7693
Szczegóły |
Tytuł |
7693 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7693 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7693 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7693 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Bloch
"Poci�g do piek�a"
Kiedy Martin by� ma�ym ch�opcem, jego tato pracowa� na kolei. Nigdy nie je�dzi�
�elaznym
koniem, ale obchodzi� tory nale��ce do towarzystwa CB&Q i by� dumny ze swojej
pracy. A kiedy
sobie popi�, �piewa� star� piosenk� o Poci�gu . Do Piek�a.
Martin prawie nie pami�ta� s��w, ale nie m�g� zapomnie�, jak ojciec to �piewa�.
A kiedy tato
pope�ni� b��d upijaj�c si� po po�udniu i zosta� zmia�d�ony mi�dzy pensylwa�sk�
cystern� a
platform� towarow� towarzystwa AT&SF, Martin dziwi� si� troch�, dlaczego
cz�onkowie Zwi�zku
nie �piewali tej pie�ni na pogrzebie.
Od tej pory Martinowi kiepsko si� powodzi�o, ale nigdy nie zapomnia� piosenki
taty. Kiedy
mama uciek�a z komiwoja�erem z Keokuk (tato na pewno przewr�ci� si� w grobie na
wiadomo��, �e
zrobi�a co� takiego, i w dodatku z pasa�erem!), Martin co noc w sieroci�cu nuci�
sobie t�
melodi�. A kiedy on sam r�wnie� uciek�, mia� zwyczaj pogwizdywa� t� piosenk� w
nocy przy
ognisku, kiedy inni bezdomni w��cz�dzy dawno ju� spali.
Martin w�drowa� po kraju przez cztery czy pi�� lat, zanim u�wiadomi� sobie, �e w
ten spos�b
nie zajdzie daleko. Oczywi�cie pr�bowa� wielu zaj�� � zbiera� owoce w Oregonie,
zmywa�
naczynia, w pewnej garkuchni w Montanie � ale po prostu nie nadawa� si� do
sezonowej pracy
ani do zawodu pomywacza. P�niej awansowa�, zaj�� si� kradzie�� dekli od k� w
Denver i przez
jaki� czas ca�kiem nie�le utrzymywa� si� ze sprzeda�y opon w Oklahoma City, ale
zanim jeszcze za-
robi� sze�� miesi�cy przymusowych rob�t w Alabamie, wiedzia� ju�, �e taka
samotna w��cz�ga nie
przyniesie mu nic dobrego.
Wi�c pr�bowa� dosta� prac� na kolei, tak jak tato, ale powiedzieli mu, �e czasy
s� ci�kie; przy
konkurencji ci�ar�wek, samolot�w i tych nowych wymy�lnych przyczep
konstruowanych przez
General Motors wygl�da na to, �e dni zawiadowc�w s� policzone.
Len Martin nie potrafi� zrezygnowa� z kolei. Gdziekolwiek podr�owa�, zawsze
podr�owa�
poci�giem. Wola� wskoczy� na mrozie do towarowego poci�gu jad�cego na p�noc,
ni� podnie��
kciuk, �eby zatrzyma� cadillaka jad�cego na Floryd�. Martin bowiem pozosta�
wierny pami�ci swego
taty i w miar� mo�no�ci chcia� by� taki jak on. Oczywi�cie nie m�g� upija� si�
co wiecz�r, ale kiedy
tylko uda�o mu si� zdoby� puszk� piwa, siada� pod kot�em wydzielaj�cym przyjemne
ciep�o i
wspomina� dawne czasy.
Cz�sto nuci� sobie piosenk� o Poci�gu Do Piek�a. Ten poci�g wi�z� pijak�w i
grzesznik�w,
karciarzy, szuler�w, kobieciarzy, obibok�w i ca�� weso�� kompani�. Fajnie by�oby
podr�owa� w
takim dobranym towarzystwie, ale Martin wola� nie my�le�, co si� stanie, kiedy
poci�g zajedzie
wreszcie na Stacj� Na Dole. Nie zamierza� sp�dzi� ca�ej wieczno�ci podk�adaj�c
do kot��w w
piekle, nie chroniony nawet przez zwi�zek zawodowy. A jednak by�aby to wspania�a
podr�.
Gdyby istnia� taki Poci�g Do Piek�a. Ale oczywi�cie nie istnia�.
Przynajmniej Martin tak my�la� a� do tego wieczora, kiedy trafi� na stacj�
w�z�ow� w Appleton
i ruszy� na po�udnie po torach. Noc by�a ciemna i zimna, typowa listopadowa noc
w Fox River
Yalley. Martin wiedzia�, �e musi dotrze� przed zim� do Nowego Orleanu, a mo�e
nawet do
Teksasu. Jako� nie mia� wielkiej ochoty tam jecha�, chocia� s�ysza�, �e niekt�re
samochody w
Teksasie maj� dekle ze szczerego z�ota.
Nie, Martin po prostu nie nadawa� si� do drobnych kradzie�y. To by�o gorzej ni�
nieuczciwe
� by�o nieop�acalne. Nie do��, �e nara�a� si� na pot�pienie, to w dodatku za tak
n�dzn� cen�!
Lepiej nawr�ci� si� i wst�pi� do Armii Zbawienia.
Martin wl�k� si� przed siebie, nuc�c piosenk� taty i czekaj�c na jaki� poci�g,
kt�ry powinien
wyjecha� ze stacji w�z�owej za jego plecami. Musia� z�apa� ten poci�g � nie
pozosta�o mu nic
innego.
