8376

Szczegóły
Tytuł 8376
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8376 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8376 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8376 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanis�aw �ukasiewicz BY�EM SEKRETARZEM BIERUTA Wspomnienia z pracy w Belwederze w latach 1945�1946 Z ainteresowanie histori� polityczn� Polski, w tym tak�e czterdziestolecia Polski Ludowej, w naszym spo�ecze�stwie nie tylko nie s�abnie, ale raczej stale narasta i pog��bia si�. R�ne s� tego przyczyny. Jedn� z nich jest charakterystyczna niew�tpliwie dla m�odego pokolenia Polak�w ch�� poznania swojego narodowego �yciorysu, potrzeba znalezienia odpowiedzi na wiele pyta�, skonfrontowania jak�e r�nych cz�sto opinii i pogl�d�w. Ksi��ka, kt�r� proponujemy Czytelnikowi, spe�nia te oczekiwania; prezentuje posta� wybitnego m�a stanu, w szczeg�lnym dla PRL okresie, niesie r�wnie� wiele istotnych informacji dotycz�cych lat 1945�1946. Ich koloryt, niepowtarzalna atmosfera, odnajduj�ce si� w wydarzeniach znacz�cych i w tych o charakterze anegdotycznym, tak�e przecie� oczekiwanych przez Czytelnika, mog�y by� oddane tylko przez takiego cz�owieka jak Autor, zajmuj�cy w�wczas wa�n� pozycj� w Belwederze. Przybli�enie sylwetki Boles�awa Bieruta � wybitnego dzia�acza partyjnego i polityka, pokazanie jej w spos�b naturalny, w uwik�aniach wielu konieczno�ci i trudnych sytuacji spo�ecznych, jest niew�tpliwie wielk� zalet� tej ksi��ki. Tak jak ka�de wspomnienia i te r�wnie� wywo�aj� zapewne w pami�ci uczestnik�w tamtych wydarze� inne nieco oceny i opinie. Subiektywizm jest jednak nieod��czn� cech� tego gatunku literackiego, zarazem wad� i zalet�. Zdaj�c sobie spraw� z niedoskona�o�ci literatury pami�tnikarskiej, ale i doceniaj�c niew�tpliwe zalety tekst�w S. �ukasiewicza � polecamy t� ksi��k� Czytelnikowi, z przekonaniem, i� b�dzie dla� nie tylko interesuj�c� lektur�, lecz tak�e wywo�a refleksje i zadum�, jak�e potrzebn� dzisiaj nam wszystkim � Polakom. Z araz po wojnie cz�� inteligencji polskiej, zw�aszcza zwi�zanej z obozem londy�skim AK, przyj�a postaw� biernego oporu w stosunku do powstaj�cej w�adzy ludowej. Nie uznawano jej w og�le za w�adz�, traktuj�c j� jako obc� narodowi, narzucon� mu przemoc� i sprzeczn� z prawdziwymi interesami Polski. Twierdzono w tych ko�ach, �e i polscy komuni�ci pozbawieni s� prawdziwej niezale�no�ci, �e jedynie j� pozoruj�, a w gruncie rzeczy s�ucha� musz� tajnych dyrektyw Moskwy. Prawica, rozgoryczona i zawiedziona postaw� dotychczasowych sojusznik�w na Zachodzie, dla kt�rych � i, zdawa�o si�, dla wsp�lnej sprawy � nie �a�owa�a trudu, ocenia�a, i� zgotowali jej oni okrutny los zdania si� na �ask� i nie�ask� nieprzejednanego wroga politycznego. Ca�y �wiat zreszt� przygl�da� si� z du�ym zainteresowaniem poczynaniom nowej w�adzy ludowej w Polsce i �ledzi� przebieg wydarze� w naszym kraju. Putrament w p�niejszej swojej ksi��ce pt. ,,P� wieku" pisa� o tym okresie, �e gdy wojska radzieckie zaj�y Prag� i zjawi�o si� tam w samochodzie kilku umundurowanych polskich literat�w � spogl�dali oni na drugi brzeg, na walcz�c� jeszcze Warszaw� ze zgroz�, ze zdumieniem � jak na wielk� niewiadom�. Takie to by�y nastroje w kraju w pierwszych miesi�cach po wkroczeniu Armii Czerwonej, gdy w maju 1945 roku zg�osi�em si� do Zwi�zku Nauczycielstwa