317
Szczegóły |
Tytuł |
317 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
317 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 317 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
317 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Miecz przeznaczenia"
autor: Andrzej Sapkowski
Ilustrowa� Bogus�aw Polch
superNOWA Warszawa 1996
Opracowanie graficzne Ma�gorzata �liwi�ska
Ilustracja na ok�adce Bogus�aw Polch
Zdj�cie Autora i notka na IV stronie ok�adki Maciej Parowski
ISBN 83-7054-037-6
Copyright (c) by Andrzej Sapkowski, Warszawa 1992
Copyright for this edition (c) by Fundacja NOWEJ, Warszawa 1992 Illustrations copyright (c) by Bogus�aw Polch, Warszawa 1992
Komputerowy sk�ad i �amanie
LogoScript sp. z o.o.. Warszawa, ul. Miodowa 10
Druk i oprawa
Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A. ��d�, ul. �wirki 2
* * *
Spis Tre�ci
Granica Mo�liwo�ci...2
Okruch Lodu...42
WIECZNY OGIE�...64
Troch� Po�wi�cenia...91
Miecz Przeznaczenia...123
Co� Wi�cej...156
* * *
GRANICA MO�LIWO�CI
I
- Nie wyjdzie stamt�d, m�wi� wam - powiedzia� pryszczaty, z przekonaniem kiwaj�c g�ow�. - Ju� godzina i �wier�, jak tam wlaz�. Ju� po nim. Mieszczanie, st�oczeni w�r�d ruin, milczeli wpatrzeni w ziej�cy w rumowisku czarny otw�r, w zagruzowane wej�cie do podziemi. Grubas w ��tym kubraku przest�pi� z nogi na nog�, chrz�kn��, zdj�� z g�owy wymi�ty biret. - Poczekajmy jeszcze - powiedzia�, ocieraj�c pot z rzadkich brwi. - Na co? - prychn�� pryszczaty. - Tam, w lochach, siedzi bazyliszek, zapomnieli�cie, w�jcie? Kto tam wchodzi, ten ju� przepad�. Ma�o to ludzi tam pogin�o? Na co tedy czeka�? - Umawiali�my si� przecie - mrukn�� niepewnie grubas. - Jak�e tak? - Z �ywym si� umawiali�cie, w�jcie - rzek� towarzysz pryszczatego, olbrzym w sk�rzanym, rze�nickim fartuchu. - A nynie on martwy, pewne to jak s�o�ce na niebie. Z g�ry by�o wiadomo, �e na zgub� idzie, jak i inni. Przecie on nawet bez zwierciad�a polaz�, z mieczem tylko. A bez zwierciad�a bazyliszka nie zabi�, ka�dy to wie. - Zaoszcz�dzili�cie grosza, w�jcie - doda� pryszczaty. - Bo i p�aci� za bazyliszka nie ma komu. Id�cie tedy spokojnie do dom. A konia i dobytek czarownika my we�miemy, �al da� przepada� dobru. - Ano - powiedzia� rze�nik. - Sielna klacz, a i juki nie�le wypchane. Zajrzyjmy, co w �rodku.
Jak�e tak? Co�cie?
- Milczcie, w�jcie, i nie mieszajcie si�, bo guza z�apiecie - ostrzeg� pryszczaty. - Sielna klacz - powt�rzy� rze�nik.
- Zostaw tego konia w spokoju, kochasiu. Rze�nik odwr�ci� si� wolno w stron� obcego przybysza, kt�ry wyszed� zza za�omu muru, zza plec�w ludzi, zgromadzonych dooko�a wej�cia do lochu. Obcy mia� k�dzierzawe, g�ste, kasztanowate w�osy, brunatn� tunik� na watowanym kaftanie, wysokie, je�dzieckie buty. I �adnej broni. - Odejd� od konia - powt�rzy�, u�miechaj�c si� zjadliwie. - Jak�e to? Cudzy ko�, cudze juki, cudza w�asno��, a ty podnosisz na nie swoje kaprawe oczka, wyci�gasz ku nim parszyw� �ap�? Godzi si� tak? Pryszczaty, powoli wsuwaj�c r�k� za pazuch� kurty, spojrza� na rze�nika. Rze�nik kiwn�� g�ow�, skin�� w stron� grupy, z kt�rej wysz�o jeszcze dwu, kr�pych, kr�tko ostrzy�onych. Obaj mieli pa�ki, takie, jakimi w rze�ni g�uszy si� zwierz�ta. - Kto�cie to niby - spyta� pryszczaty, nie wyjmuj�c r�ki zza pazuchy - �eby nam prawi�, co si� godzi, a co nie? - Nic ci do tego, kochasiu.
- Broni nie nosicie.
- Prawda - obcy u�miechn�� si� jeszcze zjadliwiej. - Nie nosz�. - To niedobrze - pryszczaty wyj�� r�k� zza pazuchy, razem z d�ugim no�em. - To bardzo niedobrze, �e nie nosicie. Rze�nik te� wyci�gn�� n�, d�ugi jak kordelas. Tamci dwaj post�pili do przodu, unosz�c pa�ki. - Nie musz� nosi� - rzek� obcy, nie ruszaj�c si� z miejsca. - Moja bro� chodzi za mn�. Zza ruin wysz�y, st�paj�c mi�kkim, pewnym krokiem, dwie m�ode dziewczyny. T�umek natychmiast rozst�pi� si�, cofn��, przerzedzi�. Obie dziewczyny u�miecha�y si�, b�yskaj�c z�bami, mru��c oczy, od k�cik�w, kt�rych bieg�y ku uszom szerokie, sine pasy tatua�u. Mi�nie gra�y na mocnych udach
widocznych spod rysich sk�r otaczaj�cych biodra, na nagich, kr�g�ych ramionach powy�ej r�kawic z kolczej siatki. Sponad bark�w, te� os�oni�tych kolczug�, stercza�y r�koje�ci szabel. Pryszczaty wolno, wolniutko zgi�� kolana, upu�ci� n� na ziemi�. Z dziury w rumowisku rozleg� si� grzechot kamieni, chrobot, po czym z ciemno�ci wynurzy�y si� d�onie wczepione w poszczerbiony skraj muru. Za d�o�mi pojawi�y si� kolejno - g�owa o bia�ych, przypr�szonych ceglanym mia�em w�osach, blada twarz, r�koje�� miecza, wystaj�ca znad ramienia. T�um zaszemra�. Bia�ow�osy, garbi�c si�, wytaszczy� z dziury dziwaczny kszta�t, cudaczne cielsko, utyt�ane w pyle przesi�kni�tym krwi�. Dzier��c stwora za d�ugi, jaszczurczy ogon, rzuci� go bez s�owa pod nogi grubego w�jta. W�jt odskoczy�, potkn�� si� o zwalony fragment muru, patrz�c na zakrzywiony, ptasi dzi�b, b�oniaste skrzyd�a i sierpowate szpony na pokrytych �uskami �apach. Na wyd�te podgardle, kiedy� karminowe, obecnie brudnorude. Na szkliste, wpadni�te oczy. - Oto bazyliszek - rzek� bia�ow�osy, otrzepuj�c spodnie z kurzu. - Zgodnie z umow�. Moje dwie�cie lintar�w, je�li �aska. Uczciwych lintar�w, ma�o ober�ni�tych. Sprawdz�, uprzedzam. W�jt dr��cymi d�o�mi wysup�a� sakiewk�. Bia�ow�osy rozejrza� si�, na moment zatrzyma� wzrok na pryszczatym, na le��cym ko�o jego stopy no�u. Popatrzy� na m�czyzn� w brunatnej tunice, na dziewczyny w rysich sk�rach. - Jak zwykle - powiedzia�, wyjmuj�c trzos z rozdygotanych r�k w�jta. - Nadstawiam dla was karku za marny pieni�dz, a wy tymczasem dobieracie si� do moich rzeczy. Nigdy si�, zaraza z sami, nie zmienicie. - Nie ruszone - zamamrota� rze�nik, cofaj�c si�. Tamci z pa�kami ju� dawno wtopili si� w t�um. - Nie ruszone wasze rzeczy, panie. - Wielcem rad - bia�ow�osy u�miechn�� si�. Na widok tego u�miechu, kwitn�cego na bladej twarzy jak p�kaj�ca
rana, t�umek zacz�� si� szybko rozprasza�. - I dlatego, bratku, ty te� nie b�dziesz ruszony. Odejd� w pokoju. Ale odejd� pr�dko. Pryszczaty, ty�em, te� chcia� si� wycofa�. Pryszcze na jego pobiela�ej nagle twarzy uwydatni�y si� brzydko. - Ej, poczekaj - rzek� do niego cz�owiek w brunatnej tunice. - Zapomnia�e� o czym�. - O czym... panie?
- Wyj��e� na mnie n�.
