3094
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3094 |
Rozszerzenie: |
3094 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3094 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3094 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3094 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Harry Harrison
Z powrotem na Ziemi�
- Gino... pom� mi! Na lito�� bosk�, zr�b co�!... Gino...! g�os nie by�
dono�ny, ale i tak przera�liwy w swej wymowie pomimo zak��ce� w
s�uchawkach.
Gino Lombardi le�a� na brzuchu, na wp� zakopany w ksi�ycowym pyle i
rozci�gni�ty, jak tylko si� da�o, i pr�bowa� uchwyci� d�o� towarzysza
tkwi�cego w skalnej rozpadlinie. Przez skafander czu�, jak kraw�d� zbocza
kruszy si� i osypuje bezg�o�nie. Cienka pokrywa py�u na kasku Glazera,
znajduj�cego si� trzy metry poni�ej, nie pozostawia�a w tej sprawie cienia
w�tpliwo�ci.
- Wydosta� mnie st�d, Gino! - Wyci�gni�t� d�o� tamtego i tak sporo
dzieli�o od jego d�oni.
-To na nic! - j�kn�� Gino, desperacko pr�buj�c dosi�gn��. - Brakuje
przynajmniej stopy, �ebym ci� dosi�gn��, a nie mam tu nic, �eby ci rzuci�.
Czekaj, zaraz wr�c� z lin�, jest w �aziku.
- Nie zostawiaj... - G�os ucich�, gdy Gino wsta�: radia kombinezon�w
by�y zbyt s�abe, by dzia�a� inaczej ni� wzd�u� linii widoczno�ci; skalny
za�om by� dla nich przeszkod� nie do przebycia.
Gino pogna� d�ugimi susami, szybuj�c w stron� czerwonego pojazdu
stoj�cego na czterech wspornikach w pobli�u. Cicho kl�� przy tym pod
nosem. Trzeba by�o faktycznie mie� pecha - pierwsze l�dowanie cz�owieka na
Ksi�ycu, przygotowane i przetrenowane do najdrobniejszych szczeg��w.
Doskona�y start, idealny lot i wzorcowe wr�cz l�dowanie, no i ledwie tylko
odeszli kawa�ek od pojazdu, Glazer musia� wle�� na zwietrza�y fragment
ska�y, pod kt�rym zia�a szczelina, a wszystko idealnie pokryte
wszechobecnym py�em. Prze�y� podr� w pustce, �eby tu wpa�� do dziury - to
po prostu by�o nieuczciwe!
Dotar� do pojazdu, skoczy� i podci�gn�� si�, �api�c za pr�g otwartych
drzwi do kabiny. Biegn�c, zaplanowa� ruchy, tote� wyj�cie magnetometru z
uchwytu i od��czenie d�ugiego przewodu zaj�o mu sekundy. Na Ziemi skok z
powrotem sko�czy�by si� z�amaniem nogi, na Ksi�ycu tylko d�ugo trwa�.
Wyl�dowa� na zgi�tych nogach, po kolana w pyle, i po w�asnych �ladach
pogna� z powrotem. Pomimo �e oddycha� czystym tlenem, nieco si� zm�czy�,
nim dobieg� do szczeliny.
- No, Glazer, �ap przew�d... - oznajmi�, rzucaj�c drugi koniec w czarny
otw�r.
Odpowiedzia�a mu cisza.
Szczelina by�a pusta - ska�a musia�a si� pokruszy� i Glazer straci�
oparcie, a dna szczeliny nawet w do�� silnym �wietle reflektora, w kt�ry
wyposa�ono skafander, nie by�o wida�...
M.ajor Gino Lombardi leia�, nawo�uj�c i �wiec�c w skaln� rozpadlin�,
ponad p� godziny. Jedyn� odpowiedzi� by�y trzaski s�onecznych zak��ce�. W
ko�cu poczu� ch��d, kt�ry przes�cza� si� od zmarzni�tych ska� przez
izolacj� skafandra, i wsta�. Glazer by� martwy i nic nie m�g� na to
poradzi�. Nie by� nawet w stanie odszuka� jego cia�a.
Nast�pnie mechanicznie wykona� wszystko, co mieli zrobi� obaj - pobra�
pr�bki ska� i kurzu, ustawi� instrumenty, odpali� pr�bny �adunek w
wywierconym otworze, zebra� wszystkie wyniki i wr�ci� do pojazdu. Wszystko
to zrobi� dok�adnie tak jak na �wiczeniach, zupe�nie niczym si� nie
interesuj�c. Gdy wybi�a godzina ��czno�ci ze statkiem Apollo kr���cym po
oko�oksi�ycowej orbicie, w��czy� nadajnik. By�a to pierwsza czynno��,
przy kt�rej si� o�ywi�.
- Dan, zg�o� si�... pu�kownik Danton Coye, zg�o� si�, je�li mnie
s�yszysz...
-Jasno i wyra�nie - odezwa� si� g�o�nik. - Jak to jest pa��ta� si� po
Ksi�ycu, ch�opaki?
- Glazer nie �yje. Zrobi�em wszystkie badania i zdj�cia. Prosz� o
zezwolenie na skr�cenie pobytu i jak najszybszy start.
W g�o�niku d�ug� chwil� s�ycha� by�o jedynie szum, po czym odezwa� si�
ju� powa�ny g�os:
- Gino, czekaj na sygna� komputera; spotkamy si�, gdy b�d� robi�
nast�pne okr��enie.
Start przebieg� r�wnie g�adko jak na �wiczeniach, a Gino mia� tyle
roboty, �e zupe�nie nie mia� czasu na rozmy�lania. Na sygna� komputera
odpali�y silniki, odstrzeliwuj�c g�rn� po��wk� l�downika ku ustalonemu
miejscu spotkania ze statkiem Apollo. Gdy ten pojawi� si� w polu widzenia,
Gino zrozumia�, �e komputer nie wzi�� poprawki na zmniejszon� mas�
l�downika, czym pr�dzej wi�c chwyci� za stery - w innym razie oba pojazdy
by si� min�y, i to w sporej odleg�o�ci, gdy� l�downik lecia� szybciej,
ni� powinien. Takie sytuacje tak�e �wiczyli wielokrotnie, tote� korekta
kursu posz�a mu bez wi�kszego trudu i po kilku minutach przycumowa� do
�luzy.
Przeczo�ga� si� do cz�ci za�ogowej, zamkn�� w�az i odczeka�, a�
siedz�cy przy konsolecie Dan da� mu znak, �e ci�nienie wr�ci�o do normy.
Dopiero wtedy zdj�� he�m, a Coye odwr�ci� si� i spyta�:
- Co si� tam w�a�ciwie sta�o, Gino?
- G�upi wypadek: szczelina lekko przykryta ska�� i przysypana py�em.
Glazer po prostu w ni� wpad�; pr�bowa�em go wyci�gn��, ale by� za g��boko,
a ja nie mia�em liny. Pobieg�em po ni� do l�downika, a gdy wr�ci�em, jego
ju� nie by�o... musia� si� osun�� g��biej, a ja nie mog�em nic zrobi�... -
Gino ukry� twarz w d�oniach, wstrz�sany, sam nie wiedzia�, rozpacz� czy
zm�czeniem.
