1933

Szczegóły
Tytuł 1933
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1933 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1933 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1933 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Okr�t" autor: Lothar-Gunther Buchheim Prze�o�y�: ADAM KA�KA WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ Tytu� orygina�u niemieckiego DAS BOOT �R. Piper & Co. Verlag Munchen 1973 Konsultacja J�ZEF WIES�AW DYSKAN'! Ok�adk� l stron� tytu�ow� projektowa� WALDEMAR �ACZEK Redaktor STANIS�AW JE�Y�SKI Redaktor techniczny BARBARA KLAMROWSKA �Copyright for the Polish-edition by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa, 1987 Cho� ksi��ka ta jest powie�ci�, nie jest ona wytworem fantazji. Autor sam prze�y� odtworzone w niej wydarzenia, stanowi� one su- m� jego do�wiadcze�, zdobytych na okr�tach podwodnych. Mimo to opisy postaci nie s� portretami os�b �yj�cych wtedy czy jeszcze dzi- siaj. Przedstawione w tej ksi��ce dzia�ania okr�t prowadzi� jesieni� i zi- ma 1941 roku. W tym czasie zarysowa�y si� zmiany na wszystkich frontach. Pod Moskw�, po raz pierwszy w tej wojnie, oddzia�y wehr- machtu zosta�y zatrzymane. W p�nocnej Afryce jednostki brytyjskie przesz�y do ofensywy. Stany Zjednoczone przygotowywa�y dostawy pomocnicze dla Zwi�zku Radzieckiego i � bezpo�rednio po napadzie japo�skim na Peari Harbor � sta�y si� r�wnie� stron� wojuj�c�. Z czterdziestu tysi�cy marynarzy niemieckich okr�t�w podwodnych w drugiej wojnie �wiatowej trzydzie�ci tysi�cy nie powr�ci�o. Lothar-Giinther Buchheim ISBN 83-11-07481-X sar Royal Z kwater oficerskich w hotelu �Majestic" do �Bar Royal"" droga prowadzi tu� nad brzegiem; jest to w�a�ciwie jeden rozcia�gni�ty zakr�t d�ugo�ci pi�ciu kilometr�w. Ksi�yc jeszcze nie wzzeszed�. Mimo to ulic� wida� jako blad� wst�g�. Dow�dca docisn�� peda� gazu, jakby bra� udzia� w mocnych wy�cigach. Ale nagle musi pu�ci� gaz i nadusi� hamulec. Opony piszcz�. Przyhamowa�, pu�ci�, znowu ostro przyhamowa�.;. Stary robi to dobrze i zatrzymuje ci�ki w�z bez szarpni�cia przecd dziko miotaj�cym si� facetem. Granatowy mundur. Czapka z daaszkiem. Co za naszywka na r�kawie? Bosman! Teraz stoi, gestykuluj�c gwa�townie, obok sto�ka �wiatt�a na- szych reflektor�w. Nie wida� jego twarzy. Dow�dca chce � znowu powoli ruszy� wozem, ale bosman m��ci d�o�mi w os�on�; ch�od- nicy i ryczy: � Ty �wawa sarenko! Z�ami� ci serce pr�dkko! Przerwa, potem znowu werbel na ch�odnicy i jaszcze iraz: � Ty �wawa sarenko! Z�ami� ci serce pr�dko! Dow�dca wykrzywia twarz. Zaraz eksploduje. A1e nie, w��cza wsteczny bieg. W�z robi skok, tak �e nieomal uderzam w r szyb�. Potem pierwszy bieg. Slalomowy skr�t. Wyj�ce opony.. Drugi bieg. � To by� nasz beo * � wyja�nia mi dow�dca. � Schlaany jak bela. G��wny mechanik, kt�ry siedzi za nami, klnie pod : nosem. Ledwie dow�dca porz�dnie si� rozp�dzi�, musi znowu harmowa�. * � S�ownik i wyja�nienia wyraz�w oraz skr�t�w z zakresu tftermino- logii morskiej i wojskowej znajauj� si� na ko�cu ksi��ki. Ale teraz mo�e zostawi� sobie troch� czasu, bowiem ju� z daleka rozpoznajemy w �wietle reflektor�w rozko�ysany szereg. Przy- najmniej dziesi�ciu ludzi w poprzek ulicy. Wszystko marynarze w kula nich. Gdy podje�d�amy bli�ej, widz�, �e wszyscy maj� penisy na wierzchu. Stary tr�bi. Szereg dzieli si� i przeje�d�amy w�r�d sikaj�cego szpaleru. ^ � Nazywaj� to polewaczk�... To wszystko ludzie z naszego okr�tu. Z ty�u mamrocze co� g��wny mechanik. � Inni s� w burdelu � m�wi dow�dca. � Tam na pewno teraz du�y ruch. Merkel r�wnie� jutro wychodzi. Przez dobre tysi�c metr�w nie widzimy nikogo. Potem w ref- lektorach pojawia si� wzmocniony patrol �andarmerii. � Mam nadziej�, �e jutro nie b�dzie nikogo brakowa�o � do- latuje mnie g�os z ty�u. � Kiedy s� schlani, �atwo o drak� z bla- charzami. � Nie rozpoznaj� w�asnego dow�dcy � burczy Stary pod nosem. � To ju� szczyt wszystkiego! Jedzie teraz wolniej. � Ca�kiem �wie�y to ja te� nie jestem � m�wi, na p� si� odwracaj�c. � Trrch� za du�o uroczysto�ci jak na jeden dzie�. Najpierw pogrzeb w bazie dzi� rano... Ten bosman, kt�rego r�b- n�o podczas naictu na Chateauneuf. A na pogrzebie znowu nalot z tym ca�ym bam-bum. To si� nie godzi: na pogrzebie! Pelotka str�ci�a trzy bombowce. � I co by�o jeszcze? � pytam. �- Dzisiaj nic wi�cej. Ale wczorajsze rozstrzelanie jeszcze czuj� w �o��dku. Dezercja. Jasna sprawa. Motorzysta. Dziewi�tna�cie lat. Nie m�wmy o tym. A p�n'ej, po po�udniu, �winiobicie w �Majesticu". Pomy�lane zapewne jako rozrywka. Czernina czy jak si� to tam nazywa .. Nie smakowa�o nikomu. Stary zatrzymuje si� prze i lokalem, tam gdzie na murze ogrodu wypisano metrowej wielko�ci literami BAR ROYAL. Jest to betonowa budowla w kszta�cie statku mi�dzy ulic� nadbrze�n� i wychodz�c� pod ostrym k�tem z sosnowych las�w boczn� drog�. W poprzek budynku sterczy oszklone pi�tro jak wielki pomost statku. W �Bar Royal" wyst�puje Monika. Alzatka, kt�rej niemczyzna ogranicza si� do u�omk�w �o�nierskiego �argonu. Czarnow�osa, czarnooka, pe�na temperamentu kluska z piersiami. Poza ni� jako atrakcja s�u�� trzy kelnerki w g��boko wyci�tych bluzkach i trzyosobowa orkiestra: bezbarwni, wystraszeni faceci; z wyj�t- kiem perkusisty, Mulata, kt�remu jego funkcja wyra�nie sprawia przyjemno��. Organizacja Todta zarekwirowa�a lokal i kaza�a go wymalo- wa�. Teraz jest to mieszanka fin de siecle'u i Domu Niemieckiej Sztuki. Malowid�o �cienne nad podium dla orkiestry przedstawia pi�� zmys��w albo gracje. Pi�� gracji � trzy gracje? Dow�d- ca flotylli odebra� zak�ad organizacji Todta, motywuj�c to w tym stylu: ��o�nierze okr�t�w podwodnych potrzebuj� odpr�enia..". Oficerowie okr�t�w podwodnych nie mog� ci�gle siedzie� w bur- delu... Powinni�my stworzy� wznio�lejsz� atmosfer� dla naszych ludzi!" �Wznio�lejsz� atmosfera" sk�ada si� z postrz�pionych dywa- n�w, wytartych sk�rzanych foteli, wylakierowanych na bia�o drewnianych sztachetek ze sztuczn� winoro�l� a la Rudesheim na �cianach, czerwonych aba�ur�w na kinkietach i sp�owia�ych zas�on z czerwonego aksamitu na oknach. Dow�dca najpierw rozgl�da si� z krzywym u�miechem, potem obrzuca towarzystwo spojrzeniem kaznodziei, przyciskaj�c pod- br�dek do szyi i marszcz�c czo�o. Wreszcie powoli przysuwa