4009
Szczegóły |
Tytuł |
4009 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4009 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4009 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4009 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ladislaus Boros "Spotka� Boga w cz�owieku�
IW PAX, Warszawa 1988, ss. 60-87
O PRZYJA�NI
M�wi� o przyja�ni i mi�o�ci, o owych "rzeczach ostatecznych" egzystencji ludzkiej, nie nale�y wed�ug z g�ry za�o�onego schematu. Przyja�ni i mi�o�ci w dzisiejszym tak cz�sto owej przyja�ni i mi�o�ci pozbawionym �wiecie trzeba uczy� si� na nowo, i to od ludzi, kt�rzy rzeczywisto�� t� g��boko prze�yli. Dlatego wybrali�my dwa teksty, kt�re naszym zdaniem odzwierciedlaj� prawdziw� wielko�� przyja�ni i mi�o�ci. Pierwszy zawarty jest w IX Ksi�dze Wyzna� �w. Augustyna: "Gdy zbli�a� si� dzie�, w kt�rym mia�a odej�� z tego �ycia - �w dzie� Ty zna�e�, a my nie wiedzieli�my o nim - zdarzy�o si�, jak my�l�, za tajemnym Twoim zrz�dzeniem, �e stali�my tylko we dwoje, oparci o okno, sk�d si� roztacza� widok na ogr�d wewn�trz domu, gdzie�my mieszkali w Ostii u uj�cia Tybru. Tam w�a�nie, z dala od t�um�w, po trudach d�ugiej drogi nabierali�my si� do czekaj�cej nas �eglugi. W odosobnieniu rozmawiali�my jak�e b�ogo. Zapominaj�c o przesz�o�ci, a wyci�gaj�c r�ce ku temu, co by�o przed nami, w obecno�ci Prawdy, kt�r� jeste� Ty - wsp�lnie zastanawiali�my si� nad tym, czym b�dzie wieczne �ycie zbawionych (...). I jeszcze wy�ej wst�powali�my, rozmy�laj�c i m�wi�c z zachwytem o Twoich dzie�ach. Doszli�my do naszych dusz i przekroczyli�my je, aby dotrze� wy�ej, a� do krainy niewyczerpanej obfito�ci, gdzie na wieki karmisz Izraela pokarmem prawdy (...). I gdy tak w �arliwej t�sknocie m�wili�my o niej, dotkn�li�my jej na kr�tkie mgnienie ca�ym porywem serca. Westchn�li�my i zostawiaj�c przy niej uwi�zane pierwociny ducha, wr�cili�my do gwaru naszych ust, gdzie ka�de s�owo zaczyna si� i ko�czy" *
Tyle tekst. Zadziwiaj�ce zdarzenie. Mia�o miejsce mi�dzy matk� i synem, ale mo�na je uzna� za opis istotnego kontaktu jakichkolwiek dw�ch os�b, czyli za obraz tego, co dokonuje si� w ka�dej przyja�ni.
Ju� wst�pna lektura tego tekstu u�wiadamia nam, �e przyja�� to pewien rodzaj wiedzy, pewien rodzaj wzajemnego poznania si�. Dwie osoby nawi�zuj� ze sob� �cis�y kontakt; ca�a ich istota podlega tym samym "drganiom": W przyja�ni ludzkie istnienie "znajduje si� pod wra�eniem" drugiej osoby. Ale to zak�ada, �e istnienie ludzkie jednocze�nie, w tym samym akcie nawi�zuje kontakt z tym, co Absolutne. �eby to zrozumie�, trzeba si� po prostu zaprzyja�ni�, podj�� ryzyko przyja�ni, aby w tym w�a�nie, w owym wsp�istnieniu dwu sko�czonych istot, do�wiadczy� si�y przyci�gania tego, co Absolutne. To poznanie drugiej istoty nie jest �adn� teori�, lecz dokonuje si� we wzajemnym bezpo�rednim kontakcie: niejako na kszta�t egzystencjalnego spoczynku cz�owieka w drugim bycie. Do tego potrzebne jest zwyk�e, wr�cz naiwne spojrzenie. To za� osi�gn�� mo�na jedynie w ramach pewnej wewn�trznej ciszy. A w tym cichym, wsp�lnym przebywaniu ze sob�, w owym "staniu razem" przy oknie, zdobywamy jednocze�nie jak�� g��bsz� wiedz� o Bogu. Dwoje ludzi przyja�ni�cych si� wzajemnie wyczuwa co� absolutnego, wr�cz sam Absolut.
Tekst Augustyna jest jednym z tych nielicznych dokument�w �ycia duchowego, kt�re �wiadcz� o niezniszczalnej �ywotno�ci istnienia i mog� by� jego miernikiem. Odzwierciedla on do�wiadczenie o niezwyk�ej intensywno�ci. Jest jakby �wiadectwem osobistej historii w naj�ci�lejszym znaczeniu tego s�owa, a mimo to, albo w�a�nie dlatego, dobrze nam wszystkim znanym z naszych w�asnych prze�y�. Takie chwile zdarzaj� si� w �yciu ka�dego z nas. Czasem pami�tamy nawet dok�adn� dat� takiego prze�ycia, a wracaj�c pami�ci� do tych chwil, jeszcze dzi� czujemy smak tej wewn�trznej przemiany: jak Augustyn, kt�ry jeszcze po latach pami�ta� dok�adnie, przy kt�rym oknie stali, kiedy wsp�lnie odnale�li Boga. Nagle, nieoczekiwanie dochodzi do duchowej za�y�o�ci mi�dzy dwiema osobami, a zarazem przenika obie dusze co� absolutnego.
Spr�bujmy z tego og�lnego kontekstu wy�owi� siedem zasadniczych moment�w, �eby wykaza�, co wydarzy� si� mo�e w autentycznie prze�ywanej ludzkiej przyja�ni.
GDY ZBLI�A�, SI� DZIE�, W KT�RYM MIA�A ODEJ�� Z TEGO �YCIA
Najpierw aspekt historyczny: Monik� cechowa�y silne religijne uczucia macierzy�skie, kt�re wycisn�y pi�tno na kszta�tuj�cym si� chrze�cija�skim �yciu Augustyna, i sprawi�y, �e sta�o si� ono
____________________________
* - �w. Augustyn, Wyznania, IX, 10, t�um. Z. Kubiak, wyd. II poprawione, IW PAX, Warszawa 1982
�wiadom� egzystencj�. W innym miejscu IX Ksi�gi Wyzna� Augustyn opowiada, jak g��boko wstrz��ni�ty by� �mierci� swej matki. On sam jakby umar� razem z ni�: "Dusza moja by�a rozdarta, a �ycie wydawa�o si� zburzone. Bo by�o to przedtem wsp�lne �ycie jej i moje"
Do�wiadczenie Augustyna ukazuje wyra�nie, �e przyja�� to co� wi�cej ni� zwyk�e bycie ze sob� razem. Przyjaciel jest cz�ci� mojej istoty. Kiedy odchodzi, czuj� si� tak, jakbym umar� razem z nim. Ale czy� gro�ba rozstania nie wisi nad ka�d� przyja�ni� ? C� to zatem za ryzyko zawiera� przyja��, drugiego cz�owieka czyni� "istotn� cz�ci� sk�adowa" w�asnej egzystencji! Z ka�dym rozstaniem, z ka�dym odej�ciem - nie musi to by� koniecznie �mier� - umiera co� z nas samych. Ci��y to w pewien szczeg�lny spos�b nad ka�d� prawdziw� przyja�ni�: kiedy ciebie zabraknie, kiedy odejdziesz, sam w jakim� sensie ulegn� unicestwieniu. I w�a�nie w tej wewn�trznej ��czno�ci ka�da przyja�� natrafia na pewn� granic�, na co� co absolutne.
Dotkn�li�my tym samym istoty przyja�ni: jak d�ugo istnieje przyja��, istnieje r�wnie� �wiadomo�� Absolutu, Boga. W przyja�ni ju� nie�wiadomie antycypujemy jakby ca�okszta�t bytu. Jest ona jakby znakiem najwy�szego przekroczenia siebie. Dwie istoty, nawi�zuj�c ze sob� g��bok� wi�, niejako wykraczaj� poza siebie. P�niej wr�cimy do tego bardziej szczeg�owo. Natomiast ju� teraz zwr��my uwag� na to, �e oto obecno�� w �wiecie tego, co absolutne, egzystencjalnie podtrzymuje przyja��. Przyja�� nadaje ca�ej naszej egzystencji szczeg�ln� rang�. Dzi�ki przyja�ni rzeczy tego �wiata gromadz� w sobie jakby nadmiar �wiat�a, niejako ze �wiat�a Bo�ego przenikaj� do rzeczywisto�ci. Przyja�� mo�e te� by� w pewnym sensie nie�wiadomym uobecnieniem tego, co Absolutne, w �wiecie doczesnym. Jest to w�a�ciwy, ale r�wnie� najbardziej ukryty proces osi�gania przez ludzi wznios�o�ci. Ten proces postaramy si� teraz bli�ej opisa� interpretuj�c kolejny fragment wizji ostijskiej.
