7563
Szczegóły |
Tytuł |
7563 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7563 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7563 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7563 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
DOLINA �MIERCI
SPӣDZIELNIA WYDAWNICZEJ �ORIENT� R.D.Z. W WARSZAWIE, WARSZAWA 1927
DAREMNE �OWY
Po opuszczeniu w�wozu znale�li�my si� na otwartej r�wninie, gdzie ze zdumieniem spostrzegli�my cz�owieka, kt�ry sta�, bezradnie ogl�daj�c si� po�r�d ogromnego pustkowia. Zauwa�ywszy nas, zacz�� ucieka�, ale wnet si� zatrzyma�. Zrozumia�, �e nie ukryje si� przed nami. Piechur tutaj, na pustyni, by� zjawiskiem co najmniej dziwnym.
Wkr�tce przestali�my si� dziwi�. Z bliska poznali�my po uniformie, �e jest to jeden z naszych kawalerzyst�w.
��Zbieg�y wartownik � rzek� Emery.
��Najprawdopodobniej � potwierdzi�em.
��Ale dlaczego tu stoi?
��Zosta� podst�pnie porzucony. Trzeba zna� Meltona. Aby si� uwolni�, przyrzek� stra�nikowi z�ote g�ry, lecz uwolniwszy si�, pozostawi� go na pastw� losu.
��Biada temu �o�nierzowi! Co teraz pocznie?
��Zobaczymy.
��Dezercja i uwolnienie wi�ni�w. B�dzie na pewno rozstrzelany. Czy chcesz go ocali�?
��Zale�y, jak si� zachowa.
��Ale ocali� go b�dzie trudno.
��Nie. My�l� �e Kr�ger�bej nie odm�wi mej pro�bie.
Skoro dojechali�my do �o�nierza, rzuci� si� przed nami na kolana, wyci�gn�� r�ce do g�ry i zawo�a� b�agalnie:
���aski, effendi, �aski! Jestem ju� dosy� ukarany!
Zwr�ci� si� do mnie, poniewa� wiedzia�, �e Pan Zast�p�w najwi�cej ze mn� obcowa�. Nie by� widocznie do gruntu z�ym cz�owiekiem, gdy� b�agaj�c o �ask�, przyzna� si� do winy. Jednak�e odpowiedzia�em surowo:
��Do�� ukarany? Jeste� dezerterem i zdrajc�. Wiesz, jaka grozi ci kara?
���mier�.
��A opr�cz tego uwolni�e� je�c�w. Za to przed rozstrzelaniem zostaniesz wych�ostany.
��Wiem o tym, lecz effendi, twoje s�owo znajduje pos�uch u Pana Zast�p�w. B�agam ci�, wstaw si� za mn�!
��Opowiedz przede wszystkim, jak si� to sta�o?
��Pilnowali�my kolorasiego we dw�ch. Ja usiad�em, a kolega chodzi� tam i z powrotem. Kiedy si� oddala� od nas, nie m�g� s�ysze�, jak kolorasi do mnie szepta�.
��Co ci m�wi�?
��Za��da� swego pakietu.
��Jakiego pakietu?
��Pakietu, kt�ry mi wr�czy�.
��Aha! Kiedy?
��Kiedy okr��yli�cie Uled Ayar�w. Moi koledzy le�eli jako je�cy w w�wozie, ja jednak nie znajdowa�em si� przy nich, gdy� by�em ordynansem kolorasiego. Uwolnili�cie je�c�w i zacz�li�cie si� uk�ada� z szejkiem. Nast�pnie szejk wr�ci� do w�wozu, a w�wczas kolorasi rzek� do mnie gniewnie: �Teraz stracona wszelka nadzieja! Ten pies nam�wi Ayar�w, aby wydali mnie Kr�ger�bejowi!� I wr�czy� mi zawini�tko, kaza� je pieczo�owicie strzec i poszed� do szejka. Wkr�tce sprowadzono go zwi�zanego i poturbowanego. Uwi�ziono go. W pewnej chwili kaza� mi odej��, gdy� spodziewa� si�, �e przyjdziesz i obszukasz go, a zatem mog�e� mnie r�wnie� zrewidowa�. Oddali�em si�, ale pami�ta�em, �e nakaza� mi zawsze mie� przy sobie zawini�tko.
��Dlaczego?
��Abym m�g� mu je w ka�dej chwili zwr�ci�.
��Czy m�wi�, co zawiera paczka?
��Tak, �wi�te relikwie.
��O, relikwie!?
��Ale to by�a nieprawda.
��Wiem. Jak�e si� o tym dowiedzia�e�?
��Od niego samego. Kiedy strzeg�em go w nocy, o�wiadczy�, �e paczka nie zawiera relikwii, tylko pieni�dze, wiele, bardzo wiele pieni�dzy. Przyrzek� mi za uwolnienie z wi�z�w pi�� tysi�cy piastr�w.
��Nie musia� ci przecie� obiecywa�! Mia�e� wszak t� ca�� paczk� w kieszeni.
��Nie mog�a mi si� przyda� � tak przynajmniej m�wi�. W paczce nie by�o zwyk�ych pieni�dzy, ale jakie� papiery, kt�re osobi�cie musia� zamieni� u kogo� w Tunisie, gdy� nikt inny nie dosta�by za nie z�amanego grosza. Mia�em z nim uciec do Tunisu i otrzyma� pi�� tysi�cy piastr�w natychmiast po wymianie papier�w.
��Ta suma ci� ol�ni�a, co?
��Tak, effendi. Biedny �o�nierz baszy� a tu pi�� tysi�cy piastr�w! Przysi�ga� na Mohammeda i wszystkich kalif�w, �e dostan� ca�� sum� zaraz po przybyciu do Tunisu.
��I uwierzy�e� mu?
��Tak, zaufa�em mu i rozwi�za�em r�ce, jak prosi�. Po czym da�em mu n�.
��A tw�j towarzysz?
��Widzia� nas, lecz nic z�ego nie podejrzewa�. Um�wi�em si� bowiem z kolorasim, �e uwolni si� dopiero po zmianie warty. Ale nie dotrzyma� s�owa. Ledwie dosta� n�, odci�� si� od pala i oswobodzi� nogi. Przez jaki� czas le�a� jednak tak, jak gdyby by� jeszcze skr�powany. Po pewnej chwili kolega m�j przysiad� si� do nas. W�wczas kolorasi rzuci� si� na� znienacka i zatopi� n� w jego sercu.
��To straszne! Co ty wtedy zrobi�e�?
��Chcia�em krzycze�, ale z przera�enia g�os uwi�z� mi w gardle. Usi�owa� mnie uspokoi� � nadaremnie. W�wczas zacz�� mi grozi�. M�j w�asny n� tkwi� w sercu mego kolegi. To �wiadczy�o przeciwko mnie. Zgin��bym, gdybym pozosta�. Musia�em wi�c, musia�em z nim ucieka�!
��Ale nie uciekli�cie od razu?
��Nie. Odszed� na moment, a ja mia�em czeka�. Wkr�tce wr�ci� z tym m�odym cz�owiekiem, kt�ry r�wnie� uciek�. Jak go uwolni�, nie wiem. Wyszli�my ukradkiem z namiotu. Osiod�awszy trzy najlepsze wielb��dy Pana Zast�p�w, wyprowadzili�my je z obozu. Ja zosta�em przy zwierz�tach, oni za� wr�cili jeszcze do obozu, aby si� z tob� rozprawi�.
��Sk�d wiesz o tym?
��Domy�li�em si� z ich s��w pe�nych w�ciek�o�ci.
��Czy rozmawiali ze sob� po arabsku?
��Tak, z pocz�tku. To by�o nieroztropnie z ich strony, gdy� s�ysza�em rzeczy, kt�rych nie powinienem by� dla ich dobra s�ysze�. Ale p�niej pos�ugiwali si� j�zykiem, z kt�rego nie rozumia�em ani s�owa.
��Czy wiesz, dok�d d���?
��Do Tunisu.
��Nie wierz�. Tak samo pojad� do Tunisu, jak ty dostaniesz swoje piastry.
��O, ja nic nie dostan�! Oszukali mnie, wywiedli w pole! Niedaleko st�d zsiedli z wielb��d�w i kazali mi uczyni� to samo. Skoro tylko stan��em na ziemi, rzucili si� na mnie i rozbroili. Na domiar tego skierowali we mnie lufy strzelb gro��c, �e wystrzel�, tak �e musia�em czym pr�dzej umyka�. W�wczas wsiedli z powrotem na zwierz�ta, uj�li mego wielb��da za uzd� i �miej�c si� g�o�no, odjechali. O, effendi, bodajbym nie obdarza� tak wielkim zaufaniem kolorasiego!
