4248

Szczegóły
Tytuł 4248
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4248 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4248 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4248 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robin Hobb SZALONY STATEK cz�� druga cyklu KUPCY I ICH �YWOSTATKI tom III Prze�o�y�a: Ewa Wojtczak Tytu� orygina�u: Mad Ship Data wydania oryginalnego: 1999 Data wydania polskiego: 2001 SCHY�EK LATA l �Z�OTY CIELEC� W�owisko si� rozros�o. Fakt ten stanowi� najwyra�niej dla Maulkina �r�d�o dumy. Shreever mia�a bardziej mieszane uczucia. Z jednej strony wi�ksza grupa zapewnia�a lepsz� ochron� przed drapie�nikami, z drugiej - potrzeba by�o dla niej sporo jedzenia. W dodatku nieliczne w�e posiada�y �wiadomo��; wiele powt�rnie zdzicza�o, jedynie instynkt kaza� im p�yn�� za przyw�dc�. W trakcie wsp�lnej podr�y i polowania prorok z uwag� obserwowa� dzikie w�e, a podczas przerw na odpoczynek wskazywa� te, kt�re jego zdaniem rokowa�y nadziej�. Kelaro i Sessurea zbli�a�y si� do wybranego osobnika i prowokowa�y go do walki. �aden nie zdo�a� pokona� ich dwojga, gdy� jako para stanowili niezwyk�� kombinacj� masy, si�y i inteligencji. Kiedy wybrany w�� si� zm�czy�, zostawia�y go w spokoju, a w�wczas podp�ywa� przyw�dca, skr�ca� si� w ciasne p�tle ta�ca pami�ci i obrzuca� nieszcz�nika fontann� toksyn, daj�c mu szans� na przypomnienie sobie swego imienia. Jednemu si� udawa�o, innemu nie. Poza tym nie wszystkie, kt�re potrafi�y sobie przypomnie� imi�, by�y w stanie zachowa� �wiadomo�� na d�ugi czas. Kilka jednak�e dalej si� rozwija�o. Czasem potrzeba by�o cierpliwo�ci - zdarza�y si� osobniki, kt�re bezcelowo pod��a�y za k��bowiskiem przez szereg dni, a p�niej nagle przypomina�y sobie zar�wno imi�, jak i wymogi grzeczno�ci. G��wna grupa rozros�a do dwudziestu trzech, za ni� ci�gn�� si� ponad dwa razy liczniejszy orszak bezmy�lnych istot. Nawet najbardziej szczodry dostawca nie m�g�by ich wszystkich wy�ywi�. Podczas ka�dego okresu odpoczynku rozwa�ali przysz�o��. Odpowiedzi Maulkina rzadko satysfakcjonowa�y inne w�e. Przyw�dca stara� si� przemawia� najja�niej, jak potrafi�, niemniej jego wywody wydawa�y im si� m�tne. Shreever wierzy�a w niego ca�ymi swoimi sercami, lecz pod proroctwami wyczuwa�a konsternacj�. Niejednokrotnie ba�a si�, �e sfrustrowane osobniki obr�c� si� przeciwko niemu. Czasami nawet t�skni�a za dniami, kiedy odpowiedzi szukali tylko we troje: ona, Sessurea i Maulkin. Pewnego wieczoru zwierzy�a si� przyw�dcy ze swych przemy�le�. - Nie m�w tak! - upomnia� j� surowo. - Liczebno�� naszego ludu straszliwie si� skurczy�a. Ze wszystkich stron otacza nas chaos. Je�li chcemy przetrwa�, musimy mie� po swojej stronie jak najliczniejsz� grup� w�y. Tak brzmi najprostsze prawo Krainy Obfito�ci. By przetrwa�o kilku, musi si� urodzi� ca�a rzesza. - Urodzi�? - powt�rzy�a pytaj�co. - �ci�le rzecz bior�c, musz� si� narodzi� ponownie, czyli przej�� ze starego do nowego �ycia. Nowe �ycie wzywa nas wszystkich. Nadesz�a pora na porzucenie roli w�y. Musimy odnale�� T�, Kt�ra Pami�ta. Ona nami pokieruje i wska�e miejsce, gdzie odrodzimy si� jako inne, nowe istoty. Nic nie rozumia�a, ale pod wp�ywem jego s��w zadygota�a na ca�ym ciele. Inne osobniki podp�yn�y bli�ej i zarzuci�y Maulkina pytaniami. - W jakim sensie nowe istoty? - Jak zdo�amy si� odrodzi�? - Dlaczego sko�czy� si� czas w�y? - Kto b�dzie pami�ta� za nas? Wielkie miedziane oczy przyw�dcy obr�ci�y si� powoli, jego cia�o zacz�o si� mieni� kolorami. Maulkin napi�� mi�nie, rozmy�la� z ogromnym nat�eniem, szukaj�c w swoim umy�le koniecznej wiedzy. Znajdowa� jedynie oderwane od siebie informacje. W trakcie tych dyskusji m�czy� si� bardziej ni� przez ca�y dzie� podr�y. - Kiedy� byli�my inni i staniemy si� tacy na powr�t. Od czasu do czasu wstrz�saj� nami wszystkimi wspomnienia, kt�rych nie potrafimy poj��, i niezrozumia�e, przera�aj�ce sny. Nie przeganiajcie ich. Starajcie si� je rozwa�y�. Prze�ywajcie je. - Zrobi� pauz�, a p�niej ci�gn�� wolniej i z mniejsz� pewno�ci� siebie: - Nasza metamorfoza powinna si� by�a dokona� ju� dawno temu. Poniewa� do niej nie dosz�o, obawiam si�, �e sta�o si� co� z�ego. Ale... kto� b�dzie pami�ta� za nas. Pojawi� si� inni. B�d� nas chroni� i nami kierowa�. B�d� nas znali, a i my ich rozpoznamy. - M�wisz o srebrzystym dostawcy? - spyta� cicho Sessurea. - Pop�yn�li�my za nim, on jednak jeszcze nas nie zna. Sylic kr�ci� si� niespokojnie w�r�d odpoczywaj�cego w�owiska. - Srebrzysty. Srebrnoszary... - sykn��. - Pami�tasz, Kelaro? Xecres znalaz� kiedy� wielkie srebrnoszare stworzenie, zawo�a� nas i kaza� za nim pod��y�. - Nie przypominam sobie - zatr�bi� speszony Kelaro. Otwiera� i zamyka� ogromne oczy, kt�re migota�y setk� odcieni. - Chyba �e jako sen. Senny koszmar. - Gdy zebrali�my si� wok� tej istoty, zaatakowa�a nas. K�apn�a na nas d�ugimi z�biskami. - Szkar�atny Sylic wykona� powoln� p�tl�, znalaz� u siebie blizn� po g��bokiej ranie. Pokrywa�y j� grube i nier�wne �uski. - Tu mnie trafi� - wyszepta� zachryp�ym g�osem. - Napad� na mnie, ale nie po�ar�. - Odwr�ci� si� do Kelaro. - Oderwa�e� od mojego cia�a jego z�by. Rana potem ropia�a... Kelaro opu�ci� powieki. - Nie pami�tam - powt�rzy� z �alem. Przez cia�o Maulkina przebieg� dreszcz. Wz�r na jego sk�rze nie l�ni� tak jasno od bardzo dawna. - Srebrzysty ci� zaatakowa�? - spyta� z niedowierzaniem. - Zaatakowa�?! Jak to mo�liwe? Dlaczego stworzenie, kt�re wydziela zapach naszych wspomnie�, obraca si� przeciwko nam? Przecie� chcemy mu pom�c. - Potrz�sn�� wielk� g�ow�, jego grzywa si� podnios�a. Na ko�cach kolc�w b�yszcza�y kropelki toksyn. - Nie rozumiem! - zawo�a� nagle. - Nie pami�tam, by co� takiego sta�o si� kiedykolwiek, nie pami�tam... Jak to si� mog�o zdarzy�? Gdzie jest Ta, Kt�ra Pami�ta? - Mo�e dostawca zapomnia� - zauwa�y� z�o�liwie Tellur. Szczup�y, d�ugi minstrel nie sta� si� wcale silniejszy, odk�d przypomnia� sobie swoje imi�. Nikt nie potrafi� odgadn��, jaki by�, zanim si� zagubi�. Teraz sta� si� osch�ym chudzielcem o ostrym