8417

Szczegóły
Tytuł 8417
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8417 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8417 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8417 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

BOHDAN TOMASZEWSKI ��czymy si� ze stadionem Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 Z pami�ci� o ludziach mikrofonu � w 70-lecie Polskiego Radia, kt�remu oddali cz�� �ycia. 5 Zamiast wst�pu � w�dr�wki po p�ce Z wysoko�ci dziesi�tego pi�tra rozci�ga si� widok na miasto. Okno wychodzi na wschodni� stron�. Budynki stoj� w znacznej odleg�o�ci; najbli�ej dwupi�trowy szpital kryj�cy si� za szpalerem wysokich, starych drzew. Nie czuje si� przyt�oczenia, przeciwnie � spojrzenie w przestrze� jest jak g��boki haust powietrza w p�ucach. Dopiero z kilkusetmetrowej odleg�o�ci wy�ania si� smuk�a sylwetka najpi�kniejszego w mie�cie wie�owca. Mi�dzy nim a szpitalem � tereny zajezdni autobus�w, nad kt�r� o pewnych porach dnia i nocy unosi si� sina mg�a spalin. Istnym kuriozum jest to bliskie wsp�ycie zajezdni, produkuj�cej wyziewy, ze szpitalem, w kt�rym rodz� si� dzieci. Ale to jest w�a�nie takie miasto � pe�ne sprzeczno�ci. Du�o dalej rysuj� si� dachy dom�w powsta�ych w latach pi��dziesi�tych i nieco wcze�niej odbudowane wie�e �wi�ty� Nowego i Starego Miasta. Najbli�sza � to ko�ci� Jana Bo�ego, kt�ry w sierpniu 1944 roku by� jednym z bastion�w broni�cych dost�pu do Star�wki, podobnie jak ko�ci�-klasztor si�str Sakramentek, kt�rego kopu�a, widoczna tylko w pogodny dzie�, tak�e zapad�a si� w�wczas pod lawin� ognia. Wida� w oddali szare mury Wytw�rni Papier�w Warto�ciowych. Wtedy by� to ju� nie bastion, lecz jedna z najtwardszych fortec tamtego Sierpnia. Czy jest drugie miasto na �wiecie, kt�re przesta�o istnie� na przeci�g trzech i p� miesi�ca? By�o wtedy jedynie p�on�cym punktem na mapie, ca�kowit� ruin�. Zbli�a si� wiecz�r i za oknami w dalekiej perspektywie coraz liczniej zapalaj� si� �wiat�a. Dopiero nast�pnego dnia o �wicie wy�oni� si� znowu wyra�ne kontury. Zacznie budzi� si� ruch na wszystkich ulicach, a wi�c i tej najbli�szej mi, ko�o placu przed Politechnik�. Oddalonej od obecnego mieszkania o kilka kilometr�w, ale jednocze�nie o dziesi�tki lat. Na �cianie ko�o biurka wisi ma�y obrazek, namalowany przez mojego brata Janusza, architekta i artyst� plastyka, kt�ry pod koniec �ycia (zmar� w styczniu 1994 roku) dzielnie poderwa� si� do wzmo�onej pracy tw�rczej i pokaza� swe obrazy na wystawach nie tylko w Warszawie, ale i Wiedniu, Pary�u, Zagrzebiu i Chicago. Ten jego obrazek przedstawia plac przed Politechnik� i ma�� kapliczk�, kt�ra sta�a tam kiedy� o kilkadziesi�t krok�w od bramy ogrodu przylegaj�cego do dawnego toru Wy�cig�w Konnych, zanim przeni�s� si� on na S�u�ewiec. Czym by� ten ogr�d dla nas i naszych koleg�w, opowiem w jednym z nast�pnych rozdzia��w. Na p�ce w moim pokoju stoi z brzegu b�benek arabski przywieziony z Tunisu. Wystarczy po�o�y� na nim d�o� i poruszy� palcami, a dob�dzie si� g��boki stukot, coraz g��bszy i coraz bardziej niepokoj�cy w miar� przyspieszania taktu. Przypomina rytm b�bna arabskiego towarzysz�cy biegowi marato�skiemu Algierczyka Mimouna. Pierwsza moja olimpiada w Melbourne i ostatni dzie� lekkiej atletyki. Zmierzch na Main Stadium wype�nionym po brzegi lud�mi i samotna, zd��aj�ca do mety, sylwetka biegacza z Afryki, kt�ry broni� barw Francji. Jaki� widz o br�zowej twarzy i czarnej brodzie mia� wtedy w r�ku taki sam b�benek i chudymi palcami wystukiwa� rytm krok�w biegn�cego rodaka. Mimoun to dla mnie tak�e Lasek Vincennes i Pary�. Pozna�em go w kilka lat p�niej � kiedy zako�czy� karier� � tu� przed wiosennym biegiem prze�ajowym z udzia�em wielu s�aw. Us�ysza�em od niego s�owa pochwa�y pod adresem Krzyszkowiaka i Chromika. 6 Ile to lat min�o? Kiedy patrz� na stoj�c� obok b�benka metalow� plakietk� z emblematem bia�ego or�a i flag� brytyjsk� � otrzyman� w prezencie po meczu na stadionie White City � od razu widz� sylwetki polskich biegaczy. Wysforowali si� na czo�o i biegn� po rekord �wiata. Inny stadion, ten nad Wis��. Zostawili za sob� rywali ze Stan�w Zjednoczonych i bieg jest ju� rozstrzygni�ty, tylko nie wiadomo, kt�ry z nich wygra. W par� tygodni p�niej zwyci꿹 w Sztokholmie. Tak, to przecie� ze Szwecji jest ten br�zowy kubeczek obok lampy, przywieziony w 1958 roku z mistrzostw Europy. Zaraz obok kamienna lampa oliwna, jeszcze jedna pami�tka z Afryki. Tunis. Nie znam bielszego miasta ni� to. �nie�ne zabudowania rozrzucone w g��bokiej zatoce. Na horyzoncie br�zowozielone g�ry wznosz� si� jak opustosza�e zamki dawnych w�adc�w, jak fortece korsarzy. Przemieszany kolorowy t�um, ubranie europejskie ociera si� co krok o d�elab�, burnus albo bia�e sefseri okrywaj�ce posta� kobiec�. Nagle wzrok �ci�ga Berberyjka z tatua�em na czole. Niesie dziecko na plecach. Idzie jak kto�, kto przemierza setki kilometr�w po pustyni. My ju� nie umiemy tak pi�knie chodzi�. Mo�e czasem jeszcze w Tatrach napotka� mo�na g�rala, kt�ry podobnie stawia stopy. Pustkowie za miastem. Brzeg uedu, to jest kamienistej rzeki, kaktusy i drzewa o omdlewaj�cych ga��ziach, eukaliptusy i palmy, rozkwitaj�ce ga��zie migda��w. Skrajem drogi kroczy osio�ek d�wigaj�cy na grzbiecie m�czyzn�. Przodem idzie kobieta. Jak przed dwoma tysi�cami lat. Tylko na niebie d�uga, bia�a smu�ka, kt�r� zostawi� odrzutowiec. Podczas tamtej podr�y pozna�em Mahomeda Gammoudi. Wyszczupla� od dnia, w kt�rym zobaczy�em go po raz pierwszy podczas olimpiady w Tokio w 1964, gdzie zdoby� srebrny medal w biegu na 10 kilometr�w. Siedzia� sztywno, uprzejmie u�miechni�ty i troch� celebrowa� t� wizyt�, jak przysta�o na gospodarza. W pokoju sta� niski inkrustowany stolik, krzese�ka i pufy, na �cianie wisia�y p�ki z trofeami, a w k�cie sta�a kuta w �elazie lampa. Na tle �ciany rysowa�a si� smuk�a rze�ba Don Kichota. � Dosta� j� za bieg prze�ajowy w Madrycie � szepta� t�umacz, kiedy gospodarz opu�ci� nas na chwil�, aby przygotowa� kaw�. U mnie na p�ce te� stoi figurka Don Kichota. Kupiona na ziemi hiszpa�skiej, kt�rej kolor skojarzy� mi si� na zawsze z tenisowym kortem, przy drodze mi�dzy