2284

Szczegóły
Tytuł 2284
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2284 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2284 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2284 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zakl�ty pier�cie� Ba�nie,podania i legendy polskie Zebra�a Maria Kochanowska Warszawa: Nasza Ksi�garnia, 1982 ci�gu ostatniego �wier�wiecza ukaza�y si� w "Naszej Ksi�garni" trzy obszerne antologie ba�ni, bajek, poda� i legend polskich. Dwie z nich: "Woda �ywa "(1956) i "U z�otego �r�d�a" (1968) - zebrane przez Stefani� Wortman - prezentuj� m�odym czytelnikom ba�nie polskie w opracowaniu literackim najbardziej znanych i zas�u�onych pisarzy polskich. "Woda �ywa" ukazuje teksty ju� klasyczne, z XIX i pocz�tku XX wieku, natomiast "U z�otego �r�d�a" spotka� mo�na ba�nie nowsze, wydawane po 1945 r. "Klechdy domowe" (1960) - zebrane przez Hann� Kostyrko - to z kolei retrospektywny zbi�r poda� i legend historycznych, zwi�zanych z r�nymi miejscowo�ciami i zabytkami Polski, z dawnymi dziejami i obyczajem. Maria Kochanowska w "Zakl�tym pier�cieniu" zwraca r�wnie� g��wn� uwag� na podania o nurcie patriotycznym, legendy, ba�nie regionalne. Autorka starannie dobra�a materia� o r�norodnej tematyce fabularnej i geograficznej, przechylaj�c go w kierunku poda�. Ba�ni jest bowiem znacznie wi�cej na rynku wydawniczym - a pochodzenie ich z tego lub owego regionu daje si� odczyta� przez por�wnywanie motyw�w, a nie z reali�w, kt�re wyst�puj� prawie w ka�dej ba�ni ludowej niezale�nie od regionu: wiejska chata i kr�lewski zamek, rzeki, morze, las i g�ry, postaci rzeczywiste i fantastyczne: ch�opi, rycerze, dzielni ksi���ta i pi�kne kr�lewny, z�e czarownice i dobre wr�ki, m�wi�ce zwierz�ta, olbrzymy i krasnoludki, wodniki i rusa�ki. W�a�ciwie dopiero w podaniach mi�dzynarodowe w�tki dziej�ce si� nie wiadomo gdzie i nie wiadomo kiedy zostaj� mocno osadzone w czasie i przestrzeni - diab�y strasz� w Igczyckim zamku, rycerze walcz� pod Grunwaldem, zakochane ksi�niczki t�skni� w komnatach krakowskich pa�ac�w, a Syrena porzuca morze i broni Wis�y. Ca�y ten anonimowy �wiat nabiera konkretnych kszta�t�w, umieszczaj�c si� w znajomych miejscach i przybieraj�c dobrze znane imiona. Autorka si�gn�a po zbiory ba�ni regionalnych wydanych w latach 1960-1980, a tak�e pieczo�owicie pozbiera�a rozsypane po czasopismach ba�nie i legendy. W ten spos�b powsta�a ksi��ka o du�ych warto�ciach poznawczych i wielkim bogactwie tematyki, ksi��ka do czytania nie tylko dla dzieci, ale dla szerokich kr�g�w czytelnik�w zainteresowanych literatur� fantastyczn�. Hanna Kostyrko Syrena - A widzieli�cie j�, t� syren� niby, kumie Szymonie? - Widzie� nie widzia�em, kumie Mateuszu, bo drzewa przys�ania�y �r�de�ko, a bli�ej podej�� ba�em si� jako�ci, alem s�ysza�, jak �piewa. - Albo� to syreny �piewaj�? - Jak�e to? Nie wiecie o tym, kumie Mateuszu? �piewaj�! I jak jeszcze! G�os to ci si� tak rozchodzi� po Bugaju, po Wi�le, hen, a� za rzek�, jakoby w�a�nie dzwonek srebrzysty dzwoni�: S�ucha�by� dniem i noc�. - No i co dalej? Co dalej? - Ano, nic dalej. S�ucha�em, s�ucha�em, lubo�� mi si� jakowa� rozp�ywa�a po ko�ciach, a� w ko�cu �piewanie ucich�o: wida� syrena schowa�a si� na nocleg w �r�de�ku, bo ju� i s�o�ce zachodzi�o, a ja powlok�em si� do chaty, alem ca�� noc spa� nie m�g�, inom o tej syrenie rozmy�la�. - Ciekawo��! Warto by j� wypatrzy�, zobaczy�. - Ale jak? To�, je�li nas ujrzy - umknie i skryje si� w wodzie. A zreszt�, mo�e to i grzech przygl�da� si� takowej stworze nie chrzczonej i kusz�cego jej �piewania s�ucha�? - Grzech nie grzech - nie wiada! Najlepiej zapyta� o to ojca Barnaby, pustelnika. To cz�ek m�dry i pobo�ny; on powie i nauczy, co czyni� nam nale�y. - Rzetelnie m�wicie, kumie Mateuszu, chod�my do pustelnika Barnaby. - Ano, to i chod�my! Ryby przez ten czas z Wis�y nie uciekn�, a my si� od duchownej osoby przer�no�ci dowiemy. Tak rozmawiali z sob� dwaj rybacy znad Wis�y w owych zamierzch�ych czasach, gdy na miejscu dzisiejszej Warszawy, a w�a�ciwie jej Powi�la, le�a�a niewielka rybacka osada, otoczona g�stymi lasami, w kt�rych roi�o si� od grubego zwierza: �osi�w, tur�w, wilk�w i nied�wiedzi. - Wi�c powiadacie, �e �piewa�a? - A ju�ci! �piewa�a; gada�em przecie. - Hm! I cz�sto se tak pod�piewuje? - A co dnia! Jak tylko s�oneczko Bo�e ma sie ku zachodowi i czerwieni� a z�otem pomaluje Wise�k�, wraz ci si� na Bugaju jej piosenka rozlega. - I d�ugo te� nuci? - Do zachodu. Jak si� ino ciemno zrobi na �wiecie, ju� jej nie s�ycha�. - To nocami nigdy ze �r�d�a nie wychodzi? - Czy wychodzi, czy nie wychodzi, tego ja nie wiem, ale przepomnia�em powiedzie�, �e w pe�ni� miesi�ca te� �piewa. Nieraz mnie ze snu budzi blask ksi�ycowy, co do cha�upy zagl�da: siadam se na pos�aniu, a� ci tu odg�os jakowy� dolata z daleka; jakby skowronek, jakby dzwonek, jakby skrzypeczki lipowe: to ona. - O to mi chodzi�o w�a�nie. Wi�c trzeba tak zrobi�... Tu ojciec Barnaba zaduma� si� na d�ug� chwil�, a obaj rybacy czekali w skupieniu, a� namy�li si�, co poradzi�. Ojciec Barnaba by� to starzec wysoki, chudy, siwobrody, �ysy jak kolano, odziany w d�ug� samodzia�ow� opo�cz�. Na pomarszczonym jego obliczu rysowa�y si� powaga i dobro�. Wszyscy trzej siedzieli przed budk� pustelnika, na �awie uczynionej z dw�ch pie�k�w, na kt�rych po�o�ono z gruba obciosan� desk�. By�o to lipcowe popo�udnie i cudnie by�o w boru, pachn�cym �ywic� i kwiatami. Ptaki �piewa�y rado�nie, pszczo�y weso�o brz�cza�y, a zielony dzi�cio� w czerwonym kapturku stuka� dziobkiem, jak m�otkiem, w kor� roz�o�ystego d�bu i wyd�ubywa� robaki. A ojciec Barnaba namy�la� si�, namy�la�, a� rzecze: - Wi�c trzeba tak zrobi�: w pe�ni� miesi�ca wybierzemy si� we trzech do �r�de�ka; na odzienia nasze naczepi� nale�y ga��zi �wie�o zerwanych, najlepiej lipowych, kwiatem okrytych, �eby syrena cz�owieka nie poczu�a, bo si� nie poka�e; zaczaimy si� przy samym �r�dle, a gdy wynijdzie i �piewa� zacznie, wtedy zarzucimy na ni� sznur, spleciony z cienkich witek wierzbowych, �wi�con� wod� skropiony, ile �e takiego si� �aden czar nie ima; zwi��emy i mi�o�ciwemu ksi�ciu na Czersku