- Co� ci powiem - odezwa� si� niespodziewanie Dan, si�gaj�c do kieszeni
kombinezonu. - Wbrew temu, co wszyscy my�l�, wcale nie jestem przes�dny.
Zaraz ci udowodni�, �e m�wi� prawd�. Wszyscy s�dz�, �e nosz� ze sob� t�
laleczk�, bo piloci zawsze maj� jakie� maskotki na szcz�cie. Za raz
b�dziesz mia� okazj� si� przekona�, dlaczego ta plastykowa laleczka jest
zawsze ze mn�. Powtarzam: plastykowa, nie gumowa.
Gino, ku swemu zaskoczeniu, uni�s� g�ow� z zainteresowaniem. Dan
trzyma� w d�oni sw� odwieczn� maskotk� lalk� przedstawiaj�c� murzy�sk�
tancerk� z obfitym biustem - i spokojnie odkr�ca� jej g�ow�.
- Pocz�stuj si� uczciwie przedestylowanym, stuprocentowym bourbonem -
zaproponowa�, podaj�c Ginowi odg�owion� maskotk�. - Tylko nie wychyl
wszystkiego.
- Dzi�ki. - Gino upi� dwa solidne-�yki i odda� piersi�wk�. - Za dobrego
pilota i niez�ego faceta, jakim by� Eddie Glazer. - Coye spowa�nia�,
wyciskaj�c laleczk� do sucha. Chcia� si� dosta� na Ksi�yc, wi�c zostanie
jego w�a�cicielem prawem zasiedzenia... - Coye starannie nakr�ci� g��wk� i
schowa� maskotk� do kieszeni. - Teraz czas wzi�� si� do roboty.
Skontaktujemy si� z Centrum, przedstawimy sytuacj� i spr�bujemy zmieni�
orbit�. Nie ma co si� tu kr�ci�, wracamy na Ziemi�.
Musieli jednak z tym poczeka�, gdy� Ksi�yc ca�kowicie zas�ania�
Ziemi�, uniemo�liwiaj�c ��czno�� radiow�. Mo�na by�o co prawda u�y�
satelit�w retransmisyjnych, ale nie by�o to a� tak pilne, by nie mog�o
poczeka� p� okr��enia wok� Ksi�yca.
Gdy b��kitno-zielony dysk z dobrze widoczn� Ameryk� P�nocn� wy�oni�
si� zza poszarpanych ksi�ycowych szczyt�w, Gino wys�a� sygna� wywo�awczy
na przyl�dek Canaveral. Odpowied� powinna nadej�� po jakich� trzech
sekundach (czterysta osiemdziesi�t tysi�cy mil to niez�y kawa� drogi),
lecz sekundy ci�gn�y si� i ci�gn�y, a w eterze wci�� panowa�a cisza.
- Nie odpowiadaj�...
- Znowu te interferencje albo plamy na S�o�cu, szlag by to trafi�!
Pr�buj dalej...
Centrum nie odpowiada�o jednak ani na nast�pn� wiadomo��, ani na pi��
kolejnych, ani te� na �adnej z cz�stotliwo�ci alarmowych. S�ycha� za to
by�o, i to doskonale, pogaw�dki mi�dzy pilotami my�liwskimi, z kt�rych
naturalnie �aden nie zwr�ci� na nich najmniejszej nawet uwagi.
Po godzinie Gino i Dan musieli si� pogodzi� z niesamowit� prawd�:
stracili kontakt radiowy z Ziemi� z ca�kowicie niewyobra�alnych powod�w.
- Cokolwiek si� sta�o, musia�o si� wydarzy� podczas ostatniego
okr��enia Ksi�yca - mrukn�� Dan, spogl�daj�c wrogo na radiostacj�. - Gdy
korygowa�e� orbit�, rozmawia�em z nimi i nie by�o �adnych problem�w ze
sprz�tem...
- Skoro tak, to co� musia�o si� wydarzy� na Ziemi... - Co? Wojna...?
- Mo�e i wojna, tylko z kim i o co? Cz�stotliwo�ci awaryjne s� g�uche
jak pie� i nie s�dz�...
- Patrz! - przerwa� mu Dan. - �wiat�a... gdzie si� podzia�y �wiat�a?!
Ca�a Ameryka P�nocna by�a ciemna, cho� przez teleskop powinno by�
wyra�nie wida� �wiat�a nie tylko najwi�kszych aglomeracji.
- Ale w Ameryce Po�udniowej �wiat�a si� �wiec�, Gino... Co si� tam
wydarzy�o, do diab�a?!
- Jest tylko jeden spos�b, aby si� dowiedzie�: wracamy. I zdrowiej
b�dzie za�o�y�, �e na pomoc z Ziemi nie mamy co liczy�!
Od��czyli l�downik ksi�ycowy, wprowadzili nowe dane do komputera i
sprowadzili Apollo na w�a�ciw� do odpalenia orbit�. Reszt� zrobi� za nich
komputer, tak w drodze na Ziemi�, jak i przy manewrach poprzedzaj�cych
l�dowanie. Og�lnie wysz�o nie najgorzej - trafili nad w�a�ciwy kontynent,
a b��d w koordynatach by� marginalny No i w atmosfer� weszli nieco
wcze�niej, ni� planowali, ale jak na ca�kowicie samodzielne manewry (gdy�
Cape Canaveral nie odezwa�o si� ani razu) by�o to prawdziwe osi�gni�cie.
G�sto�� powietrza zwolni�a opadanie, nie powoduj�c rozgrzania pow�oki
ponad dopuszczaln� granic�.
-P�ne popo�udnie - stwierdzi� Gino, przygl�daj�c si� powierzchni przez
postrz�pione chmury. - Wyl�dujemy prawie po ciemku.
- Mog�o si� sko�czy� na l�dowaniu w Pekinie o trzeciej w nocy, wi�c nie
narzekaj. No, czas na spadochrony.. Uwaga... Teraz!
Kapsu�a podskoczy�a, gdy otworzy�y si� olbrzymie czasze, a obaj
kosmonauci z ulg� zdj�li he�my - wreszcie nie grozi� im brak tlenu, nawet
w wypadku jakiej� awarii.
- Ciekawe, jak nas powitaj� w domu... - zastanawia� si� Dan, pocieraj�c
zaro�ni�t� szcz�k�.
- Jak wyl�dujemy w Teksasie, to orczykiem albo kaczym �rutem... -
mrukn�� Gino. - Wiesz, jacy s� go�cinni wobec nieproszonych...
Przerwa� mu �oskot i j�k rozdzieranego metalu - w �cianie kapsu�y
pojawi� si� r�wny rz�dek przestrzelin, przez kt�re ze �wistem wdar�o si�
powietrze, wyr�wnuj�c ci�nienie.
- Co si�, do licha...
- Patrz! - przerwa� mu Gino, wskazuj�c na iluminator. Na zewn�trz przez
chwil� wida� by�o jajowaty kszta�t ze skrzyd�ami w uk�adzie delty, czarny
na tle popo�udniowego s�o�ca. Odrzutowiec po�o�y� si� w ciasny skr�t,
ukazuj�c srebrzyst� powierzchni� w ca�ej okaza�o�ci, i run�� do kolejnego
ataku. Ciemny kszta�t r�s� w oczach, migaj�c rozb�yskami broni pok�adowej
z nasady skrzyde� i dziobu. W nast�pnej sekundzie wszystko przes�oni�a
szaro��, gdy wpadli w chmury.
