1933
Szczegóły |
Tytuł |
1933 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1933 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1933 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1933 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Okr�t"
autor: Lothar-Gunther Buchheim
Prze�o�y�: ADAM KA�KA
WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ
Tytu� orygina�u niemieckiego
DAS BOOT
�R. Piper & Co. Verlag Munchen 1973
Konsultacja
J�ZEF WIES�AW DYSKAN'!
Ok�adk� l stron� tytu�ow� projektowa�
WALDEMAR �ACZEK
Redaktor
STANIS�AW JE�Y�SKI
Redaktor techniczny
BARBARA KLAMROWSKA
�Copyright for the Polish-edition by
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa, 1987
Cho� ksi��ka ta jest powie�ci�, nie jest ona wytworem fantazji.
Autor sam prze�y� odtworzone w niej wydarzenia, stanowi� one su-
m� jego do�wiadcze�, zdobytych na okr�tach podwodnych. Mimo to
opisy postaci nie s� portretami os�b �yj�cych wtedy czy jeszcze dzi-
siaj.
Przedstawione w tej ksi��ce dzia�ania okr�t prowadzi� jesieni� i zi-
ma 1941 roku. W tym czasie zarysowa�y si� zmiany na wszystkich
frontach. Pod Moskw�, po raz pierwszy w tej wojnie, oddzia�y wehr-
machtu zosta�y zatrzymane. W p�nocnej Afryce jednostki brytyjskie
przesz�y do ofensywy. Stany Zjednoczone przygotowywa�y dostawy
pomocnicze dla Zwi�zku Radzieckiego i � bezpo�rednio po napadzie
japo�skim na Peari Harbor � sta�y si� r�wnie� stron� wojuj�c�.
Z czterdziestu tysi�cy marynarzy niemieckich okr�t�w podwodnych
w drugiej wojnie �wiatowej trzydzie�ci tysi�cy nie powr�ci�o.
Lothar-Giinther Buchheim
ISBN 83-11-07481-X
sar Royal
Z kwater oficerskich w hotelu �Majestic" do �Bar Royal"" droga
prowadzi tu� nad brzegiem; jest to w�a�ciwie jeden rozcia�gni�ty
zakr�t d�ugo�ci pi�ciu kilometr�w. Ksi�yc jeszcze nie wzzeszed�.
Mimo to ulic� wida� jako blad� wst�g�.
Dow�dca docisn�� peda� gazu, jakby bra� udzia� w mocnych
wy�cigach. Ale nagle musi pu�ci� gaz i nadusi� hamulec. Opony
piszcz�. Przyhamowa�, pu�ci�, znowu ostro przyhamowa�.;. Stary
robi to dobrze i zatrzymuje ci�ki w�z bez szarpni�cia przecd dziko
miotaj�cym si� facetem. Granatowy mundur. Czapka z daaszkiem.
Co za naszywka na r�kawie? Bosman!
Teraz stoi, gestykuluj�c gwa�townie, obok sto�ka �wiatt�a na-
szych reflektor�w. Nie wida� jego twarzy. Dow�dca chce � znowu
powoli ruszy� wozem, ale bosman m��ci d�o�mi w os�on�; ch�od-
nicy i ryczy: � Ty �wawa sarenko! Z�ami� ci serce pr�dkko!
Przerwa, potem znowu werbel na ch�odnicy i jaszcze iraz: �
Ty �wawa sarenko! Z�ami� ci serce pr�dko!
Dow�dca wykrzywia twarz. Zaraz eksploduje. A1e nie, w��cza
wsteczny bieg. W�z robi skok, tak �e nieomal uderzam w r szyb�.
Potem pierwszy bieg. Slalomowy skr�t. Wyj�ce opony.. Drugi
bieg.
� To by� nasz beo * � wyja�nia mi dow�dca. � Schlaany jak
bela.
G��wny mechanik, kt�ry siedzi za nami, klnie pod : nosem.
Ledwie dow�dca porz�dnie si� rozp�dzi�, musi znowu harmowa�.
* � S�ownik i wyja�nienia wyraz�w oraz skr�t�w z zakresu tftermino-
logii morskiej i wojskowej znajauj� si� na ko�cu ksi��ki.
Ale teraz mo�e zostawi� sobie troch� czasu, bowiem ju� z daleka
rozpoznajemy w �wietle reflektor�w rozko�ysany szereg. Przy-
najmniej dziesi�ciu ludzi w poprzek ulicy. Wszystko marynarze
w kula nich.
Gdy podje�d�amy bli�ej, widz�, �e wszyscy maj� penisy na
wierzchu.
Stary tr�bi. Szereg dzieli si� i przeje�d�amy w�r�d sikaj�cego
szpaleru.
^ � Nazywaj� to polewaczk�... To wszystko ludzie z naszego
okr�tu.
Z ty�u mamrocze co� g��wny mechanik.
� Inni s� w burdelu � m�wi dow�dca. � Tam na pewno
teraz du�y ruch. Merkel r�wnie� jutro wychodzi.
Przez dobre tysi�c metr�w nie widzimy nikogo. Potem w ref-
lektorach pojawia si� wzmocniony patrol �andarmerii.
� Mam nadziej�, �e jutro nie b�dzie nikogo brakowa�o � do-
latuje mnie g�os z ty�u. � Kiedy s� schlani, �atwo o drak� z bla-
charzami.
� Nie rozpoznaj� w�asnego dow�dcy � burczy Stary pod
nosem. � To ju� szczyt wszystkiego!
Jedzie teraz wolniej.
� Ca�kiem �wie�y to ja te� nie jestem � m�wi, na p� si�
odwracaj�c. � Trrch� za du�o uroczysto�ci jak na jeden dzie�.
Najpierw pogrzeb w bazie dzi� rano... Ten bosman, kt�rego r�b-
n�o podczas naictu na Chateauneuf. A na pogrzebie znowu
nalot z tym ca�ym bam-bum. To si� nie godzi: na pogrzebie!
Pelotka str�ci�a trzy bombowce.
� I co by�o jeszcze? � pytam.
�- Dzisiaj nic wi�cej. Ale wczorajsze rozstrzelanie jeszcze czuj�
w �o��dku. Dezercja. Jasna sprawa. Motorzysta. Dziewi�tna�cie
lat. Nie m�wmy o tym. A p�n'ej, po po�udniu, �winiobicie
w �Majesticu". Pomy�lane zapewne jako rozrywka. Czernina
czy jak si� to tam nazywa .. Nie smakowa�o nikomu.
Stary zatrzymuje si� prze i lokalem, tam gdzie na murze
ogrodu wypisano metrowej wielko�ci literami BAR ROYAL. Jest
to betonowa budowla w kszta�cie statku mi�dzy ulic� nadbrze�n�
i wychodz�c� pod ostrym k�tem z sosnowych las�w boczn� drog�.
W poprzek budynku sterczy oszklone pi�tro jak wielki pomost
statku.
W �Bar Royal" wyst�puje Monika. Alzatka, kt�rej niemczyzna
ogranicza si� do u�omk�w �o�nierskiego �argonu. Czarnow�osa,
czarnooka, pe�na temperamentu kluska z piersiami. Poza ni�
jako atrakcja s�u�� trzy kelnerki w g��boko wyci�tych bluzkach
i trzyosobowa orkiestra: bezbarwni, wystraszeni faceci; z wyj�t-
kiem perkusisty, Mulata, kt�remu jego funkcja wyra�nie sprawia
przyjemno��.
Organizacja Todta zarekwirowa�a lokal i kaza�a go wymalo-
wa�. Teraz jest to mieszanka fin de siecle'u i Domu Niemieckiej
Sztuki. Malowid�o �cienne nad podium dla orkiestry przedstawia
pi�� zmys��w albo gracje. Pi�� gracji � trzy gracje? Dow�d-
ca flotylli odebra� zak�ad organizacji Todta, motywuj�c to w tym
stylu: ��o�nierze okr�t�w podwodnych potrzebuj� odpr�enia..".
Oficerowie okr�t�w podwodnych nie mog� ci�gle siedzie� w bur-
delu... Powinni�my stworzy� wznio�lejsz� atmosfer� dla naszych
ludzi!"
�Wznio�lejsz� atmosfera" sk�ada si� z postrz�pionych dywa-
n�w, wytartych sk�rzanych foteli, wylakierowanych na bia�o
drewnianych sztachetek ze sztuczn� winoro�l� a la Rudesheim
na �cianach, czerwonych aba�ur�w na kinkietach i sp�owia�ych
zas�on z czerwonego aksamitu na oknach.
Dow�dca najpierw rozgl�da si� z krzywym u�miechem, potem
obrzuca towarzystwo spojrzeniem kaznodziei, przyciskaj�c pod-
br�dek do szyi i marszcz�c czo�o. Wreszcie powoli przysuwa so-
bie fotel, ci�ko opada na niego i wyci�ga nogi. Kelnerka Cle-
mentine natychmiast przydreptuje, trz�s�c piersiami, a Stary
zamawia piwo dla wszystkich.