zawieziemy w darze. Niech j� na zamku trzyma i niech mu wy�piewuje. Ale uszy woskiem musimy sobie zatka�, �eby jej narzeka� i lament�w nie s�ysze�, bo inaczej serce w nas tak zemdleje, �e nie b�dziemy mieli mocy wzi�� jej w niewol�. Srodze jest �a�o�liwe syrenie �piewanie. - Tak jest, jak m�wicie, ojcze Barnabo; wiem ci ja o tym, bom te piosenki s�ysza�. �aden mi�d, by najprzedniejszy, tak cz�owieka nie upoi, jako on g�os syreni. Wi�c tedy do pe�ni miesi�cznej? - Tak jest, do pe�ni. I rozeszli si� w swoje strony. Rybacy nad Wis�� do zarzuconych sieci, a ojciec Barnaba na modlitw�. Tam gdzie dzi� nad samym prawie wybrze�em Wis�y, poni�ej staro�ytnych kamienic Starego Miasta, rozci�ga si� ulica, Bugaj zwana, przed wielu, wielu laty szumia� las zielony, odwieczny. W lesie tym, z pag�rka wznosz�cego si� nad rzek�, tryska�o �r�d�o i rozlewa�o si� w g��boki, bystro p�yn�cy potok. Nad potokiem ros�y bia�okore brzozy, wierzby pokrzywione macza�y w nim d�ugie ga��zie, kwitn�y polne r�e i niezapominajki haftowa�y niebieskimi kwiatkami zielony traw kobierzec. W tym to potoku mieszka�a w�a�nie syrena. By�a pi�kna, pogodna noc miesi�czna. Srebrzysta pe�nia �eglowa�a przez b��kitne, usiane gwiazdami niebo i przygl�da�a si� ziemi u�pionej, lasowi i �r�d�u. Ale w lesie nie wszyscy spali. Zza brz�z i wierzb, stoj�cych nad potokiem, wida� by�o trzy skulone postacie. Przycupn�y one w�r�d krzak�w g�stych i ciekawymi oczyma spoziera�y w wod� potoku, mieni�c� si� srebrzy�cie od blask�w tarczy miesi�cznej. Byli to dwaj rybacy, Szymon i Mateusz, i pustelnik, ojciec Barnaba. Nagle z wody wynurzy�a si� przecudna posta�. W �wietle miesi�cznym wida� j� by�o doskonale. Mia�a d�ugie, kruczoczarne w�osy, pier�cieniami sp�ywaj�ce na bia��, jak z marmuru wyrze�bion� szyj�; szafirowe jej oczy, wzniesione ku pe�ni, patrzy�y dziwnie przejmuj�co i smutno, a ozdobiona lekkim rumie�cem twarzyczka takim tchn�a czarodziejskim urokiem, �e przygl�daj�cym si� jej rybakom a� serca zamar�y ze wzruszenia. Syrena chwil� trwa�a w milczeniu, zapatrzona w niebo i w gwiazdy -i oto w ciszy tej czarownej nocy zad�wi�cza� �piew tak pi�kny, tak kryszta�owo czysty, �e zdawa�o si�, i� i ksi�yc, i gwiazd miliony, i ziemia, i niebo zas�ucha�y si� w niego do niepami�ci. Wtem z krzak�w cicho, bez szelestu, wyskoczy�y owe postacie - i nie tak szybko rzuca si� ry� drapie�ny na przebiegaj�c� �ani�, jak oni rzucili si� na syren�, skr�powali j� powr�s�em, z witek wierzbowych splecionym, i wyci�gn�li z wody na muraw�. - Co teraz pocz��? Co z ni� pocz��? - j�li si� pyta� obaj rybacy zdyszanym, gor�czkowym g�osem. - Co pocz��? - rzeknie pustelnik. - Poczekajcie, zaraz wam powiem. - Nim j� do Jego Mi�o�ci ksi�cia na Czersku zawieziem, a wie�� przecie� nie b�dziemy po nocy, zamkniemy syren� w oborze, a pilnowa� jej b�dzie Staszek, pastuch gromadzkiego byd�a. Skoro �wit za� w�z drabiniasty sianem wymo�cim i jazda do Czerska! Dobrze m�wi�? - Dobrze m�wicie, ojcze Barnabo, m�drze m�wicie! Szymon i Mateusz d�wign�li syren� i ponie�li j� w stron� wioski. * * * Staszek zosta� sam na sam z syren�. Le�a�a ona pod �cian� obory, na wprost jednego z otwor�w okiennych, w przeciwleg�ej �cianie wyci�tych, a Staszek siad� naprzeciwko i tak, jak mu rozkazali, patrzy� w ni� bacznie i oczu z dziwowiska nie spuszcza�. Miesi�c �wieci� w ten otw�r �cienny mocnym blaskiem i osrebrza� cudn� twarzyczk� syreny, w kt�rej to twarzyczce ja�nia�y jak gwiazdy modre, wilgotne od �ez, przesmutne oczy. I nagle - syrena spojrza�a na Staszka swymi czarodziejskimi oczami, unios�a przepi�kn�, opier�cienion� zwojami czarnych w�os�w g��wk�, otworzy�a koralowe usteczka i za�piewa�a. Za�piewa�a jak�� piosenk� bez s��w, piosenk� tak cudn�, �e drzewa za obor� przesta�y szumie�, a krowy �by ci�kie od ��ob�w zwr�ci�y w jej stron�, �u� przesta�y i zas�ucha�y si� w osza�amiaj�c� pie�� syreny. Staszek by� na wp� przytomny. Jak �yje nie s�ysza� nic podobnego. �piew syreny gra� na jego sercu tak, jak gra wiosna na sercu ka�dego cz�owieka. Uczu�, �e dzieje si� z nim co� dziwnego. A syrena nagle spojrza�a wprost w oczy Staszka i rzek�a: - Rozwi�� mnie! Nie zawaha� si� ani na chwil�. Podszed� ku syrenie i kozikiem rozci�� kr�puj�ce j� postronki. A dziwowisko �licznymi r�czkami obj�o go za szyj� i szepn�o: - Otw�rz wrota i chod� za mn�. Us�ucha�. Otworzy� wrota na �cie�aj i czeka�, co si� stanie. Nie czeka� d�ugo. Syrena unios�a si� ze s�omy, na kt�rej le�a�a, i skacz�c na swoim rybim ogonie, przesz�a przez wrota i skierowa�a si� w stron� Wis�y. Sz�a i �piewa�a: Krowy wyci�gn�y za ni� �by i pocz�y rycze� �a�o�nie, drzewa szumia�y do wt�ru piosence syreniej, a szumia�y tak smutnie, a� niebo drobnymi �zami sypa� j�o i zachmurzy�o si� ponuro. A Staszek, jak urzeczony, szed� za ni�, szed� za ni� bez woli, bez my�li. Usta� deszcz, wyb�ysn�o s�o�ce ; z cha�up wychodzili ludzie i ze zdumieniem patrzyli na widok tak nadzwyczajny. A syrena sz�a i �piewa�a. A gdy ju� by�a tu�, tu� nad brzegiem Wis�y, odwr�ci�a si�, spojrza�a ku wiosce i zawo�a�a na g�os ca�y: - Kocha�am ci�, ty brzegu wi�lany, kocha�am was, ludzie pro�ci i serca dobrego, by�am wasz� pie�ni�, waszym czarem �ycia! Czemu� wzi�li�cie mnie w niewol�, czemu� chcieli�cie, abym w p�tach, w wi�zieniu, na rozkaz ksi���cy �piewa�a? �piewa�am wam, ludzie pro�ci, ludzie serca cichego i dobrego, ale na rozkaz �piewa� nie chc� i nie b�d�. Wol� skry� si� na wieki w fale Wi�lane, wol� znikn�� sprzed waszych oczu i tylko szumem rzeki do was przemawia�. A gdy przyjd� czasy ci�kie i twarde, czasy, o kt�rych nie �ni si� ani wam, ani dzieciom i wnukom dzieci waszych �ni� si� jeszcze nie b�dzie, wtedy, w lata krzywdy i kl�ski, szum fal wi�lanych �piewa� b�dzie potomkom waszym o nadziei, o sile, o zwyci�stwie. * * * Min�y lata i wieki. Na miejscu wioski - miasto powsta�o, ludne, bogate, warowne. A miasto owo, p�niej stolica, na pami�tk� dziwnej przygody z syren� wzi�o j� za god�o swoje i god�o to po dzie� dzisiejszy widnieje na ratuszu Warszawy. Artur Oppman (Or-Ot) Bazyliszek W ku�ni p�atnerza W ku�ni p�atnerskiej im� pana Melchiora Ostrogi robota wrza�a a� mi�o. Czeladzie