2904

Szczegóły
Tytuł 2904
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2904 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2904 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2904 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karl Michael Armer It's all over now, Baby Blue Wiatr gna� ulicami miasta, brz�cza� po�amanymi szybami, zamiata� z dach�w �nie�ne okapy. Kryszta�ki lodu wgryza�y si� w twarz niczym piek�ce ig�y, dokuczliwy zi�b zapiera� oddech. Blue owin�� si� szczelniej swoj� sfatygowan� kurtk� i przykucn�� po zawietrznej stronie wraku tramwaju, rdzewiej�cego po�rodku skrzy�owania. Stercz�ce kawa�ki blachy grzechota�y i trzeszcza�y na wietrze. Nieodparte wra�enie, �e kto� obserwuje go z wn�trza tramwaju, sk�oni�o Blue do opuszczenia schronienia. �piesznie przechodzi� pustymi ulicami, brn�� w �niegu, pokrywaj�cym stopniowo ca�e miasto �agodnie i powoli, p�atek po p�atku, ale nieub�aganie. W ko�cu przystan��, dysz�c ci�ko i rozejrza� si� dooko�a. M�tny, zimowy blask przygasa�, szare, ciche domy otula� ju� zmierzch. Puste otwory okienne wpatrywa�y si� w niego nieprzyja�nie. - Cholera, ju� tak p�no... - I nie znalaz� jeszcze niczego do jedzenia! A rodzice siedz� w domu czekaj�c, a� im co� przyniesie! Tylko sk�d mia� to wzi��? Nie by�o ju� nic. Jak okiem si�gn�� - wsz�dzie tylko okna zabite gwo�dziami, zabarykadowane drzwi, spl�drowane do cna, okopcone ruiny sklep�w. Jeszcze kilka lat temu by�a to najelegantsza handlowa ulica miasta. A teraz... - Wszystko na nic. G�os Blue by� zachrypni�ty. Na pewno si� przezi�bi�. Ale niby dlaczego mia�o by go to omin��? W mro�nych obj�ciach zimy zgin�o ju� wielu jego przyjaci�. Najlepiej nie my�le� o tym. Wzrok Blue pad� na jedno z okien czwartego pi�tra kamiennego kolosa. Przez brudne szyby s�czy�o si� �wiat�o. Stary Pa�ac Sprawiedliwo�ci. Z pewno�ci� mo�na by tam znale�� kilka segregator�w, nadaj�cych si� na opa�. To dziwne, �e �wiat, kt�rego zag�ada nast�powa�a w takim chaosie, pozostawia� po sobie tyle �lad�w biurokracji. ��ta oaza �wiat�a, nawet tak niewielka, na tle szaroniebieskiego, zastyg�ego mroku, zdo�a�a go troch� pokrzepi�. Tam, na g�rze, kto� siedzia� w cichym, suchym pomieszczeniu - przynajmniej tej nocy. Nieznajomy by� niew�tpliwie durniem. Prowokowa� innych, niemal wyzywa� ich, by zaw�adn�li jego maj�tkiem. Prawdopodobnie ju� teraz, milcz�ce postaci czyha�y przed biurem na czwartym pi�trze, aby wedrze� si� z mroku korytarza do jasnego pokoju, a biedny g�upiec odpokutuje swoj� lekkomy�lno��. Zdarza�y si� ju� wypadki zab�jstw dokonywanych dla zdobycia jednej jedynej �wiecy. Blue potkn�� si� o wej�cie do zasypanego ju� w po�owie przez �nieg sklepu. Kilka lat temu nosi� nazw� "Le Gourmet". Brzmia�o to lepiej ni� - jeszcze dawniej - "Delikatesy Richtera". Ludzie p�awili si� w takim zbytku, �e przybywali z daleka, aby kupi� nowozelandzkie ma��e, gdy� w�oskie za bardzo ju� spowszednia�y. Dzi� jad�o si� wszystko, co mo�na by�o ugry�� i co nie �mierdzia�o. Czasy si� zmieniaj�. Czyja� d�o� spocz�a ci�ko na jego ramieniu, odwr�ci�a go i popchn�a w ciemny k�t. - Czego tu myszkujesz? - G�os nieznajomego brzmia� dziwnie, tak jakby m�czyzna oduczy� si� ju� troch� m�wi�. Przed nim sta� brodaty typ w niebiesko - czerwonych buciorach i w ci�kim wojskowym p�aszczu, na kt�ry dodatkowo narzucona by�a peleryna, a przynajmniej co�, co j� przypomina�o. Szyj� owija� kolorowy, zrobiony na drutach, szal. W d�oni nieznajomego b�yszcza�a brzytwa. - Nie ruszaj si� z miejsca - ostrzeg� - bo ci� od razu ostudz�. - Ja ju� i tak jestem przezi�biony - odpar� Blue. Odpowied� by�a idiotyczna, ale tak mu si� po prostu wyrwa�o. W oczach brodacza b�ysn�� nik�y cie� emocji, d�o� uzbrojona w brzytw� opad�a. - Ach tak, jeste� przezi�biony. - Przez chwil� szuka� w my�lach s��w. - Tak, tak, to zimne czasy - powiedzia� wreszcie. - Serca twardniej� na tym mrozie. Zawsze tylko ten ch�odny rozs�dek. Blue nie by� w nastroju do wys�uchiwania filozoficznych wynurze�. Dr�czy� go g��d. A w k�cie pomieszczenia co� skwiercza�o na kuchence spirytusowej, co�, co w s�abym �wietle pochodni wygl�da�o na gulasz. Ju� sam zapach przyprawia� o zawr�t g�owy. Znowu spojrza� na m�czyzn�. Mia� niejasne wra�enie, �e sk�d� go zna. Ale pewnie mu si� tylko wydawa�o. Teraz wszyscy wygl�dali jednakowo: nie ogolone twarze o zapadni�tych policzkach, rozgor�czkowane oczy. Tamten �le wyt�umaczy� sobie