Wy�sza z dziewcz�t zakoleba�a si� nagle na szeroko rozstawionych nogach, zakr�ci�a w biodrach. Szabla, wydobyta nie wiadomo kiedy, �wisn�a ostro w powietrzu. G�owa pryszczatego wylecia�a w g�r�, �ukiem, wpad�a do ziej�cego lochu. Cia�o run�o sztywno i ci�ko, jak zr�bany pie�, pomi�dzy pokruszone ceg�y. T�um wrzasn�� jednym g�osem. Druga z dziewczyn, z d�oni� na r�koje�ci, zwinnie obr�ci�a si�, zabezpieczaj�c ty�. Niepotrzebnie. T�um, potykaj�c si� i przewracaj�c na rozwalinach, co si� w nogach zmyka� ku miastu. Na czele, w imponuj�cych podskokach sadzi� w�jt, zaledwie o kilka s��ni wyprzedzaj�c ogromnego rze�nika. - Pi�kne uderzenie - skomentowa� zimno bia�ow�osy, d�oni� w czarnej r�kawicy os�aniaj�c oczy od
s�o�ca. - Pi�kne uderzenie zerrika�skiej szabli. Czo�a chyl� przed wpraw� i urod� wolnych wojowniczek. Jestem Geralt z Rivii. - A ja - nieznajomy w brunatnej tunice wskaza� na wyblak�y herb na przedzie ubioru przedstawiaj�cy trzy czarne ptaki siedz�ce w r�wnym rz�dzie po�rodku jednolicie z�otego pola. - Jestem Borch, zwany Trzy Kawki. A to moje dziewcz�ta, Tea i Vea. Tak je nazywam, bo na ich prawdziwych imionach mo�na sobie j�zyk odgry��. Obie, jak s�usznie si� domy�li�e�, s� Zerrikankami. - Dzi�ki nim, zdaje mi si�, mam jeszcze konia i dobytek. Dzi�kuj� wam, wojowniczki. Dzi�kuj� i wam, panie Borch. - Trzy Kawki. I daruj sobie tego pana. Czy co� ci� zatrzymuje w tej mie�cinie, Geralcie z Rivii? - Wr�cz przeciwnie.
- Doskonale. Mam propozycj� - niedaleko st�d, na rozstajach, przy drodze do portu rzecznego, jest ober�a. Nazywa si� "Pod Zadumanym Smokiem". Tamtejsza kuchnia nie ma sobie r�wnych w ca�ej okolicy. Wybieram si� tam w�a�nie z my�l� o posi�ku i noclegu. By�oby mi mi�o, gdyby� zechcia� dotrzyma� mi towarzystwa. - Borch - bia�ow�osy odwr�ci� si� od konia, spojrza� w jasne oczy nieznajomego - nie chcia�bym, �eby jakie� niejasno�ci wkrad�y si� pomi�dzy nas. Jestem wied�minem. - Domy�li�em si�. A powiedzia�e� to takim tonem, jakby� m�wi�: "Jestem tr�dowaty". - S� tacy - rzek� Geralt wolno - kt�rzy przedk�adaj� kompani� tr�dowatych nad towarzystwo wied�mina. - S� i tacy - za�mia� si� Trzy Kawki - kt�rzy przedk�adaj� owce nad dziewcz�ta. C�, tylko im wsp�czu�, jednym i drugim. Ponawiam propozycj�. Geralt zdj�� r�kawic�, u�cisn�� wyci�gni�t� ku sobie d�o�. - Przyjmuj�, ciesz�c si� z zawartej znajomo�ci.
- W drog� zatem, bom zg�odnia�.
II
Ober�ysta przetar� �cierk� chropowate deski sto�u, uk�oni� si� i u�miechn��. Nie mia� dw�ch przednich z�b�w. - Taak... - Trzy Kawki popatrzy� przez chwil� na okopcony sufit i baraszkuj�ce pod nim paj�ki. - Najpierw... Najpierw piwo. �eby dwa razy nie chodzi�, ca�y anta�ek. A do piwa... Co mo�esz zaproponowa� do piwa, kochasiu? - Ser? - zaryzykowa� ober�ysta.
- Nie - skrzywi� si� Borch. - Ser b�dzie na deser. Do piwa chcemy czego� kwa�nego i ostrego. - S�u�� - ober�ysta u�miechn�� si� jeszcze szerzej. Dwa przednie z�by nie by�y jedynymi, kt�rych nie mia�. - W�gorzyki z czosnkiem w oliwie i w occie albo marynowane str�czki zielonej papryki... - W porz�dku. I to, i to. A potem zupa, taka, jak� kiedy� tu jad�em, p�ywa�y w niej r�ne muszle, rybki i inne smakowite �mieci. - Zupa flisacka?
- W�a�nie. A potem piecze� z jagni�cia z cebul�. A potem kop� rak�w. Kopru wrzu� do garnka, ile wlezie. A potem owczy ser i sa�ata. A potem si� zobaczy. - S�u��. Dla wszystkich, cztery razy, znaczy? Wy�sza Zerrikanka przecz�co pokr�ci�a g�ow�, poklepa�a si� znacz�co w okolice talii, opi�tej obcis��, lnian� koszul�.
- Zapomnia�em. - Trzy Kawki mrugn�� do Geralta. -Dziewcz�ta dbaj� o lini�. Panie gospodarzu, baranina tylko dla nas dw�ch. Piwo dawaj zaraz, razem z tymi w�gorzykami. Z reszt� chwil� zaczekaj, �eby nie styg�o. Nie przyszli�my tu �re�, ale obyczajnie sp�dza� czas na rozmowach. - Pojmuj� - ober�ysta sk�oni� si� jeszcze raz.
- Roztropno�� wa�na rzecz w twoim fachu. Daj no r�k�, kochasiu. Brz�kn�y z�ote monety. Karczmarz rozdziawi� g�b� do granic mo�liwo�ci.
-To nie jest zadatek - zakomunikowa� Trzy Kawki. -To jest ekstra. A teraz p�d� do kuchni, dobry cz�owieku. W alkierzu by�o ciep�o. Geralt rozpi�� pas, �ci�gn�� kaftan i zawin�� r�kawy koszuli. - Widz� - powiedzia� - �e nie prze�laduje ci� brak got�wki. �yjesz z przywilej�w stanu rycerskiego? - Cz�ciowo - u�miechn�� si� Trzy Kawki, nie wchodz�c w szczeg�y. Szybko uporali si� z w�gorzykami i �wiartk� anta�ka. Obie Zerrikanki te� nie �a�owa�y sobie piwa, obie wnet powesela�y wyra�nie. Szepta�y co� do siebie. Vea, ta wy�sza, wybuchn�a nagle gard�owym �miechem. - Dziewcz�ta m�wi� wsp�lnym? - spyta� cicho Geralt, zezuj�c na nie k�tem oka. - S�abo. I nie s� gadatliwe. Co si� chwali. Jak znajdujesz t� zup�, Geralt? - Mhm.
- Napijmy si�.
- Mhm.
- Geralt - Trzy Kawki od�o�y� �y�k� i czkn�� dystyngowanie - wr��my na chwil� do naszej rozmowy z drogi. Zrozumia�em, �e ty, wied�min, w�drujesz z ko�ca �wiata na drugi jego koniec, a po drodze, jak si� trafi jaki� potw�r, zabijasz go. I z tego masz grosz. Na tym polega wied�mi�ski fach? - Mniej wi�cej.
- A zdarza si�, �e specjalnie ci� gdzie� wzywaj�? Na, powiedzmy, specjalne zam�wienie. Wtedy co, jedziesz i wykonujesz? - To zale�y, kto wzywa i po co.
- I za ile?
- Te� - wied�min wzruszy� ramionami. - Wszystko dro�eje, a �y� trzeba, jak mawia�a jedna moja znajoma czarodziejka. - Do�� wybi�rcze podej�cie, bardzo praktyczne, powiedzia�bym. A przecie� u podstaw le�y jaka� idea, Geralt. Konflikt si� Porz�dku z si�ami Chaosu, jak mawia� pewien m�j znajomy czarodziej. Wyobra�a�em sobie, �e wype�niasz misj�, bronisz ludzi przed Z�em, zawsze i wsz�dzie. Bez r�nicowania. Stoisz po wyra�nie okre�lonej stronie palisady. - Si�y Porz�dku, si�y Chaosu. Strasznie szumne s�owa, Borch. Koniecznie chcesz mnie ustawi� po kt�rej� stronie palisady w konflikcie, kt�ry, jak si� powszechnie uwa�a, jest wieczny, zacz�� si� grubo przed nami i b�dzie trwa�, gdy nas ju� dawno nie b�dzie. Po czyjej stronie stoi kowal, kt�ry podkuwa konie? Nasz ober�ysta, kt�ry w�a�nie p�dzi tu z saganem baraniny? Co, wed�ug ciebie, okre�la granic� mi�dzy Chaosem a Porz�dkiem? - Rzecz bardzo prosta - Trzy Kawki spojrza� mu prosto w oczy. - To, co reprezentuje Chaos, jest zagro�eniem, jest stron� agresywn�. Porz�dek za�, to strona zagro�ona, potrzebuj�ca obrony. Potrzebuj�ca obro�cy. A, napijmy si�. I bierzmy si� za jagni�tko. - S�usznie.
