3081
Szczegóły |
Tytuł |
3081 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3081 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3081 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3081 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Iwaszkiewicz
S�awa i Chwa�a � Tom 3
Rozdzia� jedenasty
Kawalkada
I
Niepostrze�enie lato przechodzi�o w jesie�. G�sta ziele� klon�w
zwiera�a si� mocniej w obronie przed natarciem wiatr�w, ale
prze�witywa�y ju� i ��te li�cie, i nawet ca�e ga��zie nabiera�y
bursztynowego koloru. Nie wiadomo sk�d bra�y si� na �cie�kach i
uliczkach parku w Pustych ��kach opad�e li�cie lip, przejrzyste i
blado��te jak skrzyd�a motyli. W dzie� drzewa wygl�da�y
od�wi�tnie i uroczy�cie, ale gdy nastawa� wczesny zmrok, sz�y g�r�
szmerne powiewy - i wida� by�o wyra�nie, �e to i trwoga, i jesie�.
W dzie� park by� opuszczony, ma�o ludzi widzia�o si� pomi�dzy
klombami i w cieniu roz�o�ystych konar�w, ale w�a�nie o zmroku w
alejach pojawia�y si� ludzkie cienie. Szli parami, grupami w par�
os�b lub w pojedynk�. Byli to uciekinierzy z Warszawy i z zachodu,
kt�rzy znale�li schronienie we dworze, w oficynach, w cha�upach za
bram�. W dzie� oddani byli swoim jakim� tam zaj�ciom: poszukiwaniu
opa�u, warzeniu lichej strawy, wyprawom w g��b wsi lub nawet do
miasteczka. Ale przy zapadaj�cej ciemno�ci spotykali si� w parku,
aby pogada� mi�dzy sob�. Jedni ograniczali si� tylko do utyskiwa�,
inni zastanawiali si� nad przyczyn� niespodziewanej kl�ski,
szukali winnych lub niedba�ych; inni znowu� znosili pierwsze
plotki, kt�re od razu nabiera�y cech gigantycznych i
nieprawdopodobnych. Jeszcze inni opowiadali, kto i gdzie zgin��
"na drogach", i podawali fantastyczne szczeg�y �mierci r�nych
s�awnych ludzi, kt�rzy, jak si� potem okaza�o, byli zdrowi i cali.
Do najbardziej nierzeczywistych spraw nale�a�a wiadomo�� o
ucieczce rz�du i sztabu generalnego do Rumunii. Temu ju� nikt nie
chcia� wierzy�.
I park w ten spos�b o�ywa� co wieczora, nape�nia� si� szmerem
przypominaj�cym nocny szmer g�rskich potok�w, i kroki, i g�owy
ludzi pozbawionych dachu nad g�ow� zlewa�y si� w jedno z
zatrwo�onym szmerem koron drzewnych, gotuj�cych si� do spotkania
jesiennego wiatru.
Dw�r w Pustych ��kach flankowa�y dwie ma�e wie�yczki przykryte
ma�ymi kopu�kami. Kryte by�y gontem i ca�e w mchu. Po prawej
stronie le�a�a wie�yczka z tym pokojem, w kt�rym umar�a ciocia
Michasia, po lewej, na g�rze, pod kopu�� mie�ci� si� pok�j
Andrzeja, obecnie zapchany warszawskimi go��mi, na dole za�, na
parterze, z osobnym wej�ciem od strony parku, mie�ci�a si�
kapliczka. Otwierano j� dawniej tylko na jakie� specjalne
uroczysto�ci, chrzciny czy za�lubiny. Teraz, od chwili wybuchu
wojny, kapliczka by�a otwarta ca�y dzie�. Schodzili si� tu ludzie
z ucieczki i domowi, a po po�udniu odbywa�y si� ca�e nabo�e�stwa
pod przewodnictwem co energiczniejszych i co pobo�niejszych
staruszek. Kapliczka ta co wieczora - a o sz�stej zapada�y ju�
ciemno�ci - nape�nia�a si� t�umem niepozornych, nik�ych postaci,
kt�re w blasku �wiec zdawa�y si� zatraca� okre�lone kszta�ty.
Tutaj te� powsta�a i od razu bardzo si� spopularyzowa�a wojenna
litania, z szeregiem wezwa� �ci�le dopasowanych do tragicznych
okoliczno�ci. �atwo w niej zrezygnowano ze wszystkich zdobyczy i
nawet zdawa�o si�, �e leciwe kap�anki odczuwaj� pewn� satysfakcj�,
powtarzaj�c po ka�dej inwokacji s�owa: "Ojczyzn�, wolno�� racz nam
wr�ci�, Panie!". S�owa te przypomina�y im m�odo�� i niewol�. Dla
m�odych ludzi jednak litania ta by�a nie do zniesienia. Andrzej,
kt�ry zaraz pierwszego dnia po swoim przyje�dzie zab��dzi� w te
okolice, nie m�g� wytrzyma�. Gorsz�c pobo�ne staruszki, opu�ci�
przybytek modlitwy demonstracyjnie w samym �rodku nabo�e�stwa.
Mimo to korci�o go owo zbieranie si� w cieniu dworskiej kaplicy.
Wcze�nie si� zaczyna�o - nie wchodzi� teraz do kapliczki, ale
b��dzi� w pobli�u, w cieniu wysokich drzew. Stare d�by i lipy,
kt�re zna� od dzieci�stwa, teraz odmieni�y sw� posta�:
przypomina�y mu rabcza�skie jesiony i ostatni� letni� wycieczk�.
Wydawa�o mu si�, �e oddziela go od tych czas�w przestrze� wielu
lat - a up�yn�o przecie� naprawd� dopiero par� tygodni. Odczuwa�
bardzo sw� samotno��. Unika� Helenki, przypomina�a mu ona bowiem
letnie szcz�liwe dnie, a tak�e zatracenie si� ojca, o kt�re nie
wiadomo dlaczego wini� w�a�ciwie tylko siostr�.
Ba� si� siada� na ganku domu, przypomina�o mu to jakie�
nieokre�lone marzenia, kt�re, wiedzia� to dobrze, nie na miejscu
by�oby dzisiaj wywo�ywa�. Ukrywa� si� pod cieniem wielkich drzew i
patrzy� na o�wietlone drzwi kapliczki. Nie chcia� dopu�ci� do
siebie my�li, �e ju� tylko to nam zosta�o. Nie umia� dopowiedzie�
sobie wszystkich s��w, kt�re k��bi�y si� teraz w jego g�owie. By�y
niejasne, ale nie bardzo konfrontowa�y si� i liczy�y z
rzeczywisto�ci�. Po prostu nie zdawa� sobie sprawy z tego, co
zasz�o, i nie m�g�, rzecz jasna, nabra� do tego jakiegokolwiek
stosunku. Wiedzia� tylko, �e nie mo�e oboj�tnie przys�uchiwa� si�
biernym i j�kliwym s�owom modlitwy, �e zupe�nie o co innego mu
chodzi. Ale o co?
Sprawa ta jasno, chocia� mo�e r�wnie dziecinnie, rozstrzygni�ta
by�a u Romka. Wybiera� si� "w drog�", tak jakby takie wybieranie
by�o naj�atwiejsze i najja�niejsze pod s�o�cem.
- Gdzie� ty pojedziesz? - pyta� go Andrzej, kiedy spotkali si�
naprzeciw otwartych drzwi kapliczki pewnego ciep�ego jesiennego
wieczora, jakie wtedy zapada�y regularnie nad parkiem w Pustych
��kach i nad ca�ym krajem.
- Jeszcze nie wiem - powiedzia� Romek - ale w Pustych ��kach nie
znajd� na to odpowiedzi.
- W og�le Puste ��ki przesta�y udziela� odpowiedzi - powiedzia�
Andrzej, a poniewa� Romek milcza�, m�wi� dalej, my�l�c, �e go
Romek nie rozumie: - Kiedy� na tym ganku siedzia�em ca�� noc i
my�la�em, �e znalaz�em odpowied� na wszystkie pytania, kt�re sobie
zadawa�em. To nie by�o dawno, bardzo niedawno, a mnie si� wydaje,
�e to ca�e �ycie przez ten czas si� przewali�o. By�em dziecinny.
Zamilk�, bo wiedzia�, �e go Romek w dalszym ci�gu nie rozumie.
Romek chrz�kn��.
- Wiesz, mnie si� zdaje, �e nie mo�na tak siedzie�.
- Mnie to samo - powiedzia� Andrzej.
