Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Berry Steve - Malone 2 - Zagadka Aleksandryjska PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
STEVE BERRY
Cotton Malone #2 Zagadka
aleksandryjska
Strona 4
Z języka angielskiego przełożył
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA
Cezary MurawskiTytuł oryginału: The Alexandria link
Copyright © 2007 by Steve Berry
Maps copyright © 2007 by David Lindroth
This translation published by arrangement with Ballantine Books,
an imprint of Random House Ballantine Publishing Group,
a division of Random House, Inc.
Copyright © 2008 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2008 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt okładki: Wydawnictwo Sonia Draga Zdjęcie na okładce: Sonia Draga
Redakcja: Marcin Grabski i Olga Rutkowska
Korekta: Magdalena Bargłowska, Barbara Meisner
ISBN: 978-83-7508-082-7
Dystrybucja:
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp z o.o
ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki
tel./fax 022 721 30 00
e-mail:
[email protected]
www.olesiejuk.pl
Sprzedaż wysyłkowa: www.merlin.com.pl, www.empik.com
Strona 5
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp, z o.o.
PI. Grunwaldzki 8-10, 40-950 Katowice
tel. 032 782 64 77, fax 032 253 77 28
e-mail:
[email protected], www.soniadraga.pl
Skład i łamanie:
DT Studio s.c.
tel. 032 720 28 78, e-mail:
[email protected]
Katowice 2008. Wydanie I
Drukarnia: Wojskowa Drukarnia w Łodzi
Dla Katie i Kevina,
dwóch spadających gwiazd,
które powróciły na moją orbitę
Strona 6
PODZIĘKOWANIA
Z zaimkiem „ja” pisarze powinni obchodzić się jak z jajkiem. Książka jest bowiem
rezultatem zbiorowego wysiłku, a zespół, w którego skład mam zaszczyt wchodzić,
to prawdziwy cud. Już po raz piąty zatem składam moc podziękowań. Zacznę od Pam
Ahearn, mojej agentki, która stawiła czoła cyklonowi Katrina i wyszła z tego bez
szwanku. W następnej kolejności pojawiają, się wspaniali ludzie z wydawnictwa
Random House: Gina Centrello, niezwykły wydawca i pełna uroku dama, Mark
Tavani, mój redaktor, obecnie już żonaty, wciąż mądrością ubiegający młody wiek,
Cindy Murray, która wzięła na swoje barki sprawy promocji, Kim Hovey, której
marketingowe zdolności wymykają się wszelkiemu opisowi, Beck Stvan, obdarzony
talentem artysta z mistrzowskim okiem, gdy chodzi o okładki, Laura Jorstad, która
ponownie adiustowała tekst, nie przepuszczając żadnego chochlika, Carole
Lowenstein, za której sprawą nawet długa lektura nie męczy oczu. I na koniec
nieocenieni pracownicy z działu promocji i sprzedaży – gdyby nie ich trud i wysiłek,
rezultaty byłyby mizerne.
Jedna osoba zasłużyła na specjalną wzmiankę – Kenneth Harvey. Przed kilkoma laty
podczas kolacji w Północnej Karolinie Ken skierował moją uwagę na libańskiego
uczonego nazwiskiem Kamal Salibi oraz raczej mało znaną teorię, która ostatecznie
przerodziła się w tę powieść. Pomysły zjawiają się w najróżniejszych momentach,
czerpiąc z najbardziej nieoczekiwanych źródeł, zadaniem pisarza jest zaś dostrzec je
i wykorzystać. Dziękuję, Ken.
W moim życiu pojawiła się również nowa Elizabeth – bystra, piękna i kochająca.
Rzecz jasna, moja ośmioletnia córka Elizabeth wciąż stanowi niewyczerpane źródło
radości. Książkę tę dedykuję dwójce odchowanych już dzieci, Kevinowi i Katie, za
których sprawą czuję się jednocześnie stary i młody.
Historia jest procesem destylacji faktów,
które przetrwały przeszłość.