STALI�MY TYLKO WE DWOJE OPARCI O OKNO
Bezpieczni w domowym zaciszu spogl�dali ku temu, czemu stale co� zagra�a. Szcz�liwi i zjednoczeni, oparci o okno, wch�aniali w siebie otaczaj�cy ich �wiat. Z ich wsp�lnego wpatrywania si� w ten �wiat rodzi�a si� pewna wsp�lno��, rodzaj przyja�ni ze �wiatem. Do autentycznego ogl�du rzeczy dochodzi dopiero w pewnej g��boko doznawanej i prze�ywanej intersubiektywno�ci, w przyja�ni. Porywaj�ce w tym opisie jest to, jak dwoje ludzi, wzajemnie sobie pomagaj�c, stara si� przebi� do ostatecznej granicy istnienia. �adne z nich nie by�oby w pokona� tej drogi samotnie. Lecz w gruncie rzeczy �adne z nich nie wysuwa si� naprz�d, ani matka, ani syn, oboje przewodz� sobie i oboje za sob� post�puj�. W przyja�ni nie ma pierwsze�stwa. Rozmowa zaczyna si� mo�e od nic nie znacz�cych s��w, by nagle, jakby mimowolnie, obra� kierunek, kt�rego si� nie przeczuwa�o, i dotrze� ku temu, co uszcz�liwia. Rozmow� t� Augustyn nazywa "b�og�". Spotkanie przyjaci� z tym, co absolutne, cechuje �agodno��, urok, oddanie i spok�j. Najwi�ksza si�a tkwi w tym, co kruche. To, co bezwarunkowe, staje si� naszym udzia�em w postaci �aski, jako "charis", i jest jednocze�nie sympati�, kt�ra odbija si� na obliczu przyjaciela. To tajemnicze zjawisko, z si�� w�a�ciw� poecie i my�licielowi, potrafi� wyrazi� Dante: w dwudziestej �smej pie�ni Raju opisuje on w kilku zaledwie s�owach pewne wstrz�saj�ce zdarzenie. - Oto stoi Beatrycze darz�ca Dantego mi�osnym u�miechem, a sw� urod� koncentruje na sobie ca�� si�� jego spojrzenia. Ale kiedy Dante tak na ni� patrzy, przejmuje go dreszcz, spostrzega bowiem, jak w jej oczach odbija si� sam B�g otoczony jakby ognistym kr�giem anio��w - najczystszej wody symbol tego, w jakim zakresie w przyjaznym poci�gu do siebie dwu kruchych istot ziemskich osi�galna jest pe�nia bytu.
Z DALA OD T�UM�W
Tu prezentuje nam Augustyn nowy istotny rys �ywej przyja�ni. Cechuj� go dwa momenty:
Bycie razem. Przyja�� to z istoty swej rodzaj bycia razem. Przy czym osobliwe jest to, �e zupe�nie nie umiemy wyja�ni�, dlaczego w�a�nie ten przyjaciel jest naszym przyjacielem. Je�li nawet uwzgl�dnimy ca�� nasz� sk�onno�� ku jakiej� innej osobie, ca�y nasz szacunek, sympati�, podziw i uwielbienie, to i tak z sumy tych sk�onno�ci nie wynika jeszcze �adna przyja��. W przyja�ni cz�owiek odnajduje niepowtarzalno�� innej osoby. M�wi: dobrze, �e jeste�. Wybiera t� osob� z t�umu pozosta�ych istot ludzkich. Ale dlaczego istnienie drugiej osoby jest dla przyjaciela takim dobrodziejstwem? Przecie� nie staje si� przez to bogatszy, nie czerpie z tego �adnych korzy�ci, nie przyspiesza to jego kariery. Nie, nie na tym polega dobrodziejstwo "istnienia" przyjaciela. A mo�e nazywamy go przyjacielem, bo w jego towarzystwie weso�o sp�dzamy czas, bo niczego od nas nie oczekuje, bo czujemy si� przy nim swobodnie? To r�wnie�. Ale nie to jest istot� przyja�ni. Przyja�� nie daje nam niczego konkretnego, materialnego. W przyja�ni cz�owiek odnajduje samego siebie. Dop�ki nie pozna� przyjaciela, to jakby nie by� "sob�". By� jedynie konglomeratem "r�l", kt�re w �yciu odgrywa�, a w�a�ciwie musia� odgrywa�. Tak�e ten drugi, przyjaciel, obcuj�c z nim do�wiadcza tego samego. Obaj "istniej�", kiedy s� "razem", kiedy stanowi� jedno�� okre�lon� s�owem "my". Oznacza to co� bezcennego: obaj, jeden i drugi, otrzymuj� we wzajemnym darze samych siebie. Ich byt zwie si� od tej pory "wsp�-bytem". Tworz� bytow� jedno��. Byt jednego staje si� niejako bytow� materi� drugiego, i odwrotnie. Staje si� to wr�cz niesamowitym wymogiem przyja�ni: zachowa� nieskazitelno�� w�asnego bytu, zniszczy� w sobie w�asne przywary, egoizm, ��dz� w�adzy, oci�a�o�� serca, z�o, aby to wszystko, ca�y ten nasz bytowy zam�t nie przenikn�� do tej drugiej osoby, aby go nie zarazi� lub nie zatru�. Tak w przyja�ni - cz�sto nie�wiadomie - osi�gamy coraz wi�ksz� doskona�o��.
Odosobnienie. Nie bez powodu zauwa�a Augustyn, �e tych dwoje kochaj�cych si� ludzi by�o "z dala" od t�um�w. Ch�tnie ze sob� przebywaj�, nie chc�, aby im przeszkadzano. W owym "wycofaniu si�" rozb�yska co� g��bszego. Osamotnienie jest z pozoru tylko wyrazem jako�ciowego procesu wsp�lnego odsuni�cia si�, a przez to pow�ci�gliwo�ci. Pe�nia w�a�ciwo�ci ujawnia si� tylko takiemu cz�owiekowi, kt�ry drugiemu bytowi okazuje pow�ci�gliwy respekt, a tego nauczy� mo�na si� dopiero w przyja�ni. Tak� postaw� Newman nazywa� "umiej�tno�ci� d�entelmena". Jest ni� owa szlachetna postawa cz�owieka, kt�ry �adnej istocie nie zadaje gwa�tu ani cierpienia. Ta postawa przezwyci�a egoistycznie interesowne my�lenie, symulacj� i wewn�trzn� nieczu�o��.
Tylko w takiej szczerej, bezinteresownej i swobodnej postawie, w "pow�ci�gliwo�ci", w kt�rej dopiero uczymy si� przyja�ni, cz�owiek zaczyna w�a�ciwie rozumie� rzeczy, powstaje spokojna, swobodna i pogodna wizja �wiata. Jakie� znaczenie ma dla mnie brzydota tego �wiata, m�j w�asny smutek i zm�czenie, moja wewn�trzna ma�o��? Mam przyjaciela, kt�ry mnie rozumie, kt�rego przyja�� znaczy dla mnie wi�cej ni� wszelkie obelgi i przykro�ci, na kt�re codziennie natrafiam. W taki spos�b powstaje ow� "swobodna" egzystencja, ten typ pogodnej postawy wobec bytu. To wewn�trzne odosobnienie nie jest �adnym odtr�ceniem. Przeciwnie. Dopiero w przyja�ni naprawd� dostrzegamy wewn�trzn� urod� rzeczy. To wewn�trzne odpr�enie pozwala zab�ysn�� �wi�to�ci rzeczy z samej jej g��bi, kreuje rzeczywisto�� w jej pe�nym wymiarze. Rozumiemy wi�c teraz, dlaczego w opisie padaj� s�owa:
WSP�LNIE ZASTANAWIALI�MY SI� NAD TYM, CZYM B�DZIE WIECZNE �YCIE ZBAWIONYCH
Wsp�lno�� Augustyna i Moniki zmierza ku temu, co wieczne. To znamienne dla ka�dej przyja�ni. W przyja�ni ma miejsce bezwarunkowa afirmacja bytu. Wypowiada s�owa, w kt�rych tkwi jej istota: B�d�! Wykorzystaj wszystkie mo�liwo�ci, kt�re tkwi� w twoim bycie; wi�cej, musisz si� sta� jeszcze pi�kniejszy, ja�niejszy, mocniejszy i jeszcze bardziej �ywotny ni� jeste�; wszak jeste� dla mnie ca�ym �wiatem; w �wietle naszej przyja�ni �wiat staje si� dla mnie prawdziwy; �wiat bez ciebie nie by�by dla mnie �wiatem pi�knym. Oto prawdziwe s�owa o mi�o�ci. Gabriel Marcel w Le mort de demain ka�e jednej ze swych postaci powiedzie�: "Kocha�, to znaczy powiedzie�: Ty nie umrzesz". To samo mo�na by zastosowa� do przyja�ni. W przypadku ka�dego g��boko ludzkiego zwi�zku, czy b�dzie to mi�o��, czy przyja��, nie�miertelno�� jest wsp�potwierdzona, wsp�tworzona i wsp�zawierana. To niemo�liwe, �eby ta istota uleg�a zag�adzie. Z ludzkiej przyja�ni wywodzi si� bezpo�rednia oczywisto��, nie�miertelno�ci, a wraz z ni� bezpo�rednie przeczucie wiekuistego spe�nienia.