Polskiego, aby wr�ci� do swojej przedwojennej funkcji referenta prasowego, kt�r� pe�ni�em oko�o roku, od wrze�nia 1938 r. a� do wybuchu wojny. W pracy tej osi�gn��em wtedy sporo sukces�w. Moje artykuliki, notatki, drukowane g��wnie w warszawskiej prasie lewicowej, dotyczy�y zagadnie� spo�ecznych, ekonomicznych i politycznych w Polsce. Prezentowa�em w nich stanowisko organizuj�cego si� frontu ludowego, a w�a�ciwie � najbardziej aktywnych w tym froncie komunist�w. Redagowa�em tygodniowy biuletyn prasowy, daj�cy wiadomo�ci o ruchu nauczycielskim. Dotyczy�y one zawodowej sytuacji nauczyciela, problem�w szko�y, stanu o�wiaty w Polsce oraz og�lnych spraw gospodarczych i spo�eczno-politycznych. Mimo, i� coraz bardziej narasta�o zagro�enie niemieckie, kt�re w zasadzie �agodzi�o konflikty wewn�trzkrajowe � prasa endecka i jej pokrewna wci�� jeszcze atakowa�y Zwi�zek Nauczycielstwa Polskiego za jego prokomunistyczn� i proradzieck� dzia�alno�� ideologiczn�. Cz�sto by�y to wulgarne napa�ci i pospolite insynuacje. W �odzi boj�wkarze ,,Falangi" wrzucili do gmachu Zwi�zku bomb�, rani�c nauczyciela. Omawia�em zaraz takie wydarzenia w biuletynie zwi�zkowym rozsy�anym do prasy, nie szcz�dz�c mocnych s��w i dobitnych okre�le� przeciwko naszym kryptohitlerowcom, jak to wtedy nazywano ,,falangist�w". Artykuliki moje ch�tnie przedrukowywa�a warszawska prasa lewicowa (,,Robotnik" na pierwszej stronie). Po kilku takich publikacjach niekt�re pisma lewicowe zaprosi�y mnie do sta�ej wsp�pracy. Pisa�em dla nich teksty, w kt�rych podejmowa�em polemik� z napa�ciami na Zwi�zek (mi�dzy innymi z Janem Wiktorem, kt�ry w faszyzuj�cym tygodniku ,, Prosto z mostu" oskar�a� w�a�nie w tym czasie nauczycieli szko�y podstawowej o sadyzm). Recenzowa�em ksi��ki po�wi�cone szkole. Fragmenty wi�kszej pracy pod tytu�em ,,Szko�a w literaturze polskiej" drukowa�em w ,,Dzienniku Porannym". Pisa�em zbeletryzowane felietony o sytuacji nauczycieli, szczeg�lnie samotnych nauczycielek na prowincji. Jeden z takich artyku��w, obrazuj�cych prac� i dol� nauczycielki na zapad�ej wiosce, przedrukowa�o kilkadziesi�t lewicowych i prawicowych pism w kraju. Pomin�a go tylko prasa prorz�dowa. M�j artyku� z prasowego biuletynu zwi�zkowego, omawiaj�cy problem pozostawania poza szko�� coraz wi�kszej ilo�ci dzieci � i to z r�nych �rodowisk spo�ecznych � wykorzysta�a brukowa prasa endecka, aby podnie�� wielki krzyk przeciw kierownictwu Ministerstwa O�wiaty. Artyku� ukaza� si� na pierwszych stronach trzech endeckich gazet pod sensacyjnym tytu�em drukowanym wielk� czcionk�, jak to wtedy by�o w modzie. Ta intensywna dzia�alno�� publicystyczna umocni�a moj� pozycj� w Zwi�zku. Zdoby�em pe�n� aprobat� dla tego rodzaju radykalnych wyst�pie� ze strony mojego bezpo�redniego szefa, wiceprezesa ZNP � Czes�awa Wycecha. Zyska�em uznanie i poparcie (jawne b�d� ciche) lewicowych k� zwi�zkowych, grupuj�cych si� w�a�nie wok� jego osoby. Czes�aw Wycech prze�ywa� wtedy w swojej spo�ecznej, nauczycielskiej i publicystycznej dzia�alno�ci pi�kny okres. By� w�wczas za�ywnym, zdrowiem i energi� promieniuj�cym panem oko�o czterdziestki, wzrostu raczej niskiego, o ujmuj�cej powierzchowno�ci. ., Zjednywa� sobie koleg�w, budzi� w nich zaufanie i sympati� swoj� bezpo�rednio�ci�, naturalno�ci�, ciep�ym, �yczliwym u�miechem. Nale�a� do lewego skrzyd�a �wczesnego