Fatalnie si� sk�ada�o, �e nigdy nie mia� okazji ubi� lepszego interesu. Lepiej .
zosta� bogatym
grzesznikiem ni� biednym grzesznikiem. Poza tym by� przekonany, �e potrafi�by
wytargowa�
ca�kiem korzystne warunki. Sporo rozmy�la� na ten temat w ci�gu ostatnich paru
lat, zw�aszcza
kiedy sobie wypi�. W�wczas ponosi�a go wyobra�nia i wymy�la� rozmaite lipne
transakcje. Ale
oczywi�cie to by�a bzdura. R�wnie dobrze m�g� przy��czy� si� do g�osicieli
ewangelii i zosta�
zwyk�ym wo�em roboczym, jak tylu innych. Nie ma sensu marzy� na jawie: piosenka
to tylko
piosenka i nic wi�cej, a Poci�g Do Piek�a nie istnieje.
By� tylko ten poci�g, kt�ry z �oskotem nadje�d�a� z po�udnia i dudni�c p�dzi� ku
niemu po
szynach.
Martin spojrza� w ciemno��, ale wzrok go zawi�d�. Na razie s�ysza� tylko ha�as.
To na pewno by�
poci�g: stalowe szyny brz�cza�y i wibrowa�y pod stopami Martina.
Ale jak to mo�liwe? Nast�pn� stacj� na po�udniu by�a Neenah� Menasha, a wed�ug
rozk�adu
nic stamt�d nie jecha�o przez najbli�sze godziny.
Na niebie wisia�y g�ste chmury, niska mg�a �cieli�a si� wok� jak zimny opar w
t� listopadow�
noc, ale nawet w tych warunkach Martin powinien zobaczy� przednie �wiat�a
nadje�d�aj�cego
poci�gu. Tylko �e nie by�o �adnych �wiate�.
By� tylko gwizd wylatuj�cy z czarnej gardzieli nocy. Martin potrafi� rozpozna�
na odleg�o��
wyposa�enie ka�dej lokomotywy, ale nigdy jeszcze nie s�ysza� podobnego gwizdu.
To nie by�
sygna�; to by� krzyk zagubionej duszy.
Martin uskoczy� na bok, poniewa� poci�g ju� prawie na niego naje�d�a�. Nagle
wynurzy� si� z
ciemno�ci, przemkn�� po szynach i zahamowa� ze zgrzytem w nieprawdopodobnie
kr�tkim czasie.
Ko�a nie by�y naoliwione, poniewa� r�wnie� wrzasn�y, wrzasn�y jak pot�pie�cy.
Poci�g sun��
przez chwil� si�� bezw�adu i zatrzyma� si�, a wrzask rozp�yn�� si� w niskim,
przeci�g�ym j�ku.
Martin podni�s� wzrok i. zobaczy�, �e by� to poci�g pasa�erski, wielki i czarny.
Ani jedna lampa
nie o�wietla�a kabiny maszynisty i d�ugiego rz�du wagon�w. Martin nie m�g�
odczyta� napis�w
po bokach, by� jednak ca�kiem pewien, �e ten poci�g nie nale�a� do towarzystwa
Northwestern
Road.
Nabra� jeszcze wi�kszej pewno�ci, kiedy zobaczy� m�czyzn� z�a��cego z
pierwszego
wagonu. M�czyzna szed� troch� dziwnym krokiem, jak gdyby kula� na jedn� nog�.
Jeszcze
dziwniej wygl�da�a zgaszona latarnia, kt�r� ni�s� w r�ku, a najdziwniejsze by�o
to, co zrobi�.
Przysun�� latarni� do ust i dmuchn��, a ta natychmiast rozjarzy�a si� czerwonym
blaskiem. Nie
trzeba by�o nale�e� do Zwi�zku Kolejarzy, �eby wiedzie�, �e by� to bardzo
niezwyk�y spos�b
zapalania latarni.
Kiedy posta� podesz�a bli�ej, Martin zauwa�y� konduktorsk� czapk� na jej g�owie
i przez
chwil� poczu� si� lepiej � dop�ki nie spostrzeg�, �e czapka sterczy troch� za
wysoko nad czo�em,
jak gdyby co� j� wypycha�o od �rodka.
Jednak�e Martin umia� si� zachowa� i kiedy posta� u�miechn�a si� do niego,
powiedzia�:
� Dobry wiecz�r, panie konduktorze.
� Dobry wiecz�r, Martinie.
� Sk�d pan zna moje imi�?
M�czyzna wzruszy� ramionami.
� A sk�d ty wiedzia�e�, �e jestem konduktorem?
� Ale pan jest konduktorem?
� Dla ciebie tak. Chocia� inni ludzie, kt�rzy prowadz� inny tryb �ycia, widuj�
mnie pod
inn� postaci�. Na przyk�ad powiniene� zobaczy�, jak wygl�dam w oczach
mieszka�c�w
Hollywood. � M�czyzna wyszczerzy� z�by. � Du�o podr�uj� � wyja�ni�.
� Co pana tu sprowadza? � zagadn�� Martin.
� Sam powiniene� si� tego domy�li�, Martinie. Przyjecha�em, poniewa� mnie
potrzebujesz.
� Ja? .
� Nie udawaj niewini�tka. Co prawda, na og� nie zawracam sobie g�owy
pojedynczymi
przypadkami. W dzisiejszych czasach nie musz� ju� nikogo nagabywa�, �eby zebra�
pe�ny �adunek
pasa�er�w. Twoje imi� znajdowa�o si� na li�cie od kilku lat... nawet
zarezerwowa�em dla ciebie
miejsce. Ale dzi� wieczorem nagle zobaczy�em, �e zbaczasz z obranej drogi.
Chcia�e� wst�pi� do
Armii Zbawienia, prawda?