Dbaj�ce o lini� Zerrikanki mia�y przerw� w jedzeniu, kt�r� wype�ni�y piciem w przyspieszonym tempie. Vea, schylona nad ramieniem towarzyszki, co� znowu szepta�a, muskaj�c warkoczem blat sto�u. Tea, ta ni�sza, za�mia�a si� g�o�no, weso�o mru��c wytatuowane powieki. - Tak - rzek� Borch ogryzaj�c ko��. - Kontynuujmy rozmow�, je�li pozwolisz. Zrozumia�em, �e nie przepadasz za ustawianiem ci� po stronie �adnej z Si�. Wykonujesz sw�j zaw�d. - Wykonuj�.
- Ale przed konfliktem Chaosu i Porz�dku nie uciekniesz. Cho� u�y�e� tego por�wnania, nie jeste� kowalem. Widzia�em, jak pracujesz. Wchodzisz do piwnicy w ruinach i wynosisz stamt�d usieczonego bazyliszka. Jest, kochasiu, r�nica pomi�dzy podkuwaniem koni a zabijaniem bazyliszk�w. Powiedzia�e�, �e je�li zap�ata jest godziwa, pop�dzisz na koniec �wiata i ukatrupisz stwora, kt�rego ci wska��. Dajmy na to, srogi smok pustoszy... - Z�y przyk�ad - przerwa� Geralt. - Widzisz, od razu kie�basi ci si� z tym Chaosem i z tym Porz�dkiem. Bo smok�w, kt�re bez w�tpienia reprezentuj� Chaos, nie zabijam. - Jak�e to? - Trzy Kawki obliza� palce. - A to dopiero! Przecie� w�r�d wszystkich potwor�w smok jest chyba najwredniejszy, najokrutniejszy i najbardziej zajad�y. Najbardziej wstr�tny gad. Napada na ludzi, ogniem zieje i porywa te, no, dziewice. Ma�o to opowie�ci si� s�ysza�o? Nie mo�e to by�, �eby� ty, wied�min, nie mia� paru smok�w na rozk�adzie. - Nie poluj� na smoki - rzek� Geralt sucho. - Na wid�ogony, owszem. Na oszluzgi. Na latawce. Ale nie na smoki w�a�ciwe, zielone, czarne i czerwone. Przyjmij to do wiadomo�ci, po prostu. - Zaskoczy�e� mnie - powiedzia� Trzy Kawki. - No, dobra, przyj��em do wiadomo�ci. Do�� zreszt� na razie o smokach, widz� na horyzoncie co� czerwonego, niechybnie s� to nasze raki. Napijmy si�! Z chrz�stem �amali z�bami czerwone skorupki, wysysali bia�e mi�so. S�ona woda, szczypi�c dotkliwie, �cieka�a im a� na przeguby r�k. Borch nalewa� piwo, skrobi�c ju� czerpakiem po dnie anta�ka. Zerrikanki powesela�y jeszcze bardziej, obie rozgl�da�y si� po karczmie, u�miechaj�c si� z�owieszczo, wied�min by� pewien, ze szukaj� okazji do awantury. Trzy Kawki te� musia� to zauwa�y�, bo nagle pogrozi� im trzymanym za ogon rakiem. Dziewczyny zachichota�y, a Tea, z�o�ywszy usta jak do poca�unku, pu�ci�a oczko - przy jej wytatuowanej twarzy sprawi�o to makabryczne wra�enie. - Dzikie s� jak �biki - mrukn�� Trzy Kawki do Geralta. - Trzeba na nie uwa�a�. U nich, kochasiu, szast-prast i nie wiadomo kiedy dooko�a na pod�odze pe�no flak�w. Ale warte s� ka�dych pieni�dzy. �eby� ty wiedzia�, co one potrafi�... - Wiem - Geralt kiwn�� g�ow�. - Trudno o lepsz� eskort�. Zerrikanki to urodzone wojowniczki, od dziecka szkolone do walki. - Nie o to mi idzie. - Borch wyplu� na st� racz� �ap�. - Mia�em na my�li to, jakie s� w ��ku. Geralt niespokojnie rzuci� okiem na dziewczyny. Obie si� u�miecha�y. Vea b�yskawicznym, prawie niezauwa�alnym ruchem si�gn�a do p�miska. Patrz�c na wied�mina zmru�onymi oczami, z trzaskiem rozgryz�a skorupk�. Jej usta l�ni�y od s�onej wody. Trzy Kawki bekn�� dono�nie.
- A zatem, Geralt - rzek� - nie polujesz na smoki, zielone i na inne kolorowe. Przyj��em do wiadomo�ci. A dlaczego, je�li wolno spyta�, tylko na te trzy kolory? - Cztery, je�li chodzi o �cis�o��.
- M�wi�e� o trzech.
- Ciekawi� ci� smoki, Borch. Jaki� specjalny pow�d?
- Nie. Wy��cznie ciekawo��.
- Aha. A z tymi kolorami, to tak si� przyj�o okre�la� smoki w�a�ciwe. Chocia� nie jest to okre�lenie precyzyjne. Smoki zielone, te najpopularniejsze, s� raczej szarawe, jak zwyk�e oszluzgi. Czerwone faktycznie s� czerwonawe lub ceglaste. Wielkie smoki o kolorze ciemnobrunatnym przyj�o si� nazywa� czarnymi. Najrzadsze s� smoki bia�e. nigdy takiego nie widzia�em. Trzymaj� si� na dalekiej P�nocy. Jakoby. - Ciekawe. A wiesz, o jakich smokach ja jeszcze s�ysza�em? - Wiem - Geralt �ykn�� piwa. - O tych samych, o kt�rych i ja s�ysza�em. O z�otych. Nie ma takich. - Na jakiej podstawie tak twierdzisz? Bo nigdy nie widzia�e�? Bia�ego podobno te� nigdy nie widzia�e�. - Nie w tym rzecz. Za morzami, w Ofirze i Zangwebarze, s� bia�e konie w czarne paski. Te� ich nigdy nie widzia�em, ale wiem, �e istniej�. A z�oty smok to stworzenie mityczne. Legendarne. Jak feniks, dajmy na to. Feniks�w i z�otych smok�w nie ma. Vea, wsparta na �okciach, patrzy�a na niego ciekawie.
- Pewnie wiesz, co m�wisz, jeste� wied�minem - Borch naczerpa� piwa z anta�ka. - A jednak my�l�, �e ka�dy mit, ka�da legenda musi mie� jakie� korzenie. U tych korzeni co� le�y. - Le�y - potwierdzi� Geralt. - Najcz�ciej marzenie, pragnienie, t�sknota. Wiara, �e nie ma granic mo�liwo�ci. A czasami przypadek. - W�a�nie, przypadek. Mo�e kiedy� by� z�oty smok, jednorazowa, niepowtarzalna mutacja? - Je�li tak by�o, to spotka� go los wszystkich mutant�w. - Wied�min odwr�ci� g�ow�. - Zbyt si� r�ni�, �eby przetrwa�.
- Ha - rzek� Trzy Kawki - zaprzeczasz teraz prawom natury, Geralt. M�j znajomy czarodziej zwyk� by� mawia�, �e w naturze ka�da istota ma swoj� kontynuacj� i przetrwa, takim czy innym sposobem. Koniec jednego to pocz�tek drugiego, nie ma granic mo�liwo�ci, przynajmniej natura nie zna takich. - Wielkim optymist� by� tw�j znajomy czarodziej. Jednego tylko nie wzi�� pod uwag�: b��du pope�nionego przez natur�. Lub przez tych, kt�rzy z ni� igrali. Z�oty smok i inne podobne mu mutanty, o ile istnia�y, przetrwa� nie mog�y. Na przeszkodzie stan�a bowiem bardzo naturalna granica mo�liwo�ci. - Jaka� to granica?
- Mutanty - mi�nie na szcz�kach Geralta drgn�y silnie - mutanty s� sterylne, Borch. Tylko w legendach mo�e przetrwa� to, co w naturze przetrwa� nie mo�e. Tylko legenda i mit nie znaj� granic mo�liwo�ci. Trzy Kawki milcza�. Geralt spojrza� na dziewcz�ta, na ich nagle spowa�nia�e twarze. Vea niespodziewanie pochyli�a si� w jego stron�, obj�a za szyj� twardym, umi�nionym ramieniem. Poczu� na policzku jej usta, mokre od piwa. - Lubi� ci� - powiedzia� wolno Trzy Kawki. - Niech mnie poskr�ca, one ci� lubi�. - Co w tym dziwnego? - Wied�min u�miechn�� si� smutno.
- Nic. Ale to trzeba obla�. Gospodarzu! Drugi anta�ek!
- Nie szalej. Najwy�ej dzban.