Nie z samego siebie, lecz za spraw� drugiej istoty cz�owiek u�wiadamia sobie, �e �ycie powinno trwa� wiecznie, �e musi nadej�� czas ostatecznej jasno�ci. Dla Augustyna i Moniki �w stan "vita beata" nie by� �adn� utopijn� przestrzeni� istnienia, lecz w sensie ca�kiem dos�ownym i konkretnym by�o nim �ycie �wi�tych: "niebo".
Niebo - to wewn�trzna dynamika ka�dej przyja�ni. W ka�dej przyja�ni, mo�e w odbiciu nieco skrzywionym, ale mimo to rzeczywistym, istnieje przeczucie nieba. Rezygnacja z ca�kowitego spe�nienia przyja�ni by�aby nie tylko rezygnacj� z t�go, co w przyja�ni istotne, lecz tak�e zniszczeniem jej w zarodku. Po co d��y� do pe�nej wzajemnej afirmacji, je�li nigdy nie mo�na osi�gn�� stanu "zupe�no�ci". Bez wsp�afirmacji nieba - czy cz�owiek u�wiadamia sobie to wyra�nie czy nie - nie ma prawdziwie prze�ywanej przyja�ni. W istocie oznacza to, �e bez nieba trudno �y� na ziemi. Przez przyja�� dowodzimy �wiatu i samym sobie, �e musi istnie� wiekuiste spe�nienie. Przyja�� mo�e wi�c by� interpretowana jako wst�pne poznanie nieba. Niebo to niezb�dna istotna cz�� sk�adowa ka�dej przyja�ni, nawet je�li przyjaciele cz�sto w og�le albo niezupe�nie wyra�nie zdaj� sobie z tego spraw�. W tym miejscu mo�na by si� powo�a� na przyja�� uczni�w z drogi do Emaus. Pozostali razem. Wprawdzie porzucili wszystko i uciekli, ale siebie wzajemnie nie opu�cili. Gdzie wiernie dochowuje si� ludzkiej przyja�ni a� do ko�ca, a� do zaprzepaszczenia wszelkich marze� i nadziei, tam B�g, tak pozornie daleki, jest ju� bardzo blisko. Obaj uczniowie nie przestali ze sob� rozmawia�, nie stracili ze sob� kontaktu i w ten spos�b umo�liwili Chrystusowi "w��czenie si�" do ich rozmowy. Oto, co za pomoc� tego osobliwego zdarzenia Chrystus zdaje si� nam dawa� do zrozumienia: z ca�ej si�y dochowuj przyja�ni, szanuj los swego bli�niego, bo je�li potrafisz jeszcze wymawia� s�owo "Ty", nie jeste� zgubiony. Wszak zawsze jest mo�liwe, �e kiedy wymawia� b�dziesz to s�owo, nagle ja b�d� w�a�nie tym, z kim rozmawiasz.
Najwi�ksz� szans� dzisiejszego cz�owieka - uczniowie z drogi do Emaus s� symbolem naszej dzisiejszej sytuacji w �wiecie - jest autentycznie prze�ywana przyja��. Je�li nawet nie jest ona sakramentem w �cis�ym tego s�owa znaczeniu, to przecie� i tak mo�emy by� przekonani, �e jest konkretnym znakiem obecno�ci w �wiecie tego, co absolutne, tzn. urzeczywistnia wszystko, czego wolno nam si� spodziewa� po sakramencie. To, co sakramentalne, co przepojone Chrystusem, w naszym odkupionym �wiecie nie ogranicza si� do siedmiu sakrament�w. S� one tylko jakby "punktami koncentracji" obecno�ci Zmartwychwsta�ego. Istniej� jeszcze inne mo�liwo�ci spotkania z Panem, kt�re mog� by� r�wnie skuteczne, a nawet skuteczniejsze od w�a�ciwych sakrament�w. Tak wi�c niebo, to, co nale�y do istoty bytu, gdzie wszystko osi�ga swoj� w�a�ciwo��, ju� w przyja�ni staje si� bliskie. Przyjaciele doznaj� go wsz�dzie, cho� by� mo�e jedynie pod�wiadomie. Tak przyja�� budzi t�sknot�.
W �ARLIWEJ T�SKNOCIE
Wynikaj�ca z doznania Absolutu t�sknota przyja�ni jest jednocze�nie do�wiadczeniem zasadniczego zagro�enia. W �wietle przyja�ni czujemy, �e �wiat, w kt�rym przebywamy, nie jest jeszcze �wiatem zdrowym, �e nie jeste�my jeszcze na naszym w�a�ciwym miejscu, �e drzwi naszego bytu w pewien osobliwy spos�b jeszcze s� zamkni�te. Pobudzeni przyja�ni� do �wiat�a bytu, zdobywamy bolesne do�wiadczenie: przeczuwamy zawsze wi�cej, ni� potrafimy zrozumie�; wi�cej wyczuwamy, ni� naprawd� posiadamy. Co osi�gni�te, co ju� zrealizowane, przez to i dlatego, �e zosta�o osi�gni�te, sta�o si� dla nas wewn�trznie puste. To egzystencjalne rozczarowanie nale�y do istoty przyja�ni.
Rozczarowanie w przyja�ni, kt�re polega g��wnie na tym, �e nigdy nie jeste�my dla naszych przyjaci� przyjaci�mi do ko�ca, �e gdy chodzi o uczciwo�� i prawd� w przyja�ni ci�gle zawodzimy, odciska si� bardzo powa�nie na naszym istnieniu. Jest jakby wynikiem rozczarowania ca�ym �wiatem. Zdarza si� to, kiedy jakiemu� cz�owiekowi w intymnej rozmowie z przyjacielem wydaje si�, i� dotar� do �wiat�a bytu, kiedy jest przekonany, �e oto wreszcie trzyma w r�ku co� ostatecznego, co� uszcz�liwiaj�cego. A nast�pnego dnia spostrzega, �e wszystko si� rozp�yn�o, rozpad�o, nie istnieje. Wtedy czuje si� jak cz�owiek, kt�ry we �nie wyci�ga r�k� po widoczny przedmiot i nie dosi�ga go. Albo jak bohater opowiadania, kt�ry spogl�da w lustro i nie widzi w nim �adnej twarzy. W Sonetach do Orfeusza Rilke m�wi: "Odprawiono nas w momencie, kiedy s�dzili�my, �e to dopiero powitanie".
W jednej z najbardziej znacz�cych rozpraw nowo�ytnej filozofii, w L'action, jej autor, Maurice Blondel, rozpatruje �w dla ka�dego do�wiadczenia a tak�e dla ka�dej przyja�ni typowy "niedosyt" pod k�tem jego dynamicznych sk�adnik�w: przyczyn� naszego egzystencjalnego rozczarowania jest to, co w naszej t�sknocie absolutne, w�a�nie to, co ow� t�sknot� budzi. Nas, istoty bezmierne, zadowoli mo�e jedynie B�g, i to B�g nadprzyrodzonego spe�nienia. W gruncie rzeczy nie wystarcza nam �adna ludzka przyja��. Przyjaciel z istoty swej jedynie rozbudza w nas absolutn� t�sknot�; jest wi�c jakby tylko zwiastunem. Jego sko�czenie-niespe�niony byt otwiera transcendentne Wi�cej. Nasza przyja�� - to zawsze tylko zapowied� i symbol; g�ra z wieloma niewidocznymi szczytami; drzwi, kt�re jak we �nie otwieraj� si� tylko po to, �eby ukaza� nast�pny skrawek dywanu i kolejne drzwi. Mo�e jeste�my dla siebie nawzajem jedynie "pierwowzorami", a smutek, kt�ry niekiedy ogarnia przyjaci�, wynika z pewnego g��bokiego rozczarowania prze�ywanego podczas naszego poszukiwania Absolutu.
