2436

Szczegóły
Tytuł 2436
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2436 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2436 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2436 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WES CRAVEN Stowarzyszenie Fontanna Podzi�kowania Pisz�c powie��, po raz pierwszy potrzebowa�em pomocy wielu os�b, bez kt�rych nigdy by ona nie powsta�a. Byli to: Jeff Fenner, Tom Baum, Richard Marcus, Leslie King, David Baden. Dzi�kuj� wam wszystkim z g��bi duszy za to, �e byli�cie przy mnie. Dzi�kuj� Ellen Geiger, kt�ra popar�a ten pomys� i mnie, kiedy wszystko by�o jeszcze wielk� niewiadom�. Dzi�kuj� Bliss Holland, kt�ra pozna�a mnie z Ellen. Mariann� Maddalena tolerowa�a moja nieobecno�� w filmie, pozostaj�c niezmiennie drog� przyjaci�k�. Dzi�kuj� Laurie Berstein za ci�k� prac� i pomoc, doktor Judy Swerling za utrzymywanie mnie przy zdrowych zmys�ach. John Power, Larry Angen, Andrea Eastman, Robert Newman i Sam Fisher okazali si� m�drzejsi i wytrzymalsi w por�wnaniu ze mn� i wspierali mnie nieustannie. Dzi�kuj� Michaelowi Kordzie za wiar� w moje mo�liwo�ci, i wszystkim moim przyjacio�om za to, �e si� ze mnie nie wy�miewali. Dzi�kuj� ca�ej rodzinie, a szczeg�lnie Cornelii, kt�ra przynosi�a mi gor�c� herbat� i otacza�a mnie mi�o�ci�. Rozdzia� l Ob�z jeniecki - Hajfa W celi trzy metry na cztery, �mierdz�cej potem, brudem i strachem, znajdowa�o si� pi�tnastu m�czyzn. Jedyne udogodnienie stanowi�a dziura w �rodku betonowej pod�ogi, s�u��ca za toalet�. Raszidowi al-Assadowi uda�o si� w�r�d wsp�wi�ni�w naliczy� trzech liba�skich komandos�w, kt�rzy trzymali si� razem i byli bardziej przera�eni ni� pozostali wi�niowie. Jednego z ich towarzyszy podczas walki silnie pobito. Teraz bredzi� w gor�czce spowodowanej gangren�. Pozostali byli w mrocznych nastrojach. Przebywa�o tu tak�e trzech niczym nie wyr�niaj�cych si� Palesty�czyk�w. Raszid nie zna� �adnego z nich. S�dzi�, �e to pro�ci robotnicy, kierowcy, z�odzieje albo zwyk�e szyickie m�ty. Psuli opini� prawdziwym palesty�skim �o�nierzom, wrzeszcz�c podczas tortur, mocz�c spodnie i przekazuj�c ju� po chwili nic niewarte informacje. Brzydzi� si� nimi. Czterech Syryjczyk�w to prawdopodobnie jacy� szpiedzy, mo�e przemys�owi. Nie zwraca� na nich uwagi. No i by� tu on sam, Raszid, dumny muzu�manin, partyzant Hezbollahu. Nawet nie pisn��, cho� podczas przes�ucha� obrywali mu wszystko, co da si� oderwa� od cia�a za pomoc� obc�g�w. W rogu siedzia�a ta r�owa �winia, Rusek. Raszid wiedzia�, �e nikt nie zna� Rosjanina. By� tu jedynym poza nim zawodowcem i nie nale�a�o do� podchodzi�. Pierwszej nocy jaki� idiota chcia� go wypieprzy�, a Rosjanin zabi� go, zanim ten zd��y� cokolwiek powiedzie�. Dwa dni p�niej, kiedy smr�d dotar� do siedz�cych dwa pi�tra wy�ej stra�nik�w, usuni�to zw�oki. W tej chwili w pokoju stra�nik�w porucznik Joram Ben Ami, dow�dca stra�y jednostki wywiadowczej w Hajfie, czyta� wiadomo�� od swego prze�o�onego w Jerozolimie. Obaj oczekiwali na rozmow� telefoniczn� z Waszyngtonem. Telefon zadzwoni� o 12.45 miejscowego czasu, 1.45 w Waszyngtonie. To dobry omen. To znaczy, �e CIA przekazuje zaszyfrowan� wiadomo�� wtedy, kiedy taka rozmowa nie powinna zwr�ci� niczyjej uwagi. Dotyczy�a ona sprawy ci�gn�cej si� od tak dawna, �e zagra�a�y jej przecieki do prasy, pytania dociekliwych polityk�w i szczeg�lnie wra�liwych na dobro cz�owieka kongresman�w. Na szcz�cie wszystko uda�o si� utrzyma� w tajemnicy, a Izraelczycy i Amerykanie mogli dalej wsp�pracowa�. Ben Ami dosta� rozkaz, by przygotowa� nast�pne dwa obiekty. To oznacza, �e w ci�gu sze�ciu miesi�cy Amerykanie otrzymaj� dziesi�ciu wi�ni�w w zamian za wzbogacenie lotnictwa Izraela w pi�� pocisk�w Sparrow. Zdaniem Ben Amiego by� to doskona�y interes. Jako pierwszego wybra� Raszida al-Assada, partyzanta Hezbollahu. Facet by� bezdusznym dupkiem podejrzewanym o wysadzenie dwa tygodnie temu w Hajfie autobusu z osadnikami �ydowskimi. Porucznik �a�owa� tylko, �e Amerykanie �yczyli sobie, by wi�zie� trafi� do nich ca�kowicie zdrowy. Nast�pny obiekt wskaza� mu jego prze�o�ony. Zaproponowa� Rosjanina z�apanego podczas szpiegowania dla Iraku. Jego przes�uchanie wymaga�o specjalnego podej�cia, wi�c Ben Ami zleci� je swoim najlepszym ludziom. U�yli zwyk�ych obc�g�w, po pierwsze dlatego, �e by�y pod r�k�, a po drugie dlatego, �e nienawidzili zdradliwych i sprzedajnych Rosjan. Wyrwali mu z�by, kt�re wychodzi�y z zadziwiaj�c� trudno�ci�. Tu� przed zmierzchem nieoznaczony ameryka�ski C-120 wyl�dowa� na p�askim kawa�ku ziemi obok obozu jenieckiego. Podnios�o si� p� tuzina krat i dw�ch u�pionych narkotykami, skutych kajdankami wi�ni�w zabrali agenci CIA. Samolot uni�s� si� w powietrze, co oznacza�o koniec transakcji. Dwadzie�cia godzin p�niej, tysi�ce kilometr�w od obozu, Raszid al-Assad i jego rosyjski towarzysz niedoli byli ju� w r�kach organizacji tak tajnej, �e nawet szpiedzy CIA, odbiorcy towaru, nie znali celu jej dzia�ania. �aden z dostarczonych na miejsce ludzi nie prze�y� pi�ciu dni. St-Maurice, Szwajcaria Elizabeth ju� prawie osi�ga�a orgazm, kiedy nasz�y j � dziwne my�li. Czu�a si� jak bohaterka ba�ni "Czarodziej z Oz". By�a w domu Dorotki, a tornado szala�o wok� niej, hucz�c i uderzaj�c okiennicami. Wiatr zerwa� dach i Elizabeth unios�a si� w powietrze. W ko�cu przesta�a my�le� o czymkolwiek. Przygotowywa�a si� do tego spotkania przez ca�y tydzie�. Sporz�dzi�a dwie listy. Na jedn� wpisa�a powody, dla kt�rych powinna przyj�� na spotkanie, a na drugiej zapisa�a, dlaczego powinna zerwa� t� znajomo��. Problem w tym, �e te same argumenty pojawi�y si� na obu listach. Przynajmniej na razie uwolni�a si� od najbardziej dokuczliwej my�li - �e ju� nigdy nie zobaczy si� z Hansem Brinkmanem. Napr�y�a mi�nie plec�w i podda�a si� burzy odczu�. Us�ysza�a okrzyk ulgi, a potem, mimo �e Hans si� stara�, nie potrafi� ju� wykrzesa� ani odrobiny czu�o�ci. Opad� na bok, chwil� p�niej za� otwiera� okno pokoju hotelowego. Wzi�� kilka g��bokich oddech�w, wci�gaj�c w p�uca rze�kie, alpejskie powietrze. Ona ledwie �apa�a oddech. Obejrza� si� i u�miechn�� ol�niewaj�co, po sekundzie wr�ci� do ��ka, naci�gn�� ko�dr� i poca�owa� Elizabeth. - By�o wspaniale - powiedzia�a. - Ale nie mia�a�... - zaprotestowa�. - Nie, lecz by�o mi dobrze - przerwa�a mu i