374
Szczegóły |
Tytuł |
374 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
374 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 374 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
374 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Albert Camus
D�uma
Ciekawe wypadki, kt�re s� tematem tej kroniki, zasz�y w 19 0 r. w Oranie. Wed�ug powszechnego mniemania by�y one tu na swoim miejscu, wykracza�y bowiem nieco poza zwyczajno��. W istocie, na pierwszy rzut oka Oran jest zwyk�ym miastem i niczym wi�cej jak prefektur� francusk� na wybrze�u algierskim. Miasto, trzeba przyzna�, jest brzydkie. Wygl�da spokojnie i dopiero po pewnym czasie mo�na zauwa-Sy�, co je odr�nia od tylu innych miast handlowych pod wszystkimi szeroko�ciami. Jak�e wyobrazi� sobie na przyk�ad miasto bez go��bi, bez drzew i ogrod�w, gdzie nie uderzaj� skrzyd�a i nie szeleszcz� li�cie, miejsce nijakie, je�li ju� wyzna� ca�� prawd�? Zmiany p�r roku czyta si� tylko w niebie. Wiosn� oznajmia jedynie jako�� powietrza lub koszyki kwiat�w, kt�re drobni sprzedawcy przywo�� z okolicy: wiosn� sprzedaje si� na targach. W lecie s�o�ce zapala zbyt suche domy i pokrywa mury szarym popio�em; w�wczas mo�na �y� tylko w cieniu zamkni�tych okiennic. Jesieni� natomiast potop b�ota. Pi�knie bywa tylko zim�.
Na j dogodnie j mo�na pozna� miasto staraj�c si� dociec, jak si� w nim pracuje, jak kocha i jak umiera. W naszym _ma�ym mie�cie, mo�e za przyczyn� klimatu wszystko to robi si� razem, z min� jednako szale�cz� i nieobecn�. ^To znaczy, �e ludzie tu si� nudz� i staraj� si� nabra� przyzwyczaje�. Nasi wsp�obywatele du�o pracuj�, ale zawsze po to, by si� wzbogaci�. Interesuj� si� przede wszystkim handlem i zajmuj� si� g��wnie, jak to sami nazywaj�, robieniem interes�w. Oczywi�cie maj� r�wnie� upodobania do prostych rado�ci, lubi� kobiety, kino i k�piele morskie. Bardzo jednak rozs�dnie zachowuj� sobie te
przyjemno�ci na sobot� wiecz�r i na niedziel�, usi�uj�c w inne dni tygodnia zarobi� du�o pieni�dzy. Wieczorem,, po wyj�ciu z biur, spotykaj� si� o um�wionej godzinie w kawiarniach, przechadzaj� po tym samym bulwarze albo siadaj� na swych balkonach. Pragnienia m�odszych s� gwa�towne i kr�tkie, a grzechy starszych nie wykraczaj� poza zwi�zki amator�w kr�gli, bankiety stowarzysze� i zebrania, gdzie gra si� grubo w karty.
Mo�na zapewne powiedzie�, �e nie s� to osobliwo�ci naszego miasta i �e, razem wzi�wszy, wszyscy nasi wsp�cze�ni s� tacy. Bez w�tpienia, nic dzi� bardziej naturalnego ni� ludzie pracuj�cy od rana do wieczora, kt�rzy potem przy kartach, w kawiarni i na gadaniu trac� czas, jaki pozosta� im do �ycia. Ale s� miasta i kraje, gdzie ludzie od czasu do czasu podejrzewaj� istnienie czego� innego. Na og� nie zmienia to ich �ycia. Ale zaznali podejrze�, a to zawsze jest wygrana. |iNatomiast Oran Jest wyra�nie miastem bez podejrze�, to znaczy miastem ca�kowicie nowoczesnym, a zatem nie jest rzecz� konieczn� okre�la� dok�adnie, w jaki spos�b kochaj� si� u nas. M�czy�ni i kobiety albo ��cz� si� po�piesznie w tym, co nazywa si� aktem mi�osnym, albo powoli przyzwyczajaj� si� do siebie. Mi�dzy tymi kra�cami cz�sto aie ma �rodka. To tak�e nie jest oryginalne. W Oranie, jak gdzie indziej, z braku czasu i zastanowienia trzeba kocha� nie wiedz�c o tym.1L
Bardziej oryginalna w naszym mie�cie jest trudno��, z jak� przychodzi tu umiera�. Trudno�� nie jest zreszt� w�a�ciwym s�owem i raczej nale�a�oby m�wi� o niewygodzie. Nigdy nie jest przyjemnie chorowa�, ale s� miasta i kraje, kt�re podtrzymuj� nas w chorobie, miasta i kraje, gdzie mo�na w pewien spos�b popu�ci� sobie cugli. Choremu trzeba �agodno�ci, pragnie znale�� Jakie� oparcie, to naturalne. �W Oranie jednak klimat, waga za�atwianych interes�w, b�aha dekoracja, szybki zmierzch i jako�� rozrywek - wszystko wymaga dobrego zdrowia. Chory
czuje si� tu bardzo samotny. Pomy�lcie-wi�c o kim�� kto ma umrze� w pu�apce, oddzielony od innych setkami �cian trzeszcz�cych odJsar^_gdy_w tej samef chwili ca�a ludno�� rozmawia przez telefoniub w kawiarniach o" wekslach, frachtach morskich i" dyskontach. Zrozumiecie, jak nlewygoana'je�t �mier�, nawet nowoczesna, je�li zjawi si� niespodzianie w skwarnym mie�cie. |
Tyc�fkilka uwag daje mo�e wystarczaj�ce poj�cie o Oranie. Zreszt� nie nale�y w niczym przesadza�, Trzeba tylko podkre�li� banalny wygl�d miasta i �ycia. Czas jednak mija tu �atwo, skoro tylko nabierze si� przyzwyczaje�. Z chwil� gdy nasze miasto zacznie sprzyja� przyzwyczajeniom, mo�na powiedzie�, �e ju� wszystko jest dobrze. Pod tym wzgl�dem �ycie na pewno nie jest zbyt pasjonuj�ce. Ale przynajmniej nie ma u nas nieporz�dku. JTot�^nasza ludnosc^^^^^ ra, sympatyczna i aktywna, zawsze buozi�a w podr�nych rozs�dny szacunek. To miasto, pozbawione ma-Iowniczo�ci, ro�linno�ci i duszy, w ko�cu staje si� odpoczynkiem i cz�owiek zapada tu wreszcie w sen. Nale�y jednak doda�, �e zaszczepiono je w niezr�wnanym pejza�u, po�rodku nagiego p�askowzg�rza otoczonego �wietlistymi dolinami nad zatok� o doskona�ym rysunku. Mo�na tylko �a�owa�, �e miasto zbudowano ty�em do tej zatoki, niepodobna wi�c dostrzec morza, kt�rego zawsze trzeba szuka�.
Wiedz�c ju� te wszystko, przyznacie bez trudu, �e nasi wsp�obywatele nie mogli spodziewa� si� wypadk�w, kt�re zasz�y na wiosn� owego roku; jak zrozumiemy p�niej, by�y"" one niejako pierwszymi oznakami w serii powa�nych wydarze�, kt�rych kronik� zamierzamy tu spisa�. Te fakty wydadz� si� jednym naturalne, innym, na odwr�t, nieprawdopodobne. Ale kronikarz nie mo�e si� liczy� z tymi sprzeczno�ciami. Jego zadaniem jest stwierdzi�: "To si� zdarzy�o", kiedy wie, �e rzecz zdarzy�a si� naprawd�, �e wype�ni�a �ycie wszystkich i �e s� tysi�ce �wiadk�w, kt�rzy zwa�� w swym sercu prawd� tego, co on m�wi.
'-� Zreszt� narrator, kt�rego czytelnik pozna we w�a�ciwej chwili, nie mia�by najmniejszego prawa zabiera� si� do przedsi�wzi�cia tego rodzaju, gdyby przypadek nie pozwoli� mu zgromadzi� pewnej liczby zezna� i gdyby si�� rzeczy nie by� wmieszany w to wszystko, co opowiedzie� zamierza. To w�a�nie upowa�nia go do dokonania pracy historyka. Rzecz jasna, ^ae historyk, nawet amator, ma zawsze dokumenty. (Narrator tej opowie�ci ma wi�c swoje: przede wszystkim w�asne �wiadectwo, nast�pnie �wiadectwa innych, skoro dzi�ki swej roli musia� zebra� zwierzenia wszystkich os�b tej kroniki, na koniec teksty, kt�re wpad�y mu w r�ce. Zamierza czerpa� z nich, gdy uzna to za stosowne, i u�y� ich, jak mu si� spodoba. Zamierza r�wnie�... Ale mo�e ju� czas porzuci� komentarze i przezorne om�wienia i przej�� do samego opowiadania. Opis pierwszych dni wymaga pewnej drobiazgowo�ci.