� No... � zawaha� si� Martin.
� Nie wstyd� si�, B��dzi� jest rzecz� ludzk�, jak kto� kiedy� powiedzia�.
"Reader's Digest",
zgadza si�? Zreszt� niewa�ne. Po prostu wyczu�em, �e mnie potrzebujesz. Wi�c
skr�ci�em na
boczny tor i przyjecha�em do ciebie.
� Po co?
� Ale� oczywi�cie �eby ci� podwie��. Czy nie lepiej jecha� wygodnie poci�giem
zamiast
maszerowa� po zimnych ulicach za orkiestr� Armii Zbawienia? Podobno wtedy
strasznie bol� nogi.
a jeszcze bardziej uszy bol� od tych b�bn�w.
� Nie jestem pewien, czy mam ochot� na jazd� pa�skim poci�giem, prosz� pana �
o�wiadczy� Martin. � Wiadomo, dok�d jedzie ten poci�g.
� Ach tak, wiecznie ta sama kwestia � westchn�� konduktor. � Pewnie wola�by�
ubi� jaki�
interes, zgadza si�?
� W�a�nie � przyzna� Martin.
� No c�, obawiam si�, �e sko�czy�em ju� z tymi rzeczami. Czasy si� zmieni�y,
jak ju�
wspomina�em. Obecnie nie brakuje mi pasa�er�w. Dlaczego mia�bym ci oferowa�
dodatkow�
premi�?
� Widocznie panu na mnie zale�y, bo inaczej nie zbacza�by pan z drogi, �eby mnie
znale��.
Konduktor ponownie westchn��.
� Trafi�e� w sedno. Przyznaj�, �e duma by�a zawsze moj� nieuleczaln� s�abo�ci�.
Przez te
wszystkie lata zd��y�em ju� uwierzy�, �e nale�ysz do mnie, wi�c oczywi�cie teraz
nie chcia�bym
ci� straci� na rzecz konkurencji. � Zawaha� si�. �Tak, got�w jestem dobi� z tob�
targu na twoich
warunkach, skoro nalegasz.
� Co to za warunki? � chcia� wiedzie� Martin.
� Oferta standardowa. Wszystko, czego zechcesz.
� Aha � powiedzia� Martin.
� Ale ostrzegam ci� z g�ry, �adnych sztuczek. Spe�ni� ka�de twoje �yczenie, ale
w zamian
musisz mi obieca�, �e wsi�dziesz do poci�gu, kiedy nadejdzie czas.
� A je�li ten czas nigdy nie nadejdzie?
� Nadejdzie.
� A je�li wypowiem �yczenie, kt�re sprawi, �e nigdy si� nie spotkamy?
� Nie ma takiego �yczenia.
� Niech pan nie b�dzie taki pewny.
� To ju� moje zmartwienie � uci�� konduktor. � Ostrzegam ci�, �e cokolwiek
wymy�lisz, ja
i tak w ko�cu odbior� moj� nale�no��. I nie b�dzie �adnego hokus��pokus w
ostatniej chwili.
�adnej godziny skruchy, �adnych jasnow�osych dzieweczek czy te� wymy�lonych
adwokat�w
spiesz�cych ci z pomoc�. Proponuj� uczciw� transakcj�. To znaczy: ty dostaniesz,
czego chcesz, i ja
dostan�, czego chc�.
� Ale s�ysza�em, �e pan oszukuje. Podobno pan jest gorszy od handlarza u�ywanych
samochod�w.
� Chwileczk�, wypraszam sobie...
� Bardzo pana przepraszam � powiedzia� pospiesznie Martin. � Ale wszyscy wiedz�,
�e
panu nie mo�na ufa�.
� Przyznaj� to. Z drugiej strony ty jeste� przekonany, �e znalaz�e� na mnie
spos�b.
� Taki, �e sam diabe� nie poradzi.
� Sam diabe� nie poradzi? Bardzo �mieszne! � M�czyzna zacz�� chichota�, potem
umilk�. �
Ale tracimy cenny czas, Martinie. Przejd�my do rzeczy. Czego , chcesz ode mnie?
� Mam jedno �yczenie.
� Wymie� je, a ja je spe�ni�.
� Powiedzia� pan: "wszystko, czego chc�"?
� Absolutnie wszystko.
� Wi�c dobrze. � Martin g��boko nabra� tchu. � Chc� zatrzyma� Czas.
� W tej chwili?
� Nie. Jeszcze nie. I nie dla wszystkich. Rozumiem oczywi�cie, �e to niemo�liwe.
Ale chc�
zatrzyma� Czas dla siebie. Tylko raz, kiedy� w przysz�o�ci. W chwili, kiedy b�d�
wiedzia�, �e jestem
szcz�liwy i zadowolony, w�a�nie t� chwil� chc� zatrzyma�. Wtedy zawsze b�d�
szcz�liwy.
� Niez�y pomys� � zaduma� si� konduktor. � Musz� przyzna�, �e nigdy czego�
takiego nie
s�ysza�em... a mo�esz mi wierzy�, �e w swoim czasie sporo si� nas�ucha�em. �
U�miechn�� si� do
Martina. � Ty rzeczywi�cie d�ugo nad tym my�la�e�, prawda?
� Od lat � przyzna� Martin. Potem odchrz�kn��. � No i co pan powie?
� To jest ca�kiem mo�liwe w ramach naszego subiektywnego poczucia czasu �mrukn��
konduktor. � Tak, chyba mo�na to za�atwi�.
� Ale ja chc� naprawd� zatrzyma� czas, a nie tylko wyobra�a� sobie, �e czas si�
zatrzyma�.