W kapsule przez d�ug� chwil� panowa�a cisza, kt�rej nie mia� ochoty
przerwa� �aden z nich.
- Nigdy nie widzia�em takiego my�liwca... - mrukn�� w ko�cu Gino.
-Ja te� nie... ale co� w nim by�o znajomego... S�uchaj, widzia�e� znaki
na skrzyd�ach?
- Je�li chodzi ci o to, czy widzia�em swastyki i czarne krzy�e, to
owszem, ale gdyby nie nasza klimatyzacja, za nic bym si� do tego nie
przyzna�! Masz mo�e poj�cie, o co tu chodzi?
- �adnego. Tylko zdaje mi si�, �e wkr�tce si� dowiemy. Dan u�miechn��
si� bez cienia weso�o�ci. - Zosta�o nam ze dwa tysi�ce st�p do ziemi...
Zaci�gn�li pasy bezpiecze�stwa i zaparli si� - by�o to wszystko, co
mogli zrobi�. Kapsu�a grzmotn�a o ziemi�, podskoczy�a i przekrzywi�a si�
z j�kiem protestuj�cego metalu.
- Odstrzel spadochrony, bo nas poci�gn�! - poleci� Coye. Gino nacisn��
przycisk, zanim Dan sko�czy� m�wi�, i przechy� ust�pi�. Z lekkim
�upni�ciem kapsu�a znieruchomia�a niemal w idealnym pionie. Dan rozpi��
pasy i odpali� niewielkie �adunki przy w�azie wej�ciowym, zamkni�tym
jeszcze przed startem. W�az odskoczy� z g�uchym hukiem i opad� na ziemi�.
Obaj roz��czyli rurki i kable spinaj�ce skafandry z aparatur� pok�adow�,
zaci�gaj�c si� jednocze�nie g��boko suchym, pustynnym powietrzem.
- Pachnie jak w domu - skomentowa� Dan. - Proponuj� wyj�� z tej
konserwy...
Jako dow�dca pierwszego za�ogowego lotu na Ksi�yc oraz wy�szy
stopniem, zrobi� to pierwszy. Przeci�gn�� si� i rozejrza�, a Gino do��czy�
do niego. Popo�udniowe s�o�ce odbija�o si� od ich srebrzystych
kombinezon�w; wok� rozci�ga�a si� szara pustynia, poro�ni�ta tu i �wdzie
kaktusami i krzewami. Nic ruchomego nie m�ci�o obrazu, podobnie jak �aden
d�wi�k nie zak��ca� ciszy.
- �mierdzi jak w Teksasie - przyzna� Gino. - Pi� mi si� chce... Dan, co
si� w�a�ciwie sta�o? Najpierw ta cisza radiowa, teraz ten odrzutowiec...
-Zdaje si�, �e w�a�nie jad� odpowiedzi - przerwa� mu Dan, wskazuj�c na
ruchom� kolumn� kurzu, kt�ra pokaza�a si� na horyzoncie. - Troch�
cierpliwo�ci, i powinni�my wszystko wiedzie�...
Po mniej wi�cej kwadransie przy kapsule zahamowa� p�g�sienicowy
transporter opancerzony, trzy motory z koszami i dwa ko�owe wozy pancerne.
Wszystkie pomalowane na piaskowo i pokryte kurzem. Z p�g�sienic�wki
wysiad� oficer w goglach, siod�atej czapce i czarnym uniformie.
-Hande hoch! - rozkaza� obu kosmonautom. - R�ce do g�ry i b�d�cie
�askawi trzyma� je tam przez chwil�, panowie. Jeste�cie moimi je�cami.
Obaj jak zahipnotyzowani powoli i mechanicznie unie�li r�ce, wpatruj�c
si� w stoj�c� przed nimi posta� i ci�gle nie potrafi�c przej�� do porz�dku
nad tym, co widzieli - runy SS na patce ko�nierza, trupia g��wka na
drugiej, a na czapce orze� trzymaj�cy w �apach swastyk�.
-Pan... pan jest Niemcem! - wykrztusi� w ko�cu Gino. - Bardzo pan
bystry - parskn�� oficer. - Hauptmann Langenscheidt ze sztabu dywizji
pancernej Waffen SS Totenkopf, do us�ug. Dla waszego dobra radz� wam
sprawnie wykonywa� moje rozkazy, a wszyscy unikniemy nieprzyjemno�ci.
Prosz� wsi��� do transportera.
- Zaraz, moment. Jestem pu�kownik Danton Coye z United States Air Force
i chcia�bym si� dowiedzie�, co si� tu dzieje...
- Wsiada�! - warkn�� Langenscheidt i wprawnym ruchem doby� z kabury na
brzuchu lugera.
- Lepiej wsi�d�my - Gino uj�� Dana pod rami�. - Jeste� wy�szy stopniem,
ale on ma do dyspozycji bardziej przekonuj�ce argumenty...
Obaj wsiedli na otwart� skrzyni� transportera, gdzie czeka�o dw�ch
milcz�cych �o�nierzy w panterkach i z pistoletami maszynowymi gotowymi do
strza�u. Nim zd��yli usi���, zgrzytn�y g�sienice i w�z ruszy�. Reszta
konwoju zrobi�a to samo i pop�dzili z powrotem w chmur� kurzu.
Pomimo p�godzinnej jazdy Gino Lombardi wci�� nie m�g� uwierzy�, �e to
wszystko jest rzeczywisto�ci�. Ksi�yc, �mier� Glazera - to by�o normalne,
ale �eby siedzie� pod lufami dw�ch pistolet�w maszynowych trzymanych przez
SS-man�w, i to w �rodku Teksasu... Na wszelki wypadek spojrza� na zegarek,
twierdz�cy uparcie, �e jest dwunasty wrze�nia.
-Jedno pytanie, kapitanie! - wrzasn��, przekrzykuj�c ha�as g�sienic i
silnika. - Dzi� jest dwunasty wrze�nia?! Odpowiedzia�o mu sztywne
skinienie g�owy.
- I rok tysi�c dziewi��set siedemdziesi�ty pierwszy?!
- Naturalnie! Prosz� wi�cej nie pyta�, porozmawiacie panowie z
oberstem, gdy dotrzemy do bazy!
Po kolejnych dwudziestu minutach min�� ich nisko zawieszony transporter
do przewozu czo�g�w, zmierzaj�cy w przeciwn� stron� - najwyra�niej po
kapsu��. Za nim jecha� d�wig i trzy motocykle eskorty. Dan i Gino
obserwowali to w milczeniu, pr�buj�c doj�� do �adu ze sob� i z otaczaj�c�
ich rzeczywisto�ci�.
Gdy wjechali do obozu, zaczyna�o zmierzcha�. Wjazdu pilnowa�y dwa
ci�kie czo�gi stoj�ce w pobli�u parkingu pe�nego woz�w opancerzonych,
czo�g�w i dzia� samobie�nych. Dalej rozci�ga� si� las namiot�w
roz�wietlonych ogniskami pal�cej si� w pe�nych piasku wiadrach benzyny.
Konw�j rozdzieli� si� - transporter podjecha� pod najwi�kszy z namiot�w,
reszta za� na parking. Obu wi�ni�w wysadzono i wprowadzono do namiotu.
