4057
Szczegóły |
Tytuł |
4057 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4057 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4057 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4057 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Siergiej Sniegow
Ludzie jak Bogowie
tom 1
Dalekie szlaki
. 1 . W�opanna z Wegi
Dla mnie historia ta rozpocz�a si� w czasie spaceru nad kraterami Kilimand�aro, od spotkania z Lusinem lec�cym na ognistym smoku.
Nie lubi� lata� na smokach, bo tr�ci mi to staro�ytn� teatralno�ci�, a powolnych pegaz�w wr�cz nie znosz�. Na Ziemi pos�uguj� si� zwyczajn� wygodn� awionetk�, pojazdem niezawodnym. Ale Lusin nie potrafi sobie wyobrazi� podr�y bez u�ycia smoka. W szkole, kiedy te cuchn�ce potwory dopiero wchodzi�y w mod�, Lusin wdrapa� si� na �wiczebnym smoku na Czomolungm�. Smok wkr�tce zdech�, chocia� by� w masce tlenowej, a Lusinowi zakazano przez miesi�c pojawia� si� w stajni. Od tego czasu up�yn�o czterdzie�ci trzy lata, ale Lusin nie zm�drza�. Powtarza ci�gle, �e odzywa si� w nim dusza przodk�w, kt�rzy ub�stwiali te dziwne stworzenia, lecz moim zdaniem zwyczajnie pozuje na orygina�a. Zupe�nie tak samo jak Andre Szerstiuk. Obaj gotowi s� wyle�� ze sk�ry, aby tylko kogo� czym� zadziwi�. Tacy ju� s�.
Kiedy wi�c znad Oceanu Indyjskiego nadlecia� skrzydlaty smok otoczony k��bami dymu i j�zykami p�omieni, od razu domy�li�em si�, kto go dosiada.
Istotnie, Lusin krzykn�� na powitanie i wyl�dowa� na urwistym stoku
krateru Kibo. Zatoczy�em kilka kr�g�w w powietrzu, aby obejrze� sobie
"wierzchowca", po czym r�wnie� wyl�dowa�em. Lusin podbieg� do mnie i
serdecznie u�ciska�. Nie widzieli�my si� od dw�ch lat. Przyjaciel
rozkoszowa� si� moim zdumieniem.
Smok by� du�y, mia� oko�o dziesi�ciu metr�w d�ugo�ci. Rozci�gn�� si� bezw�adnie na kamieniach, zamkn�� ze zm�czenia wypuk�e, zielone oczy, a jego chude boki opancerzone pomara�czow� �usk� wznosi�y si� i zapada�y. Spotnia�e skrzyd�a zwierz�cia drga�y spazmatycznie, nad jego g�ow� k��bi� si� dym, przy wydechu z paszczy tryska� p�omie�. Ognistego smoka widzia�em po raz pierwszy.
- Ostatni model - powiedzia� Lusin. - Hodowla zaj�a mi dwa lata.
Koledzy z INF chwal�. �adny, prawda?
Lusin pracuje w Instytucie Nowych Form i nieustannie che�pi si�, �e syntetyzuje �ywe istoty, jakich natura nie zdo�a wytworzy� w procesie ewolucji nawet za miliard lat. Co� nieco�, na przyk�ad m�wi�ce delfiny, istotnie mu si� uda�o. Ale smok dymi�cy jak wulkan nie wyda� mi si� pi�kny.
- Masz zamiar straszy� nim dzieci? - zapyta�em. Lusin czule poklepa� smoka po jednej z jego dwunastu �abich n�g.
- Efektowny. Zawieziemy na Or�. Niech ogl�daj�.
Dra�ni mnie, je�li kto� m�wi o Orze. Po�owa moich przyjaci� tam leci,
a mnie si� nie uda�o. Z�o�ci mnie nie ich szcz�cie, lecz to, �e w
najwy�szym stopniu interesuj�ce spotkanie z mieszka�cami innych �wiat�w
przekszta�caj� w prymitywn� wystaw� zabawek. Czego te� oni na t� Or� nie
zabieraj�!
- Brednie! Nikt tam nawet nie spojrzy na twoje wykopalisko. Ka�dy Niebianin jest stokro� bardziej niezwyk�y ni� wszystkie wasze cudactwa razem wzi�te. S�dz�, �e maszyny b�d� ich ciekawi� przede wszystkim.
- Maszyny tak! Zwierz�ta r�wnie�! Wszystko!
- I ty r�wnie�! - rzuci�em ze z�o�ci�. - Pi�kny okaz cz�owieka pi�tego wieku: rudow�osy, ��tooki, wzrost metr dziewi��dziesi�t dwa, wiek pod sze��dziesi�tk�, samotny. �eby tylko nie zakocha�a si� tam w tobie jaka� my�l�ca ropucha! Nawet na swoim smoku nie uciekniesz!
Lusin u�miechn�� si� i pokiwa� g�ow�.
- Zazdro�cisz, Eli. Odwieczne uczucie. Starsze od smok�w. Rozumiem. Sam bym na twoim miejscu. Przyzwyczaili�my si� do stylu Lusina, ale nieznajomi czasami nie mog� go zrozumie�. Nie lubi zreszt� rozmawia� z nieznajomymi.
Jego wyrzuty zdenerwowa�y mnie. Oburzony odwr�ci�em si�. Lusin po�o�y�
mi r�k� na ramieniu.
- Spytaj jak? - poprosi� smutnym g�osem. �Ciekawe.
Skin��em g�ow�, aby nie sprawi� mu zawodu swoj� oboj�tno�ci�. Z jego
opowiadania dowiedzia�em si�, �e w �o��dku potwora syntetyzuj� si�
substancje palne i �e samego smoka ani to zi�bi, ani grzeje. Lusin pracuje
nad tematem: "Materializacja potwor�w ze staro�ytnych poda�". Smok ziej�cy
ogniem jest czwartym jego tematem, a potem zamierza stworzy� skrzydlate
asyryjskie lwy i p�azopodobne egipskie sfinksy.
- Chc� boga Hora z sokol� g�ow�. Jeszcze nie zatwierdzony. Mam nadziej�
- powiedzia� Lusin.
Przypomnia�em sobie, �e Andre wiezie na Or� swoj� symfoni� "Harmonia
gwiezdnych sfer" i �e prawykonanie tego utworu odb�dzie si� dzi� wieczorem
w Kairze. Pow�tpiewam co prawda w talenty muzyczne Andre, ale wol� ju�
muzyk� ni� dymi�ce smoki.
Lusin poderwa� si�.
- Nie wiedzia�em. Lecimy do Kairu. Ja przodem. Do dworca rakietowego.
- Sam si� rozkoszuj truj�cymi wyziewami twojego potwora - powiedzia�em.
- A ja tradycyjnie: raz, dwa i ju� przelecia�em sto kilometr�w.
Uda�o mi si� wyprzedzi� Lusina o blisko dwadzie�cia minut. Czekaj�c na
niego um�wi�em si� z obs�ug� stacji, �e nakarmi� smoka w stajni pegaz�w.
Na ka�dym dworcu rakietowym jest obecnie zagroda skrzydlatych koni,
specjalnie dla turyst�w. Moja pro�ba nie wzbudzi�a wielkiego zachwytu,
kt�ry zupe�nie si� ulotni�, kiedy powiedzia�em, �e smok jest ognisty.
Zadziorne pegazy nienawidz� flegmatycznych smok�w i kiedy tylko je
dostrzeg�, natychmiast rzucaj� si� na nie z g�ry. Oczywi�cie ani kopyta,
ani z�by nie mog� uszkodzi� �uski, ale zwariowane konie atakuj� uparcie a�
do ca�kowitego wycie�czenia. Nie rozumiem zupe�nie, czemu Grecy wybrali
kiedy� do swych poetyckich lot�w to szybko nu��ce si� w powietrzu zwierz�.
Wola�bym osobi�cie wznosi� si� ku artystycznym wy�ynom na kondorach lub
gryfach, kt�re wzlatuj� wy�ej i doskonale szybuj� nad Ziemi�.
. 2 .