Ale powiedzia� nieszczerze. W momencie kiedy potwierdzi� s�owa
Romana, wzywaj�ce go do "podr�y", zrobi�o mu si� ogromnie �al
tego wszystkiego, co go tu otacza�o. Rozumia�, �e musi zacz�� inne
sprawy - ale te drzewa wysokie, ten pochylony dom z dwiema
wie�yczkami, szmer ga��zi klonowych przed oknem, a nawet te
rozmowy w cieniu ogrodowym, nawet j�kliwa litania dolatuj�ca z
o�wietlonej woskowymi �wiecami kapliczki - to by� mi�kki i ciep�y
�wiat, kt�ry Andrzej dotychczas uwa�a� za sw�j. Siedzie� tu i
trwa�, z g�ow� wsuni�t� w piasek polskiej wsi, by�oby idea�em.
Oczywi�cie pomy�la� i o Kasi. Tamta ciep�a i jakby nie�wiadoma
mi�o�� tak�e jest zwi�zana z tym domem, z parkiem, ze spacerami do
ko�cio�a. Przypomnia� i zakrysti�. Pachnia�y opad�e li�cie i w tej
ciemno�ci by�o tak cicho, �e po prostu wyobrazi� sobie nie mo�na
by�o, �e niedaleko ludzie strzelaj� do ludzi.
- Ostatnie cisze - powiedzia� wi�cej do siebie ni� do Romka. -
Ostatnie cisze - powt�rzy�.
Romek znowu chrz�kn��, jak gdyby przypomina� Andrzejowi o swoim
istnieniu. A w�a�ciwie dodawa� sobie kontenansu, ba� si� troch�
s��w Andrzeja.
- Bardzo to wszystko prze�y�e� - powiedzia�, nabieraj�c �mia�o�ci
w tym cieniu.
Chcia�o mu si� porusza� "te najwa�niejsze" kwestie, a jednocze�nie
czu�, �e Andrzej najmniejszej nie ma na to ochoty.
Dopiero po d�ugim milczeniu Andrzej powiedzia�:
- Wiesz, wydaje mi si�, �e zrobi�em si� straszna baba. Tak mnie to
rozklei�o. I jeszcze ta heca z ojcem...
Romek si� zastanowi�:
- Jak si� to mog�o sta�?
Andrzej rzuci�:
- S�ysza�e�, co one opowiadaj�...
- No, tak - zawaha� si� Romek - ale to jako� si� wierzy� nie chce.
Jak�e by tw�j fater nie wr�ci�?
- I dok�d on pojecha�?
- Jakie by�y stosunki mi�dzy twoimi rodzicami? - rzeczowo zapyta�
Romek.
Andrzej znowu milcza�. By�o mu nieprzyjemnie, �e Romek wtr�ca si�
w takie rzeczy, z drugiej strony chcia�o mu si� wreszcie wygada�
na ten temat. Na szcz�cie by�o ciemno i ca�a rozmowa stawa�a si�
jakby bezosobowa.
- Czy ja wiem? - powiedzia�. - Na poz�r wszystko by�o jak
najlepiej. Ale to nigdy nie wiadomo. Oni do siebie nigdy nie
pasowali. A ju� co mamy rodzinka, to nie bardzo ojca tolerowa�a -
poprawi� si�: - toleruje... Wiesz, zawsze by�y przykre sprawy z
wujem Walerym. Pami�tam, co mia�em, kiedy by�em ma�y. Walerek to
robi� otwarcie, ale mam wra�enie, �e wszyscy w Pustych ��kach si�
tak do ojca odnosili. Jedna babcia go kocha�a i on babci� bardzo
szanowa�... Ale my�l�, �e ojciec to matk� kocha�. Tylko �e mama...
To jako� tam tak by�o w tej Odessie, �e ja nie mog� zrozumie�.
Sama mama nie wie, zdaje si�, jak jej to wysz�o, �e si� zgodzi�a
na ten �lub. Mama kocha�a kogo innego...
Oczywi�cie Andrzej wiedzia�, kogo mama kocha�a, ale ju� ten
szczeg� nie m�g� mu przej�� przez gard�o. Za bardzo to by�o
wstydliwe, a przy tym Spycha�a tylko co tu by� i Romek m�g�
wyci�gn�� wnioski, kt�re w tej chwili nie odpowiada�y Andrzejowi.
A przy tym trudno mu by�o nawet wym�wi� to nazwisko. Zdawa�o mu
si�, �e mog�o ono popsu� ow� cisz� i �w minimalny spok�j, jaki mu
by� tak cenny. Z chwil� powiedzenia: "Spycha�a" trzeba by by�o
mo�e zacz�� dzia�a�. A jeszcze troch� chcia� siedzie� bez ruchu w
wilgotnym i pachn�cym cieniu.
- Ale ty by�e� z fatrem dobrze? - spyta� Romek - prawda?
Andrzej wzruszy� ramionami. S�owo "dobrze" wyda�o mu si� dziwnie
prostackie na okre�lenie stosunku do ojca. Zw�aszcza w ostatnich
czasach - to nie by�o "dobrze" nawet ca�kiem �le. Andrzej kocha�
ojca, ale bardzo chcia�, aby ojciec by� inny. Nie m�g� znie��
widoku pana Franciszka w sklepie; jego lansady, u�miechy,
uca�owania r�czek mierzi�y go po prostu. Wstydzi� si� go. Ale
teraz chcia� to zmaza�, poprawi�.
- Te� pytanie! - b�kn�� wreszcie. - Przecie� to jest m�j ojciec.
Romek si� poruszy�.
- Rozmaicie z ojcami bywa - powiedzia� tonem praktycznego
filozofa.
Andrzej przypomnia� sobie, �e pan Koz�owski nienawidzi� Romkowych
skrzypiec.
- Jak to: rozmaicie? - spyta�, troch� umy�lnie brutalizuj�c to
pytanie. Wiedzia�, o co chodzi.
- No, tak. Czasami zdaje mi si� - powiedzia� Romek - �e ja ojcu
przeszkadzam. W og�le staj� mu na zawadzie. �eby nie ja, toby si�
m�g� o�eni� po �mierci matki. A tak... Ojciec to si� ci�gle kocha,
to tu, to tam. I wstydzi si� tego przede mn�... Wstydzi si�
pokaza� mi takie co�... spotyka si� z dziewczynami poza domem.
Andrzej wola� rozstrzyga� sprawy prostolinijnie, zw�aszcza cudze
sprawy:
- A ty by� powiedzia� fatrowi zwyczajnie: "Tak a tak, ja wszystko
wiem, wszystko jest mi wiadome, nie kr�puj si�, ojciec..."
Romek �achn�� si�.
- A ty tak z ojcem rozmawiasz?
Andrzej u�miechn�� si� w ciemno�ci.
- Teraz bym mo�e z nim tak rozmawia�. Ka�dy z nas przecie� jest
cz�owiekiem.
Powiedzia� to banalne zdanie i nagle ostro odczu� rzecz jedn�: �e
ka�dy jest tak osobnym cz�owiekiem. Tote� powiedzia� znowu
bardziej do siebie ni� do Romka:
- Ka�dego cz�owieka Pan B�g tworzy w jednym egzemplarzu...
Ale rozp�dzi� si� w tym jakim� obcym sobie rubasznym tonie i
ci�gn�� bardzo sztucznie. Czu� t� sztuczno��, ale nie m�g� si�
powstrzyma�. My�la�, �e z Romkiem tak trzeba.
- Ja bym powiedzia� tak mojemu. Gdybym wiedzia�, �e ma jak�
dziewuch�, tobym mu powiedzia�: "Co si� masz kr�powa�, dlaczego
si� wstydzisz, i ja, i ty jeste�my m�czyznami..."
- A ty masz dziewuch�? - spyta� z ciekawo�ci� Romek.
- Nie - najoboj�tniej w �wiecie odpowiedzia� Andrzej.
I znowu tamta my�l. Przerzuci� si� na inny ton. A� si� sam
zdziwi�.
- Co si� dzieje z Kasi�? - spyta� zbyt oboj�tnym tonem.
- M�wili mi dzi�, �e Alunio wr�ci� do niej z mamra. Do Siedlec.
- Wysz�a za niego za m��?
- Jak by to powiedzie�?... Niekt�rzy m�wi�, �e to ma��e�stwo.
Alunio ma gdzie� inn� �on�... A mieszka� teraz z Kasi�.
- Kochaj� si�?
Romek zachichota�.
- Wiesz, ty si� pytasz o takie rzeczy! A sk�d ja mog� wiedzie�,
czy oni si� kochaj�? Pewnie si� kochaj�, kiedy ze sob� mieszkaj�
na wiar�, na koci� �ap�, i jako� im tam leci. My�l�, �e chyba si�
kochaj�... A tobie co?
- No, nic.
- Przypomnia�a ci si� Kasia?
- Dobra by�a dla babci.
Romek zachichota� mocniej.
- Dla babci? - zapyta�.
Andrzej si� zirytowa�.
- Wiesz, jeste� jaki� g�upawy - powiedzia� - to nie s� rzeczy do
�miechu.
