2388

Szczegóły
Tytuł 2388
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2388 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2388 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2388 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Albert Camus Upadek (Prze�o�y�a: Joanna Guze) 1 Czy mog� zaproponowa� panu swoje us�ugi, je�li nie wyda si� to panu natr�ctwem? Obawiam si�, �e szacowny goryl, kt�ry czuwa nad losami tego lokalu, nie rozumie pana. M�wi tylko po holendersku. Je�li nie pozwoli mi pan wyst�pi� w pa�skiej sprawie, nie odgadnie, �e chcia�by pan ja�owc�wki. Prosz�, o�mielam si� s�dzi�, �e mnie zrozumia�; to skini�cie g�ow� powinno oznacza�, �e poddaje si� moim argumentom. Ju� idzie, spieszy si� z rozumn� powolno�ci�. Ma pan szcz�cie, nie chrz�kn��. Gdy nie chce podawa�, wystarczy mu chrz�kni�cie: nikt nie nalega. By� kr�lem swych humor�w to przywilej wielkich zwierz�t. Ale teraz si� wycofam, szcz�liwy, �em si� panu przyda�. Dzi�kuj�, zgodzi�bym si� ch�tnie, gdybym by� pewien, �e si� panu nie naprzykrzam. Pan jest zbyt dobry. Postawi� wi�c m�j kieliszek obok pa�skiego. Ma pan s�uszno��, jego niemota jest og�uszaj�ca. To cisza pierwotnych las�w na�adowana od st�p do g��w. Dziwi mnie niekiedy up�r, z jakim nasz milcz�cy przyjaciel d�sa si� na j�zyki cywilizowane. Z racji swego zawodu go�ci marynarzy z wszystkich kraj�w w tym amsterdamskim barze, kt�ry nie wiadomo dlaczego nazwa� "Mexico-City". Zgodzi si� pan, �e przy tego rodzaju obowi�zkach ignorancja nie bardzo jest na r�k�. Niech pan wyobrazi sobie cz�owieka z Cro-Magnon w roli pensjonariusza wie�y Babel! Co najmniej czu�by si� tam obco. Ale nie, ten cz�owiek nie czuje si� obco, idzie swoj� drog�, nic mu nie przeszkadza. W jednym z nielicznych zda�, jakie s�ysza�em z jego ust, o�wiadczy�, �e chodzi o to, by wzi�� lub zostawi�. Co nale�a�oby wzi�� lub zostawi�? Niew�tpliwie jego samego. Wyznam panu, �e czuj� poci�g do tych istot, ca�ych z jednej bry�y. Je�li si� du�o rozmy�la�o o cz�owieku - z zawodu lub z powo�ania - odczuwa si� niekiedy nostalgi� za prymitywami. Nie ma w nich �adnych utajonych my�li. Prawd� m�wi�c, nasz gospodarz ma kilka takich my�li, cho� hoduje je w ukryciu. Poniewa� nie rozumie nic z tego, co m�wi si� w jego obecno�ci, sta� si� nieufny. Stad �w wyraz podejrzliwej powagi, jak gdyby przypuszcza� co najmniej, �e co� jest nie w porz�dku mi�dzy lud�mi. Ta dyspozycja sprawia, �e rozmowy nie dotycz�ce jego zawodu staj� si� mniej �atwe. Niech pan na przyk�ad zwr�ci uwag� na pusty czworobok nad jego g�ow�, na �cianie w g��bi - miejsce, gdzie wisia� obraz. Rzeczywi�cie, by� tu obraz, i to szczeg�lnie ciekawy, prawdziwe arcydzie�o. By�em obecny, gdy otrzyma� ten obraz i gdy go odst�pi�. W obu wypadkach zachowa� si� z jednak� nieufno�ci�, po tygodniach prze�uwania. Je�li o to idzie, trzeba przyzna�, �e spo�ecze�stwo zepsu�o nieco szczer� prostot� jego natury. Niech pan zauwa�y, �e go nie os�dzam. Ceni� jego uzasadnion� nieufno�� i podziela�bym j� ch�tnie, gdyby moja rozmowno��, jak pan widzi, nie sta�a temu na przeszkodzie. Niestety, jestem gadu�� i przyja�ni� si� �atwo. Cho� potrafi� zachowa� odpowiedni dystans, wszystkie okazje s� dla mnie dobre. Kiedym mieszka� by� we Francji, nie zdarzy�o mi si�, bym spotka� inteligentnego cz�owieka i od razu nie zawar� z nim bli�szej znajomo�ci. Ach, widz�, �e pana razi ten czas zaprzesz�y. Musz� wyzna�, �e mam do niego s�abo��, jak w og�le do pi�knej mowy. S�abo��, kt�r� mam sobie za z�e, niech mi pan wierzy. Wiem dobrze, �e upodobanie do wykwintnej bielizny nie oznacza tym samym, i� ma si� brudne nogi. A jednak. Styl, tak samo jak popelina, zbyt cz�sto os�ania egzem�. Pocieszam si� powiadaj�c sobie, �e ci, co be�koc�, tak�e nie s� czy�ci. Ale� tak, napijmy si� jeszcze ja�owc�wki. Czy przyjecha� pan na d�ugo do Amsterdamu? Pi�kne miasto, prawda? Fascynuj�ce? Oto przymiotnik, kt�rego nie s�ysza�em od dawna. Odk�d opu�ci�em Pary�, a od tej chwili min�y ju� lata. Ale serce ma swoj� pami�� i nie zapomnia�em naszego pi�knego miasta ani jego bulwar�w nadbrze�nych. Pary� jest prawdziwym z�udzeniem optycznym, wspania�� dekoracj� zamieszka�� przez cztery miliony sylwetek. Blisko pi�� milion�w, wed�ug ostatniego spisu? Prosz�, narobili wi�c dzieci. Wcale si� nie dziwi�. Zawsze wydawa�o mi si�, �e nasi ziomkowie maj� dwie nami�tno�ci: idee i nierz�d. Na o�lep, �e tak powiem. Strze�my si� zreszt� przed pot�pianiem; nie s� jedyni, ca�a Europa jest w tym samym miejscu. My�l� sobie czasem, co powiedz� o nas przyszli historycy. Jedno zdanie wystarczy dla nowoczesnego cz�owieka: uprawia� nierz�d i czyta� dzienniki. Po tej t�giej definicji temat, je�li wolno mi to powiedzie�, b�dzie wyczerpany. Holendrzy, o nie, Holendrzy s� o wiele mniej nowocze�ni! Maj� czas, niech pan na nich spojrzy. Co robi�? C�, ci panowie �yj� z pracy tych pa�. S� to zreszt�, samcy i samice, bardzo mieszcza�skie istoty, kt�re przysz�y tu, jak zwykle, z mitomanii lub z g�upoty. S�owem, z nadmiaru lub z braku wyobra�ni. Od czasu do czasu panowie puszczaj� w ruch n� lub rewolwer, ale niech pan nie s�dzi, �e im na tym zale�y. Rola tego wymaga, ot i wszystko, umieraj� ze strachu, wystrzeliwuj�c ostatnie naboje. Co powiedziawszy, uwa�am ich za bardziej moralnych od innych, tych, kt�rzy zabijaj� w gronie rodzinnym, z rutyny. Czy nie zauwa�y� pan, �e nasze spo�ecze�stwo zorganizowa�o si� dla tego rodzaju likwidacji? S�ysza� pan oczywi�cie o tych malutkich rybkach z rzek brazylijskich, kt�re rzucaj� si� tysi�cami na nieostro�nego p�ywaka, w kilka chwil obieraj� go do czysta ma�ymi szybkimi k�sami i zostawiaj� tylko niepokalany szkielet? To w�a�nie jest ich organizacja. "Chce pan mie� przyzwoite �ycie? Jak wszyscy?" Powiada pan: tak, rzecz prosta. Jak�e powiedzie�: nie? "Zgoda. Zostanie pan obrany do czysta. Oto zaw�d, rodzina, zorganizowane rozrywki." I ma�e z�by wpijaj� si� w cia�o a� do ko�ci. Ale jestem niesprawiedliwy., Nie trzeba m�wi�, �e to ich organizacja. Mimo wszystko jest nasza: ten g�r�, kto obierze do czysta drugiego. Wreszcie podaj� nam ja�owc�wk�. Za pa�sk� pomy�lno��. Tak, goryl otworzy� usta, �eby nazwa� mnie doktorem. W tym kraju wszyscy s� doktorami lub profesorami. Ludzie lubi� tu okazywa� respekt, z dobroci albo ze skromno�ci. U nich niegodziwo�� nie