- Dwa dzbany! - rykn�� Trzy Kawki. - Te a, musz� na chwil� wyj��. Zerrikanka wsta�a, podnios�a szabl� z �awy, powiod�a po sali t�sknym spojrzeniem. Chocia� poprzednio kilka par oczu, jak zauwa�y� wied�min, rozb�yskiwa�o nie�adnie na widok p�katej sakiewki, nikt jako� nie kwapi� si� wyj�� za Borchem, zataczaj�cym si� lekko w stron� wyj�cia na podw�rze. Tea wzruszy�a ramionami, udaj�c si� za pracodawc�. - Jak masz naprawd� na imi�? - spyta� Geralt t�, kt�ra pozosta�a przy stole, Vea b�ysn�a bia�ymi z�bami. Koszul� mia�a mocno rozsznurowan�, prawie do granic mo�liwo�ci. Wied�min nie w�tpi�, �e to kolejna zaczepka wobec sali. - Alveaenerle.
- �adnie - Wied�min by� pewien, �e Zerrikanka zrobi buzi� w ciup i mrugnie do niego. Nie pomyli� si�. - Vea?
- Hm?
- Dlaczego je�dzicie z Borchem? Wy, wolne wojowniczki? Mo�esz odpowiedzie�? - Hm.
- Hm, co?
- On jest... - Zerrikanka, marszcz�c czo�o, szuka�a s��w. - On jest... Naj... pi�kniejszy. Wied�min pokiwa� g�ow�. Kryteria, na podstawie kt�rych kobiety ocenia�y atrakcyjno�� m�czyzn, nie po raz pierwszy stanowi�y dla niego zagadk�. Trzy Kawki wwali� si� do alkierza, dopinaj�c spodnie, g�o�no wydawa� polecenia ober�y�cie. Trzymaj�ca si� dwa kroki za nim Tea, udaj�c znudzon�, rozgl�da�a si� po karczmie, a kupcy i flisacy starannie unikali jej wzroku. Vea wysysa�a kolejnego raka, co i rusz rzucaj�c wied�minowi wymowne spojrzenia. - Zam�wi�em jeszcze po w�gorzu, pieczonym tym razem - Trzy Kawki siad� ci�ko, brz�kaj�c nie dopi�tym pasem. - Nam�czy�em si� przy tych rakach i zg�odnia�em jakby. I za�atwi�em ci tu nocleg, Geralt. Nie ma sensu, �eby� w��czy� si� po nocy. Jeszcze si� zabawimy. Wasze zdrowie, dziewczyny! - Vessekheal - powiedzia�a Vea, salutuj�c mu kubkiem. Tea mrugn�a i przeci�gn�a si�, przy czym atrakcyjny biust, wbrew oczekiwaniom Geralta, nie rozsadzi� przodu jej koszuli. - Zabawimy si� - Trzy Kawki przechyli� si� przez st� i klepn�� Te� w ty�ek. - Zabawimy si�, wied�minie. Hej, gospodarzu! Sam tu! Ober�ysta podbieg� �ywo, wycieraj�c r�ce w fartuch.
- Balia znajdzie si� u ciebie? Taka do prania, solidna i du�a? - Jak du�a, panie?
- Na cztery osoby.
- Na... cztery... - Karczmarz otworzy� usta.
- Na cztery - potwierdzi� Trzy Kawki, dobywaj�c z kieszeni wypchany trzos. - Znajdzie si� - ober�ysta obliza� wargi.
- �wietnie - za�mia� si� Borch. - Ka� j� zanie�� na g�r�, do mojej izby i nape�ni� gor�c� wod�. Duchem, kochasiu. I piwa te� ka� tam zanie��, ze trzy dzbanki. Zerrikanki zachichota�y i r�wnocze�nie mrugn�y.
- Kt�r� wolisz? - spyta� Trzy Kawki. - H�? Geralt? Wied�min podrapa� si� w potylic�. - Wiem, �e trudno wybra� - powiedzia� Trzy Kawki ze zrozumieniem. - Sam czasami mam k�opoty. Dobra, zastanowimy si� w balii. Hej, dziewcz�ta! Pom�cie mi wej�� na schody!
III
Na mo�cie by�a zapora. Drog� zagradza�a d�uga, solidna belka, osadzona na drewnianych koz�ach. Przed ni� i za ni� stali halabardnicy w sk�rzanych, nabijanych guzami kurtach i kolczych kapturach. Nad zapor� ospale powiewa�a purpurowa chor�giew ze znakiem srebrnego gryfa. - Co za czort? - zdziwi� si� Trzy Kawki, st�pa podje�d�aj�c bli�ej. - Nie ma przejazdu? - Glejt jest? - spyta� najbli�szy halabardnik, nie wyjmuj�c z ust patyka, kt�ry �u�, nie wiadomo, z g�odu czy dla zabicia czasu.
- Jaki glejt? Co to, m�r? A mo�e wojna? Z czyjego rozkazu drog� blokujecie? - Kr�la Niedamira, pana na Caingorn - stra�nik przesun�� patyk w przeciwleg�y k�cik ust i wskaza� na chor�giew. - Bez glejtu w g�ry nie Iza. - Idiotyzm jaki� - rzek� Geralt zm�czonym g�osem. -To przecie� nie Caingorn, ale Ho�opolska Dziedzina. To Ho�opole, nie Caingorn �ci�ga myto z most�w na Braa. Co ma do tego Niedamir? - Nie mnie pytajcie - stra�nik wyplu� patyk. - Nie moja rzecz. -Mnie aby glejty sprawdza�. Chcecie, gadajcie z naszym dziesi�tnikiem. - A gdzie on?
- Tam, za mytnika sadyb�, na s�onku si� grzeje - rzek� halabardnik, patrz�c nie na Geralta, ale na go�e uda Zerrikanek, leniwie przeci�gaj�cych si� na kulbakach. Za domkiem mytnika, na kupie wyschni�tych bierwion, siedzia� stra�nik, tylcem halabardy rysuj�c na piasku niewiast�, a raczej jej fragment, widziany z nietuzinkowej perspektywy. Obok niego, tr�caj�c delikatnie struny lutni, p�le�a� szczup�y m�czyzna w nasuni�tym na oczy fantazyjnym kapelusiku w kolorze �liwki ozdobionym srebrn� klamr� i d�ugim, nerwowym czaplim pi�rem. Geralt zna� ten kapelusik i to pi�ro, s�ynne od Buiny po Jarug�, znane po dworach, kasztelach, zajazdach, ober�ach i zamtuzach. Zw�aszcza zamtuzach. - Jaskier!
- Wied�min Geralt! - spod odsuni�tego kapelusika spojrza�y weso�e, modre oczy. - A to dopiero! I ty tutaj? Glejtu przypadkiem nie masz? - Co wy wszyscy z tym glejtem? - wied�min zeskoczy� z siod�a. - Co si� tu dzieje, Jaskier? Chcieli�my si� przedosta� na drugi brzeg Braa, ja i ten rycerz, Borch Trzy Kawki, i nasza eskorta. I nie mo�emy, jak si� okazuje. - Ja te� nie mog� - Jaskier wsta�, zdj�� kapelusik, uk�oni� si� Zerrikankom z przesadn� dworno�ci�. - Mnie te� nie chc� przepu�ci� na drugi brzeg. Mnie, Jaskra, najs�ynniejszego minstrela i poet� w promieniu tysi�ca mil, nie przepuszcza ten tu dziesi�tnik, chocia� te� artysta, jak widzicie. - Nikogo bez glejtu nie przepuszcz� - rzek� dziesi�tnik ponuro, po czym uzupe�ni� sw�j rysunek o finalny detal, dziobi�c ko�cem drzewca w piasek. - No i obejdzie si� - powiedzia� wied�min. - Pojedziemy lewym brzegiem. Do Hengfors t�dy droga d�u�sza, ale jak mus, to mus. - Do Hengfors? - zdziwi� si� bard. - To ty, Geralt, nie za Niedamirem jedziesz? Nie za smokiem? - Za jakim smokiem? - zainteresowa� si� Trzy Kawki.
- Nie wiecie? Naprawd� nie wiecie? No, to musz� wam o wszystkim opowiedzie�, panowie. Ja i tak tu czekam, mo�e b�dzie jecha� kto� z glejtem, kto mnie zna i pozwoli si� przy��czy�. Siadajcie. - Zaraz - rzek� Trzy Kawki. - S�o�ce prawie na trzy �wierci do zenitu, a mnie suszy jak cholera. Nie b�dziemy gada� o suchym pysku. Tea, Vea, zawr��cie rysi� do miasteczka i kupcie anta�ek. - Podobacie mi si�, panie...
- Borch, zwany Trzy Kawki.
- Jaskier, zwany Niezr�wnanym. Przez niekt�re dziewcz�ta. - Opowiadaj, Jaskier - zniecierpliwi� si� wied�min. - Nie b�dziemy tu stercze� do wieczora. Bard obj�� palcami gryf lutni, ostro uderzy� po strunach. - Jak wolicie, mow� wi�zan� czy normalnie?
- Normalnie.