Jeszcze nie dostali�my piwa, gdy drzwi otwieraj� si� z hukiem
i wchodzi grupa pi�ciu m�czyzn, sami kapitanowie, wed�ug
pask�w na r�kawach, a z ty�u jeszcze trzech porucznik�w i je-
den podporucznik. Trzej spo�r�d kapitan�w maj� bia�e czapki:
dow�dcy okr�t�w.
W padaj�cym na nich �wietle rozpoznaj� Klossmanna. Jest to
nieprzyjemny facet o cholerycznym usposobieniu, kr�py, jasno-
w�osy, kt�ry niedawno chwali� si� tym, �e podczas swego ostat-
niego patrolu, wykonuj�c atak artyleryjski na p�yn�cy sam'-l;; 12
statek, najpierw kaza� rozbi� z karabin�w maszynowych �odzie
ratunkowe, �a�eby stworzy� jasn� sytuacj�"...
Dwaj nast�pni to Kupsch i Stackmann, nieroz��czni, kt�rzy
jad�c na urlop nie dotarli poza Pary� i od tej pory gadaj� wci��
o prze�yciach burdelowych.
Stary burczy: � Je�li poczekamy jeszcze z godzin�, b�dzie
tu ca�a bro� podwodna. Ju� od dawna pytam samego siebie, dla-
czego Anglicy nie przy�l� tu komandos�w i za jednym zamachem
nie zlikwiduj� tego sklepiku, a na dodatek dow�dcy floty v/ jego
pa�acyku w Kernevel. Nie rozumiem, dlaczego nie rozp�dz� tego
wszystkiego... tak blisko wody, a tu� obok ca�y ten bajzel w Port
Louis. Gdyby mieli ochot�, mogliby nas �apa� nawet na lasso.
Dzisiejsza noc, na przyk�ad, bardzo by si� do tego nadawa�a.
' Stary nie ma ani w�skiej, rasowej twarzy bohatera okr�t�w
podwodnych z ksi��ki z obrazkami, ani �ylastej postaci. Wygl�-
da raczej poczciwie, jak kapitan z Hapagu, i porusza si� oci�-
�ale.
Grzbiet jego nosa zw�a si� w �rodku, skrzywia w lewo i znowu
rozszerza. Jasnoniebieskie oczy s� ukryte pod brwiami �ci�gni�-
tymi od cz�stego czujnego wypatrywania. Zwykle tak zaciska
powieki, �e w cieniu brwi wida� tylko dwie cienkie kreski. W k�-
cikach oczu rozchodzi si� promieni�cie mn�stwo zmarszczek. Dol-
n� warg� ma pe�n�, podbr�dek mocno zarysowany, ju� wczesnym
popo�udniem pokryty rudaw� szczecin�. Grube mocne linie do-
daj� powagi twarzy. Kto nie zna jego wieku, bierze go za czter-
dziestolatka, chocia� jest o dziesi�� lat m�odszy. W por�wnaniu
z przeci�tnym wiekiem dow�dc�w trzydziestolatek istotnie jest
ju� starym cz�owiekiem.
Dow�dca nie lubi wielkich s��w. W jego dziennikach bojowych
akcje wygl�daj� jak zabawy dzieci�ce. Z trudem mo�na z niego
co� wyci�gn��. Zazwyczaj porozumiewamy si� fragmentarycznie
i ogr�dkowe: kr��enie koSo punkt�w styku. Tylko nie nazywa�
rzeczy po imieniu. Lekka domieszka ironii, lekkie zaokr�glenie
warg wystarcz�, a ja rozumiem, co Stary naprawd� my�li. Kiedy
wychwala dow�dc� floty i przy tym omija mnie wzrokiem, wiem,
co to ma znaczy�.
10
Nasza ostatnia noc na l�dzie. A pod czcz� gadanin� zawsze
przenikliwy strach: P�jdzie dobrze... uda si� nam?
By si� uspokoi�, wmawiam sobie: Stary � pierwszorz�dny
facet. Nic nim nie wstrz��nie. To nie zupak. I nie jaki� za�le-
piony awanturnik. Godny zaufania. P�ywa� ju� na statkach �ag-
lowych. Pi�ci jak stworzone, by obezw�adnia� szarpi�ce si� p��t-
no i manewrowa� ci�kimi linami. Zawsze mia� sukcesy. Uwie�cie
tysi�cy ton � ca�y port pe�en statk�w. Zawsze wychodzi� ca�o
z najgorszych tarapat�w.
B�dzie mi potrzebny sweter, je�li p�jdziemy na p�noc. Simone
nie powinna przychodzi� do portu. S� tylko przykro�ci. Te kundle
z SD stale na nas czatuj�. Zazdrosne �winie. Ochotniczy korpus
Donitza... Tu nie maj� dost�pu.
Nie mam poj�cia, dok�d w�a�ciwie p�jdziemy. Pewnie �rod-
kowy Atlantyk. Ma�o okr�t�w na morzu. Ca�kiem kiepski mie-
si�c. Wzmocniona obrona. Tomki nauczyli si� wielu rzeczy.
Szcz�cie si� odwr�ci�o. Konwoje s� doskonale zabezpieczone.
Prien, Schepke, Kretschmer, Endrass � wszyscy sko�czyli si�
na konwojach. Wszyscy poszli na dno z wyj�tkiem Kretschmera.
I wszystkich trafi�o prawie w tym samym czasie � w marcu.
Schepkego szczeg�lnie paskudnie. Zaklinowa� si� mi�dzy stu-
dzienk� peryskopu a os�on� pomostu, gdy niszczyciel taranowa�
jego zbombardowan� �ajb�. Asy! Wielu ju� nie ma. Endrass
za�ama� si� nerwowo. Ale Stary ci�gle jest nie tkni�ty: spokojny
fachowiec. Introwertyk. Nie wyka�cza si� piciem. Naprawd�
nie wida� w nim �ladu napi�cia, gdy tak sobie siedzi i duma.
Musz� wyj��. W toalecie s�ysz� dw�ch oficer�w wachtowych,
kt�rzy stoj� obok mnie przy za��conej kaflowej �cianie:
� ...musz� sobie jeszcze podupczy�.
� Tylko nie wsad� obok. Jeste� zalany jak haubica nadbrze�-
na!
Gdy pierwszy wychodzi, drugi ryczy za nim: � Wetknij jej
serdeczne pozdrowienia ode mnie!
Ludzie z okr�tu Merkela. Pijani. Inaczej nie bluzgaliby w tej
tonacji.
Wracam do sto�u. Nasz mechanik, wyci�gaj�c rami�, wy�awia
sw� szklank�. Ca�kiem inny cz�owiek ni� nasz Stary. Wygl�da
11
jak Hiszpan ze swymi czarnymi oczami i czarnym �ladem za-
rostu � zupe�nie jak z obrazu El Greca. Nerwowy. Zna jednak
sw�j kramik od a do z. Dwadzie�cia siedem lat. Prawa r�ka
dow�dcy. Zawsze p�ywa� ze Starym. Obaj rozumiej� si� bez s��w.
� Gdzie siedzi nasz drugi owu? � chce wiedzie� Stary.
� Na pok�adzie. Ma jeszcze wacht�, ale prawdopodobnie przyj-
dzie!
� No tak, kto� musi wykonywa� robot� � powiada Stary. �
A pierwszy?
� W burdelu! � plotkuje mechanik.
� On i burdel? Mo�na si� u�mia�! � m�wi Stary. � Praw-
dopodobnie pisze testament. On przecie� ma zawsze wszystko
w porz�dku.
O asystenta, kt�ry nale�y do NSDAP, a po rejsie ma zast�pi�
naszego g��wnego mechanika. Stary nie pyta w og�le.
B�dzie nas wi�c sze�ciu w mesie oficerskiej; du�o ludzi na
tak� ma�� ciupk�.
� Gdzie podziewa si� Thomsen? � pyta czif. � Nie mo�e
nas przecie� wystawi� do wiatru!
Philipp Thomsen, dow�dca UF i od niedawna kawaler Krzy�a
Rycerskiego, sk�ada� sprawozdanie po po�udniu. Zag��biony
w sk�rzanym fotelu, oparty na �okciach, d�onie w modlitewnym
ge�cie, spojrzenie nad d�o�mi, utkwione w przeciwleg�ej �cia- .
nie: � ...potem obrzucali nas przez trzy kwadranse bombami
g��binowymi. Natychmiast po detonacji dostali�my na g��boko�ci
prawie sze��dziesi�ciu metr�w sze�� do o�miu bomb, do�� blisko
okr�tu. P�askie nastawienie. Jedna by�a wycelowana szczeg�lnie
dobrze, wybuch�a mniej wi�cej na wysoko�ci dzia�a i siedem-
dziesi�t metr�w z boku. Trudno powiedzie� dok�adnie. Inne
bomby trafi�y osiemset do tysi�ca metr�w z boku. Potem, po
jakiej� godzinie, znowu posz�a seria. To by�o w nocy, mi�dzy
dwudziest� trzeci� trzydzie�ci a pierwsz�. Najpierw pozostali�my
w zanurzeniu, a potem ruszyli�my wolniutko, na coraz mniej-
szej g��boko�ci. Wynurzyli�my si� i poszli�my za konwojem.
