3219
Szczegóły |
Tytuł |
3219 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3219 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3219 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3219 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Brian Aldis
Opowiadania
Amen, sko�czy�em
Dzie� by� ju� w pe�ni, potoki s�o�ca zalewa�y miasto, gdy Jaybert Darkling
wygrzeba� si� z ��ka. Wsun�� kapcie i pocz�apa� do kapliczki ko�o okna.
Kiedy si� zbli�y�, zas�onki, kt�re zwykle skrywa�y kapliczk�, rozsun�y si�, a
o�tarz zacz�� promieniowa� �wiat�em. Darkling sk�oni� g�ow�, jeden raz, i
powiedzia�:
- Wszechmocni Bogowie, oto staj� przed Wami u progu kolejnego dnia i Wam go
po�wi�cam. Dozw�lcie, abym si� w pe�ni samorealizowa�, dzia�aj�c w my�l Waszych
praw i d���c Waszymi �cie�kami. Amen.
W odpowiedzi z o�tarza ozwa� si� g�osik cienki, wysoki, odleg�y.
- Oby tak by�o, rzeczywi�cie. I nie zapomnij, �e wczoraj modli�e� si� tak samo,
a potem roztrwoni�e� ca�y dzie� na w�asne przyjemno�ci.
- Dzisiaj b�dzie inaczej, o Wszechmocni Bogowie. Nie zmarnuj� ani chwili, b�d�
pracowa� w Instytucie, kt�ry, jak Wiecie, s�u�y� ma Waszym celom.
- To doskona�e, synu, zw�aszcza, �e rz�d zatrudnia ci� w�a�nie w tym celu. A
pracuj�c, rozwa� w swym sercu w�asn� hipokryzj�, kt�ra jest wielka.
- Stanie si� wola Wasza.
�wiat�o�� zgas�a, zas�onki wr�ci�y na miejsce.
Darkling jeszcze chwil� sta� w miejscu, oblizuj�c wargi. Nie mia� nawet cienia
w�tpliwo�ci, �e Bogowie go szpieguj�: istotnie by� hipokryt�.
Szuraj�c kapciami, podszed� do okna i wyjrza� na ulic�. Mimo �e, jak na istot�
ludzka, odgrywa� w mie�cie niepo�lednia rol�, by�o to przede wszystkim miasto
maszyn. Ci�gn�o si� po horyzont, a przewa�aj�ca jego cz�� stale pozostawa�a w
ruchu. Tak chcia�y maszyny. W wi�kszo�ci gigantycznych budowli nigdy nie stan�li
stopa ludzka, a same budowle porusza�y si�, bo tak by�o wygodniej.
�ciany Instytutu l�ni�y o�lepiaj�cym blaskiem. W �rodku uwi�zieni byli
Nie�miertelnicy Darklinga. Dzi�ki Bogu, �e chocia� ten budynek si� nie rusza�!
Hipokryta, co? Z ohyd� i blaskiem tej my�li boryka� si� ju� od czas�w
ch�opi�cych. Bogowie dobrze o to zadbali.
Rozbieraj�c si� po drodze, zmierza� pod prysznic. Spojrza� na zegarek. Za
siedemdziesi�t minut mo�e by� w Instytucie i dzisiaj naprawd� spr�buje by�
lepszym cz�owiekiem, lepiej �y�. To si� bez w�tpienia op�aca�o.
Skl�� sam siebie za dwulicowe my�li, ale innych nie zna�.
Zee Stone te� wsta� p�niej ni� nale�a�o. Nie podszed� do o�tarza w ma�ym
pokoju. Zataczaj�c si� w drodze do �azienki, wrzasn�� tylko:
- Czas na poranne k�apanie dziobem, co?
Z nieo�wietlonej kapliczki ozwa� si� g�os Bog�w, g��boki, ojcowski, lecz nieco
oficjalny.
- �ajdaczy�e� si� wczoraj do p�nej nocy. W rezultacie dzi� sp�nisz si� do
Instytutu. Chyba nie potrzebujemy ci m�wi�, �e zgrzeszy�e�.
- Przecie� wiecie wszystko - wiecie, po co to robi�em. Chc� napisa� opowiadanie.
Chc� zosta� pisarzem. A co zaczn�, nawet je�li mam konspekt, wychodzi mi inaczej
ni� chcia�em. To wasza robota, co?
- Za wszystko, co dzieje si� w tobie, pr�bujesz wini� otoczenie. W ten spos�b
nigdy nie osi�gniesz sukcesu.
- Do cholery z tym wszystkim!
Zee Stone odkr�ci� prysznic. By� miody, niezale�ny. Czu�, �e mu si� powiedzie, i
z Instytutem, i z tym pisaniem, i z tamt� czarnul� o ��tych oczach. A jednak w
tym, co m�wili Bogowie, by�o sporo prawdy: praktycznie nie odr�nia� tego, co
wewn�trz, od tego, co na zewn�trz. Ten jego znienawidzony szef, Darkling: mo�e
Darkling jest taki wredny tylko w wyobra�ni Stone'a?
My�l zgubi�a w�tek. Chlapi�c si� pod ciep�ym prysznicem, Stone rozmy�la� z
powrotem o opowiadaniu, kt�re chcia� napisa�. Bogowie mieli nad nim wi�ksz�
w�adz�, ni� on nad postaciami, kt�re sam wymy�li�.
Dean Cusack wsta� o przyzwoitej porze. Nie sp�ni�by si� do pracy, gdyby nie
k��tnia z �on�. Poranek byt �wie�y i s�odki; k��tnia paskudna i zat�ch�a.
- Nigdy nie za�o�ymy tej farmy zrz�dzi�a ubieraj�c si� Edith Cusack. -
Obiecywa�e�, �e od�o�ysz pieni�dze i wyjedziemy na wie�. Ile to ju� lat min�o?
I dalej, jak widz�, trzymasz si� ciep�ej, nisko p�atnej posadki ciecia w
Instytucie!
- To bardzo odpowiedzialna posada - pisn�� histerycznie Dean.
- W takim razie ciekawe, czemu tak ma�o ci p�ac�.
- Zwyczajnie, nie trafi� mi si� awans
Zni�y� g�os o p� tonu i poszed� do �azienki my� z�by. Nie znosi� pretensji
Edith, bo ci�gle mu na niej zale�a�o; mia�a powody, �eby si� �ali�. Gdy brali
�lub, roztacza� przed ni� wizje farmy na wsi. Tylko �e zawsze co tu si�
oszukiwa� - zawsze by� tak uleg�y, �e wszechw�adne si�y w Instytucie z �atwo�ci�
mog�y ignorowa� jego istnienie.
�ona przysz�a za nim do �azienki i podj�ta dyskusj� dok�adnie w tym punkcie, da
kt�rego doprowadzi�y j� my�li Deana.
- Zastan�w si� nad sob�, na lito�� Bog�w! Ca�e �ycie chcesz by� potakiwaczem?
Sta�e na w�asnych nogach I Przesta� wci�� przyjmowa� polecenia! Porozrabiaj tam
od czasu da czasu, mo�e ci� wreszcie zauwa�a!
- To twoja filozofia, wiem, wiem odburkn��.
Kiedy wysz�a do kuchni nastawi� aparat na �niadanie, Cusack pop�dzi� do sypialni
i ukl�k� przed kapliczka ko�o ��ka. Ledwie za o�tarzem rozjarzy�o si� �wiat�o,
z�o�y� d�onie i rzeki:
- Pom�cie mi, o Wszechmocni Bogowie. Jestem n�dznym robakiem, ona ma racj�,
n�dznym robakiem! Znacie mnie, wiecie jaki jestem. Pom�cie mi - przecie� si�
stara�em, wiecie, �e si� stara�em, a wci�� jest �le, i coraz gorzej. Zawsze Wam
wiernie s�u�y�em, jak mog�em spe�nia�em Wasz� wol�, nie opuszczajcie mnie,
Bogowie!
- Wielkie zmiany czasem najlepiej przeprowadza� ma�ymi kroczkami, Cusack. Musisz
po kawa�eczku budowa� w�asn� wiar� w siebie.
- Tak jest, Bogowie, dzi�kuj� Wam, tak zrobi�, zrobi� dok�adnie tak, jak m�wicie
- tylko... jak?
- Postan�w sobie, �e dzisiaj cho� raz postawisz na swoim, Cusack. Cusack
pokornie b�aga� o dalsze instrukcje, ale Bogowie si� wy��czyli: znani byli z
ma�om�wno�ci. W ko�cu str� podni�s� si� z kl�czek, wbi� si� w s�u�bow�
marynark� koloru br�zowego, przyczesa� w�osy i pocz�apa� do kuchni.
- Nawet Bogowie m�wi� do mnie po nazwisku - mrukn�� pod nosem.
