2284
Szczegóły |
Tytuł |
2284 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2284 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2284 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2284 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zakl�ty pier�cie�
Ba�nie,podania i legendy polskie
Zebra�a Maria Kochanowska
Warszawa: Nasza Ksi�garnia, 1982
ci�gu ostatniego �wier�wiecza ukaza�y si� w "Naszej Ksi�garni"
trzy obszerne antologie ba�ni, bajek, poda� i legend polskich.
Dwie z nich: "Woda �ywa "(1956) i "U z�otego �r�d�a" (1968) -
zebrane przez Stefani� Wortman - prezentuj� m�odym czytelnikom
ba�nie polskie w opracowaniu literackim najbardziej znanych i
zas�u�onych pisarzy polskich. "Woda �ywa" ukazuje teksty ju�
klasyczne, z XIX i pocz�tku XX wieku, natomiast "U z�otego �r�d�a"
spotka� mo�na ba�nie nowsze, wydawane po 1945 r.
"Klechdy domowe" (1960) - zebrane przez Hann� Kostyrko - to z
kolei retrospektywny zbi�r poda� i legend historycznych,
zwi�zanych z r�nymi miejscowo�ciami i zabytkami Polski, z dawnymi
dziejami i obyczajem.
Maria Kochanowska w "Zakl�tym pier�cieniu" zwraca r�wnie� g��wn�
uwag� na podania o nurcie patriotycznym, legendy, ba�nie
regionalne. Autorka starannie dobra�a materia� o r�norodnej
tematyce fabularnej i geograficznej, przechylaj�c go w kierunku
poda�. Ba�ni jest bowiem znacznie wi�cej na rynku wydawniczym - a
pochodzenie ich z tego lub owego regionu daje si� odczyta� przez
por�wnywanie motyw�w, a nie z reali�w, kt�re wyst�puj� prawie w
ka�dej ba�ni ludowej niezale�nie od regionu: wiejska chata i
kr�lewski zamek, rzeki, morze, las i g�ry, postaci rzeczywiste i
fantastyczne: ch�opi, rycerze, dzielni ksi���ta i pi�kne kr�lewny,
z�e czarownice i dobre wr�ki, m�wi�ce zwierz�ta, olbrzymy i
krasnoludki, wodniki i rusa�ki.
W�a�ciwie dopiero w podaniach mi�dzynarodowe w�tki dziej�ce si�
nie wiadomo gdzie i nie wiadomo kiedy zostaj� mocno osadzone w
czasie i przestrzeni - diab�y strasz� w Igczyckim zamku, rycerze
walcz� pod Grunwaldem, zakochane ksi�niczki t�skni� w komnatach
krakowskich pa�ac�w, a Syrena porzuca morze i broni Wis�y. Ca�y
ten anonimowy �wiat nabiera konkretnych kszta�t�w, umieszczaj�c
si� w znajomych miejscach i przybieraj�c dobrze znane imiona.
Autorka si�gn�a po zbiory ba�ni regionalnych wydanych w latach
1960-1980, a tak�e pieczo�owicie pozbiera�a rozsypane po
czasopismach ba�nie i legendy. W ten spos�b powsta�a ksi��ka o
du�ych warto�ciach poznawczych i wielkim bogactwie tematyki,
ksi��ka do czytania nie tylko dla dzieci, ale dla szerokich kr�g�w
czytelnik�w zainteresowanych literatur� fantastyczn�.
Hanna Kostyrko
Syrena
- A widzieli�cie j�, t� syren� niby, kumie Szymonie?
- Widzie� nie widzia�em, kumie Mateuszu, bo drzewa przys�ania�y
�r�de�ko, a bli�ej podej�� ba�em si� jako�ci, alem s�ysza�, jak
�piewa.
- Albo� to syreny �piewaj�?
- Jak�e to? Nie wiecie o tym, kumie Mateuszu? �piewaj�! I jak
jeszcze! G�os to ci si� tak rozchodzi� po Bugaju, po Wi�le, hen,
a� za rzek�, jakoby w�a�nie dzwonek srebrzysty dzwoni�: S�ucha�by�
dniem i noc�.
- No i co dalej? Co dalej?
- Ano, nic dalej. S�ucha�em, s�ucha�em, lubo�� mi si� jakowa�
rozp�ywa�a po ko�ciach, a� w ko�cu �piewanie ucich�o: wida�
syrena schowa�a si� na nocleg w �r�de�ku, bo ju� i s�o�ce
zachodzi�o, a ja powlok�em si� do chaty, alem ca�� noc spa� nie
m�g�, inom o tej syrenie rozmy�la�.
- Ciekawo��! Warto by j� wypatrzy�, zobaczy�.
- Ale jak? To�, je�li nas ujrzy - umknie i skryje si� w wodzie. A
zreszt�, mo�e to i grzech przygl�da� si� takowej stworze nie
chrzczonej i kusz�cego jej �piewania s�ucha�?
- Grzech nie grzech - nie wiada! Najlepiej zapyta� o to ojca
Barnaby, pustelnika. To cz�ek m�dry i pobo�ny; on powie i nauczy,
co czyni� nam nale�y.
- Rzetelnie m�wicie, kumie Mateuszu, chod�my do pustelnika
Barnaby.
- Ano, to i chod�my! Ryby przez ten czas z Wis�y nie uciekn�, a my
si� od duchownej osoby przer�no�ci dowiemy.
Tak rozmawiali z sob� dwaj rybacy znad Wis�y w owych zamierzch�ych
czasach, gdy na miejscu dzisiejszej Warszawy, a w�a�ciwie jej
Powi�la, le�a�a niewielka rybacka osada, otoczona g�stymi lasami,
w kt�rych roi�o si� od grubego zwierza: �osi�w, tur�w, wilk�w i
nied�wiedzi.
- Wi�c powiadacie, �e �piewa�a?
- A ju�ci! �piewa�a; gada�em przecie.
- Hm! I cz�sto se tak pod�piewuje?
- A co dnia! Jak tylko s�oneczko Bo�e ma sie ku zachodowi i
czerwieni� a z�otem pomaluje Wise�k�, wraz ci si� na Bugaju jej
piosenka rozlega.
- I d�ugo te� nuci?
- Do zachodu. Jak si� ino ciemno zrobi na �wiecie, ju� jej nie
s�ycha�.
- To nocami nigdy ze �r�d�a nie wychodzi?
- Czy wychodzi, czy nie wychodzi, tego ja nie wiem, ale
przepomnia�em powiedzie�, �e w pe�ni� miesi�ca te� �piewa. Nieraz
mnie ze snu budzi blask ksi�ycowy, co do cha�upy zagl�da: siadam
se na pos�aniu, a� ci tu odg�os jakowy� dolata z daleka; jakby
skowronek, jakby dzwonek, jakby skrzypeczki lipowe: to ona.
- O to mi chodzi�o w�a�nie. Wi�c trzeba tak zrobi�...
Tu ojciec Barnaba zaduma� si� na d�ug� chwil�, a obaj rybacy
czekali w skupieniu, a� namy�li si�, co poradzi�.
Ojciec Barnaba by� to starzec wysoki, chudy, siwobrody, �ysy jak
kolano, odziany w d�ug� samodzia�ow� opo�cz�. Na pomarszczonym
jego obliczu rysowa�y si� powaga i dobro�.
Wszyscy trzej siedzieli przed budk� pustelnika, na �awie
uczynionej z dw�ch pie�k�w, na kt�rych po�o�ono z gruba obciosan�
desk�. By�o to lipcowe popo�udnie i cudnie by�o w boru, pachn�cym
�ywic� i kwiatami. Ptaki �piewa�y rado�nie, pszczo�y weso�o
brz�cza�y, a zielony dzi�cio� w czerwonym kapturku stuka�
dziobkiem, jak m�otkiem, w kor� roz�o�ystego d�bu i wyd�ubywa�
robaki.
A ojciec Barnaba namy�la� si�, namy�la�, a� rzecze:
- Wi�c trzeba tak zrobi�: w pe�ni� miesi�ca wybierzemy si� we
trzech do �r�de�ka; na odzienia nasze naczepi� nale�y ga��zi
�wie�o zerwanych, najlepiej lipowych, kwiatem okrytych, �eby
syrena cz�owieka nie poczu�a, bo si� nie poka�e; zaczaimy si� przy
samym �r�dle, a gdy wynijdzie i �piewa� zacznie, wtedy zarzucimy
na ni� sznur, spleciony z cienkich witek wierzbowych, �wi�con�
wod� skropiony, ile �e takiego si� �aden czar nie ima; zwi��emy i
mi�o�ciwemu ksi�ciu na Czersku zawieziemy w darze. Niech j� na
zamku trzyma i niech mu wy�piewuje.
Ale uszy woskiem musimy sobie zatka�, �eby jej narzeka� i lament�w
nie s�ysze�, bo inaczej serce w nas tak zemdleje, �e nie b�dziemy
mieli mocy wzi�� jej w niewol�. Srodze jest �a�o�liwe syrenie
�piewanie.
