2925

Szczegóły
Tytuł 2925
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2925 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2925 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2925 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

IGOR CYPRJAK Wdowia Woda Maksymilian zosta� wy�wi�cony nagle, �eby nie powiedzie� - po�piesznie. Gdyby nie �al po �mierci zacnego wuja Stanis�awa, zapewne zauwa�y�by, �e ca�a ceremonia jest jaka� pok�tna, wstydliwa. �e biskup nawet raz nie spojrza� mu w oczy. Sam zaszczyt niespodziewanego awansu tak�e nie wzbudzi� w nim �adnych podejrze�, a przecie� jako niem�ody ju� seminarzysta, niezbyt przy tym lotny - nie mia� co liczy� na kap�a�skie szlify w trybie tak ekstraordynaryjnym. Je�li prawo kanoniczne w og�le taki tryb dopuszcza. Na po�egnanie ksi�dz biskup, patrz�c gdzie� w bok, a jak�e, �yczy� mu szcz�cia i �aski bo�ej. Siedzib� diecezji Maksymilian opu�ci� w po�udnie, przyciskaj�c do piersi akt nominacji na proboszcza parafii Wszebory, co by�o ostatecznym i niepodwa�alnym dowodem, �e wuj Stanis�aw odszed� do lepszego �wiata. Ale ta chwila smutku nios�a i radosne tchnienie, bowiem tylko Wszechmocny m�g� zaplanowa� los swego s�ugi tak, by przej�� po krewnym misj� opieki nad wiernymi gdzie� na ko�cu �wiata. Przed wyjazdem Maksymilian odwiedzi� jeszcze gr�b matki dobrodziejki i pomodli� si� od serca, szczerze - cho� niezbyt ortodoksyjnie, trzeba to przyzna�, ale na sw�j spos�b, bo nigdy nie m�g� zapami�ta� i bezb��dnie odtworzy� przepis�w modlitewnych. O �wicie dnia nast�pnego ruszy� w drog� sw� mocno do�wiadczon� warszaw� - rocznik 1962. Wie� Wszebory nad jeziorem Wdowia Woda nie jest i nigdy nie by�a parafi� zamo�n�, ani liczn�. Mo�liwo�ci kariery rysowa�y si� dla Maksymiliana licho. Lecz nie o karier� mu sz�o, nie dla niego purpura i Rzym. Moj� ambicj� - t�umaczy� koledze z seminarium - jest s�u�ba. Wuj Stanis�aw by� mu wzorem kap�ana doskona�ego. Przez pi��dziesi�t lat wys�uchiwa� grzech�w swych parafian, rozgrzesza� ich, b�ogos�awi�, udziela� �lub�w, chrzci� dzieci, umieraj�cych namaszcza�, �ywych pociesza�. �y� skromnie, po chrze�cija�sku. Oto kap�an - zachwyca� si� Maksymilian, kiedy po powrocie z letniska opowiada� o swym wuju i Wszeborach. Koledzy �yczliwie przyznawali mu racj�. Przy zje�dzie z asfalt�wki na poln� drog� powita� go drewniany Chrystus Frasobliwy, Maksymilian prze�egna� si� i pewnie jecha� dalej, bo zna� tu na pami�� ka�dy krzak i kamie�. Wierzy� - ba! - wiedzia�, �e jest z�yty z t� wsi� jak z macierz� i �e w jego �y�ach p�ynie ta sama krew, co w �y�ach tej ziemi. Ju� od dawna nie zwraca� uwagi, �e drogowskazy za ka�dym razem wyrasta�y w innym miejscu, wskazuj�c inny kierunek - inn� miejscowo��. Czu� si� tutejszy. Ko�ci� pod wezwaniem Naj�wi�tszej Matki - drewniany, przysadzisty, z troch� krzyw� wie�� dzwonnicy - sta� na uboczu. Kilkaset krok�w nawet od samej wsi, tych paru dom�w z grubych bali, krytych s�om� lub gontem, z niewielkimi ogr�dkami przy gankach. Maksymilian zatrzyma� auto, wysiad� i przez chwil� s�ucha�: zaszczeka� pies, na polu basem j�kn�a krowa, znad jeziora nadlecia� pisk dzieci�cych g�os�w i plusk wody. Pachnia�o traw� i sianem schn�cym w s�o�cu, wietrzyk droczy� si� z koronami drzew. Maksymilian nie mia� najmniejszych w�tpliwo�ci, �e tak w�a�nie wygl�da Kr�lestwo Wieczne. Cmentarz rozci�ga� si� za ko�cio�em, na lewo od plebanii. Wuj Stanis�aw w niej nie mieszka�, gdy� od lat wola� skromniejszy domek nad brzegiem Wdowiej Wody. Plebania by�a przystani� dla pogorzelc�w, w�drowc�w, pomieszkiwa� tu latem Maksymilian, a na sta�e - gospodyni wuja, Marfa, z m�em J�zw�, b�d�cym grabarzem i dozorc� cmentarnym. I to w�a�nie na cmentarzu, gdzie Maksymilian spodziewa� si� znale�� �wie�� mogi�� wuja, �agodny i przewidywalny �wiat Wszebor�w wywin�� koz�a. - Gdzie jest gr�b? - spyta� Marf�, gdy po godzinie b��dzenia w�r�d kamiennych p�yt wpad� blady na plebani�. J�zwa skin�� mu na powitanie, Marfa otar�a r�ce w fartuch i wzruszy�a ramionami. - Ni ma - wyzna�a. - Jak to: nie ma? Pochowany na innym cmentarzu, tak? Na kt�rym? - Wcale nie pochowany. Ni ma. Maksymilian sta� na progu i czu�, �e nogi si� pod nim uginaj�. Nie bardzo wiedzia� czemu, ale usi��� musia�. Marfa poda�a mu kubek zsiad�ego mleka, J�zwa wyci�gn�� papierosy, lecz skarcony wzrokiem �ony, zapali� sam. - Ja tu... parafia... jestem proboszczem... - be�kota� Maksymilian. - Ano, wniemy - odezwa� si� J�zwa. - Ksiondz zapowiandali, zanim... - Wuj zapowiada�? Zanim co?... Milczeli. - Ukrywacie co� przede mn�? Jestem proboszczem... Czy on... �yje? - Dokt�r wiedz� - odezwa�a si� w ko�cu Marfa. Zabrzmia�o tak, �e pod "dokt�r" da�oby si� wstawi� "diabli". "Dokt�r" nie by� doktorem, lecz emerytowanym zootechnikiem nazwiskiem Kujawa. Miejscowi traktowali go jak wielkiego medyka, wychodz�c z za�o�enia, �e kto dobry dla bydl�t, dobry i dla ludzi. Wychodz�c z plebanii, Maksymilian stan�� przed dziesi�cioletni� mo�e dziewczynk�, kt�ra przygl�da�a mu si� rezolutnie, czekaj�c przy warszawie. By�o w tym dziecku co� znajomego, czego nie da�o si� z miejsca okre�li� ani nazwa�, lecz na tyle bliskiego, �e budzi�o mgliste wspomnienia. - A kim ty jeste�? - spyta�. - Od ciotki Marfy - powiedzia�a, a przy tym zachichota�a, jak gdyby uda� jej