera�enia usiad�a i
odrzuci�a sk�r�
nied�wiedzia.Woda rozpryskiwa�a
jej si� na twarzy. �wiat by�
bia�y, mokry i wiruj�cy.
Cz�no w�a�nie pokona�o obszar
progw skalnych. Natychmiast
opu�ci� j� strach spowodowany
tak gwa�townym przebudzeniem
si�, ale zadr�a�a na my�l o
reakcji braci na jej widok.��dka
szybko ze�lizgn�a si� na
spokojniejsz� wod�, podczas gdy
na twarzach Parahunta i
Tatacoope'a wzbiera�a burza.
Wci�gn�li wios�a, by da� si�
unie�� w kierunku wolniejszego
pr�du i patrzyli spode �ba na
pasa�era na gap�.
- Pocahontas! - zagrzmia�
Tatacoope. Z�apa� j� za ucho i
poci�gn��, a� krzykn�a. - Ty
ma�a oszustko! Jeste� tak samo
szybka, przebieg�a i psotna jak
ta ma�a wydra, kt�r� trzymasz!
Chyba po powrocie do domu zabij�
j� za podsuwanie ci takich
pomys��w! - poci�gn�� j� jeszcze
mocniej za ucho.
- Nie! - wrzasn�a, my�l�c
bardziej o swym ukochanym
zwierz�tku ni� o b�lu.
- Przesta�! - rozkaza�
Parahunt. Tatacoope rozlu�ni�
chwyt. Ale p�omie� hamowanego
gniewu, jaki ujrza�a w oczach
Parahunta, by� znacznie gorszy o
bolesnego ci�gni�cia jej za ucho
przez Tatacoope'a.
- Wiesz, �e ojciec zabroni� ci
jecha� z nami! - Parahunt ciska�
s�owami w siostr�. Szarpni�ciem
chwyci� wios�o.
- Tak, ale ja jestem bardzo
odwa�na! - powiedzia�a. Chocia�
coraz wi�cej �ez pojawia�o si� w
jej oczach.
- Wiem - odpar�.
- Nie idziecie na wojn� -
stwierdzi�a Pocahontas. - Widz�
to.
- Nie - przyzna�.
- I to nie jest sezon
polowania na pot�nego
wieloryba.
- Nie.
- Czy wybieracie si� na zwiady
do naszych wrog�w, Irokez�w?
- Nie.
- Wi�c dlaczego nie mog� i�� z
wami? - b�aga�a. Podnios�a sw�j
ma�y koszyk na prowiant
wype�niony kukurydz� i suszonymi
jagodami.
- Popatrz! Wzi�am w�asne
jedzenie. Nie b�d� wam ci�arem.
Usta Parahunta prawie
zaokr�gli�y si� w u�miechu, ale
widzia�a, �e postanowi� by�
surowy. - Nie chodzi o jedzenie,
moja ma�a siostrzyczko -
powiedzia� po prostu. - Udajemy
si� w podr�, kt�ra jest
zadaniem dla m�czyzn, a nie
dzieci�c� zabaw�. Nie potrafisz
zrozumie� tej wyprawy ani jej
celu.
- Mo�emy j� tu wysadzi� -
zaproponowa� Tatacoope. Ton jego
g�osu by� okrutny.
Parahunt zastanowi� si� przez
chwil�. - Nie, to za daleko,
�eby sz�a sama w tych
niebezpiecznych czasach. - Nie
m�wi�c nic wi�cej obr�ci� cz�no
i zacz�� mozolnie wios�owa� w
g�r� rzeki. Wracali do Comoco,
wioski wodza Powhatana.
Patrz�c na silne ramiona braci
walcz�cych z pr�dem, Pocahontas
westchn�a z rozczarowaniem. "To
niesprawiedliwe" - my�la�a.
Dlaczego nie mog�a wzi�� udzia�u
w tej podr�y? Przecie� sama
pomaga�a budowa� to cz�no.
Dba�a o nie tak samo jak oni. To
ona sili�a si�, by wygi�� te
wewn�trzne wr�gi ��dki, gotuj�c
ga��zie w gliniance wype�nionej
wod� i gor�cymi kamieniami,
kt�re sama przynios�a. Parahunt
pozwoli� jej nawet przyszy�
niekt�re starannie dobrane
kawa�ki kory cienkimi plastrami
z brz�z. Za pomoc� ko�cianej
ig�y jej w�asne palce
przeci�ga�y cienkie sznurki,
zrobione z korzeni i kory wi�zu,
aby przyszy� plastry kory
brzozowej. To jej d�onie
wciera�y �ywic� sosnow� w celu
uszczelnienia szw�w.
Pami�ta�a u�miech na twarzy
Parahunta: - Moja ma�a
siostrzyczka pracuje tak ci�ko,
�e cz�� cz�na nale�y do niej.
Zgodzi�a si� z nim, oczywi�cie.
Przejrzysta rzeka ucieka�a pod
��dk�, kiedy p�yn�li z powrotem
do domu. Pocahontas dostrzeg�a
ciep�e promienie s�o�ca
przenikaj�ce wod� a� do �awicy
pstr�g�w. Po obu stronach rzeki
las t�tni� �yciem. Bezszelestnie
�lizgaj�ce si� cz�no nie
przeszkodzi�o bobrowi ani norce.
Dziewczynka zobaczy�a te�
czerwonog�owe kaczki i
niebieskie czaple, i g�si
krzycz�ce ponad ich g�owami w
swej drodze na p�noc. W tym
spokojnym zachwyceniu prawie
zapomnia�a o tym, �e wraca do
wioski, do swoich dziewcz�cych
obowi�zk�w i do ojca.
- Ojciec na pewno zrozumie,
dlaczego ukry�am si� w �odzi -
m�wi�a do siebie, wdzi�czna, �e
w tej zakazanej podr�y mog�a
przynajmniej dotrze� tak daleko.
Ojciec by� bardzo m�dry, bo
prze�y� ju� prawie
siedemdziesi�t lat. Tak,
zrozumie.
- Czy rzeczywi�cie? - zacz�a
si� martwi�.
Zbyt szybko znajomy d�wi�k
zapowiedzia� blisko�� domu. By�
to odg�os wodospadu na
strumieniu wpadaj�cym do rzeki
tu� powy�ej Comoco.
Kiedy pokonali zakr�t, mog�a
ju� dojrze� wysokie ogrodzenie z
pni, jakie Powhatan wybudowa�
wok� pi��dziesi�ciu wigwam�w
wioski. Widok ten obudzi� w niej
dziwn� obaw� - uczucie, jakiego
nigdy dot�d w niej nie
wywo�ywa�. Psy na nabrze�u
szczeka�y alarmuj�co.
Wtedy ich zobaczy�a. Powhatan
wyszed� na zewn�trz palisady, a
obok niego sta� Quiyow, szaman
plemienia. Jego twarz by�a
pomalowana na czarno i mia� na
sobie p�aszcz ze sk�r �asic i
w�y. Dzia�o si� co� nader
wa�nego, bo inaczej nie by�oby
go tu. Mieszka� poza wsi� i
Pocahontas nie widzia�a go od
ostatniej ceremonii Tajemnego
Kultu. Poczu�a jak �o��dek
�ciska si� jej ze strachu. By�o
tak zawsze, ilekro� go widzia�a,
chocia� nigdy nie przem�wi� do
niej cho�by s�owem.
Poza nimi dwoma na zewn�trz
ogrodzenia nie by�o nikogo.
Bracia wyci�gn�li cz�no na
pla��. Kiedy pomagali jej
wysi���, czu�a, jak dr�� jej
kolana. Ze wzrokiem utkwionym w
ziemi� powoli podesz�a do ojca.
Ramiona jej opad�y.
