1923

Szczegóły
Tytuł 1923
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1923 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1923 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1923 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ilse Kleberger Wakacje z babci� Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 .pa Prze�o�y�a Wies�awa Sk�ad T�oczono drukiem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Nasza Ksi�garnia", Warszawa 1988 Pisa�a: K. Jurczyk. Korekty dokona�y: K. Markiewicz i K. Kruk .st .tc Co� szele�ci .tc By� �rodek nocy. Janek skrada� si� na czubkach palc�w przez sie�. Serce wali�o mu jak m�otem. Zatrzeszcza�a jaka� deska. Przestraszony, zatrzyma� si� i nas�uchiwa�. Jeszcze dwa szybkie kroki i doszed� do sypialni rodzic�w, kt�rzy niedawno wyjechali. Teraz spa�a tam babcia z Malcem. Cicho otworzy� drzwi i us�ysza� uspokajaj�ce chrapanie babci. - Babciu, obud� si�, w kuchni co� szele�ci! Rozespana babcia siad�a na ��ku. - Nie denerwuj si�, ch�opcze, to szele�ci tw�j ��w albo kr�lik Brygidy, albo kt�ra� z myszek Piotrusia. - Nie, nie, to na pewno jest w�amywacz! - zawo�a� Janek. - Czy mam przynie�� m�j �uk i strza�y? - Pst, nie krzycz tak, bo obudzisz Malca! �uk i strza�y niech zostan� w szafie. Je�li to jest rzeczywi�cie w�amywacz i strzeli�by� do niego, m�g�by� go zrani�. Babcia spu�ci�a nogi z ��ka. - Chod�, musimy najpierw zobaczy�. - Ale�, babciu, a jak on nam co� zrobi? Babcia go ju� jednak nie s�ucha�a. Chwyci�a parasolk�, kt�ra sta�a w k�cie, i ruszy�a bez s�owa, w swoich rannych pantoflach. Janek z oci�ganiem szed� za ni�. Przed drzwiami kuchennymi zatrzymali si� i zacz�li nas�uchiwa�. Z wewn�trz dochodzi�y szmery, szuranie i skrobanie, a tak�e sapanie cz�owieka. Babcia uchyli�a drzwi i przez w�sk� szpark� zajrza�a do �rodka. Janek spogl�da� pod jej ramieniem. W kuchni by�o pusto i ciemno. I panowa�a zupe�na cisza. Lecz nagle znowu rozleg�y si� szmery i szuranie. Zza okna wysun�y si� dwie r�ce i uchwyci�y si� parapetu. Jak wyci�ta z czarnego papieru wynurzy�a si� na tle szarego nieba g�owa, a potem g�rna cz�� cia�a jakiego� m�czyzny. Przerzuci� do kuchni najpierw jedn� nog� i zaraz wci�gn�� drug�. Sapi�c siedzia� na parapecie. By� szczup�y i ma�y. Babcia szerzej otworzy�a drzwi. M�czyzna os�upia�. - Wielkie nieba, o Bo�e, do stu piorun�w! - zawo�a� i ty�em zsun�� si� z parapetu. Nagle rozleg� si� krzyk i r�ce zn�w zacz�y szuka� oparcia. Babcia podbieg�a do okna. - Co pan wyrabia! - zawo�a�a gniewnie. - Jak mo�na by� tak lekkomy�lnym! M�czyzna patrzy� na babci� przera�onym wzrokiem. - Zawis�em, do diab�a, wisz� na czym�, co sterczy tu pod spodem. Jaka� �erd� k�uje mnie w nog� i je�eli si� puszcz� i spadn�, przebije mi brzuch, ach, ach, uaaa! Babcia wychyli�a si� z okna i chwyci�a m�czyzn� pod pachy, ale nie mog�a go wci�gn��, by� za ci�ki. - Janek - zawo�a�a przez rami� - pobiegnij na d� i zobacz, czy uda ci si� uwolni� w�amywacza! Potrzymam go przez ten czas. Janek znik�. - W�amywacza! - wysapa� m�czyzna. - Nie jestem �adnym w�amywaczem, do diab�a! - Niech pan przestanie kl��! - rozkaza�a mu babcia. - Czy nie chcia� pan jednak czego� tu ukra��? - Tak, tak, ale... wielkie nieba, o Bo�e, do stu piorun�w, jak ta noga boli! - A wi�c - powiedzia�a babcia - je�eli pan jeszcze raz zaklnie, mo�e si� co� sta�. Przeklinanie zawsze mnie przera�a i nast�pnym razem na pewno pana upuszcz�. - Nie, prosz�, nie, kochana pani! - j�kn�� m�czyzna. - Ja wcale tego nie chc�, samo mi si� ci�gle tak wymyka. - No, to niech pan z �aski swojej zaci�nie z�by - powiedzia�a babcia. - Musi pan wzi�� pod uwag�, �e pa�skie usta znajduj� si� tu� przy moim uchu, a ja nie jestem przyzwyczajona do przeklinania. Tymczasem Janek przybieg� do ogrodu. - On wisi na tyczce od fasoli! - zawo�a� do babci. - Tyczka wjecha�a mu w nogawic� i... ojej, on krwawi, spodnie s� ca�kiem mokre. - Spr�buj go uwolni� - powiedzia�a babcia - a potem przynie� drabin�. Je�li ze skaleczon� nog� skoczy na ziemi�, mo�e by� jeszcze gorzej. W�amywacz nie odzywa� si�. Zacisn�� mocno z�by i tylko od czasu do czasu posykiwa� i poj�kiwa�. Janek z wielkim trudem z�ama� w ko�cu tyczk� i wyci�gn�� z nogawicy. Potem pobieg� do szopy, przyni�s� drabin� i podsun�� m�czy�nie, kt�ry g��boko odetchn�wszy, zacz�� szuka� na niej oparcia. Wyda� kr�tki okrzyk b�lu, gdy stan�� na szczeblu zranion� nog�. Babcia pu�ci�a go. Sta� przez chwil� i patrzy� na ni� smutnymi, przestraszonymi oczami. - No, to do zobaczenia - powiedzia�. - Chocia� nie, mo�e lepiej nie. I bardzo dzi�kuj�! - zacz�� schodzi� po drabinie. Babcia wychyli�a si� z