3716

Szczegóły
Tytuł 3716
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3716 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3716 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3716 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TOREY L. HAYDEN DZIECKO Dla Sheili R., oczywi�cie Cz�sto pytaj� mnie o wiersz, kt�ry wisi na �cianie w moim pokoju. A mnie zale�y tylko na tym, aby ludzie poznali dziecko, kt�re go napisa�o. Mam nadziej�, �e mi si� to uda�o. Prolog Przez znaczn� cz�� mojego doros�ego �ycia pracowa�am z dzie�mi, kt�re cierpi� na zaburzenia emocjonalne. Jesieni�, na pierwszym roku college'u, zg�osi�am si� na ochotnika do pracy z dzie�mi w wieku przedszkolnym, kt�re mia�y r�ne zaburzenia rozwojowe oraz sprawia�y spore trudno�ci wychowawcze. Od tamtego czasu interesuj� mnie z�o�one aspekty choroby psychicznej u dzieci. Zdoby�am trzy stopnie naukowe, przez kilkana�cie lat pracowa�am jako asystentka nauczyciela, potem jako nauczycielka, instruktorka na uniwersytecie oraz pracownik naukowy na wydziale psychiatrii; mieszka�am w pi�ciu stanach, pracowa�am w prywatnych przedszkolach, szko�ach publicznych, zamkni�tych oddzia�ach psychiatrycznych i innych instytucjach pa�stwowych, a przez ca�y czas usi�owa�am znale�� odpowiedzi na kluczowe pytania, dzi�ki kt�rym potrafi�abym dotrze� do tych dzieci, zrozumie� je. Gdzie� w g��bi duszy dawno ju�, co prawda, wiedzia�am, �e takie odpowiedzi nie istniej�, a w przypadku niekt�rych dzieci nawet mi�o�� nie wystarczy. Jednak�e wiara w cz�owieka wykracza poza granice zdrowego rozs�dku i wymyka si� naszej kruchej wiedzy. Ludzie cz�sto pytaj� mnie o moj� prac�. Chyba najcz�ciej powtarzaj�: Czy to nie jest frustruj�ce? Czy to nie jest frustruj�ce, pyta studentka college'u, spotyka� si� dzie� w dzie� z przemoc�, bied�, problemami alkoholizmu i narkomanii, seksualnej i fizycznej przemocy, opuszczenia i apatii? Czy nie jest frustruj�ce, pyta nauczyciel, pracowa� tak ci�ko i tak ma�o otrzymywa� w zamian? Czy nie jest frustruj�ca �wiadomo��, pytaj� wszyscy, �e twoim najwi�kszym sukcesem mo�e by� co najwy�ej zbli�enie si� do normalno�ci, �wiadomo��, �e te ma�e dzieci s� skazane na �ycie, kt�re wed�ug naszych standard�w nie przynosi nikomu �adnych korzy�ci, nie jest normalne? Nie. To nie jest frustruj�ce. To s� po prostu dzieci, kt�re, owszem, sprawiaj� czasem k�opoty, tak jak wszystkie inne, lecz jednocze�nie potrafi� by� niezmiernie wsp�czuj�ce i wra�liwe. Czasami trzeba szale�stwa, �eby wypowiedzie� ca�� prawd�. Ale te dzieci to co� wi�cej. S� odwa�ne. Dowiadujemy si� w wieczornych wiadomo�ciach o nowych podbojach na odleg�ych frontach i nie mamy poj�cia, �e prawdziwe dramaty rozgrywaj� si� obok nas. A szkoda, poniewa� tam w�a�nie mo�na zobaczy� odwag�, jakiej nie ujrzymy nigdzie indziej. Niekt�re spo�r�d tych dzieci �yj� trapione nieustannie tak wielkimi koszmarami, �e ka�dy ich ruch niesie ze sob� co� nieoczekiwanego, strasznego. �ycie wielu z nich wype�nia przemoc i perwersja, jakich nie da si� wyrazi� s�owami. Niekt�re nie zazna�y nawet szacunku, na jaki zas�uguj� zwierz�ta. Inne �yj� pozbawione nadziei. A jednak przetrwa�y. I w wi�kszo�ci wypadk�w zaakceptowa�y swoje �ycie, poniewa� by� to jedyny spos�b na przetrwanie. Ksi��ka ta opowiada tylko o jednym dziecku. Nie pisa�am jej, aby wzbudzi� czyj�� lito�� albo pochwali� jedn� nauczycielk�. Nie mia�am te� zamiaru pogr��a� tych, kt�rzy dot�d �yli spokojnie w niewiedzy. Ksi��ka mia�a by� odpowiedzi� na pytania dotycz�ce problem�w pojawiaj�cych si� podczas pracy z dzie�mi chorymi umys�owo. Jest ona hymnem na cze�� ludzkiej duszy, poniewa� ta ma�a dziewczynka jest uosobieniem wszystkich dzieci, z kt�rymi pracowa�am. Jest podobna do nas wszystkich. Przetrwa�a. 1 Powinnam by�a wiedzie�. Artyku� by� kr�tki, zaledwie kilka akapit�w pod komiksami na stronie sz�stej. Napisano w nim o sze�cioletniej dziewczynce, kt�ra zn�ca�a si� nad dzieckiem z s�siedztwa. W zimny listopadowy wiecz�r wyprowadzi�a ze sob� trzyletniego ch�opca, nast�pnie przywi�za�a go do drzewa w pobliskich zaro�lach i podpali�a. Ch�opiec przebywa� teraz w miejscowym szpitalu, a jego stan by� krytyczny. Dziewczynk� zatrzymano. Artyku� przeczyta�am pobie�nie, podobnie jak ca�� gazet�, kwituj�c go zdawkowym do-czego-to-dochodzi-na-tym-�wiecie. P�niej, jeszcze tego samego dnia, przypomnia�am sobie o nim w czasie zmywania. Zastanawia�am si�, co policja zrobi�a z dziewczynk�. Czy mo�na by�o aresztowa� sze�ciolatka? Dozna�am i�cie kafkowskiej wizji, w kt�rej ujrza�am ma�e dziecko ko�acz�ce si� po naszym miejskim, starym i zimnym wi�zieniu. Rozwa�a�am ten problem og�lnie, bez zwi�zku z �adnym konkretnym przypadkiem, a przecie� powinnam by�a wiedzie�. Powinnam by�a si� domy�li�, �e �aden nauczyciel nie zechce przyj�� dziecka z tak� przesz�o�ci�. �aden rodzic nie zgodzi si�, aby kto� taki chodzi� do klasy z jego pociech�. Nikt nie pozwoli, �eby zostawi� takie dziecko samemu sobie. Powinnam by�a si� domy�li�, �e ona wyl�duje u mnie. W naszej szkole klas�, kt�r� prowadzi�am, nazywano pieszczotliwie ��mietnikiem�. By� to ostatni rok, zanim podj�to wysi�ki, by dzieci specjalnej troski zacz�y ucz�szcza� do normalnych klas, a tak�e ostatni rok, w kt�rym wszystkie odbiegaj�ce od normy dzieci pakowano do klas specjalnych. Tak wi�c mieli�my klasy dla dzieci op�nionych, klasy dla dzieci z zaburzeniami emocjonalnymi, klasy dla dzieci upo�ledzonych fizycznie, klasy dla dzieci z zaburzeniami zachowania, klasy dla dzieci z trudno�ciami w uczeniu si� i wreszcie by�a moja klasa. Mia�am w niej o�mioro dzieci, kt�re nie mie�ci�y si� w �adnej kategorii. Stanowi�am dla nich ostatni przystanek przed jak�� instytucj�. W mojej klasie zbierano ludzkie odpadki. Rok wcze�niej, wiosn�, pracowa�am jako pedagog szkolny i pomaga�am dzieciom z zaburzeniami emocjonalnymi i k�opotami w uczeniu si�, kt�re ucz�szcza�y do zwyk�ych klas. Wcze�niej w tym samym miejscu pracowa�am na r�nych stanowiskach, dlatego nie zdziwi�o mnie, kiedy Ed Somers, dyrektor Wydzia�u Szkolnictwa Specjalnego, zwr�ci� si� do mnie w maju z pytaniem, czy nie chcia�abym