so- bie fotel, ci�ko opada na niego i wyci�ga nogi. Kelnerka Cle- mentine natychmiast przydreptuje, trz�s�c piersiami, a Stary zamawia piwo dla wszystkich. Jeszcze nie dostali�my piwa, gdy drzwi otwieraj� si� z hukiem i wchodzi grupa pi�ciu m�czyzn, sami kapitanowie, wed�ug pask�w na r�kawach, a z ty�u jeszcze trzech porucznik�w i je- den podporucznik. Trzej spo�r�d kapitan�w maj� bia�e czapki: dow�dcy okr�t�w. W padaj�cym na nich �wietle rozpoznaj� Klossmanna. Jest to nieprzyjemny facet o cholerycznym usposobieniu, kr�py, jasno- w�osy, kt�ry niedawno chwali� si� tym, �e podczas swego ostat- niego patrolu, wykonuj�c atak artyleryjski na p�yn�cy sam'-l;; 12 statek, najpierw kaza� rozbi� z karabin�w maszynowych �odzie ratunkowe, �a�eby stworzy� jasn� sytuacj�"... Dwaj nast�pni to Kupsch i Stackmann, nieroz��czni, kt�rzy jad�c na urlop nie dotarli poza Pary� i od tej pory gadaj� wci�� o prze�yciach burdelowych. Stary burczy: � Je�li poczekamy jeszcze z godzin�, b�dzie tu ca�a bro� podwodna. Ju� od dawna pytam samego siebie, dla- czego Anglicy nie przy�l� tu komandos�w i za jednym zamachem nie zlikwiduj� tego sklepiku, a na dodatek dow�dcy floty v/ jego pa�acyku w Kernevel. Nie rozumiem, dlaczego nie rozp�dz� tego wszystkiego... tak blisko wody, a tu� obok ca�y ten bajzel w Port Louis. Gdyby mieli ochot�, mogliby nas �apa� nawet na lasso. Dzisiejsza noc, na przyk�ad, bardzo by si� do tego nadawa�a. ' Stary nie ma ani w�skiej, rasowej twarzy bohatera okr�t�w podwodnych z ksi��ki z obrazkami, ani �ylastej postaci. Wygl�- da raczej poczciwie, jak kapitan z Hapagu, i porusza si� oci�- �ale. Grzbiet jego nosa zw�a si� w �rodku, skrzywia w lewo i znowu rozszerza. Jasnoniebieskie oczy s� ukryte pod brwiami �ci�gni�- tymi od cz�stego czujnego wypatrywania. Zwykle tak zaciska powieki, �e w cieniu brwi wida� tylko dwie cienkie kreski. W k�- cikach oczu rozchodzi si� promieni�cie mn�stwo zmarszczek. Dol- n� warg� ma pe�n�, podbr�dek mocno zarysowany, ju� wczesnym popo�udniem pokryty rudaw� szczecin�. Grube mocne linie do- daj� powagi twarzy. Kto nie zna jego wieku, bierze go za czter- dziestolatka, chocia� jest o dziesi�� lat m�odszy. W por�wnaniu z przeci�tnym wiekiem dow�dc�w trzydziestolatek istotnie jest ju� starym cz�owiekiem. Dow�dca nie lubi wielkich s��w. W jego dziennikach bojowych akcje wygl�daj� jak zabawy dzieci�ce. Z trudem mo�na z niego co� wyci�gn��. Zazwyczaj porozumiewamy si� fragmentarycznie i ogr�dkowe: kr��enie koSo punkt�w styku. Tylko nie nazywa� rzeczy po imieniu. Lekka domieszka ironii, lekkie zaokr�glenie warg wystarcz�, a ja rozumiem, co Stary naprawd� my�li. Kiedy wychwala dow�dc� floty i przy tym omija mnie wzrokiem, wiem, co to ma znaczy�. 10 Nasza ostatnia noc na l�dzie. A pod czcz� gadanin� zawsze przenikliwy strach: P�jdzie dobrze... uda si� nam? By si� uspokoi�, wmawiam sobie: Stary � pierwszorz�dny facet. Nic nim nie wstrz��nie. To nie zupak. I nie jaki� za�le- piony awanturnik. Godny zaufania. P�ywa� ju� na statkach �ag- lowych. Pi�ci jak stworzone, by obezw�adnia� szarpi�ce si� p��t- no i manewrowa� ci�kimi linami. Zawsze mia� sukcesy. Uwie�cie tysi�cy ton � ca�y port pe�en statk�w. Zawsze wychodzi� ca�o z najgorszych tarapat�w. B�dzie mi potrzebny sweter, je�li p�jdziemy na p�noc. Simone nie powinna przychodzi� do portu. S� tylko przykro�ci. Te kundle z SD stale na nas czatuj�. Zazdrosne �winie. Ochotniczy korpus Donitza... Tu nie maj� dost�pu. Nie mam poj�cia, dok�d w�a�ciwie p�jdziemy. Pewnie �rod- kowy Atlantyk. Ma�o okr�t�w na morzu. Ca�kiem kiepski mie- si�c. Wzmocniona obrona. Tomki nauczyli si� wielu rzeczy. Szcz�cie si� odwr�ci�o. Konwoje s� doskonale zabezpieczone. Prien, Schepke, Kretschmer, Endrass � wszyscy sko�czyli si� na konwojach. Wszyscy poszli na dno z wyj�tkiem Kretschmera. I wszystkich trafi�o prawie w tym samym czasie � w marcu. Schepkego szczeg�lnie paskudnie. Zaklinowa� si� mi�dzy stu- dzienk� peryskopu a os�on� pomostu, gdy niszczyciel taranowa� jego zbombardowan� �ajb�. Asy! Wielu ju� nie ma. Endrass za�ama� si� nerwowo. Ale Stary ci�gle jest nie tkni�ty: spokojny fachowiec. Introwertyk. Nie wyka�cza si� piciem. Naprawd� nie wida� w nim �ladu napi�cia, gdy tak sobie siedzi i duma. Musz� wyj��. W toalecie s�ysz� dw�ch oficer�w wachtowych, kt�rzy stoj� obok mnie przy za��conej kaflowej �cianie: � ...musz� sobie jeszcze podupczy�. � Tylko nie wsad� obok. Jeste� zalany jak haubica nadbrze�- na! Gdy pierwszy wychodzi, drugi ryczy za nim: � Wetknij jej serdeczne pozdrowienia ode mnie! Ludzie z okr�tu Merkela. Pijani. Inaczej nie bluzgaliby w tej tonacji. Wracam do sto�u. Nasz mechanik, wyci�gaj�c rami�, wy�awia sw� szklank�. Ca�kiem inny cz�owiek ni� nasz Stary. Wygl�da 11 jak Hiszpan ze swymi czarnymi oczami i czarnym �ladem za- rostu � zupe�nie jak z obrazu El Greca. Nerwowy. Zna jednak sw�j kramik od a do z. Dwadzie�cia siedem lat. Prawa r�ka dow�dcy. Zawsze p�ywa� ze Starym. Obaj rozumiej� si� bez s��w. � Gdzie siedzi nasz drugi owu? � chce wiedzie� Stary. � Na pok�adzie. Ma jeszcze wacht�, ale prawdopodobnie przyj- dzie! � No tak, kto� musi wykonywa� robot� � powiada Stary. � A pierwszy? � W burdelu! � plotkuje mechanik. � On i burdel? Mo�na si� u�mia�! � m�wi Stary. � Praw- dopodobnie pisze testament. On przecie� ma zawsze wszystko w porz�dku. O asystenta, kt�ry nale�y do NSDAP, a po rejsie ma zast�pi� naszego g��wnego mechanika. Stary nie pyta w og�le. B�dzie nas wi�c sze�ciu w mesie oficerskiej; du�o ludzi na tak� ma�� ciupk�. � Gdzie podziewa si� Thomsen? � pyta czif. � Nie mo�e nas przecie� wystawi� do wiatru! Philipp Thomsen, dow�dca UF i od niedawna kawaler Krzy�a Rycerskiego, sk�ada� sprawozdanie po po�udniu. Zag��biony w sk�rzanym fotelu, oparty na �okciach, d�onie w modlitewnym ge�cie, spojrzenie nad d�o�mi, utkwione w przeciwleg�ej �cia- . nie: � ...potem obrzucali nas przez trzy kwadranse bombami g��binowymi. Natychmiast po detonacji dostali�my na g��boko�ci prawie sze��dziesi�ciu metr�w sze�� do o�miu bomb, do�� blisko okr�tu. P�askie nastawienie. Jedna by�a wycelowana szczeg�lnie dobrze, wybuch�a mniej wi�cej na wysoko�ci dzia�a i siedem- dziesi�t metr�w z boku. Trudno powiedzie� dok�adnie. Inne bomby trafi�y osiemset do tysi�ca metr�w z