� Rozumiem. To si� da zrobi�.
� Wi�c pan si� zgadza?
� Czemu nie? Przecie� obieca�em. Daj mi r�k�. Martin zawaha� si�.
� Czy to b�dzie bardzo bola�o? Wie pan, nie lubi� widoku krwi i...
� Bzdura! Nas�ucha�e� si� za du�o bajek. My ju� dobili�my targu, m�j ch�op��cze.
Nie
potrzebujemy tych dziecinnych wymys��w. Chcia�em po prostu w�o�y� ci co� do
r�ki. Co�, co
pozwoli ci spe�ni� twoje �yczenie. Przecie� nie wiadomo, kiedy zdecydujesz si�
na zrealizowanie
swoich zamiar�w, a ja nie mog� nagle rzuca� wszystkiego i lecie� do ciebie. Wi�c
najlepiej od razu
uregulowa� nasze zobowi�zania.
� Pan chce mi da� urz�dzenie do zatrzymywania czasu?
� Tak, w pewnym sensie. Jak tylko wymy�l� jakie� praktyczne rozwi�zanie. �
Konduktor
zawaha� si�. � Ach, ju� mam! We� m�j zegarek.
Wyci�gn�� zegarek z kieszonki kamizelki. By� to kolejarski zegarek w srebrnej
kopercie.
Konduktor otworzy� kopert� od ty�u i dokona� delikatnych poprawek w mechanizmie.
Martin
pr�bowa� go podgl�da�, ale palce konduktora porusza�y si� � osza�amiaj�c�
szybko�ci�.
� Gotowe � u�miechn�� si� konduktor. � Wszystko za�atwione. Kiedy ju�
zdecydujesz si�
og�osi� post�j, po prostu obr�� nakr�tk� w lewo i rozkr�� spr�yn�, a� zegarek
stanie. Kiedy zegarek
si� zatrzyma, Czas r�wnie� zatrzyma si� dla ciebie. Czy to wystarczaj�co jasne?
� Pewnie.
� No wi�c masz, we� to. � I konduktor po�o�y� zegarek na d�oni Martina.
M�odzieniec
mocno zacisn�� palce na kopercie.
� I to wystarczy, tak?
� W zupe�no�ci. Ale pami�taj � mo�esz zatrzyma� zegarek tylko raz. Wi�c lepiej
upewnij
si�, czy odpowiada ci ta chwila, kt�r� zechcesz przed�u�y�. Ostrzegam ci�
uczciwie: uwa�aj, �eby
dokona� w�a�ciwego wyboru.
� B�d� uwa�a� � u�miechn�� si� Martin. � A skoro pan post�puje tak uczciwie, ja
r�wnie�
b�d� z panem uczciwy. Chyba o czym� pan zapomnia�. W zasadzie nie ma znaczenia,
jak� chwil�
wybior�. Poniewa� je�li zatrzymam dla siebie Czas, to znaczy, �e zostan� taki na
zawsze. Nigdy si�
nie zestarzej�. A skoro nigdy si� nie zestarzej�, to nigdy nie umr�. A skoro
nigdy nie umr�, to nigdy
nie b�d� musia� wsi��� do pa�skiego poci�gu.
Konduktor odwr�ci� si�. Jego ramiona zadr�a�y konwulsyjnie, jak gdyby
powstrzymywa� si� od
p�aczu.
� I ty m�wi�e�, �e ja jestem gorszy od handlarza u�ywanych samochod�w �
wykrztusi�
zd�awionym g�osem.
Potem znikn�� we mgle. Lokomotywa zagwizda�a niecierpliwie, poci�g potoczy� si�
szybko po
torach i z �oskotem zanurzy� si� w ciemno��. Martin sta� bez ruchu i mrugaj�c
oczami wpatrywa� si�
w srebrny zegarek, kt�ry trzyma� w r�ku. Gdyby nie ten zegarek i ten dziwaczny
zapach, m�g�by
pomy�le�, �e wyobrazi� sobie to wszystko � poci�g, konduktora i ca�� transakcj�.
.
Mia� jednak zegarek i czu� jeszcze zapach pozostawiony przez odje�d�aj�c�
lokomotyw�.
Rozpozna� go, chocia� w niewielu lokomotywach u�ywa si� siarki jako paliwa.
I nie mia� w�tpliwo�ci co do ubitego interesu. Nie w�tpi� r�wnie�, �e interes
oka�e si�
korzystny, poniewa� d�ugo nad tym rozmy�la� i wyci�gn�� logiczne wnioski. Jaki�
g�upiec m�g�by
za��da� pieni�dzy albo w�adzy, albo Kim Novak. Tato m�g�by sprzeda� si� za
�wiartk� whisky.
Martin wiedzia�, �e zrobi� lepszy interes. Lepszy? To by� pewniak. Teraz Martin
musia� tylko
wybra� w�a�ciw� chwil�. A kiedy nadejdzie ta chwila, b�dzie nale�a�a do niego �
na zawsze.
Wsadzi� zegarek do kieszeni i ruszy� z powrotem po torach. Wcze�niej nie ro
zumia� jeszcze, dok�d idzie, ale teraz wiedzia�. Zamierza� znale�� chwil�
szcz�cia...
M�ody Martin bynajmniej nie by� g�upcem. Doskonale rozumia�, �e szcz�cie jest
poj�ciem
wzgl�dnym; istniej� rozmaite formy i stopnie zadowolenia, zmieniaj�ce si� w
zale�no�ci od warunk�w
�ycia. Trampowi, jakim by�, cz�sto wystarcza�a do szcz�cia spora ja�mu�na,
podw�jna �awka w parku
albo puszka piwa z 1957 roku (dobry rocznik). Wiele razy dzi�ki takim prostym
czynnikom osi�ga�
stan przej�ciowej b�ogo�ci, wiedzia� jednak, �e w �yciu s� lepsze rzeczy.