PSL, solidaryzuj�cego z ,,Wyzwoleniem" i z komunizuj�cymi organizacjami ch�opskimi. Wcze�niej by� nauczycielem szko�y wiejskiej, krn�brnym, buntuj�cym si�. Przy ka�dej okazji wyst�powa� w obronie praw nauczycielskich, demonstrowa� �a�osn� rol� i dol� nauczyciela wiejskiego, traktowanego przez w�adze sanacyjne niemal jak z�o konieczne. Wskazywa� upadek o�wiaty, cho�by poprzez to, �e dla coraz wi�kszej liczby dzieci nie by�o miejsca w szkole. W sprawach spo�ecznych agitowa� za reform� roln� bez odszkodowania i za wszystkimi innymi has�ami politycznymi organizuj�cego si� frontu ludowego. Umieszcza� mocne artyku�y w prasie zwi�zkowej i ch�opskiej; by�y one pisane j�zykiem prostym, bez modnych �wcze�nie pretensjonalnych sformu�owa�, trafiaj�cym do czytelnika. Uczy�, dzia�a�, pisa�. W swojej pracy by� r�wnie� reformatorem, wyrazicielem doli i potrzeb �rodowiska wiejskiego, z kt�rego wyr�s� i kt�remu teraz chcia� pomaga�. Szybko zatem narazi� si� w�adzom sanacyjnym. Przenoszono go z jednej szko�y do drugiej, w coraz to dalsze i trudniejsze tereny Polski. Kiedy zosta� wybrany do w�adz Zwi�zku Nauczycielstwa Polskiego, przeni�s� si� do Warszawy. Po strajku szkolnym Czes�aw Wycech wybrany zosta� wiceprezesem Zwi�zku, do kt�rego pr�bowa� zbli�y� lewic� nauczycielsk�, przede wszystkim ludzi umiej�cych w�ada� s�owem i pi�rem. Nak�ania� Zwi�zek do sojuszu z rozwijaj�cym si� Stronnictwem Demokratycznym i z innymi partiami � cz�onkami frontu ludowego. W swoich artyku�ach, licznie teraz publikowanych, propagowa� szko�� �wieck�, hamowa� w szkolnictwie wp�ywy klerykalne. A nie by�y one ma�e w masach nauczycielskich, szczeg�lnie w�r�d nauczycieli szk� �rednich, wywodz�cych si� z inteligencji. Kler polski mia� swoich zwolennik�w i w ZNP � tak�e w centrali i w �wczesnym Zarz�dzie G��wnym. Prezes ZNP � Jan Kolanko, kt�remu w okresie strajku szkolnego prawica przylepi�a miano komunisty, bolszewika wys�uguj�cego si� Moskwie, jak si� p�niej okaza�o, by� kle-ryka�em, sk�adaj�cym przy ka�dej okazji ho�d papie�owi. Po strajku szkolnym musia� ust�pi� ze stanowiska prezesa, ale w Zarz�dzie G��wnym jeszcze przez jaki� czas pozosta�. By� niezbyt d�ugo opiekunem ,,G�osu Nauczycielskiego", kt�rego redaktorem naczelnym by� W�odzimierz Rac�awicki. Obaj pochodzili w Ma�opolski. Rac�awicki by� m�czyzn� przystojnym, �redniego wzrostu, o g�adkiej, inteligentnej twarzy. Mia� wtedy trzydzie�ci kilka lat, dobrze si� ubiera�, wypowiada� si� ciekawie, dowcipnie. Pos�ugiwa� si� s�dami wyrobionymi, ujmowa� kwestie skr�towo i sensownie. Sk�onny by� do mi�ych, przyjaznych u�miech�w. Ale swoje obowi�zki naczelnego redaktora i g��wnego w pi�mie publicysty � do czego by� zobowi�zany � traktowa� do�� lekko. Sprawia� wra�enie, jakby te sprawy nie by�y dla niego najwa�niejsze. Zdaje si�, �e ceni� on co� istotniejszego � to, co m�odemu m�czy�nie mog�o da� samo �ycie. Przekona�em si� p�niej, i� tym czym� by�y m�ode i pi�kne kobiety. �on� mia� ju� starzej�c� si�, kt�r� formowa�y warunki �ycia �wczesnego domu mieszcza�skiego, powoduj�ce, i� w ci�gu paru lat z pe�nej wdzi�ku i zalotno�ci panny sta�a si� zwyk��, urz�dow� i ju� spospolicia�� matron�. Szybko sta�a si� korpulentna, z twarzy znikn�y wdzi�k i zalotno��, jako ju� niezbyt przydatne. Szykowne stroje zmieni�a na praktyczne, maj�ce przede wszystkim zastosowanie w domu. Unika�a wysi�k�w, lubi�a