Madrytem i przedpolami Puerto del Somosierra. To by�a jedna z nielicznych wypoczynkowych podr�y zaraz po dramatycznej olimpiadzie w Monachium. Nast�pnego dnia po wizycie u s�ynnego biegacza pojecha�em na wycieczk� do Mars el Ghebr, a mo�e troch� inaczej nazywa si� ta mie�cina. Dotar�em tam tu� przed zachodem s�o�ca. Ze �rodka bia�ych domk�w wystrzela�a w g�r� wie�yczka meczetu, a na samym skraju ci�gn�y si� mury wi�zienia. Przera�aj�ce by�y jego wn�trza, ukryte ca�e dwa pi�tra pod ziemi�. Mroczna wilgo�. W takich lochach przebywa� przez pi�� lat w s�siednim Algierze tw�rca postaci najdziwniejszego rycerza, Cervantes. Tylko on � ojciec Don Kichota � m�g� odnale�� w sobie niebywa�y hart ducha, aby stamt�d ucieka� cztery razy. Powr�ci� do ojczyzny, aby rozs�awi� jej imi� na ca�y �wiat i na wieki. By� ju� zach�d s�o�ca, najpi�kniejsza pora afryka�skiego dnia. �ciemnia si� r�wnie szybko, jak �wita. Jedna strona nieba ciemnogranatowa, a obok ogromna krwista przestrze� wok� czerwonej kuli raptem przemienia si� w jasno��. W kr�tkiej chwili pojawiaj� si� na niebie jednocze�nie: noc, zach�d s�o�ca i jakby wstaj�cy dzie�. Wtem cisz� przerywa g�os muezzina dochodz�cy z wie�yczki meczetu, jego sylwetki ju� nie mo�na dostrzec. Biel domk�w, ciemny granat, czerwie� i jasno�� na niebie, ko�ysz�ce si� palmy i ten g�os. Jest w moim pokoju tak�e troch� pami�tek z Japonii. Nad drzwiami wisi s�omiany kapelusz, lecz rzadko go dotykam, gdy� s�oma si� kruszy. Kapelusz ma kszta�t �agodnego sto�ka, jak ta najdziwniejsza g�ra, kt�r� tam widzia�em. U podn�a lasy zwalone przez tajfun, kt�ry przeszed� wczoraj albo przed rokiem, silnie paruj�ca ziemia � k��by pary buchaj� w g�r�. Potem chmury. I nagle wszystko zmienia si�. Na ziemi �nieg, nad g�owami 7 b��kit nieba. Jeste�my na wysoko�ci trzech tysi�cy metr�w. Wysoko ponad nami szczyt dziwnej i tajemniczej g�ry. Stromy, idealnie symetryczny sto�ek obramowany bia�ym wianuszkiem �niegu. G�ra jak z bajki, pogodna i spokojna. Jej wyblak�y wizerunek zachowa� si� na kapeluszu, kt�ry kupi�em u podn�a Fud�i-jamy. �Ona nazywa si� Fud�isan� � k�adli nam w g�ow� Japo�czycy. Opowiadali, �e ka�dy samolot, kt�ry o�mieli� si� wzlecie� ponad jej szczyt, spada� jak kamie� w przera�aj�cy krater. Jakby �ci�ga�a go w d� tajemnicza r�ka. Nie wolno przelatywa� nad ��wi�t� g�r��. To legenda. Prawda jest inna. Gardziel krateru ma pot�ny wdech. Fud�i-san od czasu do czasu �ci�ko wzdycha�, a powstaj�ca w�wczas pr�nia wci�ga samolot w g��b. Dno krateru, jak m�wi�, to cmentarzysko pogruchotanych maszyn. Karny t�um na stadionie w Tokio wznosi� okrzyki przyjazne dla wszystkich sportowc�w. �Porando!� � to b�dzie ich nowy okrzyk, has�o wywo�awcze, kiedy na bie�ni lub skoczni uka�e si� bardzo wysoka i chuda dziewczyna z Polski. U�miecha si� �agodnie na podium jak Japonka na r�owym wachlarzu, kt�ry le�y na p�ce. Na honorowym miejscu na �cianie umie�ci�em niedu�y bumerang, kt�ry nigdy nie szybowa�, le�a� na wierzchu sterty podobnych bumerang�w w zwyk�ym sklepie z pami�tkami na naro�niku Colling Street w Melbourne. Kupi�em pierwszy z brzegu. Niewielki, br�zowy, �agodnie zakrzywiony kawa�ek drewna. Po�rodku delikatny rysunek, przedstawiaj�cy australijski las, gor�ce, czerwone ska�y i bia�� kor� drzew, a wszystko w rudawym �wietle. Oczywi�cie rysuneczek wyblak� po tylu latach. Pierwsza czarodziejska podr�, najdalsza ze wszystkich, bo do Australii. To skraj �wiata dla przybysza z Polski. Lot przez Amsterdam i kilkunastogodzinny pobyt w mie�cie, kt�re ma czterysta osiem most�w, a kana�y ci�gn� si� na przestrzeni blisko stu kilometr�w. Pierwszy, tak�e kr�tki pobyt w Rzymie, potem Chartum i Karaczi, Bangkok i Manila, wyspa Biak � gdzie �yj� Papuasi � potem Sydney i Melbourne. Otwarcie igrzysk. Wtedy po raz pierwszy zobaczy�em olimpijski znicz. A przedtem mityng w Geelong na ma�ym stadionie, gdzie przed bram� pr�cz samochod�w sta�y osiod�ane konie, a obok m�czy�ni w kraciastych koszulach i kapeluszach o du�ych rondach. Przedolimpijskie zawody dla lekkoatlet�w toczy�y si� w kowbojskim nastroju. Stanowiska dla reporter�w ulokowane na dachu drewnianego domu, przypominaj�cego hacjend�. W dziesi�� dni p�niej wyst�p Janusza Sid�y w rzucie oszczepem. To nie on i nie jego pogromca Danielsen, to wiatr by� g��wnym bohaterem tamtego dnia igrzysk. Polak prowadzi�, ale kiedy Danielsen ruszy� na rozbiegu do swego czwartego rzutu, wiatr dmuchn�� i poni�s� oszczep Norwega na zawrotn� odleg�o��. W chwil� p�niej flagi na maszcie bezw�adnie zwisa�y w d�, bo wiatr zatrzyma� sw�j oddech. Sid�o nigdy nie zdob�dzie medalu. Startowa� d�ugo, si�ga� po laury. Potem siedzia� ju� za biurkiem jako dzia�acz PZLA. Potem chorowa�. Zmar� w 1993 roku. Na jego pogrzebie wzruszaj�ce, proste kazanie wyg�osi� sam Prymas. J�zef Glemp w m�odo�ci tak�e by� lekkoatlet�. Zawsze mocne wi�zy ��czy�y wszystkich z tego grona, kt�rzy zachwycili si� przestrzeni� boiska lekkoatletycznego. Po olimpiadzie wycieczka do australijskiego buszu. W�dr�wka w jego g��b trwa�a zaledwie par� minut, ale zapami�tam j� do ko�ca �ycia. Na wysokich osiemdziesi�ciometrowych drzewach siedzia�y bia�e kruki �piewaj�ce jak w bajce i rozlega� si� przedziwny g�os kokabury, bardzo mi�ego ptaka, kt�rego trele i wizerunek zdobi� czo��wk� australijskiej kroniki filmowej. Wystarczy zapu�ci� si� w g��b zaro�li na trzydze�ci krok�w od drogi i od razu cz�owiek czuje si� zagubiony i bezradny w obliczu przyrody, kt�ra naciska ze wszystkich stron. Wyci�ga ga��zie jak r�ce i oplata, jakby nie chcia�a pu�ci� dalej. Ledwie trafi�em z powrotem do auta. 8 Jest ju� p�ny wiecz�r i za oknem tysi�ce �wiate� wyznacza obszar Warszawy. W ��tym �wietle lampy stoj�cej na biurku drewniane maski, wisz�ce na jednej ze �cian, wydaj� si� jeszcze bardziej ciemne i gro�ne. Wydatne wargi jakby krzywi�y si� w okrutnym u�miechu. W�skie szpareczki �renic zdaj� si� porusza� i �ledzi� ka�dy krok. Pi�kne, dzikie twarze. Tylko jedna z masek � najwi�ksza, ma bolesny grymas, jakby skar�y�a si�, �e zabrano j� z Kenii. Rajd Safari. To nie najdalsza, ale najpi�kniejsza podr� ze wszystkich. Zm�czona, ale spokojna twarz Sobies�awa