–Oscar Handlin, Truth in History (1979)
Od czasów naszego praojca Adama, który oglądał noc i dzień oraz kształt własnej
dłoni, ludzie wymyślali opowieści i utrwalali je na kamieniu, trawili w metalu lub
zapisywali na pergaminie, cokolwiek było ich światem lub co im się śniło. Oto jest
owoc trudu człowieka: Biblioteka… Ci, w których nie ma wiary, powiedzą, że jeśliby
ją spalić, razem z nią spłonie historia. Są jednak w błędzie. Nieustanny ludzki
wysiłek przyczynił się do narodzin nieskończonej liczby ksiąg. Jeśli spośród nich nie
przetrwa nawet jedna, człowiek zasiądzie i ponownie spłodzi każdą stronicę i każdą
linijkę.
Strona 7
–Jorge Luis Borges
na temat biblioteki aleksandryjskiej
Biblioteki są pamięcią ludzkości.
–Johann Wolfgang Goethe
Strona 8
PROLOG
Palestyna
kwiecień 1948 roku
Cierpliwość George’a Haddada wyczerpywała się, kiedy spoglądał gniewnie na
człowieka przywiązanego do krzesła. Jego więzień miał śniadą cerę, jak on sam,
ostry nos oraz głęboko osadzone brązowe oczy, typowe dla przedstawiciela nacji
syryjskiej lub libańskiej. W tym człowieku było jednak coś, co w Haddadzie po prostu
nie wzbudzało ciepłych uczuć.
–Zapytam jeszcze tylko raz. Kim jesteś?
Żołnierze Haddada schwytali tego człowieka przed trzema godzinami, tuż przed
brzaskiem. Szedł w pojedynkę, bez broni. Co było głupotą. Odkąd w listopadzie
Brytyjczycy postanowili podzielić Palestynę na dwa państwa – jedno arabskie i jedno
żydowskie – obie strony pogrążyły się w zażartej wojnie. Mimo to ten głupiec szedł
prosto na arabskie szańce, nie próbując nawet się bronić, i nie odezwał się słowem
od momentu, kiedy przywiązano go do krzesła.
–Czy mnie słyszysz, kretynie? Zapytałem, kim jesteś. – Haddad mówił po arabsku,
bo schwytany mężczyzna najwyraźniej rozumiał ten język.
–Jestem gwardianem.
Ta odpowiedź nic mu nie mówiła.
–Co to znaczy?
–Stoimy na straży wiedzy.
Haddad nie był w nastroju do rozwiązywania zagadek. Zaledwie wczoraj członkowie
żydowskiego podziemia zaatakowali pobliską wioskę. Czterdzieścioro palestyńskich
mężczyzn i kobiet zapędzono do kamieniołomów i bestialsko rozstrzelano. Nic
nadzwyczajnego. Arabowie byli regularnie mordowani albo wypędzani. Ziemia, którą
ich rodziny zamieszkiwały od szesnastu wieków, była konfiskowana. Nakba -
katastroficzne przeznaczenie – stała się faktem. Haddad pragnął za wszelką cenę
walczyć z wrogiem, nie zaś wysłuchiwać wierutnych bzdur.
–Wszyscy jesteśmy strażnikami wiedzy – dał jasno do zrozumienia więźniowi. – Ja
posiadam wiedzę, jak zetrzeć z powierzchni ziemi każdego syjonistę, którego
wykryję.
Strona 9
–Dlatego właśnie przyszedłem. Wojna nie jest koniecznością.
Ten człowiek był idiotą.
–Czy jesteś ślepcem? Żydzi zalewają ten kraj. Zgniatają nas. Wojna jest jedyną
rzeczą, jaka nam pozostała.
–Nie doceniasz determinacji Izraelczyków. Zdołali przetrwać przez wieki i to się nie
zmieni.
–Ta ziemia jest nasza. I to my zwyciężymy.
–Istnieją rzeczy potężniejsze niż kule, które są w stanie zapewnić wam zwycięstwo.
–Racja. Bomby. Mamy ich pod dostatkiem. Unicestwimy każdego z was, wy
złodziejscy syjoniści.
–Nie jestem syjonistą.
Deklaracja została wypowiedziana spokojnym głosem, po czym mężczyzna zamilkł.
Haddad zdał sobie sprawę, że nadeszła pora zakończyć to przesłuchanie. Nie miał
czasu na drążenie ślepych zaułków.
