2515

Szczegóły
Tytuł 2515
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2515 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2515 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2515 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mari Hanes Pocahontas Prawdziwa ksi�niczka Warszawa 1997 1 1 72 0 0 108 1 ff 1 32 1 Prze�o�y�a: Maria Czerwi�ska Oficyna Wydawnicza "Vocatio" Warszawa 1996 r. Wst�p Przed czterema wiekami w krainie zwanej Chesapeake (co oznacza miejsce pe�ne skorupiak�w) �y�o odwa�ne dziecko, kt�re poznali�my jako Pocahontas. Urodzi�a si� w plemieniu Indian ameryka�skich Algonkin�w. W czasach jej dzieci�stwa z Anglii zacz�li nap�ywa� ludzie pragn�cy si� osiedli� w Chesapeake, ziemi nazywanej przez nich Wirgini�. Ich przybycie na zawsze zmieni�o �ycie Pocahontas i ca�y �wiat Algonkin�w. Dzi�ki szczeg�owym listom i dziennikom pisanym przez Anglik�w wiemy zadziwiaj�co du�o o tej dziewczynce. W ksi��ce tej stara�am si� pozosta� wierna historii. Zmy�lone cz�ci opowie�ci zosta�y wplecione w fakty w taki spos�b, by stworzy� mo�liwie prawdziwy obraz tego, jak mog�a �y� i zachowywa� si� ksi�niczka Algonkin�w na pocz�tku siedemnastego wieku. Z pewno�ci� jednak nie u�wiadamiamy sobie, �e autentyczna historia kryje w sobie jeszcze wi�cej przyg�d, �wiadczy o wi�kszej odwadze i ma daleko g��bsze znaczenie. Taka, jak� historia ukazuje j� naprawd�. Wiele napisano na temat przyg�d kr�tkiego �ycia Pocahontas, tak �e o jej podr�ach do Jamestown oraz do Anglii. Ta ksi��ka jednak m�wi o najwspanialszej ze wszystkich w�dr�wek - podr�y jej ducha. Rozdzia� 1 Pasa�er na gap� 1. Pasa�er na gap� Ju� nadchodz�! Chocia� mieli na nogach mokasyny i st�pali brzegiem rzeki lekko i cicho jak �anie, Pocahontas s�ysza�a ich rytmiczne kroki. Ukry�a si� pod derk� z nied�wiedziej sk�ry na dnie cz�na z kory brzozowej, nale��cego do braci. Podci�gn�a nogi jeszcze mocniej i zwin�a si� w najmniejsz� jak mog�a, kulk�. "Nie mog� mnie tu znale�� - my�la�a. - Musz� wyruszy� z nimi w t� podr�." Podchodzili coraz bli�ej. Nie s�ysza�a, by pad�o cho� jedno s�owo. Wiedzia�a, �e s�owa nie by�y potrzebne. Pomi�dzy tymi dwoma - Parahuntem, jej starszym bratem i bratem przyrodnim Tatacoopem, Zapalczywym - istnia�o pe�ne zrozumienie. S�ysza�a odg�osy umieszczania w cz�nie, tu� obok niej ostatnich rzeczy - �uku, strza� i w��czni, jak si� domy�la�a. Bracia zawsze trzymali je w zasi�gu r�ki. Poczu�a, �e jej kryj�wka zaczyna si� ze�lizgiwa�, us�ysza�a chrz�st piasku poni�ej swojego ucha - bracia spychali ��dk� na rzek�. Wstrzyma�a oddech. Cz�no przechyli�o si� do przodu, gdy Parahunt zaj�� swe zwyk�e miejsce. Nast�pny ko�ysz�cy ruch. To Tatacoope siada� z ty�u, tu� przy jej kryj�wce. Cisz� poranka przerwa� mocny g�os Parahunta. By�a to modlitwa, kt�r� zawsze wypowiada� przy pierwszym uderzeniu wios�a, zwracaj�c twarz w kierunku s�o�ca. - Dzi�ki ci Bo�e_Stw�rco - m�wi� �piewnie - za dar drzewa na to cz�no, kt�rym mo�emy p�yn�� po Twoim darze Wielkiej Rzeki. Bracia wios�owali rytmicznie. W uszach Pocahontas pluskanie wody o ��dk� brzmia�o radosn� melodi�. Poprzez kor� brzozy wciska� si� orze�wiaj�cy ch��d wody. W Pocahontas, jak rozkoszne, musuj�ce p�cherzyki, wzbiera�a rado�� - musia�a zacisn�� usta, by nie zacz�� chichota�. Jej plan si� uda�! P�yn�a z nimi. Ale dok�d? O tym Pocahontas nie mia�a poj�cia. Wiedzia�a, �e nie wybierali si� wraz z innymi wojownikami na polowanie na pot�nego wieloryba. To nie by�a odpowiednia pora roku. Poza tym, mimo ca�ej swej odwagi, nie mia�a pewno�ci czy chcia�aby p�yn�� po wodach morza, zwanego przez jej r�d Chesapeake, albo jeszcze dalej, na falach Wielkiego Szarego Oceanu (Ocean Atlantycki). Na czas d�ugich wypraw na wieloryby, m�czy�ni z jej wioski pozostawiali swe dumne cz�na brzozowe. Wyruszali w wi�kszych �odziach, wydr��onych w ogromnych pniach drzew, takich kt�re mog�y unie�� wiele wsp�lnie wios�uj�cych, silnych ramion. W ci�gu swego kr�tkiego dziewi�cioletniego �ycia Pocahontas s�ysza�a wiele opowie�ci o polowaniach na wieloryby. Kiedy� podczas takiej wyprawy jej starszy brat dosta� si� pod straszliwe uderzenie wielorybiego ogona i ju� nie wr�ci� do domu. Pocahontas wiedzia�a te�, �e Parahunt i Tatacoope nie pod��ali na wojn� plemienn�. Wyprawy wojenne zdarza�y si� cz�ciej ni� polowania na wieloryby, poniewa� jej ojciec by� pot�nym kr�lem Algonkin�w i sam siebie nazwa� Powhatan - Niezwyci�ony. Zwyci�y� trzydzie�ci plemion i rz�dzi� teraz ponad dwustoma wioskami, wi�c jego lud zazna� niema�o walki. Od wielu jednak ksi�yc�w w wiosce nie odbywa�y si� ta�ce wojenne. Nie widzia�a te� nigdzie barw wojennych w czasie przygotowa� braci do podr�y. Nie ulega�o te� w�tpliwo�ci, i� tylko oni dwaj zostali wybrani na wypraw�. Podgl�da�a ich z daleka na tajnej naradzie z ojcem. Twarze mieli powa�ne i m�wili szeptem. Obserwowa�a r�wnie�, jak pokrywali czubek w��czni b�yszcz�cym metalem, nabytym za wysok� cen� od nieznanego handlarza z dalekiej p�nocy. C� to wszystko mog�o oznacza�? - Ojcze, czy mog� pojecha� z bra�mi? - zapyta�a. Powhatan uni�s� brwi i kategorycznie potrz�sn�� g�ow� w ge�cie odmowy. Nie pad�o nawet s�owo wyja�nienia. To jednak tylko wzmog�o jej pragnienie, by wzi�� udzia� w tej wyprawie. Wkr�tce �agodne ko�ysanie ��dki u�pi�o j�. Pod ci�k� sk�r� nied�wiedzia by�o jej przytulnie jak ma�ej wiewi�rce w swym gnie�dzie w dziupli. �ni�a o pi�knie Wielkiej Rzeki, gdy prowadzi�a po niej swe cz�no. P�yn�a poprzez cienisty zielony las a� do Chesapeake. Z Wielkiego Szarego Oceanu przyp�yn�� wieloryb, by si� z ni� spotka� i porozmawia�. By� oczywi�cie przyjacielski. Zpewno�ci� ne uderzy�by jej ogonem. Nagle wszystko zacz�o si� trz���. Tu� obok g�owy s�ysza�a stukot i skrzypienie. Z okrzykiem przera�enia usiad�a i odrzuci�a sk�r� nied�wiedzia.Woda rozpryskiwa�a jej si� na twarzy. �wiat by� bia�y, mokry i wiruj�cy. Cz�no w�a�nie pokona�o obszar progw skalnych. Natychmiast opu�ci� j� strach spowodowany tak gwa�townym przebudzeniem si�, ale zadr�a�a na my�l o reakcji braci na jej widok.