Zasady, kiedy dotar� po koszmarnej nocy na met� w Nairobi. Podczas ulewy atakowali z furi� najtrudniejsze odcinki g�rskiej trasy w okolicach Eldoret i Nakuru. Przesuwali si� z szybko�ci� 150 kilometr�w na godzin� u podn�a Mount Kenya. Czasami wlekli si� przez b�oto i utykali w bagnistych rzekach. Noga za nog�, jakby jechali furk� w jednego zm�czonego konia. Tu zobaczy�em po raz pierwszy z bliska lwy na wolno�ci. W p�ytkim zag��bieniu pod k�p� drzew le�a�a para lw�w. Ona spokojna, ale czujna, on le�a� sennie na grzbiecie, pokazuj�c pe�ny brzuch. Odbywa�y sjest�. �cie�ka by�a r�wna i twarda, wi�c podjechali�my z p.p. Zasadami na odleg�o�� siedmiu metr�w. Sfotografowali�my je. Kr�lewska para odpoczywa�a w g�stym cieniu i nam�czyli�my si� niema�o, aby nastawi� odpowiednie �wiat�o. Nieprzerwane szpalery ludzi, odgrodzone od aut linami i rz�dami policjant�w oraz �o�nierzy ubranych w oliwkowe mundury. W fotelu pod baldachimem siedzi prezydent Kenii. Trzyma bu�czuk z ogona antylopy � symbol w�adzy. L�ni� samochody, wygl�daj� jak du�e zabawki, takie kolorowe, pooblepiane plakietkami i reklamami. W �rodku woz�w wszystko pouk�adane starannie. Lampy i reflektory os�oni�te stalowymi kratami. Na tylnym siedzeniu kr�tki miecz � panga � na wypadek, gdyby z�y los zatrzyma� samoch�d w buszu. W kilka dni p�niej na ten sam plac w centrum Nairobi dotrze zaledwie dziewi�tna�cie aut. Zajrz� wtedy do samochodu zwyci�zcy. Brudno, wszystko pokrywa py� i b�oto. Samoch�d jak wrak. Pokryty czerwonym b�otem nosi �lady g��bokich ran i blizn. Mi�dzy siedzeniami puste pude�ka papieros�w. Ko�o kierowcy nad desk� rozdzielcz� bukiecik zwi�d�ych kwiat�w. Te same, kt�re na starcie da�a mu matka. Zniszczy�a si� przez te lata moja banderilla. R�owa bibu�ka kryj�ca drzewce sp�owia�a, ostrze rdzewieje. Pami�tka z meksyka�skiej corridy. To by�o na dwa albo na trzy dni przed otwarciem igrzysk. Dzie� by�, pami�tam, ciep�y, nadci�ga� zmierzch wraz z ciemnymi chmurami, kt�re zapowiada�y ulew�. Zjechali�my z d�ugiej, wielokilometrowej alei i kr�cili�my troch� po w�skich uliczkach. Wreszcie ukaza�y si� owalne podjazdy prowadz�ce do bram i nagle wyros�y strome mury, za kt�rymi kry�a si� arena. Zza mur�w dobiega�a wrzawa i skandowane okrzyki. Z trudem przedziera�em si� do wej�cia. Wok� sta�y drewniane stragany, jarmarczne budy i sto�y. Dziesi�tki ciemnych m�czyzn, mali ch�opcy, brudni i rozczochrani, stare i m�ode kobiety kryj�ce g�owy w czarnych szalach. Na straganach i sto�ach spi�trzone figurki byk�w i pikador�w, banderille owini�te w r�nokolorowy celofan i zako�czone metalowym ostrzem, czarne kapelusze torreador�w, miniaturki mulet � wszystko mieni�o si� w �wietle lamp. Siedzia�em na szczycie trybun, w dole owal piasku. Po�rodku barwnie ubrany m�czyzna zamar� w nie doko�czonym tanecznym ruchu. Niedostrzegalnie porusza� czerwon� p�acht�. Naprzeciw sta� czarny byk. Z wysoka wygl�dali jak kukie�ki. Zapami�ta�em na zawsze ten pierwszy obraz corridy. Zosta� w wyobra�ni zamkni�ty jak w szufladzie pami�tkowa poczt�wka. Igrzyska australijskie � pierwsze, a wi�c niezapomniane. Rzymskie � nie wiem czemu, mo�e najpi�kniejsze dla mnie; nie tylko dlatego, �e po raz pierwszy nasza reprezentacja zaw�drowa�a tak wysoko. Olimpiada tokijska � dostojna, monumentalna. Olimpiada w Meksyku � bajecznie kolorowa, krwista i pogodna, przesi�kni�ta gor�cym temperamentem; najci�sza dla tych sportowc�w, kt�rzy musieli zdobywa� si� na d�ugi wysi�ek, daj�ca 9 s�aw� tym, kt�rych sta� by�o tylko na kr�tki zryw i pewnie dlatego wysoki, smuk�y Murzyn z USA umia� skoczy� na odleg�o�� prawie 9 metr�w. Monachijska � zorganizowana bezb��dnie i wygodnie, bo wsz�dzie by�o blisko, ale i dramatyczna, bo pad�y strza�y i pola�a si� krew. Igrzyska w Montrealu � najbardziej nowoczesne. Moskiewskie � spi�te w wyczuwalne szczelne ramy Rzym. Obrazek w k�cie pokoju, a na nim fragment Zatybrza. Jak odda� niewys�owiony wdzi�k w�skich uliczek i starych kamienic obwieszonych bielizn�, jak opisa� dostoje�stwo odwiecznych most�w, kt�rymi przechodzi�y niegdy� legiony cezar�w? W oddali na tle nieba kopu�a Bazyliki �wi�tego Piotra � lekka i delikatna, jak srebrzysty balonik, kt�ry za chwil� wzi�ci w powietrze. Pot�ny masyw postrz�pionych mur�w Koloseum. Opodal corso -pe�ne sklep�w, kawiarni i eleganckich kobiet. Smukli, m�odzi ksi�a id� szybkim krokiem pochyleni nad ksi��k� do modlitwy. Weso�e, umorusane dzieci. Zgie�k biednej dzielnicy, w kt�rej nikt nie m�wi cicho, i mury Watykanu kryj�ce cuda ludzkiego geniuszu. Po jednym dniu pobytu zawsze czuj� si� w Rzymie jak w domu. Troch� tu i Krakowa, i staromiejskiej Warszawy. Kiedy patrz� zn�w z okna, naj�adniejszy wie�owiec miasta zas�ania mi nieco Star�wk�, ale wida� jej dachy. Najpi�kniejszy skrawek, jaki jest na ziemi. Odchodz� od okna i patrz� na pok�j. Wystarczy, abym spojrza� na te drobne przedmioty, a natychmiast przenosz� mnie one w najrozmaitsze zak�tki �wiata, przypominaj� r�nych wspania�ych ludzi, wskrzeszaj� minione wzruszenia. Biegnie czas, przyby�o troch� nowych przedmiot�w, na p�ce jest coraz cia�niej. Musia�o si� jednak znale�� miejsce dla Diamentowego Mikrofonu � jak�e by�em szcz�liwy, kiedy otrzyma�em go w 1995 roku na 70-lecie Polskiego Radia. Stoi tak�e pami�tka z tego samego roku � statuetka Super Wiktora za prac� w telewizji. � Nie wbij si� tylko w dum� � powiedzia�a Izabella. W oczach jej wyczyta�em �artobliw� przestrog�, ale i satysfakcj�, bo w du�ej mierze t� d�ugoletni� prac� i nieustanne napi�cia dzieli�a ze mn�. Zmieni�o si� na p�ce. Zmieni� si� tak�e widok z okna na miasto. Daleko, za Wis��, pas zieleni coraz w�szy, przys�oni�a go linia nowych dom�w Br�dna, Pelcowizny i �erania. Ko�o Pa�acu Kultury przy Alejach Jerozolimskich wyros�y wie�owce. Po pami�tnym 1989 roku miasto wysz�o z ponurej ciemno�ci. Przyby�o kolorowych reklam i neon�w. Do p�nego wieczora przesuwaj� si� �wiate�ka aut, kt�rych coraz wi�cej z roku na rok. Rozsuwaj� si� �ciany ma�ego pokoju i przenosz� si� swobodnie w przestrzeni i czasie. Oto obrazek (Janusza) placu przed Politechnik�. O par� krok�w dalej by� nasz ogr�d. Na wyci�gni�cie r�ki, troch� w prawo, wisi bia�o-niebieska chor�giewka. Da� mi j� z serca uszcz�liwiony ch�opiec na stadionie w Rosario na mistrzostwach �wiata w 1978 roku po przegranym przez nas meczu z Argenty�czykami. R�wie�nik malca, kt�ry przed laty w nie istniej�cym ju� warszawskim ogrodzie po raz pierwszy kopn�� pi�k�. 