- Sk�d�e! - Romek spowa�nia�. A potem w zastanowieniu ci�gn��: -
Dla mnie takie rzeczy z dziewuchami to zawsze do �miechu. To samo
jest takie �mieszne. Czy ty kiedy widzia�e�, jak to wygl�da?
Andrzej mrukn�� nieokre�lenie. �a�owa�, �e wda� si� w t� rozmow�.
- A ja widzia�em. Cz�sto widzia�em, nawet jak by�em mniejszy, to
mia�em taki sport. �eby nakry� ch�opca z dziewczyn�. Na wiosn� to
si� nakrywa�o byle gdzie, na sianie, za stodo��, w trawie... gdzie
chcesz. Ty nie masz poj�cia, jak to �miesznie wygl�da. - I nagle
doda� zupe�nie powa�nym tonem: - Nawet nie �miesznie. Tylko
zupe�nie jak zwierz�ta. Zupe�nie nieludzko...
Andrzej drgn��.
- Nie masz racji - powiedzia� - to bardzo ludzkie. I wiesz, ja
naprawd� t�skni�em za Kasi�.
Ton g�osu Andrzeja zmieni� si� jeszcze raz. Zabrzmia� szczerze.
- Wi�c dlaczego nie przyjecha�e� tutaj w zesz�ym roku?
- Nie chcia�em jej przeszkadza�. Alunio to Alunio.
- Alunio by� w wi�zieniu...
Andrzej pomilcza� chwil�. By�o bardzo ciemno i gas�y ju� �wiat�a w
kapliczce. Staruszki wychodzi�y powa�ne i dostojne i wida� by�o
ich cienie krzy�uj�ce si� w mroku: jedne sz�y w stron� dworu, inne
w stron� podw�rza i wsi. W krokach staruszek, w ich powolnym i
pe�nym godno�ci st�paniu czu�o si� zadowolenie ze spe�nionego
obowi�zku. Andrzej przez chwil� patrzy� za odchodz�cymi kobietami.
Potem szepn��:
- "racz nam wr�ci�, Panie..."
I znowu nawi�za� do przerwanej rozmowy:
- Je�eliby ona wola�a mnie, nie Alunia, jak bym ja wtedy rozwi�za�
wszystkie moje �yciowe problemy?
- Nie o�eni�by� si�?
- Nie przychodzi�o mi to do g�owy.
Znowu k�amstwo i ton g�osu fa�szywie oboj�tny. Tamta my�l nale�a�a
do owego "cichego" sko�czonego �wiata. W tej chwili mo�e si�
wydawa�, �e naprawd� nigdy nie posta�a mu w g�owie. Ale je�eli
ko�czy�, to ko�czy�.
- S�uchaj, Romek - m�wi - musimy jecha� do Warszawy.
- O, w�a�nie - cieszy si� Romek - tak samo my�l�.
Przestrze� drogi z Pustych ��k do Warszawy wydaje si� Andrzejowi
nie sum� kilometr�w - sum� przemian ca�ego �ycia. W Warszawie
teraz bij� si�, strzelaj�. Domy p�on�, huk.
- Jak�e tam jecha�? - zastanawia si� Romek.
- Zwyczajnie. Ko�mi - powiada Andrzej.
W tej chwili czuje przyp�yw si�. Decyzja jest prosta.
- Tam si� dowiemy, co trzeba robi� - rezonuje jeszcze Romek.
W tej chwili jaki� wysoki cie� wynurzy� si� od strony podw�rza.
Smuk�y cz�owiek wojskowym krokiem przeszed� niedaleko od klonowego
pnia, pod kt�rym siedzieli Andrzej i Roman. Nie zauwa�y� ich w
ciemno�ci.
Andrzej �cisn�� Romka za r�k�, jakby go powstrzymywa� od
przedwczesnego wyrwania si�. Przez chwil� milczeli.
Cie� skierowa� si� ku domowi. Na werandzie sylwetka zarysowa�a si�
wyra�niej.
- Spycha�a wr�ci� - powiedzia� Andrzej.
- A gdzie on by�? - spyta� Romek.
- Diabli go wiedz�. Wyjecha� za Bug tydzie� temu. Ciekawy jestem,
dlaczego wr�ci�. Inni nie wracaj�.
- My musimy wr�ci� - powiedzia� Romek. Chcia� po prostu
powiedzie�, �e musz� jecha� do Warszawy.
Andrzej przez chwil� siedzia� nieruchomo. W jego planach powrotu w
tej chwili zarysowa�y si� jakie� wahania. Zastanawia� si�, czy nie
powzi�� zbyt pochopnej decyzji.
Ale ostatecznie machn�� r�k� i powiedzia�:
- Nie ma co, nie trzeba si� namy�la�. Nie ma innego wyj�cia.
- A dlaczego ty chcia�e� szuka� jakiego� wyj�cia?
Andrzej wsta� spod klonu i otrzepa� spodnie.
- Wiesz, ja ci�gle jeszcze my�l� o ojcu.
Romek sykn��:
- Jeszcze! Przecie� dopiero par� dni, jak go te panie straci�y na
szosie. Dlaczego masz m�wi� "jeszcze?". Nic przecie w tym
dziwnego, �e my�lisz wci�� o ojcu.
- No, w�a�nie, ty si� nie dziwisz. Bo ja ju� sam si� sobie dziwi�.
Tyle najstraszniejszych rzeczy si� dzieje, a ja my�l� o ojcu...
Jestem egoista. Nie uwa�asz?
- Osio� jeste�, nie egoista - szczerze powiedzia� Romek.
- Ja nie wiem, czy to tak dobrze b�dzie zaraz jecha� do Warszawy.
- Powiedz� ojcu, �e tam wr�ci�e�.
- Nie takie to proste. A przede wszystkim, je�eli ojciec powr�ci,
to chcia�bym go zaraz widzie�. Nie jestem przes�dny, ale ty nie
masz poj�cia, jak ja si� o niego niepokoj�.
Przez chwil� zastanawia� si� nad tym, �e mo�e zbyt szczerze
rozmawia z Romanem. Ale teraz widzia�, �e wszystko, co czu� i co
m�wi� tutaj, by�o podszyte tym niepokojem.
- Gdzie on m�g� si� podzia� - spyta� wreszcie z rozpacz�.
Roman mimo woli musia� wzi�� na siebie rol� rozs�dnego
pocieszyciela. Andrzej narzuca� mu j�.
- On jak on - powiedzia� - ale jego samoch�d! Przecie� to nie
szpilka.
- Ty nie widzia�e�, co si� dzia�o na szosach - powiedzia� Andrzej
- tam i najwi�kszy samoch�d m�g� si� zagubi� jak szpilka.
- Uprzytomnij sobie jedno: nic na to nie mo�esz poradzi�.
Andrzej westchn�� w zniecierpliwieniu.
- W�a�nie nic innego nie robimy od samego pocz�tku. Usi�ujemy
uprzytomni� sobie, �e nic nie mo�na poradzi�. Mo�na oszale�.
Przypomnia� sobie, co mu si� dzi� �ni�o. Siedzia� u siebie w
pokoju, w Warszawie, i szybko wesz�a do pokoju matka, zupe�nie
siwa. W�osy mia�a jak mleko. Krzykn�� i obudzi� si� spocony.
- �eby babcia Michasia �y�a - powiedzia� id�c w stron� domu -
tobym jej opowiedzia�, jaki sen dzisiaj mia�em.
Romek roze�mia� si� swobodnie.
- Ty rzeczywi�cie dziwnie jako� reagujesz.
Zatrzymali si� przed drzwiami kapliczki. �wiat�a by�y zgaszone i
drzwi zamkni�te. Potem ruszyli dalej. Ale Andrzej zatrzyma�
Romana.
- Poczekaj - powiedzia� - ja zaraz.
Zawr�ci� do drzwi kapliczki i ukl�k� przy nich. Opar� si� g�ow� o
star� zimn� klamk�. Nie modli� si�, ale przypomnia� sobie
dziecinne do Pustych ��k przyjazdy i owo dawno zapomniane uczucie
ufno�ci, z kt�rym wk�ada� swoj� r�k� w du�� d�o� ojca i to s�owo:
"Tatek".
Magiczne to by�o s�owo: stworzy�o na chwil�, na bardzo kr�tk�
chwil�, tamt� atmosfer�, tamten zesp� nieskomplikowanych, a tak
cennych uczu�. Jednocze�nie s�owem tym jak �opat� przepo�owi�
Andrzej �cie�k� swojego �ycia: od�o�y� na bok wielki kawa� ziemi.
Zasypa� ni� dawne mrowisko.
- Zimno ju� - powiedzia� wracaj�c do Romka - wieczory robi� si�
zimne.
- Trzeba b�dzie zabra� ko�uszki na drog� - stwierdzi� Roman - kupi
si� jeszcze w miasteczku.
I weszli do domu.