Rankiem 16 kwietnia doktor Bernard Rieux wyszed� ze swego gaBmetu i po�rodku podestu zawadzi� nog� o martwego szczura. Na razie odsun�� zwierz� nie zwracaj�c na nie uwagi i zszed� ze schod�w. Ale gdy znalaz� si� na ulicy, przysz�o mu na my�l, �e ten szczur nie powinien 'by� tam si� znale��, i zawr�ci�, by zawiadomi� dozorc�. Widz�c reakcj� starego Michela, zrozumia�, jak bardzo jego odkrycie by�o niezwyk�e. Obecno�� tego martwego szczura wyda�a mu si� tylko dziwna, gdy dla dozorcy oznacza�a skandal. Postawa dozorcy by�a zreszt� stanowcza: nie ma szczur�w w, domu. Na pr�no doktor zapewnia�, �e widzia� szczura na pode�cie pierwszego pi�tra, nic nie mog�o zachwia� przekonania Michela. Nie ma szczur�w w domu, kto� musia� wi�c przynie�� zwierz� z zewn�trz. Kr�tko m�wi�c, to jaki� kawa�.
Tego samego wieczora, gdy Bernard, Rieux stoj�c na korytarzu szuka� kluczy, zanim wszed� na schody, ujrza�, jak z ciemnej jego g��bi wynurza si� wielki
10
/szczur, o wilgotnej sier�ci, poruszaj�cy si� niepewnym 'krokiem. Szczur zatrzyma� si�, jak gdyby szuka� r�wnowagi, skierowa� ku doktorowi, zatrzyma� znowu, zakr�ci� w miejscu z nik�ym piskiem i upad� wreszcie, wyrzucaj�c krew na wp� otwartymi wargami. Doktor przypatrywa� mu si� przez chwil� i poszed� do siebie.
Nie my�la� o szczurze. Ta wyrzucona krew skierowa�a go na powr�t ku jego trosce. �ona doktora, chora od roku, mia�a wyjecha� nazajutrz do uzdrowiska w g�rach. Zasta� j� le��c� w ich pokoju, jak j� o to prosi�. W ten spos�b przygotowywa�a st� do trud�w podr�y. U�mr�chn�a si�.
- Czuj� si� bardzo dobrze - powiedzia�a. Doktor patrzy� na twarz zwr�con� ku niemu w �wietle lampy przy wezg�owiu. Dla Rieux ta twarz ^ trzydziestoletnia, mimo �lad�w choroby, by�a wci�� twarz� m�odo�ci, mo�e dzi�ki owemu u�miechowi, kt�ry g�rowa� nad reszt�.
- Spij, je�li mo�esz - powiedzia�. - Piel�gniarka przyjdzie o jedenastej i zawioz� was na poci�g po�udniowy.
Uca�owa� lekko wilgotne czo�o. U�miech odprowadzi� go do drzwi.
Nazajutrz, J^kw^�tnifi^o ^godzinie ^osmgj^ ^dozorca zatrzyma�-dektora w przej�ciu, narzekaj�c 'ha "kiepskich dowcipnisi�w, kt�rzy po�o�yli trzy martwe, szczury po�rodku korytarza. Pochwycono je widocznie w prymitywnie sklecone pu�apki, by�y bowiem ca�e zakrwawione. Dozorca pozosta� pewien czas na progu drzwi wej�ciowych trzymaj�c szczury za �apy i spodziewaj�c si�, �e winowajcy zdradz� si� jakim� nowym kawa�em. Ale nic takiego si� nie sta�o.
- O - powiedzia� Michel - ju� ja ich przychwyc�!
Rieux, zaintrygowany, postanowi� rozpocz�� obch�d od dzielnic znajduj�cych si� na kra�cach miasta, gdzie mieszkali jego najbiedniejsi pacjenci. �mieci wywo�ono st�d znacznie p�niej i auto, jad�c wzd�u�
11
prostych i zakurzonych uliczek, ociera�o si� o kub�y na odpadki pozostawione na skraju chodnika. Przeje�d�aj�c tak jedn� z ulic naliczy� tuzin szczur�w le��cych na resztkach jarzyn i brudnych szmatach.
Pierwszego chorego zasta� w ��ku, w pokoju wychodz�cym na ulic�, kt�ry s�u�y� zarazem za sypialni� i jadalni�. By� to stary Hiszpan o twarzy twardej i porytej. Mia� przed sob�, na ko�drze, dwa garnki nape�nione grochem. W chwili gdy doktor wchodzi�, chory, na wp� wyprostowany w ��ku, opad� do ty�u usi�uj�c chwyci� chropawy, astmatyczny oddech. Jego �ona przynios�a misk�.
- C�, doktorze - powiedzia� podczas zastrzyku - wychodz�, widzia� pan?
- Tak - powiedzia�a kobieta - s�siad znalaz�
trzy.
-/ - Stary zaciera� r�ce.
' - Wychodz�, wida� je we wszystkich kub�ach na '^ �miecie, to g��d!
"~ Rieux stwierdzi� potem bez trudu, �e ca�a dzielnica
m�wi o szczurach. Sko�czywszy wizyty wr�ci� do
domu.
- Na g�rze jest telegram do pana - powiedzia� Michel.
Doktor zapyta� go, czy widzia� nowe szczury.
- Ach, nie - rzek� dozorca - stoj� na czatach, pan rozumie. I te �winie nie maj� �mia�o�ci.
Telegram oznajmia� przyjazd matki doktora nazajutrz. Mia�a zaj�� si� domem syna pod nieobecno�� chorej. Kiedy doktor wszed� do mieszkania, piel�gniarka ju� tam by�a. Rieux ujrza� swoj� �on� stoj�c� w kostiumie, twarz mia�a ur�owan�. U�miechn�� si� do niej.
- Dobrze - powiedzia� - bardzo dobrze. W chwil� potem na dworcu umieszcza� j� w wagonie sypialnym. Ogl�da�a przedzia�.
- Za kosztowne to dla nas, prawda?
- Tak trzeba - powiedzia� Rieux.
- Co to za historia ze szczurami?
12
- Nie wiem. To dziwne, ale minie.
Potem powiedzia� bardzo szybko, �e j� przeprasza, �e powinien by� czuwa� nad ni� i bardzo j� zaniedba�. Potrz�sn�a g�ow�, jakby daj�c mu znak, by przesta�. Ale on doda�:
- Wszystko p�jdzie lepiej, kiedy wr�cisz. Zaczniemy na nowo.
- Tak - powiedzia�a z b�yszcz�cymi oczami - zaczniemy na nowo.
W chwil� potem odwr�ci�a si� do niego plecami i patrzy�a przez okno. Na peronie ludzie t�oczyli si� i potr�cali. Syczenie lokomotywy dochodzi�o a� do nich. Zawo�a� �on� po imieniu i kiedy si� odwr�ci�a, zobaczy�, �e jej twarz jest zalana �zami.
- Nie - powiedzia� �agodnie. U�miech wr�ci� pod �zami, nieco skrzywiony. Odetchn�a g��boko:
- Id�, wszystko b�dzie dobrze. Przycisn�� j� do siebie. I teraz na peronie, z drugiej strony szyby, widzia� tylko jej u�miech.
- Prosz� ci� - powiedzia� - uwa�aj na siebie.
Ale ona nie mog�a go s�ysze�.
Blisko wyj�cia, na peronie dworca, Rieux potr�ci� pana Othona, s�dziego �ledczego, kt�ry trzyma� swego synka za r�k�. Doktor zapyta� go, czy wybiera si� w podr�. D�ugi i czarny pan Othon, kt�rego wygl�d przywodzi� na pami�� sylwetk� �wiatowca, jak to mawia�o si� dawniej, i karawaniarza zarazem, odpar� g�osem uprzejmym, ale lakonicznie:
- Oczekuj� ma��onki, kt�ra pojecha�a z�o�y� wyrazy szacunku mojej rodzinie. Lokomotywa gwizdn�a.
- Szczury... -- powiedzia� s�dzia. Rieux pchn�o w stron� poci�gu, ale zawr�ci� ku wyj�ciu.
- Tak - rzek� - to g�upstwo.
Z ca�ej tej sceny zapami�ta� tylko przechodz�cego m�czyzn�, kt�ry ni�s� pod pach� skrzynk� pe�n� martwych szczur�w.