��Jest to zgo�a daremny �al. Nie zaufanie ci� unieszcz�liwi�o, tylko chciwo�� i brak dyscypliny. Powiniene� by� zawo�a�: �O, bodajbym pozosta� wierny obowi�zkom!� Jeste� sprawc� dw�ch przest�pstw. Co zamierzasz uczyni�?
��Wi�c nie zaaresztujesz mnie?
��Nie. Nie jestem twoim prze�o�onym ani policjantem, ani te� s�dzi�. Mo�esz sobie odej��, dok�d zechcesz. My ci� nie zatrzymujemy.
��Dzi�ki ci, effendi! Twoja dobro� jest szersza ni� pustynia, a �aska twoja wy�sza nad niebo. Ale dok�d ja p�jd�? Nie mam ani wody, ani �ywno�ci, ani pieni�dzy, ani broni. Nie mam te� konia ani wielb��da. Kto mnie przyjmie? Jestem dezerterem, a zatem wszystkie plemiona p�ac�ce haracz baszy raczej wydadz� mnie, ni� przyjm� do swego grona. Kolorasiemu zawdzi�czam, �e zosta�em najnieszcz�liwszym cz�owiekiem na �wiecie!
��Nie kolorasi, a ty sam jeste� sprawc� w�asnej niedoli! Ale �e �a�ujesz swych czyn�w i �e dowiedzia�em si� od ciebie pewnych rzeczy, przeto wska�� ci wyj�cie. Wr�� do Pana Zast�p�w. Dam kartk�, w kt�rej polec� ci� jego �askawo�ci. Przypuszczam, �e ukarze ci� �agodnie.
��Uczy� to, effendi, uczy�! Twoje s�owa nios� ulg� mojemu sko�atanemu sercu i krzepi� moj� dusz�.
Emery zwr�ci� si� do mnie po angielsku:
��To g�upie! Albo wcale mu nie pomagajmy, albo pom�my do ko�ca. Ten drab nie jest z�ym cz�owiekiem. Je�eli wr�ci do Kr�ger�beja, to wprawdzie dzi�ki twemu wstawiennictwu nie rozstrzelaj� go, ale co najmniej obetn� mu nos i uszy lub wygarbuj� sk�r�, po czym wyp�dz� na cztery wiatry. C� wtedy zrobi? Lepiej da� mu pieni�dze i zaproponowa�, aby zaci�gn�� si� do wojska francuskiego.
Wyw�d przyjaciela przekona� mnie, zapyta�em si� wi�c �o�nierza, czy zna drog� do Iheis.
��Tak � odpowiedzia�.
��To p�jdziesz tam. Stamt�d poprzez Zaufur, Thaleh i Hydr� dotrzesz do Keifah, kt�re nale�y ju� do Algierii. W pobli�u znajduje si� ma�e miasto Tybesa, a w nim stacjonuje francuski garnizon. Tam b�dziesz si� m�g� zaci�gn�� do wojska francuskiego, je�li nie zechcesz zaj�� si� czym innym. St�d do Tybesy prowadzi drog� karawanowa, a zatem nie zaznasz g�odu ani pragnienia.
Twarz dezertera zaja�nia�a rado�ci�. Wybuchn�� prawdziwym hymnem dzi�kczynienia. Nie mieli�my czasu na s�uchanie podzi�kowa� i podj�li�my przerwan� jazd�.
�lad by� teraz bardzo wyra�ny. Zwraca� si� nieco na zach�d.
��To dziwne! � mrukn�� Emery. � S�dzili�my, �e skr�c� na wsch�d, a okazuje si�, �e zboczyli w kierunku wr�cz przeciwnym.
��W ka�dym razie post�pili tak umy�lnie � odpowiedzia�em. � Zapewne na zachodzie na terenie skalistym nie pozostawi� �lad�w. Tam b�d� chcieli nas zgubi�.
��Ale to im si� nie uda!
��Tak s�dz�. Pojedziemy wprost przed siebie. Meltonowie pojechali na zach�d, p�niej jednak zawr�c� na wsch�d. A zatem skoro pod��ymy w prostej linii, natkniemy si� zn�w na ich �lady.
��W porz�dku! I zyskamy wiele czasu.
Winnetou wyprzedza� nas nieco i nie s�ysza� rozmowy. Mimo to by�em prze�wiadczony, �e nie planuje inaczej. I istotnie. Zatrzyma� sw�j �okr�t pustyni�, zeskoczy� na ziemi�, zbada� dok�adnie trop, dosiad� z powrotem wielb��da i pojecha� naprz�d, wprost przed siebie, nie obejrzawszy si� na nas ani razu. Zna� bowiem m�j spos�b my�lenia i wnioskowania tak samo dobrze, jak ja jego.
Min�a godzina, a potem druga. Emery niecierpliwi� si�, got�w by� pomy�le�, �e�my si� przeliczyli. Nagle zobaczyli�my, �e Winnetou, kt�ry wci�� jecha� na przodzie, zn�w zsiad� z wielb��da i bada� uwa�nie ziemi�. Kiedy�my si� zbli�yli, ujrzeli�my �lad trzech wielb��d�w, kt�ry przecina� nam drog�, biegn�c z zachodu na wsch�d.
��To oni � rzek� Apacz. � Chcieli okpi� Winnetou i Old Shatterhanda.
Teraz skr�cili�my pod k�tem prostym na prawo, na wsch�d, w �lad za odnalezionym tropem. Jechali�my przez ca�y dzie�, dop�ki zmierzch i mrok nie os�oni� �lad�w. Trzeba by�o zatrzyma� si� i przenocowa� na otwartym stepie. Nazajutrz o �wicie wyruszyli�my w dalsz� drog�. �lady nie by�y ju� tak wyra�ne, jak dnia poprzedniego. Emery s�dzi�, �e wkr�tce b�d� wyra�niejsze, albowiem zbiegowie powinni byli gdzie� tutaj przenocowa�. Ja s�dzi�em inaczej. Wszak Meltonowie musieli za wszelk� cen� wyprzedzi� nas, jechali zatem przez ca�� noc bez odpoczynku. Ponadto Tomasz Melton by� doskonale obeznany z okolic�, kt�r� jako oficer cz�sto przemierza�. Winnetou zgadza� si� z moim tokiem rozumowania.
��Ale dlaczego chcieliby za wszelk� cen� nas wyprzedzi�? � zapyta� Anglik. � Nie jest to konieczne.
��Nie? � zdumia�em si�. � Dlaczego tak uwa�asz?
��Przecie� s�dz�, �e wyprowadzili nas w pole.
��I �e zd��amy do Tunisu?
��Tak. Wszak wczoraj zboczyli na zach�d tylko po to, aby nas okpi�. Nie w�tpi� chyba, �e wygrali spraw�.
��Czy aby rzeczywi�cie nie w�tpi�? Tomasz Melton zna mnie i Winnetou zbyt dobrze. Mo�e przypu�ci�, �e nas oszuka�, ale tylko na kr�tk� chwil�. Skoro sobie uprzytomni to wszystko, co wie o nas, na pewno zrozumie, �e je�eli nawet damy si� wywie�� w pole, to przecie� po paru godzinach odnajdziemy �lad i ju� go nie stracimy z oczu.
��Hm! Pytanie, czy w og�le jeszcze spodziewaj� si� naszego po�cigu?
��Niew�tpliwie. W przeciwnym bowiem razie nie zadawaliby sobie trudu skr�cania z drogi, a przede wszystkim ju� dawno natrafiliby�my na miejsce ich postoju. Powtarzam, �e jechali przez ca�� noc.
��M�j brat Szarlieh ma s�uszno�� � potwierdzi� Apacz. � Nie zatrzymywali si� wcale i wyprzedzili nas o znaczn� odleg�o��, poniewa� maj� lepsze wielb��dy. Musimy si� �pieszy�!
Okaza�o si�, �e s�uszno�� jest po mojej stronie. Jechali�my przez ca�e przedpo�udnie po coraz s�abszych �ladach, nie spotykaj�c nigdzie miejsca obozowania zbieg�w.
Step dawno si� ju� sko�czy� i przeszed� w pustyni� piaszczyst�. Teraz zn�w mo�na by�o dostrzec gdzieniegdzie pojedyncze �d�b�a trawy, a nawet ca�e k�pki. Po kilku minutach jazdy zobaczyli�my niskie, d�ugie pag�rki, wznosz�ce si� na wschodzie i ci�gn�ce z p�nocy na po�udnie.
��To zapewne Wadi Budawas � rzek�em. � Dalej wznosz� si� ruiny el Khima, kt�re musimy omin�� �e strony po�udniowej, aby przejecha� przez p�nocny stok D�ebel Ussala.
��S�dz�, �e b�dziemy jechali wci�� ich tropem � wtr�ci� Emery.
��Zgadza si�. Ale jestem przekonany, �e Meltonowie obior� t� drog� jako najwygodniejsz�.
��Oczywi�cie! Sp�jrz, czy tam na lewo nie wida� je�d�c�w?