II
A na szosie pod Siedlcami by�o po prostu tak:
Pan Go��bek nie ubieg� daleko od samochodu, bola�a go jeszcze
nerka po ataku i miejsce, gdzie mu Ola niezr�cznie, dr��c� r�k�
zrobi�a zastrzyk. Po�o�y� si� wi�c w rowie nieopodal swego
wehiku�u i nie spuszcza� go z oka. Gdy jednak samoloty
przelecia�y, nim jeszcze dopad� samochodu, zobaczy�, �e dw�ch
jakich� pan�w podesz�o do buicka i zacz�o szarpa� drzwiczki. By�y
przezornie zamkni�te: mimo paniki i po�piechu pan Franciszek nie
zaniedba� zabra� kluczy.
Gdy zbli�y� si� do kabrioletu, dwaj panowie uderzyli natychmiast
na alarm. W jednym z nich pozna� pan Go��bek znanego adwokata,
Cherubina Ko�yszk�. Ko�yszko bywa� u nich w domu, ale raczej
widywa� si� z Ol�. Ola �piewa�a jakie� pie�ni do jego s��w, ale
pan Franciszek niewiele o tym wiedzia�, i chyba ogranicza�a si�
ich znajomo�� do tego, �e pan Franciszek raz czy dwa poda� r�k�
Cherubinowi. Teraz Cherubin traktowa� go jak najbli�szego
znajomego.
- Panie Go��bek - powiedzia� w po�piechu - prosz�, b�agam pana,
niech pan pojedzie tam dalej, par� krok�w st�d, tam jest ranna,
trzeba j� przewie�� do Siedlec. To pani Wyczer�wna, ta wielka
aktorka.
Drugi pan to by� jaki� m�ody aktor. Ogranicza� si� on tylko do
powtarzania ostatnich s��w Ko�yszki.
- Ta wielka aktorka - powiada�.
By� tak przera�ony, �e prawie nieprzytomny. Wielkie niebieskie
oczy wysadza�o mu z orbit.
Pan Franio stara� si� zapanowa� nad sob�.
- Prosz� pana, jestem z �on� i c�rk�, musz� na nie poczeka�.
- Ale�, panie Franciszku - powiedzia� Cherubin - tu chodzi o
po�piech, pani Wyczer ma silny up�yw krwi. Odwieziemy j� do
najbli�szego punktu opatrunkowego i zaraz pan wr�ci. Nim panie
nadejd�, to pan ju� powr�ci.
- Pan ju� powr�ci - powt�rzy� niebieskooki aktor.
- Niech pan patrzy: nie ma wielkiego ruchu.
Rzeczywi�cie, na szosie w tej chwili nie by�o wielkiego ruchu.
Uciekinierzy, sp�dzeni przez atakuj�ce samoloty, jeszcze nie
zd��yli powr�ci� na bia�y pas asfaltu, a samochody jako� tutaj
rozjecha�y si� w r�ne strony czy co? - (m�ody aktor powiedzia�
"czy co?", odpowiadaj�c na jakie� swoje my�li), w oddali, w
miejscu gdzie wst�ga drogi wchodzi�a na jaki� pag�rek, widzia�o
si� par� przewr�conych pojazd�w i stercz�ce w g�r� nogi powalonego
przez pociski konia. Samochody dymi�y, tam musia�o porz�dnie
ugodzi�.
Pan Go��bek nie zd��y� nawet dobrze pomy�le�. Ko�yszko zmusi� go
po prostu do zaj�cia miejsca przy kierownicy. Pan Franciszek
siadaj�c do samochodu odwr�ci� si� i poszuka� oczami �ony i c�rki.
Oli nie spostrzeg�. Czy le�a�a jeszcze w kartoflisku, czy te� by�a
gdzie� dalej? Rozejrza� si� szybko, ale jej nie by�o. Natomiast
ujrza� Helenk�. By�a znacznie bli�ej i zatrzyma�a si� zdziwiona,
widz�c, �e ojciec wsiada do pojazdu w towarzystwie obcych ludzi.
Pan Go��bek zd��y� do niej tylko kiwn�� d�oni�. Ruch ten jego
ma�ej t�ustej d�oni oznacza�: "zaczekajcie". R�wnie dobrze m�g�
oznacza�: "do widzenia". A w�a�ciwie oznacza� - ale tego nikt
wtedy nie wiedzia� - "�egnajcie".
Pojechali, sam pan Go��bek nie zmiarkowa� kiedy, jakie p�tora
kilometra. Tam, przy szosie, pod krzakiem wierzbiny le�a�a
Wyczer�wna. By�a blada i mocno przestraszona. Jej wielkie oczy
wydawa�y si� sto razy wi�ksze ni� na scenie. M�ody aktor podobny
jak kropla wody do tego, kt�ry by� z Ko�yszk�, podtrzymywa�
artystk� pod r�k� i mocno �ci�ga� bia�� chusteczk�, kt�r� mia�a
przewi�zan� d�o�.
- Siadaj, siadaj - szybko m�wi� Ko�yszko - jedziemy do Siedlec!
- Jak to: do Siedlec? - pr�bowa� protestowa� Go��bek.
- No, do Siedlec, najbli�szy punkt opatrunkowy na pewno w
Siedlcach.
- A gdzie� ta rana? - jeszcze niepewniej spyta� piekarz, ogl�daj�c
si� na wchodz�cych do samochodu.
Wyczer�wna nie odpowiedzia�a. Milcz�c wskaza�a na przewi�zan�
d�o�.
- Zaraz, zaraz - powiedzia� Go��bek - to pani tylko ranna w r�k�?
- Tylko!
Obaj m�odzi aktorzy zdawali si� by� bardzo oburzeni na pana
Go��bka.
- Prosz� pana - powiedzia� jeden z nich - niech pan jedzie
pr�dzej, pani Wyczer�wna ma bardzo silny up�yw krwi.
- Od�amek pocisku uderzy� j� w d�o�.
- Panie Franiu kochany - swoim b�agalnym i szybkim tonem m�wi� bez
przerwy Ko�yszko - panie Franiu kochany, niech pan jedzie, niech
pan zaraz jedzie. Przecie� pan chce zaraz tu wr�ci�. Zaraz wr�ci�,
prawda? Niech pan jedzie, panie Franiu kochany!
Go��bek pomy�la�, �e rzeczywi�cie, im pr�dzej pozb�dzie si� rannej
aktorki, tym pr�dzej b�dzie m�g� wr�ci� po Ol� i Helenk�. Nacisn��
wi�c na gaz.
Bardzo pr�dko, wymijaj�c zabitego konia i rozwalone samochody,
wydostali si� z ci�by id�cych i wjechali na wzg�rze. Stamt�d
rozci�ga� si� widok na przedmie�cia Siedlec. Pali�y si� one
szerokim ogniem i wysokie s�upy czarnego dymu wzbija�y si� wprost
w g�r�, w niebieskie i czyste niebo wrze�niowego ranka.
Przy szosie p�on�y jakie� sk�ady kolejowe; czarne dymy
�wiadczy�y, �e by�a tam nafta czy benzyna. Przed przejazdem
kolejowym st�oczy�y si� furmanki i samochody, ci�ar�wki i jacy�
konni �o�nierze. �cisk by� tak wielki, �e nie mo�na si� by�o
poruszy�, gdy si� stan�o w tej gromadzie. Go��bek my�la�, �e
jako� przebrnie, i wpakowa� si� w najg�stszy zwa� woz�w i
samochod�w. Konie straszy�y si� i stawa�y d�ba, gro��c rozwaleniem
karoserii. Go��bek trzyma� kierownic� jak we �nie, tym bardziej �e
przecie� dzisiaj nie spa� ca�� noc. Nie wiedzia�, co si� z nim
dzieje.
Gdy tak stali w t�oku, przypomnia� sobie nagle Andrzeja. Co si� z
nim dzieje, gdzie on jest? My�la�, �e dogoni go u babki, ale u
babki go nie by�o. Zapewne poszed� w stron� Pustych ��k.
I w tej chwili sobie przypomnia�: przecie� do Pustych ��k to si�
w�a�nie tutaj przed przejazdem kolejowym skr�ca w lewo. Niech si�
dzieje co chce, pojad� do Pustych ��k.
Stara� si� jako� wycofa� z ca�ego ba�aganu. Ale przecie nie by�
wprawnym kierowc�, zrobi�a si� chryja. Wpakowa� si� na jaki� w�z,
zaprz�ony w par� koni, czy te� ten w�z wpakowa� si� na niego.
Do��, �e nagle przed szyb� ukaza�a si� twarz w�ciek�ego sier�anta.
To on jecha� t� furmank�. Wida� przyczepi� si� do niej gdzie�
pomi�dzy Warszaw� a Siedlcami.
- Wyjdziecie zaraz z tego samochodu - powiedzia� sier�ant twardo -
znijdziecie zaraz. Zrozumiano?
Pan Go��bek nie wiedzia�, co ma robi�. Dlaczego ten sier�ant kaza�
mu schodzi�?