j�zyku. Wiedzia� wprawdzie, kim jest, lecz rzadko potrafi� co� za�piewa�. Maulkin obr�ci� si� raptownie i popatrzy� na niego �mia�o. Jego grzywa by�a w pe�ni wyprostowana, kolory �usek si� zmienia�y. - Zapomnieli?! - rykn�� zdumiony i obra�ony. - Widzia�e� ich we wspomnieniu lub we �nie? Pami�tasz pie��, kt�ra m�wi o czasie, kiedy wszyscy zapomnieli? Tellur skuli� si�, po�o�y� grzyw� na szyi. - To by� tylko �art. Kiepski �art zgorzknia�ego barda. Przepraszam. - C�, ten �art ma w sobie sporo prawdy. Rzeczywi�cie wielu z nas zapomnia�o. Czy�by ci, kt�rych zadaniem by�o pami�ta�... ci, kt�rzy mieli przechowywa� wspomnienia ca�ego naszego gatunku... Czy oni r�wnie� mogli po prostu zapomnie�, zawodz�c nasze nadzieje? Odpowiedzi� na jego pytanie by�o pe�ne przygn�bienia milczenie. Je�li Maulkin mia� racj�, zostali ca�kowicie opuszczeni. Dalsza w�dr�wka traci wszelki sens. Ich umys�y odm�wi� pos�usze�stwa i pogr��� si� w mroku... W�e zacie�ni�y kr�g, szukaj�c pocieszenia we wzajemnej blisko�ci. Jaka czeka�a ich przysz�o��? Maulkin gwa�townie odp�yn�� od ca�ej grupy, zatoczy� ogromne ko�o, po czym rozpocz�� seri� powolnych p�tli. - Pomy�lcie wraz ze mn�! Rozwa�my, czy taka sytuacja mo�e by� zgodna z rzeczywisto�ci�. Niepami�� dostawc�w wiele by wyja�nia�a. Sessurea, Shreever i ja spotkali�my srebrzyst� istot�, kt�ra pachnia�a jak Ta, Kt�ra Pami�ta. Niestety zignorowa�a nas. Kelaro i Sylic r�wnie� widzieli srebrnoszare stworzenie. Kiedy Xecres, przyw�dca ich k��bowiska, szuka� swoich wspomnie�, stworzenie napad�o na w�e. - Smagn�� ogonem i odwr�ci� si� do grupy. - Czy� wy nie zachowywali�cie si� tak samo, gdy utracili�cie w�asne wspomnienia? Czy nie ignorowali�cie si� wzajemnie? Pami�tam, �e nie odpowiadali�cie na moje pytania. Mo�e nawet napadali�cie na swoich towarzyszy podczas walki o po�ywienie. - Wygi�� si� w �uk, pokazuj�c w�om bia�y brzuch. - To jasne jak s�o�ce! - zatr�bi�, zwijaj�c si� lekko. - Minstrel ma racj�. Dostawcy stracili pami��! Musimy ich zmusi�, by sobie o nas przypomnieli! W�e milcza�y, przepe�nione respektem. Nawet bezmy�lne, kt�re zebra�y si� w przypadkowych grupkach i wypoczywa�y po swojemu, podnios�y teraz g�owy i obserwowa�y triumfalny taniec Maulkina. - Jak? - spyta�a Shreever, kt�ra wci�� w�tpi�a. - W jaki spos�b mo�emy im kaza� sobie o nas przypomnie�? Przyw�dca rzuci� si� na ni� znienacka, wyrwa� j� z k��bowiska. Przez chwil� wirowali po��czeni. W�yca smakowa�a trucizny Maulkina. Trwali og�upieni z rado�ci, upajaj�co swobodni. - Tak samo jak zbudzili�my naszych braci. Odszukamy dostawc�, spojrzymy mu w oczy i za��damy od niego imienia. Ta�cz�c z nim, spleciona i odurzona, szczerze wierzy�a w t� mo�liwo��. Odszukaj� jedno ze srebrzystych stworze�, kt�rych zapach przywodzi� na my�l ich wspomnienia, zmusz� do przypomnienia sobie celu i podzielenia si� z nimi wspomnieniami. A wtedy... wtedy ocalej�. *** Shreever podnios�a oczy na przemieszczaj�cy si� nad nimi kszta�t. Od wielu ju� dni poszukiwali srebrzystej istoty. W pewnym momencie wyczuli zapach jednego z dostawc�w i ruszyli za nim. Przyw�dca narzuci� ostre tempo; pozwala� jedynie na kr�tkie przerwy dla odpoczynku. Ich szalona gonitwa niemal doszcz�tnie wyczerpa�a wielu z nich. Smuk�y Tellur straci� kolory i jeszcze bardziej schud�. Z powodu tempa powt�rnie zdzicza�e w�e zosta�y w tyle. Mo�e dogoni� ich k��bowisko p�niej, a mo�e ju� si� nigdy nie zobacz�. Shreever skupia�a si� tylko na ogromnym stworzeniu, kt�re z wyra�nym przeczuciem celu sun�o pomi�dzy ni� i s�onecznym �wiat�em. W�owisko kry�o si� w cieniu tej istoty. Teraz, kiedy rzeczywi�cie j� odnale�li, nawet przyw�dca wydawa� si� onie�mielony czekaj�cym ich zadaniem. Srebrzyste stworzenie wielko�ci� znacznie przewy�sza�o ka�dego z w�y, a d�u�sze by�o nawet od Kelara. - Co teraz zrobimy? - spyta� Tellur. - Nie mo�emy owin�� si� wok� tak pot�nego stwora i wci�gn�� go pod wod�. Nie spos�b si� z nim mocowa�. Jest wi�kszy nawet od wieloryba! - W�a�ciwie mogliby�my tego dokona� - zauwa�y� z przekonaniem wielki Kelaro i agresywnie podni�s� grzyw�. - Stoczyliby�my bitw�, lecz jest nas wielu, wi�c by�my zwyci�yli. - Nie zaczniemy od przemocy - rzek� kategorycznym tonem Maulkin. Shreever obserwowa�a, jak zbiera� si�y. Czasami odnosi�a wra�enie, �e iskra witalno�ci p�onie w nim tak jasno jak zawsze, cho� jednocze�nie wydawa� jej si� w takich momentach fizycznie s�aby. Pragn�a mu powiedzie�, aby si� oszcz�dza�, nie chcia�a jednak wznieca� k��tni. Prorok rozci�gn�� si� na pe�n� d�ugo��. Zmarszczka przebieg�a mu po �uskach, nadaj�c im barw� jaskrawego z�ota. Powoli krawatka rozkwit�a mu przy szyi, a� wszystkie kolce jego grzywy stan�y sztywno i buchn�y toksynami. W wielkich miedzianych oczach Maulkina Shreever dostrzeg�a determinacj�. - Poczekajcie na moje wezwanie - poleci� w�om i pop�yn�� w g�r�, ku pot�nemu, srebrzystemu kszta�towi. Ta istota nie by�a dostawc�. Nie mia�a na sobie plam starej krwi i brudu - cech charakterystycznych statk�w, kt�re obdarza�y k��bowisko pokarmem w postaci ludzkich cia�. Porusza�a si� szybko, chocia� nie posiada�a ani p�etw, ani b�on p�awnych. Mia�a wprawdzie jak�� podobn� do p�etwy naro�l na kr�g�ym brzuchu, lecz chyba nie u�ywa�a jej jako narz�du ruchu. A jednak prze�lizgiwa�a si� przez Krain� Obfito�ci bez wysi�ku, podczas gdy g�rna cz�� jej cia�a p�awi�a si� w Kraju Niedostatku. Maulkin odezwa� si� do tego stworzenia, chocia� pozbawione by�o skrzeli, oczu i grzywy. - Pozdrawia ci� w�owisko Maulkina. Przybywamy z daleka, poszukuj�c Tej, Kt�ra Pami�ta. Czy jeste� ni�? Istota w �aden spos�b nie potwierdzi�a, �e s�yszy proroka. Nie zmniejszy�a ani nie zwi�kszy�a tempa. Jej zapach r�wnie� si� nie zmieni�. Wydawa�a si� zupe�nie nie�wiadoma istnienia w�a. Przez jaki� czas Maulkin p�yn�� r�wno z ni�, czekaj�c cierpliwie. Powt�rzy� formu�� powitaln�, lecz i tym razem nie otrzyma� odpowiedzi. Nagle przyspieszy�, by wyprzedzi� srebrzystego stwora. Po drodze potrz�sn�� grzyw� i wypu�ci� osza�amiaj�c� chmur� trucizny. Stworzenie przep�yn�o przez upajaj�cy