1938

Szczegóły
Tytuł 1938
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1938 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1938 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1938 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alistair Maclean Dzia�a Nawarony Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1989 Prze�o�y� Adam Kaska T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Ca�o�- nak�adu 100 egz. Przedruk z wydawnictwa "Iskry", Warszawa 1989 Pisa� A. Galbarski, Korekty dokona�y: J. Andrzejewska i U. Maksimowicz Rozdzia� pierwszy Preludium: niedziela Godz. #),#jj-#)*#jj Zapa�ka zgrzytn�a ha�a�liwie po zardzewia�ej blaszanej �cianie baraku, zasycza�a, a potem bryzn�a iskrz�cym p�omieniem. Zar�wno ostry d�wi�k, jak i nag�a jasno�� by�y jednakowo niesamowite w nocnej ciszy. Oczy Mallory'ego mechanicznie towarzyszy�y os�oni�temu d�o�mi migotliwemu p�omykowi w jego drodze do papierosa wystaj�cego spod przystrzy�onych w�s�w pu�kownika, dostrzeg�y, jak p�omie� zatrzyma� si� o par� cali od twarzy, zauwa�y�y r�wnie� jej nag�� nieruchomo�� i pustk� w oczach cz�owieka zatopionego w nas�uchiwaniu. Potem zapa�ka zgas�a i upad�a na piasek lotniska. - S�ysz� ich - powiedzia� cicho pu�kownik. - Nadlatuj�. Za pi�� minut tu b�d�. Nie ma dzi� wiatru, przylec� na Numer Drugi. Chod�my, spotkamy si� z nimi w sztabie. Urwa�, popatrzy� zagadkowo na Mallory'ego, zdawa�o si�, �e si� u�miecha. Ale ciemno�� oszukiwa�a, bo nie by�o weso�o�ci w jego g�osie. - Pohamuj sw� niecierpliwo��, m�ody cz�owieku. Ju� nied�ugo. Niezbyt si� nam uda�o dzisiejszej nocy. Boj� si�, �e otrzymasz odpowied� na wszystkie pytania, i to a� za szybko. Odwr�ci� si� raptownie i skierowa� ku przysadzistym budynkom, kt�re majaczy�y niewyra�nie na tle bladej ciemno�ci nad r�wn� lini� horyzontu. Mallory wzruszy� ramionami i poszed� za trzecim cz�onkiem grupy, barczystym, kr�pym m�czyzn�, kt�ry wyra�nie ko�ysa� si� przy chodzeniu. Mallory zastanawia� si� kwa�no, jak d�ugo Jensen �wiczy�, by osi�gn�� ten marynarski efekt. Oczywi�cie trzydzie�ci lat na morzu - bo tyle Jensen mia� za sob� - wystarcz� a� nadto, �eby cz�owiek ko�ysa� si� na r�wnej drodze. Ale nie to by�o wa�ne. Dla odnosz�cego wspania�e sukcesy szefa wydzia�u operacyjnego Ekspozytury Operacji Dywersyjnych w Kairze, kapitana Jamesa Jensena, oficera Marynarki Kr�lewskiej, kawalera D.S.O, * intryga, podst�p, zmienianie wygl�du i przebieranie si� za kogo� by�y chlebem powszednim. Jako agitator w�r�d lewanty�skich doker�w zyska� sobie nie pozbawiony domieszki l�ku respekt robotnik�w portowych od Aleksandretty do Aleksandrii, jako je�dziec na wielb��dzie blu�nierczo wyprzedza� wszystkich bedui�skich wsp�zawodnik�w. Nie by�o te� �ebraka, kt�ry by w bardziej dramatyczny spos�b pokazywa� rany na bazarach i targowiskach Wschodu. Jednak owej nocy wyst�powa� jako przeci�tny oficer marynarki. Ubrany by� na bia�o, od czapki a� do p��ciennych but�w, �wiat�o gwiazd po�yskiwa�o delikatnie na z�otych haftach naramiennik�w. Distinguished Service Order - wysokie brytyjskie odznaczenie. Kroki obu m�czyzn skrzypia�y unisono po ubitym piasku; gdy weszli na betonowy pas startowy, zad�wi�cza�y ostro. Sylwetka spiesz�cego si� pu�kownika ju� prawie znikn�a z pola widzenia. Mallory g��boko wci�gn�� powietrze i gwa�townie zwr�ci� si� ku Jensenowi. - Niech mi pan powie, sir, o co tu w�a�ciwie chodzi? Po co ten ca�y ba�agan i tajemniczo��? I dlaczego ja jestem w to wmieszany? Przecie� zaledwie wczoraj �ci�gni�to mnie z Krety, kazano si� stamt�d wynie�� w ci�gu o�miu godzin. Powiedzieli mi, �e dostan� miesi�czny urlop. A co si� dzieje? - No? - mrukn�� Jensen. - W�a�nie, co si� dzieje? - Nici z urlopu - powiedzia� gorzko Mallory. - Nie mog�em przespa� nawet jednej nocy. Wysiadywa�em tylko w sztabie E.O.D. i odpowiada�em na idiotyczne pytania na temat wspinaczki w po�udniowych Alpach. Potem wyci�gaj� mnie z ��ka o p�nocy i m�wi�, �e mam si� spotka� z panem. Tymczasem zjawia si� jaki� zwariowany Szkot, kt�ry wodzi mnie godzinami po tej pieprzonej pustyni, �piewa pijackie piosenki i zadaje mi setki jeszcze g�upszych, krety�skich pyta�! - Zawsze uwa�a�em, �e w roli Szkota jestem najlepszy - oznajmi� g�adko Jensen. - Ja osobi�cie �wietnie si� bawi�em na naszej wycieczce. - W roli Szko... - Mallory urwa�, bo przypomnia�o mu si� wszystko, co powiedzia� starszemu w�satemu Szkotowi, kapitanowi, kt�ry prowadzi� w�z sztabowy. - Ja... ja bardzo przepraszam, sir. Nigdy by mi nie przysz�o do g�owy... - Oczywi�cie, �e nie - przerwa� Jensen. - Nikt tego od pana nie oczekiwa�. Po prostu chcieli�my ustali�, czy pan si� nada do tej roboty. Ja osobi�cie jestem pewny, �e tak, a zreszt� wiedzia�em