Pierwszym znajomym spotkanym w Kairze by� Allan Croose, r�wnie� szkolny kolega. Przylecia� dwie godziny przed nami i szed� w�a�nie do Izby Tras Gwiezdnych. W r�ku ni�s� walizeczk� jak zwykle pe�n� ksi��ek. Allan ub�stwia te starocie. Pod tym wzgl�dem podobny jest do Paw�a Romero, kt�ry tak�e nie odrywa si� od ksi��ek. Pawe� �l�czy nad nimi, bo taki jest jego zaw�d, Allan natomiast grzebie si� w nich dla przyjemno�ci. Pe�niej si� czuje wsp�czesno��, kiedy si� trzyma w r�ku zetla�e gazety z dwudziestego wieku - m�wi ze �miechem. Allan zawsze albo gniewa si�, albo si� �mieje.
Gniew i rado�� nie s� kra�cowymi, lecz s�siaduj�cymi stanami jego
psychiki. Albo jest oburzony, albo pe�en zachwytu wywo�anego tym tylko, �e
nie jest oburzony.
Dowiedziawszy si�, dok�d idziemy, stan�� jak wryty. - Tylko po to przyjechali�cie do Kairu? Mogli�cie przecie� w��czy� sal� koncertow� i z daleka rozkoszowa� si� muzyk�.
Poci�gn��em go za r�kaw. Nie lubi�, kiedy ludzie ni z tego, ni z owego zatrzymuj� si� w p� kroku.
- Symfonii Andre nale�y s�ucha� w specjalnych halach. Jego muzyka nie jest przyjemno�ci�, lecz ci�k� prac� fizyczn�.
Allan poszed� z nami.
- Musz� porozmawia� z Andre - powiedzia� gro�nym tonem. - Natr� mu uszu po koncercie. Ostatni model jego ruchomego deszyfratora jest do niczego.
- Zwolnij kroku i nie machaj mi tym kufrem przed i nosem. Pewnie masz tam pi��dziesi�t kilogram�w?
- Sze��dziesi�t trzy. Pos�uchajcie, jaka g�upia historia przydarzy�a si� nam na Procjonie przez niedbalstwo Andre.
O g�upiej historii na Procjonie ju� s�yszeli�my. Znali j� wszyscy
mieszka�cy Ziemi i planet uk�adu. Wyprawa Allana sprawdza�a lekki model
Gwiezdnego P�uga przystosowanego do szybkich przewoz�w pasa�erskich. W
pobli�u Uk�adu S�onecznego rozp�dza� si� nie wolno, dlatego te� jedena�cie
i p� roku �wietlnego przebyli w ci�gu trzydziestu dziewi�ciu dni
pok�adowych. W gwiazdozbiorze Ma�ego Psa r�wnie� nie by�o gdzie si�
rozp�dzi�, wobec czego osi�gn�li zaledwie stukrotn� pr�dko�� �wiat�a. Za
to w�a�nie w tym gwiazdozbiorze, w uk�adzie planetarnym Procjona,
cz�onkowie wyprawy, sami o tym nie wiedz�c, dokonali wreszcie
zapowiedzianego pi�� wiek�w temu odkrycia: znale�li my�l�ce porosty. Na
drugiej spo�r�d trzech planet Procjona brakowa�o �wiat�a i ciep�a, a ska�y
by�y pokryte rudym mchem. Astronauci chodzili po mchach, badali je
aparatami, ale wykryli jedynie to, �e ro�liny wysy�aj� s�abe fale
magnetyczne. Po powrocie na Ziemi� centralny komputer, Wielki Akademicki,
rozszyfrowa� zapisane promieniowanie i stwierdzi�, �e jest to mowa. Uda�o
si� odczyta� kilka zda�: "Kim jeste�cie? Sk�d? Jak wykszta�cili�cie w
sobie zdolno�� ruchu?" Nieruchome porosty by�y najbardziej zdumione tym,
�e ludzie potrafi� chodzi�.
- Wszystkiemu winien idiotyczny RD-2! � grzmia� Allan na ca�� ulic�.
Zawsze m�wi� bardzo g�o�no. - Jest wprawdzie lepszy od nar�cznych
deszyfrator�w, kt�re nadaj� si� tylko do prowadzenia rozmowy z pieskami i
ptaszkami, to fakt. Na przyk�ad na Polluksie, w Bli�ni�tach, pogadali�my
sobie nie�le z inteligentnymi rybami. Te zabawne nereidy generowa�y fale
ultrad�wi�kowe, my za� nauczyli�my si� przekszta�ca� w�asne s�owa w takie
same fale. Zreszt� wiecie o tym z transmisji... Ale w trudnych sytuacjach
przyrz�d Andre zawodzi. I tak� bezradn� maszyn� reklamuje si� jako ostatni
krzyk techniki!
Allan nagle przerwa� i zatrzyma� si� zn�w. Chcia�em jeszcze energiczniej poci�gn�� go za r�kaw, ale uderzy� mnie wyraz jego twarzy.
- Zupe�nie zapomnia�em, braciszkowie! - wykrzykn�� i rozejrza� si� doko�a, jakby obawia� si�, �e kto� go pods�ucha. - Do Izby Tras Gwiezdnych dotar�a dzi� zadziwiaj�ca wiadomo��. Nikt na razie nie zna szczeg��w, ale pewne jest, �e odkryto nowy rodzaj istot rozumnych. Co� w rodzaju prawdziwych ludzi. Wydaje si� przy tym, �e szalej� w�r�d nich bratob�jcze wojny, znacznie gro�niejsze od staro�ytnych wojen na Ziemi.
Dziwna i wr�cz niepoj�ta jest dzi� dla renie oboj�tno��, z jak� w�wczas
s�uchali�my Allana. Przecie� w owej chwili dokonywa� si� prze�om w ca�ej
historii ludzko�ci... Teraz jest to oczywiste dla ka�dego
pierwszoklasisty, ale wtedy Lusin i ja nie zapytali�my nawet, kto
dostarczy� informacji o nowo odkrytych istotach i czym one w�a�ciwie
przypominaj� ludzi. Wysun��em tylko przypuszczenie, �e mieszkaj� z dala od
najbli�szych gwiazd, bo w naszym rejonie Galaktyki z niczym podobnym
dotychczas si� nie zetkni�to.
- Nie wiem - odpowiedzia� Allan. - Wielki Akademicki ju� drugi dzie� analizuje otrzymane informacje. Jutro lub pojutrze wszyscy dowiedz� si�, do jakich wniosk�w doszed� komputer.
- Zaczekajmy wi�c do jutra - rzuci�em niedbale. - Ja osobi�cie wytrzymam nawet do pojutrza.
Lusin by� tego samego zdania. Koncert Andre poch�ania� go bardziej ni�
doniesienie o nowych odkryciach. W owych miesi�cach, kt�re poprzedza�y
narad� na Orze, ci�gle s�yszeli�my o nowych istotach rozumnych odkrytych
przez wyprawy gwiezdne. Nic wi�c dziwnego, �e stracili�my poczucie
niezwyk�o�ci. Dziwy ju� nam spowszednia�y.
- T�um! - powiedzia� Lusin wyci�gaj�c palec przed siebie.
- Zabraknie miejsc. Pospieszmy si�.
Ruszyli�my szybciej. Ogromny Allan wysun�� si� do przodu. Jeszcze w
szkole chodzi� najszybciej ze wszystkich. Jego krok mierzy metr
dwadzie�cia.
Krzykn��em za nim:
- Zajmij dla nas dwa miejsca obok siebie!
Do sali koncertowej wlewa�y si� dwa strumienie ludzi. Znajdowali�my si�
bli�ej drzwi zachodnich, ruszyli�my wi�c tamt�dy. Allan przedosta� si� na
czo�o, my za�, os�oni�ci jego szerokimi barami, posuwali�my si� za nim.
Tu� przy drzwiach zdarzy�o si� nieprzyjemne zaj�cie, kt�re zepsu�o mi
humor. Jaka� brzydka, szczup�a dziewczyna gwa�townie odsun�a si� z drogi
pr�cego naprz�d Allana. Nie zdo�a�em si� zatrzyma� i wpad�em na ni� z
rozp�du. Dziewczyna odwr�ci�a si� z oburzeniem. Mia�a wiotk�, d�ug� szyj�
i ciemne oczy. Mo�liwe zreszt�, �e pociemnia�y z gniewu.