ob�ok, nawet nie zwalniaj�c. Wydawa�o si� odporne na toksyny. A jednak gdy przep�yn�o nad Shreever, w�yca wyczu�a s�aby aromat jego niepewno�ci. Srebrzyste cia�o lekko zadr�a�o. Reakcja by�a niemal niezauwa�alna, lecz doda�a Shreever odwagi. Stw�r udawa�, �e ich ignoruje, ale na pewno zdawa� sobie spraw� z ich obecno�ci. Przyw�dca czu� zapewne to samo, poniewa� nagle smagn�� cia�em tu� przed kolosem. - Jestem Maulkin, przyw�dca w�owiska Maulkina! Podaj mi swoje imi�! ��dam! Kolos uderzy� proroka, a w�a�ciwie przep�yn�� po nim jak po g�stwinie wodorost�w. Tyle �e Maulkin nie by� wodorostem i nie da� si� tak �atwo odepchn��. - ��dam twego imienia! - zawo�a�. Skoczy� ku srebrzystemu stworzeniu, a k��bowisko pod��y�o za nim. Mimo usilnych pr�b w�e nie potrafi�y owin�� si� wok� olbrzyma. Mog�y go jedynie poszturchiwa� lub uderza�. Kobaltowy Kelaro nawet go staranowa�, zadaj�c cios, kt�ry prawie oszo�omi� jego samego, Sessurea za� sponiewiera� jedyn� p�etw� tej istoty. Wszyscy przedstawiciele w�owiska wypuszczali toksyny, tak �e p�ywa�y w chmurach w�asnych trucizn. Ich atak spowolni� i skonfundowa� ogromnego stwora. Shreever us�ysza�a piskliwy lament. Czy�by �piewa� w Kraju Niedostatku, mimo pobytu w pe�nym �wietle s�onecznym? W�yca - zdezorientowana w dzikich k��bach toksyn - wyci�gn�a si� i podnios�a wysoko g�ow�. Tam dostrzeg�a twarz istoty i jej b�ony p�awne, niepodobne do �adnych, jakie kiedykolwiek widzia�a. Stworzenie nie posiada�o grzywy, lecz rozpo�ciera�o ponad sob� wielkie bia�e skrzyd�a, niczym mewa, kt�ra zamierza przy si��� na powierzchni Krainy Obfito�ci. Wok� jego cia�a roi�o si� od paso�yt�w. Skacz�c i przywieraj�c do g�rnej cz�ci jego tu�owia i skrzyde�, wydawa�y piskliwe krzyki. Na widok Shreever �gwa�townie si� przemie�ci�y. O�mielona w�yca wyci�gn�a si� jeszcze wy�ej i zatr�bi�a w szare oblicze istoty: - Kim jeste�? - Potrz�sn�a grzyw�, poruszy�a ��dl�cymi czu�kami. Prysn�a toksynami. - Powiedz mi swoje imi�! Shreever z w�owiska Maulkina ��da, �eby� o niej pami�ta�! Stw�r wrzasn��, kiedy uderzy�y go jej toksyny. Zakry� twarz p�etwami. Paso�yty unios�y si� szale�czo nad jego grzbiet, buntuj�c si� jazgotliwie piskliwymi g�osikami. Srebrzysty wychyli� si� mocno do przodu. Shreever pomy�la�a, �e rzuca si� do ucieczki przed ni�, po chwili jednak zrozumia�a, �e wykona� ruch niezale�ny od swojej woli. Cz�onkowie k��bowiska Maulkina po��czyli si�y i razem spychali kolosa na bok. Jego bia�e skrzyd�o uderzy�o w wod�. Kolejny paso�yt, przera�liwie piszcz�c, spad� do Krainy Obfito�ci. Z�apa� go jeden ze zdzicza�ych w�y. Po chwili ukaza�o si� wi�cej dzikich, ca�a �awica. Z gwa�towno�ci�, kt�rej zapewne przyw�dca wcale nie planowa�, w�e poniewiera�y i ko�ysa�y srebrzyste stworzenie. Istota krzykn�a dziko i zamacha�a p�etwami w oszala�ym wysi�ku dosi�gni�cia napastnik�w. Op�r tylko jeszcze bardziej rozw�cieczy� dzikie w�e. Bez przerwy strzela�y toksynami, cho� truj�ce ob�oki m�ci�y ju� Krain� Obfitosci. Shreever z przera�eniem przygl�da�a si� walce, kt�ra przypomina�a atak ryb na rekina. Dzikie prowokowa�y pot�ne stworzenie, podczas gdy Maulkin i �wiadomi przedstawiciele w�owiska otaczali je, nie przestaj�c pyta� go o imi�. Coraz wi�cej paso�yt�w spada�o do wody, najpierw po jednej, potem po drugiej stronie istoty, kt�ra gwa�townie trzepota�a wielkimi bia�ymi skrzyd�ami. W ko�cu, kiedy niemal leg�a na boku, z Krainy Obfito�ci wyskoczy� d�ugi Kelaro i r�bn�� w srebrzystego. Do ataku szybko przy��czy�y si� inne w�e - zar�wno my�l�ce, jak i powt�rnie zdzicza�e. Niekt�re skaka�y w g�r�, by chwyci� sztywne ko�czyny i trzepocz�ce skrzyd�a kolosa. Stw�r pr�bowa� si� obr�ci�, lecz w�y by�o zbyt wiele. Nie potrafi� ich pokona�. Wci�gn�y go pod wod�, z dala od Kraju Niedostatku i g��boko do Krainy Obfito�ci. Gdy holowa�y wielkie stworzenie w d�, paso�yty stara�y si� od niego uciec, ale wsz�dzie wok� czeka�y na nie rozwarte paszcze. - Twoje imi�! - krzycza� prorok do srebrnej istoty. - Powiedz nam swoje imi�! Stworzenie krzycza�o i gestykulowa�o dziko, ale nie przem�wi�o. Maulkin owin�� si� wok� jego przedniej cz�ci. Potrz�sn�� grzyw� przed twarz� kolosa, wysy�aj�c w ni� g�st� chmur� toksyn. - Powiedz! Pami�taj o nas! Podaj nam swoje imi�! Jak brzmi twoje imi�? Kolos walczy�, jego male�ka g�owa i przednie p�etwy skr�ca�y si� w u�cisku Maulkina, a nieproporcjonalnie ogromne cielsko pozostawa�o sztywne i nieust�pliwe. Niekt�re z jego mniejszych, kruchych odn�y od�ama�y si�, skrzyd�a zrobi�y si� mokre i ci�kie. Stworzenie ze wszystkich si� usi�owa�o si� utrzyma� na szczycie Krainy Obfito�ci. W�e nie zdo�a�y go ca�kowicie zanurzy�, chocia� utrzymywa�y wi�kszy fragment jego cia�a w g��bi Kraju Niedostatku. - Przem�w do nas! - rozkaza� Maulkin. - Wypowiedz cho� jedno s�owo. Chcemy pozna� twoje imi�. Gdy je us�yszymy, natychmiast pu�cimy ci� wolno. Si�gnij do pami�ci i przypomnij je sobie. Na pewno je znasz. Wyczuwamy w tobie g�ste pok�ady wspomnie�. Istota szarpa�a si� w u�cisku proroka. Znienacka rozdziawi�a usta i obrzuci�a Maulkina d�wi�kami, niestety nie by�o w nich �adnego sensu. Potem nagle znieruchomia�a. Jej oczka - ma�e i br�zowe - otworzy�y si� szeroko, usta rozdziawi�y si� raz, potem drugi. W chwil� p�niej stworzenie os�ab�o w uchwycie przyw�dcy. Shreever przymkn�a oczy. Srebrnoszara istota by�a martwa. Zabili j�, nie uzyskuj�c odpowiedzi na swe pytanie. Zabili j� zupe�nie bez sensu... Nagle wszak�e olbrzym przem�wi�. G�os mia� cienki i osobliwie bezcielesny. Mizernymi przednimi p�etwami pr�bowa� obj�� grube cia�o Maulkina. - By�em niegdy� Draquiusem, lecz ju� nim nie jestem. Teraz jestem martwy, przemawiam ustami wspomnie�. Jego tr�bienie by�o piskliwe i s�abe, ledwie s�yszalne. W�owisko uspokoi�o si� i zgromadzi�o bli�ej Draquiusa. Czekali na jego dalsze s�owa. - By�a w�wczas pora zmian. P�yn�li�my daleko w g�r� rzeki, do miejsca gdzie osad wspomnie� by� wspania�y i g�sty. Uprz�dli�my dla siebie kokony, otaczaj�c si� w�tkiem utkanym z zasob�w pami�ci. Rodzice nas kochali i pami�tali. Dali nam imiona