Dean Cusack mia� �on�, kt�ra obsztorcowa�a go gdy trzeba, Jaybert Darkling i Zee
Stone mieli byt zabezpieczony, co ranka brali prysznic i u�ywali owoc�w oraz
panienek cywilizacji schy�ku dwudziestego drugiego wieku, Otto Jack Pommy za�
by� w��cz�g�. Opr�cz kapliczki na grzbiecie nie posiada� w�a�ciwie niczego
Otto mia� za sob� ci�ka noc. Szwenda� si� po zautomatyzowanym mie�cie i dopiero
o �wicie trafi� na wygodny opuszczony dom, w kt�rym da�o si� zdrzemn��.
Ockn�wszy si�, stwierdzi�, �e s�o�ce �wieci przez brudn� szyb� prosto na
poplamiony materac, na kt�rym le�a�, po czym przez d�u�szy czas tkwi� w
nieprzyjemnej hipnozie - g�ow� mia� s�ab�, a ostatni� porcj� LSD przyj��
zaledwie przed tygodniem - konstelacji plam, pask�w i mokrych kropek na
materacu, kt�ra tak zr�cznie oddawa�a obraz wszech�wiata.
Wreszcie przeturla� si� z boku na bok i jednym szarpni�ciem otworzy� przeno�na
kapliczk�. Jasno�� za o�tarzem nie rozb�ys�a.
- Ca jest? Wy te� si� kiepsko czujecie? My�licie, �e si� b�d� modli�, jak Wy
nawet nie raczycie po dawnemu za�wieci� �wiat�a? Bogowie! Chrzani� Bog�w!
- Synu, sam wiesz, �e dobr� kapliczk� sprzeda�e�, a ten tutaj to tani, lichy
egzemplarz, kt�ry nigdy porz�dnie nie dzia�a�. Lecz tak jak my przybywamy do
ciebie poprzez niedoskona�e narz�dzie, tak i ty sam jeste� niedoskona�ym
narz�dziem do pe�nienia naszej woli.
- Wiem, do cholery, grzeszy�em! S�uchajcie no, Bogowie, Wy mnie znacie:
najlepszy mo�e nie jestem, ale s� gorsi ode mnie. Dajcie Wy mi �wi�ty spok�j,
dobra? Czy kogo� kiedy� wykorzysta�em? Pami�tacie, jak by�o w przed - Boskiej
ksi�dze: "B�ogos�awieni cisi, albowiem oni na w�asno�� posi�d� ziemi�"? I co Wy
na to?
Bogowie wydali odg�os wielce zbli�ony do ludzkiego fukni�cia.
- Cisi! Otto Pommy, jeste� najzarozumialszym dziadem jaki kiedykolwiek ubli�y�
nam modlitw�! Spr�buj zachowywa� si� dzisiaj troch� mniej bezczelnie.
- Dobra ju�, dobra. Zale�y mi tylko, �eby i�� zobaczy� Ojca w instytucie. Amen.
- I kup now� bateri� do o�tarza. Czy naprawd� nie ma w tobie za grosz szacunku!
- Amen, powiedzia�em! Amen i koniec.
Instytut Bada� nad Nie�miertelno�ci� zajmowa� obszar kilku akr�w w centrum
miasta, w przeciwie�stwie do stacji kosmicznych, kt�re zawsze sytuowano poza
obr�bem miast. Dawa�o to Jaybertowi Darklingowi sta�y asumpt do pogaw�dek z
niekt�rymi szefami Instytutu.
- To fakt symboliczny - podlizywa� si�. - Cz�owiek prze na zewn�trz, wci�� od
siebie - tak przynajmniej post�puj� nasze maszyny - podczas gdy ta, co istotne,
le�y w �rodku. Jak to uj�� jeden z m�drc�w dwudziestego wieku: musimy bada�
przestrze� wewn�trzn�. Wyrazem tej potrzeby jest fakt, �e cho� tak cenne dla nas
stacje kosmiczne znajduj� si� poza miastami, to dla tego wielkiego,
metafizycznego kompleksu badawczego znale�li�my miejsce w samym centrum ludzkich
spraw.
S�usznie czy nie, powtarza� to tak cz�sto, �e przewa�aj�ca cz�� w�adz przesta�a
porusza� temat.
Tego pi�knego ranka, nim zasiedl do papierkowej roboty, Darkling uda� si� na
pobie�na inspekcj� zak�adu. Na og� wszystkiego dogl�da�y roboty i maszyny, lecz
za opiek� nad Nie�miertelnymi i ich dopilnowanie odpowiada� osobi�cie. W drodze
do pierwszego Pawilonu Wilgoci stwierdzi� z pewnym niezadowoleniem, �e m�ody Zee
Stone tkwi ju� na posterunku i flirtuje z filigranow� blond sekretark�.
- Stone!
- S�ucham pana.
Razem wkroczyli do hallu Pawilonu Wilgoci, naci�gaj�c po drodze gumowce i
wodoszczelne kombinezony.
W Pawilonie Wilgoci p�awili si� Nie�miertelni. Instytut utrzymywa� ich tysi�ce.
W hali pierwszej przebywa�o oko�o dwudziestu. Wi�kszo�� bez ruchu.
W pomieszczeniu niezmiennie utrzymywano temperatur� siedemdziesi�ciu dw�ch
stopni Fahrenheita. Z wysokiego sufitu m�y�y prysznice. Z licznych kurk�w wzd�u�
�cian chlusta�a woda, zlewaj�c si� po kafelkach posadzki do sadzawki, zajmuj�cej
po�ow� powierzchni pod�ogi. W centrum sadzawki bi�y fontanny. Ch�odne strumienie
powietrza, kt�re wpada�y do wn�trza na wysoko�ci sufitu, powodowa�y miejscami
powstawanie mikroskopijnych chmurek i nieoczekiwanych wy�adowa� atmosferycznych,
wywo�uj�cych zmiany obrz�kowe.
Nie�miertelni stali lub le�eli w strugach wody niczym pos�gi. Wielu spoczywa�o
na spadzistej cembrowinie sadzawki: na wp� zanurzeni, wpatrywali si� bez
zmru�enia powiek w jakie� odleg�e scenerie. Spieniona oddolnym ci�nieniem woda
falowa�a wok� ich ko�czyn.
Lecz widok samych Nie�miertelnych kaza� my�le� o suszy. Nikt z przebywaj�cych tu
m�czyzn i kobiet nie mia� mniej ni� sto osiemdziesi�t lat. Przypominali
oheblowane deski z niezwykle wyra�nym s�ojowaniem, gdy� sk�r� ich znaczy�y
dziwaczne meandry i linie uwa�ane potocznie za znamiona nie�miertelno�ci. Z
chwil�, gdy przyj�li pierwsz� seri� zastrzyk�w ROA, proces starzenia post�powa�
b�yskawicznie: sk�ra marszczy�a si� i wysycha�a, wypada�y w�osy, kurczy�y si�
ko�ci. Nabierali wygl�du i postury mumii.
Ta faza ju� u nich min�a. Stopniowo przekraczali barier� staro�ci. Sk�ra
rozprostowa�a si� na nowo i wyg�adzi�a w szczeg�lny spos�b, nabieraj�c
dziwacznej wzorzysto�ci d�bowej deski.
Takie by�y zmiany zewn�trzne. Zmiany wewn�trzne by�y niepor�wnanie wi�ksze.
- O czym dzisiaj my�lisz, Palmer? zapyta� Darkling jedn� z figur p�awi�cych si�
na cembrowinie sadzawki. Przykucn�� w swoim wodoszczelnym kombinezonie i zbli�y�
twarz do oblicza Palmera, poznaczonego br�zowymi i czarnymi s�ojami, jak gdyby
czas odbi� na nim sw�j odcisk palca. Nim Palmer zacz�� odpowiada�, up�yn�a
kr�tka chwila, jak gdyby pytanie musia�o pow�drowa� na Marsa i z powrotem, nim
dotar�o do jego m�zgu.
- �ledz� tok my�li, kt�ra mnie zajmowa�a jakie� sze��dziesi�t lat temu. Nie tyle
tok w�a�ciwie, co w�ze� my�li.
Poniewa� Palmer zamilk�, Darkling zmuszony by� mu podpowiedzie�:
- A ta my�l...?
- Nie potrafi�bym uj�� jej w s�owa. To raczej... cie� ni� my�l. Niekt�rzy z nas
dyskutowali tutaj nad koncepcja j�zyka kolor�w. Gdyby�my si� pos�ugiwali
j�zykiem kolor�w, m�g�bym panu dok�adniej powiedzie� o czym my�la�em. -
Koncepcja j�zyka kolor�w zosta�a w Instytucie przewietrzona i odrzucona na d�ugo
przed moj� kadencj� - odpar� Darkling tonem zasadniczym. - Ostateczny wniosek
by� taki - i wy, Nie�miertelni, zgodzili�cie si� z nim - �e kolory ograniczaj�
wypowied� w stopniu znacznie wi�kszym ni� s�owa: cho�by dlatego, �e jest ich
mniej.
