2271
Szczegóły |
Tytuł |
2271 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2271 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2271 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2271 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Dunin_kozicka
Ania z Lechickich P�l
Dzieci�stwo
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
T�oczono pismem punktowym
3 3 64 0 0 108 1 ff 1 74 1
dla niewidomych
w Drukarni Zak�adu Nagra�
i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa A i R.
Pisa�a K. Kruk
Korekty dokona�y:
B. Krajewska
i K. Pabian
`ty
B�ysk pierwszej mi�o�ci
Rodzina zebrana by�a przy
podwieczorku. Miejsce zmar�ej
przed rokiem pani domu zaj�a
starsza siostra, ciocia Misia,
kt�rej faluj�ca, podstrzy�ona
czupryna, stanowi�a jedyn� chyba
oznak� jakiej� "emancypacji".
Zielone bowiem oczy tej
niezam�nej krewnej promienia�y
blaskami �agodnej nie�mia�o�ci i
bezgranicznego uczucia dla
osieroconej siostrzenicy. G��bia
tego uczucia tak by�a
niezmierna, �e na samym jej dnie
znalaz�aby cichutka ciocia Misia
(w razie jakiej� nadzwyczajnej
potrzeby) odwag� do stawiania
oporu despotycznemu szwagrowi,
siedz�cemu naprzeciw niej, przy
drugim ko�cu owalnego sto�u.
By�by to czyn heroiczny, gdy�
despotyzm pana Wojciecha, jedyna
wada jego nieskazitelnego
charakteru, uniezale�nia� go od
rodziny i znajomych, wywo�uj�c
samow�adcze rozstrzyganie ka�dej
�yciowej sprawy. Tylko wobec
�ony, niezwykle pi�knej i
dobrej, ugina�a si� ta stalowa
natura, topniej�c niby wosk,
rozgrzany ogniem bezgranicznego
uczucia, ale w owej chwili
podwieczorkowej herbaty wyraz
twarzy pana domu nie zwiastowa�
�adnej ust�pliwo�ci. Spojrzenie
jego niebieskich �renic
spoczywa�o z wynios�ym ch�odem
na wytwornej postaci
czarnookiego m�odzie�ca,
rozmawiaj�cego z o�ywieniem z
siedemnastoletni� Alink�,
przysz�� dziedziczk� �licznych
Malinek. Na wprost dwojga tych
m�odych znajdowa� si�
trzydziestokilkuletni m�czyzna
o wynios�ym czole, z odrzuconymi
w ty� ciemnymi w�osami. Jego
szare, m�dre oczy bada�y
przenikliwie wyraz twarzy owego
przystojnego bruneta, kt�rego
ma�e, mi�kko wykrojone usta i
nieco zbyt du�y orli nos
widnia�y cz�sto w profilu, gdy
zwraca� si� ku swej uroczej
s�siadce. P�g�osem rzucane
s�owa �wietnego "causera"
wywo�ywa�y ciep�e, r�ane tony
na licach dziewcz�cia, fio�kowe
oczy mieni�y si� przy tym
aksamitn� ciemni� bratk�w, to
zn�w l�ni�y przejrzy�cie niby
dwa jasne ametysty. Za ka�dym
takim objawem rodz�cego si�,
wio�nianego uczucia, nag�y b�l
przesuwa� si� po wygolonej,
rozumnej twarzy obserwatora i
znika� wnet, poskromiony wol�.
Miejsce przy stole pomi�dzy nim,
a panem domu nie by�o zaj�te,
pomimo i� nakrycie wskazywa�o,
�e mia�o swe przeznaczenie.
S�u��cy Jakub, kt�rego ca�e
�ycie up�yn�o w tym wiejskim
dworze i kt�ry mia� przekonanie,
�e chyba �mier� usunie go z
zajmowanego stanowiska - krz�ta�
si� sprawnie dooko�a sto�u.
Przez otwarte okna wdziera�y
si� oddechy silnie pachn�cych
kwiat�w i dolatywa� �agodny szum
leciwych drzew parku. Gromadki
szaroniebieskich go��bi snu�y
si� po alei wjazdowej, gruchaj�c
rozg�o�nie i czekaj�c
nieust�pliwie na sypane im
szczodr� d�oni� Alinki (a czasem
Jakuba) okruchy pieczywa.
Soczyste trawniki rozpo�ciera�y
si� fal� niziutkiej zieleni a�
hen! pod mocarne grzywacze
drzewne. Gdzie� w oddali puszy�y
si� pawie, dumne ze swych
szmaragdowych wachlarzy i
swawolnie igra�y rasowe �rebaki
na zagrodzonej dla nich
przestrzeni. Wiatr pomyka� chy�o
i lekko, wios�uj�c w powietrzu
jednym skrzyd�em z niebieskiego
lazuru, a drugim z promieni
s�onecznych. Czarowny maj sia�
hojnie swe kr�tkotrwa�e wdzi�ki
na ten pi�kny i cichy dw�r
wiejski, zdaj�c si� by� symbolem
dobrego smaku i niezachwianej
harmonii. Tylko w duszach
zebranych w nim ludzi brak by�o
owej podstawowej ��czno�ci,
mog�cej zestrzeli� w jedno
ognisko my�li i pogl�dy na
�ycie. W�r�d potocznej rozmowy
sprzeczne pr�dy krzy�owa�y si�
wraz ze spojrzeniami, wywo�uj�c
napi�t� atmosfer�.
Wtem t�tent k�usuj�cego konia
zwr�ci� powszechn� uwag�, a
przed oknami jadalni przemkn�a
szybko sylwetka m�odej amazonki,
trzymaj�cej si� wy�mienicie na
damskim siodle.
- Nareszcie Bisia zdecydowa�a
si� po�egna� swoje buraki! -
pad� weso�y okrzyk z ust Alinki.
- Prosz� mi wierzy�, �e gdyby
mo�na by�o zatrzyma� s�o�ce w
biegu jak to uczyniono przed
wiekami, Bisia nie zawaha�aby
si� ani na chwil� przed tak
ryzykownym czynem! Sen jest
wedle niej niepotrzebnym
skracaniem �ycia ludzko�ci!
- Czy�bym istotnie tak si�
wyrazi�a? - zabrzmia� spokojny
g�os panny Balbiny, wchodz�cej
spiesznie do pokoju. -
Przepraszam wszystkich za
sp�nienie, ale nie mo�emy da�
sobie rady z tym nawa�em
wiosennej pracy! Zn�w nowa
szkoda w lesie! - zwr�ci�a si�
do pana domu, kt�ry ogarnia� j�
wzrokiem pe�nym �yczliwego
uznania. - Trzy sosny �ci�te!
Dlaczego Jakub nie nala� mi
herbaty?! Wypi�abym duszkiem
zimn�, bo mam jeszcze moc
zaj�cia w polu! Za chwil� jad�!
- I my pojedziemy konno do
lasu! Dobrze, ojczulku?! -
zaproponowa�a �ywo Alinka. - C�
ty na to, Edmundzie?! -
przechyli�a w bok g��wk�,
patrz�c z u�miechem na s�siada.
- Najch�tniej! - przysta�
m�ody. - Wszak�e w tym lesie
znalaz�em kwiat paproci! -
zni�y� g�os, przeznaczaj�c te
poetyczne s�owa li tylko dla
�licznego dziewcz�cia, ale
nielito�ciwa panna Balbina
wy�owi�a je bystrym s�uchem i
r�bn�a ch�odno:
- O�mielam si� w�tpi�! Kwiat
paproci zakwita o p�nocy, a o
tej porze woli pan znajdowa� si�
w wygodnym ��ku, ni� w naszej
le�nej puszczy, w Podb�rzu!
Alinka sp�on�a rumie�cem
niezadowolenia:
- Naszego lasu nie mo�na
nazywa� puszcz�, a zreszt�
Edmund wyszed� chyba z lat,
kiedy si� mali ch�opcy boj�
ciemno�ci?! - z wyzwaniem w
oczach patrzy�a na starsz� od
siebie o kilka lat pomocnic�
ojca przy gospodarstwie, ale
opalona twarz panny Balbiny nie
straci�a zwyk�ego spokoju. Zna�
by�o po niej, �e ka�de swe
zdanie opiera na mocnych
przes�ankach i nie da si�
zachwia� w swych ugruntowanych
pogl�dach.
Ciocia Misia wtr�ci�a si�
szybko do rozmowy, gdy� wszelkie
dysonanse by�y dla jej s�odkiej
natury wr�cz nie do zniesienia:
- Je�li i ty, Wojciechu,
pojedziesz konno, to my z panem
Zygmuntem b�dziemy wam
towarzyszyli wolantem. Czy panu
moja propozycja dogadza? Do��
si� pan napracowa� w zimie nad
tymi naukowymi rozprawami!