10 ��czymy si� ze stadionem � Jezus Maria! Niemcy atakuj�! � zawo�a� do mikrofonu. Na t� wie�� gro�n�, kt�ra posz�a w eter docieraj�c do najdalszych zak�tk�w kraju, w kilku wsiach ch�opi zacz�li �adowa� dobytek na furmanki. Gwoli �cis�o�ci wypada wyja�ni�, �e sz�o tylko o mecz pi�karski. Odbywa� si� nied�ugo przed wybuchem wojny. Mo�na tu tylko wyrazi� podziw dla niezwyk�ej ekspresji sprawozdawcy. By� nim Wojciech Trojanowski Czy zaw�d reportera mikrofonowego jest stary? To wszystko zacz�o si� ju� bardzo dawno. 2 lipca 1921 roku zosta�a przeprowadzona pierwsza transmisja radiowa. W�wczas to ze stadionu bokserskiego w Jersey City po raz pierwszy do setek tysi�cy ludzi m�wi� kto� za po�rednictwem mikrofonu. Tym pierwszym reporterem by� ameryka�ski dziennikarz Andrew White, kt�remu przypad� w udziale zaszczyt przeprowadzenia transmisji z historycznej ju� walki bokserskiej: Jack Dempsey � George Carpentier. A wi�c ju� siedemdziesi�t pi�� lat... Je�li wzi�� pod uwag� niebywa�e tempo rozwoju naszego wsp�czesnego �ycia i nieustanne zmiany, kt�re w nim zachodz�, jest to szmat czasu. I warto chyba raz jeszcze podkre�li� pioniersk� rol� w�a�nie reporta�u sportowego. Tak, torowa� on drog� wsp�czesnemu reporterowi w odmianach reporta�u, a jednocze�nie sprawozdawcy sportowi wywierali, i chyba wywieraj� nadal, znaczny wp�yw na spos�b przekazywania natychmiastowych wie�ci i na metod� opisu. Zacz�li ich na�ladowa� dziennikarze przeprowadzaj�cy relacje na przyk�ad z uroczysto�ci pa�stwowych, g�o�nych wydarze� o charakterze politycznym, spo�ecznym lub po prostu � kiedy �apali �ycie na gor�co. Reporter sportowy powinien darzy� mi�o�ci� sport, o kt�rym chce m�wi�, powinien stara� si� zg��bi� jego najrozmaitsze tajemnice, uroki, a tak�e konflikty. Sport nie jest przecie� dziedzin� oderwan� od �ycia � wr�cz przeciwnie, jest tylko jednym z teren�w dzia�alno�ci cz�owieka. Znajomo�� jedynie technologii sportu mo�e doprowadzi� ka�dego z nas do niebezpiecznego zaw�enia punktu obserwacji. �ycie w sporcie jest bujne, �ywio�owe, a wi�c nieproste, jest m�odzie�cz� przygod� cz�owieka, kt�ry potyka si� i zrywa zn�w do walki, kt�ry przegrywa albo zwyci�a. Czasem w pora�ce kryj� si� zal��ki przysz�ego triumfu. I odwrotnie. S�owem, jest to nieprzerwana droga szlachetnej walki. Widzia�em to na wielu stadionach w czasie swych w�dr�wek z mikrofonem. Widzia�em cz�owieka w walce. I nigdy nie �a�owa�em, przeciwnie, jestem wdzi�czny losowi, �e kiedy� skierowa� mnie na boisko. Moja pierwsza podr� za granic� zwi�zana by�a z polskim boksem. Pracuj�c jako pocz�tkuj�cy dziennikarz w jednej z warszawskich popo�udniowych gazet, w grudniu 1948 roku po raz pierwszy zosta�em specjalnym wys�annikiem na mi�dzynarodowy mecz bok 11 serski junior�w, kt�ry mia� si� odby� w Pradze. Z�bkuj�cy dziennikarz towarzyszy� pocz�tkuj�cej dru�ynie polskich pi�ciarzy. Vaclavske Namesti � plac �w. Wac�awa � to jakby praska Marsza�kowska lub �ciana Wschodnia, tylko �e jest to plac stary. Warszawa w 1948 roku d�wiga�a si� dopiero z ruin. Kontrast by� wi�c ogromny pomi�dzy ni� a nie naruszon� Zlat� Prah�; nawet boczne uliczki na Ma�ej Stranie b�yszcza�y w�wczas �wiat�ami latar� i neon�w. Plac �w. Wac�awa zachwyci� przybysz�w z um�czonej Warszawy wielkomiejskim przepychem wystaw, mnogo�ci� kin, teatr�w i kabaret�w ukrytych przy kr�tych uliczkach i we wn�trzach o�wietlonych pasa�y, co dodawa�o im wdzi�ku. Kiedy znajd� si� w Pradze r�wno trzydzie�ci lat p�niej, podczas lekkoatletycznych mistrzostw Europy, wyda mi si� ona przy Warszawie szara, cho� zachwyca� b�dzie nadal urok jej starych dzielnic. Pierwsza podr� zagraniczna po��czona by�a zwykle z chrztem, zgodnie ze star� tradycj� sportow�. Na czym �w chrzest polega�? Ot� zaraz po przejechaniu granicy nowicjusz musia� przej�� przez niezbyt przyjemn� operacj�: schyla� si�, by pozna� twardo�� r�ki ka�dego z towarzyszy podr�y. Na szcz�cie razy rozdawali tylko ci, kt�rzy mieli ju� za sob� zagraniczny woja�, a tych by�o niewielu. Klapsy wymierza�y zas�u�one obie�y�wiaty. Z�o�y�o si� tak, �e moimi chrzestnymi by�y nie lada sportowe persony: sam Feliks Stamm oraz mistrz s�dziowskiego fachu, zmar�y wiele, wiele lat przed panem Feliksem, J�zef Zapadka. Tych samych ojc�w chrzestnych mia� tak�e J�zef Kru�a, w�wczas pocz�tkuj�cy junior, a p�niej rewelacyjny mistrz Europy w boksie z roku 1953. Ju� dawno po�egna� si� z boksem, ale zapewne tak mocno jak ja pami�ta twardo�� r�ki Stamma i sw�j pierwszy wyjazd za granic�. W �wier� wieku p�niej mia�em inne prze�ycie. Zbli�a�a si� akurat pi�kna rocznica � 50 lat istnienia Polskiego Radia, postanowi�em wi�c przygotowa� audycj� sportow� zwi�zan� z tym �wi�tem. Rzecz prosta, pierwsze kroki skierowa�em do Archiwum Dokumentacji Mechanicznej, bo na szcz�cie mamy tak� plac�wk� (kt�r� kto� chcia�, jak czyta�em i s�ysza�em, rozparcelowa�, co r�wna�oby si� zniszczeniu zbior�w). Chodzi�o mi o znalezienie mo�liwie jak najstarszych nagra� z imprez sportowych, przypomnienie przebrzmia�ych wydarze� i wskrzeszenie g�os�w dawnych zawodnik�w i reporter�w. Nie�atwe to jednak by�o zadanie, gdy� na pocz�tku dzia�alno�ci radia wszystkie audycje sz�y wprost w eter i dopiero w latach trzydziestych zacz�to utrwala� g�os, i to nie na ta�mie magnetofonowej, lecz po prostu na gramofonowej p�ycie. I tak rozpocz��em w�dr�wk� w przesz�o�� i wyznam, �e by�o to zaj�cie r�wnie ciekawe, co i � nie boj� si� tego okre�lenia � wzruszaj�ce. Oto cicho szumi stara p�yta. D�wi�k daleki od doskona�o�ci, czasem dobywaj� si� jakie� trzaski, niekiedy g�os zaczyna oddala� si� i milknie na sekund� albo d�u�ej. Ale zn�w narasta, staje si� coraz mocniejszy i bardziej wyra�ny. Nagle zmartwychwstaje wierny, niezmienny od lat meldunek: �Halo, halo, tu mikrofony Polskiego Radia na stadionie...