i wspomnienia, kt�re mogli�my z nimi dzieli�. Obserwowali nas niczym starzy przyjaciele. �wi�towali nasz czas przemian pod b��kitnym niebem. Dodawali nam otuchy okrzykami, kiedy wychodzili�my z rzeki na s�oneczne brzegi. �wiat�o i ciep�o mia�y suszy� nasze kokony podczas cielesnego przeobra�enia. Pami�tam ten czas jako sezon pe�en rado�ci. Rodzice otaczali nas kolejnymi warstwami wspomnie� i mu�u. Wype�nili te� niebiosa swymi kolorami i piosenkami. Mieli�my odpoczywa� przez zim�, a zbudzi� si� dopiero, gdy dni stan� si� d�ugie i gor�ce. Draquius zamkn�� oczy. Przylgn�� do Maulkina, jakby nale�a� do jego w�owiska. - P�niej ca�y �wiat si� zmieni�. Sta� si� z�y. Ziemia trz�s�a si� i p�ka�a. Nawet g�ry si� rozpada�y, brocz�c gor�c�, czerwon� krwi�. S�o�ce si� zamgli�o. Wewn�trz kokon�w czuli�my, �e zamiera. Uderza�y w nas porywy gor�cych wiatr�w i s�yszeli�my krzyki rodzic�w, kt�rym wyrywa�y dech z piersi. Nasi starzy przyjaciele, mimo i� umierali, wci�gn�li nas do schronu. By�o to wiele �ywot�w temu. Niewielu mogli uratowa�, ale starali si� ze wszystkich si�. Obiecywali, �e sp�dzimy tam tylko troch� czasu... A� kurz opadnie, a niebiosa ponownie zal�ni� b��kitem. A� ziemia przestanie dr�e�. Niestety, nie przestawa�a. Trz�s�a si� codziennie, g�ry wybucha�y ogniem. Las p�on�� i wsz�dzie wirowa� popi�. Rzeka toczy�a wody g�stsze ni� krew. Gruba warstwa py�u pokry�a ca�� ziemi�. Wo�ali�my z naszych kokon�w o pomoc, lecz po pewnym czasie rodzice przestali odpowiada�. Bez s�o�ca nie mogli�my si� wyklu�. Spowici w warstwy wspomnie�, czekali�my w g��bokiej ciemno�ci. W�e milcza�y. Maulkin wystrzeli� Draquiusowi w twarz rzadk� chmur� toksyn. - M�w dalej - poleci� �agodnie. - Nie rozumiemy ci�, ale uwa�nie s�uchamy. - Nie rozumiecie? C�, ja chyba r�wnie� nie rozumiem... Po bardzo d�ugim czasie przybyli ludzie, niestety nie po to, by nas ocali�. Nie wiedzieli�my o tym, wi�c rado�nie i g�o�no b�agali�my o pomoc. Oni jednak nas nie s�yszeli. Oni... nas pozabijali. Shreever mia�a coraz mniej nadziei na szcz�liwe zako�czenie tej historii. - S�ysza�em krzyki Tereei - podj�� Draquius. - Nie mog�em poj��, co si� dzieje. Tereea by�a z nami, a potem zupe�nie niespodziewanie odesz�a. Mija� czas. Nagle zaatakowali mnie. Ich narz�dzia wgryz�y si� w m�j kokon, rozwar�y go, chocia� by� gruby, twardy i mocny, bo zbudowany z moich solidnych wspomnie�... Wtedy... - W jego g�os wkrad�o si� zmieszanie. - Wyrzucili moj� dusz� na zimny kamie�. Umar�a tam. Na szcz�cie wspomnienia pozosta�y, uwi�zione w warstwach kokonu. Ludzie pi�owali moje cia�o, a� zamienili mnie w stos desek i w rze�b�. Ukszta�towali mnie na sw�j w�asny obraz i podobie�stwo, dali mi tak� twarz, g�ow� i cia�o, jakie sami maj�. Nas�czyli mnie w�asnymi wspomnieniami, a� pewnego dnia zbudzi�em si� i by�em ju� kim� innym. Nazwali mnie �Z�otym Cielcem�. Tym jestem. �ywostatkiem! Niewolnikiem! Shreever nie pojmowa�a tej opowie�ci. Ogarn�� j� przera�liwy, lodowaty l�k. Wiedzia�a, �e historia kolosa jest straszna, m�wi bowiem o zag�adzie ca�ego gatunku. Jednak... nie rozumia�a powod�w tragedii. Prorok - ci�gle owini�ty wok� nieszcz�snego Draquiusa - zakry� sobie oczy. Jego kolory zblad�y i zmatowia�y. - B�d� ci� op�akiwa�. Twoje imi� wyczaruje w mojej duszy echa wspomnie�. S�dz�, �e kiedy� jeszcze si� spotkamy i lepiej poznamy. Na razie wszak�e pozostaniemy nie pami�taj�cymi o sobie obcymi. Puszczamy ci� wolno. P�y�, Draquiusie. - Nie, nie! Bardzo was prosz�! Nie odp�ywajcie beze mnie. Gdy wymawiasz moje imi�, d�wi�czy ono w moim sercu jak tr�bienie Smoka �witu. Zapomnia�em siebie na tak d�ugi czas. Ludzie trzymali mnie zawsze przy sobie. Nie pozwalali ani na chwil� samotno�ci, wi�c moje wspomnienia zasn�y gdzie� g��boko we mnie. Kr�tkie cz�owiecze �ywoty nak�ada�y si� na moj� pami�� warstwa na warstwie, a� ca�kowicie zala�y moj� �wiadomo�� i uwierzy�em, �e jestem jednym z nich. Je�li mnie opu�cicie, znikn�. Ludzie zupe�nie mn� zaw�adn�. Nigdy si� od nich nie uwolni�. - Nic nie mo�emy dla ciebie zrobi� - rzek� smutno przyw�dca k��bowiska. - Nawet dla siebie nic nie mo�emy zrobi�. Boj� si�, �e opowiedzia�e� nam zako�czenie naszej w�asnej historii. - Wi�c mnie zniszczcie! Jestem jedynie wspomnieniem Draquiusa, niczym wi�cej. Gdyby Draquius przetrwa�, zaprowadzi�by was bezpiecznie do domu. Niestety, smok Draquius nie �yje. Jestem wszystkim, co z niego pozosta�o, biedn� pozbawion� �ycia muszl�. Jego wspomnieniami. Niczym wi�cej, Maulkinie z w�owiska Maulkina. Jestem opowie�ci�, kt�rej nie pami�ta ju� nikt poza mn�. We�cie wi�c sobie moje wspomnienia. Gdyby Draquius prze�y� transformacj�, z�ar�by otaczaj�c� go pow�ok� i ponownie zasili� pami�� swoimi wspomnieniami. Nie zd��y� tego zrobi�. Zatem... we�cie je sobie. Zabezpieczcie je, zachowajcie wspomnienia tego, kt�ry umar�, nim zdo�a� zatr�bi� w niebo w�asne imi�. Zapami�tajcie Draquiusa. Maulkin przymkn�� pi�kne miedziane oczy. - Kiepski stawiasz sobie pomnik. Nie wiemy, jak d�ugo uda nam si� zachowa� pami��. - Wi�c przejmijcie moj�. Mo�ecie z niej czerpa� si��. - Draquius pu�ci� przyw�dc� i z�o�y� wiotkie p�etwy. - Uwolnijcie mnie. W ko�cu go pos�uchali. Rozszarpali Draquiusa na kawa�ki. Zdziwieni odkryli, �e niekt�re cz�ci jego cia�a by�y kawa�kami martwego drewna. Po�arli jednak wszystko, co by�o srebrzyste i pachnia�o wspomnieniami. Maulkin zjad� fragment ukszta�towany w g�ow� i tu��w ludzkiego cia�a. Draquius chyba nie cierpia�, bo nie krzycza�. Prorok nalega�, by ca�e w�owisko podzieli�o si� wspomnieniami kolosa. Nawet dzikich zach�ca� do posi�ku. Srebrzyste w�tki wspomnie� Draquiusa wysch�y ju� - by�y teraz d�ugie, proste i twarde. Kiedy Shreever chwyci�a mi�dzy szcz�ki swoj� porcj�, zdziwi�a si�, gdy� kawa�ek czarodrzewu natychmiast zmi�k� i zacz�� si� rozpuszcza�. Wspomnienia kolosa zala�y jej umys�. P�on�y w nim jasno. Odnios�a wra�enie, �e wyp�yn�a z chmury wzburzonego mu�u na czyste wody. Zamkn�a oczy w ekstazie i marzy�a o wietrze pod skrzyd�ami. 2 WODOWANIE �PARAGONA� Przyp�yw mia� nadej�� tu� po �wicie, tote� w