zaj�� si� od jesieni ��mietnikiem�. Wiedzia�, �e mam do�wiadczenie w pracy z dzie�mi z powa�nymi zaburzeniami i �e lubi� maluchy. A tak�e, �e lubi� wyzwania. Zachichota� nie�mia�o, kiedy to powiedzia�, poniewa� zdawa� sobie spraw�, �e jego pochlebstwa s� do�� wymuszone, lecz by� wystarczaj�co zdesperowany, by si� do nich uciec. Zgodzi�am si�, cho� nie bez wahania. W g��bi serca bardzo pragn�am mie� znowu w�asn� klas� z w�asnymi dzie�mi. Chcia�am tak�e uwolni� si� od rygorystycznego - by� mo�e nie�wiadomie - dyrektora. Wprawdzie by� poczciwym cz�owiekiem, lecz mieli�my inny punkt widzenia na wiele spraw. Nie podoba� mu si� m�j zbyt codzienny str�j, moja nieokie�znana klasa, jak r�wnie� to, �e dzieci zwraca�y si� do mnie po imieniu. Wszystkie te drobiazgi, jak to zwykle bywa, urasta�y do wielkich problem�w. Wiedzia�am, �e je�li wy�wiadcz� Edowi przys�ug�, nikt nie b�dzie si� czepia� moich d�ins�w i mojej poufa�o�ci z dzie�mi. Tak wi�c przyj�am jego propozycj� prze�wiadczona, �e zdo�am pokona� wszelkie trudno�ci, jakie niesie ze sob�. Moja wiara w siebie znacznie os�ab�a mi�dzy chwil� podpisania umowy a ko�cem pierwszego dnia w szkole. Pierwszy cios otrzyma�am w momencie, gdy dowiedzia�am si�, �e b�d� pracowa�a w tej samej szkole, w kt�rej pracowa�am poprzednio. Teraz jej dyrektor mia� na g�owie nie tylko mnie, lecz tak�e �semk� bardzo szczeg�lnych dzieci. Natychmiast umieszczono nas w dobudowanym do budynku szkolnego pawilonie, w kt�rym mie�ci�a si� jeszcze tylko sala gimnastyczna. Byli�my ca�kowicie odizolowani od reszty. Moja sala lekcyjna wystarczy�aby, gdyby dzieci by�y starsze i bardziej samodzielne. Jednak�e dla o�miorga ma�ych dzieci i dwojga doros�ych oraz dziesi�ciu �awek, trzech sto��w, czterech biblioteczek i niezliczonej liczby krzese�, kt�re wydawa�y si� rozmna�a� w nocy, klasa okaza�a si� beznadziejnie ciasna. Dlatego wyrzuci�am biurko nauczycielskie, dwie biblioteczki, szafk�, wszystkie krzes�a opr�cz dziewi�ciu ma�ych i wreszcie wszystkie �awki. Co wi�cej, klasa by�a d�uga i w�ska, z jednym oknem w ko�cu. Pierwotnie urz�dzono tam pok�j konsultacyjny i sal� test�w, dlatego �ciany obito boazeri�, a pod�og� wy�o�ono wyk�adzin�. Gotowa by�am odda� ca�y ten przepych za klas�, w kt�rej nie trzeba by by�o pali� �wiat�a przez ca�y dzie� albo w kt�rej na pod�odze le�a�oby linoleum, o wiele bardziej odporne na plamy. Przepisy m�wi�y, �e w klasie z pe�n� liczb� uczni�w z powa�nymi zaburzeniami nauczyciel ma prawo do pomocy asystenta pracuj�cego w pe�nym wymiarze godzin. Mia�am nadziej�, �e przydziel� mi jedn� z dw�ch kompetentnych kobiet, z kt�rymi wsp�pracowa�am w poprzednim roku, lecz tak si� nie sta�o. Do pomocy otrzyma�am nowo przyj�tego asystenta. W naszej niewielkiej spo�eczno�ci, w kt�rej mieli�my szpital stanowy, wi�zienie stanowe oraz ogromny ob�z dla emigrant�w, lista opieki spo�ecznej by�a imponuj�ca. W zwi�zku z tym zaj�cia nie wymagaj�ce kwalifikacji pozostawa�y zwykle zarezerwowane dla bezrobotnych z listy us�ug spo�ecznych. Osobi�cie uwa�a�am,, �e stanowisko mojego asystenta wymaga kwalifikacji, lecz opieka spo�eczna by�a innego zdania. Tak wi�c ju� w pierwszym dniu mojej pracy stan�� przede mn� wysoki Amerykanin meksyka�skiego pochodzenia, kt�ry m�wi� g��wnie po hiszpa�sku. Anton mia� dwadzie�cia dziewi�� lat i nigdy nie uko�czy� szko�y �redniej. Nie, przyzna�, nigdy wcze�niej nie pracowa� z dzie�mi. Nie, nigdy specjalnie tego nie pragn��. Bo, widzisz, wyja�ni� mi, trzeba bra� tak� prac�, jak� daj�, �eby nie straci� zasi�k�w. Umie�ci� swoje d�ugie cia�o na przedszkolnym krzese�ku i zauwa�y�, �e je�li ta praca wypali, to po raz pierwszy zostanie na zim� na p�nocy; dot�d zawsze wyje�d�a� do Kalifornii razem z innymi pracownikami sezonowymi. A zatem by�o nas ju� dwoje. P�niej, po rozpocz�ciu roku szkolnego. Otrzyma�am do pomocy czternastoletni� uczennic� szko�y �redniej, kt�ra po�wi�ci�a dwie ze swoich godzin pozalekcyjnych na prac� z moimi dzie�mi. Maj�c takie wsparcie, wyruszy�am na spotkanie z nowymi uczniami. Nie mia�am jakich� niezwyk�ych oczekiwa� wobec mojej �semki. Pracowa�am w zawodzie wystarczaj�co d�ugo, aby pozby� si� naiwno�ci. Ponadto do�wiadczenie nauczy�o mnie, by nie okazywa� zdziwienia lub zaskoczenia, nawet je�li je odczuwa�am. Tak by�o bezpieczniej. Tamtego sierpniowego poranka pierwszy przyszed� Peter, krzepki czarnosk�ry o�miolatek z g�st� czupryn� afro; jego silne cia�o ca�kowicie przeczy�o pog��biaj�cym si� dolegliwo�ciom neurologicznym, kt�re sta�y si� przyczyn� powa�nych atak�w i agresywnego zachowania. Peter wpad� do klasy, krzycz�c przera�liwie i przeklinaj�c. Zrozumia�am, �e nienawidzi szko�y, nienawidzi tej klasy i mnie i nie ma zamiaru zosta� w tym g�wnianym pomieszczeniu, a ja nie mog� go do tego zmusi�. Nast�pnie zjawi�a si� Tyler, kt�ra zaskoczy�a mnie tym, �e okaza�a si� dziewczynk�. Wesz�a do klasy, kryj�c si� za matk�, ze spuszczon� g�ow� i burz� ciemnych lok�w. Tyler tak�e mia�a osiem lat i ju� dwukrotnie usi�owa�a si� zabi�. Za drugim razem p�yn do czyszczenia zlew�w, kt�rego si� napi�a, zniszczy� cz�� jej prze�yku. Teraz w gardle nosi�a rurk�, a na szyi mia�a liczne blizny pooperacyjne, kt�re wymownie �wiadczy�y o jej mo�liwo�ciach. Max i Freddie przybyli poprzedzani wrzaskami. Max, silny, jasnow�osy sze�ciolatek, nosi� znami� autyzmu. P�acz�c i skrzecz�c, miota� si� po sali i wymachiwa� r�koma. Jego matka t�umaczy�a, �e syn cz�sto zachowuje si� w spos�b trudny do przewidzenia. Popatrzy�a na mnie zm�czonym wzrokiem i dostrzeg�am w jej oczach ulg�, �e mo�e pozby� si� go chocia� na kilka godzin. Freddie mia� siedem lat i wa�y� ponad czterdzie�ci kilogram�w. Wa�ki t�uszczu wypycha�y po bokach jego ubranie i wylewa�y si� mi�dzy guzikami koszuli. Gdy tylko pozwolono mu opa�� na pod�og�, natychmiast umilk�, a w�a�ciwie zamieni� si� w bezw�adn� kupk�. W jednym z jego dokument�w wpisano autyzm, w innym - znaczne op�nienie, a w jeszcze innym brak by�o jakiegokolwiek rozpoznania. Siedmioletni� Sarah zna�am ju� od trzech lat. Pracowa�am z ni�, jeszcze kredy chodzi�a do przedszkola. Do�wiadczywszy wcze�niej fizycznej