2507

Szczegóły
Tytuł 2507
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2507 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2507 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2507 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOHN GRISHAM Czas zabijania Ren�e, Kobiecie niezwyk�ej urody, Lojalnemu przyjacielowi, Sprawiedliwemu krytykowi, Troskliwej matce, Idealnej �onie. ROZDZIA� 1 Billy Ray Cobb by� m�odszy i ni�szy od swego kumpla. Mia� dwadzie�cia trzy lata, a zd��y� ju� zaliczy� trzyletni pobyt w wi�zieniu stanowym w Parchman za "przyw�aszczenie z zamiarem odprzeda�y". By� chudym, �ylastym ch�ystkiem, kt�remu uda�o si� prze�y� w pudle dzi�ki temu, �e zawsze wytrzasn�� sk�d� narkotyki, kt�rymi handlowa�, a czasem dawa� za darmo czarnym i stra�nikom w zamian za ochron�. Po wyj�ciu na wolno�� rozwin�� sw�j interes i wkr�tce dzi�ki temu drobnemu handelkowi sta� si� jednym z zamo�niejszych mieszka�c�w okr�gu Ford. By� prawdziwym przedsi�biorc�, zatrudniaj�cym ludzi, zaci�gaj�cym zobowi�zania, zawieraj�cym transakcje - nie p�aci� jedynie podatk�w. W Clanton, miasteczku le��cym w po�udniowej cz�ci okr�gu Ford, s�yn�� z tego, �e jako jedyny w ci�gu ostatnich kilku lat kupi� za got�wk� now� furgonetk�. Zap�aci� szesna�cie tysi�cy dolar�w za wykonanego na zam�wienie forda z nap�dem na cztery ko�a, luksusowe auto koloru kanarkowego. B�yszcz�ce, chromowane dekle i opony terenowe wytargowa� dodatkowo. Tyln� szyb� zas�oni� flag� konfederat�w, ukradzion� jakiemu� pijanemu studentowi podczas meczu pi�ki no�nej mi�dzy dru�ynami uniwersyteckimi. Furgonetka stanowi�a przedmiot najwi�kszej dumy Billy'ego Raya. Siedzia� teraz na klapie z ty�u wozu i pal�c skr�ta popija� piwo. Przygl�da� si�, jak jego kumpel Willard zabawia si� z murzy�sk� dziewczynk�. Willard, starszy od niego o cztery lata, nie mia� takiej bujnej przesz�o�ci. W zasadzie by� nieszkodliwym typem. Nigdy jeszcze nie znalaz� si� w prawdziwych opa�ach i nigdzie d�u�ej nie zagrza� miejsca. Mia� na swoim koncie par� bijatyk, kt�re sko�czy�y si� pobytem w areszcie, ale nic takiego, co by go w jaki� spos�b wyr�nia�o spo�r�d innych. Twierdzi�, �e jest drwalem, ale z uwagi na k�opoty z kr�gos�upem na og� trzyma� si� z dala od las�w. Kr�gos�up uszkodzi� sobie pracuj�c na platformie wydobywczej w Zatoce; przedsi�biorstwo wyp�aci�o mu niez�e odszkodowanie, ale straci� je na rzecz swej eks-�ony, kt�ra oskuba�a go dokumentnie. G��wnym zaj�ciem Willarda by�a teraz praca na p� etatu u Billy'ego Raya Cobba; wprawdzie ten niewiele mu p�aci�, ale za to nie sk�pi� trawki. Po raz pierwszy od lat Willard dosta� sta�� posad�. A trzeba powiedzie�, �e potrzeby mia� du�e. Zrobi� si� taki po wypadku na platformie. Dziesi�cioletnia Murzynka by�a ma�a, nawet jak na sw�j wiek. Le�a�a na wznak, z nienaturalnie szeroko roz�o�onymi nogami, r�ce okr�cili jej z ty�u ��t�, nylonow� link�. Praw� stop� mocno przywi�zali do ma�ego d�bu, a lew� - do zmursza�ego, chyl�cego si� do ziemi, zaniedbanego p�otu. Sznur przeci�� sk�r� na kostkach dziewczynki, nogi pokrywa�a zakrzep�a krew. Jej zapuchni�ta twarz te� by�a zakrwawiona. Jedno oko mia�a podbite, ale spod na wp� opuszczonej powieki drugiego widzia�a bia�ego m�czyzn�, siedz�cego na klapie ci�ar�wki. Nie patrzy�a na tego, kt�ry le�a� na niej. Ci�ko dysza� i przeklina�, pokrywa� go lepki pot. Sprawia� jej b�l. Kiedy sko�czy�, uderzy� j� mocno i roze�mia� si�, a jego kompan zawt�rowa� mu. Zacz�li g�o�no rechota� i tarza� si� w trawie obok ci�ar�wki, wrzeszcz�c przy tym jak op�tani. Odwr�ci�a g�ow� i zacz�a cichutko pochlipywa�, by nie us�yszeli. Zbili j� tak, bo p�aka�a i krzycza�a. Powiedzieli, �e j� zat�uk� na �mier�, je�li nie ucichnie. Gdy si� zm�czyli �miechem, wgramolili si� na ty� wozu i Willard wytar� si� bluzk� dziewczynki, przesi�kni�t� krwi� i potem. Cobb poda� mu zimne piwo z samochodowej lod�wki i zrobi� uwag� na temat panuj�cej w powietrzu wilgoci. Przygl�dali si� ma�ej Murzynce, kt�ra �ka�a i wydawa�a dziwne, st�umione odg�osy; po chwili umilk�a. Cobb wypi� ju� swoje piwo do po�owy. Poniewa� zrobi�o si� ciep�e, rzuci� puszk� w dziewczynk�. Trafi� j� w brzuch. Bia�a piana rozbryzgn�a si�, a puszka potoczy�a po ziemi i zatrzyma�a obok innych. Obrzucili j� ju� tuzinem cz�ciowo opr�nionych puszek, ciesz�c si� przy tym jak dzieci. Willard mia� k�opoty z trafieniem w ma��, ale Cobbowi sz�o zupe�nie nie�le. Nie nale�eli do ludzi lubi�cych marnowa� piwo, ale ci�szymi puszkami �atwiej by�o wcelowa�, a poza tym ogromn� rado�� sprawia� im widok rozpryskuj�cej si� wsz�dzie piany. Piwo miesza�o si� z ciemn� krwi� i �cieka�o po twarzy i szyi dziewczynki, tworz�c pod jej g�ow� niewielk� ka�u��. Dziecko le�a�o bez ruchu. Willard spyta� Cobba, czy przypadkiem nie wykorkowa�a. Cobb otworzy� nast�pne piwo i wyja�ni�, �e nie ma obawy, bo czarnuchy nie umieraj� po zainkasowaniu kilku kopniak�w, pobiciu lub zgwa�ceniu. �eby pozby� si� czarnucha, trzeba czego� wi�cej, na przyk�ad no�a, spluwy lub stryczka. Chocia� sam nigdy nie bra� udzia�u w takich porachunkach, sp�dzi� z czarnuchami kilka lat w wi�zieniu i dobrze ich pozna�. Wci�� si� mi�dzy sob� t�ukli, ale kiedy chcieli ostatecznie rozprawi� si� z przeciwnikiem, zawsze si�gali po bro�. Ci, kt�rzy byli tylko bici i gwa�ceni, nigdy nie umierali. Czasami zdarza�o si�, �e skatowano lub zgwa�cono bia�ego. Kilku z nich umar�o. Ale nie s�ysza� jeszcze, by wykorkowa� z takiego powodu jaki� czarnuch. S� twardsi. Willard sprawia� wra�enie usatysfakcjonowanego tymi wyja�nieniami. Spyta�, co Cobb zamierza z ma�� zrobi� teraz, gdy ju� z ni� sko�czyli. Tamten zaci�gn�� si� dymem, wypi� �yk piwa i o�wiadczy�, �e jeszcze z ni� nie sko�czy�. Zeskoczy� na ziemi� i chwiejnym krokiem przeszed� przez niewielk� polank� do miejsca, gdzie le�a�a zwi�zana dziewczynka. Zacz�� przeklina� i wrzeszcze�, by j� obudzi�, w ko�cu wyla� jej na twarz zimne piwo, �miej�c si� przy tym jak szaleniec. Obserwowa�a, jak obszed� drzewo rosn�ce po prawej stronie i spojrza� mi�dzy jej nogi. Kiedy zacz�� spuszcza� spodnie, odwr�ci�a twarz i zacisn�a powieki. Zn�w poczu�a b�l. Otworzy�a oczy i ujrza�a kogo� - jaki� m�czyzna bieg� na prze�aj przez zaro�la. To by� jej tatu�; krzycza� i wskazywa� na ni�, spiesz�c na ratunek. Zawo�a�a