Postanowi� je zdoby�.
Po dw�ch dniach Martin znalaz� si� w wielkim mie�cie Chicago. Z oczywistych
przyczyn
wyl�dowa� na West Madison Street i tam podj�� pewne kroki, �eby poprawi� swoj�
pozycj�
�yciow�. Zosta� miejskim szlifibrukiem, �ebrakiem, naci�gaczem. W ci�gu tygodnia
wzni�s� si� na
wy�yny, gdzie szcz�cie oznacza�o posi�ek w taniej jad�odajni, prawdziw�
wojskow� prycz� z dwoma
kocami w prawdziwym domu noclegowym oraz ca�� �wiartk� wina muszkatelowego.
Nadesz�a wreszcie noc, kiedy Martin rozkoszuj�c si� w pe�ni tymi trzema
luksusami odczu�
pokus�, �eby u szczytu upojenia zatrzyma� zegarek. Potem przypomnia� sobie
twarze nadzianych
jeleni, kt�rych dzisiaj naci�ga� na ulicy. Jasne, to byli frajerzy, ale dobrze
im si� powodzi�o. Nosili
porz�dne ubrania, mieli dobre posady, je�dzili dobrymi samochodami. Dla nich
szcz�cie oznacza�o
jeszcze wi�ksz� ekstaz�: jadali obiady w najlepszych hotelach, sypiali na
spr�ynowych materacach
i pijali gatunkow� whisky.
Frajerzy czy nie, mieli troch� racji. Martin pomaca� zegarek, odrzuci� pokus�,
�eby zastawi� go
za nast�pn� butelk� wina, po czym poszed� spa� postanawiaj�c, �e znajdzie jak��
prac� i poprawi
sw�j wsp�czynnik szcz�cia.
Kiedy obudzi� si� na kacu, postanowienie wci�� by�o silne. Kac min��, ale
decyzja pozosta�a.
Przed up�ywem miesi�ca Martin pracowa� ju� u przedsi�biorcy budowlanego na South
Side, przy
jednym z wielkich projekt�w odbudowy. Nie cierpia� tej har�wki, ale p�acono mu
nie�le i wkr�tce
znalaz� sobie jednopokojowe mieszkanko na Blue Island Avenue. Przyzwyczai� si�
teraz jada� w
przyzwoitych restauracjach, kupi� sobie wygodne ��ko i w ka�d� sobot� wieczorem
chodzi� do
knajpki na rogu. To wszystko by�o bardzo przyjemne, ale...
Brygadzista by� zadowolony z jego pracy i.obieca� mu podwy�k� w nast�pnym
miesi�cu. Je�li
zaczeka na podwy�k�, b�dzie m�g� sobie pozwoli� na u�ywany samoch�d. Posiadaj�c
samoch�d
b�dzie m�g� czasem poderwa� jak�� dziewczyn�. Robi�o tak wielu koleg�w z pracy i
wydawali si�
ca�kiem szcz�liwi.
Wi�c Martin pracowa� dalej i otrzyma� podwy�k�, i kupi� samoch�d, i wkr�tce
pojawi�y si�
dziewczyny.
Za pierwszym razem, kiedy to si� sta�o, chcia� natychmiast zatrzyma� zegarek.
Dop�ki nie
przypomnia� sobie, co zawsze m�wili starsi m�czy�ni. By� na przyk�ad facet
imieniem Charlie,
kt�ry pracowa� razem z nim przy d�wigu. "P�ki jeste� m�ody i nie znasz �ycia,
mo�e ci� bawi
ganianie za tymi dziwkami. Ale po jakim� czasie b�dziesz chcia� czego� lepszego.
Porz�dna
dziewczyna, twoja w�asna dziewczyna, to rozumiem!"
No c�, mo�e mia� troch� racji. Martin postanowi� spr�bowa�. Je�li nie spodoba
mu si� takie
rozwi�zanie, zawsze b�dzie m�g� wr�ci� do tego, co ju� mia�.
Warto by�o spr�bowa�. Oczywi�cie porz�dne dziewczyny nie rosn� na drzewach
(gdyby tak
by�o, znacznie wi�cej m�czyzn wybiera�oby zaw�d le�niczego), tote� min�o
prawie sze�� miesi�cy,
zanim Martin pozna� Lillian Gillis. W tym czasie otrzyma� ju� nast�pny awans i
pracowa� w biurze.
Pos�ali go do wieczorowej szko�y, �eby nauczy� si� podstaw ksi�gowo�ci, ale to
oznacza�o
dodatkowe pi�tna�cie dolc�w na tydzie�, no i przyjemniej by�o pracowa� pod
dachem.
A Lillian by�a naprawd� �wietna. Kiedy powiedzia�a, �e za niego wyjdzie, Martin
by� prawie
pewien, �e nadesz�a w�a�ciwa chwila. Tylko �e Lillian by�a troch�... no c�,
by�a po prostu
porz�dn� dziewczyn� i powiedzia�a, �e b�d� musieli zaczeka� do �lubu. Oczywi�cie
Martin nie
m�g� si� z ni� o�eni�, dop�ki nie od�o�y� troch� pieni�dzy; przyda�aby si�
r�wnie� nast�pna
podwy�ka.