boku. Potem, po jakiej� godzinie, znowu posz�a seria. To by�o w nocy, mi�dzy dwudziest� trzeci� trzydzie�ci a pierwsz�. Najpierw pozostali�my w zanurzeniu, a potem ruszyli�my wolniutko, na coraz mniej- szej g��boko�ci. Wynurzyli�my si� i poszli�my za konwojem. Nast�pnego ranka jeden niszczyciel zrobi� wypad w naszym kie- runku. Stan morza trzy i troch� wiatru, od czasu do czasu deszcz. Do�� pochmurno. Doskona�e warunki do atak�w na- 10 ^ wodnych. Zeszli�my pod powierzchni� i przygotowali�my si�. Strza�. Pud�o. Potem jeszcze raz. Niszczyciel szed� wolno naprz�d. Pr�bowali�my strzela� z wyrzutni rufowej. I wtedy chwyci�o. P�niej szli�my za konwojem, a� dostali�my rozkaz zmiany kursu. Zetschke meldowa� drugi konw�j. Utrzymywali�my kontakt, sk�adaj�c meldunki na bie��co. Ko�o osiemnastej podeszli�my do konwoju. Dobra pogoda, gtan morza od dw�ch do trzech. Do�� pochmurno. � Tu Thomsen zrobi� przerw�. � Bardzo komiczne: wszystkie sukcesy odnosili�my w tych dniach, kiedy w�a�nie kto� z za�ogi obchodzi� urodziny. Naprawd� niesamowite. Za pierwszym razem urodziny mia� motorzysta. Za drugim � radzik. Samotny frachtowiec przypad� na urodziny kucharza, a niszczy- ciel � na mata torpedyst�w. Zupe�ne wariactwo! Okr�t Thomsena mia� cztery proporczyki na wysuni�tym do po�owy peryskopie, kiedy dzi� rano wchodzi� do portu na fali przyp�ywu. Trzy bia�e _ za zatopione statki handlowe i jeden czerwony � za niszczyciela. Zachryp�y g}os Thomsena brzmia� jak szczekanie psa nad zapaskudzon� olejem wod�: �- Oba silniki stop! Okr�t mia� jeszcze w sobie do�� rozp�du, by �lizgaj�c si�, bez- szelestnie dobi� do pirsu. Pr?y tym ukaza� si� nam od dziobu: z oleistego sosu �mierdz�cej portowej wody wystawa� wysoko niby wazon z tkwi�cym w nir" zbyt ciasno upchanym bukietem. Ma�o barw � bukiet nie�miertelnik�w. G��wki kwiat�w jak blade plamy mi�dzy ciemnym mcheim. Plamy po zbli�eniu prze- kszta�ci�y si� w blade, wyn�dznia�e twarze. Podkr��one, wpad- ni�te oczy. Kredowa sk�ra. Niekt�re pary oczu b�yszcz� jak w gor�czce. Brudnoszare, pokryte zaschni�t� sol� sk�rzane kurtki. Zmierzwione d�ugie w�osy, nai kt�rych z trudem utrzymuj� si� czapki. Thomsen wygl�da� naprawd�; na chorego: wychud�y jak tyczka grochowa, policz:ki zapadni�te. Jego u�miech � z pew- no�ci� pomy�lany jako przyjacielski � by� jak zamarz�y. � Melduj� pos�usznie UF p)o powrocie z rejsu bojowego! � A my na to: � Hura, UF! � Z ca�ych si�. Od szopy magazynu numer' jeden powr�ci�o kracz�ce echo, a potem jeszcze jedno s�absze � od stoczni Penhoet. 13 Stary nosi swoj� najstarsz� marynark� i demonstruje w ten spos�b pogard� dla wy�wie�onych i wyprasowanych. Jej prz�d od dawna nie jest ju� granatowy, lecz wyp�owia� do szarzyzny, wyblak� od kurzu i plam. Z�ote dawniej guziki pokryte s� zie- lonym grynszpanem. R�wnie� barwy koszuli nie mo�na okre�- li� � jest granatowoszara, przechodz�ca we fiolet. Czarno-bia�o- -czerwona wst�ga, na kt�rej dynda jego Rycerski Krzy�, prze- kszta�ci�a si� w skr�cony sznurek. � To ju� nie jest stary rocznik! � narzeka dow�dca, w�d- ruj�c dociekliwym spojrzeniem po m�odych oficerach pok�ado- wych w �rodku lokalu. � Teraz przychodz� pistolety... Bojowe typy: mocni w pysku. Od niedawna w lokalu wyr�niaj� si� dwie grupy: �stare pier- niki", jak si� sami nazywaj� towarzysze Starego, i �m�odzi ju- nacy", ukszta�towani �wiatopogl�dowo, z wiar� w fuhrera w oczach, z napi�tymi muskularni szcz�k, kt�rzy, jak powiada Stary, przed lustrem �wicz� przenikliwe spojrzenie i bez trudu �ciskaj� po�ladki, tylko dlatego, �e jest moda chodzi� z zaci�ni�- tymi p�dupkami, spr�ynuj�c na pi�tach, przesuwaj�c �rodek cia�a lekko ku przodowi. Patrz� na to zgromadzenie m�odych bohater�w, jakbym widzia� ich po raz pierwszy. Zaci�ni�te usta z ostrymi bruzdami przy obu k�cikach. Skrzypi�ce g�osy. Nad�ci poczuciem przynale�no�ci do elity �owcy order�w. Nic innego w g�owie, jak tylko: �Fuhrer patrzy na ciebie. Nasza bandera jest czym� wi�cej ni� �mier�". Przed dwoma tygodniami jeden zastrzeli� si� w �Majesticu", bo z�apa� syfilisa. �Pad� za nar�d i ojczyzn�" � poinformowano jego narzeczon�. Poza grup� starych wojak�w i m�odym narybkiem istnieje jeszcze samotnik Kugler. Siedzi ze swoim pierwszym oficerem przy drzwiach do klozetu. Kugler z d�bowymi li��mi, kt�re za- pewniaj� dystans wobec obu stron. Kugler, szlachetny rycerz g��biny, Parsival i Prometeusz, nieugi�cie wierz�cy w ostatecz- ne zwyci�stwo. Stalowe spojrzenie, dumna postawa. Ani grama t�uszczu za du�o � doskona�a, nieskazitelna rasa pan�w. Kiigler zatyka sobie uszy wskazuj�cymi palcami, kiedy nie chce s�ucha� �wi�stw albo docink�w w�tpi�cych cynik�w. Lekarz flotylli rezyduje pr.y stole- obok. R�wnie� on zajmuje szczeg�ln� pozycj�. Jego m�.g zgromadzi� kolekcj� najbardziej t�ustych kawa��w. Z tego powodu nazywaj� go krotko i zwiezie �star� �wini�". Lekarz flotylli uwa?a, �e dziewi��set dziewi��- dziesi�t pi�� lat tysi�cletniej Rzeszy Ju� min�o, i oznajmia o tym otwarcie, kiedy uwa�a za stosowne a�bo kiedy Jest pijany. Ma dopiero trzydzie�ci lat, jednak cieszy si� u nas powszech- nym szacunkiem: w swoim trzecim rejsie bojowym obj�� do- w�dztwo i doprowadzi� okr�t z powrotem c�o bazy, gdy po kon- centrycznym ataku dw�ch samolot�w pol^ dow�dca, a obaj oficerowie pok�adowi le�eli ci�ko rai""1 "a kojach. ^ � Tu by� pewnie jaki� exitu.s? Czy to stypa- � ^"Y teraz- Gdzie my w�a�ciwie jeste�my? _ . , � - T + � � -J � ,- i i mriip?y Stary i ostro�nie � Jest przecie� dosy� ha�asu! �� mruc/-^ J' �yka piwo. . Monika musia�a zrozumie� lekar-za flo^111- swe Jaskrawo uszminkowane usta zbli�a do mikrofonu t^ak, jakby go chcia�a obliza�, lew� r�k� wymachuje p�k�e� fioletowych strusich pi�r i wydziera si� zachryp�ym g�osem: � J'attendrai le jour et la nuit! , , . r. -i Perkusista na srebrzy�cie opancerzonymi b�bnie wybija do tego takt. Pisk, szloch, j�ki: Monika dramatyzuje song skr�tami cia�a, wypinaniem i chowaniem sweji obfite-J, b��kitnawo po�yskuj�ce! Piersi, energic7n� prac� ty�ka ii mn�stwem sznurowatych zagry- wek z pi�ropuszem. Trzyma go jak i^dia�si^ ozdob� z ty�u g�o- wy i otwart� r�k� kilkakrotnie szyibko ucderza si� po ustach. Potem przeci�ga pi�ropusz mi�dzy r"ogamii � -le ^our et M nuit - i wywraca oczy. Pieszczotliwe godzenie pi�ropusza, drgawki bioder naprzeciw pi�ropusza,!, znoywu podci�gni�cie go w g�r�, ko�ysanie biodrami... teraz, sk�adaj�c? "sta w ryjek, dmu- cha na pi�ra... Nagle mruga okiem, patrz�c w kien-unku .drzwi. Aha, dow�dca flotylli ze swoim adiuta.r.tem! Ten ywysokii stojak, zako�czony twarzyczk� gimnazisty, me jest wart .wi�cej n" przelotne mrug- ni�cie okiem. Dow�dca .flotylli nie podwala sobie nawet na po- rozumiewawczy u�miech, za to rzuca dokona sp�oszone spojrze- 15 nie, jakby ju� szuka� drugiego wyj�cia, aby niepostrze�enie zno-^wu si� oddali�. -� Oho, c� za dostojny go�� zjawi� si� w�r�d podrz�dnego ludu! � ryczy Trumann, szczeg�lnie trudny typ starej gwardii, w�r<�d �ka� Moniki: ...car 1'oiseau qui s'enfuit... Teraz, zata- czaj.