ju�, zanim �ci�gn�li�my pana z Krety. Natomiast nie mam poj�cia, sk�d panu przysz�a do g�owy sprawa urlopu. Zdrowy rozs�dek E.O.D. cz�sto ju� kwestionowano, ale nawet my nie wysy�amy hydroplanu po to tylko, by umo�liwi� m�odszym oficerom marnowanie przez miesi�c energii w burdelach Kairu - zako�czy� sucho. - Nadal nie wiem... - Cierpliwo�ci, ch�opaczku, cierpliwo�ci - jak ju� powiedzia� przed chwil� nasz szanowny pu�kownik. Czas nie ma kresu. Czeka� i by� cierpliwym to dopiero rozumie� Wsch�d. - Ale cztery godziny snu na trzy doby nie pomog� w tym - rzek� Mallory z naciskiem. - A tylko tyle spa�em... O, ju� l�duj�... Obaj m�czy�ni machinalnie przymkn�li oczy, gdy uderzy� w nie ostry blask �wiate� pasa startowego - ognista droga rozcinaj�ca ciemno��. Nie up�yn�a minuta, gdy opu�ci� si� pierwszy bombowiec, przeko�owa� ci�ko, niezgrabnie i zatrzyma� si� tu� ko�o nich. Szara farba kamufla�u na kad�ubie i statecznikach by�a posiekana przez kule i od�amki granat�w, jedna lotka w strz�pach, lewy silnik nieczynny i sk�pany w benzynie. Szyby kabiny strzaskane i podziurawione w kilku miejscach. Przez d�u�szy czas Jensen wpatrywa� si� w dziury i szczerby na uszkodzonej maszynie, potem potrz�sn�� g�ow� i odwr�ci� wzrok. - Cztery godziny snu, kapitanie Mallory - powiedzia� spokojnie. - Cztery godziny... To pan jest szcz�ciarz, �e pan spa� a� tyle. Sala oddzia�u operacyjnego, ostro o�wietlona dwiema pot�nymi, nie os�oni�tymi �ar�wkami, by�a nieprzytulna i duszna. Na urz�dzenie wn�trza sk�ada�o si� kilka zu�ytych map �ciennych i plan�w, dwadzie�cia rozklekotanych krzese� i nie politurowany sosnowy st�. Przy stole, mi�dzy Jensenem i Mallorym, siedzia� pu�kownik. Drzwi otworzy�y si� gwa�townie i wesz�a pierwsza za�oga mru��c oczy, nie przyzwyczajone do ostrego �wiat�a. Prowadzi� j� ciemnow�osy, kr�py pilot. W lewym r�ku trzyma� he�mofon i skafander, fura�erk� zsun�� na ty� g�owy. Na obydwu ramionach mia� wypisane bia�ymi literami "Australia". Nachmurzony, nie m�wi�c s�owa, usiad� bez pozwolenia, wyci�gn�� papierosy i potar� zapa�k� o blat sto�u. Mallory zerkn�� ukradkiem na pu�kownika. Pu�kownik wygl�da� na zrezygnowanego. Nawet w jego g�osie brzmia�a rezygnacja. - Panowie, to jest dow�dca eskadry Torrance. Major Torrance - doda� niepotrzebnie - jest Australijczykiem. Mallory odni�s� wra�enie, �e pu�kownik pr�buje w ten spos�b wyt�umaczy� niekt�re sprawy, samego majora Torrance.a, mi�dzy innymi. - Prowadzi� dzisiaj atak na Nawaron� - m�wi� pu�kownik. - Bill, ci panowie, kapitan Jensen z Marynarki Kr�lewskiej i kapitan Mallory z Grupy Pustynnej Dalekiego Zasi�gu, s� szczeg�lnie zainteresowani Nawaron�. Jak tam dzi� posz�o? Nawarona! To dlatego tu dzisiaj jestem - pomy�la� Mallory. - Nawarona. Znam j� dobrze, a raczej wiele o niej s�ysza�em. Jak ka�dy, kto s�u�y� kiedykolwiek we wschodnim rejonie Morza �r�dziemnego. Nawarona - ponura, nieprzenikniona, �elazna forteca u wybrze�y Turcji, zaciekle broniona, jak przypuszczano, przez mieszany garnizon niemiecko-w�oski, jedna z nielicznych wysp archipelagu egejskiego, na kt�rej alianci nie mogli postawi� stopy, a tym bardziej odzyska� jej w �adnej fazie wojny... U�wiadomi� sobie, �e Torrance m�wi z t�umion� w�ciek�o�ci�, cedz�c s�owa. - Cholernie ci�ko, sir. Zupe�ny klops. Samob�jstwo. - Urwa� nagle i zaciskaj�c usta popatrzy� ponuro na dym unosz�cy si� z papierosa. - Ale ch�tnie wr�ciliby�my tam znowu - podj��. - Ja i moi ch�opcy. Jeszcze raz. Rozmawiali�my o tym w powrotnej drodze. - Mallory dos�ysza� z g��bi pomruk g�os�w, pomruk aprobaty. - I wzi�liby�my ze sob� tego kretyna, kt�ry to wymy�li�, �eby go spu�ci� nad Nawaron� z wysoko�ci dziesi�ciu tysi�cy st�p bez spadochronu. - A� tak �le, Bill? - A� tak �le, sir. Nie mieli�my �adnych szans. Po prostu �adnych. Po pierwsze, pogoda by�a przeciwko nam - a faceci ze s�u�by meteorologicznej dali tak przedziwne informacje - jak zwykle. - Zapowiedzieli dobr� pogod�? - Tak jest. Dobr� pogod�. Tymczasem zachmurzenie nad celem by�o dziesi�� na dziesi�� - o�wiadczy� z gorycz� Torrance. - Musieli�my zej�� na p�tora tysi�ca. Zreszt� - co za r�nica. Powinni�my lecie� jeszcze ni�ej, jakie� trzy tysi�ce st�p poni�ej poziomu morza, a potem wyskoczy�: ten nawis skalny dok�adnie zamyka cel. R�wnie dobrze mogliby�my rzuci� deszcz ulotek, prosz�c Niemc�w, �eby zagwo�dzili swoje cholerne dzia�a... Oni po�ow� wszystkich dzia� pelot, jakie maj� w po�udniowej Europie, skoncentrowali w tym w�skim pi��dziesi�ciostopniowym wektorze - na jednej drodze, kt�r� mo�na dosta� si� do celu albo w jego pobli�e. Russa i Conroya natychmiast obramowali ogniem przy podej�ciu do portu... Nie mieli �adnych szans. - Wiem, wiem. - Pu�kownik