przemocy i seksualnego napastowania, Sarah by�a dzieckiem gniewnym i zbuntowanym. Przez ca�y poprzedni rok ucz�szcza�a do specjalnej klasy pierwszej w innej szkole, gdzie prawie si� nie odzywa�a. Nie rozmawia�a z nikim poza swoj� matk� i siostr�. Przywita�y�my si� u�miechem, zadowolone z widoku znajomej twarzy. Elegancka kobieta w �rednim wieku wnios�a do klasy pi�kn� dziewczynk� podobn� do lalki. Dziewczynka wydawa�a si� �ywcem wyj�ta z magazynu mody dla dzieci: wykrochmalona sukienka i starannie uczesane blond w�osy. By�a to Susannah Joy, mia�a sze�� lat i po raz pierwszy przysz�a do szko�y. Lekarze powiedzieli jej rodzicom, �e c�rka nigdy nie b�dzie normalna. Stwierdzono u niej dzieci�c� schizofreni�. Cierpia�a na s�uchowe i wzrokowe halucynacje i przez wi�ksz� cz�� dnia siedzia�a zap�akana, ko�ysz�c si� w prz�d i w ty�. Rzadko si� odzywa�a, a jeszcze rzadziej z sensem. W spojrzeniu jej matki wyczyta�am nieme b�aganie, abym u�y�a mojej magii i zamieni�a jej dziecko z bajki w zdrow� dziewczynk�. Na widok tego spojrzenia poczu�am uk�ucie w sercu, poniewa� dostrzeg�am w nim tak�e odrzucenie. Dobrze zna�am b�l i cierpienie, jakie czeka�y tych, do kt�rych wreszcie dotar�o, �e nikt z nas nie posiada magicznej mocy, jakiej szukali rodzice Susannah Joy. Ostatni przyszli William i Guillermo. Obaj mieli po dziewi�� lat. William by� chudym i wysokim ch�opcem o ziemistej cerze, kt�ry panicznie ba� si� wody, ciemno�ci, samochod�w, odkurzaczy i kurzu pod swoim ��kiem. W obronie przed tym wszystkim ucieka� si� do skomplikowanego rytua�u dotykania siebie samego albo mrucza� pod nosem zakl�cia. Guillermo za� by� jednym spo�r�d niezliczonej rzeszy meksyka�skich emigrant�w, kt�rzy przybywali do Stan�w ka�dego roku, by pracowa� w polu. Najwi�kszym problemem Guillerma pozostawa� nie jego gniew, nad kt�rym mo�na by�o zapanowa�, lecz fakt, �e by� niewidomy. Bardzo mnie to zaskoczy�o, lecz wyja�niono mi, �e z powodu swojego agresywnego zachowania Guillermo nie nadaje si� do klasy dla dzieci niewidomych czy niedowidz�cych. No c�, pomy�la�am, w takim razie jest remis, poniewa� ja nie czu�am si� kompetentna, by opiekowa� si� niewidomym dzieckiem. Tak wi�c zebra�o si� nas dziesi�cioro, a w�a�ciwie jedena�cioro, razem z Whitney, uczennic� szko�y �redniej. Kiedy po raz pierwszy przyjrza�am si� tej zbieraninie wychowank�w i opiekun�w, poczu�am, �e ogarnia mnie rozpacz. Czy kiedykolwiek uda nam si� stworzy� klas�? Czy uda nam si� opanowa� matematyk� i wszystkie inne cuda, jakie powinni�my pozna� przez najbli�sze dziewi�� miesi�cy? Troje dzieci nie umia�o jeszcze korzysta� samodzielnie z toalety, dwojgu innym wci�� zdarza�y si� wypadki. Troje nie potrafi�o rozmawia�, jedno nie chcia�o. Dwoje nie przestawa�o m�wi�. Jedno by�o niewidome. Moja klasa stanowi�a wyzwanie, jakiego si� nie spodziewa�am. Ale poradzili�my sobie. Anton nauczy� si� zmienia� pieluchy. Whitney nauczy�a si� sprz�ta� mocz z dywanu. Ja nauczy�am si� brajla. Pan Collins nauczy� si� nie zagl�da� do naszego pawilonu. Ed Somers nauczy� si� chowa�. I tak stali�my si� klas�. Do Bo�ego Narodzenia stanowili�my ju� z�yt� grup�, a ja nie mog�am si� doczeka� ka�dego nast�pnego dnia. Sarah znowu zacz�a odzywa� si� regularnie, Max uczy� si� liter, Tyler u�miecha�a si� od czasu do czasu, Peter coraz rzadziej wpada� w gwa�town� z�o��, William potrafi� przej�� obok wszystkich wy��cznik�w �wiat�a w korytarzu, kt�ry prowadzi� do jadalni, nie wypowiadaj�c ani jednego zakl�cia, Guillermo uczy� si�, cho� niech�tnie. A Susannah Joy i Freddie? No c�, pracowali�my nad nimi. Artyku� w gazecie przeczyta�am w ko�cu listopada i zapomnia�am o nim. A nie powinnam. Powinnam by�a wiedzie�, �e pr�dzej czy p�niej b�dzie nas jedena�cioro. Ed Somers zjawi� si� w moim pokoju na drugi dzie� po przerwie bo�onarodzeniowej. Przyszed� wcze�nie, a na jego obliczu czai� si� ten skruszony wyraz twarzy, kt�ry -jak ju� zd��y�am si� przekona� - oznacza� dla mnie k�opoty. Widzia�am go ju�, kiedy mi oznajmi�, �e nie dostan� dodatkowej pomocy dla Guillerma, albo kiedy przyni�s� mi kolejne beznadziejne orzeczenie lekarza, kt�rego znale�li rodzice Susannah. Ed chcia�, �eby by�o inaczej, a ja wierzy�am, �e ma dobre intencje, dlatego nie potrafi�am gniewa� si� na niego. - Dostaniesz jeszcze jedno dziecko do klasy - oznajmi�, a jego twarz odzwierciedla�a wahanie, jak mi to powiedzie�. Przez d�ug� chwil� tylko na niego patrzy�am, poniewa� nie by�am pewna, czy dobrze go zrozumia�am. Zaskoczy� mnie. Mia�am ju� w klasie tylu podopiecznych, na ilu zezwala�o prawo. - Ed, ja ju� mam o�mioro dzieci. - Wiem, Torey, ale to jest wyj�tkowa sprawa. Nie mamy co z ni� zrobi�. Twoja klasa jest jej jedyn� szans�. - Ale ja ju� mam o�mioro dzieci - powt�rzy�am z uporem. - Nie mog� mie� wi�cej. Ed pos�a� mi bolesne spojrzenie. By� wysokim, pot�nym m�czyzn�, w typie sportowca, obdarzonym jednak lekk� oty�o�ci� wieku �redniego. Zd��y� ju� straci� wi�kszo�� w�os�w, a te, kt�re mu zosta�y, zaczesywa� starannie na l�ni�cej �ysinie. Przede wszystkim jednak by� bardzo �agodn� osob� i zawsze dziwi�am si�, jak to si� sta�o, �e zaszed� tak wysoko w szkolnictwie, gdzie nikomu nie u�atwiano �ygia. Mo�e w�a�nie na tym polega�a jego tajemnica, poniewa� zawsze mi�k�am, widz�c jego skruszon� min�, kiedy przekazywa� mi z�e wie�ci. - Dlaczego to dziecko jest takie wyj�tkowe? - spyta�am zaciekawiona. - Chodzi o t� dziewczynk�, kt�ra w listopadzie podpali�a ch�opca. Zabrali j� ze szko�y i maj� umie�ci� w szpitalu stanowym, ale na razie nie ma wolnego miejsca na oddziale dzieci�cym. Dziewczynka siedzi od miesi�ca w domu i pakuje si� w coraz wi�ksze k�opoty. Ci z opieki spo�ecznej dopytuj� si�, dlaczego nic z ni� nie robimy. - Nie mog� przyzna� jej nauczania indywidualnego? - spyta�am. Wcze�niej kilkoro moich dzieci korzysta�o z tej formy pomocy; nauczyciel przychodzi� do nich do domu, je�li z jakich� powod�w nie mog�y ucz�szcza� do szko�y. Uczono w ten spos�b mocno upo�ledzone dzieci, dop�ki nie znaleziono dla nich w�a�ciwego miejsca. Ed zmarszczy� czo�o i wbi� wzrok w pod�og�. - Nikt nie chce z ni� pracowa�. - Przecie� ona