go i wtedy znikn��. Zn�w zemdla�a. Kiedy si� ockn�a, jeden z m�czyzn le�a� w cieniu samochodu, a drugi pod drzewem. Spali. R�ce i nogi mia�a zdr�twia�e. Krew, piwo i mocz zmiesza�y si� z ziemi� i utworzy�y kleist� ma�, kt�ra zaschn�a, a teraz p�ka�a z cichym trzaskiem pod drobnym cia�em dziewczynki, gdy tylko si� poruszy�a. Chcia�a uciec, ale cho� wyt�y�a wszystkie si�y, uda�o si� jej przesun�� zaledwie kilka centymetr�w w prawo. Nogi mia�a przywi�zane tak wysoko, �e po�ladkami ledwo dotyka�a ziemi. Nogi i r�ce zdr�twia�y jej do tego stopnia, �e nie poddawa�y si� jej woli. Zacz�a zn�w wypatrywa� mi�dzy drzewami swego tatusia i nawet cichutko go zawo�a�a. Czekaj�c, a� si� pojawi, usn�a. Kiedy si� obudzi�a, m�czy�ni ju� nie spali. Wy�szy, �ciskaj�c w r�ku ma�y n�, zbli�y� si� do niej chwiejnym krokiem. Chwyci� j� za kostk� lewej nogi i zacz�� zawzi�cie pi�owa� link� no�ykiem, p�ki jej nie przeci��. Nast�pnie uwolni� drug� nog� dziewczynki. Ma�a natychmiast zwin�a si� w k��bek, plecami do nich. Cobb przerzuci� sznur przez grub� ga��� wi�zu i na jednym ko�cu zrobi� p�tl�. Z�apa� dziewczynk� i za�o�y� jej p�tl� na szyj�. Uj�� drugi koniec liny i ruszy� przez polank�. Usiad� z ty�u wozu, obok Willarda, kt�ry pali� �wie�ego skr�ta i z u�mieszkiem obserwowa� poczynania swego kumpla. Cobb szarpn�� za lin�, a nast�pnie wrzeszcz�c przera�liwie, ci�gn�� j�, przygl�daj�c si�, jak dziewczynka szoruje nagim cia�em po ziemi. Gdy znalaz�a si� pod konarem, przesta� ci�gn�� za sznur. Dziewczynka zacz�a si� krztusi� i kaszle�, wi�c �askawie poluzowa� lin�, by darowa� ma�ej jeszcze kilka minut �ycia. Przywi�za� postronek do zderzaka i otworzy� nast�pne piwo. Siedzieli z ty�u furgonetki, ��opi�c piwo, i gapili si� na ni�. Wi�kszo�� dnia sp�dzili dzi� nad jeziorem, na �odzi przyjaciela Cobba. Zaprosili par� fajnych dziewczyn; wydawa�o im si�, �e s� �atwe, ale okaza�y si� niedotykalskie. Cobb nie �a�owa� piwa i skr�t�w, lecz dziewczyny nie odwdzi�cza�y im si� tak, jak tego oczekiwali. Rozczarowani opu�cili towarzystwo i gdy jechali gdzie� bez celu, przypadkowo natkn�li si� na t� ma�� Murzynk�. Sz�a �wirow� drog�, nios�c siatk� z zakupami. - Zrobisz to? - spyta� Willard, spogl�daj�c na Cobba przekrwionymi, szklanymi oczami. Ten zawaha� si� przez chwil�. - Nie, ty to zr�b. Ostatecznie to by� tw�j pomys�. Willard zaci�gn�� si�, potem splun�� i powiedzia�: - M�j pomys�? Przecie� to ty jeste� ekspertem od zabijania czarnuch�w. Poka�, co potrafisz. Cobb odwi�za� lin� i szarpn�� ni�. Na dziewczynk� posypa�y si� kawa�ki kory. Nie spuszcza�a wzroku z m�czyzn. Zakaszla�a. Nagle us�ysza�a co� - jakby ostry d�wi�k klaksonu. Obaj m�czy�ni odwr�cili si� gwa�townie i spojrzeli w kierunku pobliskiej szosy. Zakl�li i zacz�li zwija� si� jak w ukropie. Jeden zatrzasn�� tyln� klap�, drugi pobieg� w stron� dziewczynki. Potkn�� si� i upad� jak d�ugi tu� obok niej. M�czy�ni zacz�li si� obrzuca� wyzwiskami. Chwycili ma��, zdj�li jej p�tl� z szyi, powlekli do furgonetki i wrzucili na ty� wozu. Cobb uderzy� dziewczynk� i zagrozi�, �e j� zabije, je�li pi�nie cho� s��wko. Powiedzia�, �e jak b�dzie cicho, to odwiezie j� do domu. W przeciwnym razie j� zat�ucze. Zatrzasn�li drzwiczki i ruszyli pe�nym gazem. Jecha�a do domu. Zn�w straci�a przytomno��. Mijaj�c na w�skiej drodze firebirda, kt�ry ich tak wystraszy� klaksonem, Cobb i Willard pomachali jego pasa�erom. Willard zerkn�� na ty� wozu, by si� upewni�, �e dziewczynka nie wychyla g�owy. Cobb wjecha� na szos� i przyspieszy�. - Co teraz? - nerwowo spyta� Willard. - Nie wiem - odpar� r�wnie zdenerwowany Cobb. - Ale musimy szybko co� wymy�li�, zanim zapaskudzi mi ca�y w�z. Sp�jrz tylko, wszystko ju� wymaza�a na czerwono. Willard, popijaj�c piwo, zamy�li� si� g��boko. - Zrzu�my j� z mostu - zaproponowa� w ko�cu, niezwykle z siebie dumny. - Dobry pomys�. Cholernie dobry pomys�. - Cobb nacisn�� gwa�townie na hamulec. - Daj mi piwo - poleci� Willardowi, kt�ry wygramoli� si� z szoferki i poszed� na ty� wozu po dwie puszki. - Zabrudzi�a nawet lod�wk� - zameldowa�, gdy zn�w ruszyli. Gwen Hailey ogarn�y okropne przeczucia. Zazwyczaj wysy�a�a do sklepu jednego z ch�opc�w, ale ojciec kaza� wszystkim trzem za kar� ple� ogr�d. Tonya ju� wcze�niej chodzi�a sama do odleg�ego o p�tora kilometra sklepu spo�ywczego i udowodni�a, �e potrafi sobie da� rad�. Ale kiedy min�y dwie godziny, a jej wci�� nie by�o, Gwen pos�a�a ch�opc�w na poszukiwanie siostry. My�leli, �e mo�e posz�a do Pounders�w, by pobawi� si� z ich dzie�mi, albo odwiedzi�a sw� najlepsz� przyjaci�k�, Bessie Pierson. Od pana Batesa dowiedzieli si�, �e wysz�a ze sklepu godzin� temu. Jarvis, �redni syn, znalaz� na poboczu drogi siatk� z zakupami. Gwen zadzwoni�a do m�a do papierni, a potem z Carlem Lee juniorem wsiad�a do samochodu i zacz�a przeszukiwa� szutrowe drogi w pobli�u sklepu. Pojecha�a do osiedla starych domk�w na plantacji Graham�w, by sprawdzi�, czy nie zastanie przypadkiem c�rki u ciotki. Zatrzyma�a si� przed innym przydro�nym sklepem, p�tora kilometra od sklepu Batesa, ale dowiedzia�a si� od grupki starszych ludzi, �e nie widzieli tu jej c�rki. Sprawdzi�a wszystkie drogi i dr�ki w promieniu tysi�ca pi�ciuset metr�w od domu. Cobb nie m�g� znale�� mostu, kt�ry nie by�by okupowany przez czarnuch�w z w�dkami. Na balustradzie ka�dego, do kt�rego si� zbli�a�, siedzia�o czterech-pi�ciu Murzyn�w w wielkich s�omkowych kapeluszach, z bambusowymi kijami w r�ku, a na brzegu rzeki wida� by�o siedz�cych na wiaderkach kolejnych w�dkarzy w identycznych s�omkowych nakryciach g�owy. Tkwili bez ruchu, od czasu do czasu odganiaj�c jedynie natr�tn� much� lub zabijaj�c komara. Mia� teraz porz�dnego pietra. Willard usn�� i Cobb nie m�g� liczy� na jego pomoc. Musia� si� sam pozby� dziewczynki, i to w taki spos�b, by nic si� nie wyda�o. Willard chrapa�, a Cobb je�dzi� jak szalony bocznymi drogami, poszukuj�c mostu albo rampy, gdzie m�g�by si� zatrzyma� i wrzuci� dziewczynk� do rzeki, nie maj�c przy tym za �wiadk�w kilku czarnuch�w w s�omkowych kapeluszach. Spojrza� w lusterko i zauwa�y�, �e ma�a pr�buje wsta�. Gwa�townie nacisn�� hamulec, a� upad�a tu� obok siedzenia pod oknem. Willard odbi� si� od deski rozdzielczej i zwaliwszy si� pod fotel dalej chrapa�. Cobb przeklina� ich oboje. Jezioro