Ty�em do wej�cia siedzia� oficer w czarnym mundurze, pisz�c co� przy
biurku. Sko�czy�, w�o�y� papiery do torby kurierskiej i odwr�ci� si�,
s�uchaj�c z pa�aj�cymi oczyma zwi�z�ego meldunku kapitana. Ani na chwil�
nie spuszcza� je�c�w z oka.
- Niezwykle interesuj�ce, Her Hauptmann - stwierdzi� w poprawnej, cho�
twardo akcentowanej angielszczy�nie, gdy podw�adny umilk�. - Prosz� kaza�
przynie�� krzes�a, panowie pewnie s� zm�czeni... jestem pu�kownik
Schneider, dow�dca dywizji pancernej Waffen SS Totenkopf, na kt�rej
zapleczu byli�cie �askawi wyl�dowa�. Papierosa?
Wyci�gn�� paczk� players�w. Gino odruchowo si�gn�� po papierosa i
stwierdzi�, �e s� angielskiej produkcji, ale z niemieckimi napisami.
- S�dz�, �e czego� na wzmocnienie tak�e nie odm�wicie...
Na blacie pojawi�a si� butelka old highlandera; na tyle blisko, �e Gino
m�g� przeczyta� nalepk�. Rysunek Szkota z kobz� by� jak najbardziej
prawid�owy, tyle �e napisy tak�e po niemiecku. Ordynans tymczasem
podstawi� krzes�a i Gino usiad� z prawdziw� ulg�. Alkoholu tak�e nie
odm�wi� i musia� przyzna�, �e by�a to autentyczna szkocka whiskey
Ordynans wyszed� i pu�kownik tak�e usiad� ze szklaneczk� w r�ku, a
Hauptmann stan�� w pobli�u wej�cia, nie natr�tnie, ale zdecydowanie
przypominaj�c, w jakiej roli tu s�. Na wszelki wypadek kabur� mia�
odpi�t�.
- W nader ciekawym poje�dzie panowie si� zjawili. Naturalnie zbadaj� go
nasi eksperci, chcia�bym jednak zaspokoi� ciekawo�� i dowiedzie� si�...
- Jestem pu�kownik Danton Coye z Si� Powietrznych Stan�w Zjednoczonych
Ameryki P�nocnej, numer...
- Panie pu�kowniku - przerwa� mu Schneider. - Mo�emy darowa� sobie
formalno�ci...
- Major Giovanni Lombardi, Si�y Powietrzne Stan�w Zjednoczonych Ameryki
P�nocnej - zag�uszy� go Gino, co na Niemcu nie wywar�o �adnego wra�enia:
u�miechn�� si� zimno, upi� �yk alkoholu i pozwoli� obu si� przedstawi�,
zgodnie z zasadami konwencji genewskiej.
- Mo�e by�cie przestali traktowa� mnie jak idiot�? - spyta� nagle
zupe�nie innym tonem, gdy zapad�a cisza. - Gestapo i tak powiecie
wszystko, wi�c mo�ecie zacz�� od podzielenia si� ze mn� paroma
drobiazgami. I prosz� przesta� si� wyg�upia�: r�wnie dobrze jak wy wiem,
�e nie istniej� Si�y Powietrzne Stan�w Zjednoczonych, tylko Korpus
Lotniczy waszej armii, kt�ry jak dot�d jest doskona�ym ruchomym celem dla
naszych pilot�w. Wracaj�c do rzeczy: co to za urz�dzenie i co z nim
robili�cie?
- To akurat nie pa�ski interes, pu�kowniku - warkn�� Dan takim samym
tonem. - Mnie natomiast interesuje, co niemieckie czo�gi robi� w
Teksasie?!
Jakby w odpowiedzi, da�y si� s�ysze� dwie solidne eksplozje i noc
roz�wietli�a �una po�aru. Na zewn�trz rozleg�y si� serie z broni
maszynowej. Obecni zerwali si�, a kapitan Langenscheidt z lugerem w d�oni
rzuci� si� ku wyj�ciu. Zatrzyma� si� w p� kroku, przy wt�rze cichego
terkotu, i osun�� na ziemi� niczym szmaciana lalka. Do �rodka wskoczy�
kr�py m�czyzna w zielonkawym mundurze z czarno pomalowanymi d�o�mi i
twarz�. W d�oniach mia� pistolet maszynowy z t�umikiem.
- Yerdamm... - Pu�kownik si�gn�� po pistolet i bro� przyby�ego prawie
bezg�o�nie wyplu�a kr�tk� seri�. Trafiony trzema pociskami w pier� Niemiec
polecia� w ty� i zwali� si� na pod�og�.
- Nie st�jcie i nie gapcie si� jak w� na malowane wrota warkn�� go��.
- Zabieramy si�, zanim ich tu wi�cej przylezie!
I wymkn�� si� na zewn�trz.
Obaj kosmonauci naturalnie ruszyli za nim.
�uny trzech po�ar�w o�wietla�y zamieszanie na dworze. Grzmia�y
eksplozje, s�ycha� by�o krzyki i serie z karabin�w maszynowych, a po paru
sekundach zacz�o strzela� jakie� dzia�o. Ca�a tr�jka przycupn�a za
transporterem, przepuszczaj�c pluton �o�nierzy w nocnikowatych he�mach,
biegn�cy do najbli�szego po�aru.
- W prawo od tego ognia jest w�w�z - wyja�ni� przewodnik. - Musimy tam
dotrze�, nim Szwaby si� zorientuj�, �e zaatakowa�o ich sze�ciu ludzi.
Jazda!
Ogie�, ku kt�remu si� kierowali, przygas� - gdy podbiegli bli�ej,
okaza�o si�, �e p�on��, a raczej �arzy� si� w jednym z ci�kich czo�g�w
pilnuj�cych wjazdu. Po drugim nie by�o �ladu. W�w�z za� okaza� si�
wyschni�tym korytem rzeki, po�o�onym jednak ni�ej ni� reszta terenu, tak
�e stoj�cego w nim jeepa nie by�o wida�, dop�ki si� na� prawie nie wesz�o.
Ich wybawca odpali� silnik i wolno wycofa� teren�wk�, nie zapalaj�c
�wiate�. Gazu doda� dopiero wtedy, gdy wyjechali na otwart� przestrze�
pustyni.
- Macie szcz�cie, �e zobaczy�em, jak l�dujecie - stwierdzi�, zapalaj�c
pomalowane na niebiesko reflektory. - Jestem porucznik Reeves.
- Pu�kownik Coye i major Lombardi. Serdeczne dzi�ki za ratunek, cho�
nadal trudno nam uwierzy�... sk�d si� tu wzi�li ci Niemcy?