Prosz� teraz u�ywa� wsi w ca�ej
pe�ni!
Uczony pochyli� si� w
uprzejmym uk�onie:
- Taka wycieczka to rozkosz
istna dla mieszczucha, �askawa
pani! W og�le, czaruje mnie
wszystko w tych cudnych
Malinkach. Wszystko!... -
powt�rzy� ciszej, wpatruj�c si�
w Alink� z tak� moc� uczucia,
jak gdyby pragn�� wzi�� j� na
r�ce, przytuli� do piersi i
nie�� przez ca�e �ycie ponad
cierniami losu, nie troszcz�c
si� zgo�a o w�asne, udr�czone
stopy.
B�ysk ironii strzeli� z
pi�knych oczu Edmunda na widok
tego cichego entuzjazmu rywala.
Mierzy� go niech�tnym wzrokiem w
milczeniu. Z�otow�osa Alinka
sp�sowia�a jak r�a, kt�r� w
mi�ym dziewcz�cym zak�opotaniu
wyj�a z �ardinierki stoj�cej na
stole, zatapiaj�c w jej wonnych
p�atkach delikatny, zgrabny
nosek. Panna Balbina st�umi�a
westchnienie. Czatuj�ce
spojrzenie cioci Misi bieg�o po
wszystkich nieco l�kliwie, tylko
pan domu rozpar� si� wygodnie na
krze�le i z serdeczn� przyja�ni�
patrzy� na uczonego.
Za oknami, w parku, gwizda�y,
�wierka�y i nawo�ywa�y si�
ptaki.
Chwilowe milczenie zebranych
oprzytomni�o pana Zygmunta.
Wstrz�sn�� si� nieznacznie i
powiedzia� �ywo:
- Powinienem w�a�ciwie mie�
wyrzuty sumienia, �e swoj�
bytno�ci� w Malinkach odrywam
naszego szanownego gospodarza od
zaj�� rolnych. Znamy si� od tak
dawna, �e r�ne �wiatowe
przes�dy nie mog� dla nas
istnie�! Je�li to si� nie
zmieni od jutra - m�wi� jasnym,
�artobliwym g�osem - to chyba
b�d� zmuszony...
- Nie ko�cz, m�j drogi! -
przerwa� mu pan Wojciech. -
Po�wi�ci�em ci dzie� twego
przyjazdu, aby okaza� jak mi�ym
jeste� dla mnie go�ciem. Jutro
nie b�dziesz mnie prawie
widzia�. Zast�pi� mnie moje
panie. A teraz, jed�my! Jakubie!
Ka� Antoniemu osiod�a� konie i
wolantem zajecha� przed ganek.
- S�ucham pana dziedzica! -
wyprostowa� si� Jakub
s�u�bi�cie, jak gdyby stawa� na
baczno�� i uczyniwszy zwrot w
prawo wyszed� z jadalni.
Ruszyli si� wszyscy od sto�u.
- Id� zmieni� str�j do konnej
jazdy! - oznajmi�a Alinka i w
nag�ym porywie zalotno�ci
cisn�a zgrabnie trzyman� w r�ce
r�� w twarz Edmundowi.
- Bataille des fleurs! -
plasn�a w d�onie z uciech�. - A
ty jak mi odpowiesz?!
Przepa�ciste oczy Edmunda
sypn�y p�kiem iskier w stron�
z�otow�osej kuzynki. Wpili si� w
siebie wzrokiem, on - kusz�co,
ona - z wdzi�kiem podbitej
w�adczyni.
Br�zowe �renice panny Balbiny,
obserwuj�cej t� niem� scen�,
zamigota�y gniewnie pod
wyrazistymi �ukami ciemnych
brwi:
- Widz�, �e nie doczekam si�
pa�stwa tak pr�dko, wi�c jad�
sama! - odezwa�a si� nieco
szorstko i jak b�yskawica
przesun�wszy si� przez jadalni�,
znikn�a za drzwiami.
- Zatrzymujesz wszystkich,
Alinko! - zawo�a� tn�cym g�osem
pan Wojciech. Konie b�d� za
chwil�, bo rozporz�dzenie
wyda�em jeszcze z rana.
Przebierz si� i nie marud�,
je�li �aska.
Dziewczyna skoczy�a ku ojcu z
lekko�ci� sarenki i po�o�y�a mu
na ramionach bia�e male�kie r�ce
o r�owych paznokietkach:
- Takim tonem m�wisz do mnie,
ojczulku, jakby� mia� ochot� da�
mi klapsa! A ja przecie� w tym
roku sko�czy�am Sacre_coeur i
tak ci wyros�am na schwa�, �e
wygl�dam przynajmniej na lat
dwadzie�cia! Prawda, ojczusiu! -
wtuli�a �wie�e usta w policzek
pana Wojciecha i s�czy�a nimi
delikatne poca�unki.
- Kt� ci si� oprze, ty ma�a
czarodziejko! - wyrwa�y si�
cioci Misi s�owa zachwytu.
Edmund uczyni� gest r�k�,
jakby zmiata� pi�ropuszem py�
dooko�a t�p dziewcz�cia:
- Nie mog� si� do�� nadziwi�,
jak taka cudna orchidea przysz�a
na �wiat w tej zimnej, mglistej
Polsce?! - wyrazi� pe�ne
pochlebstwa zdumienie.
- Zamiast zastanawiania si�
nad tym faktem, id� m�j kochany
i przebierz si� r�wnie�! - wpad�
mu w s�owa oschle pan Wojciech.
- Wr�ci�e� z Antwerpii i Pary�a,
wi�c zapewne ol�nisz nas modnym
strojem! - zdj�� ze swych ramion
d�onie c�rki.
- Nie tylko strojem, ojczulku
- uj�a si� gor�co za kuzynem
Alinka - ale i dyplomem
uko�czonej akademii handlowej!
- Drogo to kosztowa�o! -
skonkludowa� ch�odno wielbiciel
bezwzgl�dnej prawdy. - Jego
matka wie co� o tym! - spojrza�
z ukosa na niestropionego
bynajmniej krewnego, kt�ry
wyg�osiwszy swobodnie:
- Wuj ma do mnie jakie�
uprzedzenie. Prosz� wierzy�, �e
jestem dla siebie jeszcze
surowszym s�dzi�! - sk�oni� si�
uprzejmie i opu�ci� jadalni�.
Wkr�tce jechali wszyscy wed�ug
u�o�onego programu. Alinka w
czarnej sukiennej amazonce,
kt�rej wykwintny kr�j uwydatnia�
jej smuk�e kszta�ty, w d�okejce
na jasnych w�osach, dosiada�a
wprawnie bia�ej jak �nieg
arabki, kt�ra j�a przebiera�
pod ni� rasowymi, nerwowymi
n�kami, po czym wyci�gni�tym
k�usem ruszy�a przez park i
bram� wjazdow� na szerok� drog�
do lasu.
- Noc i jutrzenka! - wyrzuca�
z siebie gor�czkowe s�owa
Edmund, jad�c obok kuzynki i
�piesz�c si� z roz�arzaniem
tlej�cego w jej sercu ognika
zanim ten "niezno�ny wuj
weredyk" nie dop�dzi ich na swym
karogniadym Piorunie. - NOir et
blanc! Przecudne masz pomys�y i
wygl�dasz jak boginka, moja
urocza rusa�ko, m�j kwiecie
jab�oni!
- Nie �pieszcie si� tak! -
wo�a� za nimi pan Wojciech. -
Nie jeste�my na polowaniu par
force! Czy s�yszysz, Alinko?!
- S�ysz� ojczusiu! -
odkrzykn�a dziewczyna - ale to
Leda tak mnie unosi!
- Widz�, �e ojciec chce ci�
wyda� za tego starego mantyk� -
szepta� dalej Edmund,
przechylaj�c si� z konia w
stron� chy�ej amazonki. -
Przecie� to niemo�liwe,
�mieszne, wprost nie do
pomy�lenia! Ty - cud wio�niany i
taki nudny, cnotliwy profesor!
Alinko! Ty nie zgodzisz si� na
takie...
- Nareszcie was dogoni�em! -
zabrzmia� tu� przy nich
niezadowolony g�os. Ciemna g�owa
Pioruna z rozd�tymi chrapami
zr�wna�a si� z Led� i pan
Wojciech pochwyciwszy mocno uzd�
k�usuj�cej arabki, j�� hamowa�
bystro�� jej biegu.
- Nie wyrywajcie si� naprz�d!
Leda jest bardzo nerwowa. Mo�e
ponie��, a w�wczas nie wiem, czy
Alinka da sobie z ni� rad�.
Jed�my wolno. Chc� si� przyjrze�
naszym zasiewom.