- C�rko, sp�jrz na mnie -
rozkaza� jej ojciec, gdy
zatrzyma�a si� przed nim. Jego
g�os brzmia� jak pomruk
kuguara."*
Kuguar - inaczej puma,
ameryka�ski drapie�nik z rodziny
kot�w, do 27m d�ugo�ci.
Pos�ucha�a. Zobaczy�a jak
g�ruje nad ni�. Jej serce
wype�ni�y po brzegi strach i
szacunek dla pot�nego wodza
Powhatana.
M�wi� powoli. - Matka nazwa�a
ci� Matoaka, Ma�a Figlarna. To
ja da�em ci imi� Pocahontas,
Ulubiona C�rka.
Pocahontas skin�a tylko
nieznacznie g�ow�, nie
u�miechaj�c si�. Dzisiaj w
oczach ojca brakowa�o
przychylno�ci, a g�os pozbawiony
by� jakiejkolwiek �yczliwo�ci.
- Kocham ci� za twoje pi�kno -
ci�gn��. - Przepadam za tob� z
powodu twojej odwagi i ducha.
Ale ju� nigdy wi�cej tw�j duch i
wola nie mog� sprzeciwi� si�
moim.
Prze�kn�a �lin� i zacz�a
cicho: - Ale, ojcze...
- Cisza! - przerwa� jej
rozkazuj�co. - Mam
osiemdziesi�cioro siedmioro
dzieci. �adne spo�r�d
pozosta�ych nie o�mieli�oby si�
zrobi� tego, co ty dzi�
uczyni�a�!
Czu�a jak ci���ca jej w
�o��dku gula ro�nie niby pi��,
unosi si� w kierunku gard�a i
zaczyna j� dusi�. Jej oczy
uciek�y od straszliwego
spojrzenia ojca. Tymczasem
piorunuj�cy wzrok Quiyowa by�
jeszcze bardziej przera�aj�cy.
Zn�w pochyli�a g�ow�, wpatruj�c
si� w obute w mokasyny stopy
braci, kt�rzy stali cicho po obu
jej stronach.
- Musisz pami�ta�, kim jeste�
- m�wi� dalej ojciec. - Jeste�
ksi�niczk� Pocahontas. Pewnego
dnia zostaniesz szamank� i
b�dziesz rz�dzi� sw� w�asn�
wiosk�. Dzi� jednak post�pi�a�
g�upio. Zmartwi�a� i
przestraszy�a� sw� matk� Halew�,
bo ona od razu domy�li�a si� co
zrobi�a� i dok�d si� uda�a�.
Zapad�a decyzja o twojej
karze: nie dostaniesz �adnego
po�ywienia, dop�ki bracia nie
wr�c� z podr�y - og�osi�
Powhatan. - B�dziesz wykonywa�
tylko zadania przeznaczone dla
najmniejszych dziewczynek,
poniewa� zachowa�a� si� jak ma�e
dziecko.
Pocahontas poczu�a na
policzkach pal�cy rumieniec
wstydu.
- Ponadto cz�ci� kary b�dzie
r�wnie� to - ci�gn�� ojciec.
Podnios�a wzrok. - Nikt nie mo�e
do ciebie si� odezwa� - ani
tobie nie wolno m�wi� do nikogo,
dop�ki nie wr�c� bracia.
Jej umys� ta�czy� w
oszo�omieniu, �alu i wyrzutach
sumienia. Zauwa�y�a jak Powhatan
skin�� na Parahunta i
Tatacoope'a. Po�piesznie
odeszli. Gdzie� z ty�u, po raz
drugi tego ranka, s�ysza�a, cho�
nie widzia�a, spuszczanie ich
cz�na na rzek�.
Powhatan i szaman odwr�cili
si� gniewnie i dumnie weszli do
wioski, zostawiaj�c j� sam�.
Pocahontas zacz�a biec.
Pobieg�a obok palisady w g��b
lasu, a potem na trawiasty
pag�rek wznosz�cy si� nad
wodospadem. To by�o jej ulubione
miejsce, gdzie mog�a my�le� i
by� sama. Uda�o jej si� tu
dotrze�, zanim upad�a na ziemi�
i wybuchn�a szlochem.
Nigdy przedtem nie
do�wiadczy�a takiego gniewu i
z�o�ci ze strony ojca. To by�o
cierpkie i bardzo, bardzo
gorzkie lekarstwo.
Rozdzia� 2
Kara
2. Kara
Kiedy Pocahontas obudzi�a si�
o wschodzie s�o�ca, ju� burcza�o
jej w brzuchu z g�odu. Wsta�a i
za�o�y�a fartuszek z sarniej
sk�ry. To by� jej codzienny
str�j, podobnie jak wszystkich
dzieci z plemienia.
Popchn�a sk�r� zas�aniaj�c�
wej�cie do wigwamu. Mama
przygotowywa�a jej ulubione
�niadanie: sma�onego pstr�ga i
placki kukurydziane. Halewa
spojrza�a znad otoczonego
kamieniami paleniska, lecz jej
wzrok nie spotka� oczu c�rki.
Czuj�c si� jak odszczepieniec,
Pocahontas przesz�a cicho obok
ogniska i skierowa�a si� do
swojego ulubionego zak�tka. Tam
ukl�k�a nad �r�d�em, by spryska�
twarz lodowat� wod�.
Ze �rodka strumienia wyskoczy�
b�yszcz�cy futrzany �epek.
L�ni�ce, srebrzyste cia�o
stworzonka zafalowa�o w jej
kierunku, po czym wy�lizgn�o
si� z wody i pospieszy�o do jej
boku. W czu�ym ge�cie poznania
szturchn�o zimnym noskiem w jej
nog� i przewr�ci�o si� na
grzbiet.
Podrapa�a je po brzuszku. -
Dzie� dobry, Ma�a Wydro -
powiedzia�a dziewczynka,
wdzi�czna, �e jest kto�, do kogo
mo�e m�wi�. - Dzisiaj jeste�
jedynym stworzeniem na �wiecie,
kt�re nie jest w�ciek�e na
Pocahontas. A z mojego powodu
Tatacoope jest z�y nawet na
ciebie. Grozi�, �e ci� zabije.
M�wi, �e nauczy�am si� twoich
dr�g. Mo�e rzeczywi�cie tak jest
- tak bardzo ci� kocham!
W tym w�a�nie miejscu w jeden
z zimowych dni, dziewczynka
znalaz�a swoje zwierz�tko. By�o
male�k� sierotk�, zaledwie
wielko�ci jej d�oni.
- Pozw�l jej umrze� -
powiedzia� Tatacoope. - Wydry
nie da si� oswoi�.
Pocahontas jednak cz�sto
powraca�a do zwierz�tka z
posiekan� ryb�, a nawet
kawa�kami mi�sa sarniego i
karmi�a je. Ju� po kilku
tygodniach samo �ywi�o si�
rakami �yj�cymi na piaszczystym
dnie strumienia. Nigdy nie
oddali�o si� od jej ulubionego
miejsca. Ka�dego ranka tu si� z
ni� spotyka�o.
Ma�a Wydra wskoczy�a z
powrotem do wody. Wkr�tce
dziewczynka do��czy�a do niej,
ale tylko na kr�tk� chwil�.
Wiedzia�a, �e nadesz�a pora
stawienia czo�a karze.
- Odp�ywaj, przyjacielu -
wo�a�a z brzegu, zbieraj�c si�
do odej�cia. - Pami�taj, �e
obydwoje musimy by� rozwa�ni!
Po powrocie do wioski
Pocahontas zbiera�a drewno na
opa� z dziewczynkami, kt�re
mia�y tylko po cztery, pi�� lat.
przez ca�y ranek nie przestawa�a
rozmy�la� o przygodach, jakie
bez niej prze�ywali Parahunt i
Tatacoope.