Zabra�o to rok. Martin by� cierpliwy, poniewa� wiedzia�, �e warto zaczeka�. Za
ka�dym razem,
kiedy ogarnia�y go w�tpliwo�ci, wyci�ga� zegarek i przygl�da� mu si�. Ale nigdy
nie pokaza� go
Lillian ani nikomu innemu. Prawie wszyscy jego koledzy nosili kosztowne zegarki
na r�k�, a ten stary
srebrny kieszonkowy czasomierz wygl�da� troch� tandetnie.
Martin u�miecha� si�, spogl�daj�c na zegarek. Kilka obrot�w nakr�tki i b�dzie
mia� co�, czego
nigdy nie osi�gnie �aden z tych zapracowanych t�pak�w. Nieprzerwane szcz�cie ze
swoj�
rumieni�c� si� oblubienic�...
Tylko �e �lub okaza� si� dopiero pocz�tkiem. Pewnie, by�o wspaniale, ale Lillian
powiedzia�a,
�e by�oby o wiele lepiej, gdyby przeprowadzili si� do nowego mieszkania i
urz�dzili je jak nale�y.
Martin chcia� mie� porz�dne meble, telewizor, dobry samoch�d.
Wi�c zacz�� chodzi� na kursy wieczorowe i awansowa�, i przeni�s� si� do biura od
frontu.
Poniewa� spodziewali si� dziecka, chcia� zaczeka�, dop�ki jego syn nie przyjdzie
na �wiat. A kiedy
to nast�pi�o, Martin zrozumia�, �e b�dzie musia� zaczeka�, a� jego syn b�dzie
troch� starszy, zacznie
chodzi�, m�wi� i uzyska w�asn� osobowo��.
Mniej wi�cej w tym czasie sp�ka budowlana zacz�a go wysy�a� na inspekcje i
teraz on jada�
w najlepszych hotelach, �y� na wysokiej stopie i rozrzutnie czerpa� z funduszu
na wydatki. Niejeden
raz kusi�o go, �eby zatrzyma� zegarek. To by�o dobre �ycie. Mog�o by� jeszcze
lepsze, u�wiadomi�
sobie, gdyby tylko nie musia� pracowa�. Pr�dzej czy p�niej wkr�ci si� jako� do
interes�w sp�ki,
zbije grubsz� fors� i odejdzie na emerytur�. Wtedy wszystko u�o�y si� idealnie.
Tak te� si� sta�o, ale nie od razu. Syn Martina chodzi� ju� do szko�y �redniej,
zanim Martin
zdoby� prawdziwy maj�tek. Czu�, �e powinien zatrzyma� si� teraz lub nigdy,
poniewa� bynajmniej
nie by� ju� m�ody.
Ale w�a�nie wtedy pozna� Sherry Westcott, kt�ra jako� wcale nie uwa�a�a go za
pana w
�rednim wieku, mimo �e zaczyna� �ysie� i wyhodowa� sobie brzuszek. Nauczy�a go,
�e mo�na
zakry� �ysin� peruczk� i �cisn�� gorsetem wystaj�cy brzuch. Prawd� m�wi�c
nauczy�a go mn�stwa
rzeczy, a nauka by�a tak przyjemna, �e Martin wyj�� zegarek i przygotowa� si� do
zatrzymania
czasu.
Na nieszcz�cie wybra� dok�adnie t� chwil�, kiedy prywatni detektywi wy�amali
drzwi
hotelowego pokoju. Nast�pi� d�ugi okres, podczas kt�rego Martin by� tak zaj�ty
walk� z
adwokatami w procesie rozwodowym, �e w�a�ciwie nie mia� ani jednej chwili
rado�ci.
Kiedy wreszcie zaspokoi� pretensje Lil, zosta� znowu bez grosza, a Sherry, jak
si� okaza�o,
wcale ju� nie uwa�a�a, �e jest taki m�ody. Wi�c Martin zwiesi� g�ow� i wr�ci� do
pracy.
W ko�cu znowu zbi� maj�tek, ale tym razem trwa�o to d�u�ej i po drodze nie mia�
wielu okazji,
�eby si� rozerwa�. Wytworne damy w wytwornych barach koktailowych ju� go nie
interesowa�y, tak
samo jak alkohol. Poza tym doktor zabroni� mu pi�.
By�y jednak inne przyjemno�ci dost�pne dla bogatego cz�owieka. Na przyk�ad
podr�e. Martin
nie t�uk� si� ju� poci�giem towarowym z jednej wiochy do drugiej, ale podr�owa�
dooko�a �wiata
samolotem i luksusowym liniowcem. Przez jaki� czas zdawa�o mu si�, �e jednak
znajdzie swoj�
chwil�. Ogl�da� Tad� Mahal w blasku ksi�yca, ksi�ycowa po�wiata l�ni�a na
starej, odrapanej,
srebrnej kopercie zegarka i Martin got�w by� zatrzyma� czas. Nikogo nie by�o w
pobli�u...
I wtedy Martin si� zawaha�. Pewnie, to by�a radosna chwila, ale Martin czu� si�
samotny. Lil z
dzieckiem odesz�a, Sherry odesz�a, a on nigdy nie mia� �adnych przyjaci�. Mo�e
gdyby znalaz� par�
pokrewnych dusz, pozna�by najwy�sze szcz�cie. To by�a odpowied� � nie
pieni�dze, w�adza, seks
czy ogl�danie pi�knych widok�w. Prawdziwe zadowolenie zawiera si� w przyja�ni.
Wi�c na statku w drodze do domu Martin usi�owa� nawi�za� jakie� znajomo�ci w
barze. Ale
wszyscy ci ludzie byli o tyle m�odsi i Martin nie mia� z nimi nic wsp�lnego.
Chcieli r�wnie� pi� i
ta�czy�, a on nie mia� ju� zdrowia do takich rozrywek. Niemniej jednak pr�bowa�.