jest przynajmniej instytucj� narodow�. Zreszt� nie jestem lekarzem. Je�li chce pan wiedzie�, by�em adwokatem, zanim tu przyjecha�em. Teraz jestem s�dzi�-pokutnikiem. Pozwoli pan, �e si� przedstawi�: Jean-Baptiste Clamence, do pa�skich us�ug. Rad jestem pana pozna�. Pan zapewne zajmuje si� interesami? Mniej wi�cej? Doskona�a odpowied�! I rozumna; we wszystkim jeste�my tylko mniej wi�cej. Prosz�, niech mi pan pozwoli zabawi� si� w detektywa. Jest pan mniej wi�cej w moim wieku, �wiadome oko czterdziestoletniego cz�owieka, kt�ry mniej wi�cej pozna� kr�g rzeczy, jest pan mniej wi�cej dobrze ubrany, to znaczy tak, jak ubieraj� si� u nas, i ma pan g�adkie r�ce. A zatem bourgeois mniej wi�cej! Ale bourgeois wyrafinowany! Z�yma� si� na czas zaprzesz�y po dwakro� dowodzi pa�skiej kultury, poniewa� pan �w czas rozpoznaje i poniewa� u�ycie jego pana dra�ni. Wreszcie wydaj� si� panu zabawny, co, bez pr�no�ci, wskazuje na to, �e ma pan umys� otwarty. Jest pan mniej wi�cej... Ale czy nie wszystko jedno? Zawody interesuj� mnie mniej ni� sekty. Pozwoli pan, �e zadam panu dwa pytania, niech pan nie odpowiada na nie, je�li uzna je pan za niedyskretne. Czy jest pan bogaty? Do pewnego stopnia. Dobrze. Czy podzieli� si� pan swym maj�tkiem z ubogimi? Nie. Jest pan zatem cz�owiekiem, kt�rego nazywam saduceuszem. Je�li nie czytywa� pan Pisma �wi�tego, przyznaj�, �e to panu wiele nie wyja�ni. To panu co� wyja�nia? Zna pan wi�c Pismo �wi�te? Doprawdy pan mnie zaciekawia. Co do mnie... Niech pan sam os�dzi. Z postawy, bar�w i tej twarzy, o kt�rej cz�sto m�wiono mi, �e jest dzika, wygl�dam raczej na gracza w rugby, nieprawda? Ale je�li s�dzi� z rozmowy, trzeba mi przyzna� troch� wyrafinowania. Wielb��d, kt�ry dostarczy� we�ny na m�j p�aszcz, cierpia� niew�tpliwie na �wierzb; w zamian za to mam piel�gnowane paznokcie. Ja tak�e jestem �wiadom, a jednak zaufa�em panu bez �adnej ostro�no�ci, tylko na podstawie pa�skiego wyrazu twarzy. Wreszcie, mimo dobrych manier i pi�knej mowy, jestem bywalcem marynarskich bar�w Zeedijk. No, niech pan nie szuka dalej. M�j zaw�d jest dwoisty jak cz�owiek, ot i wszystko. Powiedzia�em ju� panu, �e jestem s�dzi�-pokutnikiem. Jedna rzecz jest prosta w moim przypadku, nie posiadam nic. Tak, by�em bogaty, nie, nie podzieli�em si� maj�tkiem z ubogimi. Czeg� to dowodzi? �e by�em r�wnie� saduceuszem... O, s�yszy pan syreny portowe? Na Zuyderzee b�dzie mg�a tej nocy. Pan ju� odchodzi? Niech mi pan wybaczy, je�li pana zatrzyma�em. Je�li pan �askaw, prosz� nie p�aci�. Pan jest moim go�ciem w "Mexico-City", jestem szczeg�lnie rad mog�c tu pana podejmowa�. B�d� tu na pewno jutro, jak co wiecz�r, i skorzystam z wdzi�czno�ci� z pa�skiego zaproszenia. Pa�ska droga... A wi�c... Ale czy wyda�oby si� panu niew�a�ciwe, gdybym odprowadzi� pana do portu, co by�oby prostsze? Je�li wyszed�szy st�d okr��y pan dzielnic� �ydowsk�, znajdzie si� pan na pi�knych ulicach, gdzie defiluj� tramwaje na�adowane kwiatami i hucz�c� muzyk�. Pa�ski hotel jest przy jednej z nich, ulica Damrak. Prosz�, pan zechce wyj�� pierwszy. Ja mieszkam w dzielnicy �ydowskiej albo w dzielnicy, kt�ra nazywa�a si� tak a� do chwili, kiedy nasi bracia hitlerowcy oczy�cili teren. Co za pranie! Siedemdziesi�t pi�� tysi�cy �yd�w wywiezionych albo zamordowanych to oczy�ci� teren do cna. Podziwiam t� staranno��, t� metodyczn� cierpliwo��! Kiedy nie ma si� charakteru, trzeba sobie wypracowa� metod�. Tu dokona�a ona cudu, nie ma dw�ch zda�, mieszkam na miejscu jednej z najwi�kszych zbrodni w historii. Mo�e to w�a�nie pozwala mi zrozumie� goryla i jego nieufno��. W ten spos�b mog� walczy� z t� sk�onno�ci� natury, kt�ra popycha mnie nieodparcie ku sympatii. Kiedy widz� now� twarz, kto� we mnie dzwoni na alarm. "Wolniej! Niebezpiecze�stwo!" Nawet przy najwi�kszej sympatii mam si� na baczno�ci. Czy pan wie, �e podczas akcji odwetowej w mojej wsi pewien oficer niemiecki poprosi� najuprzejmiej star� kobiet�, �eby zechcia�a wybra� tego ze swych dw�ch syn�w, kt�ry b�dzie rozstrzelany jako zak�adnik? Wybra�, czy pan to sobie wyobra�a? Ten? Nie, tamten. I patrze�, jak odchodzi. Zostawmy to, ale niech mi pan wierzy, �e wszystkie niespodzianki s� mo�liwe. Zna�em cz�owieka o czystym sercu, kt�ry odrzuci� wszelk� nieufno��. By� pacyfist�, zwolennikiem absolutnej swobody, kocha� jedn� mi�o�ci� ca�� ludzko�� i zwierz�ta. Dusza wyj�tkowa, tak, to pewne. Ot� podczas ostatnich wojen religijnych w Europie schroni� si� na wsi. Napisa� u wej�cia do swego domu: "Sk�dkolwiek przychodzicie, wejd�cie i witajcie." Jak pan s�dzi, kto odpowiedzia� na to pi�kne zaproszenie? Milicjanci, kt�rzy weszli jak do siebie i wypatroszyli mu wn�trzno�ci. Och, przepraszam pani�! Nic zreszt� nie zrozumia�a. Tyle ludzi, co, tak p�no i mimo deszczu, kt�ry nie ustaje od wielu dni? Na szcz�cie jest ja�owc�wka, jedyny b�ysk w tych ciemno�ciach. Czy czuje pan �wiat�o, z�ociste, miedziane, jakie roztacza w panu? Lubi� chodzi� po mie�cie wieczorem w cieple ja�owc�wki. Chodz� ca�ymi nocami, rozmy�lam albo m�wi� do siebie bez przerwy. Jak dzisiaj, tak, i obawiam si�, �e og�uszy�em pana nieco, dzi�kuj�, bardzo pan uprzejmy. Ale to z nadmiaru; zaledwie otwieram usta, zdania si� tocz�. Ten kraj jest zreszt� dla mnie natchnieniem. Lubi� ten lud roj�cy si� na chodnikach, wci�ni�ty w k�t na ma�ej przestrzeni dom�w i wody, otoczony mg�ami, zimn� ziemi� i morzem dymi�cym jak woda do prania. Lubi� go, poniewa� jest dwoisty. Jest tutaj i jest gdzie indziej. Ale� tak! S�uchaj�c ich ci�kich krok�w na t�ustym bruku, widz�c, jak przechodz� oci�ale mi�dzy sklepikami pe�nymi z�ocistych �ledzi i klejnot�w koloru martwych li�ci, s�dzi pan zapewne, �e s� tu dzi� wiecz�r? Pan jest jak wszyscy, pan bierze tych dzielnych ludzi za plemi� syndyk�w i kupc�w, licz�cy talary i szans� wiecznego �ycia, kt�rych ca�y liryzm polega na tym, �e niekiedy, w�o�ywszy wielkie kapelusze, bior�; lekcj� anatomii? Pan si� myli. Id� obok nas, to prawda, a jednak niech pan spojrzy, gdzie znajduj� si� ich g�owy: we mgle neon�w, ja�owc�wki i mi�ty, kt�ra sp�ywa z czerwonych i zielonych szyld�w. Holandia jest snem, prosz� pana, snem ze z�ota i dymu, bardziej dymnym za dnia, bardziej z�oconym i noc�, a w nocy i w dzie� �w sen zaludniaj� Lohengrinowie jak ci oto, mkn�cy w zamy�leniu na czarnych rowerach o wysokich