przesiadywa� z podwini�tymi nogami na kanapie. Tote� wzorem wielu podobnych �on stopniowo ty�a, leniwia�a, pospolicia�a. Wreszcie wygl�da�a nie na �on�, a na gospodyni� swego m�a. Rac�awicki nie by� rad, gdy �ona przychodzi�a do redakcji, szczeg�lnie, gdy byli tam koledzy redakcyjni lub obcy interesanci. Chmurnia�, zachowywa� si� tak, jakby to nie by�a jego �ona, a jaka� obca kobieta, kt�ra chyba przez pomy�k� tu wesz�a. Nie patrzy� na ni�, udawa�, �e nie s�yszy pyta� i zaraz usi�owa� j� ,,wypchn��". Nie przejawia� r�wnie� ochoty do publicznego prezentowania �ony. Ta z kolei, wcale nie my�la�a walczy� o jakie� dodatkowe swoje prawa; szybko umyka�a z redakcji. Naczelny redaktor musia� pisywa� dosy� cz�sto; czyni� to szczeg�lnie przy wa�niejszych aktualnych problemach, kt�re trzeba by�o w�a�ciwie przedstawi�. Pisa� tak, jak m�wi�: �atwo, dobrze, u�ywa� zr�cznych skr�t�w my�lowych. Zawsze by� zgodny z aktualn� polityk� Zwi�zku. By�a w tym wszystkim tylko mechaniczna obowi�zkowo��. Stara� si� pracowa� w redakcji dobrze, bo przecie� za to mu p�acono. Niezale�nie od oficjalnych, obowi�zuj�cych �wcze�nie w Zwi�zku oraz redaktora naczelnego ,,G�osu" pogl�d�w, oboje z �on� � jak si� p�niej przekona�em � byli kleryka�ami. Stara� si� jak m�g� kleru nie atakowa�, od tego rodzaju artyku��w uchyla� si�. To on dyskretnie pomaga� Kolance � prezesowi Zwi�zku � w odzyskaniu sympatii klerykalnych k� prawicowych. Okazj� sta�y si� najbli�sze imieniny papie�a (w Polsce obchodzono je zawsze publicznie, uroczy�cie). Prezydent pa�stwa sk�ada� �yczenia na r�ce nuncjusza papieskiego, rezyduj�cego w Warszawie. Endecka i katolicka prasa, w�a�nie w tym czasie � ostrych walk ideologicznych � stara�a si� uczyni� z imieninowych uroczysto�ci jak�� og�lnonarodow� manifestacj�. W prawicowych gazetach pojawia�y si� na pierwszych stronach wielkie fotografie papie�a. W�a�ciciele sklep�w r�wnie� lokowali na wystawach portrety Ojca �wi�tego. Kolanko dobrze wykorzysta� moment. W aktualnym numerze ,,G�osu Nauczycielskiego" ca�� pierwsz� stron� zaj�� w�a�nie portret papie�a, drug� za� wype�nia� pot�ny okoliczno�ciowy artyku� Kolanki. Wy- 10 wo�a�o to w Zwi�zku zdumienie, gdy� jego dzia�acze my�leli wtedy o wszystkim, tylko nie o imieninach papie�a. Materia� przeznaczony do druku zwykle przegl�da� Wycech, ale nie zawsze mia� na to czas. I oto ukaza� si�, ku og�lnemu zaskoczeniu, papieski numer ,,G�osu Nauczycielskiego". Rac�awicki mia� min� zwyci�sk�, z�o�liw� i by� w �wietnym humorze. Ja narobi�em gwa�tu, obruszy�o mnie to nag�e odst�pstwo od linii ideologicznej Zwi�zku. W uniesieniu krytykowa�em to w obecno�ci Wycecha, Szulkina i innych. Wys�uchiwano mnie z dziwnymi u�miechami, w milczeniu. Na koniec Wycech machn�� pogardliwie r�k� i powiedzia� od niechcenia: To jeden z kolejnych kawa��w Kolanki. Z nim przecie� zawsze mamy k�opoty. Ale wkr�tce si� od niego uwolnimy, bo wraca do Rzeszowa. Rac�awicki drukowa� moje wojownicze artyku�y, recenzje, bo popiera� je Wycech. Ale z czasem Rac�awicki pr�bowa� stawia� op�r, zwleka�, odk�ada� termin druku. A gdy ukaza�o si� kilka moich bardzo mocnych, antyprawicowych tekst�w w ,,Robotniku", w zwalczaniu mnie w sukurs Rac�awickiemu przyszed� Stanis�aw Kwiatkowski, prezes wydawnictw zwi�zkowych i dyrektor ,,Naszej Ksi�garni". Nale�a� on oficjalnie do OZON i, zdaje si�, mia� obowi�zek