jego spojrzenie. Wskaza� na szal, kt�rego weso�y wygl�d k��ci� si� z otoczeniem. - Pi�kny szal - powiedzia�. - Zrobi�a mi go �ona, zanim jeszcze... - urwa� raptownie i przesun�� d�oni� po twarzy. Blue wykorzysta� ten moment. Skoczy� do przodu i z rozbiegu kopn�� m�czyzn� w okolice �o��dka. Zrobi� to odruchowo, jak dawniej na meczu pi�ki no�nej, kiedy strzela� do bramki z woleja. Kiedy m�czyzna skuli� si� z b�lu, Blue poderwa� kolano i z ca�ej si�y uderzy� nim tamtego w brod�. Z gniewnym okrzykiem nieznajomy run�� na pod�og�. Jego oczy by�y du�e i bezradne, jak u rannego zwierz�cia. Blue chwyci� garnek stoj�cy na ogniu i wybieg� na ulic�. P�dzi� na o�lep, omijaj�c zaspy �nie�ne, zmieniaj�c kierunek, skr�caj�c niezliczon� ilo�� razy, a� nabra� pewno�ci, �e nikt go nie �ciga. Dygocz�c na ca�ym ciele, przycupn�� w zdemolowanej budce telefonicznej. Serce wali�o mu w piersi jak m�otem, pot oblepia� cia�o. Groteskowo stopiona s�uchawka ko�ysa�a si� na wietrze. Czu� si� n�dznie. Ukrad� drugiemu cz�owiekowi jego posi�ek, mo�e ostatni - cz�owiekowi, kt�ry wykazywa� nawet jakie� ludzkie uczucia. I nagle z przera�eniem u�wiadomi� sobie, �e istotnie go zna�. By� to Wildgruber. Wildgruber, jego dawny nauczyciel niemieckiego. By�o to w si�dmej b, przed czterema laty, kiedy ostatni rok ucz�szcza� do szko�y. Co za kiepski �art. Byli wszyscy porz�dnymi, mi�ymi dzieciakami, w porz�dnej, mi�ej szkole z porz�dnymi, mi�ymi nauczycielami. Teraz stali si� zg�odnia�ymi, bezlitosnymi wilkami, poluj�cymi na wszystko, co nadawa�o si� do zjedzenia lub na podpa�k�. - To nie moja wina, panie Wildgruber, bardzo mi przykro, panie Wildgruber - powtarza�, szukaj�c uspokojenia. Cz�sto rozmawia� sam ze sob�; to dawa�o mu z�udzenie, �e nie jest tak bardzo samotny. Tul�c do siebie garnek z gulaszem, skierowa� si� do domu. A je�eli Wildgruber umrze przez niego? Odp�dzi� od siebie t� my�l. Je�eli nawet, to co! W ko�cu jego rodzice s� wa�niejsi. W og�le rodzina jest najwa�niejsza. Przecie� zawsze trzeba mie� jaki� punkt oparcia, dom, blisk� osob�, wobec kt�rej �ywi si� jeszcze jakie� uczucia. By�o ju� ciemno, kiedy znalaz� si� na przedmie�ciu, gdzie mieszka� razem z rodzicami. Dawniej by�a to wytworna dzielnica willowa, tak zwany dobry adres. Tu kupowali sobie domy ludzie bardzo maj�tni. Teraz nie by�o ju� po nich nawet �ladu, tylko rumowisko, na kt�rym jedynie tu i �wdzie jaka� pseudogrecka kolumna, wykuta z �elaza ozdobna krata, albo zasypany ju� niemal zupe�nie basen, przypomina�y o dawnej �wietno�ci. Nawet z imponuj�cej kiedy� alei platanowej pozosta�y tylko smutne, �ci�te kikuty drzew; reszta posz�a na opa�. Zatrzyma� si� przed domem numer 52. No oczywi�cie, znowu nie zas�onili okien. Je�eli teraz rozpal� ogie�, �wiat�o zwabi jakie� szumowiny niczym �my. - Co za cholerna lekkomy�lno�� - mrukn��. Jego rodzicom by�o wszystko jedno. Niczym si� nie przejmowali. Wyro�li w �wiecie sze�ciocylindrowych samochod�w, kolorowych telewizor�w, zagranicznych podr�y, wszelkiego zbytku - i teraz nie mogli zrozumie�, co si� w�a�ciwie sta�o z ich wspania�ym, dawnym �wiatem. Siedzieli pewnie teraz na g�rze w ciemno�ci i czekali na cud albo na �mier�. Zreszt� mo�e to to samo. Wiatr przemyka� z pos�pnym wyciem po schodach, �ami�c niekiedy sople lodu, kt�re nast�pnie z cichym brz�kiem obija�y si� o por�cz. �nieg skrzypia� pod butami, niczym echo odleg�ej ju� w czasie przeja�d�ki kolejk� w weso�ym miasteczku. Witamy w lodowym pa�acu. Otworzy� drzwi i szybko wsun�� si� do �rodka tak, �eby nie wypu�ci� na zewn�trz nawet najmniejszej ilo�ci drogocennego ciep�a. Z ostentacyjnie szcz�liwym wyrazem twarzy postawi� garnek na stole. - Weso�ych �wi�t - powiedzia�. - Gulasz wed�ug miejscowego przepisu: zimny i skradziony. Rodzice, okutani w koce, siedzieli w bezruchu na materacach. Przypominali palaczy opium, cichych, pogr��onych w ekstazie, z na wp� przymkni�tymi oczyma. Oddawali si� teraz swemu ulubionemu narkotykowi - wspomnieniom. Matka jednak wsta�a i pow��cz�c nogami podesz�a bli�ej sto�u. - Rzeczywi�cie - powiedzia�a z niedowierzaniem w g�osie - gulasz. Przez moment wygl�da�o tak, jakby mia�a pa�� przed tym garnkiem na kolana. P�niej, kiedy ju� si� posilili i wpatrywali w dogasaj�cy ogie�, czuli - chyba po raz pierwszy od wielu miesi�cy - smak szcz�cia. - Dzi�kuj� ci, ch�opcze - odezwa� si� ojciec. - Ja...ja przesta�em ju� wierzy�, �e jeszcze kiedy� zjem co� r�wnie