kierownicach, �a�obne �ab�dzie, kt�re kr��� bez przerwy po ca�ym kraju, wok� m�rz, wzd�u� kana��w. �ni� z g�owami w miedzianych chmurach, tocz� si� wko�o, modl� si�, lunatycy, w z�oconym kadzidle mg�y, nie ma ich ju� tutaj. Odjechali o tysi�ce kilometr�w, w stron� Jawy, wyspy dalekiej. Modl� si� do tych stroj�cych miny bog�w Indonezji, kt�rymi ozdobili wszystkie swoje wystawy i kt�rzy b��kaj� si� w tej chwili nad nami, zanim uczepi� si� niczym okaza�e ma�py szyld�w i spadzistych dach�w, by przypomnie� tym nostalgicznym osadnikom, �e Holandia jest nie tylko Europ� kupc�w, ale morzem, morzem, kt�re prowadzi do Cipango i do tych wysp, gdzie ludzie umieraj� szaleni i szcz�liwi zarazem. Ale pozwalam sobie za wiele, wyg�aszam mow�! Niech mi pan wybaczy. Przyzwyczajenie, prosz� pana, powo�anie, a tak�e pragnienie, �eby pan dobrze zrozumia� to miasto i serce rzeczy! Bo jeste�my w sercu rzeczy. Czy zauwa�y� pan, �e koncentryczne kana�y Amsterdamu przypominaj� kr�gi piek�a? Mieszcza�skiego piek�a, oczywi�cie, zaludnionego z�ymi snami. Kiedy przybywa si� z zewn�trz, w miar� przechodzenia przez te kr�gi, �ycie, a wi�c i jego zbrodnie staj� si� g�stsze, bardziej ciemne. Tu jeste�my w ostatnim kr�gu. W kr�gu... Ach, pan to wie? Do licha, coraz trudniej pana zaszeregowa�. Rozumie pan zatem, dlaczego mog� powiedzie�, �e tu jest �rodek rzeczy, cho� znajdujemy si� na kra�cu kontynentu. Wra�liwy cz�owiek rozumie te dziwactwa. W ka�dym razie czytelnicy gazet i rozpustnicy nie mog� i�� dalej. Przychodz� ze wszystkich kra�c�w Europy i zatrzymuj� si� wok� morza wewn�trznego, na sp�owia�ym piachu. S�uchaj� syren, na pr�no szukaj� zarysu statk�w we mgle, potem przechodz� przez kana�y i wracaj� w�r�d deszczu. Zzi�bni�ci zjawiaj� si� w "Mexico-City", by zamawia� ja�owc�wk� we wszystkich j�zykach �wiata. Tam na nich czekam. Do jutra wi�c, drogi ziomku. Nie, teraz znajdzie pan drog�; zostawiam pana przy tym mo�cie. Nie przechodz� nigdy przez most noc�. �lubowa�em sobie. Niech pan zreszt� pomy�li, �e kto� rzuca si� do wody. Z dwojga jedno: albo skacze pan za nim, �eby go wy�owi�, rzecz bardzo ryzykowna w ch�odnej porze roku; albo te� odchodzi pan, a niewykonane skoki pozostawiaj� czasem dziwne �amanie w krzy�u. Dobrej nocy! Co? Te panie za szybami? Sen, prosz� pana, sen za niewielk� cen�, podr� do Indii! Te osoby perfumuj� si� korzeniami. Pan wchodzi, one zaci�gaj� zas�ony i �egluga si� zaczyna. Bogowie schodz� na nagie cia�a, wyspy odbijaj� od brzegu, szalone, ustrojone w rozwiane fryzury palm na wietrze. Niech pan spr�buje. 2 Kto to jest s�dzia-pokutnik? Ach, zaintrygowa�em pana t� histori�. Niech mi pan wierzy, nie ma tu �adnej pu�apki i mog� wyt�umaczy� si� ja�niej. W pewnym sensie nale�y to nawet do moich funkcji. Ale przedtem musz� wy�o�y� pewne fakty, kt�re pomog� panu lepiej zrozumie� moje opowiadanie. Przed kilku laty by�em adwokatem w Pary�u i, na honor, adwokatem do�� znanym. Oczywi�cie, nie poda�em panu mego prawdziwego nazwiska. Mia�em swoj� specjalno��: szlachetne sprawy. Wdowa i sierota, jak to si� powiada, nie wiem dlaczego, s� bowiem przecie� podst�pne wdowy i okrutne sieroty. Wystarczy�o mi jednak poczu� najl�ejszy zapach ofiary w osobie oskar�onego, �eby r�kawy mej togi by�y ju� w akcji. I to w jakiej akcji! Burza! Mia�em serce na r�kawach. Mo�na by�o doprawdy uwierzy�, �e sprawiedliwo�� sypia ze mn� co dzie�. Jestem pewien, �e podziwia�by pan stosowno�� tonu, celno�� wzruszenia, perswazj�, �ar i pow�ci�gane oburzenie moich m�w obro�czych. Natura by�a dla mnie �askawa, je�li idzie o wygl�d fizyczny, szlachetne wzi�cie przychodzi mi bez wysi�ku. Co wi�cej, podtrzymywa�y mnie dwa szczere uczucia: satysfakcja, �e znajduj� si� po dobrej stronie i instynktowna pogarda dla s�dzi�w w og�le. Ta pogarda zreszt� nie by�a mo�e tak instynktowna. Wiem dzi�, �e mia�a swoje przyczyny. Ale z zewn�trz wygl�da�a raczej na nami�tno��. Niepodobna zaprzeczy�, �e przynajmniej na razie trzeba nam s�dzi�w, prawda? A jednak nie mog�em zrozumie�, jak cz�owiek sam sobie wybiera t� zdumiewaj�c� funkcj�. Przyjmowa�em rzecz do wiadomo�ci, skoro dzia�a si� na moich oczach, ale troch� tak, jak przyjmowa�em do wiadomo�ci szara�cz�. Z t� r�nic�, �e inwazje tych prostoskrzyd�ych owad�w nie przynios�y mi nigdy ani centyma, gdy zarabia�em na �ycie prowadz�c dialog z lud�mi, kt�rymi pogardza�em. Ale by�em po dobrej strome, to wystarcza�o dla spokoju mego sumienia. Poczucie sprawiedliwo�ci, satysfakcja, �e mamy s�uszno��, rado�� p�yn�ca z szacunku dla samego siebie to pot�ne spr�yny, drogi panie, kt�re trzymaj� nas na nogach czy te� pozwalaj� nam posuwa� si� naprz�d. Na odwr�t, je�li pozbawi pan tych uczu� ludzi, zamieni ich pan we w�ciek�e psy. Ile� zbrodni pope�niono po prostu dlatego, �e ich autorzy nie mogli znie�� my�li o swej winie! Zna�em kiedy� pewnego przemys�owca; mia� idealn�, uwielbian� przez wszystkich �on�, kt�r� mimo to zdradza�. Ten cz�owiek dos�ownie szala� widz�c, �e post�puje �le, �e nie mo�e ani przyj��, ani ofiarowa� sobie patentu cnoty. Im doskonalsza by�a jego �ona, tym bardziej szala�. W ko�cu w�asna wina sta�a si� dla niego nie do zniesienia. I co zrobi� w�wczas, jak pan my�li? Przesta� j� zdradza�? Nie. Zabi� j�. Dzi�ki temu w�a�nie nawi�za�em z nim stosunki. Moja sytuacja by�a bardziej godna pozazdroszczenia. Nie tylko nie ryzykowa�em, �e znajd� si� w obozie zbrodniarzy (jako kawaler nie mog�em zreszt� �adn� miar� zabi� �ony), ale ponadto bra�em ich jeszcze w obron�; pod warunkiem jednak, �e s� poczciwymi mordercami, jak inni s� poczciwymi dzikusami. Sam spos�b, w jaki prowadzi�em t� obron�, dawa� mi du�e satysfakcje. W �yciu zawodowym by�em doprawdy nienaganny. Nie bra�em �ap�wek, to rozumie si� samo przez si�, ale, co wi�cej, nie zni�y�em si� nigdy do jakich� zabieg�w. Rzecz jeszcze bardziej rzadka, nie schlebia�em nigdy �adnemu dziennikarzowi, by pozyska� jego wzgl�dy, ani �adnemu urz�dnikowi, kt�rego �yczliwo�� mog�a mi by� pomocna. Kilkakrotnie mog�em otrzyma� Legi� Honorow�; nie przyj��em jej z dyskretn� godno�ci�, kt�ra by�a mi prawdziw� nagrod�. Nigdy wreszcie nie bra�em honorari�w od biedak�w i nie rozg�asza�em tego na prawo i lewo. Niech pan nie s�dzi, drogi panie, �e si� tym wszystkim chwal�. Moja zas�uga by�a �adna: chciwo��, kt�ra w naszym spo�ecze�stwie