� Te mikrofony ustawione by�y na miejskim stadionie w Krakowie. Reporter m�wi� z o�ywieniem: �...na starcie imponuj�ca liczba stu siedemdziesi�ciu uczestnik�w biegu narodowego. Zawodnicy w�a�nie opuszczaj� boisko. Powr�c� tu za p� godziny. Widz� Soldana i Fia�k� � znakomitych polskich d�ugodystansowc�w. Kusoci�ski nie startuje, bo przygotowuje si� do innego wyst�pu...� S�ysz� � i to jest zaskakuj�ce, wzruszaj�ce � �e m�j starszy kolega m�wi o Kusoci�skim w czasie tera�niejszym, jak o �ywym cz�owieku, kt�ry gdzie� trenuje, zapewne w Warszawie, mo�e na swoim ulubionym Polu Mokotowskim. 12 Po biegu wywiadu udziela zwyci�zca. Zn�w m�wi o Kusoci�skim: �...jest znakomity, a wkr�tce b�dzie w jeszcze wi�kszej formie. Nied�ugo si� zmierzymy, b�d� stara� si� dotrzyma� mu kroku�. To g�os dawnego biegacza � Soldana. Jaki� mecz ligowy. 26 marca 1939 roku. G�os reportera trudny do rozpoznania. �Ruch� gra z �Garbarni��. Sensacja. Wygrywa �Garbarnia� 2:1. Ta �Garbarnia�, kt�rej ju� dawno nie ma w lidze, a kt�rej drewniane trybuny rozebrano w Krakowie wiele lat temu, bo puszczono tamt�dy nowoczesn� arteri� przelotow�. S�ycha� okrzyki kibic�w, pewnie niekt�rych ju� dawno nie ma na �wiecie. Reporter m�wi w pewnym momencie: �...s�dziuje sprawnie pan Kuchar ze Lwowa�. A wi�c s� to czasy, kiedy profesor Wac�aw Kuchar zako�czy� ju� wielk� karier� pi�karsk�, ale wci�� biega po boisku, tyle �e nie za pi�k�, a z gwizdkiem. Daremnie szuka�em w�r�d starych nagra� g�osu Kusoci�skiego. Nie znalaz�em takiego nagrania. Nie uratowa�o si�. Warkot samolotu. Ro�nie i nabrzmiewa, kiedy maszyna schodzi ni�ej i rozpoczyna akrobacj� zwan� beczk�. Na tle warkotu niski, spokojny g�os sprawozdawcy. Tym razem mniej opisu, za to w ka�dym s�owie wyczuwa si� fachowo��, dog��bn� znajomo�� rzeczy. Tylko chwilami jaki� delikatny ton, nieco cieplejszy. A mo�e nawet nuta zazdro�ci, �e to nie on lata w g�rze jak dawniej, a tylko stoi ko�o hangaru przy mikrofonie. Ten sprawozdawca to pilot, Janusz Meissner. Pan Janusz. Nie mog� powstrzyma� si� od d�u�szej dygresji. Musz� wybiec w czasy nieco p�niejsze. To by�o chyba dwa lata po opracowaniu tej jubileuszowej audycji radiowej. Najrozmaitsze s� rodzaje przyja�ni. Zawarte w ch�opi�cych albo jeszcze dzieci�cych latach: na szkolnej �awce, boisku, na harcerskim obozie. W latach m�odzie�czych, na studiach albo, jak bywa�o, na wojnie. Niekiedy przyja�nie trwaj� lata, nieraz urywaj� si� z najrozmaitszych przyczyn, z kt�rych najprostsz� jest �mier�. Nie chodzi zreszt� o stopie� za�y�o�ci, lecz o to, �e niekiedy przyja�� jest przez wiele lat jednostronna. Nie znamy kogo� osobi�cie, a jednak uwa�amy go za bardzo bliskiego, cho� tamta osoba nawet nie wie o naszym istnieniu. Tym wielkim darem anonimowej przyja�ni obdarowywani s� niekiedy pisarze. Janusz Minkiewicz, uznawany przez wielu za sceptyka, by nie powiedzie� � cynika, i szyderc�, powiedzia� mi kiedy�, �e wi�kszo�� wspomnie� o s�awnych zmar�ych pisana jest przewa�nie wed�ug formu�y: �Ja i ten znany cz�owiek�. Pewnie tak jest i nie b�d� si� zastanawia� dlaczego. O Meissnerze nie umiem pisa� inaczej ni� poprzez w�asne odczucia. Nale�� do sporego grona tych, kt�rzy wychowywali si� na �Szkole Orl�t�. Najrozmaitsi s� to ludzie: dawni sportowcy, urz�dnicy, naukowcy, przedstawiciele r�nych zawod�w. A wi�c na pewno w�r�d nich byli piloci, kt�rzy walczyli o Angli�, bombardowali Berlin i Essen, toczyli � jak s�ynny Stanis�aw Skalski � pojedynki z messerschmittami nad piaskami Afryki, a tak�e ci, kt�rzy latem 1944 roku lecieli z Wtoch nad p�on�c� Warszaw�, by zrzuca� jej bro�. Zaczytywali si� dawniej ksi��kami Meissnera jako sztubacy i podchor��owie. Napisa� wiele ksi��ek, jedn� z nich przegl�da�em niedawno: �Pistolety i Kosynierzy�; s� to wspomnienia o Orli�skim, Idzikowskim, Skar�y�skim, �wirce, Wigurze, Bajanie. To oni pierwsi stworzyli swoj� �szko�� orl�t, zanim ich kolega pilot Meissner... napisa� w�asn�. Na staro�wieckich, cz�sto rozklekotanych aeroplanach albo sportowych samolotach przelatywali ogromne przestrzenie, niekt�rzy atakowali Atlantyk, co w tamtym czasie by�o wyczynem ogromnym. Gin�li zestrzeleni, wracaj�c z bombowych wypraw nad Niemcy. Meissner by� uczestnikiem dw�ch wojen, w ostatniej zn�w s�u�y� w polskim lotnictwie, tym razem na Zachodzie, nie zdejmuj�c �gapy� z munduru. I ten sam stary znak polskich pilot�w zdobi do dzi� winiet� ksi��ek stoj�cych w moim pokoju na p�ce. W jednej z nich tak pisze: �Pocz�tek XX wieku, pierwszy romantyczny okres rozwoju lotnictwa w Polsce... Zosta�em pilotem maj�c osiemna�cie lat i w ci�gu nast�pnych lat dwudziestu kilku sp� 13 dzi�em prawie dziesi�� tysi�cy godzin za sterami r�nych samolot�w. Wtedy, z pocz�tku, by�o nas bardzo niewielu, a w Polsce zaledwie ponad stu. Z tej pierwszej setki, opr�cz mnie, pozosta�o jeszcze kilku�. Znowu uby� jeden. A wi�c przez wiele lat by�a to przyja�� w�a�nie jednostronna. Pozna�em go osobi�cie dopiero w jaki� czas po wojnie, sk�adaj�c mu wizyt� w Zakopanem, gdzie w�wczas mieszka�. Min�y zn�w lata. Przygotowuj�c do druku ksi��k� o sporcie, postanowi�em zatytu�owa� j� �Wiatr w podeszwach�. Tymczasem dowiedzia�em si�, �e wcze�niej w�a�nie Meissner obra� identyczny tytu� dla w�asnej ksi��ki. Musia�em wi�c wymy�li� jaki� inny dla swojej, co by�o niema�ym k�opotem, nie m�wi�c ju� o tym, �e nowy tytu� wyda� mi si� gorszy. Dowiedziawszy si� o tym zdarzeniu, Janusz Meissner z rzadko dzi� spotykan� elegancj� i serdeczno�ci� nie tylko napisa� pe�en rewerencji list, ale przys�a� te� dawnemu czytelnikowi �Szko�y Orl�t� kilka w�asnych ksi��ek, zaopatruj�c je w bardzo zaszczytne dla mnie dedykacje. Min�y dwa, a mo�e trzy lata. Pewnego dnia zaproszono mnie do radiowej rozmowy o ksi��kach w audycji �Cztery pory roku� i tak si� z�o�y�o, �e par� minut po�wi�ci�em Januszowi Meissnerowi. Rych�o otrzyma�em od niego list z Krakowa, datowany 21 lutego 1978 roku, w kt�rym pisa�: �Przegapi�em jedno z ostatnich wyst�pie� Pana w Radio i dopiero teraz dosz�y mnie po�rednie echa tej audycji dotycz�ce mojej osoby. Dzi�kuj� za pami�� i �yczliwo��. Potem by�o jeszcze kilka zda� o bie��cych wydarzeniach sportowych, kilka �yczliwych s��w, a na zako�czenie tak napisa� o sobie: �Co do