2475

Szczegóły
Tytuł 2475
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2475 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2475 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2475 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DAVID EDDINGS Kr�lowa Magii II tom Belgariady Helen, kt�ra podarowa�a mi to, co w �yciu najcenniejsze i Mike'owi, kt�ry mnie nauczy� zabawy Prolog B�d�cy histori� Wojny Kr�lestw Zachodu przeciw najohydniejszej Inwazji i Z�u Kal Toraka na podstawie Bitwy pod Vo Mimbre Gdy �wiat by� jeszcze m�ody, z�y B�g Torak ukrad� Klejnot Aldura, by dzi�ki niemu zdoby� pot�g�. Klejnot opar� mu si� i okaleczy� straszliwym ogniem. Lecz Torak nie zrezygnowa�, gdy� Klejnot by� dla niego najcenniejszy. P�niej Belgarath, czarodziej i ucze� Aldura, poprowadzi� kr�la Alorn�w i trzech jego syn�w, a ci zabrali Klejnot z �elaznej wie�y Toraka. Torak �ciga� ich, lecz gniew Klejnotu dopad� go i odegna�. Belgarath wyznaczy� Chereka i jego syn�w na w�adc�w czterech wielkich kr�lestw, by po wieczne czasy chronili �wiat przed Torakiem. Klejnot powierzy� Rivie m�wi�c, �e dop�ki jego potomkowie strzeg� Klejnotu, Zach�d jest bezpieczny. Mija�y stulecia, a Torak nie zagrozi� ludom Zachodu. A� wiosn� roku 4865 na Drasni� napad�a olbrzymia horda Nadrak�w, Thull�w i Murg�w. Po�rodku morza Angarak�w niesiono w wielkiej �elaznej lektyce tego, kt�rego zwano Kal Torak, co oznacza Kr�la i Boga. Burzono i palono miasta i wioski, gdy� Kal Torak przyby�, by niszczy�, nie zdobywa�. Tych, co prze�yli, oddawano Grolimom w stalowych maskach, by sk�adali ich w ofierze podczas straszliwych rytua��w Angarak�w. Nikt nie ocala� pr�cz tych, co uciekli do Algarii lub z uj�cia Rzeki Aldura zostali zabrani przez okr�ty Cherek�w. Potem naje�d�cy zaatakowali Algari�. Tu jednak nie znale�li miast. Konni nomadzi, Algarowie, cofali si�, a potem uderzali w gwa�townych, szybkich atakach. Tradycyjn� siedzib� kr�l�w Algarii by�a Twierdza, zbudowana przez ludzi g�ra o kamiennych murach grubo�ci trzydziestu st�p. Na pr�no rzucali si� na te mury Angarakowie. Wreszcie rozpocz�li obl�enie, kt�re - cho� bezowocne - trwa�o osiem lat. Dzi�ki temu Zach�d zyska� czas na przygotowania i mobilizacj�. Genera�owie zebrali si� w Imperialnej Akademii Wojennej w Tol Honeth i ustalili strategi�. Zapomniano o narodowych sporach i Branda, Stra�nika Rivy, wybrano naczelnym wodzem. Wraz z nim przyby�a niezwyk�a para doradc�w: stary, lecz pe�en wigoru m�czyzna, kt�ry twierdzi�, �e ogl�da� nawet kr�lestwa Angarak�w; oraz uderzaj�co pi�kna kobieta ze srebrnym lokiem na czole i kr�lewskimi manierami. Ich Brand s�ucha� i im okazywa� niemal uni�ony szacunek. P�n� wiosn� roku 4875 Kal Torak porzuci� obl�enie i ruszy� na zach�d, ku morzu, ca�y czas �cigany przez algarskich je�d�c�w. W g�rach Ulgosi wyszli noc� ze swych jaski� i uczynili straszliw� rze� w�r�d �pi�cych Angarak�w. Wci�� jednak nieprzeliczone by�y armie Kal Toraka. Po kr�tkiej przerwie i przegrupowaniu hufce pod��a�y dolin� rzeki Arend w stron� miasta Vo Mimbre, niszcz�c wszystko na swej drodze. Z pocz�tkiem lata Angarakowie ruszyli do szturmu na miasto. Trzeciego dnia bitwy trzykrotnie zagra� r�g. Otworzy�y si� bramy Vo Mimbre i rycerze Mimbrat�w run�li szar�� na przednie szeregi hordy Angarak�w; okute �elazem kopyta ich wierzchowc�w tratowa�y �ywych i martwych. Z lewego skrzyd�a natar�a konnica Algar�w, drasa�scy pikinierzy i ochotnicy Ulgos�w o zas�oni�tych twarzach. A z prawej flanki ruszyli wojownicy Cherek�w i legiony Tolnedry. Atakowany z trzech stron Kal Torak rzuci� do walki swe odwody. Wtedy w�a�nie na jego armi� spadli z ty�u Rivanie w szarych strojach, Sendarowie i asturscy �ucznicy. Angarakowie padali jak pszenica pod ostrzem �niwiarza. Chaos zapanowa� w ich szeregach. Wtedy odst�pca, Zedar Czarownik zwany Apostat�, podbieg� spiesznie do czarnej �elaznej lektyki, z kt�rej nie wy�oni� si� jeszcze Kal Torak. I powiedzia� do Przekl�tego: - Panie, wrogowie twoi otoczyli ci� w wielkiej liczbie. Tak, nawet szarzy Rivanie przybyli, by rzuci� wyzwanie twej pot�dze. Kal Torak powsta� w gniewie i oznajmi�: - Wyrusz� wi�c, by ci fa�szywi stra�nicy Cthrag Yaska, klejnotu, kt�ry do mnie nale�a�, zobaczyli mnie i poznali strach. Przy�lij tu moich kr�l�w. - Wszechmocny Panie - odpar� Zedar. - Nie ma ju� twoich kr�l�w. Stracili �ycie w bitwie, a z nimi wielu kap�an�w Grolim�w. Wielki by� gniew Kal Toraka, gdy to us�ysza�, a ogie� trysn�� z jego prawego oka i z oka, kt�re utraci�. Rozkaza� swym s�ugom, by przywi�zali jego tarcz� do ramienia, przy kt�rym nie by�o d�oni. Chwyci� sw�j straszliwy czarny miecz i tak uzbrojony wyruszy� do bitwy. Wtedy spo�r�d oddzia��w Rivan da� si� s�ysze� g�os: - W imi� Belara wyzywam ci�, Toraku. W imi� Aldura staj� przeciw tobie. Zaprzesta�my rozlewu krwi i spotkajmy si�, by rozstrzygn�� t� walk�. To ja, Brand, Stra�nik Rivy. Walcz ze mn� albo zabieraj swe cuchn�ce wojska i nigdy ju� nie wracaj do kr�lestw Zachodu. Kal Torak wyszed� przed swe oddzia�y i krzykn��: - Gdzie jest ten, kt�ry o�miela si� stawa� przeciwko W�adcy �wiata?! Oto ja, Torak, Kr�l Kr�l�w i Pan Pan�w. Zniszcz� tego gadatliwego Rivanina. Zgin� moi wrogowie, a Cthrag Yaska znowu do mnie powr�ci. Brand wyst�pi�. Ni�s� wielki miecz i przes�oni�t� tarcz�. U jego boku kroczy� posiwia�y wilk, a nad g�ow� lecia�a �nie�nobia�a sowa. - Jestem Brand - oznajmi�. - I zmierz� si� z tob�, ohydny i okaleczony Toraku. Kiedy Torak spostrzeg� wilka, zawo�a�: - Odejd�, Belgaracie! Uciekaj, je�li chcesz �ycie zachowa�! Do sowy za� powiedzia�: - Porzu� swego ojca, Polgaro, i oddaj mi cze��. Po�lubi� ci� i uczyni� Kr�low� �wiata. Ale wilk zawy� gro�nie, a sowa zahuka�a z pogard�. Torak wzni�s� miecz i uderzy� w tarcz� Branda. D�ugo walczyli, liczne i straszne zadali sobie ciosy. Ci, kt�rzy stali w pobli�u, by ogl�da� walk�, byli zdumieni. Wielka by�a w�ciek�o�� Toraka i miecz jego uderza� w tarcz� Branda, a� Stra�nik upad� pod naporem Przekl�tego. Wtedy jednym g�osem zawy� wilk i hukn�a sowa i si�a Branda zosta�a odnowiona. Jednym ruchem Stra�nik Rivy ods�oni� sw� tarcz�, po�rodku kt�rej tkwi� okr�g�y klejnot rozmiaru serca dziecka. Gdy spojrza� na niego Torak, kamie� l�ni� zacz�� i wysy�a� p�omienie. Przekl�ty cofn�� si� przed