wspania�ego. - Gulasz skrad�em panu Wildgruberowi, mojemu dawnemu nauczycielowi niemieckiego - g�os Blue by� szorstki. - To mi�y, sympatyczny facet, nawet teraz. Kopn��em go w brzuch i uciek�em z jedzeniem. Mo�e teraz umiera z g�odu. W pokoju zrobi�o si� znowu ch�odno. Matka Blue poruszy�a bezradnie r�kami. - Dlaczego tak m�wisz? - Bo to prawda. Nie chcecie jej zna�? - Jeste� taki zirytowany. Dawniej by�e� mi�ym ch�opcem. - Dawniej, dawniej! - Blue nie m�g� si� pohamowa�. - W ko�cu to wy sami jeste�cie winni, �e nic nie jest ju� tak jak dawniej. Wy wszyscy, ca�e wasze pokolenie. Zniszczyli�cie wszystko przez wasz� bezmy�lno��. - Zwr�ci� si� do ojca. - Mia�e� przecie� wsz�dzie wp�ywy, by�e� w wielu stowarzyszeniach, gremiach, komisjach. Co tam w�a�ciwie robili�cie? Nie widzieli�cie nadchodz�cego kryzysu? Nie obmy�lali�cie �adnego wyj�cia? - Owszem - w g�osie ojca brzmia�o znu�enie. - Ale nie zdo�ali�my nigdy ustali� wsp�lnego stanowiska. Kiedy zacz�li�my traktowa� to wszystko na serio, by�o troch� za p�no. Kryzys sta� si� faktem dokonanym. A kryzysowi nie mo�esz da� polecenia. Kryzys nie troszczy si� o alternatywy, co najwy�ej mo�e je na tobie wym�c. - Tak, tak, pi�knie, a wi�c znowu nie ma winnych. To po prostu sprawa przypadku, �e skradziono nam przysz�o��. Blue zacisn�� pi�ci, jak gdyby szykowa� si� do zadania ciosu. - I co my mamy teraz zrobi�, skoro wy pope�nili�cie ju� te b��dy? Nienawidz� was wszystkich, nienawidz� za wasz� g�upot� i bezmy�lno��. Ojciec sprawia� wra�enie, jakby ws�uchiwa� si� w siebie. - Nie mo�esz jednak nienawidzi� mnie a� tak bardzo - powiedzia� wreszcie - jak ja nienawidz� siebie. Morze mia�o b��kit Pacyfiku, niebo - stali. Zalana s�o�cem pla�a b�yszcza�a o�lepiaj�c� biel�. Blue le�a� na r�czniku k�pielowym, ws�uchuj�c si� w szum przyboju, szept palm, w beztroski gwar pla�y Sausalito. Przez swoje przydymione okulary s�oneczne spogl�da� z zainteresowaniem na przebiegaj�ce obok dziewczyny w kostiumach bikini. Co jaki� czas upija� �yk Cuba libre, pobrz�kuj�c p�ywaj�cymi w szklance kostkami lodu. Do tego wszystkiego ta muzyka "The Eagles". W ich piosenkach czu�o si� s�o�ce Kalifornii. Och, jak ciep�o, jak cudownie ciep�o... Bulwar t�tni� pe�ni� �ycia. Okoliczne kawiarenki okupowali ��dni s�o�ca, nienasyceni ludzie, ulic� przeje�d�a�y samochody z odkrytymi dachami, a z ich wn�trz dobiega�y najnowsze przeboje. Niedbale odziane typy przemyka�y pomi�dzy nimi na wrotkach, ko�ysz�c si� w takt muzyki rozbrzmiewaj�cej w s�uchawkach. Action! Highlife! Co za cudowne �ycie! "... w hotelu Kalifornia... fornia... fornia... fornia..." Koniec. Ju� po wszystkim. Blue uni�s� si� na �okciu, rozjuszony jak dzikie zwierz�. - Co za idiota zarysowa� t� p�yt�?! Nikt nie odpowiada�. Ka�dy z nich stara� si� w�a�nie zaaklimatyzowa� po powrocie z krainy marze�. Zbyt raptownie str�cono ich z raju do tej ciemnej piwnicy. A w�a�nie ta piwnica by�a ich rzeczywisto�ci�. Patrzyli na siebie: Elvis, Sinny, Minny, Angel, Duane Eddy i wszyscy pozostali. - Do diab�a! - powiedzia� Bowie. Blue spogl�da� zrozpaczony na otaczaj�ce go pop�kane �ciany z betonu i czu�, jak go znowu ogarnia zi�b. - Co za g�wno - szepn��. - Co za g�wno. Jego wzrok spocz�� na barwnych plakatach reklamowych, wisz�cych na �cianach. Levis, Bacardi, Coke, Pepsi, Air France, Wrigley's. Wypolerowane wspomnienia ze wspania�ych czas�w, kt�re rozsypa�y si� mi�dzy palcami jak popi�. Lecie� w przestworzach, opala� si� na s�o�cu, powyg�upia� si�, by� radosnym, weso�ym. C� za bezgraniczny optymizm bije z tych zdj��! I ci ludzie - jakby niezwyci�eni w swej b�ogiej beztrosce. - G�upcy - kl�� Blue. - Okr�cili ju� sobie �wiat wok� ma�ego palca! I co z nim potem zrobili?! Wyrzucili na �mietnik, co za beznadziejni idioci! Jego g�os kipia� z w�ciek�o�ci. Pozostali milczeli, wiedzia� jednak doskonale, �e my�l� to samo co on. Blondie zdj�a z gramofonu zadrapan� p�yt� i cisn�a ni� o �cian�. Kiedy chcia�a zrobi� to samo z ok�adk�, jej wzrok pad� na widniej�cy na niej obrazek. Przez d�u�szy czas wpatrywa�a si� w niego, po czym siad�a bezw�adnie. Sprawia�a teraz wra�enie s�abej i bezsilnej. - Pi�tnastolatki chodzi�y wtedy do dyskoteki - wykrztusi�a z trudem. - Co� si� dzia�o, kolorowe �wiat�a, mo�na si� by�o wyszumie�... Wspaniale! A my? Co my mo�emy zrobi�? - Po policzkach sp�yn�y jej nagle �zy, g�os si� za�ama�. - Kradniemy �arcie, by nie zdechn�� z g�odu. Chce mi