Kiedy s�o�ce znajdowa�o si�
najwy�ej nad horyzontem,
przysz�a matka. Nios�a �pi�ce
niemowl�, zawini�te w mi�kkie
sk�rki kr�lika. Ch�opczyk mia�
teraz cztery ksi�yce, lecz
jeszcze go nie nazwano. Halewa
bez s�owa odda�a dziecko w r�ce
c�rki.
Pocahontas wzi�a braciszka do
namiotu. Delikatnie u�o�y�a go w
ko�ysce obok przykrytej futrem
maty matki. Dwie pozosta�e maty
w wigwamie nale�a�y do
Pocahontas i jej starszej
siostry Kahnessy.
Wezg�owie ko�yski ozdobiono
wisz�cymi muszelkami morskimi.
Przypomina�y one Pocahontas jej
pierwsze zapami�tane obrazy z
w�asnego niemowl�ctwa. Ona
r�wnie� le�a�a w tej ko�ysce i
te same muszelki by�y pierwszymi
zabawkami, jakimi bawi�y si� jej
ma�e r�czki.
Jako noworodek by�a tak
male�ka, �e ojciec obawia� si�
bra� j� na r�ce. Ksi�niczka
urodzi�a si� zbyt wcze�nie.
Wszyscy my�leli, �e umrze. Kiedy
prze�y�a i zacz�a rosn��,
ojciec uzna� to za wielki znak -
znak dziecka o wielkim duchu.
Zacz�� j� kocha�.
- Wiedzia�em ju� wtedy, �e
jeste� wyj�tkowa pod wzgl�dem
urody i ducha - m�wi� do niej
cz�sto. Powiada�, �e wkr�tce
zauwa�y�, i� uczy si�
najszybciej ze wszystkich
dzieci. Rzeczywi�cie dawno temu
Pocahontas poj�a, �e ojciec i
bracia wszystko wiedz� i
rozumiej�, i ch�tnie uczy�a si�
od nich. Wiele razy widzia�a
Powhatana przygl�daj�cego si� z
dum�, jak po mistrzowsku
opanowuje lekcje dotycz�ce lasu,
rzeki i przyp�yw�w morskich.
Pami�ta�a szczeg�lnie jego
aprobuj�cy u�miech, gdy
przynosi�a mu �o��dzie, kt�re
sama ususzy�a i zme��a, albo
cukier zebrany z drzew klonu czy
mleczny nap�j wyci�ni�ty z
orzech�w.
Zawsze potrafi�a szybciej ni�
inni znale�� s�odkie ziemniaki
czy dzikie karczochy. Przynosz�c
kt�re� z nich Powhatanowi mog�a
by� pewna, �e otoczy j�
ramionami i z zadowoleniem
wypowie jej imi�: - Pocahontas!
Tak, by�a jego ulubion� c�rk�.
Gdyby nie to, o ile sro�szym
gniewem m�g�by zagrzmie�
wczoraj, kiedy wr�ci�a w
cz�nie!
Pocahontas us�ysza�a, �e jej
nie nazwany braciszek wierci si�
i zaczyna p�aka�. Bior�c go na
r�ce, by go poko�ysa�, obieca�a
sobie w duchu, i� postara si�
jak najszybciej znale�� karczoch
dla ojca.
Dopiero nast�pnego popo�udnia
mog�a si� oderwa� od obowi�zk�w
i zacz�� poszukiwania. Przez dwa
dni nie mia�a w ustach nic poza
wod�. �o��dek nie przestawa� si�
skar�y�, ale nie to najbardziej
jej doskwiera�o w karze. Jak
wszystkie dzieci z wioski
nauczy�a si� cierpliwie
wytrzymywa� g��d i b�l.
Czym� innym jednak by�o
milcz�ce ignorowanie jej przez
wszystkich doko�a. Rozmawianie z
innymi zawsze dawa�o Pocahontas
poczucie, �e jest przez nich
kochana. Niemo�no�� m�wienia
by�a jak brak mi�o�ci.
Teraz cieszy�a si�, �e mo�e
si� od wszystkich uwolni�. Na
skraju bagna, pod poszyciem z
paproci znalaz�a dwa mi�kkie
karczochy. Chcia�a nape�ni� usta
k�sem tej delikatno�ci. W
pobli�u dostrzeg�a dwie dojrza�e
truskawki, kt�re te� j� kusi�y.
Nie o�mieli�a si� jednak ulec.
Surowy nakaz ojca jakiekolwiek
jedzenie uczyni� dla niej tabu.
Obawia�a si� z�a ze �wiata
Duch�w, jakie sprowadzi�aby na
siebie, gdyby naruszy�a zakaz.
Zebra�a karczochy w fartuch i
zanios�a do wioski. Wesz�a do
"d�ugiego domu" ojca. Nie by�o w
nim nikogo. W wioskach
zjednoczonych pod panowaniem
Powhatana poszczeg�lne rodziny
zamieszkiwa�y w wigwamach,
jednak w centralnej cz�ci osady
znajdowa� si� tak zwany "d�ugi
dom", nale��cy do wodza,
znacznie wi�kszy od wigwamu i
przeznaczony na odbywanie narad
plemiennych. Inne plemiona
india�skie, np. Irokezi,
budowali wioski sk�adaj�ce si�
wy��cznie z "d�ugich dom�w" -
mog�o ich by� nawet
kilkadziesi�t. Taki "d�ugi dom"
dzieli� si� na szereg odr�bnych
pomieszcze�, ka�de z w�asnym
ogniskiem, zamieszkiwanych przez
poszczeg�lne rodziny.
Dziewczynka z�o�y�a sw�j dar
pokoju w koszyku obok miejsca
Powhatana. B�dzie wiedzia�, kto
go ofiarowa�.
Nast�pnego ranka Halewa gestem
wskaza�a, by c�rka posz�a za
ni�. Pocahontas rado�nie
kroczy�a za ni�, bo matka
�piewa�a pie�� siewu. To by�
kolejny dzie� siania kukurydzy i
fasoli, a praca w polu zawsze
cieszy�a Pocahontas.
Kiedy dotar�y na miejsce,
Pocahontas pozwolono robi� tylko
to, co ma�ym dziewczynkom:
wrzuca�� po cztery ziarna
kukurydzy albo dwie fasolki do
ka�dego do�ka na nasiona. Do�ki
by�y przygotowane przez kobiety
i starsze dziewcz�ta bardzo
starannie - odpowiedniej
g��boko�ci, w precyzyjnie
odmierzonej odleg�o�ci jeden od
drugiego. Halewa wraz z innymi
kobietami plotkowa�y podczas
pracy. Siostra Pocahontas,
Kahnessa i pozosta�e dziewcz�ta
�mia�y si� i opowiada�y r�ne
historie. Pocahontas milcza�a.
Na d�ugo przedtem, nim s�o�ce
osi�gn�o najwy�szy punkt na
niebie, przez wiosk� przebieg�
okrzyk.
- Parahunt wr�ci�!
Pocahontas od razu spojrza�a
na matk�. Halewa u�miechn�a
si�. - Kara zako�czona -
powiedzia�a. Wyj�a z kieszeni
placek kukurydziany. - Prosz�,
moja Matoaka. Jedz.
- Czy mog� p�j�� ich zobaczy�?
- zapyta�a pospiesznie
Pocahontas.
- Tak, moje dziecko.
Placek kukurydziany nigdy nie
by� taki s�odki, lecz
dziewczynka prze�kn�a go w
biegu.
Bracia w�a�nie wysiadali z
cz�na, kiedy dotar�a na brzeg
rzeki. Podbieg�a bli�ej.
Pierwszy zobaczy� j�
Tatacoope. Zmarszczy� brwi,
parskn�� i p�szeptem nazwa� j�
Ma�� Wydr�. Parahunt pochwyci�
jej spojrzenie i u�miechn�� si�.