Wskaza� na p�nocny wsch�d. Szybko zbli�a�o si� stamt�d kilka niewyra�nych punkt�w. Wkr�tce rozpoznali�my o�miu je�d�c�w. Byli to Beduini. Zauwa�yli nas, zbli�yli si� i zatrzymali w pewnym oddaleniu. Byli dobrze uzbrojeni, nie zdradzali jednak napastliwo�ci. Gdy podjechali�my na odleg�o�� dwudziestu krok�w, powita�em ich:
��Sallam! Czy to Wadi Budawas, tam za pag�rkami?
��Tak � odpowiedzia� jeden z nich, wygl�daj�cy na przyw�dc�.
��Z jakiego jeste�cie plemienia?
��Jeste�my wojownikami Meid�er�w. Polowali�my na gazele, ale nadaremnie, i oto wracamy do wadi*, gdzie pas� si� nasze trzody.
��Kiedy wyjechali�cie na �owy?
��Dzi� przed �witem.
��W takim razie mo�ecie odpowiedzie� na moje pytanie. Czy nie widzieli�cie dw�ch cudzoziemc�w z trzema r�czymi wielb��dami?
��Tak. Widzieli�my dzi� rano, w chwili gdy wyje�d�ali�my na polowanie.
��Czy zatrzymali si� tutaj?
��Tak. Zaprosili�my obcych, a oni przyj�li zaproszenie, aczkolwiek o�wiadczyli, �e nie maj� czasu.
��Jak d�ugo tutaj pozostawali?
��Dop�ki nie napoili wielb��d�w.
��Czy wiecie jacy to ludzie?
��Jeden z nich to kolorasi baszy, co by�o widoczne po odzie�y, a drugi to jego przyjaciel.
��Dok�d pod��ali?
��Do El Kairwan, tak nam powiedzieli. Ale kim wy jeste�cie?
��Czy znasz Kr�ger�beja, Pana Zast�p�w?
��Tak. To nasz obro�ca.
��Czy wiesz, gdzie si� teraz znajduje?
��S�yszeli�my od je�d�c�w, �e wyruszy� przeciwko Uled Ayarom, aby ich poskromi�.
��W jakich jeste�cie stosunkach z Uled Ayarami?
��Z tymi �yjemy w zgodzie, ale nie znosimy Uled Ayun�w.
��Ci w�a�nie s� te� naszymi wrogami. Przybywamy od Kr�ger�beja, kt�ry pokona� Uled Ayar�w, a nast�pnie zawar� z nimi pok�j.
��Maszallah! Pokona� wrog�w, a potem u�askawi�? Jego serce jest pe�ne dobroci i �yczliwo�ci nawet w stosunku do nieprzyjaci�. Skoro przybywacie od Kr�ger�beja, znajdujecie si� chyba pod jego opiek�?
��Zalicza nas do swoich najlepszych przyjaci�.
��Je�li tak, to nie sprawicie nam tej przykro�ci, aby nas omin��. Posilicie si� nasz� �ywno�ci� i napijecie naszej wody! Jeste�cie go��mi tak mile widzianymi, jak gdyby�cie byli Panem Zast�p�w w jego w�asnej osobie.
��Jak si� nazywa wasz szejk?
��Welad en Nari. To ja nim jestem.
��Ty jeste� szejkiem m�nych i go�cinnych Meid�er�w? W takim razie nie odm�wimy .Wprawdzie i my si� �pieszymy, ale mo�emy ci ofiarowa� tyle czasu, ile wymaga nape�nienie naszych miech�w �wie�� wod�.
��Musicie tak�e skosztowa� gazeli, kt�r� wcze�niej upolowali�my. Prosz� was, chod�my do naszego Bet en Sijara*!
Szejk skierowa� konia ku wspomnianym pag�rkom. Pojechali�my za Meid�erem, maj�c za sob� reszt� je�d�c�w. Milczeli�my. Zgodnie z miejscowymi zwyczajami musieli�my czeka�, a� do nas przem�wi�. To jednak nie zobowi�zywa�o do zachowania milczenia mi�dzy sob�. Skorzysta�em z tego, aby przet�umaczy� Winnetou rozmow� z przyw�dc�. Apacz obejrza� go badawczo i zapyta�:
��Czy ten cz�owiek podoba si� memu bratu?
��Hm. W ka�dym razie nie budzi nieufno�ci. Dlaczego pytasz?
��G�sta jego broda pokrywa ca�e oblicze, ale dla Winnetou broda jest lich� zas�on�, przez kt�r� wida� wyra�nie.
��I co widzisz?
��Rado��, �e mu towarzyszymy.
��No naturalnie! Zaprosi� nas i cieszy si�, �e spe�nili�my jego �yczenie.
��Jest to z�a rado��! Winnetou nie ma zaufania do tego cz�owieka.
��S�dz�, �e nie ma podstawy do obaw. Meid�erowie s� przynajmniej teraz pokojowo usposobieni.
��A wi�c niech m�j brat im ufa! Winnetou jednak b�dzie przezorny.
Nieufno�� nawet nie przemkn�a mi przez my�l. Mimo to nie zapomnia�bym o �rodkach ostro�no�ci. Przywyk�em liczy� si� zawsze ze zdaniem Winnetou, dlatego jego s�owa wywar�y na mnie g��bokie wra�enie.
Dotarli�my do pag�rk�w. Za nimi grunt raptownie si� zni�a�, tworz�c dolin�, kt�ra w tym miejscu, gdzie zatrzymali�my si�, by�a bardzo szeroka. Mieli�my przed sob� Wadi Budawas, kt�rego d�ugo��, jak s�ysza�em, wynosi�a wiele godzin jazdy lub wiele mil drogi.
U szczytu spostrzegli�my zbocze, kt�re spada�o mniej stromo. T�dy zjechali�my do doliny. Wida� by�o, �e wadi w czasie deszczowym przemienia si� w rzek�. Teraz by�a to zielona ��ka, miejscami bardzo wilgotna. Po pewnym czasie ujrzeli�my ob�z afryka�skich pasterzy. Wadi by�o teraz o wiele szersze ni� poprzednio i obro�ni�te nawet traw� � rzec mo�na � soczyst�. Jak daleko wzrok si�ga�, pas�y si� trzody � konie, owce, kozy, barany i wielb��dy, kt�re mo�na by�o liczy� na wiele tysi�cy sztuk. Mi�dzy nimi krz�tali si� ludzie, a tak nieliczni, �e trudno by�o oprze� si� zdumieniu, i� taka garstka potrafi utrzyma� w spokoju i �adzie tyle zwierz�t.
Pasterze, kt�rych mijali�my, podnosili si� z szacunkiem i witali nas g��bokimi uk�onami. To jak gdyby nieco uspokoi�o Winnetou, albowiem wyraz jego twarzy znacznie z�agodnia�.
Jechali�my do ska�y, w kt�rej widnia�a w�ska szczelina. Kilka krok�w przed ska�� szejk zatrzyma� si�, zsiad� z konia i rzek�:
��B�d�cie pozdrowieni w naszym wadi! Tu jest dom go�cinny, w kt�rym przyjmujemy wszystkich go�ci. Jest tu ch�odno i wygodnie. Wst�pcie do mnie i nasy�cie si� potrawami, kt�rymi was uraczymy.
Towarzysze jego zeskoczyli na ziemi�. Poszli�my za ich przyk�adem, lecz zanim ruszyli�my przed siebie, dok�adnie rozejrza�em si� doko�a. W pobli�u nad nami spoczywa�, �uj�c traw�, tuzin wspania�ych wielb��d�w. Obok zobaczyli�my podw�jn� ilo�� siode�. A dalej jeszcze pas�y si� trzy konie, wyj�tkowo rasowe. Sta�y za ogrodzeniem z oszczep�w, tkwi�cych w ziemi i obci�gni�tych sznurami z w��kna palmowego. Ju� to samo �wiadczy�o o ich wysokiej warto�ci. Tu� przy koniach le�a�y siod�a, rzemienna uprz�� i czapraki. Szejk spostrzeg� m�j zachwyt i rzek�:
��Wierzchowce te bior� sw�j rodow�d od najbardziej ulubionych klaczy proroka. Te konie wi�cej s� warte ni� liczne stada naszego plemienia.
Po chwili szejk ponownie wskaza� nam szczelin� w skale i powiedzia�:
��Jest to dom dla go�ci, o kt�rym m�wi�em. Nieco g��biej rozpadlina rozszerza si� i tworzy murabba*, gdzie mo�e si� pomie�ci� ponad dziesi�� os�b. Chod�cie za mn�!
��Pozw�l nam uprzednio zaopatrzy� nasze Wielb��dy � poprosi�em.
��Czy s�dzisz, �e a� tak ma�o znamy obowi�zki gospodarzy? Moi ludzie napoj� wielb��dy i nape�ni� miechy.