ci�ko skin�� g�ow�. - S�yszeli�my. Odbi�r radiowy by� dobry... A Mcilveen wodowa� na p�noc od Aleksandrii? - Tak. Ale wszystko b�dzie dobrze. Jego grat trzyma� si� jeszcze na wodzie, kiedy przelatywali�my, du�y gumowy ponton by� wypuszczony, a morze g�adkie jak staw. Wszystko b�dzie dobrze - powt�rzy� Torrance. Pu�kownik znowu skin�� g�ow�, a Jensen dotkn�� r�kawa jego munduru. - Czy mog� zamieni� par� s��w z dow�dc� eskadry? - Oczywi�cie, kapitanie. Nie potrzebuje pan o to pytra�. - Dzi�kuj�. - Jensen popatrzy� na krzepkiego Australijczyka i u�miechn�� si� lekko. - Tylko jedno ma�e pytanie: Pan nie marzy o powt�rzeniu tej akcji? - A wie pan, rzeczywi�cie, �e nie marz� - warkn�� Torrance. - Dlaczego? - Dlatego, �e nie mam ochoty na samob�jstwo. Dlatego, �e nie mam ochoty po�wi�ca� dobrych ch�opak�w bez potrzeby. �e nie jestem Bogiem i nie potrafi� robi� cud�w. W g�osie Torrance.a brzmia�o przekonanie i zdecydowanie nie dopuszczaj�ce dyskusji. - Powiada pan, �e to niemo�liwe? - nalega� Jensen. - To bardzo wa�ne. - Na moje �ycie. I na �ycie tych wszystkich ch�opak�w - Torrance wskaza� kciukiem ponad swym ramieniem. - To niemo�liwe, sir. Przynajmniej niemo�liwe dla nas. - Zm�czonym ruchem przesun�� r�k� po twarzy. - Mo�e tylko hydroplan, dornier, z tak� now� sterowan� przez radio bomb� lataj�c� m�g�by co� zrobi� i wyj�� z tego ca�o. Nie wiem. Wiem natomiast, �e je�li chodzi o nas, to tyle, co si� wybra� z motyk� na s�o�ce. Nie - doda� z gorycz�. - Chyba �e napchacie moskita dynamitem i ka�ecie jednemu z nas z szybko�ci� czterystu mil znurkowa� w charakterze �ywej torpedy do wylotu jaskini z dzia�ami. W ten spos�b zawsze jest jaka� szansa. - Dzi�kuj�, kapitanie... I wam wszystkim. - Jensen wsta�. - Wiem, �e zrobili�cie wszystko, co w waszej mocy, �e nikt nie dokona�by wi�cej. Bardzo przepraszam... Panie pu�kowniku? - Dzi�kuj� wam, panowie - pu�kownik da� znak siedz�cemu z ty�u oficerowi wywiadu, by zaj�� jego miejsce, i przez boczne drzwi wyszed� wraz z dwoma towarzyszami do swego gabinetu. - Wi�c w�a�nie tak to wygl�da. - Odkorkowa� butelk� taliskera i wyci�gn�� szklaneczki. - Musi pan to uzna� za fina�, Jensen. Eskadra Billa Torrance.a jest najstarsz�, najbardziej do�wiadczon� eskadr�, jaka nam pozosta�a w Afryce. Bombardowa�a pola naftowe w Ploesti. To s� nasze or�y. Je�li ktokolwiek m�g�by wykona� dzisiejsze zadanie, to tylko Bill Torrance, a skoro on m�wi, �e to niemo�liwe, prosz� mi wierzy�, kapitanie Jensen, �e nie da si� tego zrobi�. - Tak - Jensen popatrzy� ze smutkiem na bursztynowy p�yn w szklance. - Tak. Teraz wiem. W�a�ciwie wiedzia�em ju� przedtem, ale nie mia�em pewno�ci, a nie mog�em sobie pozwoli� na omy�k�... Straszna szkoda, �e kilkunastu ludzi przyp�aci�o to �yciem... Teraz pozosta�o nam tylko jedno wyj�cie. - Tylko jedno - powt�rzy� jak echo pu�kownik. Podni�s� szklank�. - Za powodzenie Cheros! - Za powodzenie Cheros! - zawt�rowa� Jensen. Mia� ponur� twarz. - Panowie - wtr�ci� Mallory. - Zgubi�em si� ca�kowicie. Czy kto� m�g�by mi powiedzie�... - Cheros - przerwa� Jensen. - To nasze has�o wywo�awcze, m�ody cz�owieku. Ca�y �wiat jest teatrem, ch�opcze, a w�a�nie teraz wchodzisz na scen� w naszej komedyjce. - W u�miechu Jensena nie by�o weso�o�ci. - Przykro mi, �e opu�ci�e� pierwsze dwa akty, ale nie przejmuj si� tym zbytnio. To nie jest trudna rola; zostaniesz gwiazdorem, czy chcesz czy nie. Tak to wygl�da. Cheros, akt 3, scena 1. Wchodzi kapitan Keith Mallory. Przez pierwsze dziesi�� minut �aden z nich si� nie odezwa�. Jensen prowadzi� wielkiego sztabowego humbera z t� sam� pewno�ci� i niedba�ym mistrzostwem, jakie charakteryzowa�o wszystko, cokolwiek robi�. Mallory pochyla� si� nad trzyman� na kolanach map�. By�a to sporz�dzona w du�ej skali mapa admiralicji, przedstawiaj�ca po�udniowy rejon Morza Egejskiego. O�wietla�a j� os�oni�ta �ar�wka na tablicy rozdzielczej. Studiowa� rejon Sporad�w i p�nocnego Dodekanezu, grubo obwiedziony czerwonym o��wkiem. Wreszcie wyprostowa� si�, wstrz�sn�� nim dreszcz. Nawet w Egipcie noce pod koniec listopada bywaj� ch�odne. Spojrza� na Jensena. - Chyba ju� wszystko wiem, sir. - Dobrze! - Jensen patrzy� prosto przed siebie na wij�c� si� szar� wst�g� drogi, kt�ra bieg�a przez ciemno�� pustyni. Smugi �wiat�a reflektor�w unosi�y si� i opada�y, stale, hipnotycznie, w takt podrygiwania resor�w na wyboistej szosie. - Dobrze - powt�rzy�. - Teraz niech pan jeszcze raz rzuci okiem na map� i wyobrazi sobie, �e stoi pan w miasteczku Nawarona - to jest przy tej prawie kolistej zatoce w p�nocnej cz�ci wyspy. Prosz� mi powiedzie�, co pan stamt�d b�dzie widzia�? Mallory u�miechn�� si�. - Nie potrzebuj� jeszcze raz rzuca� okiem, sir. Mniej