nim. Odrzuci� tarcz� i miecz, i podni�s� r�ce do twarzy, by os�oni� j� przed straszliwym ogniem klejnotu. Brand uderzy�, a miecz jego przebi� przy�bic� Toraka, trafi� w oko, kt�rego nie by�o, i zag��bi� si� w g�owie Przekl�tego. Torak pad� i wyda� straszny krzyk. Wyrwa� miecz i zrzuci� he�m. Ci, co patrzyli, zadr�eli w grozie, gdy� twarz jego spalona by�a okropnie. P�acz�c krwi�, Torak krzykn�� znowu, gdy spojrza� na klejnot, kt�ry nazwa� Cthrag Yask� i dla zdobycia kt�rego sprowadzi� wojn� do kr�lestw Zachodu. Potem run��, a ziemia zadr�a�a od jego upadku. Krzyk wielki podni�s� si� z hufc�w Angarak�w, gdy zobaczyli, jaki los spotka� Kal Toraka; w panice rzucili si� do ucieczki. Lecz armie Zachodu �ciga�y ich i zabija�y, a gdy wsta� szary �wit, nie by�o ju� wrogich wojsk. Brand rozkaza� przynie�� cia�o Przekl�tego, by m�g� spojrze� na tego, kt�ry chcia� zosta� kr�lem �wiata. Lecz cia�a nie znaleziono. Noc� Zedar Czarodziej rzuci� zakl�cie i niewidzialny omin�� armie Zachodu, unosz�c tego, kt�rego wybra� na swego pana. Brand wys�ucha� wtedy swych doradc�w. I powiedzia� mu Belgarath: - Torak nie umar�. �pi tylko. Jest bowiem Bogiem i nie mo�e zgin�� od ziemskiej broni. - Kiedy si� zbudzi? - zapyta� Brand. - Musz� przygotowa� Zach�d na jego powr�t. Odpowiedzia�a mu Polgara: - Kiedy znowu potomek Kr�la Rivy zasi�dzie na p�nocnym tronie, Mroczny B�g przebudzi si�, by stoczy� z nim wojn�. Brand zmarszczy� brew. - Ale to znaczy: nigdy! Wszyscy bowiem wiedzieli, �e ostatni Riva�ski Kr�l zosta� wraz z ca�� rodzin� zamordowany przez nyissa�skich skrytob�jc�w w roku 4002. I znowu przem�wi�a kobieta: - Gdy czas nadejdzie, Riva�ski Kr�l powr�ci, by obj�� sw� dziedzin�. Tak m�wi prastare Proroctwo. Nic wi�cej powiedzie� nie wolno. Brand by� zadowolony i wys�a� swe armie, by oczy�ci�y pole bitwy z trup�w Angarak�w. A gdy sko�czy�y dzie�o, kr�lowie Zachodu zebrali si� na rad� pod miastem Vo Mimbre. Wiele g�os�w wychwala�o Branda. Byli ludzie, kt�rzy krzyczeli, �e Brand powinien zosta� w�adc� ca�ego Zachodu. Tylko Mergon, ambasador Imperium Tolnedry, protestowa� w imieniu swego imperatora, Rana Boruna IV. Brand nie przyj�� zaszczytu i wycofano propozycj�, wi�c zn�w pok�j zago�ci� w�r�d zebranych na radzie. Lecz w zamian za ten pok�j postawiono Tolnedrze ��danie. Gorim Ulgos�w pierwszy przem�wi� gromkim g�osem: - Aby dope�ni� Proroctwa, obietnica musi by� z�o�ona, �e ksi�niczka Tolnedry zostanie �on� Riva�skiego Kr�la, kt�ry przyb�dzie, by ocali� �wiat. Tego ��daj� Bogowie. I znowu zaprotestowa� Mergon. - Dw�r Riva�skiego Kr�la pusty jest i zimny. Nie siedzi w�adca na tronie Rivy. Jak mo�e ksi�niczka Imperialnej Tolnedry zosta� po�lubiona duchowi? Odpowiedzia�a mu kobieta, kt�ra by�a Polgar�. - Riva�ski Kr�l powr�ci, by zasi��� na swym tronie i czeka� na narzeczon�. Od dzisiejszego dnia zatem, ka�da ksi�niczka Imperialnej Tolnedry stawi si� na Dworze Riva�skiego Kr�la w dniu swych szesnastych urodzin. Ubrana w �lubn� sukni� przez trzy dni czeka� b�dzie na przybycie Kr�la. Je�li ten si� nie zjawi, b�dzie wolna, by powr�ci� do swego ojca i spe�ni� to, co dla niej przeznaczy�. - Ca�a Tolnedra powstanie przeciw tej ha�bie! - krzykn�� Mergon. - Nie! Nie ma zgody! Wtedy znowu przem�wi� m�dry Gorim Ulgos�w. - Powt�rz swemu imperatorowi, �e taka jest wola Bog�w. Powt�rz mu tak�e, �e je�li Tolnedra jej nie spe�ni, ca�y Zach�d powstanie przeciw niemu i rozp�dzi syn�w Nedry na wiatr, powali wspania�e Imperium, a� Tolnedra istnie� przestanie. Wtedy, widz�c pot�g� zgromadzonych armii, ambasador ust�pi�. Wszyscy si� zatem zgodzili i decyzja zapad�a. Potem szlachcice rozdartej wojn� Arendii przyszli do Branda m�wi�c: - Kr�l Mimbrat�w nie �yje, tak jak i ksi��� Astur�w. Kto b�dzie teraz nami w�ada�? Od dw�ch tysi�cy lat wojna mi�dzy Mimbre i Asturi� wyniszcza pi�kn� Arendi�. Jak znowu mo�emy si� sta� jednym ludem? Brand my�la� d�ugo. - Kto jest dziedzicem tronu Mimbrat�w? - zapyta�. - Korodullin jest nast�pc� kr�la Mimbrat�w - odpowiedzieli. - A kto jest spadkobierc� linii Astur�w? - Mayaserana, c�rka ksi�cia Asturii. - Przyprowad�cie oboje - poleci� im Brand. A kiedy stan�li przed nim, powiedzia�: - Trzeba kres po�o�y� rozlewowi krwi mi�dzy Mimbre i Asturi�. Wol� moj� jest, by�cie po�lubili si� wzajemnie i by rody, kt�re tak dawno wojn� tocz�, zosta�y po��czone. Oboje p�akali g�o�no i skar�yli si�, gdy� wype�nia�a ich pradawna wrogo�� i duma ich oddzielnych rod�w. Jednak Belgarath odszed� z Korodullinem na stron� i rozmawia� z nim d�ugo. A Polgara oddali�a si� z Mayaserana w miejsce odosobnione i r�wnie� do niej przem�wi�a. Ani wtedy, ani potem �aden cz�owiek nie dowiedzia� si�, co us�ysza�a para m�odych ludzi. Wszak�e gdy powr�cili do Branda, Mayaserana i Korodullin pogodzili si� z tym, �e maj� zawrze� ma��e�stwo. I to by� ostatni akt rady, co zebra�a si� po bitwie pod Vo Mimbre. Zanim odjecha� na p�noc, Brand po raz ostatni przem�wi� do kr�l�w i szlachty. - Wiele si� tu dokona�o dobrego i to przetrwa. Sp�jrzcie bowiem: oto po��czyli�my si� przeciwko Angarakom i zostali rozbici. Z�y Torak pokonany. A przymierze, jakie tu zawarli�my, przygotowuje Zach�d na dzie� zapowiedziany Proroctwem, gdy powr�ci Riva�ski Kr�l, a Torak przebudzi si� z d�ugiego snu, by znowu walczy� o w�adz� i panowanie. Wszystko, czego mo�na w dzisiejszym dniu dokona�, szykuj�c si� do wielkiej i ostatecznej wojny, zosta�o dokonane. Nic wi�cej nie mo�emy uczyni�. Tutaj te�, by� mo�e, zaleczone b�d� rany Arendii i zako�czona walka trwaj�ca ponad dwa tysi�clecia. I z tego wszystkiego kontent jestem. B�d�cie wi�c pozdrowieni i �egnajcie. I opu�ci� ich, ruszaj�c na p�noc wraz z siwym m�czyzn�, kt�ry by� Belgarathem i kobiet� o kr�lewskiej posturze, kt�ra by�a Polgar�. Wsiedli na statek w Camaarze, w Sendarii i po�eglowali do Rivy. A Brand nigdy ju� nie powr�ci� do kr�lestw Zachodu. O jego towarzyszach jednak wiele kr��y opowie�ci. Kt�re za� z nich prawd� m�wi�, a kt�re s� fa�szem, niewielu z ludzi wie na pewno. CZE�� PIERWSZA ARENDIA Rozdzia� I Vo Wacune ju� nie istnia�o. Dwadzie�cia cztery stulecia min�y od dnia, gdy stolica wacu�skich Arend�w leg�a w gruzach, a mroczna, niesko�czona puszcza p�nocnej Arendii zagarn�a ruiny. Pad�y sp�kane mury, poch�oni�te przez mech i