Teraz wszelkie wahanie by�oby obraz�. Zreszt�, wyprzedza� nas sam, nie by�o wi�c powodu mu nie ufa� czy co� podejrzewa�.
��Mamy tam wej��? � zapyta� Winnetou, widz�c, jak szejk znika w szczelinie. � Czy m�j brat p�jdzie za nim?
��Tak. Wszak i on jest z nami.
��A je�li nas oszuka?
��Zabierzemy ze sob� bro�. M�wili�my po angielsku. Emery odezwa� si�:
��Dlaczego si� oci�gacie? Co o nas pomy�l�? Maj� nas chyba za tch�rz�w, idziemy, idziemy za nim!
Poszed� za szejkiem, a my za nim, uprzednio zaopatrzywszy si� w bro�. Dop�ki mia�em przy sobie sztucer, nie l�ka�em si� �adnego wroga. Niestety, nie m�g� mnie obroni� wobec podst�pu�
Z prawej strony obok szczeliny le�a�, a raczej sta� w osobliwy spos�b kamie�. Mia� kszta�t po��wki ogromnej flachy, przeci�tej z g�ry na d�. Ta po��wka kamiennej flachy mog�a wa�y� oko�o tony i sta�a na ziemi nie dnem, ale szyjk�.
Natychmiast po wej�ciu przekonali�my si�, �e wn�trze szpary jest obszerniejsze, ni� mo�na si� by�o spodziewa�. Dziesi�� os�b mog�o si� tutaj swobodnie porusza�. By� to pod�u�ny czworok�t o pod�odze pokrytej matami z �yka. Na �rodku le�a� dywan w dobrym gatunku, a na nim sta�a sufra, stoliczek wysoko�ci najwy�ej dziesi�ciu cali z rodzaju tych, kt�re si� zazwyczaj spotyka w namiotach bedui�skich. Tylko po�rodku mo�na si� by�o wyprostowa�, gdy� szczelina zw�a�a si� ku g�rze. By�o ch�odno, dziwnie ch�odno � prawdziwa rozkosz po s�onecznym upale, kt�ry nas dotychczas pra�y�.
Szejk usiad� przy stoliku i skinieniem zaprosi� nas do spoczynku. Dlaczego mieliby�my si� waha�, skoro ju� weszli�my?
Ledwie usiedli�my, m�ody pastuszek przyni�s� trzy ma�e nape�nione wod� kalebasy*, kt�re od razu opr�nili�my. Po nim przyszed� drugi z czterema cybuchami, woreczkiem tytoniu i miednic� z w�glami. Szejk sam nabi� fajki, co stanowi wyraz szczeg�lnego uszanowania, w�asnor�cznie na�o�y� �arz�ce si� w�gle na tabak�, poda� ka�demu z nas cybuch i rzek�:
��Palcie! Tyto� daje ob�oki woni, na kt�rej dusza unosi si� ku niebu. Za chwil� przynios� nam jad�o.
Poszli�my za jego przyk�adem i palili�my ziele dosy� dobre, jak na tutejsze warunki. Czynili�my tak, nie m�wi�c nic, poniewa� nasz gospodarz milcza�. By� mo�e, uwa�a� milczenie za bardziej odpowiednie dla swojej godno�ci, a mo�e by�o to dowodem grzeczno�ci i szacunku.
Jeszcze nie wypalili�my cybuch�w, gdy zn�w przybieg� jeden z pastuch�w i przyni�s� misk� z jakimi� owocami, kt�r� postawi� na stole.
��Jak tam z mi�sem, Selim? � zapyta� szejk.
��Za chwil� przynios� � odpowiedzia� zapytany, oddalaj�c si� szybko.
��To przynie� tak�e�
Urwa�, poniewa� Selima ju� nie by�o.
��Selim, Selim, s�uchaj!� � wo�a�. Nie by�o odpowiedzi. Zerwa� si� i pobieg� ku szczelinie, aby wezwa� Selima. Nie podejrzewaj�c podst�pu, pozostali�my na miejscach.
��Selim, Selim! � powtarza�, wychodz�c z jaskini.
��Z powrotem go, z powrotem! � zawo�a� Winnetou, aczkolwiek nie rozumia� po arabsku.
Skoczy�, aby z�apa� szejka i wci�gn�� go do �rodka, lecz zanim zd��y� podej�� do otworu, rozleg� si� huk i szczelina zosta�a zamkni�ta. Powalono w�a�nie ten kamie� o szczeg�lnym kszta�cie, kt�ry run�� tak, �e mi�dzy nim a ska�� nie mo�na by�o przesun�� nawet palca.
��Heigh�ho! � zawo�a� Emery, skoczywszy z miejsca.
��Winnetou spodziewa� si� tego � stwierdzi� spokojnie Apacz, siadaj�c ponownie przy stole, jak gdyby nic si� nie zdarzy�o.
Nie odzywa�em si� wcale. Z zewn�trz rozbrzmiewa�y okrzyki rado�ci.
��Zdaje si�, �e jeste�my uwi�zieni! � mrukn�� gniewnie Anglik.
Nie odpowiedzia�em.
��Odpowiadaj! � nalega�. � .Zdaje si�, �e jeste�my uwi�zieni?!
��Tak. I sami jeste�my sobie winni.
��Szejk nas oszuka�! Gdyby istotnie nale�a� do Meid�er�w, nie post�pi�by tak z nami.
��Tak, to prawda!
��Ale w takim razie jakie to plemi�?
��Prawdopodobnie Uled Ayuni.
��To by�oby fatalnie! Ale mimo to nie mog� poj��, dlaczego szejk nas uwi�zi�. Nie zna nas, nie zapyta� nawet o nazwiska.
��Zna nas! Meltonowie byli tutaj, a mo�e nawet jeszcze st�d nie odjechali! Je�li si� nie myl�, spotkali si� z Ayunami i opowiedzieli o wypadkach w w�wozie. Powiedzieli im, �e szejk Uled Ayun�w zosta� wraz ze swymi towarzyszami schwytany do niewoli i �e wyznaczono wysoki okup krwi. Poniewa� wiedzieli, �e b�dziemy ich �ciga�, powiadomili o tym Ayun�w. Oznajmili, �e my jeste�my sprawcami ich niedoli, wymienili nasze nazwiska i opisali wygl�d. Potem Ayuni czekali na nas, podali si� za Meid�er�w i zwabili do tej pu�apki.
��Dlatego ten kamie� tak dziwnie stercza�! Le�a� podstaw� do g�ry. Trzeba by�o jednego pchni�cia, aby run�� i zamkn�� otw�r. Jak s�dzisz, czy zosta� umy�lnie dla nas ustawiony?
��Nie, gdy� w takim wypadku � przytaszczono by go tutaj niedawno, co natychmiast rzuci�oby si� nam w oczy i ostrzeg�o przed wej�ciem. G�az ten nale�y od dawna do pu�apki, w kt�rej zamkni�to ju� chyba niejednego cz�owieka.
��Co s�dzisz o naszym po�o�eniu? Czy jest niebezpieczne?
��To zale�y. Je�li Meltonowie jeszcze tutaj s�, to za��daj� naszej �mierci i b�d� nas dobrze strzec, aby�my nie mogli si� wymkn��.
��Jak my�lisz, czy s� tutaj, czy ju� ich nie ma?
��To drugie, poniewa� zale�a�o im na po�piechu.
��Jestem te� tego zdania. Ale jak my si� st�d wydostaniemy? A gdy wydostaniemy si� z pu�apki, to w jaki spos�b, uciekniemy?
��Podst�pem albo si��. Poczekajmy jeszcze, co zrobi� Ayuni.
��Nie mo�emy czeka�! Twoja bro� b�dzie ich trzyma�a z daleka. Nie mog� si� do nas zbli�y�, aby ich nie trafi�y kule z twojej nied�wiedzi�wki, nie l�kajmy si� wi�c ich strzelb.
��Zastanawiam si�, jak si� st�d wymkniemy?
��Tak samo, jak weszli�my. G�az wa�y dziesi��, a najwy�ej dwana�cie cetnar�w. Trzech takich ch�op�w jak my podo�a mu z �atwo�ci�. Cztery cetnary na ka�dego.
��Tak, gdyby�my mieli dosy� miejsca.
��Ale spr�bujmy przynajmniej! Winnetou s�ucha�, nie wtr�caj�c si� do rozmowy, teraz jednak rzek�:
��Nie podo�amy. Moi bracia niech nawet nie usi�uj�.
��Spr�bowa� mo�na! � upiera� si� Emery, � Nie wolno niczego zaniedba�.
Nie w�tpi�em, �e we trzech potrafiliby�my poruszy� z miejsca kamie� dwunastocetnarowy. Ale tu � by�em przekonany � nie poradzimy.