- Gbur! - powiedzia�a gniewnie niskim, melodyjnym g�osem. Twarz jej szpeci�y szerokie brwi, r�wnie czarne jak oczy.
- Pani te� nie nauczono uprzejmo�ci! - odci��em si�, ale chyba tego nie us�ysza�a. W pierwszej chwili tak si� zmiesza�em, tak mnie zaskoczy� jej nieusprawiedliwiony gniew, �e zapomnia�em j�zyka w g�bie. Nim zdo�a�em odpowiedzie�, byli�my ju� daleko od siebie.
Na sali dwukrotnie wstawa�em i rozgl�da�em si� dooko�a, staraj�c si�
odnale�� t� szczup�� dziewczyn�. Ale w�r�d dwudziestu o�miu tysi�cy os�b
wype�niaj�cych widowni� nie�atwo by�o j� odszuka�. Mog� powiedzie� jedno:
reakcja nieznajomej zaintrygowa�a mnie bardziej ni� zagadkowa nowina
Allana.
. 3 .
- Andre! - powiedzia� Lusin. - C� to za dziwak! Andre nawet na koncercie nie powstrzyma� si� od robienia kawa��w. Zamiast ukaza� si� na stereoekranie i stamt�d u�miechn�� si� do publiczno�ci, wyszed� na scen�.
Na rozleg�ej, pustej estradzie wygl�da� jak krasnoludek. Zacz�� wyg�asza�
mow�: co� o Ziemi i gwiazdach, Niebianach i ludziach, lotach i
katastrofach. Utrzymywa� przy tym, �e wszystko to znalaz�o odbicie w jego
kosmicznej symfonii. Tak mi si� to wreszcie znudzi�o, �e krzykn��em: "Do��
paplania!" Gdybym wiedzia�, �e wzmacniacze zosta�y nastrojone na wszystkie
d�wi�ki z sali, z pewno�ci� zachowa�bym si� ostro�niej. M�j g�os
og�uszaj�co zahucza� pod stropem, a odpowiedzia� mu r�wnie gromki �miech.
Nie speszony Andre krzykn�� weso�o:
- Potraktujemy wasze niecierpliwe wrzaski jako uwertur� do symfonii.
Potem znikn��. Dziko zagrzmia�a muzyka gwiezdnych sfer.
Najpierw zapadali�my si�. Siedzieli�my nieruchomo w fotelach trzymaj�c si� kurczowo opar�, a jednocze�nie na �eb, na szyj� p�dzili�my w d�. Stan niewa�ko�ci nast�pi� tak gwa�townie, �e zak�u�o mnie w sercu. My�l�, �e inni widzowie nie czuli si� lepiej. P�niej zabrzmia�a delikatna melodia, w powietrzu zaszybowa�y k��biaste, r�nobarwne ob�oczki i grawitacja powr�ci�a. Melodia narasta�a, organy elektronowe grzmia�y wszystkimi swoimi dwudziestoma czterema tysi�cami g�os�w, kolorowe chmurki wype�ni�y si� szalonymi skokami �wietlistej zorzy, i wszystko znikn�o w wiruj�cym, r�nobarwnym deszczu iskier. Nie by�o wida� ani �cian, ani sufit�w, ani widz�w na sali. Najbli�si za� s�siedzi zmienili si� nagle w jakie� pochodnie zimnego p�omienia. W�wczas �wiat�o zacz�o nabiera� ciep�a, melodia przyspieszy�a rytm, zwi�kszy�o si� przyci�ganie, a w powietrzu pop�yn�y fale gor�ca. Chcia�em ju� zdj�� marynark�, kiedy rozb�ys�a b��kitna b�yskawica. Doko�a zap�on�� z�owieszczy fioletowy ogie� i na widz�w spad� gwa�towny, lodowaty wicher. Nikt nie zd��y� si� odwr�ci� ani os�oni� twarzy r�kami. Zlodowacenie przysz�o w �wi�cie i brz�czeniu elektronowych g�os�w. Przeci��enie szybko si� zwi�ksza�o, p�ucom zacz�o brakowa� tlenu. Zn�w rykn�y tr�by, za�piewa�y struny, zad�wi�cza�a mied� i srebro, w fioletowej mgle zap�on�y pomara�czowe j�zyczki. Lodowate tchnienie ust�pi�o miejsca falom ciep�a, przeci��enie mala�o i zmienia�o si� w niewa�ko��. Powietrze, aromatyczne i koj�ce, samo wlewa�o si� do krtani, w g�owie kr�ci�o si� od subtelnych d�wi�k�w, delikatnych barw, ciep�a i uczucia lekko�ci.
Powtarza�o si� to trzykrotnie: purpurowy upa� przy akompaniamencie grzmotu tr�b i niewa�ko��, b�yskawicznie narastaj�cy, przenikliwie niebieski zi�b wraz z przeci��eniem i niemal ca�kowity brak powietrza; melodyjne r�owo-pomara�czowe odrodzenie owiane ciep�em. P�niej po raz ostatni uderzy� mr�z, run�� upa� i ju� zwyczajnie, s�onecznie zal�ni� strop sali koncertowej.
Sko�czy�a si� pierwsza cz�� symfonii.
Ze wszystkich stron dobiega�y okrzyki i �miech. Kto� post�kiwa�, kto� masowa� odmro�one policzki, kto� gard�owa�: "Autor! Dajcie mi autora!" Wi�kszo�� widz�w spieszy�a si� do wyj�cia.
- On zwariowa�! - oburza� si� Allan. - Nawet po Andre nie spodziewa�em si� czego� podobnego Po co�cie mnie tu zaci�gn�li?
Lusin w milczeniu obserwowa� zdenerwowanych widz�w, ja za�
zaoponowa�em:
- Nikt ci� nie ci�gn��, sam tu przyszed�e�. Doskonale te� wiedzia�e�, co ci� czeka. Uprzedza�em, �e muzyk� Andre mog� znie�� jedynie atleci.
- Nie jestem u�omkiem i te� nie mog�em wytrzyma�! Czy�by i w drugiej cz�ci czeka� nas taki koszmar?
Poda�em mu zaproszenie, na kt�rym widnia� tekst: "Andre Szerstiuk.
Harmonia gwiezdnych sfer. Symfonia na d�wi�k, �wiat�o, ciep�o, ci�nienie i
ci��enie. Cz�� pierwsza - Wir �wiat�w. Cz�� druga - Ludzie i Niebianie.
Cz�� trzecia - Wieczne jak �ycie".
Allan parskn�� i powesela�.
- Brakuje tu jeszcze jednego sk�adnika, zapachu - wykrzykn�� z gromkim �miechem. - Wyobra�cie sobie cuchn�ce allegro i wonne adagio! Dla pe�ni obrazu, co o tym s�dzicie?
- Sukces! - powiedzia� Lusin. - Wszyscy s� zachwyceni i wstrz��ni�ci.
Oboj�tnych nie ma!
- Nie zachwyceni, lecz przera�eni - poprawi�em. - Na sali pozosta�a najwy�ej jedna trzecia widz�w.
- Nowo��. Nie od razu pojmuj�.
- Zajmij si� raczej swoimi cudacznymi formami, a nie muzyk� - poradzi�em mu. - Twojego boga Hora z sokol� g�ow� mo�e uda si� w dalekich wyprawach wykorzysta� do �ow�w na nietoperze, a jaka korzy�� z nowego dzie�a Andre?
. 4 .
Po rozpasanej cz�ci pierwszej druga wyda�a si� nam spokojna. Mo�liwe zreszt�, �e si� ju� wprawili�my. Dominowa�o w tym fragmencie �wiat�o: sk��biona zielonkawo��ta mg�a, czerwone rozb�yski, wij�ce si� fioletowe pasma, iskry i b�yskawice spadaj�ce z sufitu niczym kurtyna zorzy polarnej, a potem wszystko uton�o w r�owym, ciep�ym ob�oczku, kt�ry rozleniwia�, usypia� my�li i uczucia. Wszystkiemu towarzyszy�y melodyjne d�wi�ki elektronicznych g�os�w. Grawitacja i ci�nienie stopniowo narasta�y, to zn�w zanika�y, zimno atakowa�o mniej gwa�townie, a zast�puj�cy je upa� by� mniej pal�cy. Kr�tko m�wi�c ta cz�� symfonii spodoba�a mi si�. Mo�na j� by�o znie��, co o dzie�ach Andre niecz�sto mo�na powiedzie�.