wi�cej cztery mile na wsch�d zobacz� wybrze�e Turcji. Wygina si� ku p�nocy i zachodowi i tworzy przyl�dek prawie dok�adnie na p�noc od Nawarony. Jest to bardzo ostry przyl�dek, bo linia brzegowa wyskakuje niemal prostopadle na zach�d. Nast�pnie, oko�o szesnastu mil na p�noc od tego przyl�dka - to jest przyl�dek Demirci, prawda? - i w�a�ciwie na jednej linii z nim zobacz� wysp� Cheros. Dalej, sze�� mil na zach�d, znajduje si� wyspa Maidos, pierwsza z grupy Lerad�w. Rozci�gaj� si� one w kierunku p�nocno_zachodnim, prawdopodobnie na jakie� pi��dziesi�t mil. - Sze��dziesi�t. - Jensen skin�� g�ow�. - Masz oko, ch�opcze. Nie brak ci odwagi i do�wiadczenia, nie prze�y�by� na Krecie p�tora roku, gdyby by�o inaczej. Poza tym posiadasz jeszcze kilka umiej�tno�ci, o kt�rych potem wspomn�. - Urwa� i potrz�sn�� g�ow�. - Pozostaje mi tylko nadzieja, �e masz szcz�cie, i to du�o szcz�cia. B�g mi �wiadkiem, �e b�dziesz go potrzebowa�. Mallory czeka�, co nast�pi dalej, lecz Jensen pogr��y� si� w jakich� swoich rozmy�laniach. Min�y trzy minuty, mo�e pi��, i s�ycha� by�o tylko �wist opon i przyt�umiony pomruk jakiej� pot�nej maszyny. Nagle Jensen poruszy� si� i odezwa� znowu, spokojnie, nie odwracaj�c oczu od drogi. - Mamy sobot�, nie, raczej jest ju� niedziela rano. Na wyspie Cheros znajduje si� tysi�c dwustu ludzi, tysi�c dwustu brytyjskich �o�nierzy, kt�rzy do nast�pnej soboty b�d� zabici, ranni albo w niewoli. Wi�kszo�� z nich b�dzie zabita. - Po raz pierwszy spojrza� na Mallory.ego i u�miechn�� si� kr�tkim, krzywym u�mieszkiem. - Jak pan si� czuje maj�c �ycie tysi�ca ludzi w swoim r�ku, kapitanie Mallory? Przez kilka d�ugich sekund Mallory wpatrywa� si� w niewzruszon� twarz obok siebie, a potem odwr�ci� oczy. Spojrza� na map�. Tysi�c dwustu ludzi czekaj�cych na �mier�. Cheros i Nawarona, Cheros i Nawarona. Co to by� za wierszyk, piosenka, kt�rej si� nauczy� przed laty w wy�ynnej wsi w�r�d owczych pastwisk niedaleko Queenstown? Chimborazo - w�a�nie to. "Chimborazo i Cotopaxi, skrad�y�cie serce moje". Cheros i Nawarona maj� podobne brzmienie, ten sam nieokre�lony urok, ten sam czar romantyzmu, kt�ry cz�owieka ogarnia i pozostaje w nim na zawsze. Cheros i... prawie gniewnie potrz�sn�� g�ow�, pr�bowa� si� skoncentrowa�. Kawa�ki �amig��wki zaczyna�y si� sk�ada�, chocia� powoli. Jensen przerwa� milczenie. - Je�li pan pami�ta, osiemna�cie miesi�cy temu, po upadku Grecji, Niemcy zaj�li prawie wszystkie wyspy z grupy Sporad�w. W�osi oczywi�cie mieli ju� wi�ksz� cz�� Dodekanezu. Stopniowo zacz�li�my tworzy� przycz�ki na tych wyspach, przy czym w pierwszym rzucie znajdowali si� zwykle wasi ludzie z Si� Pustynnych Dalekiego Zasi�gu oraz S�u�by Specjalnej Marynarki Wojennej. Do wrze�nia odzyskali�my prawie wszystkie wi�ksze wyspy z wyj�tkiem Nawarony - by� to diabelnie trudny orzech do zgryzienia, wi�c j� omin�li�my, a na okolicznych wyspach umie�cili�my par� za��g w sile batalionu. - B�ysn�� z�bami w u�miechu. - Wtedy czatowa� pan w swojej jaskini gdzie� w Bia�ych G�rach, ale wie pan chyba, jak Niemcy zareagowali? - Gwa�townie? Jensen skin�� g�ow�. - W�a�nie. Bardzo gwa�townie. Nie mo�na nie doceni� politycznego znaczenia Turcji w tej cz�ci �wiata - zawsze by�a potencjalnym partnerem pa�stw osi albo aliant�w. Wi�kszo�� tych wysp znajduje si� w odleg�o�ci zaledwie kilku mil od tureckiego brzegu. Problem presti�u, problem odbudowy zaufania do Niemiec by� pal�cy. - Tak? - Wi�c zebrali wszystko: spadochrony, piechot� powietrzn�, brygady strzelc�w alpejskich, hordy stukas�w - m�wiono mi, �e ogo�ocili na t� okazj� front w�oski z bombowc�w nurkuj�cych. W ka�dym razie rzucili wszystko na szal�. W kilka tygodni stracili�my ponad dziesi�� tysi�cy ludzi i wszystkie odzyskane wyspy z wyj�tkiem Cheros. - A teraz przysz�a kolej na Cheros? - Tak. - Jensen wysun�� dwa papierosy, siedzia� w milczeniu, a� Mallory je zapali� i wyrzuci� zapa�k� przez okno, w blad� po�wiat� Morza �r�dziemnego, kt�ra rozci�ga�a si� na p�nocy za nadbrze�n� szos�. - Tak. Cheros idzie pod m�ot. Ale ocalenie jej nie jest w naszej mocy. Niemcy maj� absolutn� przewag� w powietrzu nad Morzem Egejskim... - Ale... sk�d pan ma tak� pewno��, �e nast�pi to w tym tygodniu? Jensen westchn��. - Ch�opcze, Gracja roi si� od alianckich agent�w. W samym tylko rejonie Aten i Pireusu mamy ich ponad dwustu... - Dwustu! - przerwa� z niedowierzaniem Mallory. - Pan twierdzi... - Twierdz� - u�miechn�� si� szyderczo Jensen. - Bagatelka w por�wnaniu z kohortami szpieg�w, kt�re cyrkuluj� swobodnie u naszych szlachetnych gospodarzy w Kairze i Aleksandrii. - Nagle znowu spowa�nia�. - Tak czy inaczej, nasza informacja jest �cis�a. Ca�a armada wyp�ynie w czwartek o �wicie z