ma sze�� lat - odpar�am. - Boj� si� sze�cioletniego dziecka? Wzruszy� ramionami, a jego milczenie m�wi�o mi wi�cej ni� jakiekolwiek s�owa wyja�nienia. - Ale ja ju� mam komplet. - Mo�emy zabra� ci jedno dziecko, Torey. Musimy tutaj umie�ci� tamt� dziewczynk�. Tylko na jaki� czas, dop�ki nie zwolni si� miejsce w szpitalu. Musimy j� tutaj umie�ci�. Nigdzie indziej si� nie nadaje. Mo�na j� zostawi� tylko u ciebie. - Chcesz powiedzie�, �e tylko ja jestem na tyle g�upia, �eby j� przyj��. - Mo�esz wyznaczy� jedno dziecko do zabrania. - Kiedy mog� si� jej spodziewa�? - �smego. W tym momencie przysz�y dzieci i musia�am si� przygotowa� do pierwszych zaj�� po przerwie �wi�tecznej. Ed wyczu�, �e chc� ju� zabra� si� do pracy, wi�c skin�� tylko g�ow� i wyszed�. Wiedzia�, �e je�li da mi troch� czasu, ulegn�. Wiedzia� te�, �e mimo ca�ej mojej zuchwa�o�ci jestem typem popychad�a. Przekaza�am Anionowi nowiny i popatrzy�am na dzieci. Przez ca�y dzie� zadawa�am sobie pytanie, kt�re z nich powinno odej��. Guillermo wydawa� si� oczywistym kandydatem, g��wnie z tego powodu, �e czu�am si� najmniej kompetentna, by go uczy�. A Freddie albo Susannah Joy? �adne z nich nie poczyni�o widocznych post�p�w. Ka�dy m�g� posadzi� ich w k�cie i zmieni� im majtki. A mo�e Tyler? W znacznym stopniu wyzby�a si� swoich sk�onno�ci samob�jczych, a jej rysunki nie by�y ju� tak ponure. Pedagog szkolny z pewno�ci� by sobie z ni� poradzi�. Przygl�da�am si� im kolejno i zastanawia�am, dok�d by poszli i jak by sobie radzili. Jaka by�aby bez nich nasza grupa. Wiedzia�am, �e �adne z tych dzieci nie przetrwa�oby w bardziej rygorystycznej klasie. �adne z nich nie by�o jeszcze gotowe. Ja tak�e nie by�am gotowa, by zrezygnowa� z pracy z nimi, by je wypu�ci� dalej. - Ed? - �ciska�am mocno s�uchawk�, poniewa� wy�lizgiwa�a mi si� ze spoconej d�oni. - Nie chc� oddawa� �adnego z dzieci. Klasa zd��y�a si� ju� z�y�. Nie potrafi� wybra� �adnego. - Torey, m�wi�em ci, �e musisz j� przyj��. Wierz mi, �e robi� to z niech�ci�, ale twoja klasa jest jedynym miejscem, gdzie mo�na j� umie�ci�. Przez chwil� patrzy�am zamy�lona na tablic� og�osze� nad telefonem, gdzie anonsowano wydarzenia, w kt�rych moje dzieci nigdy nie wezm� udzia�u. Czu�am si� wykorzystywana. - Czy mog� mie� dziewi�cioro dzieci w klasie? - A przyjmiesz tyle? - To wbrew przepisom. Dostan� pomoc? - Zobaczymy. - Czy to znaczy, �e si� zgadzasz? - Mam nadziej�, �e tak - odpar� Ed. - Zobaczymy. Czy b�dzie ci potrzebna jeszcze jedna �awka? - Potrzebuj� jeszcze jednego nauczyciela. Albo innej sali. - A wystarczy ci dodatkowa �awka? - Nie. Ja w og�le nie mam �awek. Nie zmie�ci�o si� osiem, wi�c wyrzuci�am wszystkie. Siedzimy na pod�odze albo na krzes�ach. Nie, nie potrzebuj� jeszcze jednej �awki. Po prostu przy�lij mi to dziecko. 2 Zjawi�a si� �smego stycznia. Od chwili, kiedy zgodzi�am si� j� przyj��, do dnia, w kt�rym przysz�a do szko�y, nie otrzyma�am �adnych wiadomo�ci na jej temat, �adnej dokumentacji czy historii choroby. Wiedzia�am o niej tylko tyle, ile przeczyta�am w gazecie, w kr�tkim artykule pod komiksami na stronie sz�stej, p�tora miesi�ca wcze�niej. Ale nie mia�o to chyba wi�kszego znaczenia. Nic nie mog�o mnie dostatecznie przygotowa� na to, co mnie czeka�o. Przyprowadzi� j� Ed Somers, a w�a�ciwie przyci�gn�� za sob�, trzymaj�c j� mocno w pasie. Towarzyszy� mu pan Collins. - To b�dzie twoja nowa nauczycielka - wyja�ni� Ed. - A tu b�dzie twoja nowa klasa. Spojrza�y�my na siebie. Sheila mia�a prawie sze�� i p� roku, prawie... By�a bardzo drobn� dziewczynk�, mia�a potargane w�osy, z�owrogie spojrzenie i bardzo brzydko pachnia�a. Zaskoczy� mnie fakt, �e jest taka ma�a. Spodziewa�am si� kogo� wi�kszego. Niejeden trzylatek dor�wnywa� jej wzrostem. Ubrana w d�insowe ogrodniczki i wyp�owia�y ch�opi�cy podkoszulek przypomina�a dziecko z reklamy �Ratujcie Dzieci�. - Cze��, jestem Torey - odezwa�am si� naj�agodniejszym tonem, na jaki mo�e si� zdoby� nauczyciel, i wyci�gn�am do niej r�k�. Kiedy nic nie odpowiedzia�a, przej�am od Eda jej mokry nadgarstek. - To jest Sarah - powiedzia�am. - Oprowadzi ci� po klasie i poka�e wszystko. Sarah wyci�gn�a r�k�, lecz Sheila nawet nie drgn�a, przesuwaj�c szybko wzrokiem po twarzach innych. - Chod�, dzieciaku - powiedzia�a Sarah i chwyci�a j� za nadgarstek. - To jest Sheila - wyja�ni�am. Sheili nie spodoba�y si� nasze poufa�e gesty, poniewa� wyrwa�a r�k� i zrobi�a krok w ty�. Odwr�ci�a si�, gotowa do ucieczki, lecz na szcz�cie w drzwiach sta� jeszcze pan Collins i wpad�a prosto na niego. Chwyci�am j� za rami� i wci�gn�am z powrotem do klasy. - P�jdziemy ju� - powiedzia� Ed, a na jego obliczu pojawi� si� przepraszaj�cy wyraz twarzy. - W pokoju nauczycielskim zostawi�em dla ciebie jej dokumentacj�. Po wyj�ciu Eda i pana Collinsa Anton zamkn�� drzwi na zasuw�. Poci�gn�am Sheil� przez klas� do mojego krzes�a, gdzie zawsze odbywa�y si� nasze poranne dyskusje, i posadzi�am przed sob� na pod�odze. Pozosta�e dzieci podesz�y do nas nie�mia�o. Teraz by�o nas dwana�cioro. Ka�dy ranek w naszej klasie rozpoczyna� si� �dyskusj��. Kiedy ja chodzi�am do szko�y, przed rozpocz�ciem lekcji sk�adali�my przysi�g� wierno�ci narodowi i �piewali�my patriotyczne piosenki. Uwa�a�am, �e patriotyzm nie jest najlepszym tematem do dyskusji dla dzieci, kt�re cz�sto nie potrafi� wyrazi� swoich podstawowych potrzeb, lecz rada szko�y odnosi�a si� podejrzliwie do ka�dego, kto nie okazywa� dostatecznie wyra�nie swojego patriotyzmu. Tak wi�c posz�am na kompromis i wprowadzi�am dyskusj�. Dzieci pochodzi�y z tak r�nych dom�w, �e uzna�am, i� potrzebujemy czego�, co by nas jednoczy�o ka�dego ranka. Poza tym szuka�am �rodka, kt�ry by u�atwi� ich komunikacj� i zrozumienie mowy. Zaczynali�my wi�c od przysi�gi. Prowadzi�o j� jedno z dzieci, co oznacza�o, �e musia�o si� jej nauczy�. Mia�o to swoj� dobr� stron�, poniewa� tekst stanowi� ci�g sensownie u�o�onych s��w. Nast�pnym punktem by�a dyskusja �na temat�. Dotyczy� on zwykle uczu�; dzieci opowiada�y o tym, co pomaga im by� szcz�liwymi. Kiedy indziej rozwi�zywa�y jaki� problem, na przyk�ad co by zrobi�y, gdyby zobaczy�y, �e