Za to w trzeciej cz�ci zn�w dostali�my za swoje. "Wieczne jak �ycie" mog�o ka�dego wp�dzi� do grobu. Andre najwidoczniej chcia� dowie��, i� �ycie nie jest zabaw�, i dopi�� swego. Opala� nas, mrozi�, og�usza� i o�lepia� co najmniej przez dwadzie�cia minut. Symfonia si� sko�czy�a, a widzowie dalej siedzieli bez ruchu, nie mog�c przyj�� do siebie. Niekt�rzy wygl�dali na tak wycie�czonych, �e a� si� roze�mia�em. Allan zachwyca� si� ha�a�liwie. Z nim tak jest zawsze. Niezwyk�o�ci najpierw go zaskakuj�, a p�niej wprowadzaj� w stan euforycznej rado�ci.
- Mocna rzecz! - wrzeszcza�. - Pocz�stowa� tak� symfoni� istoty z Alfy
Centauri lub z Syriusza - a nie maj� one zbyt wielu ko�ci - i zostanie z
nich mokra plama! Nie, to zupe�nie bycze!
W opustosza�ej sali rozleg� si� g�os: przyjaciele atora symfonii proszeni s� do wschodniego wyj�cia. Allan pop�dzi� wyprzedzaj�c ostatnich wychodz�cych widz�w. Ja i Lusin nie spieszyli�my si� zbytnio. Wiedzia�em, �e Andre na mnie zaczeka.
Przy wschodniej bramie szybko zebra�a si� grupka przyjaci�. Wkr�tce zabola�a mnie r�ka od u�cisk�w. �adniutka �anna Uspie�ska, �ona Andre, promienia�a. Ona zawsze cieszy si� jak dziecko, je�eli Andre uda si� cokolwiek, i trzeba powiedzie�, �e cz�sto ma powody do rado�ci. Tym razem mog�aby zachowa� si� troch� pow�ci�gliwiej.
�anna powiedzia�a g�o�no:
- Zmieni�e� si�, Eli! Po prostu trudno uwierzy�, �e jeste� taki opalony i sympatyczny. S�uchaj, czy� si� przypadkiem nie zakocha�?
Wiedzia�em, czemu m�wi tak g�o�no i bardzo mi si� to nie spodoba�o.
Zbli�a� si� do nas Leonid Mrawa z Olg� Trondicke. Gro�ny Leonid tym razem
sprawia� wra�enie niemal weso�ego, Olga za� jak zwykle by�a zr�wnowa�ona i
pogodna. Zrozumia�a oczywi�cie aluzj� �anny, ale nie da�a tego po sobie
pozna�, Leonid natomiast z tak� sil� potrz�sn�� moj� r�k�, �e a� sykn��em
z b�lu. Ten olbrzym (dwa metry trzydzie�ci) wbi� sobie do g�owy, �e stoj�
mu na drodze. Obawiam si�, �e Olga utrzymuje go w tym b��dzie. Jest to tym
dziwniejsze, �e w przeciwie�stwie do �anny nie ma w sobie ani odrobiny
kokieterii.
- Ciesz� si�, �e ci� widz� - powiedzia�a Olga. - Zdaje mi si�, �e by�e� na Marsie?
- A czego mia�bym tam szuka�? - odburkn��em.
- Montowali�my si�dme sztuczne s�o�ce na Plutonie, pewnie o nim s�ysza�a�.
- Oczywi�cie. ��toczerwony karze� o zwyk�ej g�sto�ci, moc o�miu tysi�cy albert�w. Obliczy�am niedawno, �e ta moc nie wystarczy do normalnej pracy. Nie czyta�e� mojej notatki?
- Nie. Twoje notatki s� zbyt uczone dla mnie! Olga nie obrazi�a si� i nie zmartwi�a. S�ucha�a spokojnie, nadal pogodna i rumiana. Jestem pewien, �e nie zastanawia�a si� w og�le nad sensem moich s��w. Wystarcza jej, �e m�wi�. S�ucha tylko brzmienia g�osu.
�anna wykrzykn�a i potrz�sn�a ufryzowanymi w�osami, tak jasnymi, �e z
dala wygl�daj� jak siwe.
- Nie odpowiedzia�e� na moje pytanie, Eli!
- Tak - odpowiedzia�em. - Zakocha�em si�. Wiesz w kim? W tobie. D�ugo to ukrywa�em, ale ju� d�u�ej nie mog�. I co teraz zamierzasz zrobi�?
- Znios� to z pogod�, a mo�e powiem Andre, �eby wiedzia�, jakich to ma przyjaci�.
Odwr�ci�a si� do mnie plecami. �anna tak pragnie si� wszystkim podoba�,
�e gniewa si�, kiedy kto� z tego �artuje.
- Allan ma ciekaw� wiadomo�� - powiedzia�em, aby skierowa� rozmow� na inne tory. - Allan, powt�rz z �aski swojej rewelacje o nowych odkryciach.
Zn�w, tak samo jak przedtem Lusin i ja, nikt nie potraktowa� powa�nie
nowo�ci Altana. Wszyscy wys�uchali go oboj�tnie, jakby plotkowa� o jakich�
g�upstwach, a nie dzieli� si� najwa�niejsz� informacj� otrzyman�
kiedykolwiek przez ludzko��. Dzi�, wspominaj�c te dni, staram si� i nie
mog� poj��, czemu byli�my w�wczas tak niewybaczalnie lekkomy�lni. Ta
lekkomy�lno�� by�a tym bardziej niepoj�ta, �e Leonid i Olga, kapitanowie
wielkiej �eglugi kosmicznej, ju� w�wczas cieszyli si� s�aw� do�wiadczonych
astronaut�w. Oni w ka�dym razie powinni byli zorientowa� si�, co oznacza
odkrycie na naszych trasach galaktycznych istot r�wnych nam intelektem i
pot�g�. Leonid post�pi� jeszcze lekkomy�lniej ode mnie, gdy� po prostu
machn�� r�k� na opowie�� Allana. Nasze malutkie sztuczne s�o�ce na
Plutonie interesowa�o go bardziej .
- Zadziwia mnie wasz konserwatyzm - powiedzia�. - Najpierw montujecie ogromnego satelit�, potem rozpalacie go, p�ki nie zamieni si� w mikroskopijn� gwiazdk� i tracicie na to kilka lat, zupe�nie tak samo jak nasi dziadowie dwa wieki temu. Po co? Gwiezdny P�ug w ci�gu doby zapali dziesi�� sztucznych s�o�c o dowolnych wielko�ciach i temperaturach. Nie trzeba ani monta�u, ani rozgrzewania. Wystarczy rozkaz: zapali� i dostarczy� s�o�ce na miejsce!
- �wi�ta racja! - podchwyci� Allan, kt�ry natychmiast zapomnia� o swoich gwiezdnych nowo�ciach. Ucieszy� si�, �e kto� chwali Gwiezdny P�ug i za�mia� si�. By� niezmiernie dumny ze swego statku. - Dla nas to zupe�ny drobiazg. Mo�emy w pi�� minut utoczy� eleganckie s�oneczko i podrzuci� je na planet�, kt�rej brakuje ciep�a i �wiat�a.
- Pi�knie! - wykrzykn�� Lusin. - Bardzo pi�knie! Nawet bardzo! Zapali� i dostarczy�! Wspaniale!...
- Cudownie! - powiedzia�em. - Znacznie pi�kniejsze od po�ar�w, jakie wzniecasz w �o��dkach biednych zwierz�tek. A propos, czemu w�a�ciwie nie u�ywa si� Gwiezdnego P�uga do zapalania sztucznych s�o�c?
Olga ostudzi�a m�j zapa� m�wi�c rzeczowo, bo inaczej nie potrafi:
- Tworzenie s�o�c z pomoc� Gwiezdnego P�uga by�oby pewnie �atwiejsze.
Ale ich uruchomienie w okolicach naszego uk�adu planetarnego grozi
zak��ceniem r�wnowagi przestrzeni kosmicznej. Nie chcecie przecie�, aby
Syriusz wpad� na Procjona, a Proksima Centauri zderzy�a si� ze S�o�cem?