okna. - Gdzie pan chce i��? Niech pan wraca! - Ach, nie, my�l�, �e chyba raczej p�jd� sobie. - Niech pan natychmiast wraca! - rozkaza�a babcia surowo. - Musz� z panem porozmawia�. W�amywacz z oci�ganiem wdrapa� si� po drabinie i z parapetu zsun�� si� do kuchni. - Janek, odnie� drabin� z powrotem do szopy, zanim tu przyjdziesz. - Odwr�ci�a si� do m�czyzny. - Od wczesnych lat przyzwyczajam dzieci do porz�dku, inaczej by si� tego nigdy nie nauczy�y. - Podsun�a mu krzes�o i zapali�a �wiat�o. Ma�y cz�owieczek mruga� w �wietle wyl�kniony i zmieszany. Twarz mia� chud�, zaro�ni�t�. Jego szare ubranie by�o brudne. Z rozdartej nogawicy kapa�a na pod�og� krew. Babcia popatrzy�a na niego z nagan�. - Niech mi pan powie, dlaczego w�a�ciwie by� pan tak lekkomy�lny, �eby skaka� z okna, skoro ju� znalaz� si� pan w �rodku. W�amywacz przygryz� wargi, a potem wymrucza�: - Kiedy siedzia�em na parapecie i nagle otworzy�y si� drzwi kuchni, i stan�a w nich pani, tak cicho, w tej d�ugiej, bia�ej koszuli i z parasolk� w r�ku, wtedy pomy�la�em sobie, do diab�a... Babcia zmarszczy�a czo�o. - Wtedy pomy�la�em sobie, hm, hm, hm, to wygl�da jak duch i lepiej b�dzie, jak znikn�. Babcia spojrza�a po sobie. - Ach, rzeczywi�cie, w�o�� szlafrok. Niech pan pos�ucha, ja zaraz wr�c�, zabanda�uj� panu nog� i zrobi� nam herbaty. Wtedy sobie porozmawiamy. W tym momencie Janek wetkn�� g�ow� w drzwi. Babcia skin�a na niego. - Ja zaraz b�d� z powrotem, dotrzymaj panu przez ten czas towarzystwa. Kiedy babcia wr�ci�a w szlafroku, ze �rodkami opatrunkowymi, ze spirytusem i no�yczkami, Janek siedzia� na kuchennym stole i macha� nogami. - Babciu - zawo�a� - ten w�amywacz jest z cyrku! Dawniej ta�czy� na linie, a teraz pokazuje sztuczki i ma prawdziwy w�z z koniem, kt�rym je�dzi z miejsca na miejsce. - Dobrze, dobrze - powiedzia�a babcia - ale chod� no tutaj i pom� mi. - Poda�a Jankowi banda�, �eby potrzyma�, zr�cznie rozci�a rozdart� nogawic� i zacz�a przemywa� ran� spirytusem. - Uaa, do diab�a, uaa! - wrzasn�� w�amywacz. Babcia spojrza�a na niego z wyrzutem. - Och, tak si� do tego przeklinania przyzwyczai�em - wyj�ka�. - Wi�c co mam robi�? Babcia zastanowi�a si�. - Czy nie m�g�by pan zamiast tego m�wi� na przyk�ad "do licha"? - Wzi�a nowy tampon waty, zanurzy�a go w spirytusie i obmy�a starannie brzegi rany. - Uaa, do licha, oj, oj, oj, do licha! - krzycza� w�amywacz. - Niech pan tak nie wrzeszczy - upomnia�a go babcia - bo obudzi pan dzieci. Ca�e szcz�cie, �e m�j syn i synowa wyjechali. Syn s�yszy ka�dy szmer w domu. Rana, dzi�ki Bogu, nie wygl�da�a na g��bok�, ale by�a poszarpana i zabrudzona. Kiedy babcia j� oczy�ci�a i na�o�y�a pi�kny, bia�y opatrunek, kaza�a Jankowi przynie�� ze swego pokoju podn�ek, by w�amywacz m�g� po�o�y� na nim nog�. - Malec ryczy! - oznajmi� Janek. - Widzi pan - babcia gniewnie spojrza�a na w�amywacza - obudzi� pan ch�opca swoim nieopanowanym wrzaskiem. Teraz musimy go tu przynie��, bo inaczej postawi na nogi ca�y dom. Nieco p�niej babcia zakrz�tn�a si� ko�o kuchenki, zagotowa�a wody na herbat� i odgrza�a resztki z obiadu, bo w�amywacz przez ca�y dzie� nic nie jad�. Janek nakry� st�, a w�amywacz trzyma� na kolanach Malca. Kiedy dziecko zaczyna�o p�aka�, �askota� je, i zn�w musia�o si� �mia�. W ko�cu Malec wetkn�� palec do buzi i przygl�da� si� spokojnie i w skupieniu nodze w�amywacza w ol�niewaj�co bia�ym opatrunku. W�a�ciwie mia� ju� dwa lata, ale poniewa� wszyscy wci�� traktowali go jak malutkiego dzidziusia, nie wyzby� si� jeszcze manier niemowlaka. W kuchni zrobi�o si� naprawd� bardzo przyjemnie, kiedy babcia postawi�a przed sob� fili�ank� herbaty, a w�amywacz jad� zup�. Siedzia� troch� niezgrabnie, bo nie chcia� odda� Malca. - Prosz� mi go zostawi�, dop�ki nie za�nie, �askawa pani - powiedzia�. Janek nabra� ca�� gar�� wi�ni i przez otwarte okno kunsztownym �ukiem wypluwa� pestki do ogrodu. W ko�cu Malec zasn��, a w�amywacz zjad� swoj� zup�. Babcia podsun�a mu fili�ank� herbaty i talerzyk z biszkoptami, wzi�a z jego ramion Malca i zanios�a go do ��eczka. Potem zn�w siad�a przy stole i powiedzia�a: - No, a teraz niech pan powie, dlaczego chcia� si� pan do nas w�ama�. Historia, jakiej wys�uchali, by�a smutna. W�amywacz nazywa� si� Mario M~uller. By� dzieckiem cyrku i gdy mia� sze�� lat, potrafi� ju� sta� na linie. Jego rodzice byli s�awnymi linoskoczkami i wyst�powali wysoko pod dachem namiotu, bez siatki. Kiedy Mario mia� dziesi�� lat, jego matka kt�rego� wieczoru nie trafi�a na hu�tawk� i run�a w d�. Ojciec, kt�ry pr�bowa� j� przytrzyma�, r�wnie� spad�. Matka umar�a, a ojciec odni�s� takie obra�enia, �e nie by� ju� w stanie