Palmer wpakowa� twarz w strumie� wody i pozwoli� mu �agodnie, igra� na w�asnym
nosie. Mi�dzy jednym zanurzeniem a drugim, rzek�:
- Istnieje o wiele wi�cej kolor�w ni� s�dzicie. Rzecz tylko w ich
zarejestrowaniu. Poza tym, moja koncepcja dotyczy raczej j�zyka uzupe�niaj�cego,
nie zast�pczego, Gdyby�my doszli do jakichkolwiek wniosk�w w innej z
dyskutowanych tu kwestii - o tym mianowicie, aby oko mog�o emitowa� �wiat�o tak,
jak je absorbuje j�zyk kolor�w mia�by przed sob� wielk� przysz�o��.
- No to powiadomcie mnie, jak co� wymy�licie.
- Jasne, dyrektorze. S�owniczek te� b�dzie.
Pocz�apa� dalej w strugach deszczu.
Stone zapyta�:
- S�dzi pan, �e to owocny pomys� - W tej sprawie musz� s�ucha� wy��cznie siebie,
m�j ch�opcze - odrzek� Darkling. - Dla niewprawnego umys�u nawet najbanalniejszy
pomys� mo�e okaza� si� zgubny - jak pocisk z op�nionym zap�onem. Trzeba
eksperta, aby oceni� jego rzeczywist� wag�. - Przypomniawszy sobie, co mu
rankiem m�wili Bogowie, doda�, nie bez wysi�ku: - Mimo to zaryzykowa�bym
niezobowi�zuj�ce twierdzenie, �e pomys� ten nie wydaje mi si� owocny.
Spacerowali mi�dzy p�awi�cymi si� w wodzie cia�ami, tu i �wdzie zamieniaj�c po
par� s��w. Kilku Nie�miertelnych wyst�pi�o z nowymi pomys�ami, kt�re Darkling
niezw�ocznie notowa� na wodoszczelnej tabliczce jako materia� badawczy dla
kt�rego� z ekspert�w. Wi�kszo�� pomys��w, kt�re si� tu wykluwa�y, nie nadawa�a
si� do praktycznego zastosowania w �yciu spo�ecznym; zaledwie kilka to �ycie
zrewolucjonizowa�o.
Instytut Nie�miertelno�ci by� niewypa�em ju� z za�o�enia. Proponowane tu okresy
przed�u�enia �ycia by�y dla wi�kszo�ci ludzi zbyt ekscentryczne, oby si� mieli
ochotniczo zg�asza� na Nie�miertelnik�w. Ale i tak, konserwuj�c rozmaite stare
dziwad�a, Instytut wytwarza� u�yteczny produkt uboczny: idee, oraz nowe wersje
dawnych idei. Nie�miertelnicy stanowili ogromn� narodowa inwestycj� - czego
rz�dz�cy byli w palni �wiadomi.
Poranny obch�d dobieg� wreszcie ko�ca. Darkling i Stone udali si� w mniej
wilgotne rejony, gdzie uwolnili si� z gumowc�w i kombinezon�w.
- Nie bardzo si� ostatnio wysilaj�, �eby zarobi� na utrzymanie - skomentowa�
Stone. - Trzeba by ich troch� podkr�ci�; ograniczy� dostawy wody, albo co.
- Co za nieetyczny pomys� i nieskuteczny: pr�bowano ju� tego przed laty. Nie,
Stone, musimy si� z tym pogodzi�: oni s� inni ni� my, ca�kiem inni.
Energicznie wytar� twarz r�cznikiem, po czym doda�:
- Nie�miertelni zostali odci�ci od podstawowych potrzeb biologicznych cz�owieka.
Z oczywistych wzgl�d�w, jedyne dziedziczne potrzeby tego rodzaju to te, kt�re
si� ujawniaj� przed reprodukcj�. W przesz�o�ci dowodzono, ca�kiem zreszt�
dogmatycznie, �e inne biologiczne potrzeby nie istniej�: Ot� dzi� uwa�amy
inaczej. Stwierdzamy, �e po przekroczeniu bariery uwi�du starczego cz�owiek
zmienia si� z Istoty dzia�aj�cej w istot� my�l�c�. I na odwr�t: my, tutaj, po
zielonej stronie bariery staro�ci, jeste�my raczej istotami dzia�aj�cymi ni�
my�l�cymi - ten pogl�d r�wnie� zmartwi�by naszych przodk�w. Nasze my�lenie to
my�lenie w stadium embrionalnym. Ci Nie�miertelni s� naszymi m�zgami. Powiem
otwarcie, �e dzi�, w stuleciu lot�w mi�dzygwiezdnych, nie daliby�my bez nich,
rady.
Stone wy��czy� si� ju� na kilka zda� wcze�niej. S�ysz�c, �e g�os szefa zamiera,
odezwa� si�, tytu�em og�lnikowej akceptacji:
- No tak, trzeba by ich troch� podkr�ci�, albo co.
Wymy�la� swoje opowiadania. Potrzeba mu by�o nowych postaci, m�odych, takich,
kt�re w og�le nie musia�yby my�le�.
- Nie mo�emy ich podkr�ca�; - w tonie Darklinga zabrzmia�a nag�a agresja, kt�ra
z miejsca ustawi�a Stone'a na baczno��. Zwierzchnik pochyli� si� z impetem w
jego stron�, jego nik�y w�sik podrygiwa� przy tym, jakby �y� w�asnym, szata�skim
�yciem.
- Najgorsze, �e ty, Stone, w og�le nie s�uchasz, co si� do ciebie m�wi.
Nie�miertelni pozostaj� tu wy��cznie pod nasz� opiek�, zapami�taj to sobie: to
nie jest wi�zienie - to schronienie przed skomplikowanym �wiatem zewn�trznym.
Stone nigdy nie lubi� Darklinga, ani jego w�sik�w. Przybrawszy ton spokojny i
pogardliwy, rzek�:
- Niech pan da spok�j, szefie, nie oszukujmy si�, �e oni nie s� wi�niami. To
zakrawa na lekk� hipokryzj�, nie wydaje si� panu?
Mo�e to z przyczyny s�owa "hipokryzja" twarz Darklinga poczerwienia�a.
- Uwa�aj, Stone! Niech ci si� nie wydaje, �e nie wiem, co wyrabiasz na dy�urach
z pann� Roberts. Gdyby kt�rykolwiek z Nie�miertelnych mia� ch�� nas opu�ci� - co
si� jak dot�d nigdy nie zdarzy�o i zdarzy� nie mog�o, gdy� �yj� tu w warunkach
idealnych - nie stawialiby�my mu �adnych przeszk�d. A ja sam popar�bym jego
decyzj� wobec w�adz.
Spojrzeli na siebie z bezradn� wrogo�ci� .
- Ja tam nadal uwa�am, �e gdyby si� kt�ry� st�d wyrwa�, to by�by cud -
powiedzia� Stone.
Gdy Stone wyszed� z pokoju, Darkling wyci�gn�� sw�j kieszonkowy o�tarzyk. W
osobie Zee Stone'a by�o co�, co mu kaza�o szuka� duchowej pociechy.
Otto Jark Pommy dotar� do Instytutu w doskonale ekstatycznym stanie rezygnacji.
Rezygnacja przepe�nia�a go na wskro� i ka�dy jego gest brzemienny by�
rezygnacj�.
Wype�niaj�c kwestionariusze, kt�re kategorycznie musia� wype�ni� przed rozmowa z
Nie�miertelnikiem, przechodz�c badania lekarskie i kontrol� uk�adu siatk�wki,
koncentrowa� uwag� na licznych absorbuj�cych systemach w czasoprzestrzeni, kt�re
pomaga�y mu utrzymywa� si� w nastroju niezak��conej r�wnowagi ducha. Wiele
uniwersalnych znacze� wydobywa� zw�aszcza z noska lewego buta, a jeszcze
dok�adniej - ze zgi�cia mi�dzy noskiem a reszt� buta. Do chwili, gdy mu
zezwolono na widzenie z krewnym w Pawilonie Wilgoci, Otto doszed� do wniosku, �e
wprawne oko potrafi�oby z rys w zagi�ciu z�o�y� kompletn� histori� wszystkich
podr�y, kt�re odby� w tej konkretnej parze but�w. Prawy but zdawa� si� znacznie
ogl�dniej ujawnia� w�asne dzieje ni� lewy.
- Szanowanie, Ojczulku Palmer! To ja, �pacz. Pami�tasz mnie jeszcze? Dwa lata
min�y!