Ulec wra�eniu prze�wiecaj�cego przez przyjaciela Absolutu, da� si� przenie�� w bezgraniczno��, a jednocze�nie u�wiadomi� sobie, �e ta druga osoba, kt�r� ca�kowicie afirmujemy, mimo wszystko nie jest spe�nieniem: oto wyraz wielkiej melancholii, ale zarazem uszcz�liwienie p�yn�ce z przyja�ni. W sko�czonym przeczuwa� niesko�czone: oto istota przyja�ni.
DOTKN�LI�MY JEJ NA KR�TKIE MGNIENIE CA�YM PORYWEM SERCA
Pos�uguj�c si� symbolem "wzlotu", Augustyn opisuje dokonuj�cy si� w przyja�ni prze�om ku temu, co absolutne. Platonizm, kt�remu Augustyn w ca�ym swoim my�leniu pozosta� w zasadzie wierny, z do�wiadczenia tego, co wznios�e, stworzy� wr�cz system my�lenia. Istnieje rodzaj wznios�o�ci osi�galny jedynie najwi�kszym wysi�kiem duszy, wysokim lotem ducha, odwag� uczu�, platonicznym ,;erosem". Ku temu "metafizycznemu punktowi". kt�ry znajduje si� "poza" wszystkim, zawsze "wzbija" si� ludzkie serce, gdy prze�ywa co� autentycznego. Zbli�y� si� ku temu, co w�a�ciwe, co absolutne, mo�na jedynie za po�rednictwem tego, co plato�ski my�liciel i mistyk okre�la� jako "szczyt ducha", "ostrze duszy", "gra� istnienia".
Wszak do�wiadczeniem g��boko ludzkim jest: wzbi� si� w g�r�, dotrze� do �wiat�a, wznie�� si� ponad mg�� w�asnego istnienia. Ale w zasadzie m�wi tu Augustyn o jakim� ostatecznym dotkni�ciu istnienia przez co� "zupe�nie innego", przez �wi�to�� tego, co absolutne; m�wi o roz�arzeniu si� ducha w ogniu spotkania z Bogiem. Mawia si� o tym zdarzeniu; �e jest, "kr�tkie", jak "jedno .uderzenie serca". Miejscem spotkania z Absolutem jest przyjaciel. Ale spotkanie to nie mo�e nabra� cech stanu. Dlatego nie ma �adnej przyja�ni z g�ry zaplanowanej. Trzeba j� w wierno�ci wci�� na nowo budowa� i zdobywa�. To, co w�a�ciwe, co o�ywia konkretny byt, jest zawsze jedynie naszym chwilowym przeczuciem. Je�li jednak trwa� b�dziemy w przyja�ni przy ludzkim "Ty", to tych chwil do�wiadczania Absolutu b�dzie coraz wi�cej. Serce, czyli owa roz�arzona egzystencja, bije w przyja�ni "w kierunku" Absolutu. Inaczej nie da si� tego procesu opisa�: do�wiadczamy Boga jedynie w naszym w�asnym "uderzeniu serca", co oznacza, i� wiemy o Nim tylko tyle, �e nasze serce rozpalone przez przyjaciela bije "ku" temu, co "zupe�nie inne". Ale to nam wystarcza. Teraz wiemy, �e to B�g musi by� w�a�ciwym sensem wszystkiego, tym, co jedyne i niesko�czone: do�wiadczamy Go w�a�nie w owym rozpaczliwym d��eniu do docze�nie niespe�nialnej przyja�ni. Wiemy, �e jest obecny, kiedy, w�a�nie w przyja�ni, przy jej ziemskiej niedoskona�o�ci, przy naszej nieudolno�ci, naszym roztargnieniu i niespe�nieniu czujemy, jak nasze nienasycone serce bije ku temu, co "zupe�nie inne". Du�o wi�cej o Bogu nie wiemy. Tak oto w zasadzie rysuje si� nam struktura do�wiadczania Boga: przeczuwanie Absolutu w "�lepym" zwierciadle naszej egzystencji, egzystencji, kt�ra mimo wszystko, dzi�ki przyja�ni, przybra�a form� zwierciad�a.
WR�CILI�MY DO GWARU NASZYCH UST.
Kiedy po owych mistycznych chwilach "wysoko�ciowego lotu" znowu stykamy si� z dominuj�c� codzienno�ci� �ycia, dusz� nasz� ogarnia wielkie rozczarowanie, uczucie wr�cz niezno�nej pustki. Co z istoty swej w�a�ciwe, w �wiecie codzienno�ci i powszednio�ci wydaje si� obce, s�abe i niedojrza�e. Tego, czym obdarzy� nas przyjaciel, nie potrafimy nikomu wyja�ni�. Pusto i nierealnie brzmi� s�owa, kiedy za ich pomoc� pr�bujemy wyrazi� to, co jest istot� naszej przyja�ni. Wstydzimy si� wr�cz m�wi� o tym innym ludziom. Ta �wiadomo�� nierealno�ci mo�e by� tak silna, �e sami zastanawiamy si� nad tym, czy nie ulegli�my z�udzeniu. Stajemy si� przez to lud�mi coraz bardziej niepewnymi siebie. Cz�owiek naprawd� kochaj�cy zawsze jest niepewny. Na tym polega jego wielko��. Czasem, w jednej z owych b�ogos�awionych chwil, kt�re ponownie napawaj� go otuch� i wiar�, udaje mu si� osi�gn�� wewn�trzn� pewno��. Po pierwszym porywie przyja�ni i w przyja�ni Absolutu, w spokojnym i modlitewnym skupieniu nale�a�oby zastanowi� si� nad tym, jakim bogactwem bytowym obdarzy�a nas ta przyja��, co si� w niej zdarzy�o, dlaczego nas jako ludzi - w�a�nie w tym spotkaniu - wynosi si� poza ograniczone cz�owiecze�stwo w to, co niewymierne. Ludzka przyja�� mo�e doprowadzi� do "rozpaczy", a mimo to nie ma innej drogi ku Absolutowi. Oto struktura naszej ludzkiej egzystencji. Jedno i drugie - przyja�� i zupe�ne otwarcie si� na Boga - musz� istnie� razem. Aczkolwiek w gruncie rzeczy to jedno��.
Przyja�� rozsadza granice w�asnego bytu. I to jest bolesne. W mi�o�ci drugi cz�owiek staje si� moim w�asnym "ja". W ten spos�b r�wnie� jego cierpienie staje si� moim w�asnym bytem. Ka�dy cios, jaki go dosi�ga, dosi�ga i mnie. W dodatku przy ca�ej swej n�dzy musz� jeszcze d�wiga� jego s�abo��, jego niepowodzenie, jego zm�czenie, jego troski. W tej jedno�ci bytowej musimy wiernie wytrwa�. Musimy liczy� si� r�wnie� z konsekwencjami przyja�ni. Przyja�� mo�e si� bowiem r�wnie� okaza� zwi�zkiem wyczerpuj�cym i trudnym. Niekiedy te� zdarza si� nam by� �wiadkiem upadku drugiego cz�owieka, a wtedy powinni�my obdarowywa� go wci�� od nowa tw�rcz� obecno�ci�. Czyni� to, nawet je�li nie niesie nas ju� wewn�trzna si�a �ycia, nawet w stanie skrajnego zm�czenia i znu�enia, nawet gdy coraz bardziej wyblak�e staje si� nasze w�asne istnienie, nawet gdy martwieje nasze serce - oto czym jest autentyczna, uczciwie prze�ywana przyja��. Nie ma szcz�liwej przyja�ni, tak jak nie ma r�wnie� "szcz�liwej mi�o�ci", kt�r� w jednym ze swoich wierszy opiewa Louis Aragon. Znie�� b�l przyja�ni i w nim w�a�nie odnale�� niepowtarzalne szcz�cie, na to nie tylko pozwala, lecz tego od nas ��da nasza chrze�cija�ska egzystencja. Przyja�� jest zasadniczym warunkiem wst�pnym autentycznego �ycia i autentycznej aktywno�ci �yciowej.
Ignacy Loyola w swych s�ynnych Regu�ach wyborczych udziela nam bardzo cennej wskaz�wki, jak powinni�my post�powa� w wa�nych sytuacjach �yciowych. A w �wiczeniach Duchownych pisze: "Przedstawi� sobie jakiego� cz�owieka, kt�regom nigdy nie widzia�, anim go zna�, ale pragn� dla niego wszelakiej doskona�o�ci; zastanowi� si�, co bym mu poradzi� uczyni� i co wybra� dla wi�kszej chwa�y Boga, Pana naszego, i dla wi�kszej doskona�o�ci jego duszy. A post�puj�c podobnie wzgl�dem samego siebie zastosowa� t� sam� regu��, kt�r� stosuj� do drugiego cz�owieka" (Nr 185) *.