Winnetou uczyni� zado�� wezwaniu Anglika. Stan�� wraz z nim u szczeliny � plecami byli zwr�ceni do siebie, gdy� w�ska przestrze� nie dawa�a wi�cej miejsca � ramionami oparli si� o kamie�. Pochyli�em si� nad nimi i pomaga�em. Z��czyli�my i wyt�yli�my si�y w gwa�townych pchni�ciach, ale na pr�no, gdy� wysi�ek nasz wywiera� nacisk nie tylko na kamie�, lecz tak�e na s�siednie �ciany szczeliny. Szed� wi�c na marne, a kamienia nie ruszy� z miejsca.
��Zaprzesta�my� � sapa� Emery.
��Nic nie zdzia�amy.
Spoza muru rozleg� si� szyderczy �miech. Emery doda�:
��Nads�uchuj� z zewn�trz. S�yszeli nasze wysi�ki i kpi� z nas. O, gdybym mia� ich tutaj, od razu by im �miech min��. Si�� nic nie zrobimy, widz� to jasno. Jedyny ratunek w podst�pie. Ale jakim?
��Bez po�piechu � prosi�em. � Rozwaga i zastanowienie rodz� dobre pomys�y.
��Nie zawsze. Jakiego� fortelu u�yjemy, skoro tu tkwimy, a oni s� wolni?
��M�j brat m�g�by poczeka�, jak ju� Old Shatterhand powiedzia� � rzek� stanowczym g�osem Apacz. � Winnetou widzi wyj�cie i zbada, czy b�dzie mo�liwe.
��Jakie wyj�cie?
��Czy m�j brat Emery nie zauwa�y�, jak tu jest wilgotno?
��Owszem. Zauwa�y�em.
��A czy �ciany s� mokre?
��Nie, suche. Tylko pod�oga jest wilgotna.
Emery, m�wi�c to, podni�s� mat� i obmaca� pod�og�.
��M�j brat widzia� �r�d�o w pobli�u szczeliny? � pyta� dalej Winnetou. � Zapewne jest powodem tej wilgoci. Taka ilo�� wody nie mog�aby przebi� si� przez ska��, jedynie przez piach. St�d wniosek, �e pod pod�og� jest piasek. Szczelina jest wi�c nie tylko wysoka, ale r�wnie� g��boka i zasypana piaskiem do tego poziomu, na kt�rym stoimy.
��A zatem kamie�, kt�ry nas wi�zi, spoczywa nie na skale, tylko na pod�o�u piaszczystym! � zawo�a� Emery.
��Winnetou tak przypuszcza. B�dziemy kopa� pod kamieniem, a� si� zapadnie tak g��boko, �e zrobi przej�cie.
��Je�eli podkopiemy ca�y fundament � odezwa�em si� � runie g�az i zwali si� na nas. Je�li przypuszczenie mego czerwonego brata jest s�uszne, to nale�y kamie� zostawi� w spokoju, a jedynie pod nim wywierci� podkop. B�d� co b�d� spr�bujmy!
Zdj�li�my maty i dywan i zabrali�my si� do kopania. Wszystkie nasze narz�dzia to: trzy pary r�k i trzy no�e. Oczywi�cie, prac� rozpocz�li�my ko�o wyj�cia, tu� przy kamieniu. Ku naszej; rado�ci znale�li�my ziarnisty piasek, pomieszany z kamykami. Sypali�my go do wn�trza rozpadliny.
Rozumie si�, trzeba by�o pracowa� bardzo ostro�nie, aby �aden zdradliwy szmer nie przedosta� si� poza ska��. Dlatego praca nie sz�a szybko. Ale nie martwili�my si� zbytnio, bo czasu mieli�my sporo. By�a dopiero pierwsza po po�udniu, podkop za� powinien by� nas uwolni� dopiero po zmroku.
�wiat�a do pracy mieli�my dosy�, albowiem kamie� zas�ania� tylko doln� cz�� rozpadliny, pozostawiaj�c u g�ry rodzaj okienka, tak niestety w�skiego, �e najwy�ej dziecko mog�oby si� przecisn��.
Im g��biej ryli�my, tym bardziej mo�liwe by�o zawalenie si� �cian podkopu � piasek usuwa� si� spod r�k. Na szcz�cie, mieli�my dywany i maty, kt�re wepchn�li�my w otw�r, wykorzystali�my tak�e strzelby do podparcia �cian.
W pewnej chwili us�yszeli�my g�os z zewn�trz:
��Kara ben Nemzi mo�e podej��! Chc� z nim pom�wi�.
By� to g�os szejka.
��Czy si� odezwiesz? � zapytali Emery.
��Tak � odpar�em.
��Ten �ajdak niewart jest us�ysze� s�owa z naszych ust.
��By� mo�e, ale to, czego si� dowiem, mo�e mie� dla nas wielkie znaczenie.
��Kara ben Nemzi! � zawo�a� szejk po raz wt�ry.
A zatem zna� nasze nazwiska.
��Tu jestem � odpowiedzia�em. � Kamie� przewr�ci� si�, dlaczego oci�gacie si� z jego usuni�ciem? Wszak wiecie, �e zale�y nam na czasie!
Udawa�em, �e k�ad� wszystko na karb przypadku. Roze�mia� si� i rzek�:
��Nie upad�, ale my go powalili�my.
��Powalili�cie? Dlaczego?
��Dlaczego? Nie zgadujesz? Kolorasi przed odjazdem ostrzeg� nas, szczeg�lnie przed tob�. Powiedzia�, �e nale�y mie� si� przed tob� na baczno�ci bardziej ni� przed samym diab�em, gdy� chytro�� przewy�sza w tobie nawet gwa�towno��. Ale ty oto nie zgadujesz nawet, dlaczego powalili�my kamie�!?
��Jak�e mog� wiedzie�? Powiedz! M�wi�em tak umy�lnie, aby nabra� z�ego wyobra�enia o naszej przebieg�o�ci, albowiem im ni�ej by nas ceni�, tym mniej wierzy�by w mo�liwo�� naszego uwolnienia, a co za tym idzie, strzeg�by nas nie tak dok�adnie.
��Czy wiesz w�a�ciwie, gdzie si� znajdujesz?
��Naturalnie. W obozie Meid�er�w.
��Niech licho porwie Meid�er�w! Nale�ymy do Uled Ayun�w.
��A wi�c nas oszuka�e�?
��Tak. Kolorasi opowiada�, �e wzi�li�cie do niewoli naszego naczelnego szejka i jego towarzyszy. Pan Zast�p�w wys�a� do Uled Ayun�w dw�ch pos��w, kt�rzy za��dali okupu krwi tak wyg�rowanego, �e projekt ten m�g� zal�gn�� si� tylko w m�zgu ob��ka�ca. Czy tak jest istotnie?
��Tak � odpowiedzia�em, udaj�c naiwnego. � Kolorasi nie k�ama�. Zawo�aj go tutaj. Chcia�bym z nim pom�wi�.
��Nie ma go.
��Zawo�aj jego przyjaciela.
��Te� nie ma. Zatrzymali si� tylko, aby nam opowiedzie� o was i o tych wszystkich zdarzeniach. Obaj pos�owie Pana Zast�p�w niestety nie przyjechali do nas, ale do innego naszego plemienia. Pos�a�em po nich i wyjecha�em na wasze spotkanie, aby zwabi� was do rozpadliny. Obecnie jeste�cie w naszej mocy i zostaniecie uwolnieni dopiero po spe�nieniu naszych ��da�.
��Jakie macie ��dania?
��Teraz ci nie powiem. Dowiesz si�, gdy przyjad� pos�owie.
S�ysza�em, �e si� oddala. Nie wiedzieli�my, czy postawi� wartownika. Nat�y�em s�uch. Dobieg�y mnie wprawdzie r�ne tony i szmery obozu, nic jednak takiego, z czego by mo�na by�o wnioskowa� o obecno�ci stra�y.
Nie komentuj�c tej rozmowy, podj�li�my przerwan� prac�.
Nie sko�czyli�my jeszcze podkopu, gdy zn�w mnie zawo�ano. Zapyta�em, kto wo�a.
��Szejk � brzmia�a odpowied�. � Pos�owie Pana Zast�p�w przybyli. Oznajmi� wam warunki. Powtarzam, �e je�eli nie spe�nicie ich, zginiecie z g�odu i pragnienia!
��M�w!
��Z�apali�my was, aby mie� zak�adnik�w. Co si� stanie naszemu naczelnemu szejkowi i naszym braciom, to samo was spotka. Je�li ich zabij�, wy tak�e umrzecie.
��Nie zabij�, je�eli zap�ac� okup.
��W�a�nie, �e nie zap�ac�! Wy b�dziecie przedmiotem zamiany.
��Na to Uled Ayarzy si� nie zgodz�.