mnie, to po ostatnim ataku sercowym, kt�ry trwa� prawie trzy godziny, jeszcze nie wr�ci�em do sportowej formy kadry olimpijskiej, cho� to ju� mija miesi�c. Ale, b�d� co b�d�, podczas codziennego spacerku do kiosku z gazetami uzyskuj� przeci�tn� pr�dko�� 2 km/godz. na dystansie 1400 metr�w�. List ten dotar� do mnie z op�nieniem, wys�any zosta� bowiem na stary adres. Natychmiast wi�c odpisa�em: �W tej audycji radiowej, jak umia�em naj�yczliwiej, m�wi�em po prostu o tym, czym by�a dla nas, ch�opc�w z tamtych lat, Pa�ska �Szko�a Orl�t�. �ycz� powrotu do pe�nej formy, bo systematyczny trening podczas spacer�w na pewno przyniesie popraw�. I napisa�em w tym li�cie tak�e, �e �przygotowuj� now� ksi��k�, w kt�rej b�d� stara� si�, by nie zabrak�o odbicia tego sportu, kt�rego nauczy� mnie kiedy� porucznik Grey za Pana po�rednictwem�. Jerzy Grey, wyimaginowany tw�rca i wychowawca m�odziutkich przysz�ych pilot�w, ch�opc�w pozbieranych przez niego z najrozmaitszych miejsc, to bez w�tpienia porte parole Autora. Wybiera� ich podr�uj�c po Polsce. Widz� do dzi� tych ch�opc�w, cho� �yli tylko na kartach powie�ci. Zawadiaka Kramer, ma�y w��cz�ga Plichta, harcerzintelektualista Wirecki ukszta�towany na wz�r Skrzetuskiego � intuicyjnie naszkicowany jaki� pierwowz�r prawdziwych harcerzy, kt�rzy pojawi� si� w�r�d nas: Zo�ki, Alka, Rudego, Kamila Baczy�skiego. Na stronicach �Szko�y Orl�t� �yje Karolek Zakrzewski, cherlak i �amaga, kt�rego metody wychowawcze porucznika Greya, nauka pilota�u i sport uprawiany w tej szkole przekszta�ci�y w asa lotnictwa. Kiedy przyjdzie potrzeba, Karolek tak�e b�dzie zestrzeliwa� samoloty wroga. Mia�em ten list w kieszeni i w�a�nie szed�em na poczt�, kiedy dowiedzia�em si�, �e Janusz Meissner nie �yje. Ostatnie nasze spotkanie przed paru laty: nied�uga wizyta w Krakowie, w domu przy ulicy Olimpijskiej. Kawka, papierosik, ale tylko jeden. Wspomnienia. Trzyma� si� prosto, tylko ruchy mia� nieco zwolnione. Nawet w p�niejszym wieku ludzie cz�sto zachowuj� taki sam u�miech, jaki mieli w m�odo�ci. I Meissner, kiedy u�miecha� si�, by� zupe�nie taki sam jak na jednej ze starych fotografii. Stoi przy samolocie w gronie koleg�w, lata dwudzieste. 14 �Licznik z czerwon� strza�k��, ���d�o Genowefy�, �L jak Lucy�, inne ksi��ki. Pisa� tak�e o morzu, mia� przecie� brata, Tadeusza, kt�ry by� starszym oficerem �Daru Pomorza�, dow�dc� statku m/s �Warszawa� zatopionego podczas wojny na Morzu �r�dziemnym, kapitanem �Batorego�, a potem wyk�adowc� w Szkole Morskiej. Ale najmocniej wry�a mi si� w pami�� ta Jego �Szko�a Orl�t�. W li�cie, kt�ry do r�k Meissnera ju� nie zd��y� dotrze�, napisa�em pod koniec kr�tkie, najszczersze zdanie: �Jakie to jednak trwa�e �lady, Panie Januszu, pozostawia pi�kna ksi��ka przeczytana za m�odu�. Jeszcze przez chwil� pozostan� przy lotnictwie. Na kolejnej starej p�ycie, s�uchanej tak�e w archiwum � wyj�tej delikatnie z pude�ka przez �yczliw� pani�, kt�ra mi to wszystko przegrywa�a � zarejestrowany jest g�os innego cz�owieka. Przez kr�tki czas zdoby� sobie tak wielk� popularno��, �e mo�na by�o m�wi� o zbiorowej mi�o�ci do niego. Ten cz�owiek by� lotnikiem jak Janusz Meissner. Nagranie jest kiepskie, musz� pochyli� si� nad szumi�c� p�yt�. M�wi ze �piewnym akcentem kresowym: �My � to znaczy RWD. M�j przyjaciel najlepszy, Sta� Wigura, ja i RWD. RWD � i my. Sukces Polski jest zas�ug� naszej nieod��cznej tr�jki�. Zachowa� si� g�os porucznika Franciszka �wirki, zwyci�zcy mi�dzynarodowych zawod�w samolotowych, s�ynnego w tamtych latach challenge�u. A wi�c rok jeszcze 1932. Zwyci�yli na polskim aeroplanie marki RWD. Trzy literki � trzy nazwiska konstruktor�w: Rogalski, Wigura, Drzewiecki. Rzadko zdarzaj� si� takie tragedie. �wirko i Wigura u szczytu s�awy, wkr�tce po swym triumfie, zgin�li w katastrofie samolotowej pod Cierlickiem. Powszechna rado�� zamieni�a si� w powszechn�, g��bok� �a�ob�. Legenda trwa, ale jak ka�da legenda z wolna zaciera si� w pami�ci, wi�c nie mog�em pomin�� okazji, by cho� w kilku zdaniach nie wspomnie� i o tych naszych dawnych wielkich sportowcach. Niestety, ma�o starych p�yt ocala�o z wojny. Troch� wi�cej materia��w by�o z ko�ca lat czterdziestych. Jeszcze i wtedy nagrywano niekt�re transmisje na p�ytach. Przyjdzie czas, �e wszystko b�dzie utrwalane wy��cznie na ta�mach. Kr�tko po wojnie: mecz naszych pi�karzy z Armi� Renu na �l�sku. �Halo, ze stadionu w Katowicach m�wi Witold Dobrowolski...� Walka s�ynnego Czechos�owaka Tormy z jeszcze s�ynniejszym Kolczy�skim. �Halo, m�wi Tadeusz Pyszkowski�. Derby sto�eczne Polonia-Legia na odbudow� Warszawy. �Wok� stadionu, prosz� pa�stwa, rozci�gaj� si� ruiny...� Raptem natrafiam na swoj� jedyn� w archiwum p�yt�: debiut przy mikrofonie podczas meczu Polska-Anglia o Puchar Davisa na centralnym korcie �Legii� w Warszawie. S�ycha� d�wi�k rakiety, kt�r� J�zef Hebda odbija pi�k�. S�ysz� dr��cy g�os sparali�owanego przez trem� m�odzie�ca. Potem pewna luka w materia�ach. I wreszcie ich obfito��, ale ju� po nie nie si�gam, gdy� niekt�re relacje �atwo znajd� na tym samym pi�trze, w gmachu radia, gdzie pracuj�. Opracowuj�c wtedy t� audycj� przekona�em si�, jak wa�n� funkcj� pe�ni Archiwum Dokumentacji Mechanicznej, i to nie tylko ze wzgl�du na potrzeby radia i telewizji. Pomaga r�wnie� w pracy dydaktycznej szk� i wy�szych uczelni. Dzi�ki udost�pnionym nagraniom lekcje i wyk�ady o tematyce historycznej mog� by� dokumentowane autentycznymi materia�ami. Inaczej wtedy smakuje m�odemu cz�owiekowi historia, nie tylko sportu. W archiwum zgromadzono oko�o dwudziestu tysi�cy tak zwanych �jednostek przechowania�. Zachowano fragmenty przedstawie� teatralnych, utrwalone g�osy Osterwy, Jaracza, Solskiego, Maszy�skiego, recytacje poezji w wykonaniu Staffa, Tuwima, Ga�czy�skiego, przem�wienia g�o�nych polityk�w z lat dwudziestych i trzydziestych, wodz�w i dyplomat�w, wspomnienia s�awnych ludzi, kt�rych ju� nie ma. 15 Dawno nie robi�em audycji z tak� pasj�. Nie tylko dlatego, �e lubi� histori�. Jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki s�ysza�em i widzia�em �ywe postacie. W tej audycji musia� by� tak�e Feliks Stamm. I by�. M�wi� z Tokio