u�miechn�a si�. - Nie przejmuj si� tym, Hans. Zsun�� si� z ��ka r�wnie szybko, jak si� po�o�y�, i westchn��. - Jestem samolubny, prawda? - Jeste�, ale to ju� m�j problem. Pr�bowa�a obr�ci� wszystko w �art, nie by�o jej jednak do �miechu. Zadawa�a sobie pytanie: Do czego w�a�ciwie prowadzi�y te ich sobotnie spotkania... poza ��kiem oczywi�cie? Owszem, okaza� si� bogaty, przystojny i niczego si� nie ba�. By�a ju� z przystojnymi i wp�ywowymi m�czyznami, lecz nie czu�a do nich nawet dziesi�tej cz�ci tego, co do Hansa. Inni wydawali si� jej oddani, obsypywali j� podarunkami, Hans nigdy. Wyra�a� zainteresowanie, i to w zupe�nie nieoczekiwanych momentach, ale wi�kszo�� swego czasu sp�dza� w �wiecie finans�w, a wieczorem wraca� do �ony i znajomych. Razem z �on� chodzi� na przyj�cia, na kt�re Elizabeth nie by�a zapraszana. W rzeczywisto�ci stanowi�a sekretn� cz�� jego �ycia. Nikt o niej nie wiedzia�. W jego �wiecie oficjalnie nie istnia�a. Bywa�a tylko tu, w tym pokoju, przez kilka godzin w miesi�cu. Nie wystarcza�o jej to. Cho� pozwoli�a, by sta� si� dla niej wszystkim, wiedzia�a, �e wcze�niej czy p�niej ich romans musi si� sko�czy�. Ostatnio, z niech�ci�, dosz�a do wniosku, �e powinno to jednak nast�pi� wcze�niej. Jak biolog studiuj�cy budow� i zachowanie dzikich zwierz�t obserwowa�a spod ko�dry ubieraj�cego si� Hansa. Brinkman mia� trzydzie�ci pi�� lat, dziesi�� wi�cej od niej, jasne w�osy i zielone oczy z br�zowymi c�tkami. Kiedy go pierwszy raz ujrza�a, pomy�la�a, �e te oczy wygl�daj� jak g�rskie strumienie, zimne i pe�ne �ycia zarazem. Popo�udniowe s�o�ce odbija�o si� od jego l�ni�cego, muskularnego cia�a i g�stych blond w�os�w. Ostatnie szczytowanie by�o ju� jego trzecim tego popo�udnia, a jednak nie robi�o to na nim wielkiego wra�enia. Nawet w ��ku ma �wietn� kondycj�, pomy�la�a. Ci�gle rywalizuje z kim�, a przegrywam tylko ja. Po raz pierwszy zobaczy�a go w po�owie bardzo trudnego i �liskiego stoku. Plamka koloru szusowa�a sobie w s�o�cu, rozrzucaj�c na boki �nieg. - Na lewo! Potem znikn��. To zwr�ci�o jej uwag�, bo zwykle ona mija�a tych niewielu �mia�k�w, kt�rzy odwa�yli si� zje�d�a� t� tras�. Ale by�o w tym co� jeszcze. Wydawa�o jej si�, �e go zna albo powinna go sk�d� zna�. To uczucie by�o silne i zupe�nie niespodziewane. Mo�e dojrza�a ch�opi�cy u�miech na twarzy zje�d�aj�cego w d�? Nie, to by� raczej z�o�liwy u�mieszek! Elizabeth pu�ci�a si� w d� stoku z pe�n� pr�dko�ci�. Ledwie mog�c oddycha�, skaka�a z oblodzonych p�ek skalnych, czego zwykle unika�a. Szybowa�a, a w�a�ciwie spada�a w d�. Umiej�tno�ci i odrobina szcz�cia sprawi�y, �e uda�o jej si� wyl�dowa� w pozycji pionowej. Wyprzedzi�a go i p�dzi�a dalej, nie maj�c zamiaru zosta� pokonan�. To jednak nie by�o takie proste. Potem nast�pi� wy�cig, kt�remu towarzyszy�y nie tylko sportowe emocje, ale i strach o �ycie. Na dole byli �eb w �eb, zje�d�aj�c prostym stromym stokiem, ko�cz�cym si� �agodnym zboczem. Kiedy dotarli do tego miejsca, wiatr wia� jej w twarz, a serce wali�o z ca�ej si�y. Nagle wyjecha� z innej trasy snowboardzista i ruszy� wprost na jej przeciwnika. Elizabeth zrozumia�a, �e je�li nie ust�pi, ten m�czyzna uderzy w dzieciaka z pr�dko�ci� stu pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin� i si�� jednej tony. Zahamowa�a gwa�townie, a przeciwnik zjecha� na jej tor z okrzykiem rado�ci. Znikn��, nie obejrzawszy si� nawet za siebie. Ju� wtedy powinna by�a si� domy�li�, jaki jest Hans. P�niej odszuka� j� w hotelu i zaproponowa� napicie si� czego�. Sama nie wiedzia�a, kiedy si� zgodzi�a. Sko�czyli bawi� si� w geograficzny quiz, pr�buj�c odgadn��, sk�d si� znaj�, gdy powiedzia� jej pierwszy komplement. - Zachowali�my si� jak wariaci. Za�mia�a si� i przytakn�a. - Uprawiasz narciarstwo zawodowo? - zapyta�a szczerze. U�miechn�� si� szeroko, najwyra�niej zadowolony z jej pytania. - Nie. Pracuj� w finansach. Unios�a brwi, naprawd� zdziwiona. - M�g�by� r�wnie dobrze o�wiadczy�, �e jeste� naukowcem - powiedzia�a, rozbawiona. - O ma�y w�os - odpar� powa�nie. Zamy�li� si� na chwil�, jakby poruszy�a bliski mu temat. Potem wyrwa� si� z zadumy. - Kiedy studiowa�em fizyk�, nie robi�em nic ryzykownego. Finanse to dziedzina, dla kt�rej mo�na straci� g�ow�. A ty te� siedzisz w pieni�dzach? - Siedz� w pieni�dzach? - zapyta�a zaskoczona wyra�eniem. - Nie, taka m�dra nie jestem. - No pewnie, jaki masz poziom inteligencji? Sto czterdzie�ci? Spojrza�a na niego i stwierdzi�a, �e nie wie. - Naprawd�? Ja jestem w tym dobry - zaintrygowany ci�gn�� temat. - Nie mia�a� bada�? - Nie - przyzna�a. - A na studiach? Nie studiowa�a�. Jestem zaszokowany. - Czy wed�ug ciebie to znaczy, �e jestem g�upi� blondynk�? Pochyli� si� i zmarszczy� czo�o. - Wiesz, dlaczego m�czy�ni m�wi�, �e blondynki s� g�upie? - Nie. - Bo przy nich sami sobie wydaj� si� g�upi. Nie potrafi� wyrazi� tego, co czuj�. Jest w tym troch� prawdy, pomy�la�a. Mi�o, �e tak powiedzia�. Niestety, nie by� szczery. Teraz, przykrywaj�c si� mocniej ko�dr�, zastanawia�a si� nad tym i dosz�a do wniosku, �e je�li nawet Hans Brinkman nie czu� si� pewnie w jakiej� dziedzinie, to nie uda�o jej si� tego zauwa�y�. Jedyn� jego wad� by�o to, �e nie potrafi� zosta� przy niej wystarczaj�co d�ugo, �eby zd��y�a si� do niego przyzwyczai�. Bo�e, ile� by da�a za taki luksus. Zamiast tego mia�a tylko ulotny dreszczyk. Z bajkowego rycerza na bia�ym koniu pozosta� jedynie ko�. Da�a si� nabra� na wspania�y mit i sta�a teraz w jasnym �wietle rzeczywisto�ci, blond pi�kno��, modelka, zabawka bankiera, kt�ry nigdy nie mia� dla niej czasu. To by�o do przewidzenia. Owin�a si� ko�dr� i zapyta�a sam� siebie: Czy boj� si� odej�� od niego, czy to jego samego si� boj�? Odpowied� brzmia�a: i jedno, i drugie. Strach granicz�cy z po��daniem sprawia�, �e Hans stawa� si� jeszcze bardziej poci�gaj�cy. Tak naprawd� Elizabeth lubi�a ryzyko - pragn�a wyzwania. W g��bi duszy by�a przekonana, �e �yje si� pe�ni� �ycia tylko wtedy, gdy czuje si� strach. Tylko zje�d�aj�c ze stoku w g�rach Szwajcarii i p�dz�c szybkim samochodem po autostradzie w Pary�u znajdowa�a to, co ceni�a najbardziej - blisko�� �mierci. Znalaz�a tam te� Hansa. Tego zauroczenia strachem o ma�o nie przyp�aci�a zdrowiem i urod�, a mo�e nawet �yciem. Nauczy�a si� wi�c ostro�no�ci. Teraz pod wp�ywem g�odu, zniecierpliwienia i �lepego strachu