szale�czym tempie usi�owali zako�czy� ostatnie prace przy �wietle latarni. Brashen przez ca�� noc kr�ci� si� po placu budowy i przeklina�. Zepchn�li �Paragona� jak najbli�ej wody, starali si� jednak nie wywiera� zbyt du�ego nacisku na drewno. U�ywali podno�nik�w i rozporek wewn�trz kad�uba. Statek j�cza�, lecz da� si� przesun��. Uko�czono ledwie niewielk� cz�� wst�pnych uszczelnie�. Reszt� marynarz zaplanowa� na p�niej. Uwa�a�, �e �ywostatek musi pozosta� elastyczny, by stawi� op�r uderzeniom fal. Galionowi trzeba by�o zostawi� troch� w�adzy nad wod� i kad�ubem. St�pka sta�a si� ju� widoczna w ca�ej okaza�o�ci. Gdy Brashen uderzy� w ni� m�otkiem, zad�wi�cza�a g�o�no. Tak w�a�nie powinno by� - srebrzystoszary czarodrzew nadal pozostawa� twardy jak kamie�. Niemniej marynarz zamierza� wszystko powt�rnie sprawdzi�. Mia� przecie� sporo do�wiadczenia ze statkami i wiedzia�, �e kontroli nigdy za wiele. Z wodowaniem �Paragona� wi�za�o si� tysi�c zmartwie�. Brashen s�dzi�, �e statek b�dzie przecieka� jak sito a� do czasu, gdy jego drewno ponownie nap�cznieje od wody. Stare belki stropowe i inne drewniane fragmenty, kt�re trwa�y w bezruchu przez tak wiele lat, mog�y si� podczas rejsu po�ama� lub pop�ka� przy byle okazji. Zreszt� wszystko si� mog�o zdarzy�. Marynarz �a�owa�, �e nie maj� wi�kszego bud�etu, kt�ry pozwoli�by im zatrudni� prawdziwych mistrz�w okr�towej ciesielki i robotnik�w do nadzorowania remontu. Niestety, musia� wykorzystywa� w�asn� zdobywan� latami wiedz� praktyczn� oraz zas�yszane porady starych wyg�w okr�towych, zatrudnia� za� ludzi, kt�rzy zazwyczaj o tej godzinie odsypiali pija�stwo. Wielokrotnie niepokoi�a go te� postawa �ywostatku. W ubieg�ych dniach �Paragon� troch� lepiej si� zachowywa�. Nawet rozmawia� z lud�mi. Bywa� ca�kowicie nieprzewidywalny, najcz�ciej jednak gniewny lub ponury. Zdarza�o mu si� nieszcz�liwie skowycze� lub wyg�asza� szale�cze tyrady. Popada� w melancholi� i rozczula� si� nad sob�. Brashen cz�sto �a�owa�, �e galion naprawd� nie jest ch�opcem, kt�remu m�g�by po prostu przetrzepa� sk�r�. Podejrzewa�, �e �ywostatek nigdy nie nauczy� si� karno�ci i pos�uchu. Uwa�a� - co wyja�ni� Althei i Amber - i� w tym w�a�nie braku wychowania i dyscypliny tkwi �r�d�o problem�w �Paragona�. C�... Powinni poczeka�, a� galion nauczy si� panowa� nad sob�. Bo w jaki spos�b cz�owiek m�g�by zmusi� statek do pos�usze�stwa? Przez wiele nocy przed szczytowym przyp�ywem rozwa�ali we troje t� kwesti� nad kuflami piwa. Wiecz�r by� parny. Siedzieli w pobli�u rufy, na wyrzuconych przez morze k�odach. Clef przytaszczy� dla nich z miasta piwo. By�o tanie, lecz i tak zbyt drogie na ich bud�et. Dzie� by� wszak�e wyj�tkowo d�ugi i gor�cy, a �Paragon� szczeg�lnie chimeryczny. Obrzuca� wszystkich wyzwiskami i piaskiem, kt�rego - poniewa� le�a� na pla�y - mia� nieograniczony zapas. Brashen czu� k�uj�ce drobinki we w�osach i na karku. W ko�cu zacz�� ignorowa� dowcipnisia i pracowa� spokojnie, nie reaguj�c na kolejne piaskowe prysznice. Althea wzruszy�a ramionami i Brashen dostrzeg� na jej karku smug� czarnego �wirowatego piasku. - Co mo�emy poradzi�? Jest nieco za du�y, by da� mu klapsa. Nie mo�esz go te� wys�a� do ��ka, nie wspominaj�c o pozbawieniu kolacji. Obawiam si�, �e nie istnieje �adna metoda przywo�ania go do porz�dku. Chyba �e uciekniemy si� do przekupstwa. Amber odstawi�a kufel z piwem. - M�wimy o karach, a tematem rozmowy mia� by� pos�uch. Dziewczyna popatrzy�a na ni� w zadumie. - Przypuszczam, �e to dla ciebie dwie r�ne sprawy, cho� nie wiem, w jaki spos�b je od siebie oddzielasz. - Jestem got�w spr�bowa� ka�dej metody, byle tylko zacz�� si� odpowiednio zachowywa� - rzek� Brashen. - Nie wyobra�am sobie p�ywania na nim, je�li pozostanie taki kapry�ny jak teraz. Musimy go sk�oni� do uleg�o�ci, w przeciwnym razie ca�a nasza praca p�jdzie na marne. Mo�e si� zwr�ci� przeciwko nam. Podczas burzy albo potyczki z piratami... m�g�by nas wszystkich pozabija� - jeszcze bardziej �ciszy� g�os. - Zabi� ju� przedtem. Wiemy, �e jest zdolny do morderstwa. To by� jedyny temat, kt�rego nigdy dot�d otwarcie nie przedyskutowali. Dziwne, my�la� Brashen. Przecie� na co dzie� borykali si� z szale�stwem �Paragona�. Omawiali niekt�re aspekty jego choroby, lecz ani razu nie rozwa�yli sprawy w ca�o�ci. Nawet teraz po s�owach marynarza zapad�o milczenie. - Czego on od nas chce? - spyta�a w ko�cu Amber. - Powinien odkry� w sobie ch�� wsp�pracy, musi zacz�� jej pragn��. Mo�emy �ywi� nadziej�, �e potrafimy go do tego sk�oni�, �e umiemy zmieni� jego post�powanie. Trzeba nauczy� nasz statek, �e z�e zachowanie grozi nieprzyjemnymi konsekwencjami. Brashen u�miechn�� si� drwi�co. - Obawiam si�, �e ukaranie go bardziej si� odbije na tobie ni� na nim. Wiem, �e nie potrafisz znie��, gdy czuje si� nieszcz�liwy. Niezale�nie od tego, jak paskudnie post�pi, ka�dego wieczoru rozmawiasz z nim, opowiadasz mu r�ne historie albo dla niego grasz na piszcza�ce. Amber spu�ci�a wzrok w poczuciu winy. - Potrafi� zrozumie� jego smutek - wyzna�a. - Ludzie wyrz�dzili mu tak wiele z�a. Cz�sto nie pozostawiali mu �adnego wyboru. I jest taki rozkojarzony. Boi si� nawet marzy� o poprawie swego losu, bo ilekro� w przesz�o�ci odwa�y� si� mie� nadziej�, szybko pozbawiano go wszelkiej rado�ci. W ko�cu uwierzy�, �e wszyscy ludzie s� jego wrogami. Dzia�a szybciej, ni� pomy�li, rani innych, zanim zostanie przez nich zraniony. Mamy trudny orzech do zgryzienia. - A wi�c? Co zrobimy? Amber zacisn�a powieki i na moment przez jej twarz mign�� wyraz b�lu. - Wybierzemy wyj�cie najtrudniejsze, lecz, jak s�dz�, najw�a�ciwsze. - Wsta�a nagle i podesz�a do dziobu �ywostatku. Przem�wi�a do galionu: - Dzi� zachowywa�e� si� okropnie. Przykro mi, �e musz� ci� ukara�. Obiecuj�, �e je�li nazajutrz b�dziesz grzeczny, posiedz� przy tobie wieczorem. - Nie zale�y mi na twoim towarzystwie - odburkn�� �Paragon�. - I tak stale opowiadasz g�upie, nudne historie. Dlaczego s�dzisz, �e chc� ich s�ucha�? Mo�esz w og�le si� do mnie nie zbli�a�. Zostaw mnie w spokoju! Nic dla