pracowali nad wyko�czeniem przepysznej zbroi rycerskiej dla Jego Mi�o�ci pana kasztelana p�ockiego, a dw�ch ch�opak�w d�o w wielkie miechy, podsycaj�c ognisko w ogromnym kominie. W p�omieniach purpurowych i z�otych tego ognia sam we w�asnej osobie im� pan Melchior Ostroga, �wietny mistrz s�awetnego p�atnerskiego cechu, trzyma� w c�gach pot�n� sztab� �elazn�, aby j� za chwil� na miecz na kowadle przekowa�. Miecz ten wraz z pancerzem; z he�mem, z naramiennikami i nagolennikami stanowi� w�a�nie ca�kowity rynsztunek bojowy, po kt�ry pan kasztelan mia� dzi� jutro przyjecha�. A cudna� to by�a zbroica! Z najprzedniejszej stali, wypolerowanej jak zwierciad�o, pokryta nabijaniami ze szczerego srebra, z wizerunkiem Matki Boskiej Cz�stochowskiej, prze�licznie w z�ocie wyimaginowanym, i z krzy�em husarskim na ko�nierzu. Mia�o to by� prawdziwe arcydzie�o przes�awnej sztuki p�atnerskiej i niepoma�u chlubi� si� nim ju� z g�ry mistrz Melchior. W ku�ni, za wielk� kup� �elaziwa, bawi�o si� dwoje dzieci: czarnow�osy ch�opczyk i z�ocistoloka dziewczynka. By�o to rodze�stwo, dziatwa im� pana Ostrogi. Ch�opczyk, jako to ch�opczyk, rycersk� znalaz� sobie igraszk�: z kawa�ka cienkiego �elaza szabl� krzyw�, niby to tureck�, uczyni� i w fechty j�� si� wprawia�, jak �o�nierz. Ale dziewczynka, zapatrzona z pocz�tku w szermierk� braciszka, znudzi�a si� niezad�ugo, bo� co tam panienk� wojowanie obchodzi. - Ma�ku! - zawo�a�a na brata. - Chod�my ju� st�d na Rynek; w Rynku tak weso�o i gwarno, s�oneczko �wieci; pobiegamy, przyjrzymy si� kramom i towarom. - Czekaj no, Halszko, jeszcze ano kilka ci�� krzy�ow� sztuk� przypomn� i p�jd� z tob�, kiedy chcesz koniecznie ; cho� mnie i w ku�ni dobrze: tyle tu ciekawych rzeczy: kopii, kolczug, bu�at�w. Machn�� raz i drugi szabelk�, cisn�� j� na ziemi� i zabierali si� ku wyj�ciu. Spostrzeg� wychodz�ce dzieci mistrz Ostroga i przywo�a� do siebie. - A gdzie to, malcy? - Na Rynek, tatu�ciu. - A po co? - Popatrze�, pobiega�, �wiatu Bo�emu si� przyjrze�. - Zgoda. Ale uwa�ajcie na siebie i na obiad si� nie sp�nijcie do matki. I jeszcze jedno: niech was r�ka Boska broni chodzi� na Krzywe Ko�o do zburzonego domostwa. Niedobre sprawy si� tam dziej�. Co� straszy, co� j�czy. Jeszcze by was, strze� Panienko Naj�wi�tsza, z�e porwa�o! - Ja si� niczego nie boj�, tatu�ciu! - zuchowato zawo�a� Maciek. - A ja si� wszystkiego boj�, tatu�ciu! - zapiszcza�a cieniutko Halszka. - I nie p�jdziemy! - No, to b�d�cie mi zdrowe, dzieciaki! Na Starym Rynku Na Rynku wrzask i harmider. T�um w barwnych ubiorach kr��y doko�a Ratusza, kt�ry dumnie wznosi si� po�rodku placu. W Ratuszu na dole kramnice bogate, dostanie w nich, czego dusza zapragnie. Tu sklepy ormia�skie z tkaninami tureckimi, haftowanymi z�otem i srebrem, z dywanami perskimi i indyjskimi szalami; tam Szkot suknem i p��tnem zamorskim handluje; �wdzie powa�ny Turek z d�ug� brod� i z cybuchem w ustach zasiad� za lad�, na kt�rej - figi, daktyle, rodzenki, bakalie przer�ne stosami si� pi�trz� a� �linka idzie, a jeszcze gdzie indziej Niemiec czy Holender zabawki ma takie, ��tki, czyli lalki, koniki, pieski, pi�ki, �e a� oczy bol� patrze� i chcia�oby si� mie� to wszystko na w�asno��. Maciu� i Halszka przewijaj� sie w�r�d ludzkiej gromady zr�cznie i szybko, jak dwa piskorze; sami nie wiedz�, na co spojrze�. I to wabi, i to n�ci. Wsz�dzie jest tyle pi�kno�ci, �e, mo�na by rok chyba ca�y po Rynku w�drowa� i jeszcze by si� tego wszystkiego nie zobaczy�o. A� ci tu nagle zahuczy b�benek, za�wiszczy piszcza�ka, talerze blaszane zad�wi�cz�. Co to takiego? A to Cygan, czarnokud�y, ciemny na g�bie, uczonego nied�wiedzia na �a�cuchu prowadzi. C� to za nied�wied�! Bo�e mi�y! Wszystko umie, wszystko rozumie. Gada ci Cygan do niego jakimsi� �amanym j�zykiem, z kiepska po w�giersku, a ten robi, co mu ka��, ani si� namy�li. - Miszka! Uk�o� si� �adnie jasno-wielmo�nym pa�stwu! Nied�wied� si� k�ania. - Miszka! Jak stare baby wod� z rzeki nosz�. Nied�wied� dwa wiadra na dr�gu na plecy bierze i lezie taczaj�c si� z boku na bok, jak pijany. - Miszka! Jak m�ode panienki na weselu ta�cuj�? I nied�wied� nu� w podrygi a w �ama�ce. Boki zrywa� ze �miechu! Gdy si� tak Maciek i Halszka zwierzowi m�dremu przypatruj�, z nag�a kto� im r�ce na oczach po�o�y� i ciekawy widok zas�oni�. - Zgadnijcie, kto to taki? - ozwa� si� g�osik rze�wy, weso�y, radosny. - Walu�! Walu�! - ucieszy�o si� rodze�stwo. - Poznali�my ci� od razu po g�osie! Ale ods�o� no ju� nam oczy i spozierajmy razem na nied�wiedzia. Odwr�cili g��wki: jako� by� to w istocie Walu� Klepka, synek dziesi�ciolatek im� pana Pietra Klepki, bednarza z Zapiecka. Walu�, dawny ich znajomy, mi�y i zabawny ch�opczyk, jedn� wielk� mia� wad�: urwis by� z niego okrutny. Psoci� i broi� co niemiara; rady sobie z nim rodzice da� nie mogli. Obiecywa� popraw� przyrzeka� pos�usze�stwo, ale gdzie tam! Za par� dni - co dni! - za kilka godzin zn�w jak�� sztuk� wyp�ata�. Niewytrzymanie ludzkie z takim wiercipi�t�! Nied�wied� odprawi� swoje widowisko; Cygan do czapki spor� kupk� nazbiera� szel�g�w, pomi�dzy kt�rymi gdzieniegdzie i srebrny grosz zab�ysn�� - i ruszyli dalej. A ruszyli w�a�nie, jak na nieszcz�cie, w stron� Krzywego Ko�a. Tr�jka malc�w powlok�a si� za gromad�, ale gdy przechodzili ko�o zwalisk odwiecznego domostwa, o kt�rym p�atnerz wspomina� Walu� zatrzyma� Ma�ka i Halszk�. - Poczekajcie - szepn�� - co� wam powiem, co� poka��. - No co? No co? - zaciekawi�y si� dzieci. - Oto to, �eby�my zeszli po tych schodach, co widzicie, do piwnic starego domu. - Co ty gadasz, Walusiu? - zawo�a�a Halszka. - Jak�e to mo�na, cho�by �artem, m�wi� o tym. To�e tam straszy! Tatu� powiadali. - Ehe! Straszy, straszy... Bajki ze strachami! A ja wam m�wi�, �e tam s� skarby zakl�te. Zaziera�em w piwnic� wczoraj w po�udnie i to powiadam wam, co� tak b�yszcza�o, gdy s�onko zajrza�o do wn�trza, �e a� mnie oczy zabola�y. Ani chybi: z�oto! Maciek si� zastanowi�: - A mo�e by znij�� na chwil�, a skarby matusi i tatu�ciowi przynie��. To�by si� ucieszyli! Jak my�lisz, Halszko? - Ja nie znijd�! - rezolutnie zakrzykn�a Halszka. - Nie znijd� za nic na �wiecie! - Och, ty