Wyci�gn�� r�k� i zwichrzy� jej
w�osy.
W�dz Powhatan przeszed� przez
bram� w palisadzie wraz ze
strasznym Quiyowem u swego boku
i kilkoma wojownikami. Ojciec
zdawa� si� nie dostrzega�
Pocahontas. Zastanawia�a si�,
czy znalaz� karczochy.
Parahunt zatrzyma� si�
uroczy�cie przed m�czyznami.
Natychmiast rozpocz�� swoj�
relacj�, podczas gdy coraz
wi�cej mieszka�c�w wioski
zbiera�o si� wok�.
- To prawda, ojcze! Widzia�em
to na w�asne oczy. Trzy wielkie
statki z �aglami tak ogromnymi
jak chmury przybi�y u wylotu
Chesapeake. Biali ludzie
zawitali na ziemi Powhatana!
Pocahontas s�ysza�a jak kilku
jej rodak�w sapie i mruczy.
Wszyscy znali opowie�ci o
bia�ych nieznajomych brodaczach,
kt�rzy odwiedzali inne plemiona.
Nawet dziadek, ojciec Powhatana,
walczy� z tymi obcymi, zwanymi
Hiszpanami, na dalekim po�udniu.
A oto teraz byli tutaj!
Parahunt m�wi� powoli i
wyra�nie: - Ukryli�my si� w
pobli�u, tak jak nam kaza�e� -
widz�c wszystko, ale nie b�d�c
zauwa�eni. Naliczyli�my stu
czterech bladosk�rych �o�nierzy,
nosz�cych napier�niki i
kapelusze z metalu. Maj� wiele
broni.
Pocahontas spostrzeg�a, �e
twarz jej ojca pociemnia�a.
- Musimy ich obserwowa� -
rozkaza�. - Musimy czuwa� dniem
i noc�. Pilnowa� i czeka�.
Pocahontas przenosi�a wzrok
tam i z powrotem, z ojca na
braci. Zaniepokoi�o j� to, co
dostrzeg�a. Ich twarze by�y
napi�te. Zdradza�y zak�opotanie.
Czy to mo�liwe, by istnia�o co�,
czego nie znali? Czy by�o czym�
osobliwym, czego nie rozumieli?
Rozdzia� 3
Akrobacje na wzg�rzu
3. Akrobacje na wzg�rzu
Budz�c si� pewnego ranka
p�nym latem Pocahontas
us�ysza�a matk� nuc�c� znan� jej
melodi�.
Odk�d pami�ta�a, pory roku i
dni zawsze by�y znaczone i
odmierzane piosenkami. Istnia�y
pie�ni siewu i zbior�w. Jej lud
mia� specjalne strofy na
zbieranie mi�czak�w i �owienie
ryb. Inaczej �piewano w godzinie
czyjej� �mierci i w chwili
narodzin. By�y te� pie�ni wojny
i pokoju.
Piosenka tego dnia nale�a�a do
jej ulubionych. Mama nuci�a
Pie�� Zbierania Jag�d, a to
oznacza�o, �e dzi� by�o �wi�to
Jag�d.
- Dzisiaj �wi�to! -
wykrzykn�a Pocahontas. - I tym
razem dostan� "doros��"
sukienk�! - Halewa za�mia�a si�.
Roz�o�y�a now� sukienk� na
macie. - Tak - powiedzia�a. -
Jest gotowa.
Pocahontas zachwyca�a si�
ka�dym jej skrawkiem. To by�
wspania�y str�j, wykonany z
wybielonej sk�ry jeleniej, kt�r�
jej matka namoczy�a, naci�gn�a
i oskroba�a rogiem �osia. Brzegi
r�kaw�w i sp�dnicy by�y
obramowane czerwonym i ��tym
paskiem farby, kt�r� Halewa
przygotowa�a z korzeni. Na
przodzie i ramionach wisia�y
rz�dy male�kich, okr�g�ych
muszelek. Do kompletu by�a nawet
czapeczka, tak�e z jeleniej
sk�ry.
Pocahontas wyci�gn�a r�k�, by
dotkn�� muszelek.
- Najpierw - powiedzia�a mama
- musisz si� wyk�pa� i sko�czy�
swoj� porann� prac�.
W okamgnieniu Pocahontas
wybieg�a z wigwamu.
Posz�a jak zwykle nad rzek�,
gdzie wi�kszo�� dzieci z wioski
r�wnie� za�ywa�a swej codziennej
k�pieli. W niekt�re zimowe
poranki trzeba by�o wycina�
otwory w lodzie, by mog�y
wskoczy� do wody na kilka chwil
dreszczy. Jednak w gor�ce letnie
dni przebywanie w rzece
stanowi�o sam� przyjemno��.
Pocahontas zanurkowa�a. Pod
wod� wypatrywa�a swej Ma�ej
Wydry. Nadp�yn�a z zamglonej,
niebieskozielonej dali,
zostawiaj�c za sob� strumie�
b�belk�w. Przyp�yn�a ze �wistem
wok� niej, po czym obie
wyp�yn�y na powierzchni�, by
zaczerpn�� powietrza.
- Dzie� dobry, Ma�a Wydro! -
prychn�a dziewczynka. -
Szcz�liwego �wi�ta Jag�d!
Inne dzieci do��czy�y ch�rem:
- Szcz�liwego �wi�ta Jag�d,
Ma�a Wydro! One te� lubi�y to
ma�e zwierz�tko, jednak wydra
pozwala�a si� dotyka� tylko
Pocahontas. Jedynie ona zna�a
dotyk tego aksamitnego cia�ka.
Zazwyczaj k�piele w letnie
poranki dawa�y okazj� do
wy�cig�w i innych zawod�w
p�ywackich. Dzi� jednak dzieci
szybko za�o�y�y z powrotem swoje
sk�rzane fartuszki. Pocahontas
tak�e pospieszy�a do swych
porannych obowi�zk�w.
Pierwszym zadaniem by�o
sprawdzenie rybnych pu�apek
zastawianych przez braci.
Znajdowa�y si� w ch�odnym
zielonym stawie w g�rze rzeki.
Upleciono je z ga��zi
wierzbowych i mia�y zapadk� z
zaostrzonych pr�t�w, kt�ra
zamyka�a otw�r, gdy jaka� ryba
wp�yn�a do �rodka. Te
koszyki_pu�apki zawsze wprawia�y
Pocahontas w zdumienie i zdawa�y
si� jej jakim� cudem. Kiedy by�a
m�odsza, z zafascynowaniem
przygl�da�a si� Nantodzie,
wioskowej wyplataczce koszyk�w,
jak pracowa�a przez ca�� zim�
nad nowymi dzie�ami.
- Potrafi� zrobi� w�asn�
pu�apk� - pewnego dnia oznajmi�a
Nantodzie ma�a Pocahontas.
- Naprawd�? - odrzek�a stara
babcia. T�umaczy�a, �e
przodkowie przez d�ugie lata
uczyli ich jak najlepiej �apa�
ryby. Pocahontas jednak by�a
pewna, �e umia�a zrobi� to
szybciej. Sp�dza�a ca�e dnie na
wyginaniu ga��zi i zwi�zywaniu
korzeni, ale wszystko, co uda�o
jej si� zrobi�, wygl�da�o na
zwyk�� pl�tanini�. Ale si�
Nantoda �mia�a!
Wtedy Pocahontas wpad�a na
inny pomys�. Po�yczy�a od mamy
koszyki na ziarno i przymocowa�a
kilka ostrych patyk�w wok�
obr�czy. Umie�ci�a je w rzece
obok pu�apek braci. Tej wiosny
dzie� po dniu le�a�a na brzegu
rzeki, nieruchoma jak k�oda,
wpatruj�c si� w przezroczyst�
wod�. Jedna za drug� ryby
wp�ywa�y i wyp�ywa�y z jej
koszyka, gdy jednak znalaz�y si�
w pu�apkach braci, od razu by�y
z�apane. W ko�cu nawet
ksi�niczka musia�a przyzna�, �e
ponios�a pora�k�. Nauczy�a si�,
�e niekt�rych rzeczy nie da si�
zrobi� na skr�ty, a stary spos�b
jest bardzo cz�sto najlepszy.
