7446
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7446 |
Rozszerzenie: |
7446 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7446 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7446 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7446 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Richard A Knaak
Smocze kr�lewstwo tom 06 Dzieci smoka
Prze�o�y�a Maria G�bicka-Fr�c
Tytu� orygina�u Children of the Drake
Wersja angielska 1993
Wersja polska 2002
I
- I co my�lisz? - zapyta� Rayke, tr�caj�c stop� opierzone, niemal skamienia�e zw�oki.
Cia�o nale�a�o do przedstawiciela Sheeka, w�adc�w tej krainy. Sheeka przypominali
ludzi, chodzili na dw�ch nogach i umieli pos�ugiwa� si� r�kami, ale mieli te� skrzyd�a i od
czubka g��w do szponiastych st�p porasta�y ich pi�ra. Ich oczy rozstawione by�y szeroko po
obu stronach drapie�nego dzioba, dlatego gdy chcieli si� czemu� przyjrze�, musieli po
ptasiemu przekrzywia� g�owy. Nie brakowa�o im przebieg�o�ci i cecha ta, w po��czeniu z
naturaln� broni� w postaci dziob�w i szpon�w, pozwoli�a im panowa� na tym kontynencie od
kilku tysi�cy lat.
Rayke mia� zawiedzion� min�, jakby kto� pozbawi� go perwersyjnej przyjemno�ci.
Dwa elfy stoj�ce nad rozpostart� na ziemi postaci� wygl�da�y na braci. Byli
podobnego wzrostu i obaj nosili takie same stroje o barwie le�nej zieleni, sk�adaj�ce si� z
koszuli, spodni, but�w z d�ugimi cholewami i p�aszcza z kapturem. Obaj mieli jasnobr�zowe
w�osy i oczy szmaragdowe jak wiosenne li�cie.
Na tym jednak ko�czy�o si� podobie�stwo. Faunon by� m�odszy od Rayke'a o sto lat,
cho� obaj wygl�dali tak, jakby prze�yli nie wi�cej ni� trzydzie�ci wiosen. M�odszy elf cz�sto
my�la�, �e jego towarzysz jest o wiele bardziej ��dny krwi ni� najstarsi, kt�rzy tak kurczowo
trzymali si� sztywnych, napuszonych zasad, �e najdrobniejsze uchybienie ko�czy�o si�
wyzwaniem na pojedynek. Ca�e szcz�cie, �e to on, a nie Rayke zosta� wyznaczony na
dow�dc� ekspedycji na ziemie skrzydlatych... a raczej na ich by�e ziemie. Jak na razie
znale�li tylko martwych Sheeka, kt�rzy padli ofiar� w�asnego czaru rzuconego w celu
pozbycia si� rywali, starej rasy podobnych do pancernik�w Queli.
Wygl�da�o na to, �e czar okaza� si� bardziej zgubny dla jego tw�rc�w ni� dla
zamierzonych ofiar. Quele zamieszkiwa�y po�udniowo-zachodni� cz�� kontynentu, wi�c na
razie nie by�o wiadomo, jakie ponios�y straty. W tamt� stron� zosta� wyprawiony inny oddzia�
elf�w. Je�li powr�ci, uzupe�ni nformacje zebrane przez t� grup�.
- My�l�... - odezwa� si� Faunon, wreszcie przypominaj�c sobie o pytaniu towarzysza -
�e spowodowali okropn� jatk�, pr�buj�c odwr�ci� czar, jakikolwiek on by�. Nie ra takim
wyniku im zale�a�o - doda�, bo Rayke czasami mia� k�opoty z wyci�ganiem wniosk�w.
Faunon odwr�ci� si� i spojrza� na wysokie szczyty na p�nocy. Gdzie� tam le�a�o
gniazdo, tyle wiedzieli. Nadal by�o zamieszka�e; widzieli Sheeka lataj�cych nad g�rami,
jediak�e w niewielkim stadzie, a nie w ogromnej chmarze, kt�ra gnie�dzi�a si� tam zaledwie
dziesi�� lat wcze�niej. W ci�gu minionej dekady na skrzydlatych mieszka�c�w g�r spad�o
niejedno nieszcz�cie. Pewne dowody wskazywa�y na istnienie trzeciej rasy, kt�ra pojawi�a
si� i znik�a jak wiatr... jak si� wydawa�o, robi�c po sobie porz�dek, bo zosta�o niewiele
�lad�w. Zwiadowcy odkry� tylko tyle, �e przybysze walczyli samotnie z wielkim stadem
Sheeka, a potem przenie�li si� gdzie� indziej.
Ale gdzie?
- Wracajmy do pozosta�ych - mrukn�� Rayke. Prze�o�y� ci�ciw� �uku przez g�ow� i
lewe rami�. Nie interesowa� si� trzeci� ras�. Rada rozkaza�a im oceni� rozmiar znisz:ze� na
terenie imperium Sheeka, co samo w sobie by�o zadanxm nie�atwym, poniewa� ptaki nie
tworzy�y imperium w elfim poj�ciu tego s�owa. �y�y w wielkich wsp�lnotach, kt�re
panowa�y nad ogromnymi po�aciami kontynentu. Zdaniem Rayke'a i wielu innych elf�w
ekspedycja spe�ni�a swoje zadanie.
Na tym polega problem elf�w, pomy�la� Fa jnon, odsuwaj�c si� od twardego jak
kamie� trupa. Albo absolutnie nic ich nie obchodzi, albo chc� wiedzie� o wszystkim, co si�
dzieje pod s�o�cem. �adnego umiaru. Tylko on i paru innych wyzwoli�o si� z popadania w
skrajno�ci.
- Jeszcze chwil�, Rayke - odpar� z lekkim naciskiem, �eby przypomnie� mu, kto tu
dowodzi.
Rayke nie odpowiedzia�, ale mocno zaci�ni�te usta m�wi�y same za siebie. Mia� ostre
rysy, kt�re przywodzi�y na my�l osob� konaj�c� z g�odu, a jego skwaszona mina tylko
pog��bia�a og�lne wra�enie. Tr�jk�tne twarze w�r�d elf�w wyst�powa�y do�� pospolicie, lecz
oblicze Rayke'a by�o surowsze od innych. Faunon mia� twarz bardziej zaokr�glon�, bardziej
sympatyczn�, o czym zreszt� cz�sto przypomina�y mu kobiety z jego plemienia. Ich �piewne
g�osy szybko dzia�a�y mu na nerwy i zwykle wymy�la� jaki� pretekst, �eby uwolni� si� od ich
towarzystwa. By� inny problem z jego lud�mi: kiedy co� - lub kto� - wpada�o im w oko,
stawali si� bardzo, ale to bardzo uparci. Czasami zastanawia� si�, czy rzeczywi�cie w jego
�y�ach p�ynie elfia krew.
- I co?
Faunon drgn��, u�wiadamiaj�c sobie, �e straci� kontakt z rzeczywisto�ci�. Taka
wpadka o obecno�ci Rayke'a by�a podw�jnie irytuj�ca. Uda�, �e wcale nie buja� w ob�okach,
tylko zbiera� my�li.
- - Zauwa�y�e�, �e co� jest z nimi nie w porz�dku?
- - Z czym?
- Z cia�ami i t� ziemi�.
- Tylko to, �e mn�stwo tych pierwszych jest rozrzuconych po tym drugim. - Rayke
u�miechn�� si�, zadowolony z dowcipnej odpowiedzi.
Faunon zachowa� oboj�tny wyraz twarzy, pr�buj�c zapanowa� nad z�o�ci�.
- A ziemia wydaje si� wzgl�dnie nietkni�ta, prawda?
Obaj rozejrzeli si� po okolicy, cho� robili to ju� par� razy. Wybrzuszenia rozci�ga�y
si� tam, gdzie wcze�niej chyba nie by�o �adnych wzniesie�, bo drzewa i krzewy chyli�y si�
pod k�tami, pod jakimi nie ro�nie �adna ro�lina. Niemal jakby co� rozora�o ziemi�, a potem
bez wi�kszego zapa�u pr�bowa�o naprawi� wyrz�dzone szkody. Par� drzew wygl�da�o na
obumar�e i skamienia�e wzorem martwego skrzydlatego, ale przewa�aj�ca cz�� zalesionego
regionu wydawa�a si� zupe�nie normalna. Mimo wszystko Faunon dziwi� si�, �e tylko on
zwr�ci� uwag� na szczeg�lny wygl�d krajobrazu.
Drugi elf przesta� si� u�miecha�.
- - Rzeczywi�cie. Przechodzili�my przez tereny, gdzie ziemia zosta�a wywr�cona na
nice, ale nawet tam nie brakowa�o ro�lin i drobnej zwierzyny.
- - Jak gdyby zosta�y omini�te, podlega�y ochronie... albo mo�e zosta�y uleczone -
doda�, nagle prze�wiadczony, �e ten domys� jest najbli�szy prawdy.