Chatulla by�o wielkim, p�ytkim, sztucznym zbiornikiem; wzd�u� jego jednego kra�ca ci�gn�a si� p�torakilometrowa grobla, poro�ni�ta traw�. Le�a�o w po�udniowo- -zachodniej cz�ci okr�gu Ford. Wiosn� stawa�o si� najwi�kszym akwenem w stanie Missisipi. Ale p�nym latem, po d�ugim okresie bezdeszczowym, wystawione na promienie pal�cego s�o�ca, zamienia�o si� w du�e bajoro wype�nione rudobr�zow� wod�, a jego linia brzegowa cofa�a si� znacznie. Ze wszystkich stron zasilane by�o niezliczonymi strumieniami, rzeczkami i potokami oraz kilkoma na tyle du�ymi dop�ywami, �e mo�na je by�o nazwa� rzekami. Istnienie tych wszystkich ciek�w zmusi�o do pobudowania w pobli�u jeziora licznych most�w. I w�a�nie przez te mosty przemyka�a ��ta furgonetka, a Cobb na pr�no wypatrywa� odpowiedniego miejsca, w kt�rym m�g�by si� pozby� k�opotliwej pasa�erki. Doprowadzony do rozpaczy przypomnia� sobie w�ski, drewniany mostek na rzeczce Foggy. Doje�d�aj�c do niego ujrza� czarnuch�w z w�dziskami, wi�c skr�ci� w boczn� drog� i zatrzyma� w�z. Otworzy� tyln� klap�, wyci�gn�� dziewczynk� i wrzuci� j� do ma�ego jaru, poro�ni�tego g�stymi krzakami. Carl Lee Hailey nie spieszy� si� do domu. Gwen �atwo wpada�a w panik� i cz�sto wydzwania�a do niego do papierni, bo wydawa�o si� jej, �e kto� porwa� dzieci. Odbi� kart� zegarow� i do oddalonego o p� godziny jazdy samochodem domu przyjecha� dok�adnie po trzydziestu minutach. Co� go tkn�o dopiero wtedy, gdy skr�ci� na �wirowy podjazd i ujrza� zaparkowany przed domem w�z policyjny. Na podw�rzu sta�y samochody, nale��ce do cz�onk�w rodziny Gwen. Zauwa�y� r�wnie� jedno auto, kt�rego nie zna�. Przez jego boczne okna stercza�y w�dki, a w �rodku siedzia�o co najmniej siedmiu m�czyzn w s�omkowych kapeluszach. Gdzie jest Tonya i ch�opcy? Gdy otworzy� drzwi frontowe, us�ysza� p�acz Gwen. Na prawo, w ma�ym pokoju dziennym dostrzeg� t�um ludzi, st�oczonych wok� drobnej postaci, le��cej na kanapie. Przykryte mokrymi r�cznikami dziecko otaczali lamentuj�cy krewniacy. Kiedy skierowa� si� w ich stron�, zebrani przestali p�aka� i odsun�li si� na bok. Przy dziewczynce zosta�a tylko Gwen. Delikatnie g�aska�a j� po w�osach. Ukl�kn�� obok kanapy i dotkn�� ramienia c�reczki. Przem�wi� do niej, a ona pr�bowa�a si� u�miechn��. Jej twarz by�a krwaw� miazg�, pokryt� guzami i skaleczeniami. Oczy mia�a podbite. Gdy tak patrzy� na jej drobne cia�o przypominaj�ce jedn� krwawi�c� ran�, poczu� nap�ywaj�ce do oczu �zy. Spyta� Gwen, co si� sta�o. Zacz�a si� trz��� i g�o�no lamentowa�a, wi�c jej brat wyprowadzi� j� do kuchni. Carl Lee wsta�, odwr�ci� si� w stron� zebranych i za��da� wyja�nie�. Odpowiedzia�o mu milczenie. Spyta� po raz trzeci. Zast�pca szeryfa, Willie Hastings, kuzyn Gwen, powiedzia� wreszcie, �e jacy� ludzie, �owi�cy ryby nad rzeczk� Foggy, natkn�li si� na �rodku drogi na Tony�. Powiedzia�a im, jak si� nazywa jej tatu�, wi�c przywie�li j� do domu. Hastings urwa� i wbi� wzrok w pod�og�. Carl Lee patrzy� na niego i czeka�. Wszyscy wstrzymali oddechy i spu�cili g�owy. - Co z ni� zrobili, Willie? - wrzasn�� w ko�cu, spogl�daj�c na zast�pc� szeryfa. Hastings, wygl�daj�c przez okno, zacz�� wolno powtarza�, co Tonya powiedzia�a swej matce o bia�ych m�czyznach, o furgonetce, o linie i drzewach, o tym, jak j� bola�o, gdy na niej le�eli. Urwa� na d�wi�k syreny karetki pogotowia. Zebrani w milczeniu ruszyli w kierunku drzwi frontowych; obserwowali sanitariuszy, kt�rzy wyci�gn�wszy nosze skierowali si� w stron� domu. Obs�uga karetki zatrzyma�a si�, ujrzawszy na progu Carla Lee z c�rk� na r�kach. Szepta� co� do niej, a �zy jak groch sp�ywa�y mu po brodzie. Wsiad� do karetki. Sanitariusze zamkn�li drzwiczki, delikatnie wzi�li od ojca dziewczynk� i po�o�yli na noszach. ROZDZIA� 2 Ozzie Walls by� jedynym czarnym szeryfem w stanie Missisipi. W ci�gu ostatnich kilku lat paru Murzyn�w pe�ni�o t� funkcj�, ale teraz tylko on piastowa� taki urz�d. By� bardzo z tego dumny, poniewa� okr�g Ford w siedemdziesi�ciu czterech procentach zamieszkiwali biali. Inni czarni szeryfowie dzia�ali w okr�gach, gdzie odsetek ludno�ci murzy�skiej by� znacznie wy�szy. Od czas�w "odbudowy" po wojnie secesyjnej w �adnym bia�ym okr�gu Missisipi nie wybrano na szeryfa czarnego. Pochodzi� z tych stron i by� spokrewniony z wi�kszo�ci� czarnych i niekt�rymi bia�ymi mieszka�cami okr�gu Ford. Po wprowadzeniu pod koniec lat sze��dziesi�tych desegregacji zosta� uczniem pierwszej mieszanej klasy maturalnej w szkole �redniej w Clanton. Zamierza� gra� w dru�ynie futbolowej na pobliskim uniwersytecie Ole Miss, ale nale�a�o ju� do niej dw�ch czarnych zawodnik�w. Zosta� wiec gwiazd� zespo�u uniwersytetu stanowego Alcorn, gdzie wyst�powa� jako obro�ca, ale po kontuzji kolana wr�ci� do Clanton. Cho� brakowa�o mu mecz�w futbolowych, lubi� sw�j urz�d szeryfa, szczeg�lnie w okresie wybor�w, gdy wi�cej bia�ych g�osowa�o na niego ni� na jego bia�ych kontrkandydat�w. Bia�e dzieciaki szala�y za nim, bo by� bohaterem, wyst�puj�c� w telewizji gwiazd� futbolu, a jego zdj�cia zamieszcza�y czasopisma. Ich rodzice szanowali Ozzie'ego i g�osowali na niego, poniewa� okaza� si� twardym gliniarzem, kt�ry jednakowo traktowa� czarnych i bia�ych chuligan�w. Biali politycy udzielali mu poparcia, bo odk�d zosta� szeryfem, Departament Sprawiedliwo�ci nie musia� si� zajmowa� okr�giem Ford. Czarni za� uwielbiali go, gdy� by� ich Ozziem, jednym z nich. Zrezygnowa� z kolacji i czeka� w swoim biurze na przyjazd Hastingsa od Hailey�w. Mia� ju� jednego podejrzanego. Billy Ray Cobb by� cz�stym go�ciem w biurze szeryfa. Ozzie wiedzia�, �e Cobb handluje narkotykami - po prostu nie uda�o mu si� go jeszcze przy�apa�. Wiedzia� te�, �e Cobb zdolny jest do najgorszego. Radiooperator wezwa� wszystkich funkcjonariuszy i kiedy si� pojawili w biurze, Ozzie poleci� im, by odszukali Billy'ego Raya Cobba, ale nie aresztowali go. Mia� dwunastu ludzi - dziewi�ciu bia�ych i trzech czarnych. Rozjechali si� po ca�ym okr�gu, wypatruj�c ��tego forda-furgonetki z flag� konfederat�w za tyln� szyb�. Kiedy tylko pojawi� si� Hastings, Walls pojecha� z nim do szpitala okr�gowego. Jak zwykle prowadzi� Hastings, a Ozzie wydawa� przez radio rozkazy. W poczekalni na pierwszym pi�trze natkn�li si� na ca�y klan Hailey�w. Ciotki, wujowie, dziadkowie, przyjaciele