kt�re� si� zrani�o. Zawsze starali�my si�, aby wszyscy mieli mo�liwo�� wypowiedzenia si�. Pocz�tkowo to ja proponowa�am tematy do dyskusji, lecz po miesi�cu dzieci zacz�y wysuwa� w�asne propozycje i tak ju� zosta�o. Nast�pnie ka�de z dzieci mia�o troch� czasu, aby opowiedzie� o tym, co robi�o od chwili opuszczenia szko�y poprzedniego dnia. Te dwa aspekty naszej dyskusji znacznie j� o�ywia�y, tak �e nawet Susannah czasem bra�a w niej udzia� w spos�b zrozumia�y dla innych. Dzieci mia�y zwykle wiele do powiedzenia i bywa�y dni, w kt�rych z trudno�ci� ko�czy�am dyskusj�. P�niej przedstawia�am plan naszych zaj�� na dany dzie� i ko�czyli�my piosenk�. Zna�am wiele piosenek-pokazywanek; podczas ich �piewania m�j zapa� przewy�sza� zwykle umiej�tno�ci. Cz�sto �piewaj�c kt�r�� z nich, pos�ugiwa�am si� jednym z uczni�w jak marionetk�. Dzieci uwielbia�y to i zawsze ko�czyli�my salw� �miechu, nawet w dni, kt�re nie rozpocz�y si� zbyt pogodnie. Tak wi�c i tamtego ranka zebra�am wszystkich wok� siebie. - Dzieci, to jest Sheila. Do��czy do naszej klasy. - Jak to? - spyta� Peter z podejrzliw� min�. - Nie m�wi�a�, �e przyjdzie do nas nowa dziewczyna. - M�wi�am, Peter. W pi�tek �wiczyli�my Jak poka�emy Sheili, �e cieszymy si� z jej przybycia. Pami�tasz, co robili�my? - Ja si� nie ciesz�, �e przysz�a - odpar�. - Mnie si� podoba�o z nami, tak jak by�o. - Zakry� uszy d�o�mi i zacz�� si� ko�ysa�. - B�dziemy potrzebowa� troch� czasu, zanim si� przyzwyczaimy. - Kiedy poklepa�am Sheil� po ramieniu, odsun�a si�. - Dobrze, kto ma temat? Dzieci siedzia�y wok� mnie na pod�odze, lecz �adne si� nie odezwa�o. - Nikt? W takim razie ja podpowiem. Jak my�licie, co czuje kto�, kto jest nowy i nie zna nikogo albo kto chce nale�e� do grupy, a innym si� to nie podoba? Jakie to mo�e by� uczucie? - Z�e - powiedzia� Guillermo. - Kiedy� mi si� to zdarzy�o i czu�em si� �le. - Mo�e nam o tym opowiesz? - zaproponowa�am. Nieoczekiwanie Peter zerwa� si� na nogi. - Ona �mierdzi - oznajmi� i odsun�� si� od Sheili. - Strasznie �mierdzi i nie chc�, �eby z nami siedzia�a. Za�mierdzi mnie. Sheila obrzuci�a go ponurym spojrzeniem, lecz nic nie powiedzia�a i nie poruszy�a si�. Siedzia�a skulona z r�koma splecionymi wok� kolan. Sarah wsta�a i podesz�a do Petera, kt�ry zd��y� zmieni� miejsce. - Torey, ona naprawd� �mierdzi. Tak jak siki. Dobre obyczaje z pewno�ci� nie by�y nasz� najmocniejsz� stron�. Nie zdziwi� mnie ich brak taktu, lecz jak zawsze by�am nieco zmieszana. Nie znalaz�am sposobu, by powstrzyma� dzieci przed tego typu bezpo�rednimi uwagami. Je�li chodzi o nauk� dobrych manier, to �eby zrobi� krok do przodu, szli�my dwa do ty�u i sze�� w bok. - Peter, jak my�lisz, jak to jest, kiedy kto� m�wi, �e �mierdzisz? - Ale ona strasznie �mierdzi - odpar� Peter. - Nie o to ci� pyta�am. Jak by� si� czu�, gdyby kto� powiedzia� ci co� takiego? - Na pewno nie chcia�bym zasmrodzi� wszystkich. - To nie jest odpowied� na moje pytanie. - To by zrani�o moje uczucia- wtr�ci�a Tyler, podrywaj�c si� na kolana. Wszelkie przejawy gniewu lub nieporozumienia nape�nia�y j� strachem i powodowa�y, �e stawa�a si� bardzo opieku�cza wobec zwa�nionych stron. - A ty, Sarah? - spyta�am. - Jak by� si� czu�a? Sarah wpatrywa�a si� w swoje d�onie, unikaj�c mojego spojrzenia. - Za bardzo by mi si� to nie podoba�o. - Tak, nikomu by si� to nie podoba�o. Jak mo�na by lepiej rozwi�za� ten problem? - Mo�na by jej powiedzie� to na osobno�ci... �e �mierdzi - wtr�ci� William. - Wtedy by si� tak nie wstydzi�a. - Mo�na by j� nauczy�, �eby nie �mierdzia�a - doda� Guillermo. - Mogliby�my wszyscy zatka� nosy - powiedzia� Peter. Wci�� nie chcia� przyzna�, �e jego uwagi by�y nie na miejscu. - To by w niczym nie pomog�o, Peter - o�wiadczy� William. - Nie da�oby si� oddycha�. Roze�mia�am si�. - Niech wszyscy spr�buj� zastosowa� si� do propozycji Petera. Ty te�, Peter. Wszystkie dzieci, poza Sheila, zatka�y nosy i zacz�y oddycha� ustami. Stara�am si� nam�wi� Sheil�, �eby tak�e spr�bowa�a, lecz ona wci�� siedzia�a skulona i nieruchoma. Po kilku chwilach wszyscy, nawet Freddie i Max, wybuchn�li �miechem na widok zabawnych min pozosta�ych. Wszyscy poza Sheila. W pewnej chwili zda�am sobie spraw�, �e ona mo�e pomy�la�a, i� �artuj� sobie jej kosztem, wi�c szybko zapewni�am j�, �e nie mia�am takiego zamiaru. Wyja�ni�am, �e w taki spos�b rozwi�zujemy nasze problemy. - Jak si� czujesz w podobnej sytuacji?- spyta�am j�. Nast�pi�a d�uga chwila ciszy nabrzmia�a naszym oczekiwaniem. Widzia�am, �e pozosta�e dzieci zaczynaj� si� niecierpliwi�. - Czy ona nie m�wi? - spyta� Guillermo. - Ja kiedy� te� nie m�wi�am, pami�tacie? - odezwa�a si� Sarah. - Kiedy by�am w�ciek�a, nie odzywa�am si� do nikogo. - Spojrza�a na Sheil�. - Sheilo, ja te� nie m�wi�am i wiem, jak to jest. - No c�, chyba do�� naprzykrzali�my si� Sheili. Dajmy jej troch� czasu, �eby si� mog�a przyzwyczai� do nas. Nasz� porann� dyskusj� zako�czyli�my piosenk� Ty jeste� moim s�oneczkiem, kt�r� za�piewali�my wrzaskliwym ch�rem. Freddie klaska� rado�nie, Guillermo dyrygowa�, Peter �piewa� z ca�ych si�, a ja manipulowa�am Tyler niczym szmacian� lalk�. Przez ca�y czas Sheila pozosta�a niewzruszona i siedzia�a nieruchomo. Po dyskusji zabrali�my si� do matematyki. Anton pokazywa� innym, gdzie maj� usi���, a ja, oprowadzi�am Sheil� po klasie. Chocia� trudno to nazwa� oprowadzaniem. Musia�am bra� j� na r�ce i przenosi� z jednego miejsca w drugie, poniewa� sama nie chcia�a zrobi� ani kroku. Dzi�kowa�am Bogu, �e nie ucz� doros�ych. Kiedy stawia�am j� na nogi, ona nie chcia�a na nic patrze� i zakrywa�a twarz d�o�mi. Mimo to ci�gn�am j� wsz�dzie, poniewa� bardzo mi zale�a�o, �eby przy��czy�a si� do nas. Zanios�am j� do jej wieszaka na ubrania i do szafki. Przedstawi�am j� Charlesowi, naszej iguanie, Benny'emu, w�owi, i Cebulce, kr�likowi, kt�ry potrafi� ugry��, je�li kto� zbytnio go niepokoi�. Pokaza�am jej kwiaty, kt�re zasadzili�my jeszcze przed Bo�ym Narodzeniem, a kt�re musia�am podlewa� w czasie przerwy �wi�tecznej. Pokaza�am jej ksi��eczki, kt�re czytali�my codziennie przed lunchem, a tak�e naczynia, w kt�rych gotowali�my w