��dka szybko ze�lizgn�a si� na spokojniejsz� wod�, podczas gdy na twarzach Parahunta i Tatacoope'a wzbiera�a burza. Wci�gn�li wios�a, by da� si� unie�� w kierunku wolniejszego pr�du i patrzyli spode �ba na pasa�era na gap�. - Pocahontas! - zagrzmia� Tatacoope. Z�apa� j� za ucho i poci�gn��, a� krzykn�a. - Ty ma�a oszustko! Jeste� tak samo szybka, przebieg�a i psotna jak ta ma�a wydra, kt�r� trzymasz! Chyba po powrocie do domu zabij� j� za podsuwanie ci takich pomys��w! - poci�gn�� j� jeszcze mocniej za ucho. - Nie! - wrzasn�a, my�l�c bardziej o swym ukochanym zwierz�tku ni� o b�lu. - Przesta�! - rozkaza� Parahunt. Tatacoope rozlu�ni� chwyt. Ale p�omie� hamowanego gniewu, jaki ujrza�a w oczach Parahunta, by� znacznie gorszy o bolesnego ci�gni�cia jej za ucho przez Tatacoope'a. - Wiesz, �e ojciec zabroni� ci jecha� z nami! - Parahunt ciska� s�owami w siostr�. Szarpni�ciem chwyci� wios�o. - Tak, ale ja jestem bardzo odwa�na! - powiedzia�a. Chocia� coraz wi�cej �ez pojawia�o si� w jej oczach. - Wiem - odpar�. - Nie idziecie na wojn� - stwierdzi�a Pocahontas. - Widz� to. - Nie - przyzna�. - I to nie jest sezon polowania na pot�nego wieloryba. - Nie. - Czy wybieracie si� na zwiady do naszych wrog�w, Irokez�w? - Nie. - Wi�c dlaczego nie mog� i�� z wami? - b�aga�a. Podnios�a sw�j ma�y koszyk na prowiant wype�niony kukurydz� i suszonymi jagodami. - Popatrz! Wzi�am w�asne jedzenie. Nie b�d� wam ci�arem. Usta Parahunta prawie zaokr�gli�y si� w u�miechu, ale widzia�a, �e postanowi� by� surowy. - Nie chodzi o jedzenie, moja ma�a siostrzyczko - powiedzia� po prostu. - Udajemy si� w podr�, kt�ra jest zadaniem dla m�czyzn, a nie dzieci�c� zabaw�. Nie potrafisz zrozumie� tej wyprawy ani jej celu. - Mo�emy j� tu wysadzi� - zaproponowa� Tatacoope. Ton jego g�osu by� okrutny. Parahunt zastanowi� si� przez chwil�. - Nie, to za daleko, �eby sz�a sama w tych niebezpiecznych czasach. - Nie m�wi�c nic wi�cej obr�ci� cz�no i zacz�� mozolnie wios�owa� w g�r� rzeki. Wracali do Comoco, wioski wodza Powhatana. Patrz�c na silne ramiona braci walcz�cych z pr�dem, Pocahontas westchn�a z rozczarowaniem. "To niesprawiedliwe" - my�la�a. Dlaczego nie mog�a wzi�� udzia�u w tej podr�y? Przecie� sama pomaga�a budowa� to cz�no. Dba�a o nie tak samo jak oni. To ona sili�a si�, by wygi�� te wewn�trzne wr�gi ��dki, gotuj�c ga��zie w gliniance wype�nionej wod� i gor�cymi kamieniami, kt�re sama przynios�a. Parahunt pozwoli� jej nawet przyszy� niekt�re starannie dobrane kawa�ki kory cienkimi plastrami z brz�z. Za pomoc� ko�cianej ig�y jej w�asne palce przeci�ga�y cienkie sznurki, zrobione z korzeni i kory wi�zu, aby przyszy� plastry kory brzozowej. To jej d�onie wciera�y �ywic� sosnow� w celu uszczelnienia szw�w. Pami�ta�a u�miech na twarzy Parahunta: - Moja ma�a siostrzyczka pracuje tak ci�ko, �e cz�� cz�na nale�y do niej. Zgodzi�a si� z nim, oczywi�cie. Przejrzysta rzeka ucieka�a pod ��dk�, kiedy p�yn�li z powrotem do domu. Pocahontas dostrzeg�a ciep�e promienie s�o�ca przenikaj�ce wod� a� do �awicy pstr�g�w. Po obu stronach rzeki las t�tni� �yciem. Bezszelestnie �lizgaj�ce si� cz�no nie przeszkodzi�o bobrowi ani norce. Dziewczynka zobaczy�a te� czerwonog�owe kaczki i niebieskie czaple, i g�si krzycz�ce ponad ich g�owami w swej drodze na p�noc. W tym spokojnym zachwyceniu prawie zapomnia�a o tym, �e wraca do wioski, do swoich dziewcz�cych obowi�zk�w i do ojca. - Ojciec na pewno zrozumie, dlaczego ukry�am si� w �odzi - m�wi�a do siebie, wdzi�czna, �e w tej zakazanej podr�y mog�a przynajmniej dotrze� tak daleko. Ojciec by� bardzo m�dry, bo prze�y� ju� prawie siedemdziesi�t lat. Tak, zrozumie. - Czy rzeczywi�cie? - zacz�a si� martwi�. Zbyt szybko znajomy d�wi�k zapowiedzia� blisko�� domu. By� to odg�os wodospadu na strumieniu wpadaj�cym do rzeki tu� powy�ej Comoco. Kiedy pokonali zakr�t, mog�a ju� dojrze� wysokie ogrodzenie z pni, jakie Powhatan wybudowa� wok� pi��dziesi�ciu wigwam�w wioski. Widok ten obudzi� w niej dziwn� obaw� - uczucie, jakiego nigdy dot�d w niej nie wywo�ywa�. Psy na nabrze�u szczeka�y alarmuj�co. Wtedy ich zobaczy�a. Powhatan wyszed� na zewn�trz palisady, a obok niego sta� Quiyow, szaman plemienia. Jego twarz by�a pomalowana na czarno i mia� na sobie p�aszcz ze sk�r �asic i w�y. Dzia�o si� co� nader wa�nego, bo inaczej nie by�oby go tu. Mieszka� poza wsi� i Pocahontas nie widzia�a go od ostatniej ceremonii Tajemnego Kultu. Poczu�a jak �o��dek �ciska si� jej ze strachu. By�o tak zawsze, ilekro� go widzia�a, chocia� nigdy nie przem�wi� do niej cho�by s�owem. Poza nimi dwoma na zewn�trz ogrodzenia nie by�o nikogo. Bracia wyci�gn�li cz�no na pla��. Kiedy pomagali jej wysi���, czu�a, jak dr�� jej kolana. Ze wzrokiem utkwionym w ziemi� powoli podesz�a do ojca. Ramiona jej opad�y. - C�rko, sp�jrz na mnie - rozkaza� jej ojciec, gdy zatrzyma�a si� przed nim. Jego g�os brzmia� jak pomruk kuguara."