obserwowa�a Hansa Brinkmana z coraz wi�kszym obiektywizmem. Mo�esz od niego odej��, zapewnia�a siebie. Zostaw to wszystko, dziewczyno! U�miechn�� si�, jakby czyta� w jej my�lach. - Nad czym si� tak zamy�li�a�, Elizabeth? Zesztywnia�a. Traktowa� j� jak dziecko, zwracaj�c si� do niej pe�nym imieniem. Dlaczego do tej pory jej to nie denerwowa�o? - Wspomina�am ten dzie�, kiedy si� poznali�my - odpar�a. - Przeklina�a� ten dzie� - droczy� si� z ni�, a ona w my�li przyzna�a mu racj�. - Wiesz, ok�ama�em ci� wtedy. Spojrza�a na niego przestraszona. U�miechn�� si�. - No, niezupe�nie ok�ama�em. Nie powiedzia�em ci, �e polowa�em na ciebie. Oddycha�a ci�ko. - Polowa�e�? - Ogl�da�em twoje zdj�cie w "Allure" w hotelowym holu. Kiedy spojrza�em znad gazety, stan�a� przede mn�. To by�y czary. Jakby�my byli sobie przeznaczeni albo spotkali si� ju� wcze�niej. - W innym �yciu - powiedzia�a, pr�buj�c �artowa�. S�owa zabrzmia�y jednak powa�nie i jeszcze bardziej j� wystraszy�y. Wcale nie wydawa�o jej si� to niedorzeczne. Mia�a wra�enie, �e do�wiadcza deja vu. - Chyba tak... Tak. Zaskoczy�o mnie to. Prawie si� ba�em do ciebie podej��. Nie wiem dlaczego. Nigdy wcze�niej mi si� co� takiego nie zdarza�o. Pomy�la�em wi�c, �e mog� ci zaimponowa� na stoku i b�dziemy mieli o czym m�wi�. - Podzia�a�o - odpar�a ostro�nie. - To ty mi zaimponowa�a� - szepn�� z czu�o�ci�. Dotkn�� jej w�os�w. - Zaczynasz wszystkiego �a�owa�, prawda? - zapyta� nagle ze smutkiem, kt�ry zupe�nie wytr�ci� j� z r�wnowagi. - Nie! U�miechn�� si�. By� szcz�liwy? A mo�e przejrza� j� i bawi� si� jej kosztem jak prawdziwy cynik? Przeklina�a si� w my�lach. Przecie� �a�uj�. Och, Lizzy, on �yje w kr�lestwie zwierz�t, gdzie u�miech to tylko pokazywanie z�b�w. - Jeste�my jak w tej piosence Cole'a Portera - stwierdzi� pojednawczo. - Jaki to by� tytu�? - Nie znam �adnej piosenki Cole'a Portera - sk�ama�a. Doskonale wiedzia�a, o jak� piosenk� mu chodzi. - Too hot not to cool down - za�piewa�. - Czego si� boisz? Przekle�stwa anio��w? Spojrza�a na niego. Czu�a, �e Hans wie o niej wi�cej ni� ona sama o sobie. - Tak to zwykle bywa z blondynkami. M�czy�ni s�dz�, �e nie s� ciebie warci, wi�c zachowuj� si� tak, �eby wszystko popsu�. Robi� ci przykro�� albo znikaj�. Tak na og� si� dzieje, prawda? - Ale ty wiesz, �e na mnie zas�ugujesz? - odpowiedzia�a pytaniem na pytanie. Do czego on w�a�ciwie zmierza�? - Wiem - odpar� �agodnie. - Jeste�my dla siebie stworzeni. Wzi�a g��boki oddech. Mo�e m�wi� szczerze, mo�e nie, ale poruszy� temat, kt�rego nie mog�a przemilcze�. - Wi�c dlaczego nie jeste�my razem? - zapyta�a. - Boisz si�, �e stracisz rodzin�? - Po raz pierwszy wspomnia�a o jego �onie, cho� nie wymieni�a jej imienia. Zacz�a �a�owa�, kiedy zobaczy�a, jak spochmurnia�, lecz m�wi�a dalej: - Powinni�my o tym porozmawia�. Nie odezwa� si�. - Nie jestem pewna, �e chc� to ci�gn�� - powiedzia�a w ko�cu. Skin�� g�ow� i spojrza� w okno na g�ry. - Wiesz, ja chyba te� nie. Poczu�a, jakby co� spad�o jej na piersi. Bola�o j� to, �e chce si� z nim rozsta�, ale przera�a�a j� my�l, �e to on j� zostawi. - Oddali�a si� ode mnie - oznajmi� ponuro. - M�wi, �e �atwo si� rozpraszam, �e za bardzo przejmuj� si� prac�. Ostatnio nasze drogi zupe�nie si� rozesz�y i chyba nam z tym lepiej. - Wzruszy� ramionami i doda�: - S�uchaj, nie chc� m�wi� o Yvette. Nie dzi�. Zerkn�� na zegarek. - Wi�c kiedy? Zignorowa� pytanie i powiedzia�, czytaj�c jej w my�lach: - Ja te� nie znosz� hoteli. - Wi�c mo�e u mnie. Mo�e zaczn� wreszcie sprz�ta�. - Nie. Nie chc� ci� nara�a�... Spojrza�a zdziwiona. - Nara�a� mnie? - Im mniej Yvette wie... - zacz�� i zn�w tajemniczo si� zamy�li�. Nie doko�czy� zdania. - Nast�pnym razem o wszystkim porozmawiamy. Obiecuj�. Nagle zacz�� zn�w po�piesznie si� ubiera�, a Elizabeth pr�bowa�a poradzi� sobie ze swoimi uczuciami. Patrzy�a, jak cia�o Hansa znika w czarnym garniturze. Ubrany, by� ju� tylko bogatym, szykownym biznesmenem. Pr�bowa�a oddycha� spokojnie, ale nie mog�a. - W sobot�, Elizabeth - rzuci� w drzwiach i pos�a� jej ca�usa. - O tej samej porze, dobrze? Wyszed�, zanim odpar�a bezmy�lnie: - Tak, w sobot�. Us�ysza�a, jak biegnie do windy, kt�ra po chwili ruszy�a. Otuli�a si� ko�dr�, czuj�c nag�y ch��d. Zwin�a si� w k��bek i przykry�a g�ow� poduszk�. Teraz chroni�a j� ciemno��. Rozdzia� 2 White Sands, Nowy Meksyk - poligon wojskowy Peter Jance, siedemdziesi�ciosze�cioletni sterany �yciem cz�owiek, maszerowa� z grup� badawcz� przez zaro�la i piach na szczyt wzg�rza, kt�re nazwali Mons Venus. Z g�stych, niegdy� z�otych w�os�w m�czyzny pozosta� tylko siwy wianuszek, lecz orli nos i ostre rysy sprawia�y, �e wci�� m�g� uchodzi� za przystojnego. Do rozwi�zania swego najnowszego zadania chcia� zastosowa� pomys�y, kt�re zadziwi�y ca�y naukowy �wiat, wyprzedza�y znacznie epok�. Zdarza�o mu si� to nie po raz pierwszy i jak zwykle stawia�o w niezr�cznej sytuacji. Tylko kilku jego koleg�w-geniuszy uwa�a�o to, nad czym pracowa�, za wykonalne. Reszta naukowc�w stwierdzi�a, �e ma nie po kolei w g�owie. Mo�e to i racja, pomy�la� Peter, mru��c oczy. Dzi� z �atwo�ci� m�g�by czu� si� rozdarty wewn�trznie i w�tpi� w samego siebie, gdyby w og�le zdolny by� do takich odczu�. Promienie s�o�ca pada�y na piasek i odbija�y si� od niego jak iskry uciekaj�ce spod kowalskiego m�ota. Wszyscy wok� przeklinali upa�. Peter za� upaja� si� nim niczym pokutnik odbywaj�cy kar�. Zamy�li� si�, ale nie przeszkadza�o mu to w podziwianiu krajobrazu. Poligon wojskowy White Sands zajmowa� osiem tysi�cy sze��set kilometr�w kwadratowych pustyni w Nowym Meksyku, czyli teren wielko�ci Rhode Island, Delaware i hrabstwa Columbia razem wzi�tych. Teraz te pastwiska, ruchome piaski, wulkaniczne wzg�rza i ostre uskoki nale�a�y tylko do niego. Uwielbia� �yj�ce tu zwierz�ta - dzikie owce, kozy i lwy g�rskie. By�y tu te� or�y, jaszczurki, grzechotniki, skoczki i tarantule. W nocy polowa�y kojoty, dzikie koty ameryka�skie i lisy. Za dnia mo�na by�o znale�� wielkie stonogi i skorpiony. Nawet sprowadzone tu przez cz�owieka gatunki, takie jak oryks, trzystukilogramowa antylopa z regionu pustyni Kalahari, rozmna�a�y si� tysi�cami. By�o to miejsce jedyne w swym rodzaju. W centrum �ci�le tajnych bada�, do kt�rych dost�p mia�a ograniczona liczba os�b, natura rozwija�a si� bujnie. Z wyj�tkiem tej cz�ci �wiata przyrody, kt�ra pracowa�a dla armii ameryka�skiej, czyli �o�nierzy. Cholerny �o��dek wci�� go bola�. Czy to z powodu wyrzut�w sumienia, czy choroby? A mo�e przyczyn� jest jedno i drugie? Sam sobie nawarzy�e� piwa, pomy�la�, to teraz je wypij. To co, �e "armia wroga" nie by�a jego pomys�em? Kiedy trzy miesi�ce temu wspomniano o tym po raz pierwszy, oponowa� przeciwko u�yciu �ywych obiekt�w, a� w ko�cu pu�kownik Oscar Henderson, odpowiedzialny za finansowanie bada�, zako�czy� dyskusj�. Up�r pu�kownika mo�na wyt�umaczy� na wiele sposob�w: jako znak, �e straci� przekonanie do wizji Petera, zw�tpi� w jego umiej�tno�ci, a nawet lojalno��, lub jako ch�� zako�czenia prac, kt�re go irytowa�y. Peter zrozumia�, �e w�adza musi by� niepodzielna, bo inaczej istnieje wy��cznie na papierze. Poj�� t� prawd� dopiero wtedy, kiedy po latach walki o utrzymanie swej wizji zosta� oskar�ony o kalanie w�asnego gniazda. �ona Petera, Beatrice, upiera�a si� przy swej koncepcji, wed�ug kt�rej Henderson jakoby wystawia na pr�b� jego lojalno��. Przez tydzie� dyskutowali nad t� spraw�. Peter pr�bowa� t�umaczy�, �e ten pomys� plami dobre imi� ich wszystkich i nie jest do bada� niezb�dny. Beatrice nazwa�a go �o��dnikiem, co dla nich by�o zdrobnieniem od wyra�enia dupek �o��dny. Jak zwykle mia�a racj�. M�g� przecie� odwr�ci� si� na pi�cie i p�j�� sobie st�d, czy� nie? Mo�e Henderson blefuje? Sprawdzi� go? Nie. Jedynym efektem obra�liwej uwagi �ony by� jeszcze wi�kszy up�r Petera, by doprowadzi� te badania do ko�ca. Wszystkie obawy, o kt�rych opowiada� Beatrice, by�y tylko pr�b� uspokojenia �o��dka i u�pienia wyrzut�w sumienia. Sko�czy�o si� oczywi�cie tym, �e jedno i drugie dokucza�o mu jeszcze bardziej. Bra� tabletki, kt�re powodowa�y k�opoty z r�wnowag�, a teraz, kiedy brn�� przez piasek, zn�w poczu�, �e musi si� wysika�, cho� pami�ta�, �e robi� to pi�� minut temu, zanim opu�cili bunkier. - Doktorze Jance? Mo�e mogliby�my troch� zwolni�? Peter spojrza� w d�. Pozostali cz�onkowie grupy szli za nim na wzg�rze, najszybciej jak mogli. Jeden z nich, Alex Davies, najwyra�niej postanowi� przem�wi� w imieniu wszystkich. Peter si� u�miechn��. Tylko Alex by� na tyle z nim spoufalony, by zaproponowa� zwolnienie tempa. Peter zna� go od dziecka i z tego w�a�nie Alex chcia� skorzysta�. Mimo dziwacznej fryzury i tatua�u by� to dobry ch�opak. Peter podejrzewa� nawet, �e ma sumienie, co u m�odego pokolenia naukowc�w stanowi�o cech� do�� niezwyk��. Kiedy zacz�� si� zastanawia�, doszed� do wniosku, �e lubi tego dzieciaka w�a�nie za sumienie i brak opor�w przed m�wieniem tego, co my�li. Poza wsp�lnym sikaniem i narzekaniem nikt w zespole nie wyg�asza� w�tpliwo�ci co do przebiegu niezwykle trudnego i wymagaj�cego zadania, nad kt�rym pracowali bez wytchnienia, jak niewolnicy. Oczywi�cie, przypomnia� sobie Peter, to w�a�nie takich ludzi szuka�em podczas doboru kadr. Najwi�ksi m�odzi geniusze zostali �ci�gni�ci z uniwersytet�w w ca�ych Stanach Zjednoczonych. Ten zesp� sk�ada si� z najlepszych naukowc�w, pracuj�cych przy badaniach nad broni�. Maj� mleko pod nosem, owszem. Czasem, jak w wypadku Alexa, s� zupe�nie nieprzewidywalni, ale kt� inny zgodzi�by si� pracowa� tyle godzin dziennie za marne grosze tylko po to, by mie� zaszczyt wspomagania Petera Jance'a? Cap Chu, specjalista od przy�pieszenia, zosta� porwany z MIT. Cap by� Amerykaninem chi�skiego pochodzenia, z drugiego pokolenia urodzonego w Stanach. Zawsze mia� na sobie bawe�nian� koszulk� i obci�te d�insy. Peter cz�sto �mia� si� g�o�no, kiedy Cap nie�wiadomie na�ladowa� tembr jego g�osu i spos�b m�wienia. Ale za dziesi��, a mo�e nawet mniej, lat Cap Chu na pewno napisze ksi��k� o broni cz�stkowej dwudziestego pierwszego wieku. Jak to uj�a Beatrice, ten dzieciak to "prawdziwy skarb". Hank Flannagan zatrzyma� si�, by zapali� marlboro. To te� nieoszlifowany diament, tak obeznany z militarnymi zastosowaniami energii termoj�drowej, jak mali ch�opcy z wybijaniem szyb w oknach. Mia� zwyczaj wstawa�, jad�c na motorze dziewi��dziesi�t na godzin�, i w ten spos�b pokonywa� pag�rki, przeskakiwa� w�wozy. Widz�c to, koledzy jad�cy obok hamowali i zas�aniali oczy z przera�enia. Peter sam lubi� ryzyko w sporcie, wi�c zach�ca� go do tych wybryk�w, a Flannagan wraca� z takich wypad�w nie tylko nietkni�ty, ale r�wnie� z gotowymi rozwi�zaniami najtrudniejszych problem�w matematycznych, z jakimi zetkn�a si� grupa. Jedyn� kobiet� w zespole by�a Rosemarie Wiener, obejmuj�ca teraz ramieniem Alexa Davisa. Fakt, �e Peter prowadzi� badania nad najnowocze�niejsz�, bezprecedensow� w historii ludzko�ci broni�, zupe�nie jej nie przeszkadza�. Sama by�a specjalistk� od mikrofal i ultrad�wi�k�w. �ywo interesowa�a si� nowoczesnymi �rodkami ra�enia. Wychowa�a si� w kibucu i nie dawa�a sobie w kasz� dmucha� nikomu, z wyj�tkiem Alexa, z kt�rym teraz intensywnie flirtowa�a. Jej radosny �miech unosi� si� w dr��cym z gor�ca powietrzu. Peter si� zastanawia�, czy to po��danie, czy instynkt polityczny. U m�odych ludzi trudno by�o te sprawy rozr�ni�. Trzeba jednak przyzna�, �e je�li w�r�d tych szalonych, genialnych dzieciak�w kto� mia� zadatki na dobrego polityka, by� to z pewno�ci� Alex Davies. Je�eli Rosemarie szuka�a tylko odpowiedniego dla siebie partnera, wyb�r by� trafny. Jeszcze wi�kszym atutem Alexa okaza�o si� to, �e jego dziadkiem by� doktor Frederick Wolfe, naukowiec zajmuj�cy si� odr�bnymi, �ci�le tajnymi badaniami dla armii, prowadzonymi tutaj, w White Sands, i w innych tajnych bazach. Je�li nawet Alex nie by� wymarzon� parti�, to jako wnuk Fredericka Wolfe'a stawa� si� smakowitym k�skiem dla panny. Ka�dy, kto pracowa� z Wolfe'em, szybko awansowa�, a jego badania pod kryptonimem Fontanna by�y w ca�o�ci dotowane i okryte �cis�� tajemnic�. Nawet Peter, kt�rego Wolfe zalicza� do grona najstarszych przyjaci�, nie mia� bladego poj�cia, o co chodzi w projekcie Fontanna. Je�eli ktokolwiek w otoczeniu Petera wiedzia� co� na ten temat, by�a to z pewno�ci� jego �ona Beatrice, zatrudniona przez Wolfe'a w charakterze neurobiologa. Ale nawet j� dopuszczano tylko do niezb�dnych informacji, a przynajmniej tak t�umaczy�a si� przed Peterem. Wi�c Peterowi pozostawa�o jedynie zgadywanie w wolnych chwilach, czego dotyczy projekt Fontanna. Specjalno�ci� Beatrice by�a regeneracja kr�gos�upa. By� mo�e