Pireusu i b�dzie przeskakiwa�a Cyklady, zatrzymuj�c si� w nocy przy wyspach. - U�miechn�� si�. - Intryguj�ca sytuacja, nie s�dzi pan? Nie o�mielimy si� wyruszy� na Morze Egejskie w dzie�, bo bomby zmiot� nas z powierzchni wody. Niemcy nie o�miel� si� wyp�yn�� w nocy. Stada naszych niszczycieli, �cigaczy i kanonierek wyruszaj� na Morze Egejskie wieczorem; niszczyciele przed �witem wracaj� na po�udnie, mniejsze okr�ty zazwyczaj kryj� si� w w�skich zatoczkach wysp. Ale nie mo�emy powstrzyma� Niemc�w. B�d� tam w sobot� albo w niedziel� - i zsynchronizuj� l�dowanie z pierwszymi oddzia�ami powietrznymi. Dziesi�tki junkers�w 52 czekaj� pod Atenami; Cheros nie utrzyma si� nawet dwa dni. Nikt nie potrafi�by s�ucha� spokojnego g�osu Jensena z jego nienormaln� wprost rzeczowo�ci�, i nie wierzy� w to, co m�wi. Mallory wierzy�. Prawie minut� wpatrywa� si� w przestw�r morza i feeri� gwiazd po�yskuj�cych na jego ciemnawej, spokojnej powierzchni. Nagle obr�ci� si� do Jensena. - Ale flota, sir! Ewakuacja. Z pewno�ci� flota... - Flota - przerwa� ci�ko Jensen - nie da rady. Flota jest chora i zm�czona wschodnim Morzem �r�dziemnym i Egejskim, chora i zm�czona nadstawianiem obola�ego od dawna karku, po kt�rym stale obrywa - i to na pr�no. Dwa pancerniki mamy uszkodzone, osiem kr��ownik�w wypad�o z akcji - w tym cztery zatopione. Stracili�my ponad dziesi�� niszczycieli... Nie potrafi�bym nawet wymieni� liczby mniejszych okr�t�w, kt�re stracili�my. I za co? Powiedzia�bym ci - za nic! Nasze naczelne dow�dztwo mo�e bawi� si� z Niemcami w kotka i myszk� doko�a raf i w czarnego luda. Kolosalny ubaw dla wszystkich zainteresowanych - z wyj�tkiem, oczywi�cie, dw�ch czy trzech tysi�cy marynarzy, kt�rzy uton�li podczas tej zabawy, i dziesi�ciu tysi�cy Anglik�w, Nowozelandczyk�w, Australijczyk�w i Hindus�w, kt�rzy cierpieli i zgin�li na tych samych wyspach - i to nie wiedz�c dlaczego. D�onie Jensena zacisn�y si� na kierownicy, �ci�gni�te usta �wiadczy�y o rozgoryczeniu. Mallory by� zaskoczony, niemal wstrz��ni�ty gwa�towno�ci� i g��bi� uczucia: to mu zupe�nie nie pasowa�o do sylwetki Jensena... A mo�e w�a�nie tak, mo�e Jensen wiedzia� naprawd� bardzo wiele o tym, co dzia�o si� wewn�trz... - Pan powiedzia�, �e tysi�c dwustu ludzi? - zapyta� spokojnie Mallory. - Pan m�wi�, �e na Cheros jest tysi�c dwustu ludzi? Jensen rzuci� mu szybkie spojrzenie i znowu odwr�ci� g�ow�. - Tak. Tysi�c dwustu ludzi. - Westchn��. - Masz racj�, ch�opcze. Oczywi�cie, nie mo�emy ich tam zostawi�. Flota zrobi wszystko, co jest w jej mocy. Dwa czy trzy niszczyciele wi�cej - przepraszam, ch�opcze, znowu do tego wracam... A teraz s�uchaj, i to s�uchaj uwa�nie. Ewakuacj� musieliby�my przeprowadza� w nocy. Nie ma nawet cienia mo�liwo�ci dokonania jej w dzie�, kiedy dwie�cie lub trzysta stukas�w tylko czeka na cie� niszczyciela Marynarki Kr�lewskiej. A musia�by to by� niszczyciel - transportowce i statki handlowe s� za powolne. I prawdopodobnie nie mog�yby i�� p�nocn� tras� ponad p�nocnym skrajem Lerad�w - nie zd��y�yby wr�ci� przed �witem w bezpieczne miejsce. Taki rejs trwa�by zbyt wiele godzin. - Ale przecie� Lerady tworz� do�� d�ugi �a�cuch wysp - zaprotestowa� Mallory. - Czy niszczyciele nie mog�yby przej�� mi�dzy wyspami? - Mi�dzy dwiema z nich? Niemo�liwe. - Jensen potrz�sn�� g�ow�. - Zaminowane jak cholera. Wszystkie przej�cia. Nawet cz�nem nie przep�yniesz. - A cie�nina mi�dzy Maidos i Nawaron�? Te� pewnie zapchana minami? - Nie. Czysta. Za g��boka woda. Na takiej g��bokiej wodzie nie spos�b stawia� min. - A wi�c t� drog� pewnie chcecie wybra�, prawda, sir? My�l� o pasie w�d terytorialnych Turcji po drugiej stronie, a my... - Przeszliby�my przez terytorialne wody Turcji jutro, i to w jasny dzie�, gdyby to co� da�o - dopowiedzia� oboj�tnie Jensen. - Turcy o tym wiedz� i Niemcy tak samo. Lecz w obecnej sytuacji musimy wybra� kana� zachodni. Kana� jest prostszy, droga kr�tsza i nie gro�� �adne niepotrzebne komplikacje mi�dzynarodowe. - W obecnej sytuacji? - Chodzi o dzia�a Nawarony. - Jensen urwa� i milcza� przez d�u�szy czas, a potem powt�rzy� te s�owa, powoli, bezbarwnie, jak si� powtarza imi� odwiecznego wroga. - Dzia�a Nawarony. To one za�atwiaj� spraw�. Pokrywaj� p�nocne wej�cia do obu kana��w. Mogliby�my dzisiaj zabra� tych tysi�c dwustu ludzi z Cheros, gdyby nam si� uda�o uciszy� dzia�a Nawarony. Mallory siedzia� w milczeniu. Teraz trafia wreszcie w samo sedno - pomy�la�. - To nie s� zwyk�e dzia�a - podj�� Jensen spokojnie. - Nasi eksperci marynarki okre�laj� je jako mniej wi�cej dziewi�ciocal�wki. Osobi�cie uwa�am je raczej za odmian� 210_milimetrowych dzia� burz�cych, kt�rych Niemcy u�ywaj� we W�oszech. Nasi �o�nierze na froncie