Nast�pnego ranka jeden niszczyciel zrobi� wypad w naszym kie-
runku. Stan morza trzy i troch� wiatru, od czasu do czasu
deszcz. Do�� pochmurno. Doskona�e warunki do atak�w na-
10
^
wodnych. Zeszli�my pod powierzchni� i przygotowali�my si�.
Strza�. Pud�o. Potem jeszcze raz. Niszczyciel szed� wolno naprz�d.
Pr�bowali�my strzela� z wyrzutni rufowej. I wtedy chwyci�o.
P�niej szli�my za konwojem, a� dostali�my rozkaz zmiany kursu.
Zetschke meldowa� drugi konw�j. Utrzymywali�my kontakt,
sk�adaj�c meldunki na bie��co. Ko�o osiemnastej podeszli�my
do konwoju. Dobra pogoda, gtan morza od dw�ch do trzech. Do��
pochmurno. � Tu Thomsen zrobi� przerw�. � Bardzo komiczne:
wszystkie sukcesy odnosili�my w tych dniach, kiedy w�a�nie
kto� z za�ogi obchodzi� urodziny. Naprawd� niesamowite. Za
pierwszym razem urodziny mia� motorzysta. Za drugim � radzik.
Samotny frachtowiec przypad� na urodziny kucharza, a niszczy-
ciel � na mata torpedyst�w. Zupe�ne wariactwo!
Okr�t Thomsena mia� cztery proporczyki na wysuni�tym do
po�owy peryskopie, kiedy dzi� rano wchodzi� do portu na fali
przyp�ywu. Trzy bia�e _ za zatopione statki handlowe i jeden
czerwony � za niszczyciela.
Zachryp�y g}os Thomsena brzmia� jak szczekanie psa nad
zapaskudzon� olejem wod�: �- Oba silniki stop!
Okr�t mia� jeszcze w sobie do�� rozp�du, by �lizgaj�c si�, bez-
szelestnie dobi� do pirsu. Pr?y tym ukaza� si� nam od dziobu:
z oleistego sosu �mierdz�cej portowej wody wystawa� wysoko
niby wazon z tkwi�cym w nir" zbyt ciasno upchanym bukietem.
Ma�o barw � bukiet nie�miertelnik�w. G��wki kwiat�w jak
blade plamy mi�dzy ciemnym mcheim. Plamy po zbli�eniu prze-
kszta�ci�y si� w blade, wyn�dznia�e twarze. Podkr��one, wpad-
ni�te oczy. Kredowa sk�ra. Niekt�re pary oczu b�yszcz� jak
w gor�czce. Brudnoszare, pokryte zaschni�t� sol� sk�rzane kurtki.
Zmierzwione d�ugie w�osy, nai kt�rych z trudem utrzymuj� si�
czapki. Thomsen wygl�da� naprawd�; na chorego: wychud�y jak
tyczka grochowa, policz:ki zapadni�te. Jego u�miech � z pew-
no�ci� pomy�lany jako przyjacielski � by� jak zamarz�y.
� Melduj� pos�usznie UF p)o powrocie z rejsu bojowego! �
A my na to: � Hura, UF! � Z ca�ych si�.
Od szopy magazynu numer' jeden powr�ci�o kracz�ce echo,
a potem jeszcze jedno s�absze � od stoczni Penhoet.
13
Stary nosi swoj� najstarsz� marynark� i demonstruje w ten
spos�b pogard� dla wy�wie�onych i wyprasowanych. Jej prz�d
od dawna nie jest ju� granatowy, lecz wyp�owia� do szarzyzny,
wyblak� od kurzu i plam. Z�ote dawniej guziki pokryte s� zie-
lonym grynszpanem. R�wnie� barwy koszuli nie mo�na okre�-
li� � jest granatowoszara, przechodz�ca we fiolet. Czarno-bia�o-
-czerwona wst�ga, na kt�rej dynda jego Rycerski Krzy�, prze-
kszta�ci�a si� w skr�cony sznurek.
� To ju� nie jest stary rocznik! � narzeka dow�dca, w�d-
ruj�c dociekliwym spojrzeniem po m�odych oficerach pok�ado-
wych w �rodku lokalu. � Teraz przychodz� pistolety... Bojowe
typy: mocni w pysku.
Od niedawna w lokalu wyr�niaj� si� dwie grupy: �stare pier-
niki", jak si� sami nazywaj� towarzysze Starego, i �m�odzi ju-
nacy", ukszta�towani �wiatopogl�dowo, z wiar� w fuhrera
w oczach, z napi�tymi muskularni szcz�k, kt�rzy, jak powiada
Stary, przed lustrem �wicz� przenikliwe spojrzenie i bez trudu
�ciskaj� po�ladki, tylko dlatego, �e jest moda chodzi� z zaci�ni�-
tymi p�dupkami, spr�ynuj�c na pi�tach, przesuwaj�c �rodek
cia�a lekko ku przodowi.
Patrz� na to zgromadzenie m�odych bohater�w, jakbym widzia�
ich po raz pierwszy. Zaci�ni�te usta z ostrymi bruzdami przy
obu k�cikach. Skrzypi�ce g�osy. Nad�ci poczuciem przynale�no�ci
do elity �owcy order�w. Nic innego w g�owie, jak tylko: �Fuhrer
patrzy na ciebie. Nasza bandera jest czym� wi�cej ni� �mier�".
Przed dwoma tygodniami jeden zastrzeli� si� w �Majesticu",
bo z�apa� syfilisa. �Pad� za nar�d i ojczyzn�" � poinformowano
jego narzeczon�.
Poza grup� starych wojak�w i m�odym narybkiem istnieje
jeszcze samotnik Kugler. Siedzi ze swoim pierwszym oficerem
przy drzwiach do klozetu. Kugler z d�bowymi li��mi, kt�re za-
pewniaj� dystans wobec obu stron. Kugler, szlachetny rycerz
g��biny, Parsival i Prometeusz, nieugi�cie wierz�cy w ostatecz-
ne zwyci�stwo. Stalowe spojrzenie, dumna postawa. Ani grama
t�uszczu za du�o � doskona�a, nieskazitelna rasa pan�w. Kiigler
zatyka sobie uszy wskazuj�cymi palcami, kiedy nie chce s�ucha�
�wi�stw albo docink�w w�tpi�cych cynik�w.
Lekarz flotylli rezyduje pr.y stole- obok. R�wnie� on zajmuje
szczeg�ln� pozycj�. Jego m�.g zgromadzi� kolekcj� najbardziej
t�ustych kawa��w. Z tego powodu nazywaj� go krotko i zwiezie
�star� �wini�". Lekarz flotylli uwa?a, �e dziewi��set dziewi��-
dziesi�t pi�� lat tysi�cletniej Rzeszy Ju� min�o, i oznajmia o tym
otwarcie, kiedy uwa�a za stosowne a�bo kiedy Jest pijany.
Ma dopiero trzydzie�ci lat, jednak cieszy si� u nas powszech-
nym szacunkiem: w swoim trzecim rejsie bojowym obj�� do-
w�dztwo i doprowadzi� okr�t z powrotem c�o bazy, gdy po kon-
centrycznym ataku dw�ch samolot�w pol^ dow�dca, a obaj
oficerowie pok�adowi le�eli ci�ko rai""1 "a kojach. ^
� Tu by� pewnie jaki� exitu.s? Czy to stypa- � ^"Y teraz-
Gdzie my w�a�ciwie jeste�my? _ . , � -
T + � � -J � ,- i i mriip?y Stary i ostro�nie
� Jest przecie� dosy� ha�asu! �� mruc/-^ J'
�yka piwo. .
Monika musia�a zrozumie� lekar-za flo^111- swe Jaskrawo
uszminkowane usta zbli�a do mikrofonu t^ak, jakby go chcia�a
obliza�, lew� r�k� wymachuje p�k�e� fioletowych strusich pi�r
i wydziera si� zachryp�ym g�osem:
� J'attendrai le jour et la nuit! , , . r. -i
Perkusista na srebrzy�cie opancerzonymi b�bnie wybija do
tego takt.
Pisk, szloch, j�ki: Monika dramatyzuje song skr�tami cia�a,
wypinaniem i chowaniem sweji obfite-J, b��kitnawo po�yskuj�ce!
Piersi, energic7n� prac� ty�ka ii mn�stwem sznurowatych zagry-
wek z pi�ropuszem. Trzyma go jak i^dia�si^ ozdob� z ty�u g�o-
wy i otwart� r�k� kilkakrotnie szyibko ucderza si� po ustach.
Potem przeci�ga pi�ropusz mi�dzy r"ogamii � -le ^our et M
nuit - i wywraca oczy. Pieszczotliwe godzenie pi�ropusza,
drgawki bioder naprzeciw pi�ropusza,!, znoywu podci�gni�cie go
w g�r�, ko�ysanie biodrami... teraz, sk�adaj�c? "sta w ryjek, dmu-
cha na pi�ra...