wilgotne brunatne paprocie; tylko kikuty dumnych niegdy� wie� rozpada�y si� w�r�d drzew, znacz�c miejsce, gdzie sta�o Vo Wacune. Mokry �nieg le�a� na okrytych mg�� ruinach, a strumyczki wody jak �zy �cieka�y po pradawnych kamieniach. Garion w�drowa� samotnie przez poro�ni�te drzewami ulice martwego miasta, dla ochrony przed ch�odem owini�ty w gruby szary p�aszcz. My�li mia� r�wnie smutne, jak �kaj�ce wok� g�azy. Farma Faldora i zielone, zalane s�o�cem pola zosta�y tak daleko, �e znika�y wolno w mgie�ce zapomnienia. Rozpaczliwie t�skni� za domem. I cho� stara� si� jak m�g�, nie pami�ta� ju� szczeg��w. Smakowite zapachy kuchni cioci Pol by�y tylko niewyra�nym wspomnieniem; stuk Durnikowego m�ota w ku�ni cich� jak konaj�ce echo ostatniego uderzenia dzwonu; czyste, wyra�ne twarze towarzyszy zabaw falowa�y w pami�ci, a� wreszcie nie by� ju� pewien, czyby je rozpozna�. Dzieci�stwo odp�ywa�o i mimo pr�b nie potrafi� go zatrzyma�. Wszystko si� zmienia�o; w tym ca�y problem. O�rodkiem �ycia, opok�, na kt�rej sta�a budowla dzieci�stwa, zawsze by�a ciocia Pol. W prostym �wiecie farmy Faldora by�a te� pani� Pol, kuchmistrzyni�, lecz tu� za bram� dziedzi�ca sta�a si� Polgar� Czarodziejk�, kt�ra obserwowa�a mijanie czterech tysi�cleci z powod�w, jakie przekracza�y mo�liwo�ci pojmowania. I pan Wilk, stary w��cz�ga i bajarz, tak�e si� zmieni�. Garion wiedzia� teraz, �e stary przyjaciel by� w istocie jego prapradziadkiem - z niesko�czon� liczb� dodatkowych "pra", dodanych dla dok�adno�ci - ale przecie� zza tych �obuzerskich oczu zawsze spogl�da� spokojnym wzrokiem Belgarath Czarodziej; spogl�da� i czeka�, przez siedem tysi�cy lat przygl�daj�c si� szale�stwom ludzi i Bog�w. Garion westchn�� i powl�k� si� przez mg��. Same ich imiona budzi�y niepok�j. Garion nigdy nie chcia� wierzy� w czary, magi� i zakl�cia. Takie rzeczy by�y nienaturalne, narusza�y jego poj�cie solidnej, rozs�dnej rzeczywisto�ci. Lecz zbyt wiele si� wydarzy�o, by m�g� trwa� w swym wygodnym sceptycyzmie. W jednej wstrz�saj�cej chwili ostatnie resztki w�tpliwo�ci rozsypa�y si� w proch. Patrzy� w oszo�omieniu, jak ciocia Pol gestem i jednym s�owem star�a mleczne plamy z oczu wied�my Martje, z brutaln� oboj�tno�ci� przywracaj�c jej wzrok i odbieraj�c moc widzenia przysz�o�ci. Garion zadr�a� na wspomnienie rozpaczliwego krzyku Martje. Ten krzyk znaczy� punkt, w kt�rym �wiat sta� si� mniej solidny, mniej rozs�dny i niesko�czenie mniej bezpieczny. Wyrwany z jedynego miejsca, kt�re zna�, niepewny to�samo�ci dwojga najbli�szych mu ludzi, po zniszczeniu ca�ej koncepcji rozr�nienia mi�dzy mo�liwym i niemo�liwym, Garion znalaz� si� na szlaku niezwyk�ej w�dr�wki. Nie mia� poj�cia, co robi� w tym zrujnowanym mie�cie ani dok�d st�d wyrusz�. Jednego tylko by� pewien: gdzie� w �wiecie by� cz�owiek, kt�ry kiedy� skrada� si� przez mrok przed�witu do ma�ego domku w zapomnianej wiosce. Ten cz�owiek zamordowa� jego rodzic�w. Cho�by mia� na to po�wi�ci� reszt� �ycia, znajdzie go. I zabije. By�o co� dziwnie uspokajaj�cego w tym jedynym pewnym fakcie. Ostro�nie min�� gruzy domu, kt�ry run�� na ulic�, i kontynuowa� pos�pn� w�dr�wk� po zniszczonym mie�cie. W�a�ciwie nie by�o na co patrze�. Cierpliwe wieki wymaza�y niemal wszystko, co pozostawi�a wojna, a mokry �nieg i g�sta mg�a zakry�y nawet te ostatnie �lady. Garion westchn�� znowu i ruszy� z powrotem do kikuta wie�y, przy kt�rym sp�dzili poprzedni� noc. Gdy si� zbli�y�, dostrzeg� pana Wilka i cioci� Pol, rozmawiaj�cych cicho w pewnej odleg�o�ci od wie�y. Starzec naci�gn�� na g�ow� kaptur koloru rdzy, a ciocia Pol mocno otula�a si� swym b��kitnym p�aszczem. Z wyrazem ponadczasowego smutku spogl�da�a na okryte mg�� ruiny. D�ugie ciemne w�osy sp�ywa�y jej na plecy, a srebrny kosmyk wydawa� si� bielszy ni� �nieg u jej st�p. - Jest wreszcie - powiedzia� pan Wilk, gdy zobaczy� Gariona. Skin�a g�ow� i spojrza�a na ch�opca z powag�. - Gdzie by�e�? - spyta�a. - W�a�ciwie nigdzie - odpar� Garion. - Chcia�em troch� pomy�le�, to wszystko. - Ale uda�o ci si� przemoczy� nogi. Podni�s� stop� i popatrzy� na b�otnist� ma�, jaka przylgn�a do mokrego buta. - �nieg jest wilgotniejszy, ni� s�dzi�em - usprawiedliwi� si�. - Czy noszenie tej zabawki naprawd� poprawia ci samopoczucie? - Pan Wilk wskaza� miecz, z kt�rym Garion ostatnio niemal si� nie rozstawa�. - Wszyscy powtarzaj�, jak niebezpieczna jest Arendia - wyja�ni� ch�opiec. - Poza tym, musz� si� do niego przyzwyczaja�. Przesun�� trzeszcz�cy jeszcze, nowiutki pas, tak by owini�ta drutem r�koje�� nie rzuca�a si� zbytnio w oczy. Miecz by� prezentem od Baraka na Dzie� Zarania, jednym z kilku, jakie otrzyma�, gdy sp�dzili �wi�to na morzu. - Nie pasuje ci, wiesz? - Starzec spogl�da� z lekk� dezaprobat�. - Daj mu spok�j, ojcze - wtr�ci�a z roztargnieniem ciocia Pol. - To jego prezent i je�li ma ochot�, niech go nosi. - Czy Hettar nie powinien ju� przyby�? - Garion wola� zmieni� temat. - Mo�e natrafi� na g��bokie �niegi w g�rach Sendarii - odpar� Wilk. - Zjawi si�. Na Hettarze mo�na polega�. - Nie rozumiem, czemu zwyczajnie nie kupili�my koni w Camaarze. - Nie by�yby tak dobre. - Pan Wilk skubn�� sw� kr�tk� siw� brod�. - Przed nami daleka droga i nie mam ochoty si� martwi�, �e w pewnym momencie ko� pode mn� padnie. Lepiej teraz troch� poczeka�, ni� p�niej straci� o wiele wi�cej czasu. Garion dotkn�� szyi w miejscu, gdzie sk�r� ociera� �a�cuch przedziwnie rze�bionego srebrnego amuletu, kt�ry dosta� od cioci Pol i pana Wilka na Zaranie. - To przejdzie, kochanie - zapewni�a ciocia Pol. - Wola�bym nosi� go na ubraniu - poskar�y� si�. - Pod tunik� nikt nie zobaczy. - Musi dotyka� twojej sk�ry. - Ale to niewygodne. �adnie wygl�da, ale czasami jest zimny, czasami gor�cy, a jeszcze kiedy indziej robi si� okropnie ci�ki. �a�cuch obciera mi szyj�. Przypuszczam, �e nie jestem przyzwyczajony do takich ozd�b. - To co� wi�cej ni� ozdoba, kochanie. Przyzwyczaisz si� w ko�cu. - Mo�e b�dzie ci przyjemniej - za�mia� si� Wilk - kiedy si� dowiesz, �e twoja ciotka przez dziesi�� lat przyzwyczaja�a si� do swojego. Ci�gle jej powtarza�em, �eby w�o�y�a go z powrotem. - Nie s�dz�, �eby�my teraz musieli do tego wraca� - zauwa�y�a ch�odno ciocia Pol. - Czy ty te� masz taki? - zapyta� starca nagle zaciekawiony Garion. - Oczywi�cie. - Czy