* Kuguar - inaczej puma, ameryka�ski drapie�nik z rodziny kot�w, do 27m d�ugo�ci. Pos�ucha�a. Zobaczy�a jak g�ruje nad ni�. Jej serce wype�ni�y po brzegi strach i szacunek dla pot�nego wodza Powhatana. M�wi� powoli. - Matka nazwa�a ci� Matoaka, Ma�a Figlarna. To ja da�em ci imi� Pocahontas, Ulubiona C�rka. Pocahontas skin�a tylko nieznacznie g�ow�, nie u�miechaj�c si�. Dzisiaj w oczach ojca brakowa�o przychylno�ci, a g�os pozbawiony by� jakiejkolwiek �yczliwo�ci. - Kocham ci� za twoje pi�kno - ci�gn��. - Przepadam za tob� z powodu twojej odwagi i ducha. Ale ju� nigdy wi�cej tw�j duch i wola nie mog� sprzeciwi� si� moim. Prze�kn�a �lin� i zacz�a cicho: - Ale, ojcze... - Cisza! - przerwa� jej rozkazuj�co. - Mam osiemdziesi�cioro siedmioro dzieci. �adne spo�r�d pozosta�ych nie o�mieli�oby si� zrobi� tego, co ty dzi� uczyni�a�! Czu�a jak ci���ca jej w �o��dku gula ro�nie niby pi��, unosi si� w kierunku gard�a i zaczyna j� dusi�. Jej oczy uciek�y od straszliwego spojrzenia ojca. Tymczasem piorunuj�cy wzrok Quiyowa by� jeszcze bardziej przera�aj�cy. Zn�w pochyli�a g�ow�, wpatruj�c si� w obute w mokasyny stopy braci, kt�rzy stali cicho po obu jej stronach. - Musisz pami�ta�, kim jeste� - m�wi� dalej ojciec. - Jeste� ksi�niczk� Pocahontas. Pewnego dnia zostaniesz szamank� i b�dziesz rz�dzi� sw� w�asn� wiosk�. Dzi� jednak post�pi�a� g�upio. Zmartwi�a� i przestraszy�a� sw� matk� Halew�, bo ona od razu domy�li�a si� co zrobi�a� i dok�d si� uda�a�. Zapad�a decyzja o twojej karze: nie dostaniesz �adnego po�ywienia, dop�ki bracia nie wr�c� z podr�y - og�osi� Powhatan. - B�dziesz wykonywa� tylko zadania przeznaczone dla najmniejszych dziewczynek, poniewa� zachowa�a� si� jak ma�e dziecko. Pocahontas poczu�a na policzkach pal�cy rumieniec wstydu. - Ponadto cz�ci� kary b�dzie r�wnie� to - ci�gn�� ojciec. Podnios�a wzrok. - Nikt nie mo�e do ciebie si� odezwa� - ani tobie nie wolno m�wi� do nikogo, dop�ki nie wr�c� bracia. Jej umys� ta�czy� w oszo�omieniu, �alu i wyrzutach sumienia. Zauwa�y�a jak Powhatan skin�� na Parahunta i Tatacoope'a. Po�piesznie odeszli. Gdzie� z ty�u, po raz drugi tego ranka, s�ysza�a, cho� nie widzia�a, spuszczanie ich cz�na na rzek�. Powhatan i szaman odwr�cili si� gniewnie i dumnie weszli do wioski, zostawiaj�c j� sam�. Pocahontas zacz�a biec. Pobieg�a obok palisady w g��b lasu, a potem na trawiasty pag�rek wznosz�cy si� nad wodospadem. To by�o jej ulubione miejsce, gdzie mog�a my�le� i by� sama. Uda�o jej si� tu dotrze�, zanim upad�a na ziemi� i wybuchn�a szlochem. Nigdy przedtem nie do�wiadczy�a takiego gniewu i z�o�ci ze strony ojca. To by�o cierpkie i bardzo, bardzo gorzkie lekarstwo. Rozdzia� 2 Kara 2. Kara Kiedy Pocahontas obudzi�a si� o wschodzie s�o�ca, ju� burcza�o jej w brzuchu z g�odu. Wsta�a i za�o�y�a fartuszek z sarniej sk�ry. To by� jej codzienny str�j, podobnie jak wszystkich dzieci z plemienia. Popchn�a sk�r� zas�aniaj�c� wej�cie do wigwamu. Mama przygotowywa�a jej ulubione �niadanie: sma�onego pstr�ga i placki kukurydziane. Halewa spojrza�a znad otoczonego kamieniami paleniska, lecz jej wzrok nie spotka� oczu c�rki. Czuj�c si� jak odszczepieniec, Pocahontas przesz�a cicho obok ogniska i skierowa�a si� do swojego ulubionego zak�tka. Tam ukl�k�a nad �r�d�em, by spryska� twarz lodowat� wod�. Ze �rodka strumienia wyskoczy� b�yszcz�cy futrzany �epek. L�ni�ce, srebrzyste cia�o stworzonka zafalowa�o w jej kierunku, po czym wy�lizgn�o si� z wody i pospieszy�o do jej boku. W czu�ym ge�cie poznania szturchn�o zimnym noskiem w jej nog� i przewr�ci�o si� na grzbiet. Podrapa�a je po brzuszku. - Dzie� dobry, Ma�a Wydro - powiedzia�a dziewczynka, wdzi�czna, �e jest kto�, do kogo mo�e m�wi�. - Dzisiaj jeste� jedynym stworzeniem na �wiecie, kt�re nie jest w�ciek�e na Pocahontas. A z mojego powodu Tatacoope jest z�y nawet na ciebie. Grozi�, �e ci� zabije. M�wi, �e nauczy�am si� twoich dr�g. Mo�e rzeczywi�cie tak jest - tak bardzo ci� kocham! W tym w�a�nie miejscu w jeden z zimowych dni, dziewczynka znalaz�a swoje zwierz�tko. By�o male�k� sierotk�, zaledwie wielko�ci jej d�oni. - Pozw�l jej umrze� - powiedzia� Tatacoope. - Wydry nie da si� oswoi�. Pocahontas jednak cz�sto powraca�a do zwierz�tka z posiekan� ryb�, a nawet kawa�kami mi�sa sarniego i karmi�a je. Ju� po kilku tygodniach samo �ywi�o si� rakami �yj�cymi na piaszczystym dnie strumienia. Nigdy nie oddali�o si� od jej ulubionego miejsca. Ka�dego ranka tu si� z ni� spotyka�o. Ma�a Wydra wskoczy�a z powrotem do wody. Wkr�tce dziewczynka do��czy�a do niej, ale tylko na kr�tk� chwil�. Wiedzia�a, �e nadesz�a pora stawienia czo�a karze. - Odp�ywaj, przyjacielu - wo�a�a z brzegu, zbieraj�c si� do odej�cia. - Pami�taj, �e obydwoje musimy by� rozwa�ni! Po powrocie do wioski Pocahontas zbiera�a drewno na opa� z dziewczynkami, kt�re mia�y tylko po cztery, pi�� lat. przez ca�y ranek nie przestawa�a rozmy�la� o przygodach, jakie bez niej prze�ywali Parahunt i Tatacoope. Kiedy s�o�ce znajdowa�o si� najwy�ej nad horyzontem, przysz�a matka. Nios�a �pi�ce niemowl�, zawini�te w mi�kkie sk�rki kr�lika. Ch�opczyk mia� teraz cztery ksi�yce, lecz jeszcze go nie nazwano. Halewa bez s�owa odda�a dziecko w r�ce c�rki. Pocahontas wzi�a braciszka do namiotu. Delikatnie u�o�y�a go w ko�ysce obok przykrytej futrem maty matki. Dwie pozosta�e maty w wigwamie nale�a�y do Pocahontas i jej starszej siostry Kahnessy. Wezg�owie ko�yski ozdobiono wisz�cymi muszelkami morskimi. Przypomina�y one Pocahontas jej pierwsze zapami�tane obrazy z w�asnego niemowl�ctwa. Ona r�wnie� le�a�a w tej ko�ysce i te same muszelki by�y pierwszymi zabawkami, jakimi bawi�y si� jej ma�e r�czki. Jako noworodek by�a tak male�ka, �e ojciec obawia� si� bra� j� na r�ce. Ksi�niczka urodzi�a si� zbyt wcze�nie. Wszyscy my�leli, �e umrze. Kiedy prze�y�a i zacz�a rosn��, ojciec uzna� to za wielki znak - znak dziecka o wielkim duchu. Zacz�� j� kocha�. - Wiedzia�em ju� wtedy, �e jeste� wyj�tkowa pod wzgl�dem urody i ducha - m�wi� do niej cz�sto. Powiada�, �e wkr�tce zauwa�y�, i� uczy si� najszybciej ze wszystkich dzieci. Rzeczywi�cie dawno temu Pocahontas poj�a, �e ojciec i bracia wszystko wiedz� i rozumiej�, i ch�tnie uczy�a si� od nich. Wiele razy widzia�a Powhatana przygl�daj�cego si� z dum�, jak po mistrzowsku opanowuje lekcje dotycz�ce lasu, rzeki i przyp�yw�w morskich. Pami�ta�a szczeg�lnie jego aprobuj�cy u�miech, gdy przynosi�a mu �o��dzie, kt�re sama ususzy�a i zme��a, albo cukier zebrany z drzew