zajmuje miejsce ambicji, zawsze przyprawia�a mnie o �miech. Mierzy�em wy�ej; zobaczy pan, �e je�li idzie o mnie, to okre�lenie jest w�a�ciwe. Niech pan jednak oceni moje zadowolenie. Radowa�a mnie moja w�asna natura, a wiemy wszyscy, �e na tym w�a�nie polega szcz�cie, chocia�, �eby wzajemnie si� uspokoi�, udajemy czasem, �e pot�piamy ten rodzaj przyjemno�ci, nazywaj�c j� egoizmem. W ka�dym razie radowa�y mnie te cechy mojej natury, kt�re reagowa�y tak dok�adnie na wdow� i sierot�, �e w ko�cu, w miar� �wiczenia, zapanowa�y nad ca�ym moim �yciem. Uwielbia�em na przyk�ad pomaga� �lepcom w przechodzeniu przez ulic�. Ledwo ujrza�em z daleka lask� wahaj�c� si� na rogu chodnika, rzuca�em si� po�piesznie, niekiedy wyprzedzaj�c o sekund� mi�osiern� d�o�, kt�ra si� ju� wyci�ga�a, odgradza�em �lepca od wszelkiej �yczliwo�ci pr�cz mojej w�asnej i prowadzi�em go �agodn� i pewn� r�k� przez znaczone gwo�dziami przej�cie, pomi�dzy przeszkodami ruchu ulicznego, ku spokojnej przystani trotuaru, gdzie rozstawali�my si� jednako wzruszeni. Tak samo lubi�em informowa� przechodni�w na ulicy, podawa� im ogie�, pomaga� zbyt ci�kim w�zkom, popycha� zepsuty samoch�d, kupowa� dziennik od cz�onka Armii Zbawienia czy kwiaty od starej kwiaciarki, cho� wiedzia�em przecie�, �e kradnie je na cmentarzu Montparnasse. Lubi�em r�wnie�, ach, to jeszcze trudniej powiedzie�, lubi�em dawa� ja�mu�n�. Jeden z moich przyjaci�, wielki chrze�cijanin, przyznawa�, �e pierwsze uczucie, jakiego doznaje na widok �ebraka zbli�aj�cego si� do jego domu, jest niemi�e. Ze mn� by�o gorzej: radowa�em si�. Ale zostawmy to. M�wmy raczej o mojej grzeczno�ci. By�a ona s�awna i mimo to nie podlegaj�ca dyskusji. W istocie, uprzejmo�� dostarcza�a mi wielkich rado�ci. Je�li kt�rego� ranka udawa�o mi si� ust�pi� miejsca w autobusie lub metrze komu�, kto na to naprawd� zas�ugiwa�, podnie�� przedmiot, kt�ry upu�ci�a na ziemi� stara pani, i poda� go jej z dobrze mi znanym u�miechem czy te� po prostu odst�pi� taks�wk� osobie �piesz�cej si� bardziej ode mnie, m�j dzie� nabiera� blasku. Rad by�em nawet, musz� to powiedzie�, z tych dni, kiedy �rodki komunikacji nie dzia�a�y z powodu strajku i na przystanku autobusowym mia�em okazj� zabra� do swego samochodu kilku nieszcz�snych pary�an, kt�rzy nie mogli wr�ci� do domu. Odst�pi� wreszcie fotel w teatrze, by jaka� para mog�a siedzie� obok siebie, umie�ci� w czasie podr�y walizki m�odej dziewczyny na wysokiej p�ce, oto grzeczno�ci, do kt�rych by�em sk�onny bardziej ni� inni, uwa�niej bowiem czeka�em na okazje i bardziej smakowa�em p�yn�ce z nich rozkosze. Uchodzi�em wi�c za wielkodusznego cz�owieka i by�em nim w istocie. Dawa�em du�o na sprawy publiczne i prywatne. Daleki od tego, by cierpie�, gdy musia�em si� rozsta� z jakim� przedmiotem czy sum� pieni�dzy, znajdowa�em w tym sta�e przyjemno�ci, z kt�rych nie najpo�ledniejsz� by� rodzaj melancholii rodz�cej si� we mnie niekiedy, gdym rozwa�a� ja�owo�� tych dar�w i niewdzi�czno��, jaka prawdopodobnie mnie czeka. Mia�em nawet tak wielk� przyjemno�� w dawaniu, �e nie znosi�em tu �adnego przymusu. Punktualno�� w sprawach pieni�nych m�czy�a mnie i poddawa�em si� jej z niech�ci�. Chcia�em by� panem swej wielkoduszno�ci. S� to rysy drugorz�dne, ale one w�a�nie pozwol� panu zrozumie� nieustann� satysfakcj�, jak� dawa�o mi �ycie, a zw�aszcza m�j zaw�d. Kiedy na korytarzu s�du zatrzymywa�a mnie na przyk�ad �ona oskar�onego, kt�rego broni�em jedynie w imi� sprawiedliwo�ci lub przez lito��, chc� rzec za darmo, kiedy s�ysza�em, jak ta kobieta szepce, �e niczym, niczym nie mo�na odp�aci� za to, co uczyni�em dla nich; kiedy odpowiada�em w�wczas, �e to ca�kiem naturalne, ka�dy by post�pi� tak samo; kiedy proponowa�em nawet pomoc, by ul�y� w trudnych dniach, kt�re nadejd�, a potem, chc�c sko�czy� z t� wylewno�ci� i da� na ni� w�a�ciw� odpowied�, ca�owa�em r�k� biednej kobiety i odchodzi�em bez s�owa - niech mi pan wierzy, drogi panie, �e osi�ga�em cel wy�szy ni� pospolity karierowicz i ten kulminacyjny punkt, gdzie cnota �ywi si� ju� tylko sob�. Zatrzymajmy si� na tych szczytach. Rozumie pan teraz, co mia�em na my�li m�wi�c, �e mierzy�em wy�ej. M�wi�em w�a�nie o kulminacyjnych punktach, jedynych, gdzie mog� �y�. Tak, czu�em si� dobrze tylko w g�rnych sytuacjach. Nawet w �yciu na codzie� musia�em by� ponad. Wola�em autobus od metra, otwarty pojazd od taks�wki, taras od piwnicy. By�em amatorem sportowych awionetek, gdzie g�ow� dotyka si� nieba, na statkach zawsze szuka�em oficerskich kajut na pok�adzie. W g�rach unika�em dolin wol�c prze��cze i szczyty; co najmniej trzeba mi by�o p�askowzg�rzy. Gdyby los zmusi� mnie do wyboru fizycznego zawodu, gdybym mia� by� tokarzem albo dekarzem, niech pan b�dzie pewien, �e wybra�bym dachy i polubi� zawroty g�owy. Suteryna, d� okr�tu, podziemia, groty, przepa�ci napawa�y mnie przera�eniem. Zaprzysi�g�em nawet szczeg�ln� nienawi�� speleologom, kt�rzy maj� czelno�� zajmowa� pierwsze stronice dziennik�w; ich osi�gni�cia budzi�y we mnie wstr�t. Zej�� poni�ej o�miuset metr�w ryzykuj�c, �e g�owa utkwi w skalistej gardzieli (w syfonie, jak powiadaj� ci naiwni!), na to trzeba by� zepsutym lub chorym. Jaka� w tym kryje si� zbrodnia. Nigdzie natomiast nie czu�em si� lepiej ni� na wyst�pie skalnym, pi��set czy sze��set metr�w nad morzem, widocznym jeszcze i sk�panym w �wietle, zw�aszcza gdy by�em sam, g�ruj�c nad mrowiskiem ludzkim. By�o dla mnie oczywiste, �e miejscem kaza�, rozstrzygaj�cych poucze�, cud�w ognia mog� by� jedynie dost�pne dla cz�owieka wy�yny. Wed�ug mnie nie rozmy�la si� w piwnicach lub w celach wi�ziennych (chyba �e znajduj� si� one w wie�y z rozleg�ym widokiem); tam si� ple�nieje. I rozumiem tego cz�owieka, kt�ry wst�piwszy do klasztoru zrzuci� habit, poniewa� jego cela, zamiast widoku na otwarty pejza�, jak si� tego spodziewa�, mia�a okno na mur. Niech pan b�dzie pewien, �e ja nie ple�nia�em. O ka�dej godzinie dnia, sam ze sob� i w�r�d innych, wspina�em si� na wysoko�ci, zapala�em widoczne ognie i radosne pozdrowienie wznosi�o si� ku mnie. W ten spos�b cieszy�em si� przynajmniej �yciem i w�asn� doskona�o�ci�. M�j zaw�d zaspokaja� szcz�liwie ten poci�g do szczyt�w. Odbiera� mi wszelk� gorycz wobec bli�niego, kt�rego stale zobowi�zywa�em, nic mu nie zawdzi�czaj�c. Dawa� mi miejsce nad s�dzi�, kt�rego