�c si�, idzie ku fotelowi dow�dcy flotylli: � No, stary bo- jowmiku... mamy wyskok na front, co? Chod�, tu jest fajne miejsce... Miejsce dla orkiestry... ca�y krajobraz od do�u... Co, nie chcesz? Te� dobrze!... Ka�demu wedle potrzeb... i jak tylko mo�'e! Trumann jak zwykle jest pijany w sztok. Jego czarne, zje�o- ne w�osy s� obsypane popio�em z papieros�w. Kilka niedopa�k�w wpl^t^0 mu sle w g�Bta czupryn�. Jeden jeszcze dymi. Trumann mo�ie w ka�dej chwili stan�� w p�omieniach. Krzy� Rycerski nosi z ty�u: �Kilo�ski ko�nierz... �elazny kilo�ski ko�nierz" � m�\vi o tej ozdobie. Ollsr�t Trumanna nazywany jest �okr�tem ognia huraganowe- go". Od pi�tego rejsu prze�laduje go legendarny pech: nigdy nie 1by� na morzu d�u�ej ni� tydzie�. �Pe�zanie do bazy na kola- nach i brodawkach piersi" � jak to Trumann okre�la � sta�o si� dla niego chlebem powszednim. Zawsze �api� go ju� na po- dej�ciu do rejonu operacyjnego; bombarduj� go lotnicy, obrzucaj� bomibami g��binowymi. By�y stale awarie, po�amane rury wyde- chowe, zerwane zawory, ale ju� �adnej szansy na sukces dla Trunnanna i jego za�ogi. Ka�dy we flotylli dziwi si� w duchu, jak Trumann i jego ludzie wytrzymuj� te ci�g�e kopniaki losu przy ca�kowitym braku powodzenia. Akordeonista wytrzeszcza oczy nad rozci�gni�tym miechem, jakby mia� jasnowidzenie. Mulat wystaje tylko do trzeciego guzika koszuli za ksi�ycem swego wielkiego b�bna; musi by� karze�kiem albo sto�ek ma za niski. Monika zaokr�gla usta jak karp i j�czy do mikrofonu: � In my solitude... � Przy tym po- chyla si� tak bardzo ku Trumannowi, �e ten nagle wrzeszczy: � Ratunku! Trucizna! � i opada bezw�adnie. Monika urywa. Tru- mann wios�uje ramionami, potem d�wiga si� znowu do po�owy i ryczy: � Prawdziwy miotacz ognia... musia�a ze�re� ca�y war- kocz czosnku. Bo�e, o Bo�e! 16 Zjawia si� g��wny mechanik Trumanna: August Mayerhofer. Od czasu, gdy nosi na kurtce Niemiecki Krzy�, nazywaj� go �August z sadzonym jajkiem". � No, jak by�o w burdelu? � ryczy mu Trumann na powi- tanie. � Pociupcia�e� jak nale�y? To zawsze dobrze robi na cer�. Tw�j stary tata Trumann wie co� na ten temat. Przy bocznym stoliku wyj� wsp�lnie: � O, ty pi�kny We-e- -esterwaldzie... � Lekarz flotylli dyryguje fa�szuj�cym ch�rem za pomoc� butelki wina. Tu� ko�o podium, wok� du�ego okr�g- �ego sto�u, kt�ry na mocy cichego porozumienia zarezerwowany jest dla starej gwardii, siedz� albo zwisaj� w sk�rzanych fotelach, mniej lub wi�cej pijani, wy��cznie koledzy Starego: Kupsch i Stackmann � bracia syjamscy, Merkel, Keller zwany �Prasta- rym", Kortmann zwany �Indianinem". Wszyscy razem s� przed- wcze�nie posiwia�ymi m�czyznami, morskimi gladiatorami, kt�- rzy uciekli �mierci spod kosy i udaj�, �e s� lodowato spokojni, cho� doskonale wiedz�, jak wygl�daj� ich szans�. Potrafi� godzi- nami z pozbawionym wyrazu spojrzeniem tkwi� w fotelu niemal bez ruchu. Natomiast nie s� zdolni do utrzymania szklanki w dy- gocz�cych d�oniach. Wszyscy maj� wi�cej ni� po p� tuzina najci�szych rejs�w za sob�, z pr�bami nerw�w najgorszego rodzaju, torturami wy�- szego stopnia, sytuacjami bez wyj�cia, kt�re tylko cudem prze- kszta�ci�y si� na ich korzy��. Ani jednego, kt�ry nie wraca�by ju� zdemolowanym okr�tem, �e tak powiem, wbrew oczekiwa- niom � z g�rnym pok�adem spustoszonym przez bomby lotnicze, wgniecionym po staranowaniu pomostem, wbitym dziobem, p�k- ni�tym kad�ubem. Ale za ka�dym razem stali prosto jak �wiece na pomo�cie swego okr�tu, jakby nic szczeg�lnego im si� nie zda- rzy�o. Fason nakazuje zachowywa� si� tak, jakby to wszystko nie by�o czym� nadzwyczajnym. Wycie i szcz�kanie z�bami nie jest dozwolone. DOP utrzymuje t� gr� w ruchu. Dla DOP-a jest w porz�dku ten, kto jeszcze ma na tu�owiu szyj� i g�ow� oraz; cztery ko�czyny. Dla DOP-a wariatem jest ten, kto szaleje. Za- miast starych dow�dc�w powinien by od dawna wysy�a� na fron- towych okr�tach nie zu�ytych l nie obci��onych ludzi. Niestety, 2 � Okr�t 17 nie obci��eni nowicjusze ze swoimi nie tkni�tymi nerwami nawet w przybli�eniu nie s� tak sprawni, jak starzy dow�dcy. A ci stosuj� wszelkie najbardziej wymy�lne sztuczki, by nie potrze- bowali si� rozdziela� z dobrym, do�wiadczonym oficerem pok�a- dowym, kt�ry powinien ju� by� dow�dc� okr�tu. Endrass od dawna nie powinien by wychodzi� w morze... nie w tym stanie. By� ju� ca�kiem pomylony. Ale tak to ju� jest: DOP-a porazi�a �lepota. On nie widzi, �e kto� si� wyko�czy�. Albo nie chce tego widzie�. Te stare asy przecie� przynosz� mu sukcesy... nadzienie do meldunk�w nadzwyczajnych. Orkiestra robi przerw�. Znowu mog� rozumie� fragmenty roz- mowy. � Gdzie w�a�ciwie jest Kallmann? � Ten z pewno�ci� nie przyjdzie! � No tak, mo�na go zrozumie�! Kallmann wchodzi� wczoraj do portu z trzema proporczykami zwyci�stwa na wysuni�tym do po�owy peryskopie: trzy parowce. Ostatni z nich zatopi� na p�ytkich wodach przybrze�nych za po- moc� armaty: � Statek po�kn�� ponad sto pocisk�w! Morze by�o wzburzone. Musieli�my strzela� przy okr�cie zwr�conym pod k�tem czterdzie�ci pi�� do fali. Wcze�niej, o dziewi�tnastej, podczas zmierzchu, strzelali�my pod wod�. Dwa trafne w dwu- nastotysi�cznik, jedno pud�o. Potem zaraz nas dopadli. Przez osiem godzin bomby g��binowe. Prawdopodobnie nie mieli ju� ani jednej na pok�adzie, kiedy przerwali. Kallmann wygl�da� jak Jezus na krzy�u z tymi swoimi policz- kami i jasnymi kosmykami brody. Wy�amywa� d�onie, jakby by�o mu to potrzebne do wyci�ni�cia z siebie s��w. Przys�uchi- wali�my si� w napi�ciu, maskuj�c nasz� niepewno�� specjalnie