��Tym gorzej dla ciebie! To ty wyda�e� naszych w r�ce Ayar�w. Je�li oni umr�, to i wy nie unikniecie �mierci. A teraz napisz list do Pana Zast�p�w! Ale my nie posiadamy ani pi�ra, ani atramentu.
��Obejd� si� bez tego, mam bowiem o��wek. Co napisa�?
���e jeste�cie w niewoli i �e odpowiadacie za �ycie naszego naczelnego szejka i jego towarzyszy. ��dasz, aby ich uwolniono.
��A co przyrzekasz w zamian?
���ycie.
��I nic wi�cej? A wolno��?
��Ze swej strony mog� ci j� przyrzec, ale co uczyni naczelny szejk, to inna rzecz.
��C� mo�e uczyni�, skoro jest w niewoli, a b�dzie wolny nie wcze�niej od nas? Pan Zast�p�w nie pu�ci �adnego z waszych ludzi, je�li my r�wnie� nie odzyskamy zupe�nej wolno�ci.
Nast�pi�a kr�tka pauza. Po czym szejk odezwa� si�:
��Czy to prawda, �e masz dwie czarodziejskie strzelby i �e z jednej mo�esz wystrzeli� tysi�c kul, a nawet wi�cej � ile tylko zechcesz � bez uprzedniego nabicia?
��Tak.
��I �e druga strzela na najdalsz� odleg�o�� � jak daleko zechcesz � i �e nigdy nie pud�uje?
��Tak. Musisz wiedzie� i to, �e kule pierwszej strzelby zawsze trafiaj� tam, gdzie tylko zechc�.
��Czy i to prawda, �e posiadacie ma�e rewolwery, kt�re po jednorazowym nabiciu kr�c� si� i wypluwaj� sze�� kul, jedn� po drugiej?
��I to prawda. Kto ci o tym wszystkim powiedzia�?
��Pos�owie Pana Zast�p�w, kt�rych po przybyciu wzi��em na spytki Wydasz mi ma�e pistolety i obie czarodziejskie strzelby. Nad kamieniem jest szpara. Przesu� je przez ten otw�r.
��Nie uczyni� tego. Skoro chcesz strzelby, ka� odwali� kamie� i wejd� do nas! W�wczas b�dziemy mogli om�wi� warunki.
��Je�li si� b�dziesz oci�ga�, to ci� zmusz�!
��Spr�buj zmusi�! Zamykaj�c na zdradziecko, sam pozbawi�e� si� w�adzy przymusu.
Nie by�o odpowiedzi. S�ysza�em tylko cichy szept. Widocznie naradza� si� z kim�, po czym zn�w zawo�a�:
��Pozwoli�em pos�om Pana Zast�p�w wr�ci� do swoich. Czy chcesz im da� list?
��Tak.
��Ja b�d� dyktowa� � rzek� szejk.
��Nie mam nic przeciwko temu chcia�bym jednak si� przekona�, �e pos�owie s� tutaj istotnie.
��Czy zobaczysz ich, skoro stan� pobli�u szczeliny?
��Tak. Z lewej strony kamie� odstaje nieco od ska�y. M�g�bym ich zobaczy�, je�li stan� w tym miejscu.
��Przyprowad�cie tych opryszk�w, niechaj ich zobaczy!
S�ysza�em szybko oddalaj�ce si� kroki. Przyprowadzono obydwu pos��w i ustawiono jednego za drugim we wskazanym miejscu. Istotnie, byli to pos�owie Pana Zast�p�w.
��Pozna�e� ich? � zapyta� szejk.
��Tak.
Pos�owie zostali odprowadzeni, potem szejk podyktowa� mi list.
By�a to szczeg�lna, prawie �mieszna sytuacja. Na zewn�trz sta� szejk, kt�ry nie umia� pisa�, a zapewne i czyta�, ja za� mia�em pisa� pod jego dyktando. Stawia� warunki nie do wykonania. Zmierza� ku zwolnieniu czternastu Ayun�w bez �adnego okupu, nie zobowi�zuj�c si� w zamian nawet darowa� nam �ycia.
Aby go nie ok�amywa�, wszystko, co dyktowa�, pisa�em po jednej stronie kartki, kt�r� wyrwa�em z notesu. Korzysta�em jednak z pauz, podczas kt�rych si� zastanawia�, aby po drugiej stronie opisa� Panu Zast�p�w ca�� przygod� i uspokoi� zapewnieniem, �e w ci�gu najbli�szej nocy b�dziemy wolni i wyruszymy do Hammametu.
��Czy sko�czy�e�? � zapyta�.
��Tak.
��Daj mi list!
Przesun��em list przez luk�, przez kt�r� poprzednio patrzy�em. Zaleg�o chwilowe milczenie. Szejk obejrza� list i rzek�:
��C� to takiego? Tego nie mo�na odczyta�!
��Pan Zast�p�w odczyta z �atwo�ci� � odpowiedzia�em.
Chodzi�o o to, �e list napisa�em po niemiecku.
��Dobrze! Je�eli Pan Zast�p�w nie odczyta, to tylko ty na tym ucierpisz. Dop�ki nie nadejdzie odpowied�, nie otrzymacie ani jad�a, ani napoju, aby�cie z tym wi�ksz� t�sknot� oczekiwali wiadomo�ci.
Oddali� si� wraz ze swymi towarzyszami. Wdrapa�em si� na g�az, aby wreszcie zbada� po�o�enie. W miejscu gdzie kamie� si� ko�czy�, szeroko�� rozpadliny wynosi�a �okie�. Zauwa�y�em tam ma�� rys�. Wsadzi�em n� i od�ama�em kawa�ek. Mog�em swobodnie wysun�� g�ow� i rozejrze� si� dooko�a.
Nie by�o wartownika. Widocznie uwa�ano kamie� za wystarczaj�c� zapor�, co nas mog�o tylko cieszy�. Rozejrza�em si� po ca�ej dolinie. Szejk rozmawia� z pos�ami Kr�ger�beja. Widzia�em, jak wr�czy� im pismo, po czym Ayarzy dosiedli koni i pojechali.
Czy spe�ni si� to, co napisa�em? Czy zi�ci si� nadzieja? Czy zdo�amy uwolni� si� w ci�gu nocy? Kt� m�g� to wiedzie�?
Harowali�my ci�ko, kopi�c w ciemno�ciach, po omacku. Winnetou pracowa� na przodzie, odgrzebywa� piasek i przekazywa� go stoj�cemu za nim Emery�emu, kt�ry odrzuca� go do mnie, ja za� sypa�em w g�r� na pod�og� niby � pokoju. Stali�my bowiem o wiele ni�ej poziomu pokoju. Dziura, wykopana przez nas, prowadzi�a na dwa �okcie w d�, a potem na trzy �okcie naprz�d. Winnetou znajdowa� si� ju� pod kamieniem i musia� teraz kopa� pod g�r�. By�o oko�o p�nocy. Za godzin� zamierzali�my sko�czy�.
W�wczas us�ysza�em st�umiony szmer.
��Emery! � zawo�a�em.
��Jestem. Co takiego? � odpowiedzia�.
��Co robi Winnetou?
��Odpoczywa. Nie dostaj� od niego piasku.
��Na mi�o�� Bosk�, si�gnij po niego!
Min�a kr�tka, pe�na napi�cia chwila, po czym Emery krzykn��:
��Zasypany!
��O niebiosa! Ca�y?!
��Nie. Trzymam go za nogi. Zatrzymaj si�! Nie odsuwaj mnie! Nie ma tu miejsca dla dw�ch.
Chcia�em go bowiem odsun��, aby znale�� si� przy Apaczu.
��Pr�dzej, bo si� udusi! � zawo�a�em przera�ony.
Po�o�y�em r�ce na plecach Emery�ego i poczu�em, �e pracuje z ca�ym wysi�kiem.
��Nareszcie! � zawo�a�. � Teraz na powietrze! �yje! Winnetou, stary, poczciwy ch�opie, jak si� czujesz?
Ku najwy�szej rado�ci us�ysza�em g�os Apacza:
��By� ju� najwy�szy czas� Omal si� nie udusi�em. Sufit zapad� si� i przygni�t� mnie tak, �e nie zdo�a�em nawet krzykn��.
Plu�, kaszla�, str�caj�c z siebie piasek, kt�ry mu zatka� usta, nos, oczy. Po czym rzek�:
��Teraz trzeba zacz�� od nowa! Trzeba podwoi� wysi�ek, aby przynajmniej upora� si� do rana.
��Czy a� tak si� zapad�o? � zapyta�em.
��Tak.
��Chod� tutaj! Odpocznij, za bardzo si� wysila�e�. Teraz ja b�d� na przodzie.
��Nie � sprzeciwi� si� Emery. � B�dziemy si� zmienia� kolejno, tak jak stoimy. Ja p�jd� na prz�d, Winnetou za nami.