to co� oznacza, �e wszyscy je nosimy? - To rodzinny obyczaj, Garionie. - Ton cioci Pol ko�czy� dyskusj�. Mg�a k��bi�a si� wok� nich, a wilgotna bryza dmucha�a mi�dzy ruinami. Garion westchn��. - Chcia�bym, �eby Hettar ju� tu by�. Wola�bym odjecha� z tego miejsca. Przypomina cmentarz. - Nie zawsze tak by�o - szepn�a ciocia Pol. - A jak? - By�am tu szcz�liwa. Mury by�y wysokie, a wie�e si�ga�y nieba. Wierzyli�my, �e tak ju� pozostanie na zawsze. - Wskaza�a na zbr�zowia�e zim� krzaki je�yn, oplataj�ce sp�kane kamienie. - Tam rozpo�ciera� si� ogr�d pe�en kwiat�w, gdzie siadywa�y damy w blado��tych sukniach, a m�odzie�cy �piewali dla nich zza muru. Ich g�osy brzmia�y s�odko, a damy wzdycha�y i rzuca�y im przez mur jasnoczerwone r�e. A ta aleja prowadzi�a do brukowanego marmurem skweru, gdzie spotykali si� starcy, by wspomina� dawno zapomniane wojny i towarzyszy, kt�rzy odeszli. Dalej jeszcze sta� dom, gdzie na tarasie siadywa�am wieczorami w�r�d przyjaci�, by patrze�, jak pojawiaj� si� gwiazdy. Pa� przynosi� ch�odzone owoce, a s�owiki �piewa�y tak, jakby p�ka�y im serca. Jej g�os cich� z wolna. - Lecz potem przyszli Asturowie - podj�a, a w jej s�owach zabrzmia�a ju� inna nuta. - Zdziwi�by� si� widz�c, jak ma�o trzeba czasu na zniszczenie tego, co budowano przez tysi�c lat. - Nie przejmuj si� tak, Pol - uspokaja� j� Wilk. - Takie rzeczy zdarzaj� si� od czasu do czasu. Niewiele mo�emy na to poradzi�. - Ja mog�am - odpar�a, spogl�daj�c na ruiny. - Ale ty mi nie pozwoli�e�, pami�tasz? - Czy znowu mamy si� o to spiera�, Pol? Musisz si� nauczy� godzi� ze stratami. Wacu�scy Arendowie i tak byli ju� skazani. W najlepszym razie odsun�aby� o kilka miesi�cy to, co nieuniknione. Nie po to jeste�my tym, kim jeste�my, �eby miesza� si� w sprawy, kt�re nie maj� �adnego znaczenia. - To samo m�wi�e� wtedy. - Spojrza�a na szare drzewa, maszeruj�ce w�r�d mg�y po pustych ulicach. - Nie s�dzi�am, �e drzewa powr�c� tak szybko - szepn�a �ami�cym si� g�osem. - Chyba mog�yby jeszcze troch� poczeka�. - To ju� prawie dwadzie�cia pi�� stuleci, Pol. - Naprawd�? A wydaje si�, �e min�� ledwie rok. - Nie my�l o tym. Wp�dzasz si� tylko w melancholi�. Mo�e wr�cimy do �rodka? Ta mg�a wszystkim nam psuje humory. Zawr�cili do wie�y. Ciocia Pol, nie wiadomo dlaczego, obj�a Gariona za ramiona. Jej zapach i poczucie blisko�ci �ciska�y w gardle. Znik�a przepa��, jaka powsta�a mi�dzy nimi w ci�gu ostatnich miesi�cy. Komor� u podstawy wie�y zbudowano z tak masywnych g�az�w, �e ani mijaj�ce wieki, ani bezg�o�ne, zach�anne korzenie drzew nie zdo�a�y ich poruszy�. Wielkie �uki wspiera�y niski kamienny strop, tak �e komora przypomina�a niemal jaskini�. Naprzeciw w�skiego przej�cia szeroka szczelina mi�dzy grubo ociosanymi blokami tworzy�a naturalny komin. Kiedy przybyli poprzedniego wieczoru, przemoczeni i zmarzni�ci, Durnik z uwag� obejrza� szczelin�, po czym szybko skonstruowa� prymitywne, ale skuteczne palenisko. - Mo�e by� - stwierdzi�. - Niezbyt eleganckie, ale wystarczy na kilka dni. Gdy Wilk, Garion i ciocia Pol weszli do niskiego pomieszczenia, w palenisku trzaska� ju� ogie�. Rzuca� wyd�u�one cienie pomi�dzy �uki sklepienia i promieniowa� mi�ym ciep�em. Durnik w swej br�zowej sk�rzanej tunice uk�ada� drwa pod �cian�. Barak, wielki, rudobrody i w kolczudze, polerowa� miecz. Silk, w koszuli z niebielonego lnu i czarnej sk�rzanej kamizeli, siedzia� bezczynnie na jednym z pakunk�w i bawi� si� par� kostek. - S�ycha� co� z Hettarem? - Barak podni�s� g�ow�. - Ma jeszcze dzie� albo dwa - odpar� Wilk i podszed� rozgrza� si� przy ogniu. - Mo�e by� zmieni� buty, Garionie? - zaproponowa�a ciocia Pol, wieszaj�c b��kitny p�aszcz na haku, kt�rych kilka Durnik wbi� m�otem w p�kni�cie muru. Garion zdj�� sw�j baga� z innego haka i zacz�� w nim grzeba�. - Po�czochy te� - doda�a. - Czy mg�a podnosi si� chocia� troch�? - zapyta� pana Wilka Silk. - Nic z tego. - Je�li zdo�am was przekona�, �eby�cie si� odsun�li od ognia, przygotuj� kolacj� - ciocia Pol sta�a si� nagle bardzo rzeczowa. Wyj�a szynk�, par� bochenk�w ciemnego wiejskiego chleba, woreczek suszonego grochu i mo�e tuzin �ykowatych marchewek. Nuci�a cicho, jak zawsze podczas gotowania. Nast�pnego ranka po �niadaniu Garion narzuci� podbit� we�n� kurtk�, przypasa� miecz i wr�ci� w okryte mg�� ruiny, by wypatrywa� Hettara. Takie zadanie sobie wyznaczy� i by� wdzi�czny, �e nikt z przyjaci� nie powiedzia�, �e to w�a�ciwie niepotrzebne. Brn�c przez zalane �nie�n� mazi� ulice w kierunku zburzonej bramy miasta, �wiadomie unika� melancholijnej zadumy, kt�ra zepsu�a mu wczorajszy dzie�. Poniewa� nie mia� �adnego wp�ywu na sytuacj�, w jakiej si� znalaz�, prze�uwanie jej zostawi tylko przykry smak w ustach. Nie by� wprawdzie radosny, gdy dotar� do niskiego fragmentu muru obok zachodniej bramy, ale te� nie by� szczeg�lnie ponury. Mur os�ania� go nieco, lecz ch��d i wilgo� nadal dociera�y przez odzie� do sk�ry, a stopy ca�kiem ju� przemarz�y. Zadr�a� i zaj�� pozycj�. Wypatrywanie w tej mgle nie mia�o sensu, wi�c ca�� uwag� skoncentrowa� na nas�uchiwaniu. Uszy zacz�y rozr�nia� odg�osy lasu za murem, kapanie wody z drzew, czasem g�uchy upadek czapy �niegu, zsuwaj�cej si� z ga��zi, stukanie dzi�cio�a, pracuj�cego na martwym pniu kilkaset jard�w dalej. - To moja krowa - oznajmi� nagle jaki� g�os z mg�y. Garion zamar� i nas�uchiwa� bez ruchu. - Wi�c trzymaj j� na swoim pastwisku - odpar� kr�tko inny g�os. - Czy to ty, Lammer? - zapyta� pierwszy. - Tak. Jeste� Detton, prawda? - Nie pozna�em ci�. Ile to ju� lat? - B�dzie cztery albo i pi�� - oceni� Lammer. - Co s�ycha� w waszej wsi? - spyta� Detton. - G�odujemy. Ca�a �ywno�� posz�a na podatki. - Nasza te�. Ostatnio jemy gotowane korzenie drzew. - Tego jeszcze nie pr�bowali�my. Zjadamy nasze buty. - Jak twoja �ona? - spyta� uprzejmie Detton. - Umar�a w zesz�ym roku - odpowiedzia� Lammer oboj�tnym, pozbawionym emocji g�osem. - Pan wzi�� naszego syna na �o�nierza i ch�opak zgina� w jakiej� bitwie. Wylali na niego wrz�c� smo��. Po tym wszystkim moja �ona przesta�a je��. Nied�ugo trwa�o, nim umar�a. - Przykro mi - wsp�czu� Detton. - By�a bardzo pi�kna. - Obojgu teraz lepiej - stwierdzi� Lammer. - Nie marzn� ju� i nie g�oduj�. Korzenie jakich drzew jadacie? - Najlepsza jest brzoza. �wierk