Wtedy by�a tylko ma��
dziewczynk�. Teraz jest du�a i
ma sukienk� z jeleniej sk�ry dla
du�ych dziewcz�t.
W tym dniu �wi�ta Jag�d, u
progu sezonu zbierania le�nych
owoc�w, B�g_Stw�rca od pocz�tku
si� do niej u�miecha�. Dwie z
wiklinowych pu�apek braci
zawiera�y du�e b�yszcz�ce
pstr�gi! Pocahontas wyci�gn�a
pu�apki i nios�a skarb na kiju
do mamy przygotowuj�cej
�niadanie.
Id�c rozmy�la�a o dziwnym
szczepie bladych twarzy,
�yj�cych gdzie� w dole rzeki.
Min�y ju� cztery ksi�yce od
dnia, gdy ukry�a si� w cz�nie.
Od chwili gdy bracia oznajmili o
ich przybyciu, mieszka�cy wioski
wcale nie widzieli bia�ych
m�czyzn, jednak zwiadowcy
wysy�ani przez Powhatana mieli
du�o do powiedzenia. Donie�li,
�e wielkie �aglowce odp�yn�y, a
obcy, kt�rzy zostali, wybudowali
schronienia za wysokim
ogrodzeniem. M�wili, �e blade
twarze usi�uj� polowa� i �owi�
ryby, ale ich sposoby nie wydaj�
si� m�dre.
Pocahontas pomy�la�a, �e
cokolwiek ci biali pr�buj�
robi�, nigdy nie b�d� tak dobrze
�apa� ryb jak pu�apki braci.
Po powrocie do wigwamu,
Pocahontas wci�gn�a na siebie
sukienk�. Raz po raz mrucza�a
podzi�kowanie dla mamy:
La_tee_nah! La_tee_nah!
- Jest troszk� za du�a -
odezwa�a si� Halewa - ale
wkr�tce wyro�niesz jak kukurydza
po deszczu."*
Polskie powiedzenie m�wi:
wyrosn�� jak grzyby po deszczu.
Pocahontas przygl�da�a si� te�
�wi�tecznej sukience siostry.
Kiedy Kahnessa podnios�a koszyk
na jagody i przekroczy�a pr�g
namiotu, u�miechn�a si� i
wyszepta�a do Pocahontas: -
Nareszcie b�dziemy mogli z
Remcoe'm wsp�lnie sp�dzi� dzie�.
- Pocahontas uwa�a�a Remcoe'a za
mi�ego i przystojnego
m�odzie�ca. Cieszy�a si�, �e
chcia� po�lubi� Kahness�.
Wszystkie dziewcz�ta z wioski
mia�y na sobie najpi�kniejsze
stroje i sta�y obok wigwam�w
trzymaj�c koszyki. Zwyczajem
tego dnia by�o, by ch�opak
przespacerowa� si� obok wigwamu
dziewczyny, kt�r� najbardziej
podziwia�. Je�eli darzy�a go
wzgl�dami, pozwala�a mu nie��
sw�j koszyk i i�� z ni� na
jagody.
Remcoe zbli�y� si� do Kahnessy
i otworzy� usta, by si� odezwa�.
Brak�o mu jednak s��w. Z trudem
prze�kn�� �lin� i spojrza�
b�agalnie. Kahnessa u�miechn�a
si� na jego zmieszanie i razem
odeszli.
- Dlaczego Remcoe nie potrafi�
si� nawet odezwa� do Kahnessy? -
zapyta�a matk� Pocahontas. -
Wszystkim innym ma zawsze du�o
do powiedzenia.
Matka roze�mia�a si�. - Och,
to si� cz�sto zdarza wojownikowi
przy jego dziewczynie. Kt�rego�
dnia Remcoe znajdzie w�a�ciwe
s�owa.
Nios�c swego
Ch�opca_bez_imienia, Halewa i
Pocahontas sz�y w kierunku
centralnego placu wioski, gdzie
wszyscy gromadzili si� wok�
wodza. Muszelki na sukience
ksi�niczki sprawia�y, �e
ka�demu jej krokowi towarzyszy�
grzechocz�cy d�wi�k. -
Gdziekolwiek p�jdziesz, b�dziesz
rozsiewa� muzyk� - odezwa� si�
Powhatan, gdy j� zobaczy�. -
Piosenka Pocahontas!
Remcoe przyni�s� dary dla
rodziny, kt�rej cz�onkiem mia�
nadziej� si� sta�. Wodzowi
Powhatanowi ofiarowa� haczyki do
ryb zrobione z orlich ko�ci i
szpon�w. Halewa dosta�a
prawdziwy skarb - czerwone pi�ra
kardyna�a."* Pami�ta� nawet o
Pocahontas, daj�c jej nowy
naszyjnik z muszelek.
Kardyna� - ptak wr�blowaty,
le�no_parkowy d�ugo�ci oko�o
237cm.
Przed wszystkimi kobietami i
dzie�mi b�dzie jeszcze wiele dni
zbierania jag�d. W tym jednak,
pierwszym dniu, dniu �wi�ta
Jag�d, wszyscy maszerowali
razem. Na czele kroczy� Powhatan
ze swoj� rodzin�. W
przeciwie�stwie do wi�kszo�ci
m�czyzn z plemienia, ojciec
mia� wiele �on, wi�c jego
rodzina tworzy�a d�ugi orszak.
Kiedy wolno posuwaj�ca si�
procesja dotar�a wreszcie na
Jagodow� ��k�, dano sygna�.
Dzieci rozbieg�y si� we
wszystkich kierunkach poletka,
by znale�� najlepsze krzaczki.
Pocahontas by�a niska i drobna w
por�wnaniu z r�wie�nikami, ale
mkn�a jak wiatr, dor�wnuj�c
wielu ch�opcom. Nie oby�o si�
bez dobrotliwego
poszturchiwania, lecz
dziewczynka szybko zaw�adn�a
krzaczkiem obsypanym dojrza�ymi
jagodami i zacz�a nape�nia�
sw�j koszyk. Wkr�tce do��czyli
do niej Rem.coe i Kahnessa. Tu�
obok znajdowa�y si� te�
przyjaci�ki Pocahontas, Nanoon
i Kewelah - �mia�y si�,
przekomarza�y i zbiera�y
dojrza�e owoce.
Pocahontas kusi�o, by wsun��
jagod� do ust, ale i ona, i inne
dzieci zna�y zasad�. Nie wolno
by�o je�� jag�d, dop�ki szczep
nie powr�ci� tego dnia wieczorem
do wioski i nie odta�czy� Ta�ca
Wdzi�czno�ci dla Stw�rcy.
Nagle, tego szcz�liwego dnia,
Pocahontas zasmuci�a si�
wspomnieniem ubieg�orocznego
�wi�ta Jag�d. Wtedy zbiera�
jagody razem z ni� Lominas - jej
kuzyn, przyjaciel i sta�y
towarzysz,
Lominas_kt�rego_ju�_nie_ma.
Sta� wtedy tu� ko�o niej,
roz�mieszaj�c j� swymi g�upimi
minami, i drocz�c si� z ni�
w�asn�, �mieszn� wersj� Pie�ni
Zbierania. Wspomnienie tych
szcz�liwych chwil bole�niej
�cisn�o jej serce. �al po
kuzynie przewy�sza� nawet strach
przed tabu Szamana.