- Tak jest, jak m�wicie, ojcze Barnabo; wiem ci ja o tym, bom te
piosenki s�ysza�. �aden mi�d, by najprzedniejszy, tak cz�owieka
nie upoi, jako on g�os syreni. Wi�c tedy do pe�ni miesi�cznej?
- Tak jest, do pe�ni.
I rozeszli si� w swoje strony. Rybacy nad Wis�� do zarzuconych
sieci, a ojciec Barnaba na modlitw�. Tam gdzie dzi� nad samym
prawie wybrze�em Wis�y, poni�ej staro�ytnych kamienic Starego
Miasta, rozci�ga si� ulica, Bugaj zwana, przed wielu, wielu laty
szumia� las zielony, odwieczny.
W lesie tym, z pag�rka wznosz�cego si� nad rzek�, tryska�o �r�d�o
i rozlewa�o si� w g��boki, bystro p�yn�cy potok.
Nad potokiem ros�y bia�okore brzozy, wierzby pokrzywione macza�y w
nim d�ugie ga��zie, kwitn�y polne r�e i niezapominajki haftowa�y
niebieskimi kwiatkami zielony traw kobierzec.
W tym to potoku mieszka�a w�a�nie syrena.
By�a pi�kna, pogodna noc miesi�czna. Srebrzysta pe�nia �eglowa�a
przez b��kitne, usiane gwiazdami niebo i przygl�da�a si� ziemi
u�pionej, lasowi i �r�d�u.
Ale w lesie nie wszyscy spali.
Zza brz�z i wierzb, stoj�cych nad potokiem, wida� by�o trzy
skulone postacie. Przycupn�y one w�r�d krzak�w g�stych i
ciekawymi oczyma spoziera�y w wod� potoku, mieni�c� si�
srebrzy�cie od blask�w tarczy miesi�cznej. Byli to dwaj rybacy,
Szymon i Mateusz, i pustelnik, ojciec Barnaba.
Nagle z wody wynurzy�a si� przecudna posta�. W �wietle miesi�cznym
wida� j� by�o doskonale. Mia�a d�ugie, kruczoczarne w�osy,
pier�cieniami sp�ywaj�ce na bia��, jak z marmuru wyrze�bion�
szyj�; szafirowe jej oczy, wzniesione ku pe�ni, patrzy�y dziwnie
przejmuj�co i smutno, a ozdobiona lekkim rumie�cem twarzyczka
takim tchn�a czarodziejskim urokiem, �e przygl�daj�cym si� jej
rybakom a� serca zamar�y ze wzruszenia.
Syrena chwil� trwa�a w milczeniu, zapatrzona w niebo i w gwiazdy
-i oto w ciszy tej czarownej nocy zad�wi�cza� �piew tak pi�kny,
tak kryszta�owo czysty, �e zdawa�o si�, i� i ksi�yc, i gwiazd
miliony, i ziemia, i niebo zas�ucha�y si� w niego do niepami�ci.
Wtem z krzak�w cicho, bez szelestu, wyskoczy�y owe postacie - i
nie tak szybko rzuca si� ry� drapie�ny na przebiegaj�c� �ani�, jak
oni rzucili si� na syren�, skr�powali j� powr�s�em, z witek
wierzbowych splecionym, i wyci�gn�li z wody na muraw�.
- Co teraz pocz��? Co z ni� pocz��? - j�li si� pyta� obaj rybacy
zdyszanym, gor�czkowym g�osem.
- Co pocz��? - rzeknie pustelnik. - Poczekajcie, zaraz wam powiem.
- Nim j� do Jego Mi�o�ci ksi�cia na Czersku zawieziem, a wie��
przecie� nie b�dziemy po nocy, zamkniemy syren� w oborze, a
pilnowa� jej b�dzie Staszek, pastuch gromadzkiego byd�a. Skoro
�wit za� w�z drabiniasty sianem wymo�cim i jazda do Czerska!
Dobrze m�wi�?
- Dobrze m�wicie, ojcze Barnabo, m�drze m�wicie! Szymon i Mateusz
d�wign�li syren� i ponie�li j� w stron� wioski.
* * *
Staszek zosta� sam na sam z syren�. Le�a�a ona pod �cian� obory,
na wprost jednego z otwor�w okiennych, w przeciwleg�ej �cianie
wyci�tych, a Staszek siad� naprzeciwko i tak, jak mu rozkazali,
patrzy� w ni� bacznie i oczu z dziwowiska nie spuszcza�.
Miesi�c �wieci� w ten otw�r �cienny mocnym blaskiem i osrebrza�
cudn� twarzyczk� syreny, w kt�rej to twarzyczce ja�nia�y jak
gwiazdy modre, wilgotne od �ez, przesmutne oczy.
I nagle - syrena spojrza�a na Staszka swymi czarodziejskimi
oczami, unios�a przepi�kn�, opier�cienion� zwojami czarnych w�os�w
g��wk�, otworzy�a koralowe usteczka i za�piewa�a.
Za�piewa�a jak�� piosenk� bez s��w, piosenk� tak cudn�, �e drzewa
za obor� przesta�y szumie�, a krowy �by ci�kie od ��ob�w zwr�ci�y
w jej stron�, �u� przesta�y i zas�ucha�y si� w osza�amiaj�c� pie��
syreny.
Staszek by� na wp� przytomny. Jak �yje nie s�ysza� nic podobnego.
�piew syreny gra� na jego sercu tak, jak gra wiosna na sercu
ka�dego cz�owieka. Uczu�, �e dzieje si� z nim co� dziwnego.
A syrena nagle spojrza�a wprost w oczy Staszka i rzek�a:
- Rozwi�� mnie!
Nie zawaha� si� ani na chwil�. Podszed� ku syrenie i kozikiem
rozci�� kr�puj�ce j� postronki.
A dziwowisko �licznymi r�czkami obj�o go za szyj� i szepn�o:
- Otw�rz wrota i chod� za mn�.
Us�ucha�. Otworzy� wrota na �cie�aj i czeka�, co si� stanie.
Nie czeka� d�ugo.
Syrena unios�a si� ze s�omy, na kt�rej le�a�a, i skacz�c na swoim
rybim ogonie, przesz�a przez wrota i skierowa�a si� w stron�
Wis�y.
Sz�a i �piewa�a: Krowy wyci�gn�y za ni� �by i pocz�y rycze�
�a�o�nie, drzewa szumia�y do wt�ru piosence syreniej, a szumia�y
tak smutnie, a� niebo drobnymi �zami sypa� j�o i zachmurzy�o si�
ponuro.
A Staszek, jak urzeczony, szed� za ni�, szed� za ni� bez woli, bez
my�li.
Usta� deszcz, wyb�ysn�o s�o�ce ; z cha�up wychodzili ludzie i ze
zdumieniem patrzyli na widok tak nadzwyczajny. A syrena sz�a i
�piewa�a.
A gdy ju� by�a tu�, tu� nad brzegiem Wis�y, odwr�ci�a si�,
spojrza�a ku wiosce i zawo�a�a na g�os ca�y:
- Kocha�am ci�, ty brzegu wi�lany, kocha�am was, ludzie pro�ci i
serca dobrego, by�am wasz� pie�ni�, waszym czarem �ycia!
Czemu� wzi�li�cie mnie w niewol�, czemu� chcieli�cie, abym w
p�tach, w wi�zieniu, na rozkaz ksi���cy �piewa�a? �piewa�am wam,
ludzie pro�ci, ludzie serca cichego i dobrego, ale na rozkaz
�piewa� nie chc� i nie b�d�.
Wol� skry� si� na wieki w fale Wi�lane, wol� znikn�� sprzed
waszych oczu i tylko szumem rzeki do was przemawia�.
A gdy przyjd� czasy ci�kie i twarde, czasy, o kt�rych nie �ni si�
ani wam, ani dzieciom i wnukom dzieci waszych �ni� si� jeszcze nie
b�dzie, wtedy, w lata krzywdy i kl�ski, szum fal wi�lanych �piewa�
b�dzie potomkom waszym o nadziei, o sile, o zwyci�stwie.
* * *
Min�y lata i wieki. Na miejscu wioski - miasto powsta�o, ludne,
bogate, warowne.
A miasto owo, p�niej stolica, na pami�tk� dziwnej przygody z
syren� wzi�o j� za god�o swoje i god�o to po dzie� dzisiejszy
widnieje na ratuszu Warszawy.
Artur Oppman (Or-Ot)
Bazyliszek
W ku�ni p�atnerza
W ku�ni p�atnerskiej im� pana Melchiora Ostrogi robota wrza�a a�
mi�o. Czeladzie pracowali nad wyko�czeniem przepysznej zbroi
rycerskiej dla Jego Mi�o�ci pana kasztelana p�ockiego, a dw�ch
ch�opak�w d�o w wielkie miechy, podsycaj�c ognisko w ogromnym
kominie. W p�omieniach purpurowych i z�otych tego ognia sam we
w�asnej osobie im� pan Melchior Ostroga, �wietny mistrz s�awetnego
p�atnerskiego cechu, trzyma� w c�gach pot�n� sztab� �elazn�, aby
j� za chwil� na miecz na kowadle przekowa�.