- Prosz� bardzo - Jaskier nie od�o�y� lutni. - Pos�uchajcie zatem, szlachetni panowie, co wydarzy�o si� tydzie� temu nie opodal miasta wolnego, zwanego Ho�opolem. Ot�, �witem bladym, ledwie co s�onko wschodz�ce zar�owi�o wisz�ce nad ��kami ca�uny mgie�... - Mia�o by� normalnie - przypomnia� Geralt. ~-
- A nie jest? No, dobrze, dobrze. Rozumiem. Kr�tko, bez metafor. Na pastwiska pod Ho�opolem przylecia� smok.
- Eeee - rzek� wied�min. - Co� mi si� to nie widzi prawdopodobnym. Od lat nikt nie widzia� smoka w tych okolicach. Nie by� to aby zwyk�y oszluzg? Zdarzaj� si� oszluzgi prawie tak du�e... - Nie obra�aj mnie, wied�minie. Wiem, co m�wi�. Widzia�em go. Trzeba trafu, �e akuratnie by�em w Ho�opolu na jarmarku i widzia�em wszystko na w�asne oczy. Ballada jest ju� gotowa, ale nie chcieli�cie... - Opowiadaj. Du�y by�?
- Ze trzy ko�skie d�ugo�ci. W k��bie nie wy�szy ni� ko�, ale du�o grubszy. Szary jak piach. - Znaczy si�, zielony.
- Tak. Przylecia� niespodziewanie, wpad� prosto w stado owiec, rozgoni� pasterzy, ut�uk� z tuzin zwierz�t, cztery ze�ar� i odlecia�. - Odlecia�... - Geralt pokiwa� g�ow�. - I koniec?
- Nie. Bo nast�pnego ranka przylecia� znowu, tym razem bli�ej miasteczka. Spikowa� na gromad� bab pior�cych bielizn� na brzegu Braa. Ale wia�y, cz�owieku! W �yciu si� tak nie u�mia�em. Smok za� zatoczy� ze dwa ko�a nad Ho�opolem i polecia� na pastwiska, tam znowu wzi�� si� za owce. Wtedy dopiero zacz�� si� rozgardiasz i zam�t, bo poprzednio ma�o kto wierzy� pastuchom. Burmistrz zmobilizowa� milicj� miejsk� i cechy, ale zanim si� sformowali, plebs wzi�� spraw� w swoje r�ce i za�atwi� j�. - Jak?
- Ciekawym, ludowym sposobem. Lokalny mistrz szewski, niejaki Kozojed, wymy�li� spos�b na gadzin�. Zabili owc�, napchali j� g�sto ciemierem, wilczymi jagodami, blekotem, siark� i szewsk� smo��. Dla pewno�ci, miejscowy aptekarz wla� do �rodka dwie kwarty swojej mikstury na czyraki, a kap�an ze �wi�tyni Kreve odprawi� mod�y nad �cierwem. Potem ustawili spreparowan� owieczk� po�rodku stada, podpar�szy ko�kiem. Nikt po prawdzie nie wierzy�, �e smoczysko da si� skusi� tym �mierdz�cym na mil� g�wnem, ale rzeczywisto�� przesz�a nasze oczekiwania. Lekcewa��c �ywe i becz�ce owieczki, gad po�kn�� przyn�t� razem z ko�kiem. - I co? Gadai�e, Jaskier.
- A co ja robi� innego? Przecie gadam. S�uchajcie, co by�o dalej. Nie min�� czas, jaki wprawnemu m�czy�nie zajmuje rozsznurowanie damskiego gorsetu, gdy smok nagle zacz�� rycze� i puszcza� dym, przodem i ty�em. Fika� koz�y, pr�bowa� wzlatywa�, potem oklap� i znieruchomia�. Dw�jka ochotnik�w wyruszy�a, aby sprawdzi�, czy struty gad dycha jeszcze. Byli nimi miejscowy grabarz i miejscowy p�g��wek, sp�odzony przez upo�ledzon� c�rk� drwala i pododdzia� najemnych pikinier�w, kt�ry przeci�gn�� przez Ho�opole jeszcze za czas�w rokoszu wojewody Nurzyboba. - Ale� ty ��esz, Jaskier.
- Nie ���, tylko ubarwiam, a to jest r�nica.
- Niewielka. Opowiadaj, szkoda czasu.
- A wi�c, jak m�wi�em, grabarz i m�ny idiota wyruszyli w charakterze szperaczy. Usypali�my im potem ma�y, ale ciesz�cy oko kurhanik. - Aha - powiedzia� Borch. - Znaczy si�, smok jeszcze �y�. - A jak - rzek� weso�o Jaskier. - �y�. Ale by� tak s�aby, �e nie ze�ar� ani grabarza, ani mato�ka, tyle �e zliza� krew. A potem, ku og�lnemu zmartwieniu, odlecia�, wystartowawszy w niema�ym trudzie. Co p�torasta �okci spada� z �oskotem, zrywa� si� znowu. Chwilami szed�, pow��cz�c tylnymi nogami. Co �mielsi poszli za nim, utrzymuj�c kontakt wzrokowy. I wiecie, co? - M�w, Jaskier.
- Smok zapad� w w�wozy w Pustulskich G�rach, w okolicach �r�de� Braa i skry� si� w tamtejszych jaskiniach. - Teraz wszystko jest jasne - powiedzia� Geralt. -Smok prawdopodobnie by� w tych jaskiniach od stuleci, pogr��ony w letargu. S�ysza�em o takich wypadkach. I tam te� musi by� jego skarbiec. Teraz wiem, czemu blokuj� most. Kto� chce na tym skarbcu po�o�y� �ap�. A ten kto� to Niedamir z Caingom. - Dok�adnie - potwierdzi� trubadur. - Ca�e Ho�opole a� gotuje si� zreszt� z tego powodu, bo uwa�a si� tam, �e smok i skarbiec nale�� do nich. Ale wahaj� si� zadrze� z
Niedamirem. Niedamir to szczeniak, kt�ry jeszcze si� nie zacz�� goli�, ale ju� zd��y� udowodni�, �e nie op�aca si� z nim zadziera�. A na tym smoku zale�y mu, jak diabli, dlatego tak pr�dko zareagowa�. - Zale�y mu na skarbcu, chcia�e� powiedzie�.-
- W�a�nie �e bardziej na smoku ni� na skarbcu. Bo widzicie, Niedamir ostrzy sobie z�by na s�siednie ksi�stwo Malleore. Tam, po nag�ym a dziwnym zgonie ksi�cia zosta�a ksi�niczka, w wieku, �e si� tak wyra��, �o�nicowvm. Wielmo�e z Malleore niech�tnie patrz� na Niedamira i innych konkurent�w, bo wiedz�, �e nowy w�adca ostro �ci�gnie im w�dzid�o, nie to, co smarkata ksi�niczka. Odgrzebali wi�c gdzie� star� i zakurzon� przepowiedni� m�wi�c�, �e mitra i r�ka dziewuszki nale�� si� temu, kto pokona smoka. Poniewa� smoka nikt nie widzia� tutaj od wiek�w, my�leli, �e maj� spok�j. Niedamir oczywi�cie ob�mia� si� z legendy, wzi��by Malleore zbrojn� r�k� i tyle, ale gdy gruchn�a wie�� o ho�opolskim smoku, zorientowa� si�, �e mo�e pobi� malleorsk� szlacht� ich w�asn� broni�. Gdyby zjawi� si� tam, nios�c smoczy �eb, lud powita�by go jak monarch� zes�anego przez bog�w, a wielmo�e nie �mieliby nawet pisn��. Dziwicie si� wi�c, �e pogna� za smokiem jak kot z p�cherzem? Zw�aszcza za takim, co ledwo nogami pow��czy? To dla niego czysta gratka, u�miech losu, psiakrew. - A drogi zagrodzi� przed konkurencj�.
- No chyba. I przed Ho�opolanami. Z tym, �e po ca�ej okolicy rozes�a� konnych z glejtami. Dla tych, kt�rzy maj� tego smoka zabi�, bo Niedamir nie pali si�, �eby osobi�cie wej�� do jaskini z mieczem. �ci�gni�to migiem co s�awniejszych smokob�jc�w. Wi�kszo�� chyba znasz, Geralt. - Mo�liwe. Kto przyjecha�?
- Eyck z Denesle, to raz.
- Niech to... - wied�min zagwizda� cichutko. - Bogobojny i cnotliwy Eyck, rycerz bez skazy i zmazy, we w�asnej osobie. - Znasz go, Geralt? - spyta� Borch. - Rzeczywi�cie taki pies na smoki? - Nie tylko na smoki. Eyck radzi sobie z ka�dym potworem. Zabija� nawet mantikory i gryfy. Kilka smok�w te� za�atwi�, s�ysza�em o tym. Jest dobry. Ale psuje mi interesy, �obuz, bo nie bierze pieni�dzy. Kto jeszcze, Jaskier? - R�bacze z Crinfrid.
- No, to ju� po smoku. Nawet, je�li ozdrowia�. Ta tr�jka to zgrana banda, walcz� niezbyt czysto, ale skutecznie. Wybili wszystkie oszluzgi i wid�ogony w Redanii, a przy okazji pad�y trzy smoki czerwone i jeden czarny, a to ju� jest co�. To wszyscy? - Nie. Do��czy�a jeszcze sz�stka krasnolud�w pod komend� Yarpena Zigrina. - Nie znam go.