ma za du�o �ywicy, a d�b jest za twardy. Gotujesz z korzeniami troch� trawy, �eby mia�y lepszy smak. - B�d� musia� spr�bowa�. - Musz� ju� wraca� - o�wiadczy� Detton. - M�j pan kaza� mi karczowa� drzewa i ska�e mnie na ch�ost�, je�li za d�ugo mnie nie b�dzie. - Mo�e kiedy� zn�w si� spotkamy. - Je�li obaj prze�yjemy. - Do zobaczenia, Detton. - Do zobaczenia, Lammer. Oba g�osy odp�yn�y. Garion sta� nieruchomo jeszcze przez d�ugi czas, oszo�omiony, ze �zami wsp�czucia w oczach. Najgorsza by�a ta oboj�tno��, z jak� ci dwaj godzili si� na wszystko. Straszny gniew zaczyna� pali� go w krtani. Nagle zapragn�� kogo� uderzy�. Potem z mg�y nadp�yn�� inny d�wi�k. Gdzie� niedaleko w lesie kto� �piewa�. G�os by� jasnym, czystym tenorem i Garion s�ysza� go ca�kiem wyra�nie. Pie�� m�wi�a o dawnych krzywdach, a refren wzywa� do boju. Irracjonalnie, ca�y gniew Gariona skoncentrowa� si� na nieznanym �piewaku. Nudne wyliczanie abstrakcyjnych niesprawiedliwo�ci wydawa�o si� niemoralne wobec cichej desperacji Lammera i Dettona. Garion bez namys�u wyci�gn�� miecz i ukry� si� za ruinami muru. Pie�� brzmia�a coraz bli�ej i Garion s�ysza� ju� stukanie ko�skich podk�w w mokrym �niegu. Ostro�nie wychyli� g�ow�; �piewak pojawi� si� nie dalej ni� dwadzie�cia krok�w od niego. By� to m�ody cz�owiek ubrany w ��te po�czochy i jasnoczerwony kaftan. Obszyty futrem p�aszcz odrzuci� na plecy, na ramieniu mia� d�ugi, zakrzywiony �uk, a u pasa miecz w pochwie. Rudoz�ote w�osy opada�y g�adko na kark spod spiczastej czapki z pi�rem. Cho� pie�� by�a pos�pna i �piewa� j� g�osem dr��cym od pasji, na jego twarzy malowa�a si� jaka� przyjazna otwarto��, kt�rej nie mog�y ukry� �adne gro�ne miny. Garion spogl�da� gniewnie na tego pustog�owego m�odego szlachcica; nie mia� w�tpliwo�ci, �e �piewaj�cy dure� nigdy w �yciu nie przygotowywa� posi�ku z korzeni drzew ani nie p�aka� po �onie, kt�ra z rozpaczy zag�odzi�a si� na �mier�. Obcy szarpn�� cugle i skierowa� konia wprost pod p�kni�ty �uk bramy, obok kt�rej w zasadzce czeka� Garion. Garion nie mia� wojowniczego charakteru i w odmiennych okoliczno�ciach zareagowa�by inaczej. Ten jaskrawo odziany m�odzik pojawi� si� w niew�a�ciwym momencie. Zalet� wymy�lonego napr�dce planu Gariona by�a prostota. Poniewa� nic nie mog�o go skomplikowa�, dzia�a� doskonale - do czasu. Gdy tylko poetycznie nastrojony m�odzik przejecha� przez bram�, Garion wyskoczy� z kryj�wki, chwyci� koniec p�aszcza, szarpn�� mocno i �ci�gn�� je�d�ca z siod�a. Z okrzykiem zdumienia i g�o�nym chlapni�ciem obcy wyl�dowa� w b�ocie. Niestety, dalsza cz�� planu posz�a zupe�nie fatalnie. Gdy zbli�a� si�, by pod gro�b� miecza wzi�� je�d�ca do niewoli, m�ody cz�owiek przetoczy� si� b�yskawicznie, zerwa� na nogi i wyci�gn�� w�asny or�. Oczy b�yszcza�y mu gniewem, a klinga ko�ysa�a si� gro�nie. Garion nie by� szermierzem, ale mia� niez�y refleks, a mi�nie twarde od prac, jakie wykonywa� na farmie Faldora. Mimo z�o�ci, kt�ra sk�oni�a go do ataku, nie chcia� powa�nie zrani� przybysza. Zauwa�y�, �e przeciwnik trzyma miecz lekko, wr�cz niedbale. Pomy�la�, �e cios w kling� mo�e bez trudu wybi� miecz z jego d�oni. Machn�� pot�nie, ale ostrze mign�o tylko, schodz�c z toru uderzenia i z d�wi�cznym odg�osem trafi�o w jego w�asny miecz. Odskoczy� i jeszcze raz ci�� niezgrabnie. Zn�w brz�kn�y klingi. Potem szcz�k, zgrzyt i dzwonienie wype�ni�y powietrze; obaj t�ukli mieczami, parowali i robili zwody. Garion niemal natychmiast zrozumia�, �e przeciwnik jest o wiele lepszym szermierzem, cho� zignorowa� kilka mo�liwo�ci czystego pchni�cia. U�miechn�� si� mimowolnie, podniecony ha�a�liwym starciem. Obcy odpowiedzia� u�miechem, otwartym, a nawet przyjaznym. - No dobrze, do�� ju� tego! To pan Wilk zmierza� ku nim, z tu� za nim Barak i Silk. - Co wy tu wyprawiacie? Przeciwnik Gariona spojrza� zdumiony i opu�ci� miecz. - Belgaracie... - zacz��. - Lelldorinie - przerwa� z nagan� Wilk. - Czy�by� straci� t� resztk� rozs�dku, kt�r� jeszcze mia�e�? Garion nagle zrozumia� kilka spraw. Wilk spojrza� na niego zimno. - A wi�c, Garionie, jak to wyt�umaczysz? Garion szybko postanowi� spr�bowa� podst�pu. - Dziadku - powiedzia�, akcentuj�c to s�owo i obrzucaj�c m�odego przybysza ostrzegawczym spojrzeniem. - Nie my�la�e� chyba, �e walczymy naprawd�? Lelldorin pokazywa� mi, jak blokowa� pchni�cie miecza, to wszystko. - Doprawdy? - mrukn�� sceptycznie Wilk. - Oczywi�cie! - Garion by� teraz wcieleniem niewinno�ci. - Jaki mieliby�my pow�d, �eby pr�bowa� si� porani�? Lelldorin otworzy� usta, by co� powiedzie�, ale Garion dyskretnie nadepn�� mu na nog�. - Lelldorin jest rzeczywi�cie znakomity - m�wi� pospiesznie, przyja�nie k�ad�c m�odemu cz�owiekowi d�o� na ramieniu. - Wiele mnie nauczy� w ci�gu kilku zaledwie minut. Daj ju� spok�j, Silk poruszy� palcami w gestach drasa�skiej tajnej mowy. K�amstwo zawsze powinno by� jak najprostsze... - Ch�opiec jest zdolnym uczniem, Belgaracie - o�wiadczy� niepewnie Lelldorin, pojmuj�c wreszcie. - Zwinny, je�li ju� nic innego - odpar� sucho Wilk. - Co to za b�azenada? - wskaza� kolorowy str�j Lelldorina. - Wygl�dasz jak palma na Zaranie. - Mimbraci zatrzymuj� uczciwych Astur�w na przes�uchania - wyja�ni� m�ody Arend. - A musia�em przejecha� w pobli�u kilku ich twierdz. Pomy�la�em, �e je�li przebior� si� za kt�rego� z ich dworak�w, nie b�d� mnie zaczepia�. - Mo�e masz wi�cej rozumu, ni� s�dzi�em - przyzna� niech�tnie Wilk. Obejrza� si� na Silka i Baraka. - To Lelldorin, syn barona Wildantor. Przy��czy si� do nas. - O tym w�a�nie musimy porozmawia�, Belgaracie - wtr�ci� pospiesznie Lelldorin. - Ojciec poleci� mi tu przyby� i nie mog� okaza� niepos�usze�stwa, lecz obowi�zek wzywa mnie do pewnej sprawy nie cierpi�cej zw�oki. - Ka�dego m�odego szlachcica w Asturii obowi�zek wzywa przynajmniej do dw�ch albo trzech spraw nie cierpi�cych zw�oki - odpar� Wilk. - Przykro mi, Lelldorinie, ale nasza wyprawa jest zbyt wa�na, by j� odk�ada� na czas, gdy b�dziesz chwyta� w zasadzk� paru mimbra�skich poborc�w. Z mg�y wynurzy�a si� ciocia Pol, z opieku�czym Durnikiem krocz�cym obok. - Co oni robi� z tymi mieczami, ojcze? - zapyta�a, a oczy b�yska�y jej gro�nie. - Bawi� si�. Tak przynajmniej twierdz� - rzek� kr�tko pan Wilk. - To jest Lelldorin. Wspomina�em ci o nim. Ciocia Pol