- - Chronione przez co? Z pewno�ci� nie przez Sheeka. My�l�, �e ci przede
wszystkim zadbaliby o w�asne bezpiecze�stwo.
- - Mo�e przez kogo�, kto walczy� z ptasim ludem, a potem znikn�� - zasugerowa�
Faunon. Zapewne nigdy si� tego nie dowiedz�.
Jak m�wi�y legendy, elfy uciek�y przed koszmarami innego �wiata niezliczone
tysi�clecia temu. Ta ziemia nie by�a ich ojczyzn� i wbrew staraniom nie zdo�ali pozna� jej
tajemnic. Faunon wiedzia�, �e przed Sheeka i Quelami panowa�o tutaj kilka innych ras. Ten
�wiat by� bardzo stary, cho� nie utraci� dawnej �ywotno�ci.
Rayke westchn��.
- - Znowu zaczynasz, Faunonie?
- - Je�li b�dzie trzeba. Nie wystarczy wiedzie�, �e Sheeka spotka�a katastrofa, kt�ra
mo�e oznacza� koniec ich panowania. Musimy si� dowiedzie�, co to by�a za katastrofa i czy
ju� si� nie powt�rzy. Je�li...
Ga��zie zatrzeszcza�y g�o�no, jakby co� z wielk� pr�dko�ci� spad�o w las prosto z
nieba. Faunon obr�ci� si� na pi�cie i zobaczy�, jak co� wielkiego i czarnego porusza si� za
drzewami. Wreszcie zrozumia�, �e to ko�, ale jaki ko�! Ogier, bez dw�ch zda�, wy�szy od
wszystkich znanych im rumak�w i tak r�czy, �e wiatr nie m�g�by i�� z nim w zawody. Je�li
on by� sprawc� wcze�niejszego ha�asu, to szybko zmieni� spos�b bycia, bo teraz sun�� cicho
jak cie�, kt�ry przypomina�.
- Co to takiego? - szepn�� poblad�y Rayke.
Faunon wiedzia�, �e kolor jego twarzy musi by� bardzo zbli�ony do barwy twarzy
Rayke'a.
- - Za nim!
- - Za nim? Nie widzisz, jak p�dzi? Nigdy go nie z�apiemy! - zawo�a� niemal z ulg�
jego towarzysz.
- - Nie zamierzam go �apa�! Chc� tylko zobaczy�, co to takiego. Za mn�!
Faunon pop�dzi� za czarnym stworzeniem z typow� dla swej rasy chy�o�ci�, zwinnie
omijaj�c i przeskakuj�c przeszkody. Nie s�ysza� kolegi, ale wiedzia�, �e Rayke jest zbyt
dumny, by zosta� z ty�u - co wcale nie znaczy, �e mia�by mu za z�e, gdyby zaniecha� po�cigu.
On postawi� sobie za cel ponowne zobaczenie �mig�ej zjawy i zdawa� sobie spraw�, �e b�dzie
to wymaga�o nie lada zachodu. Dor�wnywa� pr�dko�ci� wielu innym stworzeniom, z tym
jednak nie m�g� si� mierzy�. Wiedzia� to od samego pocz�tku. Wiedzia� te�, �e pot�ny
rumak pocwa�owa� w stron� otwartej przestrzeni. Tam zn�w b�dzie widoczny, cho� z daleka.
Tym zbytnio si� nie przejmowa�, bo, jak wszystkie elfy, mia� doskona�y wzrok. Poza tym
Faunon te� nie mia� ochoty zbli�a� si� do tak pot�nego i ogromnego stworzenia. Chcia� tylko
potwierdzi� jego istnienie i sprawdzi�, w kt�r� zd��a stron�. Nawet przez my�l mu nie
przesz�o, �e m�g�by zrobi� co� wi�cej.
Ko� jednak mia� inne plany.
Faunon niemal�e wpad� na niego. B�ysn�a mu my�l, jak m�g� go nie zauwa�y�.
Rumak zawr�ci� i zbli�y� si� bezszelestnie, a teraz pi�trzy� si� nad nim niczym czarna ska�a.
Faunonowi przytrafi�o si� co� bardzo nieelfiego, mianowicie potkn�� si� i osun�� na ziemi� o
wyci�gni�cie r�ki od demonicznego ogiera.
- Wr�ci�em, ale to nie to miejsce! - rykn�a do niego gro�na posta�. Mia�a d�ugie,
w�skie oczy o barwie zamarzni�tego b��kitu, oczy bez �renic.
Faunon chcia� powiedzie� co�, co zadowoli�oby hebanowego potwora, ale z jego ust
wyrwa�o si� tylko powietrze. Nie m�g� wyda� bodaj najcichszego d�wi�ku.
- To jest miejsce, ale nie to miejsce! - Kopyto wyry�o w ziemi g��bok� bruzd�. Elf a�
nazbyt dobrze zdawa� sobie spraw�, co sta�oby si� z jego g�ow�, gdyby rumak postanowi� si�
go pozby�.
Przera�aj�ce zwierz� patrzy�o na niego przez kr�tk� chwil�. Faunon wstrzymywa�
oddech przez czas inspekcji, zastanawiaj�c si�, co je tak zaciekawi�o. Potem poczu� magiczn�
sond�. By�a zaskakuj�co delikatna, niemal jakby ogromny hebanowy ogier wstydzi� si�
swoich poczyna�.
Po chwili poderwa� g�ow�. Rozejrza� si� doko�a z nowym zainteresowaniem.
- Wi�c to tak! Zdumiewaj�ce! Tyle nowych rzeczy do poznania!
Mroczny rumak cofn�� si�, odwr�ci� i pop�dzi� we wcze�niej obranym kierunku, a
zrobi� to tak niespodziewanie, �e elf otwar� ze zdumienia usta. Jego wyostrzone zmys�y nie
zarejestrowa�y �adnego �ladu na fizycznej p�aszczy�nie. Jakby przemkn�� t�dy duch, cho�
takie wyja�nienie nie mia�o sensu, zwa�ywszy, �e i on, i Rayke najpierw us�yszeli demona, a
potem go zobaczyli.
- - Jeste� ca�y? - zapyta� Rayke za jego plecami.
- - Tak, nic mi nie jest. - I w gruncie rzeczy to go dziwi�o. W czasie kr�tkiego
spotkania by� ca�kowicie zdany na �ask� cienistego stworzenia. Nie musia� zbytnio wyt�a�
wyobra�ni, �eby oczyma duszy zobaczy�, jak na tuziny sposob�w ko� pozbawia go �ycia.
Wbrew w�asnej woli my�la� o tym w ci�gu swojej przygody. Czy�by w trakcie sondowania
demoniczny ogier odkry� jego obawy?
Rayke z�apa� go pod ramiona i pom�g� stan�� na nogi. G�os nadal mu dr�a�.
- - Co to by�o? Nie ko�! Tym bardziej nie jeden z naszych! Czy by� to
zmiennokszta�tny?
- - Tak, nie, mo�e. By�em zbyt zbity z tropu, by si� nad tym zastanawia�. Ale w�tpi�,
czy to kto�' z naszych. Czary potrzebne do takiej przemiany zabi�yby prawie ka�dego z
naszego ludu! Nie, w nim by�o co� obcego, jakby pochodzi� nie z tego �wiata, tylko z miejsca,
kt�re r�ni si� od wszystkich nam znanych.
Obaj stali i patrzyli tam, gdzie jeszcze niedawno sta� upiorny ko�. Wreszcie Rayke
zapyta�:
- Czego chcia�, Faunonie? M�wi� tak, jakby czego� szuka�. Wiesz, czego?
Rayke wiedzia� o sondzie, mo�e nawet sam zosta� poddany badaniu. Faunon pokr�ci�
g�ow�.
- Nie wiem, ale znalaz� w mojej g�owie co�, co go zadowoli�o. I by� bardzo ostro�ny,
Rayke! M�g� spustoszy� m�j umys�... czu�em, �e mo�e zrobi� to bez trudu, ale tego nie zrobi�.
Rayke nie by� wzruszony niedosz�ym losem towarzysza. Patrzy� w kierunku, w
kt�rym oddali� si� intruz.
- Jak my�lisz, dok�d poszed�?
- - Na wsch�d. P�dzi� prosto jak strza�a. Rayke skrzywi� si�.
- - Tam nic nie ma.
- - Mo�e chce dosta� si� nad morze... albo za morze.
- Mo�liwe. - Rayke szeroko otworzy� oczy. - My�lisz, �e mia� co� wsp�lnego ze
�mierci� Sheeka?
Ten pomys� nie przyszed� mu do g�owy i musia� przyzna�, �e tym razem Rayke okaza�
si� lepszy.
- - Nie wiem. By� mo�e nigdy si� nie dowiemy.
- - I dobrze. Wracajmy do pozosta�ych, Faunonie. Chod�my st�d, zanim ten stw�r
uzna, �e ma jaki� pow�d, aby tu powr�ci�!