Ma�e czerwone usta Edmunda
zacisn�y si� gniewnie. Czarne
oczy, �L�ce przed chwil� fale
uwielbienia - sta�y si� nagle
z�e, fosforyzuj�ce. Wuj
przeszkadza� mu w napawaniu si�
rozkwitem p�ka dziewcz�cej
mi�o�ci, kt�ry pod jego
umiej�tnym tchnieniem mia� si�
zmieni� w kwiat o p�omiennej
barwie. �ci�gn�� cugle karemu
hunterowi tak ostro, i� �w
stan�� d�ba.
- Czy on si� ju� o�wiadczy�?!
- pyta� z niepokojem cioci�
Misi� uczony. �ledzi� on z
wolantu ca�� t� scen� i w
jasnowidzeniu uczucia pojmowa�
jej motywy.
- Nie! - odpar�a szybko.
Serce niem�odej panny dziwnie
by�o rozdwojone. Widzia�a
rosn�c� mi�o�� siostrzenicy dla
przystojnego i wykwintnego
kuzyna, a gor�ca ch��, aby
fio�kowe �renice Alinki nie
sk�pa�y si� w rosie cierpienia i
zawodu, nakazywa�a jej
sprzyjanie Edmundowi. Co� jej
wszak�e m�wi�o, �e g��boka to�
uczucia tego powa�nego
szlachetnego cz�owieka, kt�ry
jad�c obok niej, s�a� wszystkie
swe my�li do st�p z�otow�osej
amazonki - stokro� jest
pi�kniejsza, ni� wszystkie skry
brylantowe zalot�w tamtego.
Spojrza�a na swego towarzysza
przyja�nie. Jego regularne rysy
tchn�y prawo�ci�. Podbr�dek
znamionowa� spokojn� wol�.
Matowa biel czo�a uwypukla�a
dostojne kszta�ty, za kt�rymi
tai�y si� skarby wiedzy. Ciocia
Misia westchn�a. Szkoda, �e
Alinka temu w�a�nie nie odda�a
serca! Zw�aszcza wobec jawnej
niech�ci szwagra wobec Edmunda
sprawa komplikuje si� wr�cz
nies�ychanie. Niezmierna wiara w
rozum i prawo�� towarzysza
sk�oni�y j� do odkrycia mu
istotnego stanu rzeczy.
- Nie o�wiadczy� si�! -
powt�rzy�a. - Widzi pan przecie�
dysonans pomi�dzy nim, a
Wojciechem. Zacz�o si� to
niemal od pierwszej chwili
przyjazdu ch�opca do Malinek i
ro�nie a� do jakiego� obop�lnego
wybuchu. Najpierw posz�o im o
powstanie! Pan sam jest synem
powsta�ca, st�d ta dawna nasza
za�y�o�� i wie pan jak� aureol�
otacza m�j szwagier wspomnienie
bohater�w narodowych z 31 i 63
roku! A tu, prosz� sobie
wyobrazi�, Edmund kiedy� przy
obiedzie rozpocz�� bieg�e wywody
o "szkodliwym romantyzmie" tych
ludzi. "Najnowsze badania
historyczne - m�wi�
przekonuj�cym tonem - dowodz�,
i� powstania w Polsce stworzyli
i pod�egali masoni, kt�rym
chodzi�o o to, aby�my nie
zjednoczyli si� z Rosj�, bo
w�wczas wy�szo�� kultury
polskiej w po��czeniu z
bogactwem i obszarem tej
Eur_azji da�aby nies�ychane
wyniki, uniemo�liwiaj�ce cele
masonerii. Powsta�cy byli zatem
w�a�ciwie szkodnikami, �lepcami
zezwalaj�cymi na u�ycie ich jako
narz�dzi destrukcji wobec
w�asnego narodu!" Co si� ze mn�
dzia�o, gdy tego s�ucha�am, mo�e
sobie pan wyobrazi�! Ukradkiem,
z l�kiem, spojrza�am na
Wojciecha. Krwawe plamy wykwit�y
mu na policzkach, oczy rzuca�y
b�yskawice, �y�y na czole
wyst�pi�y jak nabrzmia�e pr�gi.
Wrza� ca�y od sk��bionych my�li.
Tonem nie znosz�cym oporu
przem�wi�: "- Bolesne to dla
mnie, �e ty, wnuk powsta�ca,
wyra�asz si� tak lekcewa��co o
tych, kt�rzy nie zawahali si�
przed z�o�eniem daniny z krwi i
�ycia dla wykazania �ywotno�ci
ducha polskiego. Nie by�by� z
pewno�ci� zdolny do takiego
bohaterstwa! Prosz� ci�, aby�
przy mnie tej sprawy ju� wi�cej
nie porusza�!"
- Ostro, ale sprawiedliwie! -
zawyrokowa� uczony, �ledz�c
wci�� wzrokiem posuwaj�cych si�
umiarkowanym k�usem je�d�c�w. -
C� na to Edmund?
- Najuprzejmiejszym g�osem
odpowiedzia�: "- Zastosuj� si�
do �yczenia wuja!" - i zacz��
opowiada� Alince o najnowszych
kreacjach mody w Pary�u.
- Zadziwiaj�ca gi�tko��! -
mrukn�� pan Zygmunt z lekk�
ironi�.
Jaki� czas milczeli oboje.
Ko�a wolantu turkota�y g�o�no,
tocz�c si� po dobrze utrzymanej
szosie. Wzorowo dokonane zasiewy
roztacza�y si� po dw�ch stronach
niby zielone aksamitne dywany,
na kt�rych wiatr rysowa� l�ni�ce
jak srebro szlaki. Las by� ju�
niedaleko.
- By�y�my z Alink� �wiadkami
jeszcze jednego starcia! -
podj�a swe opowiadanie ciocia
Misia. - Zgada�o si� co� o
najnowszych kierunkach w
literaturze i sztuce. Edmund
zabra� g�os i w niezmiernie
ciekawy spos�b przedstawi� nam
obraz tw�rczo�ci artyst�w
francuskich. �e obdarzony jest
wybitn� inteligencj�, to ka�dy
mu przyzna, ma przy tym dar
wymowy, wi�c porwa� nas swymi
s�owami. Nawet Wojciech by� pod
jego urokiem, gdy nagle ch�opak
wyg�osi� takie zdanie: "- To
jest istotny Duch �wiata!" M�j
szwagier poruszy� si� i �ywo
spyta�: "- Co masz na my�li? Bo
wedle mnie istotnym Duchem
�wiata - jest B�g!" - Pob�a�liwy
u�miech wygi�� ma�e usta
Edmunda: "- Tak! To jest
przekonanie ludzi starego
autoramentu, ale t�gie umys�y
naszej epoki nazywaj� Duchem
�wiata wszystkie dzie�a geniuszu
ludzkiego, wszystkie rze�by,
wynalazki, poematy, obrazy,
architektur�, prace
in�ynieryjne, s�owem to
wszystko, co d�wiga ludzko�� w
wiecznym post�pie, co przyczynia
si� do jej rozkwitu, staj�c si�
jednocze�nie nie�miertelnym
Pi�knem i Wiedz�!"
- Ten m�odzik odrzuca wszelkie
boskie pierwiastki! - podkre�li�
mocno uczony, kt�ry przez ca�y
czas �owi� uwa�nie ka�de s�owo
swej towarzyszki.
- Co� podobnego o�wiadczy� mu
Wojciech. A wie pan jak na to
zareagowa� ten m�j siostrzeniec,
kt�ry budzi we mnie chwilami
jak�� g�uch� obaw�, chocia� znam
go od dziecka i kocham?!... Oto
- delikatnym ruchem przy�o�y�
r�k� do piersi, a potem do czo�a
i powiedzia� dobitnie: "- Wuju
kochany! Wierz� w to wszystko,
co promieniuje z wznios�ego
serca i umys�u! Anglicy dawno
ju� os�dzili, �e
najwarto�ciowszym tworem na
�wiecie jest uczciwy cz�owiek!"
"- Czy ten uczciwy cz�owiek ma
by� koniecznie ateuszem?!" -
sarkn�� niech�tnie m�j szwagier
i by�by dalej zapewne naciera�
na Edmunda, ale kto� z
s�siedztwa zajecha� w tej chwili
przed nasz dw�r, obezw�adniaj�c
tym samym impet Wojciecha. Pan
wie jaki ze� raptus?! Ale oto
ju� wje�d�amy do lasu.
M�ody uczony napawa� si� w
milczeniu cisz� le�n�, woln� od
ludzkich g�os�w, rozbrzmiewaj�c�
jedynie szumem ptasiego �ycia.