- Och, Kahnessa - wyszepta�a,
by nikt inny nie us�ysza�. -
T�skni� za Lominasem.
- Cicho, Pocahontas! -
ostrzeg�a Kahnessa. - Wiesz, �e
nawet napomknienie jego imienia
jest zabronione. Pst!
Pocahontas zacisn�a usta,
kiedy siostra ci�gn�a: -
Pewnego dnia sama zostaniesz
szamank�. To ju� postanowione.
Musisz przekona� sam� siebie do
rozumienia tabu. A tak�e
Tajemnego Kultu.
Pocahontas znowu poczu�a w
�o��dku ucisk strachu.
- Poza tym - doda�a Kahnessa -
co si� sta�o to si� nie
odstanie.
Pocahontas nadal zbiera�a
jagody, plami�c palce na
niebiesko. Nie powiedzia�a nic
wi�cej o Lominasie, lecz
wspomnienie pozosta�o. Zna�a go
tak dobrze. Nie mog�aby zha�bi�
jego pami�ci, zapominaj�c o nim
zupe�nie!
Kiedy wszystkie koszyki
nape�ni�y si�, zbieracze zostali
nagrodzeni za zachowanie ka�dej
jagody. Na obchody �wi�ta
przyniesiono wszystkie najlepsze
potrawy. By� �wie�o w�dzony
�oso� i placki kukurydziane
os�odzone miodem, nie brak�o
pieczonych ptak�w, s�odkich
ziemniak�w i kukurydzy.
Po uczcie przysz�a pora na
gry, w kt�rych tylko zupe�nie
starzy i bardzo mali nie brali
udzia�u. Bezz�bna babcia
pilnowa�a Ch�opca_bez_imienia,
aby Pocahontas i Halewa mog�y
si� przy��czy� do zabawy. By�y
po tej samej stronie w grze w
"podw�jn� pi�k�". W obu
dru�ynach wszyscy mieli kije.
U�ywali ich do popychania lub
odbijania pi�ki, zrobionej z
dw�ch okr�g�ych kamieni
zwi�zanych razem sk�rzanym
rzemieniem. Akcja toczy�a si�
pomi�dzy bramkami umieszczonymi
na obu ko�cach pola. Pocahontas
cieszy�a si� widz�c, �e Halewa
jest wci�� tak szybka i zr�czna
jak jej c�rki.
W "podw�jn� pi�k�" gra�y tylko
kobiety i dzieci, m�czy�ni
oszcz�dzali si�y na brutaln� gr�
"lacrosse". Kiedy oni wyszli na
boisko, rozleg�y si� krzyki,
ur�gania i j�ki. W pewnej chwili
Pocahontas zobaczy�a Tatacoope'a
pocieraj�cego na g�owie guz
wielko�ci g�siego jaja.
Lacrosse - gra podobna do
hokeja na trawie; zamiast kij�w
u�ywane s� rakiety w kszta�cie
laski z siatk� na zgi�ciu; w
grze bior� udzia� dwie dru�yny
dziesi�cioosobowe.
W miar� jak wilgotne
popo�udnie stawa�o si� coraz
gor�tsze, Pocahontas zacz�a si�
poci� w swej sukni z jeleniej
sk�ry. Skin�a na Nanoon i
Kewelah. We trzy wydosta�y si� z
zat�oczonej ��ki. Bieg�y przez
le�ny ch��d, a� dotar�y do
miejsca, gdzie Pocahontas zdj�a
sw�j kr�lewski str�j, zostaj�c
tylko w fartuszku, kt�ry mia�a
pod spodem. Starannie powiesi�a
sukienk� i czapeczk� na ga��zi
drzewa.
- Ju� nied�ugo b�d� doros�a -
powiedzia�a do Nanoon. - Na dzi�
wystarczy tego kr�lewskiego
ubrania.
Wtedy dziewczynki zacz�y
szale�, ganiaj�c jak rozbiegane
sarny. Skaka�y po zboczach
wzg�rz i przebiega�y przez
odnogi rzeczne, chlapi�c na
wszystkie strony i strasz�c
stworzenia przyzwyczajone do
cienistej ciszy.
Zacz�y si� bawi� w gr� zwan�
"schowaj si� przed my�liwym".
Pocahontas by�a sarn�. Kiedy
"my�liwi" mieli zas�oni�te oczy,
zacz�a si� cichutko oddala�.
Skrada�a si� dalej i dalej w
las, unosz�c si� na paluszkach,
dok�adnie tak, jak j� nauczy�
Parahunt.
Wysz�a z lasu na szczyt
trawiastego wzg�rza. Usiad�a i
przez d�u�sz� chwil�
nas�uchiwa�a. Nie by�o s�ycha�
�adnego g�osu ze strony
przyjaci�ek. Nie nad��y�y za
ni�. Wygra�a gr�!
Trwa�a na zboczu zielonego
wzg�rza w swym cichym
oczekiwaniu. Nagle, nie mog�c
ju� d�u�ej wytrzyma� wyzwania
tego idealnego do zabawy
wzg�rza, rzuci�a si� w d�,
przewracaj�c si� i kozio�kuj�c
a� na sam d�. Tam podskoczy�a i
zacz�a �wiczy� ulubion� figur�
akrobatyczn� - cztery gwiazdy z
rz�du.
Zatrzyma�a si�, by och�on��.
Szcz�cie jednak tak j�
przepe�nia�o, �e nie mog�a usta�
w miejscu. Trwa�o przecie�
��wi�to Jag�d, a ona uciek�a
"my�liwym", i by�a ksi�niczk�
Pocahontas! Rzuci�a si� do
robienia nast�pnych gwiazd.
Trzasn�a ga��� i ksi�niczka
wzdrygn�a si�.
To, co zobaczy�a, by�o
straszne i dreszcz przebieg� jej
po ciele.
Na szczycie wzg�rza sta�o nie
dzikie zwierz� i nawet nie wr�g
Irokez, lecz wysoki i bardzo
blady m�czyzna. Podmuchy wiatru
rozwiewa�y jego ��te w�osy.
Twarz mia� pokryt� w�osami jak
futrem. Nosi� wi�cej ubra� ni�
bracia za�o�yliby w zimie. A
jego oczy by�y koloru nieba!
Spogl�da� w d� na Pocahontas.
Ona zamar�a z przera�enia,
niezdolna poruszy� si� ani nawet
oddycha�.
To musia� by� jeden z tych
bia�ych �o�nierzy! Czy zabije
j�!? Czy zje? Kt� mo�e zgadn��
co my�li taki cudzoziemiec?
Nagle twarz m�czyzny
rozja�ni�a si� w szerokim
u�miechu. B��kitne oczy
zamigota�y i roze�mia� si� w
g�os.
Dlaczego si� �mia�? To
przypomina�o prawdopodobn�
reakcj� ojca lub braci, gdyby
przygl�dali si� jej gwiazdom.
Wtedy nieznajomy zrobi� co�
nie do pomy�lenia. Po�o�y� si�
na boku w trawie i przeturla�
wzd�u� zbocza jak dziecko,
dok�adnie tak, jak przed chwil�
zrobi�a ona. Musia� j� widzie�!
Zatrzyma� si� tylko kilka
krok�w przed ni�. Wsta�,
otrzepa� ubranie r�kami i znowu
si� do niej u�miechn��.
Pocahontas zorientowa�a si�,
i� w odpowiedzi u�miecha si� do
bia�ego cz�owieka.
Nagle zda�a sobie spraw�, �e
trz�s� si� jej nogi. Ksi�niczka
zebra�a my�li. Musi i��. Zmusi�a
si�, by si� odwr�ci� i pobiec w
kierunku miejsca, gdzie
pozostawi�a przyjaci�ki.
Na skraju lasu odwr�ci�a si�.