oczyszczania prasy zwi�zkowej z komunist�w. Zbli�a�y si� wybory do magistratu warszawskiego, wzi��em i ja udzia� w akcji agitacyjnej frontu ludowego. Opublikowa�em w ,,Robotniku" i w innych gazetach kilka artyku��w, popieraj�c w nich tez� komunist�w o jedno�ci dzia�ania wszystkich zwi�zk�w zawodowych, pracownik�w fizycznych i umys�owych. Dla OZON by�a to rzecz niebezpieczna i Kwiatkowski po tych moich � pocz�tkuj�cego pracownika zwi�zkowego � artykulikach, wpad� w nag�y gniew. Na najbli�szym posiedzeniu Zarz�du G��wnego oskar�y� mnie o niesubordynacj� i o zbytni radykalizm, niezgodny z zasadnicz� polityk� ZNP. Postawi� wniosek o wym�wienie mi pracy. Wtedy rozgorza�a gwa�towna debata polityczna na temat, jaka w�a�ciwie powinna by� aktualna polityka Zwi�zku. Wycech wyst�pi� zdecydowanie w mojej obronie i sprzeciwi� si� proponowanemu zwolnieniu. W rezultacie przeciwko mnie g�osowali tylko Kwiatkowski i Rac�awicki. Ostatecznie pozosta�em w Zwi�zku a� do wybuchu wojny. Skryte, zdecydowanie prawicowe zapatrywania Rac�awickiego by�y teraz cz�ciej krytykowane, gdy� wi�kszo�� dzia�aczy coraz silniej spycha�a Zwi�zek ku radykalnej linii lewicy i ku has�om sojuszu ze Zwi�zkiem Radzieckim, jako najistotniejszego zabezpieczenia przed napa�ci� Hitlera. Pada�y bardzo dobitne sformu�owania. Rac�awicki nas�ucha� si� ich niema�o. Przy tym musia� gra� lojalnego. Ale znalaz�szy si� w swoim pokoju, pospiesznie czyni� znak krzy�a �wi�tego. Sk�ada� r�wniutko wyci�gni�te d�onie, wznosi� m�cze�skie oczy ku niebu i �arliwie trzepa� paciorek. Po Kolance prezesem Zwi�zku zosta� Zygmunt Nowicki, stary dzia�acz zwi�zkowy o pi�knej przesz�o�ci. Pe�ni� on jednak funkcj� raczej ju� tylko' reprezentacyjn�. By� to starszy pan, po siedemdziesi�tce, wygl�d mia� nobliwy, by� czy�ciutki, zawsze starannie ubrany. Jego twarz by�a jakby martwa, o ceglastych policzkach, ciemnym w�siku. Jak przysta�o na mocno starszego pana � humor mia� zmienny, kapry�ny. Bra� udzia� w posiedzeniach Zarz�du G��wnego, ale z min� niech�tn�, przewa�nie milcza� sceptycznie. Zajmowa� on w gmachu zwi�zkowym obszerne i �adne mieszkanie s�u�bowe. Mieszka� w nim sam. Us�ugiwa�a mu dziewczyna z bufetu. Zazwyczaj rano opuszcza� to swoje lokum, cz�sto w kiepskim humorze. Powr�t do normalnego codziennego �ycia jako� nie budzi� w nim entuzjazmu. Mo�e nie by� zadowolony ze �niadania? Do��, �e wita� wszystkich chmurnym obliczem. Na posiedzeniach zarz�du ten przed�u�aj�cy si� u niego brak humoru akcentowa� milczeniem. Ale koledzy wdzi�czni mu byli za nie, gdy�, je�li zabiera� g�os, to porusza� jakie� raczej osobiste kwestie, gdy za� w��cza� si� do dyskusji � to miesza� wszystko, wdawa� si� w nie ko�cz�ce si�, nu��ce dygresje. Za sw�j obowi�zek uwa�a� zamykanie narad i podsumowywanie wniosk�w. Ale i to nie wychodzi�o mu dobrze, gdy� przecie� nie o takich sprawach na posiedzeniu m�wiono i nie takie podj�to wnioski, o jakich on m�wi�. Kilka razy po zebraniu zje�d�a�em na d� wind� wraz z prezesem i innymi kolegami, w�r�d kt�rych by� Rac�awicki. W takim towarzystwie prezes najcz�ciej sobie co� przypomina� ze spraw poruszanych na posiedzeniu, najpierw si� solennie zastanawia�, po czym stwierdza� niecierpliwie:, Ale niekt�rzy koledzy wypowiadaj� s�dy nie przemy�lane, radykalne, po prostu awanturnicze. Tak nie mo�na. Musimy dzia�a� m�drzej, ostro�niej. Ostatnio