–Przyszedłem tutaj z biblioteki, żeby porozmawiać z Kamalem Haddadem – odezwał
się w końcu mężczyzna.
Palestyńczyk poczuł, jak wściekłość ustępuje miejsca zmieszaniu.
–To mój ojciec.
–Powiedziano mi, że mieszka w tym miasteczku.
Jego ojciec był akademickim uczonym, specjalizował się w historii Palestyny i
wykładał na uniwersytecie w Jerozolimie. Był mężczyzną o tubalnym głosie i takim
też śmiechu, rosłym i serdecznym. Ostatnio podjął się funkcji emisariusza między
Arabami a Brytyjczykami, usiłując postawić tamę
masowej izraelskiej imigracji oraz uchronić swój naród przed nakba. Jego wysiłki
nie zdały się jednak na nic.
–Mój ojciec nie żyje.
Po raz pierwszy dostrzegł niepokój i zmartwienie w oczach więźnia.
–Nie zdawałem sobie z tego sprawy.
Strona 10
Haddad przywołał w pamięci wspomnienie, którego pragnął pozbyć się na zawsze.
–Przed dwoma tygodniami włożył do ust lufę karabinu i odstrzelił sobie tył głowy.
Zostawił list, w którym oznajmił, że nie był w stanie dłużej patrzeć na rozpad swojej
ojczyzny. – Haddad przysunął rewolwer do twarzy gwardiana. – Do czego był ci
potrzebny mój ojciec?
–Był tym, któremu miałem przekazać informacje. Do niego właśnie wystosowano
zaproszenie.
Znów narastał w nim gniew.
–O czym ty mówisz?
–Twój ojciec cieszył się ogromnym szacunkiem i poważaniem. Miał dogłębne
wykształcenie, co uprawniało go do dostępu do naszej wiedzy. Dlatego tu
przyszedłem, chcąc zaprosić go do partycypowania.
Spokojny głos mężczyzny uderzył Haddada niczym kubeł wody duszący płomienie.
–Do partycypowania w czym?
Strażnik pokręcił przecząco głową.
–Odpowiedź była przeznaczona tylko do jego wiadomości.
–On nie żyje.
–Co oznacza, że zostanie wybrany ktoś inny, kto otrzyma zaproszenie.
O czym ten człowiek bredził? Haddad pojmał już wielu żydowskich jeńców,
torturami wyciągając z nich, co się dało, i dobijając z broni palnej to, co z nich
zostawało. Zanim nadeszła nakba, Haddad pracował na własnej plantacji drzewek
oliwnych, lecz podobnie jak ojca pociągało go środowisko akademickie i pragnął
podjąć studia wyższe. Teraz stało się to niemożliwe. Ustanowiono państwo Izrael, a
jego granice wytyczono, okrawając pradawne arabskie ziemie. Świat najwyraźniej
postanowił zadośćuczynić Żydom za Holocaust. Wszystko to zaś działo się kosztem
narodu palestyńskiego.
Przyłożył lufę pistoletu między oczy mężczyzny.
–Właśnie sam uczyniłem siebie zaproszonym. Przekaż mi swoją wiedzę.
Oczy mężczyzny zdawały się przenikać go na wskroś i przez chwilę poczuł osobliwą
niepewność. Ten emisariusz z pewnością wcześniej stawiał czoła
niebezpieczeństwom. Haddad podziwiał jego odwagę.
Strona 11
–Toczycie wojnę, która nie jest konieczna. Z wrogiem, który został wprowadzony w
błąd – podjął więzień.
–W imię Boga, o czym ty mówisz?
–O tym dowie się tylko kolejny zaproszony.
Była już prawie pełnia poranka. Haddad potrzebował snu. Miał nadzieję, że z tego
więźnia wyciągnie kilka nazwisk członków izraelskiego podziemia, być może nawet
trafi na trop bestialskich zabójców odpowiedzialnych za wczorajszą rzeź. Przeklęci
Brytyjczycy zaopatrywali syjonistów w karabiny i czołgi, a przez lata zabraniali
Arabom posiadania broni, co stawiało ich w bardzo niekorzystnej sytuacji. To
prawda, że ludność arabska przeważała liczebnie, ale Żydzi byli lepiej uzbrojeni i
Haddad się obawiał, że rezultat wojny potwierdzi legalność państwa Izrael.