Rudopienne sosny zielenia�y g�r�
niby olbrzymie, spadaj�ce
parasole. Plamy s�o�ca,
przedzieraj�cego si� przez
drobne listowie s�dziwych brz�z,
drga�y na bia�ej korze i
b��dzi�y u ich st�p, na mchu.
Br�zowe kolumny d�b�w unosi�y
wzwy� ku niebu dostojne swe
korony. Jechali szlakiem
zielonej darni, gdy� las
podzielony by� na rewiry i
utrzymany starannie. Pan
Wojciech zbli�y� si� ku nim na
swym l�ni�cym Piorunie:
- Sta�, Antoni! Tu w pobli�u
jest wzg�rek z rosn�cymi na nim
trzema d�bami. Mo�e si� tam
roz�o�ycie, kochani pa�stwo, a
ja tymczasem skocz� przyjrze�
si� �ci�tym sosnom i oceni�
straty! - zawr�ci� konia i
znikn�� wkr�tce za zakr�tem.
Uczony pom�g� cioci Misi
wysi��� z wolantu i podbieg�
�ywo do zar�owionej amazonki,
chc�c potrzyma� jej Led�, ale
Edmund wyprzedzi� go i
uwi�zawszy wierzch�wk� do
drzewa, odwr�ci� si� twarz� do
Zygmunta. Patrzyli na siebie
przez chwil� z niem�, gro�n�
wrogo�ci�.
- Prosz� mi poda� koszyk z
wolantu, panie Zygmuncie -
zawo�a�a dziewczyna spiesznie.
- Patrz, Alinko, jakie �liczne
kwiaty! Widzisz?! - wskazywa�
Edmund szpicrut�. - R�owiej� z
dala! Chod�! Narwiemy ca�y p�k i
udekorujemy improwizowany salon
pod d�bami! - magnetyzowa� j�
czarnymi oczyma, w kt�rych
l�ni�y b�yski nakazu.
Dzieci�ca weso�o�� przemkn�a
po twarzy Alinki. Nag�ym ruchem
zerwa�a z g�owy ma�� czapeczk� i
cisn�a j� w bok, na muraw�.
Uko�ny snop promieni s�onecznych
pad� na jej w�osy, rozpalaj�c
ukryte w nich z�ote po�yski.
Z�by b�ysn�y najczystsz� biel�
w �licznym rozchyleniu ust:
- Dobrze! - zgodzi�a si�. -
Go� mnie! - i pomkn�a r�czo
naprz�d, uj�wszy z obu stron
d�o�mi przyd�ug� nieco czarn�
amazonk�.
Ch�opak rzuci� si� za biegn�c�
kuzynk�, a m�ody uczony sta� na
miejscu jak wryty i patrzy� w
�lad za nimi. Ju� przykl�kli na
ziemi. Zrywaj� kwiaty le�ne...
m�wi�, szeptem zapewne, bo �aden
d�wi�k nie dolatuje s�uchu
pokonanego rywala... wpatruj�
si� w siebie... Usta Zygmunta
wygi�y si� w bolesnym
skrzywieniu, tak jak gdyby uczu�
gryz�cy smak zazdro�ci. Opanowa�
si� jednak. Szybkim zdecydowanym
krokiem powr�ci� do cioci Misi,
�ledz�cej r�wnie� niespokojnym
wzrokiem ten post�p w zalotach
m�odych. Roz�o�y� si� obok niej,
podpieraj�c g�ow� jedn� r�k�.
Milczeli czas jaki�, zatopieni w
my�lach.
- Jak si� to wszystko sko�czy?
- westchn�a niem�oda panna,
zapominaj�c, i� porusza spraw�
tak dra�liw� dla zakochanego
beznadziejnie cz�owieka.
- Bardzo prosto! -
odpowiedzia� Zygmunt nerwowo. -
Rozpieszczona jedynaczka pokona
op�r ojca. Za�piewaj� im wkr�tce
"Veni Creator" i dopiero
p�niejsze �ycie wyka�e, ile
b�dzie trwa�ego szcz�cia w
skojarzeniu natur tak r�nych?!
Oby si� nie zawiod�a! - zwiesi�
g�ow� w zadumie.
Z dala - mroczna �wi�tynia
lasu zia�a cisz�. Dolatywa�o
uparte i nieustaj�ce pukanie
dzi�cio�a.
- Alinko! - krzykn�a ciocia
Misia, przyk�adaj�c r�k� do ust.
- Gdzie jeste�?! Wracajcie! -
Nie �mia�a narzuca� si�
siostrzenicy zbyt natr�tn�
opiek�, albowiem dziewczyna wnet
po przyje�dzie do domu,
oznajmi�a jej z przymilnym
u�mieszkiem, �e jest ju�
"doros�a i samodzielna!"
Dziecinne to by�o zdanie, ale
wchodzi�a tu jeszcze w gr�
bezkrytyczna wprost mi�o��
ciotki.
- Hop! Hop! Zaraz, zaraz,
ciotuchno! - dobieg�a
przyt�umiona odpowied�.
Milcz�cy towarzysz uni�s� si�
na �okciu i otrz�sn�� z
zamy�lenia:
- Pani widzi, jak gor�co
kocham t� przecudn� dziewczyn�,
kt�ra w moich oczach wyros�a i
rozwin�a si� w kwiat, budz�cy
t�skne po��dania! Zgni�t�bym
sw�j zaw�d i b�l, gdyby j� wzi��
kto� godniejszy ode mnie, ale
je�li zwyci�zc� ma by� ten
pysza�ek, ten egoista, to osch�e
serce?!... - porwa� si� na r�wne
nogi i m�wi� dalej nami�tnie i
gorzko:
- Ona si� chlubi jego
dyplomem, ale zapomina
jednocze�nie, �e ten najdro�szy
kuzynek siedzia� pi�� lat w
akademii handlowej zamiast dw�ch
tylko! Panicz hula�, a matka
zapracowywa�a si� na �mier�,
daj�c lekcje, bo nie starczy�o
na wszystkie zachcianki gagatka!
Dopiero gdy pan Wojciech napisa�
mu wr�cz, �e jako bliski krewny
tej opuszczonej matki, czuje si�
w obowi�zku zaopiekowa� si� ni�
wobec gro��cej z wyczerpania
choroby serca - dopiero w�wczas
ten wykwintny Petroniusz
przysiad�, jak to m�wi�, fa�d�w,
zda� egzaminy i z dyplomem w
kieszeni powr�ci� z Antwerpii do
Warszawy.
- Nie wiedzia�, �e matka
zam�cza si� lekcjami, gdy� nie
pisa�a mu o tym - sprostowa�a
ostry s�d ciocia Misia.
- Tak?! Wi�c sk�d�e bra�o si�
tyle pieni�dzy?! Z tego
malutkiego kapitaliku?! I pani
go broni?! - wyrzuca� jej �ywo.
- Chcia�abym, aby nie
potrzebowa� wcale mojej obrony!
- wykrzykn�a za�amuj�cym si�
g�osem.
- Wojciech wraca! - zauwa�y�a
nagle, przys�uchuj�c si�
bliskiemu ju� t�tentowi kopyt
ko�skich. Zn�w b�dzie nowa
przykro��, gdy zobaczy, �e
Alinki nie ma tu z nami!
Doprawdy, niech to si� ju� raz
sko�czy, tak, albo inaczej, bo
serce mi p�knie z tych
wszystkich wzrusze� i
niepokoj�w!
Zygmunt wyszed� �piesznie na
zielon� ta�m� murawy i j�� i�� w
stron�, gdzie znikn�li m�odzi,
ale dojrza� wnet na ko�cu
wyci�tej w lesie alei,
krocz�cego luzem Pioruna, i trzy
zbli�aj�ce si� postacie. Ruszy�
na ich spotkanie.
- Przepraszam ci�, kochany
Zygmuncie, za nietakt mojej
c�rki! - m�wi� do� za chwil� pan
Wojciech, g�osem mieni�cym si�
akcentami niezadowolenia. -
M�ode to jeszcze, niewyrobione i
wysz�o jej z g�owy, �e nie
jednego ma go�cia, ale dw�ch!
Daruj jej t� p�ocho�� dzieci�c�,
bo to si� wi�cej nie powt�rzy.
Zanim m�ody uczony zd��y�
wym�wi� jakie� s�owo protestu,
dziewczyna poda�a mu obie swe
delikatne, bia�e jak lilie r�ce:
- Ojczulek skarci� mnie
najs�uszniej! Przepraszam pana!
Wpatrzony w ni� Zygmunt otrzyma�
u�miech w darze. Pochyli� si� i
uca�owa� kolejno ciep�e,
male�kie d�onie.
- Ju� zgoda mi�dzy nami!