By� to argument nie do zbicia. Nie mieli tu ju� czego szuka� - chyba �e zjawi si�
kolejny niespodziewany go�� - a poza tym dzie� zbli�a� si� ku ko�cowi. Faunon w zasadzie
nie ba� si� ciemno�ci, ale po tym spotkaniu pragn�� jak najszybciej znale�� si� w�r�d swoich.
W liczniejszym gronie poczuje si� znacznie bezpieczniej.
Gdy spieszyli przez las, poruszaj�c si� tak bezg�o�nie, jak cienisty rumak, w g�owie
Faunona ko�ata�a si� natarczywa my�l. Nale�a� do m�odszego pokolenia bardziej
praktycznych elf�w i nie doszukiwa� si� we wszystkim znak�w i omen�w, ale nie m�g�
otrz�sn�� si� z wra�enia, �e stworzenie, z kt�rym si� spotka�, zapowiada nadej�cie czego�
wa�nego, jak�� zmian� w �wiecie znanym jego ludowi. Je�li istotnie zbli�a� si� kres
panowania Sheeka, jak przed nimi Queii, to w ich miejsce pojawi si� kto� nowy. Ten cykl
powtarza� si� od prawiek�w, a cho� plemi� elf�w nigdy w nim nie uczestniczy�o, mia�o
mo�liwo�� obserwowania przemian.
Faunon pochyli� g�ow�, �eby przemkn�� pod niskim konarem. By� coraz bardziej
strapiony. Elfy dobrze zna�y Sheeka, a nawet Queli, i wiedzia�y, gdzie jest ich miejsce. Czy
nastanie kolejnej rasy odmieni ich los? I kto wie, kim b�d� nowi panowie? Nie by�o tu innych
ras, kt�re mog�yby ubiega� si� o w�adz�.
By� pe�en obaw, cho� nic ich nie usprawiedliwia�o. Gdy zbli�yli si� do miejsca
spotkania z innymi, doszed� do wniosku, �e chyba po raz pierwszy w �yciu zale�y mu na
przetrwaniu aroganckich skrzydlatych. Jego lud umia� z nimi koegzystowa�. Nowi panowie
mog� uzna�, �e istnienie jego rasy niczemu nie s�u�y.
Ju� kiedy� grozi�a im zag�ada, ale na szcz�cie, jak m�wi�a legenda, odkryli �cie�k�,
kt�r� uciekli od koszmar�w wynaturzonego �wiata Nimth i jego zwyrodnia�ych pan�w,
czarnoksi�nik�w zwanych Vraadami. Faunon zadecydowa�, �e przynajmniej z ich strony nie
maj� si� czego obawia�, a my�l ta przynios�a mu odrobin� pociechy.
Je�li przysz�o�� szykowa�a im jakie� przykre niespodzianki, to przecie� nawet
najgorsze nie mog�y si� r�wna� z okrucie�stwami Vraadow.
II
Kolonia istnia�a ju� od pi�tnastu lat. Ten �wiat nie nagina� si� do ich woli jak
poprzedni i, co wa�niejsze, brakowa�o im si� na realizacj� wydumanych zachcianek. Cz�sto
zmuszeni byli w�asnymi r�kami wykonywa� prace, do kt�rych nigdy wcze�niej si� nie zni�ali.
Mieli za sob� d�ugi, bolesny upadek z wy�yn bosko�ci, do jakiej przywykli w swoim
umieraj�cym �wiecie, Nimth. Uciekli stamt�d, zabieraj�c tyle dobytku, ile zdo�a�y ud�wign��
ich wierzchowce, i w nowym �wiecie stwierdzili, �e musz� zaczyna� od zera. Ich magia
sprawowa�a si� inaczej ni� w �wiecie, kt�ry z jej pomoc� skazali na zag�ad�. Czary wymaga�y
straszliwego wysi�ku i cz�stokro� dawa�y wynik zupe�nie inny od zamierzonego.
Mimo wszystko Vraadowie osi�gn�li niema�o w ci�gu pi�tnastu d�ugich lat, cho� nie
brakowa�o takich, kt�rzy nadal nie mogli pogodzi� si� z faktem, �e dni dawnej bosko�ci
przemin�y bezpowrotnie. Niegdy� przenosili g�ry - dos�ownie! - i niekt�rzy upierali si�, �e
zn�w b�d� to robi�, niezale�nie od koszt�w. Dlatego ci, kt�rzy odnosili mniejsze b�d�
wi�ksze sukcesy we w�adaniu czarami, zupe�nie nie zwracali uwagi na skutki uboczne i
nast�pstwa swoich poczyna�.
Nale�a� do nich wielmo�ny Barakas, patriarcha Tezerenee, klanu smoka. Przyby� do
tego �wiata, zamierzaj�c nim rz�dzi�, a nie podporz�dkowa� si� jego woli. Nawet w tej
chwili, gdy wraz z dwoma synami kontemplowa� roztaczaj�cy si� przed nimi widok, marzenia
o �wietlanej przysz�o�ci wzbiera�y w jego g�owie do punktu przelania.
Sta� na najwy�szym wzg�rzu w okolicy i spogl�da� na zach�d, omiataj�c wzrokiem
nie tylko ziemie, ale i le��ce za nimi morze. Smoki wierzchowe, wielkie zielone stworzenia
podobne do masywnych, niezgrabnych jaszczurek, zacz�y robi� si� narowiste. Synowie
patriarchy, dziedzic Reegan i dot�d pos�uszny Lochivan, te� stawali si� krn�brni. Lochivan z
tej tr�jki odznacza� si� najl�ejsz� budow�, co pod �adnym wzgl�dem nie znaczy�o, �e by�
niski czy w�t�y. Po prostu Reegan i Barakas byli wielcy niczym nied�wiedzie; dwaj brodaci
olbrzymi wygl�dali tak, jakby mogli odgry�� g�ow� ka�demu, kto o�mieli si� bodaj kichn�� w
ich stron�. Wszyscy trzej je�d�cy mieli podobne, jakby grubo ciosane rysy, pospolicie
wyst�puj�ce w ca�ym klanie, ale twarz Lochivana �agodzi�y cechy przekazane mu przez
matk�, wielmo�n� Alcie. Lochivan wyr�nia� si� tak�e br�zowo-szar� czupryn�; Barakas i
jego nast�pca mieli ciemniejsze w�osy, przy czym na g�owie patriarchy od paru lat ja�nia�a
smuga srebra. Co do Reegana, stanowi� wiern� kopi� smoczego w�adcy, lecz podobie�stwo
ko�czy�o si� na wygl�dzie. Dziedzic nie dor�wnywa� ojcu inteligencj� i wyobra�ni�.
Ca�a tr�jka p�awi�a si� w cieple s�o�ca p�on�cego wprost nad ich g�owami. Lochivan
wierci� si� w siodle, pr�buj�c zatrzyma� ch��d w kaftanie pod ciemnozielon� zbroj� ze
smoczej �uski, kt�rej ostatnimi czasy - podobnie jak inni cz�onkowie klanu - prawie wcale nie
zdejmowa�. Dawno temu, kiedy Vraadowie byli w�adcami Nimth, bez cienia wysi�ku
wyczarowa�by sobie ch�odny i niewa�ki pancerz. Tutaj, na ziemiach, kt�re w najlepszym
wypadku uwa�a� za przekl�te, podobna pr�ba oznacza�aby niewiele wi�cej ni� strat� energii.
Magia tego �wiata nadal odmawia�a mu pos�usze�stwa. Tylko nieliczni posiadali prawdziw�
moc, ajeszcze mniej pod wzgl�dem magicznych umiej�tno�ci dor�wnywa�o Vraadom z
dawnego �wiata.
Z tej tr�jki nikt nie w�ada� pe�ni� mocy, cho� patriarcha by� temu bliski. Bliski, ale
daleki od tego, czego pragn��.
W�a�nie dlatego ani Reegan, ani Lochivan nie o�mielili si� przeszkodzi� ojcu w
rozmy�laniach. Tylko takie okresy zadumy powstrzymywa�y go od wy�adowania z�o�ci na
przypadkowych ofiarach.
- Jak daleko wed�ug was? - zapyta� nagle. G�os mia� bezd�wi�czny, niemal wyprany z
emocji, lecz to nie znaczy�o, �e nie jest gro�ny. Ostatnio sta� si� zmienny, w mgnieniu oka z
oboj�tno�ci wpada� w z�o��. Wielu Tezerenee nosi�o na sk�rze pami�tki jego gniewu.
To Lochivan odpowiedzia� na pytanie, jak zawsze. Reegan m�g� by� nast�pc�, ale
brakowa�o mu lotno�ci umys�u niezb�dnej w takich przypadkach. Poza tym Lochivan zna�
odpowied�; by�a taka sama od trzech tygodni.