Brodaty m�czyzna wci�� jeszcze
si� u�miecha�. Pocahontas
podnios�a r�ce w prostym ge�cie
j�zyka znak�w: "Jestem
przyjacielem." Czy blady
nieznajomy zrozumie?
Jej stopy wybija�y r�wny rytm
w drodze powrotnej do
przyjaci�ek i sukienki, z
powrotem do bezpiecze�stwa swego
ludu.
Kiedy bieg�a, postanowi�a
nikomu nie m�wi� o tym, co
widzia�a. Ojciec m�g�by
rozgniewa� si� jeszcze bardziej
ni� wtedy, gdy ukry�a si� w
cz�nie. Nie, nie powie nikomu.
To b�dzie jej tajemnica. Mog�o
j� spotka� wielkie
niebezpiecze�stwo ze strony
wroga. Zamiast tego odnalaz�a
dar �miechu.
Kim by� ten nieznajomy, ten
��tow�osy? Musia� by� odwa�ny,
skoro zostawi� swych �o�nierzy i
przew�drowa� przez las.
Czy jeszcze go kiedy� zobaczy?
Rozdzia� 4
Zimowe ogniska
4. Zimowe ogniska
�nieg topnia� szerokim pasem
wok� rosn�cego ogniska.
Pocahontas dorzuci�a ga��zi do
strzelaj�cych p�omieni, a potem
cofn�a si� od gor�ca.
Wci�� trzyma�a kij. Wskazywa�a
nim. - Dok�adnie tam, Nanoon -
powiedzia�a do przyjaci�ki. -
W�� tam kilka.
Nanoon si�gn�a za siebie do
stosu zimnych, poczernia�ych
kamieni. Zebra�a trzy w zagi�cie
lewej r�ki i post�pi�a w
kierunku ognia. Z zamachem od
do�u wycelowa�a w punkt
wskazywany przez Pocahontas.
Jeden za drugim kamienie
l�dowa�y z �oskotem w
szalej�cych czerwonych j�zykach.
Pocahontas podnios�a wzrok.
Dzisiaj dym unosz�cy si� ponad
g�owami by� tego samego koloru,
co zadrzewione szczyty g�r,
kt�re widzia�a doko�a. W�a�nie
wczoraj jej lud przyby� do
zimowego obozu �owieckiego tu, w
G�rach B��kitnej Mg�y (g�ry
Alegheny). Nadci�gn�li te�
Algonkinowie z innych wiosek.
Tylko starcy i matki z
niemowl�tami pozostali w domach.
Jutro, przed wschodem s�o�ca
ponad setka m�czyzn z tych
wiosek wyjdzie razem na pierwszy
dzie� polowania. Ka�dy ma dzi�
do wykonania jak�� prac�,
zwi�zan� z przygotowaniem
my�liwych.
- Wi�cej kamieni, Nanoon.
Tutaj. - Pocahontas zn�w
pokazywa�a kijem. Nanoon by�a o
dwa lata m�odsza od Pocahontas i
ta uczy�a j� nadzorowania ognia
grzej�cego kamienie do k�pieli
parowej. Zaledwie o dwadzie�cia
krok�w od ogniska sta�a �a�nia
pokryta kor�. Na pod�og� tej
du�ej chaty wrzuca�o si�
rozgrzane w ogniu kamienie i
polewa�o wod�. Kilku m�czyzn
siedzia�o w tej gor�cej parze,
nast�pnie wybiegali z �a�ni i
wskakiwali w zasp� �nie�n� albo
rzeczk� przep�ywaj�c� przez ob�z
�owiecki. Potem moczyli si� w
wodzie z paprociami, aby ich
cia�a nabra�y przed polowaniem
le�nego zapachu.
Pocahontas uzna�a, �e ogie�
jest wystarczaj�co du�y i
gor�cy, i grzeje si� w nim ju�
mn�stwo kamieni. Cofn�a si� od
ogniska w kierunku �a�ni, a
Nanoon posz�a nazbiera� wi�cej
ga��zi.
Z wn�trza �a�ni Pocahontas
s�ysza�a gruby g�os, kt�rego nie
rozpoznawa�a. To musia� by�
bojownik z innej wioski.
Dziewczynka wstrzyma�a oddech,
gdy us�ysza�a, o czym m�wi�.
Podesz�a bli�ej.
- Blade twarze mia�y ci�kie
lato, a teraz maj� jeszcze
gorsz� zim�. S� chorzy i g�odni.
M�wili nam, �e chc� wymienia�
si� na kukurydz�.
Nast�pny g�os, jaki us�ysza�a,
nale�a� do Tatacoope'a: - Mo�e
teraz nadesz�a pora, by jeszcze
raz ich zaatakowa�, gdy tylko
sko�czymy polowanie. Mo�e tym
razem powinno p�j�� wielu z nas,
nie tylko wy, wojownicy z
Paspeg.
- Nie - odpar� pierwszy g�os.
- Wci�� nosz� "grzmi�ce kije" i
u�yj� ich zn�w jak ju� to
zrobili zabijaj�c niekt�rych z
nas. Maj� te� ogromne "grzmi�ce
kije", kt�re strzeg� ich wioski.
S� ju� jednak s�abi jak dzieci.
Od pocz�tku okazali si�
nierozs�dni i g�upi, buduj�c
swoj� osad� na nizinie. Zniszczy
ich gor�czka bagienna i sztormy
oceanu. My nie musimy walczy�.
Mo�emy poczeka�.
M�czy�ni zamilkli. Mr�z
przeszy� Pocahontas. Powr�ci�a
do ognia. Zastanawia�a si� czy
��tow�osy jeszcze �yje, po tylu
ksi�ycach, jakie min�y od
czasu, gdy zobaczy�a go
turlaj�cego si� po wzg�rzu.
Kiedy tego wieczoru zapad�y
ciemno�ci, Pocahontas i Nanoon
siedzia�y w pobli�u innego
ogniska, kt�re trzaska�o w
�rodku "d�ugiego domu" obozu
�owieckiego. Dziewczynki by�y
razem zawini�te w sk�r�
nied�wiedzia. Pomieszczenie by�o
wype�nione lud�mi, a powietrze
zamglone od dymu ogniska i kilku
fajek, kt�re palili wojownicy.
Dwaj Indianie za paleniskiem
zacz�li ju� wybija� miarowy
dudni�cy rytm. Za nimi na
stercie futer siedzia� Powhatan,
otoczony wi�kszo�ci� swych �on.
Halewy z nim nie by�o.
Pocahontas zobaczy�a matk�
stoj�c� w pobli�u wej�cia, w
odleg�ym ko�cu domu. W
przy�mionym �wietle Pocahontas
nie mog�a dostrzec wyrazu jej
twarzy.
W�a�nie wtedy wszed� Quiyow.
�ci�ni�ty t�um usuwa� mu si� z
drogi w miar� jak kroczy� przez
izb�. Zaj�� swe miejsce obok
wodza i patrzy� przed siebie
jakby w transie. Pocahontas
zastanawia�a si�, czy tego
wieczoru zamierza� zaprezentowa�
jak�� czarn� magi�. Z
zadowoleniem odwr�ci�a si� od
niego, by spojrze� na starego
Macomb�, kt�ry w�a�nie usadowi�
si� przed ogniem, by rozpocz��
noc opowie�ci. By� ulubionym
gaw�dziarzem jej szczepu.
B�bny wci�� wali�y, kiedy
Macomba zacz�� �piewnie m�wi�.
Do wybijania rytmu do��czy�o
kilka grzechotek.
Macomba zacz�� od wychwalania
pot�nego wodza Powhatana.
Opowiada� o bitwach, w kt�rych
kr�l wi�d� swych wojownik�w do
zwyci�stwa.
To on zjednoczy� Algonkin�w
swymi pot�nymi rz�dami.
Zdobywa� wiosk� za wiosk�.