Nagle mruga okiem, patrz�c w kien-unku .drzwi. Aha, dow�dca
flotylli ze swoim adiuta.r.tem! Ten ywysokii stojak, zako�czony
twarzyczk� gimnazisty, me jest wart .wi�cej n" przelotne mrug-
ni�cie okiem. Dow�dca .flotylli nie podwala sobie nawet na po-
rozumiewawczy u�miech, za to rzuca dokona sp�oszone spojrze-
15
nie, jakby ju� szuka� drugiego wyj�cia, aby niepostrze�enie
zno-^wu si� oddali�.
-� Oho, c� za dostojny go�� zjawi� si� w�r�d podrz�dnego
ludu! � ryczy Trumann, szczeg�lnie trudny typ starej gwardii,
w�r<�d �ka� Moniki: ...car 1'oiseau qui s'enfuit... Teraz, zata-
czaj.�c si�, idzie ku fotelowi dow�dcy flotylli: � No, stary bo-
jowmiku... mamy wyskok na front, co? Chod�, tu jest fajne
miejsce... Miejsce dla orkiestry... ca�y krajobraz od do�u... Co,
nie chcesz? Te� dobrze!... Ka�demu wedle potrzeb... i jak tylko
mo�'e!
Trumann jak zwykle jest pijany w sztok. Jego czarne, zje�o-
ne w�osy s� obsypane popio�em z papieros�w. Kilka niedopa�k�w
wpl^t^0 mu sle w g�Bta czupryn�. Jeden jeszcze dymi. Trumann
mo�ie w ka�dej chwili stan�� w p�omieniach. Krzy� Rycerski
nosi z ty�u: �Kilo�ski ko�nierz... �elazny kilo�ski ko�nierz" �
m�\vi o tej ozdobie.
Ollsr�t Trumanna nazywany jest �okr�tem ognia huraganowe-
go". Od pi�tego rejsu prze�laduje go legendarny pech: nigdy
nie 1by� na morzu d�u�ej ni� tydzie�. �Pe�zanie do bazy na kola-
nach i brodawkach piersi" � jak to Trumann okre�la � sta�o
si� dla niego chlebem powszednim. Zawsze �api� go ju� na po-
dej�ciu do rejonu operacyjnego; bombarduj� go lotnicy, obrzucaj�
bomibami g��binowymi. By�y stale awarie, po�amane rury wyde-
chowe, zerwane zawory, ale ju� �adnej szansy na sukces dla
Trunnanna i jego za�ogi. Ka�dy we flotylli dziwi si� w duchu,
jak Trumann i jego ludzie wytrzymuj� te ci�g�e kopniaki losu
przy ca�kowitym braku powodzenia.
Akordeonista wytrzeszcza oczy nad rozci�gni�tym miechem,
jakby mia� jasnowidzenie. Mulat wystaje tylko do trzeciego
guzika koszuli za ksi�ycem swego wielkiego b�bna; musi by�
karze�kiem albo sto�ek ma za niski. Monika zaokr�gla usta jak
karp i j�czy do mikrofonu: � In my solitude... � Przy tym po-
chyla si� tak bardzo ku Trumannowi, �e ten nagle wrzeszczy: �
Ratunku! Trucizna! � i opada bezw�adnie. Monika urywa. Tru-
mann wios�uje ramionami, potem d�wiga si� znowu do po�owy
i ryczy: � Prawdziwy miotacz ognia... musia�a ze�re� ca�y war-
kocz czosnku. Bo�e, o Bo�e!
16
Zjawia si� g��wny mechanik Trumanna: August Mayerhofer.
Od czasu, gdy nosi na kurtce Niemiecki Krzy�, nazywaj� go
�August z sadzonym jajkiem".
� No, jak by�o w burdelu? � ryczy mu Trumann na powi-
tanie. � Pociupcia�e� jak nale�y? To zawsze dobrze robi na cer�.
Tw�j stary tata Trumann wie co� na ten temat.
Przy bocznym stoliku wyj� wsp�lnie: � O, ty pi�kny We-e-
-esterwaldzie... � Lekarz flotylli dyryguje fa�szuj�cym ch�rem
za pomoc� butelki wina. Tu� ko�o podium, wok� du�ego okr�g-
�ego sto�u, kt�ry na mocy cichego porozumienia zarezerwowany
jest dla starej gwardii, siedz� albo zwisaj� w sk�rzanych fotelach,
mniej lub wi�cej pijani, wy��cznie koledzy Starego: Kupsch
i Stackmann � bracia syjamscy, Merkel, Keller zwany �Prasta-
rym", Kortmann zwany �Indianinem". Wszyscy razem s� przed-
wcze�nie posiwia�ymi m�czyznami, morskimi gladiatorami, kt�-
rzy uciekli �mierci spod kosy i udaj�, �e s� lodowato spokojni,
cho� doskonale wiedz�, jak wygl�daj� ich szans�. Potrafi� godzi-
nami z pozbawionym wyrazu spojrzeniem tkwi� w fotelu niemal
bez ruchu. Natomiast nie s� zdolni do utrzymania szklanki w dy-
gocz�cych d�oniach.
Wszyscy maj� wi�cej ni� po p� tuzina najci�szych rejs�w
za sob�, z pr�bami nerw�w najgorszego rodzaju, torturami wy�-
szego stopnia, sytuacjami bez wyj�cia, kt�re tylko cudem prze-
kszta�ci�y si� na ich korzy��. Ani jednego, kt�ry nie wraca�by
ju� zdemolowanym okr�tem, �e tak powiem, wbrew oczekiwa-
niom � z g�rnym pok�adem spustoszonym przez bomby lotnicze,
wgniecionym po staranowaniu pomostem, wbitym dziobem, p�k-
ni�tym kad�ubem. Ale za ka�dym razem stali prosto jak �wiece
na pomo�cie swego okr�tu, jakby nic szczeg�lnego im si� nie zda-
rzy�o.
Fason nakazuje zachowywa� si� tak, jakby to wszystko nie
by�o czym� nadzwyczajnym. Wycie i szcz�kanie z�bami nie jest
dozwolone. DOP utrzymuje t� gr� w ruchu. Dla DOP-a jest
w porz�dku ten, kto jeszcze ma na tu�owiu szyj� i g�ow� oraz;
cztery ko�czyny. Dla DOP-a wariatem jest ten, kto szaleje. Za-
miast starych dow�dc�w powinien by od dawna wysy�a� na fron-
towych okr�tach nie zu�ytych l nie obci��onych ludzi. Niestety,
2 � Okr�t
17
nie obci��eni nowicjusze ze swoimi nie tkni�tymi nerwami nawet
w przybli�eniu nie s� tak sprawni, jak starzy dow�dcy. A ci
stosuj� wszelkie najbardziej wymy�lne sztuczki, by nie potrze-
bowali si� rozdziela� z dobrym, do�wiadczonym oficerem pok�a-
dowym, kt�ry powinien ju� by� dow�dc� okr�tu.
Endrass od dawna nie powinien by wychodzi� w morze... nie
w tym stanie. By� ju� ca�kiem pomylony. Ale tak to ju� jest:
DOP-a porazi�a �lepota. On nie widzi, �e kto� si� wyko�czy�.
Albo nie chce tego widzie�. Te stare asy przecie� przynosz�
mu sukcesy... nadzienie do meldunk�w nadzwyczajnych.
Orkiestra robi przerw�. Znowu mog� rozumie� fragmenty roz-
mowy.
� Gdzie w�a�ciwie jest Kallmann?
� Ten z pewno�ci� nie przyjdzie!
� No tak, mo�na go zrozumie�!
Kallmann wchodzi� wczoraj do portu z trzema proporczykami
zwyci�stwa na wysuni�tym do po�owy peryskopie: trzy parowce.
Ostatni z nich zatopi� na p�ytkich wodach przybrze�nych za po-
moc� armaty: � Statek po�kn�� ponad sto pocisk�w! Morze
by�o wzburzone. Musieli�my strzela� przy okr�cie zwr�conym
pod k�tem czterdzie�ci pi�� do fali. Wcze�niej, o dziewi�tnastej,
podczas zmierzchu, strzelali�my pod wod�. Dwa trafne w dwu-
nastotysi�cznik, jedno pud�o. Potem zaraz nas dopadli. Przez
osiem godzin bomby g��binowe. Prawdopodobnie nie mieli ju�
ani jednej na pok�adzie, kiedy przerwali.
Kallmann wygl�da� jak Jezus na krzy�u z tymi swoimi policz-
kami i jasnymi kosmykami brody. Wy�amywa� d�onie, jakby
by�o mu to potrzebne do wyci�ni�cia z siebie s��w. Przys�uchi-
wali�my si� w napi�ciu, maskuj�c nasz� niepewno�� specjalnie
podkre�lonym zainteresowaniem. Kiedy wreszcie zada pytanie,
kt�rego si� boimy?