Nast�pi� pewien ba�agan w chronologii pokole�. Otto by� w istocie ni mniej ni
wi�cej tylko pra-pra-pra-prawnukiem dawno zmar�ego brata Palmera Pommy, a wi�c
tytu� "Ojczulek" by� w tym wypadku oznak� szacunku, ale i lekkiej drwiny. Mimo
swych dwustu lat i urody zebry, Palmer wygl�da� m�odziej ni� oberwany, w�saty
Otto. Tylko jego g�os zdradza�, �e p�awi si� w lagunach znacznie odleglejszych
ni� te, do kt�rych Otto kiedykolwiek dotrze.
- Jeste� moim najbli�szym �yj�cym krewniakiem, sz�stej generacji mojego brata.
Nazywasz si� Otto Jack Pommy. Ogoli�e� si� od czasu naszego ostatniego
spotkania.
Otto zani�s� si� pe�nym sympatii �miechem.
- Ty jeden potrafisz to zauwa�y�! Wyci�gn�� r�k� i u�cisn�� d�o� Palmera: by�a
obrz�k�a i zimna, lecz Otto nie wzdrygn�� si� nawet.
- Jak ja was lubi�, cholernych Nie�miertelnik�w! Jeste�cie strasznie �mieszni!
Nie wiem w�a�ciwie, czemu was cz�ciej nie odwiedzam.
- Bo jeste� wierniejszy zasadzie niesta�o�ci ni� jakiemukolwiek cz�owiekowi - to
dlatego. Poza tym, nie odpowiada ci klimat Domu Wilgoci.
- Tak, to by� jaki� pow�d, chocia� o nim akurat nie my�la�em.
Zamilk�, zaj�ty kontemplacj� twarzy Palmera. Doszed� do wniosku, �e jest to
twarz kartograficzna. �lady staro�ci, zmarszczki, wkl�ni�cia i fa�dy by�y na
niej kiedy� r�wnie realne jak nieregularno�ci pag�rkowatych teren�w: teraz
pozosta�y jedynie abstrakcjami, jak kontury na mapie.
- Masz kartograficzn� twarz - powiedzia�.
- To nie jest mapa mojego wn�trza; nie nosz� serca na twarzy.
- A wi�c mapa czasu? Izobary, secobary, co tam jeszcze? Zdekoncentrowa� si�.
Wiedzia�, dlaczego wszyscy nienawidz� Nie�miertelnych, dlaczego nikt nie chce
zosta� Nie�miertelnym, chocia� ich wielkie zas�ugi dla wsp�czesnych nie
pozostawia�y w�tpliwo�ci. Nie�miertelni byli zanadto inni: dziwnie wygl�dali,
dziwnie si� z nimi rozmawia�o - tyle tylko, �e on, Otto, wcale tego tak nie
odbiera�. On ich kocha� - a mo�e tylko Palmera.
Nie znosi� tylko Pawilonu . Wilgoci z jego nieustaj�cym wodotryskiem. Otto by�
wrogiem wody. Rozmawia� teraz z Palmerem - a raczej patrzyli sobie sennie w
oczy, jak to mieli w zwyczaju - w jednym z pokoi go�cinnych, gdzie woda nie by�a
widoczna. Palmer by� szczelnie owini�ty szlafrokowat� szat�, z kt�rej jego
wiekowa tatuowana g�owa i pr��kowane nogi wystawa�y, jakby dodane po namy�le.
U�miecha� si�: w ci�gu ostatnich stu lat u�miecha� si� tak szeroko mo�e :
dziesi�� razy; lubi� Ottona, poniewa� Otto go bawi�. By� dumny ze swego dawno
zmar�ego brata, kiedy patrzy� na jego pra-pra-pra - prawnuka.
- Jako� znosisz to nasze posiedzenie, bez wody? - zapyta� Otto.
- W og�le nie boli. B�l w og�le nie boli.
- Nigdy nie potrafi�em zrozumie� waszego upodobania do wody. Ciekawe czy wy,
Nie�miertelnicy, sami je rozumiecie?
Palmer na chwil� straci� kontakt z rozm�wc�.
- R�nica mi�dzy "czuj� b�l" i "boli mnie". Nale�a�oby wprowadzi� termin
po�redni na oznaczenie "dobrowolnego bod�ca b�lowego".
- Upodobanie do wody, Ojczulku.
- Nie, to nie... Ach, woda... To ju� zale�y, co rozumiesz "przez zrozumienie",
Otto. �ycie odnawia si� w wilgoci i �luzie. Podstawowe zal��ki egzystencji -
przynajmniej do czasu pojawienia si� mojego gatunku - p�awi�y si� w wilgoci.
Pochwa, nasienie, �ono - niech to diabli, ju� prawie nie pami�tam zjawisk, kt�re
te s�owa oznaczaj�... Ludzko�� wywodzi si� z morza, poczyna si� i rodzi w
s�onych p�ynach, rozpada si� za� nie w py� i prochy, lecz w �luz i sok. Z
wyj�tkiem, oczywi�cie, nas, Nie�miertelnych. My nie poszli�my spa� kiedy
nale�a�o i st�d, s�dz�, nasze straszliwe, neurotyczne pragnienie wody i
niezast�powalnych p�yn�w, kt�re niegdy� przynale�a�y naszej kondycji.
- Nie poszli�cie spa� kiedy nale�a�o? Nigdy nie my�la�em o grobie jako sposobie
zaspokojenia ludzkich d��e�...
- D�ugowieczno�� to strefa, w kt�rej pragnienia cz�ciowo metafizyczne zast�puj�
wi�kszo�� innych pragnie�.
Palmer przymkn�� wiekowe oczy, by tym lepiej ogarn�� pustyni� bez�miertelno�ci,
przez kt�r� wi�d� szlak jego gatunku.
- M�wisz, jakby� by� ca�kiem wysch�y od �rodka. A przecie� krew twoja wci��
kr��y, nie mniej p�ynna ni� wszystkie oceany �wiatu, mam racj�?
- Krew nadal kr��y, Otto... Sucho�� zaczyna si� w�a�nie poni�ej tego poziomu.
Pragniemy tego, czego nie mamy. To mo�e nie by� zag�ada, ale manifestuje si� w
postaci wiecznie wartkiego strumienia wody.
- Woda, woda, niczego wi�cej nie widzicie! Trzeba wam zmiany krajobrazu.
- Ja ju� nie pami�tam twojego �wiata, Otto, z jego t�okiem, zmianami,
po�piechem.
Otto emocjonowa� si� coraz bardziej. Pocz�� strzela� palcami, a w okolicy lewego
policzka ujawni� mu si� interesuj�cy tik.
- Oj, Palmer, Palmer, ty stary idioto! To taki sam m�j pieprzony �wiat, jak i
tw�j. Wypisa�em si� z kultury maszyn tak samo gruntownie jak i ty. Jestem
�paczem - sam nie�le znam nurt ciemnych w�d, o kt�rych m�wisz. A ciebie, Palmer,
kocham i chc� ci� st�d wydosta�. To jakie� cholerne wi�zienie.
Palmer przewr�ci� oczami i z wolna ogarn�� wzrokiem pok�j dooko�a. Zacz�� dr�e�,
jakby w jego wn�trzu w��czy� si� jaki� wiekowy motor.
- Jestem wi�niem - szepn��.
- To dlatego, �e my�lisz, �e nie ma dok�d p�j��. Mam ja dla ciebie miejsce,
Ojczulku! Idealne miejsce, nie dalej jak dwadzie�cia mil st�d. Moi kumple -
banda szajbus�w, co do jednego, mierzyli wysoko, ale bezpiecznie, s�owo honoru -
kr�tko m�wi�c, trafi� nam si� stary basen. Kryty. Dzia�a jak trza. �pimy po
kabinach. Ciebie by�my umie�cili w p�ytszym ko�cu. By�by� w domu. W prawdziwym
domu I Tam by ci� rozumieli. Nowe twarze, nowe my�li. Ca�a scenografia
specjalnie dla ciebie. Zabieram ci� st�d. W tej chwili!
- Otto, ty oszala�e�! Ja tu jestem wi�niem!
- Ale chcia�by�! Chcia�by�?
Jego oczy bywa�y czasem szkliste i bez wyrazu, jak wzorzysty dywan; teraz
patrzy�y i �y�y naprawd�.
- Chocia� na troszk�... Wyrwa� si�... - No to chod�my! Nic ci wi�cej nie
potrzeba !
Palmer rozpaczliwie uchwyci� si� jego r�ki.
- Powtarzam ci, �e jestem wi�niem. Nigdy nie dadz� mi wyj��.
- Szefowie? Przecie� to jest konstytucyjne prawo: mo�esz wyj�� kiedy ci si�
zechce. Rz�d p�aci. Ty nikomu, nie jeste� winien z�amanego szel�ga.
- Przez p�tora wieku �aden Nie�miertelny nie przekroczy� progu Instytutu. To
by�by cud.