Miecz ten wraz z pancerzem; z he�mem, z naramiennikami i
nagolennikami stanowi� w�a�nie ca�kowity rynsztunek bojowy, po
kt�ry pan kasztelan mia� dzi� jutro przyjecha�.
A cudna� to by�a zbroica! Z najprzedniejszej stali, wypolerowanej
jak zwierciad�o, pokryta nabijaniami ze szczerego srebra, z
wizerunkiem Matki Boskiej Cz�stochowskiej, prze�licznie w z�ocie
wyimaginowanym, i z krzy�em husarskim na ko�nierzu.
Mia�o to by� prawdziwe arcydzie�o przes�awnej sztuki p�atnerskiej
i niepoma�u chlubi� si� nim ju� z g�ry mistrz Melchior.
W ku�ni, za wielk� kup� �elaziwa, bawi�o si� dwoje dzieci:
czarnow�osy ch�opczyk i z�ocistoloka dziewczynka. By�o to
rodze�stwo, dziatwa im� pana Ostrogi. Ch�opczyk, jako to
ch�opczyk,
rycersk� znalaz� sobie igraszk�: z kawa�ka cienkiego �elaza
szabl� krzyw�, niby to tureck�, uczyni� i w fechty j�� si�
wprawia�, jak �o�nierz.
Ale dziewczynka, zapatrzona z pocz�tku w szermierk� braciszka,
znudzi�a si� niezad�ugo, bo� co tam panienk� wojowanie obchodzi.
- Ma�ku! - zawo�a�a na brata. - Chod�my ju� st�d na Rynek; w Rynku
tak weso�o i gwarno, s�oneczko �wieci; pobiegamy, przyjrzymy si�
kramom i towarom.
- Czekaj no, Halszko, jeszcze ano kilka ci�� krzy�ow� sztuk�
przypomn� i p�jd� z tob�, kiedy chcesz koniecznie ; cho� mnie i w
ku�ni dobrze: tyle tu ciekawych rzeczy: kopii, kolczug, bu�at�w.
Machn�� raz i drugi szabelk�, cisn�� j� na ziemi� i zabierali si�
ku wyj�ciu. Spostrzeg� wychodz�ce dzieci mistrz Ostroga i
przywo�a� do siebie.
- A gdzie to, malcy?
- Na Rynek, tatu�ciu.
- A po co?
- Popatrze�, pobiega�, �wiatu Bo�emu si� przyjrze�.
- Zgoda. Ale uwa�ajcie na siebie i na obiad si� nie sp�nijcie do
matki. I jeszcze jedno: niech was r�ka Boska broni chodzi� na
Krzywe Ko�o do zburzonego domostwa. Niedobre sprawy si� tam
dziej�. Co� straszy, co� j�czy. Jeszcze by was, strze� Panienko
Naj�wi�tsza, z�e porwa�o!
- Ja si� niczego nie boj�, tatu�ciu! - zuchowato zawo�a� Maciek.
- A ja si� wszystkiego boj�, tatu�ciu! - zapiszcza�a cieniutko
Halszka. - I nie p�jdziemy!
- No, to b�d�cie mi zdrowe, dzieciaki!
Na Starym Rynku
Na Rynku wrzask i harmider. T�um w barwnych
ubiorach kr��y doko�a Ratusza, kt�ry dumnie wznosi si� po�rodku
placu. W Ratuszu na dole kramnice bogate, dostanie w nich, czego
dusza zapragnie. Tu sklepy ormia�skie z tkaninami tureckimi,
haftowanymi z�otem i srebrem, z dywanami perskimi i indyjskimi
szalami; tam Szkot suknem i p��tnem zamorskim handluje; �wdzie
powa�ny Turek z d�ug� brod� i z cybuchem w ustach zasiad� za lad�,
na kt�rej - figi, daktyle, rodzenki, bakalie przer�ne stosami si�
pi�trz� a� �linka idzie, a jeszcze gdzie indziej Niemiec czy
Holender zabawki ma takie, ��tki, czyli lalki, koniki, pieski,
pi�ki, �e a� oczy bol� patrze� i chcia�oby si� mie� to wszystko na
w�asno��.
Maciu� i Halszka przewijaj� sie w�r�d ludzkiej gromady zr�cznie i
szybko, jak dwa piskorze; sami nie wiedz�, na co spojrze�. I to
wabi, i to n�ci. Wsz�dzie jest tyle pi�kno�ci, �e, mo�na by rok
chyba ca�y po Rynku w�drowa� i jeszcze by si� tego wszystkiego nie
zobaczy�o.
A� ci tu nagle zahuczy b�benek, za�wiszczy piszcza�ka, talerze
blaszane zad�wi�cz�. Co to takiego? A to Cygan, czarnokud�y,
ciemny na g�bie, uczonego nied�wiedzia na �a�cuchu prowadzi. C�
to za nied�wied�! Bo�e mi�y! Wszystko umie, wszystko rozumie. Gada
ci Cygan do niego jakimsi� �amanym j�zykiem, z kiepska po
w�giersku, a ten robi, co mu ka��, ani si� namy�li.
- Miszka! Uk�o� si� �adnie jasno-wielmo�nym pa�stwu!
Nied�wied� si� k�ania.
- Miszka! Jak stare baby wod� z rzeki nosz�.
Nied�wied� dwa wiadra na dr�gu na plecy bierze i lezie taczaj�c
si� z boku na bok, jak pijany.
- Miszka! Jak m�ode panienki na weselu ta�cuj�?
I nied�wied� nu� w podrygi a w �ama�ce. Boki zrywa� ze �miechu!
Gdy si� tak Maciek i Halszka zwierzowi m�dremu przypatruj�, z
nag�a kto� im r�ce na oczach po�o�y� i ciekawy widok zas�oni�.
- Zgadnijcie, kto to taki? - ozwa� si� g�osik rze�wy, weso�y,
radosny.
- Walu�! Walu�! - ucieszy�o si� rodze�stwo. - Poznali�my ci� od
razu po g�osie! Ale ods�o� no ju� nam oczy i spozierajmy razem na
nied�wiedzia.
Odwr�cili g��wki: jako� by� to w istocie Walu� Klepka, synek
dziesi�ciolatek im� pana Pietra Klepki, bednarza z Zapiecka.
Walu�, dawny ich znajomy, mi�y i zabawny ch�opczyk, jedn� wielk�
mia� wad�: urwis by� z niego okrutny. Psoci� i broi� co niemiara;
rady sobie z nim rodzice da� nie mogli. Obiecywa� popraw�
przyrzeka� pos�usze�stwo, ale gdzie tam! Za par� dni - co dni! -
za kilka godzin zn�w jak�� sztuk� wyp�ata�. Niewytrzymanie ludzkie
z takim wiercipi�t�!
Nied�wied� odprawi� swoje widowisko; Cygan do czapki spor� kupk�
nazbiera� szel�g�w, pomi�dzy kt�rymi gdzieniegdzie i srebrny grosz
zab�ysn�� - i ruszyli dalej.
A ruszyli w�a�nie, jak na nieszcz�cie, w stron� Krzywego Ko�a.
Tr�jka malc�w powlok�a si� za gromad�, ale gdy przechodzili ko�o
zwalisk odwiecznego domostwa, o kt�rym p�atnerz wspomina� Walu�
zatrzyma� Ma�ka i Halszk�.
- Poczekajcie - szepn�� - co� wam powiem, co� poka��.
- No co? No co? - zaciekawi�y si� dzieci.
- Oto to, �eby�my zeszli po tych schodach, co widzicie, do piwnic
starego domu.
- Co ty gadasz, Walusiu? - zawo�a�a Halszka. - Jak�e to mo�na,
cho�by �artem, m�wi� o tym. To�e tam straszy! Tatu� powiadali.
- Ehe! Straszy, straszy... Bajki ze strachami! A ja wam m�wi�, �e
tam s� skarby zakl�te. Zaziera�em w piwnic� wczoraj w po�udnie i
to powiadam wam, co� tak b�yszcza�o, gdy s�onko zajrza�o do
wn�trza, �e a� mnie oczy zabola�y. Ani chybi: z�oto!
Maciek si� zastanowi�:
- A mo�e by znij�� na chwil�, a skarby matusi i tatu�ciowi
przynie��. To�by si� ucieszyli! Jak my�lisz, Halszko?
- Ja nie znijd�! - rezolutnie zakrzykn�a Halszka. - Nie znijd� za
nic na �wiecie!
- Och, ty ma�y tch�rzu! - za�mia� si� Walu�. - Nie schod� sobie,
je�li nie chcesz! My dwaj p�jdziemy, prawda, Maciusiu?
I posun�� si� ku schodom, widniej�cym z ulicy, a Maciek, �e to by�
ch�opak odwa�ny i �mia�y, za nim.