si� najprzedniejszy �art. Maksymilian pog�aska� dziewczynk� po g�owie, po czym wsiad� do warszawy. Zdawa�o mu si�, �e dziewczynka zawo�a�a za nim: "Niech ksi�dz patrzy...", ale nie mia� pewno�ci, wszystko g�uszy� warkot silnika. Kujawa mia� murowany dom na drugim kra�cu jeziora, czas po�wi�ca� �owieniu ryb i hodowli kr�lik�w. Z miejsca chcia� cz�stowa� Maksymiliana pasztetem lub filetami. - Smacznie podje�� to �wietnie na smutek - zach�ca�, a potem przez dwie godziny wi� si� jak piskorz. Nie chcia� powiedzie� wprost, co sta�o si� z wujem Stanis�awem. - Jaki� akt zgonu... Pojad� do w�adz gminy, do powiatu pojad� - denerwowa� si� Maksymilian. - Kto� musi mi wyja�ni�... - Dopiero przyjecha�e�... Znaczy, dopiero ojciec przyjecha�. Po co ten po�piech? Niech ojciec odpocznie, prze�pi si� w Stanis�aw�wce... w domu wuja. Ja mog� powiedzie� tylko tyle: w nocy przyszed� po mnie J�zwa z wie�ci�, �e na proboszcza ju� czas. Poszli�my. Stanis�aw znaczy: proboszcz le�a� w ��ku, ca�e prze�cierad�o mokre... - M�j Bo�e! Bardzo cierpia�? - Od wody mokre. Czy cierpia�, nie wiem. Wygl�da� na spokojnego, jakby drzema�. Powiedzia�em, �e tu trzeba kogo� od chor�b ludzkich, �e do miasta trzeba pos�a�, a potem wr�ci�em do siebie. Nast�pnego dnia ju� ca�a wie� wiedzia�a, �e proboszcza nie ma. Ale pogrzebu nie by�o. - A sk�d ta woda? Kujawa u�miechn�� si� - wsta� nagle, przemkn�� do kredensu, wyci�gn�� drug� karafk� z winiakiem w�asnej roboty. Maksymilian odm�wi� - gospodarz sobie nie �a�owa�. - Bardzo ksi�dz proboszcz wod� lubi�. Widzia�em go par� razy po nocy, jak nagusie�ki p�ywa� chwacko w jeziorze. Mia� zdrowie. Nawet zim� potrafi� wyci�� sobie przer�bel, rozebra� si� i wskoczy�. Mocny by�... Wi�c je�li tak lubi� wod�, to pewnie i po�ciel lubi� mie� mokr�. Maksymilian wychodzi� od Kujawy sko�owany, z g�ow� ci�k� i sercem zamar�ym. Przez te lata, gdy odwiedza� Wszebory, przez my�l mu nie przesz�o, �e rzeczywisto�� tego miejsca nie jest taka, jak� postrzega. Mo�e chce, by j� widzia� jako niewinn� i zgodn� ze schematem. Ale przecie� pojawia�y si� znaki - a on je lekcewa�y�, nie szuka� prawdy, zadowala� si� najprostszymi wyja�nieniami. Ot, cho�by w�druj�ce drogowskazy, kiedy �miano si�, �e to zabawy szczeniak�w, wzi�� wyja�nienie za dobr� monet�. C� to jednak za szczeniaki, kt�re od trzydziestu lat biegaj� po okolicy z przydro�nymi tablicami? Mo�e tradycja przechodzi z ojca na syna? A mo�e to �adne szczeniaki?... Albo inny przypadek: �ona so�tysa urodzi�a pewnego czerwca dziecko, ch�opca, a ju� we wrze�niu - drugiego. Bli�niaki kropka w kropk�, nos w nos. Ludzie gadali, �e m�odszemu si� nie �pieszy�o i wi�cej nie m�wili nic. Maksymilian uzna�, �e to bajki albo �e so�tysowa, z sobie tylko znanych powod�w, ukrywa�a jaki� czas drugiego syna. I te� przeszed� nad tym fenomenem do porz�dku dziennego. A je�li m�odszemu naprawd� si� nie �pieszy�o? - Bo�e m�j, czy wystawiasz mnie na pr�b�? - pyta� teraz otwartego nieba, ale gwiazdy tylko zamruga�y wesolutko, a B�g, jak to B�g, zmilcza�. Ju� w ogrodzie s�ysza� muzyk�, pozna� "Wassermusik", ulubion� p�yt� wuja. Stary ksi�dz s�ucha� jej ka�dego wieczoru na zu�ytym patefonie z tub�. W oknach nie igra�o najmniejsze �wiate�ko, a mimo to Maksymilian przysi�g�by, �e dostrzeg� za szyb� ruch. Wszystko, poza muzyk�, okaza�o si� jednak z�udzeniem. P�yta kr�ci�a si� wolnym obrotem, ig�a drapa�a winyl, tuba skrzecza�a. W ca�ym domu nie by�o �ywej duszy. Kto w��czy� patefon? Kto s�ucha� "Wassermusik"? By�y tu trzy izby: kuchnia z kaflowym piecem, sypialnia z ma�ym kominkiem i wielkim drewnianym �o�em oraz gabinet - klitka zawalona ksi��kami, z biurkiem d�bowym i wygodnym krzes�em. Wyg�dka sta�a za domem, w sadzie. Maksymilian wy��czy� patefon, otworzy� okno w gabinecie i rozsiad� si� za biurkiem. Mia� nadziej� znale�� jak�� wskaz�wk�, jak�� wiadomo�� od wuja. W ko�cu, wedle s��w J�zwy, Stanis�aw przewidzia�, kto obejmie po nim parafi�. W jednej z szuflad trafi� na stos list�w. Niekt�re by�y bardzo wiekowe: od siostry, matki Maksymiliana, listy nieznajomych os�b, kt�rych nie �mia� czyta�. Znalaz� te�, przewi�zane, listy od siebie, kt�re s�a� do wuja ka�dej zimy. Jednak by�a jedna koperta, kt�rej nie potrafi� od�o�y�, a w niej pismo od samego biskupa. Zawi�d� si� i z�o�ci� na siebie za brak pilno�ci: list pisany by� mieszanin� �aciny i starej greki, do kt�rych to j�zyk�w martwych, jak i nawet �ywych, Maksymilian mia� serce, ale nie mia� g�owy. Zostawi� biurko i kl�kn�� na pod�odze - przy ksi��kach. Biblia w r�nych wydaniach, starodruki, troch� historii powszechnej, nawet ba�nie. Maksymilian pami�ta�, �e wuj do p�nej nocy zwyk� pisywa� w gabinecie. By� mo�e listy, by� mo�e prowadzi� dziennik czy pami�tnik albo po prostu spisywa� my�li do kaza�. Noc poma�u przeciera�a si� w przed�wit, gdy Maksymilian wydoby� spod stosu ksi�g niezwyk�� staro�: oprawiony w sk�r� r�kopis. Niestety - po grecku. Zdo�a� odcyfrowa� tylko tytu�: "Kosmohydronika". Niewiele mu to m�wi�o. Rzuci�by r�kopis w k�t, ale szcz�ciem postanowi� go przekartkowa�. Mi�dzy stronami znalaz� notatki wuja, a chocia� nie by�y adresowane, Maksymilian by� pewien, �e przeznaczone s� w�a�nie dla niego. Zdarzy�o si� zaraz po wojnie - pisa� wuj - gdy wr�ci�em do Wszebor�w ju� w sutannie. Komuni�ci