13
Po po�udniu tego samego dnia, gdy Rieux rozpoczyna�. przyj�cia, zjawi� si� m�ody cz�owiek, o kt�rym powiedziano mu, �e jest dziennikarzem i �e by� ju� rano. Nazywa� si�''^aymond Ramberl/. Niski, w sportowym ubraniu, o szerokich ramionach, twarzy zdecydowane], oczach jasnych i inteligentnych, robi� wra�enie cz�owieka, kt�remu �ycie s�u�y. Przyst�pi� od razu do sprawy. Przeprowadza� ankiet� dla wielkiego dziennika paryskiego o warunkach �ycia Arab�w i chcia� si� poinformowa� o ich stanie sanitar-�)nym. Rieux powiedzia� mu, �e nie jest z tym dobrze. Ale zanim przyst�pi do tematu, chcia�by wiedzie�, czy dziennikarz mo�e napisa� ca�� prawd�.
- Zapewne-rzek� tamten.
- Chodzi mi o to, czy mo�e pan powiedzie� naJ" gorsze?
- Niezupe�nie, musz� to przyzna�. Ale przypuszczam, �e taka ocena by�aby nieuzasadniona.
Rieux powiedzia� spokojnie, �e w istocie taka ocena by�aby nieuzasadniona, ale zadaj�c pytanie chcia� tylko wiedzie�, czy Rambert mo�e napasa� wszystko, bez �adnych ogranicze�.
- Tylko takie wypowiedzi uznaj�. Nie b�d� wi�c panu pomaga� wiadomo�ciami, kt�re posiadam.
- To j�zyk Sanit-Justa - powiedzia� dziennikarz z u�miechem, -�-ats-a"
Rieux odpar� nie podnosz�c g�osu, �e nic mu o tym nie wiadomo, ale �e jest to j�zyk cz�owieka zm�czonego �wiatem, kt�ry czuje jednak sympati� dla bli�nich i ze swej strony jest zdecydowany nie przysta� na niesprawiedliwo�� i ust�pstwa.
Rambert z szyj� wci�ni�t� w ramiona patrzy� na doktora.
- Zdaje si�, �e pana rozumiem - rzek� wreszcie wstaj�c.
Doktor odprowadzi� go do drzwi.
- Dzi�kuj� panu, �e patrzy pan na to w ten spos�b. Ramibert by� troch� zniecierpliwiony.
14
- Tak - powiedzia� - rozumiem, przepraszam, �e panu przeszkodzi�em.
Doktor u�cisn�� mu r�k� i powiedzia�, �e mo�na by napisa� ciekawy reporta� o ilo�ci martwych szczur�w, jakie znajduj� si� teraz w mie�cie.
- O - zawo�a� Rambert - to mnie interesuje! O siedemnastej, kiedy doktor zn�w szed� do pacjent�w, spotka� na schodach m�czyzn� m�odego jeszcze, o ci�kiej sylwetce, o twarzy masywnej i porytej, zamkni�tej szerokimi brwiami. Widywa� go niekiedy u hiszpa�skich tancerzy, 'kt&rzy mieszkali na ostatnim pi�trze w jego kamienicy, j^ean Tarrou pilnie pa�a� papierosa, przygl�daj�c si� ostatnim .konwulsjom szczura, kt�ry zdycha� u jego st�p na stopniu schod�w. Spojrza� na doktora spokojnie i przenikliwie szarymi oczami, przywita� go i doda�, �e pojawienie si� szczur�w to rzecz ciekawa.
- Tak - rzek� Rieux - ale to w ko�cu dra�ni.
- W pewnym sensie, doktorze, tylko w pewnym sensie. Nigdy nie widzieli�my nic podobnego, ot i wszystko. Ale uwa�am, �e to ciekawe, tak, na pewno ciekawe.
Tarrou przeci�gn�� r�k� po w�osach, by odrzuci� je do ty�u, spojrza� zn�w na szczura, nieruchomego teraz, potem u�miechn�� si� do Rieux.
- Tak czy inaczej, doktorze, to przede wszystkim sprawa dozorcy.
Doktor napotka� w�a�nie dozorc� przed domem;
sta� wsparty o �cian� obok wej�cia, z wyrazem zm�czenia na czerwonej zazwyczaj twarzy.
- Tak, wiem - rzek� stary Michel do Rieux, 'kt�ry oznajmi� mu o nowym odkryciu. - Teraz znajduje si� je po dwa lub trzy. Ale to samo jest w innych domach.
Wydawa� si� przygn�biony i zatroskany. Machinalnym ruchem, pociera� sobie szyj�. Rieux zapyta� go, jak si� miewa. Dozorca nie mo�e oczywi�cie powiedzie�, �e �le. Tylko �e czuje si� niesw�j. Jego zdaniem
15
nie jest to cierpienie fizyczne. Te szczury mu dogodzi�y i wszystko p�jdzie lepiej, gdy znikn�.
Ale nast�pnego dnia rano, ISkwietnia^ doktor. kt�ry przywi�z� swoj� matk� z dworca, zasta� Michela z min� jeszcze bardziej zgn�bion�; na schodach, od piwnicy po strych, znalaz� z dziesi�� szczur�w. W s�-Jsiednich domach kub�y na �miecie by�y ich pe�ne. [Matka doktora przyj�a wiadomo�� bez zdziwienia.
- Takie rzeczy si� zdarzaj�. ^ By�a to ma�a kobieta o w�osach przypr�szonych srebrem, o oczach czarnych i �agodnych.
- Jestem szcz�liwa, �e ci� widz�, Bernard - m�wi�a. - Szczury s� tu bezsilne.
Rieux przyzna� jej racj�; to prawda, z ni� wszystko wydawa�o si� �atwe.
Zatelefonowa� jednak do znajomego dyrektora miejskiej s�u�by odszczurzania. Czy dyrektor s�ysza� o szczurach, kt�re wychodz� w wielkich ilo�ciach, by umiera� na wolnym powietrzu? ,Metgiier,. ^dyrektor, s�ysza� o tym, a nawet w jego TTr��dzie, znajduj�cym si� niedaleko od bulwar�w, znaleziono jakie pi��dziesi�t. Zadaje sobie jednak pytanie, czy to sprawa powa�na. Rieux nie wie, ale my�li, �e s�u�ba odszczurzania powinna si� tym zaj��.
- Tak - rzek� Mercier - je�li otrzyma odpowiednie rozporz�dzenie. Je�li s�dzisz, �e to warte zachodu, /spr�buj� si� o nie postara�.
- Zawsze to warte zachodu - powiedzia� Rieux. Pos�ugaczka doktora powiedzia�a mu, �e w wielkiej fabryce, gdzie pracuje jej m��, zebrano kilkaset szczur�w.
^W ka�dym razie mniej wi�cej w tym w�a�nie czasie nasi wsp�obywatele zacz�li si� niepokoi�. Pocz�wszy bowiem od osiemnastego fabryki i sk�ady wyrzuca�y setki trup�w szczurzych. W pewnych wypadkach musiano dobija� zwierz�ta, kt�rych agonia trwa�a zbyt d�ugo. Ale od peryferii, a� do centrum miasta, wsz�dzie, kt�r�dy tylko przechodzi� doktor Rieux, wsz�dzie, gdzie gromadzili si� nasi wsp�oby-
16
watele, szczury le�a�y stosami w kub�ach na �miecie albo d�ugimi szeregami w rynsztokach. Od tego dnia spraw� zaj�a si� prasa wieczorna; zapytywa�a, czy zarz�d miejski zamierza dzia�a� i jakie pilne �rodki ma na uwadze, by uchroni� obywateli od tego odra�aj�cego najazdu. Zarz�d miejski nic nie zamierzy� i nic nie mia� na uwadze, ale zacz�� od tego, �e zebra� si� na posiedzenie, aby si� zastanowi�. Polecono s�u�bie odszczurzania zbiera� martwe szczury co dzie� o �wicie. Potem dwa wozy s�u�bowe mia�y odwozi� zwierz�ta do zak�adu oczyszczania miasta, by je spali�.