wi�cej wyst�powa�. Mario m�g� zaj�� jego miejsce, ale po tych straszliwych prze�yciach ba� si� wej�� na lin�. Odby� nauk� u sztukmistrza i ostatecznie sam zacz�� pracowa� jako sztukmistrz. Gdy po dziesi�ciu latach zmar� r�wnie� jego ojciec, Mario usamodzielni� si� i zwi�za� si� z Mariett�, m�od� wolty�erk�. Wzi�li �lub, kupili sobie konia i zielony w�z mieszkalny i wyruszyli w �wiat. Koledzy wy�miewali ich i m�wili: "Ludzie wol� ogl�da� wyst�py du�ego cyrku albo p�j�� do kina". Ale byli w b��dzie. Mario i Marietta stali si� wkr�tce znani i popularni. W lecie wyst�powali na dziedzi�cach szkolnych i wiejskich placach. Marietta wykonywa�a akrobacje na koniu. Mario pokazywa� sztuczki z zegarkami publiczno�ci, kt�re znika�y ludziom z kieszeni i zn�w si� odnajdywa�y, wyjmowa� z pustego cylindra kwiaty, chusteczki albo �ywego kr�lika. W zimie Mario wyst�powa� w budynkach gminnych i wiejskich gospodach, a Marietta podawa�a mu rekwizyty, pozwala�a wyczynia� z sob� r�ne magiczne sztuki, a nawet przepi�owywa� si� wp�. Ludzie na wsiach bardzo ich lubili. Zarabiali w ten spos�b na �ycie, a je�li nawet zarobek by� mniejszy, ni� oczekiwali, i przez kilka dni nie mogli pozwoli� sobie na porz�dny posi�ek, albo co� im si� w wozie zepsu�o, nie robili z tego tragedii. "Jutro zn�w b�dzie lepiej" - m�wi�a wtedy pi�kna Marietta i �mia�a si�. Ale czasami bywa�y trudno�ci. Marietta lubi�a si� stroi� i traci�a sw�j dobry humor, je�li Mario raz na p� roku nie m�g� jej kupi� nowego kostiumu do wykonywania akrobacji na koniu. Tak�e je�li bardzo podoba� si� jej jaki� kapelusz lub suknia w oknie wystawowym, a Mario nie mia� na to do�� pi�ni�dzy, wpada�a w z�o��. Pewnego dnia spotkali si� zn�w ze swoim starym cyrkiem. Rado�� ze spotkania by�a ogromna. Dyrektorowi brakowa�o akurat wolty�erki. Obieca� Marietcie drogie kostiumy, kt�rymi oczaruje publiczno��, je�eli wr�ci do cyrku. Dla Maria nie by�o miejsca; cyrk mia� ju� sztukmistrza. Marietta ostatecznie nie opar�a si� propozycji. Wr�ci�a do cyrku i pozwoli�a, by jej m�� odjecha� sam. Mario by� tak zrozpaczony i rozgniewany, �e odsy�a� wszystkie jej listy, nie otwieraj�c ich. W�drowa� samotnie od wioski do wioski i pokazywa� sztuki, ale teraz ju� mu si� nie wiod�o. Nie mia� asystentki i straci� ca�y sw�j humor. Zdarza�o si� nawet, �e jaka� sztuczka mu si� nie uda�a, a wtedy go wy�miewano. Coraz cz�ciej miewa� k�opoty z wy�ywieniem siebie i konia. Przez ostatnich osiem dni zarabia� tak ma�o, �e ledwie wystarcza�o to na siano dla konia. G��d sk�oni� go do wtargni�cia przez otwarte okno do domu Pieselang�w. Trafi� akurat prosto do kuchni i osi�gn��by sw�j cel, gdyby Janek nie mia� wspania�ego s�uchu niczym Indianin. - G�odowa� pan, �eby m�c kupi� siano dla konia? - spyta� Janek. W�amywacz coraz bardziej wydawa� mu si� bohaterem. - A jednak - powiedzia�a babcia - g��d w �adnym przypadku nie mo�e usprawiedliwia� w�amania. Przestraszy� pan mnie i Janka. M�g� pan st�uc albo zabra� co�, czego koniecznie potrzebowaliby�my rano, na przyk�ad mleko dla Malca. Nie uwa�a pan, �e by�oby lepiej, gdyby w dzie� poprosi� pan o co� do jedzenia? - Nie jestem �ebrakiem! - burkn�� m�czyzna. Babcia z nagan� potrz�sn�a g�ow�. - Czy w�amywacz to co� lepszego ni� �ebrak? M�czyzna popatrzy� na ni� niepewnie. - My�l�, �e teraz ju� sobie p�jd� - mrukn��. - Chcia� wsta�, ale z j�kiem b�lu opad� z powrotem na krzes�o. - Auu, do diab... o, do licha... o, do licha... o, do licha... to diab... to okropnie boli! Babcia podnios�a si�. - Pom� mi przygotowa� ��ko w pokoju go�cinnym - powiedzia�a do Janka. - Po co? - spyta� zdziwiony Janek. - W�amywacz b�dzie tam spa�. - W�amywacz, pani wci�� m�wi: w�amywacz, a przecie� ja nie jestem �adnym w�amywaczem - wyst�ka� �a�o�nie m�czyzna. - Jest pan w�amywaczem! - powiedzia�a babcia stanowczo. Mario M~uller zacisn�� z�by. - Czy pani si� mnie boi? - zapyta� po chwili. - Ach, nie - odrzek�a babcia. - Kiedy zobaczy�am pana na parapecie okiennym, od razu zauwa�y�am, �e pan to jakby tylko p� porcji. To r�wnie� nie podoba�o si� w�amywaczowi. - A co b�dzie z Maksem? - spyta� w ko�cu cicho. - Kto to jest Maks? - M�j ko�. - Przyprowadzimy go tutaj. Mamy ob�rk�, w kt�rej jest tylko koza, b�dzie m�g� w niej przenocowa�. - On nie p�jdzie z wami - powiedzia� Mario. - P�jdzie - odpar�a babcia. - Umiem obchodzi� si� z ko�mi. Pochodz� z maj�tku ziemskiego. Mario pow�tpiewaj�co pokiwa� g�ow�. - Potrafi pani gra� na tr�bce? - Niech pan sobie daruje te g�upie �arty. Nie mamy teraz na to czasu. - To nie jest �art. Kiedy Marietta wykonywa�a swoje ewolucje, ja, przebrany za klowna, zawsze gra�em na tr�bce: "Hop, hop, hop, konik p�dzi galopem". Gdy Maks to s�yszy, natychmiast rusza. - Nie umiem gra� na tr�bce i Janek te� nie umie, ale konia na pewno przyprowadzimy. Gdzie on stoi? Mario opisa� im miejsce. Pos�ali mu ��ko w pokoju go�cinnym, pomogli tam przej��, wzi�li latark� kieszonkow� i wyszli. Na dworze panowa�y nieprzeniknione ciemno�ci. Janek szed� tu� ko�o babci. Troch� si� ba�, ale poza tym by� szcz�liwy. Jak to dobrze, �e us�ysza� w�amywacza! Gdyby Mario wzi�� sobie co� z kuchni nie zauwa�ony, ta podniecaj�ca przygoda omin�aby Janka. Kiedy przywykli do ciemno�ci, szybko pomaszerowali drog� i w opisanym miejscu, na brzegu lasu, znale�li w�z. Ko� sta� ze zwieszon� g�ow� i wygl�da�o na to, �e �pi. Babcia chwyci�a za cugle i spr�bowa�a go poci�gn��. Ale on, oburzony, potrz�sn�� g�ow� i uwolni� si�. - Chod�, chod� z nami - powiedzia�a babcia i klepn�a go po zadzie. Lecz ko� sta� jak wykuty z kamienia. - Maks! - zawo�a� Janek. - Chod� z nami, Maks! Ko� strzyg� uszami, w �wietle latarki przygl�da� si� Jankowi i babci, ale si� nie poruszy�. - Musimy zagra� na tr�bce - orzek� Janek. - Mario powiedzia�, �e wisi na �cianie w wozie. Przynios� j�. Babcia potrz�sn�a g�ow�. - Nonsens, na nic si� nam nie przyda, skoro nie umiemy gra�. Nagle Janek podskoczy�. - Ju� wiem, zagram na grzebieniu. Gram na grzebieniu najlepiej w ca�ej klasie. Wyci�gn�� z kieszeni spodni do�� brudny grzebie�, na�o�y� na niego kawa�ek pogniecionej bibu�ki i zagra�: "Hop, hop, hop, konik p�dzi galopem". Babcia chwyci�a za lejce. I rzeczywi�cie ko� ruszy� i z pewnym wysi�kiem wyci�gn�� w�z na drog�. Kilka razy stawa�, ale zawsze, kiedy Janek zagra� na grzebieniu, zaczyna� biec truchtem. �miertelnie zm�czeni dotarli w ko�cu do domu. Babcia wyprz�g�a konia i zaprowadzi�a go do ob�rki. Koza przygl�da�a mu si� zaciekawionymi oczami. Gdy babcia zgasi�a �wiat�o, zn�w si� u�o�y�a do snu, a ko� drzema� stoj�c. W�z zostawili na podw�rzu za domem Pieselang�w i poszli spa�. Babcia usn�a natychmiast, ale Janek z wielkiego podniecenia d�ugo nie m�g� zasn��. Jak zdumione b�dzie jutro rodze�stwo, Brygida, Piotru� i du�y brat Henryk! Jak b�d� go podziwiali, �e tylko on jeden us�ysza� w�amywacza! .tc Zielony w�z .tc Janek chcia� wsta� nast�pnego ranka pierwszy, ale po niezwyk�ych wra�eniach nocy spa� do p�nych godzin przedpo�udniowych. Kiedy si� w ko�cu obudzi�, nie po�wi�ci� zbyt wiele czasu na mycie, wci�gn�� koszul� i spodnie, w�o�y� sanda�y i pobieg� do kuchni. W drzwiach niemal zderzy� si� z Brygid�, kt�ra nios�a wy�adowan� tac�. - Uwa�aj, ty g�upku! - zawo�a�a. Janek tym razem nie zwr�ci� uwagi na obra�liwe s�owo. - S�uchaj, musz� ci co� powiedzie� - oznajmi� z wa�n� min�. - Nie mam czasu - odrzek�a Brygida i przecisn�a si� ko�o niego. - Ale� pos�uchaj, to jest co� fantastycznego! - Nie mam czasu - powt�rzy�a Brygida. - Musz� zanie�� �niadanie w�amywaczowi. - �okciem otworzy�a drzwi pokoju go�cinnego i z tac� wsun�a si� do �rodka. A wi�c wiedzia�a ju�, co si� wydarzy�o. Janek by� rozczarowany. Wszed� do kuchni, gdzie babcia piek�a wafle. Podsun�a mu talerz z brunatnoz�ocistymi waflami. - Polej sobie sokiem - powiedzia�a. Nastr�j Janka nieco si� poprawi�. Siad� przy stole kuchennym i zacz�� je��. Ostatecznie mia� jeszcze wi�cej rodze�stwa. Zaraz opowie o w�amywaczu Piotrusiowi. Ten dopiero zrobi oczy. - Gdzie jest Piotru�? - spyta�. - W wozie - odpowiedzia�a babcia, wyskrobuj�c resztki ciasta z miski. Janek przesta� je��. - Gdzie? Babcia wskaza�a �y�k� w stron� okna. Janek jednym skokiem znalaz� si� przy oknie. Tak, w�z sta� na podw�rku, w tym samym miejscu, gdzie postawili go wczoraj w nocy. Dopiero teraz, w jasnym �wietle dnia, mo�na go by�o dobrze obejrze�. Pomalowany by� na l�ni�co zielony kolor, mia� dwa male�kie okienka z bia�ymi firankami i ��te drzwi, do kt�rych wiod�y ma�e schodki. Wygl�da� weso�o i przytulnie. W�a�nie drzwi si� otworzy�y i wyszed� Henryk, du�y brat Janka. Pod pach� trzyma� wi�zk� siana. Zszed� ze schodk�w, jak gdyby nie by�o to nic szczeg�lnego, przemierzy� podw�rze i znik� w ob�rce. Janek wolno wr�ci� do swoich wafli. Chocia� zawsze przepada� za waflami, teraz nie bardzo mu smakowa�y. Wszyscy w domu wiedzieli ju�, co si� wydarzy�o. Nikomu nie m�g� opowiedzie� swojej wielkiej przygody. Kiedy sko�czy� �niadanie, dalej siedzia� i widelcem rysowa� na stole figury. Babcia popatrywa�a na niego z boku. - Czy nie chcesz powiedzie� w�amywaczowi "dzie� dobry"? - spyta�a. Janek w milczeniu potrz�sn�� g�ow�. Przez jaki� czas babcia szcz�ka�a naczyniami. W ko�cu powiedzia�a: - Ach, prosz�, id� do wozu i powiedz Piotrusiowi, �eby