klonu czy mleczny nap�j wyci�ni�ty z orzech�w. Zawsze potrafi�a szybciej ni� inni znale�� s�odkie ziemniaki czy dzikie karczochy. Przynosz�c kt�re� z nich Powhatanowi mog�a by� pewna, �e otoczy j� ramionami i z zadowoleniem wypowie jej imi�: - Pocahontas! Tak, by�a jego ulubion� c�rk�. Gdyby nie to, o ile sro�szym gniewem m�g�by zagrzmie� wczoraj, kiedy wr�ci�a w cz�nie! Pocahontas us�ysza�a, �e jej nie nazwany braciszek wierci si� i zaczyna p�aka�. Bior�c go na r�ce, by go poko�ysa�, obieca�a sobie w duchu, i� postara si� jak najszybciej znale�� karczoch dla ojca. Dopiero nast�pnego popo�udnia mog�a si� oderwa� od obowi�zk�w i zacz�� poszukiwania. Przez dwa dni nie mia�a w ustach nic poza wod�. �o��dek nie przestawa� si� skar�y�, ale nie to najbardziej jej doskwiera�o w karze. Jak wszystkie dzieci z wioski nauczy�a si� cierpliwie wytrzymywa� g��d i b�l. Czym� innym jednak by�o milcz�ce ignorowanie jej przez wszystkich doko�a. Rozmawianie z innymi zawsze dawa�o Pocahontas poczucie, �e jest przez nich kochana. Niemo�no�� m�wienia by�a jak brak mi�o�ci. Teraz cieszy�a si�, �e mo�e si� od wszystkich uwolni�. Na skraju bagna, pod poszyciem z paproci znalaz�a dwa mi�kkie karczochy. Chcia�a nape�ni� usta k�sem tej delikatno�ci. W pobli�u dostrzeg�a dwie dojrza�e truskawki, kt�re te� j� kusi�y. Nie o�mieli�a si� jednak ulec. Surowy nakaz ojca jakiekolwiek jedzenie uczyni� dla niej tabu. Obawia�a si� z�a ze �wiata Duch�w, jakie sprowadzi�aby na siebie, gdyby naruszy�a zakaz. Zebra�a karczochy w fartuch i zanios�a do wioski. Wesz�a do "d�ugiego domu" ojca. Nie by�o w nim nikogo. W wioskach zjednoczonych pod panowaniem Powhatana poszczeg�lne rodziny zamieszkiwa�y w wigwamach, jednak w centralnej cz�ci osady znajdowa� si� tak zwany "d�ugi dom", nale��cy do wodza, znacznie wi�kszy od wigwamu i przeznaczony na odbywanie narad plemiennych. Inne plemiona india�skie, np. Irokezi, budowali wioski sk�adaj�ce si� wy��cznie z "d�ugich dom�w" - mog�o ich by� nawet kilkadziesi�t. Taki "d�ugi dom" dzieli� si� na szereg odr�bnych pomieszcze�, ka�de z w�asnym ogniskiem, zamieszkiwanych przez poszczeg�lne rodziny. Dziewczynka z�o�y�a sw�j dar pokoju w koszyku obok miejsca Powhatana. B�dzie wiedzia�, kto go ofiarowa�. Nast�pnego ranka Halewa gestem wskaza�a, by c�rka posz�a za ni�. Pocahontas rado�nie kroczy�a za ni�, bo matka �piewa�a pie�� siewu. To by� kolejny dzie� siania kukurydzy i fasoli, a praca w polu zawsze cieszy�a Pocahontas. Kiedy dotar�y na miejsce, Pocahontas pozwolono robi� tylko to, co ma�ym dziewczynkom: wrzuca�� po cztery ziarna kukurydzy albo dwie fasolki do ka�dego do�ka na nasiona. Do�ki by�y przygotowane przez kobiety i starsze dziewcz�ta bardzo starannie - odpowiedniej g��boko�ci, w precyzyjnie odmierzonej odleg�o�ci jeden od drugiego. Halewa wraz z innymi kobietami plotkowa�y podczas pracy. Siostra Pocahontas, Kahnessa i pozosta�e dziewcz�ta �mia�y si� i opowiada�y r�ne historie. Pocahontas milcza�a. Na d�ugo przedtem, nim s�o�ce osi�gn�o najwy�szy punkt na niebie, przez wiosk� przebieg� okrzyk. - Parahunt wr�ci�! Pocahontas od razu spojrza�a na matk�. Halewa u�miechn�a si�. - Kara zako�czona - powiedzia�a. Wyj�a z kieszeni placek kukurydziany. - Prosz�, moja Matoaka. Jedz. - Czy mog� p�j�� ich zobaczy�? - zapyta�a pospiesznie Pocahontas. - Tak, moje dziecko. Placek kukurydziany nigdy nie by� taki s�odki, lecz dziewczynka prze�kn�a go w biegu. Bracia w�a�nie wysiadali z cz�na, kiedy dotar�a na brzeg rzeki. Podbieg�a bli�ej. Pierwszy zobaczy� j� Tatacoope. Zmarszczy� brwi, parskn�� i p�szeptem nazwa� j� Ma�� Wydr�. Parahunt pochwyci� jej spojrzenie i u�miechn�� si�. Wyci�gn�� r�k� i zwichrzy� jej w�osy. W�dz Powhatan przeszed� przez bram� w palisadzie wraz ze strasznym Quiyowem u swego boku i kilkoma wojownikami. Ojciec zdawa� si� nie dostrzega� Pocahontas. Zastanawia�a si�, czy znalaz� karczochy. Parahunt zatrzyma� si� uroczy�cie przed m�czyznami. Natychmiast rozpocz�� swoj� relacj�, podczas gdy coraz wi�cej mieszka�c�w wioski zbiera�o si� wok�. - To prawda, ojcze! Widzia�em to na w�asne oczy. Trzy wielkie statki z �aglami tak ogromnymi jak chmury przybi�y u wylotu Chesapeake. Biali ludzie zawitali na ziemi Powhatana! Pocahontas s�ysza�a jak kilku jej rodak�w sapie i mruczy. Wszyscy znali opowie�ci o bia�ych nieznajomych brodaczach, kt�rzy odwiedzali inne plemiona. Nawet dziadek, ojciec Powhatana, walczy� z tymi obcymi, zwanymi Hiszpanami, na dalekim po�udniu. A oto teraz byli tutaj! Parahunt m�wi� powoli i wyra�nie: - Ukryli�my si� w pobli�u, tak jak nam kaza�e� - widz�c wszystko, ale nie b�d�c zauwa�eni. Naliczyli�my stu czterech bladosk�rych �o�nierzy, nosz�cych napier�niki i kapelusze z metalu. Maj� wiele broni. Pocahontas spostrzeg�a, �e twarz jej ojca pociemnia�a. - Musimy ich obserwowa� - rozkaza�. - Musimy czuwa� dniem i noc�. Pilnowa� i czeka�. Pocahontas przenosi�a wzrok tam i z powrotem, z ojca na braci. Zaniepokoi�o j� to, co dostrzeg�a. Ich twarze by�y napi�te. Zdradza�y zak�opotanie. Czy to mo�liwe, by istnia�o co�, czego nie znali? Czy by�o czym� osobliwym, czego nie rozumieli? Rozdzia� 3 Akrobacje na wzg�rzu 3. Akrobacje na wzg�rzu Budz�c si� pewnego ranka p�nym latem Pocahontas us�ysza�a matk� nuc�c� znan� jej melodi�. Odk�d pami�ta�a, pory roku i dni zawsze by�y znaczone i odmierzane piosenkami. Istnia�y pie�ni siewu i zbior�w. Jej lud mia� specjalne strofy na zbieranie mi�czak�w i �owienie ryb. Inaczej �piewano w godzinie czyjej� �mierci i w chwili narodzin. By�y te� pie�ni wojny i pokoju. Piosenka tego dnia nale�a�a do jej ulubionych. Mama nuci�a Pie�� Zbierania Jag�d, a to oznacza�o, �e dzi� by�o �wi�to Jag�d. - Dzisiaj �wi�to! - wykrzykn�a Pocahontas. - I tym razem dostan� "doros��" sukienk�! - Halewa za�mia�a si�. Roz�o�y�a