s�dzi�em z kolei, nad oskar�onym, kt�rego zmusza�em do wdzi�czno�ci. Niech pan to dobrze zwa�y, drogi panie: �y�em bezkarnie. Nie dotyczy� mnie �aden s�d, nie znajdowa�em si� na scenie trybuna�u, ale gdzie indziej, nad scen�, jak owi bogowie, kt�rych przy pomocy maszyny spuszcza si� od czasu do czasu, by zmieni� akcj� i nada� jej pe�ny sens. W ko�cu �y� ponad wci�� jest jedynym sposobem, by by� widzianym i zbiera� uk�ony wi�kszo�ci. Niekt�rzy z moich zacnych zbrodniarzy morduj�c byli zreszt� pos�uszni temu samemu uczuciu. W ich smutnej sytuacji lektura dziennik�w przynosi�a co� w rodzaju �a�osnej kompensaty. Jak wielu ludzi nie mogli znie�� d�u�ej anonimowo�ci i ta niecierpliwo�� prowadzi�a ich po cz�ci do fatalnych czyn�w. �eby zyska� rozg�os, wystarczy w gruncie rzeczy zabi� dozorc� z kamienicy. Niestety, chodzi tu o kr�tkotrwa�y rozg�os, tylu jest dozorc�w, kt�rym nale�y si� cios no�em i kt�rzy go dostaj�. Zbrodnia nieustannie zajmuje prz�d sceny, ale zbrodniarz jest tam przelotnie i zostaje zast�piony natychmiast. Za te kr�tkie triumfy p�aci si� w ko�cu zbyt drogo. Na odwr�t, obrona naszych nieszcz�snych aspirant�w do rozg�osu przynosi�a naprawd� rozg�os w tym samym czasie i na tym samym miejscu, ale ta�szymi �rodkami. To zach�ca�o mnie r�wnie� do godnych pochwa�y stara�, by p�acili mo�liwie najmniej: bo te� p�acili po trosze zamiast mnie. W zamian za to, moje oburzenie, talent, wzruszenie uwalnia�y mnie od wszelkiego d�ugu wobec nich. S�dziowie karali, oskar�eni pokutowali, ja za�, wolny od wszelkiego obowi�zku, nie podlegaj�c s�dom i sankcjom, kr�lowa�em swobodnie w rajskim �wietle. Bo czy to nie Eden, drogi panie, �ycie brane po prostu? Takie by�o moje �ycie. Nigdy nie musia�em uczy� si� �ycia. Przychodz�c na �wiat wiedzia�em ju� wszystko. S� ludzie, dla kt�rych problem polega na szukaniu ochrony przed innymi albo przynajmniej na u�o�eniu si� z innymi. Dla mnie rzecz by�a ju� dokonana. Poufa�y, kiedy nale�a�o, milcz�cy, je�li to konieczne, r�wnie zdolny do swobody jak powagi: wszystko sz�o mi g�adko. Tote� cieszy�em si� wielk� popularno�ci� i nie liczy�em ju� moich sukces�w towarzyskich. Mia�em dobr� prezencj�, by�em wraz niestrudzonym tancerzem i dyskretnym erudyt�, potrafi�em, co nie jest �atwe, kocha� jednocze�nie kobiety i sprawiedliwo��, uprawia�em sporty i sztuki pi�kne; ko�cz� na tym, �eby mnie pan nie podejrzewa� o zarozumia�o��. Ale niech pan sobie wyobrazi m�czyzn� w sile wieku, o doskona�ym zdrowiu, wszechstronnie uzdolnionego, zr�cznego w �wiczeniach cia�a i umys�u, ani biednego, ani bogatego, �pi�cego dobrze i g��boko zadowolonego ze siebie, kt�ry przejawia to jedynie w mi�ych stosunkach towarzyskich. Zgodzi si� pan w�wczas, �e z ca�� skromno�ci� mog� m�wi� o udanym �yciu. Tak, niewiele znalaz�oby si� istot bardziej naturalnych ode mnie. By�em w ca�kowitej zgodzie z �yciem, przystawa�em na wszystko, czym ono by�o, od g�ry do do�u, nie odrzucaj�c nic z jego ironii, wielko�ci i serwitut�w. W szczeg�lno�ci cia�o, materia, s�owem to, co fizyczne, co zbija z tropu i zniech�ca tylu ludzi w mi�o�ci czy w samotno�ci, przynosi�o mi niemniejsz� rado�� nie czyni�c mnie niewolnikiem. By�em stworzony do posiadania cia�a. St�d we mnie ta harmonia, to swobodne panowanie nad sob�, kt�re czuli ludzie i o kt�rym m�wili mi niekiedy, �e pomaga im �y�. Szukano wi�c mojego towarzystwa. Cz�sto, na przyk�ad, zdawa�o si� komu�, �e ju� mnie kiedy� spotka�. �ycie, jego dary i ludzie szli mi na spotkanie; przyjmowa�em t� ho�dy z �yczliw� dum�. Doprawdy, dzi�ki temu, �e by�em tak pe�nym i prostym cz�owiekiem, uwa�a�em si� po trosze za nadcz�owieka. Pochodzi�em z uczciwej, ale z do�� skromnej rodziny (m�j ojciec by� oficerem), a jednak zdarza�y si� poranki, wyznaj� to z pokor�, kiedy czu�em si� synem kr�lewskim czy gorej�cym krzakiem. Niech pan zwr�ci uwag�, bynajmniej nie chodzi�o o pewno��, w kt�rej �y�em, �e jestem inteligentniejszy od innych. Ta pewno�� jest zreszt� bez znaczenia, skoro tylu durni�w j� podziela. Nie, poniewa� by�em obsypany �askami, czu�em si� wybrany, wyznaj� to nie bez wahania. Wybrany osobi�cie spo�r�d wszystkich do tych d�ugotrwa�ych i ci�g�ych powodze�. W gruncie rzeczy by� to skutek mojej skromno�ci. Nie chcia�em przypisywa� sukces�w moim tylko zas�ugom, nie mog�em wierzy�, �e po��czenie w jednej osobie zalet tak r�nych i kra�cowych mo�e by� jedynie wynikiem przypadku. Dlatego te� b�d�c szcz�liwy, czu�em si� niejako upowa�niony do tego szcz�cia jakim� wy�szym dekretem. Je�li panu powiem, �e nie wyznawa�em �adnej religii, zrozumie pan jeszcze lepiej, jak niezwyk�e by�o to przekonanie. W ka�dym razie, zwyk�e czy niezwyk�e, d�ugo wynosi�o mnie ponad codzienno�� i dos�ownie fruwa�em przez ca�e lata, kt�rych, prawd� m�wi�c, �al mi w g��bi serca. Fruwa�em a� do wieczora, kiedy... Ale nie, to jest inna sprawa i trzeba o niej zapomnie�. Zreszt�, przesadzam mo�e. Wiod�o mi si� dobrze we wszystkim, to prawda, ale nie by�em zadowolony z niczego. Ka�da rado�� budzi�a we mnie pragnienie innej rado�ci. �wi�to nast�powa�o po �wi�cie. Zdarza�o mi si�, �e ta�czy�em przez ca�e noce, coraz bardziej pijany lud�mi i �yciem. Czasem, p�no w noc, kiedy taniec, lekki alkohol, moje w�asne wyuzdanie, dzika swoboda wszystkich wtr�ca�y mnie w zachwyt, zdawa�o mi si� w moim znu�eniu i przesycie, przez sekund�, �e rozumiem wreszcie tajemnic� istot i �wiata. Ale zm�czenie znika�o nazajutrz, a z nim tajemnica; i zaczyna�em na nowo. Bieg�em tak, zawsze pe�en po brzegi, nigdy syty, nie wiedz�c, gdzie si� zatrzyma�, a� do dnia, a raczej a� do wieczora, kiedy muzyka przesta�a gra� i zgas�y �wiat�a. �wi�to, kiedy by�em szcz�liwy... Ale niech mi pan pozwoli wezwa� naszego przyjaciela prymitywa. Niech pan skinie g�ow�, �eby mu podzi�kowa�, przede wszystkim za� niech pan pije ze mn�, trzeba mi pa�skiej sympatii. Widz�, �e to o�wiadczenie dziwi pana. Czy nie doznawa� pan nigdy nag�ej potrzeby sympatii, pomocy, przyja�ni? Tak, oczywi�cie. Ja nauczy�em si� zadowala� sympati�. Mo�na j� znale�� �atwiej, a poza tym nie zobowi�zuje do niczego. "Niech pan wierzy w moj� sympati�", w monologu wewn�trznym poprzedza bezzw�ocznie: "A teraz zajmijmy si� czym innym." Jest to uczucie znane premierom: zdobywa si� je tanim kosztem po katastrofach. Z przyja�ni� sprawa nie jest tak