mnie nie znaczysz. - Przykro mi to s�ysze�. - Nie dbam o ciebie! S�yszysz? Nienawidz� was wszystkich! Amber wr�ci�a do przyjaci� powolnym, ci�kim krokiem. - Wiemy jedno - zauwa�y�a oschle Althea. - Jego zachowanie nie poprawi si� w najbli�szym czasie. Brashen obla� si� zimnym potem na wspomnienie tych s��w. Robi� ostatni obch�d miejsca pracy. Wszystko by�o gotowe, czekali tylko na przyp�yw. Wcze�niej nie mogli zrobi� nic wi�cej. Ci�ar, kt�ry przymocowali do resztek masztu �Paragona� dla przeciwwagi, powinien zapobiec zbyt szybkiemu wyprostowaniu si� �ywostatku. Marynarz wypatrywa� zakotwiczonej przy brzegu barki. Zostawi� tam Haffa, jednego z nielicznych przedstawicieli nowej za�ogi, kt�rym naprawd� ufa�. Mia� obserwowa� flagowe sygna�y kapitana i nadzorowa� ludzi przy kabestanie, kt�ry poci�ga� �Paragona� ku wodzie. Na statku znajdowali si� inni marynarze, gotowi nieprzerwanie obs�ugiwa� pompy z�zowe. Brashen najbardziej ba� si� o burt� �ywostatku, kt�ra le�a�a na pla�y przez wiele lat. Od �rodka zrobi� tyle, ile m�g�. Pod nadburciem u�o�y� obci��on� warstw� �agla, kt�ra - gdy tylko statek wyprostuje si� w wodzie - powinna przykry� burt� i zapobiec ewentualnym przeciekom. Je�li zgodnie z oczekiwaniami woda przedrze si� przez szczeliny, jej ruch przyci�nie p��tno do kad�uba i materia� spowolni przeciek. Brashen liczy� si� z mo�liwo�ci�, �e mo�e trzeba b�dzie ponownie wyci�gn�� �Paragona� na brzeg t� burt� ku g�rze i tam dokona� dalszego uszczelniania i zatykania szpar. By�a to ostateczno��; mia� nadziej�, �e do tego nie dojdzie. Na piasku za sob� us�ysza� lekkie kroki. Odwr�ci� si� i dostrzeg� Althe�, kt�ra patrzy�a na bark�. Pokiwa�a g�ow�, pozdrawiaj�c pe�ni�cego tam wacht� marynarza. Brashen a� podskoczy�, gdy poklepa�a go po ramieniu. - Nie martw si� tak strasznie, Brash. Zobaczysz, wszystko p�jdzie dobrze. - Albo nie - odburkn�� cierpko. Te s�owa otuchy i czu�y skr�t imienia go zaskoczy�y. Chocia�... Ostatnio wydawa�o mu si�, �e powraca mi�dzy nimi poufa�o�� typowa dla towarzyszy rejsu. W ka�dym razie dziewczyna potrafi�a ju� patrze� mu w oczy, wi�c �atwiej im si� razem pracowa�o. Podobnie jak on, prawdopodobnie u�wiadomi�a sobie, �e wsp�lny rejs b�dzie wymaga� od nich wsp�pracy. I tyle. Brashen si� nie �udzi�, �e chodzi o co� wi�cej. Ugasi� male�k� iskr� nadziei, kt�ra w nim zap�on�a. Stara� si� rozmawia� tylko o statku. - Gdzie chcesz by� w trakcie wodowania? - spyta�. Ustalili, �e Amber pozostanie blisko galionu i b�dzie z nim przez ca�y czas rozmawia�. Mia�a do niego chyba najwi�cej cierpliwo�ci. - A gdzie twoim zdaniem powinnam by�? - odpar�a Althea pokornie. Zawaha� si�. - Chcia�bym ci� mie� pod pok�adem. Wiesz, jakie czekaj� nas k�opoty. Pewnie wola�aby� obserwowa� akcj� st�d, potrzebuj� jednak�e na dole osoby zaufanej. Ludzie, kt�rych wyznaczy�em do pomp, s� silni i wytrzymali, ale niewiele czasu sp�dzili na morzu. Brakuje im te� bystro�ci. Mam na dole kilku marynarzy z m�otkami i paku�ami. Kiedy statek zacznie nabiera� wody, rozmie�� ich wedle �yczenia. Prawdopodobnie znaj� sw�j fach, ale obserwuj ich i zach�caj do pracy. Pokr�� si� w�r�d nich, patrz, s�uchaj, a p�niej poinformuj mnie, jak sobie radz�. - B�d� tam - zapewni�a go cicho i odwr�ci�a si�, chc�c odej��. - Altheo! - Co� jeszcze? Tak wiele chcia�by jej jeszcze powiedzie�! - Powodzenia - mrukn��. - Jest niezb�dne nam wszystkim - odpar�a powa�nie i odesz�a. Coraz d�u�sze fale zalewa�y piasek. Bia�a piana dotkn�a kad�uba. Brashen westchn��. Tak, za kilka godzin akcja si� zako�czy i b�d� wiedzieli, na czym stoj�. - Niech wszyscy zajm� wyznaczone miejsca! - zawo�a�. Przekrzywi� g�ow� i zapatrzy� si� w wierzcho�ek g�ruj�cej nad pla�� ska�y. Clef potwierdzi� gotowo�� skinieniem g�owy i podni�s� dwie flagi. - Daj ludziom znak, niech zaczn� napina� lin�. Ale nie za szybko. Ludzie na barce pochylili si� nad ko�owrotem. Kto� zainicjowa� powoln� szant�. Do Brashena ponad wod� dotar�a prosta pie�� �piewana szorstkimi m�skimi g�osami. U�miechn�� si�. - Znowu pop�yniesz na morze, �Paragonie�. Dzi�ki nam i z nami. *** Ka�da nadchodz�ca fala podp�ywa�a bli�ej. Galion s�ysza� je, nawet wyczuwa� podchodz�c� wod�. Ba� si�. Marynarze spychali go zbyt obci��onego! Na pewno fale go poch�on�! Och, dobrze wiedzia�, co m�wi� ludzie. Podobno zamierzali go wodowa�. Nie wierzy� im. Wiedzia�, �e w ko�cu czeka go kara. Znajdzie si� na dnie, gdzie zjedz� go w�e. C�, zas�u�y� sobie na taki los. Rodzina Ludluck�w d�ugo czeka�a, lecz wreszcie dzisiaj postanowi�a si� zem�ci�. Wy�l� go na dno, dok�adnie tak samo jak on kiedy� uczyni� z przedstawicielami ich rodu. - Wy r�wnie� umrzecie - o�wiadczy� z satysfakcj�. Amber przysiad�a na jego krzywej balustradzie niczym morski ptak. Zapewnia�a go wcze�niej wiele razy, �e pozostanie obok niego przez ca�� akcj�. �e nie opu�ci go, �e wszystko b�dzie dobrze... Zobaczymy. Ona te� p�jdzie pod wod�, wtedy sama si� przekona, jak g�upio post�pi�a. - M�wi�e� co�, �Paragonie�? - spyta�a go uprzejmie. - Nie. - Mocno spl�t� ramiona na piersi. Czu� wod� wsz�dzie wzd�u� kad�uba. Fale ��obi�y w piasku pod nim tunele niczym krety. Chciwy ocean ry� paluchami piasek. Ka�da fala, kt�ra omywa�a �Paragona�, by�a nieco wy�sza od poprzedniej. Galion czu�, jak lina ��cz�ca jego maszt z bark� coraz bardziej si� napina. Brashen co� krzykn��. Nacisk na szcz�cie si� nie zwi�kszy�. Pie�� marynarzy ucich�a. We wn�trzu statku Althea krzykn�a z ca�ych si�: - Jak do tej pory wszystko idzie zgodnie z planem! Woda wp�yn�a pod kad�ub. �Paragon� nagle zadr�a�. Wiedzia�, �e nast�pna fala mo�e go unie��. Nie, jeszcze nie. Woda podp�yn�a i cofn�a si�, a �ywostatek nadal spoczywa� na piasku. Nadesz�a kolejna fala i jeszcze jedna. Nie, jeszcze nie ta. Tak czy owak, kt�ra� go podniesie... Jedna za drug� przychodzi�y i odchodzi�y. Galion prze�ywa� katusze. Krzykn�� ze strachu, gdy woda wreszcie unios�a go lekko. Kad�ub zazgrzyta� o piasek i statek przep�yn�� par� metr�w. Poczu�, �e Amber konwulsyjnie zaciska r�ce na balustradzie. Nagle uzna�, �e nie warto