Mo�e w�a�nie dlatego mia� ten ma�y wypadek na dzie� przed dokowaniem w San
Francisco.
"Ma�y wypadek" to by�o okre�lenie okr�towego lekarza, ale Martin zauwa�y�, �e
lekarz mia� bardzo
powa�n� min�, kiedy kaza� mu zosta� w ��ku i wezwa� karetk� pogotowia, �eby
czeka�a na
przystani i zawioz�a pacjenta prosto do szpitala.
W szpitalu wszystkie kosztowne zabiegi, kosztowne u�miechy i kosztowne s�owa ani
przez
chwil� nie oszuka�y Martina. By� starym cz�owiekiem, mia� s�abe serce i wszyscy
my�leli, �e umrze.
Ale on ich przechytrzy�. Nadal mia� ze sob� zegarek. Znalaz� go w kieszeni
p�aszcza, kiedy
na�o�y� ubranie i wymkn�� si� przed �witem ze szpitala.
Nie musia� umiera�. M�g� odp�dzi� �mier� jednym gestem � i zamierza� to zrobi�
jako wolny
cz�owiek, na wolno�ci, pod otwartym niebem.
To by�a prawdziwa tajemnica szcz�cia. Teraz to zrozumia�. Nawet przyja��
znaczy�a mniej
ni� wolno��. Tak by�o najlepiej � uwolni� si� od przyjaci�, od rodziny i od
cielesnych ��dz.
Martin powoli szed� chodnikiem pod nocnym niebem. Pomy�le� tylko, �e wr�ci�
dok�adnie tam,
sk�d wyruszy� przed wielu laty. Ale ta chwila by�a dobra, wystarczaj�co dobra,
�eby trwa� bez
ko�ca. Niegdy� w��cz�ga � zawsze w��cz�ga.
U�miechn�� si� my�l�c o tym, a potem nag�y, ostry skurcz wykrzywi� mu twarz i
nag�y, ostry
b�l przeszy� mu pier�. �wiat zacz�� wirowa� i Martin upad� na chodnik przy
kraw�niku.
Prawie nic nie widzia�, ale wci�� jeszcze zachowa� �wiadomo�� i rozumia�, co si�
sta�o.
Nast�pny zawa�, i to gro�ny. Mo�e to ju� koniec. Tylko �e Martin nie b�dzie
g�upcem. Nie b�dzie
czeka�, �eby zobaczy�, co mu przyniesie przysz�o��.
Teraz w�a�nie mia� sposobno�� u�y� swojej mocy i ocali� �ycie. I zamierza� to
�zrobi�. Jeszcze
si� porusza�. Nic nie mog�o go powstrzyma�.
Si�gn�� do kieszeni, wyci�gn�� stary, srebrny zegarek i niezdarnie uj�� w palce
nakr�tk�. Kilka
obrot�w i przechytrzy �mier�. Nigdy nie b�dzie musia� wsi��� do Poci�gu Do
Piek�a. B�dzie �y�
wiecznie.
Wiecznie.
Martin nigdy dot�d nie zastanawia� si� nad tym s�owem. �y� wiecznie � ale jak?
Czy
naprawd� chcia� wiecznie tu pozosta� � stary, chory cz�owiek, le��cy bezradnie w
trawie?
Nie. Nie m�g� tego zrobi�. Nie zrobi tego. I nagle zachcia�o mu si� p�aka�,
poniewa� zrozumia�,
�e gdzie� po drodze przechytrzy� sam siebie. A teraz by�o za p�no. Oczy zasz�y
mu mg��, w
uszach rozbrzmiewa� �oskot...
Oczywi�cie rozpozna� ten d�wi�k i wcale si� nie zdziwi�, kiedy poci�g wynurzy�
si� z mg�y przy
kraw�niku. Nie zdziwi� si� r�wnie�, kiedy poci�g stan��, konduktor wyskoczy� i
podszed� powoli do
niego.
Konduktor wcale si� nie zmieni�. Nawet u�miecha� si� dok�adnie tak samo.
� Cze��, Martin � powiedzia� konduktor. � Wszyscy na ciebie czekaj�.
� Wiem � szepn�� Martin. � Ale pan b�dzie musia� mnie zanie��. Nie mog� chodzi�.
Nie
mog� ju� nawet m�wi�, prawda?
� Owszem, mo�esz � odpar� konduktor. � S�ysz� ci� dobrze. Mo�esz tak�e chodzi�.
�
Pochyli� si� i po�o�y� r�k� na piersiach Martina. Przez chwil� Martin czu�
lodowate odr�twienie, a
potem rzeczywi�cie odzyska� w�adz� w nogach.
Wsta� i ruszy� za konduktorem wzd�u� nasypu, mijaj�c kolejne wagony.
� Tutaj? � zapyta�.
� Nie, nast�pny wagon � mrukn�� konduktor. � Chyba zas�u�y�e� sobie na podr�
salonk�.
Pomimo wszystko osi�gn��e� ca�kiem sporo. Pozna�e� rozkosze bogactwa, w�adzy i
pozycji.
Do�wiadczy�e� rado�ci ma��e�stwa i ojcostwa. Odkry�e� przyjemno�ci jedzenia i
picia, zasmakowa�e�
r�wnie� rozpusty. Podr�owa�e� daleko i wiele widzia�e�. Wi�c oszcz�d� mi
wyrzut�w sumienia w
ostatniej chwili.