- Nie do�� daleko, by na zawsze pozostawa� poza naszym zasi�giem. Nie a� tak
daleko.
�-Prawda. - Oczy w�adcy Tezerenee nie skupia�y si� na bogatych ziemiach u st�p
wzniesienia, ale na migotliwym morzu na horyzoncie. Marzy� o podboju kontynentu le��cego
za bezkresn� przestrzeni� wody. Nawet nada� mu nazw�, kt�rej inni u�ywali r�wnie� na
okre�lenie kolonizowanych ziem. On sam ten l�d nazywa� w my�lach "tym drugim". Jego
Smocze Kr�lestwo, jego przeznaczenie, le�a�o za morzami.
- Ojcze - rzek� cicho Reegan. Musia� mie� jaki� wa�ny pow�d, bo inaczej nie
o�mieli�by si� odezwa� do w�adcy Tezerenee.
Barakas poparzy� na najstarszego syna, kt�ry ruchem g�owy da� zna�, �e powinni
spojrze� w lewo. Smoczy pan odwr�ci� si�, �eby sprawdzi�, co przyci�gn�o uwag� Reegana.
Zgrzytn�� z�bami.
By� to jeden z Beztwarzych, parodia cz�owieka nie posiadaj�ca twarzy, w�os�w i uszu.
By� �redniego wzrostu, mia� na sobie prost� szat� z kapturem. Patrzy� - je�li mo�na u�y�
takiego okre�lenia w odniesieniu do kogo�, kto nie ma oczu - w stron� Tezerenee.
Obserwowa� ich nie istniej�cymi oczami i ani troch� nie wzrusza� go fakt, �e sam jest
obserwowany.
- - Pozw�l mi go �ci��, ojcze! - Reegan udawa� beztrosk�, ale ledwo zauwa�alne
dr�enie g�osu zdradza�o strach, kt�ry wzbudzi�a w nim ta istota. Lochivan te� czu� si�
nieswojo w towarzystwie pozornie nieszkodliwego intruza.
- - Nie wolno - przypomnia� Barakas g�osem ostrym jak stal. Sam te� chcia�by
zmia�d�y� przybysza pod pazurzast� �ap� wierzchowca albo posieka� go mieczem na
kawa�ki. Cokolwiek, byle zetrze� go z powierzchni tego �wiata.
- - Ale...
- - Zakaza� tego Smok z G��bin! - warkn�� patriarcha. M�wi� o istocie, kt�r� w ci�gu
minionych lat zacz�� uwa�a� za uciele�nienie totemu klanu. Kiedy na tamtym drugim l�dzie
Tezerenee grozi�a �mier� z r�k - szpon�w - ptasich stworze�, b�g wy�oni� si� z g��bi ziemi,
b�g z kamieni i stopionej ska�y. Wystarczy�o, �e odezwa� si� do Sheeka - przez Vraadow
zwanych Poszukiwaczami - a ci z miejsca popadli w rozsypk�. Nast�pnie zabra� niedobitki
klanu i u�ywaj�c ledwie cz�stki swojej mocy, przeni�s� ich na ten kontynent, gdzie do��czyli
do reszty Vraadow.
Barakas wzi�� sobie do serca s�owa istoty, kt�r� nazwa� Smokiem z G��bin.
Zapowiedzia�a ona, �e kiedy� Tezerenee wr�c� triumfalnie do Smoczego Kr�lestwa, i
wielmo�ny Barakas z ut�sknieniem wygl�da� tego dnia. Drugie przykazanie nie by�o
przyjemne. B�g o�wiadczy�, �e pod �adnym pozorem nie wolno zaczepia� Beztwarzych,
kt�rzy mog� robi� wszystko, na co maj� ochot�.
Dla Tezerenee by�o to niemal nie do pomy�lenia. Dzielili z tymi przekl�tymi istotami
nie tylko ziemi�; ��czy�o ich wsp�lne pochodzenie, przynajmniej w fizycznym sensie. Z tego
powodu czuli si� niezbyt swobodnie nawet w�r�d swoich, cho� z czasem wi�kszo�� animozji
popad�a w zapomnienie.
Barakas chwyci� wodze swojego wierzchowca.
- Zabierajmy si� st�d! To miejsce ju� nie niesie ukojenia.
Reegan i Lochivan przytakn�li mu skwapliwie.
Zawr�cili wierzchowce i pop�dzili w kierunku miasta. Z pocz�tku mieli pewne
trudno�ci, bo jaszczury nie zosta�y z�amane jak nale�y. "�amanie" w Nimth oznacza�o
z�amanie woli i rozbicie jej w pyl; powsta�� w ten spos�b pustk� w�a�ciciel m�g� zape�ni�
tym, co uwa�a� za wskazane. W efekcie uzyskiwano doskonale u�o�one wierzchowce. Na
nieszcz�cie w nowym �wiecie �amanie nie zawsze ko�czy�o si� sukcesem, a Tezerenee nie
mogli sobie pozwoli� na utrat� wielu smok�w. W przeciwie�stwie do zachodniego
kontynentu, gdzie zamierzali si� uda�, tutaj smoki wyst�powa�y stosunkowo rzadko.
Zdaniem Barakasa by�a to kolejna wada tego kontynentu.
Wreszcie wierzchowce podda�y si� woli je�d�c�w i, nabieraj�c p�du, pogna�y przez
pag�rkowaty teren. Szkar�atne p�aszcze Barakasa i Reegana, wyr�niaj�ce ich jako w�adc�
klanu i jego nominalnego nast�pc�, �opota�y niczym krwawoczerwone smocze skrzyd�a.
Miasto uchod�c�w le�a�o w dolinie i wi�ksza cz�� drogi prowadzi�a w d�, cho� wzg�rza
zmusza�y ich do pod��ania kr�t� tras�. Koniom nie brakowa�o zalet, ale w takim terenie
jaszczury mia�y niezaprzeczaln� przewag�. Ich pazury wczepia�y si� w ziemi�, co
zapobiega�o przekozio�kowaniu przez g�ow� i zmia�d�eniu je�d�c�w. Poza tym uje�d�ony
smok by� czym� wi�cej ni� wierzchowcem przenosz�cym Tezerenee z miejsca na miejsce.
By� machin� stworzon� do zabijania. Niewiele stworze� mog�o stawi� czo�o smokowi, nawet
tak prymitywnemu jak wierzchowy jaszczur. Szpony mog�y poci�� cz�owieka na plastry,
szcz�ki bez wysi�ku przeci�� ofiar� na dwoje.
Co wa�niejsze, smoki by�y symbolem Tezerenee.
Nied�ugo p�niej przed je�d�cami wznios�o si� miasto, z daleka przypominaj�ce
masywn� �cian�. Nowi mieszka�cy najpierw odbudowali otaczaj�cy je mur, podwajaj�c jego
wysoko��. Zrobili to ze strachu, bo pozbawieni dawnej mocy wszystkiego si� bali. Kiedy tu
przybyli, miasto by�o jedn� wielk� ruin�, pradawnym reliktem staro�ytnych, kt�rzy powo�ali
ich do istnienia. Jak si� okaza�o, staro�ytni dali pocz�tek wielu r�nym rasom. Mieli na swe
us�ugi moc, o jakiej Vraadowie mogli tylko marzy�, wi�c z �atwo�ci� nadali swoim
potomkom r�norodne formy. Szukali najbardziej odpowiednich nast�pc�w swojej
zm�czonej, wymieraj�cej rasy. Jak na ironi�, nadziej� rokowali tylko ci, kt�rych wcze�niej
spisano na straty - Vraadowie. Ci porzucili stworzony przez staro�ytnych �wiat, gdzie, jak
przewidywano, mieli doprowadzi� do samozag�ady. Zamiast wybi� si� wzajemnie, przetrwali
prawie wszystkie inne rasy. Opr�cz nich istnieli jeszcze Poszukiwacze, ale, jak powiedzia�
Smok z G��bin, ich czas dobiega� ko�ca.
Wielmo�ny Barakas uwa�a� odbudow� miasta za strat� czasu i si�, lecz nie wyrazi�
sprzeciwu. Mia� w�asne plany i uzbroiwszy si� w cierpliwo��, czeka� stosownej chwili, by
zacz�� je realizowa�.
- Smocza krew! - zakl�� Lochivan, wskazuj�c przed siebie. - Nast�pny!
Blisko bram miasta sta�a posta� taka sama jak ta, kt�r� par� minut wcze�niej zostawili
za sob�. Zdaniem Barakasa mog�a by� to ta sama istota. Beztwarzy popisywali si� swoj�
moc�; mieli jej pod dostatkiem. Byli wszak uosobieniem staro�ytnych tw�rc�w tego miasta, a
raczej tego, co pozosta�o z ich umys��w. Nadal pr�bowali we w�asny zagadkowy spos�b
kierowa� przysz�o�ci� swojego �wiata - czyli Vraadami. W�adca Tezerenee zacisn�� wargi:
dzi�ki niemu zyskali fizyczn� posta�, kt�ra umo�liwia�a im jeszcze wi�ksz� ingerencj�.