Jednak�e w nast�pnych dniach sytuacja si�. ^ogor-, s�^Ia~Liczba znaleziony�li~gry�oni wci�� rfi^s. i ka�dego ranka plon stawa� si� bardziej obfityJ(Czwartego dnia szczury zacz�y wychodzi�, by umiera� gromadnie. Wynurza�y si� d�ugimi chwiejnymi szeregami, by zako�ysa� si� w �wietle, zakr�ci� w miejscu i skona� w pobli�u ludzi. Noc� na korytarzach i uliczkach s�ycha� by�o wyra�nie ich nik�y pisk agonii. Rankiem na przedmie�ciach znajdowano je le��ce w rynsztokach, z plamk� krwi na spiczastym ryjku, jedne wzd�te i gnij�ce, inne sztywne, z wyprostowanymi jeszcze w�sami. Nawet w mie�cie, na podestach schod�w i podw�rzach, trafia�o si� ich po kilka. Przychodzi�y te� umiera� samotnie do sal administracji^ na dziedzi�ce szkolne, niekiedy na tarasy kawiar�. Nasi zdumieni wsp�obywatele natykali si� a^a nie w najbardziej ucz�szczanych miejscach miastaJ Trafia�y si� na placu d'Armes, na bulwarach, mf promenadzie Front-de-Mer. Miasto oczyszczano o �wicie z martwych zwierz�t, lecz w ci�gu dnia pojawia�y si� nowe, i to coraz liczniejsze. Zdarza�o si� r�wnie�, �e niejeden nocny przechodzie� nagle wyczuwa� pod stop� elastyczne cia�o �wie�ego jeszcze trupa. Rzek�by�, �e nawet ziemia, na kt�rej znajdowa�y si� nasze domy, oczyszcza�a swe soki, wy rzuca�a-.na powierzchni� czyraki i rop�, dotychczas ai�era^ce J�Sspd wewn�trz. iTWyobra�cie sobie tylkjt^ zdumienia n^zego
2-D�uma 17 f . (
ma�ego miasta, tak spokojnego dot�d; w kilka dni dozna�o wstrz�su, niby zdrowy cz�owi�k, w kt�rym kc���ca powoli krew nagle si� wzburzg^^
Sprawy posun�y si� tak daleko, �e agencja Infdok (informacje, dokumentacja, wszelkie informacje na
�ka�dy temat) og�osi�a w swoim komunikacie radiowym (bezp�atne informacje), i� tylko w jednym dniu, ^r zebrano, j, opalono J)231 szczur�w. (Ta cyfra, kt�ra nadawa�a jasny sens codziennemu widowisku, jakie miasto mia�o przed oczami, wzmog�a zam�t. Dotychczas narzekano jedynie na zjawisko nieco odra�aj�ce. Teraz zauwa�ono, �e to zjawisko, kt�rego rozleg�o�ci nie mo�na by�o okre�li� ani pochodzenia wykry�, mia�o w sobie co� gro�nego. Tylko stary astmatyczny Hiszpan zaciera� nadal r�ce i powtarza� ze starcz� rado�ci�: "Wychodz�, wychodz�."
Tymczasem 28 kwietnia Infdok og�osi�a, �e zebrano
�L080^ szczur�w i l�k w mie�cie dosi�gn�! szczytu. ��-4ano ^radykalnych �rodk�w, oskar�ano w�adze, a ci, co mieli domy nad brzegiem morza, m�wili ju� o tym, by si� tam schroni�. Ale nazajutrz agencja donios�a, �e zjawisko usta�o gwa�townie i �e s�u�ba odszczurza-nia zebra�a nieznaczn� tylko ilo�� martwych szczur�w. Miasto odetchn�o.
Jednak�e tego samego dnia, w po�udnie, doktor Rieux, zatrzymuj�c swoje auto przed domem, ujrza� na ko�cu ulicy dozorc�, kt�ry z pochylon� g�ow�, z r�kami odsuni�tymi od cia�a, na rozkraczonych nogach posuwa� si� z trudem ruchami marionetki. Stary cz�owiek trzyma� za.-yami�.^esi�dza, kt�rego doktor
rozpozna�IlBy� to-oj ciec Paneloux) uczony i wojuj�cy jezuita, kt�rego widywa� niekiedy i kt�ry by� bardzo powa�any w naszym mie�cie, nawet przez tych, co s� oboj�tni w sprawach religii. Poczeka� na nich. Staremu Michel b�yszcza�y oczy, oddech mia� �wiszcz�cy. 3Sfie czu�-si� zbyt dobrze i wyszed� z domu zaczerpn�� powietrza. Ale mocne b�le szyi, pod pachami i'w pachwinach zmusi�y go do powrotu i szukania pomocy u ojca Paneloux.
18
- To obrz�ki - powiedzia�. - Musia�em si� przem�c.
Wysun�wszy r�k� zza drzwiczek auta, doktor przeci�gn�� palcem po nasadzie szyi, kt�r� Michel ku niemu pochyli�, co� na kszta�t s�ka uformowa�o si� na niej.
- Niech si� pan po�o�y i zmierzy temperatur�, przyjd� po po�udniu.
Gdy dozorca odszed�, Rieux zapyta� ojca Paneloux, co my�li o tej historii ze szczurami.
-Och - rzek� ojciec - to zapewne ^PJ^ZM? I jego oczy u�miechn�y si� za okr�g�ymi okularami.
Po obiedzie, gdy Rieux odczytywa� telegram z sanatorium, kt�ry zawiadamia� go o przyje�dzie �ony, zadzwoni� telefon. Wzywa� go jeden z dawnych pacjent�w, urz�dnik merostwa. D�ugo cierpia� na zw�enie aorty, a poniewa� by� biedny, Rieux leczy� go darmo.
- Tak - m�wi� - pan firnie pami�ta. Ale chodzi o kogo� innego. Niech pan przyjdzie szybko, co� si� zdarzy�o u mojego s�siada.
M�wi� zadyszanym g�osem. Rieux pomy�la� o dozorcy i postanowi� zobaczy� go p�niej. Po kilku minutach wchodzi� do niskiego domu przy ulicy Faid-herbe, na przedmie�ciu. Po�rodku ch�odnawych, cuchn�cych schod�w napotka� urz�dnika, Josepha Granda, kt�ry szed� mu naprzeciw. By� to m�czyzna~pi�edzie-si�cioletni, o ��tym, d�ugim i zagi�tym w�sie, o w�skich ramionach i chudych cz�onkach.
- Jest lepiej - rzek� podchodz�c do Rieux - ale my�la�em, �e nie przetrzyma.
Wyciera� nos. Na drugim i ostatnim pi�trze, na drzwiach z lewej strony, Rieux przeczyta� wypisane czerwon� kred�: "Wejd�cie, powiesi�em si�."
Weszli. Sznur zwisa� z g�ry nad przewr�conym krzes�em, st� by� odsuni�ty w k�t. Ale sznur zwisa� w pr�ni.
- Odczepi�em go w por� - powiedzia� Grand, kt�-
y 19 v ,
ry wci�� jakby szuka� s��w, cho� m�wi� najprostszym j�zykiem. - W�a�nie wychodzi�em i us�ysza�em ha�as. Gdy zobaczy�em napis, jak to panu wyt�umaczy�, pomy�la�em, �e to �art. Ale on j�kn�� dziwnie, mo�na nawet powiedzie�, z�owrogo. Podrapa� si� w g�ow�.
- My�l�, �e to bolesny zabieg. Wszed�em, rzecz prosta.
Pchn�li drzwi i znale�li si�na progu jasnego, ale ubogo umeblowanego pokoju.jfNiewielki, korpulentny m�czyzna le�a� na mosi�nym ��ku. Oddycha� mocno i patrzy� na nich nabieg�ymi krwi� oczami. Doktor przystan��. Zdawa�o mu si�, �e w przerwach mi�dzy oddechem s�yszy nik�e piski szczur�w. Ale nic nie porusza�o si� w k�tach. Rieux podszed� do ��ka. M�czyzna najwidoczniej nie spad� z bardzo wysoka ani zbyt gwa�townie, kr�gi wytrzyma�y. Oczywi�cie troch� by� przyduszony. Nale�a�oby go prze�wietli�. Doktor zrobi� zastrzyk z oleju kamforowego i powiedzia�, �e za kilka dni wszystko b�dzie w porz�dku.
-.Dzi�kuj�, doktorze - rzek� m�czyzna st�umionym g�osem.
Rieux zapyta� Granda, czy zawiadomi� komisariat;
urz�dnik powiedzia� ze strapion� min�:
- Nie, o nie! My�la�em, �e rzecz najpilniejsza...
- Oczywi�cie - przerwa� Rieux - wi�c ja to zrobi�.
Ale w tej chwili chory poruszy� si� i wyprostowa� na ��ku zapewniaj�c, �e ma si� dobrze i �e nie warto si� trudzi�.
- Niech si� pan uspokoi - powiedzia� Rieux. - To g�upstwo, prosz� mi wierzy�, a ja musz� z�o�y� meldunek.
- Och! - j�kn�� tamtem.
Opad� do ty�u i zap�aka� kr�tkimi szlochami. Grand, kt�ry od paru chwil szarpa� w�sa, zbli�y� si� do niego.
- No, panie <Cottard ,- powiedzia� - niech pan spr�buje zrozumie�. Mo�na powiedzie�, �e doktor jest
'l20 /
\J: --Uly
odpowiedzialny. Je�li na przyk�ad przysz�aby panu ochota zacz�� na nowo.
Ale Cottard powiedzia� p�acz�c, �e nie zacznie, �e by�a to chwila szale�stwa, i pragnie jedynie, by zostawiono go w spokoju. Rieux pisa� recept�.
- Zgoda - rzek�. - Zostawmy to, przyjd� za dwa lub trzy dni. Ale niech pan nie robi g�upstw.
Na pode�cie schod�w powiedzia� do Granda, �e musi z�o�y� meldunek, ale poprosi komisarza, by przeprowadzi� dochodzenie za dwa dni.