Ignacy odwo�uje si� tu do g��boko ukrytego odruchu ludzkiego serca, do bezinteresownego pochylenia si� nad drug� istot�. My wszak�e ju� nieraz sprzeniewierzyli�my si� owemu czystemu odruchowi przyja�ni i serdeczno�ci wobec niemal ka�dej istoty, z kt�r� si� do tej pory spotkali�my. Z pewno�ci� ju� nieraz w jakiej� sytuacji zdarzy�o si� nam zdradzi� przyjaciela, mo�e nawet �le mu �yczy� lub nie wytrwa� przy nim wiernie w trudnych dla niego momentach. Albo inaczej: mo�e zdradzili�my go naszym ponad wszelk� miar� do niego przywi�zaniem, naszym natr�ctwem, uporczywym trzymaniem si� jego osoby, to znaczy jakby�my chcieli by� dla niego w jakim� sensie Bogiem, czyli czym� z gruntu niezbywalnym.
Ignacy Loyola dobrze wie, �e tak naprawd�, w najskrytszej g��bi naszego serca, nie jeste�my przyjaci�mi dla �adnego z naszych przyjaci�. Dlatego radzi nam zawiera� "czyst� przyja��", to znaczy wyobra�a� sobie zupe�nie nieznanego i nigdy nie widzianego cz�owieka, kt�ry niejako uosabia�by rysy ca�ej ludzko�ci, i �yczy� mu w miar� najpe�niejszego spe�nienia. Tak wybuchn�� mo�e ca�a w naszym sercu ukryta sympatia wobec bytu, niezm�cone "tak" wobec drugiego cz�owieka. W takim stanie ducha powinni�my zastanowi� si� nad tym, co powiedzieliby�my temu cz�owiekowi, gdyby mia� podj�� decyzj� w takiej sytuacji jak nasza. Rada ta �wiadczy o wielkiej m�dro�ci i g��bokiej znajomo�ci ludzkiego serca. Cz�sto cz�owiek ca�kiem niepewny swego i zupe�nie bezradny w sprawach dotycz�cych jego samego z nadzwyczajn� wprost jasno�ci� doradzi� umie innym, co maj� czyni�. Na tym polega szczeg�lna �aska Bo�a: �aska bycia �ask� dla innych. Ta wskaz�wka Ignacego to co� wi�cej ni� psychologia. Kryje si� w niej zarodek ca�ej teologii, wi�cej, pewna teoria �aski odnosz�ca si� do ludzkiej przyja�ni oraz by� mo�e r�wnie� pewien wska�nik kierunku dla ludzkiej przysz�o�ci.
______
* Ignacy Loyola, Pisma wybrane, oprac. M. Bednarz SJ ,Wyd. Apostolstwa Modlitwy, Krak�w 1968.
O MI�O�CI
W medytacji tej chcieliby�my zastanowi� si� nad najbardziej zasadnicz� chrze�cija�sk� postaw� wobec �wiata: postaw� mi�o�ci. S�owo to sta�o si� dzisiaj - a mo�e tak by�o zawsze - przera�aj�co "dwuznaczne". M�wi�c o mi�o�ci, mo�na wprawdzie u�ywa� wielkich s��w, ale czym ona jest naprawd�, potrafi zrozumie� tylko ten kto j� prze�y�. Jak wygl�da bowiem autentyczna, w pe�ni dojrza�a egzystencja? Przecie� to w�a�nie ona jest egzystencj� kochaj�c�.
Spr�bujmy nakre�li� realistyczny i natchniony obraz tej rzeczywisto�ci, kt�ra zwie si� mi�o�ci�, kt�ra spada na nas jak przeznaczenie, kt�r� czujemy w sobie jako niezrozumia��, a mimo to wewn�trznie oczywist� si��. Wynurza si� ona z g��bi nie�wiadomo�ci. Jest niejako wewn�trzn� konieczno�ci�, wr�cz przymusem, kt�ry potrafi nami ca�kowicie zaw�adn��. Kochaj�c, mo�na wy��cznie kocha�. Mi�o�� dzia�a na nas jak si�a pchni�cia, prawie bole�nie. "Chora jestem z mi�o�ci" wo�a Oblubienica w Pie�ni nad Pie�niami. Mi�o�� mo�e sta� si� r�wnie� zgub� naszego istnienia. Cz�owiek musi si� wi�c uczy�, jak zapanowa� nad podnieceniem ca�ej osoby, kt�re rodzi si� w jego duszy. Nie mo�e dopu�ci�, aby bez celu i sensu wybuja� ka�dy mi�osny poci�g, lecz musi go kszta�towa�, spaja�, musi mu albo pozwoli� si� spe�ni�, albo jego spe�nieniu si� przeciwstawi�. Prawdziwa i dojrza�a mi�o�� jest wi�c "cnot�", czyli mozolnie wypracowan� postaw� wobec �wiata. Je�li si� jej naprawd� nie "wyuczymy", to mo�e przerodzi� si� w bezmierne cierpienie. Zadziwiaj�ce: "musimy" kocha�, a jednocze�nie w b�lach i w�r�d przeciwno�ci tej mi�o�ci "si� uczy�". Samo bowiem "uczucie" mi�o�ci mo�e doprowadzi� cz�owieka do szale�stwa.
Zatem w naszej medytacji spr�bujmy obchodzi� si� oszcz�dnie z wielkimi s�owami. Do spraw subtelnych podejd�my subtelnie. W dziejach kultury zachodniej nie ma drugiego takiego tekstu (mo�e z wyj�tkiem Kontemplacji dla uzyskania mi�o�ci �w. Ignacego Loyoli), kt�ry m�wi�by o mi�o�ci jako "wypracowanej postawie" rzeczy bardziej istotne ni� rozdzia� 13 Pierwszego Listu do Koryntian aposto�a Paw�a. Zastan�wmy si�, nie wdaj�c si�: w analiz� egzegetyczn�, jakie wnioski mog� p�yn�� z tego tekstu dla naszego istnienia. Chyba trudno o bardziej skondensowany i donios�y wyraz chrze�cija�skiej postawy w �wiecie. �w. Pawe� pisze:
"Gdybym m�wi� j�zykami ludzi i anio��w, a mi�o�ci bym nie mia�, sta�bym si� jak mied� brz�cz�ca albo cymba� brzmi�cy. Gdybym te� mia� dar prorokowania i zna� wszystkie tajemnice, i posiada� wszelk� wiedz�, i wszelk� (mo�liw�) wiar�, tak i�bym g�ry przenosi�, a mi�o�ci bym nie mia�, by�bym niczym. I gdybym rozda� na ja�mu�n� ca�� maj�tno�� moj�, a cia�o wystawi� na spalenie, lecz mi�o�ci bym nie mia�, nic bym nie zyska�. Mi�o�� cierpliwa jest, �askawa jest. Mi�o�� nie zazdro�ci, nie szuka poklasku, nie unosi si� pych�; nie dopuszcza si� bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi si� gniewem, nie pami�ta z�ego; nie cieszy si� z niesprawiedliwo�ci, lecz wsp�weseli si� z prawd�. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pok�ada nadziej�, wszystko przetrzyma. Mi�o�� nigdy nie ustaje (nie jest), jak proroctwa, kt�re si� sko�cz�, albo jak dar j�zyk�w , kt�ry zniknie, lub jak wiedza, kt�rej zabraknie. Po cz�ci bowiem tylko poznajemy i po cz�ci prorokujemy. Gdy za� przyjdzie to, co jest doskona�e, zniknie to, co jest tylko cz�ciowe. Gdy by�em dzieckiem, m�wi�em jak dziecko, czu�em jak dziecko, my�la�em jak dziecko. Kiedy za� sta�em si� m�em, wyzby�em si� tego, co dzieci�ce. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy za� (zobaczymy) twarz� w twarz. Teraz poznaj� po cz�ci, wtedy za� poznam tak, jak i zosta�em poznany. Tak wi�c trwaj� wiara, nadzieja, mi�o�� - te trzy: z nich za� najwi�ksza jest mi�o��" (1 Kor 13, 1-13).
Ten zadziwiaj�cy tekst, kt�ry chcemy przeanalizowa� teraz pod k�tem jego antropologiczno-filozoficznej wymowy, jest rzadkim nagromadzeniem i przemieszaniem wypowiedzi, rozgranicze�, przeciwstawie� i pr�b interpretacyjnych. Ale kiedy przypatrzymy si� bli�ej temu tekstowi, to oka�e si�, �e o mi�o�ci nie mo�na m�wi� inaczej. Przy czym osobliwe jest to, �e Pawe� wcale nie stara si� mi�o�ci definiowa�. Oddziela j� od innych cn�t i talent�w: wylicza jej przymioty, nie m�wi o niej wprost. Ju� cho�by z tego wynika, �e o mi�o�ci trudno m�wi�, mi�o�� trzeba prze�y�, mi�o�� musi cz�owiekiem wstrz�sn��. Mi�o�� to prze�ycie pierwotne. Za� pierwotna w�a�ciwo�� zawsze jest nieuchwytna; nie mo�emy i nie wolno nam jej "zagada�". Istota rzeczy wci�� umyka naszym intelektualnym wysi�kom i naszej mowie. Jest dana tylko w do�wiadczeniu.