natychmiast przyszed� i zjad� �niadanie. Nie wypi� jeszcze mleka. A wi�c nadarzy�a si� �wietna okazja, by i�� do wozu z poleceniem i nie pokaza� po sobie, �e jest ciekawy, jak wygl�da on w �rodku. Bola�o go, �e rodze�stwo przed nim obj�o w�z w posiadanie. Powoli wszed� na schodki i otworzy� drzwi. W mrocznym pomieszczeniu sta�a male�ka kuchenka, krzes�o i st� mi�dzy dwoma ��kami. W�a�ciwie by�y to cztery ��ka, bo nad ka�dym dolnym znajdowa�o si� g�rne. Na prawym g�rnym ��ku siedzia� Piotru� po�r�d co najmniej pi�tnastu swoich zwierz�tek - zabawek. - Masz i�� do babci i zje�� �niadanie - powiedzia� Janek i chcia� si� do niego wdrapa�. - Nie, nie, to jest moje ��ko! - wykrzykn�� Piotru�. - Nie wchod� tu! - Nie drzyj si� tak! - powiedzia� Janek ze z�o�ci�. - Zajm� sobie inne. - Drugie g�rne ��ko zaj�a Brygida! - zapiszcza� Piotru�. I rzeczywi�cie na poduszce rozwala�a si� Heidi, lalka Brygidy, i patrzy�a na Janka swymi g�upimi szklanymi oczami. - Masz natychmiast i�� do babci i zje�� �niadanie! - wrzasn�� rozw�cieczony Janek, chwyci� Piotrusia za nog� i chcia� go �ci�gn�� z ��ka. Piotru� zacz�� krzycze�, jakby go zarzynano, i wczepi� si� w czupryn� Janka. W ko�cu z hukiem wyl�dowa� na stole. Rycz�c i rozcieraj�c nog�, wyszed� z wozu, �eby si� babci poskar�y� na Janka. Janek rzuci� si� na jedno z dolnych ��ek. Mie� rodze�stwo to jednak czasami ci�ka sprawa. Zachowuj� si� tak, jakby w�z nale�a� do nich. A przecie� nale�y do w�amywacza i mo�e troszeczk� do Janka i babci, bardziej do Janka, bo to on wyratowa� w�amywacza z wielkiej opresji i wpad� na �wietny pomys�, �eby zagra� Maksowi "Hop, hop, hop" na grzebieniu. Inaczej w�z prawdopodobnie jeszcze dot�d sta�by na brzegu lasu. Nagle poderwa� si� na nogi. Musi zobaczy�, jak si� miewa ko�. W ob�rce szcz�ka�o wiadro. To Henryk doi� koz�. Zwykle robi�a to mama, ale poniewa� wyjecha�a z ojcem, a babcia mia�a do�� innych zaj��, obowi�zek ten przypad� Henrykowi. Dzi� koza niech�tnie dawa�a si� doi�. By�a niespokojna i ci�gle zerka�a nad drewnian� �ciank� do zagrody, gdzie znajdowa� si� zakwaterowany w nocy ko�. Maks sta� tam, jakby zawsze zajmowa� to miejsce, a nie jak kto� obcy. Obejrza� si� tylko przelotnie na Janka i zn�w wetkn�� pysk w drabink� do zak�adania paszy. - Jeste�cie naprawd� �mieszni, �eby postawi� konia w naszej ob�rce! Kto go b�dzie czy�ci�? Mo�e ja? Ja te� chc� mie� wakacje. I sk�d b�dziemy brali siano? Reszt� siana z wozu w�a�nie w�o�y�em za drabink�. Nie zosta�o ju� nic. Jaki nieprzyjemny ranek! Jak�e inaczej wyobra�a� sobie Janek ten dzie�! - Ja b�d� zajmowa� si� koniem - powiedzia� i z wysoko podniesion� g�ow� wyszed� z ob�rki. Tymczasem w wozie dzia�y si� r�ne rzeczy. S�ycha� by�o jaki� rumor, a w otwartych drzwiach miga� kij od miot�y. W ko�cu ukaza�a si� w nich Brygida. - Janku, pomo�esz mi? - zawo�a�a. - Piotru� si� do tego nie nadaje. W�z jest wspania�y, ale straszliwie brudny. Chod�, posprz�tamy go i potem b�dziemy mogli �wietnie si� w nim bawi�. Wkr�tce tr�jka dzieci pracowa�a z zapa�em. Umy�y pod�og�, walaj�ce si� wsz�dzie ubrania powiesi�y na hakach za kolorow� zas�on� i oczy�ci�y ma�e okienka, dzi�ki czemu w wozie sta�o si� od razu o wiele ja�niej. Na koniec zmy�y wsp�lnie naczynia, kt�re sta�y w k�cie. Zabawne, w domu zawsze wykr�ca�y si� od zmywania, a tu sprawia�o im to przyjemno��. Wreszcie wszystko by�o czyste. Brygida pobieg�a do domu i poprosi�a babci� o serwetk� w kratk�, potem narwa�a p�k margerytek i postawi�a je w szklanym naczyniu na stole. W ko�cu zgodnie siedli we tr�jk� wysoko na ��ku Brygidy i ogl�dali swoje dzie�o. By�o tu pi�knie i przytulnie. Ma�e, jak dla lalek, mieszkanie ze wszystkim, czego si� potrzebuje, z ��kami do spania, ze sto�em do jedzenia, z naczyniami w skrzyni i z kuchenk� do gotowania. Na �cianie wisia�a tr�bka i fotografia m�odej damy, kt�ra w obszytej �wiecide�kami sp�dniczce i w przepasce na g�owie jecha�a na Maksie. Ko� wygl�da� zupe�nie inaczej ni� teraz. G�ow� mia� dumnie podniesion� i jego oczy b�yszcza�y. Brygida tr�ci�a Janka w bok. - No, wi�c opowiedz, jak to by�o dzisiejszej nocy. A Piotru� zapiszcza�: - Czy ty naprawd� zupe�nie sam przeszed�e� przez dom, kiedy us�ysza�e� w�amywacza? Ojej, ja bym si� ba�! Janek nagle doszed� do wniosku, �e jednak czasami bardzo jest mi�o mie� rodze�stwo, i opowiedzia� im wszystko po kolei. Brygida i Piotru� s�uchali go z wytrzeszczonymi oczami. Kiedy sko�czy�, Piotru� zszed� z ��ka. - Gdzie idziesz? - Chc� tylko przynie�� moje myszki. Z myszkami jest przyjemniej. A potem musisz jeszcze raz opowiedzie� wszystko od pocz�tku. - Przynie� te� mojego ��wia! - zawo�a� za