- Znijdziecie zaraz! - powtarza� sier�ant, w�ciek�y i zupe�nie
pozbawiony rozeznania: w t�oku nie mo�na by�o nawet otworzy�
drzwiczek, a c� dopiero zej�� na ziemi�. Zreszt� to, �e pan
Go��bek zeszed�by na ziemi�, w niczym nie poprawi�oby sytuacji
wozu, kt�rym jecha� sier�ant. M�g� on co najwy�ej chcie�
przejecha� si� limuzyn�, ale to mu, zdaje si�, nie przychodzi�o do
g�owy. By� zupe�nie oszala�y.
Dwaj mali aktorzy zamilkli przera�eni. Ko�yszko pr�bowa�
interweniowa�, zawsze na zasadzie podwy�szania szar�y.
- Panie podchor��y - powiedzia�, chocia� doskonale si� wyznawa� w
paskowaniach i gwiazdkach - panie podchor��y, a dlaczego pan
kierowca ma zej�� na ziemi�? Co to panu pomo�e?
- Znijdziecie zaraz - sycza� zapieniony sier�ant - zobaczycie,
co�cie narobili! Konia�cie mi okulawili!
Ale jego ko�, jakby dla zamanifestowania pe�nej w�adzy w nogach,
skoczy� nagle w bok i urwa� postronek. Sier�ant chwyci� go za
pysk, ko� mu si� wyrwa� i pocz�� si� miota�, roztrzaskuj�c k�onice
i drabiny wozu. Stan�� d�ba i podni�s� obie przednie nogi nad dach
samochodu.
Wyczer�wna krzykn�a jak oszala�a, nawet sier�ant przestraszy� si�
tego krzyku. By� on bynajmniej nie teatralny i nie robiony,
najnaturalniejszy w �wiecie i nie przypominaj�cy wo�ania Elektry
ani Balladyny.
Sier�ant chwyci� konia za �ysin� i przygi�� go do ziemi. Rumak
jeszcze par� razy uderzy� tylnymi nogami w przodek wozu i uspokoi�
si�.
- Sier�ancie - wo�a�a Wyczer�wna, kt�ra zna�a si� jako� na
szar�ach - sier�ancie, co wy sobie my�licie? Ja jestem ranna, jad�
do szpitala, pu��cie mnie!
Sier�ant nagle ca�y si� zmieni�. Spostrzeg� kobiet� krzycz�c�,
zajrza� do niej przez szyb� i nagle nabra� szacunku.
- Jed�cie do Siedlec - powiedzia� - jed�cie do szpitala. Nie mo�na
tak kobiety zostawia�.
- Dobry sobie! - uspokoi� si� przecie� Ko�yszko. - Jak�e my
pojedziemy...
Tymczasem sier�ant nagle znalaz� si� na stopniu i zacz�� wo�a� do
otaczaj�cych:
- Puszcza�, panowie, puszcza�, tu ranna kobieta...
Jakim� cudem w�z znik� sprzed oczu siedz�cych w samochodzie,
gdzie� usuwali si� i inni otaczaj�cy na mocne wo�anie sier�anta.
- Cafnij si� pan, cafnij! - wo�a� sier�ant na Go��bka - hola na
bok na bok stop!
I tak komenderuj�c struchla�ym i spoconym jak ruda mysz panem
Franciszkiem poma�u wycofa� samoch�d na takie miejsce, z kt�rego
mo�na by�o zjecha� na boczn� drog�.
"No, teraz do Pustych ��k - pomy�la� sobie pan Franciszek - Ola z
Helenk� jako� si� tam dostan�. Byle tylko do Pustych ��k".
Ale w tej chwili jeden z m�odych aktor�w pochyli� si� nad
Wyczer�wn�.
- Pani Janino, Jezus Maria, co pani?
- Znowu buchn�a krew - powiedzia�a Wyczer�wna zupe�nie nie
teatralnym g�osem.
- Oj, to niedobrze - zawo�a� Cherubin, troch� z powodu okrzyku
Wyczer�wny, troch� z powodu tego, �e Go��bek zatrzyma�
zdecydowanie samoch�d na bocznej drodze.
- No, teraz pa�stwo zdecyduj� - powiedzia� - czy pa�stwo tu
wysi�d�, czy te� pojad� ze mn� na p�noc.
Wszyscy oniemieli.
Jeden z aktor�w pr�bowa� protestowa�:
- S�yszy pan, pani Wyczer dosta�a krwotoku.
- Ju� mnie to nic nie obchodzi - z niespodziewan� i nieprzytomn�
energi� powiedzia� Franciszek - ja jad� na p�noc. Tam s� moje
dzieci.
Pasa�erowie samochodu milczeli. Wyczer�wna poblad�a i by�a bliska
rzeczywistego, najprawdziwszego zemdlenia. Aktorzy popatrywali na
siebie spode �ba, nawet Cherubin zapomnia� j�zyka w g�bie.
Jeden tylko sier�ant, stoj�c wci�� na stopniu, przechyli� si�
przez otwart� szybk� do �rodka pojazdu i popatruj�c z niepokojem
na poblad�� niewiast�, nagle rzuci� si� z ca�� si�� swego
podoficerskiego g�osu na biednego pana Franciszka.
- C�e� pan, z byka spad�? Co pan sobie my�lisz? Na p�noc... na
p�noc!... Przecie� stamt�d one id�, te hitlery przekl�te!...
Gdzie?! gdzie?! - zawo�a� jeszcze na jaki� w�z, kt�ry pcha� si�
tak�e w kierunku na p�noc. Ale w�z zaturkota� i pojecha�.
- Widzi pan - powiedzia� z�amanym g�osem pan Franciszek.
- Nic nie widz�, bo nie widz�, jak ten w�z Niemiaszki
ostrzeliwuj�. Pan nic nie widzia�e� - doda� znacz�co - a ja
widzia�em. Pod �odzi� �e�my le�eli na polu, a ci jak zacz�li na
samolotach... Panie, szkoda gada�: zawracaj pan na po�udnie...
Tu ju� nie wytrzyma� Ko�yszko.
- Tu na po�udnie nie mo�na. Trzeba na Brze��.
- No, dobrze, jadziem na Brze�� - powiedzia� sier�ant i otworzy�
drzwiczki samochodu. - Ja si� tu jeszcze zmieszcz� - doda�,
kucaj�c z lewej strony, u n�g Wyczer�wny. - No, i ganiaj pan
naoko�o Siedlec, �eby omin�� po�ary, i direkt na Brze��.
- Panie - powiedzia� Franciszek dr��cym g�osem - ja zostawi�em
�on� na szosie.
- Nie b�j si� pan - powiedzia� na to sier�ant z wyra�n� drwin� w
g�osie - weksel i �ona zawsze si� odnajd�. I jak mi nie
pojedziesz, sukinsynu, to zobaczysz.
Drzwiczki z prawej strony otworzy�y si� i jeden z m�odych aktor�w
wyskoczy� na drog�. Po chwili ju� znik� w t�umie.
- Patrzcie mi go, kawalera! - za�mia� si� sier�ant i doda� ju�
�agodniej, poszturchuj�c Go��bka w kark rewolwerem: - No,
jedziemy, panie �adny, jedziemy, a� panu si� benzyna wyczerpie.
- Na mi�o�� bosk�, niech pan jedzie - powiedzia�a bia�ym g�osem
Wyczer�wna.
I pan Go��bek ruszy�, tak jak mu kaza� uzbrojony sier�ant.
III
Kiedy Andrzej i Roman weszli do sto�owego pokoju we dworze,
ujrzeli pani� Roysk� i Spycha�� siedz�cych przy stole. Spok�j
jasnego �wiat�a lampy uderzy� Andrzeja. Normalny, zamieszkany
pok�j, st�, na kt�rym sta�y jeszcze granatowe talerze, i resztki
chleba na obrusie - wszystko to nale�a�o do tego "cichego" �wiata,
z kt�rym po�egna� si� tam, pod klonem. Zmru�y� oczy i bez
zdziwienia przywita� si� z panem Kazimierzem. Blask lampy pada�
wprost na twarz pani Royskiej, roz�wietlaj�c zmarszczki okrywaj�ce
starzej�ce si� jej rysy, jak i jasne bursztynowe oczy. Z niezwyk��
uwag� s�ucha�a czego�, co opowiada� Spycha�a. Spycha�a m�wi�
bardzo poma�u; jakby z trudem t�umaczy� pani Royskiej, dlaczego
powr�ci�. Jasne by�o, �e jednocze�nie t�umaczy� sam sobie. By�
bardzo zm�czony.
Andrzej nie siadaj�c przy stole wtr�ci� si� do rozmowy, i to do��
gwa�townie.
- Ale� to zupe�nie zrozumia�e - powiedzia� do Kazimierza - �e pan
wr�ci�. Na pewno chce pan wr�ci� do Warszawy. My te�.