si� przejmowa� jej babskimi l�kami. - Trzymaj si�! - ostrzeg� j� triumfalnie. - P�yniemy! - Kolejne fale ca�owa�y go, a Brashen nic nie robi�. Statek czu�, jak piasek spod niego ucieka. Morze po�era�o pla��. W pewnym momencie �Paragon� poczu� pod sob� wielki obna�ony kamie�. - Brashenie! - zawo�a�. - Zr�b co�! Jestem got�w! Napnij lin�! Ka� si� ludziom wzi�� do roboty! Us�ysza� g�o�ne pluski. Marynarz podbieg� do niego, przeskakuj�c fale, kt�re prawdopodobnie si�ga�y mu ju� do ud. - Jeszcze nie, �Paragonie�. Nie stoisz dostatecznie g��boko. - A co to znaczy dostatecznie? Uwa�asz mnie za durnia, kt�ry nie wie, kiedy p�ynie? Ka�da fala mnie podnosi, a pode mn� znajduje si� cholernie du�y kamie�. Je�li nie zaczniesz mnie przesuwa� po piasku, spadn� na niego i w ko�cu si� roztrzaskam. - Dobrze. Wierz� ci na s�owo. Clefie! Daj ludziom znak, �eby zaczynali. Niech ci�gn� powoli i lekko! - Pieprzy� to! Ka� im maksymalnie napi�� grzbiety! - �Paragon� odwo�a� polecenie swego kapitana. - Dotar�o to do ciebie, Clef?! - wrzasn��. Zbyt d�ugo ju� traktowali go jak dziecko. Teraz on b�dzie wydawa� rozkazy. Linia przywi�zana do masztu szarpn�a nagle. - Podno�cie! - krzykn�� Brashen i ludzie przy d�wigniach zacz�li wyt�a� si�y. Zako�ysali statkiem, na razie zbyt s�abo. �Paragon� mia� si� przesun�� do przodu na wa�ku wsuni�tym pod jego kad�ub. Musz� si� bardziej postara�, by go ruszy� z miejsca. Na razie wa�ek pe�ni� raczej funkcj� klina. - Podno�cie!!! - powt�rnie zawo�a� marynarz, kiedy nadp�yn�a nast�pna pot�na fala. Nagle statek podskoczy� i znalaz� si� na wa�ku. - Ci�gn�� t� lin�!!! - �Paragon� wyczu�, �e Brashen wdrapuje si� na jego pok�ad. �ywostatek znienacka zacz�� si� porusza� szybciej. Ze�lizgiwa� si� po pla�y ku coraz wy�ej podnosz�cej si� wodzie. Po latach le�enia w s�o�cu by�o mu zimno, upiornie zimno. - Spokojnie. Wszystko b�dzie dobrze. Uspok�j si�. Marynarze postawi� ci� natychmiast, gdy znajdziesz si� w odpowiednio g��bokiej wodzie. Trzymaj si�! B�dzie dobrze. Ze swego wn�trza us�ysza� wo�anie Althei: - Nabieramy wody, ale panujemy nad sytuacj�. Hej, wy tam, bra� si� do pompy! Do roboty, nie czekajcie, a� si� nape�nimy po brzegi! �Paragon� us�ysza� �omotanie m�otk�w w swoim wn�trzu. Kto� wciska� paku�y w szczeliny mi�dzy deskami. Statek nadal przesuwa� si� po pla�y na burcie, do coraz g��bszej wody. Ko�ysa� si� wraz z uderzeniem ka�dej fali. Zgodnie z planem (i w�asnym instynktem) stara� si� stan�� pionowo, lecz przeszkadza�o mu przekl�te obci��enie na maszcie. - Odetnijcie ten ci�ar! Chc� si� wyprostowa�! - zawo�a� rozz�oszczony. - Jeszcze nie. Wytrzymaj kilka minut. Ustawi�em boj�. Gdy j� miniemy, tw�j kil ca�kowicie znajdzie si� w wodzie. Czekaj spokojnie. - Natychmiast mnie ustawcie! - krzykn�� �Paragon� i tym razem nie m�g� powstrzyma� nuty strachu w g�osie. - Wkr�tce. Zaufaj mi. Jeszcze tylko par� minut. Po latach sp�dzonych na brzegu prawie si� przyzwyczai� do swojej �lepoty. Co innego jednak le�e� nieruchomo i nic nie widzie�, a co innego... Teraz, gdy znowu by� na falach tego zupe�nie nieprzewidywalnego morza, brak wzroku napawa� go l�kiem. Nie mia� poj�cia, gdzie si� znajduje i nie zna� swego otoczenia. Wyrzucona przez morze k�oda mog�a go uderzy� w ka�dej chwili, niewidoczna ska�a mog�a przedziurawi� kad�ub... I nic by go nie ostrzeg�o przed ciosem. Dlaczego nie pozwalali mu stan�� prosto?! - Ju�! Pu��cie! - zawo�a� Brashen i ludzie polu�nili lin� przymocowan� do ci�aru na maszcie. Powoli �ywostatek podnosi� si� z pozycji le��cej, po czym nagle - niczym korek - stan�� na wysokiej Tuli. Amber krzykn�a z zaskoczenia i mocniej si� chwyci�a burty. Zimna woda omy�a nagle kad�ub. Po raz pierwszy od ponad trzydziestu lat �Paragon� stan�� wyprostowany. Wyrzuci� przed siebie ramiona i wyda� triumfalny ryk. Rzemie�lniczka zawt�rowa�a mu dzikim �miechem, mimo i� tkwi�ca w jego wn�trzu Althea wrzasn�a w trwodze. - Bra� si� za pompy! Ale ju�! Brashenie, jak najszybciej opu�� p��tno! Galion s�ysza� �omot st�p i krzyki, lecz wiedzia�, �e nie zatonie. Czu� swoj� si��. Wyci�gn�� r�ce, plecy i ramiona. Prawie czu� poruszaj�ce si� deski i belki. G��boko zaczerpn�� powietrza i spr�bowa� ustawi� si� w pionie. Niestety, znienacka przechyli� si� na sterburt�. Amber wrzasn�a, Brashen krzykn�� gniewnie. �Paragon� z�apa� si� za g�ow�. Jak zwykle, co� w nim nie dzia�a�o. Jego cz�ci nie wsp�pracowa�y ze sob�. Galion ponownie poruszy� statkiem, ignoruj�c siekni�cia i skrzypienie ocieraj�cych si� o siebie desek. Powoli zacz�� si� prostowa�. �wietnie zdawa� sobie spraw� z ob��ka�czej pracy, kt�ra odbywa� si� w jego wn�trzu. Ludzie obs�ugiwali pompy, walcz�c z wod� przes�czaj�c� si� do �rodka przez szpary. Nagle rzucone przez Brashena p��tno przylgn�o do burty. Althea g�o�no ponagla�a marynarzy do szybszego wciskania ubitych paku� w szczeliny. Galion odkry�, �e drewno powoli zaczyna puchn��. Niespodziewanie �ywostatek w co� uderzy�. - Rzu� lin�! Lin�! Pr�dzej durnie! �Paragon� stara� si� wymaca� przeszkod�, gdy do jego uszu dotar� pocieszaj�cy g�os Amber. - To tylko barka, m�j drogi. Dotarli�my do barki. Kiedy j� op�yniesz, b�dziesz absolutnie bezpieczny. Galion nie by� tego wcale taki pewny. Ci�gle nabiera� wody i coraz bardziej si� zanurza�. - Jak tu jest g��boko? - spyta� nerwowo. Rozradowany g�os Brashena zabrzmia� z bardzo bliska. - Wystarczaj�co g��boko, aby� m�g� pop�yn��, na pewno si� jednak nie utopisz. Nie pozwolimy ci zaton��. W najgorszym razie ponownie ci� wyci�gniemy na pla��. Mo�e trzeba b�dzie dodatkowo uszczelni� lew� burt�. Na razie si� nie martw. Panujemy nad wszystkim. - Szybko odszed�, co zdawa�o si� przeczy� jego s�owom. Przez jaki� czas �Paragon� s�ucha�. Z jego wn�trza dobiega�y ludzkie g�osy i pospieszne kroki. Marynarze biegali te� po pok�adach. Na barce obok niego robotnicy gratulowali sobie wzajemnie dobrej roboty i rozwa�ali ilo�� napraw, kt�rych statek b�dzie potrzebowa�. S�ysza� r�wnie� uderzenia fal o w�asny kad�ub, skrzypienie i osiadanie drewna, nawet zgrzyty kad�uba ocieraj�cego si� o