ka�de �rodowe popo�udnie. Pokaza�am jej nasze akwarium i zabawki. Wzi�am j� te� na r�ce, aby mog�a popatrze� przez nasze jedyne okno. Nosz�c j� z miejsca na miejsce, przez ca�y czas m�wi�am do niej, jakby zadawa�a mi pytania zainteresowana wszystkim, co jej pokazuj�. Nawet je�li co� j� zaciekawi�o, nie da�a tego pozna� po sobie. Jej drobne cia�o w moich ramionach pozosta�o sztywne i napi�te. Do tego cuchn�a jak ust�p w upalne popo�udnie. P�niej posadzi�am Sheil� na krze�le przy stole i wyci�gn�am arkusz do matematyki. Wreszcie doczeka�am si� jej pierwszej reakcji. Chwyci�a papier, zmi�a go i rzuci�a nim we mnie. Wyj�am drugi arkusz. Zrobi�a to samo. Po�o�y�am na stole kolejny papier. Ponownie cisn�a mi go w twarz. Wiedzia�am, �e ma wi�cej energii ni� ja papieru. Tak wi�c posadzi�am j� sobie na kolanach i obj�am ramieniem, blokuj�c jej r�ce. Wyci�gn�am nast�pny arkusz. Zadania by�y proste: dwa plus jeden, jeden plus cztery, nic wielkiego. Wolnym ramieniem przyci�gn�am do siebie tac� z klockami i wysypa�am je na st�. - Dobrze, a teraz uczymy si� matematyki - powiedzia�am. - Pierwsze zadanie: dwa doda� jeden. - Pokaza�am jej dwa klocki i doda�am trzeci. - Ile to jest? Policzmy. - Odwr�ci�a g�ow� i jeszcze mocniej napi�a cia�o. - Potrafisz liczy�, Sheilo? - �adnej odpowiedzi. - �mia�o, pomog� ci. Jeden, dwa, trzy. Dwa doda� jeden r�wna si� trzy. - Wzi�am do r�ki o��wek. - Prosz�, napiszemy to. By�a to nie ko�cz�ca si� walka. Musia�am oderwa� jej r�k� od cia�a, rozchyli� palce i wsun�� w nie o��wek. Wtedy ona rozlu�ni�a palce, tak �e o��wek wysun�� si� z jej d�oni i spad� na pod�og�. Kiedy schyli�am si�, �eby go podnie��, chwyci�a woln� r�k� dwa klocki i rzuci�a je daleko od sto�u. Z�apa�am j� za r�k�, wsun�am w ni� ponownie o��wek i spr�bowa�am zacisn�� na nim jej palce, a na nich moj� d�o�, zanim znowu upu�ci o��wek. Niestety, mia�a nade mn� przewag�: b�d�c osob� lewor�czn�, musia�am u�y� tego ramienia, aby unieruchomi� j� na swoich kolanach, wszystkie za� pozosta�e czynno�ci wykonywa�am drug� r�k�, dlatego nie by�am zbyt szybka. Pewnie i tak bym nic nie wsk�ra�a, nawet pos�uguj�c si� lew� r�k�. Sheila rozgrywa�a swoj� wojn� partyzanck� z du�� wpraw� i o��wek znowu spad� na pod�og�. Po kolejnej pr�bie podda�am si�. - Zdaje si�, �e nie masz jeszcze ochoty na matematyk�. Dobrze, mo�esz siedzie�. Powiem ci tylko, �e tutaj wszyscy staraj� si� jak najlepiej robi� to, co do nich nale�y. Ale nie b�dziemy o to walczy�. Chcesz siedzie�, to sied�. - Zataszczy�am j� w k�t sali, gdzie sadza�am zwykle te dzieci, kt�re by�y za bardzo pobudzone i potrzebowa�y wyciszenia albo zachowywa�y si� niegrzecznie i pr�bowa�y wr�ci� na siebie uwag� innych. Posadzi�am Sheil� na krze�le i wr�ci�am do pozosta�ych. Po d�u�szej chwili spojrza�am w jej stron�. - Sheilo, je�li zdecydowa�a� si� ju� przy��czy� do nas, to mo�esz przyj��. Siedzia�a nieruchomo z twarz� zwr�con� do �ciany. Po kilku minutach ponowi�am swoje zaproszenie, a potem spr�bowa�am jeszcze raz. Wyra�nie nie mia�a zamiaru robi� nic, do czego j� zach�ca�am. Podesz�am do jej krzes�a i wysun�am je z k�ta, po czym wr�ci�am do'pozosta�ych dzieci. Nie mia�am nic przeciwko temu, �eby pozosta�a na swoim miejscu, nie chcia�am tylko, aby izolowa�a si� od reszty klasy. Skoro mia�a siedzie�, niech siedzi na �rodku w�r�d nas. Nasz poranek nie r�ni� si� zupe�nie od pozosta�ych, lecz Sheila w niczym nie bra�a udzia�u. Pozosta�a na ma�ym drewnianym krzese�ku, na kt�rym j� posadzi�am; siedzia�a z ramionami wok� kolan, kt�re podkurczy�a pod brod�. Raz tylko zesz�a z niego, �eby p�j�� do toalety, lecz zaraz wr�ci�a na swoje miejsce i przyj�a dok�adnie tak� sam� pozycj�. Siedzia�a tak�e podczas przerwy, tyle tylko, �e na zimnym betonie. Nigdy wcze�niej nie spotka�am r�wnie biernego dziecka. Jednak�e jej spojrzenie pod��a�o za mn� nieustannie. Pe�ne z�o�ci, ponure oczy, kt�re ani na chwil� nie odrywa�y si� od mojej twarzy. Kiedy nadesz�a pora lunchu, Anton pom�g� dzieciom przygotowa� si� do przej�cia z pawilonu do sto��wki. Sheil� tak�e przeniesiono do pozosta�ych dzieci, kt�re ustawi�y si� ju� w szeregu. Podesz�am do niej i uj�am jej szczup�y nadgarstek. Po wyj�ciu dzieci spojrza�y�my na siebie. Odnios�am wra�enie, �e na moment dostrzeg�am w jej oczach jakie� uczucie, co�, co nie by�o ani gniewem, ani nienawi�ci�. Strach? - Chod� do mnie. - Poprowadzi�am j� i posadzi�am na krze�le, naprzeciwko siebie. - Musimy sobie co� wyja�ni�. Pos�a�a mi ponure spojrzenie i wtuli�a g�ow� mi�dzy chude ramiona. - W mojej klasie nie mamy zbyt wielu regu�. Tak naprawd� obowi�zuj� tylko dwie, je�li nie trzeba stworzy� jakich� specjalnych zasad na specjalne okazje. Pierwsza m�wi, �e nie wolno nikogo krzywdzi�. Nikogo. Siebie te� nie. Zgodnie z drug� zasad� staramy si� robi� wszystko najlepiej, jak potrafimy. My�l�, �e tej regu�y jeszcze w pe�ni nie poj�a�. Pochyli�a nieco g�ow�, nie spuszczaj�c ze mnie wzroku. Podkurczy�a kolana i obj�a je ramionami. - Widzisz, jedn� z rzeczy, jakich wymaga si� tutaj od ciebie, jest rozmawianie z innymi. Wiem, �e ci�ko jest rozmawia�, je�li kto� nie przywyk� do tego. Tutaj rozmawianie stanowi cz�� starania si�. Pierwszy raz jest najtrudniejszy i czasem chce si� p�aka�. Tutaj nikogo to nie dziwi. Ale musisz rozmawia� z innymi. Pr�dzej czy p�niej to nast�pi. B�dzie lepiej, je�li stanie si� to pr�dzej ni� p�niej. - Patrzy�am na ni� i stara�am si�, aby moje spojrzenie pozosta�o r�wnie niewzruszone jak jej. Potrafi�a dobrze czyta� w ludzkich oczach. Zawsze �ywi�am pewne oczekiwania wobec swoich dzieci. Niekt�rym z moich koleg�w nie podoba�o si� to, �e z tak� bezpo�rednio�ci� je traktowa�am. Twierdzili, �e ich ego jest zbyt wra�liwe. Nie zgadza�am si� z nimi. Smutne, podeptane ego, owszem, ale nie kruche. Wr�cz przeciwnie. O ich sile �wiadczy� ju� cho�by fakt, �e przetrwa�y to wszystko, przez co wcze�niej przesz�y. Jednak�e ich �ycie by�o bardzo chaotyczne i wprowadza�o chaos w �ycie innych. Nie chcia�am zwi�ksza� jeszcze tego zam�tu, ka��c im domy�la� si� moich oczekiwa� wobec nich. Uzna�am wi�c, �e wyra�ne ich okre�lenie doda naszym wzajemnym