Spojrzał ponownie w hardą i nieugiętą twarz, w oczy, które nie uciekały przed jego
wzrokiem, i wiedział, że ten więzień był gotów na śmierć. W ciągu ostatnich kilku
miesięcy zabijanie przychodziło mu z coraz większą łatwością. Zbrodnie, jakich
dopuszczali się Żydzi, pozwoliły mu zagłuszyć resztki sumienia, jakie w nim
pozostały. Chociaż miał zaledwie dziewiętnaście lat, jego serce przeobraziło się w
kamień.
Ale wojna była wojną.
Dlatego pociągnął za spust.
Strona 12
CZĘŚĆ
PIERWSZA
JEDEN
Kopenhaga, dania
Wtorek, 4 października, Czasy współczesne
Godzina 1.45
Cotton Malone spoglądał w twarz kłopotom. Przed drzwiami frontowymi księgarni z
antykwariatem, której był właścicielem, stała jego była żona. Ostatnia osoba na
ziemi, jaką spodziewał się ujrzeć. Od razu dostrzegł przerażenie w jej zmęczonych
oczach, przypomniał sobie walenie do drzwi, które go obudziło przed kilkoma
minutami, i natychmiast pomyślał o synu.
–Gdzie jest Gary? – zapytał.
–Ty sukinsynie! Zabrali go. Przez ciebie. Zabrali go! – Rzuciła się na Cottona i
zaczęła okładać go pięściami po torsie. – Ty żałosny sukinsynie!
Chwycił ją za nadgarstki i powstrzymał desperacki atak. Kobieta wy-buchnęła
płaczem.
–Zostawiłam ciebie z tego właśnie powodu. Sądziłam, że mam te sprawy za sobą.
–Kto zabrał Gary’ego?
W odpowiedzi usłyszał szlochanie. Nie przestawał trzymać jej za ręce.
–Pam. Posłuchaj mnie. Kto zabrał Gary’ego? Wbiła w niego wściekły wzrok.
–Skąd, do diabła, mam to wiedzieć?
–Co tutaj robisz? Dlaczego nie poszłaś na policję?
–Ponieważ mi zabronili. Powiedzieli, że jeśli znajdę się w pobliżu jakiegokolwiek
komisariatu policji, Gary zginie. Oznajmili, że będą o tym wiedzieć, ja zaś im
uwierzyłam.
–Kim są „oni”?
Wyswobodziła ręce, a jej twarz znów wyrażała gniew i złość.
Strona 13
–Nie wiem. Powiedzieli tylko, żebym odczekała dwa dni, a później przyjechała tutaj i
dała ci to.
Pogrzebała w torbie przewieszonej przez ramię i wyjęła aparat telefoniczny. Po jej
policzkach wciąż spływały łzy.
–Powiedzieli, żebyś połączył się z Internetem i uruchomił pocztę elektroniczną.
Czy się nie przesłyszał? Miał się połączyć z Internetem i uruchomić pocztę
elektroniczną?
Otworzył klapkę telefonu i sprawdził częstotliwość. Wystarczająca liczba
megaherców, żeby zapewnić globalny zasięg. Co go zresztą zdziwiło. Nagle poczuł
się zagrożony. Na Hřjbro Plads panowały cisza i spokój. O tak późnej porze nikt się
już nie wałęsał po miejskim placu.
Zmysły znów stały się czujne.
–Wejdź do środka.
Wciągnął ją do sklepu i zamknął drzwi. Nie włączył światła.
–O co chodzi? – zapytała głosem drżącym ze strachu.
Spojrzał na nią.
–Nie wiem, Pam. Ty mi powiedz. Nasz syn został najprawdopodobniej porwany, Bóg
wie przez jakiego świra, a ty czekasz dwa dni, zanim kogoś o tym powiadamiasz? Nie
uważasz tego za niezdrowy objaw?
–Nie chciałam wystawiać jego życia na szwank.