Leonid zaoponowa�:
- Realno�� takiego katastroficznego zagro�enia nie zosta�a przez nikogo dowiedziona...
- Nikt r�wnie� nie dowi�d�, �e jest na odwr�t - odparowa�a Olga. -
Odpowied� mo�e da� jedynie do�wiadczenie, nieudane za� do�wiadczenie mo�e
sprowadzi� nieodwracaln� katastrof�.
Z sali koncertowej wyszed� Andre wraz z Paw�em Romero. Zjawienie si� Paw�a by�o tak niespodziewane, �e nieprzytomny z rado�ci pobieg�em im naprzeciw.
. 5 .
Najpierw potrz�sn��em r�k� Andre i dopiero wtedy wpad�em w obj�cia Paw�a. Romero po d�ugiej roz��ce nie wita si� zwyczajnie, lecz chwyta w obj�cia utrzymuj�c, �e taki zwyczaj panowa� dawniej we wszystkich cywilizowanych plemionach. Ca�e szcz�cie, �e przynajmniej nie ca�uje na powitanie, chocia� zdaje si� istnia� kiedy� taki dziwny obrz�dek.
- To pan, Eli! - powiedzia� uroczystym tonem. - Wyra�nie widz�, �e to pan.
Stali przede mn�, rami� przy ramieniu, u�miechni�ci i zadowoleni, a ja
chciwie im si� przypatrywa�em. Obaj byli niewysocy, mierzyli po metr
dziewi��dziesi�t jeden mniej ni� ja i Lusin - barczy�ci i m�odzi: Andre
mia� pi��dziesi�t siedem lat, czyli tyle samo co ja i Lusin, Romero za�
by� o pi�� lat starszy. Na tym ko�czy�o si� podobie�stwo. Poza tym r�nili
si� ca�kowicie, poczynaj�c od wygl�du i przyzwyczaje�, a na gustach i
sposobie bycia ko�cz�c. Romero nie jest podobny do nikogo, nawet jego w�sy
i hiszpa�ska br�dka w niczym nie przypominaj� roz�o�ystych br�d i
sumiastych w�s�w na portretach prehistorycznych kr�l�w, chocia� twierdzi,
�e je zapo�yczy� od jakiego� rzymskiego cesarza lub ameryka�skiego
prezydenta, nie pami�tam dok�adnie, w ka�dym razie od kt�rego� z w�adc�w
przedpotopowych republik. W dodatku dla zabawy nosi wsz�dzie ze sob�
lask�. Nawet obejmuj�c mnie nie wypu�ci� jej z r�k.
Je�eli Romero nie jest podobny do nikogo, to Andre nie bywa d�ugo podobny do samego siebie. Za ka�dym naszym widzeniem Andre jest inny i zaskakuj�cy.. Gdyby nie by� genialny, powiedzia�bym, �e jest zwyczajnie pr�ny. W szkole zmienia� w�osy cz�ciej ni� ubrania. Na pi�tym semestrze drugiego kr�gu usun�� kasztanowate k�dziory, kt�rymi obdarzy�a go natura, i wyhodowa� czarne, proste w�osy. W trzecim kr�gu ow�osienie zmienia�o si� rokrocznie: g�adkie w�osy ust�powa�y miejsca lokom, p�niej pojawi�y si� p�czki podobne do bagiennych k�pek, nast�pnie Andre by� zwierciadlanie �ysy, a potem zn�w zaopatrzy� si� we w�osy, tym razem kr�tkie i k�uj�ce jak druty. "Na twoj� fryzur� mo�na odbiera� transmisje z Fomalhauta" - m�wili�my, ale na Szerstiuku dowcipy nie robi� wra�enia. Kolor w�os�w r�wnie� si� zmienia�: k�dziory by�y z�ote, a p�niej krucze, za� drutokszta�tne porosty p�on�y malinowoczerwon� barw�, tak �e g�owa jarzy�a si� w �wietle niczym g�ownia. Andre by� przekonany, �e z tak� iluminacj� jest mu do twarzy.
Tym razem Andre mia� mi�kkie kasztanowate k�dziory, r�wnie d�ugie jak w�osy �anny. W ka�dym razie wygl�da�y lepiej ni� malinowe druty.
- Opali�e� si�, Eli! - powiedzia� to samo co �anna. - Czy�by s�o�ce na
Plutonie by�o tak gor�ce?
- To skutek koncertu - powiedzia�em. - Twoja symfonia o ma�o mnie nie zw�gli�a. Pewien staruszek chwyta� si� nawet za serce.
- Nie podoba�a ci si�? Naprawd� ci si� nie podoba�a, powiedz Eli?
- Czy koszmar mo�e si� podoba�?
- Wypowiedzia�em t� sam� my�l - podchwyci� Romero. - W dodatku tymi samymi s�owami, drogi Andre: pa�ska symfonia to koszmar!
�anna obj�a Andre i pokaza�a mi j�zyk.
- Nie martw si�, kochany. Par� minut temu Eli wyzna� mi mi�o��: "Le�� u twoich st�p. Co zamierzasz robi�?" Jak mo�na powa�nie traktowa� Eliego?
Za�miali�my si� g�o�no, nawet Olga si� u�miechn�a. Andre w dalszym
ci�gu by� niepocieszony. Ten dziwak spodziewa� si� zachwyci� ca�y �wiat
swoj� piekieln� muzyk�.
- Mog� wyja�ni�, co mi si� w twoim koncercie nie podoba - powiedzia�em.
- Ale to zajmie sporo czasu. - Usi�d�my wi�c w parku i porozmawiajmy - odpowiedzia� .
- Lepiej pospacerujmy po parku - zaproponowa� Pawe�. - W staro�ytno�ci filozofowie lubili rozprawia� w czasie przechadzki. Czemu nie skorzysta� z ich dobrego przyk�adu?
- Bez chodzenia staro�ytnym nie wychodzi�o � potwierdzi� Leonid. -
W�a�nie dlatego nazywano ich piechurami.
- Perypatetykami, to znaczy przechadzaj�cymi si�, szanowny Mrawo. Mog� pana zapewni�, �e piechurzy nie mieli nic wsp�lnego z filozofi�.
Leonid nic nie odpowiedzia�. Z Paw�em nie warto dyskutowa�, bo wie o
staro�ytno�ci wszystko. W dodatku nikt z nas nie mia� poj�cia, czym
w�a�ciwie r�ni�y si� zaj�cia piechur�w i przechadzaj�cych si�. W
staro�ytno�ci by�o wiele zadziwiaj�cych rzemios�. Od dzieci�stwa nie lubi�
zastanawia� si� nad ich subtelno�ciami.
. 6 .
Wzi�li�my si� wszyscy pod r�ce i ruszyli�my rz�dem � �anna, Olga, Andre, Pawe�, Lusin, ja, Leonid, Allan. Zacz��em od tego, �e dzie�o sztuki winno dawa� rozkosz, a nie wytrz�sa� z cz�owieka. dusz�. Po symfonii Andre trzeba za�y� od�wie�aj�cej k�pieli promienistej, aby odzyska� si�y.
Niekt�re rzeczy s� wprawdzie ca�kiem niez�e, jak na przyk�ad pewne melodie
i efekty �wietlne, mr�z skojarzony z przeci��eniem i upa� z niewa�ko�ci�,
ale wszystko to podane jest w takich dawkach, tak skumulowane, �e
przyjemno�� zamienia si� w tortury.
- Mnie si� podoba jedynie muzyka i barwy - zauwa�y� Romero. - Musz� si� przyzna�, moi mili, �e wasze przeci��enia, niewa�ko�ci, ci�nienia, upa�y i tym podobne rzeczy zupe�nie do mnie nie przemawiaj�.
- Brakuje zapachu! - powt�rzy� Allan sw�j poprzedni zarzut. - I wiecie, czego jeszcze? Wstrz�s�w elektrycznych! W grzmocie i rozb�yskach, przy lodowatym wietrze i przeci��eniach, takie jadowite uk�ucia, jakby mr�wki biega�y szybciutko po ca�ym ciele. - Za�mia� si� zadowolony z konceptu.
Lusin wyrzek� z szacunkiem: - Mr�wki, dobrze!