i ludzie zupe�nie obcy t�oczyli si� w ma�ej salce, niekt�rzy czekali na w�skim korytarzu. S�ycha� by�o szepty i ciche pochlipywanie. Tonya le�a�a na oddziale intensywnej terapii. Carl Lee siedzia� na taniej plastikowej kozetce, stoj�cej w ciemnym k�cie poczekalni. Obok niego przycupn�a Gwen, a po jej drugiej stronie - ch�opcy. Carl wbi� wzrok w pod�og� i nie zwraca� uwagi na obecnych. Gwen po�o�y�a mu g�ow� na ramieniu i cichutko pop�akiwa�a. Ch�opcy siedzieli sztywno, z r�kami na kolanach, od czasu do czasu spogl�daj�c na ojca, jakby oczekuj�c od niego s��w otuchy. Ozzie toruj�c sobie drog� w�r�d t�umu �ciska� niekt�rym d�onie, poklepywa� m�czyzn po ramieniu, zapewnia�, �e z�apie sprawc�w. Ukl�kn�� przed Carlem Lee i Gwen. - Jak si� czuje? - spyta�. Carl Lee milcza�, patrz�c niewidz�cymi oczami. Gwen zacz�a g�o�niej �ka�, a ch�opcy poci�ga� nosami i ociera� �zy. Ozzie poklepa� Gwen po kolanie i wsta�. Jeden z jej braci wyszed� razem z Ozziem i Hastingsem na korytarz. U�cisn�� d�o� szeryfowi i podzi�kowa� mu za przyj�cie. - Jak si� czuje ma�a? - spyta� Ozzie. - Niezbyt dobrze. Jest na oddziale intensywnej terapii i prawdopodobnie pob�dzie tam jeszcze jaki� czas. Ma po�amane ko�ci i dozna�a silnego wstrz�su. Nie�le j� skatowali. Na szyi widoczne s� �lady sznura, jakby pr�bowali j� powiesi�. - Zgwa�cili j�? - spyta�, wiedz�c, co us�yszy. - Tak. Powiedzia�a, �e robili to na zmian�, i �e bardzo j� bola�o. Lekarze potwierdzili jej s�owa. - W jakim stanie s� Carl i Gwen? - S� wstrz��ni�ci. My�l�, �e doznali szoku. Carl Lee nie powiedzia� ani s�owa, odk�d si� tu znalaz�. - Znajdziemy tych dw�ch �obuz�w, i to ju� wkr�tce, a kiedy b�dziemy ich mieli, zamkniemy w takim miejscu, z kt�rego ju� si� nie wymkn� - zapewni� Ozzie. - Dla bezpiecze�stwa tych gnojk�w trzeba by ich zamkn�� w areszcie w innym mie�cie - zasugerowa� brat Gwen. Pi�� kilometr�w od Clanton Ozzie wskaza� na wysypany �wirem podjazd. - Wjed� tam - poleci� Hastingsowi, kt�ry pos�usznie zjecha� z szosy i skierowa� si� na plac przed zniszczonym wozem mieszkalnym. W �rodku by�o ciemno. Ozzie wzi�� swoj� pa�k� i zacz�� gwa�townie �omota� w drzwi frontowe. - Otwieraj, Bumpous! W�z zatrz�s� si� i Bumpous pobieg� do �azienki, by wyrzuci� �wie�ego skr�ta. - Otwieraj, Bumpous! - Ozzie nie przestawa� wali�. - Wiem, �e tam jeste�. Otwieraj, albo rozwal� drzwi. Bumpous pospiesznie otworzy� drzwi i Ozzie wszed� do �rodka. - Zabawne, �e za ka�dym razem, kiedy sk�adam ci wizyt�, czuj� jaki� dziwny zapach i s�ysz�, jak spuszczasz wod� w klozecie. Zarzu� co� na siebie. Mam dla ciebie robot�. - Ccco? - Wyja�ni� ci na dworze, bo tu nie spos�b oddycha�. Ubieraj si�, i to migiem. - A je�li odm�wi�? - Twoja wola. Jutro spotkam si� z twoim kuratorem. - Zaraz si� ubior�. Ozzie u�miechn�� si� i wr�ci� do samochodu. Bardzo lubi� Bobby'ego Bumpousa. Dwa lata temu zosta� zwolniony warunkowo i od tej pory prowadzi� prawie uczciwe �ycie. Jedynie od czasu do czasu ulega� pokusie �atwego zarobku, sprzedaj�c narkotyki. Ozzie pilnie go obserwowa� i wiedzia� o tych transakcjach, a Bumpous zdawa� sobie spraw� z tego, �e Ozzie wie. Dlatego te� Bumpous zazwyczaj bardzo ch�tnie pomaga� swemu przyjacielowi, szeryfowi Wallsowi. Szeryf zamierza� dzi�ki niemu przy�apa� Billy'ego Raya Cobba na handlu narkotykami, ale na razie musia� to od�o�y� na p�niej. Po paru minutach Bumpous wy�oni� si� z wozu, wsuwaj�c koszul� w spodnie i zapinaj�c rozporek. - O kogo chodzi? - O Billy'ego Raya Cobba. - To �aden problem. Mo�e go pan znale�� bez mojej pomocy. - Nie m�drzyj si�, tylko s�uchaj. Podejrzewamy, �e Cobb nie�le dzi� narozrabia�. Dw�ch bia�ych zgwa�ci�o czarn� dziewczynk� i my�l�, �e jednym z nich by� Cobb. - Szeryfie, to nie jest dzia�ka Cobba. Przecie� pan wie, �e on robi w narkotykach. - Przymknij si� wreszcie. Znajd� Cobba i sp�d� z nim par� godzin. Pi�� minut temu zauwa�ono jego ci�ar�wk� przed knajp� Hueya. Postaw mu piwo. Pograjcie sobie w bilard albo w ko�ci, w co tam chcecie. Dowiedz si�, co dzi� robi�. Z kim by�. Gdzie. Wiesz, jaka z niego gadu�a, no nie? - Tak. - Kiedy go znajdziesz, zadzwo� do dy�urnego na posterunek. On mnie zawiadomi. B�d� gdzie� w pobli�u. Zrozumia�e�? - Jasne, szeryfie. Nie ma sprawy. - Jakie� pytania? - Tak. Jestem sp�ukany. Kto za to wszystko zap�aci? Ozzie wr�czy� mu dwadzie�cia dolar�w i wr�ci� do wozu patrolowego. Pojechali w stron� zalewu, tam gdzie by�a knajpa Hueya. - Jeste� pewny, �e mo�na mu ufa�? - spyta� Hastings. - Komu? - Temu Bumpousowi. - Ca�kowicie. Od czasu zwolnienia warunkowego mo�na na nim polega�. Dobry z niego dzieciak i na og� stara si� przestrzega� prawa. Popiera swego szeryfa i zrobi wszystko, o co go poprosz�. - Dlaczego? - Bo rok temu przy�apa�em go z trzystoma gramami marihuany. Najpierw, mniej wi�cej dwana�cie miesi�cy po wyj�ciu Bumpousa z wi�zienia, z�apa�em jego brata z trzydziestoma gramami trawki. Powiedzia�em, �e grozi mu trzydzie�ci lat. Zacz�� p�aka� i biadoli�, maza� si� przez ca�� noc. Nad ranem by� got�w. Wyzna�, �e dostawc� jest jego brat Bobby. Wypu�ci�em go i pojecha�em do Bobby'ego. Kiedy puka�em do drzwi, s�ysza�em, jak leci woda w klozecie. Poniewa� mi nie otwiera�, wywa�y�em drzwi. Znalaz�em go w �azience, w samej bieli�nie. Pr�bowa� przepcha� zatkan� rur�. Wsz�dzie poniewiera�a si� trawka. Nie wiem, ile tego �wi�stwa uda�o mu si� wrzuci� do kibla, ale wi�kszo�� wyp�ywa�a z powrotem. Nap�dzi�em mu wtedy takiego stracha, �e a� si� posika� w majtki. - �artujesz? - Nie, naprawd� si� zla�. To by� pi�kny widok - sta� w mokrych gaciach, z przepychaczk� w jednym r�ku, trawk� w drugim, a z kibla la�a si� na pod�og� woda. - Co zrobi�e�? - Zagrozi�em, �e go zabij�. - A co on na to? - Zacz�� p�aka�. Becza� jak ma�e dziecko. P�aka� za mamusi� i ze strachu przed wi�zieniem. Obieca�, �e to si� ju� nigdy nie powt�rzy. - Aresztowa�e� go? - Nie, po prostu nie mog�em. Nie�le mu nagada�em i jeszcze go troch� nastraszy�em. W�a�nie wtedy wyznaczy�em mu okres pr�bny. Od tamtej pory �wietnie mi si� z nim pracuje. Przejechali obok knajpy Hueya i na wysypanym �wirem placu parkingowym, w�r�d innych furgonetek i woz�w z nap�dem na cztery ko�a, zobaczyli furgonetk� Cobba. Zaparkowali na wzg�rzu za ko�cio�em, sk�d mieli dobry widok na