podkre�lonym zainteresowaniem. Kiedy wreszcie zada pytanie, kt�rego si� boimy? Zako�czywszy relacj�, nie wy�amywa� ju� d�oni. Siedzia� bez ruchu, opieraj�c �okcie na kolanach i splataj�c palce. Popatrzy� na nas nad tymi splecionymi palcami i zapyta� ze sztuczn� obo- j�tno�ci� w g�osie: � Co z Bartelem? Nikt nie odpowiedzia�. Dow�dca flotylli lekko sk�oni� g�ow�. � Tak... c�, spodziewa�em si� tego, gdy ju� straci�em z nim 18 kontakt radiowy. � Minuta milczenia, a potem spyta� natarczy- wie: � Czy nic nie wiadomo? � Nie! � Istnieje jeszcze jaka� mo�liwo��? � Nie! Dym papierosowy wisia� nieruchomo przy ustach. � Byli�my razem przez ca�y czas postoju okr�t�w w stoczni. Ja go przecie� nam�wi�em na wsp�lne wyj�cie � powiedzia� wreszcie Kallmann. Bezradnie, z zak�opotaniem. Rzyga� si� chcia- �o. Wszyscy wiedzieli�my, jak bardzo Kallmann i Bartel byli zaprzyja�nieni. Zawsze jako� za�atwiali, by razem wychodzi� w morze. Atakowali te same konwoje. Kallmann powiedzia� kiedy�: � Cz�owiek czuje si� pewniej, kiedy wie, �e nie jest sam. Przez wahad�owe drzwi wchodzi Bechtel. Ze swoimi niemal bia�ymi w�osami, powiekami i brwiami wygl�da jak wygotowany w rosole. Kiedy jest tak blady jak teraz, szczeg�lnie wyra�nie wyst�puj� jego piegi. Wielkie halo. Bechtela otacza grupa m�odszych. Powinien po- stawi� kolejk� za swoje odrodzenie. Bechtel ma za sob� prze�ycie, kt�re Stary okre�la jako �na- prawd� niecodzienne". Bechtel, po gwa�townym obrzuceniu go bombami g��binowymi, z najr�norodniejszymi uszkodzeniami wynurzy� si� w p�mroku przed�witu i stwierdzi�, �e ko�o dzia�a na g�rnym pok�adzie le�y sycz�ca bomba g��binowa. Korweta jeszcze w pobli�u i bomba przed kioskiem. By�a nastawiona na wi�ksz� g��boko�� i dlatego nie wybuch�a, gdy na sze��dziesi�ciu metrach spad�a na pok�ad. Bechtel ruszy� od razu obu dieslami ca�� naprz�d, a bosman musia� wytoczy� bomb� za burt� niby beczk� ze smo��. Gruch- n�a ju� po dwudziestu pi�ciu sekundach. By�a wi�c nastawiona na sto metr�w g��boko�ci. A potem Bechtel musia� i�� znowu w zanurzenie i dosta� jeszcze dwadzie�cia bomb. � Ja bym przywi�z� ze sob� tego cielaka � ryczy Merkel. � Ch�tnie by�my to zrobili. Tylko �e nie dawa�o si� wy��czy� tego paskudnego syczenia. Po prostu nie znale�li�my odpowied- niego guziczka. Weso�o by�o! 10 Buda robi si� c.OBaz pewniejsza, Thomfiena ci�gle br.�k. � Gdzie on siedzi? � Mo�e stawia jeszcze jednego patyka? � No, nie wiem... w tym stanie? � Z Krzy�em Rycerskim na szyi... to musi by� ca�kiem nowe poczucie rozkoszy! Przy wr�czaniu Krzy�a Rycerskiego przez dow�dc� flotylli dzi� po po�udniu Thomsen sta� jeszcze jak �elazny pos�g. Tak si� usztywni�, �e ani okiem nie mrugn��. W�tpliwe, czy w tym stanie s�ysza� cho�by jedno s�owo wznios�ego przem�wienia do- w�dcy flotylli. � Powinien uwa�a�, �ebym mu nie z�ar� tego jego zasrane- go kundla � mrucza� Trumann. � Na ka�dej odprawie to bydl�! Tu nie mena�eria. Nied�ugo sprawi sobie berberyjskiego lwa. � Taki ma�piszon � kl�� p�niej deefa, kt�ry po m�skim u�cisku d�oni i b�y�ni�ciu oczami oddali� si�. A potem cynicznie do wszystkich, pokazuj�c wyci�gni�tym palcem fotografie poleg- �ych na trzech �cianach, obrazek ko�o obrazka w czarnych ram- kach: � Pi�kny wz�r tapety. Ko�o drzwi jeszcze si� paru zmie�ci! Wtedy ju� sobie wyobrazi�em zdj�cie, kt�re z pewno�ci� jako � nast�pne musi si� pojawi� w czarnych ramkach na �cianie: Beck- mann. Beckmann od dawna powinien wr�ci�. Trzygwiazdkowy mel- dunek nie da na siebie d�ugo czeka�. By� kompletnie pijany, gdy go wyci�gni�to z paryskiego poci�gu. Czterech ludzi musia�o go wynosi�. Poci�g dalekobie�ny czeka�, a� to zrobi�. Beckmanna mo�na by�o przewiesi� na sznurze. Spieprzony ca�kowicie. Oczy albinosa. I to wszystko na dwadzie�cia cztery godziny przed wyj�- ciem w morze. Jak lekarz flotylli postawi� go znowu na nogi? Beckmanna prawdopodobnie dopad� samolot. Przesta� si� mel- dowa� tu� po wyj�ciu. Niemal niewiarygodne: Tomki wa�� si� teraz dolatywa� a� do p�awy Nanni l. Musz� my�le� o Bodem, oficerze sztabu admira�a, starym sa- motniku, kt�ry zwyk� si� upija� p�nym wieczorem sam jeden w mesie. � Trzydzie�ci okr�t�w stracili�my w tym jedynym 20 . miesi�cu. Cz�owiek robi si�... robi si� alkoholikiem, kiedy za ka�dym razem wypija jeden kieliszek. Ci�ki, grubo ciosany m�czyzna z grupy weteran�w, niejaki Flechsig, rzuca si� na ostatni wolny fotel przy naszym sto^- Flechsig wr�ci� przed tygodniem z Berlina. Od tamtej pory i�16 powiedzia� prawie ani s�owa. Ale teraz rozpuszcza buzi�: � M�wi do mnie ten durny ma�piszon, taki prawdziwy dup^k sztabowy: �Z�by dow�dcy okr�t�w nosili bia�e czapki, tego ri16 uj�to w �adnych przepisach mundurowych!" �Pragn��bym p�- s�usznie zaleci�, by nadrobiono to przeoczenie!" powiedzia�o"1 wtedy. Flechsig poci�ga par� pot�nych �yk�w martela ze szklanki i dok�adnie wyciera sobie usta wierzchem d�oni. � To lubi�: cyrk z powodu czapki dow�dcy! A tutaj musil-r1^ s�ucha� byle wy�cigowca. Co oni sobie w�a�ciwie my�lg? Prze- sy�a� nam wy�cigowca... Pana Stucka! Fotosy z podpisem! U�mi^0 si� mo�na! A potem ten palant! Tylko tego nam potrzeba, �eW taki reklamiarz podbudowywa� nas moralnie! Erler, m�ody porucznik, kt�ry ma ju� za sob� pierwszy re.J8 w roli dow�dcy okr�tu, otwiera kopniakiem drzwi, tak �e ude- rzaj� z hukiem o �cian�. Z kieszeni na piersiach zwisa mM koniu- szek r�owych majtek. Dopiero dzi� rano wr�ci� z urlopiu, a ju" po po�udniu w �Majesticu" ogromnie przechwala� si� swymi suk- cesami. Wedle jego opowiada� w rodzinnym miasteczku urz�- dzono mu poch�d z pochodniami. Od burmistrza otrzyma� p<01 wieprza. M�g� wszystko udowodni� wycinkami z gazet: sta� ri^ balkonie ratusza, prawica wzniesiona w niemieckim pozdrowie- niu, czczony przez ojczyzn� niemiecki bohater morski. W orszaku Erlera przybywa publicysta radiowy Kress;, o�liz�^ wazeliniarz, i by�y m�wca okr�gowy Marks, kt�'ry pis;?e tera12 naje�one frazesami tasiemcowe artyku�y. Obaj wygl�daj� ja)k Pat i Patachon w marynarskich mundurach: radiowiec wysol?5-1 i chudy, zaciek�y Marks � t�usty i okr�g�y. Na ich widok Stary ha�a�liwie si�ka nosem. Ulubionym s��wkiem radiowca jest �koratynuuji�co". ,�Konty nuuj�co pot�gowane dzia�ania"... Zbrojenia, liczba [sukces�w, wo3- la ataku � wszystko musi by� rozwijane