ma�y tch�rzu! - za�mia� si� Walu�. - Nie schod� sobie, je�li nie chcesz! My dwaj p�jdziemy, prawda, Maciusiu? I posun�� si� ku schodom, widniej�cym z ulicy, a Maciek, �e to by� ch�opak odwa�ny i �mia�y, za nim. - Kiedy tak - na wp� z p�aczem zawo�a�a Halszka - to i ja p�jd�; nie opuszcz� ci� przecie�, braciszku! Niech si� dzieje wola Boska! - I nie po�a�ujesz, Halszko, pe�ny fartuszek dukat�w ci nasypi�. A teraz - schod�my do piwnic! I poszli. W lochach zwaliska Schody by�y drewniane, po�amane i zepsute, a niekt�rych stopni brak�o ju� zupe�nie, tak �e trzeba by�o cz�sto skaka� ze stopnia na stopie�, pomijaj�c otwieraj�ce si� pomi�dzy nimi luki. Do�� uci��liwa by�a to droga, zw�aszcza i� zaraz niedaleko od wnij�cia za�amywa�y si� schody i ciemno�� ogarn�a Walka, Ma�ka i Halszk�. Wprawdzie niewielkie �wiate�ko migota�o w oddali; by�o to zapewne okienko piwniczne, wychodz�ce na Brzozow�, bo ty�y dom�w z Krzywego Ko�a na t� w�a�nie ulic� mia�y widok, ale �wiate�ko to by�o dalekie i niepewne, ile �e okienko musia�o by� brudne i paj�czyn� zasnute. Walu� szed� przodem, o kilka krok�w przed rodze�stwem; dobrej by� my�li i pod�piewywa� sobie weso�o, nie przeczuwa� biedaczek, co go spotka za chwil�. Tak id�c ostro�nie i poma�u, zeszli nareszcie do lochu i znale�li si� w wielkiej, sklepionej piwnicy. Pod �cianami jej sta�y rozmaite rupiecie: stare okna, futryny, drzwi i r�ne nieu�yteczne graty. Po prawej stronie piwnicy wida� by�o, uchylon� nieco, �elazem okut� furtk� od dalszych zapewne loch�w. - Ma�ku, Halszko! - rzek� Walu�, a g�os jego dziwnie ponuro rozbrzmia� w g��boko�ciach podziemia. - Kiedy�my tu ju� zeszli, to id�my� i dalej, spenetrujmy ca�e zwaliska, a skarb znajdzie si� na pewno. - Walusiu, m�j Walusiu! Prosz� ci�, chod�my ju� na g�r�! - rzewliwie zawo�a�a Halszka. - Co nam po skarbach! Wr��my, ja si� czego� l�kam okropnie. - I ja bym radzi� wr�ci� - powa�nie rzek� Maciek. - Dalszej drogi nie znamy; kto wie, co mo�e by� za t� furt�? Rodzice i nasi, i twoi niespokojni b�d�. Czemu� ich martwi�? - A ja jednak p�jd� i wy p�jdziecie ze mn�! - krzykn�� zapalczywie Walu�. - Co mi tam wszystkie bajdy o strachach! O! Raz, dwa, trzy! Ju� id�! I powiedziawszy to pobieg� do furty zamczystej, szarpn�� j�, otworzy� - i nagle, jak piorunem ra�ony, run�� na ziemi� jak d�ugi. - Co to si� sta�o? Z otwartej czelu�ci drugiej piwnicy buchn�o zgnilizn� i w zielonawym �wietle, przypominaj�cym blask �wi�toja�skich robaczk�w, Maciek i Halszka ujrzeli okropnego potworka. By� to niby kogut, niby w��. G�ow� mia� koguci� z ogromnym purpurowym grzebieniem w kszta�cie korony, szyj� d�ug� i cienk�, w�ow�, kad�ub p�katy, nastroszonymi czarnymi pi�ry pokryty, i nogi kosmate, wysokie, zako�czone �apami o ostrych olbrzymich pazurach. Ale najstraszniejsze by�y oczy potwora: wy�upiaste, okr�g�e, do sowich �lepi�w podobne, jarz�ce si� to czerwono, to ��to; oczy te, na szcz�cie, nie widzia�y Ma�ka i Halszki, utkwi�a je bowiem poczwara w cia�o le��cego na ziemi i nie�ywego ju�, biednego Walusia. - Bazyliszek! - szepn�� dr��cym g�osem Maciek. - To bazyliszek, siostrzyczko; schowajmy si�, schowajmy czym pr�dzej! I po cichutku, trzymaj�c si� za r�ce, dzieci na paluszkach posun�y si� ku �cianie i w�lizn�y si� za wielkie drzwi o mur prastary oparte. W tym ukryciu, bezpiecznym na razie, Maciek pocz�� szepta� siostrzyczce do uszka: - To bazyliszek! S�ysza�em o nim od tatu�cia. Sroga to stwora! Na kogo spojrzy - wzrokiem zabije! Tak zabi� Walusia. St�jmy tu cicho, Halszko, st�jmy cichutko... - Bo�e, m�j Bo�e! - za�ka�a Halszka. - Co to b�dzie? Co si� z nami stanie? Po co�my tu przyszli? Po co�my tu przyszli? Ja chc� do domu! - Uspok�j si�, siostrzyczko - szepta� Maciek - wr�cimy do domu, je�li B�g pozwoli; ale teraz chodzi o to, �eby nas bazyliszek nie spostrzeg�, bo jak zobaczy i spojrzy na nas - wszystko przepad�o: umrzemy! - Ma�kuuuu! Maaa�ku! Halszko! Halusiu! - rozleg�o si� nawo�ywanie z ulicy. - Maaa�ku! Haaalszko! Gdzie� wy jeste�cie? Obiad gotowy! Obiad gotowy! Przera�one dzieci pozna�y g�os Agaty, ale si� odezwa� nie �mia�y. Bazyliszek odwr�ci� �eb grzebieniasty, jeszcze straszliwiej naje�y� pi�ra i jaskrawymi �lepiami spojrza� w stron� schod�w. Na schodach stan�a stara Agata, a za ni�, w ulicy, wida� by�o gromadk� mieszczanek i mieszczan. - Tu zesz�y, tu zesz�y na pewno - ozwa�y si� g�osy na g�rze -musia�y si� zab��ka� w podziemiach; nie schod�ta, Agato, bo was jeszcze jakie licho zadusi! Ale Agata, poczciwa stara s�u��ca, ju� schodzi�a do lochu - i oto zaledwie zesz�a na d�, zabrzmia� jej okrzyk, okropn� trwog� wezbrany, i g�ucha, pos�pna cisza zaleg�a znowu piwnic�. To p�omienisty wzrok bazyliszka uderzy� w nieszcz�sn� i trupem j� na miejscu po�o�y�. Gromadka sprzed schod�w pierzchn�a w Rynek i w przyleg�e uliczki, roznosz�c wie�� okropn� na miasto. Skamienia�e z przera�enia rodze�stwo przytuli�o si� do wilgotnego muru, trzymaj�c si� konwulsyjnie za r�czki, a bazyliszek rad ze zniszczenia, jakie uczyni�, pocz�� przechadza� si� po lochu tam i z powrotem, tam i z powrotem. Wydosta� si� z piwnicy nie by�o sposobu!... U czarownika - Pani Ostro�yno! Pani Ostro�yno! Dzieci wam przepad�y! Dzieci wam w lochach zgin�y! - Jezusie! Maryjo! Co takiego! Co wy m�wicie, ludzie? Gdzie? Jak? Gadajcie! - Ano, polaz�y do piwnic na Krzywym Kole, musi bies im g��wki ukr�ci�, niebo��tom! - Chrystusie cudowny u Fary! Ratuj! Wspomagaj! Sk�d�e wy wiecie to wszystko? - Widzieli szewczyki z przeciwka, jak dzieci z Walkiem od Klepki schodzi�y w podziemia, a potem wasza Agata wo�a�a je, wo�a�a, a� zesz�a do piwnic - krzykn�a okropnie - i ju� nie wysz�a! S�yszeli�my! - Agat� ja pos�a�am, bo dzieci nie wraca�y. Bo�e wielkiego mi�osierdzia, b�d� mi�o�ciw mnie grzesznej! Co ja poczn�, nieszcz�sna?! W przedsieniu uczyni� si� rumor i przedzieraj�c si� przez ci�b� wpad� do alkierza mistrz Melchior. Blady by� p�atnerz i dr��cy, bo ju� dowiedzia� si� by� w ku�ni o srogim ciosie, jaki go ugodzi�. A Ma�ka i Halszk� mi�owa� ponad wszystko, ponad �ycie w�asne! - Co robi�, Melchiorze, co robi�? - biada�a Ostro�yna. - Ratujmy� nasze male�stwa kochane! �lubuj� Ci, Panie