- B�dziemy si� modli� o cud! Potrz�saj�c g�ow� na znak, �e nie chce ju� s�ysze�
ani s�owa protestu, Otto odpi�� z plec�w swoj� tandetn� kapliczk� i ustawi� j�
przed sob� na stole. Otworzy�, r�bn�� w skrzynk� d�oni�, kiedy �wiat�o zn�w nie
chcia�o rozb�ysn��, wzruszy� ramionami i przybra� poz�, kt�r� Palmer uzna� za
poz� szacunku. Rozpocz�� mod�y.
- O Bogowie, przepraszam, �e zawracam Wam g�ow� dwa razy dziennie! Tu Wasz stary
przyjaciel i utrapienie, Otto Jack Pommy w ataku czo�obitno�ci. Pami�tacie mo�e,
�e kiedy si� do Was zg�osi�em zaraz z rana, zarzucali�cie mi arogancj�.
Pami�tacie?
Nie by�o odpowiedzi. Otto ze zrozumieniem pokiwa� g�ow�.
- W niebie nie ma gadu-gadu. Tak powinno by�. Jasne, �e pami�tacie. Chcia�em Wam
powiedzie�, �e ju� nigdy nie oka�� arogancji a w zamian za to b�agam Was,
Wszechmocni Bogowie, o jeden drobny cud.
Z ciemno�ci za o�tarzem pop�yn�� beznami�tny g�os:
- Bogowie si� nie targuj�.
Otto chrz�kn�� i uniesieniem brwi da� Palmerowi znak, �e chyba nie p�jdzie
g�adko.
- Naturalnie. Na Waszych stanowiskach to ca�kiem zrozumia�, o Bogowie. Dlatego,
o Bogowie, modl� si� do Was o jeden, jedyny male�ki cud, o wi�cej nie poprosz� -
zaczekajcie, wyt�umacz� Wam...
- Cud�w nie ma, s� tylko sprzyjaj�ce zbiegi okoliczno�ci.
- �wietnie sformu�owane, o Bogowie, w takim razie b�agam Was o jeden drobny
sprzyjaj�cy zbieg okoliczno�ci, kr�tko m�wi�c, pozw�lcie mi wydosta� kochanego
starego Ojczulka z tego cholernego Instytutu! Tylko tyle! Tylko tyle! Ale za to,
przysi�gam Wam, b�d� pokorny po kres swoich dni. Wys�uchajcie mojej modlitwy, o
Bogowie, gdy� w Waszych r�kach jest moc i chwa�a, a jeste�my na siebie wzajem
skazani na wieczne czasy. Amen.
Bogowie odpowiedzieli:
- Je�eli chcesz usun�� Nie�miertelnego, uczy� to w tej chwili.
- Ach! - Otto chwyci� kapliczk� w obj�cia i z rozmachem uca�owa� o�tarz. -
Kochani jeste�cie! Tyle dobroci dla starego �pacza! Obiecuj�, �e b�d� rozg�asza�
ten cud za granica i po kres swoich dni strzec b�d� prawdy i sprawiedliwo�ci, i
kupi� nowa bateri� do lampki o�tarza. Amen, o czcigodni, amen, sko�czy�em!
Odwr�ci� si� do Palmera z b�yszcz�cymi osiami i zapia� paski kapliczki na
plecach.
- No! I co ty na to? Skoro Bogowie s� z nami, cywilizacja dwudziestego drugiego
wieku nie zna sposobu, aby nas powstrzyma�! Ruszaj, Ojczulku, zajm� si� tob� jak
dzieckiem.
Poderwa� Nie�miertelnika na nogi i wyprowadzi� z pokoju. Palmer, przej�ty i
zdezorientowany, na przemian to protestowa�, �e nie mo�e wyj��, to chcia�
wychodzi� czym pr�dzej. W�r�d utyskiwa� Palmera i s��w otuchy Otto Jacka
posuwali si� rozleg�ymi korytarzami Instytutu. Nikt ich nie zatrzymywa�, chocia�
kilku urz�dnik�w stan�o po drodze i bacznie obserwowa�o niecodzienn� par�.
Zatrzymano ich dopiero przy g��wnym wej�ciu. Dean Cusack, imponuj�cy w swoim
br�zowym mundurze, wyskoczy� przed nich jak marionetka i za��da� przepustek.
Otto pokaza� przepustk� odwiedzaj�cego i powiedzia�:
- Poznaje pan zapewne, to jeden z Nie�miertelnych, pan Palmer Pommy. Wychodzi ze
mn�. Nie ma przepustki. Sp�dzi� tu ostatnie 150 lat.
Cusack od razu pozna�, �e oto nadesz�a jego wielka chwila. Nigdy jeszcze nie
stal oko w oko z Nie�miertelnikiem, spotkanie wywarto na nim osza�amiaj�ce
wra�enie, po kt�rym zaraz przysz�a uderzeniowa fala zawi�ci, l�ku i innych
emocji: oto sta�a przed nim istota czterokrotnie od niego starsza, kt�ra mia�a
�y� d�ugo jeszcze po rozpadni�ciu si� w proch obecnej generacji.
G�os go na szcz�cie nie zawi�d�. - Nikogo nie mog� pu�ci� bez przepustki,
prosz� pana. Przepisy.
- Na lito�� Bog�w, co z pana za cz�owiek? Do ko�ca �ycia chcesz pan zosta�
cudzym potakiwaczem? N�dznym wykonawca polece�? Patrz pan na tego
Nie�miertelnika i zapytaj pan sam siebie, czy masz pan prawo sprzeciwi� si� jego
�yczeniu!
Oczy Cusacka napotka�y wzrok Palmera i nie wytrzyma�y go. Mo�e nawet nie my�la�
o chwili tera�niejszej i tera�niejszych osobach, lecz o ca�kiem innej chwili,
kiedy na ocenie wyst�powa� kto� Inny, kto g�osem jeszcze bardziej przenikliwym
zarzuca� mu dok�adnie to samo.
Kiedy zn�w podni�s� wzrok, powiedzia�:
- Ma pan racj�, prosz� pana. Puszcz� kogo mi si� spodoba. Nie po to si�
urodzi�em, �eby wykonywa� rozkazy pan Darklinga. Jestem panem samego siebie i
kiedy� za�o�� ma�� farm� na wsi. Przechod�cie, panowie! Gdy przechodzili,
zasalutowa�.
Ledwie mkn�li mu z oczu, Cusack poczu� silne skrupu�y. Wykr�ci� numer telefonu
swojego zwierzchnika, Zee Stonne'a i poinformowa� go, �e jeden z Nie�miertelnych
wyszed� z Instytutu.
- Zajm� si� tym, Cusack - Stone gwa�townie przerwa� potok usprawiedliwie�
str�a. Przez chwil� siedzia� wpatrzony w pustk� i zastanawia� si�, co by tu
zrobi� z tak interesuj�c� informuj�. Chwilowo odle�a�a tylko do niego;
wieczorem, je�eli da uj�� Nie�miertelnikowi, rozniesie si� po ca�ej planecie.
By�a to informacja niezwyk�ej wagi: jak dot�d �aden Nie�miertelny nie odwa�y�
si� przekroczy� bram instytutu. Taka wiadomo�� z pewno�ci� �ci�gn�aby na
Instytut baczn� uwag� i niejeden sekret ujrza�by �wiat�o dzienne.
Szczeg�ln� uwag� po�wi�cono by zapewne Jaybertowi Darklingowi. Pewnie by go
wylali. I Zee Stone'a razem z nim.
- A co mi zale�y! - powiedzia�. B�d� nareszcie m�g� pisa�, cierpie�, jak
przysta�o na pisarza...
Stare marzenie wr�ci�o z now� si��. Nie m�g� si� jednak do ko�ca skupi�.
W�a�ciwie nie chcia� pisa� fikcji postacie w - fikcji s� zbyt trudne. Chcia�...
chcia�...
O tym mo�na by�o pomy�le� p�niej. Na razie mia� okazj� za�atwi� na cacy
ukochanego szefa, Darklinga, wystarczy�o umiej�tnie pogra�.
W�sik Darklinga drgn�� na wej�cie Stone'a.
- J� tylko na momencik, prosz� pana. Wynik�a pewna drobnostka, na kt�ra pan z
pewno�ci� co� zaradzi.
M�wi� tonem tak ugrzecznionym, �e Darkling z miejsca wyczu� co� strasznego.
- Lada chwila spodziewam si� telefonu z Dyrekcji Ekstrapolacji, prosi� si�
streszcza�.
- O, tak, b�d� si� streszcza�. M�wi� mi pan z rana, sir - bardzo mnie to
zaciekawi�o - o swoim niezadowoleniu z posuni�� zarz�du Instytutu.
- W�tpi�, Stone, obym kiedykolwiek wyg�asza� tego typu komentarze wobec
podw�adnych.