Pani Royska spojrza�a na Andrzeja. Zdziwi�o j� nerwowe zachowanie
ch�opca.
- Chcesz kwa�nego mleka? - spyta�a. - My jeste�my ju� po kolacji,
ale mleko stoi na bufecie. We�cie sobie, i ty, Romku.
Andrzej znalaz� rzeczywi�cie na bufecie garnuszek zsiad�ego mleka,
nala� do szklanki sobie i Romkowi, usiedli przy stole i pili.
- Pos�uchajcie, co opowiada pan Spycha�a - powiedzia�a jeszcze
pani Ewelina.
Spycha�a rzuci� jej niepewne spojrzenie. Wida� by�o, �e to, co
m�wi�, by�o przeznaczone jedynie dla pani Royskiej. Nie chcia�
ci�gn�� swego opowiadania przy ch�opcach.
Natomiast s�ucha� uwa�nie tego, co m�wi� Andrzej.
- Nie ma co - m�wi� m�ody Go��bek - tutaj niczego nie wysiedzimy.
Zdecydowali�my z Romkiem, �e pojedziemy do Warszawy.
Pani� Roysk� w dalszym ci�gu Andrzej niecierpliwi�. Zwr�ci�a si�
do Spycha�y:
- Szofer, kt�ry wr�ci�, opowiada� o panu takie dziwne rzeczy...
Spycha�a spu�ci� wzrok na obrus i bawi� si� podstawk� na sztu�ce.
Nie bardzo w smak by�a mu ta rozmowa. Andrzej umilk� i patrzy� na
dawnego "nauczyciela". Mia� wra�enie, �e ten wstydzi si� czego�.
- Te dziwne rzeczy - powiedzia� Spycha�a, jakby si� przezwyci�y�
- nie trwa�y d�ugo. To mo�e by�oby �adne w literaturze, ale, teraz
to trzeba skonstatowa�, literatura nie jest przydatna w takich
momentach napr�enia. Oranie to dobre u Reymonta.
Andrzej nie rozumia�, o czym m�wi� Spycha�a, ale wyczu�, �e to
jest wa�ne.
Kazimierz podni�s� zdecydowanie wzrok i zwraca� si� ju� teraz
wprost do Andrzeja:
- Ten stary ch�op, u kt�rego ora�em, powiedzia� mi: "Panie, nigdy
pan nic nie zrobi, o ile pan nie b�dzie w �rodku"...
- W �rodku? Co to znaczy "w �rodku?" - naiwnie spyta� Andrzej.
Romek po�o�y� d�o� na r�ce Andrzeja, jakby powstrzymuj�c to
pytanie.
Spycha�a nie odpowiedzia�. Za to pani Royska u�miechn�a si� i
swoim zwyczajem lekko zacinaj�c si�, powiedzia�a:
- Ten ch�op mia� racj�, panie Kazimierzu.
Spycha�a wci�� milcza�. Nie by� pewien intencji Andrzeja. Chwilami
ba� si� tego ch�opca, kt�ry wiedzia� o nim wi�cej ni� potrzeba.
M�g� go skompromitowa� w oczach pani Royskiej, a mo�e jeszcze w
jakich� innych oczach.
- Mnie si� tak�e tak zdaje - m�wi�a dalej pani Royska - �e nie
mo�na nic zdzia�a� z zewn�trz. Trzeba by� "w �rodku", je�eli si�
chce co� zrobi�.
- Nasza sytuacja jest tak skomplikowana - powiedzia� powa�nie
Spycha�a - �e nawet jeszcze w tej chwili nie mo�emy powiedzie�, co
trzeba robi� i gdzie trzeba by�. W tej chwili w og�le szale�stwem
jest mo�e m�wienie o tym, �e trzeba co� robi�. Wszystkie
usi�owania znalezienia racji zniweczono. Jeste�my pozbawieni
jakiejkolwiek mo�no�ci...
- Ale nie mo�no�ci rozumowania - powiedzia�a nagle pani Royska z
g��bokim przekonaniem.
Spycha�a popatrzy� na ni� z uwag�. Nawet mo�e ze zdziwieniem.
"Zupe�nie jest teraz inna ni� w tamtej wojnie" - pomy�la� i
zaduma� si� przez chwil�. Z�apa� si� na sentymentalnym
przypominaniu minionych rozm�w. Ale zaraz nakaza� sobie powr�t do
rzeczywisto�ci. "Zadziwiaj�ce, �e nie pomy�la�em ani razu o Marysi
przez ca�y ten pobyt u ch�opa" - zanotowa� jeszcze sobie w my�li.
Zwr�ci� si� do Andrzeja, jak gdyby dopiero go spostrzeg� i jakby
zabiera� si� do zadania mu szeregu pyta�.
- Od ojca nie ma �adnych wiadomo�ci?
Andrzej poczerwienia� a� po bia�ka oczu.
- Nie - b�kn��.
Spycha�a mia� jeszcze o co� zapyta�, ale si� powstrzyma�.
- No wi�c, jedziemy do tej Warszawy czy nie? - wtr�ci�
zniecierpliwiony Romek.
- Nie ma pan poj�cia, jaka Ola jest tym wszystkim zmartwiona -
powiedzia�a pani Royska troch� zbyt salonowym tonem.
Spycha�a zmiarkowa�, �e odgad�a jego nie wypowiedziane pytanie.
Zaniepokoi� si�.
- Pani Ola jest jeszcze? Mam nadziej�, �e nigdzie nie wyruszy�a?
Pani Royska zdziwi�a si�.
- Oczywi�cie, �e jest tutaj. Gdzie�by mia�a jecha�? Nie wiadomo,
gdzie ma m�a szuka�, a wyprawia� si� teraz w drog� gdziekolwiek
jest przecie bardzo niebezpiecznie. Andrzej by nie pu�ci� matki
samej.
- Ju� dosy�, �e zgubi�em ojca - powiedzia� Andrzej niskim g�osem.
W tonach tego zdania widnia�a g��boka rozpacz.
Spycha�a popatrzy� na niego �yczliwie.
- Ale mnie si� zdaje - powiedzia� wprost do niego - �e i siedzenie
tutaj nie ma wiele sensu. Lada dzie� zajrz� i do pani Royskiej
Niemcy. W Warszawie by�oby mo�e bezpieczniej. Szczeg�lnie m�odym
ludziom.
- Na razie jest jeszcze wojsko, zachowuj� si� wzgl�dnie
przyzwoicie. By�am w miasteczku, wszystko idzie jako tako. Ale
niebawem przyjd� w�adze cywilne, zapewne nie b�dzie to idylliczne.
- I dlatego my�l�, �e trzeba nam b�dzie wyruszy� w stron� Warszawy
- powiedzia� Spycha�a jakim� nowym tonem, obejmuj�c niejako tym
powiedzeniem ju� obu ch�opc�w i odpowiadaj�c na niecierpliwe
inicjatywy Romka.
- Warszawa jeszcze si� broni - powiedzia�a pani Royska g�osem
zupe�nie oboj�tnym.
- Wyobra�am sobie, jak to wygl�da - szepn�� Andrzej i zacisn��
usta.
- Tego sobie nie mo�na wyobrazi� - zauwa�y� Roman. - To okropne.
- Pan ma do�wiadczenie, panie Kazimierzu - powiedzia�a pani Royska
i wzi�a Spycha�� za r�k� - pan si� jednak nawojowa�...
- Nie ma por�wnania mi�dzy tymi dwiema wojnami - zauwa�y� Spycha�a
- przez lat dwadzie�cia technika zrobi�a olbrzymie post�py.
Wszystko jest w nieprzewidzianych wymiarach. Czo�gi zdecydowa�y o
zwyci�stwie Amerykan�w w roku 1918. Dzi� czo�gi s� czym� zupe�nie
zwyczajnym. A gaz�w jako� dot�d nie u�yto.
- Maski mo�na powyrzuca� - powiedzia� z pewn� satysfakcj� Romek -
psu na bud� si� zda�y. A niepotrzebnie tylko obci��a�y �o�nierzy.
- Kt� m�g� to wiedzie�? - zauwa�y�a pani Royska.
- S� tacy, co powinni byli wiedzie� - z uporem powiedzia� Andrzej.
- My�l� - powoli m�wi� Spycha�a, jak gdyby �ledzi� z wolna
rozwijaj�cy si� tok w�asnych rozumowa� - my�l�, �e w�a�nie teraz
dobrze by�oby podjecha� pod Warszaw�, p�ki jeszcze nie jest w
r�kach niemieckich. I wej�� tam zaraz po kapitulacji.
- Na wprost nie przejedzie - powiedzia� Romek.
- W�a�nie, nie wydaje mi si� to najlepsz� drog�. Przejedziemy
naoko�o, od Puszczy Kampinoskiej, od Sochaczewa. Tam przecie mo�na
zajecha� do pana Janusza. Czy pani nie ma mapy? Drogowej,
samochodowej?