prosta. D�ugo i z trudem si� j� zdobywa, ale kiedy si� ju� przyja�� posiad�o, nie spos�b si� od niej uwolni�, trzeba stawi� czo�o. Niech pan przede wszystkim nie wierzy, �e pa�scy przyjaciele b�d� telefonowa� do pana co wiecz�r, jak powinni, by dowiedzie� si�, czy nie jest to w�a�nie wiecz�r, kiedy postanowi� pan pope�ni� samob�jstwo lub, bardziej po prostu, czy nie pragnie pan towarzystwa, je�li nie ma pan ochoty wyj�� z domu. Ot� nie, je�li zatelefonuj�, b�dzie to w�a�nie wiecz�r, kiedy nie jest pan sam i �ycie jest pi�kne, zapewniam pana. Do samob�jstwa raczej pana popchn� w imi� tego, co w ich mniemaniu winien pan jest samemu sobie. Niech B�g nas broni, drogi panie, �eby przyjaciele cenili nas zbyt wysoko! Je�li idzie o tych, kt�rzy z urz�du powinni nas kocha�, m�wi� o krewnych i powinowatych (c� za okre�lenie!), to ju� inna �piewka. Maj� w�a�ciwe s�owo, ale jest to s�owo-pocisk; telefonuj� tak, jak strzela si� z karabinu. I dobrze celuj�. Ach, zdrajcy! Co? Jaki wiecz�r? Dojd� do tego, niech pan b�dzie ze mn� cierpliwy. W pewien spos�b zreszt� trzymam si� tematu m�wi�c o przyjacio�ach i powinowatych. Widzi pan, opowiadano mi o cz�owieku, kt�rego przyjaciel zosta� uwi�ziony; �w cz�owiek spa� co dzie� na pod�odze, �eby nie zazna� wyg�d, kt�rych pozbawiono tego, kogo kocha�. Tak, drogi panie, kt� b�dzie spa� na pod�odze dla nas? Czy ja jestem do tego zdolny? Niech pan pos�ucha, chcia�bym by� do tego zdolny, b�d�. Tak, wszyscy to kiedy� potrafimy i to b�dzie zbawienie. Ale rzecz nie jest �atwa, bo przyja�� jest roztargniona albo przynajmniej bezsilna. Nie potrafi tego, co chce. Mo�e zreszt� nie chce dosy�? Mo�e nie kochamy dosy� �ycia? Czy zauwa�y� pan, �e tylko �mier� budzi nasze uczucia? Jak�e kochamy przyjaci�, kt�rzy nas opu�cili, prawda? Jak podziwiamy tych naszych mistrz�w, kt�rzy milcz� maj�c usta pe�ne ziemi! Ho�d przychodzi w�wczas w spos�b naturalny, ten ho�d, kt�rego oczekiwali mo�e przez ca�e �ycie. Ale czy wie pan, dlaczego jeste�my zawsze bardziej sprawiedliwi i wielkoduszni ze zmar�ymi? Przyczyna jest prosta! Wobec nich nie mamy zobowi�za�. Zostawiaj� nam swobod�, mo�emy rozporz�dza� swoim czasem, upcha� ho�d pomi�dzy coctail i spotkanie z urocz� kochank�, s�owem, przeznaczy� na� chwil�, z kt�r� nie wiadomo co zrobi�. Je�li zobowi�zuj� nas do czego�, to do pami�ci, a my mamy kr�tk� pami��. Nie, w naszych przyjacio�ach kochamy �wie�� �mier�, �mier� bolesn�, nasze wzruszenie, siebie samych wreszcie! Mia�em wi�c przyjaciela, kt�rego najcz�ciej unika�em. Nudzi� mnie troch�, a poza tym mia� swoje zasady. Ale podczas agonii odzyska� mnie, niech pan b�dzie spokojny. Przychodzi�em co dzie�, bez pud�a. Umar� zadowolony ze mnie, �ciskaj�c mi r�ce. Pewna pani, kt�ra zbyt cz�sto i na pr�no nie dawa�a mi spokoju, mia�a do�� dobrego smaku, �eby umrze� m�odo. Jakie� od razu miejsce w moim sercu! A c� dopiero, je�li chodzi o samob�jstwo! Bo�e, co za rozkoszny rozgardiasz! Telefon dzwoni, serce przepe�nione, zdania z umys�u kr�tkie, ale ci�kie od niedom�wie�, poskramiany b�l, a nawet, tak, nieco samooskar�enia! Cz�owiek jest taki, drogi panie, ma dwie twarze: nie mo�e kocha� nie kochaj�c siebie. Niech pan przyjrzy si� swym s�siadom, je�li szcz�liwym wypadkiem zdarzy si� zgon w kamienicy. Spali w swoim malutkim �yciu i oto umiera na przyk�ad dozorca. Natychmiast budz� si�, rzucaj�, dowiaduj� si�, lituj�. Umar�y jest na wokandzie i spektakl zaczyna si� wreszcie. C� pan chce, trzeba im tragedii, to ich drobna przewaga, ich aperitif. Czy przypadkiem zreszt� m�wi� panu o dozorcy? Mia�em dozorc�, cz�owieka prawdziwie upo�ledzonego, uciele�nion� z�o�liwo��, potwora nic nie znacz�cego i m�ciwego, kt�ry zniech�ci�by franciszkanina. Nie rozmawia�em z nim nawet, ale samo jego istnienie sprawia�o, �e nie mog�em by� zadowolony, jak to mia�em w zwyczaju. Umar�, ja za� poszed�em na jego pogrzeb. Czy zechce mi pan powiedzie� dlaczego? Dwa dni, kt�re poprzedzi�y ceremoni�, by�y zreszt� bardzo interesuj�ce. �ona dozorcy, w�wczas chora, le�a�a w ich jedynym pokoju, obok niej ustawiono skrzyni� na podp�rkach. Trzeba by�o samemu przychodzi� po poczt�. Ka�dy otwiera� drzwi, m�wi�: "Dzie� dobry pani", wys�uchiwa� pochwa�y zmar�ego, kt�rego dozorczyni wskazywa�a r�k�, i zabiera� swoj� poczt�. Nic w tym zabawnego, prawda? A jednak ca�a kamienica defilowa�a przez lo�� dozorcy, gdzie �mierdzia�o fenolem. I lokatorzy nie posy�ali s�u�by, nie, sami korzystali z gratki. S�u�ba zreszt� r�wnie�, ale po kryjomu. W dzie� pogrzebu okaza�o si�, �e skrzynia nie przechodzi przez drzwi lo�y. "Och, kochany, m�wi�a dozorczyni w swym ��ku ze zdumieniem pe�nym zachwytu i rozpaczy, jaki on by� du�y!" "Nie ma strachu, prosz� pani, odpowiedzia� przedsi�biorca pogrzebowy, we�mie si� go sztorcem, na stoj�co." Wzi�to go na stoj�co, potem po�o�ono i ja sam tylko (wraz z dawnym, pikolakiem z kabaretu, kt�ry, jak zrozumia�em, co wiecz�r wypija� kieliszek pernod z nieboszczykiem) dotar�em na cmentarz i rzuci�em kwiaty na trumn�, kt�rej zbytkowno�� mnie zdumia�a. Nast�pnie z�o�y�em wizyt� dozorczyni i przyj��em jej podzi�kowanie godne tragiczki. Jaki� pow�d tego wszystkiego? �aden, chyba �e aperitif. Pochowa�em r�wnie� starego wsp�pracownika Rady Adwokackiej. By� to ni�szy urz�dnik, do�� pogardzany, kt�remu zawsze �ciska�em r�k�. Tam, gdzie pracowa�em, �ciska�em zreszt� wszystkim r�ce, i raczej zbyt cz�sto ni� zbyt rzadko. Dzi�ki tej serdecznej prostocie niewielkim kosztem zdobywa�em sympati� wszystkich, niezb�dn� dla mego rozkwitu. Prezes Rady Adwokackiej nie zada� sobie trudu, �eby przyj�� na pogrzeb naszego urz�dnika. Ja przyszed�em, i to w przeddzie� wyjazdu, co podkre�lano. Ot� to, wiedzia�em, �e moja obecno�� zostanie zauwa�ona i przychylnie skomentowana. Rozumie pan zatem, �e nawet �nieg, kt�ry pada� tego dnia, nie m�g� mnie odwie�� od mego zamiaru. Co? W�a�nie do tego zmierzam, niech pan b�dzie spokojny, jestem ju� blisko. Niech pan jednak pozwoli mi wpierw zauwa�y�, �e moja dozorczyni, kt�ra zrujnowa�a si� na krucyfiks, pi�kny d�b i srebrne uchwyty, by lepiej nacieszy� si� swoim wzruszeniem, w miesi�c p�niej zesz�a si� z pewnym elegantem o pi�knym g�osie. �w elegant grzmoci� j�, s�ycha� by�o okropne krzyki, po czym otwiera� okno i zaczyna� sw�j ulubiony romans: "Ach, jak pi�kne s� kobiety!" "Tego