- Wczoraj prze�amali front wok� Corpus. Moim zadaniem by�o �ledzi� ich
i informowa� sztab w San Antonio, gdzie dok�adnie s�. Dlatego widzia�em
wasz pojazd. Swoj� drog� wyl�dowali�cie prawie na ich patrolu, jakby nie
by�o reszty pustyni. Co to za kretyn pomalowa� toto, �e wygl�da jak nasza
flaga? �lepy by zobaczy�, i to z daleka, nic wi�c dziwnego, �e pognali do
was, jakby im kto za to p�aci�. Musia�em poczeka�, bo ich by�o troch� za
du�o jak na m�j zwiad, ale si� op�aci�o: zdobyli�my lor� z waszym
pojazdem, kt�ry Niemiaszki uprzejmie na ni� za�adowa�y. Powinna ju�
dotrze� do Cotulli, gdzie s� nasze czo�gi. No, a reszt� ju� znacie: was
te� uda�o si� ocali�. Na przysz�o�� mo�e uwa�ajcie, gdzie parkujecie nowe
zabawki, bo nie zawsze znajdzie si� pod r�k� piechota, �eby to naprawi�, a
troch� bez sensu robi� Szwabom prezenty z eksperymentalnych modeli
samolot�w, czy co to tam jest...
- Niemcy prze�amali si� wok� Corpus Christi... - Dan by� wyra�nie
oszo�omiony. - Dobra... ale co oni, do cholery, tu robi�? Sk�d si� w og�le
wzi�li w tym rejonie?
- Musieli was strasznie utajni� - zdziwi� si� Reeves skoro nie wiecie,
�e w Teksasie wyl�dowali co� z miesi�c temu. Przez zatok� z Meksyku.
Trzymamy ich, p�ki co, ale ledwo ledwo. Teraz, jak prze�amali front, to
cholera wie... no, ale to ju� nie moje zmartwienie. Wasze te� nie, a
wi�cej dowiecie si� w sztabie. Za jakie� dwie godziny powinni�my tam
dotrze�.
Po p�godzinie wypadli na autostrad�, gdzie prawie natychmiast do��czy�
do nich drugi jeep, i pomkn�li na p�noc. Reeves zameldowa� co� szyfrem
przez radio i skoncentrowa� si� na prowadzeniu wozu z maksymaln� mo�liw�
szybko�ci�.
Po nast�pnej godzinie zwolni� - drog� przecina�y przegrody
przeciwczo�gowe, a po bokach pojawi�y si� wkopane czo�gi i stanowiska
artylerii ci�gn�ce si� do przedmie�� Cotulli, miasteczka le��cego na
po�udnie od San Antonio. W miejscowym supermarkecie rozlokowa� si� sztab,
do kt�rego skierowa� si� Reeves.
- Kim jeste�cie, co tu robicie i w czym, do cholery, �e�cie tu spadli?
- warkn�� jednogwiazdkowy genera�, gdy Reeves sko�czy� sk�ada� raport.
Wok� pe�no by�o oficer�w sztabowych, wartownik�w, a atmosfera dziwnie
przypomina�a namiot zmar�ego, acz nie op�akiwanego dow�dcy
SS-panzerdivision Totenkopf.
Dan te� mia� sporo pyta�, ale z do�wiadczenia wiedzia�, �e pu�kownik
dyskutuj�cy z genera�em (nawet tylko jednogwiazdkowym) �le na tym
wychodzi, tote� dok�adnie opisa� lot i pobyt na Ksi�ycu oraz perypetie
towarzysz�ce powrotowi. Genera� przygl�da� mu si� z kamienn� twarz�, ale
nie przerywa� ani s�owem. Odezwa� si� dopiero wtedy, gdy Dan sko�czy�.
- Panowie, prawd� m�wi�c nie wiem, co s�dzi� o waszych rewelacjach.
Albo obaj zwariowali�cie, czemu przeczy pojazd odbity przez porucznika
Reevesa, albo ja. M�wicie jak rodowici Amerykanie, ale to, co m�wicie, za
nic nie trzyma si� kupy. W�tpi�, aby Rosja mia�a czas czy mo�liwo�ci
wystrzeliwa� rakiety w kosmos, skoro stale s� w odwrocie. Front przebiega
obecnie przez po�ow� Syberii i raczej niewiele brakuje do ostatecznej
kl�ski. Wszystkie inne kraje Europy s� pod w�adz� Niemc�w, prawie ca�a
Azja pod okupacj� Japonii, a jak wida�, niedawno wojna trafi�a na nasz�
p�kul�. Kraje Ameryki Po�udniowej s� albo podbite, albo sprzymierzone z
Niemcami, Floryd� zaj�li w zesz�ym roku, a teraz wyl�dowali w Teksasie.
Nie b�d� udawa�, �e wiem, o co tu chodzi, tote� wysy�am was do Denver, jak
tylko b�dzie widno!
Cz�� �amig��wki Gino i Dan posk�adali nast�pnego dnia, w samolocie nad
G�rami Skalistymi. Pom�g� im w tym porucznik Reeves, oficjalnie
wyst�puj�cy w roli przewodnika, ale trzymaj�cy na podor�dziu nieod��czny
pistolet maszynowy z t�umikiem.
- Data jest ta sama, �wiat te�, tylko historia si� zmieni�a
skonkludowa� Gino. - Do pewnego momentu wszystko si� zgadza, a potem staje
na g�owie. Powiada pan, poruczniku, �e prezydent Roosevelt zmar� podczas
pierwszej kadencji?
- Zapalenie p�uc. Wyko�czy�o go w pierwszym roku prezydentury. Na
reszt� kadencji w�adz� obj�� Garner, jako dotychczasowy wice. Pomys�y
Roosevelta przej�� John Nance, ale nie brzmia�y tak atrakcyjnie. W
Kongresie k��cili si� ostro, kryzys sza�a�, i dopiero w trzydziestym
sz�stym, gdy wybrano Landona, zacz�o si� poprawia�. Wci�� by�a masa
bezrobotnych, ale gdy w Europie wybuch�a wojna, zacz�li kupowa� od nas
najpierw �ywno��, a potem maszyny i bro�.
- Anglia i alianci?
- Wszyscy. Sporo ludzi by�o oburzonych, �e handlujemy z Niemcami, ale
polityka zagraniczna g�osi�a, �e nie opowiadamy si� po �adnej stronie, a
handlujemy z ka�dym, kto p�aci. Dopiero po inwazji Anglii wysz�o, �e
Szwaby nie s� najlepszymi klientami na �wiecie, ale by�o ju� za p�no...
- To zupe�nie, jak odbicie naszego �wiata w krzywym zwierciadle -
stwierdzi� Gino, zaci�gaj�c si� g��boko. - Podczas tego ostatniego
okr��enia Ksi�yca sta�o si� co�, co zmieni�o �wiat na taki, jakim by�by,
gdyby w latach trzydziestych naszego wieku historia potoczy�a si� inaczej.
- �wiat si� nie zmieni� - sprzeciwi� si� Reeves. - Zawsze by� wredny,
cho� przyznaj�, �e to, co m�wicie o swoim, brzmi przyjemniej. S� dwa
wyj�cia: albo �wiat dosta� fio�a, albo wy. Ja obstawiam proste
rozwi�zania, przykro mi. Nie wiem, w jakich do�wiadczeniach brali�cie
udzia�, ale co� wam zaszkodzi�o na szare kom�rki.
-Mo�e i zwariowali�my, tylko jak wtedy wyt�umaczy� kapsu��, w kt�rej
wyl�dowali�my? - Gino u�miechn�� si� z�o�liwie. - Przyznaj�, �e chwilami
czuj� si�, jakbym zwariowa�, ale wiem, �e tak nie jest, i nie dam z siebie
zrobi� czubka!