badania dotyczy�y pr�b leczenia nawet tak ci�kich ran zadanych w walce, jak urazy kr�gos�upa. Ale to tylko domys�y. Beatrice przysi�ga�a, �e wy��cznie Wolfe zna g��wny cel bada�. Peter nie dowierza� jej, zw�aszcza �e jednostk� podleg�� doktorowi Wolfe'owi odwiedzali wysocy rang� wojskowi. Najwyra�niej jego badania by�y bliskie sercu kogo� wysoko postawionego - mo�e nawet g��wnodowodz�cego, a to oznacza�o, �e cel bada� by� niekt�rym znany i wa�ny. Niezwykle wa�ny, szczeg�lnie bior�c pod uwag� ogromne fundusze, kt�rymi dysponowa� Wolfe. Peter �yczy� mu powodzenia. Nigdy nie zazdro�ci� kolegom dobrej passy. Obaj naukowcy znali si� od dwudziestego roku �ycia, cz�sto pracowali w tych samych bazach, wymieniali si� personelem, zatrudniali cz�onk�w swoich rodzin; Wolfe zaproponowa� Beatrice dobre stanowisko w badaniach do projektu Fontanna, a Peter w zamian zgodzi� si� wzi�� do siebie Alexa. Peter pozwala� ch�opakowi na r�ne dziwactwa, a Wolfe przydzieli� Beatrice laboratorium na Karaibach. Taki uk�ad pozwala� ma��onkom przebywa� wystarczaj�co blisko, ale nie a� tak, by chcieli poprzegryza� sobie nawzajem gard�a, co zdarza�o im si�, kiedy pracowali nad tym samym przedsi�wzi�ciem. Dla Petera by�o to dobrodziejstwo, potrzebowali si� bowiem nawzajem z Beatrice, a jednak ma��e�stwo ich kwit�o, kiedy zachowywali bezpieczn� odleg�o��. Przebywaj�c zbyt blisko siebie, oboje byli nieszcz�liwi, za du�a odleg�o�� stawa�a si� przyczyn� zagubienia. - Hej, wuju? Czy ju� si� zbli�amy? - zapyta� Alex, z ironi� i uwielbieniem jednocze�nie. Zawsze uchodzi�o mu to na sucho. By� nieokie�znany, ale Peter cieszy� si�, �e ma go w swej grupie. Beatrice za� by�a zdania, �e Alex zachowuje si� jak trzcina na wietrze i �atwo zmienia sojusznik�w. Wszystkie w�tpliwo�ci, jakie Peter mia� w zwi�zku z wzi�ciem sobie na kark wnuka kolegi, znikn�y mniej wi�cej po tygodniu od chwili jego przybycia do bazy. Przede wszystkim Alex zna� labirynt sieci komputerowej jak w�asn� kiesze�. Wiedza ch�opaka pozwala�a Peterowi rozwa�y� kilka tuzin�w teorii, algorytm�w i wzor�w matematycznych w ci�gu tygodnia, a nie, jak to kiedy� bywa�o, jeden problem w ci�gu roku. Ju� cho�by dlatego Alex by� darem od Boga. Fakt, �e ch�opak lubi� kapele rockowe, a wygl�dem i mow� kojarzy� si� ze spartaczonym eksperymentem genetycznym, nie mia� teraz �adnego znaczenia. Na sw�j dziwny, pokr�tny spos�b Alex by� wa�nym elementem ci�g�o�ci bada�, a by� mo�e gwarantem sukcesu ca�ego projektu. Ignoruj�c parali�uj�cy b�l brzucha, Peter szed� w tym samym zab�jczym tempie, kt�re narzuci� sobie u podn�a g�ry. Mimo choroby mia� wi�cej energii ni� wi�kszo�� o po�ow� m�odszych m�czyzn. Wysoki, wyprostowany, ca�� m�odo�� sp�dzi�, pokonuj�c wyzwania sportowe. Przejecha� Nepal na rowerze, kiedy to miejsce by�o znane tylko fotoreporterom z National Geographic, podr�owa� przez Borneo, prowadz�c poszukiwania dla kompanii naftowej. Biega� w maratonach wzd�u� Wschodniego Wybrze�a, traktuj�c to jako zabaw�, a do niedawna gra� w squasha z zaci�ciem, kt�re zadziwia�o jego przeciwnik�w. A jednak do �adnego z tych zaj�� nie przyk�ada� si� z tak� pasj�, jak do swej wielkiej mi�o�ci i obsesji, kt�r� by�a fizyka, najwi�ksze znane mu wyzwanie. To zupe�ny przypadek, �e stw�rca obdarzy� go cia�em, kt�re przez wiele lat wykonywa�o wszystko, czego od niego za��da�. Ofiarowa�o mu lata przyjemno�ci, sprawno�ci, a co najwa�niejsze, stwarza�o doskona�e warunki do pracy jego m�zgu. Zaopatrywa�o go w doskonale dotlenion� krew, pozwalaj�c, by jego niepodwa�alny geniusz par� do przodu przez ca�e sze��dziesi�t lat. P�ki Peter nie zachorowa� na raka trzustki. No c�, to przykre, nieprawda�? W kom�rkowej ruletce trafi� na podw�jne zero. Nie spodziewa� si� oczywi�cie, �e umrze zupe�nie zdrowy - takim optymist� nigdy nie by�. Ale pojawienie si� raka nie wiadomo sk�d, i to w �rodku najwa�niejszych bada� jego �ycia, wydawa�o mu si� niezas�u�on� kar�. Teraz bawi� si� w chowanego ze swoim cia�em. Praca jego m�zgu zosta�a z�o�liwie zak��cona. Przesta�, Jance, zbeszta� si� w my�lach, zaciskaj�c z�by, nie u�alaj si� nad sob�. Pr�bowa� skupi� si� na sprawach bie��cych, zanim zacznie si� ko�cowe odliczanie. Walczy� z w�asn� chorob� przez zmian� wyobra�enia o niej. Zamiast potwornej bestii, atakuj�cej go od wewn�trz, zacz�� patrze� na ni� jak na czarnego chomika, kr�c�cego si� w k�ku. Ta zmiana stosunku dzia�a�a do pewnego stopnia. Przynajmniej pozwoli�a mu chodzi�. Ju� by� u celu. Zatrzyma� si� przed licznym szeregiem "armii wroga" i przygl�da� si� jej, jakby widzia� j� po raz pierwszy. Wr�g r�wnie� patrzy� na niego ze zdziwieniem. Dwie�cie owiec kupiono hurtowo od farmera, kt�ry nie chcia� zadawa� k�opotliwych pyta�. Obok sta�o pi�tna�cie mlecznych kr�w; przesta�y si� op�aca�, wi�c by�y tanie. W pobli�u ustawiono siedemdziesi�t pi�� �wi� w aluminiowych klatkach, poniewa� okaza�y si� za sprytne, �eby je trzyma� na �a�cuchu. Na lito�� bosk�, �winie! Odwr�ci� wzrok, kopn�� kamie� z drogi i podszed� do pierwszego nieszcz�snego stworzenia. Sprawdzi� postronek. Zanim Alex i reszta grupy, dysz�c, dotar�a na g�r�, Peter ju� kr�ci� si� po�r�d grzbiet�w "towarzyszy broni" pierwszego zwierzaka. Armia zwierz�t sta�a spokojnie tam, gdzie j� przywi�zano. - Wygl�daj� na zadowolone, nieprawda�, szefie? - powiedzia� Flannagan i zacz�� becze� do najbli�szej owcy. - Przesta� - warkn�� Peter, czuj�c nagle, �e t� straszn� chorob� m�g� zes�a� na niego jaki� rozgniewany, ura�ony b�g. - Nie rozmy�li�e� si� chyba? - zapyta� cicho Alex. Peter odwr�ci� si� natychmiast, zaskoczony trafno�ci� spostrze�enia ch�opaka. Wyraz twarzy Alexa by� weso�y i m�g� oznacza� praktycznie wszystko. Nim Peter zd��y� odpowiedzie�, dotar� do ich uszu pot�ny krzyk: - Ale, kurwa, gor�co. To by� miejscowy kowboj, kt�rego Peter dobrze zna�. Jak on si� nazywa�? Na "p" albo na "k"...? O Bo�e! Bestia zaczyna�a atakowa� tak�e jego pami��. Perkins, przypomnia� sobie. Trzeba zapomnie� o chorobie, wymaza� raka z pami�ci. - Czterdzie�ci osiem stopni - krzykn�� kto� w odpowiedzi. - G�wno prawda! Jest gor�cej! - Celsjusza - doda� Peter i skrzywi� si�, kiedy b�l si� nasili�. Perkins podszed� i spojrza� na niego niebieskimi oczami, ledwie widocznymi spod ronda stetsona. - To ponad sto stopni Fahrenheita? - Oko�o stu dwudziestu. Kowboj