now� sukienk� na macie. - Tak - powiedzia�a. - Jest gotowa. Pocahontas zachwyca�a si� ka�dym jej skrawkiem. To by� wspania�y str�j, wykonany z wybielonej sk�ry jeleniej, kt�r� jej matka namoczy�a, naci�gn�a i oskroba�a rogiem �osia. Brzegi r�kaw�w i sp�dnicy by�y obramowane czerwonym i ��tym paskiem farby, kt�r� Halewa przygotowa�a z korzeni. Na przodzie i ramionach wisia�y rz�dy male�kich, okr�g�ych muszelek. Do kompletu by�a nawet czapeczka, tak�e z jeleniej sk�ry. Pocahontas wyci�gn�a r�k�, by dotkn�� muszelek. - Najpierw - powiedzia�a mama - musisz si� wyk�pa� i sko�czy� swoj� porann� prac�. W okamgnieniu Pocahontas wybieg�a z wigwamu. Posz�a jak zwykle nad rzek�, gdzie wi�kszo�� dzieci z wioski r�wnie� za�ywa�a swej codziennej k�pieli. W niekt�re zimowe poranki trzeba by�o wycina� otwory w lodzie, by mog�y wskoczy� do wody na kilka chwil dreszczy. Jednak w gor�ce letnie dni przebywanie w rzece stanowi�o sam� przyjemno��. Pocahontas zanurkowa�a. Pod wod� wypatrywa�a swej Ma�ej Wydry. Nadp�yn�a z zamglonej, niebieskozielonej dali, zostawiaj�c za sob� strumie� b�belk�w. Przyp�yn�a ze �wistem wok� niej, po czym obie wyp�yn�y na powierzchni�, by zaczerpn�� powietrza. - Dzie� dobry, Ma�a Wydro! - prychn�a dziewczynka. - Szcz�liwego �wi�ta Jag�d! Inne dzieci do��czy�y ch�rem: - Szcz�liwego �wi�ta Jag�d, Ma�a Wydro! One te� lubi�y to ma�e zwierz�tko, jednak wydra pozwala�a si� dotyka� tylko Pocahontas. Jedynie ona zna�a dotyk tego aksamitnego cia�ka. Zazwyczaj k�piele w letnie poranki dawa�y okazj� do wy�cig�w i innych zawod�w p�ywackich. Dzi� jednak dzieci szybko za�o�y�y z powrotem swoje sk�rzane fartuszki. Pocahontas tak�e pospieszy�a do swych porannych obowi�zk�w. Pierwszym zadaniem by�o sprawdzenie rybnych pu�apek zastawianych przez braci. Znajdowa�y si� w ch�odnym zielonym stawie w g�rze rzeki. Upleciono je z ga��zi wierzbowych i mia�y zapadk� z zaostrzonych pr�t�w, kt�ra zamyka�a otw�r, gdy jaka� ryba wp�yn�a do �rodka. Te koszyki_pu�apki zawsze wprawia�y Pocahontas w zdumienie i zdawa�y si� jej jakim� cudem. Kiedy by�a m�odsza, z zafascynowaniem przygl�da�a si� Nantodzie, wioskowej wyplataczce koszyk�w, jak pracowa�a przez ca�� zim� nad nowymi dzie�ami. - Potrafi� zrobi� w�asn� pu�apk� - pewnego dnia oznajmi�a Nantodzie ma�a Pocahontas. - Naprawd�? - odrzek�a stara babcia. T�umaczy�a, �e przodkowie przez d�ugie lata uczyli ich jak najlepiej �apa� ryby. Pocahontas jednak by�a pewna, �e umia�a zrobi� to szybciej. Sp�dza�a ca�e dnie na wyginaniu ga��zi i zwi�zywaniu korzeni, ale wszystko, co uda�o jej si� zrobi�, wygl�da�o na zwyk�� pl�tanini�. Ale si� Nantoda �mia�a! Wtedy Pocahontas wpad�a na inny pomys�. Po�yczy�a od mamy koszyki na ziarno i przymocowa�a kilka ostrych patyk�w wok� obr�czy. Umie�ci�a je w rzece obok pu�apek braci. Tej wiosny dzie� po dniu le�a�a na brzegu rzeki, nieruchoma jak k�oda, wpatruj�c si� w przezroczyst� wod�. Jedna za drug� ryby wp�ywa�y i wyp�ywa�y z jej koszyka, gdy jednak znalaz�y si� w pu�apkach braci, od razu by�y z�apane. W ko�cu nawet ksi�niczka musia�a przyzna�, �e ponios�a pora�k�. Nauczy�a si�, �e niekt�rych rzeczy nie da si� zrobi� na skr�ty, a stary spos�b jest bardzo cz�sto najlepszy. Wtedy by�a tylko ma�� dziewczynk�. Teraz jest du�a i ma sukienk� z jeleniej sk�ry dla du�ych dziewcz�t. W tym dniu �wi�ta Jag�d, u progu sezonu zbierania le�nych owoc�w, B�g_Stw�rca od pocz�tku si� do niej u�miecha�. Dwie z wiklinowych pu�apek braci zawiera�y du�e b�yszcz�ce pstr�gi! Pocahontas wyci�gn�a pu�apki i nios�a skarb na kiju do mamy przygotowuj�cej �niadanie. Id�c rozmy�la�a o dziwnym szczepie bladych twarzy, �yj�cych gdzie� w dole rzeki. Min�y ju� cztery ksi�yce od dnia, gdy ukry�a si� w cz�nie. Od chwili gdy bracia oznajmili o ich przybyciu, mieszka�cy wioski wcale nie widzieli bia�ych m�czyzn, jednak zwiadowcy wysy�ani przez Powhatana mieli du�o do powiedzenia. Donie�li, �e wielkie �aglowce odp�yn�y, a obcy, kt�rzy zostali, wybudowali schronienia za wysokim ogrodzeniem. M�wili, �e blade twarze usi�uj� polowa� i �owi� ryby, ale ich sposoby nie wydaj� si� m�dre. Pocahontas pomy�la�a, �e cokolwiek ci biali pr�buj� robi�, nigdy nie b�d� tak dobrze �apa� ryb jak pu�apki braci. Po powrocie do wigwamu, Pocahontas wci�gn�a na siebie sukienk�. Raz po raz mrucza�a podzi�kowanie dla mamy: La_tee_nah! La_tee_nah! - Jest troszk� za du�a - odezwa�a si� Halewa - ale wkr�tce wyro�niesz jak kukurydza po deszczu."* Polskie powiedzenie m�wi: wyrosn�� jak grzyby po deszczu. Pocahontas przygl�da�a si� te� �wi�tecznej sukience siostry. Kiedy Kahnessa podnios�a koszyk na jagody i przekroczy�a pr�g namiotu, u�miechn�a si� i wyszepta�a do Pocahontas: - Nareszcie b�dziemy mogli z Remcoe'm wsp�lnie sp�dzi� dzie�. - Pocahontas uwa�a�a Remcoe'a za mi�ego i przystojnego m�odzie�ca. Cieszy�a si�, �e chcia� po�lubi� Kahness�. Wszystkie dziewcz�ta z wioski mia�y na sobie najpi�kniejsze stroje i sta�y obok wigwam�w trzymaj�c koszyki. Zwyczajem tego dnia by�o, by ch�opak przespacerowa� si� obok wigwamu dziewczyny, kt�r� najbardziej podziwia�. Je�eli darzy�a go wzgl�dami, pozwala�a mu nie�� sw�j koszyk i i�� z ni� na jagody. Remcoe zbli�y� si� do Kahnessy i otworzy� usta, by si� odezwa�. Brak�o mu jednak s��w. Z trudem prze�kn�� �lin� i spojrza� b�agalnie. Kahnessa u�miechn�a si� na jego zmieszanie i razem odeszli. - Dlaczego Remcoe nie potrafi� si� nawet odezwa� do Kahnessy? - zapyta�a matk� Pocahontas. - Wszystkim innym ma zawsze du�o do powiedzenia. Matka roze�mia�a si�. - Och, to si� cz�sto zdarza wojownikowi przy jego dziewczynie. Kt�rego� dnia Remcoe znajdzie w�a�ciwe s�owa. Nios�c swego Ch�opca_bez_imienia, Halewa i Pocahontas sz�y w kierunku centralnego placu wioski, gdzie wszyscy gromadzili si� wok� wodza. Muszelki na sukience ksi�niczki sprawia�y, �e ka�demu jej krokowi towarzyszy� grzechocz�cy d�wi�k. - Gdziekolwiek p�jdziesz, b�dziesz rozsiewa� muzyk� - odezwa� si� Powhatan, gdy j� zobaczy�. - Piosenka Pocahontas! Remcoe przyni�s� dary dla rodziny, kt�rej cz�onkiem mia� nadziej� si� sta�. Wodzowi Powhatanowi ofiarowa� haczyki do ryb zrobione z orlich ko�ci i szpon�w. Halewa dosta�a prawdziwy skarb - czerwone pi�ra kardyna�a."