na przyk�ad taki Rac�awicki... � i akurat patrzy� usilnie na Rac�awickiego, jak na kogo� innego. Gdy po chwili konsternacji informowano, �e chyba chodzi mu o kogo� innego, bo kolega Rac�awicki stoi obok niego, prezes ze zniech�ceniem macha� r�k� i pospiesznie opuszcza� wind�. Mimo to przy nast�pnej okazji zn�w utyskiwa� na zbyt komunistyczne wypowiedzi Rac�awickiego, w jego, zreszt�, obecno�ci. Widocznie z jakich� powod�w nazwisko to utkwi�o na sta�e w pami�ci prezesa. W trakcie pracy troch� si� zbli�y�em do naczelnego redaktora. Par� razy zaprosi� mnie do swojego mieszkania. �ona jego zajmowa�a si� wy��cznie sprawami domowymi. M�� prawie wcale nie zwraca� na ni� uwagi. Nakrywa�a do sto�u, podawa�a jedzenie, herbat�, troch� przesiadywa�a z nami, przys�uchiwa�a si� naszej rozmowie, pr�bowa�a te� wypowiada� jakie� w�asne zdanie, ale co chwil� odbiega�a od nas do spraw dla niej donio�lejszych, tj. kuchennych. Mimo to, w naszej lekkiej, hamowanej wzgl�dami grze- 12 czno�ciowymi polemice, solidaryzowa�a si� z m�em. Wyczu�em, i� jestem tu brany za zatwardzia�ego komunist�, Gdy wybuch�a wojna, Rac�awicki ju� nie kry� si� ze swoimi prawdziwymi przekonaniami. W pierwszych dniach wrze�nia urz�dowali�my w Zwi�zku normalnie i prawie codziennie odbywa�y si� posiedzenia zarz�du. Prezes Nowicki wypowiada� si� teraz jako� przytomniej. G�o�ny natomiast, a nawet krzykliwy, sta� si� obecnie Rac�awicki. Wyg�asza� swoje w�asne s�dy, kwestionuj�ce ocen� sytuacji prezentowan� przez lewic�. Niemal jawnie podkre�la�, i� takie pogl�dy s� ju� teraz nieaktualne. Twierdzi�, �e obecnie s� inne si�y, kt�re inaczej b�d� urz�dza� �wiat. Z hitlerowcami naturalnie nie sympatyzowa�, ale przewidywa� ca�kowit� kl�sk� komunist�w. Zmieni� r�wnie� zdecydowanie sw�j stosunek do mnie. Z moich wypowiedzi drwi�, �mia� si� z nich g�o�no, robi� b�aze�skie miny do koleg�w, kiedy pr�bowa�em dyskutowa�. W ko�cu zdobywa� si� na trywialne gesty; na przyk�ad, gdy ja ko�czy�em m�wi�, wyci�ga� po �obuzersku w moj� stron� wyprostowan� nog�, niby luf� jakiej� strzelby do strza�u � i przy wszystkich kolegach psu� powietrze z trzaskiem. Rozdzieli�y nas szybko, na szcz�cie, rozwijaj�ce si� wydarzenia wojenne. Wracaj�c do dzia�alno�ci Czes�awa Wycecha w Zwi�zku trzeba przyzna�, �e do ostatniej chwili by�a ona bardzo intensywna. Zwi�zek wci�� alarmowa� w�adze sanacyjne o pogarszaj�cej si� sytuacji mas nauczycielskich. Zim� 1938/1939 roku Zwi�zek przygotowa� naje�on� cyframi, opracowaniami, analizami, wykresami ogromn� ,,bia�� ksi�g�", wykazuj�c� pogarszaj�cy si� katastrofalnie stan o�wiaty w Polsce. Ksi�g� t� chciano z�o�y� ministrowi o�wiaty. Minister dobrze wiedzia�, co ta ksi�ga zawiera, godzi� si� nawet w duchu z jej wywodami, ale delegacji zwi�zkowej nie chcia� przyj��. Do�� ju� mia� i tak r�nych przykro�ci na swoim urz�dzie. Zwi�zek jednak nie dawa� za wygran� i r�nymi drogami, nawet poprzez sejm, zabiega� o audiencj�. Wreszcie dosz�o do niej. Delegaci ZNP odziani w wizytowe garnitury, nios�c ogromn� ksi�g� niby msza� pod��yli do ministerstwa. Minister wyrazi� szacunek dla tak wielkiej pracy, ale min� mia� ch�odn�, nieprzeniknion�. Ze z�o�enia bia�ej ksi�gi w ministerstwie nie wynik�o nic. Nikt nie mia� tam ochoty nie tylko na to, by j� przeczyta�, ale nawet przejrze�. Zreszt� urz�dnicy ministerstwa nie musieli czyta� ksi�gi, aby