- Nie s�uchaj ich! - poprosi�a �anna. - Oni ciebie nie kochaj�. Tylko ja jedna ci� rozumiem. Wytrzyma�am twoj� symfoni� od pocz�tku do ko�ca i tylko raz krzykn�am ze strachu.
- Ale� oni mnie kochaj�! - powiedzia� energicznie Andre. - Ale myl� si� i trzeba im przetrzepa� sk�r�. Zaraz to zrobi�.
Nast�pnie wyg�osi� mow�. To by�o b�yskotliwe i natchnione przem�wienie,
r�wnie wspania�e, jak wszystko co robi Andre. Obrona symfonii spodoba�a mi
si� znacznie bardziej od samej symfonii. Jego zdaniem zbyt jeste�my lud�mi
i to jest z�e. W naszej epoce, kiedy odkryto mn�stwo plemion r�nych pod
wzgl�dem form i sposob�w �ycia, cz�owiek winien si� wstydzi� tego, �e
uznaje sw�j ma�y �wiatek za jedyny mo�liwy do przyj�cia. Jego ziemskie
zwyczaje nadaj� si� jedynie dla niego samego i nie trzeba ich wynosi� poza
granice Uk�adu S�onecznego. Ale czy� cz�owiek nie odczuwa jedno�ci �ycia w
ca�ym Wszech�wiecie, czy� nie jest tysi�cami nici powi�zany z niezwyk�ymi
istotami innych �wiat�w? Nie chodzi tu o wsp�lno�� szczeg��w i wygl�du
zewn�trznego, nie, wa�na jest wsp�lnota �ywego rozumu. W�a�nie o tym, o
jedno�ci istot rozumnych Wszech�wiata m�wi jego symfonia. To nie jest
muzyka ziemska, lecz kosmiczna, bo uzewn�trznia filozoficzne podobie�stwo
wszystkiego co �ywe. Je�eli wiele w tym utworze jest trudnego do
zniesienia dla cz�owieka, to nic nie szkodzi, bo mo�e to w�a�nie spodoba
si� innym istotom my�l�cym. Co� nie co� podoba�o si� wam, co� innego
spodoba si� mieszka�com Wegi, a jeszcze inny sk�adnik dzie�a przeniesie
rado�� przybyszom z Fomalhauta lub utrafi w gust mieszka�c�w Plejad. Prac�
mo�na uwa�a� za udan�, je�li znajdzie odd�wi�k w duszy r�nych istot. Ta
symfonia to las r�k wyci�gni�tych ku przyjacio�om ze Wszech�wiata. Nie
��dajcie, aby wszystkie te r�ce �ciska�y jedn� wasz� d�o�, nie b�d�cie
chciwi, bo harmonia Wszech�wiata nie ogranicza si� do tej, kt�ra brzmi w
waszych sercach.
Zachwycony Allan podrzuci� kapelusz do g�ry.
- Pierwsza na �wiecie symfonia dla widz�cych, s�ysz�cych, obdarzonych zmys�em dotyku, chodz�cych i lataj�cych! Rozkosz dla oczu, uszu, �ap, skrzeli, pancerza, tr�b i przyssawek!
Romero u�miechn�� si� ironicznie.
- Swoim utworem wskaza� pan biednemu cz�owiekowi skromne miejsce nale�ne mu we Wszech�wiecie, ale wszak cz�owiek nie mo�e pogodzi� si� z rol� czego� po�redniego mi�dzy inteligentn� jaszczurk� a g�upawym Anio�em. Czy pan pomy�la� o tym, Andre?
Andre czeka� na moje s�owa. Nie chcia�em go martwi�, ale nie mog�em te�
milcze�.
- Twoje zamierzenia s� bardzo pi�kne, lecz nierealne - powiedzia�em. -
Wydaje mi si�, �e nie mo�e istnie� dzie�o sztuki oddzia�uj�ce na wszystkie
istoty Wszech�wiata. Oddajmy cz�owiekowi co ludzkie, natomiast my�l�ce
ryby wymagaj� czego� zupe�nie innego, mo�liwe, i� nawet zupe�nie dla nas
obcego.
Nie przypominam sobie, by Andre kiedykolwiek od razu przyzna� racj� oponentowi. Zawsze stara� si� wynale�� jaki� nieoczekiwany kruczek, improwizowa� zawik�ane dowody wymagaj�ce dok�adnej analizy i w ten spos�b stara� si� odwlec nieuniknion� pora�k�.
- Niechaj Niebianie sami rozstrzygn� nasz sp�r! Wr�cimy do tej dyskusji na Orze!
Wszyscy si� zmieszali, a ja nie mog�em spojrze� na Andre.
- Czy�by� nie wiedzia� - zapyta�a Olga z wyrzutem w g�osie - �e Eli nie leci z nami na Or�?
. 7 .
Andre tak si� zmartwi�, �e a� mi go si� zrobi�o �al. Patrzy� na mnie tak, jakby nie m�g� w to uwierzy�.
- Nic na to nie mo�na poradzi� - powiedzia�em. - Wy polecicie zapoznawa� si� z Niebianami, ja za� za�atwi� na Ziemi swoje sprawy s�u�bowe i wr�c� budowa� sztuczne s�o�ca na firmamentach dalekich planet.
- Pogrzebowy ton nie pasuje do twojej ironicznej g�by, ju� dawno powiniene� to zrozumie�! - wykrzykn�� Andre. - Czy mo�esz mi przyst�pnie wyt�umaczy�, jak do tego dosz�o?
Odrzek�em, �e nie ma w tym nic nadzwyczajnego. W czasie selekcji
kandydat�w nie mog�em wykaza� si� takimi zaletami, jakimi szczycili si�
moi przyjaciele. Bez Olgi, Allana i Leonida nie mo�na odbywa� dalekich
wypraw, s� wszak in�ynierami i kapitanami kosmicznymi. Andre r�wnie� jest
niezast�piony, bo ma�o kto mo�e si� z nim r�wna�, je�eli trzeba
rozszyfrowa� nieznan� mow�. Lusin te� jest potrzebny: zapozna si� z
r�nymi formami �ycia, a niekt�re z nich spr�buje sztucznie odtworzy�.
Przyda si� r�wnie� znawca staro�ytno�ci, Romero. Kto wie, czy niekt�re
prawa i obyczaje nowo odkrytych spo�ecze�stw nie pokrywaj� si� z tym, co
niegdy� panowa�o na Ziemi? No a ja, na co si� przydam?
- Nie spotka�em jeszcze wi�kszego durnia ni� ty! - zdenerwowa� si� Andre. - Pytam o co� innego: czy stara�e� si� o udzia� w wyprawie? Co w tym kierunku zrobi�e�?
Wyt�umaczy�em mu cierpliwie, �e ju� rok temu zapisa�em si� na kurs
kwalifikacyjny. Wielki Pa�stwowy trzy miesi�ce temu rozpocz�� analiz�
danych. By�o nas ��cznie oko�o sze��dziesi�ciu milion�w os�b, ale po
pierwszym odsiewie wed�ug kryterium zdrowia i wieku pozosta�o niepe�ne
cztery miliony.
- Przeszed�e� do drugiego etapu?
- Tak. Ale co mi z tego przysz�o? Komputer stopniowo zw�a� kr�g wybranych. W ko�cu pozosta�o sto tysi�cy os�b odpowiadaj�cych wszelkim wymaganiom. Ja r�wnie� by�em w�r�d nich. W�wczas przeprowadzono losowanie. Przegra�em.
Przez jaki� czas szli�my w milczeniu. Andre marszczy� czo�o. Domy�la�em
si�, �e stara si� wyszuka� jak�� mo�liwo�� wznowienia stara� o m�j udzia�
w wyprawie. Ja by�em spokojny, bo taka mo�liwo�� nie istnia�a.
- Zrobimy tak - powiedzia� Andre. - Eli pojedzie zamiast mnie.
Doskonale sobie na moim miejscu poradzi .
Tylko �anna ucieszy�a si�, �e Andre zostaje. Pozostali zgodnie mu wymy�lali. Nasze oburzenie by�o tym wi�ksze, �e wiedzieli�my, jak trudno tego cz�owieka przekona�, kiedy wbije sobie co� do g�owy.