Widzisz ojczusiu?! Pan Zygmunt
lepszy od ciebie! A teraz
chod�my do cioci Misi, kt�ra tam
na pewno snuje, biedactwo
kochane, jak�� scen� z dramatu:
Ojciec i c�rka! - Swawolny
�miech obi� si� o chropawe pnie
drzew, rozja�niaj�c twarze
trzech m�czyzn.
S�o�ce k�oni�o si� ju� ku
ciemnej linii horyzontu, gdy
wolant zajecha� z powrotem przed
dw�r w Malinkach. Pan Wojciech
wysforowa� si� naprz�d i
zsiad�szy z konia, podszed� do
stoj�cej opodal panny Balbiny.
Alinka z kuzynem przelecieli
ko�o nich p�dem, krzykn�wszy
wyja�niaj�co:
- Odprowadzimy tylko
wierzchowce do stajni i
natychmiast wracamy!
- Czas z tym sko�czy�! -
powiedzia� zni�onym g�osem pan
domu do swej zaufanej pomocnicy.
- �adna para! Szkoda! -
westchn�a z �alem. - Ale wobec
takiego charakteru, im pr�dzej -
tym lepiej! B�dzie ci�ka
przeprawa z Alink�! - doda�a.
- C� robi�?! Przecina si�
wrz�d, aby nie zatru� organizmu!
- zakonkludowa� pan Wojciech
stanowczo.
Na drugi dzie� po rannej
kawie, gdy m�odzi uk�adali plan
przeja�d�ki ��dk� po stawie, wuj
zbli�y� si� do siostrze�ca:
- Prosz� ci�, Edmundzie na
par� s��w do mego gabinetu.
- S�u�� wujowi - odpar�
uprzejmie. - Id� tymczasem,
Alinko nad staw i poczekaj tam
na mnie. Pan r�wnie� zechce nam
towarzyszy�?! - zwr�ci� si� z
wyszukan� grzeczno�ci� do
Zygmunta.
Tamten sk�oni� si� ch�odno:
- Dzi�kuj� za propozycj�.
Niestety, mam jeszcze na par�
dni pilne zaj�cie. Musz�
doko�czy� moj� rozpraw� i wys�a�
j� do Warszawy. - Pomimo tych
s��w, zosta� w jadalni,
przerzucaj�c ostatnie dzienniki.
- Czekam na ciebie! -
przypomnia� pan Wojciech tonem,
nie zwiastuj�cym pogodnej
rozmowy.
Wyszli obaj, zostawiaj�c w
sercu dziewczyny nag�y wstrz�s
niepokoju. Czego ojczulek mo�e
chcie� od Edmunda?! I ten jego
chmurny wzrok, ten g�os
mro��cy?!... Nie! Nie p�jdzie
nad staw! Woli pozosta� w domu!
Wybieg�a z jadalni i
wesz�a do przechodniego pokoju,
gdzie sta�y szafy z wiktua�ami i
skrzynie z futrami. Usiad�a na
jednej z nich i czeka�a, co
dalej si� stanie, czuj�c, i�
my�li jej zm�cone s� do dna.
Tymczasem za �cian�, w
gabinecie, Edmund usiad�
swobodnie na staro�wieckiej
sofie, za�o�y� nog� na nog�,
opl�t� r�kami kolana i czeka�
cierpliwie na przem�wienie wuja.
�e mia� to by� jaki� dotkliwy
"pater noster" - nie w�tpi� ani
przez chwil�. Wierzy� jednak w
sw�j takt �wiatowca i w
zr�czno��, z jak� rozprasza�
dotychczas nasuwaj�ce si�
chmury.
Pan Wojciech chodzi� z jednego
k�ta pokoju w drugi z za�o�onymi
w ty� r�koma. Wreszcie zatrzyma�
si� przed siostrze�cem i patrz�c
mu bystro w oczy, odezwa� si�:
- Znasz mnie od lat twych
dzieci�cych. Wiesz zatem, �e nie
owijam nigdy prawdy w papierki,
tylko wprost przyst�puj� do
celu. Zapytuj� ci� tedy: Czy
chcesz si� �eni� z Alink�?!
Skurcz zak�opotania przemkn��
po wyrazistej twarzy m�odzie�ca.
Wahaj�cym si� g�osem da�
niepewn� odpowied�:
- By�oby to dla mnie wielkim
szcz�ciem!... Tak, kochany
wuju!... Ale - nie posiadam
�adnego stanowiska... Proponuj�
mi dopiero posad� w Kijowie.
- Rozumiem - gospodarz domu
�ci�gn�� brwi i smaga�
zmieszanego ch�opca b�yskiem
pogardy. - Dobrze si� sk�ada, bo
gdyby� nawet mia� takie zamiary
- nie dosta�by� mojej c�rki!
Poniewa� jednak nie sta� ci� na
uczciw� mi�o��, a pragniesz jej
zawr�ci� w g�owie, co czynisz z
istotn� maestri�, to najlepiej
b�dzie je�li...
- Opuszcz� Malinki
natychmiast! - doko�czy� za�
Edmund gwa�townie. Porwa� si� z
sofy, wyprostowa� ca�� sw�
szczup��, niewielk� posta� i -
przera�liwie blady, wwierca� si�
pa�aj�cymi oburzeniem czarnymi
�renicami w spokojne oblicze
wuja. Wymawiano mu dom! "Stary
weredyk" przekroczy� wszelkie
granice mo�liwo�ci.
- Skoro ci to dogadza, to nie
mog� ci� zatrzymywa�! -
powiedzia� wuj, nie odwracaj�c
jeszcze przez chwil� swych
nieugi�tych oczu od wzburzonej
twarzy ch�opca, po czym nacisn��
dzwonek.
Cisza zaleg�a pok�j. S�ycha�
by�o jeno odg�os krok�w
chodz�cego r�wno pana domu i
przyspieszony oddech go�cia,
maj�cego krta� �ci�ni�t� z
gniewu i podniecenia.
- Jakubie - zwr�ci� si� pan
Wojciech �agodnie, gdy w
otwieranych drzwiach stan�� na
progu s�u��cy. - Niech Antoni
pospieszy si� z za�o�eniem koni
do powozu. Panicz otrzyma� wa�n�
wiadomo�� i musi koniecznie
zd��y� na po�udniowy poci�g!
- S�ucham! Wyrazi� si�
lakonicznie wierny przyjaciel.
M�odszy o par� lat od
w�a�ciciela Malinek, ch�op z
tej�e wsi, przekrada� si� ongi
ze swoim paniczem do szereg�w
powsta�czych. St�d te� ��czy�y
ich dalej wi�zy niezachwianej
ufno�ci. Rad by� w duszy, �e ten
modny "lalu�" opuszcza Malinki.
Jego zaloty nie zyska�y
uznania Jakuba, przywi�zanego do
c�rki dziedzica bardziej mo�e,
ni� do w�asnej.
Alinka zeskoczy�a ze skrzyni i
chwyci�a za r�k� id�cego przez
ciemnawy pok�j s�u��cego:
- Czy to naprawd� dla panicza
maj� zaprz�ga� do powozu?! -
spyta�a gor�czkowym, st�umionym
g�osem, a us�yszawszy
potwierdzenie, opar�a si� o
�cian� i przymkn�a oczy...
S�dzi�a, i� �wiat zako�ysa� si�
wraz z ni�. Kocha go, kocha i
nie da sobie odebra�! Zdawa�o
si� jej, �e jaki� nieugi�ty up�r
ro�nie w niej wraz ze
�wiadomo�ci� pierwszego
wio�nianego uczucia! Z tablicy
wisz�cej obok zdj�a szybko
jeden z licznych kluczy i
wymkn�a si� na palcach, lekko i
skrycie, z dworu do parku.
Przebieg�a p�dem kilka alei, a
potem skry�a si� w g�stwinie
owocowego sadu. Dopad�a wreszcie
ma�ej bramki tkwi�cej w murze
otaczaj�cym sadyb� dworsk� i
przykucn�a w zaro�lach.
"Ojczulek nie pozwoli�by mi
si� z nim rozm�wi�, ani po�egna�
sam na sam - my�la�a z gorycz�.
- Tu nikt nas nie zobaczy, a
poczciwy Antoni b�dzie milcza�
jak gr�b! Skoro tylko pos�ysz�
turkot, otworz� furtk� i
wyskocz� na drog�" - planowa�a
sobie niby wytrawny spiskowiec.
Tymczasem we dworze sprawy
sz�y swoim torem. Edmund zdo�a�
w ko�cu, po d�ugim, zaci�tym
milczeniu, opanowa� zranion�
ambicj� i przybra� mask�
poprawnej uprzejmo�ci.
- Wuj pozwoli mi, oczywi�cie,
z�o�y� moje uszanowanie i
po�egnanie cioci Misi i �yczy�
szcz�cia kuzynce, z kt�r�
niepr�dko si� zobaczymy.