unios�a brew i zmierzy�a Lelldorina badawczym spojrzeniem. - Niezwykle barwny m�ody cz�owiek - zauwa�y�a. - Te szaty to przebranie - wyja�ni� Wilk. - Nie jest tak lekkomy�lny, jak wygl�da... w ka�dym razie nie a� tak. To najlepszy �ucznik w Asturii i jego umiej�tno�ci mog� si� nam przyda�, zanim za�atwimy spraw�. - Rozumiem. - Wyra�nie nie by�a przekonana. - Naturalnie, jest tak�e inny pow�d - m�wi� dalej starzec. - Ale nie s�dz�, �eby�my akurat teraz musieli o nim dyskutowa�. - Wci�� ci� martwi ten fragment, ojcze? - spyta�a z irytacj�. - Kodeks Mri�ski jest bardzo niejasny, a inne wersje nie wymieniaj� os�b, o kt�rych wspomina. Sam wiesz, �e to mo�e by� tylko alegoria. - Zbyt wiele znam alegorii, kt�re okazywa�y si� szczer� prawd�, by ryzykowa�. Mo�e jednak wr�cimy do wie�y? - zaproponowa�. - Jest troch� za zimno i za mokro na d�ugie dysputy o interpretacji tekst�w. Nic nie pojmuj�c, Garion spojrza� pytaj�co na Silka, lecz niski m�czyzna odpowiedzia� mu wzrokiem, oznaczaj�cym ca�kowit� niewiedz�. - Pomo�esz mi z�apa� konia, Garionie? - spyta� grzecznie Lelldorin, wsuwaj�c miecz do pochwy. - Oczywi�cie. - Garion tak�e schowa� bro�. - Pobieg� chyba tamt�dy. Lelldorin podni�s� �uk i obaj ruszyli tropem wierzchowca. - Przepraszam, �e �ci�gn��em ci� na ziemi� - powiedzia� Garion, gdy znikn�li pozosta�ym z oczu. - Drobiazg. - Lelldorin roze�mia� si� tylko. - Powinienem bardziej uwa�a�. Spojrza� na Gariona �artobliwie. - Dlaczego sk�ama�e� Belgarathowi? - To nie by�o tak ca�kiem k�amstwo. Przecie� naprawd� nie chcieli�my sobie zrobi� krzywdy. A czasami trzeba ca�ych godzin, �eby co� takiego wyt�umaczy�. Lelldorin roze�mia� si� znowu, tak zara�liwie, �e Garion musia� mu zawt�rowa�. Ze �miechem maszerowali wzd�u� zaro�ni�tej ulicy, mi�dzy niskimi wzg�rkami pokrytego �niegiem i b�otem gruzu. Rozdzia� II Lelldorin z Wildantor mia� osiemna�cie lat, cho� jego otwarta natura sprawia�a, �e wydawa� si� raczej ch�opcem. Twarz zdradza�a ka�d� doznan� emocj�, a szczero�� l�ni�a na niej jak latarnia. By� impulsywny, pr�dki w s�dach i prawdopodobnie, co Garion przyzna� z pewnym oporem, niezbyt inteligentny. Jednak nie spos�b by�o go nie lubi�. Rankiem nast�pnego dnia, gdy Garion zarzuci� p�aszcz, by ruszy� na sw�j posterunek i wypatrywa� Hettara, Lelldorin przy��czy� si� natychmiast. M�ody Arend zmieni� kolorowe odzienie i nosi� teraz br�zowe po�czochy, zielon� tunik� i ciemnobrunatn� we�nian� peleryn�. Zabra� �uk, a do pasa przypi�� ko�czan ze strza�ami. Kiedy brn�li przez �nieg w stron� ruin zachodniego muru, zabawia� si� wypuszczaj�c strza�y do ledwie widocznych cel�w. - �wietny jeste� - stwierdzi� z podziwem Garion po kt�rym� szczeg�lnie dobrym strzale. - Jestem Asturem - odpar� skromnie Lelldorin. - Od tysi�cy lat jeste�my �ucznikami. Ojciec kaza� wyci�� ramiona tego haku w dniu, kiedy si� urodzi�em. Potrafi�em go naci�gn��, nim sko�czy�em osiem lat. - Pewnie cz�sto polujecie. - Garion pomy�la� o g�stym lesie rosn�cym dooko�a i o tropach zwierzyny, jakie zauwa�y� na �niegu. - To nasza najpopularniejsza rozrywka. - Lelldorin przystan��, by wyrwa� strza��, kt�r� przed chwil� trafi� w pie� drzewa. - Ojciec chwali si� tym, �e przy jego stole nigdy nie podaje si� wo�owiny ani baraniny. - Te� raz by�em na polowaniu. W Chereku. - Na jelenie? - Nie. Na dziki. Ale nie u�ywali�my �uk�w. Cherekowie poluj� z w��czniami. - W��czniami? Jak mo�na podej�� tak blisko, �eby zabi� cokolwiek w��czni�? Garion za�mia� si� odrobin� ponuro, wspominaj�c nadwer�one �ebra i obola�� g�ow�. - Zbli�y� si� to �aden problem. Dopiero wydosta� si� jest trudno, kiedy ju� wbi�e� w��czni� w dzika. Lelldorin nie bardzo rozumia�. - Nagonka tworzy lini� - wyja�ni� Garion. - Id� przez g�szcza i robi� jak najwi�cej ha�asu. Ty bierzesz w��czni� i czekasz na drodze, kt�r� rusz� dziki, uciekaj�c przed ha�asem. Po�cig doprowadza je do w�ciek�o�ci i kiedy ci� zobacz�, atakuj�. Wtedy u�ywasz w��czni. - To niebezpieczne? - zapyta� Lelldorin. Oczy mia� rozszerzone podziwem. Garion kiwn�� g�ow�. - Niewiele brakowa�o, a mia�bym po�amane wszystkie �ebra. Nie chcia� si� przechwala�, ale musia� przyzna�, �e reakcja towarzysza sprawia mu przyjemno��. - W Asturii nie ma wielu niebezpiecznych zwierz�t - stwierdzi� z �alem Lelldorin. - Troch� nied�wiedzi i czasem stado wilk�w - zawaha� si� przez chwil� i spojrza� badawczo na Gariona. - Ale niekt�rzy ludzie znajduj� bardziej interesuj�ce cele ni� jelenie. M�wi�c to patrzy� tajemniczo. - Naprawd�? - Garion nie by� pewien, co tamten mia� na my�li. - Prawie co dzie� jaki� mimbra�ski wierzchowiec powraca do domu bez je�d�ca. Garion by� wstrz��ni�ty. - Niekt�rzy ludzie uwa�aj�, �e zbyt wielu jest Mimbrat�w w Asturii - oznajmi� z naciskiem Lelldorin. - My�la�em, �e arendzka wojna domowa ju� si� sko�czy�a. - Wielu jest takich, kt�rzy w to nie wierz�. Wielu takich, co s�dz�, �e wojna b�dzie trwa�a, p�ki Asturia nie uwolni si� od w�adzy Mimbrat�w. - Ton g�osu Lelldorina nie pozostawia� w�tpliwo�ci co do jego pogl�d�w w tej materii. - Przecie� kraj zosta� zjednoczony po bitwie pod Vo Mimbre - zaprotestowa� Garion. - Zjednoczony? Jak mo�esz wierzy� w co� takiego? Traktuj� Asturi� jak podbit� prowincj�. Dw�r kr�lewski jest w Vo Mimbre; ka�dy gubernator, poborca podatk�w, rz�dca i wy�szy szeryf w kr�lestwie jest Mimbratem. W ca�ej Arendii nie znajdziesz ani jednego Astura na wa�nym stanowisku. Mimbraci nie uznaj� nawet naszych tytu��w. M�j ojciec, kt�rego r�d si�ga tysi�ce lat wstecz, jest dla nich tylko "w�a�cicielem ziemskim". Mimbrat raczej odgryzie sobie j�zyk, ni� nazwie go baronem. - Twarz Lelldorina poblad�a od t�umionego wzburzenia. - Nie przypuszcza�em. - Garion nie bardzo wiedzia�, jak si� zachowa�. - Ale upokorzenie Asturii dobiega ju� ko�ca - o�wiadczy� rozgor�czkowany m�odzieniec. - S� tu ludzie, dla kt�rych patriotyzm jeszcze nie umar�. Ju� nied�ugo ci ludzie zapoluj� na kr�lewsk� zwierzyn�. Zaakcentowa� to zdanie, wypuszczaj�c strza�� w dalekie drzewo. Potwierdzi� najgorsze obawy Gariona. Zbyt dobrze orientowa� si� w szczeg�ach, by nie by� zamieszany w spisek. Jakby rozumiej�c, �e posun�� si� za daleko, Lelldorin spojrza� na niego z konsternacj�. - Jestem g�upcem - wyzna� zawstydzony. - Nigdy nie umia�em pow�ci�gn�� j�zyka. Prosz�, Garionie, zapomnij