spelun� Hueya, przez sta�ych bywalc�w nazywan� pieszczotliwie bud�. Drugi w�z patrolowy sta� za drzewami po przeciwnej stronie szosy. Wkr�tce nadjecha� Bumpous i skr�ci� na parking. Zahamowa� gwa�townie, wzbijaj�c tumany kurzu, a potem cofn�� w�z i zatrzyma� go tu� obok ci�ar�wki Cobba. Rozejrza� si� wko�o i niedba�ym krokiem wszed� do �rodka. Trzydzie�ci minut p�niej dy�urny zameldowa� Ozzie'emu przez radio, �e informator znalaz� poszukiwanego osobnika, bia�ego m�czyzn�, w barze Hueya, znajduj�cym si� niedaleko zalewu, przy szosie numer 305. Po paru minutach dwa kolejne auta patrolowe zatrzyma�y si� w pobli�u. Czekali. - Czemu s�dzisz, �e to Cobb? - spyta� Hastings. - Nie s�dz�, jestem pewny. Dziewczynka powiedzia�a, �e ci�ar�wka mia�a b�yszcz�ce ko�a i wielkie opony. - To ogranicza liczb� podejrzanych woz�w do dw�ch tysi�cy. - M�wi�a r�wnie�, �e by�a ��ta, wygl�da�a na now�, a za tyln� szyb� wisia�a du�a flaga. - To zaw�a liczb� woz�w do dwustu. - Znacznie mniej. Ilu w�a�cicieli podobnych ci�ar�wek jest tak zdemoralizowanych, jak Billy Ray Cobb? - A je�li to nie on? - On. - A je�li nie? - Wkr�tce b�dziemy wiedzieli. Lubi du�o gada�, szczeg�lnie gdy sobie popije. Przez dwie godziny czekali, obserwuj�c parkuj�ce i odje�d�aj�ce samochody. Kierowcy ci�ar�wek, drwale, robotnicy fabryczni i rolni zatrzymywali swoje furgonetki i jeepy na �wirowym placyku i dumnie wkraczali do budy, by si� napi�, pogra� w bilard, pos�ucha� muzyki, ale g��wnie po to, by poderwa� jak�� cizi�. Niekt�rzy wychodzili i wst�powali do s�siedniego lokalu "U Anny". Zabawiali tam kilka minut i zn�w wracali do Hueya. Knajpa "U Anny" by�a s�abiej o�wietlona na zewn�trz i w �rodku, nie wisia�y przed ni� kolorowe reklamy piwa, nie wyst�powa� tam zesp� muzyczny, dzi�ki kt�remu lokal Hueya cieszy� si� tak� popularno�ci� w�r�d okolicznej ludno�ci. "U Anny" handlowa�o si� narkotykami, podczas gdy u Hueya by�o wszystko - muzyka, kobiety, automaty do gry, ko�ci, ta�ce i co chwila b�jki. W�a�nie obserwowali, jak grupka podochoconych go�ci wybieg�a na plac parkingowy; zacz�li si� kopa� i ok�ada� pi�ciami, a kiedy nieco och�on�li, wr�cili do przerwanej gry w ko�ci. - Mam nadziej�, �e nie zawieruszy� si� w�r�d nich Bumpous - mrukn�� szeryf. Toalety u Hueya by�y ma�e i brudne, wi�c wi�kszo�� go�ci za�atwia�a si� mi�dzy zaparkowanymi samochodami. Szczeg�lnie o�ywiony ruch przed knajp� notowano w poniedzia�ki, kiedy z czterech okr�g�w �ci�gali tu liczni amatorzy "wieczoru z piwem za dziesi�taka". W te dni ka�d� ci�ar�wk� na parkingu obsiusiano przynajmniej trzy razy. Mniej wi�cej raz na tydzie� jaki� oburzony w�a�ciciel czy w�a�cicielka przeje�d�aj�cego przypadkowo auta zg�aszali, �e na parkingu dziej� si� niedopuszczalne rzeczy, i wtedy Ozzie musia� kogo� aresztowa�. Poza tym stara� si� nie n�ka� bywalc�w knajpy. W obu lokalach �amano przepisy. Uprawiano tu hazard, handlowano narkotykami, sprzedawano whisky na lewo, obs�ugiwano nieletnich, przed�u�ano godziny otwarcia i temu podobne. Kiedy Ozzie zosta� po raz pierwszy wybrany na szeryfa, wkr�tce po elekcji pope�ni� b��d. Chcia� si� wywi�za� z nie przemy�lanej obietnicy, z�o�onej w czasie kampanii, a dotycz�cej zamkni�cia wszystkich spelunek w okr�gu. By� to powa�ny b��d. Nasili�a si� przest�pczo��. Areszt p�ka� w szwach. S�d mia� pe�ne r�ce roboty. Stali bywalcy knajp zm�wili si� i �ci�gali ze wszystkich stron na g��wny plac Clanton. By�y ich setki. Zje�d�ali si� co wiecz�r, po czym pili, urz�dzali bijatyki, rozkr�cali radia na ca�y regulator, a na widok przera�onych mieszka�c�w miasteczka przeklinali, ile wlezie. Ka�dego ranka plac przypomina� wysypisko �mieci, wsz�dzie poniewiera�y si� butelki i puszki. Ozzie zamkn�� r�wnie� wszystkie podejrzane knajpy dla czarnych i w ci�gu jednego miesi�ca potroi�a si� liczba w�ama�, rabunk�w i morderstw. Dochodzi�o do dw�ch zab�jstw w tygodniu. W ko�cu kilku miejscowych pastor�w spotka�o si� potajemnie z Ozziem i zacz�o go b�aga�, by da� sobie spok�j z knajpami. Grzecznie przypomnia� im, jak to podczas kampanii nalegali, by je zamkn��. Przyznali si�, �e pope�nili b��d, i poprosili, by z powrotem otworzy� wszystkie knajpy. Obiecali mu swoje poparcie podczas nast�pnych wybor�w. Ozzie �askawie si� zgodzi� i �ycie w okr�gu Ford zn�w zacz�o si� toczy� normalnie. Ozzie wcale nie by� zadowolony, �e takie przybytki �wietnie prosperuj� w jego okr�gu, ale nie mia� najmniejszych w�tpliwo�ci, �e jego przestrzegaj�cy prawa wyborcy s� znacznie bezpieczniejsi, kiedy wszystkie te budy s� otwarte. O dziesi�tej trzydzie�ci radiooperator zameldowa�, �e ma na drugiej linii informatora, kt�ry domaga si� spotkania z szeryfem. Ozzie powiedzia�, gdzie stoi jego w�z. Minut� p�niej zobaczyli, jak Bumpous wytoczy� si� z knajpy i chwiejnym krokiem zbli�y� si� swego samochodu. Ko�a zabuksowa�y, �wir wyprysn�� spod opon i w�z pomkn�� w kierunku wzg�rza. - Jest pijany - zauwa�y� Hastings. Bumpous wjecha� na parking przed ko�cio�em i z piskiem opon zatrzyma� si� kilkadziesi�t centymetr�w od wozu policyjnego. - Czo�em, szeryfie! - wrzasn�� na ca�e gard�o. Ozzie podszed� do furgonetki. - Co� tam tak d�ugo robi�? - Powiedzia� pan, �e mam czas do rana. - Znalaz�e� go dwie godziny temu. - To prawda, szeryfie, ale czy pr�bowa� pan kiedy� wyda� dwadzie�cia dolc�w na piwo, kiedy jedna puszka kosztuje pi��dziesi�t cent�w? - Pi�e�?? - Nie, tylko si� troch� zabawi�em. Czy mog� prosi� o drug� dwudziestk�? - Czego si� dowiedzia�e�? - O czym? - O Cobbie! - Ach, o nim. Jest w �rodku. - Wiem, �e tam jest! Co jeszcze? Bumpous przesta� si� u�miecha� i spojrza� na widoczn� w oddali knajp�. - Kpi sobie z tego, szeryfie. Uwa�a to za �wietny kawa�. Powiedzia�, �e w ko�cu znalaz� Murzynk�, kt�ra by�a dziewic�. Kto� spyta�, ile mia�a lat, na co Cobb stwierdzi�, �e osiem lub dziesi��. Wszyscy ryczeli ze �miechu. Hastings zamkn�� oczy i spu�ci� g�ow�. Ozzie zacisn�� z�by i spojrza� w bok. - Co jeszcze m�wi�? - Ma nie�le w czubie. Rano nic nie b�dzie pami�ta�. Powiedzia�, �e fajna z niej ma�olata. - Kto by� razem z nim? - Pete Willard. - Czy te� tam teraz jest? - Tak, obaj si� �wietnie bawi�. - Gdzie siedz�? - Po lewej stronie, zaraz obok automat�w do gry w bilard. Ozzie u�miechn�� si� z triumfem. - Dzi�ki, Bumpous. Nie�le si� spisa�e�. A