- Kiedy tak - na wp� z p�aczem zawo�a�a Halszka - to i ja p�jd�;
nie opuszcz� ci� przecie�, braciszku! Niech si� dzieje wola Boska!
- I nie po�a�ujesz, Halszko, pe�ny fartuszek dukat�w ci nasypi�.
A teraz - schod�my do piwnic!
I poszli.
W lochach zwaliska
Schody by�y drewniane, po�amane i zepsute, a
niekt�rych stopni brak�o ju� zupe�nie, tak �e trzeba by�o cz�sto
skaka� ze stopnia na stopie�, pomijaj�c otwieraj�ce si� pomi�dzy
nimi luki. Do�� uci��liwa by�a to droga, zw�aszcza i� zaraz
niedaleko od wnij�cia za�amywa�y si� schody i ciemno�� ogarn�a
Walka, Ma�ka i Halszk�. Wprawdzie niewielkie �wiate�ko migota�o w
oddali; by�o to zapewne okienko piwniczne, wychodz�ce na Brzozow�,
bo ty�y dom�w z Krzywego Ko�a na t� w�a�nie ulic� mia�y widok, ale
�wiate�ko to by�o dalekie i niepewne, ile �e okienko musia�o by�
brudne i paj�czyn� zasnute.
Walu� szed� przodem, o kilka krok�w przed rodze�stwem; dobrej by�
my�li i pod�piewywa� sobie weso�o, nie przeczuwa� biedaczek, co go
spotka za chwil�.
Tak id�c ostro�nie i poma�u, zeszli nareszcie do lochu i znale�li
si� w wielkiej, sklepionej piwnicy. Pod �cianami jej sta�y
rozmaite rupiecie: stare okna, futryny, drzwi i r�ne
nieu�yteczne graty. Po prawej stronie piwnicy wida� by�o, uchylon�
nieco, �elazem okut� furtk� od dalszych zapewne loch�w.
- Ma�ku, Halszko! - rzek� Walu�, a g�os jego dziwnie ponuro
rozbrzmia� w g��boko�ciach podziemia. - Kiedy�my tu ju� zeszli, to
id�my� i dalej, spenetrujmy ca�e zwaliska, a skarb znajdzie si� na
pewno.
- Walusiu, m�j Walusiu! Prosz� ci�, chod�my ju� na g�r�! -
rzewliwie zawo�a�a Halszka. - Co nam po skarbach! Wr��my, ja si�
czego� l�kam okropnie.
- I ja bym radzi� wr�ci� - powa�nie rzek� Maciek. - Dalszej drogi
nie znamy; kto wie, co mo�e by� za t� furt�? Rodzice i nasi, i
twoi niespokojni b�d�. Czemu� ich martwi�?
- A ja jednak p�jd� i wy p�jdziecie ze mn�! - krzykn�� zapalczywie
Walu�. - Co mi tam wszystkie bajdy o strachach! O! Raz, dwa, trzy!
Ju� id�!
I powiedziawszy to pobieg� do furty zamczystej, szarpn�� j�,
otworzy� - i nagle, jak piorunem ra�ony, run�� na ziemi� jak
d�ugi.
- Co to si� sta�o?
Z otwartej czelu�ci drugiej piwnicy buchn�o zgnilizn� i w
zielonawym �wietle, przypominaj�cym blask �wi�toja�skich
robaczk�w, Maciek i Halszka ujrzeli okropnego potworka.
By� to niby kogut, niby w��. G�ow� mia� koguci� z ogromnym
purpurowym grzebieniem w kszta�cie korony, szyj� d�ug� i cienk�,
w�ow�, kad�ub p�katy, nastroszonymi czarnymi pi�ry pokryty, i
nogi kosmate, wysokie, zako�czone �apami o ostrych olbrzymich
pazurach.
Ale najstraszniejsze by�y oczy potwora: wy�upiaste, okr�g�e, do
sowich �lepi�w podobne, jarz�ce si� to czerwono, to ��to; oczy
te, na szcz�cie, nie widzia�y Ma�ka i Halszki, utkwi�a je bowiem
poczwara w cia�o le��cego na ziemi i nie�ywego ju�, biednego
Walusia.
- Bazyliszek! - szepn�� dr��cym g�osem Maciek. - To bazyliszek,
siostrzyczko; schowajmy si�, schowajmy czym pr�dzej!
I po cichutku, trzymaj�c si� za r�ce, dzieci na paluszkach
posun�y si� ku �cianie i w�lizn�y si� za wielkie drzwi o mur
prastary oparte.
W tym ukryciu, bezpiecznym na razie, Maciek pocz�� szepta�
siostrzyczce do uszka:
- To bazyliszek! S�ysza�em o nim od tatu�cia. Sroga to stwora! Na
kogo spojrzy - wzrokiem zabije! Tak zabi� Walusia. St�jmy tu
cicho, Halszko, st�jmy cichutko...
- Bo�e, m�j Bo�e! - za�ka�a Halszka. - Co to b�dzie? Co si� z nami
stanie? Po co�my tu przyszli? Po co�my tu przyszli? Ja chc� do
domu!
- Uspok�j si�, siostrzyczko - szepta� Maciek - wr�cimy do domu,
je�li B�g pozwoli; ale teraz chodzi o to, �eby nas bazyliszek nie
spostrzeg�, bo jak zobaczy i spojrzy na nas - wszystko przepad�o:
umrzemy!
- Ma�kuuuu! Maaa�ku! Halszko! Halusiu! - rozleg�o si� nawo�ywanie
z ulicy. - Maaa�ku! Haaalszko! Gdzie� wy jeste�cie? Obiad gotowy!
Obiad gotowy!
Przera�one dzieci pozna�y g�os Agaty, ale si� odezwa� nie �mia�y.
Bazyliszek odwr�ci� �eb grzebieniasty, jeszcze straszliwiej
naje�y� pi�ra i jaskrawymi �lepiami spojrza� w stron� schod�w.
Na schodach stan�a stara Agata, a za ni�, w ulicy, wida� by�o
gromadk� mieszczanek i mieszczan.
- Tu zesz�y, tu zesz�y na pewno - ozwa�y si� g�osy na g�rze
-musia�y si� zab��ka� w podziemiach; nie schod�ta, Agato, bo was
jeszcze jakie licho zadusi!
Ale Agata, poczciwa stara s�u��ca, ju� schodzi�a do lochu - i oto
zaledwie zesz�a na d�, zabrzmia� jej okrzyk, okropn� trwog�
wezbrany, i g�ucha, pos�pna cisza zaleg�a znowu piwnic�.
To p�omienisty wzrok bazyliszka uderzy� w nieszcz�sn� i trupem j�
na miejscu po�o�y�.
Gromadka sprzed schod�w pierzchn�a w Rynek i w przyleg�e uliczki,
roznosz�c wie�� okropn� na miasto. Skamienia�e z przera�enia
rodze�stwo przytuli�o si� do wilgotnego muru, trzymaj�c si�
konwulsyjnie za r�czki, a bazyliszek rad ze zniszczenia, jakie
uczyni�, pocz�� przechadza� si� po lochu tam i z powrotem, tam i z
powrotem. Wydosta� si� z piwnicy nie by�o sposobu!...
U czarownika
- Pani Ostro�yno! Pani Ostro�yno! Dzieci wam
przepad�y! Dzieci wam w lochach zgin�y!
- Jezusie! Maryjo! Co takiego! Co wy m�wicie, ludzie? Gdzie? Jak?
Gadajcie!
- Ano, polaz�y do piwnic na Krzywym Kole, musi bies im g��wki
ukr�ci�, niebo��tom!
- Chrystusie cudowny u Fary! Ratuj! Wspomagaj! Sk�d�e wy wiecie to
wszystko?
- Widzieli szewczyki z przeciwka, jak dzieci z Walkiem od Klepki
schodzi�y w podziemia, a potem wasza Agata wo�a�a je, wo�a�a, a�
zesz�a do piwnic - krzykn�a okropnie - i ju� nie wysz�a!
S�yszeli�my!
- Agat� ja pos�a�am, bo dzieci nie wraca�y. Bo�e wielkiego
mi�osierdzia, b�d� mi�o�ciw mnie grzesznej! Co ja poczn�,
nieszcz�sna?!
W przedsieniu uczyni� si� rumor i przedzieraj�c si� przez ci�b�
wpad� do alkierza mistrz Melchior. Blady by� p�atnerz i dr��cy, bo
ju� dowiedzia� si� by� w ku�ni o srogim ciosie, jaki go ugodzi�. A
Ma�ka i Halszk� mi�owa� ponad wszystko, ponad �ycie w�asne!
- Co robi�, Melchiorze, co robi�? - biada�a Ostro�yna. - Ratujmy�
nasze male�stwa kochane! �lubuj� Ci, Panie Jezu, srebrne serce
z�ocone pod Twoje n�ki naj�wi�tsze, jeno dopom� nam w tym
strapieniu!