Jezu, srebrne serce z�ocone pod Twoje n�ki naj�wi�tsze, jeno dopom� nam w tym strapieniu! Z gromady wysun�� si� s�dziwy rajca miejski, im� pan Ezechiel Strubicz, m�� m�dry i stateczny, znany ca�ej Warszawie z dobroci i z przywi�zania do dziatwy staromiejskiej. - Co robi�? - powt�rzy�. - Ja wam poradz�, co robi�: walcie, jak w dym, do czarownika na Piwn�. Kt� jak nie on lek znajdzie na wasz� trosk� skuteczny? On si� zna na sprawach ziemskich i zaziemskich, bo� to i doktor, i alchemista, i astrolog, i cz�ek, co po uszy w ksi�gach starych siedzi. Ba! Skrzyd�a pono� zmajstrowa� i nocami na nich po powietrzu lata. - Walcie do czarownika! Walcie do czarownika! - wrzasn�a gromada. - On pouczy, on dopomo�e! Dobra rada! Przednia! - Najprzedniejsza - przytakn�� strapiony rodzic. - B�g wam zap�a�, Strubiczu! Chod�, �ono, idziemy na Piwn�! - I ja z wami - im� pan Strubicz na to. - A nu� si� jeszcze uda Ma�ka i Halszk� odszuka�. - Daj�e to, Matko Boska Cz�stochowska - zap�aka�a Ostro�yna. - Niech si� tak stanie! Na Piwnej, na czwartym pi�trze pod samym dachem wysokiego naro�nego domu, mieszka� s�awny i uczony doktor, dominus Hermenegildus Fabula, znany nawet na dworze kr�la jegomo�ci. Nie by� to, prawd� m�wi�c, czarownik, tylko wielce znamienity lekarz i cz�ek we wszystkich kunsztach i naukach wyzwolonych do�wiadczony. Jeno gmin warszawski, widz�c jego prawie cudowne kuracje i obserwuj�c z daleka tajemnicze praktyki, mieni� go, w prostocie swojej, by� czarnoksi�nikiem, z mocami nadprzyrodzonymi maj�cym �cis�� styczno��. A �e pan rajca Strubicz czarownikiem go nazywa�, to jeno tak tylko, aby ludowi na poprzek nie stawa�, kt�ry lubi rzeczy niezrozumia�e i rad ku cudowno�ci si� obraca, sam� m�dro�� ludzk� lekcewa��c i zgo�a postponuj�c. W obszernej komnacie o �ukowym sklepieniu siedzia� za wielkim sto�em, zawalonym ksi�gami i pergaminami, cz�eczek male�ki, chuderlawy, wysch�y, o licu po��k�ym, pomarszczonym jak pieczone jab�ko; ale �renice w tej twarzy, ogromne, czarne, jarzy�y si� jak pochodnie gorej�ce, a tak� mia�y moc i pot�g� te oczy, �e gdy� w nie spojrza�, zdawa�o ci si�, i� na wielkoluda spozierasz, i mimowolnie budzi�y si� w tobie l�k, podziw i uszanowanie dla tej niepozornej, a jednak imponuj�cej postaci. U sufitu komnaty wisia� wypchany krokodyl �okciowy, w k�cie sta�a mumia egipska, na oknie w s�ojach rozlicznych p�awi�y si� ropuchy, w�e, padalce, robaki jakie� zamorskie. A wsz�dzie, gdzie� spojrza�, ksi�gi, ksi�gi i ksi�gi. Gdy mistrz Ostroga z �on� i z im� panem rajc� Strubiczem weszli do doktora Fabuli, �w podni�s� oczy od foliantu, w kt�rym co� czyta� z ciekawo�ci� i zadowoleniem ogromnym, bo a� si� u�miecha� rado�nie, ale, zobaczywszy wchodz�cych, wsta�, obci�gn�� swoj� czarn� szat�, co mu si� pofa�dowa�a na ciele, i spyta�: - A czego to wa�pa�stwo �yczycie sobie ode mnie? Tedy Ostro�yna z p�aczem i narzekaniem wielkim opowiedzia�a ca�� spraw�, a gdy sko�czy�a i chlipi�c b�aga� pocz�a o pomoc i ratunek, dominus Hermenegildus Fabula tak rzecze: - Wiem ci ja dobrze, co by�o przyczyn� zguby waszmo�� pa�stwa dziatek, bom w�a�nie w tej ksi�dze o podobnych przypadkach traktat wertowa�. Oto, ani mniej, ani wi�cej, tylko stw�r najniebezpieczniejszy i najszkodliwszy na ziemi, kt�ry si� zwie: bazyliszek. - Bazyliszek? - zakrzykn�li w pop�ochu Strubicz, Ostroga i Ostro�yna. - Bazyliszek! Tedy ju� nadaremne wszystkie trudy i starania nasze! - Z trwogi waszej wnosz�, i� wa�pa�stwu wiadoma jest natura owego zwierza i to, i� on wzrokiem swoim wszelkie �yj�ce stworzenia zabija. Ali� B�g jest wielki i nadziei do ostatka traci� cz�ekowi wierz�cemu nie wolno. A cho�by wreszcie i pomar�y ju� dziateczki wasze, to� trzeba je wydoby� z piwnicy, aby przecie pogrzeb chrze�cija�ski mie� mog�y; bazyliszka zasi� ubi� nale�y koniecznie, bo� niejedna jeszcze ofiara od �lepi�w jego zab�jczych na �mier� pewn� p�jdzie, - ani chybi! P�ki ta bestia przekl�ta �ywie, Warszawa spokojno�ci nie zazna! - Jak�e to uczyni�, m�u uczony? - zapyta� Strubicz. - Jak�e to uczyni�? Jak�e to uczyni�? - zawo�aj� Ostroga i Ostro�yna. - Jest spos�b - odpowie Hermenegildus Fabula. - Jest taki spos�b, jeno tak trudny i niebezpieczny, �e nie wiem, azali si� znajdzie kto w tym mie�cie, co by si� wa�y� na takie przedsi�wzi�cie. Oto trzeba, aby do lochu zeszed� cz�owiek, ca�kowicie obwieszony zwierciad�y. Gdy bazyliszek spojrzy w nie i siebie zobaczy, sam si� w�asnym wzrokiem zabije, a tak uwolniliby�my od potwora i Warszaw� umi�owan�, i ca�� przes�awn� Rzeczpospolit�. - Spos�b jest dobry i pewny, ani s�owa! - wyrzeknie Strubicz. -Ale sk�d wzi�� takiego �mia�ka, co zdrow� g�ow� pod ewangeli� po�o�y? - Tak, tak - zaj�knie Ostro�yna. - Nie ma ju� takich ludzi na �wiecie! Nagle do komnaty Fabuli dobieg� ponury g�os farnego dzwonu, a w �lad za tym przejmuj�cym d�wi�kiem ogromny gwar tysi�cznego t�umu. Im� pan Strubicz wychyli� si� przez okno. - Mam! Mam! - zakrzykn�� rado�nie. - Mam takiego cz�owieka! Kumie! Kumo! Za mn�! - B�g zap�a�, uczony m�u! B�g zap�a�! I ju� ich nie by�o w komnacie. Skazaniec Od Rynku w stron� Piekie�ka zd��a� ponury, cho� jaskrawy orszak. Przodem sz�a stra� miejska z halabardami, za nimi "bracia pokutnicy" w d�ugich ciemnych opo�czach, z twarzami os�oni�tymi rodzajem maski sukiennej, w kt�rej wyci�to jedynie otwory na oczy; dalej dostojnie st�pa� im� pan pisarz miejski ze zwojem pergaminu w r�ku, za panem pisarzem asysta z urz�dnik�w s�dowych z�o�ona, wreszcie dwie g��wne osoby pochodu: skazaniec, niem�ody ju�; brodaty m�czyzna w n�dznej odzie�y, ze zwi�zanymi w tyle r�koma, i kat olbrzymi, rozros�y dr�gal, ca�y w czerwieni, z pot�nym b�yszcz�cym mieczem i z dwoma butlami, czyli pacho�kami. Po bokach, z przodu i z ty�u orszaku cisn�o si� mrowie nieprzeliczone warszawskiego posp�lstwa, ulicznik�w, urwis�w i wszelkiej ha�astry, ciekawej okropnego widowiska. Ju� poch�d stan�� na placyku, Piekie�kiem zwanym, gdzie po�rodku na czarnym suknie widnia� pieniek, miejsce stracenia; ju� pan pisarz miejski odczyta� nosowym g�osem wyrok brzmi�cy, i� Jan �l�zak, krawczyk w�drowny, oskar�ony o zab�jstwo swego towarzysza podr�y, na