teraz zmykaj st�d. Hastings wezwa� dy�urnego i poda� mu nazwiska obu m�czyzn. Radiooperator przekaza� wiadomo�� Looneyowi, czekaj�cemu w samochodzie, zaparkowanym przed domem s�dziego okr�gowego Percy'ego Bullarda. Looney nacisn�� dzwonek u drzwi i wr�czy� s�dziemu dwa z�o�one pod przysi�g� o�wiadczenia oraz dwa nakazy aresztowania. Bullard pospiesznie podpisa� je i odda� Looneyowi, kt�ry dwadzie�cia minut p�niej wr�czy� nakazy czekaj�cemu w pobli�u ko�cio�a Ozzie'emu. Punktualnie o jedenastej zesp� przerwa� utw�r w p� taktu, ko�ci do gry znikn�y, ta�cz�cy znieruchomieli, bile przesta�y si� toczy�. Kto� w��czy� �wiat�o. Oczy wszystkich utkwione by�y w pot�nej sylwetce szeryfa, kt�ry razem ze swymi lud�mi szed� wolno w kierunku automat�w do gry w bilard. Przy zastawionym pustymi puszkami po piwie stoliku siedzieli Cobb, Willard i jeszcze jakich� dw�ch facet�w. Ozzie zbli�y� si� i u�miechn�� do Cobba. - Najmocniej pana przepraszam, ale tutaj czarnuchom wst�p wzbroniony - powiedzia� Cobb i ca�a czw�rka zarechota�a rado�nie. Ozzie nie przesta� si� u�miecha�. Kiedy przestali rycze�, Ozzie spyta�: - Dobrze si� bawisz, Billy Ray? - O, tak. - W�a�nie widz�. Przykro mi, �e musz� wam przeszkodzi�, ale ciebie i Willarda zabieram ze sob�. - A niby dok�d to? - spyta� Willard. - Na przeja�d�k�. - Nigdzie si� nie rusz� - o�wiadczy� Cobb. Dw�ch przygodnych towarzyszy Cobba chy�kiem oddali�o si� od stolika i do��czy�o do pozosta�ych gapi�w. - Jeste�cie obaj aresztowani - powiedzia� Ozzie. - Macie nakazy? - spyta� Cobb. Hastings wyci�gn�� nakazy, a Ozzie rzuci� je mi�dzy puszki po piwie. - Tak, mamy nakazy. A teraz zbierajcie si�. Willard spojrza� rozpaczliwie na s�cz�cego piwo Cobba. - Nigdzie nie p�jd� - o�wiadczy� Cobb. Looney wr�czy� Ozzie'emu najd�u�sz� i najczarniejsz� pa�k�, jaka by�a kiedykolwiek u�ywana w okr�gu Ford. Willarda ogarn�a panika. Ozzie waln�� w sam �rodek sto�u. Puszki z piwem polecia�y na wszystkie strony, rozpryskuj�c pian�. Willard skoczy� na r�wne nogi, z�o�y� r�ce i wyci�gn�� je w stron� Looneya, kt�ry ju� czeka� z kajdankami. Wywlekli go z sali i wepchn�li do auta. Ozzie uderza� lekko pa�k� w lew� d�o� i u�miecha� si� do Cobba. - Masz prawo nic nie m�wi�. Wszystko, co powiesz, mo�e zosta� wykorzystane w s�dzie przeciwko tobie. Masz prawo do adwokata. Je�li ci� na niego nie sta�, przys�uguje ci obro�ca z urz�du. Jakie� pytania? - Tak, kt�ra godzina? - Nadesz�a ta, by� posiedzia� w areszcie, chojraku. - Id� do diab�a, czarnuchu. Ozzie chwyci� go za w�osy i wyci�gn�� zza stolika, a potem powali� twarz� do pod�ogi. Wcisn�� mu kolano w kr�gos�up, wsun�� pa�k� pod brod� i poci�gn�� j� do g�ry, kolanem wci�� przyduszaj�c go do ziemi. Cobb zaskowycza�, gdy pa�ka zacz�a mu mia�d�y� krta�. Za�o�ono mu kajdanki i Ozzie trzymaj�c go za w�osy powl�k� przez ca�� sal�, a� do drzwi, a potem przez wysypany �wirem plac do wozu patrolowego, tam wepchn�� Cobba na tylne siedzenie, obok Willarda. Wiadomo�� o gwa�cie rozesz�a si� lotem b�yskawicy. Jeszcze wi�cej przyjaci� i krewnych st�oczy�o si� w poczekalni i na s�siaduj�cych z ni� korytarzach. Stan Tonyi okre�lono jako krytyczny. Ozzie poinformowa� brata Gwen, �e aresztowano sprawc�w. Tak, jest pewien, �e to oni j� dopadli. ROZDZIA� 3 Jake Brigance przeturla� si� nad �on� i chwiejnym krokiem przeszed� do ma�ej �azienki, by po omacku odszuka� terkocz�cy budzik. W ko�cu znalaz� go tam, gdzie wczoraj zostawi�, i gwa�townym ruchem wy��czy� dzwonek. By�a �roda, 15 maja, 5.30 rano. Przez chwil� sta� w ciemno�ciach, zdyszany, ot�pia�y, z wal�cym sercem, wpatruj�c si� w fosforyzuj�ce cyfry na tarczy zegarka, kt�rego tak nienawidzi�. Jego przera�liwy terkot s�ycha� by�o chyba na ca�ej ulicy. Ka�dego ranka o tej porze, gdy to dra�stwo zaczyna�o dzwoni�, my�la�, �e dostanie zawa�u serca. Czasami, mniej wi�cej dwa razy w roku, udawa�o mu si� zepchn�� Carl� na pod�og�, a ona, nim wskoczy�a znowu do ��ka, wy��cza�a sygna�. Ale na og� nie okazywa�a swemu m�owi takiego zrozumienia. Uwa�a�a, �e to szale�stwo wstawa� o takiej godzinie. Zegar sta� na parapecie, wi�c Jake musia� si� troch� nagimnastykowa�, nim go wy��czy�. A kiedy ju� wsta� z ��ka, nie pozwala� sobie z powrotem wsun�� si� pod koc. By�a to jedna z jego zasad. Kiedy� budzik sta� na szafce nocnej, a dzwonek by� �ciszony. Carla jednym ruchem r�ki wy��cza�a sygna�, jeszcze zanim Jake cokolwiek us�ysza�. Spa� wtedy do si�dmej lub �smej i mia� zmarnowany ca�y dzie�. Nie zjawia� si� w biurze o si�dmej, co by�o jego kolejn� zasad�. Dlatego teraz budzik sta� w �azience, by nale�ycie spe�nia� swoj� funkcj�. Jake pochyli� si� nad umywalk� i ochlapa� zimn� wod� twarz i w�osy. Zapali� �wiat�o i z przera�eniem spogl�da� na swoje odbicie w lustrze. Proste, br�zowe w�osy stercza�y mu we wszystkie strony, nie m�wi�c ju� o tym, �e przez noc czo�o powi�kszy�o mu si� przynajmniej o pi�� centymetr�w. Oczy mia� matowe i podpuchni�te, a w ich k�cikach mn�stwo jakiego� bia�ego �wi�stwa. Na lewym policzku widoczna by�a czerwona pr�ga odci�ni�ta w czasie snu. Dotkn�� jej, a potem zacz�� pociera�, zastanawiaj�c si�, czy zniknie. Praw� r�k� zgarn�� w�osy do g�ry i przypatrzy� im si� uwa�nie. W wieku trzydziestu dw�ch lat nie mia� ani jednego siwego w�osa. Nie musia� si� martwi� siwizn�. Jego g��wnym problemem by�o �ysienie. T� sk�onno�� odziedziczy� po obojgu rodzicach oraz ich przodkach. Marzy� o bujnej, g�stej czuprynie, wyrastaj�cej trzy centymetry nad lini� brwi. Carla m�wi�a mu, �e wci�� jeszcze ma du�o w�os�w. Ale bior�c pod uwag� tempo, w jakim je traci, nie nacieszy si� nimi ju� d�ugo. Zapewnia�a go r�wnie�, �e jest przystojny jak niegdy�, i wierzy� jej ca�kowicie. T�umaczy�a, �e wysokie czo�o dodaje mu powagi, co w przypadku m�odego adwokata jest niezwykle istotne. W to r�wnie� wierzy� bez zastrze�e�. Ale co zrobi, gdy b�dzie starym, �ysym adwokatem, czy nawet dojrza�ym �ysym adwokatem w �rednim wieku? Czemu w�osy nie chc� odrasta�, kiedy si� ju� ma zmarszczki i siwe bokobrody i wygl�da wystarczaj�co statecznie bez �ysiny? Jake duma� nad tym wszystkim stoj�c pod prysznicem. Zawsze bra� kr�tki tusz, szybko si� goli� i ubiera�. By� w barze o sz�stej - to jego kolejna zasada. Zapali� �wiat�o i g�o�no wali� szufladami komody oraz trzaska� drzwiami