relacjom jasno�ci. Oczywi�cie wszystkie dzieci zd��y�y ju� pokaza�, �e nie s� w stanie wykorzysta� swoich mo�liwo�ci bez pomocy, inaczej nie znalaz�yby si� w mojej klasie. Ale gdy tylko nadchodzi� stosowny moment, zaczyna�am przekazywa� w�adz� w ich r�ce. Na pocz�tku jednak zale�a�o mi na tym, �eby mia�y �wiadomo�� tego, czego od nich oczekiwa�am. Tak wi�c siedzia�y�my z Sheil� naprzeciwko siebie w g��bokim milczeniu, a ona trawi�a moje s�owa. Nie chcia�am zmusza� jej, �eby spu�ci�a wzrok, nie o to mi chodzi�o. Po kilku chwilach wsta�am i podesz�am do kosza z arkuszami matematycznymi. - Nie mo�esz zmusi� mnie do m�wienia - odezwa�a si�. Nie przesta�am szuka� w�r�d papier�w pi�ra do poprawiania prac. O jako�ci nauczyciela w du�ej mierze decyduje umiej�tno�� odpowiedniego roz�o�enia pracy w czasie. - Powiedzia�am, �e nie zmusisz mnie do m�wienia. �adnym sposobem. Spojrza�am na ni�. - Nie zmusisz mnie. - Nie zmusz�. - U�miechn�am si�. - Ale zaczniesz m�wi�. To cz�� tego, co masz tutaj robi�. - Nie lubi� ci�. - Nie musisz. - Nienawidz� ci�. Nic nie odpowiedzia�am. Moim zdaniem wypowiedzia�a jedno z tych stwierdze�, kt�re powinny pozosta� bez odpowiedzi. Tak wi�c dalej szuka�am swojego pi�ra i zastanawia�am si�, kto mi je zabra� tym razem. - Nie mo�esz mnie tu zmusi� do niczego. Nie mo�esz mnie zmusi� do m�wienia. - Mo�e nie. - Wsadzi�am arkusze z powrotem do koszyka i wr�ci�am do niej. - Idziemy na lunch? - Wyci�gn�am r�k�. Gniew widoczny w jej spojrzeniu ust�pi� miejsca czemu� innemu, co by�o mniej czytelne. Wsta�a i posz�a za mn�, uwa�aj�c, �eby mnie nie dotkn��. 3 Po odprowadzeniu Sheili do baru posz�am przejrze� jej dokumentacj�. Chcia�am si� przekona�, czego inni dokonali z tym zdumiewaj�cym dzieckiem. Ju� z samej obserwacji wynika�o jasno, �e Sheil� nie cierpi na nie wyja�nione do ko�ca zaburzenie, jak na przyk�ad Max czy Susannah. Wr�cz przeciwnie, potrafi�a zdumiewaj�co dobrze kontrolowa� swoje zachowanie, o wiele lepiej ni� wi�kszo�� dzieci z mojej klasy. Za jej pe�nym nienawi�ci spojrzeniem dostrzega�am spostrzegawcz� i prawdopodobnie inteligentn� dziewczynk�. Musia�a by� w dobrej kondycji, skoro tak �wiadomie potrafi�a manipulowa� swoim �wiatem. Jednak chcia�am si� dowiedzie�, czego inni z ni� pr�bowali. Jak na kogo�, kto zaszed� a� do mnie, jej dokumentacja okaza�a si� zdumiewaj�co sk�pa. Wi�kszo�� moich dzieci posiada�a teczki wypchane papierami, na kt�rych przedstawiali swoje rozwlek�e opinie kolejni lekarze, terapeuci, s�dziowie i pracownicy socjalni. Zawsze, kiedy czyta�am podobne opinie, nie mia�am w�tpliwo�ci, �e ludzie, kt�rzy je wyra�aj�, nie pracowali na co dzie� z badanym dzieckiem. S�owa na papierze przedstawia�y uczone wywody, lecz nie m�wi�y zdesperowanym nauczycielom i przestraszonym rodzicom, jak pom�c ich dzieciom. W�tpi�, czy ktokolwiek potrafi�by wyrazi� to s�owami. Dzieci te tak bardzo r�ni�y si� od siebie, dorasta�y w tak r�ny, trudny do przewidzenia spos�b, �e ka�dy nast�pny dzie� z nimi mo�na by�o zaplanowa� jedynie na podstawie bie��cych wydarze�. Nie istnia�y podr�czniki ani kursy, kt�re by przedstawia�y przypadki Maxa, Williama czy Petera. Teczka Sheili zawiera�a zaledwie kilka dokument�w: wywiad rodzinny, wyniki test�w i standardowy formularz Wydzia�u Us�ug Specjalnych. Przeczyta�am wywiad rodzinny sporz�dzony przez opiek� spo�eczn�. Podobnie jak w przypadku wielu innych, kt�re do mnie trafi�y, znalaz�am w nim szokuj�ce fakty, kt�rych umys� kobiety z klasy �redniej nie by� w stanie w pe�ni poj��, chocia� nie brakowa�o mi do�wiadczenia. Sheila mieszka�a z ojcem w jednoizbowej chacie w obozie dla emigrant�w. W domu nie by�o ogrzewania, kanalizacji ani pr�du. Matka Sheili porzuci�a j� dwa lata wcze�niej, ale zabra�a ze sob� m�odsze dziecko, syna. Obecnie mieszka�a w Kalifornii, lecz nikt nie zna� dok�adnego miejsca jej pobytu. Urodzi�a Sheil� jako czternastolatka, dwa miesi�ce po przymusowym �lubie, a jej m�� mia� wtedy trzydzie�ci lat. Czyta�am wywiad z niedowierzaniem. Jej matka by�a teraz zaledwie dwudziestoletni� kobiet�, niemal dzieckiem. W ci�gu pierwszych lat �ycia Sheili jej ojciec przebywa� najcz�ciej w wi�zieniu, karany za kolejne pobicia. Ostatni raz wyszed� na wolno�� dwa i p� roku wcze�niej, lecz od tego czasu kilkakrotnie przebywa� na leczeniu z powodu nadu�ywania alkoholu i narkotyk�w. Dziewczynk� podrzucano kolejnym krewnym i przyjacio�om rodziny, przewa�nie ze strony matki, a� ostatecznie zosta�a porzucona na autostradzie. Znaleziono j� uczepion� �a�cuchowej bariery, kt�ra oddziela�a jezdnie. Czteroletni� Sheil� zabrano do o�rodka dla nieletnich, gdzie po dok�adnym zbadaniu znaleziono na jej ciele liczne blizny i �lady po pobiciu. Potem dziewczynk� ponownie przekazano pod opiek� ojca i przydzielono jej kuratora. Zdaniem s�du, jak przeczyta�am w orzeczeniu, dziecko powinno pozosta� w swoim rodzinnym domu. Wyznaczony z urz�du lekarz nabazgra� na dole dokumentu, �e drobne rozmiary dziecka s� prawdopodobnie wynikiem niedo�ywienia, lecz poza tym jest to zdrowy osobnik p�ci �e�skiej, rasy kaukaskiej, na kt�rego ciele widniej� dobrze zagojone blizny i �lady po z�amaniach. Na oddzielnym formularzu do��czono opini� g��wnego psychiatry okr�gowego: Negatywizm. Tylko tyle, jedno s�owo. U�miechn�am si� mimowolnie. Co za wnikliwy wniosek. I jak�e pomocny dla nas. Nie wyobra�am sobie innej reakcji dziecka na do�wiadczenia, kt�re sta�y si� udzia�em Sheili. Gdyby kto� przystosowa� si� do podobnej pornografii �ycia, mog�oby to tylko �wiadczy� o jego niepoczytalno�ci. Wyniki test�w by�y jeszcze bardziej enigmatyczne. U g�ry na ka�dej stronie testu napisano �cie�nionym pismem, kt�re �wiadczy�o o frustracji pisz�cego: Odmowa. Na ko�cu dodano, �e dziecko nie nadaje si� do testowania, i podkre�lono to dwukrotnie. Kwestionariusz us�ug specjalnych zawiera� jedynie dane osobowe. Wype�ni� go ojciec, kt�ry przez wszystkie te, jak�e wa�ne, lata przebywa� g��wnie w wi�zieniu. Sheila urodzi�a si� w miejscowym szpitalu, a por�d przebiega� bez �adnych komplikacji. Nic nie by�o wiadomo o wczesnym okresie jej �ycia. W swojej kr�tkiej biografii zd��y�a