spojrza� ponuro. - Jezu, cholernie gor�co. - Wi�c chyba powinni�my si� po�pieszy�, prawda? - rzuci� Peter, spogl�daj�c na �winie w klatkach, a potem si� odwr�ci�, us�yszawszy sygna� dochodz�cy z kieszeni Perkinsa. - Prosz� pana, mam wiadomo��, �e przyjecha�a Bi - oznajmi� Perkins, spogl�daj�c na nagran� informacj�. - Co to znaczy? B�l brzucha usta� i po raz pierwszy tego popo�udnia Peter poczu� ulg� na sercu, w brzuchu i w ca�ym ciele. - To Beatrice - wyja�ni� z u�miechem, poprawiaj�c obiema r�koma w�osy. - Beatrice? - Moja �ona, te� doktor Jance. Przyjecha�a z doktorem Wolfe'em z Karaib�w. Chcia�a asystowa� przy pr�bach. Przywie� j� tu, Perkins. Kowboj zmarszczy� czo�o, patrz�c w kierunku zwierz�t. - Im szybciej j� pan tu przywiezie - mrukn�� Peter - tym kr�cej b�d� cierpia�y te zwierz�ta. Perkins skin�� niezadowolony i zacz�� schodzi� ze wzg�rza. Peter zaj�� si� prac�, pokonuj�c powracaj�cy b�l. Nie by�o �atwo. Dra�ni� go harmider i smr�d. Pr�bowa� nie zwraca� na to uwagi. Czasu mia� ma�o. Pu�kownika Oscara Hendersona, odpowiedzialnego za finanse, a� �wierzbi�y r�ce, �eby zako�czy� projekt. Wolfe ostrzega� Petera. Jego zdaniem od czasu zburzenia muru berli�skiego nie by�o polityka, kt�ry zawraca�by sobie g�ow� unowocze�nianiem broni, chyba �e pomog�oby mu to zwyci�y� w wyborach. Peter wiedzia�, �e to prawda. Aby przy�piesza� badania nad broni�, potrzebny by� porz�dny wr�g. Oczywi�cie liczba zwariowanych uczonych, pracuj�cych dla maj�tnych terroryst�w, wci�� wzrasta�a. By�o ponad p� tuzina pa�stw z potencja�em nuklearnym, kt�re zagra�a�y Stanom, nie wspominaj�c ju� nawet rozchwianej, paranoidalnej Rosji. Peter u�y� wszystkich tych argument�w, a jednak finansowanie jego bada� wci�� wisia�o na w�osku. W gruncie rzeczy opr�cz projektu Fontanna, kt�ry nie dotyczy� broni, wszystkie inne badania zosta�y przerwane, bo obci�to im fundusze. Peter wiedzia�, �e ka�dy jego wysi�ek musi by� skierowany na najwa�niejsze zadanie: zako�czenie prac zwi�zanych z budow� broni� przetestowanie jej. Nic innego nie mia�o ju� znaczenia... ani �ycie kilku zwierz�t, kt�re i tak by zdech�y, ani nawet jego w�asne �ycie. Liczy�a si� tylko praca i powodzenie projektu. Przygl�da� si� z uwag�, ignoruj�c skr�caj�cy i rozrywaj�cy jego wn�trzno�ci b�l, jak jego grupa badawcza si� wachluje, sprawdza postronki i nastawia urz�dzenia telemetryczne. Za pi��dziesi�t minut wybije godzina zero, a czas przecieka� im przez palce jak woda przez sito. Nagroda Nobla, inne mi�dzynarodowe nagrody, laboratorium jego imienia w MIT, nic teraz nie mia�o znaczenia. Wa�niejsza ni� oklaski i zw�tpienie by�a idea. W�a�nie znalaz� si� prawie u celu d�ugiej drogi. Za pi��dziesi�t minut nast�pi moment, w kt�rym ca�a jego praca zaowocuje i stanie si� realna, a istota pomys�u zdominuje badania militarne na wiele lat. Niestety czas, czynnik niezb�dny do bada� - godziny, miesi�ce, lata rozmy�la�, oblicze�, odkry� i ci�g�ych pr�b - sprawia�, �e wszystko to stawa�o si� jednym wielkim wy�cigiem z ograniczeniem, jakim jest d�ugo�� ludzkiego �ycia. Niedorzecznie ma�y bud�et, zbyt kr�tkie terminy realizacji, ignorancja oficer�w, wszystko to sprzysi�g�o si� przeciwko jego pracy, marzeniom, jego miejscu w historii nauki. Eksperymenty, kt�re sprawdza�yby si� doskonale, gdyby odpowiednio je dotowano, po�piesznie przenoszono z fazy rysunk�w wprost na poligon, a je�li co� nie wychodzi�o, przekre�lano je na zawsze. Ca�y proces zakrawa� na szale�stwo i sprowadza� si� do jednego: je�eli dzisiejsze testy si� nie powiod�, zar�wno on, jak i jego badania p�jd� w odstawk�, a ostatnie dziesi�� lat �ycia oka�� si� zmarnowane. B�l brzucha si� nasili�. Petera ogarnia�a w�ciek�o��. Jeste� tutaj, przemawia� do siebie w my�lach. Przejdziesz przez to i do diab�a z w�tpliwo�ciami. Odwr�ci� si� i nasika� na juk�, nie zwa�aj�c na ci�g�y b�l. Gdzie� z ty�u becza�a owca, jakby j� zarzynali. Perkins mia� racj�. Trzeba si� po�pieszy�, bo wszystkie wyzdychaj� z gor�ca. Po�udniowa brama, White Sands Szesna�cie kilometr�w od miejsca, gdzie pracowa� Peter, rozci�ga� si� kawa�ek pustyni, p�aski niczym patelnia. Jak okiem si�gn��, wsz�dzie wida� by�o nagi, o�lepiaj�co bia�y piasek, pokrywaj�cy wszystko a� do dorzecza Tularos. Ten niezmienny krajobraz przecina�y tylko dwa �lady k�, kt�rych trzyma� si� kierowca zakurzonego range rovera, tn�cego rozgrzane pustynne powietrze. Ci�gn�� za sob� smug� kurzu d�ugo�ci kilometra. W roverze na miejscu pasa�era siedzia�a �ona Petera, doktor Jance, a prowadzi� doktor Frederick Wolfe, chudy i blady siedemdziesi�ciolatek. Mia� g�ste siwe w�osy, przypominaj�ce we�n�, grube powieki i mi�siste usta, kt�rych k�ciki opada�y w d� w ponurym wyrazie ci�g�ego niezadowolenia. Jego palce by�y d�ugie i ko�ciste jak u chirurga, a wypuk�� czaszk� okrywa�y plamy w�trobowe wielko�ci dziesi�ciocent�wki. Sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�ry spodziewaj�c si� doskona�ych rezultat�w, ci�gle szuka dziury w ca�ym. Najmniejszy nawet objaw niezadowolenia mia� u niego si�� przekle�stwa. Pewien m�ody zuchwa�y genetyk da� mu przezwisko Nosferatu. Pracowa� dla niego tylko tydzie�. Biedak wkr�tce zacz�� uczy� biologii w liceum w Meksyku. Lepiej gdy si� ciebie boj�, ni� ci� kochaj�, m�wi� ulubiony bohater Wolfe'a - Machiavelli. Pozostaje wtedy kocha� samego siebie. I rzeczywi�cie, w otoczeniu Wolfe'a tak w�a�nie by�o. Naukowcy z ca�ego �wiata przybywali, by pracowa� u boku tego geniusza. Jego eksperymenty biogenetyczne by�y tak �mia�e i nowatorskie, �e nikt nie pojmowa� w pe�ni ich znaczenia. A jednak Wolfe dobiera� naukowc�w z i�cie makiaweliczn� zr�czno�ci�, tak by ka�dy z nich da� z siebie jak najwi�cej i nie zdradzi� tajemnicy swych bada�. W najbli�szym gronie by�o ich niewielu. Nikt z zaproszonych do wsp�pracy naukowc�w jeszcze mu nie odm�wi� i �aden z nich samowolnie nie zrezygnowa� z eksperyment�w. Beatrice Jance nie by�a wyj�tkiem. Wolfe obserwowa� j� k�tem oka, prowadz�c d�ipa przez pustyni�. Wci�� by�a pi�kna - cudowne, popielate w�osy jeszcze nie posiwia�y, a zmarszczki wok� szerokich, bladych ust mia�a od niedawna. Wysportowana, porusza�a si� z gracj�. Patrzy�a na �wiat szarymi oczami, pe�nymi energii. Ale si� nie u�miechn�a do niego ani razu w ci�gu ostatnich trzydziestu minut. Oczywi�cie, na pewno my�la�a o Peterze. Spojrza�a teraz