- Ale o smoku Oczywi�cie z Kwarcowej G�ry s�ysza�e�?
- S�ysza�em. I widzia�em kamienie, pochodz�ce z jego skarbca. By�y tam szafiry o niespotykanej barwie i diamenty wielkie jak czere�nie. - No, to wiedz, �e w�a�nie Yarpen Zigrin i jego krasnoludy za�atwi�y Ocvista. By�a o tym u�o�ona ballada, ale n�dzna, bo nie moja. Je�li nie s�ysza�e�, nie straci�e�. - To wszyscy?
- Tak. Nie licz�c ciebie. Twierdzi�e�, �e nie wiesz o smoku, kto wie, mo�e to i prawda. Ale teraz ju� wiesz. I co? - I nic. Nie interesuje mnie ten smok.
- Ha! Chytrze, Geralt. Bo i tak nie masz glejtu.
- Nie interesuje mnie ten smok, powtarzam. A co z tob�, Jaskier? Co ciebie tak ci�gnie w tamt� stron�? - Normalnie - trubadur wzruszy� ramionami. - Trzeba by� blisko wydarze� i atrakcji. O walce z tym smokiem b�dzie g�o�no. Pewnie, m�g�bym u�o�y� ballad� na podstawie opowie�ci, ale inaczej b�dzie brzmia�a �piewana przez kogo�, kto widzia� b�j na w�asne oczy. - B�j? - za�mia� si� Trzy Kawki. - Chyba co� w rodzaju �winiobicia albo �wiartowania �cierwa. S�ucham i z podziwu wyj�� nie mog�. S�awni wojownicy, kt�rzy p�dz� tu, co ko� wyskoczy, �eby dorzn�� p�zdech�ego smoka otrutego przez jakiego� chama. �mia� si� chce i rzyga�. - Mylisz si� - rzek� Geralt. - Je�eli smok nie pad� od
trucizny na miejscu, to jego organizm zapewne ju� j� zwalczy� i smok jest w pe�ni si�. Nie ma to zreszt� wielkiego znaczenia. R�bacze z Crinfrid i tak go zabij�, ale bez boju, je�li chcesz wiedzie�, nie ob�dzie si�. - Stawiasz wi�c na R�baczy, Geralt?
- Jasne.
- Akurat - odezwa� si� milcz�cy do tej chwili stra�nik artysta. - Smoczysko to stw�r magiczny i nie ubi� go inaczej, jak czarami. Je�eli kto� da mu rady, to ta czarownica, kt�ra przejecha�a t�dy wczoraj. - Kto? - Geralt przechyli� g�ow�.
- Czarodziejka - powt�rzy� stra�nik. - Przecie m�wi�.
- Imi� poda�a?
- Poda�a, alem zapomnia�. Mia�a glejt. M�oda by�a, urodziwa, na sw�j spos�b, ale te oczy... Wiecie sami, panie. Zimno si� cz�ekowi robi, gdy taka spojrzy. - Wiesz co� o tym, Jaskier? Kto to mo�e by�?
- Nie - skrzywi� si� bard. - M�oda, urodziwa i te oczy. Te� mi wskaz�wka. Wszystkie takie s�. �adna, kt�r� znam, a znam wiele, nie wygl�da na wi�cej ni� dwadzie�cia pi��, trzydzie�ci, a niekt�re, s�ysza�em, pami�taj� czasy, gdy b�r szumia� tam, gdzie dzisiaj stoi Novigrad. W ko�cu, od czego s� eliksiry z mandragory? A oczy sobie r�wnie� mandragor� zakrapiaj�, �eby b�yszcza�y. Jak to baby. - Ruda nie by�a? - spyta� wied�min.
- Nie, panie - rzek� dziesi�tnik. - Czarniutka.
- A ko�, jakiej ma�ci? Kasztan z bia�� gwiazdk�?
- Nie. Kary, jak ona. Ano, panowie, m�wi� wam, ona smoka ubije. Smok to robota dla czarodzieja. Ludzka moc przeciw niemu nie podo�a. - Ciekawe, co by na to powiedzia� szewc Kozojed - za�mia� si� Jaskier. - Gdyby mia� pod r�k� co� mocniejszego ni� ciemier i wilcza jagoda, smocza sk�ra suszy�aby si� dzi� na ho�opolskim ostrokole, ballada by�aby gotowa, a ja nie p�owia�bym tu na s�o�cu... - Jak to si� sta�o, �e Niedamir nie wzi�� ci� ze sob�? -spyta� Geralt, koso spogl�daj�c na poet�. - Przecie� by�e� w Ho�opolu, gdy wyrusza�. Czy�by kr�l nie lubi� artyst�w? Co sprawi�o, �e tu p�owiejesz, zamiast przygrywa� u kr�lewskiego strzemienia? - Sprawi�a to pewna m�oda wdowa - rzek� ponuro Jaskier. - Cholera by to wzi�a. Zabradzia�y�em, a na drugi dzie� Niedamir i reszta byli ju� za rzek�. Wzi�li ze sob� nawet tego Kozojeda i zwiadowc�w z ho�opolskiej milicji, tylko o mnie zapomnieli. T�umacz� to dziesi�tnikowi, a on swoje... - Jest glejt, puszczam - rzek� beznami�tnie halabardnik, odlewaj�c si� na �cian� domku mytnika. - Nie ma glejtu, nie puszczam. Rozkaz taki... - O - przerwa� mu Trzy Kawki. - Dziewcz�ta wracaj� z piwem. - I nie same - doda� Jaskier, wstaj�c. - Patrzcie jak ko�. Jak smok. Od strony brzozowego lasku nadje�d�a�y cwa�em Zerrikanki, flankuj�c je�d�ca siedz�cego na wielkim, bojowym niespokojnym ogierze. Wied�min wsta� r�wnie�.
Je�dziec nosi� fioletowy, aksamitny kaftan ze srebrnym szamerunkiem i kr�tki p�aszcz, obszyty sobolowym futrem. Wyprostowany w siodle, patrzy� na nich dumnie, Geralt zna� takie spojrzenia. I nie przepada� za nimi. - Witam pan�w. Jestem Dorregaray - przedstawi� si� je�dziec, zsiadaj�c powoli i godnie. - Mistrz Dorregarayl Czarnoksi�nik. - Mistrz Geralt. Wied�min.
- Mistrz Jaskier. Poeta.
- Borch, zwany Trzy Kawki. A moje dziewcz�ta, kt�re tam oto wyci�gaj� szpunt z anta�ka, ju� pozna�e�, panie Dorregaray. - Tak jest, w rzeczy samej - rzek� czarodziej bez u�miechu. - Wymienili�my uk�ony, ja i pi�kne wojowniczki z Zerrikanii. - No, to na zdrowie. - Jaskier rozda� sk�rzane kubki) przyniesione przez Ve�. - Napijcie si� z nami, panie czarodzieju. Panie Borch, dziesi�tnikowi te� da�? - Jasne. Chod� tu do nas, wojaku. - S�dz� - rzek� czarnoksi�nik, upiwszy ma�y, dystyngowany �yk - �e pod zapor� na mo�cie sprowadza pan�w ten sam cel, co i mnie? - Je�li macie na my�li smoka, panie Dorregaray - powiedzia� Jaskier - to tak jest, w samej rzeczy. Chc� tam by� i u�o�y� ballad�. Niestety, ten tu dziesi�tnik, cz�ek wida� bez og�ady, nie chce mnie przepu�ci�. ��da glejtu. - Upraszam wybaczenia. - Halabardnik wypi� swoje piwo, zamlaska�. - Mam przykazane pod gard�em, nikogo bez glejtu nie puszcza�. A podobno ca�e Ho�opole ju� si� zebra�o z wozami i chce ruszy� w g�ry za smokiem. Mam nakazane... - Tw�j rozkaz, �o�nierzu - zmarszczy� brwi Dorregaray - tyczy si� tedy mot�ochu, mog�cego zawadza�, dziewek, mog�cych szerzy� rozpust� i paskudn� niemoc, z�odziei, szumowin i hultajstwa. Ale nie mnie. - Nikogo bez glejtu nie przepuszcz� - nasro�y� si� dziesi�tnik. - Kln� si�... - Nie klnij si� - przerwa� mu Trzy Kawki. - Lepiej si� jeszcze napij. Tea, nalej temu m�nemu wojakowi. I usi�d�my, panowie. Picie na stoj�co, szybko i bez nale�ytego namaszczenia nie przystoi szlachcie. Usiedli na balach dooko�a anta�ka. Halabardnik, �wie�utko pasowany na szlachcica, kra�nia� z zadowolenia. - Pij, dzielny setniku - ponagla� Trzy Kawki.