- Bez Eliego nie pojad�! - powtarza� uporczywie Andre. - Jeszcze w szkole postanowili�my, �e pierwsz� podr� do innych gwiazdozbior�w odb�dziemy razem. Zrozumcie, �e nie chc� si� z nim rozstawa�!
- Masz racj�, kochany! - m�wi�a pospiesznie �anna. - Ja r�wnie� nie chc� si� z tob� rozstawa�. Nie s�uchaj ich! Zosta�.
Andr� i tak nas nie s�ucha�, my za� krzyczeli�my i wzajemnie sobie
przerywali�my. P�niej odezwa�a si� milcz�ca do tej pory Olga:
- W twoich poczynaniach brak logiki, Andre. Je�eli Eli pojedzie zamiast ciebie, to i tak b�dziesz musia� si� z nim rozsta�.
Andre cz�sto w dyskusjach czepia� si� pierwszego z brzegu argumentu,
nie zwa�aj�c na to, �e mo�e si� on zwr�ci� przeciw niemu. Teraz w
oszo�omieniu zacz�� wpatrywa� si� w Olg�. Skorzysta� z tego Romero.
- Wpad� mi do g�owy pewien projekt - o�wiadczy�. - Poprosimy Wier�, aby pomog�a Eliemu.
Nie chcia�em, aby zwraca� si� do Wiery, ale wszyscy mnie zakrzyczeli.
- Za pi�� minut lec� do Stolicy - powiedzia� Pawe�. - Jest dziesi�ta. O jedenastej dowie si� pan, Eli, czy los panu sprzyja.
Zako�czy� t� pompatyczn� przemow� r�wnie pompatycznym gestem r�ki i
oddali� si�. Romero to bardzo zdolny i dobry cz�owiek, ale m�wi i
zachowuje si� niczym staro�ytny w�adca Rzymu.
Andre poprosi� nas do swego hotelu. Lusin przypomnia� sobie o smoku i martwi� si�, �e biednemu zwierz�ciu z pewno�ci� dokuczaj� pegazy. Leonid i Olga spieszyli si� do swej bazy galaktycznej.
- Chcia�em ci nawymy�la� za deszyfrator, ale b�d� musia� to od�o�y� - powiedzia� z �alem Allan, kt�ry te� mia� jakie� pilne sprawy.
Andre wzi�� mnie pod r�k�.
- Pospacerujemy jeszcze troch�, a p�niej p�jdziemy do mnie. Nie masz poj�cia, jak si� ciesz�, �e ci� spotka�em, Eli!
. 8 .
Lubi� kairskie wieczory. Oczywi�cie od czasu, kiedy Zarz�d Osi
Ziemskiej nauczy� si� zmienia� orientacj� naszej planety w przestrzeni,
r�nice klimatyczne pomi�dzy strefami wydatnie si� zmniejszy�y, ale nie
znik�y zupe�nie. Sam jeszcze pami�tam nie kontrolowane burze, kt�re w
pewnych latach szala�y na Antarktydzie. Jakie� pi�tna�cie lat temu
powa�nie zastanawiano si�, czy przypadkiem nie nale�a�oby stworzy� na
Ziemi trwale zrejonizowanych stref klimatycznych: wiecznego lata w
tropikach i wiecznej wiosny w wy�szych szeroko�ciach. Pomys� ten jednak w
ko�cu odrzucono, z czego bardzo si� ciesz�. Natura ludzka wymaga zmian i
sprzeciwia si� jednostajno�ci.
Obecne, zaplanowane na poszczeg�lne miesi�ce i tygodnie okresy ciep�a i ch�odu, deszcz�w i dni bezchmurnych, wiatr�w i ciszy bardzo mi odpowiadaj�.
Ka�de jednak miejsce na Ziemi ma swoje uroki. �adne starania meteorolog�w nie przydadz� powietrzu Grenlandii i Jakucji po�udniowego aromatu i delikatno�ci. Na p�nocy �wi�t jest surowszy i ja�niejszy, pod zwrotnikami za� przyroda jest jakby zadumana i subtelniejsza. B��kitny, przepojony zapachami po�udniowy wiatr porywa mnie sw� muzykalno�ci�.
Mo�liwe, �e nale�a�oby to wyrazi� inaczej, ale po prostu nie mog� znale��
innych s��w.
W�a�nie tak powiedzia�em, kiedy wraz z �ann� i Andre spacerowali�my bulwarem wysadzanym palmami i cyprysami. �anna zerwa�a krwawoczerwony, odurzaj�co pachn�cy amarylis. Na p�nocy ogrodowe amarylisy, do kt�rych przywyk�em, nie pachn�. Ten natomiast roztacza� tak siln� wo�, �e par� haust�w powietrza znad jego kielicha wywo�ywa�o silne bicie serca.
- G�uptasie! - Andre odebra� �annie kwiat. Je�eli Opiekunka nie troszczy si� o ciebie, to musz� ja to zrobi�. W twoim stanie powinna� zachowywa� si� ostro�niej.
Zapyta�em, o jaki stan chodzi, gdy� �anna niewiele si� zmieni�a od
czasu, kiedy widzia�em j� dwa lata temu. Andre odpowiedzia�, �e oczekuj�
ch�opczyka, i pokaza� syntetyczny wizerunek ich przysz�ego dziecka, w
wieku dziesi�ciu lat, sporz�dzony na podstawie wzor�w. Zdumia�em si�, �e
malec ma by� a� tak podobny do ojca: te same oczy, nos, podbr�dek. Okaza�o
si�, i� �anna jest w czwartym miesi�cu i wczoraj, przed odlotem na koncert
do Kairu, Komputer Medyczny po zbadaniu jej ustali� termin porodu, a
nast�pnie obliczy� i wydrukowa� portret synka.
- Sp�jrz na horoskop genetyczny Olega, bo chcemy go nazwa� Olegiem - powiedzia� Andre. - Wspania�y ch�opak, nieprawda�? Jaki stopie� zdolno�ci poznawczych, jaki wska�nik aktywno�ci �yciowej!
Wska�nik aktywno�ci �yciowej malca by� o dwadzie�cia punkt�w wy�szy od
tego, jaki w swoim czasie wyliczono mnie. Stopie� zdolno�ci poznawczych
te� nietuzinkowy. Ale zafascynowa�y mnie nie tyle zdolno�ci przysz�ego
dziecka, ile jego podobie�stwo do Andre. Wszystkie te wspania�e liczby,
jakimi obdarzaj� nas przy urodzeniu, to nic innego jak tylko mo�liwo�ci:
mo�liwo�ci trzeba jeszcze wykorzysta�, a to nie jest prosta sprawa! Zestaw
wska�nik�w �yciowych wypisanych w �wiadectwach urodzenia jest pu�apem,
kt�ry trzeba dopiero osi�gn��. Na razie ludzko�� jako ca�o�� znajduje si�
poni�ej w�a�ciwego jej poziomu. Nieszcz�cie polega na tym, �e na razie
nie doro�li�my do samych siebie!
- Jaskrawym przyk�adem nie zrealizowanych mo�liwo�ci jest Pawe� Romero
- powiedzia�em. - Czy� przy urodzeniu nie stwierdzono u niego wielkich zdolno�ci matematycznych? A on nie znosi matematyki! Uwielbia jedynie histori�!
- Tobie wyliczono, �e masz umys� krytyczny ze sk�onno�ciami do ironii, a to chyba prawda - zaoponowa� Andre. - Romero jest wyj�tkiem. Co do Olega, to jestem pewien, �e urzeczywistni wszystko, co przepowiada jego horoskop genetyczny.
- Na razie jest tylko bardziej podobny do ciebie ni� ty sam, bo bardzo lubisz zmienia� powierzchowno��. Czy przypadkiem nie ukry�e� si� ko�o maszyny, kiedy prze�wietlano �ann�?
Oboje ch�rem zaprotestowali. �anna od�a wargi. By�a dumna z
podobie�stwa przysz�ego syna do ojca bardziej ni� z jego wyliczonych
zawczasu niezwyk�ych zdolno�ci. W naturze kobiet jest wiele rzeczy
niewyt�umaczalnych. Wystarczy powiedzie�, �e horoskopy genetyczne
dziewczynek sprawdzaj� si� znacznie mniej dok�adnie ni� horoskopy
ch�opc�w.