nim Janek. - I mojego kr�lika! - wykrzykn�a Brygida. Piotru� wr�ci� w okamgnieniu. Jedna kiesze� jego spodni by�a mocno wybrzuszona i raz po raz wynurza�y si� z niej �apy ��wia. Pod prawym ramieniem ni�s� wyrywaj�cego si� kr�lika, w ka�dej za� r�ce myszk�. I rzeczywi�cie w wozie zrobi�o si� o wiele przyjemniej. Brygida g�aska�a swojego kr�lika, po Piotrusiu biega�y myszki, ��w szele�ci� z ty�u za nimi na ��ku, a Janek jeszcze raz opowiedzia� ca�� histori�. Kiedy sko�czy�, Piotru� rzek�: - Jeszcze raz! -Ach, przecie� wiecie ju� wszystko. Mo�e by�my raczej odwiedzili w�amywacza? Piotru� potrz�sn�� g�ow�. - W�a�nie by� u niego doktor, da� mu zastrzyk i teraz on musi spa�. Babcia powiedzia�a, �eby�my mu nie przeszkadzali. No, to opowiedz jeszcze raz. I Janek opowiedzia� jeszcze raz. Ale biada, je�li powiedzia� co� nieco inaczej ni� przedtem albo co� opu�ci�. "Zapomnia�e�, �e babcia powiedzia�a: "To szeleszcz� myszki Piotrusia""! - wo�a� oburzony Piotru�. Albo: "To si� wcale nie zgadza, �e Malec zaraz usn�� na kolanach w�amywacza. Najpierw ssa� palec i przypatrywa� si� nodze". Janek bardzo si� ucieszy�, kiedy babcia zawo�a�a ich na obiad. Po obiedzie mogli odwiedzi� Maria. - Czy w�amywacz kradnie te� ma�e dzieci? - spyta� boja�liwie Piotru�. - Tch�rz, tch�rz! - zawo�ali Janek i Brygida i poci�gn�li go z sob�. W�amywacz rzeczywi�cie m�g� budzi� strach swoj� blad�, nie ogolon� twarz� na tle bia�ej poduszki. Ale kiedy dobrodusznie si� u�miechn��, Piotru� wysun�� si� zza plec�w Brygidy. Dzieci sta�y zak�opotane i nie bardzo wiedzia�y co powiedzie�. W�amywacz przejecha� r�k� po zaro�ni�tej brodzie i zerkn�� na Brygid�. - Nie jestem we w�a�ciwej formie, by przyjmowa� damy. Czy mogliby�cie przynie�� mi z szuflady w stole przybory do golenia? Janek pobieg� do wozu, a Brygida po miseczk� z wod�. Wkr�tce wszyscy troje stali ko�o ��ka. Brygida trzyma�a miseczk�, Janek - r�cznik, Piotru� - lusterko, a w�amywacz si� goli�. Wygl�da�o to bardzo zabawnie, kiedy najpierw p�dzlem na�o�y� na twarz grub� warstw� piany, a potem zeskrobywa� j� brzytw�, wyczyniaj�c przy tym najdziksze grymasy. Janek westchn�� zachwycony. "Teraz te� ka�dego ranka b�d� si� goli�". Kiedy Mario sko�czy� golenie, wygl�da� jak odmieniony. Mia� szczup��, mi�� twarz z du�ymi ustami, w kt�re zaraz wetkn�� papierosa. - W�amywaczu - spyta� Piotru� - czy pan si� nie boi, kiedy wchodzi pan noc� do obcych dom�w? Mario wykrzywi� si�, jakby go z�by zabola�y. - Ach, ach, nie chc� ju� wi�cej s�ysze� s�owa "w�amywacz"! Zrobi�em to przecie� tylko jeden jedyny raz i ju� nigdy, nigdy, nigdy tego nie zrobi�! Mo�ecie mi wierzy�. By�em okropnie przestraszony, kiedy �askawa pani babcia stan�a nagle w drzwiach, a potem bardzo si� jej wstydzi�em. Czy mogliby�cie nie nazywa� mnie ju� wi�cej w�amywaczem i m�wi� do mnie: Mario? W tym momencie rozleg�y si� w sieni kroki babci. Papieros, kt�ry Mario trzyma� w ustach, natychmiast znikn��. Babcia przynios�a tac� z jedzeniem. Kiedy j� postawi�a, rzek�a gniewnie: - Mario, powiedzia�am panu przecie�, �e nie powinien pan pali�. Palenie jest niezdrowe i zatruwa powietrze. - Ale� ja nie pal� - odpar� Mario z niewinn� min�. Babcia z niedowierzaniem poci�gn�a nosem. Ledwie wysz�a za drzwi, Mario zn�w mia� papierosa w ustach. - Gdzie tak d�ugo trzyma� pan papierosa? - pyta�y zdumione dzieci. Mario u�miechn�� si� dumnie. - Sztuczka, jestem przecie� sztukmistrzem. Gdy wypali� papierosa do ko�ca, z apetytem zacz�� je�� obiad. - Wasza babcia jest niezwyk�� kobiet� i jak wspaniale umie gotowa�! - powiedzia� tonem znawcy. Dzieci s�ucha�y tego z przyjemno�ci�, gdy� bardzo by�y dumne ze swojej babci. Opowiedzia�y mu, �e babcia nie tylko potrafi �wietnie gotowa�, piec, szy�, lecz nawet je�dzi na wrotkach, i �e wszystkie dzieci ze wsi zazdroszcz� Pieselangom ich sportowej babci. Kiedy Mario zjad� obiad, Brygida odnios�a tac� do kuchni. - Pi�kne pozdrowienia od babci - powiedzia�a, gdy wr�ci�a. - I niech pan nie szuka papieros�w w kieszeniach swoich spodni. Nie ma w nich ju� nic. Babcia kaza�a panu powiedzie�, �e te� umie robi� sztuczki. W ko�cu Mario poczu� si� zm�czony i Janek, Piotru� i Brygida wyszli na podw�rze. Tam zobaczyli dwie ma�e postacie, ca�kowicie poch�oni�te ogl�daniem zielonego wozu. Byli to - przyjaciel Janka, gruby Frydek, i ma�a Karolina z kurzej fermy. Pieselangowie wprowadzili ich dumnie do �rodka i Janek musia� raz jeszcze opowiedzie� ca�� histori�. Mario potrafi� cudownie czarowa�. Pokaza� im r�ne sztuczki, gdy nieco p�niej siedzieli wszyscy ko�o jego ��ka: babcia z rob�tk� w fotelu, Frydek, Karolina i Pieselangowie cz�ciowo