si� wy� z w�ciek�o�ci! Elvis mrukn�� co� z aprobat�, pozostali patrzyli ponuro przed siebie. Zupe�nie jak po pija�stwie, pomy�la� Blue, jakby wszyscy byli na kacu gigancie. I rzeczywi�cie by�o to co� w rodzaju pija�stwa. Tyle �e osza�amia� ich nie alkohol, lecz iluzje. Blue spojrza� na Bowie'go. Chudy jak szczapa, kapry�ny Bowie - wtedy nazywa� si� jeszcze Roman Koller - odkry� t� kryj�wk� kilka miesi�cy temu. - Wyobra�cie sobie - przybieg� do nich podniecony - znalaz�em magazyn du�ego sklepu z p�ytami. Trzy g��bokie piwnice i wszystkie wype�nione od g�ry do do�u najprzer�niejszymi kr��kami. M�wi� wam, chyba z dziesi�� tysi�cy! - Wspaniale - odpar� Blue z sarkazmem w g�osie. - A w jaki spos�b b�dziemy ich s�ucha�? W�a�nie, w jaki spos�b? Nigdzie nie by�o pr�du. �adnych baterii, �adnych akumulator�w. To wszystko nale�a�o ju� teraz do przesz�o�ci. Ale kt�rego� dnia Krystyna przynios�a wyszperany nie wiadomo gdzie gramofon, staro�wiecki aparat z tub� i korbk� do nakr�cania mechanizmu. Teraz mogli nareszcie s�ucha� p�yt. Oczywi�cie, nie by�o �adnego por�wnania z dawn� jako�ci�. Nie by�o mowy o hi - fi, dolby, nie by�o kolumn 2 x 80 wat�w. Wa�ne jednak by�o to, �e gra muzyka. A muzyka dzia�a�a jak czary. Stanowi�a przes�anie z lepszego �wiata. Na kilka godzin zapominali gdzie s�, udaj�c, �e wszystko jest jak dawniej. Piwnica ze swoim niewyczerpanym zapasem p�yt sta�a si� sensem ich �ycia i miejscem, gdzie czuli si� bezpiecznie. Stopniowo urz�dzali si� tam tak, jak pozwoli�y im na to warunki, przebudowali j� na sw�j "pa�ac marze�", jak nazywa� j� drwi�co Bowie. Przynie�li materace, jaki� bezu�yteczny telewizor, lichtarze, dywany, rega� kuchenny z kilkoma garnkami i nawet dwie plastykowe palmy w wiaderkach. - Pierwsza ro�lina, jak� widz� od d�u�szego czasu - skomentowa� to Duane Eddy. - Wygl�da ca�kiem przyzwoicie. Ale przede wszystkim zawiesili na �cianach plakaty reklamowe. Przedstawia�y one bowiem to wszystko, za czym t�sknili: swobodny, niedba�y styl �ycia, rozrywki, palmow� pla�� pod b��kitnym niebem, b�yszcz�cy, fascynuj�cy nocny zarys Manhattanu. To by�o �ycie! �YCIE! Wystarczy�o popatrze� na te plakaty przez d�u�sz� chwil� i pos�ucha� odpowiedniej muzyki, �eby my�li rozpocz�y w�dr�wk�. Wtedy mo�na by�o uciec w zupe�nie inny �wiat, inny czas. Mo�na by�o wraz z Beach Boysami zakosztowa� rozkoszy surfingu u wybrze�y Kalifornii, pow��czy� si� z Bruce'em Springsteenem po ulicach Nowego Jorku, zwiedza� z sier�antem Pepperem fantastyczne, barwne krainy ba�ni. Albo te� mo�na by�o pos�ucha� kilku starych p�yt z rock'n'rollem, wyobra�aj�c sobie przy tym, �e si� urz�dza przyj�cie urodzinowe. Zjawiaj� si� go�cie z prezentami i mas� oklepanych �ycze�, mo�na si� troch� poprzytula�, po�ciska� - niby nic wielkiego, ale zawsze co�. W�a�nie takie scenki (nawet my�l o przeje�d�aj�cym ulic� tramwaju) mia�y w sobie co� odleg�ego i egzotycznego. O tym wszystkim mo�na by�o teraz tylko pomarzy�. - Kiedy my�l�, �e dawniej wszyscy mieli adaptery i aparatur� stereo - powiedzia� Blue - a teraz nic z tego nie zosta�o... Ca�a technika, samochody, samoloty, komputery - wszystko diabli wzi�li! I to w ci�gu trzech, czterech lat. Nie mog� si� z tym pogodzi�. - To przecie� proste - Duane Eddy grzeba� w ogniu. - To wszystko przeros�o ich i tyle. Stracili orientacj� i kontrol� nad tym, co si� dzia�o. - U nas by�o podobnie - Bowie chucha� w swoje zdr�twia�e z zimna d�onie. - Ka�dy z nas mia� magnetofon, to jasne. Ale czy kto� mia� poj�cie, jak to funkcjonuje? Albo lod�wka? Czy telefon? - Rozejrza� si� doko�a, ale nikt nie odpowiada�. - No, prosz�. Sprz�t po prostu by�, a potem zdo�a� si� jako� usamodzielni�. Nie mogli�my nic na to poradzi�. A taki system, opieraj�cy si� na kilku specjalistach i ca�ej masie idiot�w, jest oczywi�cie cholernie nieodporny. Wystarczy, �e zabraknie pr�du i ju� wszystko si� wali. Tak jak domek z kart, je�li potr�ci si� go w odpowiednim miejscu. Nie trzeba si� nawet bardzo stara�. Bowie ma �eb, pomy�la� z uznaniem Blue. Zreszt� zawsze by� taki, ju� wtedy, kiedy chodzili do szko�y. Gimnazjum imienia Eichendorffa. Tysi�ce uczni�w, z kt�rych teraz �y�o najwy�ej pi��dziesi�ciu... Blue wzdrygn�� si�. - Po co to gadanie? Po fakcie wszyscy m�drzy! - Blockhead, siedz�cy dotychczas nieruchomo, wsta� i nastawi� kolejn� p�yt�. Piwnic� wype�ni�a ostra muzyka. Krzykliwe gitary, monotonna perkusja, wokalista o za�amuj�cym