obiecywali �y� z Ko�cio�em dobrze, a wi�c wszyscy�my mieli nadziej�, cho� co m�drzejsi radzili, by im nie ufa�. Wojna, dzi�kowa� Bogu, obesz�a si� z Wszeborami �agodnie, jedynie dw�r dziedzica Magdalenowicza bolszewicy spalili do szcz�tu w swym zwyci�skim rajdzie na Zach�d. C�, �wiat nie m�g� si� osta� po staremu. Po Magdalenowiczach te� nie by�o ju� �ladu... Spokojnie min�� nam rok, szykowa�o si� referendum, ale agitatorzy do Wszebor�w zagl�dali niezbyt ch�tnie. Na nasze szcz�cie. Udzieli�em �lubu, wys�ucha�em spowiedzi jednego le�nego, kt�ry zapar� si� nie sk�ada� broni, rozgrzeszy�em; wszystko wraca�o do normalno�ci. Wtedy uton�o pierwsze dziecko. Ludzie od dawna, co pami�tam jeszcze z dzieci�stwa, nie do ko�ca ufali Wdowiej Wodzie. By�o kilka zasad, kt�re ka�de dziecko zna�o na pami��: nie wchodzi� do jeziora po zmroku, nie sika� do wody, a gdyby co� w niej zacz�o bulgota�, mo�e nawet kipie� - wyj�� natychmiast na brzeg i pod �adnym pozorem nie patrze� w to�. Kto� kiedy� patrzy� i postrada� zmys�y... �mier� dziecka to tragedia - dla rodziny, dla ca�ej spo�eczno�ci. Nikt jednak nie oskar�a� jeszcze Wdowiej Wody, po prostu nieszcz�liwy wypadek. Ale gdy dzie� p�niej uton�o nast�pne dziecko, a nazajutrz jeszcze jedno, a cia� nie znale�li�my, ludzie ju� wiedzieli: Wodnik. Zebrali�my si� w paru m�czyzn w domu so�tysa, trzeba by�o radzi�. - Gra...gra...granat�w na...na...nawrzuca� - zapali� si� z miejsca m�ody Bimbrus, syn starego Bimbrusa; jak ojciec mia� smyka�k� do p�dzenia samogonu - j�ka� si� sam z siebie. - G�upi� - skarci� go stary Bimbrus. - Ryb�w wyt�ucesz, woda ci� we�nie. Ja widzia�, jak trzech Ruskich granaty rzucali, bo ty� chcieli ryb�w. Hukli raz, hukli dwa, a potym woda si� wnierwi�a i wzien�a ich. Na oczy ja widzia�: woda wisz�a na brzeg i wzien�a ich. Zacz�li�my ostr� dyskusj�, jak przeciwdzia�a� z�u. W ko�cu wszyscy zgodzili�my si� na sieci, szyte podw�jnie sieci o wielkich okach, by nawet wi�ksze ryby mog�y przep�yn��. Lecz nie Wodnik, Wodnik musia� by� nasz. Kierownictwo operacji przej�� rybak Szymacha - ch�op m�dry, twardy, w sile wieku. Trzy noce ca�a wie� czatowa�a nad Wdowi� Wod�, m�czy�ni, kobiety, a nawet dzieci, cho� je przep�dzali�my. Na trzeci� noc z�apali�my go. To by� najwi�kszy sum, jakiego widzia�o oko ludzkie - prawdziwy wieloryb, co po�kn�� Jonasza. Mia� ze dwa metry d�ugo�ci i wa�y� ze sto pi��dziesi�t kilogram�w. Bestia. Strzela� �lepiami na lewo i prawo, gdy�my go wyci�gali na brzeg i zdawa�o si�, �e ma w tych �lepiach piekieln� z�o��. Omotanego sieci� zaci�gn�li�my, kln�c na czym �wiat stoi, z dziesi�� metr�w od brzegu. Sieci przybili�my ko�kami do ziemi. - Kto go zabije? - odezwa� si� Szymacha. - Ja bym zabi�, ale... Nie sprecyzowa� tego "ale", nikt nie naciska�. - Mo�e zastrzeli�? - zapyta� kto� w nadziei, �e mo�e oka�e si�, kto tam jeszcze trzyma ukryt� bro�, o czym zawsze warto wiedzie�. Niby by� w nas gniew na suma, a jednak dziwnie nikt nie pali� si�, �eby bydl� zat�uc. Nikt te� nie my�la�, by je zje��, w ko�cu nosi� w brzuchu troje miejscowych dzieci. Zreszt�, je�li to Wodnik, a wi�kszo�� nie mia�a co do tego w�tpliwo�ci, musi mie� i moc jak��, mo�e i urok na zab�jc� rzuci�. Zadecydowali�my, �e sum bez wody sam zdechnie. Potem si� go zakopie. Po czterech dniach, cho� wyschni�ty, s�aby, bardzo um�czony s�o�cem, sum wci�� �y� i zdycha� nie zamierza�. - Jest jeden, co m�g�by nam pom�c - zagai� zn�w Szymacha - ale drogi jest. Nie domy�li�em si� od razu, kogo ma na my�li, wie� wiedzia�a. S�dzi�em, �e mo�e chodzi o jednego z tych le�nych, co to wynajmuj� si� okolicznym do r�nej, mokrej zazwyczaj, roboty. - Kat bydl�cy - rzuci� Szymacha cicho. Ch�opy spluwa�y, �egna�y si�, kto� zachichota� nerwowo. So�tys pokr�ci� g�ow�. - A to on jeszcze �yje? Szymacha spojrza� na so�tysa raz, kr�tko i ostro, jakby ci�� no�em. So�tys wbi� wzrok w ziemi�. - Po...po...pojad� - zaofiarowa� si� m�ody Bimbrus, kt�ry zawsze by� ch�tny wyrwa� si� w �wiat cho�by na chwil�, byle dalej od r�ki ojca. Zgodne milczenie i nadstawiony kapelusz Szymachy starczy�y za wszelkie narady. Dwa dni p�niej przyjecha� kat. Najpierw przegalopowa� przez wie� Bimbrus, t�uk�c chabet� go�ymi pi�tami i krzycz�c przy tym wniebog�osy, a raczej �piewaj�c, bo dzi�ki temu przestawa� si� j�ka�. Godzin� po nim do Wszebor�w zawita� czarny w�z z czarnym ogierem, kryty, podobny do woz�w z cyga�skich tabor�w. Tamte jednak by�y kolorowe, egzotyczne, ten - �a�obny i z�owieszczy. Na ko�le siedzia� chudy m�czyzna, te� w czerni. Barwy cechowe, nie ma co. Kapelusz nasuni�ty na oczy, p�aszcz do kolan; pod nim garnitur i bia�a koszula bez ko�nierzyka, na nogach oficerki glanc. Zatrzyma� w�z na �rodku wsi, przed domem so�tysa. Zeskoczy� na ziemi�. Wtedy dopiero spostrzeg�em, jak bardzo jest przera�aj�cy. I zrozumia�em, czemu zw� go "Pan Kostuch". Kat bydl�cy to zaw�d stary, pochodz�cy z czas�w, gdy zwierz�ta s�dzono i karano jak ludzi. Bywa�o, �e budowano nawet specjalne szubienice dla koni czy rogacizny, je�li za zab�jstwo cz�owieka s�d skazywa� zwierz� na �mier� przez powieszenie. Ale to dawne dzieje, p�niej kaci bydl�cy pos�ugiwali si� tylko no�em, siekier� lub pistoletem. Nie znaczy to jednak, �e taki kat to zwyk�y rze�nik, kaci bydl�cy to szczeg�lna kasta. Kogo�, kto nie zna