* Pami�ta� nawet o Pocahontas, daj�c jej nowy naszyjnik z muszelek. Kardyna� - ptak wr�blowaty, le�no_parkowy d�ugo�ci oko�o 237cm. Przed wszystkimi kobietami i dzie�mi b�dzie jeszcze wiele dni zbierania jag�d. W tym jednak, pierwszym dniu, dniu �wi�ta Jag�d, wszyscy maszerowali razem. Na czele kroczy� Powhatan ze swoj� rodzin�. W przeciwie�stwie do wi�kszo�ci m�czyzn z plemienia, ojciec mia� wiele �on, wi�c jego rodzina tworzy�a d�ugi orszak. Kiedy wolno posuwaj�ca si� procesja dotar�a wreszcie na Jagodow� ��k�, dano sygna�. Dzieci rozbieg�y si� we wszystkich kierunkach poletka, by znale�� najlepsze krzaczki. Pocahontas by�a niska i drobna w por�wnaniu z r�wie�nikami, ale mkn�a jak wiatr, dor�wnuj�c wielu ch�opcom. Nie oby�o si� bez dobrotliwego poszturchiwania, lecz dziewczynka szybko zaw�adn�a krzaczkiem obsypanym dojrza�ymi jagodami i zacz�a nape�nia� sw�j koszyk. Wkr�tce do��czyli do niej Rem.coe i Kahnessa. Tu� obok znajdowa�y si� te� przyjaci�ki Pocahontas, Nanoon i Kewelah - �mia�y si�, przekomarza�y i zbiera�y dojrza�e owoce. Pocahontas kusi�o, by wsun�� jagod� do ust, ale i ona, i inne dzieci zna�y zasad�. Nie wolno by�o je�� jag�d, dop�ki szczep nie powr�ci� tego dnia wieczorem do wioski i nie odta�czy� Ta�ca Wdzi�czno�ci dla Stw�rcy. Nagle, tego szcz�liwego dnia, Pocahontas zasmuci�a si� wspomnieniem ubieg�orocznego �wi�ta Jag�d. Wtedy zbiera� jagody razem z ni� Lominas - jej kuzyn, przyjaciel i sta�y towarzysz, Lominas_kt�rego_ju�_nie_ma. Sta� wtedy tu� ko�o niej, roz�mieszaj�c j� swymi g�upimi minami, i drocz�c si� z ni� w�asn�, �mieszn� wersj� Pie�ni Zbierania. Wspomnienie tych szcz�liwych chwil bole�niej �cisn�o jej serce. �al po kuzynie przewy�sza� nawet strach przed tabu Szamana. - Och, Kahnessa - wyszepta�a, by nikt inny nie us�ysza�. - T�skni� za Lominasem. - Cicho, Pocahontas! - ostrzeg�a Kahnessa. - Wiesz, �e nawet napomknienie jego imienia jest zabronione. Pst! Pocahontas zacisn�a usta, kiedy siostra ci�gn�a: - Pewnego dnia sama zostaniesz szamank�. To ju� postanowione. Musisz przekona� sam� siebie do rozumienia tabu. A tak�e Tajemnego Kultu. Pocahontas znowu poczu�a w �o��dku ucisk strachu. - Poza tym - doda�a Kahnessa - co si� sta�o to si� nie odstanie. Pocahontas nadal zbiera�a jagody, plami�c palce na niebiesko. Nie powiedzia�a nic wi�cej o Lominasie, lecz wspomnienie pozosta�o. Zna�a go tak dobrze. Nie mog�aby zha�bi� jego pami�ci, zapominaj�c o nim zupe�nie! Kiedy wszystkie koszyki nape�ni�y si�, zbieracze zostali nagrodzeni za zachowanie ka�dej jagody. Na obchody �wi�ta przyniesiono wszystkie najlepsze potrawy. By� �wie�o w�dzony �oso� i placki kukurydziane os�odzone miodem, nie brak�o pieczonych ptak�w, s�odkich ziemniak�w i kukurydzy. Po uczcie przysz�a pora na gry, w kt�rych tylko zupe�nie starzy i bardzo mali nie brali udzia�u. Bezz�bna babcia pilnowa�a Ch�opca_bez_imienia, aby Pocahontas i Halewa mog�y si� przy��czy� do zabawy. By�y po tej samej stronie w grze w "podw�jn� pi�k�". W obu dru�ynach wszyscy mieli kije. U�ywali ich do popychania lub odbijania pi�ki, zrobionej z dw�ch okr�g�ych kamieni zwi�zanych razem sk�rzanym rzemieniem. Akcja toczy�a si� pomi�dzy bramkami umieszczonymi na obu ko�cach pola. Pocahontas cieszy�a si� widz�c, �e Halewa jest wci�� tak szybka i zr�czna jak jej c�rki. W "podw�jn� pi�k�" gra�y tylko kobiety i dzieci, m�czy�ni oszcz�dzali si�y na brutaln� gr� "lacrosse". Kiedy oni wyszli na boisko, rozleg�y si� krzyki, ur�gania i j�ki. W pewnej chwili Pocahontas zobaczy�a Tatacoope'a pocieraj�cego na g�owie guz wielko�ci g�siego jaja. Lacrosse - gra podobna do hokeja na trawie; zamiast kij�w u�ywane s� rakiety w kszta�cie laski z siatk� na zgi�ciu; w grze bior� udzia� dwie dru�yny dziesi�cioosobowe. W miar� jak wilgotne popo�udnie stawa�o si� coraz gor�tsze, Pocahontas zacz�a si� poci� w swej sukni z jeleniej sk�ry. Skin�a na Nanoon i Kewelah. We trzy wydosta�y si� z zat�oczonej ��ki. Bieg�y przez le�ny ch��d, a� dotar�y do miejsca, gdzie Pocahontas zdj�a sw�j kr�lewski str�j, zostaj�c tylko w fartuszku, kt�ry mia�a pod spodem. Starannie powiesi�a sukienk� i czapeczk� na ga��zi drzewa. - Ju� nied�ugo b�d� doros�a - powiedzia�a do Nanoon. - Na dzi� wystarczy tego kr�lewskiego ubrania. Wtedy dziewczynki zacz�y szale�, ganiaj�c jak rozbiegane sarny. Skaka�y po zboczach wzg�rz i przebiega�y przez odnogi rzeczne, chlapi�c na wszystkie strony i strasz�c stworzenia przyzwyczajone do cienistej ciszy. Zacz�y si� bawi� w gr� zwan� "schowaj si� przed my�liwym". Pocahontas by�a sarn�. Kiedy "my�liwi" mieli zas�oni�te oczy, zacz�a si� cichutko oddala�. Skrada�a si� dalej i dalej w las, unosz�c si� na paluszkach, dok�adnie tak, jak j� nauczy� Parahunt. Wysz�a z lasu na szczyt trawiastego wzg�rza. Usiad�a i przez d�u�sz� chwil� nas�uchiwa�a. Nie by�o s�ycha� �adnego g�osu ze strony przyjaci�ek. Nie nad��y�y za ni�. Wygra�a gr�! Trwa�a na zboczu zielonego wzg�rza w swym cichym oczekiwaniu. Nagle, nie mog�c ju� d�u�ej wytrzyma� wyzwania tego idealnego do zabawy wzg�rza, rzuci�a si� w d�, przewracaj�c si� i kozio�kuj�c a� na sam d�. Tam podskoczy�a i zacz�a �wiczy� ulubion� figur� akrobatyczn� - cztery gwiazdy z rz�du. Zatrzyma�a si�, by och�on��. Szcz�cie jednak tak j� przepe�nia�o, �e nie mog�a usta� w miejscu. Trwa�o przecie� ��wi�to Jag�d, a ona uciek�a "my�liwym", i by�a ksi�niczk� Pocahontas! Rzuci�a si� do robienia