MI�O�� JEST WSZYSTKIM
Gdybym m�wi� j�zykami ludzi i anio��w, a mi�o�ci bym nie mia�, sta�bym si� jak mied� brz�cz�ca albo cymba� brzmi�cy.
Nie zamierzamy bada� tu szczeg�owo, co Pawe� chcia� przez to powiedzie� wiernym z Koryntu, lecz raczej zastanowi� si� nad tym, czego sam przy tym do�wiadcza�. Oczywi�cie byli w Koryncie ludzie "obdarzeni przez Ducha", kt�rzy si�gn�li szczyt�w ludzkiego doznania i potrafili, wprawdzie j�kaj�c si�: i zacinaj�c, przenosi�, co niewypowiedziane, w sfer� tego, co wyra�alne. Ale historyczne i psychologiczne szczeg�y tej zdolno�ci "m�wienia wszystkimi j�zykami" s� tu bez znaczenia. Dla nas wa�ne jest to zasadnicze do�wiadczenie: Cho�by� m�wi� tak pi�knie, jak tylko cz�owiek potrafi, nawet gdyby� m�wi� jak anio�, a nie masz mi�o�ci, to jest to tylko "mowa-trawa". Nie dokona�e� i nie do�wiadczy�e� tego, co istotne. Twoja mowa brzmi pi�knie, porusza nawet serca, wstrz�sa. Ale co za tym tkwi? Nic! Ca�kowita pustka! Wypowiadasz s�owa, kt�re nie ogarniaj� tego, co istotne. Tw�j spos�b m�wienia, tw�j wyk�ad wzrusza, pobudza, nawet wyja�nia pewne sprawy; po prostu jest wspania�y. Ale w tym nie ma ciebie. l dlatego twoja mowa traci znaczenie, ja�owieje, zasmuca cz�owieka. My�lisz tylko o sobie, chcesz wywrze� wra�enie. Jak masz odwag� m�wi� o tym, co istotne, skoro jeszcze nigdy nie kocha�e�? Twoje s�owa przemin�. To narcyzm i rodzaj wspania�ej autoprezentacji. Najpierw dowied�, �e wi�cej znaczy dla ciebie drugi cz�owiek ni� sprawy twojej w�asnej egzystencji; ze pragniesz drugiemu cz�owiekowi oszcz�dzi� tych wszystkich trosk, cierpie� i ran, kt�re niesie ze sob� �ycie. Os�aniaj go, je�li to konieczne, nawet wbrew niemu samemu. Walcz za niego, ochraniaj go, daj mu �ycie i wewn�trzny rozw�j. Zatem mi�o�� wed�ug Paw�a to s�u�ba. Ale nasza mowa jest wci�� pusta i bez znaczenia. Najpierw musimy dowie�� �yciem, �e nasze s�owa s� uczciwe. Ol�ni� innych jest �atwo. Ale nawet najbardziej bogata w tre�� mowa nie znaczy nic, je�li nie czerpie z mi�o�ci. Mi�o�� udziela siebie cicho i w milczeniu; przez zwyk�� pomoc i dochowanie wierno�ci. G�osi� pi�kne s�owa mo�e ka�dy. W�a�ciwy "j�zyk" mi�o�ci brzmi jednak ca�kiem inaczej: to nie emocjonalny wybuch czy b�yskotliwa deklaracja, lecz ca�kowite samooddanie.
Gdybym te� mia� dar prorokowania i zna� wszystkie tajemnice, i posiada� wszelk� wiedz�, i wszelk� wiar�, tak, i�bym g�ry przenosi�, a mi�o�ci bym nie mia�, by�bym niczym.
Oto nowe, jeszcze wyra�niejsze rozgraniczenie. "Prorok" to cz�owiek obdarzony szczeg�ln� �ask� Bo��, dzi�ki kt�rej potrafi obja�nia� zdarzenia tego �wiata. Cz�owiek "zna tajemnice", kiedy zdumiony potrafi zatrzyma� si� przed tym, co niepoj�te, i ogarn�� ca�� wra�liwo�ci� swego bytu, stale rosn�c� i si�gaj�c� ukrytej prawdy wnikliwo�ci�. Cz�owiek "wierzy", kiedy - w g��bi duszy by� mo�e jeszcze w�tpi�c - dociera do rzeczywisto�ci, kt�rej nie da si� skomponowa� z materii tego �wiata; to cz�owiek do g��bi swego istnienia poch�oni�ty czym� innym, czym� absolutnym, czego nie potrafi wyt�umaczy�; to cz�owiek, kt�ry dzi�ki wewn�trznej sile p�yn�cej z owego poch�oni�cia i wezwania niekiedy potrafi nawet czyni� rzeczy, kt�re z punktu widzenia innych ludzi, a nawet porz�dku naturalnego, mog� "wprawia� w zdumienie"; to cz�owiek, kt�ry potrafi "przenosi� g�ry".
Proroctwo, wiedza i wiara: oto trzy w�a�ciwo�ci sk�adaj�ce si� na przejmuj�cy obraz ludzkiej egzystencji. M�wi�c j�zykiem antropologii, to rodzaj dynamiki ogarniaj�cej ca�� istot� cz�owieka, zar�wno ze strony tego, co w�a�ciwe, jak i tego, co zmierza ku temu, co w�a�ciwe. Ale nawet w tym miejscu pada Paw�owe: nie. To wszystko w rzeczywisto�ci si� nie liczy. Nie proroctwo, nie wiedza i nie wiara, chocia� wa�ne, pi�kne i nieodzowne, s� ostateczn� racj� bytu, lecz mi�o��.
Czym�e wi�c jest ta mi�o��, kt�rej Pawe� nadaje tak wielkie przywileje? Im ostrzej rozgranicza Pawe� rozmaite "dary Ducha", tym wyra�niejsza staje si� prawda: Jeste�my niczym, je�li nie kochamy.
I gdybym rozda� na ja�mu�n� ca�� maj�tno�� moj�, a cia�o wystawi� na spalenie, lecz mi�o�ci bym nie mia�, nic bym nie zyska�.
Karl Barth m�wi o tym ust�pie: "Istnieje rzeczywi�cie mi�o�� bez mi�o�ci, oddanie bez oddania; paroksyzm egoizmu, kt�ry ma posta� najzupe�niej prawdziwej, si�gaj�cej szczyt�w mi�o�ci Bo�ej i braterskiej, ale nie ma w niej wcale ani Boga, ani brata... Liczy si� tylko mi�o��, �adne dzie�a mi�o�ci jako takie, nawet te najwi�ksze. Na nie by�oby sta� cz�owieka r�wnie� bez mi�o�ci, a wtedy nie maj� znaczenia, wi�cej: s� wtedy spe�niane przeciwko Bogu i bratu".
Je�li wcze�niej zdefiniowali�my mi�o�� jako s�u�b�, to tu dochodzi altruizm jako istotny sk�adnik mi�o�ci. Mo�na r�wnie� w tak zwanej "mi�o�ci" poszukiwa� samego siebie. Ale mo�na te� wyzu� si� z mi�o�ci w czynach pozornie bezinteresownych. Tu jawi si� wyra�nie szczeg�lna w�a�ciwo�� mi�o�ci: niedbanie o siebie, niewpatrywanie si� w siebie, bezinteresowno��. Mo�na odda� wszystko, nawet w�asne �ycie, ale je�eli nie odbywa si� to ca�kowicie "za darmo", to i tak pozostaje niczym.
W tym miejscu dotarli�my do samego kra�ca tego, co przez cz�owieka wyra�alne. Mo�e prawdziwa mi�o�� polega jedynie na tym, co g�osi krzepi�cy werset psalmu, cho� m�wi o tym, �e cz�owiek sta� si� przed obliczem Pana jakby jucznym zwierz�ciem, wr�cz niczym... To niedbanie o siebie, to czyste oddanie, niewymaganie niczego od innych, ta afirmacja obcego bytu takim, jakim jest, oznacza mi�o��: Bez tej fundamentalnej bezinteresowno�ci jeste�my niczym, cho�by�my spe�niali niesko�czon� ilo�� dzie� mi�o�ci. Nie kochamy, lecz uganiamy si� jedynie za w�asnym "ja". Kto kiedykolwiek kocha�, ten zrozumie, �e nawet dobroci� mo�na skrzywdzi�, po�wi�ceniem wr�cz "obrazi�". Jak d�ugo mi�o�� nie uwolni si� od w�asnego "ja", tak, d�ugo nie jest mi�o�ci�.