garderoby, pr�buj�c obudzi� Carl�. Latem, gdy nie uczy�a w szkole, stanowi�o to cz�� porannego rytua�u. Wielokrotnie t�umaczy� jej, �e ma ca�y dzie�, by ewentualnie odespa� wczesne wstawanie, a te ranne chwile powinni sp�dza� wsp�lnie. J�cza�a i jeszcze g��biej zagrzebywa�a si� pod kocami. Kiedy by� ju� ubrany, rzuca� si� na ��ko i ca�owa� j� w ucho, w szyj� i twarz, p�ki nie zaczyna�a si� przed nim op�dza�. �ci�ga� wtedy z niej koce i �mia� si�, gdy dr��c z zimna zwija�a si� w k��bek i b�aga�a, by j� okry�. Trzymaj�c koce podziwia� jej �niade, opalone, szczup�e, niemal idealnie zgrabne nogi. Koszula nocna nie zas�ania�a niczego poni�ej p�pka i setki lubie�nych my�li przebiega�y mu przez g�ow�. Mniej wi�cej raz w miesi�cu ca�y ten rytua� ulega� zak��ceniu. Carla nie tylko nie protestowa�a, ale jeszcze pomaga�a Jake'owi �ci�gn�� koce. W takie ranki Jake rozbiera� si� jeszcze szybciej, ni� przed chwil� ubiera�, i �ama� przynajmniej trzy swoje zasady. W�a�nie w ten spos�b pocz�ta zosta�a Hanna. Ale dzi� wszystko odby�o si� bez niespodzianek. Okry� swoj� �on�, poca�owa� j� czule i zgasi� �wiat�o. Odetchn�a z ulg� i po chwili usn�a. Ostro�nie otworzy� drzwi do pokoju Hanny. Ukl�kn�� przy jej ��eczku. Mia�a cztery latka, by�a jedynaczk� i ju� ni� zostanie. Spa�a w�r�d lalek i pluszowych zwierz�tek. Poca�owa� j� lekko w policzek. By�a r�wnie pi�kna, jak jej matka, i przypomina�a j� te� z zachowania. Mia�y wielkie, szaro-niebieskie oczy, kt�re w ka�dej chwili mog�y by� pe�ne �ez. Identycznie czesa�y swoje ciemne w�osy, strzy�one zawsze w tym samym czasie przez t� sam� fryzjerk�. Nawet ubiera�y si� podobnie. Jake ub�stwia� dwie kobiety swego �ycia. Poca�owa� Hann� na do widzenia i poszed� do kuchni, by zaparzy� kaw� dla Carli. Wychodz�c z domu, wypu�ci� na dw�r psa. Max jednocze�nie za�atwia� si� i obszczekiwa� kota mieszkaj�cej obok pani Pickle. Jake Brigance by� jednym z niewielu, kt�rzy rozpoczynali dzie� tak wcze�nie. Szybkim krokiem przeszed� do ko�ca podjazdu, by wzi�� porann� pras� dla Carli. Panowa� jeszcze mrok, powietrze by�o czyste i ch�odne, cho� czu�o si� ju� gwa�townie nadchodz�ce lato. Spojrza� na pogr��on� w ciemno�ciach ulic� Adamsa, po czym odwr�ci� si�, by pozachwyca� si� swym domem. Tylko dwa budynki w okr�gu Ford wpisano do Krajowego Rejestru Obiekt�w Zabytkowych, a w�a�cicielem jednego z nich by� Jake Brigance. Cho� dom mia� powa�nie obci��on� hipotek�, Jake'a i tak rozpiera�a duma, �e jest jego w�a�cicielem. By�a to dziewi�tnastowieczna budowla w stylu wiktoria�skim, wzniesiona przez emerytowanego kolejarza, kt�ry umar� podczas pierwszych sp�dzonych tu �wi�t Bo�ego Narodzenia. Wielka �ciana szczytowa od strony ulicy mia�a dach, kt�ry os�ania� szeroki, cofni�ty przedsionek. Nad wej�ciem wznosi� si� ma�y portyk, pokryty ozdobnymi deskami. Podtrzymywa�o go pi�� okr�g�ych kolumn, pomalowanych na bia�o i ciemnoniebiesko. Ka�da ozdobiona by�a r�cznie wykonanymi motywami ro�linnymi, przedstawiaj�cymi �onkile, irysy i s�oneczniki. Balustrada mi�dzy kolumnami przywodzi�a na my�l koronk�. Trzy okna na pi�trze wychodzi�y na ma�y balkon, na lewo od niego stercza�a o�mioboczna wie�a z witra�ami. Wznosi�a si� ponad szczyt domu i zwie�czona by�a kutym w �elazie kwiatonem. Pod wie��, na lewo od wej�cia, ci�gn�a si� szeroka wiata dla samochod�w, otoczona identyczn�, ozdobn� balustrad� co portyk. Fronton domu pokrywa�a kompozycja wykonana z tandetnych b�yskotek, cedrowych gont�w, muszelek, rybich �usek oraz drobnych, wymy�lnych element�w architektonicznych. Carla specjalnie pojecha�a do konsultanta do Nowego Orleanu, kt�ry doradzi�, by zastosowali sze�� oryginalnych kolor�w - g��wnie r�ne odcienie b��kitu, morskiej zieleni, ��ci i bieli. Odmalowanie domu zaj�o dwa miesi�ce i kosztowa�o Jake'a pi�� tysi�cy dolar�w, nie licz�c wielu godzin, kt�re sp�dzili razem z Carl� na drabinie, zeskrobuj�c z ram star� farb�. I cho� niekt�rymi kolorami nie by� zachwycony, nigdy nie odwa�y�by si� zaproponowa� pomalowania domu na nowo. Jak ka�dy budynek w stylu wiktoria�skim, r�wnie� ich dom by� absolutnie jedyny w swoim rodzaju. Mia� w sobie co� prowokuj�cego, niejednoznacznego, poci�gaj�cego, co wynika�o z naiwnej, radosnej, niemal dzieci�cej beztroski tworzenia. Carli spodoba� si� od pierwszego spojrzenia. Kiedy mieszkaj�cy w Memphis w�a�ciciel umar� i dom wystawiono na sprzeda�, kupili go za p�darmo, gdy� nie by�o innych ch�tnych. Przez dwadzie�cia lat sta� nie zamieszkany. Zaci�gn�li du�e po�yczki w dw�ch bankach i kolejne trzy lata sp�dzili remontuj�c i dopieszczaj�c swoje gniazdko. Teraz przeje�d�aj�cy t�dy ludzie przystawali, by zrobi� sobie zdj�cia na tle ich domu. W trzecim miejscowym banku Jake wzi�� kredyt na samoch�d. By� w�a�cicielem jedynego saaba w okr�gu Ford, i do tego czerwonego. Wytar� ros� z przedniej szyby i otworzy� drzwiczki. Max swym szczekaniem obudzi� koloni� s�jek, mieszkaj�cych na klonie u pani Pickle. Zacz�y skrzecze�, a kiedy Jake u�miechn�� si� i zagwizda�, po�egna�y go radosnym wrzaskiem. Wyjecha� ty�em na ulic� Adamsa i ruszy� na wsch�d. Po mini�ciu dw�ch przecznic skr�ci� w Jeffersona, kt�ra kilkadziesi�t metr�w dalej ��czy�a si� z ulic� Waszyngtona. Jake cz�sto zastanawia� si�, dlaczego ka�de miasteczko na po�udniu mia�o ulice Adamsa, Jeffersona i Waszyngtona, natomiast �adne - Lincolna czy Granta. Ulica Waszyngtona bieg�a ze wschodu na zach�d przy p�nocnej pierzei g��wnego placu Clanton. Poniewa� Clanton by�o siedzib� okr�gu, posiada�o oczywi�cie plac, na �rodku kt�rego wznosi� si� gmach s�du. Genera� Clanton zaprojektowa� miasto z rozmachem; plac by� d�ugi i szeroki, na trawniku przed budynkiem s�du ros�y w r�wnym szeregu, w jednakowej odleg�o�ci od siebie, pot�ne d�by. Gmach s�du w okr�gu Ford liczy� dobrze ponad sto lat, zbudowany zosta� wkr�tce po tym, kiedy Jankesi spalili poprzedni. Zwr�cony wyzywaj�co frontem na po�udnie, dawa� do zrozumienia tym z P�nocy, by go grzecznie poca�owali w dup�. By� wiekowy i majestatyczny, z bia�ymi kolumnami wzd�u� frontu i czarnymi okiennicami. Wzniesiono go z czerwonej ceg�y, kt�r� ju� dawno temu pomalowano na bia�o; co cztery lata skauci w ramach tradycyjnej akcji letniej nak�adali kolejn� grub� warstw� b�yszcz�cej farby. Dzi�ki kilku emisjom obligacji zdobyto �rodki na rozbudow� i renowacj� gmachu. Trawnik wok� budynku by� wysprz�tany i starannie przystrzy�ony. Jego piel�gnacj� dwa razy w tygodniu zajmowali si� aresztanci. W Clanton znajdowa�y si� trzy bary - dwa dla bia�ych i jeden dla czarnych, wszystkie trzy mie�ci�y si� na placu. Bia�ym nie broniono wst�pu do baru czarnych "U Claude'a", po zachodniej stronie placu. Czarni r�wnie� mogli bezpiecznie co� przek�si� w "Tea Shoppe", po po�udniowej stronie, albo w "Coffee Snop" przy ulicy Waszyngtona. Nie robili tego jednak, cho� jeszcze w latach siedemdziesi�tych orzeczono, �e wolno im tam chodzi�. W ka�dy pi�tek Jake zamawia� "U Claude'a" potrawy z ro�na, jak czyni�a to wi�kszo�� bia�ych libera��w w Clanton. Ale sze�� razy w tygodniu by� sta�ym klientem "Coffee Shop". Zaparkowa� saaba przed swym biurem na ulicy Waszyngtona i min�� trzy budynki, dziel�ce go od baru, czynnego od godziny, o tej porze t�tni�cego ju� �yciem. Kelnerki uwija�y si�, roznosz�c kaw� i zestawy �niadaniowe, nieprzerwanie zagaduj�c farmer�w, robotnik�w i pracownik�w biura szeryfa, kt�rzy byli sta�ymi klientami. Urz�dnicy schodzili si� nieco p�niej w "Tea Shoppe", by rozprawia� o polityce mi�dzynarodowej, tenisie, golfie i rynku papier�w warto�ciowych. W "Coffee Shop" rozmawiano o polityce lokalnej, futbolu i �owieniu ryb. Jake by� jednym z nielicznych jajog�owych, kt�rym pozwalano tu jada�. Robotnicy lubili go i szanowali. Wi�kszo�� z nich od czasu do czasu sk�ada�a mu wizyt� w biurze, w zwi�zku z testamentem, umow� notarialn�, rozwodem czy tysi�cem innych problem�w, albo prosz�c, by Jake podj�� si� ich obrony w s�dzie. Krytykowali go i opowiadali sobie z�o�liwe kawa�y o adwokatach, ale nie przejmowa� si� tym. Podczas �niadania prosili go o wyja�nienie orzecze� S�du Najwy�szego oraz innych ciekawych proces�w prawnych, a on udziela� w barze mn�stwa bezp�atnych porad. Jake potrafi� odrzuci� wszystko, co zb�dne, i skupi� si� na sednie zagadnienia. Doceniali to. Nie zawsze si� z nimi zgadzali, ale zawsze otrzymywali uczciw� odpowied�. Czasami si� z nim sprzeczali, ale nigdy nie nosili w sobie d�ugo urazy. O sz�stej przekroczy� pr�g baru i przez pi�� minut pozdrawia� wszystkich, �ciska� r�ce, poklepywa� po ramieniu znajomych, wymienia� grzeczno�ci z kelnerkami. Zanim dotar� do swego stolika, Dell, kelnerka, kt�r� najbardziej lubi�, ju� postawi�a kaw� i �niadanie: grzanki, galaretk� i kasz� kukurydzian�. Zawsze poklepywa�a go po r�ku, nazywa�a swym kochasiem albo lubym i nadskakiwa�a mu, jak potrafi�a. Na innych warcza�a i pokrzykiwa�a, ale wobec Jake'a zachowywa�a si� ca�kiem inaczej. Siedzia� razem z Timem Nunleyem, mechanikiem z warsztatu Chevroleta, i z dwoma bra�mi, Billem i Bertem Westami, pracuj�cymi w fabryce obuwia na p�nocy miasta. Doda� trzy krople tabasco do kukurydzy i zgrabnie wymiesza� j� z kawa�kiem mas�a. Na grzank� na�o�y� centymetrow� warstw� galaretki truskawkowej domowej roboty. Kiedy ju� wszystko przygotowa�, spr�bowa� kaw� i zacz�� je��. Jedli powoli, rozprawiaj�c o tym, jak bior� ryby. Przy stoliku pod oknem, kilka krok�w od Jake'a, rozmawiali ze sob� trzej zast�pcy szeryfa. Najpot�niejszy z nich, Prather, odwr�ci� si� w pewnej chwili do Brigance'a i spyta� g�o�no: - Powiedz no, Jake, czy to nie ty broni�e� kilka lat temu Billy'ego Raya Cobba? W barze natychmiast zapanowa�a cisza i oczy wszystkich skierowa�y si� w stron� prawnika. Zdziwiony nie tyle pytaniem, ile reakcj� obecnych, Jake prze�kn�� �y�k� kaszy i spr�bowa� sobie skojarzy� us�yszane nazwisko. - Billy Ray Cobb? - powt�rzy�. - A co to by�a za sprawa? - Narkotyki - powiedzia� Prather. - Mniej wi�cej cztery lata temu przy�apano go na handlu narkotykami. Sp�dzi� jaki� czas w Parchman. Wyszed� w zesz�ym roku. Jake przypomnia� sobie. - Nie, nie reprezentowa�em go. Zdaje si�, �e mia� adwokata z Memphis. Prather sprawia� wra�enie usatysfakcjonowanego tym wyja�nieniem i powr�ci� do swych nale�nik�w. Jake odczeka� chwil�, w ko�cu si� odezwa�: - Dlaczego pytasz? Co takiego teraz zbroi�? - Zatrzymali�my go dzi� w nocy za gwa�t. - Gwa�t? - Tak, jego i Pete'a Willarda. - Kogo zgwa�cili? - Pami�tasz tego czarnucha Haileya, kt�rego broni�e� kilka lat temu podczas procesu o morderstwo? - Lester Hailey. Pewnie, �e pami�tam. - Znasz jego brata Carla Lee? - Jasne. Bardzo dobrze. Znam wszystkich Hailey�w. Reprezentowa�em wi�kszo�� z nich. - No wi�c chodzi o jego c�reczk�. - �artujesz? - Nie. - Ile ona ma lat? - Dziesi��. Jake nagle straci� apetyt. Bawi� si� fili�ank�, przys�uchuj�c si� rozmowom o �apaniu ryb, o japo�skich samochodach, a potem zn�w o rybach. Kiedy bracia Westowie wyszli, dosiad� si� do stolika zast�pc�w szeryfa. - Jak ona si� czuje? - Kto? - Dziewczynka Hailey�w. - Kiepsko - powiedzia� Prather. - Jest w szpitalu. - Jak to si� sta�o? - Nie znamy szczeg��w. Nie mog�a du�o m�wi�. Matka wys�a�a j� do sklepu. Haileyowie mieszkaj� przy Craft Road, za sklepem spo�ywczym Batesa. - Wiem, gdzie mieszkaj�. - W jaki� spos�b zwabili j� do furgonetki Cobba, wywie�li gdzie� w g��b lasu i zgwa�cili. - Obaj? - Tak, i to nie raz. Skopali j� i porz�dnie zbili. By�a tak skatowana, �e niekt�rzy krewni nie mogli jej pozna�. Jake potrz�sn�� g�ow�. - To okropne. - Tak. Jeszcze czego� takiego nie widzia�em. Pr�bowali j� zabi�. Porzucili nieszcz�sne dziecko, my�l�c, �e umrze, nim j� kto� znajdzie. - Kto� j� znalaz�? - Grupka czarnuch�w, kt�rzy wybrali si� na ryby nad rzeczk� Foggy. Natkn�li si� na ni� na �rodku drogi. Mia�a zwi�zane z ty�u r�ce. Nie powiedzia�a im du�o - jedynie, jak si� nazywa jej ojciec. Odwie�li j� do domu. - Sk�d wiecie, �e to Billy Ray Cobb? - Powiedzia�a matce, �e wie�li j� ��t� furgonetk� z flag� konfederat�w za tyln� szyb�. Ozzie'emu to wystarczy�o. Zanim znalaz�a si� w szpitalu, wiedzia�, kogo szuka�. Prather pilnowa� si�, by nie powiedzie� za du�o. Lubi� Jake'a, ale zawsze by� to adwokat, kt�ry prowadzi� ju� wiele spraw karnych. - A kto to taki ten Pete Willard? - Kumpel Cobba. - Gdzie ich znale�li�cie? - U Hueya. - Wszystko pasuje. - Jake dopi� kaw� i pomy�la� o Hannie. - Straszne, straszne, straszne - mrucza� Looney. - Jak si� czuje Carl Lee? Prather otar� z w�s�w syrop. - Nie znam go osobi�cie, ale nigdy nie s�ysza�em o nim z�ego s�owa. Ci�gle jeszcze s� w szpitalu. Zda