- Dziesi�tnik aby jestem, nie setnik. - Halabardnik jeszcze bardziej pokra�nia�. - Ale b�dziesz setnik, musowo. - Borch wyszczerzy� z�by. - Ch�op z ciebie �ebski, migiem awansujesz. Dorregaray, odmawiaj�c dolewki, odwr�ci� si� w stron� Geralta. - W miasteczku jeszcze g�o�no o bazyliszku, mo�ci wied�minie, a ty ju� za smokiem si� rozgl�dasz, jak widz� - powiedzia� cicho. - Ciekawe, a� tak potrzebna ci got�wka, czy te� dla czystej przyjemno�ci mordujesz stworzenia zagro�one wymarciem? - Dziwna ciekawo�� - odrzek� Geralt - ze strony kogo�, kto na �eb na szyj� gna, by zd��y� na szlachtowanie smoka, by wybi� mu z�by, tak przecie� cenne przy wyrobie czarodziejskich lek�w i eliksir�w. Czy to prawda, mo�ci czarodzieju, �e te wybite �ywemu smokowi s� najlepsze? - Jeste� pewien, �e po to tam jad�?
- Jestem. Ale ju� ci� kto� wyprzedzi�, Dorregaray. Przed tob� ju� zd��y�a przejecha� twoja konfraterka z glejtem, kt�rego ty nie masz. Czarnow�osa, o ile ci� to interesuje. - Na karym koniu?
- Podobno.
- Yennefer - powiedzia� Dorregaray, zas�piony. Wied�min drgn�� niezauwa�alnie dla nikogo. Zapad�a cisza, kt�r� przerwa�o bekni�cie przysz�ego setnika. - Nikogo... bez glejtu...
- Dwie�cie lintar�w wystarczy? - Geralt spokojnie wyci�gn�� z kieszeni sakiewk�-otrzyman� od grubego w�jta. - Geralt - u�miechn�� si� zagadkowo Trzy Kawki -wi�c jednak...
- Przepraszam ci�, Borch. Przykro mi, nie pojad� z wami do Hengfors. Mo�e innym razem. Mo�e si� jeszcze spotkamy. - Nic mnie nie ci�gnie do Hengfors - rzek� wolno Trzy Kawki. - Nic a nic, Geralt. - Schowajcie ten mieszek, panie - rzek� gro�nie przysz�y setnik. - To zwyk�e przekupstwo. Ani za trzysta nie przepuszcz�. - A za pi��set? - Borch wyj�� swoj� sakiewk�. - Schowaj mieszek, Geralt. Ja zap�ac� myto. Zacz�o mnie to bawi�. Pi��set, panie �o�nierzu. Po sto od sztuki, licz�c moje dziewcz�ta za jedn� pi�kn� sztuk�. Co? - Ojej, jej, jej - zafrasowa� si� przysz�y setnik, chowaj�c pod kurt� sakiewk� Borcha. - Co ja kr�lowi powiem? - Powiesz mu - rzek� Dorregaray, prostuj�c si� i wyjmuj�c zza pasa ozdobn� r�d�k� ze s�oniowej ko�ci - strach ci� oblecia�, gdy popatrzy�e�. - Na co, panie?
Czarodziej skin�� r�d�k�, krzykn�� zakl�cie. Sosna, rosn�ca na nadrzecznej skarpie eksplodowa�a ogniem, ca�a, w jednym momencie, od ziemi a� po wierzcho�ek pokry�a si� szalej�cymi p�omieniami. - Na ko�! - Jaskier, zrywaj�c si�, zarzuci� lutni� na plecy. - Na ko�, panowie! I panie! - Zapor� precz! - wrzasn�� do halabardnik�w bogaty dziesi�tnik, maj�cy wielkie szans� zosta� setnikiem. Na mo�cie, za zapor�, Vea �ci�gn�a wodze, ko� zata�czy�, zadudni� kopytami po balach. Dziewczyna, miotaj�c warkoczami, krzykn�a przeszywaj�co. - S�usznie, Vea! - odkrzykn�� Trzy Kawki. - Dalej, waszmo�ciowie, po koniach! Pojedziemy po zerrika�sku, z �omotem i �wistem!
IV
- No i patrzcie - rzek� najstarszy z R�baczy, Boholt, ogromny i zwalisty, niczym pie� starego d�bu. - Niedamir nie przegna� was na cztery wiatry, prosz� waszmo�ci, chocia� pewien by�em, �e tak w�a�nie zrobi. C�, nie nam,
chudopacho�kom, kwestionowa� kr�lewskie decyzje. Zapraszamy do ogniska. Mo��cie sobie legowiska, ch�opcy. A tak mi�dzy nami, wied�minie, to o czym z kr�lem gada�e�? - O niczym - powiedzia� Geralt, wygodniej opieraj�c plecy o podci�gni�te w stron� ognia siod�o. - Nawet do nas nie wyszed� z namiotu. Wys�a� tylko tego swojego totumfackiego, jak mu tam... - Gyllenstiern - podpowiedzia� Yarpen Zigrin, kr�py, brodaty krasnolud, wtaczaj�c w ogie� olbrzymi, smolny karcz przytaszczony z zaro�li. - Nad�ty bubek. Wieprz opas�y. Jake�my do��czyli, to przyszed�, nos zadar� po same chmury, phu-phu, pami�tajcie, rzecze, krasnoludy, przy kim tu komenda, komu tu pos�uch nale�ny, tu kr�l Niedamir rozkazuje, a jego s�owo to prawo i tak dalej. Sta�em i s�ucha�em, i my�la�em sobie, �e ka�� go swoim ch�opakom obali� na ziemi� i obszczam mu p�aszcz. Alem poniecha�, wiecie, znowu by hyr poszed�, �e krasnoludy z�o�liwe, �e agresywne, �e sukinsyny i �e niemo�liwa jest... jak to si� nazywa, cholera... koogzystencja, czy jak tam. I zaraz znowu by�by gdzie� pogrom, w jakim� miasteczku. S�ucha�em tedy grzecznie, g�ow� kiwa�em. - Wychodzi na to, �e pan Gyllenstiern nic innego nie umie - powiedzia� Geralt. - Bo i nam to samo powiedzia�, i te� przysz�o nam kiwa� g�owami. - A po mojemu - odezwa� si� drugi z R�baczy, uk�adaj�c derk� na kupie chrustu - �le si� sta�o, �e was Niedamir nie przegna�. Ludu ci�gnie na tego smoka, a� strach. Ca�e mrowie. To ju� nie wyprawa, a kondukt na �alnik. Ja tam w t�oku bi� si� nie lubi�. - Daj spok�j, Niszczuka - powiedzia� Boholt. - W kupie w�drowa� ra�niej. C�e� to, nigdy na smoki nie chadza�? Zawsze za smokiem �ma ludu ci�gnie, jarmark ca�y, istny zamtuz na k�kach. Ale gdy si� gad poka�e, to wiesz, kto w polu zostaje. My, nie kto inny. Boholt zamilk� na chwil�, poci�gn�� solidnie z wielkiego, oplecionego wiklin� g�siora, ha�a�liwie smarkn��, od-kaszln��. - Inna rzecz - ci�gn�� - �e praktyka pokazuje, �e nieraz dopiero po zabiciu smoka zaczyna si� uciecha i rze�ba, i lec� g�owy niby gruchy. Dopiero, gdy skarbiec si� dzieli, my�liwi skacz� sobie do oczu. Co, Geralt? H�? Mam racj�? Wied�minie, m�wi� do ciebie. - Znane mi s� takie wypadki - potwierdzi� Geralt sucho.
- Znane, powiadasz. Zapewne ze s�yszenia, bo nie obi�o mi si� o uszy, by� kiedy� na smoki polowa�. Jak d�ugo �yj�, nie s�ysza�em, by wied�min na smoki chodzi�. Tym dziwniejsze, �e� si� tu. zjawi�. - Prawda - wycedzi� Kennet, zwany Zdzieblarzem, najm�odszy z R�baczy. - Dziwne to jest. A my... - Zaczekaj, Zdzieblarz. Ja teraz m�wi� - przerwa� mu Boholt. - Zreszt�, d�ugo gada� nie zamierzam. Wied�min i tak ju� wie, o co mi idzie. Ja jego znam i on mnie zna, do tej pory-w drog� sobie nie w�azili�my i dalej chyba nie b�dziemy. No, bo zauwa�cie, ch�opaki, �e gdybym ja, dla przyk�adu, wied�minowi chcia� w robocie przeszkadza� albo �up sprzed nosa zachachm�ci�, to przecie� wied�min z miejsca by mnie swoj� wied�mi�sk� brzytw� chlasn�� i w prawie by�by. Mam racj�? Nikt nie potwierdzi� ani te� nie zaprzeczy�. Nie wygl�da�o, by Boholtowi specjalnie zale�a�o na jednym lub drugim. - Ano - ci�gn�� - w kupie w�drowa� ra�niej, jakem rzek�. I wied�min mo�e si� w kompanii przyda�. Okolica dzika i odludna, niech tak wyskoczy na nas przera�a albo �yrytwa, albo strzyga, mo�e nam k�opotu narobi�. A b�dzie Geralt w okolicy, nie b�dzie k�opotu, bo to jego specjalno��. Ale smok to nie jego specjalno��. Prawda? Znowu nikt nie potwierdzi� i nikt nie zaprzeczy�.