w�oskim nienawidz� tych dzia� i boj� si� ich bardziej ni� czegokolwiek na �wiecie. Straszliwa bro� - pocisk bardzo stabilny w locie i piekielnie celny. W ka�dym b�d� razie - ci�gn�� ponuro - jakiekolwiek s�, wystarczy�y, by w ci�gu pi�ciu minut wyko�czy� "Sybaris". Mallory skin�� g�ow�. - "Sybaris"? S�ysza�em, zdaje si�... - To by� du�y kr��ownik, kt�ry wys�ali�my mniej wi�cej cztery miesi�ce temu, aby pogada� ze szkopami. My�leli�my, �e to prosta formalno��, zwyk�e �wiczenie taktyczne. "Sybaris" wylecia� w powietrze. Tylko siedemnastu ludzi ocala�o. - Bo�e! - Mallory by� wstrz��ni�ty. - Nie wiedzia�em... - Dwa miesi�ce temu zmontowali�my na szerok� skal� atak amfibii na Nawaron�. - Jensen nawet nie s�ysza�, �e mu przerwano. - Komandosi, komandosi Marynarki Kr�lewskiej i Specjalna S�u�ba Marynarki Jellicoe.a. Szanse prawie �adne, wiedzieli�my zreszt� o tym... Wybrze�e Nawarony stanowi lita ska�a. Ale to byli wybrani ludzie, prawdopodobnie najlepsze dzi� oddzia�y szturmowe na �wiecie. - Jensen milcza� d�u�sz� chwil�, a potem kontynuowa� bardzo spokojnie: - Rozbili ich na miazg�. Wyt�ukli prawie do ostatniego cz�owieka. Wreszcie, dwa razy w ci�gu dw�ch ostatnich dni - wiedzieli�my o tych przygotowaniach do ataku na Cheros - wys�ali�my dywersant�w na spadochronach. Ludzi ze Specjalnej S�u�by Marynarki. - Bezradnie wzruszy� ramionami. - Po prostu przepadli. - Przepadli. - W�a�nie, przepadli. A� wreszcie dzisiejszej nocy - ostatni zryw i... ma pan... - Jensen za�mia� si� kr�tko, ponuro. - W tym baraku dow�dztwa zachowywa�em si� bardzo spokojnie, prawda? To ja jestem tym "kretynem", kt�rego Torrance i jego ch�opcy chcieliby zrzuci� na Nawaron�. Nie mam im tego za z�e. Ale musia�em to zrobi�, po prostu musia�em. Wiedzia�em, �e to beznadziejne, ale musia�em. Wielki humber zacz�� zwalnia�, sun�c cicho mi�dzy rozwalaj�cymi si� ruderami i budami zachodnich przedmie�� Aleksandrii. Niebo zacz�o nabiera� ju� szaro�ci przed�witu. - Nie s�dz�, �ebym wiele zdzia�a� na spadochronie - powiedzia� z pow�tpiewaniem Mallory. - M�wi�c szczerze, nigdy nawet nie widzia�em spadochronu z bliska. - Prosz� si� nie martwi� - powiedzia� kr�tko Jensen. - Nie b�dzie go pan potrzebowa�. Dostanie si� pan do Nawarony trudniejsz� drog�. Mallory czeka� na dalszy ci�g, ale Jensen zamilk� wymijaj�c wielkie wyboje, kt�rymi szosa by�a teraz usiana. Po pewnym czasie Mallory zapyta�: - Dlaczego w�a�nie ja, kapitanie Jensen? U�miech Jensena by� ledwie widoczny w szarzej�cej ciemno�ci. Skr�ci� gwa�townie, by wymin�� ogromn� dziur� w jezdni, i wyprostowa� znowu. - Boisz si�? - Pewnie, �e si� boj�. Prosz� si� nie obrazi�, sir, ale w ten spos�b wystraszy�by pan ka�dego... Ale nie o to mi chodzi. - Wiem, �e nie o to. To tylko m�j ci�ki dowcip... Dlaczego pan? Specjalne kwalifikacje, ch�opcze. M�wisz po grecku jak Grek. M�wisz po niemiecku jak Niemiec. Do�wiadczony sabota�ysta, pierwszej klasy organizator i ca�ych osiemna�cie miesi�cy w Bia�ych G�rach na Krecie - dostatecznie przekonuj�cy dow�d twoich zdolno�ci do przetrwania na terytorium obsadzonym przez nieprzyjaciela. - Jensen zachichota�. - By�by� zdziwiony, gdyby� wiedzia�, jak kompletne jest twoje dossier, kt�re mamy! - Nie, nie by�bym zdziwiony - stwierdzi� Mallory z pewnym naciskiem. - Ale - doda� - znam przynajmniej trzech innych oficer�w o takich samych kwalifikacjach. - Owszem, s� inni - zgodzi� si� Jensen. - Ale nie ma innych Keith�w Mallorych. Keith Mallory - powt�rzy� retorycznie. - Kt� nie s�ysza� o Mallorym w owych b�ogich dniach przed wojn�? Naj�wietniejszy alpinista, najwybitniejszy wspinacz, jakiego dotychczas wyda�a Nowa Zelandia, a Nowozelandczycy znaj� si� na wspinaczce. Cz�owiek_mucha, kt�ry trafi wsz�dzie, kt�ry wejdzie na prostopad�� ska�� i pokona najfantastyczniejsze przepa�ci. Ca�e po�udniowe wybrze�e Nawarony - m�wi� Jensen �artobliwym tonem - to jedna olbrzymia, fantastyczna przepa��. Nie ma miejsca na postawienie nogi czy po�o�enie r�ki. - Rozumiem - mrukn�� Mallory. - Rozumiem, oczywi�cie. "Do Nawarony trudniejsz� drog�". Tak w�a�nie pan powiedzia�. - Tak jest - potwierdzi� Jensen. - Pan i pa�ska grupa: jeden plus czterech. Szk�ka alpinistyczna Mallory.ego. Sami wybrani. Ka�dy ze swoj� specjalno�ci�. Spotka si� pan z nimi jutro, a raczej dzi� po po�udniu. Przez nast�pne dziesi�� minut jechali w milczeniu, od portu skr�cili w lewo i podskakuj�c na pot�nych kocich �bach Rue Soeurs okr��yli plac Mohammeda Alego, wymin�li gie�d� i skr�cili w prawo na Sherif Pasha. Mallory patrzy� na m�czyzn� przy kierownicy. Teraz, gdy zacz�o si� rozwidnia�, ju� do�� wyra�nie widzia� jego twarz. - Dok�d jedziemy, sir? - Spotka� si� z jedynym na Bliskim Wschodzie