Zako�czywszy relacj�, nie wy�amywa� ju� d�oni. Siedzia� bez
ruchu, opieraj�c �okcie na kolanach i splataj�c palce. Popatrzy�
na nas nad tymi splecionymi palcami i zapyta� ze sztuczn� obo-
j�tno�ci� w g�osie: � Co z Bartelem?
Nikt nie odpowiedzia�. Dow�dca flotylli lekko sk�oni� g�ow�.
� Tak... c�, spodziewa�em si� tego, gdy ju� straci�em z nim
18
kontakt radiowy. � Minuta milczenia, a potem spyta� natarczy-
wie: � Czy nic nie wiadomo?
� Nie!
� Istnieje jeszcze jaka� mo�liwo��?
� Nie!
Dym papierosowy wisia� nieruchomo przy ustach.
� Byli�my razem przez ca�y czas postoju okr�t�w w stoczni.
Ja go przecie� nam�wi�em na wsp�lne wyj�cie � powiedzia�
wreszcie Kallmann. Bezradnie, z zak�opotaniem. Rzyga� si� chcia-
�o. Wszyscy wiedzieli�my, jak bardzo Kallmann i Bartel byli
zaprzyja�nieni. Zawsze jako� za�atwiali, by razem wychodzi�
w morze. Atakowali te same konwoje. Kallmann powiedzia�
kiedy�: � Cz�owiek czuje si� pewniej, kiedy wie, �e nie jest
sam.
Przez wahad�owe drzwi wchodzi Bechtel. Ze swoimi niemal
bia�ymi w�osami, powiekami i brwiami wygl�da jak wygotowany
w rosole. Kiedy jest tak blady jak teraz, szczeg�lnie wyra�nie
wyst�puj� jego piegi.
Wielkie halo. Bechtela otacza grupa m�odszych. Powinien po-
stawi� kolejk� za swoje odrodzenie.
Bechtel ma za sob� prze�ycie, kt�re Stary okre�la jako �na-
prawd� niecodzienne". Bechtel, po gwa�townym obrzuceniu go
bombami g��binowymi, z najr�norodniejszymi uszkodzeniami
wynurzy� si� w p�mroku przed�witu i stwierdzi�, �e ko�o dzia�a
na g�rnym pok�adzie le�y sycz�ca bomba g��binowa. Korweta
jeszcze w pobli�u i bomba przed kioskiem. By�a nastawiona na
wi�ksz� g��boko�� i dlatego nie wybuch�a, gdy na sze��dziesi�ciu
metrach spad�a na pok�ad.
Bechtel ruszy� od razu obu dieslami ca�� naprz�d, a bosman
musia� wytoczy� bomb� za burt� niby beczk� ze smo��. Gruch-
n�a ju� po dwudziestu pi�ciu sekundach. By�a wi�c nastawiona
na sto metr�w g��boko�ci. A potem Bechtel musia� i�� znowu
w zanurzenie i dosta� jeszcze dwadzie�cia bomb.
� Ja bym przywi�z� ze sob� tego cielaka � ryczy Merkel.
� Ch�tnie by�my to zrobili. Tylko �e nie dawa�o si� wy��czy�
tego paskudnego syczenia. Po prostu nie znale�li�my odpowied-
niego guziczka. Weso�o by�o!
10
Buda robi si� c.OBaz pewniejsza, Thomfiena ci�gle br.�k.
� Gdzie on siedzi?
� Mo�e stawia jeszcze jednego patyka?
� No, nie wiem... w tym stanie?
� Z Krzy�em Rycerskim na szyi... to musi by� ca�kiem nowe
poczucie rozkoszy!
Przy wr�czaniu Krzy�a Rycerskiego przez dow�dc� flotylli
dzi� po po�udniu Thomsen sta� jeszcze jak �elazny pos�g. Tak si�
usztywni�, �e ani okiem nie mrugn��. W�tpliwe, czy w tym
stanie s�ysza� cho�by jedno s�owo wznios�ego przem�wienia do-
w�dcy flotylli.
� Powinien uwa�a�, �ebym mu nie z�ar� tego jego zasrane-
go kundla � mrucza� Trumann. � Na ka�dej odprawie to
bydl�! Tu nie mena�eria. Nied�ugo sprawi sobie berberyjskiego
lwa.
� Taki ma�piszon � kl�� p�niej deefa, kt�ry po m�skim
u�cisku d�oni i b�y�ni�ciu oczami oddali� si�. A potem cynicznie
do wszystkich, pokazuj�c wyci�gni�tym palcem fotografie poleg-
�ych na trzech �cianach, obrazek ko�o obrazka w czarnych ram-
kach: � Pi�kny wz�r tapety. Ko�o drzwi jeszcze si� paru
zmie�ci!
Wtedy ju� sobie wyobrazi�em zdj�cie, kt�re z pewno�ci� jako
� nast�pne musi si� pojawi� w czarnych ramkach na �cianie: Beck-
mann.
Beckmann od dawna powinien wr�ci�. Trzygwiazdkowy mel-
dunek nie da na siebie d�ugo czeka�. By� kompletnie pijany,
gdy go wyci�gni�to z paryskiego poci�gu. Czterech ludzi musia�o
go wynosi�. Poci�g dalekobie�ny czeka�, a� to zrobi�. Beckmanna
mo�na by�o przewiesi� na sznurze. Spieprzony ca�kowicie. Oczy
albinosa. I to wszystko na dwadzie�cia cztery godziny przed wyj�-
ciem w morze. Jak lekarz flotylli postawi� go znowu na nogi?
Beckmanna prawdopodobnie dopad� samolot. Przesta� si� mel-
dowa� tu� po wyj�ciu. Niemal niewiarygodne: Tomki wa�� si�
teraz dolatywa� a� do p�awy Nanni l.
Musz� my�le� o Bodem, oficerze sztabu admira�a, starym sa-
motniku, kt�ry zwyk� si� upija� p�nym wieczorem sam jeden
w mesie. � Trzydzie�ci okr�t�w stracili�my w tym jedynym
20
. miesi�cu. Cz�owiek robi si�... robi si� alkoholikiem, kiedy za
ka�dym razem wypija jeden kieliszek.
Ci�ki, grubo ciosany m�czyzna z grupy weteran�w, niejaki
Flechsig, rzuca si� na ostatni wolny fotel przy naszym sto^-
Flechsig wr�ci� przed tygodniem z Berlina. Od tamtej pory i�16
powiedzia� prawie ani s�owa. Ale teraz rozpuszcza buzi�:
� M�wi do mnie ten durny ma�piszon, taki prawdziwy dup^k
sztabowy: �Z�by dow�dcy okr�t�w nosili bia�e czapki, tego ri16
uj�to w �adnych przepisach mundurowych!" �Pragn��bym p�-
s�usznie zaleci�, by nadrobiono to przeoczenie!" powiedzia�o"1
wtedy.
Flechsig poci�ga par� pot�nych �yk�w martela ze szklanki
i dok�adnie wyciera sobie usta wierzchem d�oni.
� To lubi�: cyrk z powodu czapki dow�dcy! A tutaj musil-r1^
s�ucha� byle wy�cigowca. Co oni sobie w�a�ciwie my�lg? Prze-
sy�a� nam wy�cigowca... Pana Stucka! Fotosy z podpisem! U�mi^0
si� mo�na! A potem ten palant! Tylko tego nam potrzeba, �eW
taki reklamiarz podbudowywa� nas moralnie!
Erler, m�ody porucznik, kt�ry ma ju� za sob� pierwszy re.J8
w roli dow�dcy okr�tu, otwiera kopniakiem drzwi, tak �e ude-
rzaj� z hukiem o �cian�. Z kieszeni na piersiach zwisa mM koniu-
szek r�owych majtek. Dopiero dzi� rano wr�ci� z urlopiu, a ju"
po po�udniu w �Majesticu" ogromnie przechwala� si� swymi suk-
cesami. Wedle jego opowiada� w rodzinnym miasteczku urz�-
dzono mu poch�d z pochodniami. Od burmistrza otrzyma� p<01
wieprza. M�g� wszystko udowodni� wycinkami z gazet: sta� ri^
balkonie ratusza, prawica wzniesiona w niemieckim pozdrowie-
niu, czczony przez ojczyzn� niemiecki bohater morski.
W orszaku Erlera przybywa publicysta radiowy Kress;, o�liz�^
wazeliniarz, i by�y m�wca okr�gowy Marks, kt�'ry pis;?e tera12
naje�one frazesami tasiemcowe artyku�y. Obaj wygl�daj� ja)k
Pat i Patachon w marynarskich mundurach: radiowiec wysol?5-1
i chudy, zaciek�y Marks � t�usty i okr�g�y.
Na ich widok Stary ha�a�liwie si�ka nosem.
Ulubionym s��wkiem radiowca jest �koratynuuji�co". ,�Konty
nuuj�co pot�gowane dzia�ania"... Zbrojenia, liczba [sukces�w, wo3-
la ataku � wszystko musi by� rozwijane kon-ty-niu-u-}�--co.