- Trzeba nad nim czuwa� tej nocy. Czy ma rodzin�?
- Nie znam jej. Ale sam mog� czuwa�. Potrz�sn�� g�ow�.
- Widzi pan, o nim te� nie mog� powiedzie�, �e go znam. Ale trzeba sobie wzajem pomaga�.
Na korytarzach Rieux machinalnie patrzy� w k�ty i zapyta� Granda, czy szczury ca�kiem znikn�y z jego dzielnicy. Urz�dnik nic o tym nie wiedzia�. M�wiono mu co prawda o tej historii, ale nie zwraca wiele uwagi na to, co gadaj� w dzielnicy.
- Mam inne zmartwienia - powiedzia�. Rieux �ciska� mu ju� r�k�. Spieszy� si� zobaczy� dozorc� przed napisaniem listu do �ony.
Sprzedawcy wieczornych gazet krzyczeli, �e najazd szczur�w usta�. Ale Rieux zasta� swego chorego na wp� wychylonego z ��ka, z jedn� r�k� na brzuchu, a drug� wok� szyi; wydziera� z siebie z trudem r�-�owaw� ��� do blaszanki na �miecie. Po d�ugich wysi�kach, bez tchu, po�o�y� si� z powrotem. Mia� trzydzie�ci dziewi�� i pi��, gruczo�y szyi i ko�czyny nabrzmia�y, dwie czarniawe plamy wyst�pi�y na boku. Dozorca skar�y� si� teraz na b�le wewn�trz.
- To pali - m�wi� - to �wi�stwo mnie pali. Prze�uwa� s�owa ustami koloru sadzy i zwraca� ku doktorowi wytrzeszczone oczy, kt�re b�l g�owy nape�ni� �zami. Jego �ona patrzy�a z trwog� na milcz�cego Rieux.
- Doktorze - powiedzia�a - co to jest?
21
- To mo�e by� cokolwiek b�d�. Ale na razie ma nic pewnego. Do wieczora dieta i �rodek ocz^ czaj�cy krew. Niech pije du�o.
Dozorc� pali�o w�a�nie pragnienie.
Wr�ciwszy do domu Rieux zatelefonowa� do sw< kolegi Richarda, jednego z wybitniejszych l�ka� w mie�cie.
- Nie - powiedzia� Richarct - nie zauwa�yh nic nadzwyczajnego.
- Ani gor�czki z miejscowymi objawami zap;
nymi?
- Ach tak, dwa wypadki z gruczo�ami w stan zapalnym.
- Nienormalne?
- Hm - rzek� Richard - normalno��, pan wie W ka�dym razie dozorca majaczy� wieczorem i prz
czterdziestu stopniach przeklina� szczury. Rieux ZE
tamponowa� ropie� fiksacyjny. Podczas przypalani
terpentyn� dozorca wy�: "Ach, �winie!" Gruczo�y powi�kszy�y si� jeszcze, by�y tward
i drzewiaste w dotyku. �ona dozorcy by�a w ro2
paczy.
- Niech pani czuwa - rzek� doktor - i zawo� mnie w razie potrzeby.
Nazajutrz, 30 kwietnia, ciep�y ju� wiatr wia� p niebieskim i wilgotnym niebie. Przynosi� zapac kwiat�w, kt�ry szed� z najdalszych podmiejskich okc lic. Poranny ha�as na ulicach wydawa� si� �ywsz i weselszy ni� zazwyczaj. W ca�ym naszym mie�ci< uwolnionym od skrytego l�ku, w jakim �y�o prze tydzie�, ten dzie� by� dniem powrotu wiosny. Naw� Rieux, uspokojony listem od �ony, zbieg� lekko d dozorcy. Rzeczywi�cie temperatura spad�a rano d trzydziestu o�miu stopni. Os�abiony pacjent u�mie cha� si� w ��ku.
- Jest lepiej, prawda, doktorze? - powiedzia� jego �ona.
- Poczekajmy jeszcze.
Ale w po�udnie gor�czka podnios�a si� nagle d
czterdziestu stopni, chory majaczy� nieustannie, wr�ci�y wymioty. Gruczo�y na szyi bola�y przy dotkni�ciu i zdawa�o si�, �e dozorca chce trzyma� g�ow� mo�liwie najdalej od cia�a. Jego �ona siedzia�a u st�p ��ka, z r�kami na ko�drze, trzymaj�c delikatnie nogi chorego. Patrzy�a na Rieux.
- Niech pani pos�ucha - rzek� Rieux - trzeba go izolowa� i zastosowa� specjalne leczenie. Zatelefonuj� do szpitala i przewieziemy go karetk�.
W dwie godziny potem w karetce doktor i �ona pochylali si� nad chorym. Z jego ust us�anych grzy-bowatymi wyro�lami wychodzi�y strz�py s��w:
"Szczury!" - m�wi�. Zielonkawy, o woskowych ustach, powiekach barwy o�owiu, oddechu urywanym i kr�tkim, rozkrzy�owany przez gruczo�y, wci�ni�ty w swoje legowisko, jakby chcia� przywrze� do niego na zawsze albo jak gdyby co� wychodz�cego z dna ziemi wo�a�o go bez wytchnienia, dozorca dusi� si� pod niewidocznym ci�arem. �ona p�aka�a.
- Nie ma wi�c nadziei, doktorze?
- Umar� - powiedzia� Rieux.
Mo�na powiedzie�, �e �mier� dozorcy zamyka�a �w okres pe�en myl�cych oznak i rozp��zyfl[a|^"tnny, stosunkowo bardzie] trudny, kiedy zdumienie pierwszych dni zamienia�o si� stopniowo w panik�. Nasi wsp�obywatele - odt�d zdawali sobie z tego spraw� - nie my�leli nigdy, �e nasze ma�e miasto mo�e by� miejscem szczeg�lnie wybranym, by szczury. umiera�y tu w s�o�cu i dozorcy gin�li od dziwacznych chor�b. S�owem, z tego punktu widzenia byli w b��--dzie i ich pogl�dy domaga�y si� rewizji. Gdyby wszystko sko�czy�o si� na tym, przyzwyczajenia wzi�yby niew�tpliwie g�r�. Ale i inni spo�r�d naszych wsp�obywateli, nie zawsze dozorcy i biedacy, mieli p�j�� drog�, na kt�r� Michel wst�pi� pierwszy. Od tej chwili zacz�� si� strach, a wraz z nim przysz�o zastanowienie.
23
Jednak�e, zanim narrator przejdzie do szczeg��w tych nowych wydarze�, uwa�a si� za rzecz po�yteczn� przytoczy� opini� innego �wiadka o opisanym okresie. Jean Tarrou^ kt�rego czytelnik spotka� ju� na pocz�tku tego opowiadania, sprowadzi� si� do Ora-nu na kilka tygodni wcze�niej i zamieszka� w wielkim l hotelu w centrum miasta. Widocznie by� do�� zamo�-' ny, by �y� ze swych dochod�w. Ale cho� miasto przyzwyczai�o si� powoli do niego, nikt nie potrafi� powiedzie�, sk�d przyby� ani dlaczego jest tutaj. Spotykano go we wszystkich miejscach publicznych. Od pocz�tku wiosny zjawia� si� cz�sto na pla�ach, p�ywaj�c du�o i z widoczn� przyjemno�ci�. Dobroduszny, zawsze u�miechni�ty, wygl�da� na przyjaciela wszystkich normalnych rozrywek, nie b�d�c ich niewolnikiem. W istocie, znano tylko jedno jego przyzwyczajenie, a mianowicie sta�e wizyty u tancerzy i muzyk�w hiszpa�skich, do�� licznych w naszym mie�cie.
- "W ka�dym razie jego notatki stanowi� r�wnie� rodzaj kroniki tego trudnego okresu. Ale chodzi o kronik� bardzo szczeg�ln�, kt�ra, zdawa�oby si�, zak�ada pos�usze�stwo wobec b�aho�ci. Na pierwszy rzut oka mo�na by pomy�le�, �e Tarrou skupi� ca�y sw�j wysi�ek na tym, by patrze� na rzeczy i ludzi przez pomniejszaj�ce szk�o. S�owem, w powszechnym zam�cie stara� si� by� historykiem tego, co nie ma historii. Na pewno mo�na uwa�a� tak� postaw� za op�akan� i dopatrywa� si� w niej osch�o�ci serca. Niemniej jednak te notatki mog� dostarczy� mn�stwa szczeg��w drugorz�dnych, kt�re maj� wszak�e swoj� wag� i kt�rych dziwactwo nawet nie pozwala os�dzi� zbyt szybko tej ciekawej postaci.