- Nawet nie b�d� pr�bowa� odgadn��, co to takiego ten wasz pojazd. -
Reeves u�miechn�� si�. - Wiem, �e pracuje si� nad rozmaitymi nowymi
broniami, i to mi wystarczy. Jestem zwyk�ym porucznikiem i wiem, gdzie
moje miejsce: w polu. Jak d�ugo kto� mnie nie przekona, �e jest inaczej, z
ca�ym szacunkiem, ale uwa�am was obu, panowie, za wariat�w!
Po takiej konkluzji dalsza dyskusja nie mia�a sensu, tote� wszyscy
umikli.
Reakcja oficjalna w Denver mo�e by�a uprzejmiejsza, ale w gruncie
rzeczy sprowadza�a si� do zaprezentowanej przez porucznika Reevesa.
Natychmiast przewieziono ich z Lowry Field do szpitala Fitzsimmonsa w
wozie z zas�oni�tymi oknami i w eskorcie �andarmerii. W szpitalu za�
piorunem zaprowadzono ich do laboratori�w, rozdzielono i zacz�to bada� na
wszelkie mo�liwe sposoby.
Badania fizyczne zako�czono na drugi dzie�, natomiast przes�uchania,
przy u�yciu wykrywaczy k�amstw i innych urz�dze�, ci�gn�y si� przez
prawie tydzie�. Pytano ich dos�ownie o wszystko, od �yciorys�w po fizyk�
kwantow�. Pytaj�cy zmieniali si�, pytanych szprycowano benzedryn� lub
innymi �rodkami pobudzaj�cymi, zezwalaj�c na sen jedynie w ostateczno�ci,
gdy organizmy przestawa�y reagowa� na chemikalia. Ich pytania zbywano
standardowym tekstem, i� wszystko zostanie wyja�nione po zako�czeniu
bada�.
Po tygodniu odpowiadania na tysi�ce pyta� Gino by� ledwie przytomny
Akurat maglowa� go �wie�o powo�any do armii profesor historii (obecnie w
stopniu kapitana), gdy nast�pi�a d�ugo oczekiwana zmiana. Kapitan-profesor
upar� si�, aby Gino powiedzia� mu, kto by� sekretarzem skarbu w rz�dzie
Lincolna, co majora wyprowadzi�o z r�wnowagi.
- Nie mam bladego poj�cia i nikt w okolicy pewnie te� nie wie, mo�e z
wyj�tkiem ciebie, dupku �o��dny. Ty chocia� wiesz?
- Oczywi�cie, �e wiem, i wypraszam sobie takie uwagi! To, �e...
Gino mia� do�� - schyli� si� po sto�ek, gdy drzwi otworzy�y si� z
trzaskiem i w progu stan�� pu�kownik Military Police.
-Majorze Lombardi, prosz� ze mn�!
-Jeszcze nie sko�czy�em, sir! - zaprotestowa� profesor.
- No, to ju� pan nie b�dzie mia� okazji, kapitanie. Majorze, prosz�
zostawi� ten sto�ek i uda� si� ze mn�!
Gino pu�ci� sto�ek i uda� si�.
Po ponad dziesi�ciominutowym marszu przez labirynt korytarzy, schod�w i
poczekalni dotarli do wygodnie umeblowanego gabinetu. Jeden z foteli
zajmowa� Dan, pal�cy cygaro i ledwie widz�cy na oczy. Pu�kownik pozosta�
przed drzwiami.
-Pocz�stuj si� - mrukn��, wskazuj�c stoj�ce na stoliku - pude�ko.
- I co dalej? - spyta� Gino, odgryzaj�c koniec wonnej , hawany.
- Nast�pna konferencja, tylko musimy poczeka�, a� przestan� si� k��ci�.
Maj� teori� na temat tego, co si� w�a�ciwie porobi�o, tylko jako� nie mog�
si� na ni� zgodzi�, mimo �e wymy�li� j� osobi�cie Einstein...
- Einstein nie �yje...
- Tu �yje. Widzia�em go, wi�c mo�esz mi wierzy�. Ma prawie sto lat,
ale trzyma si� ca�kiem dziarsko... Czekaj, chyba podaj� komunikat z
frontu...
Na stoliku opr�cz pude�ka z cygarami sta�o tak�e radio, z kt�rego
dot�d dochodzi�a cicha muzyka. Teraz rozleg� si� g�os spikera:
- Pomimo zaci�tej obrony San Antonio zosta�o zaj�te przez wroga.
Godzin� temu mieli�my jeszcze ��czno�� z otoczonym Alamo, gdzie broni� si�
jednostki Sz�stej Dywizji Kawalerii Powietrznej. Odm�wi�y one poddania si�
i wygl�da na to, �e historia si� powtarza: brak ��czno�ci mo�e oznacza�
brak je�c�w...!
- Panowie, prosz� ze mn�. - W drzwiach stan�� oficer sztabowy w
nienagannie wyprasowanym mundurze.
Obaj astronauci jako� si� pozbierali. Na szcz�cie tym razem ich celem
by�y drzwi po drugiej stronie korytarza. Oficer zapuka�, otworzy� je i
o�wiadczy�:
- Wejd�cie, prosz�.
- Mi�o mi was pozna� - rozleg� si� prawie r�wnocze�nie g�os siedz�cego
za masywnym biurkiem Alberta Einsteina. Siadajcie.
- Profesorze, czy pan mo�e nam w ko�cu powiedzie�, co si� sta�o? -
wypali� natychmiast Gino. - Co si� zmieni�o? - Nic si� nie zmieni�o -
zachichota� siedz�cy ty�em do okna uczony. - I to jest w�a�nie
najwa�niejsze, co musicie zrozumie�. �wiat jest ten sam, wy jeste�cie tacy
sami, tylko, jak by to okre�li�... poruszyli�cie si�... nie, to brzmi
g�upio... Widz�, �e nie wyra�am si� do�� jasno, prawda? Hmm, zdecydowanie
pro�ciej t�umaczy� co�, u�ywaj�c matematyki...
- Ka�dy, kto si� decyduje na lot na Ksi�yc, musia� si� naczyta�
fantastyki. - Dan u�miechn�� si�. - Jeste�my w �wiecie r�wnoleg�ym, w
p�tli czasu czy co� w tym stylu?
- Nie bardzo precyzyjne, ale chyba pomocne b�dzie, je�li b�dziecie to
tak traktowa�... Obiektywnie jest to ten sam �wiat, ale subiektywnie jest
to �wiat r�wnoleg�y. Trudno to dok�adnie wyja�ni�, skoro istnieje tylko
jeden wszech�wiat... mo�na by powiedzie�, �e zmianie uleg�y pewne
fragmenty rzeczywisto�ci...
- Przyznaj�, �e si� zgubi�em - przerwa� mu Gino.
- Je�li dobrze rozumiem, to co� wypaczy�o nasz obraz �wiata -
powiedzia� Dan.