Tok rozumowania tego zadziwiaj�cego tekstu jest nieub�agany, ale i koj�cy. Ods�ania nam rzeczywiste wymiary cz�owieczego bytu. Niespodziewanie idzie Pawe� w kierunku, jakiego nie oczekiwali�my. Opisuje, raz pozytywnie, raz negatywnie, te w�a�ciwo�ci ludzkiej postawy, o kt�rej wcze�niej powiedzia�, �e zupe�nie nie potrafi�by o niej m�wi�.
PRZYMIOTY MI�O�CI
Paw�owy opis mi�o�ci jest wielce fragmentaryczny. Wyczuwa si�, �e cz�owiek ten do�wiadczy� prawdziwej mi�o�ci i w�a�nie dlatego nie potrafi o niej m�wi�. Tok rozumowania jest nie tyle wytworem m�zgu, co serca. Cechuje go wi�c osobliwa logika, kt�r� poj�� mo�e jedynie serce. To rozedrgane do�wiadczenie pulsuje okruchami my�li, intuicyjnymi spostrze�eniami, z kt�rych ka�de dotyka jednak istoty rzeczy.
Mi�o�� cierpliwa jest.
Z kolei Pawe� zaczyna opisywa� swoje do�wiadczenie mi�o�ci w kategoriach pozytywnych. Zaczyna od opisu w�a�ciwo�ci niepozornej, ale b�d�cej przecie� d�wigni� �ycia: od cierpliwo�ci. Oznacza ona, �e cz�owiek d�ugo, a� do �mierci potrafi wytrwa� u boku drugiego cz�owieka, �e go toleruje, lecz nie powoduje si� oboj�tn� opiesza�o�ci�, a tw�rcz� wierno�ci�. Trzeba odwagi, �eby "znosi�" drugiego cz�owieka, �eby wspiera� go w jego �yciowych zmaganiach. Trzeba odwagi, aby mimo up�ywu czasu �y� z nim dalej, a przy tym wci�� od nowa, wci�� inaczej okazywa� ukochanej istocie prawdziwe oddanie. Trzeba odwagi, �eby nie przeci�� nici mi�o�ci, lecz sw� �yw� obecno�ci� dowie�� temu drugiemu cz�owiekowi, �e w ka�dej sytuacji �yciowej mo�e na nas liczy�, �e jeste�my przy nim.
Bliskie, wierne i pe�ne wzajemnego oddania, lecz pozbawione tej odwagi wsp�ycie dwojga ludzi, mo�e sta� si� piek�em. Praca nad sob�, �eby by� gotowym do wyrzecze� i wierno�ci, niekapitulowanie w wytrwaniu, stopniowe przezwyci�anie niezgodno�ci, panowanie nad niesta�o�ci� instynktu - oto istotne warunki autentycznej mi�o�ci i autentycznego cz�owiecze�stwa. W takim uj�ciu mi�o�� to bezwarunkowe istnienie dla drugiej osoby.
Mi�o�� �askawa jest. Mi�o�� nie zazdro�ci, nie szuka poklasku...
Si�� no�n� tej cichej, pokornej i otwartej na wszelkie sytuacje �yciowe cierpliwo�ci jest pewien rodzaj �askawo�ci, kt�ra w Pi�mie �wi�tym jawi si� jako "�agodno��" (przy uwzgl�dnianiu r�nych znacze� tego s�owa). Jest cichym opanowaniem pewnego "wsp�istnienia", tak bardzo zagro�onego wielkim zabieganiem, nerwowo�ci� i niepokojem. Jest milcz�cym znoszeniem b��d�w i chwiejno�ci u drugiego cz�owieka, jego zawodno�ci, jego wewn�trznego niepokoju, jego cielesnych i duchowych za�ama�. Jest roztropn� wyrozumia�o�ci� wobec drugiego cz�owieka, nacechowan� taktem, serdeczno�ci� i wsp�czuciem.
Taka mi�o�� "nie zazdro�ci", nie szuka nale�nego jej uznania, nie zwalcza innych, nie ma wrog�w. Nie stara si� dowie�� drugiej osobie, �e nie ma racji i nie prowadzi zapisu ludzkich przewinie�. Nie posuwa si� a� ku owemu niezdrowemu i podkopuj�cemu samo �ycie rozgoryczeniu w stosunku do innych, co jest zwyk�ym faryzeizmem.
Ta �askawa i pozbawiona uczucia zazdro�ci mi�o�� "nie szuka te� poklasku". Nie wysuwa si� na plan pierwszy, s�ucha, nawet je�li drugi cz�owiek plecie "g�upstwa", i nie eksponuje swego w�asnego "ja", licz�c na podziw lub wsp�czucie. Widzimy wi�c teraz jak prosta, jasna i przejrzysta jest owa mi�o��, o kt�rej m�wi Pawe�, ale jednocze�nie, jak wiele wysi�ku i walki z samym sob� wymaga ona ka�dego dnia i ka�dej godziny. S� to sprawy drobne, cz�sto pomijane, wr�cz oczywiste, z kt�rych wyrasta najbardziej dojrza�a zasadnicza postawa wobec bytu. Ale te sprawy oczywiste, kiedy pr�bujemy uczciwie realizowa� je na co dzie�, wcale nie s� tak "oczywiste".
Mi�o�� nie unosi si� pych�; nie dopuszcza si� bezwstydu i nie szuka swego...
Pawe� pr�buje teraz podej�� do zagadnienia z innej strony. Pragnie ukaza� kszta�t prawdziwej i dojrza�ej mi�o�ci niejako we "wkl�s�ym zwierciadle" zaprzecze�. Zdumiewaj�ce jest te� zestawienie tych zaprzecze�. Najpierw twierdzi, �e mi�o�� nie "unosi si� pych�". Widocznie ma tu na my�li wa�n� cech� mi�o�ci, kt�ra wyra�ona tak obrazowo, wprawdzie trafia do naszej �wiadomo�ci, ale kt�r� niezwykle trudno sformu�owa�. Ma tu zapewne na my�li cz�owieka, kt�ry nie udaje, �e jest czym� wi�cej ni� w rzeczywisto�ci, kt�ry odrzuca wszystko, co puste i pr�ne, kt�ry nie przecenia swego "ja", swych problem�w, swych d��e�, swego znaczenia. Prawdziwa mi�o�� nie wype�nia przestrzeni istnienia swoim w�asnym bytem, raczej si� usuwa, ust�puje przestrzeni temu, co �ywe, aby mia�o swobod�, ruchu i mog�o si� rozwija�. Nie gromadzi w sobie tego, co nieistotne, lecz pozwala si� wype�ni� istnieniem drugiego cz�owieka, jego �yciem, jego uczuciem, jego rado�ci�, jego my�lami, jego indywidualno�ci�. Naprawd� kocha tylko kto�, kto potrafi przyj�� do swego "ja" dar drugiego bytu. Ustawiczne eksponowanie w�asnego "ja" jest "pysznieniem si�", kt�re pozbawia innych przestrzeni bytowej. Mi�o�� natomiast to pow�ci�gliwo��, to wyzucie si� z siebie, "nieeksponowanie w�asnej osoby". Mi�o�� "umniejsza siebie", stroni od siebie, u�ycza innym tego, czego by� mo�e sama potrzebuje, a mo�e nawet cieszy j� to, �e drugi cz�owiek jest kim� bardziej znacz�cym.
Mi�o�� "nie dopuszcza si� bezwstydu" - to znaczy objawia si� w niej to, co czyste. Sformu�owania tego nie nale�y rozumie� w sensie moralizuj�cym. Tu chodzi o pewien proces wewn�trzny: o takt kochaj�cego. Kochaj�cy nie mo�e by� grubianinem, poniewa� byt ukochanej istoty tak go fascynuje, �e czuje po prostu jaki� wewn�trzny przymus: by� uprzejmym. Zwyrodnienie mi�o�ci przejawia si� natychmiast w zaniku form towarzyskich. Mi�o�� za� zawiera w sobie co� szlachetnego. Uznaje to, co w drugim cz�owieku dobre, daje mu odczu�, ze go szanuje i ceni. Poskramia wrodzon� cz�owiekowi gwa�towno��, stara si� chroni� przed tym, co przykre, �eby zapobiec nieszcz�ciu i cierpieniu. Ta postawa po prostu polega na tym, �eby u�atwia� innym �ycie, przezwyci�a� trudne sytuacje, pami�ta� o wewn�trznej wra�liwo�ci drugiej istoty, czyli docenia� godno�� drugiej osoby.