–A ja chciałem? Jak zresztą mógłbym to uczynić?
–Będąc tym, kim jesteś – odparła szorstko, on zaś natychmiast przypomniał sobie,
dlaczego nie był już z nią.
Nagle coś sobie uświadomił. Pam nigdy wcześniej nie była w Danii.
–Jak mnie znalazłaś?
–Powiedzieli mi.
–Kim, do diabła, są „oni”?
–Nie wiem, Cotton. Dwaj mężczyźni. Tylko jeden z nich się odzywał. Wysoki, o
Strona 14
ciemnych włosach i beznamiętnej twarzy.
–Amerykanin?
–Skąd mam wiedzieć?
–Jak mówił?
W końcu odzyskała panowanie nad sobą.
–Nie. Nie Amerykanin. Mówił z akcentem. Europejczyk.
Wskazał gestem na telefon.
–Co mam z tym zrobić?
–Powiedział, żebyś uruchomił pocztę elektroniczną, a wszystko się wyjaśni.
Rozejrzała się nerwowo dookoła po półkach i regałach ukrytych w mroku.
–Na górze, mam rację?
Gary zapewne powiedział matce, że będąc w Danii u ojca, mieszkał nad sklepem z
książkami. Pam i Cotton rozmawiali tylko raz, odkąd odszedł z Departamentu
Sprawiedliwości i wyjechał z Georgii przed rokiem. Było to dwa miesiące temu, kiedy
odwoził syna do domu po jego letniej wizycie. Z lodowatym chłodem Pam oznajmiła
mu wtedy, że Gary nie jest jego biologicznym synem. Chłopiec był owocem romansu
sprzed szesnastu lat, który stanowił jej odpowiedź na niewierność z jego strony.
Cotton zmagał się od tamtej pory z tym brzemieniem i wciąż nie mógł dojść do ładu z
wynikającymi z tego implikacjami. Wtedy postanowił jedno – nie miał zamiaru nigdy
więcej zamienić choćby słowa z Pam Malone. Cokolwiek będzie musiało być
powiedziane, będzie to rozmowa między nim a Garym.
Sytuacja jednak najwyraźniej uległa zmianie.
–Tak – potwierdził. – Na górze.
Weszli do jego mieszkania. Malone usiadł za biurkiem. Włączył laptopa i czekał, aż
uruchomi się system operacyjny. Pam wreszcie zdołała opanować wzburzone
emocje. Taka właśnie była. Jej nastroje napływały falami – ryczące grzywacze i
głębokie dołki. Miała wykształcenie prawnicze, tak jak Cotton, lecz gdy on pracował
dla rządu, ona reprezentowała na ważnych procesach firmy z listy „Fortune 500”,
które było stać na wypłacanie bajońskich honorariów kancelarii prawniczej, w której
była zatrudniona. Kiedy rozpoczęła studia prawnicze, Cotton sądził, że uczyniła to ze
względu na niego, żeby mogli potem wspólnie dzielić życie. Później się dowiedział, że
Strona 15
był to jej sposób na osiągnięcie niezależności.
Taka była Pam.
System operacyjny laptopa już się uruchomił. Malone włączył skrzynkę e-mailową.
Pusta.
–Nie ma tu żadnego listu.
Pam podbiegła do niego.
–Nic z tego nie rozumiem! Powiedział, że masz uruchomić swoją pocztę
elektroniczną.
–To było dwa dni temu. A tak przy okazji – jak tutaj dotarłaś?
–Mieli z sobą bilet, lot był już wykupiony.
Nie był w stanie dać wiary temu, co słyszał.
–Odebrało ci rozum? Dałaś im po prostu dwa dni przewagi.
–Nie sądzisz, że doskonale zdaję sobie z tego sprawę?! – wykrzyknęła.
–Uważasz mnie za kompletną idiotkę? Powiedzieli mi, że telefony są na podsłuchu i
że mnie śledzą. Jeśli zrobię coś wbrew ich instrukcjom, nawet błahą rzecz, Gary
zginie. Pokazali mi zdjęcie… – Puściły jej nerwy, a łzy ponownie spłynęły po
policzkach. – Jego oczy… Och, jego oczy.