o tym, co przed chwil� m�wi�em. Wiem, �e jeste� mi przyjacielem i nie zdradzisz tego, co wyjawi�em w rozgor�czkowaniu. Czego� takiego w�a�nie obawia� si� Garion. Tym o�wiadczeniem Lelldorin praktycznie zamkn�� mu usta. Wiedzia�, �e powinien uprzedzi� pana Wilka o tych szale�czych planach, ale deklaracja przyja�ni i zaufania nie pozwala�a mu m�wi�. Mia� ochot� zgrzyta� z�bami z gniewu. Oto stan�� przed zasadniczym dylematem moralnym. Szli dalej, obaj milcz�cy i troch� zak�opotani. Wreszcie dotarli do cz�ci muru, gdzie wczoraj Garion czeka� w zasadzce. Przez d�ugi czas spogl�dali w mg��, w�r�d coraz bardziej napi�tej ciszy. - Jaka jest Sendaria? - zapyta� nagle Lelldorin. - Nigdy tam nie by�em. - Nie ma tam tylu drzew - odpar� Garion, patrz�c ponad murem na szeregi ciemnych pni, maszeruj�cych w k��bach mg�y. - To spokojne miejsce. - Gdzie tam mieszka�e�? - Na farmie Faldora. To niedaleko jeziora Erat. - Czy ten Faldor jest szlachcicem? - Faldor? - roze�mia� si� Garion. - Nie, Faldor jest tak zwyczajny jak stare buty. To zwyk�y farmer, porz�dny, uczciwy, o dobrym sercu. Brakuje mi go. - Czyli cz�owiek z gminu - stwierdzi� Lelldorin, wyra�nie got�w uzna� Faldora za kogo� pozbawionego znaczenia. - W Sendarii tytu�y niewiele znacz� - wyja�ni� nieco oburzony Garion. - Wa�niejsze, co kto� robi, ni� kim jest. - Skrzywi� si�. - Ja, na przyk�ad, zmywa�em garnki. Niezbyt przyjemne, ale kto� musi to robi�. - Chyba nie by�e� poddanym? - Lelldorin by� wstrz��ni�ty. - W Sendarii nie ma poddanych. - Nie ma poddanych? - M�ody Arend patrzy� na niego, wyra�nie nie pojmuj�c. - Nie - potwierdzi� stanowczo Garion. - Nigdy nie uwa�ali�my posiadania poddanych za konieczne. Wyraz twarzy Lelldorina wskazywa�, �e sama idea jest dla niego szokuj�ca. Garion wspomnia� g�osy, kt�re s�ysza� wczoraj w�r�d mg�y, ale st�umi� ch�� wyg�oszenia kilku uwag na temat podda�stwa. Arend i tak nie zrozumie, a obaj byli ju� bliscy za�y�o�ci. Czu�, �e potrzebuje teraz przyjaciela i nie chcia� popsu� wszystkiego s�owami, kt�re mog�y urazi� tego sympatycznego m�odego cz�owieka. - Jak� prac� wykonuje tw�j ojciec? - spyta� uprzejmie Lelldorin. - Nie �yje. Moja matka te� nie - Garion stwierdzi�, �e je�li m�wi to bardzo szybko, nie odczuwa takiego b�lu. W oczach towarzysza b�ysn�o nag�e, impulsywne wsp�czucie. Pocieszaj�co po�o�y� mu d�o� na ramieniu. - Tak mi przykro - powiedzia� �ami�cym si� g�osem. - Musia�e� to bardzo prze�y�. - By�em jeszcze ma�y. - Garion stara� si� m�wi� oboj�tnym tonem. - Nawet ich nie pami�tam. Cierpienie by�o jeszcze zbyt osobiste, by o nim opowiada�. - Jaka� zara�a� - zapyta� delikatnie Lelldorin. - Nie - odpar� Garion tym samym oboj�tnym g�osem. - Zostali zamordowani. Lelldorin odetchn�� g��boko, a jego oczy rozszerzy�y si�. - Pewien cz�owiek zakrad� si� noc� do wioski i pod�o�y� ogie� w ich domku - m�wi� dalej Garion, nie zdradzaj�c �adnych emocji. - Dziadek pr�bowa� go �ciga�, ale nie uda�o mu si�. Z tego, co wiem, ten cz�owiek od bardzo dawna by� wrogiem mojej rodziny. - Chyba nie masz zamiaru tak tego zostawi�? - Nie. - Ch�opiec wci�� wpatrywa� si� w mg��. - Gdy tylko dorosn�, odnajd� go i zabij�. - Zuch! - zawo�a� Lelldorin, obejmuj�c Gariona. - Znajdziemy go i posiekamy na kawa�ki. - My? - Przecie� pojad� z tob� - oznajmi� Lelldorin. - Prawdziwy przyjaciel nie m�g�by post�pi� inaczej. M�wi� pod wp�ywem impulsu, ale by� te� absolutnie szczery. Mocno u�cisn�� d�o� Gariona. - Przysi�gam ci, �e nie spoczn�, p�ki morderca twoich rodzic�w nie legnie martwy u twych st�p. To przyrzeczenie by�o �atwe do przewidzenia i Garion czyni� sobie wym�wki, �e nie potrafi� utrzyma� j�zyka za z�bami. Traktowa� t� spraw� w spos�b bardzo osobisty i nie by� pewien, czy �yczy sobie towarzystwa w poszukiwaniu zab�jcy bez twarzy. Jednak inna cz�� umys�u cieszy�a si� ze spontanicznego, impulsywnego poparcia Lelldorina. Postanowi� zako�czy� t� rozmow�. Pozna� ju� Arenda i pojmowa�, �e sk�ada pewnie z dziesi�� gor�cych przyrzecze� dziennie, robi to szczerze i r�wnie szybko o nich zapomina. Rozmawiali wi�c o innych sprawach, stoj�c obok siebie pod strzaskanym murem i owijaj�c si� ciasno p�aszczami. Kr�tko przed po�udniem Garion us�ysza� dobiegaj�cy z lasu przyt�umiony stukot ko�skich kopyt. Po kilku minutach z mg�y wynurzy� si� Hettar, a za nim kilkana�cie dziko wygl�daj�cych koni. Wysoki Algar nosi� na sobie kr�tk�, podbit� we�n� peleryn�. Buty mia� ub�ocone, a odzie� brudn�, lecz poza tym dwa tygodnie w siodle nie wywar�y na nim �adnego efektu. - Garionie - rzuci� z powag� zamiast powitania, gdy obaj ch�opcy wyszli mu na spotkanie. - Czekali�my na ciebie - wyja�ni� Garion i przedstawi� Lelldorina. - Zaprowadzimy ci� teraz do reszty. Hettar skin�� g�ow� i ruszy� za par� przyjaci� przez ruiny do wie�y, gdzie czekali pan Wilk i pozostali. - �nieg w g�rach - zauwa�y� lakonicznie Algar, zeskakuj�c z siod�a. - Troch� utrudni� jazd�. �ci�gn�� kaptur z ogolonej g�owy i potrz�sn�� d�ugim czarnym kosmykiem. - Nic si� nie sta�o - uspokoi� go pan Wilk. - Wejd�, rozgrzej si� i zjedz co�. Mamy sporo do om�wienia. Hettar spojrza� na konie, a jego opalona, ogorza�a twarz sta�a si� nagle pusta, jakby si� koncentrowa�. Konie popatrzy�y na niego uwa�nie, czujnie, strzyg�c uszami. Potem odwr�ci�y si� i odbieg�y mi�dzy drzewa. - Nie uciekn�? - chcia� wiedzie� Durnik. - Nie - odpar� Hettar. - Prosi�em je, �eby zosta�y. Durnik by� zdziwiony, ale nie dyskutowa�. Wszyscy weszli do wie�y i zaj�li miejsca przy palenisku. Ciocia Pol kroi�a ciemny chleb i blady, ��ty ser, a Durnik dok�ada� do ognia. - Cho-Hag zawiadomi� wodz�w Klan�w - o�wiadczy� Hettar, zdejmuj�c peleryn�. Pod spodem mia� czarn� kurtk� z ko�skiej sk�ry, z d�ugimi r�kawami i przynitowanymi stalowymi kr��kami, tworz�cymi rodzaj gi�tkiej zbroi. - Zbior� si� w Twierdzy na rad�. Odpi�� krzyw� szabl�, od�o�y� na bok i usiad� przy ogniu. Wilk skin�� g�ow�. - Czy kto� spr�buje przedosta� si� do Prolgu? - Przed odjazdem wys�a�em do Gorima oddzia� moich ludzi - odpar� Hettar. - Je�li ktokolwiek mo�e si� przebi�, to na pewno oni. - Mam nadziej� - mrukn�� Wilk. - Gorim jest moim starym przyjacielem i zanim sko�czymy, b�d� potrzebowa� jego pomocy. - Czy wasi ludzie nie l�kaj� si� krainy Ulgos�w? - spyta� grzecznie