gardle ma by� ukaran i mieczem �ci�ty ; ju� skazaniec kl�kn�� przy pie�ku i g�ow� na nim po�o�y�, a kat mieczem straszliwym b�ysn�� pod s�o�ce, gdy nagle... gdy nagle im� pan Ezechiel Strubicz z mistrzem Ostrog� przedar� si� przez st�oczone t�umy gawiedzi i tubalnym basem zakrzykn��: - St�jcie! St�jcie! Kat miecz wzniesiony opu�ci�, skazaniec zadygota� ca�ym cia�em, a pan pisarz miejski, zdj�te dopiero co okulary z powrotem na nos s��nisty za�o�ywszy, niech�tnie spojrza� na rajc�, oczekuj�c wyja�nienia sprawy. A im� pan Strubicz rozpocz�� przemow�: - Po pierwsze: w imieniu szlachetnego burmistrza miasta Starej Warszawy rozkazuj� wstrzyma� egzekucj�! Po drugie: natychmiast rozwi�za� winowajc�! Po trzecie: zbli� si�, Janie �l�zaku! Zapytuj� ciebie, Janie �l�zaku, kt�ry� jest na �mier� os�dzon i nic ci� od niej ocali� nie mo�e, azali zgadzasz si� znij�� do lochu, gdzie przebywa bazyliszek, i zabi� on� besti� zjadliw�? Je�eli to uczynisz, wolny b�dziesz! To ci przez moje usta sam szlachetny burmistrz i ca�a wysoka rada miejska solennie obiecuje i przyrzeka. Zdumia� si� wielce im� pan pisarz miejski, zdumia�o si� posp�lstwo, a skazaniec, wznosz�c dzi�kczynne oczy ku niebiosom, odpowie: - Zgadzam si�, przezacny panie, zgadzam si� tym �acniej, i� -B�g mi �wiadkiem - nie winien jestem zarzucanej mi zbrodni i tak my�l�, �e �aska Pana Jezusowa b�dzie ze mn�. Tedy nie mieszkaj�c wiele, powiedli Strubicz i Ostroga skaza�ca na Ratusz, sk�d, obwieszonego zwierciad�y, zaprowadzono na Krzywe Ko�o i kazano mu znij�� do podziemi: Burmistrz, rajce, �awnicy i setki ludu czeka�y na ulicy, a przed wszystkimi, wpatrzeni chciwie w otw�r piwniczny, stali mistrz Ostroga, pani Ostro�yna i dobry rajca Strubicz. Up�yn�a chwila - i oto w lochu rozleg� si� g�os przera�liwy; co� jakby chrypliwe pianie koguta, jakby �wiszcz�cy syk w�a, jakby �miech diabelski, a takie to by�o okropne, �e zgromadzonym a� ciarki przelecia�y po grzbietach i w�osy d�bem na g�owach stan�y. - Zabity! Zabity! - zad�wi�cza� dono�nie g�os Jana �l�zaka. - Zabity! - zahucza� t�um. - Bazyliszek zabity! - wichrem pomkn�a radosna wie�� na Rynek, na �wi�toja�sk�, na Piwn�, na Brzozow�, na oba Dunaje: Szeroki i W�ski, i na ca�� Star� Warszaw�. A na schodach piwnicznych ukaza�a si� posta� ca�a w lustrach, nios�ca na ostro zako�czonym dr�gu straszliwego potwora. Porwa� go kat z r�k dzielnego �l�zaka i na Piekie�ku, na stosie ognistym, ku uciesze tysi�cznego ludu, na popi� spali�. Sta�o si� wszystko tak, jak przewidzia� m�dry doktor Hermenegildus Fabula: bazyliszek spojrza� w zwierciad�o i sam si� wzrokiem swym jadowitym zatru� i zabi�. Ale pani Ostro�yna, mistrz Ostroga i rajca Strubicz, wzi�wszy zapalon� pochodni�, p�dem pobiegli do lochu. - Ma�ku! Halszko! - wo�a�a matka. - Ma�ku! Halszko! - wo�a� ojciec. - Zali�cie �ywi? Ozwijcie si�! Gdzie wy? Gdzie wy? - My tu, matusiu! My tu, tatu�ciu! I z ukrycia swego zza wielkich drzwi, o mur prastary opartych, wybieg�y dzieci i zdrowe, cho� poblad�e jeszcze ze strachu, rzuci�y si� w obj�cia rodzic�w. O, jaka� rado��! O, jakie� szcz�cie! U�ciskom i poca�unkom ko�ca nie by�o, a� im� pan rajca Strubicz, cho� taki stary i m�dry, p�aka� jak b�br i od p�aczu si� zanosi�. Tak si� zako�czy�a przygoda z bazyliszkiem. Przyp�acili j� �yciem niepos�uszny Walu� i stara, poczciwa Agata. Zw�oki ich, wydobyte z piwnicy, pochowano uroczy�cie, a rodzina Ostrog�w nigdy o nich nie zapomnia�a. Co do m�nego Jana �l�zaka, to okaza�o si�, i� on istotnie nie by� winien zab�jstwa swego kamrata; ten bowiem zjawi� si� niebawem w Warszawie i opowiedzia�, �e zab��kawszy si� w boru, przeby� w nim bodaj miesi�c z g�r�, a� go w�glarze, drzewo w lesie wypalaj�cy, przypadkiem znale�li i do Warszawy, na dobr� drog�, skierowali. �aden bazyliszek ju� si� w mie�cie nie pokaza�. Artur Oppman (OR-OT) O szlachetnym Gryfie i pi�knej Syrenie Dziwna to jest historia, a wydarzy�a si� w owych dawnych czasach, kiedy Warszawa by�a zaledwie niewielkim grodem. Czerwone mury obronne zamyka�y wtedy w sobie rynek i kilka uliczek. Stateczni mieszczanie trudnili si� rzemios�em lub kupiectwem, a nad brzegiem Wis�y, w chatach przytulonych do skarpy, niby w jask�czych gniazdach, mieszkali rybacy i flisacy, kt�rzy p�ywali na swoich zbo�em i owocami �adownych galarach. �y� te� w wi�lanych falach od pradawnych czas�w stw�r dziwny, zwany Gryfem. G�ow� mia� ludzk�, pi�kn�, cia�o lwa, ogon za� w�owy i ogromne nietoperzowe skrzyd�a. Rozumem obdarzony by� nadludzkim, szlachetno�ci� niezwyk�� i m�stwem przewy�sza� najdzielniejszych rycerzy. A do tego serce mia� tkliwe, pe�ne wsp�czucia dla ka�dej niedoli. Nikt nie wiedzia�, dlaczego wspania�y Gryf upodoba� sobie t� szar�, cicho p�yn�c� rzek� i miasto nad ni� wzniesione. Jedno tylko by�o pewne, �e czuwa� nad nim i otacza� je swoj� opiek�. Strzeg� go od ognia i powodzi, trzepotem swoich skrzyde� odgania� burzowe chmury, a je�li wr�g uderza� na miasto - razi� go swym mieczem. W dni spokojne i pogodne wynurza� si� z fal Wis�y i uk�ada� na mieliznach. Nieraz widziano go na wie�ach stra�niczych lub na dachach kamieniczek, czasem przemyka� si� przez ziele� kr�lewskich ogrod�w. Noc� za�, gdy �wieci� ksi�yc, przechadza� si� po rynku, bieg� w�skimi uliczkami lub odpoczywa� na kamiennych schodkach. Dlatego te� zacni ojcowie miasta Warszawy, czuj�c jego przemo�n� opiek�, uwiecznili posta� Gryfa na piecz�ciach miejskich i wszystkie dokumenty, dla potwierdzenia ich wa�no��i, piecz�towali ow� piecz�ci�, odci�ni�t� w laku lub wosku. A� wreszcie pewnego dnia Gryf przysiad� na flisackiej tratwie i pop�yn�� hen, a� do Ba�tyku. Dobrze mu si� p�yn�o, a kiedy tratwa uderzy�a o gda�ski brzeg niby o morski pr�g - Gryf spotka� wynurzaj�c� si� z morskich fal Syren�. By�a pi�kna, jasnow�osa, a �uski jej rybiego ogona po�yskiwa�y srebrnie. �piewa�a przy tym niezwykle, tak jak tylko potrafi� Syreny. Na widok Gryfa przerwa�a sw�j �piew i szepn�a: - Jestem c�rk� kr�la Ba�tyku. A ty kim jeste�? - Ja jestem Gryf - odrzek�. - Gryf? - powt�rzy�a z zachwytem Syrena. - O, zosta� tu ze mn� na zawsze. B�d� ci �piewa� swoje ulubione pie�ni... - Nie mog� tu