Pracowali�my bez s�owa, rytmicznie, wiedz�c, �e od tego maksymalnego wysi�ku zale�y nasze �ycie. Po pewnym czasie zluzowa�em Emery�ego i rozpocz��em prac� na przodzie, Winnetou za� po�rodku. Nie my�leli�my o tym, czy jest p�no czy wcze�nie � ryli�my, kopali�my i sypali�my piasek bez przerwy, zag��biaj�c si� coraz bardziej. Wierci�em ku g�rze, kl�cz�c na dnie poziomej cz�ci podkopu. Nagle otrzyma�em mocny cios w kark i prawe rami�. Jaki� ci�ar przygni�t� mnie z ty�u do piasku tak, �e prawie nie mog�em oddycha�. Oddycha�?� Czu�em si� jak w przestrzeni pozbawionej powietrza. Wyci�gaj�c r�k� za siebie, namaca�em co� twardego � podkop by� zamkni�ty. Kamie� zwali� si� i to za mn�. Nie mog�em ruszy� ani naprz�d, ani w ty�.
��Winnetou! � zawo�a�em. Okrzyk przebrzmia� g�ucho. Nie by�o odpowiedzi.
��Emery!
Ten sam pozbawiony rezonansu d�wi�k i ta sama po nim cisza. Ni mog�em spodziewa� si� pomocy. Za nim towarzysze zdo�aj� usun�� przeszkod�, b�dzie ju� po mnie. Tylko g�ry mog�em znale�� ratunek. Powietrza! Powietrza! Powietrza! Kopa�em drapa�em, dr��y�em, wierci�em co si� w r�kach. Nie zwa�a�em na to, piasek, kt�ry usuwa�em r�koma, zatyka� mi usta, oczy, nos i uszy. Dalej, coraz dalej ku g�rze w straszliwym gor�czkowym, ob��kanym po�piechu nagle, nagle� Ach, �wie�e, dobre po wietrze! Powietrze, jak najwi�cej po wietrz� w p�uca! Nabiera�em je i wdycha�em chciwie. Oddycha�em z g��bok� rozkosz�. Strzepn�wszy z twarzy piasek, zobaczy�em nad sob� blade niebo, na kt�rym migota�y ostatni gwiazdy. O tak! Przebi�em si� przez powierzchni� ziemi. Oprze� si� na �okciach i wyskoczy� � to ju� drobnostka.
Teraz dopiero spostrzeg�em, co by�o powodem niebezpiecze�stwa o wiele wi�kszego, ni� mog�em s�dzi�. Gdybym si� znajdowa� o kilka cali g��biej, by�bym przygnieciony, ca�kowicie zmia�d�ony. Okaza�o si� bowiem, �e fatalny kamie� si� zapad�. Piasek przez nas przewiercony nie m�g� go utrzyma�. Wprawdzie kamie� zag��b si� jedynie na dwa �okcie, ale nie pionowo, tylko nieco pochy�o i wskutek tego szpara mi�dzy nim a ska�� powi�kszy�a si� o tyle, �e � chcia�em a� krzykn�� z rado�ci � �atwo by�o wr�ci� do rozpadliny!
Moi towarzysze! O rety! Nie my�la�em o nich, my�la�em tylko o sobie! Co si� z nimi sta�o? Czy �yj� jeszcze? Czy mo�e kt�ry� z nich zosta� przywalony kamieniem? Po�pieszy�em do szczeliny i nas�uchiwa�em. Przej�a mnie ogromna rado��, gdy z do�u us�ysza�em nast�puj�c� rozmow�:
��Wi�c nie piasek?
��Nie, tylko ska�a � odpowiedzia� g�ucho Apacz.
��Wszak by� tu poprzednio piasek!
��Tak, ale g�az obsun�� si�.
��O niebiosa! W takim razie zosta� zmia�d�ony.
��Zmia�d�ony albo uduszony! Winnetou odda�by �ycie, aby uratowa� swego brata, ale nikt nie podo�a temu g�azowi! Zasz�o s�o�ce Apacza w dalekim kraju i gwiazdy jego przygas�y w�
��Przygas�y w �wietle dnia, kt�ry wschodzi tutaj na g�rze! � przerwa�em, przechylaj�c si�, aby mnie us�yszano i zobaczono z do�u.
��Szarlieh! � zawo�a�, nie, rykn�� po prostu.
��Winnetou!
���yje, �yje! Na g�r� do niego! � cieszy� si� Emery.
W blasku zapowiadaj�cego si� dnia by�o wida�, jak wynurzyli si� z g��bi. Winnetou obj�� mnie z przodu, Emery z ty�u. Ci�gn�li mnie i �ciskali, a� mi dech zapar�o bardziej nawet ni� poprzednio pod ziemi�.
��Szarlieh, m�j bracie! � tylko te trzy s�owa wyrzek� Winnetou, ale intonacja jego g�osu wi�cej m�wi�a ni� najd�u�sza oracja.
Emery by� bardziej opanowany, ale nie mniej serdeczny.
��Sk�d si� tu wzi��e�? Uwa�ali�my ci� ju� za nie�ywego, zaduszonego przez ten g�az. I oto jeste�!
��Przebi�em si�. Wyjd�cie i zobaczcie, jak si� to sta�o!
Dopiero teraz spostrzegli, �e �wiat�o dzienne przenikn�o przez szpar�. Wyszli�my z jaskini.
��Jaskinia jest otwarta � powiedzia� Emery szeptem, poniewa� tu, na wolno�ci, nale�a�o zachowa� wielk� ostro�no��. � Uwolni�o nas w�a�nie to, co ciebie narazi�o na niebezpiecze�stwo. Jeste�my uratowani!
��Uratowani! � kiwn�� g�ow� Apacz, trzymaj�c mnie jeszcze za r�k�. � Moi bracia niech p�jd� ze mn� i zabior� swoj� bro�!
Zabrawszy bro�, obejrzeli�my ob�z. C� to za ludzie byli ci Uled Ayuni! Mieli trzech tak niebezpiecznych je�c�w i mimo to wszyscy spali spokojnie. Nie wida� by�o dooko�a �ywej duszy, kt�ra czuwa�aby.
Z lewej strony spoczywa�y wielb��dy, a za ogrodzeniem le�a�y konie, kt�re podziwiali�my rano. Ludzie spali pojedynczo lub w grupach mi�dzy owcami i innym byd�em, kt�re tak samo spa�o lub wytrzeszcza�o �lepia na r�ow� jutrzenk�.
��Konie czy wielb��dy? � zapyta� Winnetou.
��Konie � odpowiedzia�em. � : Chod�cie za mn�!
Po�o�y�em si� na ziemi i poczo�ga�em do koni. Towarzysze poszli za moim przyk�adem. W pobli�u ogrodzenia zatrzyma�em si� i szepn��em:
��Poczekajcie tutaj, dop�ki was nie przywo�am. We trzech zaniepokoimy rumaki. Trzeba unikn�� ich parskania.
Obejrza�em si� ostro�nie. �aden z u�pionych nie poruszy� si�, nikt si� nie przebudzi�. O�mieli�em si� wsta� i podej�� bli�ej do koni. Wyszuka�em trzy najlepsze. Osiod�a�em je, co zaj�o ponad p� godziny czasu. Obejrza�em si� i zdr�twia�em � w tej chwili z trzeciego namiotu wyszed� Beduin, zwr�ciwszy si� twarz� na wsch�d, wyci�gn�� ramiona i zawo�a� g�o�no:
��Allach jest wielki! Wsta�cie wierni do modlitwy porannej, albowiem el Isfirar, ��ty odblask, ukaza� si� na niebie.
W ci�gu chwili w obozie zawrza�o. Beduini zerwali si� na nogi. Nie wolno by�o straci� ani minuty, ani sekundy. Rozci��em sznury ogrodzenia i wskoczy�em na siod�o. Po chwili Winnetou i Emery siedzieli r�wnie� na koniach. Pop�dzili�my cwa�em wprost przez ob�z.
Beduini, kt�rzy dopiero przecierali sobie oczy, os�upieli z wra�enia. Nawet ci, kt�rych min�li�my, nie zatrzymali nas, tak byli oniemiali. S�yszeli�my za sob� okrzyki strachu i przera�enia, ale nied�ugo, gdy� r�cze konie galopowa�y z szybko�ci� strza�y.
Kto nie dosiada� jeszcze takiego rumaka, a oczywi�cie tyczy si� to wi�kszo�ci ludzi, ten nie mo�e mie� wyobra�enia o szybko�ci prawdziwego, wyhodowanego na pustyni lub stepie arabskiego konia. Cokolwiek si� o tym m�wi, twierdz� z ca�� stanowczo�ci�, �e �aden z naszych najlepszych wierzchowc�w nie dor�wna mu szybko�ci�. Jechali�my obok siebie szcz�liwi i pe�ni nadziei. Twarz za� Apacza ja�nia�a wr�cz zachwytem.