Brama otworzy�a si� sama przed powracaj�cymi Vraadami. Beztwarzy, jak jego
poprzednik, nawet nie drgn��, gdy si� zbli�yli.
Barakas nie m�g� powstrzyma� si� od dotkni�cia w�asnej twarzy, gdy mijali
nieruchom� figur�. Sk�ra w dotyku sprawia�a wra�enie normalnej, ale pochodzi�a z tego
samego �r�d�a co cia�o, kt�re przyoblek�y te duchy. Cielesne pow�oki wszystkich Tezerenee -
z wyj�tkiem jednego - powsta�y dzi�ki po��czonej magicznej mocy klanu. Nawet par� os�b
spoza klanu, kt�re patriarcha postanowi� wynagrodzi� za wierno��, zyska�o nowe cia�a.
Wobec braku fizycznej drogi z Nimth do Smoczego Kr�lestwa takie rozwi�zanie wydawa�o
si� idealne. Z pomoc� niejakiego Dru Zeree, jedynego czarnoksi�nika spoza klanu, kt�rego
Barakas darzy� szacunkiem, Vraadowie odkryli sekret ka, czyli duchowej podr�y. Ka danej
osoby, kierowane przez innych, mog�o przeby� barier� nieprzekraczaln� dla cia�a. Istnia�a
tylko jedna g��wna przeszkoda: dusze wyzwolone z cia�a musia�y gdzie� zamieszka�.
Sam Barakas zaproponowa� rozwi�zanie. Cho� fizyczne przej�cie okaza�o si�
niemo�liwe, Vraadowie mogli za pomoc� magicznych �rodk�w wywiera� wp�yw na sw�j
przysz�y �wiat. Praca nad najdrobniejszym czarem wymaga�a wsp�dzia�ania tuzina czy
wi�cej os�b, co okaza�o si� nieosi�galne dla aroganckich Vraadow. Tezerenee, przeciwnie,
przyzwyczajeni byli do wsp�pracy i pod mistrzowskim przewodem patriarchy stworzyli
armi� golem�w, bezdusznych �upin, kt�re mia�y czeka� na nap�yw vraadzkich ka. Do ich
tworzenia wykorzystano wi�kszych, bardziej majestatycznych kuzyn�w wierzchowc�w,
kt�rych dosiada� Barakas i jego synowie. Po stworzeniu zaledwie kilkuset golem�w misterny
plan zacz�� si� wali�. Najpierw przepadli bez �ladu Tezerenee odpowiedzialni za
nadzorowanie tworzenia golem�w - Barakas podejrzewa�, �e staro�ytni maczali w tym palce -
a potem te przekl�te zjawy ukrad�y wi�kszo�� cia� dla siebie.
Istota znikn�a z pola widzenia, gdy je�d�cy wjechali za mury. Patriarcha wcale nie
poczu� si� lepiej. Z do�wiadczenia wiedzia�, �e co najmniej p� tuzina tych straszyde�
obserwuje ich z mniej rzucaj�cych si� w oczy miejsc. Takie mia�y zwyczaje.
Kiedy� Dru Zeree wyja�ni� mu, �e ostatni ze staro�ytnych po��czyli swoje dusze z tym
�wiatem, obdarzaj�c go swego rodzaju umys�em. Golemy stworzone przez Tezerenee da�y
za�o�ycielom okazj� do nadrobienia przeoczenia, z kt�rego zdali sobie spraw� poniewczasie:
wyposa�enia umys�u w r�ce umo�liwiaj�ce dalsz� prac�. Barakas nie wiedzia�, w jakim
stopniu wierzy� w to wyja�nienie, ale w gruncie rzeczy to nie mia�o znaczenia. Liczy�a si�
wy��cznie armia duch�w, kt�ra pozbawi�a go nie tylko golem�w, ale tak�e wymarzonego
cesarstwa. By� tak blisko celu... Wystarczy�oby, �eby w zamian za obietnic� wst�pu do
nowego �wiata Vraadowie przysi�gli mu wierno��. Co gorsza, widok o�ywionych golem�w
przypomina� mu, �e jego cia�o le�y i gnije w dogorywaj�cym Nimth, chyba �e ju� po�ar�y je
jakie� �cierwojady.
Skrzyd�a bramy zamkn�y si� za nimi: magia Dru Zeree zn�w da�a o sobie zna�.
Barakas stara� si� ze wszystkich si�, lecz nie potrafi� dor�wna� czarnoksi�nikowi. Nawet
c�rka Zeree, Sharissa, odznacza�a si� o wiele wi�kszym talentem. Niemo�no�� dor�wnania
innym by�a kolejn� gorzk� pigu�k�, kt�r� Barakas po�yka� codziennie jak rok d�ugi.
Paru Vraadow kr�ci�o si� w pobli�u. Wygl�dali zdecydowanie bardziej niechlujnie ni�
w Nimth. Pozbawieni niemal nieograniczonej mocy, kt�ra pozwala�a im spe�nia� wszelkie
zachcianki, musieli dba� o siebie w spos�b bardziej przyziemny. Niekt�rzy nie umieli do tego
przywykn��. Ci tutaj mieli na sobie d�ugie szaty albo kaftany i spodnie, proste w kroju w
por�wnaniu z ekstrawaganckimi, wyszukanymi strojami z czas�w Nimth. Kilku wyrzuca�o
gruz z na wp� zrujnowanej budowli. Odk�adali na bok r�wne kawa�ki, �eby p�niej
wykorzysta� je do wzniesienia jakiej� innej nikomu niepotrzebnej wie�y. W oczach Barakasa
mozol�cy si� Vraadowie wygl�dali wr�cz �a�o�nie.
,3ogowie upadli - pomy�la�. - Ja upad�em".
A jednak dzi�ki ich wysi�kom miasto odzyska�o troch� dawnego splendoru. By� mo�e
pewnego dnia stanie si� tak wspania�e jak w okresie swej �wietno�ci. Vraadowie mieli wi�cej
dzieci ni� w Nimth, ale stwierdzenie to jeszcze o niczym nie �wiadczy�o, bo w dawnych
czasach bywa�o ich nie wi�cej ni� par� tuzin�w. Niemal nie�miertelnych czarnoksi�nik�w
nie poci�ga�y wi�zi rodzinne i daleko im by�o do wzorowych rodzic�w. Ci nieliczni, kt�rzy
decydowali si� na dzieci, po jakim� czasie przyst�powali do walki z w�asnym potomstwem.
Barakas podczas tworzenia swojego klanu skierowa� t� destrukcyjn� energi� na zewn�trz.
Liczba Tezerenee, stanowi�cych jedyn� prawdziw� rodzin� w spo�ecze�stwie Vraad�w, zn�w
przekroczy�a setk� - nie licz�c ludzi spoza klanu, kt�rzy przysi�gli mu wierno�� w czasie
ostatnich pi�tnastu lat. W zaj�tej przez klan cz�ci miasta nie brakowa�o dzieci.
Paru Vraadow ostentacyjnie odwr�ci�o si� plecami do trzech Tezerenee. Patriarcha nie
po�wi�ci� im nawet jednego spojrzenia. Nie przejmowa� si� wrogo�ci�, a poza tym uwa�a�, �e
ich z�o�� kieruje si� w niew�a�ciw� stron�. To prawda, �e po utracie wi�kszo�ci golem�w
przeprawi� do nowego �wiata wy��cznie swoich ludzi, a dawnych sprzymierze�c�w porzuci�
na �ask� losu. Teraz dowodzi�, �e je�li czuli si� oszukani i szukali winnych, to powinni
zwr�ci� si� przeciwko Beztwarzym. On post�pi� tak, jak post�pi�by ka�dy z nich. Klan mia�
pierwsze�stwo.
Z czasem Vraadowie przestali domaga� si� �mierci wszystkich Tezerenee. Ostatecznie
to oni, przyzwyczajeni do korzystania z si�y w�asnych r�k, nauczyli ich, jak radzi� sobie bez
magii. Barakas nie bez racji uwa�a�, �e dni kolonii by�yby policzone, gdyby nie jego poddani.
Nawet Dru Zeree i Silesti, trzeci cz�onek triumwiratu, nie mogli temu zaprzeczy�.
Czarnoksi�nicy w�adaj�cy magi� byli zbyt nieliczni, by sprosta� wyzwaniom nowego �wiata.
Patriarcha wyrwa� si� z zadumy na widok wysokiej, zgrabnej kobiety ze srebrzysto-
b��kitnymi w�osami sp�ywaj�cymi niemal do talii. Ubrana w dopasowan� sukni�,
podkre�laj�c� idealn� figur�, sz�a z pewno�ci� siebie, kt�rej nie mia�a przed przybyciem do
tego �wiata. Zalicza�a si� do najbardziej wprawnych czarodziejek, cho� wed�ug vraadzkich
kryteri�w by�a ledwie dzieckiem - mia�a tylko trzydzie�ci par� lat.