- W naszym samochodzie by�a taka �wietna mapa - westchn�� Andrzej.
- Zaraz przynios� - powiedzia�a pani Royska i wysz�a z pokoju.
Andrzej wsta� i nala� sobie jeszcze mleka. Postawi� tak� sam�
szklank� przed Romanem.
- Pij, b�dziesz m�drzejszy.
Spycha�a spojrza� ze zdziwieniem na Andrzeja. W jego g�osie
zabrzmia�y ju� jakie� nuty rado�ci, czego�, co si� zaczyna�o.
"Jaka� akcja, jaka� przygoda" - pomy�la�.
Nie chcia� si� oburza�. I jego samego bra�y ju� te mo�liwo�ci,
kt�re wytworzy�a nowa sytuacja: mo�liwo�ci przygody. Czego�, co
jeszcze zostawa�o po zupe�nym roztrzaskaniu normalnego �ycia.
Wszystko mog�o si� u�o�y� na nowo - nawet �ycie.
Pochylili si� nad przyniesion� przez pani� Roysk� map�, map�
czego�, co ju� nie istnia�o, map� Polski. Patrzyli na ten klonowy
listek w�t�� szypu�k� po��czony z morzem, na �ab�dzia z piersi�
wygi�t� wielkim �ukiem.
Andrzej p�uchem s�ucha� projekt�w przejazdu i itinerarium,
wyznaczonego na drogach, kt�rymi t�tni�y w tej chwili niemieckie
czo�gi. Patrzy� na zarys kraju i na lini� Wis�y wygi�t� jak harfa
i my�la�: "To jest moja ojczyzna, ju� jej nie ma".
- T�dy wyjedzie si� na Puszcz� Kampinosk� - powiedzia� Spycha�a,
prowadz�c palcem.
- I przez Wis�� w Wyszogrodzie - zauwa�y� Romek.
- Ile to wam czasu mo�e zaj�� taka jazda? - spyta�a pani Royska.
- �adnych rachunk�w tu by� nie mo�e. Nie wiemy, co nas czeka za
najbli�szym zakr�tem.
Andrzej odszed� od mapy. Stan�� przed oknem i patrzy� na park
pogr��ony w nocy. "�adnych rachunk�w tu by� nie mo�e" - powtarza�
sobie w my�li.
A jednak musi by� jaki� rachunek, jakie� obliczenie, chocia�by i z
setkami niewiadomych. Tyle tylko, �e rachunek ten trzeba tworzy�
od podstaw, zaczyna� od samego pocz�tku. Wszystko mo�e by� inne -
ale musi by� konkretne.
"�adnych marze�, Andrzeju - powiedzia� sobie. - Tak trzeba i��,
jakby wszystko by�o normalne. I jakby wynik mia� by� normalny".
"Ka�dy wynik musi by� normalny" - doda�.
I wtedy w�a�nie, przy tym oknie, przysz�a mu do g�owy konkretna
my�l o �mierci, m�g� j� sobie ju� teraz wyobrazi�. Spojrza� znowu
na ludzi zgromadzonych przy mapie. Na twarzy Romka wyczyta� co�,
co przed chwil� czu� w sobie: zapa� do przygody.
"Czy wolno by� a� tak dziecinnym? - pomy�la�. - Teraz? A mo�e
w�a�nie w tym ma by� ratunek? Ostatecznie ca�e �ycie nie musi by�
kl�sk�".
W tym momencie otworzy�y si� drzwi i wesz�a Ola. Andrzej przeni�s�
spojrzenie na matk�, jakby oczekiwa� od niej ostatecznej decyzji.
Wida� Ola siedzia�a dotychczas w ciemnym pokoju, bo zmru�y�a oczy
od �wiat�a i w pierwszej chwili nie wiedzia�a, kto jest w pokoju.
Spycha�a podni�s� si� i powiedzia�:
- Dzie� dobry pani.
Andrzej patrzy� na twarz matki z wyt�eniem. Jakby j� ujrza� po
raz pierwszy. W wyrazie tej twarzy dopatrzy� si� jakiej�
dziewcz�co�ci. Nie by� to efekt lampy, przeciwnie, jaskrawe
�wiat�o wydobywa�o to wszystko, co by�o znu�eniem i niepokojem w
tym obliczu. Ale Andrzej ze zdziwieniem skonstatowa�, �e nigdy nie
patrzy� na matk�; w jej u�miechu, z kt�rym wita�a Kazimierza, w
ge�cie podawanej r�ki spostrzeg� elementy, kt�re dawniej uchodzi�y
jego uwagi. Ola wyda�a mu si� nieprawdopodobnie pi�kna.
Czy to pod wp�ywem pyta� Romka, tam pod klonem, czy pod wp�ywem
innych impuls�w, zagadn�� sam siebie: "Czy matka by�a
szcz�liwa?". Zainteresowa� go w tej chwili los nie matki, ale los
tej kobiety. Nie zastanawia� si� dotychczas, czy kocha matk�.
Matka istnia�a, i koniec. Ale teraz, gdy widzia� j� oblan�
spokojnym �wiat�em, kiedy zrozumia� mo�liwo�� jej istnienia tylko
w tym spokoju, poczu�, �e wi��� go z ni� w�z�y naprawd� nie do
zniszczenia. Wesz�a do jego �wiadomo�ci, jak wesz�a do tego
pokoju.
Ola zwr�ci�a si� do syna:
- Gdzie by�e� Andrzeju? Niepokoi�am si� o ciebie. B�d� �askaw, nie
przepadaj teraz na tak d�ugo. Sama nie wiem, co my�le�.
- Ale� ja by�em ca�y czas przed domem - powiedzia� Andrzej.
- Nie przyszed�e� na kolacj�.
- Taka to i kolacja - zauwa�y�a pani Royska. I zwr�ci�a si� do
Kazimierza: - Tak chcia�am, aby wszystko by�o jak zawsze, ale
niekt�rych rzeczy nie da si� przeprowadzi�.
- Odczuwa pani jakie� trudno�ci? - zapyta� Spycha�a chyba tylko
dla podtrzymania konwersacji. Nic go to nie obchodzi�o.
- Ludzie przyzwyczaili si� troch� do sytuacji i do zdarze� -
westchn�a pani Royska - i zaczynaj� ju� kaprysi�. A przecie� ja
nie mam �adnych mo�liwo�ci. Nie mog� im dogadza�...
Andrzej zatrzyma� si� po�rodku pokoju.
- Mamo. Wracamy do Warszawy - powiedzia�.
Zauwa�y� szybkie spojrzenie matki, kt�re przez chwil� zatrzyma�o
si� na twarzy Kazimierza. Zaraz zgas�o.
- Ale konie mi ode�lecie? - spyta�a pani Royska.
- Zostawimy je u Janusza - powiedzia� Spycha�a.
- No! - z zadowoleniem potakn�� Romek.
Andrzej zacz�� perorowa�, chodz�c po pokoju:
- Warszawa mo�e nam da� wszystko. Przede wszystkim musimy
dowiedzie� si�, co trzeba robi�; tam musi by� jakie� kierownictwo.
Musimy wiedzie�, co ludzie robi�...
Pani Royska przerwa�a z beczki rozs�dku:
- Mogliby�cie poczeka�. Ustali si� przecie� jaka� komunikacja.
- Przypuszczam, �e na to trzeba b�dzie bardzo d�ugo czeka�.
Niemcom nie b�dzie na tym tak zaraz zale�a�o, oni maj� po��czenie
samochodowe.
- A ile� nam zajmie jazda do Warszawy? - powiedzia�a Ola
niespodziewanie dla siebie.
Andrzej zatrzyma� si� i z pewnego rodzaju tryumfem popatrzy� na
matk�:
- A wi�c jedziesz?
- No wiesz, przecie� samego bym ci� nie pu�ci�a - powiedzia�a Ola
- teraz musz� wiedzie�, co b�dziesz robi�. Zna� ka�dy tw�j krok.
- Antek te� pewnie odnajdzie si� w Warszawie - doda� Andrzej tonem
wyja�nienia.
Romek wmiesza� si� w rozmow�:
- Pani niekoniecznie musi jecha�. Dla kobiety to nie bardzo. My
b�dziemy pilnowa� Andrzeja, ja i pan Spycha�a.
Spycha�a zamy�li� si�.
- A mnie si� wydaje, �e nam nawet b�dzie bezpieczniej jecha� z
kobiet�. B�dziemy bardziej wygl�dali na uciekinier�w powracaj�cych
do miasta czy te� w okolice Warszawy. Bo tak, sami m�czy�ni, to
mo�e wygl�da� jak wojskowi poprzebierani napr�dce. Tym bardziej �e
ch�opcy s� tacy m�odzi...