kon-ty-niu-u-}�--co. 2:1 Erler staje teraz przed Starym i zaprasza go natarczywie do wzniesienia toastu. Stary przez chwil� w og�le nie reaguje, ale potem, przechylaj�c g�ow� jak u fryzjera, oznajmia: � Na dobr� flaszk� mamy zawsze czas! Ju� wiem, co nasrt�pi: Erler w �rodku lokalu pokazuje swoj� metod� otwierania butelek szampana jednym kr�tkim uderze- niem grzbietu no�a od do�u w zgrubienie szyjki butelki. W tym jest genialny. Korek wylatuje wraz ze szklanym pier�cieniem szyjki, bez �adnych od�amk�w, a szampan tryska jak z ga�nicy pianowej. Zaraz musz� pomy�le� o pewnym �wiczeniu drezde�- skiej stra�y ogniowej: w swoje �wi�to stra�acy ustawili przed oper� stalowy maszt ze swastyk� z metalowych rur na szczycie. Wok� masztu ustawi�o si� stado czerwonych woz�w stra�ackich. Ca�y ogromny plac zapchany by� oczekuj�cym t�umem. Nagle z g�o�nik�w zagrzmia�a komenda: �Piana naprz�d!" i z czterech ko�c�w swastyki strzeli�a piana, swastyka zacz�a si� kr�ci� coraz szybciej i szybciej, sta�a si� tryskaj�cym pian� wiatra- kiem. T�um zawo�a�: �A-a-a-ach!" Wtedy piana zacz�a si� za- barwia� na r�owo, potem czerwono, fioletowo, wreszcie na nie- biesko, zielono i ��to. Ludzie klaskali, podczas gdy przed oper� powsta�a g��boka po kostki warstwa anilinowej mazi. Znowu trza�niecie drzwi. To wreszcie on � Thomsen. Pod- .trzymywany i nieco popychany przez swoich oficer�w, ze szklis- tym spojrzeniem, wtacza si� do �rodka. Szybko przysuwam fotel, by�my mogli przyj�� Thomsena do naszego k�ka. Monika �piewa z francuskim akcentem: � Perhaps I am Na- poleon, perhaps I am the king... Zbieram przywi�d�e kwiaty ze sto��w i sypi� je Thomsenowi na g�ow�. Szczerz�c z�by w u�miechu, Thomsen pozwala si� tak przystroi�. � Gdzie tkwi dow�dca flotylli? � pyta Stary. Dopiero teraz u�wiadamiamy sobie, �e dow�dca flotylli znowu znikn��. A wi�c jeszcze przed w�a�ciw� uroczysto�ci�. Kuglera r�wnie� nie ma. � Tch�rze! � wymy�la Trumann, podnosi si� z trudem i chwiejnym krokiem wychodzi mi�dzy sto�ami. Wraca ze szczot- k� klozetow� w r�ku. � Do diab�a! � wykrztusza Stary. Ale Trumann przytacza si� bli�ej. Staje, opiera lew� r�k� na naszym stole przed Thomsenem, par� razy wci�ga powietrze i ryczy ze wszystkich si�: � Cisza w burdelu! Muzyka natychmiast milknie. Trumann przysuwa ociekaj�c� szczotk� tu� do twarzy Thomsena i be�kocze p�aczliwym g�osenn: � Nasz wspania�y, czcigodny, abstynencki, nie obabiony fiib- rer w swojej chwalebnej karierze od terminatora malarza do najwi�kszego wodza wszystkich czas�w... czy co� si� nie zgadza? W pijackim oszo�omieniu Trumann przez par� chwil napawa si� swym nastrojem, po czym deklamuje dalej: � R�wnie� wielki rzeczoznawca od floty, niezr�wnany stra- teg morski, kt�remu podoba�o si� w jego niezmierzonej mad' ro�ci... jak to tam idzie? Trumann toczy doko�a pytaj�cym spojrzeniem, chrz�ka g�o�ne? i wali dalej: � Wielki dow�dca floty, kt�ry temu angielskiemu szczylowi, temu dymi�cemu cygarem syfilitykowi... hihihi, co om jeszcze wymy�li�?... a wi�c tej dupie Churchillowi pokaza� wresz- cie, gdzie raki zimuj�! Trumann wyczerpany opada na fotel, dmucha mi w twarz swoim przesi�kni�tym koniakiem oddechem. W sk�pym o�wietle- niu wygl�da zielono... � ...Pasowa� na rycerza... pasowa� na- tychmiast nowego rycerza � be�kocze. � Zasrany Grofaz i za- srany Churchill! [ Pat i Patachon wciskaj� si� ze swymi krzes�ami do naszego | k�ka. Zaprzyja�niaj� si� z Thomsenem, by wykorzysta� pija�- I- stwo i dowiedzie� si� czego� o jego ostatnim rejsie. Nikt nie wie, ^ po co ci�gle staraj� si� o wywiady do swoich sztampowych arty- |, ku��w. Ale Thomsen od dawna nie jest ju� zdolny do relacji. | Patrzy na obu ot�pia�ym wzrokiem, a gdy du�o do niego gadaj�, | od czasu do czasu odzywa si� tylko: � Tak, w�a�nie tak... Wy- I lecia� w powietrze... jak oczekiwano! Trafienie dok�adnie za pomostem. Parowiec �Blue Funnel". Nie rozumiecie, panowie? Nie, nie funny, tylko funnel. Kress czuje, �e Thomsen robi z niego batona, prze�yka sucho. Wygl�da komicznie, gdy jego jab�ko Adama porusza si� w g�r� i w d�. 23 Stary rozkoszuje si� tym mozolnym pi�owaniem, Nie .my�li wcale pom�c. Wreszcie Thomsen JU� nic nie pojmuje. � Wszystko g�wno! Te zasrane torpedy! � ryczy. Wiem, o oo mu chodzi: w ostatnich tygodniach w�r�d torped by�y niewypa�y, jeden za drugim. Tyle brak�w nie mog�o powsta� przypadkiem. Po cichu pogaduj� o sabota�u. Nagle Thomsen zrywa si�, w oczach ma przera�enie. Nasze kieliszki t�uk� si�. Zadzwoni� telefon. Thomsen my�la�, �e to dzwonek alarmowy. �� Puszk� rolmops�w! � ��da teraz, chwiej�c si� gwa�townie. Udaje, jakby zerwa� si� tylko po to, by m�c wyrazi� to �ycze- nie, i ryczy na ca�y lokal: � Rolmopsy dla ca�ej bandy! Z boku s�ysz� fragmenty relacji, jak� Merkel sk�ada swojemu towarzystwu: � Mat z centrali by� dobry. Pierwszorz�dny go��. Motorzysty musz� si� pozby�, nie nadaje si� na nie... korweta by�a w po�o- �eniu zerowym. Czif nie zd��y� zanurzy� okr�tu do�� szybko... Kto� p�ywa� w morzu. Wygl�da� jak foka. Podp�yn�li�my, bo chcieli�my pozna� nazw� statku. Facet by� ca�kiem czarny od ropy, wisia� w kole ratunkowym. Erler odkry�, �e mo�na robi� potworny ha�as, przeci�gaj�c pust� butelk� po �eberkach grzejnika. Par� butelek p�ka, ale Erler nie rezygnuje. Rozdeptane szk�o trzeszczy. Monika rzuca w�ciek�e spojrzenia, bo nie mo�e przekrzycze� wrzawy. Merfcel podnosi si� i drapie dok�adnie mi�dzy nogami poprzez kiesze� spodni. Teraz zjawia si� r�wnie� jego g��wny mechanik. Wszyscy mu zazdroszcz� jego umiej�tno�ci gwizdania na dw�ch palcach. Potrafi wszystko: przenikliwe gwizdy urkowskie, syg- na�y pogotowia policyjnego, szale�cze zestawienia ton�w, fan- tazyjne trele. Jest dobrze usposobiony i zaraz godzi si� nauczy� mnie gwiz- dania na palcach. Najpierw musi i�� jednak do> klozetu. Gdy wraca, wzywa mnie: � Dalej, wymy� �apy! � Po co? � Gdyby mia�o sprawia� k�opot... mnie nie s:zkodzi� Mo�na umy� jedn�. 