By�a to Sharissa, c�rka Dru Zeree.
Barakas �ci�gn�� wodze. Wstrzymywa� wierzchowca powoli, �eby nie okaza� zbytniej
skwapliwo�ci. Zerkn�� na Reegana, kt�ry wyba�uszy� oczy i �ledzi� ka�dy ruch m�odej
kobiety. Patriarcha od jakiego�' czasu zach�ca� pierworodnego do zainteresowania si�
jedynaczk� swojego rywala, a Reeganowi nie trzeba by�o tego dwa razy powtarza�. Ale
podczas gdy Barakas ceni� Shariss� za pozycj� i czarodziejskie umiej�tno�ci, jego syn
postrzega� j� bardziej przyziemnie... co nie znaczy, �e patriarcha nie dostrzega� jej urody.
Sharissa zmieni�a si� troch� od czasu przybycia do tego �wiata. Twarz jej si� zaokr�gli�a,
cho� ko�ci policzkowe pozosta�y wyra�nie zaznaczone. Jak inni Vraadowie, mia�a
krystalicznie czyste oczy, b��kitne jak akwamaryna i jasne, gdy szeroko rozchyla�a powieki.
Wygi�te brwi nadawa�y jej twarzy dociekliwy wyraz. Mina czarodziejki zwykle wyra�a�a
lekkie rozbawienie, ale Barakas wiedzia�, �e jest to zas�ug� naturalnie wygi�tych w g�r�
k�cik�w ust.
- Wielmo�na Sharisso - zawo�a�, kiwaj�c g�ow�.
Jej w�skie, ale �adnie wykrojone wargi rozchyli�y si� w wymuszonym u�miechu.
Sharissa nie lubi�a zadawa� si� z Tezerenee - wyj�wszy Gerroda, kt�ry sam skaza� si� na
wygnanie. Barakas szybko przep�dzi� nieproszone my�li dotycz�ce syna. Gerrod postanowi�
p�j�� w�asn� drog�, a to oznacza�o �ycie w izolacji przecz�cej wszystkim zasadom, kt�re
wpoi� swoim ludziom. Gerrod sam wykluczy� si� z klanu i na tym ko�czy�y si� ich relacje.
- - Wielmo�ny Barakasie. Lochivanie. - Sharissa u�miechn�a si� do nich, skin�a
g�ow� i doda�a: - O, Reegan. Jak si� dzisiaj miewasz?
- - Doskonale, jak zawsze, gdy ci� widz� - odpar� Reegan.
Barakas by� prawie tak jak Sharissa zaskoczony s�owami najstarszego syna. Panna
Zeree zarumieni�a si� lekko; nie spodziewa�a si� takiego komplementu ze strony tego
niezdarnego gbura. Patriarcha pow�ci�gn�� u�miech. Czarodziejka nie b�dzie mia�a
w�tpliwo�ci, �e to nie on podsun�� odpowied�. By�o a� nazbyt jasne, �e banalne s�owa
zrodzi�y si� w g�owie Reegana. Po raz pierwszy jego syn przej�� inicjatyw�. Je�li istnia�o co�,
co mog�o rozbroi� Shariss�, to tylko szczero��.
- - A jak miewa si� tw�j ojciec? - zapyta� Barakas, przerywaj�c przed�u�aj�ce si�
milczenie.
- - Dobrze - odrzek�a Sharissa z widoczn� ulg�. Mimo swoich zdolno�ci i wiedzy, w
kwestii kontakt�w mi�dzyludzkich by�a naiwna jak dziecko. Pierwsze dwadzie�cia lat �ycia
sp�dzi�a w odosobnieniu, gdy� ojciec postanowi� chroni� j� przed zgubnym wp�ywem innych
Vraadow, a teraz mia�a niewiele wi�cej. To ma�o, jak na d�ugowieczn� ras� Vraadow.
- - A jego ma��onka?
- - Matka te� ma si� dobrze.
Barakas zwr�ci� uwag� na sformu�owanie. Wielmo�na Ariela Zeree nie by�a matk�
Sharissy; nawet nie nale�a�a do rasy Vraadow, tylko do elf�w z tego �wiata. C�rka Dru, kt�ra
tak naprawd� nie zna�a rodzonej matki, ogromnie polubi�a elfk� i w konsekwencji zacz�a
zwa� j� matk�. Barakas starannie skry� niesmak. Elfka, cho� spowinowacona z Zeree, by�a
po�ledni� istot�. Nie nale�a�a do Vraadow.
Zda� sobie spraw�, �e Sharissa czeka na dalsze s�owa. Jego my�li coraz cz�ciej
chadza�y w�asnymi �cie�kami. To go niepokoi�o. Czy�by mia�o to co� wsp�lnego z niedawno
odkryt� siwizn� we w�osach albo ze zmarszczkami w k�cikach oczu?
- Wielmo�na Sharisso, istoty te nie s� ci zupe�nie obce, prawda? - zapyta� nagle
Lochivan. Nie musia� wyja�nia�, o kogo mu chodzi. Wszyscy wiedzieli, �e ma na my�li
Beztwarzych.
W�adca Tezerenee �ypn�� gniewnie na m�odszego syna, ale powstrzyma� si� od
komentarza.
- - Wiem o nich co nieco. - Sharissa by�a ostro�na. Jak wi�kszo�� Vraadow, ba�a si�
dominacji Tezerenee. Barakas chcia�by j� zapewni�, �e nie ma powodu do obaw; dla niej
zawsze znajdzie si� miejsce w klanie. Taka �ywotno�� i moc nie mog�y p�j�� na marne.
- - W jaki spos�b okazuj�, �e na czym� im zale�y? Czy ich poczynania w og�le co�
znacz�? Czy umiej� tylko si� gapi�... je�li mo�na tak powiedzie�, bo przecie� nie maj� oczu!
My�l�, �e oni co� wiedz�. Pi�tna�cie lat gapienia si� musi mie� jaki� cel. A w tym roku
przechodz� samych siebie.
Sharissa okaza�a zainteresowanie. Ciekawi�o j� wszystko, co wi�za�o si� z nowym
�wiatem.
- Zwr�ci�e� na to uwag�? Ostatnio s� bardziej aktywni, te� to zauwa�y�am. Ale nie
s�dz�, by to oznacza�o co� z�ego. Zale�y im na naszym powodzeniu.
"Jeste� pewna?" - chcia� spyta� Barakas. I po raz kolejny ugryz� si� w j�zyk.
- A co s�dzi tw�j ojciec? Pracuje z nimi w ich zamku. Z pewno�ci� wie co� wi�cej.
Sharissa pokr�ci�a g�ow� tak energicznie, �e jej wspania�e w�osy zafalowa�y niczym
kaskada. Reegan po�era� j� wzrokiem, cho� stara� si� skrywa� nachalno��. Zawsze mia� z tym
k�opoty.
- - Ojciec zawsze m�wi, �e praca z nimi przypomina zabaw� uk�adank�, w kt�rej
brakuje ponad po�owy element�w. Jakim� sposobem ucz� go r�nych rzeczy, lecz
u�wiadamia sobie to dopiero po zako�czeniu lekcji. - U�miechn�a si� do Lochivana, jakby na
chwil� zapomnia�a, �e jest Tezerenee. - To niepomiernie go irytuje.
- - Nie dziwi� si�.
Rozmawiali ze swobod�, kt�ra zaniepokoi�a Barakasa. Patriarcha niemal dos�ownie
by� ojcem swoich poddanych, bo w ci�gu stuleci sp�odzi� nie mniej ni� pi�tnastu syn�w i
kilka c�rek... nie wspominaj�c o tych, kt�rych zd��y� zapomnie�. Niestety, dw�ch najbardziej
inteligentnych potomk�w sprawi�o mu gorzki zaw�d. Rendel zdradzi� klan, pragn�c na w�asn�
r�k� zbada� tajemnice Smoczego Kr�lestwa, i zgin�� przez w�asn� g�upot�. Jego cie�,
m�odszy brat Gerrod, by� niewiele lepszy. Barakas mia� nadziej�, �e Lochivan wype�ni luk�,
jaka powsta�a po odej�ciu tamtych dw�ch. Zawsze uwa�a� go za pos�usznego, nigdy za
m�drego, a jednak...
Sharissa spogl�da�a w jego stron�. Patriarcha zastanowi� si�, od jak dawna mu si�
przypatruje. Zn�w by�a uprzedzaj�co i nienaturalnie uprzejma. A on zapomnia� si� jak ostatni
gamo� i ods�oni� swoje my�li... Takiego niedbalstwa nigdy nie pu�ci�by p�azem �adnemu ze
swoich ludzi.