- A jednak sir, a jednak. Przecie� wszyscy wiemy, �e celem istnienia Instytutu
jest dojenie Nie�miertelnych z niezwyk�ych pomys��w, kt�re nast�pnie wdra�a si�
do cel�w praktycznych dla dobra ludzko�ci. A tak si� sk�ada, �e i dla dobra
rz�dz�cych - dlatego Nie�miertelni, kt�rzy tu zaczynali jako wolni ludzie, tylko
dlatego, �e instytut oferowa� im idealne �rodowisko, - dzisiaj s� niczym wi�cej
jak wi�niami. - M�wi�em panu...
- M�wi� pan te�, �e gdyby kt�ry� uciek�, pan osobi�cie broni�by go przed
w�adzami.
- Mo�e i co� takiego m�wi�em.
- Chcia�bym, sir, zameldowa�, �e jeden z Nie�miertelnych w�a�nie uciek�.
Darkling zerwa� si� na r�wne nogi, z r�k� na najbli�szym guziku alarmu. - Ty
idioto, Stone, po co ta ca�a gadka? Musimy go natychmiast �ci�gn�� z powrotem!
Je�eli sprawa nabierze rozg�osu... - Twarz mu poblad�a. Przerwa� mu wp� zdania.
- Ale sam pan dopiero co m�wi�, sir...
- Praktyka modyfikuje teori� przerwa� mu Darkling.
- W takim razie to rzeczywi�cie jest wi�zienie, sir.
Darkling ruszy� na niego wymachuj�c r�k�.
- Ty szujo przebieg�a, wynocha z mojego gabinetu! Pr�bujesz mnie zagi��, co?
Znam ja takich...
- Wspomnia�em tylko, co m�wili�my o hipokryzji...
- Wynocha! Wyno� si� natychmiast i �ebym ci� tu wi�cej nie widzia� Stone wycofa�
si� rakiem. Darkling zatrzasn�� za nim drzwi, opar� si� o nie plecami, ca�y
rozdygotany, i wn�trzem d�oni przejecha� po czole. Wiedzia�, �e Bogowie nim
gardz�, wiedzia�, �e w swojej niezmierzonej przebieg�o�ci nas�ali na niego
Stone'a jako bicz Bo�y. To by�a pr�ba. Raz Jeden mia� szans� wytrwa� przy
pogl�dach, kt�re g�osi� jako w�asne i autentyczne. Albo pogr��y� si� na dobre we
w�asnych oczach.
Je�eli da Nie�miertelnikowi zwia�, w�adze niechybnie za��daj� jego krwi. Je�eli
�ci�gnie Nie�miertelnika z powrotem - a dzia�a� trzeba szybko, bo zgubi si� w
mie�cie - Stone na pewno zadba o to, �eby go pogn�bi� moralnie, nawet w oczach
w�adz. Tak czy owak, znajdzie si� w opa�ach: postanowi�, �e b�dzie si� trzyma�
tego, co powiedzia� - i to powiedzia� nie raz, jak to sobie teraz mgli�cie
przypomina� .
Odezwa�y si� w nim pami�tne s�owa kogo�, kto w jego obecno�ci �artem bronisz
hipokryzji, m�wi�c: "Hipokryta mo�e i jest szmat�, ale �ycie od czasu do czasu
zmusza go, aby dorasta� do szlachetno�ci, kt�r� fa�szywie si� szczyci". Darkling
mia� wtedy ochot� wygarn�� m�drali, �e nie rozumie podstawowej prawdy o
hipokrytach: tej mianowicie, �e maj� oni naprawd� skomplikowan� natur� i �e
szlachetnych uczu� tkwi w nich w br�d, tylko wola s�aba... Tym razem wola wpad�a
w potrzask sytuacji.
B�dzie musia� pozwoli� Nie�miertelnikowi zbiec.
- Wygrali�cie, Bogowie! - zawo�a�. - By�em dzisiaj przyzwoitszym cz�owiekiem i
to mnie pewnie zgubi!
Roztrz�siony usiad� za biurkiem. W trakcie siadania przysz�a mu do g�owy
wspania�a my�l, a na twarz wype�z� u�mieszek, kt�ry Stone nazwa�by pewnie
chytrym i z�owieszczym. Jednak istnia� spos�b na obronienie si� przed gniewem
w�adz: przekabaci� jak najliczniejsze legiony na swoj� stron�.
Oczy Darklinga na chwil� pow�drowa�y do g�ry, w niemej podzi�ce za okruch
nadziei.
Wcisn�� guzik sekretariatu na blacie biurka i cierpkim tonem poleci�:
- Prosz� mnie po��czy� z World Press. Chc� im wyja�ni�, dlaczego uzna�em za
stosowne zwolni� Nie�miertelnego z naszej instytucji.
Czas oczekiwania na po��czenie up�yn�� mu na mi�ych zaj�ciach: wezwa� wo�nego
Cusacka, aby z nim zewrze� umow� finansowa dotycz�c� wsp�pracy, Stone'owi za�
posta� notatk� s�u�bow� z ��daniem rezygnacji ze stanowiska.
Wok� starego basenu roi�o si� od ludzi. W t�umie da�o si� zauwa�y� tylko kilka
kobiet, o w�osach r�wnie przet�uszczonych i potarganych jak w�osy m�czyzn. To,
co mieli na sobie, trudno by�oby uj�� w s�owa; cz�� m�odych m�czyzn by�a nago.
Wszyscy poruszali si� z �agodn�, p�obecn� gracj�.
Palmer Pommy nie rusza� si�. Le�a� na kozetce ustawionej w p�ytkim ko�cu basenu,
tak, �eby woda mog�a obmywa� jego pr�gowane cia�o. Przeniesiono tam r�wnie�
prysznic, kt�ry stale tryska� na niego ciep�a woda. Palmer �mia� si� tak, jak
nigdy od wielu dziesi�tek lat.
- Wy jeste�cie na tej samej fali to ja - powiedzia�. - Nie�miertelnik nie chwyta
my�li zwyk�ych, kr�tkoterminowych ludzi - s� zbyt banalne. A wy my�licie tak
samo wariacko jak ja.
- Od czasu do czasu szprycujemy si� nie�miertelno�ci� - powiedzia� kto� z t�umu.
- Ale ty, Palmer, jeste� nie gorszy ni� dobra dawka - na tw�j widok bierze mnie
podw�jnie, to jaki� cud.
- Bogowie go zes�ali, nie ma co doda� kto� inny.
- Ej tam, co to za gadanie, �e Bogowie go zestali8 To jo go �ci�gn��em -
zaprotestowa� Otto. Siedzia� rozwalony w starym fotelu tu� nad cembrowina, a
jedna z bardziej odra�aj�cych dziewczyn glaska�a go po karku. - Poza tym Palmer
nie wierzy w Bog�w, prawda, �e nie wierzysz, Ojczulku?
- Ja ich wymy�li�em.
Wszyscy si� roze�miali. Jaka� blondynka powiedzia�a:
- Ja wymy�li�am seks. Zacz�a si� gra.
- Ja wymy�li�em stopy.
- Ja wymy�li�em rzepki kolanowe.
- Ja wymy�li�em Pommy Palmera.
- Ja wymy�li�em wymys�y.
- Ja wymy�li�em siebie.
- Ja wymy�li�em sny.
- Ja wymy�li�em was wszystkich a teraz was odmy�lam!
- Ja wymy�lilem Bog�w - powt�rzy� Palmer. U�miecha� si�, ale ju� powa�nie. -
Przed waszym naradzeniem, przed narodzeniem waszych rodzic�w. Po to nas
trzymaj�, Nie�miertelnik�w, �eby�my wymy�lali wariackie rzeczy, bo nasze m�zgi
nie s� obci��one codziennymi my�lami. Gdyby nie to, wyt�ukliby nas, co do
sztuki, bo Instytut Nie�miertelno�ci nie spe�ni� pok�adanych w nim nadziei -
okaza�o si�; �e nie rozwi�zuje wszystkich problem�w.
- Bogowie w�a�ciwie ju� nie istnieli. Wszystkim dyrygowa�y gigantyczne
komputery, komsty zapewnia�y b�yskawiczne po��czenia, opanowano energi�
promienna, psychologia wesz�a w sk�ad nauk �cis�ych. Ludzko�� zawsze, od
zarania, traktowa�a komputery z pewnym nabo�e�stwem. - Ja wymy�li�em tylko tyle,
�eby wszystkich pozczepia� do kupy, ka�demu da� wolny przeka�nik, czyli
kapliczk� - a ju� mamy nowa w�adz�: Bog�w. Podziela�o natychmiast, dzi�ki
wrodzonej cz�owiekowi potrzebie Boga, kt�ra przetrwa�a nawet w spo�ecze�stwach
naukowych, jak nasze.