24 Po myciu czif Merkel� ogl�da dokJfadnie moj� praw� d�o�. Potem zdecydowanie wsadza m�j palec wskazuj�cy i �rodkowy sobie do ust i zaczyna gwizda� na nich par� pr�bnych ton�w � i ju� robi si� z tego melodia coraz bardziej przenikliwa i pi- kantna. Czif Merkel� wywraca przy tym oczami. Jestem po prostu oszo- �omiony. Jeszcze par� skocznych takt�w i koniec. Z szacunkiem obserwuj� moje mokre palce. Czif Merkel� m�wi, �e powinie- nem sobie zapami�ta� ustawienie palc�w. � Pi�knie! � Teraz spr�buj� gwizda� na w�asnych palcach, ale wychodzi mi tylko par� �a�osnych ton�w i syk nieszczel- nego w�a do spr�onego powietrza. Czif Merkel� kwituje t� pr�b� zrozpaczonym spojrzeniem. Z niewinn� min� zn�w wk�ada moje palce dq, swych ust i wy- gwizduje na nich jak na fagocie. Godzimy si�, �e wszystko musi zale�e� od j�zyka. � Ale j�zyk�w, niestety, nie mo�ecie wymieni�! � m�wi Stary. � Pozbawiona rado�ci m�odzie�! � ryczy Kortmann W chwili przerwy w ha�asie. Kortmann z orl� twarz�, zwany Indianinem. W Kernevelu u DOP-a Kortmann stoi nisEo, z powodu tej historii z tankowcem �Bismarcka". Odm�wi� wykonania rozkazu. Ra- towa� niemieckich marynarzy! Pozbawi� sw�j okr�t sprawno�ci bojowej! Nie wype�ni� strategicznych zada� z powodu czu�ostko'- wo�ci! To mog�o si� zdarzy� tylko Kortmannowi, kt�remu, z daw- nych czas�w zosta�y antyczne bzdury w m�zgu: �Troska o los rozbitk�w jest pierwszym przykazaniem ka�dego marynarza"1. Teraz mo�e sobie p�aka� ten staromodny pan Kortmann, kt�ry dla DOP-a zbyt wolno pojmuje i jeszcze nie spostrzeg�, �e oby- czaje sta�y si� surowsze. Pech naturalnie te� odegra� swoj� rol�; czy ten angielski nisz- czyciel musia� zjawi� si� akurat wtedy, gdy Kortmann po��czo- ny by� w�em z tankowcem? Tankowiec przeznaczono w�a�ciwie dla �Bismarcka". Ale �Bismarck" nie potrzebowa� ju� zaopatrze- nia w paliwo. �Bismarck" poszed� na dno wraz z dwoma i p� ty- si�cem ludzi. A tankowiec t�uk� si� po okolicy bez odbiorcy, wype�niony po brzegi. Wtedy dow�dztwo zdecydowa�o, �e okr�ty podwodne powinny go wyssa� do dna. I gdy w�a�nie Kortmann to robi�, zdarzy�o si�, �e Anglicy rozwalili mu tankowiec przed nosem, pi��dziesi�ciu ludzi z za�ogi p�ywa�o w morzu, a dobro- duszny Kortmann nie m�g� znie��, by tak sobie dalej p�ywali. Kortmann by� jeszcze dumny z tego powodu: pi��dziesi�ciu marynarzy na okr�cie podwodnym VII C, gdzie nie ma miejsca nawet na w�asn� za�og�! Gdzie ich pomie�ci�, pozostanie tajem- nic�. Prawdopodobnie metod� sardynek w oliwie: jedna g�owa w prawo, druga w lewo i wszystko na wydechu. Poczciwy Kort- mann my�la� z pewno�ci�, �e dokona� cudu. Pija�stwo zaczyna zaciera� granic� mi�dzy obozem starych wojownik�w i m�odego narybku. Wszyscy chc� teraz m�wi� jed- nocze�nie. S�ysz�, jak Bohier rezonuje: � Istniej� przecie� wy- tyczne... jasne wytyczne, moi panowie! Rozkazy! Ca�kiem wyra�- ne rozkazy! � Wytyczne, moi panowie, wyra�ne rozkazy � ma�puje Thom- sen. � �ebym si� nie u�mia�, niewyra�nych pewnie ju� nie ma! Thomsen, przekrzywiaj�c g�ow�, obserwuje Bohiera. Naraz pojawiaj� mu si� w oku z�o�liwe iskierki i wali prosto z mostu: � To przecie� jest system, �eby nam nie m�wi� wyra�nie. Saemisch wtyka swoj� marchwian� g�ow� do towarzystwa. Dobrze ju� popi�. W mrocznym o�wietleniu cera jego twarzy przy- pomina oskuban� i sparzon� kur�. � Co ty tyle my�lisz � be�kocze. � Zawsze m�wi�: ko� ma du�� g�ow�. Niech konie my�l�. Teraz Bohier m�wi do marchwianej g�owy Saemischa: � Sprawa wygl�da tak: w wojnie totalnej skuteczno�� naszej broni mo�e si�... � Gi�dzenie ze wst�pniaka dostarczonego z Kompanii Propa- gandowej � szydzi Thomsen. � Niech pan pozwoli mi si� wypowiedzie�! Niech pan we�mie przyk�ad: kr��ownik pomocniczy wy�owi� pewnego Tomka, kt�ry ju� trzy razy si� topi�. Co to znaczy? Czy prowadzimy wojn�, czy dokonujemy tylko demonta�u? Co pomo�e, je�li topimy statki, a oni wy�awiaj� swoich rozbitk�w i ci ludzie zamustro- wuj� na kolejny statek... Przecie� dostaj� za to kup� forsy! Teraz wszystko idzie jak nale�y, teraz Bohier rzuci� has�o do 26 podj�cia pal�cego, lecz traktowanego jaiko tatbu ten>matu: niszczy� wroga czy tylko jego statki? Zabija� nnarynairzy C2;zy tyl-lko zata- pia� frachtowce? � Tak jest wsz�dzie � upiera si� Saiemiscrh. Wtefcedy Wy��cza si� Trumann. Agitator Trumann czuje si� tak, ; jakby y si� c do niego zwracano. Trudny temat, kt�rego wszysscy uniikaj� - � tyliko stary Trumann nie. Teraz zrobi si� cie'kawie., Zarazz b�dzizie si�� m�wi�o otwartym tekstem. � Najpierw troszk� usystematyzujeimy � korcmendesruje. _ DOP rozkaza�: niszczy� przeciwnika... vw niez��orrmyiym dmuchu bo- jowym, ze zdecydowanym m�stwem, w zaciekdym ddzia�ar.niu i tak dalej... ca�e te bzdury. DOP nie powiedzia� jedn&iak anai s�owa �eby atakowa� ludzi, kt�rzy p�ywaj� wy wodizie... i nie? Jest wi�c jeszcze na tyle przytomny,, ten bbezczefelny TFrumann �eby bawi� si� w prowokatora. Thomsem r�wmie� n&iatychiimiast si� w��cza: � Nie, tego naturalnie nie piowiedzzia�. C On ty^lko nie- -dwu-zna-czraie wykaza�, �i& w�a�nie straata za�t�g sz�czeg�liln�e ci�- ko dotkn�aby przeciwnika. Trumann robi ironiczn� min� i trosszeczk�� podd�ega rozpala- j�cy si� ogie�: � No i? Thomsen odzywa si� znowu swym nozgrzainym : przez; koniak przekornym g�osem: � To ka�dy?- mo�e' sobie' do�piaiewa�; reszt�...' Chytrze pomy�lane' Teraz Trumann zaczyna naprawd� (dmuchaa� w^ ogieiniek: � Jest kto�, kto te problemy rozwL�za� nsa sw�jj spos<s�b i Ipowiada: nie rusza� ludziom ani w�oska na g�owice, ale irozstr�-zeliwaa� �odzie ratunkowe. Kiedy pogoda jest ftaka, ��e faceeci z�araz 5 zdechn� w morzu, tym lepiej, wtedy sprawa je;st za�satwionna! Pirzestrze^ gamy konwencji... zgadza si�? Za� DOP mo�e uwa�^za�, �e^ go zro- zumiano! Ka�dy wie, o kim mowa, ale nikt mi� spoogl�daa w hkierunku Flossmanna. Musz� pomy�le� o rzeczach, kt�re clhc� w/zi��. ' Tylkoo najpo- trzebniejsze. Nowy pulower w ka�dym wypaddku. BR�wnUe� wod� kolo�sk�. �yletki � no, tych mog;� sobie; zaoszecz�dzi;i�... � Ta ca�a robota jest do niczego nie :podobrma � - s�ysz^� znowu Thomsena, � P�ki kto� ma jaik�� pi�ywaj�^c� po>odk�addk� pod 27 nogami, mo�na go odstrzeli�, ale kiedy taki biedak p�ywa po- tem w wodzie, wzrusza serce. To komiczne, co? Trumann w��cza si� znowu: � Chc� powiedzie�, jak ta sprawa wygl�da w rzeczywisto�ci... � Tak? � Jak si� widzi takiego faceta p�ywaj�cego w wodzie, cz�owiek wyobra�a sobie, �e to jest on sam. Tak to bywa. Z ca�ym parow- cem nikt jednak nie mo�e si� identyfikowa�. On nie dzia�a na uczucia. Ale pojedynczy cz�owiek... owszem! I zaraz ca�a sprawa wygl�da inaczej. Robi si� nieprzyjemnie. A