ch�op�w, zdziwi� mo�e, �e ludzie, kt�rzy bez mrugni�cia okiem podrzynaj� gard�o prosiakowi czy t�uk� krow� obuszkiem przez �eb, potrzebuj� kata do zabijania zwierz�t. Ale przecie� zwierz�ta takie, jak nasz sum, to nie zwyk�e stworzenia Bo�e - to albo demony, albo bydl�ta nawiedzone. To nie w kij dmucha� zadziera� z takim tworem piekielnym. Z�apa� to jeszcze nic, ale narazi� si� na kl�tw�, na czar, diab�u w jego cielesnej pow�oce w oczy spojrze� i z oczu tych �ycie wycisn�� - do tego trzeba nie byle jakiej odwagi. A mo�e nawet samemu trzeba by� czartem, kto wie? Pewnie dlatego kaci bydl�cy zawsze mieli u ludzi du�o gorsz� opini� od tych zwyczajnych, ludzkich. Pan Kostuch sta� na �rodku wsi i czeka�. D�ugie ramiona zwisa�y mu lu�no wzd�u� bok�w, bezw�adnie, jakby przyszyte. Stopy rozstawi� szeroko, pewnie, powoli obraca� g�ow�, spod przymkni�tych powiek lustruj�c czujnie otoczenie wok�. Powiadali, �e za m�odu stratowa� go w�ciek�y byk i �e prawie umar� od gangreny w zmia�d�onych do kolan nogach. Ale p� roku po wypadku zn�w go widywano - tylko �e przy ka�dym kroku kolana skrzypia�y mu drewnem. Inni m�wili, �e z ty�u za paskiem ma dwa rewolwery - carskie nagany - i �e w chwili, gdy odrzuca po�y swego p�aszcza i si�ga po bro�, ptaki umieraj� w locie. My�la�em, �e to przesada, ciemna legenda jego profesji. Obserwowali�my go zza firanek z domu so�tysa. Dzieciarnia, pilnowana przez kobiety, musia�a zosta� w domu pod gro�b� ci�kiego �ojenia. Lepiej nie ryzykowa�, zw�aszcza �e - jak twierdzi� Szymacha - kat mia� "z�e oko". Nawet my, m�czy�ni, bali�my si� troch� tego "z�ego oka" i nagan�w za paskiem. Lecz kiedy m�ody Bimbrus, objechawszy ca�� wie�, wstrzyma� konia obok kata i z u�miechem pomacha� czapk� w stron� so�tysowych okien, zrobili�my si� odwa�ni. Szymacha m�wi� za nas wszystkich: - Zap�acimy uczciwie, bo du�e sumisko. Dla was to nic. Kat nie odzywa� si�, usta mia� w�skie, niczym zro�ni�te, bez krwi. Nagle zdj�� kapelusz, ods�aniaj�c szczecin� siwych w�os�w i otar� pot. Bez cienia, kt�re rzuca�o rondo, �atwiej by�o okre�li� jego wiek. Wygl�da� na sze��dziesi�t lat. - Poka�cie. Poszli�my: Szymacha pierwszy, kat za nim, reszta z ty�u. Kostuch szed� jak kawalerzysta, kiwaj�c si� z boku na bok na krzywych nogach. Czu�o si�, �e kontroluje ka�dy sw�j ruch, ale czyni to tylko cz�ci� siebie - mo�e t� najmniej �wiadom�. Bardziej przypomina� o�ywion� maszyn�, kt�ra uparcie i bezlito�nie d��y do swego celu, by� jak spr�yna, kt�rej odskoku nie da si� zahamowa�. S�ucha�em jego krok�w, kolana rzeczywi�cie skrzypia�y. Sum �y�. Kat stan�� nad nim - my p�kolem za nimi. Oto, sumie, my�leli�my wszyscy, wybi�a twoja godzina. Nie by�em pewien, czy zwierz� i cz�owiek patrz� sobie w oczy, ale co� mi m�wi�o, �e sum wie, kim jest m�czyzna w czerni i co jego obecno�� wr�y. I kiedy tak czekali�my, by kat wyci�gn�� os�awione rewolwery i rozstrzela� z miejsca Wodnika, Kostuch odwr�ci� si� i ruszy� z powrotem do wozu. - Nie za te pieni�dze - rzek�. - Zabij� za trzy razy tyle. Macie czas do jutra. A potem wskoczy� na w�z i znikn�� za czarn� p�acht�. Ki diabe�? �eby Pan Kostuch ba� si� zabi� suma za te pieni�dze, co�my je dawali? C� to musi by� za Wodnik, �eby kat si� waha�? Czy to sam Belzebub? Bestia z morza, kt�rej dosi�dzie Nierz�dnica z Babilonu? Antychryst? �atwo nam by�o tak spekulowa� w domu so�tysa, bo wyobra�nia si� rozgrza�a, j�zyki rozwi�za�y. Bimbrusy nie sk�pili swych specja��w. Wszyscy pytali mnie, jako cz�owieka kszta�conego w Pi�mie, a wi�c ich zdaniem obeznanego z wszelkim pomiotem Szatana, co te� mo�e si� kry� pod sk�r� suma. Nie b�d� ukrywa�, �e bimber mocno mn� potrz�sn��, plot�em trzy po trzy. Bo�e, przebacz, bowiem mno�y�em bestii po dziesi�� za ka�dym nast�pnym kielichem. W ko�cu dosz�o do tego, �e byli�my gotowi przysta� na cen� kata, cho�by nawet pr�bowa� nas naci�� i or�n��, strasz�c niedopowiedzeniami, lepiej nam by�o nie ryzykowa�. Nagle kto� zastuka� do okna, podskoczyli�my. Syn Szymachy, najm�odszy, lat dwana�cie, pokaza� swoj� umorusan� g�b� za szyb�. Szymacha skl�� ch�opaka i ju� zrywa� si� la� go, �e si� w��czy po p�nocy, ale bystry dzieciak wszed� ojcu w s�owo: - Gadali ze sobo, ociec. Sum i Kostuch - wyszepta� jednym tchem. Zamarli�my. - Gadali? S�ysza�e�? Nie ��esz? - Ociec, sie przysiengam! Poszli my tam ko�o jego woza, a on wy�azi. My w krzaki, on idzie nad jezioro. My za nim, on siada ko�o suma. I gadajo ze sobo, jak ja tera do was. Szymacha spojrza� na starego Bimbrusa, Bimbrus na so�tysa, so�tys na mnie. Wzruszy�em ramionami. - A o czym? - Cicho gadajo. I nie po ludzku. Zw�aszcza to ostatnie zdanie zrobi�o na nas piorunuj�ce wra�enie. Objawi�a nam si� straszliwa wizja zmowy dw�ch czart�w siej�cych groz�. - Ch�opy! - zawo�a�em, zrywaj�c si� z miejsca. - Nie wyci�gajmy tak szybko wniosk�w. Mo�e nie jest �le... - Oj - wydusi� z przera�eniem m�ody Bimbrus. - Su...su...suma wy...wy...wypu�ci, w nie...nie...niewol� nas we...we...we�mie. - Co wy bredzicie! - zdenerwowa� si� so�tys. - W jak� niewol�? Sko�czy�y si� czasy niewoli. Trzeba po milicj�... - Milcz, durny! - krzykn�� stary Bimbrus i od tego zacz�a si� pysk�wka na dobre. Szymacha pos�a� syna, �eby dalej zerka� na kata, a sam zacz�� nas uspokaja�. - Tu ju� nie ma co, bo to sprawy piekielne - odezwa� si�, patrz�c na mnie wymownie. - Tu ju� trzeba wody �wi�conej i modlitwy. Jako �e nie sta�em pewnie na nogach, wszyscy podj�li si� asystowa� mi przy egzorcyzmach. Tego tylko brakowa�o, bym w czasie przep�dzania z�ych mocy przysn�� albo pad� na twarz. M�ody Bimbrus, kt�ry s�u�y� do mszy, pobieg� na plebani� po Pismo �wi�te, wod� ze studni ch�opy nabra�y wiadrem - po�wi�ci�em od r�ki. Czekali�my jedynie, by syn Szymachy da� sygna�, �e droga wolna. Oko�o trzeciej Kostuch wr�ci� do wozu, a my, przemykaj�c cichcem, dotarli�my do suma. Zd��y�em ju� przyj�� do siebie i w�a�nie teraz, na trze�wo, czu�em, �e egzorcysta ze mnie marny. S�ysza�em o tej sztuce, mia�em o niej pewn� wiedz�, jako dziecko widzia�em raz zawodowca, co odczynia� uroki. Ale to wszystko nie do��, gdy przychodzi do prawdziwych dzia�a�. Strach mnie oblecia�. Sum chyba spa�, nawet w�sem nie ruszy�. Zacz��em recytowa� z pami�ci, pokropi�em go raz, na krzy�. Otworzy� jedno oko. Pokropi�em jeszcze raz, otworzy� drugie. Ch�opy raz za razem �egna�y si�, �eby na mszy �wi�tej tak si� �egnali!... - To na nic - us�ysza�em nagle, lecz zatopiony w modlitwie zrazu nie zwr�ci�em na te s�owa uwagi. Ale g�os nie dawa� za wygran�: - Powiadam, �e to na nic. M�wi� sum. S�yszeli�my wszyscy - sum m�wi�. - A czemu to? - spyta�em wreszcie, cho� gard�o mia�em suche i �ci�ni�te. - Bo nie jestem diab�em. A je�li nawet, to nie takim, kt�rego si� ima �wi�cona woda i krzy�. Sum porusza� pyskiem, przewraca� �lepiami, zdawa�o si� nawet, �e z�by pokazuje w krzywym u�miechu. Za moimi plecami m�czy�ni cofn�li si� o krok, ja nie mog�em ruszy� nog�. - Wodnikiem jeste�? - R�nie nazywaj�: Wodnikiem, Panem Wodnym, Panem Sumem. Wiele imion nadaj� - westchn��, je�li sumy wzdychaj�. - Wypu��cie. Nie ja zmarnowa�em wasze dzieci. - A kto? - Nie wiem. W jeziorze ich nie ma, nie widzia�em ich, a widz� wszystko, co si� dzieje w wodzie. Nawet do wody nie wesz�y, z brzegu znikn�y. My�l�, �e Kostuch to sprawi�. Ch�opy zacz�y szepta�. - Poluje on na mnie od lat, ale sam jest. W Bugu mnie �ciga�, chcia�em odpocz��, wi�c nurtem podziemnym przep�yn��em do Wdowiej Wody. A on, oczajdusza, was zbrodni� nak�oni�, by�cie mnie w kupie zmogli. Jeden cz�owiek rady w wodzie nie da Panu Sumowi, ale ca�a kupa... - A czemu tak bardzo chce ci� Kostuch pochwyci�, �eby a� dzieci mordowa�? I czemu od razu nie przysta� na cen�, tylko targowa� si�, a? - zawo�a� nie w ciemi� bity Szymacha. - Targowa� si�, �eby da� mi noc do namys�u. Ostatni� noc - odrzek� sum. - Mam wyb�r: albo p�jd� do niego na s�u�b�, albo zemr� z jego r�ki. A chce, bym p�ywa� na jego sznurku, bo wiem o ka�dym skarbie, co jest pod wod�, o z�ocie wiem. I nad rybami mam w�adz�. I utopi� mog�, kogo chc�. Wypu��cie mnie, a poznacie moj� wdzi�czno��. Poka�� wam, gdzie z�oto, ryby wam w sieci zap�dz�. Wypu��cie. Zapad�a cisza i my�leli�my, �e sum czeka na nasz� odpowied�. Raptem doda� cicho, lecz wyra�nie: - Wypu��cie i wrzu�cie mi Kostucha do wody. Jeden drugiego wart, pomy�la�em. Czemu mieliby�my zaufa� tej bestii, kt�ra twierdzi, �e z Lucyferem nie ma nic wsp�lnego, chocia� tylko Szatan m�g�by da� �ycie takiemu potworowi? Sam przecie� przyzna�, �e jest diab�em, kt�rego si� krzy� nie ima. Szemranie ch�op�w wzmog�o si�, wzmianka o z�ocie rozpali�a ich ��dze. Wszyscy wszak s�yszeli o niemieckich ci�ar�wkach, w kt�rych pe�no wszelkiego dobra: ikon, naczy� cerkiewnych, kamieni szlachetnych. Mog�y by� i inne skarby: te potopione przez bandy lub zaginione w odleg�ych czasach. - A jak ��esz? - spyta� nagle Szymacha. - Do wody wypu�cimy, Kostucha wrzucimy, a ty znikniesz? Sum si� zamy�li�. - Wiecie, gdzie jest �ysy D�b? Ten, co ka�dego roku bardziej pochyla si� nad Wdowi� Wod�? We�cie sznur na dwadzie�cia �okci, bo tyle od brzegu jest mielizna. Tam zapad� w mu� kuferek ze z�otymi monetami. Znajdziecie bez trudu. Wypu�cicie mnie, poka�� wi�cej. Nie ufali sobie, �aden nie chcia� zosta� przy sumie, gdy reszta ruszy po skarb. Powiedzia�em, �e ja przypilnuj� czarta, wstyd mi by�o za moich parafian. Poszli, a ja odda�em si� modlitwie, bo strasznie mi by�o na my�l, �e je�li sum nas oszuka� i zaraz zjawi si� tu Kostuch, to b�d� mia� przeciw nim tylko "Apage Satanas". - Ksi�dz masz o mnie fa�szywe mniemanie - rzek� sum. - Nie trzeba si� mnie ba�. - Nie boj� si� ciebie. - Mo�e tak, mo�e nie. Ja ksi�dza znam. Pami�tasz ksi�dz, jak wiele lat temu, gdy by�e� jeszcze dzieckiem, z wieczora p�ywa�e� we Wdowiej Wodzie? Nagle s�abo��: ramiona sztywne, nogi sztywne, powietrza brak. By�by� si� ksi�dz utopi�... - Pami�tam - szepn��em. - Jaka� si�a wypchn�a mnie z toni na brzeg. - Jaka� si�a, to prawda. - Ty? Nie odpowiedzia�. Iskry niebieskie blad�y, zlewa�y si� w jedno z niebosk�onem, przed�wit si� szykowa�. - Nigdy si� ksi�dz nie ba�e� Wdowiej Wody - rzek� wreszcie. - Mamy chwil�, to ci co� opowiem. Siad�em na ziemi obok suma, l�k ze mnie wyparowa�. Sum m�wi�: - Dawno temu, kiedy mia�em jeszcze dwie nogi i dwie r�ce, mieszka�em u wdowy po panu Or�owiczu. By�o we mnie troch� jego krwi, wi�c Or�owiczowa przyj�a mnie, sierot�, na sw�j dw�r, �ebym za towarzysza by� dla jej syna, Borysa. Ch�op to by� wieki, mocny, ale niezbyt bystry. Ja sp�dzi�em czas jaki� w Koronie, w miastach, uczy�em go wi�c �adnie m�wi� i chodzi� po