Znów się rozpłakała.
–Był przerażony.
Malone poczuł ból w klatce piersiowej i pulsowanie w skroniach. Celowo wycofał się
z życia w stałym zagrożeniu i pełnego niebezpieczeństw, chcąc odnaleźć coś
nowego. Czy tamto życie urządziło sobie teraz łowy na niego? Chwycił krawędź
biurka. Jeśli teraz nie zjednoczą sił, nie wyniknie z tego nic dobrego. Gdyby „oni” –
kimkolwiek byli – chcieli śmierci Gary’ego, jego syn już by nie żył. Nie! Gary był kartą
przetargową, za pomocą której ktoś chciał skupić całą jego uwagę.
Z laptopa dobiegł charakterystyczny dźwięk.
Malone skierował wzrok w prawy dolny róg ekranu. Ikona na pasku zadań
informowała o nowej wiadomości w poczcie przychodzącej. Później zobaczył wyraz
POZDROWIENIA w rubryce „Od:” oraz wpis ŻYCIE TWOJEGO SYNA w polu
„Temat:”. Przesunął kursor i otworzył elektroniczny list:
Strona 16
MASZ COŚ, CZEGO PRAGNĘ. ALEKSANDRYJSKIE OGNIWO – UKRYŁEŚ TO I
JESTEŚ JEDYNĄ OSOBĄ NA ZIEMI, KTÓRA WIE, GDZIE TO ZNALEŹĆ. POJEDŹ TAM I
WYDOBĄDŹ TO. MASZ 72 GODZINY. KIEDY TO ZDOBĘDZIESZ, NACIŚNIJ KLAWISZ Z
CYFRĄ „2”. JEŚLI SIĘ NIE ODEZWIESZ PRZED UPŁYWEM 72 GODZIN, STANIESZ SIĘ
BEZDZIETNYM RODZICEM. JEŚLI W TYM CZASIE BĘDZIESZ ZE MNĄ POGRYWAŁ,
TWÓJ SYN STRACI PRZYRODZENIE. MASZ 72 GODZINY. ZNAJDŹ TO, A DOBIJEMY
TARGU.
Pam stała z tyłu za Cottonem.
–Co to jest „aleksandryjskie ogniwo”?
Nie odpowiedział jej. Nie mógł, choć w rzeczywistości był jedyną osobą na ziemi,
która wiedziała. Poza tym dał słowo.
–Ktokolwiek wysłał tę wiadomość, wie o tym. Co to jest? – nalegała Pam.
Wpatrywał się w ekran i wiedział, że nie istnieje możliwość wyśledzenia tej
informacji. Nadawca, podobnie zresztą jak on sam, potrafił z pewnością
wykorzystywać czarne dziury – serwery, które losowo przesyłały e-maile po
zakamarkach elektronicznego labiryntu. Ich odnalezienie nie było wprawdzie zupełnie
niemożliwe, ale bardzo trudne i czasochłonne.
Wstał z krzesła i przejechał dłonią po włosach już od dawna wymagających
skrócenia. Starał się przepędzić resztki senności, wziął więc kilka głębokich
oddechów. Wcześniej nałożył dżinsy i koszulę z długim rękawem, spod której
rozpiętych pół wystawał szary podkoszulek. Nagle poczuł chłód.
–Niech to wszystko szlag, Cotton…
–Pam, zamknij się. Muszę pomyśleć. Wcale mi w tym nie pomagasz.
–Nie pomagam? Co to…
Zadzwonił telefon. Pam rzuciła się do przodu, ale Malone ją zatrzymał.
–Zostaw to! – ostrzegł.
–O co ci chodzi? To może być Gary.
–Myśl trzeźwo.
Po trzecim dzwonku sięgnął po telefon komórkowy i nacisnął przycisk ODBIERZ.
–Trwało to dostatecznie długo – odezwał się w słuchawce męski głos, w którym
dało się usłyszeć duński akcent. – I proszę bez brawurowych tekstów
Strona 17
w rodzaju „jeśli-skrzywdzisz-mojego-chłopca-odstrzelę-ci-jaja”. Żaden z nas nie ma
na to czasu. Właśnie zaczęło się odliczanie twoich siedemdziesięciu dwóch godzin.