- Mnie prosz� nie liczy�! - krzykn�� jeden z m�czyzn.. - Ja tam nie b�d� si�
pieprzy� z robotami! Ale jak ty, papciu, wymy�li�e� Bog�w, to kto wymy�li� ca�a
teologi� do kompletu? Te� ty?
- Nie. Teologia przysz�a sama. Ledwie komputery przem�wi�y, wszystkie stare
religie wskoczy�y na w�a�ciwe miejsca i przybra�y odno�ne formy. Musia�y
przetrwa�, chocia� przedtem �adna nie wytrzymywa�a konkurencji indywidualnej
odpowiedni na modlitw�. To g�upie, ale... od kiedy rz�dz� Bogowie, nie ma wojny.
- Jak to: nie ma wo�nych? - zdziwi� si� kto� ze s�uchaczy.
- To nie by� �aden cud. To tylko ludzie. Zapytajcie Ottona. On si� upiera, �e
wydostanie mnie z Instytutu to by� cud.
Otto odkr�ci� si�, wyci�gaj�c nos z p�pka odra�aj�cej dziewczyny.
- Nie wiem. To znaczy, tak naprawd� to nie wiem - powiedzia� drapi�c si� po
torsie. - Zawr�cili�my we �bie staremu cieciowi, to nas pu�ci�. No wi�c to moja
zas�uga - ja jestem cudotw�rc�!
- Mnie m�wi�e� co innego - odezwa� si� Palmer, przygl�daj�c mu si� bacznie z dna
basenu.
- Uwa�asz, �e jestem bezczelny. Mo�e i masz racj�. Ale tak naprawd�, Ojczulku,
to czuj�, �e cud�w w og�le nie ma - s� tylko sprzyjaj�ce zbiegi okoliczno�ci.
W t�umie znalaz�a si� pewna szczup�a dziewczyna, kt�ra nachyli�a si� teraz i
niecierpliwie poklepa�a Palmera po �ebrowatym ramieniu.
- Je�eli rzeczywi�cie odda�e� nas we w�adz� maszyn, czy nie grozi to tym, �e
maszyny w ko�cu ca�kiem nas opanuj�?
Palmer powoli ogarn�� wzrokiem dudni�c� echami hal� i odpowiedzia� dopiero po
chwili. Popatrzy� na otaczaj�c� go grup� ludzi, kt�rych wi�kszo�� oswoi�a si�
ju� z jego obecno�ci� i z powrotem zaj�a si� sob� nawzajem. Zatrzyma� wzrok na
Ottonie, kt�ry dla wygody zdj�� z plec�w kapliczk� i w spos�b jednoznaczny
przytula� do siebie odra�aj�c� dziewczyn�. Twarz Palmera zmi�a si� w szczerym
u�miechu.
- Nic si� nie martw, c�ru�! Ludzie zawsze wykiwaj� swoich bog�w.
Prze�o�y�a: Jolanta Kozak
Brian Aldiss
Chwila za�mienia
Pi�kne kobiety o zepsutej naturze zawsze stanowi�y cel moich d��e�. W ich
spojrzeniu musi by� pos�pno��, a zarazem powab: tylko wtedy mog� liczy� na
g��bsze emocje.
G��bsze emocje - wyzwala je groza w po��czeniu z pi�knem. Te dwie cechy, zdaj�
sobie z tego spraw�, dla wi�kszo�ci ludzi le�� na przeciwnych biegunach. Dla
mnie s�, lub mog� by�, jednym! I kiedy tak si� dzieje, kiedy si� zbiegaj�,
och... c� to za rado��! A w Christianii dostrzeg�em zapowied� wielu takich
obiecuj�cych chwil.
Ale ta jedna szczeg�lna chwila, o kt�rej chc� opowiedzie�, chwila, w kt�rej b�l
i uniesienie splot�y si� jak dwaj hermafrodyci, wzi�a mnie we w�adanie nie
kiedy obejmowa�em jak�� zmys�ow� pi�kno��, lecz kiedy - po d�ugim po�cigu! -
zatrzyma�em si� na progu jej pokoju: zatrzyma�em si� i zobaczy�em... to widmo.
Mo�na rzec, �e zamieszka� we mnie robak. Mo�na te� rzec, �e jest to metafora i
�e robak wypaczaj�cy m�j wzrok i smak wpe�zn�� mi do trzewi w dzieci�stwie,
zaka�aj�c ca�e moje doros�e �ycie. By� mo�e. Ale komu uda�o si� uciec przed
robactwem? Kto jest nieska�ony? Kto ma odwag� nazwa� si� zdrowym? Kto zna inne
szcz�cie ni� u�mierzenie b�lu lub poddanie si� gor�czce?
Ta kobieta mia�a na imi� Christiania. To, �e skaza�a mnie na cierpienia i pogo�,
nie by�o bynajmniej zgodne z jej pragnieniem. Jej pragnieniem by�o, prawd�
m�wi�c, przez ca�y ten czas co� wr�cz przeciwnego.
Poznali�my si� na nudnym przyj�ciu w ambasadzie du�skiej w jednej z pomniejszych
wschodnioeuropejskich stolic. Moja twarz by�a jej znajoma i na jej pro�b� nasz
wsp�lny przyjaciel zapozna� nas ze sob�.
Przedstawi� j� jako poetk� - w Wiedniu wyszed� w�a�nie drugi tomik jej wierszy.
Poci�gn�o j� najpierw ku mnie moje upodobanie do poezji eksponuj�cej
romantyczne udr�ki - oczywi�cie zna�a moje filmy.
Chocia� pocz�tkowo zwracali�my si� do siebie po niemiecku, wkr�tce okaza�o si� -
czego si� zreszt� domy�la�em po jej wygl�dzie i zachowaniu - �e Christiania
pochodzi z Danii tak jak ja. Zacz�li�my rozmawia� o naszym rodzinnym kraju.
Czy powinienem pr�bowa� opisa�, jak wygl�da�a? By�a wysok� kobiet� o do�� pe�nej
figurze, mia�a mo�e zbyt p�ask� twarz jak na wielk� pi�kno��, co przy pewnym
o�wietleniu nadawa�o jej wyraz g�upoty, kt�remu przeczy�a konwersacja
Christianii. W tym czasie nosi�a b�yszcz�ce, ciemne w�osy, ciemniejsze, ni�
zaleca�a �wczesna moda. Poci�gn�a mnie otaczaj�ca j� aura, rodzaj �a�o�ci w
u�miechu, kt�ry jest, jak s�dz�, skandynawsk� spu�cizn�. Norweski malarz Edward
Munch namalowa� kiedy� nag� Madonn�, udr�czon�, cierpi�c�, erotyczn�, blad�, o
bujnych kszta�tach, z cieniem �mierci w k�cikach ust - w Christianii ta madonna
otworzy�a oczy i o�y�a!
Wdali�my si� w o�ywion� rozmow� na temat pewnej "camera obscura", kt�ra nadal
znajduje si� w Aalborghus na P�wyspie Jutlandzkim. Okaza�o si�, �e oboje
byli�my tam jako dzieci i zafascynowa�a nas panorama miasta Aalborg,
rozci�gaj�ca si� na p�askim blacie sto�u dzi�ki male�kiej dziurce w dachu.
Powiedzia�a mi, �e ta optyczna zabawka zainspirowa�a j� do napisania pierwszego
wiersza, ja powiedzia�em, �e skierowa�a moje zainteresowania ku kamerom i w ten
spos�b ku filmowi.
Ale ledwo zamienili�my par� zda�, ju� rozdzieli� nas jej m��. Co nie znaczy, �e
spojrzeniem i gestem nie zd��yli�my delikatnie acz nieomylnie zasygnalizowa�
sobie wszystkiego co konieczne.
Wypytuj�c o ni� po przyj�ciu dowiedzia�em si�, �e jest dzieciob�jczyni� na
specjalnym leczeniu psychiatrycznym, kt�re ��czy w sobie elementy my�li Wschodu
i Zachodu. P�niej ta pog�oska okaza�a si� w du�ym stopniu fa�szywa, ale wtedy
wzmog�a jeszcze pragnienia, jakie obudzi�o we mnie nasze przelotne spotkanie.
Jaki� zgubny g�os wewn�trzny m�wi� mi, �e w jej ramionach znajd� by� mo�e
cierpienie, ale i perwersyjn� rozkosz, kt�rej po��da�em.
W owym czasie mog�em sobie pozwoli� na pogo� za Christiani�; m�j ostatni film
"Bezmiary" by� ju� got�w, wymaga� jeszcze tylko drobnych skr�t�w przed wys�aniem
go na festiwal.