Pierwsze notatki Jeana Tarrou rozpoczynaj� si� z chwil� jego przyjazdu do Oranu. Od pocz�tku wida� w nich osobliw� satysfakcj� ze znalezienia si� w mie�cie tak brzydkim ze swej natury. Jest tu dok�adny opis dw�ch br�zowych lw�w zdobi�cych me-rostwo, przychylne rozwa�ania o braku drzew, o do-
24
mach bez wdzi�ku i absurdalnym planie miasta. Tar-rou wtr�ca jeszcze dialogi zas�yszane w tramwajach i na ulicach, nie uzupe�niaj�c ich'komentarzami, wyj�wszy jedn� rozmow�, nieco p�niejsz�, dotycz�c� niejakiego Campsa. Tarrou by� obecny przy rozmowie dw�ch konduktor�w tramwajowych:
- Zna�e� chyba Campsa? - spyta� jeden.
- Camps? Wielki, z czarnym w�s&m?
- W�a�nie. By� zwrotniczym.
- Tak, oczywi�cie.
- Wi�c Camps umar�.
- Ach! Kiedy?
- Po tej historii �e szczurami.
- Prosz�! I co mu by�o?
- Nie wiem, gor�czka. Nie by� zreszt� mocny. Mia� wrz�d pod pach�. Nie wytrzyma�.
- Wygl�da� jednak jak wszyscy.
- Nie, mia� s�abe p�uca i gra� w "Orfeonie". D�� wiecznie w piston to niszczy cz�owieka.
- Och - sko�czy� drugi - nie trzeba d�� w piston, kiedy si� jest chorym.
Po tych kilku informacjach Tarrou zadawa� sobie pytanie, dlaczego Camps gra� w "Orfeonie" wbrew swym najoczywistszym interesom i jakie g��bokie przyczyny doprowadzi�y go do ryzykowania �ycia dla procesji niedzielnych.
Nast�pnie Tarrou �yczliwie usposobi�a scena, jaka rozgrywa�a si� cz�sto na balkonie naprzeciw jego okna. Pok�j wychodzi� na ma�� poprzeczn� ulic�, gdzie koty spa�y w cieniu mur�w. Ale co dzie� po obiedzie, w godzinach, gdy ca�e miasto drzema�o w upale, na balkonie z drugiej strony ulicy zjawia� si� ma�y staruszek. Wyprostowany i srogi w swym ubraniu o wojskowym kroju, z w�osami bia�ymi i zaczesanymi starannie, wo�a� na koty: "Kici, kici", w spos�b pow�ci�gliwy i zarazem �agodny. Koty podnosi�y oczy blade ze snu, nie ruszaj�c si� jeszcze. Staruszek dar� papier na ma�e kawa�ki nad ulic� i zwierz�ta, zn�cone tym deszczem bia�ych motyli,
25
zbli�a�y si� na �rodek jezdni, wyci�gaj�c z wahaniem �apy ku ostatnim skrawkom papieru. Ma�y staruszek plu� w�wczas na koty z si�� i precyzj�. Gdy plwocina osi�ga�a sw�j cel, �mia� si�.
Wreszcie, jak si� zdaje, Tarrou ostatecznie oczarowa� kupiecki charakter miasta, kt�rego wygl�d, o�ywienie, a nawet rozrywki dyktowa�y konieczno�ci handlu. Ta osobliwo�� (okre�lenie u�yte w notatkach) zjednywa�a sobie aprobat� Tarrou i jedna z jego pochwalnych uwag ko�czy�a si� nawet okrzykiem: "Nareszcie!" S� to jedyne miejsca, gdzie w tym okresie notatki przybysza nabieraj� charakteru osobistego. Trudno jest tylko oceni� ich znaczenie i powag�. Tarrou opisuje, �e znalezienie martwego szczura doprowadzi�o kasjera hotelu do pomy�ki w rachunku, i dodaje pismem mniej wyra�nym ni� zazwyczaj;
"Pytanie, co robi�, by nie traci� czasu? Odpowied�:
do�wiadcza� go w ca�ej jego rozci�g�o�ci. �rodki: sp�dza� dni w przedpokoju u dentysty na niewygodnym krze�le; przesiadywa� na balkonie w niedzielne popo�udnie; s�ucha� wyk�adu w j�zyku, kt�rego si� nie rozumie; wybiera� najd�u�sze i najmniej wygodne marszruty kolejowe i jecha� oczywi�cie na stoj�co;
sta� w kolejce do okienka, gdzie sprzedaj� bilety do teatru, i nie wykupi� swego biletu Ud., itd." Ale zaraz po tych odskokach j�zyka i my�li rozpoczyna si� szczeg�owy opis tramwaj�w naszego miasta, ich ��d-kowatego kszta�tu, nieokre�lonego koloru, niezmiennego brudu - i rozwa�ania ko�cz� si� s�owami: "To godne uwagi", co nic nie t�umaczy.
Oto w ka�dym razie notatki Tarrou o historii ze szczurami:
' "Ma�y staruszek z przeciwka jest dzi� zbity z tropu. Nie ma kot�w. Znik�y rzeczywi�cie, podniecone przez martwe szczury, kt�re w wielkich ilo�ciach znajduje si� na ulicach. Moim zdaniem nie chodzi tu o to, �e koty zjadaj� martwe szczury. Pami�tam, �e moje nie znosi�y tego. Nie zmienia to faktu, �e musz� biega� po piwnicach i �e ma�y staruszek jest zbity z tropu.
26
Jest uczesany mniej starannie i nie tak �wawy. Czuje si� w nim niepok�j. Po chwili wr�ci� do mieszkania. Ale splun�� raz w pr�ni�.
W mie�cie zatrzymano tramwaj, poniewa� natrafiono na martwego szczura, kt�ry znalaz� si� tam nie wiadomo sk�d. Kilka kobiet wysiad�o. Szczura wyrzucono. Tramwaj ruszy� dalej.
Nocny str� w hotelu, kt�ry jest cz�owiekiem zas�uguj�cym na wiar�, powiedzia� mi, �e spodziewa si� nieszcz�cia z powodu tych szczur�w. �Crdy szczury opuszczaj� statek...� Odpowiedzia�em mu, �e to prawda, je�li idzie o statki, ale �e nigdy nie sprawdzono tego, je�li idzie o miasta. Jednak�e jego przekonanie jest niezachwiane. Zapyta�em, jakiego nieszcz�cia nale�y jego zdaniem oczekiwa�. Nie wie, nieszcz�cia nie spos�b przewidzie�. Ale nie by�by zdumiony, gdyby zdarzy�o si� trz�sienie ziemi. Przyzna�em, �e to mo�liwe; zapyta�, czy mnie to niepokoi.
- Jedyna rzecz, kt�ra mnie interesuje - odpar�em - to znale�� spok�j wewn�trzny.
Zrozumia� mnie doskonale.
Do hotelowej restauracji przychodzi bardzo interesuj�ca rodzina. Ojciec jest wysokim, chudym m�czyzn� ubranym na czarno, w sztywnym ko�nierzyku. �rodek czaszki ma �ysy, a z prawej i lewej strony dwie k�pki siwych w�os�w. Ma�e, okr�g�e i ostre oczy, cienki nos i w�skie usta nadaj� mu wygl�d dobrze wychowanej sowy. Zjawia si� zawsze pierwszy w drzwiach restauracji, odsuwa si� na bok, przepuszcza swoj� �an�, drobn� jak czarna mysz, po czym wchodzi sam, a tu� za nim ch�opczyk i dziewczynka, ubrani jak tresowane psy. Przy stole czeka, a� �ona zajmie miejsce, siada i dwa pudle mog� si� wreszcie usadowi� na swych krzes�ach. Nie m�wi �ty� do �ony i dzieci, recytuje uprzejme z�o�liwo�ci pod adresem swej po�owicy i wyg�asza zdania o charakterze ostatecznym do swych potomk�w.
- Nicole, Nicole jest w najwy�szym stopniu anty--rczna!
27
Dziewczynka jest bliska p�aczu. O to w�a�nie chodzi�o.
Dzi� ch�opiec by� poruszony histori� ze szczurami. Chcia� co� o tym powiedzie� przy stole.
- Nie m�wi si� o szczurach przy sto^e, Filipie. Prosz� na przysz�o�� nie wymawia� tego s�owa.
- Wasz ojciec ma racj� - powiedzia�a czarna mysz.
Dwa pudle utkwi�y nosy w kluskach i sowa podzi�kowa�a nic nie m�wi�cym skinieniem g�owy.
Mimo tego pi�knego przyk�adu w mie�cie m�wi si� du�o o tej historii ze szczurami. Wmiesza�a si� do tego gazeta. Kronika miejscowa, zazwyczaj bardzo r�norodna, jest teraz ca�a po�wi�cona kampanii przeciw zarz�dowi miejskiemu: �Czy nasi ojcowie miasta pomy�leli o tym, jak niebezpieczne mog� si� sta� gnij�ce trupy tych gryzoni?^ Dyrektor hotelu nie mo�e m�wi� o niczym innym. Jest zdenerwowany. Szczury w windzie dystyngowanego hotelu - to wydaje mu si� niepoj�te. �eby go pocieszy�, powiedzia�em: �A1p tp dflmn -jest wsz�dzie.�
- W�a�nie - odpar�. - Teraz u nas Jest tak wsz�dzie.