si� g�osie, sprawiaj�cy wra�enie, jak gdyby widzia� ju� wszystkie otch�anie tego �wiata i czeka� z wyt�sknieniem na �mier�. - To "Joy Division" - o�wiadczy� Blockhead. - "Oddzia� rado�ci". Nazwa ca�kiem na czasie. S�uchali muzyki, patrz�c jak ig�a gramofonu zdziera p�yt�, doszcz�tnie j� niszcz�c. Rami� by�o zbyt ci�kie, wprost w oczach regularnie z�era�o rowki p�yty. Ka�dej z nich mogli wys�ucha� tylko raz, potem nie nadawa�a si� ju� do niczego. Ten zwariowany Blockhead zacz�� nawet ta�czy�. Wymachiwa� r�koma, rzuca� g�ow� w ty� i w prz�d, ca�e cia�o dygota�o, jak gdyby poddawano je elektrowstrz�som, twarz wykrzywiona jak w agonii. Od czasu do czasu co� wykrzykiwa�. Tak wygl�da�a jego terapia przeciw opanowuj�cej m�zg rozpaczy. Blockhead - ju� samo to imi� wskazywa�o na jego wisielczy humor. Nikt nie pami�ta� dok�adnie, jak do tego dosz�o, w ka�dym razie po kilku tygodniach spotka� w piwnicy, kiedy to muzyka sta�a si� ich prawdziwym �wiatem, doszli do przekonania, �e powinni obra� nowe imiona, bardziej pasuj�ce do ich �wiata marze�. I tak Maximilian Schmidt sta� si� Duane Eddym, a Gunther Junghans - Rockym Horrorem. Gerald Forster wybra� sobie imi� Elvis, Andrea Neumann zdecydowa�a si� na Blondie. Natomiast Florian Vorberg nazwa� si� Blockhead. "G�upiec". - To dlatego, �e nie potrafi� zrozumie� tego, co si� z nami sta�o, - t�umaczy�. Tylko Krystyna Maybach zachowa�a swoje dawne imi�. gdy� podoba�o jej si� bardziej ni� te nowe, a zreszt� c� mo�na by poprawi� w Krystynie, zastanawia� si� nieraz Blue. By� w niej zakochany i to do tego stopnia, �e czasem ogarnia� go strach. Ju� sama my�l o niej dzia�a�a na niego jak zastrzyk, po kt�rym w �y�ach zaczyna�a pulsowa� fala ciep�a. Budzi�a w nim ch�� �ycia, jaka nie istnia�a ju� w�a�ciwie w tym czy��cowym �wiecie. Nawet je�eli owa ch�� do �ycia polega�a tylko na pragnieniu przebywania w jej pobli�u, to i tak zakrawa�o to na cud. - Krystyno, jeste� prawdziwym cudem - powiedzia�, siadaj�c obok niej. U�miechn�a si� melancholijnie. - Cudem? Ja? A to czemu? - Poniewa� jestem szcz�liwy patrz�c na ciebie. A kto mo�e by� dzi� szcz�liwy? - Ja na przyk�ad - odpar�a cicho. Chcia�a chyba jeszcze co� doda�, powstrzyma�a si� jednak. Ale Blue domy�li� si� o co jej chodzi. Opanowa�o go nie znane mu dot�d uczucie szcz�cia. - Je�eli jeste� szcz�liwa, powinna� by� weselsza - powiedzia�. - A tymczasem wygl�dasz jak zasmucone s�o�ce. - Zasmucone s�o�ce... - Znowu si� u�miechn�a, tym razem bardziej rado�nie. - Poprawi� si� - obieca�a. Wyci�gn�� ku niej r�k�. - Masz pi�kne w�osy. - Delikatnie przesun�� po nich d�oni�, podziwiaj�c miedziany po�ysk. - Zrobi�a� sobie nawet przedzia�ek. - Ja... ja znalaz�am niedawno grzebie�. - Zawaha�a si� przez chwil�. - Mia�am nadziej�, �e ci si� spodoba. Spojrza� na ni�. Nosi�a nieforemne, watowane d�insy, powyci�gany pulower i zbyt obszern� kurtk� sk�rzan�. - Nie ma nikogo, kto by�by pi�kniejszy od ciebie - powiedzia�. Przecie� wiesz o tym. - Zabrzmia�o to jak w filmie i nagle poczu� si� zak�opotany. Chc�c ukry� zmieszanie, rozsun�� suwak kurtki i wyci�gn�� spod niej puszk� z kolorow� etykietk�. - Prosz� - powiedzia�. - To dla ciebie. Krystyna spojrza�a na prezent z niedowierzaniem. By�y to ananasy. Blue poczu� si� niezr�cznie. Romantyczny kochanek, pomy�la� z gorycz�. Co ma dla swojej ukochanej? Kwiaty? Poca�unek? Nie, puszk� ananas�w. Co za idiotyczny pomys�! Wcale bym si� nie zdziwi�, gdyby mnie teraz wy�mia�a. Ci�gle jeszcze trzyma� w wyci�gni�tej d�oni puszk�. ��te owoce na opakowaniu n�ci�y. Zaburcza�o mu w �o��dku. By� tak g�odny, �e robi�o mu si� niedobrze. - Prosz� - powt�rzy�. - To nie jest �adne tkliwe pos�anie mi�o�ci, wiem o tym, ale... jest prosto z serca. Wzi�a od niego puszk�. - Ach, Blue. - Jej g�os dr�a�, po policzkach sp�ywa�y �zy, po�yskuj�ce w nik�ym �wietle ognia jak rubiny. - To najpi�kniejszy prezent, jaki kiedykolwiek otrzyma�am. - Przytuli�a si� do niego i zap�aka�a. - A� tak wspania�y to on wcale nie jest - wymamrota�, g�aszcz�c j� czule. - Ale� tak - u�miechn�a si� do niego. - Poniewa� wiem, �e wy obaj dali�cie mi to ze szczerego serca. - My obaj? - wyj�ka� Blue zaskoczony. - Tak. Ty... i tw�j burcz�cy �o��dek. Potem milczeli. O czym mieli m�wi�? Wszystko by�o jasne. Siedzieli s�uchaj�c muzyki. Blue nastawi� piosenk�, z kt�rej zaczerpn�� swoje imi�: "It's all over now, Baby Blue" Vana Morrisona. By� to ju� przedostatni egzemplarz tej