cz�owiekiem, kt�ry mo�e panu pom�c. Jest to pan Eugene Vlachos z Nawarony. - Jest pan dzielnym cz�owiekiem, kapitanie Mallory. - Eugene Vlachos kr�ci� nerwowo ostre ko�ce swoich czarnych w�s�w. - Powiedzia�bym: dzielnym i g�upim, ale s�dz�, �e nie mo�na nazwa� cz�owieka g�upim, je�li tylko wykonuje otrzymane rozkazy. - Podni�s� oczy znad wielkiego szkicu le��cego przed nim na stole i spojrza� na nieruchom� twarz Jensena. - Czy nie ma innego sposobu, kapitanie? - spyta�. Jensen pokr�ci� g�ow�. - By�y. Wszystkie wypr�bowali�my, sir. Wszystkie zawiod�y. Ten jest ostatni. - A wi�c musi tam i��? - Na Cheros jest ponad tysi�c ludzi. Vlachos sk�oni� g�ow� w pe�nym zrozumienia milczeniu, a potem u�miechn�� si� lekko do Mallory.ego. - M�wi do mnie "sir". Jestem biednym Grekiem, hotelarzem, a kapitan Jensen z Marynarki Kr�lewskiej m�wi do mnie "sir". Staremu cz�owiekowi przyjemnie to s�ysze�. Urwa�, popatrzy� z zadum� w przestrze�, jego wyblak�e oczy i zm�czon�, pokryt� zmarszczkami twarz rozja�ni�y wspomnienia. - Stary cz�owiek ze mnie, kapitanie Mallory, stary ju� cz�owiek, biedny i smutny. Ale nie zawsze tak by�o, nie zawsze. Kiedy� by�em m�czyzn� w sile wieku, bogatym i zadowolonym z �ycia. By�em w�a�cicielem prze�licznej posiad�o�ci, sto mil kwadratowych najpi�kniejszego kawa�ka ziemi, jaki B�g stworzy� ku rado�ci ludzkich oczu. A jak kocha�em t� swoj� ziemi�! Roze�mia� si� i przeci�gn�� d�oni� po siwiej�cej, g�stej czuprynie. - Tak, przynajmniej tak to wygl�da w oczach w�a�ciciela. "Prze�liczna posiad�o��" - m�wi�. "Ta cholerna ska�a" - powiedzia� podobno kapitan Jensen. - U�miechn�� si� widz�c nag�e zak�opotanie Jensena. - Ale obaj mamy na my�li to samo: Nawaron�. Mallory, zaintrygowany, zerkn�� na Jensena. Jensen kiwn�� g�ow�. - Od wielu pokole� Nawarona nale�y do rodziny Vlachos�w. P�tora roku temu musieli�my w wielkim po�piechu ewakuowa� monsieur Vlachosa. Niemcy nie byli szczeg�lnie spragnieni tego rodzaju wsp�pracy, jak� m�g�by im zaoferowa�. - Robili to wszystko, jak pan powiada, na �eb, na szyj� - potwierdzi� Vlachos. - Zarezerwowali dla mnie i dla moich syn�w bardzo specjalne pomieszczenia - w lochach Nawarony... Ale do�� ju� o mojej rodzinie. Chcia�bym, aby pan wiedzia�, m�ody cz�owieku, �e sp�dzi�em czterdzie�ci lat na Nawaronie i prawie cztery dni - wskaza� na st� - nad t� map�. Moim informacjom i tej mapie mo�e pan ca�kowicie wierzy�. Wiele rzeczy si� zmieni�o, niew�tpliwie, lecz niekt�re nigdy si� nie zmieni�. G�ry, zatoki, prze��cze, jaskinie, drogi, domy i przede wszystkim sama forteca. Nie zmieni�y si� od stuleci, kapitanie Mallory. - Rozumiem, sir. - Mallory starannie z�o�y� map� i schowa� j� do kieszeni munduru. - Ta mapa daje nam niejakie mo�liwo�ci. Bardzo panu dzi�kuj�. - B�g mi �wiadkiem, �e mizerne to mo�liwo�ci. - Vlachos przez chwil� b�bni� palcami po stole, potem podni�s� wzrok na Mallory.ego. - Kapitan Jensen twierdzi, �e wi�kszo�� z was m�wi p�ynnie po grecku, �e b�dziecie przebrani za greckich ch�op�w i b�dziecie mieli fa�szywe papiery. To dobrze. Macie dzia�a�... jak to si� m�wi? - na w�asn� r�k� i samodzielnie. Urwa�, po czym podj�� bardzo powa�nie: - Prosz� was, nie pr�bujcie korzysta� z pomocy ludno�ci Nawarony. Musicie tego unika� za wszelk� cen�. Niemcy s� bezwzgl�dni. Wiem o tym. Je�li kto� wam pomo�e, a to si� wykryje, nie tylko go zamorduj�, ale tak�e wymorduj� ca�� jego wiosk�: M�czyzn, kobiety i dzieci. Zdarza�o si� to ju� przedtem. I b�dzie si� zdarza�o w przysz�o�ci. - Bywa�o tak i na Krecie - przy�wiadczy� Mallory. - Sam widzia�em. - W�a�nie - skin�� g�ow� Vlachos. - A ludzie z Nawarony nie maj� ani smyka�ki, ani do�wiadczenia w dzia�aniach partyzanckich. Nie mieli okazji... Rz�dy niemieckie s� szczeg�lnie srogie na naszej wyspie. - Obiecuj�, �e nie b�d� nikogo wci�ga�... - zacz�� Mallory. Vlachos podni�s� d�o�. - Chwileczk�. Je�li znajdziecie si� w opa�ach, naprawd� w opa�ach, istnieje dw�ch ludzi, do kt�rych mo�ecie si� zwr�ci�. Pod pierwszym platanem na rynku w Margaricie - jest to wie� przy wylocie w�wozu, oko�o trzech mil na po�udnie od twierdzy - znajdziecie cz�owieka nazwiskiem Louki. Wiele lat by� administratorem naszego maj�tku. Louki ju� dawniej wy�wiadczy� pewne us�ugi Brytyjczykom - kapitan Jensen mo�e potwierdzi� - i mo�e mu pan zawierzy�. Ma przyjaciela, niejakiego Panayisa, on tak�e zas�u�y� si� w przesz�o�ci. - Dzi�kuj�, sir. B�d� pami�ta�. Louki i Panayis, Margaritha, pierwszy platan na rynku. - Ale odrzuci pan wszelk� inn� pomoc, kapitanie? - dopytywa� si� l�kliwie Vlachos. - Louki i Panayis... tylko ci dwaj - prosi�. - Daj� na to s�owo, sir. Poza tym im mniej os�b, tym bezpieczniej, zar�wno dla nas, jak i dla pana ludzi. Mallory