pa�sku. Ale jemu w g�owie by�y tylko sid�a i latawce, kt�re puszcza� z wie�y zamkowej. Pani Or�owiczowa wiele mia�a z nim zgryzoty. W ko�cu umy�li�a go o�eni�. Or�owiczowie to by�a wielka szlachta, kiedy�, co prawda. Ale zosta�o na zamku du�o z�ota i kosztowno�ci, kt�re dziad i ojciec Borysa od kupc�w za przejazd bezpieczny brali. Nie �eby zb�je, dru�yna Or�owicz�w trakt�w chroni�a, to i kupcy wdzi�czno�� okazywali. Ale s�siedzi Or�owicz�w niedobrymi j�zykami bardzo rodzinie szkodzili, i ju� tradycj� si� sta�o, �e Or�owicz to �otr. "Widzjisz" - m�wi mi �piewnie cioteczka, jak j� zwa�em po cichu - "boja si�, �e nikt nie zechce Borysowi c�ry odda�. Gdyby on jeszcze by� jak ch�op, ale to� to dzjecko na rozumie". "Dobra pani" - ja na to. "Borys jest pi�kny kawaler, dziewcz�ta za nim patrz� jak za ksi�ciem malowanym..." "Ch�opki!" "A gdyby tak pojecha� dalej? Gdzie�, gdzie Or�owiczowie mniej znani? Borysa ja i ta�czy� po dworsku naucz�. Druh, co z nim w armii s�u�y�em, list tu do mnie przys�a�. Pisze, �e Jerema Magdalenowicz c�rk� ma pi�kn� na wydaniu..." "A kto oni, Magdalenowicze?" - pyta mnie cioteczka szybko, mru��c oko jak liczykrupa z kantoru. "Zacna rodzina. Wszyscy bohatery, syny u nich szlachetne, patrioci. Mia� Jerema ich sze�ciu, ale w powstaniu pogin�li. C�rka mu zosta�a. Jeden szkopu�: niezbyt zamo�ni..." "Czjort ze z�otem. Ja mam - starczy!" Tak od s�owa do s�owa postanowili�my - jedziemy na dw�r Magdalenowicz�w, nad Wdowi� Wod�. Zdarzy�y nam si� w tej podr�y liczne przypadki, o kt�rych nie pora teraz opowiada� - w ka�dym razie pokocha�em Borysa mi�o�ci� bratersk�, a zw�aszcza po tym, jak na go�ci�cu trzech grasant�w jedn� r�k� zm�g�. Dobra nasza, my�la�em sobie, ka�da pokocha takiego chwata. I tak m�wi�em cioteczce - a� ujrza�em Mari� Magdalenowicz�wn�. Pi�kna by�a jak anio�, dech w piersiach zapiera�o. Oczy, w�osy, brwi czarne, sk�ra - mleko, usta - krew. By�bym si� zakocha�, gdyby nie pami�� o obowi�zkach wzgl�dem Or�owicz�w. A wype�nienie ich rysowa�o si� licho - sprawa by�a arcytrudna. Bo cho� Jerema Magdalenowicz z miejsca znalaz� z cioteczk� wsp�lny j�zyk, jak to stara szlachta, to panna wygl�da�a na zmienn�, mia�a humory jak turecka ksi�niczka. Szczebiota�a po francusku, zna�a si� na malarstwie i muzyce, czyta�a poet�w, a nawet filozof�w - tych jednak pok�tnie, w sekrecie przed ojcem. Odprawia�a konkurent�w jednego po drugim, bo to nie do�� zgrabni, nie do�� kszta�ceni, bez fantazji czy konceptu. Ale nawet nie to martwi�o mnie najbardziej, m�j niepok�j budzili dwaj panowie, kt�rzy jako jedyni ze staraj�cych si� o r�k� panny wci�� trwali na posterunku. Byli to Niemiec i Rosjanin. Pierwszy nosi� si� modnie, w at�asach i jedwabiach, przedstawia� jako doktor nauk, uczony i badacz. Drugi by� oficerem carskim, bodaj�e majorem, prosty jak struna, zawsze w mundurze galowym. Popisywali si� przed pann� na wszelkie sposoby: major dokonywa� cud�w na koniu, jak prawdziwy Kozak, strzela�, ta�czy�, �piewa� dumki. Doktor bawi� j� greckimi ogniami i wierszami niemieckich pisarzy; sprowadzi� nawet paru aktor�w, �eby grali dla niej angielskie tragedie. Co ich tu przygna�o? Sk�d �wiatowcy w skromnych progach starego Magdalenowicza? Dzi�ki Bogu, pan Jerema patrzy� na nich niech�tnie, chocia� jawnie nie okazywa� im wrogo�ci. Niemili sercu zaborcy mogli zaszkodzi�, mogli jednak pom�c, wnuki zabezpieczy�. Pan Jerema waha� si�, panna kaprysi�a. "Dwa tygodnie" - orzek�a cioteczka. - "Nie zechce ona Borysa, wracamy w dom". Termin pali�, a mnie niewiele uda�o si� wsk�ra�. Gdzie Borysowi do tych pan�w? Nawet raz z Magdalenowicz�wn� nie zata�czy�, ot, purpurowia� jak rak, wzdycha�, oczyma za ni� wodzi�, ale s�owa zgrabnego wykrztusi� nie umia�. A i ona, zdawa�o mi si�, ledwie spojrza�a na niego, ju� si� nudzi�a. Wstyd mi by�o przed jego matk�, przed pann�. Ja na jego miejscu... Ech, co tu gada�. Kt�rej� nocy wyszed�em na przechadzk� pod gwiazdami. Przy stajniach natkn��em si� na Jakuba, kt�ry by� s�u��cym Magdalenowicza, starym wiarusem Cesarza. Stoimy, noc mija spokojnie. Nagle Jakub wyci�ga tabakier�, widz� na niej znak: kielnia i cyrkiel. Jeden z naszych, my�l�. Si�gam po fajk�, nabijam, wiem, �e spostrzeg� wyhaftowany na woreczku tytoniowym emblemat. Nic nie trzeba nam by�o m�wi�. "Bracie" - odzywa si� nagle p�g�osem - "panna w niebezpiecze�stwie. Ojczyzna. �wiat ca�y". "Jak�e to?" - pytam, a ju� my�l�, czy biedny �o�nierz aby nie ob��kany. "My�lisz ty" - zaczyna z innej flanki Jakub - "�e wasza tu obecno�� przypadkowa? Zastan�w si� dobrze, rozwa�: Borys Or�owicz, syn wdowy, zajecha� nad Wdowi� Wod� do panny Marii Magdalenowicz�wny. Pojmujesz?" Ch�odniej mi si� zrobi�o, a zaraz potem jaki� �ar zacz�� mnie pali� w trzewiach. To� to czarno na bia�ym pisane symbole naszej Lo�y, tajemnice rycerskie. Synem Wdowy zwali�my u nas Hirama, budowniczego �wi�tyni Salomonowej, kt�ry to kr�l Ziemi �wi�tej wyznawa� po kryjomu wiar� Wschodu, wiar� Hirama - w Wielk� Pani�, Matk� Wszechrzeczy. Patrz w �wi�tego Mateusza, w �wi�tego �ukasza patrz, gdzie opisany rodow�d od kr�la pierwszego, Dawida, kt�ry by� z Adama, a z kt�rego by� Salomon, do kr�la ostatniego, Pana Naszego, Zbawiciela, kt�ry by� z Salomona... I strasznie, i wspaniale zbli�y� si� do rzeczy wielkich tak po�r�d