2:1
Erler staje teraz przed Starym i zaprasza go natarczywie
do wzniesienia toastu. Stary przez chwil� w og�le nie reaguje,
ale potem, przechylaj�c g�ow� jak u fryzjera, oznajmia: � Na
dobr� flaszk� mamy zawsze czas!
Ju� wiem, co nasrt�pi: Erler w �rodku lokalu pokazuje swoj�
metod� otwierania butelek szampana jednym kr�tkim uderze-
niem grzbietu no�a od do�u w zgrubienie szyjki butelki. W tym
jest genialny. Korek wylatuje wraz ze szklanym pier�cieniem
szyjki, bez �adnych od�amk�w, a szampan tryska jak z ga�nicy
pianowej. Zaraz musz� pomy�le� o pewnym �wiczeniu drezde�-
skiej stra�y ogniowej: w swoje �wi�to stra�acy ustawili przed
oper� stalowy maszt ze swastyk� z metalowych rur na szczycie.
Wok� masztu ustawi�o si� stado czerwonych woz�w stra�ackich.
Ca�y ogromny plac zapchany by� oczekuj�cym t�umem. Nagle
z g�o�nik�w zagrzmia�a komenda: �Piana naprz�d!" i z czterech
ko�c�w swastyki strzeli�a piana, swastyka zacz�a si� kr�ci�
coraz szybciej i szybciej, sta�a si� tryskaj�cym pian� wiatra-
kiem. T�um zawo�a�: �A-a-a-ach!" Wtedy piana zacz�a si� za-
barwia� na r�owo, potem czerwono, fioletowo, wreszcie na nie-
biesko, zielono i ��to. Ludzie klaskali, podczas gdy przed oper�
powsta�a g��boka po kostki warstwa anilinowej mazi.
Znowu trza�niecie drzwi. To wreszcie on � Thomsen. Pod-
.trzymywany i nieco popychany przez swoich oficer�w, ze szklis-
tym spojrzeniem, wtacza si� do �rodka. Szybko przysuwam fotel,
by�my mogli przyj�� Thomsena do naszego k�ka.
Monika �piewa z francuskim akcentem: � Perhaps I am Na-
poleon, perhaps I am the king...
Zbieram przywi�d�e kwiaty ze sto��w i sypi� je Thomsenowi
na g�ow�. Szczerz�c z�by w u�miechu, Thomsen pozwala si�
tak przystroi�.
� Gdzie tkwi dow�dca flotylli? � pyta Stary.
Dopiero teraz u�wiadamiamy sobie, �e dow�dca flotylli znowu
znikn��. A wi�c jeszcze przed w�a�ciw� uroczysto�ci�. Kuglera
r�wnie� nie ma.
� Tch�rze! � wymy�la Trumann, podnosi si� z trudem
i chwiejnym krokiem wychodzi mi�dzy sto�ami. Wraca ze szczot-
k� klozetow� w r�ku.
� Do diab�a! � wykrztusza Stary.
Ale Trumann przytacza si� bli�ej. Staje, opiera lew� r�k� na
naszym stole przed Thomsenem, par� razy wci�ga powietrze
i ryczy ze wszystkich si�: � Cisza w burdelu!
Muzyka natychmiast milknie. Trumann przysuwa ociekaj�c�
szczotk� tu� do twarzy Thomsena i be�kocze p�aczliwym g�osenn:
� Nasz wspania�y, czcigodny, abstynencki, nie obabiony fiib-
rer w swojej chwalebnej karierze od terminatora malarza do
najwi�kszego wodza wszystkich czas�w... czy co� si� nie zgadza?
W pijackim oszo�omieniu Trumann przez par� chwil napawa
si� swym nastrojem, po czym deklamuje dalej:
� R�wnie� wielki rzeczoznawca od floty, niezr�wnany stra-
teg morski, kt�remu podoba�o si� w jego niezmierzonej mad'
ro�ci... jak to tam idzie?
Trumann toczy doko�a pytaj�cym spojrzeniem, chrz�ka g�o�ne?
i wali dalej: � Wielki dow�dca floty, kt�ry temu angielskiemu
szczylowi, temu dymi�cemu cygarem syfilitykowi... hihihi, co om
jeszcze wymy�li�?... a wi�c tej dupie Churchillowi pokaza� wresz-
cie, gdzie raki zimuj�!
Trumann wyczerpany opada na fotel, dmucha mi w twarz
swoim przesi�kni�tym koniakiem oddechem. W sk�pym o�wietle-
niu wygl�da zielono... � ...Pasowa� na rycerza... pasowa� na-
tychmiast nowego rycerza � be�kocze. � Zasrany Grofaz i za-
srany Churchill!
[ Pat i Patachon wciskaj� si� ze swymi krzes�ami do naszego
| k�ka. Zaprzyja�niaj� si� z Thomsenem, by wykorzysta� pija�-
I- stwo i dowiedzie� si� czego� o jego ostatnim rejsie. Nikt nie wie,
^ po co ci�gle staraj� si� o wywiady do swoich sztampowych arty-
|, ku��w. Ale Thomsen od dawna nie jest ju� zdolny do relacji.
| Patrzy na obu ot�pia�ym wzrokiem, a gdy du�o do niego gadaj�,
| od czasu do czasu odzywa si� tylko: � Tak, w�a�nie tak... Wy-
I lecia� w powietrze... jak oczekiwano! Trafienie dok�adnie za
pomostem. Parowiec �Blue Funnel". Nie rozumiecie, panowie?
Nie, nie funny, tylko funnel.
Kress czuje, �e Thomsen robi z niego batona, prze�yka sucho.
Wygl�da komicznie, gdy jego jab�ko Adama porusza si� w g�r�
i w d�.
23
Stary rozkoszuje si� tym mozolnym pi�owaniem, Nie .my�li
wcale pom�c.
Wreszcie Thomsen JU� nic nie pojmuje.
� Wszystko g�wno! Te zasrane torpedy! � ryczy.
Wiem, o oo mu chodzi: w ostatnich tygodniach w�r�d torped
by�y niewypa�y, jeden za drugim. Tyle brak�w nie mog�o powsta�
przypadkiem. Po cichu pogaduj� o sabota�u.
Nagle Thomsen zrywa si�, w oczach ma przera�enie. Nasze
kieliszki t�uk� si�. Zadzwoni� telefon. Thomsen my�la�, �e to
dzwonek alarmowy.
�� Puszk� rolmops�w! � ��da teraz, chwiej�c si� gwa�townie.
Udaje, jakby zerwa� si� tylko po to, by m�c wyrazi� to �ycze-
nie, i ryczy na ca�y lokal: � Rolmopsy dla ca�ej bandy!
Z boku s�ysz� fragmenty relacji, jak� Merkel sk�ada swojemu
towarzystwu:
� Mat z centrali by� dobry. Pierwszorz�dny go��. Motorzysty
musz� si� pozby�, nie nadaje si� na nie... korweta by�a w po�o-
�eniu zerowym. Czif nie zd��y� zanurzy� okr�tu do�� szybko...
Kto� p�ywa� w morzu. Wygl�da� jak foka. Podp�yn�li�my, bo
chcieli�my pozna� nazw� statku. Facet by� ca�kiem czarny od
ropy, wisia� w kole ratunkowym.
Erler odkry�, �e mo�na robi� potworny ha�as, przeci�gaj�c
pust� butelk� po �eberkach grzejnika. Par� butelek p�ka, ale
Erler nie rezygnuje. Rozdeptane szk�o trzeszczy. Monika rzuca
w�ciek�e spojrzenia, bo nie mo�e przekrzycze� wrzawy.
Merfcel podnosi si� i drapie dok�adnie mi�dzy nogami poprzez
kiesze� spodni. Teraz zjawia si� r�wnie� jego g��wny mechanik.
Wszyscy mu zazdroszcz� jego umiej�tno�ci gwizdania na dw�ch
palcach. Potrafi wszystko: przenikliwe gwizdy urkowskie, syg-
na�y pogotowia policyjnego, szale�cze zestawienia ton�w, fan-
tazyjne trele.
Jest dobrze usposobiony i zaraz godzi si� nauczy� mnie gwiz-
dania na palcach. Najpierw musi i�� jednak do> klozetu. Gdy
wraca, wzywa mnie: � Dalej, wymy� �apy!
� Po co?
� Gdyby mia�o sprawia� k�opot... mnie nie s:zkodzi� Mo�na
umy� jedn�.
24
Po myciu czif Merkel� ogl�da dokJfadnie moj� praw� d�o�.
Potem zdecydowanie wsadza m�j palec wskazuj�cy i �rodkowy
sobie do ust i zaczyna gwizda� na nich par� pr�bnych ton�w �
i ju� robi si� z tego melodia coraz bardziej przenikliwa i pi-
kantna.
Czif Merkel� wywraca przy tym oczami. Jestem po prostu oszo-
�omiony. Jeszcze par� skocznych takt�w i koniec. Z szacunkiem
obserwuj� moje mokre palce. Czif Merkel� m�wi, �e powinie-
nem sobie zapami�ta� ustawienie palc�w.
� Pi�knie! � Teraz spr�buj� gwizda� na w�asnych palcach,
ale wychodzi mi tylko par� �a�osnych ton�w i syk nieszczel-
nego w�a do spr�onego powietrza.