Pie�� d�ugo si� ci�gn�a,
wymieniaj�c ka�de plemi� i
wiosk�, kt�re pokona� Powhatan.
Pocahontas dobrze zna�a t�
histori�, ale zawsze na nowo si�
ni� cieszy�a. Pochyla�a si� do
przodu i nadstawia�a uszu, by
us�ysze� ka�de s�owo. Kiedy
sko�czy�a si� Pie�� Podboju,
zgromadzeni przyj�li j� szmerem
aprobaty, a w�dz Powhatan
patrzy� dumnie.
Nast�pna opowie�� Macomby by�a
Histori� Ziemi. Przedstawia�
czasy, kiedy g�ry zion�y ogniem
i dymem. M�wi� o tym, jak kiedy�
ludzie polowali na stworzenia
znacznie wi�ksze, bardziej
dzikie i niebezpieczne ni�
teraz. �piewa� o Dalekiej Ziemi,
do kt�rej zaw�drowali ludzie.
Opowiada� o Wielkim Potopie,
kt�ry zala� ludzi i zwierz�ta, i
na zawsze wyznaczy� granice
l�d�w i m�rz.
Pocahontas mocniej si� otuli�a
sk�r� nied�wiedzi�. Czu�a si�
jakby cz�ci� staro�ytnego
�wiata. Zapragn�a wybra� si�
tam dzisiaj w podr� w swoich
snach.
Potem Macomba opowiedzia�
najbardziej przez wszystkich
lubian� histori�, kt�ra
roz�mieszy�a Pocahontas i
Nanoon. By�a o g�upiej
wiewi�rce, kt�ra ci�ko
pracowa�a, by zebra� zapasy
orzech�w, a potem zapomnia�a,
gdzie je ukry�a. Tego typu
przypowiastki mog�y si� ci�gn��
w niesko�czono�� i na to mia�a
nadziej� Pocahontas. Jednak
�piew przygas� zbyt szybko.
Powsta� Quiyow i stan�� przed
ogniskiem. Macomba usun�� si�.
Pocahontas pomy�la�a, �e
szaman wygl�da starzej ni�
staro. Jego pomarszczona twarz
nie przypomina�a staro�ytnego
�wiata jak twarz Macomby.
Staro�� Quiyowa by�a mroczna i
przera�aj�ca.
Blask ogniska sta� si� teraz
przy�miony. B�bny wybija�y
wolniejsze tempo.
Quiyow zamkn�� oczy.
Przechyli� g�ow� do ty�u i
otworzy� usta. Wydoby�o si� z
nich wysokie zawodzenie, rani�ce
uszy Pocahontas.
W przeciwie�stwie do Macomby,
kt�ry siedzia� nieruchomo, kiedy
�piewa�, Quiyow ko�ysa� si� z
boku na bok. Ponad g�ow�
potrz�sa� wydr��on� maczug� z
grzechocz�cymi kamykami w
�rodku.
Quiyow przypomnia� wszystkim,
�e �wiat stworzy� Ahone,
B�g_Stw�rca, kt�ry jest dobry.
Jednak teraz �wiatem rz�dzi�
Okewas, B�g Wojny, znany ze
swego okrucie�stwa i gniewu.
Ka�dy musi zadowala� Okewasa i
dogadza� mu, �piewa� szaman. B�g
Wojny jest pot�ny. Trzeba by�
mu we wszystkim pos�usznym.
Nale�y pieczo�owicie dba� o
oddawanie mu czci. Za nim
powinno si� pod��a� w bitwie.
B�g Wojny musi dostawa� ofiary,
kt�rych ��da.
Pocahontas zauwa�y�a, �e
Nanoon trz�sie si� pod sk�r�
nied�wiedzi�. Ona sama te� nie
potrafi�a powstrzyma� dreszczu
grozy.
Spojrza�a na zgromadzonych
ludzi. Halewa w�a�nie
wychodzi�a.
Kiedy Quiyow sko�czy�,
Pocahontas wysun�a si� spod
sk�ry i zacz�a i�� przez
zat�oczone pomieszczenie. Gdy
przest�powa�a pr�g, us�ysza�a
jak Macomba zaczyna Pie��
Pami�ci na cze�� bojownik�w,
kt�rzy zgin�li w walce przeciw
Irokezom i - pot�nemu Huronowi.
Na zewn�trz Pocahontas
zobaczy�a matk� na pokrytej
�niegiem pochy�o�ci powy�ej
"d�ugiego domu". Podesz�a
bli�ej. Halewa patrzy�a w
gwiazdy i Pocahontas dojrza�a w
jej oczach �zy. Otoczy�a matk�
ramieniem. Wiedzia�a, �e Halewa
my�li o swych synach, kt�rzy
zostali zabici w bitwie. W
milczeniu s�ucha�y Pie�ni
Pami�ci docieraj�cej z "d�ugiego
domu".
W ko�cu matka przem�wi�a. -
Nasz B�g Wojny nie jest bogiem,
kt�ry troszczy si� o serca
kobiet - wyszepta�a. - Oddawana
mu cze�� jest bolesna i pusta.
Pocahontas od razu pomy�la�a o
Lominasie i ofiarach, kt�rych
��da� Okewas w Tajemnym Kulcie.
Halewa te� musia�a o nich
my�le�. Jednak z pewno�ci� nigdy
nie odwa�y si� o tym powiedzie�.
Pocahontas przytuli�a si� do
matki. Przez d�ug� chwil� razem
patrzy�y na gwiazdy.
Potem posz�y po skrzypi�cym
�niegu do chaty, w kt�rej mia�y
spa�. - Nie �nij o Tajemnym
Kulcie - powiedzia�a Halewa. -
�nij o opowie�ciach starego
Macomby.
- Dobrze, mamo - obieca�a
Pocahontas.
Rozdzia� 5
Wi�zie�
5. Wi�zie�
Wczesnym rankiem pierwszego
dnia po powrocie z obozu
�owieckiego Pocahontas wraca�a z
kilkoma pstr�gami z wiklinowych
pu�apek. Na szlaku do Comoco
le�a�o d�ugie bia�e pi�ro. od
razu przystan�a, by je
podnie��. Bia�e Pi�ro by�o jej
tajemnym imieniem, imieniem
duchowym. Zanios�a do
Boga_Stw�rcy podzi�kowania za
ten dar i zastanawia�a si�,
jakiemu szczeg�lnemu celowi mo�e
on pos�u�y�.
Kiedy zbli�y�a si� do wioski,
spostrzeg�a ciasny kr�g dzieci
zgromadzonych wok�
ceremonialnego masztu na
centralnym placu wioski.
Niekt�re z nich skaka�y.
pospieszy�a, by zobaczy�, co
wzbudzi�o takie zainteresowanie.
Kiedy podesz�a, ogarn�� j�
niepok�j i l�k. W �rodku
siedzia� Quiyow, skupiaj�c na
sobie uwag� wszystkich.
Przetyka� �ywego w�a przez
otw�r w p�atku lewego ucha. Jego
cia�o przyszpili� orlimi ko��mi
po obu stronach ucha, by
utrzyma� na miejscu wij�ce si�
stworzenie.
Si�gn�� do torby i wyci�gn��
drugiego w�a. Tego przewl�k�
przez prawe ucho.
Pocahontas wiedzia�a, �e te
kolczyki z w�y mog� oznacza�
tylko jedno: szaman przyzywa�
najpot�niejsze magiczne moce.
Bez w�tpienia przygotowywa� si�,
by rzuci� komu� wyzwanie.
Dziewczynka powiedzia�a sobie,
�e nie powinna si� odwraca� od
tego, co robi Quiyow.
Ostatecznie kiedy� sama zostanie
szamank�. Modli�a si� do
Boga_Stw�rcy, by uczyni� j�
bardziej wyczulon� i otwa