na niego i zauwa�y�a, �e jej si� przygl�da. U�miechn�a si� i odwr�ci�a wzrok. Co oznacza ten u�miech, pomy�la� Wolfe, niech mnie diabli, je�li wiem. - Je�eli po�kn� jeszcze troch� tego piachu, wysram ceg�� - zawo�a�a Beatrice, przekrzykuj�c silnik samochodu. Wolfe u�miechn�� si� nieznacznie. Kiedy wysila�a si� na wulgarno��, zawsze brzmia�o to nienaturalnie. Peter te� taki by�. Problem z nimi polega� na tym, �e cho� znajdowali si� podczas pracy bardzo daleko od siebie, i tak stanowili nieroz��czn� ca�o��. Czu� si� przez to zak�opotany. Dra�nili go. Nie mo�na by� z kim� tak blisko. W opinii Wolfe'a oboje nap�dzali nawzajem swoje w�tpliwo�ci i obawy. Nasili�o si� to jeszcze podczas choroby Petera. Wzruszaj�ce by�y ich pr�by ukrycia przed nim tej choroby. A przecie� to w�a�nie on jest jedynym cz�owiekiem, kt�ry wie, �e nie wszystko jeszcze stracone. Tylko on mo�e ich uratowa�. - Wi�c dobrze, �e ju� jeste�my na miejscu - powiedzia� Wolfe, wracaj�c do rzeczywisto�ci. Wyj�� z kieszeni identyfikator i zatrzyma� samoch�d przed bram�. W okienku budki stra�nika pojawi� si� jaki� cz�owiek. Skrupulatnie sprawdzi� ich przepustki. Wolfe patrzy� na niego zniecierpliwiony. - Zdaje si�, �e jeste� nowy. Puco�owaty stra�nik z perkatym nosem zignorowa� uwag� Wolfe'a. Gdzie� spod cywilnego ubrania odezwa�a si� kr�tkofal�wka. Nie wyjmowa� jej, p�ki nie sko�czy� sprawdza� dokument�w. - Przepustka na sze�� miesi�cy - powiedzia� w ko�cu i pokaza� w�asny identyfikator. Wolfe skin�� g�ow�. - Jak by�o w stolicy, doktorze Wolfe? - Ciemno i zimno jak zwykle - mrukn��. Stra�nik spojrza� za�enowany w stron� pasa�erki. - Beatrice - westchn�� Wolfe. - Pan Greenhorn �yczy sobie zobaczy� r�wnie� twoj� przepustk�. Kobieta zajrza�a do wytartej sk�rzanej torby i wyj�a ksi��k�, kalkulator, tubk� kremu z filtrem... wszystko pr�cz dokument�w. - Jestem doktor Beatrice Jance - powiedzia�a, pr�buj�c si� t�umaczy�. Stra�nik zesztywnia�. - Jest pani �on� doktora Petera Jance'a? U�miechn�a si� rozbawiona. - Nie, to on jest moim m�em. - Powa�nie? Przepraszam. Stra�nik si� odsun��, stan�� na baczno�� i zasalutowa�. - �ycz� mi�ego dnia - o�wiadczy� i wyj�� kr�tkofal�wk�, by ich zapowiedzie�. Wolfe zauwa�y�, �e Beatrice zamruga�a, zauwa�ywszy pod ubraniem stra�nika bro� automatyczn�. Samoch�d ruszy� i za chwil� zar�wno stra�nik, jak i p�ot z drutu kolczastego znikn�li w kurzu. - Wszyscy znaj� Petera! - krzykn�a. Wolfe spojrza� na ni� zimno. Zastanawia� si�, czy to tylko pokaz kobiecej dumy, czy mo�e pr�bowa�a uderzy� w jego pr�no��. - Wszystkie dzieciaki lubi� doros�ych, kt�rzy wysadzaj� co� w powietrze - odrzek�, przygl�daj�c si� jej uwa�nie. - Tak, to pewnie dlatego - powiedzia�a zwyczajnie, bez cienia ironii czy �alu. Wolfe doszed� do wniosku, �e jest r�wnie lojalna wobec niego, jak i pi�kna. Przy�pieszy�, czuj�c si� pusty niczym wypalona paczka papieros�w. Pi�� kilometr�w dalej dotarli do zagr�d, szop i mieszka�, kt�re Wolfe przez ostatnie pi�� lat nazywa� drugim domem. Ob�z grupy Fontanna by� rozleg�y i wygl�da� jak wi�zienie o zmniejszonym rygorze. By�a to jednostka dowodzenia do spraw �rodowiska, jedno z wojskowych laboratori�w badawczych, rozsianych po ca�ym rejonie White Sands. Wojsko rezydowa�o tutaj od 1946 roku. Przez pierwsze lata korpus ��czno�ci wspomaga� prace nad przer�bkami w przej�tych przez ameryka�sk� armi� niemieckich rakietach V-2, kt�re mia�y s�u�y� w programie gwiezdnym Stan�w Zjednoczonych. Teraz przeprowadzano tu badania dotycz�ce tak�e rakiet, system�w obrony i broni biologicznej i chemicznej, o jakiej nie �ni�o si� naukowcom przygotowuj�cym bro� dla Hitlera. Przedsi�wzi�cie Petera Jance'a pod kryptonimem M�ot mia�o kwater� g��wn� dwadzie�cia kilometr�w st�d, na tym samym poligonie co baza projektu Fontanna, najbardziej niedost�pnego z tajnych zada� Wolfe'a. Projekt Fontanna obejmowa� badania prowadzone w dw�ch tajnych bazach: w White Sands i na Karaibach, ale to tu, w White Sands, nast�pi� prze�om. Wolfe nie m�g� si� ju� doczeka�, by pokaza� wszystko Beatrice. Zaparkowa�, zostawi� kluczyki w wozie i skin�� na cz�owieka wa��saj�cego si� pod k�pk� obstrz�pionych palm. Kiedy stra�nik rozpozna� szefa projektu, opu�ci� karabin. Beatrice w�o�y�a ciemne okulary przeciws�oneczne. - Nie jest tak pi�knie jak na wyspach - stwierdzi� Wolfe. - Cholernie gor�co - powiedzia�a i chrz�kn�a, a potem wyplu�a co�, co dosta�o si� jej do ust. - Nawet robale nie chc� zosta� na zewn�trz. Wolfe podszed� do najbli�szej zagrody. - Mo�e dlatego tubylcy tak ma�o m�wi� - odpar� i za-chrumka� do wielkiej r�owej �wini, drzemi�cej na boku w kupie s�omy. Jej sk�ra jeszcze l�ni�a od wody, kt�r� przed chwil� zosta�a polana. W jedno ucho mia�a wpi�ty numer, a na grzbiecie przyklejony wielki banda�. - Perkins? - zawo�a� poirytowany. Kiedy �winia us�ysza�a g�os doktora, natychmiast si� podnios�a i zacz�a czo�ga� w kierunku chlewika, ci�gn�c za sob� niesprawne tylne nogi i kwicz�c przera�liwie. Beatrice spochmurnia�a, widz�c jej cierpienie, a Wolfe jeszcze bardziej si� rozz�o�ci�. - Perkins! - wrzeszcza�, a �winia ucieka�a w panice, zdzieraj�c banda�e na ogrodzeniu. Gdy spad� ca�y banda�, oczom Beatrice ukaza�a si� przera�aj�ca rana, zszyta poprzecznie na grzbiecie. - O Chryste! - zawo�a�a Beatrice. - Frederick, gdzie jest obs�uga? - Perkins! �winia kwikn�a po raz ostatni i wcisn�a si� do chlewika. W tej samej chwili zatrzyma�a si� przed nimi czerwona p�-ci�ar�wka i wysiad� z niej Perkins. Zakurzony samoch�d wyprodukowano w 1956 roku, a jedyn� wsp�czesn� rzecz� w tym gracie by� napis ATW, oficjalny znaczek ochrony, przyklejony w prawym dolnym rogu przedniej szyby. Perkins obdarzy� ich bezz�bnym u�miechem. - Doktorze Wolfe, obejrza� pan �wini�? - A je�li nawet, to co? - warkn�� naukowiec. - Po to mnie tu wzywa�e�? Co ty masz w g�owie, do cholery? Perkins przesta� si� u�miecha� i prze�kn�� �lin�. Mia� najbardziej niewdzi�czn� robot� w ca�ym White Sands, bo zajmowa� si� zwierz�tami. Ale odk�d pojawi� si� tu doktor Wolfe, Perkins wiedzia�, �e w ko�cu straci prac�. - To nie ta. Mia� pan zobaczy� inn� �wini�. Podbieg� do drugiej zagrody i cmokta� na zwierz�. Za chwil� pojawi�a si� druga �winia z banda�em na grzbiecie. To zwierz� wygl�da�o inaczej. �winka bieg�a, przynajmniej p�ki nie zobaczy�a doktora Wolfe'a. Jak tylko go