Z gromady wysun�� si� s�dziwy rajca miejski, im� pan Ezechiel
Strubicz, m�� m�dry i stateczny, znany ca�ej Warszawie z dobroci i
z przywi�zania do dziatwy staromiejskiej.
- Co robi�? - powt�rzy�. - Ja wam poradz�, co robi�: walcie, jak w
dym, do czarownika na Piwn�. Kt� jak nie on lek znajdzie na wasz�
trosk� skuteczny? On si� zna na sprawach ziemskich i zaziemskich,
bo� to i doktor, i alchemista, i astrolog, i cz�ek, co po uszy w
ksi�gach starych siedzi. Ba! Skrzyd�a pono� zmajstrowa� i nocami
na nich po powietrzu lata.
- Walcie do czarownika! Walcie do czarownika! - wrzasn�a gromada.
- On pouczy, on dopomo�e! Dobra rada! Przednia!
- Najprzedniejsza - przytakn�� strapiony rodzic. - B�g wam zap�a�,
Strubiczu! Chod�, �ono, idziemy na Piwn�!
- I ja z wami - im� pan Strubicz na to. - A nu� si� jeszcze uda
Ma�ka i Halszk� odszuka�.
- Daj�e to, Matko Boska Cz�stochowska - zap�aka�a Ostro�yna. -
Niech si� tak stanie!
Na Piwnej, na czwartym pi�trze pod samym dachem wysokiego
naro�nego domu, mieszka� s�awny i uczony doktor, dominus
Hermenegildus Fabula, znany nawet na dworze kr�la jegomo�ci.
Nie by� to, prawd� m�wi�c, czarownik, tylko wielce znamienity
lekarz i cz�ek we wszystkich kunsztach i naukach wyzwolonych
do�wiadczony. Jeno gmin warszawski, widz�c jego prawie cudowne
kuracje i obserwuj�c z daleka tajemnicze praktyki, mieni� go, w
prostocie swojej, by� czarnoksi�nikiem, z mocami nadprzyrodzonymi
maj�cym �cis�� styczno��.
A �e pan rajca Strubicz czarownikiem go nazywa�, to jeno tak
tylko, aby ludowi na poprzek nie stawa�, kt�ry lubi rzeczy
niezrozumia�e i rad ku cudowno�ci si� obraca, sam� m�dro�� ludzk�
lekcewa��c i zgo�a postponuj�c.
W obszernej komnacie o �ukowym sklepieniu siedzia� za wielkim
sto�em, zawalonym ksi�gami i pergaminami, cz�eczek male�ki,
chuderlawy, wysch�y, o licu po��k�ym, pomarszczonym jak pieczone
jab�ko; ale �renice w tej twarzy, ogromne, czarne, jarzy�y si� jak
pochodnie gorej�ce, a tak� mia�y moc i pot�g� te oczy, �e gdy� w
nie spojrza�, zdawa�o ci si�, i� na wielkoluda spozierasz, i
mimowolnie budzi�y si� w tobie l�k, podziw i uszanowanie dla tej
niepozornej, a jednak imponuj�cej postaci.
U sufitu komnaty wisia� wypchany krokodyl �okciowy, w k�cie sta�a
mumia egipska, na oknie w s�ojach rozlicznych p�awi�y si� ropuchy,
w�e, padalce, robaki jakie� zamorskie. A wsz�dzie, gdzie�
spojrza�, ksi�gi, ksi�gi i ksi�gi.
Gdy mistrz Ostroga z �on� i z im� panem rajc� Strubiczem weszli do
doktora Fabuli, �w podni�s� oczy od foliantu, w kt�rym co� czyta�
z ciekawo�ci� i zadowoleniem ogromnym, bo a� si� u�miecha�
rado�nie, ale, zobaczywszy wchodz�cych, wsta�, obci�gn�� swoj�
czarn� szat�, co mu si� pofa�dowa�a na ciele, i spyta�:
- A czego to wa�pa�stwo �yczycie sobie ode mnie?
Tedy Ostro�yna z p�aczem i narzekaniem wielkim opowiedzia�a ca��
spraw�, a gdy sko�czy�a i chlipi�c b�aga� pocz�a o pomoc i
ratunek, dominus Hermenegildus Fabula tak rzecze:
- Wiem ci ja dobrze, co by�o przyczyn� zguby waszmo�� pa�stwa
dziatek, bom w�a�nie w tej ksi�dze o podobnych przypadkach traktat
wertowa�. Oto, ani mniej, ani wi�cej, tylko stw�r
najniebezpieczniejszy i najszkodliwszy na ziemi, kt�ry si� zwie:
bazyliszek.
- Bazyliszek? - zakrzykn�li w pop�ochu Strubicz, Ostroga i
Ostro�yna. - Bazyliszek! Tedy ju� nadaremne wszystkie trudy i
starania nasze!
- Z trwogi waszej wnosz�, i� wa�pa�stwu wiadoma jest natura owego
zwierza i to, i� on wzrokiem swoim wszelkie �yj�ce stworzenia
zabija. Ali� B�g jest wielki i nadziei do ostatka traci� cz�ekowi
wierz�cemu nie wolno. A cho�by wreszcie i pomar�y ju� dziateczki
wasze, to� trzeba je wydoby� z piwnicy, aby przecie pogrzeb
chrze�cija�ski mie� mog�y; bazyliszka zasi� ubi� nale�y
koniecznie, bo� niejedna jeszcze ofiara od �lepi�w jego zab�jczych
na �mier� pewn� p�jdzie, - ani chybi! P�ki ta bestia przekl�ta
�ywie, Warszawa spokojno�ci nie zazna!
- Jak�e to uczyni�, m�u uczony? - zapyta� Strubicz.
- Jak�e to uczyni�? Jak�e to uczyni�? - zawo�aj� Ostroga i
Ostro�yna.
- Jest spos�b - odpowie Hermenegildus Fabula. - Jest taki spos�b,
jeno tak trudny i niebezpieczny, �e nie wiem, azali si� znajdzie
kto w tym mie�cie, co by si� wa�y� na takie przedsi�wzi�cie. Oto
trzeba, aby do lochu zeszed� cz�owiek, ca�kowicie obwieszony
zwierciad�y. Gdy bazyliszek spojrzy w nie i siebie zobaczy, sam
si� w�asnym wzrokiem zabije, a tak uwolniliby�my od potwora i
Warszaw� umi�owan�, i ca�� przes�awn� Rzeczpospolit�.
- Spos�b jest dobry i pewny, ani s�owa! - wyrzeknie Strubicz. -Ale
sk�d wzi�� takiego �mia�ka, co zdrow� g�ow� pod ewangeli� po�o�y?
- Tak, tak - zaj�knie Ostro�yna. - Nie ma ju� takich ludzi na
�wiecie!
Nagle do komnaty Fabuli dobieg� ponury g�os farnego dzwonu, a w
�lad za tym przejmuj�cym d�wi�kiem ogromny gwar tysi�cznego t�umu.
Im� pan Strubicz wychyli� si� przez okno.
- Mam! Mam! - zakrzykn�� rado�nie. - Mam takiego cz�owieka! Kumie!
Kumo! Za mn�!
- B�g zap�a�, uczony m�u! B�g zap�a�!
I ju� ich nie by�o w komnacie.
Skazaniec
Od Rynku w stron� Piekie�ka zd��a� ponury, cho� jaskrawy
orszak. Przodem sz�a stra� miejska z halabardami, za nimi "bracia
pokutnicy" w d�ugich ciemnych opo�czach, z twarzami os�oni�tymi
rodzajem maski sukiennej, w kt�rej wyci�to jedynie otwory na oczy;
dalej dostojnie st�pa� im� pan pisarz miejski ze zwojem pergaminu
w r�ku, za panem pisarzem asysta z urz�dnik�w s�dowych z�o�ona,
wreszcie dwie g��wne osoby pochodu: skazaniec, niem�ody ju�;
brodaty m�czyzna w n�dznej odzie�y, ze zwi�zanymi w tyle r�koma,
i kat olbrzymi, rozros�y dr�gal, ca�y w czerwieni, z pot�nym
b�yszcz�cym mieczem i z dwoma butlami, czyli pacho�kami. Po
bokach, z przodu i z ty�u orszaku cisn�o si� mrowie
nieprzeliczone warszawskiego posp�lstwa, ulicznik�w, urwis�w i
wszelkiej ha�astry, ciekawej okropnego widowiska.
Ju� poch�d stan�� na placyku, Piekie�kiem zwanym, gdzie po�rodku
na czarnym suknie widnia� pieniek, miejsce stracenia; ju� pan
pisarz miejski odczyta� nosowym g�osem wyrok brzmi�cy, i� Jan
�l�zak, krawczyk w�drowny, oskar�ony o zab�jstwo swego towarzysza
podr�y, na gardle ma by� ukaran i mieczem �ci�ty ; ju� skazaniec
kl�kn�� przy pie�ku i g�ow� na nim po�o�y�, a kat mieczem
straszliwym b�ysn�� pod s�o�ce, gdy nagle... gdy nagle im� pan
Ezechiel Strubicz z mistrzem Ostrog� przedar� si� przez st�oczone
t�umy gawiedzi i tubalnym basem zakrzykn��:
- St�jcie! St�jcie!