na krzes�ach, a cz�ciowo na pod�odze. Nie by�o tylko Henryka. Uwa�a� si� za zbyt doros�ego na takie "dziecinady", jak powiedzia�. By� poza tym jedyn� osob� w domu, kt�ra nie cieszy�a si� z go�cia. Ale z Henrykiem w og�le nie da�o si� ostatnio normalnie rozmawia�. Bezustannie z�o�ci� si� z byle powodu, bo ojciec nie pozwoli� mu z pewnym bogatym przyjacielem pojecha� autem do Francji. Pozosta�e dzieci uwa�a�y, �e wiele straci�. Bo oto za spraw� czar�w z r�ki Janka znikn�� zegarek i znalaz� si� na przegubie Brygidy. Ze swojej skrzynki sztukmistrza Mario wyci�gn�� karty i wyprawia� z nimi fantastyczne sztuczki. Potem kaza� przynie�� sobie z wozu cylinder. Pokaza� dzieciom, �e cylinder jest pusty, nakry� go czarn� chustk�, powiedzia�: - Hokus, pokus, fidibus - i wydoby� z niego po kolei: jab�ko, zapalonego papierosa, kt�rego u�miechaj�c si� wetkn�� do ust, cho� babcia pogrozi�a mu drutem do rob�tek, siedem jedwabnych chusteczek, chi�ski parasol i bukiet papierowych kwiat�w. A potem wyci�gn�� Pawe�ka - babcin� papu�k� falist�, myszki Piotrusia, ��wia Janka, kr�lika Brygidy, na ko�cu za� naje�onego i parskaj�cego kota Friedolina. Dzieci by�y niesamowicie podniecone, �mia�y si� i krzycza�y jedno przez drugie. - Jak si� to robi? Jak si� czaruje? - wo�a� Janek. - Czy m�g�bym si� tego u pana nauczy�? Ja te� chc� zosta� sztukmistrzem! - Jak to mo�liwe, �e kot nie zjad� w kapeluszu papu�ki? - spyta�a jednocze�nie Brygida. - Czy miewa pan czasem w kapeluszu tak�e ma�e dzieci? - zapyta� Piotru� i odsun�� si� od sztukmistrza. Wola� by� blisko babci. Karolina podskakiwa�a na swoim krze�le i piszcza�a: - A czy umie pan wyczarowa� lalk�? Ja tak bardzo chcia�abym mie� lalk�! Nawet Frydek, kt�rego ma�o co by�o w stanie poruszy�, przesun�� gum� do �ucia pod drugi policzek i wymrucza�: - Fantastyczne, fantastyczne! Pawe�ek przefrun�� na rami� babci i skrzecza�: - Hokus, pokus! Mario potoczy� doko�a dumnym spojrzeniem. - Jeste�cie diabelnie mi�� publiczno�ci�! - powiedzia� zadowolony. Babcia opu�ci�a rob�tk� na kolana i rozmarzonym wzrokiem zapatrzy�a si� gdzie� przed siebie. - Kiedy by�am ma�a, sztukmistrze mieli zawsze eleganckie maniery, byli bardzo dystyngowani. Przekle�stwo nigdy nie przesz�oby im przez usta. Zawstydzony Mario spu�ci� g�ow� i wymamrota�: - Ja si� poprawi�. Brygida opowiedzia�a mu z dum� o wielkim sprz�taniu w zielonym wozie. - Tak - odrzek� - nale�a�o mu si� ju� to. Ale jako� nie mog�em zabra� si� do zrobienia porz�dk�w, a poza tym wcale nie mia�em ochoty na sprz�tanie. Dawniej zawsze sprz�ta�a Marietta. Stawia�a te� kwiaty na stole. - Dlaczego ma pan w wozie cztery ��ka? - spyta� Janek. Mario westchn��. - Bo ja sobie tak pi�knie wymarzy�em, �e kiedy� b�d� mia� dwoje dzieci, ch�opca i dziewczynk�. - I nagle sta� si� bardzo smutny. Opad� na poduszki i straci� ca�� ochot� do rozmowy. Janek zastanawia� si� gor�czkowo, jak go rozweseli�. Raptem zerwa� si� z krzes�a. - Przynios� pa�sk� tr�bk�. Musi nam pan co� zagra�. - Och, tak, �wietnie, prosimy! - zakrzykn�y dzieci jedno przez drugie. Janek pobieg� i przyni�s� instrument. Mario troch� si� certowa�. - Przecie� ja w�a�ciwie wcale nie umiem gra�. Ostatecznie jednak podni�s� tr�bk� do ust i nad�� policzki. Najpierw wydoby� si� z niej d�wi�k podobny do pisku, jaki wydaje Friedolin, kiedy mu si� nadepnie na ogon. Potem zabrzmia�o kilka ton�w przypominaj�cych skrzypienie zardzewia�ych drzwi piwnicy. Ale w ko�cu uda�o mu si� zagra� gam�. Niekt�re tony bra� za nisko, inne za wysoko, lecz mo�na ju� by�o rozpozna�, co to jest. - A teraz prosimy piosenk�! - zawo�a�y dzieci. - Znam tylko jedn� - odrzek� Mario. - Niech pan j� zagra, prosimy, niech pan zagra! Rozleg� si� ko�ski galop: "Hop, hop, hop, konik p�dzi galopem". A poniewa� za pierwszym razem zabrzmia� nie ca�kiem poprawnie, Mario zagra� go jeszcze raz i jeszcze raz. Nagle wszyscy us�yszeli, �e drzwi frontowe skrzypn�y i kto� idzie przez sie� g�o�no tupi�c. - Dlaczego Henryk tak straszliwie ha�asuje? - spyta�a babcia. Ale po chwili zorientowali si�, �e n�g, kt�re przytupa�y i zatrzyma�y si� przed pokojem go�cinnym, by�o wi�cej ni� dwie. Teraz na zewn�trz, a tak�e w pokoju zapad�a grobowa cisza, poniewa� wszyscy nas�uchiwali z napi�ciem. - Otw�rz - powiedzia� Janek do Brygidy, kt�ra siedzia�a najbli�ej drzwi. Brygida wzdrygn�a si�. - Och, nie, ja nie! W ko�cu wsta�a babcia i otworzy�a drzwi, trzymaj�c drut do rob�tek, niczym bro�, w wysoko uniesionej d�oni. Ale bro� okaza�a si� zbyteczna. Przed ni� sta� Maks i swoimi �agodnymi oczami spogl�da� w g��b pokoju. - O m�j Bo�e! - zawo�a� Mario. - Nie pomy�la�em, �e mo�e