- Mo�na tak powiedzie�, cho� to te� nie jest ca�a prawda. Raczej dzi�ki
waszemu spojrzeniu �wiat uleg� zmianie, albo, co mniej prawdopodobne, jest
to faktycznie �wiat r�wnoleg�y, do kt�rego przenie�li�cie si� wskutek
pewnych okoliczno�ci, o kt�rych za chwil�. Najpierw chcia�bym wam
podzi�kowa�: podejrzewa�em od dawna istnienie podobnego fenomenu, ale nie
wiedzia�em, jak go mo�na wywo�a�. Dzi�ki wam uzyska�em nie tylko dow�d,
ale i poszlaki, kt�re mog� prowadzi� do rozwi�zania problemu. Zaiste, mi�e
ukoronowanie, no i przynajmniej nie b�d� si� nudzi� przez ostatnie lata,
jakie mi zosta�y...
- Rozwi�zanie! - By�o to chyba jedyne, co w pe�ni dotar�o do Gina. -
Czy... czy to znaczy, �e istnieje szansa, by�my wr�cili do �wiata, jaki
znamy, do naszego �wiata?
- To jest wasz �wiat... zreszt� niewa�ne. Jak zwa�, tak zwa�. Wa�ne
jest, co si� sta�o i jak to zmieni�, a nie, jak to si� nazywa. Istnieje
taka szansa, i to bardzo prawdopodobna. Przydarzy� si� wam wypadek, gdy
byli�cie po drugiej stronie Ksi�yca. Byli�cie sami, wstrz��ni�ci �mierci�
towarzysza, nawet nie widzieli�cie planety, na kt�rej ca�y czas �yli�cie.
Wasze poczucie rzeczywisto�ci ledwie dawa�o sobie z tym wszystkim rad� i w
pewnym momencie co� p�k�o: wr�cili�cie do nieco innego �wiata, do �wiata o
troszk� jedynie zmienionej rzeczywisto�ci ni� ten, kt�ry znali�cie.
Zmiana, ma si� rozumie�, by�a niewielka w chwili, w kt�rej si� wydarzy�a.
Teraz, po latach, jest to inna rzeczywisto��... Nazwijmy to dla
uproszczenia �wiatem r�wnoleg�ym albo, lepiej, odszczepionym. Zdo�ali�my
ustali� dok�adnie, kiedy zacz�a si� zmiana; siedemnastego sierpnia tysi�c
dziewi��set trzydziestego trzeciego roku. Dzie�, w kt�rym Roosevelt zmar�
na zapalenie p�uc. Od tego si� wszystko zacz�o.
- To dlatego tak mnie wypytywano o choroby z dzieci�stwa? Mia�em
zapalenie p�uc jako kilkunastomiesi�czny dzieciak i by�em umieraj�cy -
mrukn�� Dan. - Matka wielokrotnie mi o tym opowiada�a, a by�o to mniej
wi�cej w tym samym czasie... Czy to... czy tutaj...?
- W�tpi�, ale trudno mi zdecydowanie okre�li�, czy mia�o to jaki�
zwi�zek, czy nie. Prawa rz�dz�ce t� zmian� s� jeszcze niezbyt jasne, cho�
nie s� ju� ca�kowit� niewiadom�. Jaki� zwi�zek pomi�dzy tymi zdarzeniami
na pewno istnieje. W tej chwili to nieistotne. Wa�ne jest, �e znalaz�em
spos�b na mechaniczne przes�anie materii z jednego �wiata do drugiego. Co
prawda lata min�, zanim b�dzie on ca�kowicie skuteczny i dzia�aj�cy w obie
strony, ale w tym wypadku chodzi o powr�t materii usuni�tej z tamtego
�wiata, co znacznie u�atwia ca�� operacj�...
- Je�li dobrze rozumiem, to mo�e nas pan odes�a� tam, sk�d przybyli�my?
- Gino wyprostowa� si� i fotel skrzypn�� ostrzegawczo.
- Ujmuj�c rzecz najpro�ciej, to tak. W�a�nie trwaj� przygotowania do
wys�ania was i kapsu�y, gdy� musicie wr�ci� jako ca�o��. Ja natomiast mam
do was pro�b�.
- Je�li tylko b�dziemy w stanie j� spe�ni� - odpar� Dan. -B�dziecie
mieli na pok�adzie urz�dzenie umo�liwiaj�ce przenoszenie materii mi�dzy
rzeczywisto�ciami, jak te� kopie naszych prac na ten temat. W waszym
�wiecie mo�na wykorzysta� pot�ne zasoby naukowo-techniczne do rozwi�zania
problemu, i w ci�gu zaledwie paru tygodni mo�ecie dysponowa� dzia�aj�cym
transmiterem, kt�ry zdo�a�by przekaza� co� z waszego �wiata tutaj. A kilka
tygodni to wszystko, co nam pozosta�o, poniewa� przegrywamy wojn�. Mimo
wszystkich ostrze�e�, po prostu si� do niej nie przygotowali�my i teraz za
to p�acimy Niemcy zwyci�aj� wsz�dzie i tylko kwesti� czasu jest ich
ostateczne zwyci�stwo. Niezbyt d�ugiego ju� czasu. Jedyne, co mo�e nam da�
przewag�, to wasze bomby atomowe.
- Nie macie w�asnych? - zdziwi� si� Gino.
- Nie mieli�my okazji ich skonstruowa�. Zawsze by�em pewien, �e jest to
mo�liwe, ale nigdy tego nie spr�bowa�em. Niemcy zreszt� tak�e nie, je�li
nie liczy� tego g�upiego pomys�u z ci�k� wod�... Poniewa� i tak
zwyci�ali, zarzucili ten projekt, jak i inne kosztowne, a nie rokuj�ce
nadziei na szybki sukces badania. Osobi�cie wola�bym tego nie robi�,
zw�aszcza �e wed�ug waszego opisu skutki s� gorsze, ni� �mia�em
przypuszcza�, ale obozy koncentracyjne s� zmor� istniej�c� w ca�ej
Europie... Po prostu nie mamy innego wyj�cia. Szkoda, �e sami tego nie
skonstruowali�my, ale wpierw by�o to zbyt kosztowne, a teraz jest zbyt
p�no.
Mo�emy liczy� jedynie na pomoc waszej Ameryki. Je�li jej nie
otrzymamy, zostaniemy pokonani. A je�li tak, to otwiera si� droga do
obustronnych kontakt�w i wymiany naukowo-technicznej. Pomo�ecie nam?
- My tak - zadeklarowa� Coyle - ale w�adze b�dzie trudno przekona�.
By�oby dobrze, gdyby�cie w�o�yli do kapsu�y jakie� dowody, film, w kt�rym
wyja�nia pan to wszystko... ja wiem co... co�, co pomo�e ich przekona�, �e
to, o czym m�wimy, wydarzy�o si� naprawd�.
- Ten materia� ju� przygotowano, a tu mam co� lepszego. - Uczony wyj��
z szuflady plastykowy pojemnik antywstrz�sowy, a z niego niewielk� fiolk�.
- To niedawno wynaleziony lek, na wieczku jest wz�r. Zosta� dok�adnie
przetestowany i nie ulega w�tpliwo�ci, �e powstrzyma nawet najz�o�liwsze
odmiany nowotwor�w. Jeszcze ich nie leczy, ale to ju� du�y post�p... To
jest przyk�ad tej wymiany naukowo-technicznej, o kt�rej wcze�niej m�wi�em.
Ze tak powiem: namacalny dow�d.
'' Dan schowa� pojemnik do kieszeni na piersiach i obaj po�egnali si�
ze s�awnym uczonym, kt�ry w ich �wiecie od dawna by� martwy.