ju� za wiele", m�wili s�siedzi. Czego za wiele, pytam pana? Zgoda, baryton mia� pozory przeciw sobie i dozorczyni r�wnie�. Nic jednak nie dowodzi, �e si� nie kochali. Nic nie dowodzi te�, �e nie kocha�a swego m�a. Zreszt�, kiedy elegant si� ulotni� z nadwer�onym g�osem i r�k�, ona, ta wierna, wr�ci�a do pochwa� zmar�ego. W ko�cu znam innych, za kt�rymi przemawiaj� pozory, a nie s� oni ani bardziej stali, ani bardziej szczerzy. Zna�em cz�owieka, kt�ry dwadzie�cia lat �ycia po�wi�ci� pewnej kobietce, wyrzek� si� dla niej wszystkiego - przyja�ni, pracy, w�asnej nawet przyzwoito�ci - i kt�ry przyzna� si� pewnego wieczora, �e nigdy jej nie kocha�. Nudzi� si�, tylko tyle, nudzi� si� jak wi�kszo�� ludzi. Sam wi�c stworzy� sobie �ycie pe�ne komplikacji i dramat�w. Trzeba, �eby co� si� sta�o, oto wyja�nienie wi�kszo�ci uczu� ludzkich. Trzeba, �eby co� si� sta�o, nawet niewola bez mi�o�ci, nawet wojna czy �mier�. A zatem wiwat pogrzeby! Ja przynajmniej nie mia�em tego usprawiedliwienia. Nie nudzi�em si�, skoro panowa�em. Mog� nawet powiedzie�, �e tego wieczora, o kt�rym panu opowiadam, nudzi�em si� mniej ni� kiedykolwiek. Nie, doprawdy, nie pragn��em, �eby co� si� sta�o. A jednak... Widzi pan, drogi panie, by� to pi�kny wiecz�r jesienny, jeszcze ciep�y nad miastem, ju� wilgotny nad Sekwan�. Noc nadchodzi�a, niebo by�o jasne na zachodzie, ale ciemnia�o, latarnie �wieci�y s�abo. Szed�em lewym brzegiem, ku mostowi des Arts. Wida� by�o, jak rzeka po�yskuje pomi�dzy zamkni�tymi skrzyniami bukinist�w. Ludzi by�o ma�o: Pary� jad� ju� kolacj�. Depta�em ��te i zakurzone li�cie przywodz�ce na pami�� lato. Niebo nape�nia�o si� z wolna gwiazdami, kt�re wida� by�o przelotnie, pomi�dzy jedn� latarni� a drug�. Delektowa�em si� cisz�, kt�ra wr�ci�a, s�odycz� wieczoru, pustym Pary�em. By�em rad. Dzie� mia�em dobry: �lepiec, zmniejszenie kary, kt�rego si� spodziewa�em, ciep�y u�cisk d�oni mego klienta, kilka wspania�omy�lnych uczynk�w, po po�udniu za� �wietna improwizacja w gronie przyjaci� o twardym sercu naszej klasy panuj�cej i hipokryzji elity. Wszed�em na most des Arts, pusty o tej porze, by spojrze� na rzek�; ledwie mo�na j� by�o odgadn�� w nocy, kt�ra ju� zapad�a. Stoj�c naprzeciw pomnika Henryka IV g�rowa�em nad wysp�. Czu�em, jak rodzi si� we mnie poczucie pot�gi i pe�ni, kt�re rozpiera�o mi serce. Wyprostowa�em si� i mia�em zapali� papierosa, papierosa satysfakcji, kiedy w tej samej chwili �miech rozleg� si� za mn�. Zdumiony odwr�ci�em si� gwa�townie; nie by�o nikogo. Podszed�em do balustrady: �adnej ��dki, �adnej barki. Odwr�ci�em si� ku wyspie i zn�w us�ysza�em �miech za plecami, nieco dalej, jak gdyby schodzi� do rzeki. Sta�em nieruchomo. �miech cich�, ale s�ysza�em go jeszcze wyra�nie za sob�, id�cy znik�d, chyba �e z wody. Jednocze�nie zauwa�y�em, �e szybko bije mi serce. Niech mnie pan dobrze zrozumie: w tym �miechu nie by�o nic tajemniczego; by� to �miech zdrowy, naturalny, przyjazny niemal, kt�ry przywraca� rzeczom ich miejsce. Wkr�tce zreszt� nic ju� nie s�ysza�em. Zeszed�em na nadbrze�e, skr�ci�em w ulic� Dauphine, kupi�em papierosy, kt�rych wcale nie potrzebowa�em. By�em jak odurzony, oddycha�em z trudem. Tego wieczora zatelefonowa�em do przyjaciela, kt�rego nie zasta�em w domu. Zastanawia�em si�, czy wyj��, gdy nagle us�ysza�em �miech pod oknami. Otworzy�em. Na chodniku m�odzi ludzie �egnali si� weso�o. Zamkn��em okna wzruszaj�c ramionami; tak czy inaczej mia�em akta do przestudiowania. Poszed�em do �azienki, �eby napi� si� wody. Moje odbicie u�miecha�o si� w lustrze, ale wyda�o mi si�, �e u�miech jest podw�jny... Co? Przepraszam, my�la�em o czym innym. Zobaczymy si� z pewno�ci� jutro. Jutro, tak w�a�nie. Nie, nie, nie mog� zosta�. Prosi� mnie zreszt� o porad� ten br�zowy nied�wied�, kt�rego pan tam widzi. Uczciwy cz�owiek, bez w�tpienia, policja dokucza mu niegodziwie, po prostu z przewrotno�ci. Uwa�a pan, �e ma twarz mordercy? Niech pan b�dzie pewien, �e jest to wygl�d zawodowy. Potrafi si� przy tym zr�cznie w�ama�, i zdziwi si� pan, kiedy powiem, �e ten neandertalczyk wyspecjalizowa� si� w handlu obrazami. W Holandii wszyscy s� specjalistami od malarstwa lub tulipan�w. Ten tutaj, mimo skromnej miny, jest autorem najs�awniejszej kradzie�y obrazu. Jakiego? Powiem to panu mo�e. Niech pana nie dziwi moja wiedza. Cho� jestem s�dzi�-pokutnikiem, mam swoj� s�abo��: jestem doradc� prawnym tych dzielnych ludzi. Przestudiowa�em prawa kraju i zdoby�em sobie klientel� w tej dzielnicy, gdzie nie ��daj� od nikogo dyplom�w. Nie jest to �atwe, ale budz� zaufanie, prawda? �miej� si� szczerze, energicznie �ciskam r�k�, a to s� atuty. Poza tym za�atwi�em kilka trudnych spraw przede wszystkim z interesu, lecz tak�e z przekonania. Gdyby wsz�dzie i zawsze skazywano sutener�w i z�odziei, wszyscy uczciwi ludzie uwa�aliby si� wci�� za niewinnych, kochany panie. A wed�ug mnie - id� ju�, id�! - tego w�a�nie trzeba nade wszystko unika�. - Inaczej by�oby si� z czego �mia�. 3 Doprawdy, m�j drogi ziomku, jestem panu wdzi�czny za pa�skie zainteresowanie. A jednak w mojej historii nie ma nic nadzwyczajnego. Skoro panu na tym zale�y, powiem, �e przez kilka dni my�la�em troch� o tym �miechu, potem zapomnia�em. Niekiedy zdawa�o mi si�, �e go s�ysz� gdzie� w sobie. Ale najcz�ciej bez wysi�ku my�la�em o czym innym. Musz� jednak przyzna�, �e moja noga nie posta�a wi�cej na bulwarach nadbrze�nych Pary�a. Kiedy przeje�d�a�em tamt�dy samochodem czy autobusem, jaka� cisza zapada�a we mnie. Czeka�em. Ale mija�em Sekwan�, nic si� nie zdarza�o, oddycha�em znowu. W tym czasie mia�em te� pewne k�opoty ze zdrowiem. Nie wiem, co to by�o, jakie� przygn�bienie chyba; nie mog�em odzyska� dobrego humoru. By�em u lekarzy, kt�rzy zapisali mi �rodki pobudzaj�ce. Nabiera�em animuszu, potem znowu spada�em w d�. �ycie sta�o si� dla mnie mniej �atwe: kiedy cia�o jest smutne, serce powoli umiera. Zdawa�o mi si�, �e cz�ciowo, oduczy�em si� tego, czego nie uczy�em si� nigdy i co umia�em przecie� tak dobrze, to znaczy oduczy�em si� �y�. Tak, s�dz�, �e wtedy wszystko si� zacz�o. Ale i dzisiejszego wieczora nie czuj� si� dobrze. Z trudem nawet uk�adam zdania. Zdaje mi si�, �e m�wi� gorzej i mniej pewnie. To bez w�tpienia pogoda. �le si� oddycha, powietrze jest tak ci�kie, �e uciska pier�. Czy nie mia�by pan nic