rozpozna�a, odwr�ci�a si� i ruszy�a w przeciwnym kierunku. Sta� zafascynowany jej sprawno�ci�. Perkins zn�w si� u�miechn��. - Mia�em racj�, �e kaza�em im do pana zadzwoni�, prawda? - Jaki numer ma to zwierz�? - P trzysta sze��dziesi�t pi��. Wolfe wyszepta�: - A niech mnie! Odwr�ci� si� do Beatrice. Po raz pierwszy tego popo�udnia u�miecha�a si� rado�nie. - Czy to moja? - zapyta�a. - Oczywi�cie - odpar� Wolfe i pobieg� za �wini�, jakby chcia� j� z�apa�. Perkins spojrza� zdziwiony na Beatrice, kt�ra podziwia�a �wini�, jakby by�a jej ukochanym, zamienionym w zwierz� przez z�� czarownic�. Dziwni ludzie, ci jajog�owi, pomy�la� Perkins. Wzruszy� ramionami i odchrz�kn��. - Na poligonie ju� s� gotowi, psze pani. Doktor Jance kaza� pani� podwie��. - Oczywi�cie - odpar�a. - Jak tam nasz siwy potw�r? - Z ca�ym szacunkiem, psze pani, co? - Ci�gle skwaszony? - Tak, psze pani - powiedzia� Perkins z u�miechem i otworzy� drzwi p�ci�ar�wki. Troch� dalej doktor Wolfe z�apa� wreszcie chowaj�c� si� przed nim �wink� P365 i przygl�da� jej si� uwa�nie. - Czy doktor Wolfe pojedzie z nami? Beatrice skin�a sztywno. - Chyba tak. Wsiad�a do samochodu, czuj�c ju� dreszczyk podniecenia. Po wojnie przez wiele lat budowa� w Illinois najwi�kszy na �wiecie akcelerator cz�stek, kt�ry przy zderzeniu proton�w z antyprotonami wytwarza� energi� rz�du 1,8 biliona elektronowolt�w. Peter udowodni�, �e atomy to nie tylko protony i elektrony, poruszaj�ce si� wok� j�dra, otworzy� okno na "zoo cz�steczkowe" gluon�w, mezon�w i tajemnicze cz�stki atomowe zwane kwarkami. Pozostali naukowcy ledwie za nim nad��ali. Podczas prezydentury Reagana Peter dosta� w ko�cu w�asne laboratorium, gdzie nie dociera� do niego ani koszmar wspomnie� o Hiroszimie, ani w�tpliwo�ci, kt�re pojawi�y si� w polityce po upadku komunizmu. Wymy�la� i wytwarza� wszystko, pocz�wszy od zwyk�ych pistolet�w po bro� ultrad�wi�kow�, kt�ra rozpuszcza�a oczy i b�benki s�uchowe wszystkich �o�nierzy przebywaj�cych w jej zasi�gu. Teraz mieli problem techniczny, nie biurokratyczny - kwestia rozmiaru i si�y ra�enia. Wszystkie urz�dzenia by�y wielkie, niezwykle kosztowne i pobiera�y tyle pr�du, ile Manhattan w lipcu. Mo�na by�o z nich strzela� tylko raz, bo ponowne przygotowanie do wystrza�u zajmowa�o oko�o sze�ciu godzin. �adne z tych urz�dze� nie mog�o si� przyda� w walce. A� pojawi� si� M�ot. Prototyp okaza� si� skuteczny i �mierciono�ny. Peter osi�gn�� fenomenalne wyniki w miniaturyzacji przez zmian� oprogramowania, algorytm�w i nanotechnologii. Mechanizmy tej broni mog�y si� zmie�ci� w brzuchu komara, obwody widoczne tylko pod mikroskopem elektronowym, soczewki z�o�one z pojedynczego atomu, a co jeszcze ciekawsze, zu�ywa�a bardzo ma�o energii dzi�ki wsp�pracy z tajnym satelit�. To w�a�nie satelita dostarcza� pot�ny strumie� energii, pobrany wprost z promieni s�onecznych przez ogromne panele. Je�li wszystko zadzia�a, w ci�gu czterech lat znajd� si� w przestrzeni oko�oziemskiej dwadzie�cia cztery tajne satelity geostacjonarne, z czego przynajmniej dwa b�d� zawsze dost�pne, niezale�nie od miejsca na kuli ziemskiej, w kt�rym si� znajdujemy. Tysi�c takich naziemnych jednostek gwarantowa�oby sytuacj�, w kt�rej Amerykanom nie zagrozi�oby �adne niestabilne politycznie pa�stwo ani terrory�ci. Wojskowi dobrze o tym wiedzieli. Je�li wszystko zadzia�a! Gdyby tylko uda�o mu si� ustawi� to przekl�te urz�dzenie. Bro� o tak skoncentrowanej energii nie strzela�a kulami, nie mia�a �usek, wypuszcza�a fale cz�stek. Powstawa�y one wskutek akceleracji jon�w do niewyobra�alnej pr�dko�ci i odebrania im elektronu w ostatniej nanosekundzie, dzi�ki czemu wytwarza�a si� trzydziestomilionowatowa, pi�ciomilionoamperowa fala jon�w litu, dostarczaj�cych sto bilion�w wat�w na centymetr dok�adnie w wycelowane miejsce. Z powodu swej si�y M�ot by� do�� kapry�ny, ale mia� podstawy do tego, by sta� si� broni� do humanitarnego zabijania. Do niedawna Peter kocha� to urz�dzenie jak dumny ojciec. Je�eli b�dzie dzia�a�o, zn�w zaczn� je kocha�, pomy�la� ze smutkiem i j�kn��. B�l w brzuchu wydawa� si� zwi�ksza� wraz z ka�dym tykni�ciem zegarka. Peter przyjrza� si� swemu urz�dzeniu po raz ostatni, zamkn�� klap� i odwr�ci� si� do Alexa Daviesa, kt�ry obserwowa� ka�dy jego ruch z niezrozumia�ym u�miechem. Czy�by Alex si� zorientowa�, �e ma w�tpliwo�ci? Je�li tak, to z czego, do diab�a, tu si� �mia�? - Chod�my do bunkra - powiedzia� Peter. Blok A sta� mniej wi�cej p�tora kilometra od testowanego urz�dzenia i trzy kilometry od celu w postaci grupy zwierz�t. W betonowym bunkrze znajdowa� si� pok�j kontroli wystrza�u. Mia� �ciany grubo�ci oko�o trzech metr�w. O�miometrowej grubo�ci sufit ze wzmocnionego betonu zaprojektowano w 1940 roku, by wytrzyma� uderzenia rakiety V-2, spadaj�cej z wysoko�ci stu pi��dziesi�ciu kilometr�w przy szybko�ci trzech tysi�cy kilometr�w na godzin�. Wilgotne powietrze wewn�trz budzi�o skojarzenia z mauzoleum. Korzystano z tego bunkra w 1945 roku w projekcie Manhattan. Ob�upuj�cy si� beton pokrywa�y graffiti wypisywane przez m�odych niegdy� fizyk�w, obecnie znanych w ca�ym kraju. "Je�li czego� nie tworzysz - napisa� w latach sze��dziesi�tych Feynman - to przynosisz chaos". Ulubionym fragmentem Petera by�y s�owa Einsteina nie wiadomo przez kogo napisane: "Zwa�ywszy na to, �e wszystko jest wzgl�dne, kiedy Monachium zatrzymuje si� przy tym poci�gu?". Us�ysza� klakson. Gromadzili si� ostatni obserwatorzy, a wraz z nimi "cie�" Petera, reprezentuj�cy armi�, czyli pu�kownik Henderson, kt�rego przyjaciele i wrogowie nazywali Bezlitosnym Hendersonem. Peter nale�a� do tej drugiej kategorii. Pu�kownik by� dobrze zbudowanym, dok�adnie ogolonym m�czyzn� po pi��dziesi�tce. Z�by zaciska� zawsze na niepal�cym si� cygarze. Ciemne oczy, w kt�rych nie by�o poczucia humoru, mru�y� tak, jakby wpatrywa� si� w kolumny cyfr, maj�c k�opoty z ich zsumowaniem. Teraz macha� w stron� monitora, na kt�rym wida� by�o wzg�rze ze zwierz�tami, i pobrz�kiwa� medalami. Peter ustawi� czas. - Mamy przed sob� - zaintonowa� Henderson - trzystu �o�nierzy wroga. Mog� to by� przyk�adowo Irakijczycy. Maj� zamiar opanowa� i zlikwidowa� jednostk� ameryka�sk�, do kt�rej nie mog� dotrze� posi�ki. Dobrze m�wi�, doktorze Jance? - To pana zabawa - stwierdzi� Peter bez entuzjazmu. Gdzie, do diab�a, jest Beatrice? - p