Kat miecz wzniesiony opu�ci�, skazaniec zadygota� ca�ym cia�em, a
pan pisarz miejski, zdj�te dopiero co okulary z powrotem na nos
s��nisty za�o�ywszy, niech�tnie spojrza� na rajc�, oczekuj�c
wyja�nienia sprawy.
A im� pan Strubicz rozpocz�� przemow�:
- Po pierwsze: w imieniu szlachetnego burmistrza miasta Starej
Warszawy rozkazuj� wstrzyma� egzekucj�! Po drugie: natychmiast
rozwi�za� winowajc�! Po trzecie: zbli� si�, Janie �l�zaku!
Zapytuj� ciebie, Janie �l�zaku, kt�ry� jest na �mier� os�dzon i
nic ci� od niej ocali� nie mo�e, azali zgadzasz si� znij�� do
lochu, gdzie przebywa bazyliszek, i zabi� on� besti� zjadliw�?
Je�eli to uczynisz, wolny b�dziesz! To ci przez moje usta sam
szlachetny burmistrz i ca�a wysoka rada miejska solennie obiecuje
i przyrzeka.
Zdumia� si� wielce im� pan pisarz miejski, zdumia�o si�
posp�lstwo,
a skazaniec, wznosz�c dzi�kczynne oczy ku niebiosom, odpowie:
- Zgadzam si�, przezacny panie, zgadzam si� tym �acniej, i� -B�g
mi �wiadkiem - nie winien jestem zarzucanej mi zbrodni i tak
my�l�, �e �aska Pana Jezusowa b�dzie ze mn�.
Tedy nie mieszkaj�c wiele, powiedli Strubicz i Ostroga skaza�ca na
Ratusz, sk�d, obwieszonego zwierciad�y, zaprowadzono na Krzywe
Ko�o i kazano mu znij�� do podziemi: Burmistrz, rajce, �awnicy i
setki ludu czeka�y na ulicy, a przed wszystkimi, wpatrzeni chciwie
w otw�r piwniczny, stali mistrz Ostroga, pani Ostro�yna i dobry
rajca Strubicz. Up�yn�a chwila - i oto w lochu rozleg� si� g�os
przera�liwy; co� jakby chrypliwe pianie koguta, jakby �wiszcz�cy
syk w�a, jakby �miech diabelski, a takie to by�o okropne, �e
zgromadzonym a� ciarki przelecia�y po grzbietach i w�osy d�bem na
g�owach stan�y.
- Zabity! Zabity! - zad�wi�cza� dono�nie g�os Jana �l�zaka.
- Zabity! - zahucza� t�um. - Bazyliszek zabity! - wichrem pomkn�a
radosna wie�� na Rynek, na �wi�toja�sk�, na Piwn�, na Brzozow�, na
oba Dunaje: Szeroki i W�ski, i na ca�� Star� Warszaw�.
A na schodach piwnicznych ukaza�a si� posta� ca�a w lustrach,
nios�ca na ostro zako�czonym dr�gu straszliwego potwora.
Porwa� go kat z r�k dzielnego �l�zaka i na Piekie�ku, na stosie
ognistym, ku uciesze tysi�cznego ludu, na popi� spali�.
Sta�o si� wszystko tak, jak przewidzia� m�dry doktor Hermenegildus
Fabula: bazyliszek spojrza� w zwierciad�o i sam si� wzrokiem swym
jadowitym zatru� i zabi�.
Ale pani Ostro�yna, mistrz Ostroga i rajca Strubicz, wzi�wszy
zapalon� pochodni�, p�dem pobiegli do lochu.
- Ma�ku! Halszko! - wo�a�a matka. - Ma�ku! Halszko! - wo�a�
ojciec. - Zali�cie �ywi? Ozwijcie si�! Gdzie wy? Gdzie wy?
- My tu, matusiu! My tu, tatu�ciu!
I z ukrycia swego zza wielkich drzwi, o mur prastary opartych,
wybieg�y dzieci i zdrowe, cho� poblad�e jeszcze ze strachu,
rzuci�y si� w obj�cia rodzic�w. O, jaka� rado��! O, jakie�
szcz�cie! U�ciskom i poca�unkom ko�ca nie by�o, a� im� pan rajca
Strubicz, cho� taki stary i m�dry, p�aka� jak b�br i od p�aczu si�
zanosi�.
Tak si� zako�czy�a przygoda z bazyliszkiem. Przyp�acili j� �yciem
niepos�uszny Walu� i stara, poczciwa Agata. Zw�oki ich, wydobyte z
piwnicy, pochowano uroczy�cie, a rodzina Ostrog�w nigdy o nich nie
zapomnia�a.
Co do m�nego Jana �l�zaka, to okaza�o si�, i� on istotnie nie by�
winien zab�jstwa swego kamrata; ten bowiem zjawi� si� niebawem w
Warszawie i opowiedzia�, �e zab��kawszy si� w boru, przeby� w nim
bodaj miesi�c z g�r�, a� go w�glarze, drzewo w lesie wypalaj�cy,
przypadkiem znale�li i do Warszawy, na dobr� drog�, skierowali.
�aden bazyliszek ju� si� w mie�cie nie pokaza�.
Artur Oppman (OR-OT)
O szlachetnym Gryfie i pi�knej Syrenie
Dziwna to jest historia, a wydarzy�a si� w owych dawnych czasach,
kiedy Warszawa by�a zaledwie niewielkim grodem. Czerwone mury
obronne zamyka�y wtedy w sobie rynek i kilka uliczek. Stateczni
mieszczanie trudnili si� rzemios�em lub kupiectwem, a nad brzegiem
Wis�y, w chatach przytulonych do skarpy, niby w jask�czych
gniazdach, mieszkali rybacy i flisacy, kt�rzy p�ywali na swoich
zbo�em i owocami �adownych galarach.
�y� te� w wi�lanych falach od pradawnych czas�w stw�r dziwny,
zwany Gryfem. G�ow� mia� ludzk�, pi�kn�, cia�o lwa, ogon za�
w�owy i ogromne nietoperzowe skrzyd�a. Rozumem obdarzony by�
nadludzkim, szlachetno�ci� niezwyk�� i m�stwem przewy�sza�
najdzielniejszych rycerzy. A do tego serce mia� tkliwe, pe�ne
wsp�czucia dla ka�dej niedoli.
Nikt nie wiedzia�, dlaczego wspania�y Gryf upodoba� sobie t�
szar�, cicho p�yn�c� rzek� i miasto nad ni� wzniesione.
Jedno tylko by�o pewne, �e czuwa� nad nim i otacza� je swoj�
opiek�. Strzeg� go od ognia i powodzi, trzepotem swoich skrzyde�
odgania� burzowe chmury, a je�li wr�g uderza� na miasto - razi� go
swym mieczem.
W dni spokojne i pogodne wynurza� si� z fal Wis�y i uk�ada� na
mieliznach. Nieraz widziano go na wie�ach stra�niczych lub na
dachach kamieniczek, czasem przemyka� si� przez ziele� kr�lewskich
ogrod�w. Noc� za�, gdy �wieci� ksi�yc, przechadza� si� po rynku,
bieg� w�skimi uliczkami lub odpoczywa� na kamiennych schodkach.
Dlatego te� zacni ojcowie miasta Warszawy, czuj�c jego przemo�n�
opiek�, uwiecznili posta� Gryfa na piecz�ciach miejskich i
wszystkie dokumenty, dla potwierdzenia ich wa�no��i, piecz�towali
ow� piecz�ci�, odci�ni�t� w laku lub wosku.
A� wreszcie pewnego dnia Gryf przysiad� na flisackiej tratwie i
pop�yn�� hen, a� do Ba�tyku. Dobrze mu si� p�yn�o, a kiedy tratwa
uderzy�a o gda�ski brzeg niby o morski pr�g - Gryf spotka�
wynurzaj�c� si� z morskich fal Syren�. By�a pi�kna, jasnow�osa, a
�uski jej rybiego ogona po�yskiwa�y srebrnie. �piewa�a przy tym
niezwykle, tak jak tylko potrafi� Syreny.
Na widok Gryfa przerwa�a sw�j �piew i szepn�a:
- Jestem c�rk� kr�la Ba�tyku. A ty kim jeste�?
- Ja jestem Gryf - odrzek�.
- Gryf? - powt�rzy�a z zachwytem Syrena. - O, zosta� tu ze mn� na
zawsze. B�d� ci �piewa� swoje ulubione pie�ni...
- Nie mog� tu zosta�, chocia� jeste� najpi�kniejsz� Syren� na
�wiecie. Musz� wraca� do ma�ego, cichego miasta nad Wis��. Nie
mog� go porzuci�. Nie mog� pozostawi� bez opieki.