przeciwko temu, m�j drogi ziomku, �eby�my wyszli troch� na miasto? Dzi�kuj�. Jak�e pi�kne s� kana�y wieczorem! Lubi� oddech pokrytych ple�ni� w�d, zapach martwych li�ci, kt�re mokn� w kanale, i �w �a�obny zapach unosz�cy si� z �odzi pe�nych kwiat�w. Nie, nie, w tym upodobaniu nie ma nic chorobliwego, niech mi pan wierzy. Przeciwnie, tak sobie postanowi�em. Rzecz w tym, �e zmuszam si� do podziwiania kana��w. Widzi pan, najbardziej w �wiecie lubi� Sycyli�, i to z wierzcho�ka Etny, w �wietle, gdzie g�ruj� nad wysp� i morzem. Lubi� te� Jaw�, ale w okresie pasat�w. Tak by�em tam w m�odo�ci. W og�le lubi� wszystkie wyspy. �atwiej tam panowa�. Rozkoszny dom, prawda? Dwie g�owy, kt�re pan tu widzi, to niewolnicy murzy�scy. Szyld. Dom nale�a� do handlarza niewolnik�w. O, w tamtych czasach nie ukrywano swoich zamiar�w! Ludzie mieli fantazj�, m�wili: "Prosz�, mam w�asny dom, handluj� niewolnikami, sprzedaj� czarne mi�so." Czy mo�e pan wyobrazi� sobie dzisiaj kogo�, kto podaje do publicznej wiadomo�ci, �e to w�a�nie jest jego zaw�d? Jaki skandal! Ju� s�ysz� g�osy moich paryskich koleg�w. S� w tych sprawach nieuleczalni, nie wahaliby si� og�osi� dw�ch czy trzech manifest�w, mo�e nawet wi�cej! Po namy�le dorzuci�bym sw�j podpis. Niewolnictwo, ale� nie, jeste�my przeciw! �e cz�owiek musi je wprowadza� w swoim domu lub w fabrykach, zgoda, taki jest porz�dek rzeczy, ale chwali� si�, nie, tego ju� nadto. Wiem dobrze, �e nie mo�na wyrzec si� panowania ani przesta� pragn��, by mu s�u�ono. Ka�demu trzeba niewolnik�w jak powietrza. Rozkazywa� to oddycha�, pan si� zgodzi? I nawet najbardziej wydziedziczeni mog� oddycha�. Ostatni na drabinie spo�ecznej ma �on� lub dziecko. Je�li to kawaler, psa. Najwa�niejsze to m�c si� gniewa� i �eby drugi nie mia� prawa odpowiedzie�. "Nie odpowiada si� ojcu", zna pan t� formu��? W pewnym sensie jest szczeg�lna. Komu� mia�oby si� odpowiada� na tym �wiecie, je�li nie temu, kogo si� kocha? W innym sensie jest przekonywaj�ca. Kto� musi mie� ostatnie s�owo. Inaczej ka�dej racji mo�na by przeciwstawi� inn�: nie by�oby temu ko�ca. Na odwr�t, si�a rozstrzyga wszystko. Zu�yli�my na to du�o czasu, ale zrozumieli�my przecie�. Zapewne zauwa�y� pan, �e nasza stara Europa filozofuje wreszcie w rozs�dny spos�b. Nie m�wimy ju� jak w naiwnych czasach: "Tak my�l�. Co pan na to?" Jeste�my m�drzejsi. Zast�pili�my dialog komunikatem. "Taka jest prawda, powiadamy. Mo�e pan z ni� dyskutowa�, to nas nie interesuje. Ale za kilka lat b�dzie policja, kt�ra panu dowiedzie, �e mam racj�." Ach! Kochana planeta! Wszystko jest teraz jasne. Znamy si�, wiemy, do czego jeste�my zdolni. Prosz�, �eby zmieni� przyk�ad, je�li nie temat: zawsze chcia�em, �eby mi s�u�ono z u�miechem. Je�li s�u��ca mia�a smutn� min�, zatruwa�a mi �ycie. Oczywi�cie, mog�a nie by� weso�a. Ale m�wi�em sobie, �e lepiej by�oby dla niej, �eby spe�nia�a swoje obowi�zki �miej�c si� raczej ni� p�acz�c. W gruncie rzeczy to by�o lepsze dla mnie. A jednak, nie chwal�c si�, moje rozumowanie nie by�o ca�kiem idiotyczne. Dla tego samego powodu nie chcia�em nigdy jada� w chi�skich restauracjach. Dlaczego? Dlatego, �e Azjaci maj� cz�sto pogardliwy wyraz, kiedy milcz�, zw�aszcza w towarzystwie bia�ych. Rzecz prosta, �e z tym wyrazem podaj� do sto�u. Jak�e wi�c delektowa� si� delikatnym kurcz�ciem, i co wa�niejsze, jak patrz�c na nich my�le�, �e mamy racj�? M�wi�c mi�dzy nami, niewola, najlepiej je�li u�miechni�ta, jest rzecz� nieuniknion�. Ale nie powinni�my si� do tego przyznawa�. Czy nie lepiej, �eby ten, kto nie mo�e sobie odm�wi� posiadania niewolnik�w, nazywa� ich wolnymi lud�mi? Przede wszystkim dla zasady, a potem, �eby ich nie doprowadza� do rozpaczy. Nale�y im si� ta rekompensata, prawda? W ten spos�b b�d� nadal si� u�miecha�, my za� zachowamy czyste sumienie. Bez tego musieliby�my zmieni� o sobie zdanie, szaleliby�my z b�lu lub nawet staliby�my si� skromni, mo�na si� obawia� wszystkiego. Tak wi�c �adnych szyld�w, a ten jest gorsz�cy. Zreszt�, gdyby wszyscy zasiedli do sto�u, podali sw�j prawdziwy zaw�d, swoj� to�samo��, cz�owiek nie wiedzia�by, gdzie si� podzia�. Niech pan wyobrazi sobie bilety wizytowe: Dupont, tch�rzliwy filozof albo chrze�cijanin-w�a�ciciel, albo wiaro�omny humanista, doprawdy jest w czym wybiera�. Ale� to by�oby piek�o! Tak, piek�o pewnie jest takie: ulice z szyldami i �adnego sposobu, �eby si� wyt�umaczy�. Jest si� zaklasyfikowanym raz na zawsze. Na przyk�ad pan, m�j drogi ziomku, niech pan pomy�li, jaki by�by pa�ski szyld. Pan milczy? No c�, odpowie mi pan p�niej. W ka�dym razie znam sw�j: podw�jna twarz, czaruj�cy Janus, a powy�ej dewiza domu: "Nie liczcie na to." Na moich biletach wizytowych: "Jean-Baptiste Clamence, komediant." Prosz�, nied�ugo po wieczorze, o kt�rym panu m�wi�em, co� odkry�em. Kiedy zostawia�em �lepca na chodniku, gdzie pomog�em mu wyl�dowa�, sk�ada�em mu uk�on. Ten uk�on kapeluszem nie by� oczywi�cie dla niego przeznaczony, nie m�g� go widzie�. Do kogo wi�c si� zwraca�? Do publiczno�ci. Po roli, uk�ony. Niez�e, co? Innym razem, by�o to w tym samym czasie, odpowiedzia�em automobili�cie, kt�ry mi dzi�kowa� za pomoc, �e nikt by tego nie zrobi�. Rzecz prosta, chcia�em powiedzie�, �e ka�dy by zrobi� to samo. Ale ten nieszcz�sny lapsus nie dawa� mi spokoju. Je�li idzie o skromno��, by�em doprawdy niezwyci�ony. Trzeba wyzna� pokornie, m�j drogi ziomku, �e zawsze rozsadza�a mnie pycha. Ja, ja, ja, oto refren mego kochanego �ycia, kt�ry s�ycha� by�o we wszystkim, co m�wi�em. Nie mog�em nigdy m�wi� inaczej ni� chwal�c si�, zw�aszcza je�li robi�em to z ow� druzgoc�c� dyskrecj�, kt�rej tajemnic� posiad�em. To prawda, �e zawsze by�em wolny i pot�ny. Po prostu czu�em si� wolny w stosunku do wszystkich dla tej doskona�ej przyczyny, �e nie uznawa�em nikogo za r�wnego sobie. Zawsze uwa�a�em si� za bardziej inteligentnego od innych, powiedzia�em to panu, ale r�wnie� za bardzo wra�liwego i zr�cznego, wyborny strzelec, niezr�wnany kierowca, najlepszy kochanek. Nawet w dziedzinach, w kt�rych mog�em �atwo sprawdzi� swoj� ni�szo��, jak na przyk�ad tenis, gdzie by�em tylko przyzwoitym partnerem, z trudno�ci� przysz�oby mi uwierzy�, �e nie przewy�szy�bym o klas� najlepszych, gdybym mia� czas na trening. Widzia�em w sobie same przewagi, co t�umaczy�o moj� �yczliwo�� i pogod�. Kied