p�yty. Potem, utartym zwyczajem, przyst�pili do swego rytua�u: p�yty . zniszczone podczas przegrywania wrzucali do ognia. Winyl topnia� i kapa�. W milczeniu przygl�dali si�, jak ginie kolejny kawa�ek, przesz�o�ci. �egnaj Alanie Parsonie. Do zobaczenia Johnie Lennonie.1'll see : you on the dark side of the moon. P�omienie gas�y. Wi�kszo�� rozchodzi�a si� ju�. Do piwnicy wkrada� si� znowu zi�b. Krystyna dr�a�a na ca�ym ciele. - Ogrzej mnie, Blue - szepn�a. - Tak mi zimno. W�lizgn�li si� do starego wojskowego �piwora i przylgn�li do siebie z ca�ej si�y, jak gdyby zale�a�o od tego ich �ycie. Nast�pne tygodnie przynios�y pogorszenie sytuacji. Blue s�dzi� dotychczas, �e �wiat nie mo�e by� ju� bardziej �a�osny ni� obecnie. Myli� si� jednak. Mimo �e by� to �rodek zimy, wiatr po�udniowo - wschodni przynosi� chwilami ciep�e powietrze. �nieg taja�. Zacz�y si� ulewy, ale deszcze pada�y z okopconych chmur, kt�re zjawi�y si� wraz z dziwn� wichur� i teraz zasnuwa�y ca�e niebo, od horyzontu po horyzont. Wkr�tce miasto uton�o w szarej, mazistej brei; rozmi�k�a papka pokrywa�a ulice, �cieka�a z wal�cych si� dom�w. Cuchn�o jak w kloace. A deszcz pada� nieprzerwanie. �wiat wygl�da� beznadziejnie. Blue brodzi� po rozleg�ym, opustosza�ym placu nowej dzielnicy na skraju miasta. Jak zwykle szuka� czego� do jedzenia. Od dw�ch dni nie mia� szcz�cia. Tu, z dala od centrum, spodziewa� si� znale�� co�, czym m�g�by zaspokoi� g��d. Plac by� teraz b�otn� pustyni�, po kt�rej wiatr p�dzi� tumany deszczu. Krople b�bni�y o ziemi�, a ich odg�os przywodzi� na my�l liczniki Geigera. B�otnista ma� przywiera�a do but�w, mlaska�a przy ka�dym kroku. Okalaj�ce plac wie�owce by�y trzydziestopi�trowymi grobowcami. Ca�a dzielnica mia�a w sobie ch��d i bezczasowo�� typowe dla mauzoleum. �ycie nie mia�o tu ju� czego szuka�. Blue naci�gn�� kaptur g��biej na twarz, ale potem u�wiadomi� sobie, �e w ten spos�b zaw�a pole widzenia. Kto� m�g� zakra�� si� do niego z boku i... Szybkim ruchem �ci�gn�� z g�owy kaptur i obr�ci� si� wok� w�asnej osi. Plac by� w dalszym ci�gu martwy. Ale mimo to Blue potrzebowa� mn�stwa czasu, aby wzi�� si� w gar��, a jego r�ce dygota�y. Kiedy rozejrza� si� jeszcze raz, dostrzeg� barwn� plam�. By� to le��cy w ka�u�y szal. Blue przyjrza� mu si� uwa�niej i nagle ogarn�o go przera�enie. By� to szal Wildgrubera. Blue cofn�� si� odruchowo o kilka krok�w. Szal stanowi� dla Wildgrubera pami�tk� po jego �onie. Nie odda�by go dobrowolnie nikomu, to za� mog�o oznacza� tylko jedno: Wildgruber nie �y�. Wildgruber, jego dawny nauczyciel. Cz�owiek, kt�remu niedawno ukrad� jedzenie. Blue zdawa� sobie spraw�, �e szal m�g�by mu si� przyda�. Co� jednak powstrzymywa�o go przed podniesieniem z ziemi tego zabrudzonego k��bka we�ny. Co to by�o? Wyrzuty sumienia? Poczucie �alu? Szacunek? Nie potrafi� tego okre�li�. Wiedzia� tylko, �e chcia�by, �eby to by� sen, on za� m�g� opu�ci� swoj� pow�ok� cielesn� i odlecie� gdzie� daleko st�d, gdziekolwiek, byle dalej. Tego dnia Blue nie znalaz� nic do jedzenia. Wr�ci� do domu z pustymi r�koma i bez jednego s�owa. Rodzice nie zwr�cili na to uwagi. Z nimi i tak nie da�o si� ju� w og�le rozmawia�. Po chwili wyszed� znowu. Jedynie Krystyna powstrzyma�a go tego wieczora przed ci�ni�ciem wszystkiego w k�t. By�a troch� zdenerwowana, gdy� dopiero co zawali�y si� pod ni� zmursza�e schody. Znalaz�a jednak szczelnie zamkni�te opakowanie orzeszk�w ziemnych, kt�rymi podzieli�a si� z Blue. - Jak dawniej podczas ogl�dania telewizji - powiedzia�a, wyci�gaj�c jeden orzeszek. - Tak te� w�a�nie pomy�la�em - odpar� Blue wolno. - Telewizja! - Roze�mia� si�. Potem le�eli obok siebie w bezruchu. Blockhead ta�czy�, pokrzykuj�c od czasu do czasu. Bowie i Blondie szeptem rozmawiali o tym, co mog�o si� sta� z Duane Eddy, kt�rego nie widzieli ju� od trzech dni. - Wychodz� ju� z tuneli metra na g�r� - oznajmi�a Blondie dr��cym g�osem. - Wytropi� nas. Rozumieli jej przera�enie. Dawniej tunele metra stanowi�y najlepsze miejsce, w kt�rym mo�na si� by�o schroni�. Na dole by�o ciep�o, bezpiecznie, mia�o si� dach nad g�ow�. Jednak liczba os�b, kt�re schroni�y si� w�a�nie tam, ros�a niepokoj�co szybko; wkr�tce rozpocz�a si� wi�c zaciek�a walka o byt, przybieraj�ca niespotykane dot�d, zatrwa�aj�ce rozmiary. Powsta� dziwaczny �wiat podziemny. Przeb�kiwano co� o groteskowych monarchiach, o niewolnictwie, nawet o kanibalizmie. Dok�adne wie�ci nie dociera�y