Lelldorin. - S�ysza�em, �e �yj� tam potwory, �ywi�ce si� ludzkim mi�sem. Hettar wzruszy� ramionami. - Zim� nie wychodz� ze swych legowisk. Zreszt� rzadko maj� do�� odwagi, by atakowa� zbrojny oddzia� konnych. - Spojrza� na pana Wilka. - W po�udniowej Sendarii roi si� od Murg�w. Wiedzia�e� o tym? - Mog�em si� domy�li�. Czy zachowuj� si�, jakby szukali czego� konkretnego? - Nie rozmawiam z Murgami - rzek� kr�tko Hettar. Zakrzywiony nos i b�yszcz�ce oczy sprawia�y, �e wygl�da� w tej chwili jak pikuj�cy na ofiar� jastrz�b. - Jestem zaskoczony, �e nie sp�ni�e� si� bardziej - za�artowa� Silk. - Ca�y �wiat wie o twoich uczuciach dla Murg�w. - Istotnie, raz sobie pofolgowa�em - przyzna� Hettar. - Spotka�em dw�ch na drodze. To nie trwa�o d�ugo. - O dw�ch ju� nie musimy si� martwi� - mrukn�� z aprobat� Barak. - S�dz�, �e nadszed� czas, by o pewnych sprawach powiedzie� otwarcie - o�wiadczy� pan Wilk, strzepuj�c z tuniki okruchy. - Wi�kszo�� z was ma pewne poj�cie o tym, co robimy, ale nie chc�, �eby kto� wpl�ta� si� w co� przez przypadek. �cigamy cz�owieka imieniem Zedar. By� kiedy� jednym z uczni�w mojego Mistrza... a potem przeszed� do Toraka. Wczesn� jesieni� w�lizn�� si� jako� do sali tronowej w Rivie i ukrad� Klejnot Aldura. Musimy go odszuka� i odebra� ten skarb. - Czy te� jest czarodziejem? - Barak z roztargnieniem szarpa� sw�j gruby rudy warkocz. - Nie jest to termin, kt�rego bym u�y�, ale owszem, w pewnym stopniu dysponuje moc� tego rodzaju. Jak my wszyscy: ja, Beltira i Belkira, Belzedar i ca�a reszta. Mi�dzy innymi przed tym chc� was ostrzec. - Wszyscy mieli�cie podobne imiona - zauwa�y� Silk. - Nasz Mistrz je zmienia�, gdy przyjmowa� nas na uczni�w. By�a to prosta zmiana, ale dla nas bardzo istotna. - Czy to znaczy, �e na pocz�tku nazywa�e� si� Garath? - Silk chytrze zmru�y� swe oczy �asicy. Wilk spojrza� zaskoczony, potem si� roze�mia�. - Od tysi�cy lat nie s�ysza�em tego imienia. Tak d�ugo jestem Belgarathem, �e o Garacie ca�kiem zapomnia�em. Mo�e i dobrze. Garath by� niezno�nym ch�opakiem; mi�dzy innymi z�odziejem i k�amc�. - S� rzeczy, kt�re si� nie zmieniaj� - zauwa�y�a ciocia Pol. - Nikt nie jest doskona�y - przyzna� z pokor� Wilk. - Ale dlaczego Zedar ukrad� Klejnot? - spyta� Hettar, odk�adaj�c talerz. - Zawsze pragn�� go dla siebie. Mo�e to jest powodem. Ale raczej pr�buje dostarczy� go Torakowi. Ten, kto wr�czy Jednookiemu Klejnot, zostanie jego faworytem. - Przecie� Torak nie �yje - zaprotestowa� Lelldorin. - Stra�nik Rivy zabi� go pod Vo Mimbre. - Nie - wyja�ni� Wilk. - Torak nie jest martwy. �pi tylko. To nie mieczowi Branda by�o przeznaczone go zabi�. Zedar wyni�s� go po bitwie i ukry� gdzie�. Pewnego dnia si� przebudzi, prawdopodobnie ju� nied�ugo, je�li prawid�owo odczytuj� znaki. Zanim to nast�pi, musimy odzyska� Klejnot. - Ten Zedar sprawia za wiele k�opot�w - burkn�� Barak. - Ju� dawno powiniene� si� go pozby�. - Mo�liwe. - Wi�c dlaczego zwyczajnie nie machniesz r�k� i nie sprawisz, �e zniknie? - zaproponowa� Barak, wykonuj�c dziwny gest swymi grubymi palcami. Wilk pokr�ci� g�ow�. - Nie mog�. Nawet Bogom tego nie wolno. - W takim razie mamy k�opot. - Silk zmarszczy� czo�o. - Ka�dy Murgo od tego miejsca a� do Rak Goska b�dzie pr�bowa� nas powstrzyma�, by�my nie dogonili Zedara. - Niekoniecznie - stwierdzi� Wilk. - Zedar ma Klejnot, ale Ctuchik rozkazuje Grolimom. - Ctuchik? - zdziwi� si� Lelldorin. - Najwy�szy Kap�an Grolim�w. Nienawidz� si� z Zedarem. S�dz�, �e mo�emy na nim polega�: nie zechce dopu�ci� Zedara z Klejnotem do Toraka. Barak wzruszy� ramionami. - Co za r�nica? Ty i Polgara mo�ecie u�y� magii, je�li napotkamy jakie� trudno�ci. - S� pewne ograniczenia takich dzia�a� - stwierdzi� wymijaj�co Wilk. - Nie rozumiem. - Barak zmarszczy� brwi. Pan Wilk westchn�� g��boko. - No dobrze. Skoro ju� powsta� ten problem, wyja�nijmy go tak�e. Czary, je�li tak je nazwiemy, s� naruszeniem naturalnego porz�dku rzeczy. Czasem daj� pewne nieoczekiwane efekty, wi�c trzeba bardzo uwa�a�. Poza tym tworz�... - zastanowi� si�. - Powiedzmy, rodzaj ha�asu. To niezbyt dok�adne okre�lenie, ale wystarczy, �eby wyt�umaczy�, o co chodzi. Inni, o takich samych zdolno�ciach, s�ysz� ten ha�as. Kiedy Polgara i ja zaczniemy co� zmienia�, ka�dy Grolim na zachodzie b�dzie dok�adnie wiedzia�, gdzie jeste�my i co robimy. Zaczn� pi�trzy� przed nami przeszkody, a� do ca�kowitego wyczerpania. - Tyle samo energii potrzeba, by zrobi� co� z pomoc� magii, co z pomoc� w�asnych ramion i grzbietu - doda�a ciocia Pol. - To bardzo m�cz�ce. Siedzia�a przy ogniu i starannie zszywa�a niewielkie rozdarcie tuniki Gariona. - Nie wiedzia�em - wyzna� Barak. - Niewielu ludzi wie. - Je�li zajdzie konieczno��, Pol i ja mo�emy podj�� pewne kroki - m�wi� dalej Wilk. - Ale nie przez ca�y czas. I nie mo�emy sprawi�, by co� znikn�o. Na pewno rozumiecie, dlaczego. - Och, naturalnie - potwierdzi� Silk, cho� jego ton wyra�nie �wiadczy�, �e nie ma najmniejszego poj�cia. - Wszystko, co istnieje, jest zale�ne od wszystkiego innego - t�umaczy�a cichym g�osem ciocia Pol. - Gdyby kto� chcia� unicestwi� jedn� rzecz, ca�kiem mo�liwe, �e znikn�oby wszystko. Ogie� strzeli� i Garion podskoczy� lekko. Komora wyda�a si� nagle pogr��ona w mroku, a cienie czai�y si� po k�tach. - Oczywi�cie, to nie mo�e si� zdarzy� - uspokoi� ich Wilk. - Je�li kto� spr�buje cokolwiek unicestwi�, jego wola odbija si�. Gdy powie "Przesta� istnie�", to w�a�nie on znika. Dlatego musimy bardzo uwa�a� na to, co m�wimy. - Nie dziwi� si� - mrukn�� Silk. Szerzej otworzy� oczy. - Z wieloma przeszkodami, jakie napotkamy, mo�na sobie poradzi� zwyk�ymi �rodkami - podj�� Wilk. - Z tego w�a�nie powodu zebrali�my tu was wszystkich. W ka�dym razie to jeden z powod�w. Razem pokonacie wi�kszo�� tego, co stanie nam na drodze. Najwa�niejsze, �e Polgara i ja musimy do�cign�� Zedara, zanim dotrze z Klejnotem do Toraka. Zedar znalaz� jaki� spos�b, by dotkn�� Klejnotu... nie wiem jaki. Je�li zdradzi go Torakowi, �adna si�a nie powstrzyma Jednookiego. Stanie si� Kr�lem i Bogiem ca�ego �wiata. Siedzieli w migotliwym, czerwonym blasku ognia i z powag� rozwa�ali tak� mo�liwo��. - S�dz�, �e wyja�ni�em ju� wszystkie istotne sprawy. Jak uwa�asz, Pol? - Chyba tak, ojcze. - Wyg�adzi�a sw� szar� samodzia�ow� sukni