Czif Merkel� kwituje t� pr�b� zrozpaczonym spojrzeniem.
Z niewinn� min� zn�w wk�ada moje palce dq, swych ust i wy-
gwizduje na nich jak na fagocie.
Godzimy si�, �e wszystko musi zale�e� od j�zyka.
� Ale j�zyk�w, niestety, nie mo�ecie wymieni�! � m�wi
Stary.
� Pozbawiona rado�ci m�odzie�! � ryczy Kortmann W chwili
przerwy w ha�asie. Kortmann z orl� twarz�, zwany Indianinem.
W Kernevelu u DOP-a Kortmann stoi nisEo, z powodu tej historii
z tankowcem �Bismarcka". Odm�wi� wykonania rozkazu. Ra-
towa� niemieckich marynarzy! Pozbawi� sw�j okr�t sprawno�ci
bojowej! Nie wype�ni� strategicznych zada� z powodu czu�ostko'-
wo�ci! To mog�o si� zdarzy� tylko Kortmannowi, kt�remu, z daw-
nych czas�w zosta�y antyczne bzdury w m�zgu: �Troska o los
rozbitk�w jest pierwszym przykazaniem ka�dego marynarza"1.
Teraz mo�e sobie p�aka� ten staromodny pan Kortmann, kt�ry
dla DOP-a zbyt wolno pojmuje i jeszcze nie spostrzeg�, �e oby-
czaje sta�y si� surowsze.
Pech naturalnie te� odegra� swoj� rol�; czy ten angielski nisz-
czyciel musia� zjawi� si� akurat wtedy, gdy Kortmann po��czo-
ny by� w�em z tankowcem? Tankowiec przeznaczono w�a�ciwie
dla �Bismarcka". Ale �Bismarck" nie potrzebowa� ju� zaopatrze-
nia w paliwo. �Bismarck" poszed� na dno wraz z dwoma i p� ty-
si�cem ludzi. A tankowiec t�uk� si� po okolicy bez odbiorcy,
wype�niony po brzegi. Wtedy dow�dztwo zdecydowa�o, �e okr�ty
podwodne powinny go wyssa� do dna. I gdy w�a�nie Kortmann
to robi�, zdarzy�o si�, �e Anglicy rozwalili mu tankowiec przed
nosem, pi��dziesi�ciu ludzi z za�ogi p�ywa�o w morzu, a dobro-
duszny Kortmann nie m�g� znie��, by tak sobie dalej p�ywali.
Kortmann by� jeszcze dumny z tego powodu: pi��dziesi�ciu
marynarzy na okr�cie podwodnym VII C, gdzie nie ma miejsca
nawet na w�asn� za�og�! Gdzie ich pomie�ci�, pozostanie tajem-
nic�. Prawdopodobnie metod� sardynek w oliwie: jedna g�owa
w prawo, druga w lewo i wszystko na wydechu. Poczciwy Kort-
mann my�la� z pewno�ci�, �e dokona� cudu.
Pija�stwo zaczyna zaciera� granic� mi�dzy obozem starych
wojownik�w i m�odego narybku. Wszyscy chc� teraz m�wi� jed-
nocze�nie. S�ysz�, jak Bohier rezonuje: � Istniej� przecie� wy-
tyczne... jasne wytyczne, moi panowie! Rozkazy! Ca�kiem wyra�-
ne rozkazy!
� Wytyczne, moi panowie, wyra�ne rozkazy � ma�puje Thom-
sen. � �ebym si� nie u�mia�, niewyra�nych pewnie ju� nie ma!
Thomsen, przekrzywiaj�c g�ow�, obserwuje Bohiera. Naraz
pojawiaj� mu si� w oku z�o�liwe iskierki i wali prosto z mostu: �
To przecie� jest system, �eby nam nie m�wi� wyra�nie.
Saemisch wtyka swoj� marchwian� g�ow� do towarzystwa.
Dobrze ju� popi�. W mrocznym o�wietleniu cera jego twarzy przy-
pomina oskuban� i sparzon� kur�.
� Co ty tyle my�lisz � be�kocze. � Zawsze m�wi�: ko� ma
du�� g�ow�. Niech konie my�l�.
Teraz Bohier m�wi do marchwianej g�owy Saemischa: �
Sprawa wygl�da tak: w wojnie totalnej skuteczno�� naszej broni
mo�e si�...
� Gi�dzenie ze wst�pniaka dostarczonego z Kompanii Propa-
gandowej � szydzi Thomsen.
� Niech pan pozwoli mi si� wypowiedzie�! Niech pan we�mie
przyk�ad: kr��ownik pomocniczy wy�owi� pewnego Tomka, kt�ry
ju� trzy razy si� topi�. Co to znaczy? Czy prowadzimy wojn�,
czy dokonujemy tylko demonta�u? Co pomo�e, je�li topimy
statki, a oni wy�awiaj� swoich rozbitk�w i ci ludzie zamustro-
wuj� na kolejny statek... Przecie� dostaj� za to kup� forsy!
Teraz wszystko idzie jak nale�y, teraz Bohier rzuci� has�o do
26
podj�cia pal�cego, lecz traktowanego jaiko tatbu ten>matu: niszczy�
wroga czy tylko jego statki? Zabija� nnarynairzy C2;zy tyl-lko zata-
pia� frachtowce?
� Tak jest wsz�dzie � upiera si� Saiemiscrh. Wtefcedy Wy��cza si�
Trumann. Agitator Trumann czuje si� tak, ; jakby y si� c do niego
zwracano. Trudny temat, kt�rego wszysscy uniikaj� - � tyliko stary
Trumann nie. Teraz zrobi si� cie'kawie., Zarazz b�dzizie si�� m�wi�o
otwartym tekstem.
� Najpierw troszk� usystematyzujeimy � korcmendesruje. _
DOP rozkaza�: niszczy� przeciwnika... vw niez��orrmyiym dmuchu bo-
jowym, ze zdecydowanym m�stwem, w zaciekdym ddzia�ar.niu i tak
dalej... ca�e te bzdury. DOP nie powiedzia� jedn&iak anai s�owa
�eby atakowa� ludzi, kt�rzy p�ywaj� wy wodizie... i nie?
Jest wi�c jeszcze na tyle przytomny,, ten bbezczefelny TFrumann
�eby bawi� si� w prowokatora. Thomsem r�wmie� n&iatychiimiast si�
w��cza: � Nie, tego naturalnie nie piowiedzzia�. C On ty^lko nie-
-dwu-zna-czraie wykaza�, �i& w�a�nie straata za�t�g sz�czeg�liln�e ci�-
ko dotkn�aby przeciwnika.
Trumann robi ironiczn� min� i trosszeczk�� podd�ega rozpala-
j�cy si� ogie�: � No i?
Thomsen odzywa si� znowu swym nozgrzainym : przez; koniak
przekornym g�osem: � To ka�dy?- mo�e' sobie' do�piaiewa�; reszt�...'
Chytrze pomy�lane'
Teraz Trumann zaczyna naprawd� (dmuchaa� w^ ogieiniek: �
Jest kto�, kto te problemy rozwL�za� nsa sw�jj spos<s�b i Ipowiada:
nie rusza� ludziom ani w�oska na g�owice, ale irozstr�-zeliwaa� �odzie
ratunkowe. Kiedy pogoda jest ftaka, ��e faceeci z�araz 5 zdechn�
w morzu, tym lepiej, wtedy sprawa je;st za�satwionna! Pirzestrze^
gamy konwencji... zgadza si�? Za� DOP mo�e uwa�^za�, �e^ go zro-
zumiano!
Ka�dy wie, o kim mowa, ale nikt mi� spoogl�daa w hkierunku
Flossmanna.
Musz� pomy�le� o rzeczach, kt�re clhc� w/zi��. ' Tylkoo najpo-
trzebniejsze. Nowy pulower w ka�dym wypaddku. BR�wnUe� wod�
kolo�sk�. �yletki � no, tych mog;� sobie; zaoszecz�dzi;i�...
� Ta ca�a robota jest do niczego nie :podobrma � - s�ysz^� znowu
Thomsena, � P�ki kto� ma jaik�� pi�ywaj�^c� po>odk�addk� pod
27
nogami, mo�na go odstrzeli�, ale kiedy taki biedak p�ywa po-
tem w wodzie, wzrusza serce. To komiczne, co?
Trumann w��cza si� znowu: � Chc� powiedzie�, jak ta sprawa
wygl�da w rzeczywisto�ci...
� Tak?
� Jak si� widzi takiego faceta p�ywaj�cego w wodzie, cz�owiek
wyobra�a sobie, �e to jest on sam. Tak to bywa. Z ca�ym parow-
cem nikt jednak nie mo�e si� identyfikowa�. On nie dzia�a na
uczucia. Ale pojedynczy cz�owiek... owszem! I zaraz ca�a sprawa
wygl�da inaczej. Robi si� nieprzyjemnie. A poniewa� nieprzy-
jemnie to i nie�adnie, dorabia si� do tego ide� i szach mach
wszystko znowu jest w porz�dku.