- To zabierz mnie z sob� - powiedzia�a wtedy Syrena. - Chc� by�
razem z tob�, gdy� nie ma wspanialszego nad ciebie rycerza.
Powr�ci� wi�c Gryf do Warszawy razem z jasnow�os� Syren�. I
zamieszkali na �asze wi�lanej, w�r�d szumi�cych wierzb.
Ale kt�rego� dnia tr�bacz na miejskiej wie�y zatr�bi� na trwog�.
Rozleg� si� poprzez ca�e miasto okrzyk:
- Do broni! Szwedzi otaczaj� miasto.
Us�ysza� to Gryf, poderwa� si� na swoich skrzyd�ach i rzuci� si�
do obrony ukochanego miasta. Jego miecz razi� wrog�w jak piorun,
uciekali przed nim w trwodze. Lecz znalaz� si� w�r�d nich jeden,
kt�ry zdrad� i podst�pem zbli�y� si� do Gryfa i �miertelnie rani�
go w samo serce.
Po raz ostatni i ze straszliwym wysi�kiem poruszy� skrzyd�ami
ranny Gryf i opu�ci� si� na wi�lan� �ach�, gdzie czeka�a na niego
Syrena.
Ale to ju� by� koniec jego �ycia.
Wtedy Syrena, krzykn�wszy rozpaczliwie, schwyci�a jego miecz i jak
burza rzuci�a si� w b�j. Gryfowy or� czyni� ogromne spustoszenie.
Przera�eni Szwedzi odst�pili od mur�w.
Wielka by�a w mie�cie rado�� z tego zwyci�stwa. Ludzie wiwatowali
i palili ogniska, gra�a muzyka. Tylko na wi�lanej �asze, obok
Gryfa z przebitym sercem, p�aka�a Syrena. Ale �e pokocha�a to
Gryfowe miasto, wi�c ju� pozosta�a w nim na zawsze. I tak jak Gryf
ongi�, tak teraz ona zacz�a z�otym mieczem broni� Warszawy w
niebezpiecze�stwie.
Za� panowie rajcowie miejscy uznaj�c to, zacz�li z czasem
zamieszcza� na piecz�ciach jej wizerunek zamiast obrazu Gryfa:
I tak ju� zosta�o po dzie� dzisiejszy.
Maria Krger
Boruta
W ciemnym lochu ��czyckiego zamku, przy rozpalonej drzazdze
smolnej siedzia� jaki� w�saty szlachcic i pi� z beczki. Mia� na
sobie karmazynowy �upan, pas z�otolity, na rzemyku szabla; czapka
rogatywka z siwym barankiem nie przylega�a mu nale�ycie, jakby co�
jej zawadza�o: jako�, kiedy chcia� si� poskroba� po g�owie,
ujrza�e� przy r�ku - pi�� ogromnych pazur�w, a za uchyleniem
czapki - ma�e czarne rogi. By� to s�awny diabe� pan Boruta, co
pilnowa� skarb�w zamkowych, pozosta�ych w ukryciu od udzielnych
jeszcze ksi���t Mazowieckich. Twarz mia� wielk�, rumian�, w�s -
pot�ny, obwis�y spada� mu wraz z brod� na piersi; wzrostu
wielkiego, szeroki w plecach, oczu iskrz�cych. Zachmurzony,
siedzia� na pr�nym antale po ma�mazji, ale kiedy mia� si�
u�miecha�, wtedy w�sy pokr�ca� w g�r� i a� za du�e uszy stercz�ce
zak�ada�.
- Ju� dosy� wysiedzia�em si� w tym lochu ciemnym i wilgotnym, nie
ma i co pi� dalej, ostatni� beczk� w�grzyna za chwil� dopij�! -
tak m�wi� do siebie Boruta. - My�l�, �e nikt si� nie powa�y
zajrze� do tych skarb�w, a jako� tu i t�skno, i nudno. Sto lat tak
siedzie� na jednym miejscu, a na jednym miejscu i kamie� obrasta;
zawsze ciemno, ch�odno, ponuro, a tam na �wiecie s�onko �wieci,
ptaki i ludzie weso�o �piewaj�; kapele brzmi�, ucztuj� radzi.
Trudno wytrzyma� d�u�ej; hulaj dusza bez kontusza! Zamkn� loch i
przejd� si� po �wiecie; trzeba jeno ubioru co poprawi�, aby dobrze
przyj�to go�cia.
U szlachcica Kaliny o mil� od zamku ��czyckiego brzmi kapela,
wydaje c�rk� najstarsz� za m��. �ma krewniak�w nape�ni�a ca�e
domostwo, beczki z miodem, piwem i w�dk� sta�y w sieni, na
gankach, w izbach, bo pan Kalina, zamo�ny szlachcic, dziedzic
ca�ej p� wioski; doby� woru z zaple�nia�ymi talarami, nie �a�uj�c
wydatku na tak wielk� dla siebie uroczysto��.
Ju� by�o po �lubie i po oczepinach, zacz�a kapela brzmie�
chmiela*1, kiedy we drzwiach ukaza� si� nowy go�� niespodziewany.
Ubrany by� w karmazynowy �upan, pas z�otolity, czapka na g�owie
rogatywka z siwym barankiem, na rzemyku szabla, r�kawice czarne,
buty z wywijan� cholew� i ogromnymi ostrogami. Jak stan�� we
drzwiach, ca�e zwali�, kiwn�� g�ow� nie zdejmuj�c czapki i szed�
dalej, i na �awie usiad�.
Kapela gra� przesta�a, pie�� chmielowa ochotnikom na ustach
skona�a, niewiasty przera�one tuli�y si� do k�ta. Gospodarz ujrza�
na wszystkich twarzach pomieszanie, zbli�y� si� do nieznajomego i
rzek�:
- Panie bracie, zawsze mo�ecie je�� chleb u mnie z sol�, byle z
dobr� wol�, ale na ten raz nie prosi�em waszeci, wi�c prosz�! - I
wskaza� na drzwi.
Nieznajomy pokr�ci� g�ow� na znak, �e nie wyjdzie, i wyb�kn�� od
niechcenia: - Pi�.
Pan Kalina kaza� poda� g�sior z miodem i czar�, ale nieznajomy
czar� rzuci� na ziemi�, przytkn�� g�sior i wypi� do kropli.
Szlachta ��czycka klaszcze z rado�ci, wo�aj�c:
- To nasz brat! Nasz brat!
Nieznajomy u�miechn�� si� weso�o, pokr�ci� w�sy w g�r� i a� za
uszy za�o�y�, a beczk� miodu widz�c, porwa�, postawi� j� na stole,
czop wyrzuci�, rozdziawi� paszcz�, �ykaj�c strumie� napoju z
szumem tryskaj�cy ma�ym otworem.
Wszyscy z podziwieniem nieznajomego otoczyli wie�cem, niewiasty i
panny postawa�y na stole i �awkach, patrz�c na pijaka; nieznajomy
�yka�, sapi�c tylko nosem, wkr�tce uni�s� beczki, potem dobrze
przechyli�, a� w ko�cu nie ma miodu, wszystko wytr�bi� gracko!
Wtedy po�ow� w�sa otar�szy z piany usta i brod� krzykn��:
- Kapela! Chmiela! - I porwa� za r�k� pann� m�od�.
Wrzas�a przestraszona, a gdy j� ci�gnie nieznajomy nie zwa�aj�c na
jej przestrach, staje w obronie pan m�ody i wyzywa zuchwalca na
szable.
Nieznajomy oci�ga� si� powoli, ale gdy mu nowo�eniec wyci�� silny
policzek, �e zaledwie przytrzyma� czapki, a od drugich na karku
poczu� silne razy, zawo�a�: - Po jednemu, po jednemu! - I wyszed�
na podw�rze.
Zawy�y psy, jakby wilka poczu�y, szlachta wybieg�a za nim, �eby
nie uciek�; zapalono �uczywa, wyniesiono �wiece, zaja�nia�
podw�rzec jak w dnia po�udnie.
Nieznajomy doby� szabli, spojrza� iskrz�cym wzrokiem, gdy pan
m�ody krzy� na ziemi swoim kordem znaczy�. A� si� skry sypn�y za
z�o�eniem szabli, nieznajomy dobrze si� broni�, ale pan m�ody
zr�czniej ; a widz�c, �e mu nie podo�a, przerzuci� z prawej kord w
lew� r�k�, czym odurzony przeciwnik nie dostrzeg� ci�cia i oberwa�
pot�nie po karku. Obci�� mu dwa palce, spad�a r�kawica,
nieznajomy wypu�ci� z zakrwawionej d�oni szabl�, a� tu kur pieje.
St�kn�� ranny, podskoczy� i znik� z ko�a otaczaj�cej go szlachty,
zostawiaj�c na ziemi pas z�otolity, r�kawic� zbroczon� i szabl�.
Gdzie sta�, zakipia�o troch� smo�y; a gryz�cy zapach siarki
uderzy� we wszystkie nosy. Pan Kalina podnosi pas, porywa
r�kawic�, trz�sa: wypadaj� dwa wielkie pazury z kawa�kiem palc�w.