nast�pnych gwiazd. Trzasn�a ga��� i ksi�niczka wzdrygn�a si�. To, co zobaczy�a, by�o straszne i dreszcz przebieg� jej po ciele. Na szczycie wzg�rza sta�o nie dzikie zwierz� i nawet nie wr�g Irokez, lecz wysoki i bardzo blady m�czyzna. Podmuchy wiatru rozwiewa�y jego ��te w�osy. Twarz mia� pokryt� w�osami jak futrem. Nosi� wi�cej ubra� ni� bracia za�o�yliby w zimie. A jego oczy by�y koloru nieba! Spogl�da� w d� na Pocahontas. Ona zamar�a z przera�enia, niezdolna poruszy� si� ani nawet oddycha�. To musia� by� jeden z tych bia�ych �o�nierzy! Czy zabije j�!? Czy zje? Kt� mo�e zgadn�� co my�li taki cudzoziemiec? Nagle twarz m�czyzny rozja�ni�a si� w szerokim u�miechu. B��kitne oczy zamigota�y i roze�mia� si� w g�os. Dlaczego si� �mia�? To przypomina�o prawdopodobn� reakcj� ojca lub braci, gdyby przygl�dali si� jej gwiazdom. Wtedy nieznajomy zrobi� co� nie do pomy�lenia. Po�o�y� si� na boku w trawie i przeturla� wzd�u� zbocza jak dziecko, dok�adnie tak, jak przed chwil� zrobi�a ona. Musia� j� widzie�! Zatrzyma� si� tylko kilka krok�w przed ni�. Wsta�, otrzepa� ubranie r�kami i znowu si� do niej u�miechn��. Pocahontas zorientowa�a si�, i� w odpowiedzi u�miecha si� do bia�ego cz�owieka. Nagle zda�a sobie spraw�, �e trz�s� si� jej nogi. Ksi�niczka zebra�a my�li. Musi i��. Zmusi�a si�, by si� odwr�ci� i pobiec w kierunku miejsca, gdzie pozostawi�a przyjaci�ki. Na skraju lasu odwr�ci�a si�. Brodaty m�czyzna wci�� jeszcze si� u�miecha�. Pocahontas podnios�a r�ce w prostym ge�cie j�zyka znak�w: "Jestem przyjacielem." Czy blady nieznajomy zrozumie? Jej stopy wybija�y r�wny rytm w drodze powrotnej do przyjaci�ek i sukienki, z powrotem do bezpiecze�stwa swego ludu. Kiedy bieg�a, postanowi�a nikomu nie m�wi� o tym, co widzia�a. Ojciec m�g�by rozgniewa� si� jeszcze bardziej ni� wtedy, gdy ukry�a si� w cz�nie. Nie, nie powie nikomu. To b�dzie jej tajemnica. Mog�o j� spotka� wielkie niebezpiecze�stwo ze strony wroga. Zamiast tego odnalaz�a dar �miechu. Kim by� ten nieznajomy, ten ��tow�osy? Musia� by� odwa�ny, skoro zostawi� swych �o�nierzy i przew�drowa� przez las. Czy jeszcze go kiedy� zobaczy? Rozdzia� 4 Zimowe ogniska 4. Zimowe ogniska �nieg topnia� szerokim pasem wok� rosn�cego ogniska. Pocahontas dorzuci�a ga��zi do strzelaj�cych p�omieni, a potem cofn�a si� od gor�ca. Wci�� trzyma�a kij. Wskazywa�a nim. - Dok�adnie tam, Nanoon - powiedzia�a do przyjaci�ki. - W�� tam kilka. Nanoon si�gn�a za siebie do stosu zimnych, poczernia�ych kamieni. Zebra�a trzy w zagi�cie lewej r�ki i post�pi�a w kierunku ognia. Z zamachem od do�u wycelowa�a w punkt wskazywany przez Pocahontas. Jeden za drugim kamienie l�dowa�y z �oskotem w szalej�cych czerwonych j�zykach. Pocahontas podnios�a wzrok. Dzisiaj dym unosz�cy si� ponad g�owami by� tego samego koloru, co zadrzewione szczyty g�r, kt�re widzia�a doko�a. W�a�nie wczoraj jej lud przyby� do zimowego obozu �owieckiego tu, w G�rach B��kitnej Mg�y (g�ry Alegheny). Nadci�gn�li te� Algonkinowie z innych wiosek. Tylko starcy i matki z niemowl�tami pozostali w domach. Jutro, przed wschodem s�o�ca ponad setka m�czyzn z tych wiosek wyjdzie razem na pierwszy dzie� polowania. Ka�dy ma dzi� do wykonania jak�� prac�, zwi�zan� z przygotowaniem my�liwych. - Wi�cej kamieni, Nanoon. Tutaj. - Pocahontas zn�w pokazywa�a kijem. Nanoon by�a o dwa lata m�odsza od Pocahontas i ta uczy�a j� nadzorowania ognia grzej�cego kamienie do k�pieli parowej. Zaledwie o dwadzie�cia krok�w od ogniska sta�a �a�nia pokryta kor�. Na pod�og� tej du�ej chaty wrzuca�o si� rozgrzane w ogniu kamienie i polewa�o wod�. Kilku m�czyzn siedzia�o w tej gor�cej parze, nast�pnie wybiegali z �a�ni i wskakiwali w zasp� �nie�n� albo rzeczk� przep�ywaj�c� przez ob�z �owiecki. Potem moczyli si� w wodzie z paprociami, aby ich cia�a nabra�y przed polowaniem le�nego zapachu. Pocahontas uzna�a, �e ogie� jest wystarczaj�co du�y i gor�cy, i grzeje si� w nim ju� mn�stwo kamieni. Cofn�a si� od ogniska w kierunku �a�ni, a Nanoon posz�a nazbiera� wi�cej ga��zi. Z wn�trza �a�ni Pocahontas s�ysza�a gruby g�os, kt�rego nie rozpoznawa�a. To musia� by� bojownik z innej wioski. Dziewczynka wstrzyma�a oddech, gdy us�ysza�a, o czym m�wi�. Podesz�a bli�ej. - Blade twarze mia�y ci�kie lato, a teraz maj� jeszcze gorsz� zim�. S� chorzy i g�odni. M�wili nam, �e chc� wymienia� si� na kukurydz�. Nast�pny g�os, jaki us�ysza�a, nale�a� do Tatacoope'a: - Mo�e teraz nadesz�a pora, by jeszcze raz ich zaatakowa�, gdy tylko sko�czymy polowanie. Mo�e tym razem powinno p�j�� wielu z nas, nie tylko wy, wojownicy z Paspeg. - Nie - odpar� pierwszy g�os. - Wci�� nosz� "grzmi�ce kije" i u�yj� ich zn�w jak ju� to zrobili zabijaj�c niekt�rych z nas. Maj� te� ogromne "grzmi�ce kije", kt�re strzeg� ich wioski. S� ju� jednak s�abi jak dzieci. Od pocz�tku okazali si� nierozs�dni i g�upi, buduj�c swoj� osad� na nizinie. Zniszczy ich gor�czka bagienna i sztormy oceanu. My nie musimy walczy�. Mo�emy poczeka�. M�czy�ni zamilkli. Mr�z przeszy� Pocahontas. Powr�ci�a do ognia. Zastanawia�a si� czy ��tow�osy jeszcze �yje, po tylu ksi�ycach, jakie min�y od czasu, gdy zobaczy�a go turlaj�cego si� po wzg�rzu. Kiedy tego wieczoru zapad�y ciemno�ci, Pocahontas i Nanoon siedzia�y w pobli�u innego ogniska, kt�re trzaska�o w �rodku "d�ugiego domu" obozu �owieckiego. Dziewczynki by�y razem zawini�te w sk�r� nied�wiedzia. Pomieszczenie by�o wype�nione lud�mi, a powietrze zamglone od dymu ogniska i kilku fajek, kt�re palili wojownicy. Dwaj Indianie za paleniskiem zacz�li ju� wybija� miarowy dudni�cy rytm. Za nimi na stercie futer siedzia� Powhatan, otoczony wi�kszo�ci� swych �on. Halewy z nim nie by�o. Pocahontas zobaczy�a matk� stoj�c� w pobli�u wej�cia, w odleg�ym ko�cu domu. W przy�mionym �wietle Pocahontas nie mog�a dostrzec wyrazu jej twarzy. W�a�nie