To on m�wi� mi o pierwszych wypadkach tej zdumiewaj�cej gor�czki, kt�r� ludzie zaczynaj� si� niepokoi�. Zachorowa�a na ni� jedna z hotelowych pokoj�wek.
- Ale to na pewno nie jest zara�liwe - upewni� z po�piechem.
Powiedzia�em mu, �e jest mi to oboj�tne.
- Ach, pan jest fatalist� jak ja.
Nie twierdzi�em nigdy nic podobnego, zreszt� nie jestem fatalist�. Powiedzia�em mu ^to...")
Pocz�wszy od tej chwili notatki Tarrou zaczynaj� napomyka�, podaj�c pewne szczeg�y, o tej nieznane j-gor�czce, kt�r� zaniepokoi� si� ju� og�. Notuj�c, �e ze znikni�ciem szczur�w ma�y staruszek odnalaz� wreszcie swoje koty i cierpliwie �wiczy� si� w strza�ach, Tarrou dodaje, i� mo�na przytoczy� ze dwa-
28
na�cie wypadk�w gor�czki, z kt�rych wi�kszo�� jest �miertelna.
Jako materia� dowodowy mo�e tu wreszcie pos�u�y� portret doktora Rieux skre�lony przez Tarrou. ~) O ile narrator potrafi oceni�, jest on do�� wierny:
^"Wygl�da na trzydzie�ci pi�� lat. �redniego wzro-|j^ stu. Mocne ramiona. Twarz niemal kwadratowa. Oczy ciemne i lojalne, ale szcz�ki wystaj�ce. Du�y i regularny nos. Czarne w�osy obci�te bardzo kr�tko. Usta �ukowate, wargi pe�ne i niemal zawsze zaci�ni�te. Wygl�da troch� na sycylijskiego ch�opa ze swoj� opalon� sk�r�, czarnym w�osem i ubraniami zawsze w ciemnych kolorach, w kt�rych jest mu jednak dobrze.
Chodzi szybko. Zst�puje z chodnika nie zmieniaj�c kroku, ale najcz�ciej na przeciwleg�y chodnik lekko wskakuje. Jest roztargniony przy kierownicy swego auta i cz�sto zostawia strza�ki kierunkowe uniesione, nawet ju� po zakr�cie. Zawsze z go�� g�ow�. Wygl�da na cz�owieka zorientowanego w sytuacji")
Dane Tarrou by�y dok�adne. Doktor Rieux co� wie- , dzia�. Gdy trupa dozorcy odizolowano, zatelefonowa� do Richarda, by zapyta� go o te gor�czki pachwinowe.
- Nic nie rozumiem - powiedzia� Richard. - Dw�ch zmar�ych, jeden w czterdzie�ci osiem godzin, drugi w trzy dni. Tego ostatniego zostawi�em rano ze wszelkimi oznakami rekonwalescencji.
- Niech mnie pan uprzedzi, je�li b�d� inne wypadki - rzek� Rieux.
Zatelefonowa� jeszcze do kilku lekarzy. Przeprowadzony w ten spos�b wywiad da� dwadzie�cia podobnych wypadk�w w ci�gu kilku dni. Niemal wszystkie by�y �miertelne. Poprosi� w�wczas Richarda, sekretarza syndykatu lekarzy w Oranie, o izolacj� nowych chorych.
- Nic nie poradz� - rzek� Richard. - Trzeba by zarz�dze� prefektury. A zreszt�, z czego pan wnosi, �e istnieje niebezpiecze�stwo zara�enia?
29
- Nie wnosz� z niczego, ale objawy s� niepokoj�ce.
Richard uzna� jednak, �e "nie jest upowa�niony". Wszystko, co m�g� zrobi�, to porozmawia� z prefektem.
Ale przez ten czas, kiedy prowadzono rozmowy, pogoda si� popsu�a. Nazajutrz po �mierci dozorcy wielkie mg�y pokry�y niebo. Kr�tkie i gwa�towne deszcze spad�y na miasto; ciep�o nios�ce burz� nast�pi�o po tych nag�ych ulewach. Nawet morze straci�o sw�j g��boki b��kit i pod mglistym niebem nabiera�o po�ysku srebra czy �elaza rani�cego oko. Skwar lata wydawa� si� l�ejszy od wilgotnego ciep�a tej wiosny. W mie�cie, zbudowanym na kszta�t �limaka na p�askowzg�rzu i ledwo otwartym na morze, panowa�o ponure odr�twienie. W�r�d d�ugich, otynkowanych �cian, pomi�dzy ulicami o zakurzonych szybach wystawowych, w tramwajach o brudno��-tym kolorze cz�owiek czu� si� wi�niem nieba. Tylko stary pacjent doktora Rieux tryumfowa� nad sw� astm� i cieszy� si� t� pogod�.
- Przypieka - m�wi� - to zdrowo dla oskrzeli. Przypieka�o rzeczywi�cie, ale w tym cieple dojrzewa�a gor�czka. Ca�e miasto mia�o gor�czk�, przynajmniej takie wra�enie prze�ladowa�o Rieux owego ranka, kiedy udawa� si� na ulic� Faidherbe, gdzie mia� by� obecny przy dochodzeniu w sprawie samob�jczego zamachu Cottarda. Ale to wra�enie wyda�o mu si� nierozs�dne. Przypisywa� je zdenerwowaniu i troskom, kt�re go osacza�y, i uzna�, �e uporz�dkowanie my�li jest rzecz� nie cierpi�c� zw�oki.
Gdy przyszed�, komisarza jeszcze nie by�o. Grand czeka� na pode�cie; postanowili p�j�� wpierw do jego mieszkania, zostawiaj�c drzwi otwarte. Urz�dnik me-rostwa mieszka� w dw�ch pokoikach -umeblowanych bardzo sk�po. By�a tam p�ka z bia�ego drzewa z dwoma czy trzema s�ownikami i czarna tablica, na kt�rej mo�na by�o jeszcze odczyta� na wp� starte s�owa: "Kwitn�ce aleje." Zdaniem Granda Cottard
30
dobrze sp�dzi� noc. Ale obudzi� si� rano z b�lem g�owy i nie reagowa� na nic. Wydawa�o si�, �e Grand jest zm�czony i zdenerwowany, gdy przemierza� pok�j wzd�u� i wszerz, otwieraj�c i zamykaj�c wielki skoroszyt le��cy na stole, pe�en zapisanych arkuszy.
Tymczasem opowiada� doktorowi, �e nie zna dobrze Cottarda, ale przypuszcza, �e ma on troch� pieni�dzy. Cottard jest dziwnym cz�owiekiem. Ich stosunki ogranicza�y si� d�ugo do kilku uk�on�w na schodach.
- Rozmawia�em z nim tylko dwa razy. Przed kilku dniami nios�em do domu pude�ko z kred�, kt�re wypad�o mi z r�ki na pode�cie. By�a tam czerwona i niebieska kreda. W tej chwili Cottard wyszed� na podest i pom�g� pozbiera� mi wszystko. Zapyta�, po co mi kreda r�nych kolor�w.
Grand wyja�ni� mu w�wczas, �e chce przypomnie� sobie troch� �acin�. Jego wiadomo�ci zatar�y si� od czas�w licealnych.
- Tak - powiedzia� do doktora - zapewniano mnie, �e to po�yteczne dla lepszego poznania sensu francuskich s��w.
Wypisywa� �aci�skie s�owa na tablicy. Niebiesk� kred� t� cz�� s�owa, kt�ra zmienia si� wed�ug deklinacji i koniugacji, a czerwon� t� cz��, kt�ra si� nie zmienia.
- Nie wiem, czy Cottard dobrze zrozumia�, w ka�dym razie okaza� zainteresowanie i poprosi� ranie o czerwon� kred�. By�em nieco zaskoczony, ale w ko�cu... Nie mog�em oczywi�cie odgadn��, �e pos�u�y si� ni� dla swych cel�w.
Rieux zapyta�, jaki by� temat drugiej rozmowy, ale wszed� komisarz w towarzystwie sekretarza; chcia� wpierw przes�ucha� Granda. Doktor zauwa�y�, �e Grand m�wi�c o Cottardzie nazywa� go stale "desperatem". W pewnej chwiE'Ti�yT lr�wet*okYe�lenIa^,,fa-talna decyzja". Rozmawiali o przyczynach samob�jstwa i Grand okaza� pewn� drobiazgowo�� w wyborze terminu. Zgodzono si� w ko�cu na "k�opoty natury osobistej". Komisarz zapyta�, czy nic w zachowaniu
31
Cottarda nie pozwala�em przewidzie� tego, co nazywa�
[".gegodecyz^
--- Zapuka� do mnie wczoraj - rzek� Grand - i poprosi� o zapa�ki. Da�em mu pude�ko. T�umaczy� si� m�wi�c, �e mi�dzy s�siadami... Potem zapewni�, �e zwr�ci mi pude�ko. Powiedzia�em, �e mo�e je zatrzyma�.