zderzaki barki. Wszystko wok� sta�o si� nagle niesamowicie swojskie, cho� r�wnocze�nie nieco osobliwe. Zapachy wydawa�y si� ostrzejsze ni� te, kt�re pami�ta�, a krzyki morskich ptak�w g�o�niejsze. Podnosi� si� i opada� wraz z falami. �agodne ko�ysanie koi�o go, ale kojarzy�o si� te� z nocnymi koszmarami. - No c� - powiedzia� g�o�no, lecz spokojnie. - Jestem znowu na wodzie. S�dz�, �e z wraku sta�em si� ponownie statkiem. - Zgadza si�. - Amber lekkim tonem przyzna�a mu racj�. Dot�d siedzia�a tak nieruchoma i milcz�ca, �e prawie o niej zapomnia�. Czasami zamyka�a si� przed nim. Dot�d nikt nie potrafi� przed nim ukry� ani swej obecno�ci, ani swych my�li. Je�li chodzi o Brashena i Althe�, nawet si� nie musia� zastanawia�, gdzie s� i co robi�. A po chwilowym namy�le potrafi� zlokalizowa� ka�dego, nawet obcego mu robotnika na pok�adzie albo w �adowniach. Z rzemie�lniczk� by�o inaczej. Mia�a zapewne silniejsz� wol�. Wydawa�a si� najbardziej opanowana ze wszystkich ludzi, z jakimi mia� do czynienia przez ca�e swoje �ycie. Uosobienie spokoju i m�dro�ci �yciowej. W przeciwie�stwie do niego... Na t� my�l ponuro zmarszczy� brwi. - Co� nie w porz�dku? - spyta�a go szybko. - Jeszcze nie - odpar� cierpkim g�osem. Roze�mia�a si�, jakby za�artowa�. - A zatem... Cieszysz si�, �e znowu jeste� statkiem? - Zadowolony czy zmartwiony, c� to dla was za r�nica?! Zrobicie ze mn�, co chcecie. Nikt si� nie liczy z moimi uczuciami. - Przerwa�. - Przyznaj�, nie wierzy�em wam. Nie s�dzi�em, �e znowu pop�yn�. Ale to nie znaczy, �e szczeg�lnie mi na tym zale�a�o. - �Paragonie�, twoje uczucia s� dla nas bardzo wa�ne. Jako� nie mog� uwierzy�, �e naprawd� do ko�ca �ycia chcia�e� le�e� na pla�y. Kiedy� w wielkim gniewie powiedzia�e� mi, �e jeste� statkiem, a zadaniem statku jest �egluga. Podejrzewam, i� nawet je�li pocz�tkowo p�ywanie nie sprawi ci przyjemno�ci, w ko�cu poczujesz si� lepiej. Wszystkie �ywe istoty musz� si� rozwija�. Na piasku, w bezruchu, popad�e� w apati�. Przesta�e� wierzy� w siebie. - M�wi�a z czu�o�ci�. Nagle nie m�g� jej �cierpie�. Czy ludzie s�dzili, �e mog� go do czego� zmusza�, a potem udawa�, �e robi� to dla jego dobra? Roze�mia� si� zgrzytliwie. - Przeciwnie. By�em z siebie dumny! Zabi�em wszystkich cz�onk�w swojej za�ogi, co do jednego! A wiesz czemu? Bo pr�bowali mi si� przeciwstawi�. To wy we mnie nie wierzyli�cie! W przeciwnym razie by�cie si� mnie bali! Nast�pi�a chwila milczenia. Galion czu�, �e rzemie�lniczka pu�ci�a jego balustrad�, wyprostowa�a si� sztywno. - Nie zamierzam s�ucha� takich s��w, �Paragonie�. - Och, rozumiem. W takim razie boisz si� mnie? - spyta� z�o�liwie. Niestety, ju� odesz�a zdecydowanym krokiem. Nie odpowiedzia�a. Mia� j� w nosie. Dobrze, �e wreszcie j� zrani�. I co z tego? Nikt przecie� nie dba� o jego uczucia. Nikt nigdy nie zapyta� go, co chcia�by robi� w �yciu. - Dlaczego taki jeste�? W�a�ciwie wiedzia�, �e Clef jest ju� na jego pok�adzie, przemie�ci� si� na niego z barki wraz z ekip� pla�ow�. Niby si� nie przestraszy� dawnego niewolnika, ma�ego ch�opca, a jednak przez jaki� czas nie odpowiada�. - Dlaczego jeste� taki? - powt�rzy� Clef. - Jaki? - spyta� poirytowany. - Wiesz jaki. Szalony. Ze wszystkimi walczysz. M�wisz paskudne rzeczy. - A jaki mia�bym by�? - odci�� si� �Paragon�. - Weso�y? Bo�cie mnie tu zaci�gn�li? Powinienem si� podnieca� perspektyw� p�yni�cia w t� niedorzeczn� misj� ratunkow�? Wyczu�, �e Clef wzrusza ramionami. - M�g�by�. - Doprawdy? - prychn�� galion. - Ciekawe, jak mam to zrobi�. - To �atwe. Wystarczy, �e tak zdecydujesz. - Mam postanowi� by� szcz�liwy? Jasne, wystarczy, �e zapomn� o wszystkim, co mi uczyniono, i b�d� po prostu szcz�liwy? Trala�ala! Ot, tak? - M�g�by�. - Clef podrapa� si� po g�owie. - Pomy�l o mnie. M�g�bym znienawidzi� wszystkich ludzi. Postanowi�em jednak inaczej. Chc� by� szcz�liwy. Chc� jak najpe�niej wykorzysta� t� sytuacj�. Wiele z�ego mi si� przydarzy�o... ale chc� by� z siebie zadowolony. - Sprawa nie jest taka prosta - warkn�� �Paragon�. - Ale mog�aby by� - upiera� si� ch�opiec. - Umia�e� wszak zdecydowa�, �e chcesz by� ca�kiem szalony. Odszed�. Jego bose stopy zaszura�y cicho po pok�adzie. - Na tym polega zabawa! - odkrzykn�� mu przez rami� �Paragon�. *** Woda s�czy�a si� do �rodka. P��tno zas�oni�o wi�kszo�� szpar, spowalniaj�c strumienie. Robotnicy szybko i skutecznie uszczelniali kad�ub; sz�o im lepiej, ni� Althea oczekiwa�a. Martwili j� natomiast ludzie przy pompach. Wyra�nie si� m�czyli. Dziewczyna posz�a odnale�� Brashena i spyta� go, czy m�g�by ich zast�pi� innymi. Wpad�a na kapitana, kiedy wchodzi� po drabince. Za nim wspina�o si� kilkunastu krzepkich marynarzy z barki. Althea nie zd��y�a si� odezwa�, bo ju� kiwn�� ku nim g�ow�. - Za�oga brzegowa jest teraz na barce. Mog� zast�pi� twoich ludzi przy pompach. Jak sobie radzimy? - Nadspodziewanie dobrze. Drewno pr�dko spuch�o, jak to czarodrzew. Gdyby�my mieli do czynienia z innym �ywostatkiem, poprosi�abym o pomoc. Przecie� galion mo�e sam zamkn�� po�ow� dziur. Jednak nawet boj� si� go o to zagadn��... - Poczeka�a, a� za�oga pompy znajdzie si� poza zasi�giem g�osu, i doda�a cicho: - Obawiam si�, �e m�g�by post�pi� wr�cz przeciwnie. Jak si� miewa? Brashen w zamy�leniu podrapa� si� po brodzie. - Nie wiem. Gdy go ci�gn�li�my po piasku, wykrzykiwa� rozkazy. S�dzi�em, �e pragnie si� ponownie znale�� w wodzie, ale tak jak ty l�ka�em si� w to uwierzy�. Jego humory niwecz� wszystkie nasze nadzieje. - Wiem, co masz na my�li. - Spojrza�a mu w oczy ze wsp�czuciem. - Brashenie, w co my si� pakujemy? P�ki �Paragon� le�a� na pla�y, plan pop�yni�cia nim wydawa� si� realny. Teraz, kiedy wielkimi krokami zbli�a si� dzie� rejsu... Czy zdajesz sobie spraw�, �e b�dziemy zdani na jego �ask� i nie�ask�? Na chwil� marynarz zgarbi� ramiona. Wygl�da� na bardzo zm�czonego i zniech�conego. Nagle g��boko nabra� powietrza. - Nie porzucaj w tym momencie wiary w niego, Altheo. W przeciwnym razie czeka nas zguba. Nie okazuj mu strachu ani zw�tpienia. Nasz statek jest jak dziecko. Kiedy wydaj� Clef