- Pan Trzy Kawki - ci�gn�� Boholt, podaj�c g�siorek krasnoludowi - jest z Geraltem i to mi wystarczy za r�kojmi�. To kto wam przeszkadza, Niszczuka, Zdzieblarz? Chyba nie Jaskier? - Jaskier - rzek� Yarpen Zigrin, podaj�c bardowi g�siorek - zawsze si� przypl�cze, gdzie si� co� ciekawego dzieje i wszyscy wiedz�, �e nie przeszkodzi, nie pomo�e i marszu nie op�ni. Co�, jakby rzep na psim chwo�cie. Nie, ch�opcy?
"Ch�opcy", brodate i kwadratowe krasnoludy, zarechotali, trz�s�c brodami. Jaskier odsun�� kapelusik na ty� g�owy i �ykn�� z g�siorka. - Ooooch, zaraza - st�kn��, �api�c powietrze. - A� g�os odejmuje. Z czego to p�dzone, ze skorpion�w? - Jedno mi si� nie podoba, Geralt - powiedzia� Zdzieblarz, przejmuj�c naczynie od minstrela. - To, �e� tego czarownika tu przywi�d�. Tu si� ju� od czarownik�w g�sto robi. - Prawda - wpad� mu w s�owo krasnolud. - Zdzieblarz s�usznie prawi. Ten Dorregaray potrzebny nam tu jak �winiakowi siod�o. Mamy ju� od niedawna nasz� w�asn� wied�m�, szlachetn� Yennefer, tfu, tfu. - Taak - rzek� Boholt, drapi�c si� w byczy kark, z kt�rego przed chwil� odpi�� sk�rzan� obro�� naje�on� stalowymi �wiekami. - Czarownik�w to tu jest za du�o, prosz� waszmo�ci. Dok�adnie o dwoje za du�o. I za bardzo oni do naszego Niedamira przylgn�li. Popatrzcie tylko, my tu pod gwiazdeczkami, dooko�a ognia, a oni, prosz� waszmo�ci, w cieple, w kr�lewskim namiocie knuj� ju�, chytre liszki, Niedamir, wied�ma, czarownik i Gyllenstiern. A Yennefer najgorsza. A powiedzie� wam, co oni knuj�? Jak nas wydudka�, ot co. - I sarnin� �r� - wtr�ci� ponuro Zdzieblarz. - A my co�my jedli? �wistaka! A �wistak, pytam, co jest? Szczur, nic innego. To co my jedli? Szczura! - Nic to - rzek� Niszczuka. - Nied�ugo smoczego ogona popr�bujemy. Nie ma to jak smoczy ogon, pieczony na w�glach. - Yennefer - ci�gn�� Boholt - jest paskudna, z�o�liwa i pyskata baba. Nie to, co twoje dziewuszki, panie Borch. Te ciche s� i mi�e, o, popatrzcie, siad�y ko�o koni, szable ostrz�, a przechodzi�em obok, zagadn��em dowcipnie, u�miechn�y si�, wyszczerzy�y- z�bki. Tak, im rad jestem, nie to, co Yennefer,- ta knuje a knuje. M�wi� wam, trzeba uwa�a�, bo �ajno b�dzie z naszej umowy. - Jakiej umowy, Boholt?
- Co, Yarpen, powiemy wied�minowi?
- Nie widz� przeciwwskaza� - rzek� krasnolud.
- Gorza�ki ju� nie ma - wtr�ci� Zdzieblarz, obracaj�c g�siorek dnem do g�ry. - To przynie�. Najm�odszy jeste�, prosz� waszmo�ci. A umow�, Geralt, to my umy�lili�my, bo my nie jeste�my najemnicy ani �adne tam p�atne pacho�ki, i nie b�dzie nas Niedamir na smoka posy�a�, rzucaj�c par� sztuk z�ota pod nogi. Prawda jest taka, �e my poradzimy sobie ze smokiem bez Niedamira, a Niedamir bez nas sobie nie poradzi. A z tego jasno wynika, kto wart wi�cej i czyja dola wi�ksza by� powinna. I postawili�my spraw� uczciwie - ci, kt�rzy w r�czny b�j p�jd� i smoka po�o��, bior� po�ow� skarbca. Niedamir, z racji na urodzenie i tytu�, bierze �wier�, tak czy inaczej. A reszta, o ile b�dzie pomaga�, podzieli pozosta�� �wier� mi�dzy siebie, po r�wno. Co o tym my�lisz? - A co o tym Niedamir my�li?
- Nie powiedzia� ani tak, ani nie. Ale lepiej niech si� nie stawia, ch�ystek. M�wi�em, sam przeciw smokowi nie p�jdzie, musi zda� si� na fachowc�w, to znaczy na nas, R�baczy, i na Yarpena i jego ch�opak�w. My, nie kto inny, spotkamy smoka na d�ugo�� miecza. Reszta, w tym i czarodzieje, je�li uczciwie dopomo�e, podzieli mi�dzy siebie �wiartk� skarbca. - Opr�cz czarodziej�w, kogo wliczacie do tej reszty? - zaciekawi� si� Jaskier. - Na pewno nie grajk�w i wierszoklet�w - zarechota� Yarpen Zigrin. - Wliczamy tych, co popracuj� toporem, a nie lutni�. - Aha. - rzek� Trzy Kawki, patrz�c w rozgwie�d�one niebo. - A czym popracuje szewc Kozojed i jego ha�astra? Yarpen Zigrin splun�� w ognisko, mrucz�c co� po krasnoludzku. - Milicja z Ho�opola zna te zasrane g�ry i robi za przewodnik�w - rzek� cicho Boholt - tote� sprawiedliwie b�dzie dopu�ci� ich do podzia�u. Z szewcem jednak jest troch� inna sprawa. Widzicie, niedobrze b�dzie, jak chamstwo nabierze przekonania, �e gdy si� smok w okolicy poka�e, to zamiast s�a� po zawodowc�w, mo�na mu mimochodem trutk� zada� i dalej z dziewkami gzi� si� we zbo�u. Jak si� taki proceder rozpowszechni, to chyba na �ebry przyjdzie nam p�j��. Co? - Prawda - doda� Yarpen. - Dlatego, m�wi� wam, tego szewca co� niedobrego powinno przypadkowo spotka�, zanim, ch�do�ony, do legendy trafi. - Ma spotka�, to i spotka - rzek� Niszczuka z przekonaniem. - Zostawcie to mnie. - A Jaskier - podchwyci� krasnolud - rzy� mu w balladzie obrobi, na �miech poda. �eby mu by�a ha�ba i srom, na wieki wiek�w. - O jednym zapomnieli�cie - powiedzia� Geralt. - Jest tu taki jeden, kt�ry mo�e wam pomiesza� szyki. Kt�ry na �adne podzia�y ani umowy nie p�jdzie. M�wi� o Eycku z Denesle. Rozmawiali�cie z nim? - O czym? - zgrzytn�� Boholt, dr�giem poprawiaj�c polana w ognisku. - Z Eyckiem, Geralt, nie pogadasz. On nie zna si� na interesach. - Jak podje�d�ali�my pod wasz ob�z - powiedzia� Trzy Kawki - spotkali�my go. Kl�cza� na kamieniach, w pe�nej zbroi, i gapi� si� w niebo. - On tak ci�giem czyni - rzek� Zdzieblarz. - Medytuje, albo mod�y odprawia. Powiada, �e tak trzeba, bo on od bog�w ma rozkazano ludzi od z�ego ochrania�. - U nas, w Crinfrid - mrukn�� Boholt - trzyma si� takich w ob�rce, na �a�cuchu, i daje kawa�ek w�gla, wtedy oni na �cianach cudno�ci maluj�. Ale do�� tu b�dzie o bli�nich plotkowa�, o interesach gadajmy. W kr�g �wiat�a wesz�a bezszelestnie niewysoka, m�oda kobieta o czarnych w�osach opi�tych z�ot� siateczk�, owini�ta we�nianym p�aszczem. - Co tu tak �mierdzi? - zapyta� Yarpen Zigrin, udaj�c, �e jej nie widzi. - Nie siarka aby? - Nie - Boholt, patrz�c w bok, demonstracyjnie poci�gn�� nosem. - To pi�mo albo inne pachnid�o. - Nie, to chyba... - krasnolud wykrzywi� si�. - Ach! To� to wielmo�na pani Yennefer! Witamy, witamy. Czarodziejka powoli powiod�a wzrokiem po zebranych, na chwil� zatrzyma�a na wied�minie b�yszcz�ce oczy. Geralt u�miechn�� si� lekko.
- Pozwolicie si� przysi���?
- Ale� oczywi�cie, dobrodziejko nasza - powiedzia� Boholt i czkn��. - Siadajcie o tu, na kulbace. Rusz rzy�, Kennet, i podaj ja�nie czarodziejce kulbak�. - Panowie tu o interesach, jak s�ysz� - Yennefer usiad�a, wyci�gaj�c przed siebi