Zdecydowany jestem dorobi� si�
milion�w w z�otym Kijowie! -
wyrzek� ceremonialnie.
- Ale� i owszem. Prosz� ci�,
m�j kochany! - zgodzi� si� pan
Wojciech z nik�ym u�miechem na
ustach.
Weszli do jadalni, gdzie
zastali ciotk�, podlewaj�c�
troskliwie kwiaty na oknach.
M�ody uczony siedzia� przy
stole, trzymaj�c w r�ku gazet� i
b��dz�c po niej z roztargnieniem
oczami.
Edmund rzuci� okiem na
zegarek:
- Jak to czas pr�dko leci!
Nasza pogadanka i moje
rozmy�lania o przysz�o�ci trwa�y
ca�e p� godziny! Wuj
zakomunikowa� mi wa�n� nowin�
(ledwo dostrzegalna ironia
zad�wi�cza�a w jego matowym
g�osie), wobec czego zmuszony
jestem p�dzi� co tchu do
Warszawy. Dzi�kuj� drogiej cioci
za dobro� dla mnie i za psucie
mnie wiejskimi przysmakami! -
uj�� delikatnie r�ce
oszo�omionej ciotki i z�o�y� na
nich d�ugi, serdeczny poca�unek.
- Nie widz� tu Alinki - m�wi�
dalej z zupe�n� na poz�r
swobod�. - Czeka na mnie przy
��dce! Pan b�dzie tak uprzejmy -
(spojrza� na Zygmunta, a ma�e,
pi�knie skrojone usta zacisn�y
mu si� na chwil� zjadliwym
wyrazem) i zechce z�o�y� jej w
moim imieniu zapewnienie
szczerego �alu z powodu naszego
tak nieoczekiwanego rozstania.
Wujowi r�wnie� sk�adam -
odwr�ci� si� ku spaceruj�cemu w
milczeniu panu domu, ale
napotka� wzrok tak twardy, �e
opad�a go nagle ca�a robiona
swada.
Turkot podje�d�aj�cego powozu
uwolni� wszystkich od
k�opotliwej nad wyraz sytuacji.
- Ten poczciwy Antoni! Jak si�
pospieszy�, aby mi dogodzi�! -
rzuci� Edmund od niechcenia,
przybieraj�c zn�w poz�
wyrobionego �wiatowca. - �egnam
�askawych pa�stwa, bo istotnie -
zerkn�� na zegarek na r�ku -
czas wielki na mnie! Dzi�kuj�
Jakubie za pami�� o mojej
walizce! - doda�, widz�c przez
otwarte okno s�u��cego,
wk�adaj�cego do powozu
eleganckie przybory podr�ne.
- Do widzenia, ch�opcze! -
powiedzia�a ciocia Misia lekko
dr��cym g�osem, obejmuj�c
Edmunda i ca�uj�c go w czo�o. -
Niech ci� B�g prowadzi i pomaga
we wszystkich zamiarach!
- W�tpi� czy nasz nowomodny
siostrzeniec czuje potrzeb�
takiej opieki - zauwa�y�
spokojnie pan Wojciech. - Jed�
szcz�liwie - doda�. - �ycz� ci
pr�dkiego zdobycia �wietnego
stanowiska ze wzgl�du na twoj�
biedn�, spracowan� matk�!
M�czy�ni podali sobie kolejno
r�ce, �cisn�wszy je z obop�lnym
ch�odem i Edmund ubrawszy si� z
b�yskawicznym po�piechem,
wskoczy� lekko do powozu.
Zgrzyta�by ch�tnie z�bami z
t�umionej pasji, gdyby nie
wrodzone mu rzeczywiste
zami�owanie do pi�kna i
estetyki. Jecha� tedy, nie
ogl�daj�c si� za pozosta�ymi na
ganku, kamienny na poz�r,
trawi�c doznane upokorzenie.
Zraniona duma cierpia�a w nim
bezgranicznie, gdy� ambitny by�
ponad wszelk� miar�. Serce bra�o
w tej udr�ce podrz�dny zgo�a
udzia�. Alinka podoba�a mu si�
bezsprzecznie, tak, mo�e nawet
zakocha� si� troch� w jej
fio�kowych oczach i �licznej,
subtelnie rze�bionej twarzy. Ale
bra� na barki obowi�zki
rodzinne, �eni� si� w
dwudziestym czwartym roku �ycia
- nie! Nigdy! Nie zach�ci�y go
do tego szalonego kroku nawet
urocze Malinki! Po pierwsze - s�
tam d�ugi, po drugie nie wiadomo
czy ten niezno�ny impetyk
odda�by mu je, a wreszcie - ch��
kawalerskiej wolno�ci by�a w tym
m�odym "homme ~a femmes" tak
mocna, �e z�oto ca�ego �wiata
nie skusi�oby go do takiej
transakcji. Wyobra�a� sobie
r�wnie�, �e gdyby kiedy� w
przysz�o�ci zak�ada� gniazdo
rodzinne, to �ona ma by� jemu za
wszystko obowi�zana, aby tym
�acniej m�g� ni� dowolnie
rz�dzi�.
- Nasza panienka stoi przy
murze! - przerwa� mu te
rozmy�lania Antoni, odwracaj�c
si� z koz�a.
Edmund wychyli� si� z powozu i
spojrza� na drog�. Zgrabna
posta� dziewcz�cia w bia�ej
powiewnej sukni rysowa�a si� z
dala niby krzew bia�ej r�y
wykwitaj�cy na tle czerwonej
ceg�y ogrodzenia. Konie jecha�y
szparko, wi�c za chwil� ujrza�
ch�opak dok�adnie zar�owion� ze
wzruszenia twarz kuzynki,
pociemnia�e fiolety jej �renic i
drobne, wdzi�czne usteczka
rozchylaj�ce si� w okrzyku:
- St�j, Antoni! - podbieg�a do
pojazdu i wskoczy�a na stopie�:
- Chod�my do sadu. Bramka
otwarta. Pr�dzej! - obj�a
smag�� d�o� ukochanego �licznymi
palcami i poci�gn�a go za sob�,
wo�aj�c p�g�osem:
- Antoni poczeka chwilk�!
Dobrze, m�j z�oty Antoni?! -
Dlaczego tak nagle wyje�d�asz?!
- spyta�a gor�czkowo, gdy si�
znale�li oboje po drugiej
stronie muru, w cieniu
roz�o�ystej jab�oni.
- Wuj tego sobie �yczy -
wyrwa�a mu si� z ust szczera
prawda.
Dziewczyna zarzuci�a mu obie
r�ce na szyj�:
- Ale przecie� ty mnie kochasz
i ja ciebie kocham! Nie mo�emy
si� rozsta� dla czyjej�
fantazji! Poczekamy do mojej
pe�noletno�ci! Dobrze?! Ja
czuj�, �e nigdy o tobie nie
zapomn�! A ty?! - wpatrywa�a si�
we� mi�o�nie i trwo�nie zarazem.
- Ja r�wnie�. Ale widzisz,
ojciec nie chce mi ciebie da�!
Czy� mo�emy i�� wbrew jego
woli?! - usi�owa� wywik�a� si� z
wi�z�w Amora, nie daj�c
ca�kowitego obrazu
rzeczywisto�ci.
Serdeczny l�k przep�yn�� przez
oczy dziewczyny, tak jakby ostry
wiatr zako�ysa� bratkami:
- Odm�wi�?! Zupe�nie odm�wi�?!
Ja my�la�am, �e nie chce, aby�my
si� wzajemnie ba�amucili teraz,
gdy nie masz jeszcze dobrej
posady i dlatego ciebie
wyprawia! Masz obowi�zki wobec
matki! Ale to niemo�liwe, �eby
odebra� ci wszelk� nadziej�?!
Co?! Powiedz?! - zaziera�a mu
g��boko w oczy, pragn�c znale��
na ich dnie skarby niez�omnego
uczucia, jakim pa�a�o jej
obudzone serce.
Rozkoszne ciep�o bi�o od
wiotkiej, przytulonej do
m�odzie�ca kuzynki. �wie�y jej
oddech pali� mu policzek.
Gotowo�� oddania si� jemu na
ca�e �ycie - by�a rozbrajaj�co
dzieci�ca i nami�tna zarazem.
Tak blisko mia� jej usta koloru
dojrza�ej poziomki, z wygi�t� w
g�r� lini� k�cik�w! Gdyby nie
czujny rozs�dek, podszyty spor�
doz� egoizmu - pochwyci�by j� w
ramiona, przegi�� z�ot� g��wk�,
spi�by z tych ust nieznaj�cych
poca�unku nektar pierwszego
upojenia, a nawet przysi�g�
mi�o�� do zgonu!... Ale
wspomnienie twardej r�ki wuja i
l�k przed kobiercem �lubnym
obla�y go zimn� wod�.