Nowy pulower, kt�ry mi zrobi�a na drutach Simone, to wspa-
nia�a rzecz. Ko�nierz do po�owy uszu, wz�r w warkocz � nie
za kusy, ale i nie za d�ugi. Mo�e b�dziemy musieli p�yn��
na p�noc. Du�ski szlak albo jeszcze dalej. Konwoje do Rosji.
Paskudne, �e si� nic nie wie.
� Jako rozbitkowie s� jednak bezbronni! �r�bie Saemisch
oskar�ycielskim tonem.
� To ju� s�yszeli�my! Stara p�yta!
Wszystko zaczyna si� od nowa. Thomsen podnieca si�:
� Ju� raz zauwa�y�em, �e na tankowcach r�wnie� s� ludzie.
R�wnie� bezbronni, nie? No tak, do logiki nie przywi�zuje si�
tu wagi!
Thomsen robi r�k� gest rezygnacji, mruczy: �Ach, g�wno!"
i zwiesza g�ow�.
Mam ogromn� ochot� wsta� i wynie�� si� st�d, wreszcie zapa-
kowa� porz�dnie moje graty. Jedn�, dwie ksi��ki. Tylko kt�re?
Nie wdycha� wi�cej alkoholu! To, co si� tu dzieje, mo�e wy-
ko�czy� najsilniejszego m�czyzn�. Zachowa� na wp� trze�w�
g�ow�. Ostatnia noc na l�dzie. Zapasowe filmy. Obiektyw sze-
rokok�tny. Kominiarka. Czarna kominiarka do bia�ego puloweru.
Musi komicznie wygl�da�.
Kapitan-lekarz opiera si� wyci�gni�tymi ramionami o m�j
lewy i Starego prawy bark, jakby chcia� zademonstrowa� �wi-
czenia na por�czach.
Czy to uroczysto�� na cze�� dekoracji Krzy�em Rycerskim �
wrzeszczy 2 ca�ych si�, przekrzykuj�c graj�c� znowu muzyk� �
czy spotkanie filozof�w? Koniec z t� zasran�^adanin�!
Ter-az spostrzegam, �e dyskusja przy stole Thomsena trwa
nadal. Tylko Thomsen opad� na fotel i milczy.
Ryk kapitana-lekarza wystrasza paru oficer�w pok�adowych,
kt�rzy zrywaj� si� i natychmiast przyst�puj� do akcji, jakby
tylko czekali na takie wezwanie. W�a�� na krzes�a i z g�ry lej�
piwo do fortepianu, w kt�rego klawisze t�ucze jak szalony jaki�
kapitan. Butelk� po butelce. Fortepian ch�tnie po�yka piwo.
Poniewa� orkiestra i fortepian nie robi� dosy� ha�asu, uru-
chamia si� r�wnie� gramofon. Gramofon j�czy na najwy�szej
sile g�osu: Where is the tiger?... Where is the tiger?
Nagle wyro�ni�ty jasnow�osy porucznik zrzuca marynark�,
jednym susem wskakuje na st� i kr�ci brzuchem^
� Dojrza� do sceny!
� Najwy�sza klasa!
� Przerwa�, bo zrobi� si� p�dzlem!
Kto� podczas frenetycznego aplauzu zawija si� wygodnie
w czerwony chodnik, wk�ada sobie na szyj� bia�e ko�o ratun-
kowe, kt�re wisia�o jako dekoracja na �cianie, i natychmiast
zasypia.
Bechtel, cz�owiek z natury niezbyt zdolny do rozpasanych roz-
rywek, patrz�c b��dnym wzrokiem, wybija d�o�mi takt rumby,
kt�ra wyciska z tancerza ostatnie poty.
Nasz g��wny mechanik, kt�ry jeszcze siedzia� cicho przy stole
i duma�, wychodzi z siebie: wspina si� na sztachety przy �cianie
nad scen� i na�laduje ma�p�, w takt muzyki zrywa sztuczne wi-
nogrona. Sztachetki chwiej� si�, potem jak w starym filmie
Bustera Keatona pozostaj� w sko�nym po�o�eniu na p� metra
od �ciany i wreszcie wal� si� razem z mechanikiem na podium.
Pianista z odrzucon� do ty�u g�ow�, tak jakby z trudem mu-
sia� odczytywa� nuty z sufitu, r�bie teraz w rytmie marsza. Wok�
fortepianu tworzy si� grupa, kt�ra ryczy:
B�dziemy maszerowa�,
cho� spadnie g�wien deszcz!
My chcemy do labaja,
bo to na zadupiu jest!
� J�drnie,. po m�sku, po teuto�sku � burczy Stary.
Trumann wpatruje si� w sw�j kieliszek, potem podskakuje,
jakby dotkn�� przewodu elektrycznego, i ryczy: � Skol! �
Z odleg�o�ci dobrych dziesi�ciu centymetr�w od ust wlewa sobie
S, g�ry piwo, zostawiaj�c szerok� mokr� smug� na marynarce.
� Cholerne �wi�stwo � klnie, gdy widzi, jak si� urz�dzi�.
Clementine biegnie z r�cznikiem. Zamek b�yskawiczny z ty�u
jej sukienki p�k� przy szwie. Gdy nachyla si� nad Trumannem,
zag��bienia pod kolanami odcinaj� si� jak bia�y ser od czarnego
materia�u..
� Cochon! � szepcze Trumannowi w ucho i dok�adnie go
wyciera. Przy tym zwiesza mu swe okaza�e piersi tak blisko
twarzy, �e m�g�by je gry��. Teraz jest bardzo zatroskan� ma-
musi�.
� Prawdziwa orgia � s�ysz� Meiniga, kt�ry nazywany jesf
proc� do wyrzucania g�wna z flotylli. � Brak tylko bab!
Jakby to by�o has�o, znikaj� pierwszy i drugi oficer z okr�-
tu Merkela. Jeszcze przed wahad�owymi drzwiami ogl�daj� si�
na boki, jakby co� zbroili. My�la�em, �e ju� dawno ich nie ma.
� Ch-�do�� ze strachu � mruczy Stary. � Jest im to po-
trzebne jak w�da �o�nierzom w okopach,
Z bocznego stolika s�ysz�:
...kiedy mia� zachcianka,
skaka� w kuchni na st�
i ciupcia� r�bank�.
I tak jest zawsze: szlachetni rycerze fuhrera, �wietlana przysz-
�o�� narodu, a potem par� kolejek koniaku mieszanego z piwem
i ko�czy si� sen o nieskazitelnym, promiennym bohaterze.
� Godne uwagi � mamrocze Stary i wyci�ga rami� po sw�j
kieliszek.
� Te zasrane fotele... cz�owiek w og�le nie mo�e si� ju� pod-
nie��!
� Cha, cha, cha! � �mieje si� kto� od s�siedniego stolika. ��
Moja dziewczyna te� tak m�wi: �Nie mo�e si� ju� podnie��!
Nie mo�e si� ju� podnie��!"
30
, Stary zastyga z na wp� otwartymi ustami, tak jest skonster-
nowany.
Prastary uporczywie potrz�sa g�ow�: � Teraz to koniec. Pew-
ne jak gr�b, ja nie wr�c�. Teraz to koniec!
� Naturalnie, �e wr�cisz � uspokaja go Trumann.
^ � Skrzynka koniaku, �e nie wr�c�... Zak�ad?
� Mam j� potem odda� anio�owi... anio�owi w bia�ej ko-
szuli? � pyta Trumann.
Prastary wpatruje si� w niego bez zrozumienia.
� A wi�c... a wi�c uwa�aj: kiedy wr�cisz, to przecie� wtedy
przegra�e� � pr�buje wyja�ni� Trumann. � To jasne, nie?
A zatem dajesz mi skrzynk� koniaku. Kiedy nie wr�cisz, wy-
gra�e�...
� W�a�nie!
� I wtedy ja daj� skrzynk� koniaku!
� Tak to i jest!
� No to si� teraz pytam: komu?
� Komu? Wtedy dajesz j� mnie... Przecie� logiczne! [
� Ale ty ju� uton��e�!
� Ja? A to jak?
Na stole jeden wielki ba�agan: butelki po szampanie z utr�-
conymi szyjkami, popielniczki z p�ywaj�cymi petami, puszki rol-
mops�w i pot�uczone kieliszki. Trumann z zadowoleniem przy-
gl�da si� rumowisku szk�a. Podczas przerwy w muzyce fortepia-
nowej podnosi praw� r�k� i ryczy: � Uwaga!
� Sztuczka z obrusem! � m�wi nasz g��wny mechanik.
Trumann z namys�em skr�ca r�g obrusa jak sznurek � po-
trzeba mu do tego co najmniej pi�ciu minut, poniewa� dwa razy
na p� skr�cony obrus wymyka mu si�. Potem wolno lew� r�k�
daje znak piani�cie, kt�ry zaraz, jakby �wiczy� ten numer,
m��ci tusz na klawiszach. Trumann, koncen