Wojsko, jak zwykle, dzia�a�o sprawnie: jako �rodka transportu u�yto
eksperymentalnego egzemplarza bombowca odrzutowego przystosowanego do
przewozu du�ych rakiet na paliwo sta�e. Bior�c pod uwag� szybko��
posuwania si� Niemc�w, by�o zreszt� ma�o prawdopodobne, by kiedykolwiek
zdo�a� on wej�� do seryjnej produkcji. Wyniesiona przeze� rakieta mog�a
jednak�e dotrze� wraz z kapsu�� i obydwoma astronautami do jonosfery, a to
by�o najistotniejsze, gdy� urz�dzenie umo�liwiaj�ce powr�t do w�a�ciwej
rzeczywisto�ci mog�o dzia�a� skutecznie jedynie poza warstw� ziemskiej
atmosfery Z wygl�du zreszt� urz�dzenie to nie wzbudza�o ani zbytniego
zaufania, ani nale�ytego szacunku (b�d� co b�d� zale�a�y od niego losy
dw�ch �wiat�w). By�a to niewielka szara skrzynka z prze��cznikiem,
przytwierdzona do pod�ogi mi�dzy fotelami pilot�w. Kapsu�� doprowadzono do
pierwotnego stanu - za�atano nawet przestrzeliny; przyby�a tylko kaseta z
filmami i dokumentami potwierdzaj�cymi pobyt w innym �wiecie.
Dzie� po spotkaniu z Einsteinem obaj astronauci, ubrani w kombinezony
pr�niowe, przypi�li si� do foteli i pod��czyli do aparatury pok�adowej
kapsu�y.
- Niepozorne to cudo techniki - mrukn�� Gino krytycznie. - Jak by by�o
wielko�ci szafy i mia�o wodotrysk, to czu�by� si� ra�niej? Ten zwariowany
wypadek, jaki nam si� przytrafi�, mo�e by� skomplikowany jak nie wiem co,
a nazywa� si� tak, �e normalny cz�owiek w �yciu nie zdo�a tego wym�wi�,
ale mechanizm mo�e by� genialnie wr�cz prosty. Kazali nam tylko we
w�a�ciwym momencie przestawi� ten skobel. Toto ma w�asne �r�d�o energii,
reszt� zrobi samo, a sygna� nadadz� przez radio, gdy osi�gniemy apogeum
orbity. Swoj� drog� dobrze, �e tu te� maj� radar... Potem prze��czymy ten
prze��cznik i spadniemy tam, sk�d nas wystrzelono, a przynajmniej tak� mam
nadziej�...
- Zaczynamy ko�owanie - rozleg� si� w s�uchawkach g�os pilota. -
Jeste�cie gotowi?
- Gotowi i zwarci - odpar� Dan, zapadaj�c w fotel. Przed oczyma mieli
jedynie blachy poszycia kad�uba samolotu, pod kt�rym byli podczepieni,
tote� ze startu nie widzieli nic. Og�lnie rzecz bior�c, by� d�ugi i udany
Poniewa� obliczenia wskazywa�y, �e najwi�ksze szanse na sukces maj� nad
Atlantykiem, musieli przelecie� nad Floryd� zaj�t� przez wroga, co
oznacza�o bitw� powietrzn�. Kosmonauci o niej nie pomy�leli, a pilot ich o
niej nie informowa�. Bitwa by�a kr�tka i za�arta: gdyby nie jeden z
my�liwc�w eskorty, kt�ry staranowa� przeciwnika, niemieckie odrzutowce
dotar�yby do bombowca. Potem nast�pi� spokojny, niczym nie zak��cony lot.
- Przygotowa� si� do od��czenia! - rozleg�o si� w s�uchawkach. Chwil�
p�niej poczuli, �e spadaj�, gdy pilot zwolni� zaczepy i rakieta od��czy�a
si� od samolotu.
Po paru sekundach zaskoczy�y jej silniki i przyspieszenie wcisn�o ich
w fotele.
Odpalenie zu�ytej ju� rakiety i powr�t stanu niewa�ko�ci nast�pi�y
prawie r�wnocze�nie. Przez d�ug� chwil� nic si� nie dzia�o, po czym w
s�uchawkach rozleg� si� nieco przyt�umiony g�os:
- Przygotujcie si� do prze��czenia... Uwaga... Trzy .. dwa... jeden...
TERAZ!
Dan prze��czy� d�wigienk� i nic si� nie wydarzy�o. To znaczy, nie by�o
wida�, aby co� si� wydarzy�o. Spojrzeli po sobie w milczeniu, po czym
przenie�li wzrok na wysoko�ciomierz - opadali z powrotem na Ziemi�.
- No, to przygotuj si� do otwarcia spadochron�w - mrukn�� Dan.
Nagle co� chrz�kn�o, trzasn�o i z g�o�nika radiostacji dobieg�o:
- ...Tu Cape Canaveral, Apollo, s�yszycie nas? Powtarzam: Apollo,
s�yszycie nas?... Na lito�� bosk�, Dan, jak tam jeste�, to si� odezwij, do
cholery! - g�os by� prawie na skraju histerii, nim Coye prze��czy� na
nadawanie.
- Tu Dan Coye. To ty, Skipper?
-Ja! Dzi�ki Bogu, ale jak wy�cie tu dotarli? Gdzie�cie byli, ca�a...
Odwo�uj� ostatnie, powtarzam: odwo�uj�! Mamy was na ekranie: b�dziecie
wodowa� w przewidzianym rejonie. Czekaj� tam okr�ty, wi�c wszystko p�jdzie
zgodnie z planem. Do zobaczenia na Ziemi!
Obaj astronauci spojrzeli na siebie i po raz pierwszy od wielu dni
u�miechn�li si� z ulg�. S�dz�c po odg�osach dobiegaj�cych z g�o�nika,
po�ar w burdelu by� cich� msz� w por�wnaniu z tym, co si� dzia�o w Centrum
Sterowania. Nie by�o to takie dziwne - pojawili si� na ekranie po
tygodniowej nieobecno�ci jak diabe� z pude�ka, a do tego znikn�li za
Ksi�ycem, a wy�onili si� tu� przy skraju atmosfery ziemskiej, i to jakim�
cudem �ywi (co przy trzydniowym zapasie tlenu graniczy�o z cudem).
Wodowanie by�o po prostu idealne. S�oneczko �wieci�o, morze by�o
g�adkie jak st�, a wiatru akurat tyle, by nie by�o upa�u. O par� mil od
miejsca, w kt�rym kapsu�a zetkn�a si� z wod�, znajdowa� si� kr��ownik,
kt�ry natychmiast ruszy� ku nim.
- Sko�czone! - westchn�� z ulg� Dan, odpinaj�c pasy wi���ce go z
fotelem.
- Chirruk... - wycharcza� Gino. - Sko�czone? To przyjrzyj si� banderze!
Kr��ownik po�o�y� si� w �agodny skr�t, spuszczaj�c motor�wk� z
p�etwonurkami, dzi�ki czemu wyra�nie widoczna by�a flaga �opocz�ca na
rufowym drzewcu. Bia�o-czerwone pasy, granatowy prostok�t pe�en bia�ych
gwiazd, a na �rodku prostok�ta z�ota korona.
przek�ad : Jaros�aw Kotarski
powr�t