zosta�, chocia� jeste� najpi�kniejsz� Syren� na �wiecie. Musz� wraca� do ma�ego, cichego miasta nad Wis��. Nie mog� go porzuci�. Nie mog� pozostawi� bez opieki. - To zabierz mnie z sob� - powiedzia�a wtedy Syrena. - Chc� by� razem z tob�, gdy� nie ma wspanialszego nad ciebie rycerza. Powr�ci� wi�c Gryf do Warszawy razem z jasnow�os� Syren�. I zamieszkali na �asze wi�lanej, w�r�d szumi�cych wierzb. Ale kt�rego� dnia tr�bacz na miejskiej wie�y zatr�bi� na trwog�. Rozleg� si� poprzez ca�e miasto okrzyk: - Do broni! Szwedzi otaczaj� miasto. Us�ysza� to Gryf, poderwa� si� na swoich skrzyd�ach i rzuci� si� do obrony ukochanego miasta. Jego miecz razi� wrog�w jak piorun, uciekali przed nim w trwodze. Lecz znalaz� si� w�r�d nich jeden, kt�ry zdrad� i podst�pem zbli�y� si� do Gryfa i �miertelnie rani� go w samo serce. Po raz ostatni i ze straszliwym wysi�kiem poruszy� skrzyd�ami ranny Gryf i opu�ci� si� na wi�lan� �ach�, gdzie czeka�a na niego Syrena. Ale to ju� by� koniec jego �ycia. Wtedy Syrena, krzykn�wszy rozpaczliwie, schwyci�a jego miecz i jak burza rzuci�a si� w b�j. Gryfowy or� czyni� ogromne spustoszenie. Przera�eni Szwedzi odst�pili od mur�w. Wielka by�a w mie�cie rado�� z tego zwyci�stwa. Ludzie wiwatowali i palili ogniska, gra�a muzyka. Tylko na wi�lanej �asze, obok Gryfa z przebitym sercem, p�aka�a Syrena. Ale �e pokocha�a to Gryfowe miasto, wi�c ju� pozosta�a w nim na zawsze. I tak jak Gryf ongi�, tak teraz ona zacz�a z�otym mieczem broni� Warszawy w niebezpiecze�stwie. Za� panowie rajcowie miejscy uznaj�c to, zacz�li z czasem zamieszcza� na piecz�ciach jej wizerunek zamiast obrazu Gryfa: I tak ju� zosta�o po dzie� dzisiejszy. Maria Krger Boruta W ciemnym lochu ��czyckiego zamku, przy rozpalonej drzazdze smolnej siedzia� jaki� w�saty szlachcic i pi� z beczki. Mia� na sobie karmazynowy �upan, pas z�otolity, na rzemyku szabla; czapka rogatywka z siwym barankiem nie przylega�a mu nale�ycie, jakby co� jej zawadza�o: jako�, kiedy chcia� si� poskroba� po g�owie, ujrza�e� przy r�ku - pi�� ogromnych pazur�w, a za uchyleniem czapki - ma�e czarne rogi. By� to s�awny diabe� pan Boruta, co pilnowa� skarb�w zamkowych, pozosta�ych w ukryciu od udzielnych jeszcze ksi���t Mazowieckich. Twarz mia� wielk�, rumian�, w�s - pot�ny, obwis�y spada� mu wraz z brod� na piersi; wzrostu wielkiego, szeroki w plecach, oczu iskrz�cych. Zachmurzony, siedzia� na pr�nym antale po ma�mazji, ale kiedy mia� si� u�miecha�, wtedy w�sy pokr�ca� w g�r� i a� za du�e uszy stercz�ce zak�ada�. - Ju� dosy� wysiedzia�em si� w tym lochu ciemnym i wilgotnym, nie ma i co pi� dalej, ostatni� beczk� w�grzyna za chwil� dopij�! - tak m�wi� do siebie Boruta. - My�l�, �e nikt si� nie powa�y zajrze� do tych skarb�w, a jako� tu i t�skno, i nudno. Sto lat tak siedzie� na jednym miejscu, a na jednym miejscu i kamie� obrasta; zawsze ciemno, ch�odno, ponuro, a tam na �wiecie s�onko �wieci, ptaki i ludzie weso�o �piewaj�; kapele brzmi�, ucztuj� radzi. Trudno wytrzyma� d�u�ej; hulaj dusza bez kontusza! Zamkn� loch i przejd� si� po �wiecie; trzeba jeno ubioru co poprawi�, aby dobrze przyj�to go�cia. U szlachcica Kaliny o mil� od zamku ��czyckiego brzmi kapela, wydaje c�rk� najstarsz� za m��. �ma krewniak�w nape�ni�a ca�e domostwo, beczki z miodem, piwem i w�dk� sta�y w sieni, na gankach, w izbach, bo pan Kalina, zamo�ny szlachcic, dziedzic ca�ej p� wioski; doby� woru z zaple�nia�ymi talarami, nie �a�uj�c wydatku na tak wielk� dla siebie uroczysto��. Ju� by�o po �lubie i po oczepinach, zacz�a kapela brzmie� chmiela*1, kiedy we drzwiach ukaza� si� nowy go�� niespodziewany. Ubrany by� w karmazynowy �upan, pas z�otolity, czapka na g�owie rogatywka z siwym barankiem, na rzemyku szabla, r�kawice czarne, buty z wywijan� cholew� i ogromnymi ostrogami. Jak stan�� we drzwiach, ca�e zwali�, kiwn�� g�ow� nie zdejmuj�c czapki i szed� dalej, i na �awie usiad�. Kapela gra� przesta�a, pie�� chmielowa ochotnikom na ustach skona�a, niewiasty przera�one tuli�y si� do k�ta. Gospodarz ujrza� na wszystkich twarzach pomieszanie, zbli�y� si� do nieznajomego i rzek�: - Panie bracie, zawsze mo�ecie je�� chleb u mnie z sol�, byle z dobr� wol�, ale na ten raz nie prosi�em waszeci, wi�c prosz�! - I wskaza� na drzwi. Nieznajomy pokr�ci� g�ow� na znak, �e nie wyjdzie, i wyb�kn�� od niechcenia: - Pi�. Pan Kalina kaza� poda� g�sior z miodem i czar�, ale nieznajomy czar� rzuci� na ziemi�, przytkn�� g�sior i wypi� do kropli. Szlachta ��czycka klaszcze z rado�ci, wo�aj�c: - To nasz brat! Nasz brat! Nieznajomy u�miechn�� si� weso�o, pokr�ci� w�sy w g�r� i a� za uszy za�o�y�, a beczk� miodu widz�c, porwa�, postawi� j� na stole, czop wyrzuci�, rozdziawi� paszcz�, �ykaj�c strumie� napoju z szumem tryskaj�cy ma�ym otworem. Wszyscy z podziwieniem nieznajomego otoczyli wie�cem, niewiasty i panny postawa�y na stole i �awkach, patrz�c na pijaka; nieznajomy �yka�, sapi�c tylko nosem, wkr�tce uni�s� beczki, potem dobrze przechyli�, a� w ko�cu nie ma miodu, wszystko wytr�bi� gracko! Wtedy po�ow� w�sa otar�szy z piany usta i brod� krzykn��: - Kapela! Chmiela! - I porwa� za r�k� pann� m�od�. Wrzas�a przestraszona, a gdy j� ci�gnie nieznajomy nie zwa�aj�c na jej przestrach, staje w obronie pan m�ody i wyzywa zuchwalca na szable. Nieznajomy oci�ga� si� powoli, ale gdy mu nowo�eniec wyci�� silny policzek, �e zaledwie przytrzyma� czapki, a od drugich na karku poczu� silne razy, zawo�a�: - Po jednemu, po jednemu! - I wyszed� na podw�rze. Zawy�y psy, jakby wilka poczu�y, szlachta wybieg�a za nim, �eby nie uciek�; zapalono �uczywa, wyniesiono �wiece, zaja�nia� podw�rzec jak w dnia po�udnie. Nieznajomy doby� szabli, spojrza� iskrz�cym wzrokiem, gdy pan m�ody krzy� na ziemi swoim kordem znaczy�. A� si� skry sypn�y za z�o�eniem szabli, nieznajomy dobrze si� broni�, ale pan m�ody zr�czniej ; a widz�c, �e mu nie podo�a, przerzuci� z prawej kord w lew� r�k�, czym odurzony przeciwnik nie dostrzeg� ci�cia i oberwa� pot�nie po karku. Obci�� mu dwa palce, spad�a r�kawica, nieznajomy wypu�ci� z zakrwawionej d�oni szabl�, a� tu kur pieje. St�kn�� ranny, podskoczy� i znik� z ko�a otaczaj�cej go szlachty, zostawiaj�c na