� Zgoda � westchn�� Martin. � Chyba to nie pana wina, �e pope�ni�em b��d. Z
drugiej
strony pan r�wnie� nie mo�e przypisywa� sobie �adnej zas�ugi. Wszystko, co
zdoby�em,
zawdzi�czam w�asnej pracy. Sam tego dokona�em. Wcale nie potrzebowa�em pa�skiego
zegarka.
� Rzeczywi�cie � u�miechn�� si� konduktor. � Wi�c mo�e teraz mi go oddasz?
� Potrzebuje go pan dla nast�pnego frajera, co? � mrukn�� Martin.
� Mo�e.
Co� w g�osie konduktora kaza�o Martinowi podnie�� wzrok. Pr�bowa� zajrze�
konduktorowi w
oczy, ale daszek czapki rzuca� cie�. Wi�c Martin spojrza� na zegarek, jak gdyby
spodziewa� si�
znale�� w nim odpowied�.
� Niech pan mi powie jedn� rzecz � odezwa� si� cichym g�osem. � Je�li oddam panu
zegarek, co pan z nim zrobi?
� No, wyrzuc� go do rowu � odpar� konduktor. Tylko tyle. � I wyci�gn�� r�k�.
� A je�li kto� go znajdzie? I rozkr�ci spr�yn�, i zatrzyma Czas?
� Nikt tego nie zrobi � o�wiadczy� konduktor. � Nawet gdyby wiedzia�.
� Chce pan powiedzie�, �e to by�o oszustwo? �e to jest zwyk�y, tani zegarek?
� Tego nie m�wi�em � szepn�� konduktor. � Powiedzia�em tylko, �e nikt jeszcze
nie
rozkr�ci� spr�yny. Wszyscy post�pili tak jak ty, Martinie � czekali, a� znajd�
doskona�e
szcz�cie. Czekali na chwil�, kt�ra nigdy nie nadesz�a.
Konduktor ponownie wyci�gn�� r�k�.
Martin westchn�� i potrz�sn�� g�ow�.
� A jednak pan mnie oszuka�.
� Sam si� oszuka�e�, Martinie. A teraz pojedziesz Poci�giem Do Piek�a.
Wci�gn�� Martina na stopie� i wepchn�� go do wagonu. Kiedy obaj wsiedli,
lokomotywa
zagwizda�a i poci�g ruszy�. Martin sta� w rozko�ysanym wagonie, przygl�daj�c si�
pozosta�ym
pasa�erom. Siedzieli w rz�dach i ten widok jako� wcale nie wydawa� mu si�
dziwny.
Byli tu wszyscy: pijacy i grzesznicy, karciarze, szulerzy, kobieciarze i
obiboki, ca�a weso�a
kompania. Wiedzieli oczywi�cie, dok�d jad�, ale na razie wcale si� nie
przejmowali. Zas�ony na
oknach opuszczono, lecz w przedziale by�o jasno. Wszyscy siedzieli ko�em, �miali
si� i �piewali,
podawali sobie butelk�, opowiadali kawa�y i przechwalali si� jeden przed drugim,
zupe�nie tak samo
jak w starej piosence taty.
� Fajne towarzystwo tu macie � odezwa� si� Martin. � No, no, nigdy jeszcze nie
widzia�em
takiej dobranej paczki. Wygl�da na to, �e nie�le si� bawi�!
� Przykro mi � powiedzia� konduktor. � Obawiam si�, �e zabawa si� sko�czy, kiedy
dojedziemy do Stacji Na Dole. Po raz trzeci wyci�gn�� r�k�.
� No, zanim usi�dziesz, lepiej oddaj mi ten zegarek. To znaczy umowa jest
umow�... Martin
u�miechn�� si�.
� Umowa jest umow� � powt�rzy�. � Zgodzi�em si� wsi��� do tego poci�gu, je�li
b�d� m�g�
zatrzyma� Czas, kiedy znajd� odpowiedni� chwil� szcz�cia. Wi�c je�li pan
pozwoli, ureguluj� nasze
rachunki.
Bardzo powoli Martin rozkr�ci� spr�yn�.
� Nie! � wykrzykn�� konduktor. � Nie!
Ale zegarek stan��.
� Czy wiesz, co zrobi�e�? � zasapa� konduktor. � Teraz nigdy nie dojedziemy do
Stacji.
Ci�gle b�dziemy jecha�, przez ca�� wieczno��! Martin znowu si� u�miechn��.
� Wiem � powiedzia�. � Ale ca�� przyjemno�� polega na tym, �eby podr�owa�, a
nie �eby
dojecha� do celu. Pan mnie tego nauczy�. My�l�, �e czeka mnie wspania�a podr�.
Konduktor j�kn��.
� No dobrze � westchn�� w ko�cu. � Jednak mnie pokona�e�. Ale kiedy pomy�l�, �e
mam
sp�dzi� wieczno�� uwi�ziony w tym poci�gu jak w pu�apce...
� G�owa do g�ry � pocieszy� go Martin. � Nie b�dzie tak �le. Zdaje si�, �e mamy
mn�stwo
jedzenia i picia. No i w ko�cu pan sam wybra� tych ludzi.
� Ale ja jestem konduktorem! Pomy�l, co to dla mnie znaczy! Praca bez ko�ca!
� Niech pan si� nie martwi � powiedzia� Martin. � Niech pan pos�ucha, mo�e b�d�,
m�g�
panu pom�c. Je�li znajdzie pan dla mnie drug� tak� czapk� i pozwoli mi pan
zatrzyma� zegarek...
I tak te� si� sta�o. W swojej czapce i ze srebrnym zegarkiem Martin jest
najszcz�liwszym
cz�owiekiem na tym i na tamtym �wiecie � teraz i na zawsze. Martin, nowy
konduktor w Poci�gu
Do Piek�a.