nas us�ysze�. Przyzwyczai� si� w cyrku, �e kiedy zagram t� melodi�, on zaczyna wyst�p. - I co teraz? - Babcia spr�bowa�a wypchn�� konia ty�em, ale on ze zdecydowan� min� zapar� si� przednimi nogami w pod�og� i ani drgn��. - Nie, ty�em nie wyjdzie - powiedzia� Mario. Za koniem ukaza� si� Henryk. - Co si� tu dzieje? - zrz�dzi�. - Czy nie mo�na ju� mie� chwili spokoju podczas popo�udniowego odpoczynku? Spr�bowa� poci�gn�� Maksa do ty�u za ogon, ale natychmiast odskoczy� w bok, gdy� ko� szybko i mocno rzuci� zadnimi kopytami. - No i macie! Co teraz zrobimy z tym bydl�ciem? Gdyby ojciec to zobaczy�, to dopiero by�aby awantura! - Cicho b�d�! - zawo�a�a do niego babcia ponad koniem. - Pozw�l si� nam zastanowi�. W ko�cu zdecydowanie chwyci�a za uzd� i spr�bowa�a poci�gn�� Maksa do przodu. Ko� nie poruszy� si�. Tak wi�c Janek musia� wyci�gn�� z kieszeni grzebie� i zagra�: "Hop, hop, hop". - Ale co ty chcesz z nim zrobi�? - spyta� babci�. - Zaprowadzi� korytarzem do mojego pokoju, w pokoju obr�ci� w ko�o i wyj�� zn�w na korytarz, a potem - na dw�r. I tak si� to odby�o. Pok�j babci, w kt�rym nie mia�a prawie �adnych mebli, �eby swobodnie je�dzi� w nim na wrotkach, by� wystarczaj�co du�y, by ko� m�g� si� obr�ci�. Janek zagra�: "Hop, hop, hop, konik p�dzi galopem", i Maks pos�usznie ruszy� z miejsca. Janek, babcia i ko� znikn�li z oczu pozosta�ych. Tylko w pokoju babci nast�pi�a kr�tka przerwa. - Brygido - zawo�a�a babcia - przynie�, prosz�, szczotk� i �mietniczk�, Maks co� tu upu�ci�. Zamie� to i zanie� pod azalie. Ko�ski naw�z �wietnie nadaje si� dla azalii. Z g�o�nym tupaniem w takt grania na grzebieniu przemaszerowali ko�o pokoju go�cinnego. Maks rzuci� melancholijne spojrzenie na swego chorego pana i grzecznie wyszed� za Jankiem i babci� na dw�r. Kiedy Janek i babcia wr�cili, Henryk, stoj�c w drzwiach, plecami oparty o framug�, spyta� gburowato: - Co damy dzi� wieczorem temu bydl�ciu do jedzenia? Siana ju� nie ma. Wszyscy spojrzeli na siebie bezradnie. W ko�cu wsta� gruby Frydek i oznajmi�: - Ja go zabior� i zaprowadz� na pastwisko. Lecz nagle zerwa�a si� z krzes�a ma�a Karolina i zawo�a�a: - Nie, ja go wezm�! Gruby Frydek sapn�� pogardliwie: - Czy chcesz mu da� do jedzenia karm� dla kur? Wy przecie� nie macie �adnego pastwiska. A dla nas ta odrobina trawy nie ma �adnego znaczenia. M�j ojciec jest najbogatszym gospodarzem we wsi. Po tej niezwykle d�ugiej przemowie wyszed�. Nieco p�niej dzieci zobaczy�y przez okno, jak prowadzi� za cugle Maksa, kt�ry cierpliwie pod��a� za nim. Frydek lepiej potrafi� obchodzi� si� z ko�mi ni� ca�a reszta. Po tym pe�nym wra�e� dniu wszyscy byli porz�dnie zm�czeni i wcze�nie poszli spa�. Ale gdy babcia w�a�nie si� po�o�y�a, kto� nie�mia�o zapuka� w jej okno. Pod oknem sta�a Karolina i w uniesionych do g�ry r�kach trzyma�a koszyk z jajkami. - �eby sztukmistrz mia� rano jajka na �niadanie - powiedzia�a. Janek i Piotru� te� nie od razu zasn�li. Kiedy ju� le�eli w ��kach, Piotru� powiedzia� sennie: - Janku, opowiedz jeszcze raz, jak wykryli�cie w�amywacza. Janek opowiada� to ju� w ci�gu dnia trzyna�cie razy. Teraz wola�by raczej spa�. Ale poniewa� Piotru� nie dawa� mu spokoju, zacz�� wzdychaj�c: - Us�ysza�em szmer... - Nie szmer, szelest - wymamrota� Piotru�. - A wi�c: us�ysza�em szelest. Ale nim zd��y� co� jeszcze powiedzie�, dobieg� go r�wny, g��boki oddech Piotrusia. Piotru� usn��. Janek z ulg� odwr�ci� si� na drugi bok i zamkn�� oczy. .tc Babcia ma pomys� .tc Piotru� chodzi� doko�a podw�rza. Na g�owie mia� doniczk�, na ramionach koc w kratk�, a w r�ku warz�chew. - Piotrusiu - zawo�a�a Brygida - pobawmy si� w skakanie! - Piotrusia tu nie ma, w�a�nie sobie gdzie� poszed� - powiedzia� Piotru�. Brygida parskn�a ze z�o�ci�. - Nie ple� g�upstw, przecie� to ty jeste� Piotru�! Piotru� potrz�sn�� g�ow�, a� doniczka mu omal nie spad�a. - Ja jestem kr�l. I kiedy ze mn� rozmawiasz, musisz m�wi�: Wasza Wysoko��. Brygida j�kn�a. - No, dobrze, Wasza Wysoko��, chcesz bawi� si� ze mn� w skakanie? Piotru� zn�w potrz�sn�� g�ow�, tym razem nieco ostro�niej. - Czy widzia�a� kiedykolwiek kr�la, kt�ry bawi si� w skakanie? - No to w co b�dziemy si� bawi�? - Mo�esz nie�� m�j tren albo ukl�kn�� przede mn� i czeka� na moje rozkazy. Ale na to Brygida nie mia�a najmniejszej ochoty. Posz�a poszuka� Janka. W ko�cu znalaz�a go za ob�rk�. Wraz z Frydkiem wcisn�� si� w k�t za stosem drewna. Kiedy zobaczyli Brygid�, szybko co� za siebie schowali i Janek powiedzia� ze z�o�ci�: - Id� sobie st�d, kobiety nie maj� tu nic do roboty! Brygida poci�gn�a nosem. - Aha, palicie papierosy, zaraz powiem babci! - Kobiety zawsze mu