Komisarz zapyta� urz�dnika, czy Cottard nie wyda� mu si� dziwny.
- Wyda�o mi si� dziwne, �e chcia� jakby zacz�� rozmow�. Ale ja w�a�nie pracowa�em.
Grand odwr�ci� si� w stron� Rieux i doda� z zak�opotan� min�:
- Praca osobista.
Tymczasem komisarz chcia� zobaczy� chorego. Ale Rieux uwa�a�, �e nale�y wpierw przygotowa� Cottarda do tej wizyty. Gdy wszed� do pokoju, Cottard, ubrany tylko w szaraw� pi�am�, siedzia� wyprostowany na ��ku i spogl�da� ku drzwiom z wyrazem l�ku.
- To policja, co?
- Tak - rzek� Rieux - ale niech si� pan tym nie przejmuje. Kilka formalno�ci i b�dzie pan mia� spok�j.
Cottard odpar� jednak, �e to nie zda si� na nic i �e nie lubi policji. Rieux okaza� zniecierpliwienie.
- Ja tak�e za ni� nie przepadam. Chodzi o to, by odpowiedzie� szybko i jak nale�y na ich pytania, i sko�czy� z tym na dobre.
Cottard zamilk� i doktor zwr�ci� si� ku drzwiom. Ale chory zawo�a� go znowu i gdy Rieux znalaz� si� przy ��ku, wzi�� go za r�ce:
- Nie mo�na tkn�� chorego cz�owieka, kt�ry si� powiesi�, prawda, doktorze?
Rieux patrzy� na niego przez chwil�, po czym zapewni� go, �e rzeczy tego rodzaju nie wchodz� nigdy w rachub�, a poza tym on jest tu po to, by opiekowa� si� swoim pacjentem. Tamten jak gdyby dozna� ulgi i Rieux poprosi� komisarza.
32
Przeczytano Cottardowi zeznania Granda i zapytano go, czy mo�e poda� motywy swego czynu. Nie patrz�c na komisarza odpar� tylko, �e "k�opoty natury osobistej to bardzo dobrze". Komisarz nalega� na Cottarda, by powiedzia�, czy ma zamiar ponowi� pi�-b� samob�jstwa. Cottard o�ywiaj�c si� odrzek�, �e nie i �e pragnie jedynie, by go zostawiono w spokoju.
- Zwracam panu uwag� - rzek� komisarz zirytowanym tonem - �e na razie pan zak��ca spok�j in* nych.
Ale na znak Rieux poprzesta� na tym.
- Mo�e pan by� pewien - westchn�� komisarz wychodz�c - mamy co innego na g�owie, odk�d m�wi si� o tej gor�czce...
Zapyta� doktora, czy to sprawa powa�na, i Rieux odpar�, �e nie wie.
- To pogoda i tyle - orzek� komisarz. Tak, to na pewno by�a pogoda. Wszystko klei�o si� coraz bardziej do r�k, w miar� jak up�ywa� dzie�, i Rieux czu�, jak jego l�k ro�nie z ka�d� wizyt�. Wieczorem na przedmie�ciu s�siad starego pacjenta przyciska� r�ce do pachwin i wymiotowa� w�r�d majacze�. Gruczo�y mia� znacznie wi�ksze ni� dozorca. Jeden z nich zacz�� ropie� i wkr�tce otworzy� si� jak zgni�y owoc. Wr�ciwszy do domu Rieux zatelefonowa� do sk�adu produkt�w farmaceutycznych departamentu. W jego notatkach zawodowych pod t� dat� znajduje si� tylko uwaga: "odpowied� odmowna". A ju� wzywano go gdzie indziej do takich samych wypadk�w. ((Nale�a�o otwiera� wrzody, to jasne. Dwa ci�cia no�ykiem chirurgicznym na krzy� i gruczo�y wyrzuca�y papk� zmieszan� z krwi�. Chorzy krwawili roz-krzy�owani. Plamy zjawia�y si� na brzuchu i na nogach, gruczo� przestawa� ropie�, potem nabrzmiewa� znowu. Najcz�ciej chory umiera� w straszliwym smrodzie^)
Prasa, tak gadatliwa podczas historii ze szczurami, nie^mowila teraz am's�owa. Szczury umieraj� bowiem ma ulicy, a ludzie w domu. Dzienniki za� zajmuj� si�
3 - D�unaa 33
tylko ulic�. Prefektura i zarz�d miejski zacz�y Jednak zadawa� sobie pytania. Dop�ki ka�dy lekarz zna� tylko dwa albo trzy wypadki, nikt nie drgn��. Ale komu� przysz�o ^ my�l zrobi� rachunek. Rachunek by� niepokoj�cy. |W ci�gu -kilku zaledwie dni wypadki �miertelne rozmno�y�y si�, i dla tych, kt�rzy zajmowali '�l� t� szczeg�ln� chorob�, sta�o si� jasne, 7� ^^-dzi o prawdziw� epidemi�. T� chwil� wybra� {Caste]^ znacznie starszy kolega doktora Rieux, by uda� si� do niego.
- Pan wie oczywi�cie, co to jest? - spyta�.
- Czekam na wynik analiz.
- Ja wiem. I nie trzeba mi analiz. Cz�� �ycia sp�dzi�em w Chinach i przed dwudziestu laty widzia�em kilka wypadk�w w Pary�u. Tylko �e w�wczas nikt nie wa�y� si� nazywa� ich po imieniu. Opinia publiczna jest �wi�ta: �adnej paniki... przede wszystkim �adnej paniki. A poza tym, jak mawia� pewien kolega: "To niemo�liwe, wszyscy wiedz�, �e znik�a z Zachodu." Tak, wszyscy wiedzieli pr�cz zmar�ych. C�, kolego, pan wie r�wnie dobrze jak ja, co to jest.
Rieux zastanawia� si�. Przez okno gabinetu patrzy� na kamienne rami� ska�y zamykaj�ce si� daleko nad zatok�. Niebo, cho� b��kitne, mia�o pos�pny blask, kt�ry �agodnia� w miar� zbli�ania si� popo�udnia.
- Tak - powiedzia� - to niemal niewiarygodne. Ale zdaje si�; �e to d�uma.
Castel wsta� i skierowa� si� ku drzwiom.
- Pan wie, co nam odpowiedz� - rzek� stary doktor. - D�uma znikn�a od lat z kraj�w o umiarkowanej temperaturze.
- C� to znaczy znikn��? - odpar� Rieux wzruszaj�c ramionami.
- Tak. I niech pan nie zapomina: jeszcze w Pary�u, przed dwudziestu blisko laty.
- Dobrze. Miejmy nadziej�, �e tym razem nie b�dzie to powa�niejsze ni� w�wczas. Ale to doprawdy niewiarygodne.
34
S�owo "d�uma" zosta�o wypowiedziane po raz pierwszy. W tym punkcie opowiadania, kt�re pozostawia Bernarda Rieux za oknem jego gabinetu, niech wolno b�dzie narratorowi usprawiedliwi� niepewno�� i zdumienie doktora, skoro jego reakcja, z pewnymi odchyleniami by�a reakcj� wi�kszo�ci naszych wsp�obywateli. ^Zarazy s� w istocie opraw� zwyczajn�, ale z trudem si� w nie wierzy, kiedy si� na n'as wal�. Na �wiecie by�o tyle d�um co wojen. Mimo to d�umy i wojny zastaj� ludzi zawsze tak samo zaskoczonych^ Doktor Rieux by� zaskoczony podobnie jak nasi wsp�obywatele i tak nale�y rozumie� jego wahania. Tak te� nale�y rozumie� jego rozdwojenie pomi�dzy niepokojem i ufno�ci�; Kiedy wybucha wojna, ludzie uowiadaj �: "To nie potrwa d�ugo, to zbyt g�upie." I oczywi�cie, wojna jest na pewno zbyt g�upia, ale to nie przeszkadza jej trwa�. G�upota upiera si� zawsze, zauwa�ono bv to, gdyby cz�owiek nie my�la� stale o sobie. Nasi wsp�obywatele byli pod tym wzgl�dem tacy sami jak wszyscy, my�leli o sobie, inaczej m�wi�c, byli-Jlumanistami:
nie wierzyli w zrr^.y. Zaraza nie jest na mTar�--cz�owieka, wiec powi'ada'si� ".obie. �e zaraza jest nierzeczywista, to z�y sen, kt�ry minie. Ale nie zawsze