Tak si� r�wnie� z�o�y�o, �e uwolni�em si� w�a�nie od mojej drugiej �ony,
wytwornej parsyjskiej damy, niefortunnej gwiazdy zar�wno mojego pierwszego
filmu, jak i �ycia; a� nazbyt szybko wysz�o na jaw, �e jej rozliczne talenty
sprowadzaj� si� do potoczystego j�zyka i wi�cej ni� przeci�tnej znajomo�ci
medycyny tropikalnej. W�a�nie w tym miesi�cu dostali�my rozw�d i Sushila wr�ci�a
do Bombaju, umo�liwiaj�c mi oddanie si� wrodzonym sk�onno�ciom �owieckim.
Tote� zamierza�em zn�w podj�� upraw� mego erotycznego ogr�dka, a Christiania
mia�a pierwsza zakwitn�� na jego wypieszczonej niwie.
Specyficzne pragnienia wyostrzaj� zmys� obserwacyjny na interesuj�ce mnie
sprawy: wystarczy�a mi chwila w towarzystwie Christianii, aby zorientowa� si�,
�e w pewnych okoliczno�ciach nie b�dzie mia�a zbytnich skrupu��w zdradzaj�c m�a
i �e ja mog� okaza� si� tak� okoliczno�ci� te skryte, szare oczy m�wi�y mi, �e
ona r�wnie� jakby chwyta�a intuicyjnie nie tylko w�asne pragnienia, ale i
pragnienia m�czyzn i �e bynajmniej nie odrzuca�a z g�ry naszej ewentualnej
bli�szej za�y�o�ci.
Wobec tego bez wahania napisa�em do niej, informuj�c, �e zamierzam w nast�pnym
filmie rozwin�� w�tki zasygnalizowane w "Bezmiarach" i mam nadziej� stworzy�
dramat rewolucyjny, kt�rego przewodni� my�l streszcza sonet angielskiego poety,
Thomasa Hardy'ego, pod tytu�em: "Przy za�mieniu ksi�yca". Doda�em, �e jak
s�dz�; jej poetyckie zdolno�ci mog�yby by� pomocne przy pisaniu scenariusza i
poprosi�em o spotkanie.
W tym okresie w moim �yciu dzia�y si� te� inne sprawy. Do wa�niejszych nale�a�y,
prowadzone przez moich agent�w, negocjacje z premierem jednej z
zachodnioafryka�skich republik, kt�ry chcia� mnie sk�oni� do zrobienia filmu o
jego kraju. I chocia� n�ci�a mnie my�l o odwiedzeniu tej niezwyk�ej cz�ci
�wiata - gdzie, jak czu�em, sama atmosfera przepojona jest z�owieszczym
konglomeratem przepychu i n�dzy, co powinno mi przypa�� do gustu - usi�owa�em
wykr�ci� si� od oferty premiera, mimo jego szczodro�ci, bo podejrzewa�em, �e
bardziej potrzebny mu jest konserwatywny re�yser dokumentalny ni� innowator, i
�e przyk�ada wi�cej wagi do wrzawy wok� mojego nazwiska ni� do istoty tego
ha�asu. Nie dawa� si� jednak zniech�ci� i w rezultacie unika�em jego attache
kulturalnego r�wnie gorliwie, jak gorliwie stara�em si� usidli� - lub da� si�
usidli� przez Christiani�.
Wymykaj�c si� temu wielkiemu i dobrodusznemu czarnemu m�czy�nie, natkn��em si�
na dawnego znajomego z uniwersytetu, profesora sztuki bizantyjskiej, kt�rego
zna�em od wielu lat. W�a�nie w jego gabinecie, w niskim, cichym budynku
uniwersyteckim z oknami patrz�cymi ze �cian jak g��boko osadzone oczy,
przedstawiono mi studenta o imieniu Petar. Sta� przy jednej z wn�k okiennych
zapatrzony w wybrukowan� ulic� - niechlujny m�ody cz�owiek, nonszalancko ubrany.
Spyta�em go, czemu si� tak przygl�da. Wskaza� na starego sprzedawc� gazet,
id�cego wolno wzd�u� rynsztoka, kt�ry na przemian to ci�gn��, to by� ci�gni�ty
przez psa na smyczy.
- Jeste�my otoczeni histori�, prosz� pana! Ten budynek wznie�li Habsburgowie, a
ten starzec, kt�rego pan widzi w rynsztoku, wierzy, �e jest Habsburgiem.
- Mo�e ta wiara u�atwia mu w�dr�wk� w rynsztoku.
- Powiedzia�bym, �e utrudnia! - Po raz pierwszy na mnie spojrza�. W jego jasnych
oczach uderzy�a mnie nadmierna dojrza�o��, cho� z pocz�tku zdumia� mnie jego
m�ody wiek. - Moja matka uwa�a... ach nic, niewa�ne. W tym ponurym mie�cie
zewsz�d osaczaj� nas cienie przesz�o�ci. Wszystkich naszych okien strzeg�
okiennice.
S�ysza�em ju� takie sentencje z ust student�w. P�niej okazuje si�, �e w�a�nie
po raz pierwszy czytaj� Schillera.
M�j gospodarz i ja wdali�my si� w dyskusj� na temat sonetu Hardy'ego;
m�odzieniec wyszed� w trakcie niej, o�wiadczaj�c, �e musi si� zobaczy� ze swoim
profesorem.
- Wra�liwa dusza, i udr�czona - stwierdzi� m�j gospodarz. - Kto wie, czy uda mu
si� zachowa� r�wnowag� psychiczn� do ko�ca semestru? Osobi�cie b�d� zadowolony,
kiedy wyjedzie z miasta jego matka, ta obmierz�a kobieta, kt�ra ma na niego
niew�tpliwie z�y wp�yw.
- W jakim sensie z�y?
- Kr��� pog�oski, �e kiedy Petar mia� trzyna�cie lat... oczywi�cie nie twierdz�,
�e jest cho�by szczypta prawdy w tym obrzydliwym gadaniu... i zosta� lekko ranny
w wypadku samochodowym, jego matka le�a�a przy nim... nie ma w tym nic
nienaturalnego... ale plotka g�osi, �e to co potem mi�dzy nimi zasz�o, by�o
nienaturalne. Prawdopodobnie to wszystko bzdury, niemniej jest rzecz�
niew�tpliw�, �e Petar uciek� z domu. Jego biedny ojciec, kt�ry jest postaci�
publiczn�... takie wstr�tne opowie�ci zawsze obracaj� si� wok� postaci
publicznych...
Czuj�c przyspieszone bicie serca spyta�em o nazwisko ch�opca, kt�re przedtem
chyba nie pad�o. Tak! Blady m�odzieniec, kt�ry czu� si� osaczony cieniami
przesz�o�ci, to syn Christianii! Naturalnie ta z�owieszcza historia tylko
wzmog�a jej atrakcyjno�� w moich oczach.
Nic nie powiedzia�em i dalej ci�gn�li�my dyskusj� o angielskim sonecie, kt�remu
coraz bardziej mia�em ochot� po�wi�ci� film. Czyta�em go kilka lat temu w
w�gierskim t�umaczeniu i od razu - wywar� na mnie wielkie wra�enie.
Streszczanie wiersza to absurd, ale tre�� tego sonetu r�wnie g��boko utkwi�a mi
w pami�ci, jak jego powa�ny i uroczysty styl. W skr�cie poeta obserwuje
p�kolisty cie� Ziemi zachodz�cy na powierzchni� Ksi�yca; widzi ten nik�y
profil i trudno mu powi�za� go z kontynentami pe�nymi cierpie�, kt�re, jak wie,
�w cie� oznacza; zastanawia si�, jak to mo�liwe, �e ca�a przeogromna scena
ludzkich dramat�w rzuca tak ma�y cie� i zadaje sobie pytanie, czy nie jest to
w�a�nie prawdziwa zewn�trzna miara wszystkich ludzkich d��e� i nadziei? Tak
�ci�le wsp�brzmia�o to z pytaniami, kt�re sam sobie zadawa�em przez ca�e �ycie,
tak pi�knie by�o uj�te, �e ten sonet sta� si� czym� bardzo cennym dla mnie i
dlatego chcia�em go zburzy� i posk�ada� na nowo w ci�g wizualnych obraz�w
wyra�aj�cych dok�adnie ten sam ci�g pe�en skojarze� przymierza grozy i pi�kna w
wierszu.
Jednak�e m�j gospodarz uwa�a�, �e sekwencja scen, kt�re mu odmalowa�em jako
zdolne przekaza� ten tajemniczy zwi�zek, daje si� zbyt �atwo podci�gn�� pod
kategori� science fiction i �e lepsze by by�o bardziej tradycyjne, podej�cie,
tradycyjne, a zarazem wnikliwsze, co� bardziej do wewn�trz ni� na zewn�trz,
jakby ubranie w klasyczny str�j moich romantycznych rozpaczy. Jego zastrze�enia
rozz�o�ci�y mnie. Rozz�o�ci�y mnie, i zda�em sobie z tego spraw� od razu, bo w
tym, co powiedzia�, by�o sporo racji; forma nie powinna by� p