zaraz po wspania�ych fina�ach swoich uczni�w, kiedy kolejno Grudzie�, Kulej i Kasprzyk wypunktowali trzech gro�nych pi�ciarzy radzieckich. Wielki triumf. Sza� rado�ci. A pan Feliks do mikrofonu: �Tak, nie�le si� ch�opcy spisali. Walczyli dobrze i wykazali ambicj�. Ani jednego superlatywu. Wargi dr�a�y mu ze wzruszenia, ale trzyma� nerwy na wodzy. Jego pow�ci�gliwe s�owa jeszcze bardziej podnosi�y sukces polskich pi�ciarzy. I oto Pow�zki. G��wn� alej� cmentarza krok za krokiem w takt werbli ci�gnie kondukt d�ugo�ci paru kilometr�w. Drzewa jeszcze bezlistne, wok� ma�o zieleni, ale wszystko rozpromienione s�o�cem, bo dzie� jest pi�kny. Kondukt wolno zapuszcza si� w g��b cmentarza. Najpierw po lewej stronie bia�e krzy�e na mogi�ach �o�nierzy, kt�rzy padli we Wrze�niu, a troch� dalej w g��bi kwatera weteran�w z 1863 roku. Kamienne p�yty i rze�by, czasem wzrok dostrze�e �mig�o zdobi�ce gr�b jakiego� lotnika. Potem idziemy Alej� Zas�u�onych, mijamy j� i wreszcie docieramy do miejsca, gdzie mogi� ju� mniej i otwiera si� wolna przestrze� przeznaczona dla tych, kt�rzy kiedy� odejd�, jak odchodzi teraz Feliks Stamm. Przygl�dam si� twarzom ludzi towarzysz�cych Stammowi w ostatniej drodze. Nie idzie o koleg�w i wychowank�w, o dzia�aczy lub przyjaci� i oficjalne osoby. Kim s� ci, kt�rzy tworz� przygniataj�c� wi�kszo�� w �a�obnym pochodzie? Kibice bokserscy. Zwyk�o si� m�wi� o nich: najgorsza publiczno�� sportowa. �Bij go w w�trob�. �Po serduszku�. Teraz cisi, skupieni i wzruszeni. Stoj� w�r�d nich, przygl�dam si�, s�ucham przyciszonych rozm�w. Niekt�rzy maj� ochryp�e g�osy, jakby zdarte przez dawno przebrzmia�e okrzyki. Wrzeszczeli kiedy�: �Polus, bij lewym�, �Naprz�d, Kolka!�, �Chmiel � do ataku!�, �Czooortek!� To ci, kt�rzy pami�taj� czasy, kiedy Stamm by� jeszcze m�ody. Przyszli tak�e ludzie w �rednim wieku. Pami�taj� debiut Zbigniewa Pietrzykowskiego w Hali Gwardii na mistrzostwach Europy w 1953 roku. Pietrzykowski niesie teraz trumn� wraz z Kulejem, Pa�dziorem, Drogoszem, Stefaniukiem, Kukierem... Przedtem trzymali wart� honorow� przy trumnie. Bracia Olechowie nios� wieniec. A ten wysoki to kto? Zaraz za najbli�szymi idzie ogromny, siwy m�czyzna, wyprostowany jak struna. Pi�at � zawodnik wagi ci�kiej, dawny olimpijczyk, poprzednik W�grzyniaka, Treli, Biegalskiego... Kres w�dr�wki. Przez megafon s�ycha� po�egnalne przem�wienie. Wyliczanie zas�ug. Zmieszane szepty w tym t�umie tworz� drug�, r�wnoleg�� mow� po�egnaln�. Strz�py zda�. Kto� wyciera oczy: �Nie by� profesorem, nie ko�czy� �adnych awuef�w. Zna� boks, bo zna� �ycie. Ka�dy z nas walczy. Uczy�, jak walczy� nie �ami�c regu��. Kto� inny m�wi chrypliwie, szepce, ale w ciszy s�ycha� ka�de s�owo: �Sp�jrz pan, ilu dawnych �obuziak�w stoi niedaleko tej trumny. Teraz bia�y ko�nierzyk i krawat, �ona, dzieci, porz�dne �ycie i medal za szk�em w gablocie. Zbiera� ich po salkach, ho�ubi�. Tward� r�k�, ale m�drze�. W pocztach sztandarowych klub�w twarze zupe�nie m�odych ludzi. Kolejna generacja kozak�w i zakapior�w wzrastaj�cych ju� nie w zau�kach i podw�rkach obdrapanych warszawskich kamienic, ale w�r�d nowych, jednostajnych blok�w Pragi i Woli, Br�dna i S�u�ewca. Kiedy nie�li te sztandary i szli w g�stym t�umie, niekt�rzy mieli �zy w oczach. Pap� Stamma znali tylko z telewizji. Stamm by� ju� na emeryturze, ale legenda �y�a. Ma�y, zgarbiony cz�owiek o pomarszczonej, pogodnej twarzy tak�e dla tych ch�opak�w by� symbolem, autorytetem i wyroczni�. Kozak�w i zakapior�w nie brakuje i dzi�. Czy znajdzie si� taki drugi cz�owiek, kt�ry b�dzie umia� nawi�za� z nimi kontakt, trzyma� w ryzach, rozpali� iskr�, pomaga� i radzi�? Czy znajdzie si� kto� taki, kto b�dzie umia� m�wi� o wielkich, niek�amanych sukcesach tak prosto i skromnie, jak m�wi� Stamm? Bez g�rnolotnych s��w, bez �opatologii? 16 W�a�ciwie, kim by� ten cz�owiek? Po prostu trenerem boksu, sportu nie tak wznios�ego i szlachetnego jak alpinizm, tenis, szybownictwo, lekka atletyka. By� trenerem mordobicia, jak m�wi� niekt�rzy wra�liwcy i moralizatorzy. Sk�d wi�c tak powszechny �al i szacunek dla zmar�ego trenera boksu? Wychowawca � na pewno tak. Wybitny wychowawca i do tego samouk, intuicjonista. A mo�e dlatego nie mo�emy zapomnie� Stamma, �e dzi�ki Niemu w�a�nie � w walce wr�cz, a wi�c w spos�b jak najbardziej bezpo�redni � nasi reprezentanci w najrozmaitszych okresach wielu dziesi�tk�w lat po prostu pokonywali m�odych i odwa�nych ludzi z innych kraj�w, i robili to pi�knie, po mistrzowsku. Udowadniali sw� wy�szo�� wi�ksz� inteligencj�, odwag�, ofiarno�ci�. Przypomn�, �e b�d� co b�d�, w niewiele lat po wojnie � kt�ra nas nie tylko zniszczy�a, ale stara�a si� tak�e zgarbi� i do ziemi przydusi� � pierwszym wielkim triumfem narodowym w sporcie by�o bezapelacyjne zwyci�stwo Polski w mistrzostwach Europy w boksie. Wiosna 1953 roku. Przetrwa�a i stoi Hala Mirowska, ale wok� biednie i sm�tnie. Kukier � Majd�och, Stefaniuk � Stiepanow, Kru�a � Zasuchin. A potem jeszcze dwa dalsze pasy mistrzowskie dla Drogosza i Chych�y. Pi�� razy �Jeszcze Polska nie zgin�a...� w ci�gu trzech godzin pod po�atanym stropem, na kt�ry spad�o tyle bomb i pocisk�w. �Brawo, Stamm!� � spontaniczny, d�ugo skandowany, serdeczny okrzyk tych, kt�rzy byli wtedy w �rodku hali, a tak�e i tych, kt�rzy jak kraj d�ugi i szeroki czekali z zapartym tchem przy radioodbiornikach na ka�dy celny cios i ka�d� skuteczn� zas�on�. Z wolna posta� Stamma b�dzie si� od nas oddala�, mo�e wi�c warto przypomnie� m�odszemu czytelnikowi par� fakt�w z jego �ycia. Urodzi� si� 14 grudnia 1901 roku w Ko�cianie, na ziemi wielkopolskiej. Jako dziewi�tnastoletni m�odzieniec zosta� instruktorem jazdy konnej w Centralnej Szkole Kawalerii w Grudzi�dzu. Wzrasta� w u�a�skiej atmosferze i wiele z tej atmosfery bojowo�ci, odwagi i szczeg�lnej fantazji � po��czonej z odpowiedzialno�ci� za to, co si� czyni, i ofiarno�ci� dla s�u�by � przeniesie potem na ring, gdzie walczy� b�d� polscy pi�ciarze. Doda do tego jeszcze jedn� wa�n� cech� i b�dzie zaszczepia� j� wychowankom: spryt, kt�ry w pojedynku bokserskim zwyk�o nazywa� si� taktyk� albo sztuk� samoobrony. Sam tak�e boksowa�, ale nie