Pan m�ody patrzy na szabl�; to poga�ska, nie masz znaku krzy�a,
tylko ksi�yc turecki.
I wo�aj� wszyscy:
- Boruta! Boruta!
W ciemnym lochu ��czy�skiego zamku przy rozpalonej drzazdze
smolnej siedzi w�saty szlachcic w karmazynowym �upanie, bez pasa i
szabli, czapka rogatywka, ale z poci�tym suknem, siwy, poszarpany
baranek. Le�a� na dw�ch pr�nych beczkach, liza� r�k� okaleczon� z
trzema pot�nymi pazurami, bo dw�ch brak�o, i tak prawi� do
siebie:
- Nie wyjd� wi�cej na �wiat; rano dobrze by�o, kiedym si� wygrza�
na s�onku, ale wiecz�r c� zyska�em z t� przekl�t� szlacht�, co
klaska�a, jakem pi�, a potem wyzywa na r�k�? My�la�em, �e im
przecie� podo�am, ale� oni lepiej szabl� robi� jak diabe�.
Zgubi�em pas i szabl�, dwa pazury, poci�li mi czapk�, skaleczyli
r�k�, a co najgorsza, poznali, �e Borut� obci�li.
I kr�ci� ze z�o�ci w�sy, dar� brod�, a liza� r�k� ranion�.
Odt�d ju� wi�cej z lochu nie wyszed� ��czycki diabe�.
Kazimierz W�adys�aw W�jcicki
1. Chmiel - starodawna pie�� weselna o chmielu.
Przerwany hejna�
Jarek tak si� wierci� na pos�aniu, �e w ko�cu zbudzi� siostr�.
Zwykle wstawa� wczesnym rankiem i �pieszy� na najwy�sz� w mie�cie
wie�� ko�cio�a Mariackiego, zwan� Hejnalic�: Gra� stamt�d hejna�,
wzywa� nim do opuszczania most�w zwodzonych, otwierania bram
miejskich, budzi� g�osem tr�bki wszystkich mieszka�c�w Krakowa.
- Przecie� nie �wita... - zdziwi�a si� Maryjka.
- Jako� nie mog� spa� - mrukn�� Jarek.
- Ja te�. Powiedz, to prawda, co ludzie wczoraj na Rynku m�wili �e
Tatarzy id� na Krak�w?
- Nie s�ysza�em - sk�ama�. Chcia� tym k�amstwem uspokoi� Maryjk�.
- Sandomierz zdobyli - zn�w zacz�a.
Przerwa� jej szybko :
- Sandomierz daleko, �pij.
Sam jednak nie spa�. Wsta� z pos�ania, narzuci� na siebie ko�uch
barani.
- Napij� si� wody w sieni, zaraz wr�c� - powiedzia�.
Woda ch�odna, orze�wiaj�ca sprawi�a, �e resztki snu odesz�y od
Jarka. Otworzy� drzwi na ulic�, wyjrza�: cisza, spok�j, tylko...
Zacz�� nas�uchiwa� - jaki� odg�os szed� gdzie� z daleka, dziwny
odg�os, kt�rego nigdy przedtem nie s�ysza�: niby szum, niby
dudnienie tysi�cznych krok�w... ludzkich czy ko�skich - nie dawa�o
si� odr�ni�.
- Tatarzy! - krzykn�� Jarek i run�� w pust� ulic�. - Ludzie! Za
bro� chwyta�! Tatarzy!
- Czego wrzeszczysz? - dw�ch stra�nik�w miejskich, kt�rzy
zdrzemn�li si� gdzie� pod murem, zm�czeni nocnym czuwaniem, wpad�o
na Jarka.
- Zbudzi� trzeba... Tatarzy! - be�kota� ch�opiec, krztusz�c si�
w�asnym oddechem.
- Tatarzy! - przerazili si� stra�nicy. Nas�uchiwali przez chwil�.
- Ucieka�, p�ki czas! A i ty zmykaj, je�li ci �ycie mi�e!
- Kiedy nie wiem...
- Na co czekasz? Ka�da chwila droga - krzykn�li mu jeszcze i
znikn�li za rogiem ulicy.
Bieg� coraz szybciej.
W nied�ugi czas potem w ca�ym mie�cie s�ycha� by�o trzask
gwa�townie otwieranych bram i nawo�ywania:
- Co to si� dzieje?
- Nie �wit jeszcze przecie�, a tr�bka gra z wie�y...
- Co te� ten stra�nik robi, �eby ludzi przed czasem ze snu zrywa�?
- A mo�e co� si� sta�o?
Kto� wreszcie zawo�a�:
- To� nie s�yszycie, co si� dzieje? Tatarzy pod miastem!
W�r�d og�lnego pop�ochu kobiety z dzie�mi, zawodz�c g�o�no,
chroni�y si� niewielkimi jeszcze grupami na Wawelskie Wzg�rze,
opasane pot�nym wa�em z drzewa, kamieni i ziemi. Kto m�g�,
�pieszy� do ko�cio�a przy Grodzkiej ulicy: mury mia� grube, by�
niczym twierdza obronna. M�czy�ni biegli na miejskie wa�y,
gotuj�c si� do obrony miasta.
A ju� p�on�ce �agwie, ciskane przez wroga, zacz�y pada� na domy,
wzniecaj�c po�ary. W bramy uderza�y nieprzyjacielskie tarany, a
strza�y, puszczane z tysi�cznych �uk�w, pru�y powietrze.
Nie przerywaj�c grania, Jarek wychyli� si� przez okienko wie�y.
Niebo zaczyna�o si� rozja�nia� - nie wiadomo: od �uny czy od
wschodz�cego s�o�ca.
Strza�y przelatywa�y coraz g�ciej, powietrze wok� Jarka zdawa�o
si� by� pe�ne j�kliwego pobrz�ku.
Gra� sw�j hejna�, tym razem na alarm, na cztery strony �wiata,
�eby ani jeden cz�owiek nie zosta� zaskoczony napadem - na p�noc,
po�udnie, na wsch�d... I wtedy w�a�nie pos�ysza� �wist tatarskiej
strza�y tu� przy uchu. D�wi�k tr�bki urwa� si� jak�� chrapliw�
nut�. Ucich�...
I ju� ten hejna� pozosta� taki nie doko�czony - z melodi�
urywaj�c� si� w p� taktu, tak�, jak� s�yszycie dzisiaj.
Mira Jaworczakowa
Stopka kr�lowej Jadwigi
W Krakowie buduj� �wi�tyni�. Kr�lowa Jadwiga wielkie da�a skarby,
aby pi�kny ko�ci� wystawi� Bogu w stolicy. Sama cz�sto przychodzi
spojrze� na robot� dzielnych murarzy. S�onko jasno �wieci, robota
idzie �wawo. Jeden z robotnik�w pod�piewuje, inny co� weso�ego
opowiada. Snad� im dobrze na sercu.
Ale nie wszyscy tak s� rado�ni.
Oto jeden z nich, cho� pracuje pilnie, od rana s��wka nie rzek�,
smutny, nie s�ucha weso�ych rozm�w, cz�sto wzdycha, a nawet �z�
ukradkiem ociera.
Nikt tego nie widzi.
Wtem robotnik, stoj�cy wysoko na rusztowaniu, zawo�a�:
- Kr�lowa, pani Jadwiga idzie!
Stukn�y ra�niej m�otki, zadzwoni�y kielnie, rozja�ni�y si� twarze
murarzy.
- Kr�lowa, pani nasza idzie. Dalej, ch�opcy, do roboty! - wo�ali
weso�o.
Niebawem ukaza�a si� Jadwiga kr�lowa.
Wita�a u�miechem �askawym pracownik�w, ogl�da�a roboty.
Dojrza�a smutnego cz�owieka; nachylony ociosywa� pilnie kamie�,
nie zwa�a�, co si� wko�o dzieje.
Podesz�a do� kr�lowa Jadwiga.
- Co wam dolega, przyjacielu? - zapyta�a �agodnie. - Czy was kto
skrzywdzi�? Czy choroba dolega? Bo bladzi i wyn�dzniali jeste�cie.
Murarz otar� szybko �zy p�yn�ce z oczu.
- Nikt mnie nie skrzywdzi�, Mi�o�ciwa Pani, i zdr�w jestem. �ona
moja ci�ko zachorowa�a, moja pomoc i opiekunka dziatek naszych
le�y w niemocy... Jeszczem nie zarobi� tyle, by jej lekarstwo
kupi�, by jej ul�y�.
I �zy ci�kie sp�ywa�y po strapionej twarzy murarza.
Kr�lowa postawi�a nog� na le��cym obok kamieniu, odj�a pi�kn�,
z�ot� klamr� od swego sanda�a.
- We�mij to - rzek�a - id� zaraz, kup, co potrzeba chorej i
dziatkom twoim. Nie smu� si�. B�g ci� pocieszy.
I posz�a kr�lowa Jadwiga na Zamek, a robotnik pobieg� do