cichej nocy, pod baldachimem gwiazd. "Po��czy� tych dwoje to nasz cel, bracie, nasz obowi�zek" - t�umaczy� mi Jakub. "Ale mamy przeciw sobie moce pot�ne i z�e. Major i doktor... to nie ludzie". "Nie ludzie?" Jakub szeptem spiskowca wyjawi� mi, jak ich pods�ucha�, gdy knuli ze sob� pierwszego wieczoru w komnacie go�cinnej, po tym, jak obaj, nadjechawszy niezale�nie z dw�ch stron �wiata, stan�li w progu Magdalenowicz�w. A dziwna to by�a rozmowa, bowiem ka�de zdanie, a czasem i co drugie s�owo m�wili w innym j�zyku. Szcz�ciem Jakub p� �ycia strawi� na studiowaniu ksi�g, dzi�ki czemu osi�gn�� najwy�szy stopie� �cis�ej Obserwy i Szlachetnego Rytu. Rozumia� i �acin�, i grek�, j�zyki Pers�w, Scyt�w, Aramejczyk�w i wielu pogan. Wszystkiego nie chwyci�, lecz to, co pochwyci�, starczy�o. Major z doktorem zawarli pakt, �e nie wezm� si� za �by i czar�w nie u�yj�, wo�aj�c na pomoc tych, co im s�u��, gdy� mog�oby to obudzi� czujno�� i sprowadzi� nad Wdowi� Wod� brata ich, Azazela. "Jezusie, Mario, J�zefie!" - zakrzykn��em w zgrozie. "Cisza!" - skarci� mnie Jakub. "My�l�, �e Wdowia Woda kulawi ich moc, czyni s�abszymi. Inaczej przecie� nie m�g�bym ich pods�ucha� ani my, tu, teraz, nie byliby�my bezpieczni". "Czym�e jest Wdowia Woda?" Jakub przymkn�� oczy - cmokn�� par� razy, podkr�ci� w�sa. W ko�cu spojrza� na mnie i machn�� r�k�. "Powiem ci. Czyta�e� ty Ksi�g� Greka? T�, w kt�rej stoi, �e wszystko, co jest, z wody jest? Woda jest jak �ono kobiety, bo z niej �ycie i w niej wzrasta �ycie. Jest pierwszo�ci�, pocz�tkiem, jest przyczyn�. Kiedy nie by�o jeszcze nic, co jest dzi�, by�a woda. Z tej wody B�g dokona� przemienienia w �wiat. Z wody i cz�owiek, i bydl�, i drzewo, i kamie�. Duch od Boga, cia�o - z wody. Wdowia Woda trzyma w sobie par� kropli tej pierwszej, tej, kt�ra by�a pocz�tkiem i przyczyn�. Wdowia Woda mo�e przemieni�..." Nie chcia� mi wyjawi� istoty owego przemienienia, by� mo�e sam nie wiedzia� lub l�ka� si� si�ga� umys�em a� tak wysoko, bo tam, gdzie tylko Najwy�szy si�ga� ma prawo, tam, gdzie akt stworzenia. A mimo to by�o dla mnie jasne, �e trzeba nam uchroni� Wdowi� Wod� przed bra�mi Azazela. Jakub ba� si� zaufa� obcym, ale ko�ci mu m�wi�y, �e jego czas mo�e przyj�� lada godzina. A �e rozpozna� we mnie cz�onka bractwa - uzna�, �e d�u�ej czeka� nie mo�e. Zaprowadzi� mnie do loszku pod stajni� i pokaza� beczk� ciemnej wody, kt�ra burzy�a si� niczym pe�na ryb. "My�lisz, �e pusta? Bo nie widzisz. To poku�nik wodny, w ceber nabrany przypadkiem. Dobry czart, swojski - nie piekielny, lecz ziemski. Rzadki okaz, bo poku�niki zwykle w zbo�u si� l�gn�, w siennikach albo pod powa�� zamtuz�w. Umie on m�czyzn i niewiasty kusi�, my�li nieprzystojne budzi�, do grzechu cielesnego nak�oni�. Wystarczy, �e m�ody Or�owicz wejdzie do beczki i trzy pacierze posiedzi, a panna Maria tylko o nim b�dzie �ni�a, kiedy zapach tej wody od niego poczuje". Przekona� Borysa do k�pieli to by�a igraszka, wierzy� we wszystko, co mu powiedzia�em. �ga�em, �e w beczce naszykowany wywar lubczykowy, mocne zio�a mi�osne, �e panna zaraz go pokocha. I w zasadzie nie by�y to s�owa dalekie od prawdy: dzie� po k�pieli Magdalenowicz�wna oczu od Borysa oderwa� nie mog�a. Dnia nast�pnego pozwoli�a si� poca�owa�. Trzeciego przyj�a o�wiadczyny. Swoj� drog�, wszystkie kobiety, kt�re by�y na dworze Magdalenowicz�w, poza cioteczk�, ma si� rozumie�, zapa�a�y w jednej chwili afektem do naszego Borysa, ale on sam �wiata poza pann� Mari� nie widzia�, dlatego nie obawia�em si� o ich przysz�o��. Sen z powiek sp�dzali mi major z doktorem, lecz Jakub uspokaja�: "Na nic si� nie o�miel�, b�d�, bracie, pewny. Mi�o�� m�odych ��czy, a B�g czuwa nad Wdowi� Wod�. Zrobili�my swoje". I rzeczywi�cie, odjechali i wi�cej o nich nie s�yszeli�my. Tu� przed weseliskiem stary wiarus zmar�, szcz�liwy, �e spe�ni� swoj� powinno��. Pa�stwo m�odzi wraz z cioteczk� wr�cili za Bug. Ja zosta�em nad Wdowi� Wod�, moc przemieniania zaprz�ta�a mi umys�. Po�wi�ci�em si� studiom, korzystaj�c z obszernej biblioteki pana Jeremy, kt�remu s�u�y�em w zast�pstwie Jakuba. Odnalaz�em tu dzi�ki pomocy pewnego antykwariusza ow� Ksi�g� Greka... Tu sumisko zamilk�o, a ja oprzytomnia�em nagle. Ca�a ta opowie�� by�a jak sen, majak, a jednak wszystko, co m�wi� sum, nabiera�o w mojej wyobra�ni realnego kszta�u, wyra�nej barwy. - Po dworze zosta�y zgliszcza, Panie Sumie, nie ma biblioteki. - Szukaj ksi�dz w lochach. Wszystko ukry�em, a dopiero potem... - Co potem? Zn�w ucich�. Wok� nas zrobi�o si� ju� ca�kiem jasno - lada moment mogli si� pojawi� ch�opi lub, co gorzej, kat. - Nie mia�em czystego serca. Ksi�dz pami�taj, �e kto pragnie czego od Wdowiej Wody, cho�by w�adzy, cho�by skarb�w, sam siebie okrutnie oszuka, by p�niej przez lata za to nieczyste serce p�aci�. Je�li nie dla prawdziwego poznania zanurzysz si� w jeziorze, woda oszpeci ci�, uczyni besti� przedpotopow�. I zamiast duchem wr�ci� do owej chwili pierwszej, wr�cisz do niej jedynie cia�em. Jak ja... - Co si� sta�o? - nalega�em. - Powiedz mi. Nie zd��y� wyjawi� mi niczego wi�cej, nasi nadeszli tryumfalnie, nios�c przegni�y kuferek niczym �up wojenny. - Jest! Jest! - wo�a� Szymacha. - Z�o...z�o...z�oto! - wt�rowa� mu m�ody Bimbrus. Ch�opy by�y zm�czone, ale pe�ne otuchy i wiary w bogat� przysz�o��. Nikt