zrobi� kariery jako zawodnik. Na pocz�tku lat dwudziestych stoczy� w wadze pi�rkowej zaledwie trzyna�cie walk, odnosz�c jedena�cie zwyci�stw. Doszed� jednak do przekonania, �e b�dzie lepszym trenerem ni� pi�ciarzem. W 1926 roku zaanga�owa�a go na stanowisko trenera pozna�ska �Warta�, pierwszy pot�ny klub bokserski w Polsce. Tak zacz�a si� nasza �wietna historia boksu. Utrwalone s� na magnetofonowej ta�mie g�osy ludzi, kt�rzy zas�u�yli si� dla polskiego sportu, a chyba i nie tylko dla sportu: g�osy Stamma, �wirki, Meissnera. Oto jeszcze jedna wa�na posta� z czas�w troch� p�niejszych. Startowa� ju� przed wojn�, ale zapisa� si� w pami�ci zawodnik�w i kibic�w g��wnie jako wybitny dzia�acz: �Mefisto�, czyli Witold Gerutto. Ot� Witold Gerutto by� cz�owiekiem twardym. Nie wiem, jaki by� w m�odo�ci, bo nie zna�em go wtedy, ale kiedy min�� czas jego kariery jako wyczynowca, zastopowanej przez wojn�, i zacz�� odgrywa� wybitn� rol� w sporcie jako dzia�acz, nale�a� do nielicznego raczej grona ludzi maj�cych swoje zdanie. Bywa� apodyktyczny. By� kim�, wytworzy� w sobie jaki� rezerwuar energii, stanowczo�ci, lapidarno�ci, rubaszno�ci. Niekt�rzy m�wili �i bezwzgl�dno�ci�, inni wspominali tylko o specyficznej surowo�ci, z jak� traktowa� sport, uznaj�c go za najlepsz� rozrywk� dla m�czyzny. Ale by�a to, zdaniem Gerutty, rozrywka, kt�ra nie tylko niesie przyjemno��, ale i nak�ada obowi�zki. W 1938 roku w Pary�u zdoby� wicemistrzostwo Europy w dziesi�cioboju po morderczym pojedynku ze Szwedem Bexelem. �Po dziewi�ciu konkurencjach by�em pierwszy, maj�c 17 punkt�w przewagi nad Szwedem � opowiada� Mefisto. � Je�li przegram ostatni� konkurencj� mniej ni� o 15 punkt�w, to zdob�d� mistrzostwo. Pobiegli�my na 1500 me 17 tr�w. Po pierwszym okr��eniu Szwed prowadzi� z dziewi�ciometrow� przewag�. Trzyma�em si� wi�c jak nale�y. Na 500 metr�w przed met� Bexel przyspieszy�, a ja zacz��em s�abn��. �Jak nogi nie chodz�, machaj r�kami�, przypomnia�a mi si� wtedy rada jednego ze starszych koleg�w. Macha�em r�kami, nie pomog�o. Przegra�em o 20 metr�w ze Szwedem i on zosta� mistrzem. Wyje�d�aj�c z Pary�a wiedzia�em, �e czeka mnie jeszcze wielka rado��: dopadn� Bexela za dwa lata na Olimpiadzie w Helsinkach. Strasznie trenowa�em, przez ca�y rok. Na zim� 1939-1940 zaplanowa�em specjalny trening w skoku o tyczce, bo tu mi nie sz�o. Przysz�a zima. Zima i noc. D�uga polska noc. Obudzi�em si� po o�miu latach na mistrzostwach Europy w Oslo w 1948 roku. Po pierwszym dniu posz�o mi nawet nie�le, by�em trzeci w dziesi�cioboju, ale z zerwanym mi�niem po biegu na 400 metr�w. Rok 1948 i Olimpiada w Londynie. Ju� mi nie wysz�a, bo nie mog�a wyj��. Mefisto mia� potem inne olimpiady: wyst�powa� w roli dzia�acza. Dla wielu czytelnik�w nazwisko Gerutto kojarzy si� przede wszystkim z trenerstwem, prezesowaniem, ��czy si� ze skr�tami PZLA i PKOl. By� jedn� z najwi�kszych indywidualno�ci naszego powojennego sportu, tak� jak Stamm. Postaci� barwn�. Na ka�dych zawodach, w najwi�kszym t�umie natychmiast dostrzega�o si� tego m�czyzn�. Bardzo wysoki, barczysty, prosto si� trzymaj�cy. Kr�tko, na je�a ostrzy�one w�osy. Okulary. Jaka pewno�� siebie, jaka witalno�� bi�y z tej sylwetki. Co to b�d� za zawody, Witold? � pyta�em zawsze Mefista przed rozpocz�ciem transmisji. Przychodzi�em na stadion i szuka�em go. Potrzebna mi by�a zawsze kr�tka rozmowa. Patrza� z g�ry, troch� szyderczo, ale i �yczliwie. I dawa� szybko prorocz� syntez� zawod�w w jednym zdaniu. Jego pierwsze zawody. Rodzinne Grodno, rok 1930. Przyjecha�y na nie znakomito�ci lekkoatletyczne z Bia�egostoku. �Stali�my, gdy zajecha� autobus, i przygl�dali�my si� go�ciom z podziwem � opowiada� o swoim debiucie na boisku. � Rozmawiali tylko ze sob�, na nas nie zwracali uwagi. Zaproszono ich do defilady, nas nie. Wreszcie zacz�y si� zawody. Boisko znali�my doskonale. Ka�d� k�pk�, ka�d� �ysink�. Ale tylko do 34 metra. Dalej ju� nie, bo tam nigdy nasze dyski nie pada�y. A ten z Bia�egostoku zakr�ci� si� i dysk polecia� poza nasze wszystkie k�pki. Wtedy wywo�ano mojego przyjaciela, Loni� Fiedoruka. Sapa�, mia� czerwone uszy i kark. To nie wr�y�o nic dobrego. Faktycznie, wysz�a mu �wieca, nie d�u�sza ni� na 20 metr�w. Lonia jeszcze bardziej pokra�nia�, odszed� na bok i patrzy�, ile ja rzuc�. Rzuci�em 28 metr�w. Ostatecznie zaj�li�my drugie i trzecie miejsce, a ten z Bia�egostoku by� pierwszy, mia� chyba ponad 42 metry. Co za technika, jaka si�a. Jak przyszed�, tak poszed�. S�owa z nami nie zamieni�. I tak w ka�dej konkurencji. Nasi go�cie wygrywali wszystko, co by�o do wygrania. Potem postawiono ich przed trybun� i wr�czono medale. Siedzieli�my z Loni� w g��bokiej trawie po przeciwnej stronie boiska, �uli�my jakie� �d�b�a. Ale przecie� nie by�o tak �le, zaj�li�my dobre miejsce, mogli da� cho�by dyplomy. Albo przynajmniej ustawi� w szeregu i poda� r�k�. Wstali�my i poszli�my w stron� szatni. Lonia obj�� mnie ramieniem i jakim� dziwnym g�osem powiedzia� �piewnie: �To nic, Wicia, my im jeszcze poka�emy�. Spojrza�em na przyjaciela, uszy mia� bia�e, kark te�, tylko szcz�ki twardo zaci�ni�te i �zy w oczach...� Mefisto by� twardy. Szczeg�lny rodzaj twardo�ci, kt�ra wysz�a ju� z mody. Twardo��, kt�ra obecnie oznacza cz�sto brutalno��. Je�li kto� odczuje co� tak jak wtedy Lonia i Wicio, to powie si� o nim teraz: mi�czak. By�o mi przykro, kiedy odprowadzaj�c Mefista na Pow�zki, z najwi�kszym trudem dostrzeg�em w t�umie zaledwie kilku zawodnik�w z dru�yny, kt�r� nazywali�my kiedy� �Wunderteamem�. Stworzy� j� przecie� tak�e Gerutto. Nie dziwi� si�, �e m�odzi nie lubi� chodzi� na pogrzeby i niechaj wybacz� mi m�odsi czytelnicy, �e sporo tu o Pow�zkach. Czy jednak�e nie by�o dziwne, �e wtedy nie stawili 18 si� w komplecie ci wszyscy, kt�rych Mefisto prowadzi� do najrozmaitszych mecz�w w kraju i za granic�, kt�rych trenowa�, a oni, zdawa�o si�, przejmowali od niego to, co by�o i jest czyst� esencj� sportu? Wspominaj�c audycj� z okazji 50-lecia Polskiego Radia, b�d�c� zreszt� impulsem do napisania niniejszego rozdzia�u, chcia�bym wysun�� na plan pierwszy jeszcze jedn� posta�, kt�ra kilka lat temu tak�e odesz�a. �w cz�owiek w po�owie