poniewa� nieprzy- jemnie to i nie�adnie, dorabia si� do tego ide� i szach mach wszystko znowu jest w porz�dku. Nowy pulower, kt�ry mi zrobi�a na drutach Simone, to wspa- nia�a rzecz. Ko�nierz do po�owy uszu, wz�r w warkocz � nie za kusy, ale i nie za d�ugi. Mo�e b�dziemy musieli p�yn�� na p�noc. Du�ski szlak albo jeszcze dalej. Konwoje do Rosji. Paskudne, �e si� nic nie wie. � Jako rozbitkowie s� jednak bezbronni! �r�bie Saemisch oskar�ycielskim tonem. � To ju� s�yszeli�my! Stara p�yta! Wszystko zaczyna si� od nowa. Thomsen podnieca si�: � Ju� raz zauwa�y�em, �e na tankowcach r�wnie� s� ludzie. R�wnie� bezbronni, nie? No tak, do logiki nie przywi�zuje si� tu wagi! Thomsen robi r�k� gest rezygnacji, mruczy: �Ach, g�wno!" i zwiesza g�ow�. Mam ogromn� ochot� wsta� i wynie�� si� st�d, wreszcie zapa- kowa� porz�dnie moje graty. Jedn�, dwie ksi��ki. Tylko kt�re? Nie wdycha� wi�cej alkoholu! To, co si� tu dzieje, mo�e wy- ko�czy� najsilniejszego m�czyzn�. Zachowa� na wp� trze�w� g�ow�. Ostatnia noc na l�dzie. Zapasowe filmy. Obiektyw sze- rokok�tny. Kominiarka. Czarna kominiarka do bia�ego puloweru. Musi komicznie wygl�da�. Kapitan-lekarz opiera si� wyci�gni�tymi ramionami o m�j lewy i Starego prawy bark, jakby chcia� zademonstrowa� �wi- czenia na por�czach. Czy to uroczysto�� na cze�� dekoracji Krzy�em Rycerskim � wrzeszczy 2 ca�ych si�, przekrzykuj�c graj�c� znowu muzyk� � czy spotkanie filozof�w? Koniec z t� zasran�^adanin�! Ter-az spostrzegam, �e dyskusja przy stole Thomsena trwa nadal. Tylko Thomsen opad� na fotel i milczy. Ryk kapitana-lekarza wystrasza paru oficer�w pok�adowych, kt�rzy zrywaj� si� i natychmiast przyst�puj� do akcji, jakby tylko czekali na takie wezwanie. W�a�� na krzes�a i z g�ry lej� piwo do fortepianu, w kt�rego klawisze t�ucze jak szalony jaki� kapitan. Butelk� po butelce. Fortepian ch�tnie po�yka piwo. Poniewa� orkiestra i fortepian nie robi� dosy� ha�asu, uru- chamia si� r�wnie� gramofon. Gramofon j�czy na najwy�szej sile g�osu: Where is the tiger?... Where is the tiger? Nagle wyro�ni�ty jasnow�osy porucznik zrzuca marynark�, jednym susem wskakuje na st� i kr�ci brzuchem^ � Dojrza� do sceny! � Najwy�sza klasa! � Przerwa�, bo zrobi� si� p�dzlem! Kto� podczas frenetycznego aplauzu zawija si� wygodnie w czerwony chodnik, wk�ada sobie na szyj� bia�e ko�o ratun- kowe, kt�re wisia�o jako dekoracja na �cianie, i natychmiast zasypia. Bechtel, cz�owiek z natury niezbyt zdolny do rozpasanych roz- rywek, patrz�c b��dnym wzrokiem, wybija d�o�mi takt rumby, kt�ra wyciska z tancerza ostatnie poty. Nasz g��wny mechanik, kt�ry jeszcze siedzia� cicho przy stole i duma�, wychodzi z siebie: wspina si� na sztachety przy �cianie nad scen� i na�laduje ma�p�, w takt muzyki zrywa sztuczne wi- nogrona. Sztachetki chwiej� si�, potem jak w starym filmie Bustera Keatona pozostaj� w sko�nym po�o�eniu na p� metra od �ciany i wreszcie wal� si� razem z mechanikiem na podium. Pianista z odrzucon� do ty�u g�ow�, tak jakby z trudem mu- sia� odczytywa� nuty z sufitu, r�bie teraz w rytmie marsza. Wok� fortepianu tworzy si� grupa, kt�ra ryczy: B�dziemy maszerowa�, cho� spadnie g�wien deszcz! My chcemy do labaja, bo to na zadupiu jest! � J�drnie,. po m�sku, po teuto�sku � burczy Stary. Trumann wpatruje si� w sw�j kieliszek, potem podskakuje, jakby dotkn�� przewodu elektrycznego, i ryczy: � Skol! � Z odleg�o�ci dobrych dziesi�ciu centymetr�w od ust wlewa sobie S, g�ry piwo, zostawiaj�c szerok� mokr� smug� na marynarce. � Cholerne �wi�stwo � klnie, gdy widzi, jak si� urz�dzi�. Clementine biegnie z r�cznikiem. Zamek b�yskawiczny z ty�u jej sukienki p�k� przy szwie. Gdy nachyla si� nad Trumannem, zag��bienia pod kolanami odcinaj� si� jak bia�y ser od czarnego materia�u.. � Cochon! � szepcze Trumannowi w ucho i dok�adnie go wyciera. Przy tym zwiesza mu swe okaza�e piersi tak blisko twarzy, �e m�g�by je gry��. Teraz jest bardzo zatroskan� ma- musi�. � Prawdziwa orgia � s�ysz� Meiniga, kt�ry nazywany jesf proc� do wyrzucania g�wna z flotylli. � Brak tylko bab! Jakby to by�o has�o, znikaj� pierwszy i drugi oficer z okr�- tu Merkela. Jeszcze przed wahad�owymi drzwiami ogl�daj� si� na boki, jakby co� zbroili. My�la�em, �e ju� dawno ich nie ma. � Ch-�do�� ze strachu � mruczy Stary. � Jest im to po- trzebne jak w�da �o�nierzom w okopach, Z bocznego stolika s�ysz�: ...kiedy mia� zachcianka, skaka� w kuchni na st� i ciupcia� r�bank�. I tak jest zawsze: szlachetni rycerze fuhrera, �wietlana przysz- �o�� narodu, a potem par� kolejek koniaku mieszanego z piwem i ko�czy si� sen o nieskazitelnym, promiennym bohaterze. � Godne uwagi � mamrocze Stary i wyci�ga rami� po sw�j kieliszek. � Te zasrane fotele... cz�owiek w og�le nie mo�e si� ju� pod- nie��! � Cha, cha, cha! � �mieje si� kto� od s�siedniego stolika. �� Moja dziewczyna te� tak m�wi: �Nie mo�e si� ju� podnie��! Nie mo�e si� ju� podnie��!" 30 , Stary zastyga z na wp� otwartymi ustami, tak jest skonster- nowany. Prastary uporczywie potrz�sa g�ow�: � Teraz to koniec. Pew- ne jak gr�b, ja nie wr�c�. Teraz to koniec! � Naturalnie, �e wr�cisz � uspokaja go Trumann. ^ � Skrzynka koniaku, �e nie wr�c�... Zak�ad? � Mam j� potem odda� anio�owi... anio�owi w bia�ej ko- szuli? � pyta Trumann. Prastary wpatruje si� w niego bez zrozumienia. � A wi�c... a wi�c uwa�aj: kiedy wr�cisz, to przecie� wtedy przegra�e� � pr�buje wyja�ni� Trumann. � To jasne, nie? A zatem dajesz mi skrzynk� koniaku. Kiedy nie wr�cisz, wy- gra�e�... � W�a�nie! � I wtedy ja daj� skrzynk� koniaku! � Tak to i jest! � No to si� teraz pytam: komu? � Komu? Wtedy dajesz j� mnie... Przecie� logiczne! [ � Ale ty ju� uton��e�! � Ja? A to jak? Na stole jeden wielki ba�agan: butelki po szampanie z utr�- conymi szyjkami, popielniczki z p�ywaj�cymi petami, puszki rol- mops�w i pot�uczone kieliszki. Trumann z zadowoleniem przy- gl�da si� rumowisku szk�a. Podczas przerwy w muzyce fortepia- nowej podnosi praw� r�k� i ryczy: � Uwaga! � Sztuczka z obrusem! � m�wi nasz g��wny mechanik. Trumann z namys�em skr�ca r�g obrusa jak sznurek � po- trzeba mu do tego co najmniej pi�ciu minut, poniewa� dwa razy na p� skr�cony obrus wymyka mu si�. Potem wolno lew� r�k� daje znak piani�cie, kt�ry zaraz, jakby �wiczy� ten numer, m��ci tusz na klawiszach. Trumann, koncen