Z subtelno�ci� estety,
unikaj�cego brutalnych posuni��,
uj�� delikatnie szczup�e w
przegubach d�onie Alinki i
powoli rozlu�ni� jej u�cisk:
- Znam ciebie lepiej, ni� ty
siebie sam�! - powiedzia� czule.
- By�aby� nieszcz�liwa, gdyby�
musia�a zerwa� z ojcem!
Uprzedzi� si� do mnie, a wiesz
dobrze, �e nikt go nie przekona!
- Alinko! - zabrzmia� z oddali
g�os, pe�en trwo�nej
pieczo�owito�ci.
- Ciocia Misia mnie szuka!
Musz� i��! Edmundzie! - skoczy�a
ku niemu, jakby przyci�gni�ta
magnetyzmem jego pysznych,
g��bokich oczu i obdarzy�a go
przeci�g�ym, ciep�ym
poca�unkiem. - Jed�! - popycha�a
go w stron� bramki, gdy�
ol�niony doznanym wra�eniem,
sta� w miejscu, niepewny, jak ma
teraz post�pi�.
- Pami�taj o mnie i b�d� mi
wierny! - szepn�a mu jeszcze do
ucha i jak strza�a frun�a tam,
sk�d dolatywa�o nowe, nieg�o�ne
wo�anie:
- Gdzie�e� ty si� schowa�a,
dziewczyno?! Odezwij si�!
Alinko!
Pan Wojciech spotka� w parku
biegn�c� jedynaczk� i rzek�
�agodnie:
- Szukam ci� nad stawem, ale
widz�, �e wracasz z innej
zupe�nie drogi. Gdzie by�a�,
dziecko kochane?!
- �egna�am si� z Edmundem! -
wyzna�a dziewczyna odwa�nie.
- Mam nadziej�, �e po�egna�a�
si� z nim na zawsze?! -
powiedzia� kr�tko. - S�ysza�em
wiele o jego licznych,
romantycznych przygodach za
granic�. Dop�ki �yj�, nie
zobaczysz ju� wi�cej tego
rozamorowanego fircyka, tego
paniczyka bez Boga i wiary,
kt�ry zreszt� poprzestawa� na
zawracaniu ci g�owy, nie maj�c
najl�ejszej ochoty do wzi�cia
ci� za �on�!
- To nieprawda! - krzykn�a
Alinka z dziecinn� porywczo�ci�.
- Pierwszy raz w �yciu zadano
mi k�amstwo - stwierdzi� pan
Wojciech z powag�. - Czy mam ci
da� s�owo honoru, �e m�wi�
prawd�?
- Ojczulku! - za�ka�a
dziewczyna. - Przecie� sam nie
chcesz tego ma��e�stwa! Edmund
mi to przed chwil� oznajmi� i
twierdzi� nawet, �e nie by�abym
szcz�liwa, gdybym posz�a wbrew
twemu �yczeniu! Widzisz, �le go
s�dzisz! Znamy si� od dzieci!
C� dziwnego, �e teraz, gdy
doro�li�my!...
- Ale czy powiedzia�, �e
pragnie ci� po�lubi�?! - natar�
pan Wojciech na c�rk�, a widz�c
jej twarz, ukryt� w d�oniach i
ramiona, wstrz�sane gwa�townym
�kaniem, obj�� j� wp� i
szepn��:
- On ciebie niewart, dziecino
moja! Wykre�l go ze swej
pami�ci!
Alinka wyrwa�a si� ojcu z
u�cisku:
- Nigdy, nigdy o nim nie
zapomn�! Ojczulek �amie moje
serce, zabiera szcz�cie! Niech
i tak b�dzie! P�jd� do
klasztoru! Tak, tak! -
powtarza�a z zaci�to�ci�. - Dzi�
jeszcze napisz� do Matek!
Ch�tnie mnie wezm� do swego
grona! Albo nie! Dokuczy�o mi
�ycie! Utopi� si�!... - i
szlochaj�c na ca�y g�os,
odbieg�a od ojca, znikaj�c w
g�szczu krzew�w parkowych.
- Co ty m�wisz?! B�j si� Boga,
Alinko! Grzeszysz takimi
s�owami, a mnie rozdzierasz
serce! - wo�a�a ci�kim, jakby
martwym g�osem ciocia Misia,
kt�ra pos�yszawszy te
rozpaczliwe wykrzykniki, d��y�a
spiesznym krokiem do
odnalezionej wreszcie
siostrzenicy.
- To twoja wina, Wojciechu! -
�ama�a r�ce, patrz�c na szwagra
bez l�ku. - Trzeba si� by�o
wpierw dobrze nad wszystkim
zastanowi�! - I przy�o�ywszy
obie d�onie do ust, aby
ustokrotni� b�agalny okrzyk:
Alinko! rzuci�a si� w pogo� za
"nieszcz�liw� dziewczyn�"!
Pan Wojciech sta� na miejscu,
oparty r�kami o lask�, z g�ow�
ku ziemi nieco pochylon� i -
milcza�.
Min�o kilkana�cie lat.
W rodzinnym gnie�dzie
- �licznie pani wygl�da w tej
sukni! Prze�licznie! Doprawdy
przypominaj� mi si� dzieci�ce
bajki o ondynach, mieszkaj�cych
na dnie w�d! - pu�ci�a wodze
swemu zachwytowi w�a�cicielka
eleganckiej pracowni stroj�w
kobiecych "Madame Corn~elie",
ogarniaj�c wprawnym spojrzeniem
stoj�c� przed lustrem klientk�.
- Panno Felciu! - zwr�ci�a si�
do swej pomocnicy, kl�cz�cej na
posadzce i upinaj�cej bok
seledynowej, po�yskliwej
wieczorowej sukni. - Troch�
wy�ej. Ot tak, doskonale! Pani
figura nadaje si� do wszelkich
fantazji! Istny skarb dla
mistrzyni mody, umiej�cej z tego
korzysta�!
- Ca�a tedy zas�uga po pani
stronie! - u�miechn�a si� m�oda
i dziwnie urocza kobieta,
przechylaj�c nieco w bok g�ow�,
aby jednym rzutem oczu oceni�
trafno�� wypowiadanego przed
chwil� s�du. Lustro odbi�o jej
posta� z cichym, acz wymownym
pochlebstwem, gdy� u�miech
taj�cy si� dot�d w k�cikach ust,
rozs�oneczni� nagle jej twarz
podobn� do kamei i zamigota�
tysi�cem iskierek w du�ych,
fio�kowych �renicach.
- Ju� mo�na zdejmowa�, panno
Felciu! Ostro�nie! -
komenderowa�a w�a�cicielka firmy
tonem dow�dcy, gotuj�cego si� do
wygrania bitwy. - Na ramieniu
przypi�am szpilk�! Ten r�kaw z
gazy - marzenie! �liczna toaleta
wyjdzie z naszej pracowni! Co
prawda nie ka�da kobieta umie
tak nosi� wykwintne stroje jak
pani. I ta opalona cera, niby
brzoskwinia na s�o�cu! Nie by�am
nigdy w Malinkach, ale s�dz�c z
opowiadania pani - nie ma chyba
bardziej czaruj�cego miejsca na
�wiecie! Szkoda, �e ju� pa�stwo
musieli wr�ci� do miasta.
Warszawa duszna i pe�na kurzu o
tej porze!
- Trudna rada! - wyja�ni�a
urocza kientka, zdejmuj�c
ostro�nie, przy pomocy uprzejmej
panny Felci szkl�ce si�
po�yskami jedwabie mierzonej
sukni i wk�adaj�c angielski,
spacerowy kostium i jasn�
bluzk�. - Wszak to pocz�tek
wrze�nia i starsze dzieci nie
mog� opuszcza� lekcji w
szko�ach. M�j ojciec przyjecha�
z nami, tak mu �al by�o rozsta�
si� z Ani�. Leciutko podsuwa nam
my�l, �e dla zdrowia male�kiej
lepszy by�by ten wrzesie�
sp�dzony w Malinkach, ni� w
zakurzonym mie�cie, ale m��
dyplomatycznie udaje, i� nie
rozumie tych aluzji. Przy tym na
Brzozowej, gdzie mieszkamy,
warunki zdrowotne s� naprawd�
�wietne. Powietrza od Wis�y i
s�o�ca mamy w br�d!
W�a�cicielka pracowni zwr�ci�a
si� z serdecznym wyrazem twarzy
do ma�ej dziewczynki, siedz�cej
na kanapie z lalk� w r�ku i
zapatrzonej przez ca�y czas w
stoj�c� przed lustrem m�od�
kobiet� z uwielbieniem,
dochodz�cym do niemej, pal�cej
si� w ciemnoniebieskich oczach
dzieci�cej egzaltacji.