- Por�d wed�ug przewidywa� nie b�dzie lekki m�wi� Andre. - �anna musi bardzo na siebie uwa�a�, a niedba�a Opiekunka zbyt rzadko strofuje moj� nierozs�dn� �on�.
- Jestem przekonany, �e Opiekunka jak zwykle dobrze wywi�zuje si� ze swych obowi�zk�w, a ty jak zwykle niepotrzebnie si� niepokoisz.
- Z tob� czasem trudno dyskutowa�. Jeste� do takiego stopnia logiczny, �e nie spos�b tego znie��. Wcze�niej czy p�niej o�enisz si� z Olg�, a wtedy zamiast s��w b�dziecie u�ywa� w rozmowie liczb i symboli!
- Jeste� wstr�tny - powiedzia�a �anna i obj�a mnie. - Eli jest dobrym ch�opcem i lubi� jego, a nie ciebie. Ciesz� si�, �e odlatujesz na d�ugo i zostawiasz mnie sam�.
Z�o�liwo�� Andre przypomnia�a mi, �e Romero obieca� porozmawia� z
Wier�. Dochodzi�a dwunasta. Mog�em wprawdzie sam wywo�a� Wier�, ale nie
chcia�em, aby pomy�la�a, �e chc� j� zanudza� pro�bami.
Nie zrobili�my jednak nawet trzech krok�w, kiedy w alei zab�ys�a wideokolumna, a w niej sylwetka Wiery siedz�cej na kanapce i u�miechaj�cej si� do mnie. Widzia�em �yrandol i kwiaty po prawej stronie. Reszta pomieszczenia rozp�ywa�a si� we mgle. Po lewej stronie Wiery kto� sta�. Wyda�o mi si�, �e to Romero, ale Wiera przechwyci�a m�j wzrok i o�wietlona przestrze� skurczy�a si�, ogarniaj�c tylko j� sam�.
- Bracie - powiedzia�a Wiera - m�g�by� po przyje�dzie na Ziemi� pokaza� si� u mnie.
- Mia�em do za�atwienia par� spraw s�u�bowych, nie wiedzia�em poza tym, �e na waszej zwariowanej Ziemi sta�o si� modne sk�adanie sobie wizyt.
- Ma�o si� zmieni�e�, Eli - zauwa�y�a.
- Inni uwa�aj�, �e bardzo si� zmieni�em - rzuci�em.
Przesta�a si� u�miecha�. Uwa�nie, jakby nie wierzy�a, �e to ja,
wpatrywa�a si� we mnie. Analizowa�a i rozwa�a�a co�, aby nie pope�ni�
b��du. Taka by�a zawsze - porywcza, gwa�towna, ale niezmiernie
sprawiedliwa.
- A teraz chcesz jecha� na Or�?
- Czy cz�owiek nie chce mie� wszystkiego, co mu przyjdzie na my�l?
- Nie wszystkie �yczenia daj� si� urzeczywistni�. - Ju� to przerabia�em w ramach wyk�ad�w "Granice mo�liwo�ci" i zdaje si�, �e uzyska�em najwy�sz� ocen� za rozs�dek, dwunastk�.
- Obawiam si�, �e rozs�dku starczy�o ci tylko na zdanie egzaminu.
- Cz�sto martwi�em si� swoim rozs�dnym zachowaniem na egzaminach.
Roze�mia�a si�. Lubi� jej �miech. Nikt nie umie si� �mia� tak jak
Wiera, kt�ra w�wczas jakby roz�wietla si� wewn�trznie.
- Nie mo�na ci� przegada�, bracie. Przyjd� do mnie jutro wieczorem.
Sytuacja si� zmieni�a i niewykluczone, �e twoje �yczenie si� spe�ni.
Nie zd��y�em ani podzi�kowa�, ani zapyta� dlaczego sytuacja si� zmieni�a, bo wideokolumna zgas�a. Rozradowany Andre mocno u�cisn�� mi r�k�.
- A wi�c jedziesz z nami, Eli!
- Wiera powiedzia�a tylko: mo�liwe.
- Je�eli Wiera m�wi mo�liwe, to znaczy pewne! �anna r�wnie� gratulowa�a mi, ale po swojemu. Powiedzia�a, �e na Ziemi b�dzie o dw�ch zwariowa�c�w mniej, a ona ma do�� szale�stw. P�niej ws�ucha�a si� w siebie.
- Opiekunka ��da, abym si� po�o�y�a, Andre. Nie rozumiem czemu, nie ma jeszcze przecie� dwunastej. Andre chwyci� nas oboje pod r�ce.
- Natychmiast do hotelu! Mog� to wyt�umaczy�. Czujesz si� dzi� gorzej ni� zwykle, ale nie wiesz o tym. Opiekunka za� dlatego jest Opiekunk�, �e wszystko o nas wie.
Po przyj�ciu do hotelu �anna uda�a si� do sypialni, a ja wyszed�em na
balkon.
W dole le�a� �pi�cy Kair przykryty gwiezdn� p�noc�.
. 9 .
Mo�e jestem sentymentalny, ale co� we mnie zamiera, kiedy zostaj� sam na sam z gwia�dzistym niebem. Naszych przodk�w-pasterzy ogarnia� l�k na widok Wszech�wiata mrugaj�cego do nich tysi�cami nie�miertelnych oczu, mnie za� ogarnia zachwyt. Tamci nie przypuszczali nawet, jak niezmiernie wielki jest rozpo�cieraj�cy si� doko�a �wiat, a jednak czuli si� znikomo mali wobec gwiezdnego majestatu. Wiem doskonale, ile dziesi�tk�w i setek parsek�w dzieli mnie od ka�dej z tych jasnych gwiazd, ale nie czuj� si� przyt�oczony ich gro�n� dal� i ogromem. To bzdurna zachcianka i wstyd si� do niej przyznawa�, ale zawsze pragn� wyci�gn�� r�ce ku dalekim �wiatom, tak samo rozjarza� si� i zmienia� sw�j blask, tak jak one posy�a� we Wszech�wiat rozmigotane wo�anie!...
- Co ci jest? - zapyta� Andre wychodz�c na balkon. - Wygl�dasz, jakby� zobaczy� ducha.
- Zachwycam si� niebem, nic wi�cej.
Andre siad� na fotelu i ko�ysz�c si� z wolna, r�wnie� zapatrzy� si� w
gwiazdy. Wkr�tce jego twarz przybra�a dziwnie uroczysty wyraz w�a�ciwy
wszystkim, kt�rzy znale�li si� pod wra�eniem majestatu �wiata.
Sfera niebieska wolno obraca�a gwiazdy wok� niewidzialnej osi.
At�asowoczarne niebo wisia�o tu� nad g�ow�, zdawa�o si�, �e wystarczy
wyci�gn�� r�k�, aby dotkn�� gwiazdy. Na p�nocy po�yskiwa�a nad horyzontem
Wielka Nied�wiedzica, w zenicie p�on�� olbrzymi Orion, bucha� promieniami
Syriusz, a poni�ej, r�wnie� prawie nad horyzontem, uroczy�cie wznosi� si�
Krzy� Po�udnia i rozjarza�o si� purpurowe ognisko Kanopusa. Powietrze by�o
tak przezroczyste, �e �atwo dostrzega�em gwiazdy si�dmej wielko�ci, a od
pal�cego blasku zerowych i ujemnych bola�y oczy.
Andre powiedzia� cicho:
- A tam, w niezg��bionych otch�aniach Wszech�wiata, b�dziemy t�skni� za rodzinn� Ziemi�. Wiesz, Eli, my�l� czasem o ludziach, kt�rzy startowali w kosmos przed odkryciem efektu Taniewa. Tym niewolnikom �a�osnych szybko�ci pod�wietlnych nie starcza�o ich kr�ciutkiego �ycia na powr�t, wiedzieli o tym i mimo to parli do przodu.
- Chcesz powiedzie�, �e byli szaleni? - Chc� powiedzie�, �e byli bohaterami.
W dole cicho szumia�y li�cie palm i akacji, zawsze nieruchome cyprysy
nagle zaskrzypia�y sztywnymi ga��ziami. U�miechn��em si� i zamkn��em oczy.
Prosto na mnie patrzy�o pomara�czowe oko rozw�cieczonego niebia�skiego
byka, Aldebarana