ju� trzykrotnie zmieni� szko��, nie licz�c tej, w kt�rej przebywa�a obecnie. By� to rezultat jej nieposkromionego zachowania. W domu, stwierdzono w raporcie, Sheila jad�a i spa�a zgodnie z norm�. Jednak w nocy moczy�a si� i ssa�a kciuk. Nie mia�a �adnych przyjaci� w�r�d dzieci emigrant�w z obozu i nie ��czy�y jej te� trwa�e wi�zy z doros�ymi. Ojciec napisa�, �e jest typem samotnika, jest wroga i nieprzyjazna nawet w stosunku do niego. W domu odzywa�a si� sporadycznie, zwykle powodowana z�o�ci�. Nigdy nie p�aka�a. Przeczyta�am to zdanie jeszcze raz. Nigdy nie p�aka�a? Nie zna�am sze�ciolatka, kt�ry by nie p�aka�. Ten, kto to napisa�, chcia� pewnie powiedzie�, �e rzadko p�aka�a. To pewnie mia� na my�li. Czyta�am dalej. Ojciec uwa�a� j� za krn�brne dziecko i cz�sto bi� albo odbiera� jej przywileje. Zastanawia�am si�, jakie to przywileje m�g� jej odebra�. Opr�cz wypadku poparzenia ch�opca karano j� tak�e za wzniecanie ognia na terenie obozu emigrant�w oraz za wysmarowanie fekaliami �cian toalety na dworcu autobusowym. Maj�c sze�� i p� roku, Sheila zd��y�a ju� trzykrotnie odwiedzi� posterunek policji. Wpatrywa�am si� w zlepki chaotycznych informacji. Nie mog�a by� uwa�ana za kochane dziecko, poniewa� bardzo si� stara�a, aby tak si� nie sta�o. Z pewno�ci� nie zanosi�o si� te�, aby by�a uleg�� uczennic�. Ale na pewno istnia� jaki� spos�b, aby do niej dotrze�. Podejrzewa�am, �e pomimo swojego zachowania Sheila jest bardziej otwartym dzieckiem ni� Susannah Joy czy Freddie. Nie mia�am podstaw, by s�dzi�, �e jej reakcje wynikaj� z op�nienia w rozwoju, uszkodze� neurologicznych czy jakiej� innej tajemniczej choroby m�zgu. Z moich wst�pnych obserwacji wynika�o, �e w tym wzgl�dzie jest ona normalnie funkcjonuj�cym dzieckiem. Co w niczym nie upraszcza�o sprawy, poniewa� wiedzia�am, �e wszystko zale�y od relacji mi�dzy nami. A zatem �adnych wygodnych orzecze�, �adnych zas�on jak autyzm czy zaburzenie m�zgu, kt�re zaci�gano w przypadkach niepowodze� z dzie�mi podobnymi do Sheili. Mia�y�my tylko siebie. To wrogie spojrzenie skrywa�o ma�� dziewczynk�, kt�ra zd��y�a si� ju� nauczy�, �e �ycie nie niesie nikomu zbyt wiele rado�ci, a najlepszym sposobem na to, by unikn�� ponownego odtr�cenia, jest jak najgorsze zachowanie wobec innych. �atwiej unikn�� rozczarowania, nie okazuj�c mi�o�ci. Prosty fakt. Kiedy przegl�da�am dokumenty Sheili, przyszed� Anton. Przysun�� sobie krzes�o i wzi�� do r�ki papiery, kt�re w�a�nie od�o�y�am. Chocia� pocz�tkowo nie sz�o nam najlepiej, z czasem nauczyli�my si� wsp�pracowa�. Doskonale radzi� sobie z dzie�mi. Ponadto o wiele lepiej ode mnie zna� �wiat, z kt�rego pochodzi�y, poniewa� wcze�niej wi�kszo�� swojego �ycia sp�dzi� na polach i wci�� mieszka� w obozie emigrant�w, w ma�ej chacie, z �on� i dwoma synami. Ja posiada�am wiedz� i do�wiadczenie, Anton za� instynkt i m�dro��. Nigdy nie by�abym w stanie zrozumie� pewnych aspekt�w ich �ycia, gdy� pochodzi�am ze �wiata, w kt�rym ludzie mieszkaj� w ciep�ych domach, gdzie nie ma przemocy, g�odu i karaluch�w. Nigdy tego nie do�wiadczy�am i dopiero jako doros�a poj�am, �e inni wiod� odmienne �ycie i traktuj� to jak co� normalnego. W�tpi�, by zrozumia� to kto�, kto �yje inaczej; je�li tak twierdzi, to albo oszukuje samego siebie, albo si� przechwala. Anton uzupe�nia� moje niedostatki, dzi�ki czemu tworzyli�my zgrany zesp�. Chocia� nikt mu nie m�wi�, nauczy� si�, jak i komu pomaga� w danym momencie. Jego dodatkowym atutem by� fakt, �e - w przeciwie�stwie do mnie - m�wi� po hiszpa�sku. Wielokrotnie ratowa� nas z opa��w, kiedy Guillermo wykracza� poza zas�b swojego angielskiego s�ownictwa. Teraz Anton siedzia� obok mnie zaj�ty czytaniem dokumentacji Sheili. - Jak jej posz�o w czasie lunchu? Skin�� g�ow� w odpowiedzi, nie odrywaj�c wzroku od papier�w. - W porz�dku. Je, jakby nigdy nie widzia�a jedzenia. I pewnie tak jest. No i te jej maniery. Ale siedzia�a z innymi dzie�mi i nie rozrabia�a. - Znasz jej ojca? - Nie. On mieszka po drugiej stronie obozu, gdzie �yj� biali. Jest tam pe�no �pun�w. Nigdy tam nie chodzimy. W tym momencie wesz�a Whitney i opar�a si� o st�. By�a na sw�j spos�b �adn� dziewczyn�: wysoka, szczup�a, br�zowe oczy i d�ugie, proste, brudnoblond w�osy. Whitney by�a wzorow� uczennic� szko�y �redniej i pochodzi�a z bardzo szacownej rodziny, a mimo to okaza�a si� piekielnie wstydliwa. Kiedy zacz�a nam pomaga� jesieni�, wszystkie swoje zadania wykonywa�a w absolutnym milczeniu, nigdy nie patrzy�a mi w oczy i zawsze u�miecha�a si� nerwowo, nawet je�li co� posz�o nie tak. Je�li ju� si� odzywa�a, to po to tylko, �eby skrytykowa� sam� siebie albo przeprosi� za to, �e zrobi�a co� �le. Niestety, na pocz�tku zdarza�o si� to cz�sto. Pope�nia�a wszelkie mo�liwe gafy. Upu�ci�a na pod�og� w sali gimnastycznej dwulitrow� puszk� ze �wie�o rozmieszan� farb� klejow�. Zostawi�a Freddiego w m�skiej toalecie w weso�ym miasteczku. Nie zamkn�a drzwi naszej sali i Benny, nasz boa dusiciel, wybra� si� z wizyt� do pani Andersen, nauczycielki z pierwszej klasy. Dla mnie obecno�� Whitney oznacza�a jeszcze jedno dziecko, kt�rym si� trzeba opiekowa�. Pewnie straci�abym do niej cierpliwo��, gdyby nie zale�a�o mi tak bardzo na dodatkowym pomocniku. Przez pierwsze tygodnie nieustannie co� jej wyja�nia�am albo sprz�ta�am, powtarzaj�c: �Nie martw si�, chocia� wcale tak nie my�la�am. A Whitney ci�gle p�aka�a. Ale podobnie jak Anton, Whitney okaza�a si� warta zachodu, poniewa� bardzo troszczy�a si� o dzieci. Odda�a im si� bez reszty. Wiedzia�am, �e czasem opuszcza lekcje, �eby zosta� z nami d�u�ej; cz�sto przychodzi�a w porze lunchu albo po szkole. Z domu przynosi�a dzieciom zabawki, z kt�rych ju� wyros�a. Podsuwa�a pomys�y, o kt�rych w wolnym czasie przeczyta�a w czasopismach pedagogicznych. Nieustannie �ciga�o mnie jej b�agalne spojrzenie domagaj�ce si� aprobaty. Whitney rzadko m�wi�a o swoim �yciu poza klas�. Domy�la�am si�, �e pomimo znacz�cego nazwiska i statusu w pewnym sensie przypomina�a dzieci z mojej klasy. Tak wi�c cierpliwie znosi�am jej niezdarno�� i czyni�am wysi�ki, by poczu�a si� wa�nym cz�onkiem naszego zespo�u. - Przy