ziemi pas z�otolity, r�kawic� zbroczon� i szabl�. Gdzie sta�, zakipia�o troch� smo�y; a gryz�cy zapach siarki uderzy� we wszystkie nosy. Pan Kalina podnosi pas, porywa r�kawic�, trz�sa: wypadaj� dwa wielkie pazury z kawa�kiem palc�w. Pan m�ody patrzy na szabl�; to poga�ska, nie masz znaku krzy�a, tylko ksi�yc turecki. I wo�aj� wszyscy: - Boruta! Boruta! W ciemnym lochu ��czy�skiego zamku przy rozpalonej drzazdze smolnej siedzi w�saty szlachcic w karmazynowym �upanie, bez pasa i szabli, czapka rogatywka, ale z poci�tym suknem, siwy, poszarpany baranek. Le�a� na dw�ch pr�nych beczkach, liza� r�k� okaleczon� z trzema pot�nymi pazurami, bo dw�ch brak�o, i tak prawi� do siebie: - Nie wyjd� wi�cej na �wiat; rano dobrze by�o, kiedym si� wygrza� na s�onku, ale wiecz�r c� zyska�em z t� przekl�t� szlacht�, co klaska�a, jakem pi�, a potem wyzywa na r�k�? My�la�em, �e im przecie� podo�am, ale� oni lepiej szabl� robi� jak diabe�. Zgubi�em pas i szabl�, dwa pazury, poci�li mi czapk�, skaleczyli r�k�, a co najgorsza, poznali, �e Borut� obci�li. I kr�ci� ze z�o�ci w�sy, dar� brod�, a liza� r�k� ranion�. Odt�d ju� wi�cej z lochu nie wyszed� ��czycki diabe�. Kazimierz W�adys�aw W�jcicki 1. Chmiel - starodawna pie�� weselna o chmielu. Przerwany hejna� Jarek tak si� wierci� na pos�aniu, �e w ko�cu zbudzi� siostr�. Zwykle wstawa� wczesnym rankiem i �pieszy� na najwy�sz� w mie�cie wie�� ko�cio�a Mariackiego, zwan� Hejnalic�: Gra� stamt�d hejna�, wzywa� nim do opuszczania most�w zwodzonych, otwierania bram miejskich, budzi� g�osem tr�bki wszystkich mieszka�c�w Krakowa. - Przecie� nie �wita... - zdziwi�a si� Maryjka. - Jako� nie mog� spa� - mrukn�� Jarek. - Ja te�. Powiedz, to prawda, co ludzie wczoraj na Rynku m�wili �e Tatarzy id� na Krak�w? - Nie s�ysza�em - sk�ama�. Chcia� tym k�amstwem uspokoi� Maryjk�. - Sandomierz zdobyli - zn�w zacz�a. Przerwa� jej szybko : - Sandomierz daleko, �pij. Sam jednak nie spa�. Wsta� z pos�ania, narzuci� na siebie ko�uch barani. - Napij� si� wody w sieni, zaraz wr�c� - powiedzia�. Woda ch�odna, orze�wiaj�ca sprawi�a, �e resztki snu odesz�y od Jarka. Otworzy� drzwi na ulic�, wyjrza�: cisza, spok�j, tylko... Zacz�� nas�uchiwa� - jaki� odg�os szed� gdzie� z daleka, dziwny odg�os, kt�rego nigdy przedtem nie s�ysza�: niby szum, niby dudnienie tysi�cznych krok�w... ludzkich czy ko�skich - nie dawa�o si� odr�ni�. - Tatarzy! - krzykn�� Jarek i run�� w pust� ulic�. - Ludzie! Za bro� chwyta�! Tatarzy! - Czego wrzeszczysz? - dw�ch stra�nik�w miejskich, kt�rzy zdrzemn�li si� gdzie� pod murem, zm�czeni nocnym czuwaniem, wpad�o na Jarka. - Zbudzi� trzeba... Tatarzy! - be�kota� ch�opiec, krztusz�c si� w�asnym oddechem. - Tatarzy! - przerazili si� stra�nicy. Nas�uchiwali przez chwil�. - Ucieka�, p�ki czas! A i ty zmykaj, je�li ci �ycie mi�e! - Kiedy nie wiem... - Na co czekasz? Ka�da chwila droga - krzykn�li mu jeszcze i znikn�li za rogiem ulicy. Bieg� coraz szybciej. W nied�ugi czas potem w ca�ym mie�cie s�ycha� by�o trzask gwa�townie otwieranych bram i nawo�ywania: - Co to si� dzieje? - Nie �wit jeszcze przecie�, a tr�bka gra z wie�y... - Co te� ten stra�nik robi, �eby ludzi przed czasem ze snu zrywa�? - A mo�e co� si� sta�o? Kto� wreszcie zawo�a�: - To� nie s�yszycie, co si� dzieje? Tatarzy pod miastem! W�r�d og�lnego pop�ochu kobiety z dzie�mi, zawodz�c g�o�no, chroni�y si� niewielkimi jeszcze grupami na Wawelskie Wzg�rze, opasane pot�nym wa�em z drzewa, kamieni i ziemi. Kto m�g�, �pieszy� do ko�cio�a przy Grodzkiej ulicy: mury mia� grube, by� niczym twierdza obronna. M�czy�ni biegli na miejskie wa�y, gotuj�c si� do obrony miasta. A ju� p�on�ce �agwie, ciskane przez wroga, zacz�y pada� na domy, wzniecaj�c po�ary. W bramy uderza�y nieprzyjacielskie tarany, a strza�y, puszczane z tysi�cznych �uk�w, pru�y powietrze. Nie przerywaj�c grania, Jarek wychyli� si� przez okienko wie�y. Niebo zaczyna�o si� rozja�nia� - nie wiadomo: od �uny czy od wschodz�cego s�o�ca. Strza�y przelatywa�y coraz g�ciej, powietrze wok� Jarka zdawa�o si� by� pe�ne j�kliwego pobrz�ku. Gra� sw�j hejna�, tym razem na alarm, na cztery strony �wiata, �eby ani jeden cz�owiek nie zosta� zaskoczony napadem - na p�noc, po�udnie, na wsch�d... I wtedy w�a�nie pos�ysza� �wist tatarskiej strza�y tu� przy uchu. D�wi�k tr�bki urwa� si� jak�� chrapliw� nut�. Ucich�... I ju� ten hejna� pozosta� taki nie doko�czony - z melodi� urywaj�c� si� w p� taktu, tak�, jak� s�yszycie dzisiaj. Mira Jaworczakowa Stopka kr�lowej Jadwigi W Krakowie buduj� �wi�tyni�. Kr�lowa Jadwiga wielkie da�a skarby, aby pi�kny ko�ci� wystawi� Bogu w stolicy. Sama cz�sto przychodzi spojrze� na robot� dzielnych murarzy. S�onko jasno �wieci, robota idzie �wawo. Jeden z robotnik�w pod�piewuje, inny co� weso�ego opowiada. Snad� im dobrze na sercu. Ale nie wszyscy tak s� rado�ni. Oto jeden z nich, cho� pracuje pilnie, od rana s��wka nie rzek�, smutny, nie s�ucha weso�ych rozm�w, cz�sto wzdycha, a nawet �z� ukradkiem ociera. Nikt tego nie widzi. Wtem robotnik, stoj�cy wysoko na rusztowaniu, zawo�a�: - Kr�lowa, pani Jadwiga idzie! Stukn�y ra�niej m�otki, zadzwoni�y kielnie, rozja�ni�y si� twarze murarzy. - Kr�lowa, pani nasza idzie. Dalej, ch�opcy, do roboty! - wo�ali weso�o. Niebawem ukaza�a si� Jadwiga kr�lowa. Wita�a u�miechem �askawym pracownik�w, ogl�da�a roboty. Dojrza�a smutnego cz�owieka; nachylony ociosywa� pilnie kamie�, nie zwa�a�, co si� wko�o dzieje. Podesz�a do� kr�lowa Jadwiga. - Co wam dolega, przyjacielu? - zapyta�a �agodnie. - Czy was kto skrzywdzi�? Czy choroba dolega? Bo bladzi i wyn�dzniali jeste�cie. Murarz otar� szybko �zy p�yn�ce z oczu. - Nikt mnie nie skrzywdzi�, Mi�o�ciwa Pani, i zdr�w jestem. �ona moja ci�ko zachorowa�a, moja pomoc i opiekunka dziatek naszych le�y w niemocy... Jeszczem nie zarobi� tyle, by jej lekarstwo kupi�, by jej ul�y�. I �zy ci�kie sp�ywa�y po strapionej twarzy murarza. Kr�lowa postawi�a nog� na le��cym obok kamieniu, odj�a pi�kn�, z�ot� klamr� od swego sanda�a. - We�mij to - rzek�a - id� zaraz, kup, co potrzeba chorej i dziatkom twoim. Nie smu� si�. B�g ci� pocieszy. I posz�a kr�lowa Jadwiga na Zamek, a robotnik pobieg� do