jednak na powierzchni�. Czasem tylko s�yszano dochodz�ce z g��bi krzyki i widziano wydobywaj�ce si� z szyb�w k��by dymu. Ka�de zej�cie do metra omijano, jakby by�o to zej�cie do piek�a. A teraz tamci wychodzili na powierzchni�. Przez kilka nast�pnych nocy Blue spa� niespokojnie. Dr�czy�y go jakie� senne koszmary, po kt�rych zrywa� si� zupe�nie zdezorientowany, zlany potem i roztrz�siony. Za dnia musia� si� najcz�ciej ukrywa�, gdy� nieoczekiwanie pojawi�a si� w okolicy banda wyrostk�w, terroryzuj�ca wszystkie ulice. Nosili nazw� Grupa Bojowa City, byli odziani w mundury wojskowe ze stalowymi he�mami i uzbrojeni w saperki. Po raz pierwszy dostrzeg� ich przez po�amane okienko piwniczne, kiedy szli ulic� ci�gn�c za sob� r�czny w�zek z pos�giem Madonny. W�zek przejecha� z terkotem tu� obok niego, niemal na wyci�gni�cie r�ki. Nieruchome oczy figurki z drewna zdawa�y si� spogl�da� na niego. Rze�ba mog�a pos�u�y� za opa� na kilka godzin. Najbardziej osobliwymi cechami tej grupy by�y ma�om�wno�� i dyscyplina. Jej cz�onkowie mieli w sobie co� z robot�w, co po�r�d chaosu i og�lnego upadku, sprawia�o wra�enie upiornego echa innej epoki. Umundurowani podchodzili do wszystkiego z ch�odnym profesjonalizmem, niezale�nie od tego, czy chodzi�o o przeszukanie dom�w, czy te� zabicie swojej kolejnej ofiary. Pewnego dnia Blue natkn�� si� na "cukierkow� babci�". Dawniej prowadzi�a kiosk tu� obok szko�y. Czasem podtyka�a im cukierka albo gum� do �ucia. Wygl�da�a nadal tak, jak zachowa� j� w pami�ci: pomarszczona twarz, du�e, spracowane d�onie, ubrana w nieod��czny kwiecisty fartuszek. A� dziw bra�, �e ca�y ten zam�t ostatnich lat nie wyry� na niej swego pi�tna. Teraz nie �y�a. Odni�s� wra�enie, �e sprawi�o jej to ulg�. Prawdopodobnie cieszy�a si�, �e nie b�dzie ju� musia�a znosi� tego koszmaru. I tak nic z tego wszystkiego nie rozumia�a. Ku swemu zdumieniu, Blue zap�aka� nad ni�. Nie p�aka� ju� od bardzo d�ugiego czasu. - Tak przecie� nie mo�e by� dalej - powiedzia�. Jeszcze kilka razy powt�rzy� to zdanie. - Jutro uciekniemy st�d - powiedzia� wieczorem do Krystyny. - Zrobili�my g�upio zostaj�c tutaj. Musimy z tym wreszcie sko�czy�. Wpatrywa�a si� w niego przez d�u�sz� chwil�. - Tak - powiedzia�a wreszcie. - Musimy z tym sko�czy�. Nast�pnego ranka miasto by�o jak przeobra�one. Noc� przysz�a znowu zima. �wie�a warstwa �niegu pokry�a ca�y brud. Kryszta�ki lodu po�yskiwa�y w s�o�cu. Chmury znikn�y, a niebo przybra�o barw� czystego, nierealnego b��kitu. Kolor budz�cy t�sknot�, pomy�la� Blue. Idealna pogoda, �eby przenie�� si� na po�udnie. Blue sta� na mostku dla pieszych, wiod�cym do dawnej dzielnicy przemys�owej, i spogl�da� w d� na sze�ciopasmow� jezdni� pokryt� �niegiem. To w�a�nie t�dy, od rana do wieczora, je�dzi�y zderzak przy zderzaku olbrzymie limuzyny, efektowne wozy sportowe, benzyno�erne samochody terenowe. Ka�de z tych aut zu�ywa�o moc energii tylko po to, �eby jedna osoba mog�a pojecha� do pracy. C�, teraz nale�a�o to ju� do przesz�o�ci. Dzi� nikt ju� nie je�dzi�. Jeszcze troch� i b�dziemy to ju� mieli za sob�, pomy�la� Blue. P�jdziemy tam, gdzie jest ciep�o i tam zaczniemy wszystko od pocz�tku. P�jdziemy st�d jeszcze dzi�. Po mostku poszed� w stron� wymar�ego centrum handlowego, gdzie mia� si� spotka� z Krystyn�. Powietrze by�o czyste i ch�odne. Walcz�c z ch�oszcz�cymi porywami wiatru, Blue przeszed� przez nie ko�cz�cy si� parking, wype�niony dawniej w soboty a� do ostatniego miejsca. Dzi� plac by� tak samo pusty, jak olbrzymi raj dla kupuj�cych, po kt�rym hula� tylko wiatr. Tu� przy wej�ciu powiewa� postrz�piony ju� plakat reklamowy. ZAGRAJ! MO�E I TY WYGRASZ WYMARZON� WYCIECZK� PO OCEANIE SPOKOJNYM! - Ch�tnie - mrukn�� Blue, nie mog�c oderwa� wzroku od widocznych na zdj�ciu palm kokosowych. Nagle przebieg�a mu przez g�ow� szalona my�l, �e supermarket jest znowu czynny, a p�ki wype�nione delikatnymi p�ynami do mycia naczy�, kasetami, lodami orzechowymi, sprz�tem sportowym i tymi wszystkimi wspania�ymi rupieciami, kt�rych ju� nie by�o. Brakowa�o ich ju� zreszt� od wielu lat. Pocz�tkowo wszystkiego by�o jeszcze w br�d. Potem zacz�� si� kryzys energetyczny i kryzys na Bliskim Wschodzie, i kryzys p�nocno - po�udniowy, i bojkot surowcowy, i inflacja. Jedno wynika�o z drugiego. P�ki coraz bardziej �wieci�y pustkami. Ma�e sklepy plajtowa�y jeden po drugim. Zacz�to racjonowa� �ywno��, na wszystko trzeba by�o mie� kartki �ywno�ciowe. Supermarket przej�o wojsko, aby uchroni� go przed rabusiami, ale ju� wkr�tce �o�nierze zacz�li go pl�drowa�. A potem wszystko ze sklep�w znikn�o. Trwa�o to tylko kilka miesi�cy. Teraz w tym kraju pr�niak�w kr�lowa�y wiatr i �nieg. - I co, znowu marzysz o tym, co by�o kiedy�? - g�os Krystyny wyrwa� go z zamy�lenia. Wzdrygn�� si�, ale w nast�pnej chwili obj�� j� i poca�owa�. - Wygl�dasz wspaniale - krzykn�� z entuzjazmem. - Pogoda te� jest wspania�a. A wi�c wyruszamy. Kierunek: po�udnie. Czy wiesz, m�g�bym... - Blue - powiedzia�a Krystyna, uwalniaj�c si� z jego obj��. - Co si� sta�o? - Nie p�jd� z tob�. - Nie p�jdziesz... - Blue patrzy� na ni�, nie wiedz�c, co ma powiedzie�. - Ale dlaczego? Czy co� si� sta�o? Krystyna skierowa�a wzrok na widoczn� za jego plecami sylwetk� miasta, jak gdyby dostrzeg�a je po raz pierwszy. Dopiero potem spojrza�a mu prosto w oczy. - Jestem chora - powiedzia�a. - Nied�ugo umr�. Z og�uszaj�cym �wistem �wiat znieruchomia�. Blue poczu� na plecach zimny dreszcz, w uszach co� pulsowa�o, t�umi�c inne odg�osy. - Krystyno... S�uchaj, nie �artuj w taki spos�b. To przecie� nie mo�e by�... Potrz�sn�a g�ow�. - Mo�e po prostu jeste� zm�czona. - Czu� w g�owie potworny zam�t. - Co� sobie tylko wm�wi�a�. Jak mo�esz by� tego tak pewna? - Wiem i ju�. To si� czuje. - M�wi�a g�osem spokojnym, opanowanym. - Mam coraz cz�ciej wymioty. Zdarzaj� si� ataki, przy kt�rych braknie mi tchu. Pora�enie oddychania. A kiedy si� czesz� - jej g�os sta� si� jeszcze bardziej beznami�tny - to du�o w�os�w zostaje na grzebieniu. Wypadaj� przy najmniejszym poci�gni�ciu. - Instynktownie z�apa� j� za w�osy o barwie miedzi, w�osy, kt�re tak kocha�. Teraz by�y matowe i cienkie - i wiele z nich pozosta�o mu w d�oni. Gwa�townym ruchem cofn�� r�k�. - To nieprawda - krzykn��. Zamkn�� oczy, jak gdyby chcia� zahipnotyzowa� siebie. - To nieprawda, to nieprawda, to nieprawda, to nieprawda, TO NIEPRAWDA! - Ale� tak, to prawda - Krystyna wzruszy�a ramionami. Zachowywa�a si� tak, jak gdyby rozprawia�a o pogodzie. - Czasy si� zmieni�y, Blue. Dawniej, maj�c pi�tna�cie lat, mog�e� powiedzie�, �e masz jeszcze przed sob� sze��dziesi�t, a nawet siedemdziesi�t lat. Dzi� znikasz ze �wiata w wieku czternastu lat. W tym, co si� sta�o, nie ma naszej winy, ale my musimy za to p�aci�. Wygl�da�o na to, �e straci�a panowanie nad sob�, ale ju� po chwili wzi�a si� w gar��. - Znajdziemy jakiego� lekarza - Blue m�wi� jak w gor�czce. - Gdzie� musi by� jaki� lekarz. Znajdziemy go. Z pewno�ci� ci� wyleczy. Nie dopu�ci, �eby�... Urwa�. To s�owo nie mog�o mu przej�� przez gard�o. - Na to jest ju� za p�no - szepn�a Krystyna. Delikatnie przesun�a zimnymi palcami po policzku Blue. - Ju� po wszystkim, Baby Blue - u�miechn�a si�. - Najwa�niejsze, �e by�o pi�knie. Blue czu�, �e d�awi go co� w gardle. Tylko szok pozwala� mu utrzyma� nerwy na wodzy. - Zostan� tu z tob�. - Nie! - Krystyna cofn�a si� przera�ona. - Nie, tego nie mog�abym ci zrobi�. Pozw�l mi odej��, Blue, prosz� ci�, musz� odej�� st�d sama. Obiecaj mi, �e zostaniesz tu, dobrze? Chcia�abym, aby� zachowa� mnie w pami�ci tak�, jak� by�am, zanim... - Umilk�a i dopiero po chwili szepn�a. - �egnaj! �ycz� ci wiele szcz�cia. - Odwr�ci�a si� i szybkim krokiem odesz�a. Blue odprowadza� j� wzrokiem, kiedy odchodzi�a; samotna i wyprostowana. Sta�, niezdolny do wykonania �adnego ruchu. M�j Bo�e, to nie mo�e by� prawda. My�li k��bi�y mu si� w g�owie. Niemo�liwe, �eby co� takiego przytrafi�o si� w�a�nie nam. Jeste�my przecie� jeszcze o wiele za m�odzi. Bo�e spraw, aby okaza�o si�, �e to nieprawda. Kiedy Krystyna znikn�a za ruinami supermarketu, Blue poczu�, jak gdyby pozbawiono go resztek si�. Pad� na kolana, jego my�li pogubi�y si�. Podni�s� si� i dostrzeg�, �e s�o�ce przes�oni�y ju� mgliste opary. Zrobi�o si� zimniej. - Musz� st�d uciec - mrukn��. - Uciec jak najszybciej. Mo�e na po�udniu istniej� jeszcze kraje nie pogr��one w chaosie. Je�eli tak, to m�g�by przecie� ostrzec tych ludzi, powiedzie� im: Nie pozw�lcie, by do tego dosz�o. Zabijacie przecie� w�asne dzieci. Zabili�cie Krystyn�. Oderwa� ze �ciany kawa�ek plakatu trzepocz�cego na wietrze i wyruszy� w drog�. Skierowa� si� na po�udnie. Brodz�c w �niegu poprzez rozleg�e, nieme r�wniny, kt�re powoli pogr��a�y si� w mroku, wpatrywa� si� ustawicznie w skrawek papieru z widoczn� na nim kolorow� palm�. przek�ad : Mieczys�aw Dutkiewicz <abc.htm> powr�t