- - Je�li wybaczysz, musz� przygotowa� si� do wyprawy. Znaleziono jedno z
wcze�niejszych osiedli za�o�ycieli.
- - Co takiego? - Lochivan pochyli� si� w siodle. - Gdzie?
- Na p�nocnym wschodzie. Musz� ju� i��. �ycz� wszystkim dobrego dnia. - Skin�a
im g�ow� i odesz�a. Jej ch�d zdradza�, �e pragnie szybko znale�� si� jak najdalej.
Zbola�a mina Reegana skojarzy�a si� Barakasowi z pyskiem chorego smoka. Gdy
Sharissa oddali�a si� spory kawa�ek, Lochivan odwr�ci� si� do ojca i obaj wymienili
spojrzenia. Na p�nocnym wschodzie mieszka� Gerrod. To mog�o, ale nie musia�o by�
zbiegiem okoliczno�ci.
- Otrz��nij si� z tego os�upienia, Reegan - warkn�� w�adca Tezerenee. - Lochivan,
mo�esz odej��. Wiem, �e musisz zaj�� si� pewnymi sprawami. Mam racj�?
Lochivan, kt�ry w tej chwili nie mia� �adnych obowi�zk�w, w lot zrozumia� intencje
ojca.
- Tak, ojcze. Dzi�kuj�.
M�odszy Tezerenee �ci�gn�� wodze i odjecha�, zostawiaj�c ojca i brata. Barakas po raz
ostatni odwr�ci� si� do pierworodnego, swojego nast�pcy.
- Smocza krew! Idioto, ocknij si� wreszcie! Chcesz siedzie� tu bezmy�lnie przez ca�y
dzie�? - �le oceni� jego uczucia do Sharissy. Ostatnim, czego mu brakowa�o, by� zadurzony
gamo�. Kiedy rz�dzi ��dza, rozum schodzi na psy - a w przypadku pierworodnego efekt by�
tragiczny.
Reegan wyrwa� si� z transu i ruszy� za ojcem. Barakas skry� niesmak pod mask�
oboj�tno�ci. Powinien si� domy�li�, �e nie wyrachowanie, tylko prawdziwe uczucie
podsun�o pierworodnemu s�owa wyrzeczone do Sharissy.
W jego g�owie k��bi�y si� my�li dotycz�ce przysz�o�ci klanu i mo�liwo�ci, jakie
wi�za�y si� z osob� Sharissy Zeree, nie mo�na go wi�c wini�, �e nie zauwa�y� trzeciej ze
znienawidzonych istot. Beztwarzy przez chwil� obserwowa�, jak postacie dw�ch Tezerenee
stopniowo malej� w oddali. Najwidoczniej przestali go interesowa�, bo odwr�ci� si� w
kierunku, w kt�rym odesz�a Sharissa - a za ni� Lochivan.
III
Sharissa nie lubi�a spotka� z Tezerenee, zw�aszcza z Barakasem i Reeganem, ale
wiedzia�a, �e kontakty z cz�onkami klanu s� nieuniknione. W ci�gu pi�ciu zesz�ych lat
obecno�� Tezerenee wyj�tkowo mocno zaznacza�a si� w tej cz�ci miasta. Gniew, jakim
pa�ali do nich Vraadowie, przygas� z biegiem czasu, a posiadana przez nich wiedza ju� na
samym pocz�tku istnienia kolonii okaza�a si� bezcenna i nadal jej potrzebowano. Klan
uzyska� wp�ywy o wiele wi�ksze ni� w Nimth, ale Sharissa w�tpi�a, czy patriarch� zadowala
taki stan rzeczy. Cho� zawsze k�ad� nacisk na rozw�j sprawno�ci fizycznej, prawie zupe�na
niemo�no�� pos�ugiwania si� czarami oznacza�a, �e w przypadku konfrontacji Tezerenee
byliby skazani na przegran�. Po prostu byli zbyt nieliczni. Mimo wszystko wiele os�b spoza
klanu uwa�a�o Barakasa za przyw�dc�. Tezerenee zn�w przechadzali si� �mia�o w�r�d
Vraadow, niemal zach�caj�c rywali do wykonania jakiego� ruchu.
Jak na razie nic nie zak��ca�o r�wnowagi. Silesti nadal trzyma� w ryzach swoich ludzi,
a ojciec Sharissy nak�ania� obie strony do wsp�pracy, nie zwracaj�c uwagi na docinki i kos�
sp�j r�enia Vraadow. W znacznej mierze to dzi�ki niemu triumwirat spe�nia� swoje zadanie.
Pozostawieni samym sobie, Silesti i Barakas przyst�piliby do wojny w dniu, w kt�rym zjawili
si� w nowym �wiecie.
Barakas mia� nadziej�, �e przechyli szal� na swoj� stron�, a czynnikiem dzia�aj�cym
na jego korzy�� mog�oby by� ma��e�stwo Sharissy z Reeganem.
- Nigdy w �yciu - mrukn�a czarodziejka. W gruncie rzeczy nie darzy�a Reegana jak��
wyj�tkow� nienawi�ci�, a jego pochlebne s�owa tr�ci�y romantyczn� strun� w jej sercu, lecz
nie o takim m�u marzy�a. Nie mia�a pewno�ci, jaki powinien by� jej idea�, lecz stanowczo
odbiega� od m�odszej, bardziej prostackiej wersji samego patriarchy. Reegan ogromnie
przypomina� ojca. By� silny i zwinny, ale zdecydowanie niem�dry. W sprawach
delikatniejszej natury zdawa� si� na Lochivana.
Lochivan. Sharissa zastanowi�a si�, czy w�adca Tezerenee wie, �e jego m�odszy syn
jest jednym z jej najbli�szych przyjaci�. Nie kochankiem - bardziej bratem, kt�rego nigdy nie
mia�a.
W trakcie w�dr�wki jej oczy mimo woli rejestrowa�y zmiany, jakie ostatnio dokona�y
si� w mie�cie, b�d�cym raczej rozleg�� warowni�. Zachodnie i wschodnie dzielnice zosta�y
niemal ca�kowicie przebudowane. Wyburzono wi�kszo�� starych budowli, nie nadaj�cych si�
do zamieszkania. Dzi�ki mocy tych nielicznych, kt�rzy w nowych warunkach radzili sobie z
czarami, oraz dzi�ki fizycznej pracy tych, kt�rzy inaczej poradzi� sobie nie mogli, wzniesiono
kilka wie� i budowli o p�askich dachach. Jak na jej gust by�y zbyt praktyczne, ale mia�a
nadziej�, �e wkr�tce styl budownictwa stanie si� bardziej wyrafinowany. Wi�kszo��
gmach�w �wieci�a pustkami, co by�o wyrazem optymizmu Vraadow i nadziei na
powi�kszenie populacji. Poza tym prace budowlane zapewnia�y mieszka�com zaj�cie. W tej
jednej kwestii cz�onkowie triumwiratu od pocz�tku byli jednomy�lni.
Sharissa dostrzega�a niewiele przejaw�w dawnego wykwintnego smaku Vraadow.
Ledwie par� portali wyr�nia�o si� bardziej wymy�lnym kszta�tem, a na niekt�rych widnia�y
wizerunki fantastycznych stworze�. Przystan�a na widok wilczej g�owy nad drzwiami, gdy�
opad�y j� wspomnienia z Nimth. Ta rze�ba jednak by�a tylko symbolem wskazuj�cym, �e
tutaj mieszkaj� zwolennicy Silestiego. Nie�wiadomie na�laduj�c swego wroga, trzeci cz�onek
triumwiratu obra� sobie zwierz�ce god�o, kt�re sta�o si� symbolem jego wp�yw�w.
Co� wysun�o si� z cieni. Sharissa drgn�a. St�umi�a sapni�cie, staraj�c si� nie okaza�
zaskoczenia.
Zwraca�o si� ku niej g�adkie, puste oblicze. Podobnie jak Barakas, ona te� nazywa�a
ich Beztwarzymi, ale wi�kszo�� Vraadow zwa�a ich po prostu nie-lud�mi. Zapewne
powodowa�a nimi niech�� do pogodzenia si� z faktem, �e s� z nimi spokrewnieni. Pod
pewnymi wzgl�dami istoty te rzeczywi�cie przypomina�y cz�onk�w jej rasy.
Beztwarzy "patrzy�" na ni� przez kr�tk� chwil�. Nagle wymin�� j� jakby z
niecierpliwo�ci� i ruszy� w swoj� stron�. Sharissa patrzy�a w �lad za nim, dop�ki nie znikn��
jej z oczu, i dopiero wtedy odetchn�a. Mimo woli wstrzymywa�a oddech od chwili spotkania.