wtedy wszed� Quiyow. �ci�ni�ty t�um usuwa� mu si� z drogi w miar� jak kroczy� przez izb�. Zaj�� swe miejsce obok wodza i patrzy� przed siebie jakby w transie. Pocahontas zastanawia�a si�, czy tego wieczoru zamierza� zaprezentowa� jak�� czarn� magi�. Z zadowoleniem odwr�ci�a si� od niego, by spojrze� na starego Macomb�, kt�ry w�a�nie usadowi� si� przed ogniem, by rozpocz�� noc opowie�ci. By� ulubionym gaw�dziarzem jej szczepu. B�bny wci�� wali�y, kiedy Macomba zacz�� �piewnie m�wi�. Do wybijania rytmu do��czy�o kilka grzechotek. Macomba zacz�� od wychwalania pot�nego wodza Powhatana. Opowiada� o bitwach, w kt�rych kr�l wi�d� swych wojownik�w do zwyci�stwa. To on zjednoczy� Algonkin�w swymi pot�nymi rz�dami. Zdobywa� wiosk� za wiosk�. Pie�� d�ugo si� ci�gn�a, wymieniaj�c ka�de plemi� i wiosk�, kt�re pokona� Powhatan. Pocahontas dobrze zna�a t� histori�, ale zawsze na nowo si� ni� cieszy�a. Pochyla�a si� do przodu i nadstawia�a uszu, by us�ysze� ka�de s�owo. Kiedy sko�czy�a si� Pie�� Podboju, zgromadzeni przyj�li j� szmerem aprobaty, a w�dz Powhatan patrzy� dumnie. Nast�pna opowie�� Macomby by�a Histori� Ziemi. Przedstawia� czasy, kiedy g�ry zion�y ogniem i dymem. M�wi� o tym, jak kiedy� ludzie polowali na stworzenia znacznie wi�ksze, bardziej dzikie i niebezpieczne ni� teraz. �piewa� o Dalekiej Ziemi, do kt�rej zaw�drowali ludzie. Opowiada� o Wielkim Potopie, kt�ry zala� ludzi i zwierz�ta, i na zawsze wyznaczy� granice l�d�w i m�rz. Pocahontas mocniej si� otuli�a sk�r� nied�wiedzi�. Czu�a si� jakby cz�ci� staro�ytnego �wiata. Zapragn�a wybra� si� tam dzisiaj w podr� w swoich snach. Potem Macomba opowiedzia� najbardziej przez wszystkich lubian� histori�, kt�ra roz�mieszy�a Pocahontas i Nanoon. By�a o g�upiej wiewi�rce, kt�ra ci�ko pracowa�a, by zebra� zapasy orzech�w, a potem zapomnia�a, gdzie je ukry�a. Tego typu przypowiastki mog�y si� ci�gn�� w niesko�czono�� i na to mia�a nadziej� Pocahontas. Jednak �piew przygas� zbyt szybko. Powsta� Quiyow i stan�� przed ogniskiem. Macomba usun�� si�. Pocahontas pomy�la�a, �e szaman wygl�da starzej ni� staro. Jego pomarszczona twarz nie przypomina�a staro�ytnego �wiata jak twarz Macomby. Staro�� Quiyowa by�a mroczna i przera�aj�ca. Blask ogniska sta� si� teraz przy�miony. B�bny wybija�y wolniejsze tempo. Quiyow zamkn�� oczy. Przechyli� g�ow� do ty�u i otworzy� usta. Wydoby�o si� z nich wysokie zawodzenie, rani�ce uszy Pocahontas. W przeciwie�stwie do Macomby, kt�ry siedzia� nieruchomo, kiedy �piewa�, Quiyow ko�ysa� si� z boku na bok. Ponad g�ow� potrz�sa� wydr��on� maczug� z grzechocz�cymi kamykami w �rodku. Quiyow przypomnia� wszystkim, �e �wiat stworzy� Ahone, B�g_Stw�rca, kt�ry jest dobry. Jednak teraz �wiatem rz�dzi� Okewas, B�g Wojny, znany ze swego okrucie�stwa i gniewu. Ka�dy musi zadowala� Okewasa i dogadza� mu, �piewa� szaman. B�g Wojny jest pot�ny. Trzeba by� mu we wszystkim pos�usznym. Nale�y pieczo�owicie dba� o oddawanie mu czci. Za nim powinno si� pod��a� w bitwie. B�g Wojny musi dostawa� ofiary, kt�rych ��da. Pocahontas zauwa�y�a, �e Nanoon trz�sie si� pod sk�r� nied�wiedzi�. Ona sama te� nie potrafi�a powstrzyma� dreszczu grozy. Spojrza�a na zgromadzonych ludzi. Halewa w�a�nie wychodzi�a. Kiedy Quiyow sko�czy�, Pocahontas wysun�a si� spod sk�ry i zacz�a i�� przez zat�oczone pomieszczenie. Gdy przest�powa�a pr�g, us�ysza�a jak Macomba zaczyna Pie�� Pami�ci na cze�� bojownik�w, kt�rzy zgin�li w walce przeciw Irokezom i - pot�nemu Huronowi. Na zewn�trz Pocahontas zobaczy�a matk� na pokrytej �niegiem pochy�o�ci powy�ej "d�ugiego domu". Podesz�a bli�ej. Halewa patrzy�a w gwiazdy i Pocahontas dojrza�a w jej oczach �zy. Otoczy�a matk� ramieniem. Wiedzia�a, �e Halewa my�li o swych synach, kt�rzy zostali zabici w bitwie. W milczeniu s�ucha�y Pie�ni Pami�ci docieraj�cej z "d�ugiego domu". W ko�cu matka przem�wi�a. - Nasz B�g Wojny nie jest bogiem, kt�ry troszczy si� o serca kobiet - wyszepta�a. - Oddawana mu cze�� jest bolesna i pusta. Pocahontas od razu pomy�la�a o Lominasie i ofiarach, kt�rych ��da� Okewas w Tajemnym Kulcie. Halewa te� musia�a o nich my�le�. Jednak z pewno�ci� nigdy nie odwa�y si� o tym powiedzie�. Pocahontas przytuli�a si� do matki. Przez d�ug� chwil� razem patrzy�y na gwiazdy. Potem posz�y po skrzypi�cym �niegu do chaty, w kt�rej mia�y spa�. - Nie �nij o Tajemnym Kulcie - powiedzia�a Halewa. - �nij o opowie�ciach starego Macomby. - Dobrze, mamo - obieca�a Pocahontas. Rozdzia� 5 Wi�zie� 5. Wi�zie� Wczesnym rankiem pierwszego dnia po powrocie z obozu �owieckiego Pocahontas wraca�a z kilkoma pstr�gami z wiklinowych pu�apek. Na szlaku do Comoco le�a�o d�ugie bia�e pi�ro. od razu przystan�a, by je podnie��. Bia�e Pi�ro by�o jej tajemnym imieniem, imieniem duchowym. Zanios�a do Boga_Stw�rcy podzi�kowania za ten dar i zastanawia�a si�, jakiemu szczeg�lnemu celowi mo�e on pos�u�y�. Kiedy zbli�y�a si� do wioski, spostrzeg�a ciasny kr�g dzieci zgromadzonych wok� ceremonialnego masztu na centralnym placu wioski. Niekt�re z nich skaka�y. pospieszy�a, by zobaczy�, co wzbudzi�o takie zainteresowanie. Kiedy podesz�a, ogarn�� j� niepok�j i l�k. W �rodku siedzia� Quiyow, skupiaj�c na sobie uwag� wszystkich. Przetyka� �ywego w�a przez otw�r w p�atku lewego ucha. Jego cia�o przyszpili� orlimi ko��mi po obu stronach ucha, by utrzyma� na miejscu wij�ce si� stworzenie. Si�gn�� do torby i wyci�gn�� drugiego w�a. Tego przewl�k� przez prawe ucho. Pocahontas wiedzia�a, �e te kolczyki z w�y mog� oznacza� tylko jedno: szaman przyzywa� najpot�niejsze magiczne moce. Bez w�tpienia przygotowywa� si�, by rzuci� komu� wyzwanie. Dziewczynka powiedzia�a sobie, �e nie powinna si� odwraca� od tego, co robi Quiyow. Ostatecznie kiedy� sama zostanie szamank�. Modli�a si� do Boga_Stw�rcy, by uczyni� j� bardziej wyczulon� i otwa