by� zaskoczony naleganiem starego. - Mam nadziej�, mam nadziej�... - westchn�� Vlachos. Mallory wsta� i wyci�gn�� r�k� na po�egnanie. - Nie ma si� pan czym martwi�, sir. Nigdy nas nie zobacz� - powiedzia� poufnym tonem. - Nikt nas nie zobaczy i my nikogo nie zobaczymy. Zale�y nam tylko na jednym - na dzia�ach. - W�a�nie, dzia�a, te okropne dzia�a. - Vlachos pokiwa� g�ow�. - Ale powiedzmy, �e... - Wszystko b�dzie w porz�dku - spokojnie powt�rzy� Mallory. - Nikomu nie zrobimy krzywdy, a przynajmniej �adnemu z waszych wyspiarzy. - Niech was B�g prowadzi - szepn�� stary. - Niech was B�g prowadzi. �a�uj�, �e nie mog� i�� z wami. Rozdzia� drugi Niedziela w nocy Godz. #/19#00_#/02#00 - Mo�e kawy, sir? Mallory poruszy� si�, st�kn��; usi�owa� wydoby� si� z g��bin przepastnego snu. Zdr�twia� ca�y na obramowanym metalem sk�adanym krzese�ku i zirytowany zastanawia� si�, kiedy dow�dztwo wojsk lotniczych zacznie dawa� wy�ci�k� do tych diabelskich urz�dze�. Wreszcie obudzi� si� na dobre, a jego zm�czone oczy odruchowo skoncentrowa�y si� na �wiec�cej tarczy r�cznego zegarka. Si�dma. Tak, si�dma - spa� dwie godziny zaledwie. Dlaczego nie dali mu spa� d�u�ej? - Kawy, sir? M�ody strzelec pok�adowy nadal cierpliwie sta� obok, odwr�cona przykrywka skrzynki amunicyjnej s�u�y�a mu jako taca, na kt�rej umie�ci� fili�anki. - Przepraszam, ch�opcze, przepraszam. - Mallory z trudem wyprostowa� si� na siedzeniu, si�gn�� po fili�ank� paruj�cego p�ynu i pow�cha� z zadowoleniem. - Dzi�kuj�. Wiesz, �e to pachnie zupe�nie jak prawdziwa kawa. - Bo to jest prawdziwa kawa, sir. - M�ody strzelec u�miechn�� si� z dum�. - Mamy maszynk� do kawy w kabinie pilota. - Maj� maszynk� do kawy... - Mallory pokr�ci� g�ow� ze zdumieniem. - O bogowie, oto udr�ki s�u�by w Kr�lweskich Si�ach Lotniczych! Rozpar� si� i zacz�� siorba� kaw�, sapi�c z ukontentowaniem. Po chwili zerwa� si� na r�wne nogi, a gor�ca kawa opryska�a mu ods�oni�te kolana, gdy rzuci� si� do okna. Spojrza� na strzelca i z niedowierzaniem wskaza� na g�rski krajobraz przesuwaj�cy si� z wolna pod nimi. - Co si� tu, u diab�a, dzieje? Przecie� mieli�my przyby� na miejsce nie wcze�niej ni� dwie godziny po zapadni�ciu ciemno�ci, a teraz jest zaledwie zach�d! Czy�by pilot...? - To jest Cypr, sir. - Strzelec wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Na horyzoncie mo�e pan w�a�nie zobaczy� g�r� Troodos. Prawie zawsze lec�c do Castelrosso robimy wielk� p�tl� na Cypr. Chodzi o to, �eby unikn�� obserwacji, sir. W ten spos�b z daleka omijamy Rodos. - On m�wi, �e dla unikni�cia obserwacji! - G�os o mocnym zaatlantyckim akcencie dobieg� ze sk�adanego siedzenia po przeciwnej stronie przej�cia. Ten, co si� odezwa�, le�a� bezw�adnie - nie ma innego okre�lenia na tak� pozycj� - w swoim krze�le, ko�ciste kolana wystawa�y o par� cali ponad poziom podbr�dka. - M�j Bo�e! Dla unikni�cia obserwacji! - powt�rzy� z ironi�. - Robi� p�tl� na Cyptr. Odp�ywamy statkiem dwadzie�cia mil od Aleksandrii, �eby nas nikt nie widzia�, jak odlatujemy samolotem. A potem co? - Z trudno�ci� uni�s� si� na siedzeniu, wyjrza� przez okno i opad� znowu, widocznie wyczerpany tym wysi�kiem. - A potem co? Potem pakuj� nas do starego pud�a wymalowanego najbielszym w �wiecie lakierem, widocznym dla �lepego w promieniu stu mil, szczeg�lnie teraz, gdy robi si� ciemno. - Bia�y kolor chroni przed gor�cem - powiedzia� m�ody strzelec tonem obrony. - Gor�co mnie nie martwi, synu. - W g�osie zabrzmia�o zm�czenie i smutek. - Ja lubi� gor�co. Natomiast bardzo nie lubi� tych paskudnych pocisk�w i kul, kt�re mog� przewentylowa� cz�owieka w zupe�nie nieodpowiednich miejscach. Osun�� si� na siedzeniu jeszcze o jaki� cal, zamkn�� ze zm�czenia oczy i zdawa�o si�, �e w tej samej chwili zasn��. M�ody strzelec pokr�ci� g�ow� z podziwem i u�miechn�� si� do Mallory.ego: - Cholernie zmartwiony, prawda, sir? Mallory za�mia� si�. Patrzy�, jak ch�opak znika w kabinie pilota. Popija� kaw� powoli i spogl�da� na �pi�c� posta� po drugiej stronie. Zupe�ny spok�j tego cz�owieka by� wspania�y: kapral Dusty Miller ze Stan�w Zjednoczonych, a ostatnio z Si� Pustynnych Dalekiego Zasi�gu, nale�a� do ludzi, kt�rych dobrze jest mie� przy sobie. Zerkn�� na pozosta�ych i z zadowoleniem skin�� g�ow�. Wszystko to s� ludzie, kt�rych dobrze jest mie� przy sobie. Osiemna�cie miesi�cy sp�dzonych na Krecie wyrobi�o w nim niezawodn� umiej�tno�� oceny zdolno�ci cz�owieka do przetrwania w tej szczeg�lnego rodzaju wojnie, w kt�rej sam tyle czasu bra� udzia�. Ta czw�rka mia�a du�e szanse przetrwania. Przyznawa�, �e kapitan Jensen sprawi� mu zaszczyt wybieraj�c tych w�a�nie ludzi. Nie zna� jeszcze ich wszystkich - to znaczy nie zna� ich osobi�cie. Ale do