��Szarlieh � zawo�a� � czy przypominasz sobie swojego Hatatitla*?
��A ty swego Iltszi*? � zapyta�em z kolei.
To by�y nasze ogiery india�skie, te na kt�rych przebiegali�my sawanny, najlepsze z widywanych tam kiedykolwiek, ale mimo to Winnetou krzykn��:
��Sto takich jak Hatatitla i sto jak Iltszi za jednego takiego konia! Nawet sam wielki Manitu nie dosiada lepszego w Wiecznych Ost�pach!!
Przemkn�y przed nami s�ynne ruiny el Khima. Po godzinie jazdy zwolnili�my biegu, a jednak nie by�o �ladu piany ani kropli potu na pi�knych rumakach.
Po up�ywie p� godziny Winnetou obejrza� si� i zawo�a�:
��Dw�ch je�d�c�w za nami. To po�cig!
Zatrzyma�em si� i spojrza�em. Je�d�cy byli daleko z ty�u; jeden znacznie wyprzedza� drugiego. Jechali z niezwyk�� szybko�ci�. Tak, bez w�tpienia to by� po�cig!
��Znowu galopem! � rzek�em. � Musz� nas straci� z oczu!
Up�yn�o nast�pne p� godziny. Jechali�my wci�� po tej samej piaszczystej, miejscami z lekka trawiastej r�wninie. Nie zadawali�my sobie trudu ogl�dania si�. Lecz naraz us�yszeli�my za sob� przera�liwy wrzask. By� to odpowiedni czas, aby si� zaj�� najbli�szym ze �cigaj�cych. Osadzili�my konie.
Za nami p�dzi� szejk. Stoj�c w strzemionach, trzyma� d�ug� flint� i krzycza�:
��La lussus, ia haramija, afrasi, afrasi! Wy zb�jcy, wy z�odzieje, moje klacze, moje klacze!
Przybli�y� si� ju� na tyle, �e nie musia�em u�y� nied�wiedzi�wki, wystarczy� sztucer. Przy�o�y�em bro� do ramienia. Jakkolwiek pa�a� wielkim gniewem, to jednak widz�c skierowan� w siebie luf�, zahamowa� konia, rzuci� go w bok i robi�c dooko�a nas p�kole zawo�a�:
��Ukradli�cie moje najlepsze rumaki, moje klacze, kt�re ceni� ponad w�asne �ycie! Zwr��cie mi je!
��Podejd� i zabierz sobie! � rzek�em. � Zajrzyj w luf� mojej zaczarowanej strzelby, z kt�rej, jak sam m�wi�e�, mo�na wystrzeli� wi�cej ni� tysi�c kul � w�wczas dowiemy si�, czy twoje konie s� ci milsze ni� �ycie!
Nie us�ucha� wezwania i krzykn��:
��Iil�an daknak! Niechaj b�dzie przekl�ta twoja broda! Oddasz mi konie czy nie?
��Nie.
��A wi�c nadesz�a twoja ostatnia godzina! � grozi�, podnosz�c bro�.
Natychmiast wycelowa�em w niego i zawo�a�em:
��Je�li kolba dotknie twego policzka, kula utkwi w twojej g�owie! Precz z flint�!
Momentalnie opu�ci� bro� i trz�s�c si� z w�ciek�o�ci, krzykn��:
��Ale sam widzisz, �e w �adnym wypadku nie mo�esz zabra� moich koni!
��Owszem, widz�, �e mi si� bardzo mog� przyda�. Pozwol� nam nadrobi� zw�ok�, na kt�r� nas narazi�e�. Wiedzia�e�, �e �cigamy kolorasiego, a uwi�zi�e� nas. Wskutek waszego podst�pu stracili�my dwadzie�cia cennych godzin i dlatego potrzebne nam s� te trzy klacze, aby nadrobi� czas. Kiedy mi ju� dyktowa�e� list, wiedzieli�my ju�, �e b�dziemy wolni. Napisa�em to Panu Zast�p�w.
��To napisa�e�, a nie moje ��danie.
��Twoje ��dania r�wnie�, ale ty po to, aby si� z nich u�mia�.
��A zatem pos�owie jego nie wr�c�?
��Nie. Ale on sam teraz z ca�ym wojskiem przyjdzie odebra� okup krwi i ukara� ciebie za tw�j post�pek.
��Allach, o Allach! I to ja sam pos�a�em mu twoje pismo!
��Tak, pos�a�e�. Widzisz zatem, wielk� obdarzy� ci� Allach m�dro�ci�. Ale teraz dosy� s��w. Czas nagli. Niechaj Allach b�dzie z tob�!
Zrobi�em ruch, jak gdybym chcia� si� oddali�. W�wczas krzykn��:
��St�j! Nie ruszaj si� z miejsca! Zwr�� konie! Widzisz, �e nie jestem sam!
Istotnie przy��czy� si� do� jego towarzysz, lecz nie odwa�y� si� do nas podjecha�. Trzeci, kt�ry wy�oni� si� by� zza widnokr�gu, zbli�a� si� w szybkim tempie, a za nim inni.
��Nie o�mieszaj si�! � odpowiedzia�em. � Chc� post�powa� z �agodnie i aby ci� uspokoi�, powiem, co nast�puje: trzy wielb��dy, kt�re zabra�e�, nale�� do Pana Zast�p�w. Nie nam je zrabowa�e�, ale jemu. Za to podarujemy mu te trzy konie, b�dziesz si� m�g� z nim porozumie� w tej sprawie. Kto wie, mo�e zgodzi si� zamieni� je z powrotem na swoje wielb��dy.
��Uwa�aj, czy zdo�asz uciec!
Przy�o�y� b�yskawicznie strzelb� i spu�ci� kurek. Spud�owa�. Chcia�em dopa�� szejka, ale wyr�czy� mnie Winnetou. M�ny Apacz nie uzna� za potrzebne pos�ugiwa� si� broni�. Doskoczy� do szejka z boku i nieodpartym natarciem przewr�ci� rumaka wraz z je�d�cem. � Potem wpad� na drugiego Uled Ayuna, wyrwa� mu z r�ki flint� i schylaj�c si�, roztrzaska� o ziemi�.
��Pysznie zrobione, pierwszorz�dnie! � zawo�a� Emery. � Ale teraz naprz�d!
Jechali�my przez ca�y dzie�, nie spotykaj�c �adnego z prze�ladowc�w. Nie dojrzeli�my te� tropu zbieg�w. Nie szukali�my go zreszt�, wszak ju� wiedzieli�my, dok�d pod��yli. Czas, o kt�ry nas wyprzedzili, by� stracony bezpowrotnie. Ca�� nadziej� pok�adali�my w tym, �e nie znajd� w porcie statku, kt�ry by od razu wyp�yn�� na morze.
Przed wieczorem dotarli�my do g�r Ussala, gdzie znalaz�a si� pasza i woda dla koni. My jednak musieli�my po�o�y� si� do snu o g�odzie, poniewa� nie zabrali�my ze sob� prowiantu. Nie martwi�o to nas zbytnio.
Nast�pnego dnia ko�o ruin Nabhannah spotkali�my Beduin�w z plemienia Ussalah, kt�rzy powitali nas przyja�nie. Za kilka srebrnych monet nabyli�my wystarczaj�c� do Hammametu ilo�� �ywno�ci.
Tego dnia dotarli�my do Mahnlute�Kasr, gdzie przenocowali�my. Rano wyruszyli�my do ruin Zehlum i poprzez Kasrazeit i el Menarah przybyli�my wreszcie wieczorem do Hammametu.
Niezw�ocznie uda�em si� do rejjis el mina*, kt�ry czasem zwie si� r�wnie� rejjis el mersa. Dowiedzia�em si� od niego, oczywi�cie za odpowiednim napiwkiem, �e od czterech czy nawet pi�ciu dni �aden statek, pr�cz niewielkiego kutra, nie opu�ci� portu.
��Do kogo nale�y ten kuter?
��Do kupca Musaha Babuama z Tunisu.
Niestety, przypadek wyj�tkowo sprzyja� zbiegom. Aczkolwiek by�em przekonany, �e nie omieszkali z niego skorzysta�, zapyta�em:
��Czy kuter zabra� tylko �adunek, czy tak�e pasa�er�w?
��Dw�ch pasa�er�w.
��C� to za jedni?
��Kolorasi baszy, kt�ry d��y� drog� morsk� do Tunisu i jaki� m�ody cz�owiek z Belad el Amerika.
��Kiedy odjecha� kuter?
��Dzi� rano. Pasa�erowie przybyli na kr�tko przed jego wyp�yni�ciem. Spiesznie odsprzedali swe wielb��dy i wsiedli na kuter, kt�ry wkr�tce mia� podnie�� kotwic�.
��Czy w drodze do Tunisu zatrzyma si� gdziekolwiek?
��Nie. Ca�y �adunek przeznaczony jest do Tunisu.