Nasz�y j� oderwane, troch� niepokoj�ce my�li - czy�by Beztwarzy by�
zdenerwowany? Zasadniczo istoty nie zbli�a�y si� do napotkanych Vraadow: albo zmienia�y
kierunek, albo okr��a�y ofiar� spokojnym, niemal nonszalanckim krokiem. Nie przemyka�y
tak jak ten. Beztwarzy wygl�da�, jak gdyby nurtowa� go jaki� powa�ny problem.
Co mog�o zaprz�ta� jego my�li do tego stopnia, �e straci� opanowanie, z kt�rego jego
rodzaj s�yn�� przez d�ugie lata?
Potem Sharissa poczu�a pierwsz� oznak� innej obecno�ci - tak pot�nej i odmiennej,
�e by� mo�e wywieranie osobliwego wra�enie by�o umy�ln� zapowiedzi� jej przybycia. Nie
umia�a os�dzi�, czy ma racj�. Wiedzia�a tylko, �e nie zbli�a si� nikt z Vraadow... by� mo�e z
wyj�tkiem Gerroda, kt�ry zdolny by� do wielu niezwyk�ych przemian.
W okolicy zapad�a g�ucha cisza, jakby wszyscy wyczuli to samo, co ona. Sharissa
si�gn�a do si� tego �wiata. Spo�r�d nielicznych Vraadow, kt�rzy zdo�ali przystosowa� si� do
nowych warunk�w, paru twierdzi�o, �e w czasie si�gania do mocy �wiata widz� t�cz� barw.
Inni utrzymywali, �e dostrzegaj� siatk� krzy�uj�cych si� linii si�, rozci�gaj�cych si� w
niesko�czono��. Sharissa wiedzia�a, �e obie grupy mia�y racj�, bo sama by�a chyba jedyn�
osob�, kt�ra widzia�a jedno b�d� drugie w zale�no�ci od kaprys�w pod�wiadomo�ci. To
dwoiste postrzeganie si� by�o najbardziej prawdopodobn� przyczyn� jej nieoczekiwanej
bieg�o�ci w korzystaniu z czar�w. Nawet jej ojciec, kt�ry uczy� si� od swojej �ony i od
Beztwarzych, nie m�g� si� z ni� r�wna�. Ariela, urodzona i wychowana na drugim
kontynencie, r�wnie� nie mog�a mierzy� si� z przybran� c�rk�. Twierdzi�a, �e nikt z jej ludu
nie pos�ugiwa� si� mocami z tak� �atwo�ci�.
Niekiedy Sharissa by�a dumna ze swoich wyj�tkowych umiej�tno�ci, lecz cz�ciej
uwa�a�a ten dar za ci�kie i niebezpieczne brzemi�. Ludzie pokroju Barakasa widzieli w niej
narz�dzie lub po prostu zazdro�cili jej talentu. Ka�dy pr�bowa� ni� manipulowa�, ale z
wi�kszo�ci� jako� sobie radzi�a. W ostatnich dniach pobytu w Nimth jedna z by�ych kochanek
ojca, czarodziejka Melenea, bez skrupu��w wykorzysta�a jej naiwno��. Machinacje Melenei
niemal sko�czy�y si� �mierci� Sharissy, jej ojca i Gerroda Tezerenee. W zmaganiach zgin��
wierny famulus ojca, b�d�cy jej przyjacielem z czas�w dzieci�stwa. Sirvak odda� �ycie w
obronie swego pana i pani przed straszliwym s�ug� Melenei, Cabalem. To tragiczne
wydarzenie zahartowa�o Shariss� i utwierdzi�o j� w postanowieniu, �e nigdy nie pozwoli
nikomu si� wykorzysta�, gdyby mia�o zagrozi� to bezpiecze�stwu tych, kt�rych kocha�a.
Obecno�� dawa�a o sobie zna� coraz mocniej, jakby istota p�dem zbli�a�a si� do
miasta... od zachodu, jak teraz zauwa�y�a Sharissa. Z ka�d� chwil� jej moc stawa�a si� coraz
bardziej zdumiewaj�ca. Z pewno�ci� nie by�a ludzka. �aden Vraad nie by� taki pot�ny, taki
inny.
- Ojciec! - zawo�a�a, dr��c. - Musz� powiedzie� ojcu! By� mo�e ju� wiedzia�, lecz nie
mog�a by� pewna. Si�gn�a umys�em, pr�buj�c nawi�za� z nim ��czno��. Komunikacja
mentalna zawodzi�a cz�ciej ni� niegdy� i niewielu mog�o utrzymywa� wi� przez d�u�szy
czas. W przypadku Sharissy i jej ojca spraw� utrudnia� fakt, �e Dru Zeree przebywa� nie
ca�kiem w tym �wiecie, tylko jakby w jego "kieszeni", gdzie mie�ci�a si� ostatnia siedziba
za�o�ycieli sprzed po��czenia ich dusz z ziemi�. Ci, kt�rzy przebywali w tamtym �wiecie,
mogli obserwowa� osoby na zewn�trz i nawi�zywa� z nimi kontakt, ale przedarcie si� przez
barier� od drugiej strony nie nastr�cza�o trudno�ci tylko beztwarzym wcieleniom za�o�ycieli.
Dotychczas nie by�o wiadomo, jak Beztwarzy porozumiewaj� si� mi�dzy sob�.
- Ojcze? - Czarodziejka na chwil� wstrzyma�a oddech, czekaj�c na odpowied�. Kiedy
znajomy kontakt z umys�em ojca nie nast�pi�, ponowi�a pr�b�. Przez ca�y czas czu�a
zbli�aj�c� si� obc� istot�. Zastanowi�a si�, jak Tezerenet magli jej nie zauwa�y�. Barakas
wprawdzie utraci� znaczn� cz�� dawnej mocy, ale nadal by� pot�ny. Czy to mo�liwe, �e nie
wykry� zbli�aj�cego si� intruza?
Nawi�zanie ��czno�ci z ojcem okaza�o si� niewykonalne. Gdyby odebra� jej
wezwanie, ju� by odpowiedzia�. Brak kontaktu oznacza�, �e b�dzie musia�a do niego p�j��.
Sharissa zrezygnowa�a z wyprawy na zach�d i ruszy�a w kierunku placu, gdzie na rozkaz Dru
nie prowadzono �adnych prac. Tam znajdzie male�kie, ukryte rozdarcie w tkaninie
rzeczywisto�ci. By�o to wej�cie do niewielkiego �wiata za�o�ycieli, gdzie jej rodzice obecnie
sp�dzali wi�kszo�� czasu. Mia�a nadziej�, �e b�dzie otwarte. Niejeden raz, gdy chcia�a z nim
porozmawia�, musia�a czeka�, a� ojciec opu�ci sw�j prywatny ma�y �wiat.
Paru Vraadow, spiesz�cych gdzie� w swoich sprawach, uskoczy�o jej z drogi. Nawet
na nich nie spojrza�a. Nie wiedzia�a, czy tak�e co� wyczuwaj�, ale nie zawraca�a sobie tym
g�owy. Je�li kogo� zaniepokoi� tajemniczy przybysz, to pod��y za ni� albo postanowi zbada�
spraw� na w�asn� r�k�.
Jeden cz�owiek nie ust�pi� jej z drogi. Zderzy�aby si� z nim, gdyby para silnych r�k
nie z�apa�a jej i nie zatrzyma�a.
- Co si� dzieje? Co� wa�nego, skoro biegniesz na o�lep i wpadasz na ludzi!
- Lochivan! Nie mog� teraz rozmawia�! Musz� znale�� ojca! Tezerenee pu�ci� j�.
- W takim razie p�jd� z tob�. Mo�e mi powiesz, co ci� tak poruszy�o, �e zamiast si�
teleportowa� tracisz czas na chodzenie piechot�.
Sharissa zarumieni�a si�. Min�a Lochivana i pospieszy�a dalej. Tezerenee ruszy� za
ni�, bez trudu dotrzymuj�c jej kroku. Przyzwyczai� si� do szybkich marsz�w.
- Uzna�am, �e lepiej nie korzysta� z czar�w - odpar�a. Nigdy nikomu nie powiedzia�a,
nawet Dru, dlaczego tak rzadko korzysta z czar�w oszcz�dzaj�cych czas. W ostatnich dniach
pobytu w starym �wiecie teleportacja sta�a si� niebezpieczna i jej ojciec niemal przyp�aci�
�yciem pr�b� magicznej podr�y. Sharissa zdawa�a sobie spraw� z absurdalno�ci swojego
zachowania, ale nie potrafi�a wyzby� si� l�ku, �e pewnego dnia zakl�cie teleportacji
przeniesie j� w miejsce, z kt�rego nie b�dzie powrotu. Nie umia�a wyja�ni� swoich odczu�
komu�, kto straci� umiej�tno�� pos�ugiwania si� magi�. Ma�o prawdopodobne, by spotka�a si�
ze wsp�czuciem.
- Dlaczego? O co chodzi? - zapyta� Lochivan, marszcz�c czo�o. Co� go trapi�o, mo�e
niejedno.
Shar