Z tego wynika ta istotna cecha mi�o�ci: �e "nie szuka swego". Jest to jednak niezmiernie trudne. W �yciu ka�dego z nas pojawia si�, czasem chwila zniech�cenia. To takie upokarzaj�ce by� tym, kim si� jest. Ci�gle to samo, ci�gle owa marno�� w�asnego istnienia. Chcia�oby si� "p�j�� naprz�d", cz�sto kosztem drugiego. Mamy wra�enie, �e wszyscy nas rozczarowali i �e sami si� w jakim� sensie wykoleili�my. Kusi nas, �eby wykorzysta� innych ludzi do potwierdzenia, do ubogacenia w�asnego "ja", a to jest powa�nym niebezpiecze�stwem, czym� co zagra�a samej istocie mi�o�ci.
W jaki spos�b cz�owiek w og�le mo�e przezwyci�y� ten nap�r? I tu zn�w dotarli�my do granic tego, co wyra�alne. Odpowied�, jak s�dz�, brzmi: kochaj�c. To zapewne owa tajemnica mi�o�ci, to przychylne uwolnienie si� od siebie, kt�rego ju� nie jeste�my w stanie do ko�ca zg��bi�. To na tym polega istota mi�o�ci, �e t� mroczn� pokus�, jak� jest ch�� pomini�cia mi�o�ci kochaj�cego cz�owieka, pokonuje z �atwo�ci� (Karl Barth). Mi�o��, je�li jest prawdziwa, po prostu nie potrafi my�le� tylko o sobie. Nie jest do tego zdolna. W tym momencie dokonuje si� ostry zwrot w Paw�owym toku my�lenia. Opisuje on zwyci�sk� wy�szo�� mi�o�ci, zwyci�stwo mi�o�ci w dniu powszednim.
Mi�o�� nie unosi si� gniewem, nie pami�ta z�ego, nie cieszy si� z niesprawiedliwo�ci, lecz wsp�weseli si� z prawd�.
Istotn� cech� mi�o�ci jest pewnego rodzaju "luz" ca�ej egzystencji; przestajemy odczuwa� przesyt drug� osob�, nie "dzia�a nam tak �atwo na nerwy". Zatem mi�o�� nie wywo�uje w nikim z g�ry wrogiej postawy, z gruntu przezwyci�a "zaci�to��".
To przezwyci�enie g��wnie polega na tym, �e "nie poczytuje za z�e", �e nie zak�ada �adnego "konta" przewinie� drugiej osobie, �e potrafi zapomnie� o tym, co niedobre, a co zapewne tkwi w ukochanym "Ty". Prawdziwa mi�o�� po prostu nie godzi si� z owym wr�cz perwersyjnym zdaniem, kt�re tak cz�sto si� s�yszy. "Wybaczy�em ci, ale nie zapomnia�em". T� sam� kwesti� podejmuje Pawe� w swoim Drugim Li�cie do Koryntian: "Wszystko za� to pochodzi od Boga, kt�ry pojedna� nas z sob� przez Chrystusa i zleci� nam pos�ug� jednania. Albowiem w Chrystusie B�g jedna� z sob� �wiat, nie poczytuj�c ludziom ich grzech�w, nam za� przekazuj�c s�owo jednania" (2 Kor 5, 18-19). Takie ci�g�e wypominanie grzech�w mo�e z czasem nawet najdro�sz� istot� przeobrazi� w potwora, w "stworzenie", z kt�rym nie spos�b wytrzyma�. Istot� mi�o�ci jest to, �e nie podlicza, �e nie zak�ada �adnego konta.
Ta nieskr�powana postawa mi�o�ci nie ma nic wsp�lnego z nastawieniem, kt�re "cieszy si� z niesprawiedliwo�ci", nie ma nic wsp�lnego z wewn�trzn� nikczemno�ci�, kt�ra z satysfakcj� obserwuje b��dy, jakie pope�nia drugi cz�owiek, �e mu si� nie powiod�o, �e si� wreszcie raz porz�dnie skompromitowa�. Takie �ycie to skazywanie na zag�ad� w�a�ciwej mi�o�ci. A st�d ju� tylko ma�y krok do pychy, do niesamowitych .s��w, jakie cz�owiek wa�y si�, wypowiedzie� wobec swego Boga, kt�ry za nas da� si� ukrzy�owa� i okry� wzgard�: "Bo�e, dzi�kuj� ci, �e nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszu�ci, cudzo�o�nicy, albo jak i ten celnik".
Pawe� za� m�wi, �e ten, kto kocha, "wsp�weseli si� z prawd�". To jest rado�� z tego, co roz�wietla drugie istnienie, g��boka �yczliwo��. Ciesz� si�, �e drugi cz�owiek osi�gn�� wy�szy stopie� �wiadomo�ci, wolno�ci, mo�e tak�e powodzenia, bezinteresowno�ci i oddania. To jest postawa, kt�rej uosobieniem dla nas od zarania �wiata a� po wieczno�� jest B�g. Jan sformu�owa� j� w niewielu s�owach, wyra�aj�cych jednak istot� chrze�cija�stwa: "B�g jest wi�kszy od naszego serca" (1 J 3, 20).
MI�O�� DOJRZA�A
Pawe� u�wiadamia sobie nagle, �e przy tak wysokich wymaganiach, jakie postawi� mi�o�ci, jest ona chyba dla cz�owieka nieosi�galna. Musimy uzbroi� si� w wielk� cierpliwo�� wobec samych siebie. Je�eli chcemy kocha�, musimy zaczyna� wci�� od nowa, wyst�powa� z ci�gle now� inicjatyw�, zdobywa� na sta�e now� wolno��, stara� si� wytrwa� i przetrwa� w tym, czego powinni�my jeszcze dokona�, i w czym wci�� zawodzimy. Z kolei w czterech wierszach szkicuje Pawe� �w proces dojrzewania mi�o�ci. Prawdziwy rozw�j dokonuje si� zawsze powoli. Kto dojrzewa jako cz�owiek, kto w�a�ciwie rozumie siebie i swoje zwi�zki z innymi, jest cierpliwy - jest cierpliwo�ci� urzeczywistnion� w jej egzystencjalnej formie.
Mi�o�� wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pok�ada nadziej�, wszystko przetrzyma.
Przede wszystkim pojawiaj� si� tu cztery proste poj�cia: wytrzyma�, wierzy�, mie� nadziej�, przetrwa�. Jak�e cz�sto, w�a�nie kiedy kochamy, wykorzystuje si� nas. Jeste�my bezbronni, tracimy jakby poczucie w�asnego "ja", czujemy si� igraszk�. Mo�e ten drugi cz�owiek traktuje mi�o�� zbyt lekko. Mi�o�� musi znie�� to rozczarowanie, przetrwa� je, nie trac�c wiary i nadziei. Cz�sto jeste�my tak znu�eni, �e po prostu mamy ochot� z tym sko�czy�. Przestajemy ju� dowierza� drugiemu cz�owiekowi, bo czujemy, a mo�e nawet mamy dowody na to, �e nas oszukuje. Przestajemy ju� mie� nadziej�, �e co� si� naprawd� zmieni. Taka mi�o�� nie ma szans przetrwania!
Je�li jednak jeste�my uczciwi, to na spraw� musimy spojrze� r�wnie� z innej strony. Oczywi�cie spotykamy si� z sytuacjami, kt�re wyra�nie �wiadcz� o tym, �e mi�o��, ta rzekoma mi�o��, nie "wsp�istnieje ze sob�". Wtedy trzeba z niej zrezygnowa�. Ale je�li - co mo�liwe - zawar�o si� jaki� zwi�zek bolesny i trudny, to nie pozostaje nic innego jak tylko znosi�, wierzy�, mie� nadziej� i przetrzyma�. Jaki los spotka�by nasz �wiat, gdyby ju� nikt nie by� w stanie wytrwa� przy drugim cz�owieku?
Za pomoc� tych czterech przymiot�w dojrza�ej mi�o�ci Pawe� w gruncie rzeczy opisuje tylko jedyn� zasadnicz� postaw�: Sw� bezinteresown� mi�o�ci� przyczyniam si� do tego, �e drugi cz�owiek te� b�dzie m�g� kocha�; daj� mu odczu�, kiedy jestem z nim i przy nim, �e wed�ug mnie jest ca�kiem bezpieczny, �e ma prawo by� tym, kim jest albo kim chcia�by by�, �e sw� istot� go nie ograniczam; �e nie robi� mu zarzutu z tego, i� jest tym, kim jest; �e staram si� widzie� w nim tego, kim by� powinien. Mo�e obudz� si� w nim - zapewne nie od razu, lecz w toku wci�� nowych spot