im teraz nie m�g� stan�� na drodze. Gotowi byli biec po kata i zadusi� w tej chwili, byle im Wodnik pokaza� wi�cej skarb�w. Nie musieli biec, Kostuch nadszed� sam. Ch�opom zrzed�y miny, ale zaci�li usta, czo�a zmarszczyli. Szymacha postawi� kuferek na ziemi. Wszyscy razem, jak jeden m��, wyst�pili do przodu. Zerwa�em si� na to z miejsca, nawet nie wiem, czy po to, by ich zatrzyma�, czy aby im pom�c. Kat zerka� na nas spod ronda kapelusza, lecz ani drgn��, cho� przecie� musia� ju� wiedzie�, co si� �wi�ci. Patrzy�em na t� scen� jak z boku, oniemia�y, tkni�ty parali�em. Zapami�tam to do ko�ca �ycia. Sze�ciu ch�opa rzuca si� na kata, s� o trzy kroki, o dwa. W powietrzu �opocz� po�y czarnego p�aszcza, migaj� srebrne lufy rewolwer�w. A jednocze�nie z Kostuchowego gard�a dobywa si� przeci�g�e wycie - g�os straszliwy, upiorny. Ch�opy s� o krok. Z obu luf b�yska ogniem czerwono-z�otym, �miertelnym. Lecz kat nie strzela do ludzi, kula za kul� tnie powietrze i szarpie cielsko suma. Bimbrusy przypadaj� do ziemi; ze strachu, reszta wali si� na kata, wytr�ca bro�, bije, �cina z n�g - przygniata. I wtedy powraca echo tego strasznego wycia. I widz�, �e to nie echo. Wilk wielki jak cz�owiek na czworakach, szary, zimnooki, skacze w ludzkie k��bowisko. I k�sa bez lito�ci, rani pazurem - broni Kostucha. Ch�opy jeden po drugim wypadaj� z bitwy, zalegaj� na ziemi, kul� si�, krzycz�. Wilk, pokazuj�c k�y, stoi obok kata, a ten powoli wstaje na nogi. Kolana mu skrzypi�. Potem schyla si�, podnosi nagany, chowa za pasek. Klepie wilka po �bie, pstryka palcami, a wtedy bydl� odwraca si� i truchtem wraca, sk�d przysz�o. Do czarnego wozu. W tym momencie odzyska�em si�y, prze�egna�em si�. - Wybacz nam, tak jak my tobie wybaczamy. I odejd�. Kostuch wykrzywi� w�skie usta, pokiwa� g�ow�, jak gdyby sam sobie przyznawa� racj�. Potem odszed�. Pi�� minut p�niej po czarnym wozie z czarnym ogierem zosta�y tylko bruzdy na piaszczystej drodze. I martwy szpak, kt�ry le�a� u moich st�p. Suma wrzucili�my do Wdowiej Wody - modli�em si� za jego dusz�. Nasze rany po wilczych k�ach i pazurach zagoi�y si� szybko, ale ca�a parafia nie mog�a od�a�owa� reszty z�ota, o kt�rym Wodnik nie powiedzia�. O kacie nikt nie wspomina� - znikn�� z okolicy. Ale ja ba�em si�, �e wr�ci, tak jakby m�g� wiedzie� o lochach pod dworem Magdalenowicz�w. Dzi�ki Bogu, nie wiedzia�... By� ju� bia�y dzie�, gdy Maksymilian od�o�y� zapiski wuja Stanis�awa i cie�kim krokiem powl�k� si� do izby sypialnej. Pad� na ��ko i natychmiast zasn��. Lecz nie dane mu by�o odpocz��, oczy�ci� sko�atany umys� - �ni� niespokojnie, nerwowo, przewracaj�c si� z boku na bok. W tym �nie - albo raczej w serii nast�puj�cych po sobie sn�w - s�ysza� wyra�nie trzeszcz�c� p�yt� z "Wassermusik" i zgrzyt kr�conej czyj�� r�k� korby patefonu. Potem zdawa�o mu si�, �e wsta� - i lunatykuje. Wszed� do gabinetu wuja i ujrza� dziewczynk�, kt�r� spotka� pod plebani� - notowa�a co� pilnie na marginesach owej "Kosmohydroniki". Nagle ponownie znalaz� si� w sypialni - sta�a nad nim Marfa, za ni� J�zwa z papierosem w ustach, a na taborecie obok ��ka siedzia� Kujawa i trzymaj�c Maksymiliana za przegub, mierzy� mu puls. Nie przestawa� przy tym m�wi�: "Jest ci chyba wiadome, �e w okresie prenatalnym, zanim wyodr�bni� si� m�skie organy p�ciowe, wszystkie p�ody s� rodzaju �e�skiego? A czy zastanawia�e� si� nad faktem, �e wobec zjawisk przyrody dzieci p�ci �e�skiej okazuj� zdecydowanie mniej strachu od dzieci p�ci m�skiej? I czy nie wydaje ci si� intryguj�ce, �e wszystkie b�stwa solarne s� przeistoczeniem b�stw lunarnych, a ka�da religia opowiada o wodnym przemienieniu i odrodzeniu moc� wegetacji?..." W ko�cu - kiedy Maksymilian obudzi� si� nag�ym zrywem z ��ka - okaza�o si�, �e przespa� ca�y dzie� i �e zapad�a noc, jego druga noc we Wszeborach. Ale wci�� nie mia� pewno�ci, czy jest ju� przytomny, czy otacza go jawa, gdy� w drzwiach sta�a nieruchoma dziewczynka spod plebanii, i ze snu. Ba� si� poruszy�, odezwa�, ledwie oddycha�. - Ju� czas - powiedzia�a raptem dziewczynka. - Wszyscy czekaj�. Maksymilian wiedzia�, �e musi wsta� i p�j�� za ni�. Da� si� wyprowadzi� z domu, potulny i pos�uszny. Na zewn�trz sta� w�z zaprz�ony w dwa wo�y, jakich nigdy we Wszeborach nie widzia�. Wok� wozu t�oczyli si� jego parafianie z Marf�, J�zw� i Kujaw� na czele. W�z przyozdobiony by� kwiatami, a w�r�d kwiat�w Maksymilian dostrzeg� obraz Matki Boskiej z o�tarza swego ko�cio�a. Dziewczynka wsun�a mu do r�ki szklank� z wod�. Potem podesz�a do wo��w, stan�a plecami do nich i wytrzymawszy chwil�, jak tancerz, kt�ry czeka na w�a�ciwy takt, ruszy�a. Wo�y poci�gn�y w�z za ni�. Jednak parafianie patrzyli na Maksymiliana, spodziewaj�c si�, �e wie, co ma robi�. I nagle zrozumia�, �e wie. Post�pi� naprz�d - �ladem wozu. Zanurza� d�o� w szklance i kropi� wod� na lewo i prawo, powtarzaj�c przy tym: - Wszystko, co jest, z wody jest. Ludzie szli za nim. Igor Cyprjak IGOR CYPRJAK Rocznik 1974, student socjologii UW, z zawodu dziennikarz. Opublikowa� dot�d w "NF" nast�puj�ce opowiadania: "Katedra" ("NF" 5/93), "Smok" ("NF" 6/94), "Piorun" ("NF" 4/99). Wie� Wszebory istnieje naprawd� - autor je�dzi tam rokrocznie; opowiadanie "Wdowia Woda" to zaledwie wst�p - prolog. Podobno b�dzie z tego co� wi�cej. (mp)