Malone milczał, przy okazji przypominając sobie coś, czego nauczył się bardzo
dawno temu. „Nigdy nie pozwól drugiej stronie stawiać warunków”.
–Podetrzyj sobie nimi tyłek. Nigdzie się nie wybieram.
–Narażasz na poważne ryzyko życie syna.
–Najpierw zobaczę Gary’ego. Następnie z nim porozmawiam. Wtedy się stąd ruszę.
–Wyjrzyj przez okno.
Podbiegł do okna. Cztery kondygnacje niżej, na Hřjbro Plads, wciąż było cicho i
spokojnie, nie licząc dwóch postaci, które stały przy drugim końcu brukowanego
placu.
Obie miały na ramieniu wycelowaną w jego stronę broń.
Granatniki.
–Nie sądzę – powiedział mu do ucha głos w telefonie.
Dwa pociski pomknęły przez noc i unicestwiły szyby na parterze. Oba też
eksplodowały.
Strona 18
DWA
Wiedeń, austria
godzina 2.12
Człowiek, który zasiadał na Niebieskim Krześle, obserwował, jak pod oświetlonym
portykiem wysiadło z samochodu dwóch pasażerów. Nie była to limuzyna ani nic
nadmiernie pretensjonalnego – po prostu europejski sedan w stonowanym kolorze,
jakich mnóstwo jeździ po zatłoczonych austriackich drogach. Idealny środek
transportu, który pozwala uniknąć niepotrzebnego zainteresowania terrorystów,
przestępców, policji i ciekawskich reporterów. Właśnie podjechał następny
samochód, z którego także wysiadło dwóch pasażerów, auto zaś odjechało na
wyłożony płytami parking, zatrzymując się wśród pogrążonych w mroku drzew. Po
kilku minutach nadjechały kolejne dwa. Niebieskie Krzesło z satysfakcją opuścił
sypialnię usytuowaną na drugim piętrze i zszedł na parter.
Spotkanie zwołano w zwykłym miejscu.
Pięć pozłacanych krzeseł z prostymi oparciami stało w szerokim kręgu na
węgierskim dywanie. Krzesła były jednakowe – poza jednym, którego tapicerowane
oparcie ozdabiała królewska szarfa w błękitnym kolorze. Obok każdego krzesła stał
pozłacany stolik, a na nim znajdowała się lampka z brązu, notatnik i kryształowy
dzwonek. W kamiennym palenisku po lewej stronie kręgu z krzeseł trzaskał ogień, a
jego światło tańczyło nerwowo na malowidłach pod sufitem.
Każde z krzeseł zajął inny mężczyzna.
Siedzieli w ustalonym porządku, zgodnie z uzyskaną rangą. Dwóch spośród nich
wciąż jeszcze miało włosy i cieszyło się dobrym zdrowiem. Trzej pozostali zdążyli już
wyłysieć i podupaść na zdrowiu. Wszyscy mieli powyżej siedemdziesięciu lat i byli
ubrani w stonowane garnitury – ich ciemne chesterfieldy i szare homburgi wisiały na
mosiężnych wieszakach po jednej ze stron sali. Za każdym z nich stał inny, młodszy
mężczyzna – dziedzic Krzesła, obecny po to, aby słuchać i uczyć się, lecz bez prawa
zabierania głosu. Reguły były ustalone od dawna. Pięć Krzeseł, cztery Cienie.
Niebieskie Krzesło dzierżył władzę.
–Przepraszam za tak późną porę, ale kilka godzin temu otrzymałem niepokojące
informacje. – Głos Niebieskiego Krzesła był napięty i piskliwy. – Nasze ostatnie
przedsięwzięcie może być zagrożone.
–Zdemaskowanie? – zapytał Drugie Krzesło.
–Być może.
Strona 19
Trzecie Krzesło westchnął.
–Czy problem da się rozwiązać?
–Tak sądzę. Trzeba jednak działać bez chwili zwłoki.
–Ostrzegałem, że nie należy się w to mieszać – przypomniał stanowczym tonem
Drugie Krzesło, kręcąc z dezaprobatą głową. – Powinniśmy byli pozwolić, żeby
sprawy potoczyły się naturalną koleją rzeczy.