- Nawet za m�odzi jak na wojsko - u�miechn�a si� pani Royska. -
Ja tak�e uwa�am - doda�a - �e bezpieczniej wam b�dzie jecha� z
kobietami wzgl�dnie z kobiet�. Helenk� zostawcie jeszcze u mnie.
Ola zgodzi�a si�.
- Tak b�dzie najlepiej. Helenka zostanie u cioci i poczekamy, jak
sprawy si� b�d� rozwija�y. Je�eliby Franio albo Antek dobrn�li do
Pustych ��k, zastan� tu Helenk�.
Romek powt�rzy� swoje pytanie:
- Czy mo�emy ju� jecha� jutro?
- Na jutro chyba si� nie przygotujemy. Trzeba wam da� porz�dny w�z
i przygotowa� go na dalsz� drog�, nasmarowa�, opatrzy� i tak
dalej. Trzeba wam przygotowa� zapasy na podr�... Czy chcecie
wzi�� z sob� furmana?
- Ale po co? - powiedzia� Romek. - Ja sobie z ko�mi dam rad�,
Andrzej mi pomo�e.
- Ja jestem z konnej artylerii - powiedzia� u�miechaj�c si�
Spycha�a. - Konie mnie zawsze bardzo s�ucha�y... A to w drodze
mo�e si� przyda�.
- B�dzie pan wodzem wyprawy - u�miechn�a si� znowu pani Ewelina.
W tej chwili do pokoju wesz�a Helenka.
Gdy mru�y�a oczy, wcale nie wygl�da�a na swoje pi�tna�cie lat -
wydawa�a si� dojrza�� i m�dr� kobiet�.
- C� to za narada? - zapyta�a.
- Jedziemy do Warszawy! - zawo�a� Andrzej prawie weso�ym g�osem. -
Jedzie mama, pan Spycha�a, Romek i ja.
- A ja? - spyta�a Helenka. - Jak si� rozporz�dzi�e� moj� osob�!
- Zostaniesz, Helenko - powiedzia�a pani Royska. - Zupe�nie nie
wiem, jak si� teraz wszystko u�o�y.
Helenka zastanowi�a si�.
- Rzeczywi�cie - powiedzia�a - mo�e tak b�dzie najlepiej.
Niepewnym wzrokiem obrzuci�a matk�, ale Ola siedzia�a
wyprostowana, nawet u�miechni�ta, i zdawa�a si� by� pewna siebie.
Na widok spokoju matki Helenka u�miechn�a si� pob�a�liwie, nawet
pogardliwie. Dziwna rzecz, jak ten u�miech zmienia� twarz Helenki.
Zdejmowa� z niej t� nieprzyjemn� ostro�� i nadawa� jej wyraz,
kt�ry przypomina� pana Franciszka. Helenka stawa�a si� wtedy
sympatyczna, ale nie taka �adna. Dziewczyna ju� o tym wiedzia�a i
stara�a si� nie u�miecha�.
- To b�dzie najlepiej - powt�rzy�a - nie b�d� si� z wami rozbija�.
- Dobrze - powiedzia�a pani Royska w zamy�leniu - jestem teraz
bardzo samotna. Oczywi�cie, jest pan Koz�owski - doda�a spiesznie,
popatrzywszy na Romka - ale mimo to b�d� odczuwa�a samotno�� po
waszym wyje�dzie.
- Taak - przeci�gn�a Ola - a co si� dzieje z Walerkiem?
Pani Royska nie odpowiedzia�a na to pytanie. Wsta�a i zwr�ci�a si�
do Andrzeja.
- Mo�e chcesz jeszcze kwa�nego mleka - powiedzia�a.
- Nie, nie - pospieszy� Andrzej - ju� mam zupe�nie dosy�.
IV
Pok�j, w kt�rym umar�a babunia Michasia, oczy�ci� si� z wolna z
przebywaj�cych tam uciekinier�w. Jedni poznajdowali sobie
pomieszczenia w pobliskim miasteczku, inni wynie�li si� do
Siedlec, jeszcze inni posun�li si� nieco na wsch�d, by�y tam
ostatnio pewne mo�liwo�ci przedostania si� i na Litw�, i do
Zwi�zku. Pok�j nawet zdo�ano doprowadzi� do jako takiego �adu,
mia�a w nim zamieszka� Helenka po wyje�dzie matki.
Helenka zasz�a tam z rana. Przed staro�wieckim, pod�u�nym i
zatartym zielonymi cieniami lustrem sta�a Ola. Helenka zawaha�a
si� na progu, a matka jej nie zauwa�y�a. Spogl�da�a w ziele�
lustra jak w wod�, z wyrazem wysilenia na twarzy, brwi mia�a
zmarszczone i wygl�da�a tak, jakby usi�owa�a sobie co�
przypomnie�. Dawne uczesanie? Sukni�, o kt�rej ju� od wiek�w nie
my�la�a?
Helenka chrz�kn�a i Ola si� odwr�ci�a.
- Pr�na jeste�, mater - powiedzia�a Helenka i zacz�a porz�dkowa�
w szafie, kt�ra sta�a przy przeciwnej �cianie. - Mizdrzysz si� do
lustra - doda�a jeszcze.
Ola oburzy�a si�.
- Jak ty si� wyra�asz! Chyba wiesz dobrze, �e si� nigdy nie
"mizdrz�" do lustra.
- Oczywi�cie. Ale teraz wpatrzona by�a� pilnie.
- Tak, patrzy�am.
- I co wypatrzy�a�?
- Helenko - Ola nagle zwr�ci�a si� do c�rki - czy ci nigdy nie
przychodzi do g�owy, �e matka to te� cz�owiek?
Helenka odwr�ci�a si� od szafy.
- Nie - odpowiedzia�a - nigdy. Tak samo jak tobie nigdy nie
przychodzi do g�owy, �e c�rka to te� cz�owiek.
- Helenko - �agodnie powiedzia�a Ola - przede wszystkim nie wiesz,
co i kiedy przychodzi mi do g�owy. Nie bardzo si� tym
interesujesz.
- Bo jeste� taka sentymentalna.
- Wol� by� sentymentalna ni� osch�a - powiedzia�a Ola i wysz�a z
pokoju.
By�o ju� po�udnie. Ola zesz�a do hallu; z przeciwnej strony
schodzi� Spycha�a. Nagle powsta� krzyk:
- Niemcy jad�. Niemcy jad�!
Andrzej i pani Royska rzucili si� do okien sto�owego. Alej�
wjazdow� posuwa� si� lekki "�azik" niemiecki. Nie widzia�o si�,
kto siedzia� w �rodku samochodu.
- Niech wszyscy siedz� na g�rze - powiedzia�a pani Royska i sz�a
ku drzwiom wyj�ciowym. W hallu stali speszeni Ola i Kazimierz.
- Id�cie na g�r� i nie wychod�cie nigdzie - powiedzia�a Royska -
Niemcy.
Andrzej nie odszed� od okna. Samochodzik zajecha� przed ganek i
wysiad�o z niego dw�ch ludzi. Jeden lotnik niemiecki - porusza�
si� zr�cznie i elegancko - drugi by� cywilem, w czapce
p�wojskowej, w d�ugich butach i w ko�uszkowej kurtce. Ten tak�e
porusza� si� jak wojskowy, "powiedzmy: jak by�y wojskowy" -
poprawi� si� w duchu Andrzej. Dopiero po chwili pozna� go: by� to
Walerek.
Ruszy� za pani� Roysk� do przedpokoju, nie chcia� ciotki zostawia�
samej. By� to pierwszy Niemiec w mundurze, kt�rego widzia� z
bliska, a widok Walerka nie wywo�ywa� w nim przyjemnych wra�e�.
Czu�, �e poblad�, a r�ce mia� zimne.
Walerek ju� sta� w przedpokoju wraz z m�odym lotnikiem,
naprzeciwko matki, kt�ra tak�e by�a bardzo blada i zaciska�a usta.
Walerek zdawa� si� tego nie zauwa�a�.
- Prosi�em mojego przyjaciela, pana von Behma, aby mnie tu do mamy
podwi�z�. Niepokoi�em si� o mam�, ale widz�, �e wszystko w
porz�dku.
Pani Royska zachowa�a milczenie.
Walerek usi�owa� nadrabia� min�.
- To jest m�j nowy przyjaciel, porucznik von Behm. Stoi obecnie w
Siedlcach...
M�ody oficer sk�oni� si�, pani Royska kiwn�a g�ow�, ale r�ki nie
poda�a. Walerek uda�, �e tego nie zauwa�y�.
- No, prosz� - zwr�ci� si� do Niemca, nie czekaj�c na zaproszenie
matki; widocznie obawia� si�, �e si� go nie doczeka - prosz�
dalej.
I zrzuciwszy ko�uszek, prowadzi� oficera do salonu. Dopiero teraz
zauwa�y� Andrze