- Czy ta �liczna laleczka
tak�e by�a zadowolona z pobytu w
Malinkach? - spyta�a
�artobliwie. - Jaki ma na sobie
pi�kny i modny p�aszcz! A te
sznurowane, czerwone buciki?!
Cacko, doprawdy! I kapelusik ze
strusim pi�rkiem! - Czy wolno
wiedzie�, gdzie si� twoja c�rka
tak wykwintnie ubiera, Aniu?!
- W "Maison Annette"! -
za�mia�a si� weso�o matka
dziewczynki, nak�adaj�c na jasne
w�osy zgrabny, niewielki
kapelusz i poprawiaj�c nad
czo�em z�ocisty loczek. -
Wszystko to, co pani widzi jest
dzie�em Ani! Te malutkie
paluszki umiej� �mia�o prowadzi�
ostrza no�yczek i nadawa�
kszta�ty bluzek, sp�dniczek,
koszulek dla lalek r�nym cennym
"ga�gankom"! Wyrasta to spod
tych drobnych r�czek ca�ymi
stosami!
"Madame Corn~elie", polska
patriotka, ur�gaj�ca swym
francuskim szyldem nakazom
caratu maj�cym zrusyfikowa�
przynajmniej pozornie Warszaw�,
plasn�a w d�onie z zapa�em:
- To nadzwyczajne! Ale� to
geniusz ig�y z tego ma�ego
piskl�tka! Nigdy mi pani o tym
nie wspomina�a! Mo�e zas�ynie
kiedy� w ca�ym �wiecie i
prze�cignie samego Wortha?! To
nie do wiary! Co za dok�adno�� w
robocie! Czekaj�e, dziecinko
kochana! Brak ci pewno
materia��w do roboty? Zaraz
przynios� mn�stwo prze�licznych
kawa�k�w! Musisz mi tylko
pokaza�, co z tego wszystkiego
uszyjesz! - i mi�a pani
Kornelia, wysz�a do pracowni,
sk�d wr�ci�a za chwil�, nios�c w
r�ku p�k kolorowych skrawk�w i
powiewaj�c nimi weso�o w
powietrzu.
Mamusia przypatrywa�a si� Ani
z u�miechem, podszytym
tkliwo�ci�. Kocha�a j� daleko
gor�cej, ni� reszt� swych dzieci
i nic w tym nie by�o dziwnego.
Ta sze�cioletnia, w�t�a i
powa�na dziewczynka, na kt�rej
bladej twarzyczce r�owi�a si�
jedynie jasnokoralowa plama
usteczek, zdawa�a si� ukrywa� w
sobie duszyczk�, mog�c� si�
zerwa� lada chwila do odlotu
tam, sk�d niedawno sp�yn�a do
tej kruchej, cho� wdzi�cznej
pow�oki cielesnej. Madame
Corn~elie patrzy�a r�wnie� na
Ani� dziwi�c si� jej milczeniu.
- Powiedz szczerze, male�ka!
Je�li te skrawki ci si� nie
podobaj�, przynios� inne! -
przynagla�a dziewczynk� do
odpowiedzi.
- Zachwycona jest nimi! Niech
mi pani wierzy! - t�umaczy�a
mamusia z tym s�onecznym
u�miechem, jakim podbija�a serca
wszystkich, na kt�rych pad� jej
odblask. - Milczenie Ani pe�ne
jest niedopowiedzianych s��w. To
ju� taka dziwnie powa�na natura!
- wci�ga�a na r�ce jasne
r�kawiczki, a ka�dy jej ruch
kojarzy� si� harmonijnie z
wytworno�ci� smuk�ej postaci.
- Dzi�kuj� pani - wym�wi�y
zwi�le koralowe usteczka Ani,
cho� serduszko dziewczynki
skaka�o po prostu z rado�ci na
widok "tak cudnych, przecudnych
ga�gank�w". Ju� teraz wszystkie
lalki b�d� mog�y p�j�� na "Bal
wr�ek", urz�dzany przez jedn� z
m�odocianych r�wie�niczek.
Dotychczas wszak�e ogromne by�y
troski i w�tpliwo�ci, czy jedna
przynajmniej, Aldona we�mie
udzia� w tym wy�cigu lalek o
najpi�kniejsz�, uszyt�
w�asnor�cznie przez ka�d� z
dziewczynek toalet�.
- Idziemy ju�, Aniu�! -
przerwa�a mamusia te pe�ne
triumfu rozmy�lania swej
c�reczki. Zna�a jej skupion� i
zamkni�t� w sobie duszyczk�, nie
dziwi�a si� przeto wcale
oboj�tnej na poz�r postawie
dziewczynki.
- Dzi�kujmy raz jeszcze -
spojrza�a na ni� weso�o - i
�egnajmy si� z pani� Korneli�.
Tatu� i dziadzio nie lubi�
sp�niania si� na obiad! Wysz�y
obie z salonu m�d, kieruj�c si�
z Senatorskiej w stron� Starego
Miasta.
Przedziwna polska jesie�
malowa�a czuby drzew po ogrodach
i lasach purpur� i z�otem, ale
tu, na ulicach Warszawy
przeci�ga�a tylko niedbale
promiennym wiechciem po dachach
i murach oboj�tnych na to
dotkni�cie kamienic, w�r�d
kt�rych snuli si� liczni
przechodnie, spragnieni
ostatnich ciep�ych pozdrowie�
s�o�ca. Ania sz�a obok matki z
szybko�ci�, na jak� pozwala�y
jej drobne n�ki, gdy� zegar na
ratuszu wskazywa� tak
nieoczekiwanie p�n� godzin�, i�
pani Alina przy�pieszy�a kroku,
pragn�c zjawi� si� w por� na
obiad. �wiergotliwy g�osik
dziewczynki podawa� chwilami do
wiadomo�ci matki jaki� u�amek
przepe�niaj�cego j� zachwytu nad
pi�knymi istotnie skrawkami
drogich i gustownych materii, a
jej widok wywo�ywa� w oczach
wielu mijanych przechodni�w
powtarzaj�ce si� stale wra�enie:
- Jakie� to mi�e dziecko!
Najwi�kszym urokiem Ani by�y
jej w�osy - z�ociste, mi�kkie i
jedwabiste jak pela. Zwija�y si�
one w naturalne loki, opadaj�ce
w po�yskliwych skr�tach na
szczup�e ramionka dziewczynki i
czyni�ce jej g�ow� w granatowym
berecie niezmiernie podobn� do
portretu pazia.
- Ju� jeste�my blisko domu! -
powiedzia�a z westchnieniem ulgi
mamusia. - Dziadzio nie uznaje
niepunktualno�ci, wi�c trzeba mu
dogadza�, jest naszym go�ciem i
takim kochanym go�ciem! Ale -
spojrza�a �ywo na dziewczynk� -
mo�e zm�czy�a� si�, c�ruchno?!
Przecie� mo�na by�o wzi��
doro�k�! �e te� nie pomy�la�am o
tym! - i nagle roze�mia�y si�
obie tak srebrzy�cie, jakby
swawolny potok przetoczy� si�
przez wa� usypanych drobnych
kamieni.
- Nie zm�czy�am si�, mamusiu,
tylko czuj�, �e mam n�ki! Ale
Bisia m�wi, �e to znaczy, �e
rosn�! To dobrze - zapewnia�a
matk� dziewczynka. - Mo�e
ch�opcy przestan� mnie nazywa�
kr�low� elf�w! Co, mamusiu?!
Chcia�abym by� wysok�, wysok�,
bo na dole czasem okropnie
duszno i ciasno. Pami�ta mamusia
wtedy w teatrze na Kopciuszku?
Taki t�um! Starszym lepiej by�o
u g�ry, wi�cej mieli powietrza,
a ja my�la�am, �e si� zadusz�!
Pani Alina za�mia�a si�
szczerze, tak j� ubawi�o
okre�lenie dziewczynki.
Wchodzi�y ju� obie na schody
du�ej kamienicy i za chwil�
dzwoni�y do drzwi wej�ciowych na
drugim pi�trze. Szybkie kroki
da�y si� s�ysze� poza szklan� i
okratowan� tafl�, drzwi si�
otworzy�y, a na progu stan��
niem�ody, szczup�y m�czyzna o
srebrnej czuprynie na je�a i
takim�e niewielkim zaro�cie.
- Nareszcie jeste�cie, zbiegi!
- zawo�a� g�osem, w kt�rym
energia ��czy�a si� przedziwnie
z dobroci�. - Czekamy na was!
Przewioz�em ju� Zygmunta do
jadalnego pokoju!
- Ale� nie ma jeszcze
trz