Trzecie Krzesło zgodził się z tą opinią, podobnie zresztą jak na poprzednim
spotkaniu.
–Być może jest to znak, że trzeba to zostawić w spokoju. Wiele można powiedzieć o
naturalnym porządku rzeczy.
Niebieskie Krzesło zaprzeczył ruchem głowy.
–W ostatnim głosowaniu sprzeciwiliśmy się przyjęciu takiego rozwiązania. Decyzja
została podjęta i teraz musimy się tego trzymać – przerwał na moment. – Sytuacja
wymaga przyjrzenia się jej z bliska.
–Dokończenie sprawy będzie wymagało taktu i umiejętności – wtrącił Trzecie
Krzesło. – Niepotrzebne ściąganie uwagi może zniweczyć cel. Jeśli zamierzamy przeć
do przodu, sugeruję, żebyśmy dali pełne prerogatywy do działania osobie, którą
znamy jako Klauen des Adlers.
Szpony Orła.
Dwaj pozostali przytaknęli.
–Już to zrobiłem – oznajmił Niebieskie Krzesło. – Zwołałem to spotkanie, ponieważ
moje wcześniejsze samodzielne działanie wymaga zatwierdzenia.
Wniosek został sformułowany. Ręce uniosły się do góry. Cztery do jednego, a
zatem sprawa została przegłosowana. Niebieskie Krzesło odczuwał zadowolenie.
Strona 20
TRZY
Kopenhaga
Budynkiem, który wynajmował Malone, zatrzęsło jak podczas trzęsienia ziemi, po
czym pęczniejąca fala gorąca z hukiem pomknęła po schodach na górę. Cotton rzucił
się w stronę Pam i oboje upadli na chodnik przykrywający deski podłogi. Osłonił ją
ciałem, gdy druga eksplozja wstrząsnęła fundamentami i nowe płomienie torowały
sobie drogę na wyższe kondygnacje.
Wyjrzał przez próg.
Na dole szalała pożoga.
Dym buchał w górę coraz ciemniejszymi kłębami. Cotton zerwał się na równe nogi i
podbiegł do okna. Dwaj mężczyźni zdążyli już zniknąć. Płomienie zaczęły lizać noc.
Zdał sobie sprawę z tego, co się stało. Podłożyli ogień pod dolne kondygnacje, nie
zamierzali więc ich zabić.
–Co się dzieje?! – krzyknęła Pam.
Zignorował ją i otworzył okno. Dym szybko wypierał powietrze z pomieszczenia.
–Chodź – ponaglił ją i ruszył pospiesznie do sypialni.
Sięgnął pod łóżko i wyciągnął plecak, który zawsze trzymał w pogotowiu, nawet po
odejściu na emeryturę, podobnie jak czynił to przez dwanaście lat, służąc jako agent
w Magellan Billet. W środku był paszport, tysiąc euro, dodatkowe dokumenty
potwierdzające tożsamość, odzież na zmianę oraz
jego beretta z amunicją. Wpływowy przyjaciel – Henrik Thorvaldsen – całkiem
niedawno odzyskał pistolet z depozytu duńskiej policji, skonfiskowany, kiedy Malone
wmieszał się kilka miesięcy wcześniej w rozgrywkę z zakonem templariuszy.
Przełożył plecak przez ramię i wsunął stopy w parę adidasów. Nie było czasu na
wiązanie sznurówek. Dym wciskał się już i do tego pomieszczenia. Otworzył oba
okna sypialni, co pozwoliło wpuścić do wnętrza odrobinę świeżego powietrza.
–Zostań tutaj.
Wstrzymał oddech i pobiegł przez salon w stronę klatki schodowej. Pod sobą miał
cztery kondygnacje. Na parterze znajdowała się księgarnia, na pierwszym i drugim
piętrze były ulokowane magazyny, trzecie piętro służyło mu za mieszkanie. Parter i
pierwsze piętro były już ogarnięte pożogą. Żar piekł w twarz, zmuszając Malone’a do
wycofania się. Granaty zapalające. Niewątpliwie.