si� dowiedzie�, jak jest naprawd� z o�wiat� w Polsce. Tylko, �e na tak� szko��, jakiej chcieli zwi�zkowcy, i na rzeczywiste zrealizowanie powszechno�ci nauczania nie by�o pieni�dzy. Polska nie mia�a ich nawet na porz�dne dozbrojenie si�, i to w momencie ostatecznego zagro�enia. W Polsce nigdy na nic nie by�o pieni�dzy... 13 Wojna rozdzieli�a mnie z Wycechem prawie na sze�� lat. Spotkali�my si� dopiero w maju 1945 roku, gdy zg�osi�em si� do ZNP. Gmach zwi�zkowy wype�niony ju� by� lud�mi, g��wnie nauczycielami � dzia�aczami z podziemia okupacyjnego. Wszyscy byli niezwykle o�ywieni, pe�ni ogromnych nadziei, gotowi do wielkich czyn�w, do przyjmowania powierzonych funkcji. A poniewa� wci�� nie dawano im sposobno�ci do dokonywania wielkich czyn�w ani te� nie ofiarowywano im wa�nych funkcji, wi�c wy�ywali si� w nieustannych dyskusjach. By�y one burzliwe, doprowadza�y zawsze do kategorycznych wniosk�w, po kt�rych winno nast�powa� ju� tylko dzia�anie. Na razie polega�o ono na tym, �e zm�czeni dyskutanci rozbiegali si� p�nym wieczorem do dom�w. Nazajutrz z nowym zapa�em dyskutowali zaciekle. W�a�nie z takiej, nie ko�cz�cej si� dyskusji musia�em wywo�a� Wycecha, aby si� z nim zobaczy� po raz pierwszy po wojnie. Z trudem si� stamt�d wydosta�. Ucieszy� si� bardzo na m�j widok, u�ciskali�my si�, po czym oznajmi�, bym wraca� do pracy w Zwi�zku i wypisa� mi kwit do kasy na kilkusetz�otow� zaliczk�. Wycech by� wymizerowany, blady, wygl�da� na bardzo zm�czonego. Twarz jego wyra�a�a jakie� zak�opotanie i dezorientacj�. Zwi�za� si� on w czasie wojny z rz�dem londy�skim, z PSL i z Miko�ajczykiem. By� cz�onkiem delegatury krajowej i z jej ramienia pe�ni� funkcj� dyrektora tajnego nauczania. Po wojnie wiceprezesem Zwi�zku zosta� Kazimierz Maj. Wkr�tce zas�yn�� on jako bardzo dobry, wielce dowcipny m�wca, tryskaj�cy humorem, ze sk�onno�ciami do satyrycznego widzenia spraw i problem�w. Pierwsze zarz�dzenia nowych w�adz o�wiatowych da�y mu okazj� do sarkastycznej krytyki. Atakowa� te zarz�dzenia z drwin�, jadowicie, demaskowa� stare sk�onno�ci biurokratyczne, czym zdobywa� sobie popularno�� w�r�d nauczycieli. Do Zarz�du G��wnego dokoptowano dw�ch przedstawicieli PPR � Stefana ��kiewskiego (na stanowisko drugiego wiceprezesa) i W�adys�awa Ferenca (na kierownika Wydzia�u Prawnego). Obaj znali mnie z dawnych prac publicystycznych, czytali r�wnie� moj� ksi��k� pod tytu�em ,,Nauczyciele". Tote� po wojnie z miejsca zacz�li mnie popiera�, ale szybko spostrzegli � mieli zreszt� racj� � �e jako� zmieni�y si� moje my�li i pogl�dy polityczne. W dalszym ci�gu czu�em si� bliski komunizmowi, ale nie akceptowa�em dzia�alno�ci PPR i nie entuzjazmowa�em si� rewolucyjn� Rosj�. W�a�ciwie nie wiedzia�em, gdzie jest teraz moje miejsce, je�li idzie o przekonania polityczne. W ZNP, w kt�rym obj��em dawn� funkcj� referenta prasowego, panowa�y w�wczas nastroje promiko�ajczykowskie i peeseIowskie. Wycech, jak wspomnia�em, w czasie okupacji nale�a� do Delegatury Rz�du RP na Kraj. Jako dzia�acz ch�opski czu� si� teraz 14 bli�szy, Miko�ajczykowi ni� organizacjom ludowym, zwi�zanym z PPR. .' Wkr�tce w �odzi odby� si� pierwszy og�lnopolski zjazd nauczycieli. Uda�em si� na� jako dziennikarz zwi�zkowy. G��wny referat wyg�osi� prezes Zwi�zku, Czes�aw Wycech. By� bardzo przem�czony i m�wi�, a w�a�ciwie czyta� tekst bardzo �le, zacina� si�, j�ka�, nieraz wielokrotnie powtarza� jedno s�owo. Jego zast�pca, Kazimierz Maj, przeciwnie � ol�niewa� zebranych swoj� znakomit� form�, dowcipem, b�yskotliwym formu�owaniem s�d�w. Maj zaj�� si� przede \wszystkim opisaniem bytowej i zawodowej sytuacji nauczycieli, w jakiej znale�li si� oni zaraz po wojnie. M�wi�, �e ich sytuacja jest niezwykle ci�ka, �e aby �y�, musz� chwyta� si� najrozmaitszych prac dodatkowych, ��cznie z cha�upnicz� prac� rzemie�lnicz�. Mow� Kazimierza Maja nagrodzono burzliwymi oklaskami. Do Warszawy wraca�em z delegacj� zwi�zkow�. W s�siednim przedziale siedzia� Wycech, Maj i Inni koledzy z zarz�du. Na kt�rej� stacji, gdzie poci�g zatrzyma� si� nieco d�u�ej, koledzy wysypali si� na o�wietlony s�o�cem peron. �ywo rozprawiali o ciekawych wie�ciach, kt�re podano w komunikacie radiowym. Oto w Moskwie utworzy� si� ju� polski Rz�d Jedno�ci Narodowej. Ministrem o�wiaty z ramienia PSL zosta� Czes�aw Wycech. Sta� on teraz przy wagonie, zmieszany, poblad�y, do�� dziwacznie si� u�miecha� i dzi�kowa� kolegom za gratulacje. Ju� w nast�pnych dniach atmosfera w siedzibie ZNP w Warszawie zmieni�a si� zupe�nie. Zdawa�o si�, �e tu ulokowa�o si� kierownictwo obozu, kt�ry dochodzi do w�adzy. Wycech jeszcze urz�dowa�, cho� prezesem by� ju� faktycznie Kazimierz Maj. PPR zaczyna�a traci� sw� dotychczasow� pozycj�. Niemal jawnie odsuwano si� od drugiego wiceprezesa � Stefana ��kiewskiego i od W�adys�awa Ferenca. Chciano jeszcze zrobi� kilka wsp�lnych fotografii z Wycechem jako prezesem. Ca�y Zarz�d G��wny wysypa� si� ra�nie z gmachu na s�oneczny dziedziniec. Wycech i kilku koleg�w stan�o na �awce, przed nimi ni�ej � reszta. Tam na �awce prawie tulono si� do Wy-cecha. Wycech w te dni sta� si� jeszcze bardziej blady, wym�czony, ale u�miech jego oznacza�, i� ju� zaczyna �y� stanowiskiem ministra. Wszyscy si� takim interesuj�, fotografuj� go. Natomiast ��kiewski i Ferenc wyra�nie spochmurnieli. Przewidywali oni zapewne mo�liwo�� opanowania zwi�zku przez PSL na sta�e. Nastroje w ZNP stawa�y si� coraz bardziej zdecydowane i wojownicze. M�wcy jakby przestawali hamowa� si� w swoich wypowiedziach. Odbywa�y si� tu prawie nieustannie wiece, narady, dyskusje. Najbardziej zajmowa� teraz s�uchaczy swoimi przem�wieniami kierownik wydzia�u socjalnego, Stanis�aw Ga��zka. Tu� przed 15 wojn� przyjecha� on do Polski ze Stan�w Zjednoczonych. W kraju zatrzyma�a go okupacja. Mia� jakie� 40 lat, kr�p�, siln� budow�, za�ywn� twarz i doskona�y g�os. Tym hucz�cym na ca�� sal� g�osem domaga� si� on wysokich pensji dla nauczycieli, upomina� w�adz� ludow�, by realizowa�a sw�j wielki program rozwoju o�wiaty, podkre�la� wa�n� rol� nauczycieli w kraju. Ga��zka nie tylko m�wi�, agitowa�, ale i dzia�a�. Wysy�a� apele do aktualnych w�adz partii, do rz�du, grozi� gniewem mas nauczycielskich. Ale zar�wno Ministerstwo O�wiaty jak i centralne w�adze partyjne po staremu, jak przed wojn� wymawia�y si� brakiem pieni�dzy. W odpowiedzi na to Ga��zka zwo�a� w Zwi�zku zebranie nauczycieli � delegat�w z ca�ego kraju � i zaproponowa� na nim u�o�enie bia�ej ksi�gi o aktualnej sytuacji szkolnictwa i nauczycieli. Ksi�ga owa mia�a by� dostarczona do Komitetu Centralnego. Wycech jeszcze nie zacz�� urz�dowa� jako minister o�wiaty. Ga��zk� popiera� w swoich przem�wieniach i artyku�ach drukowanych w prasie peeselowskiej Kazimierz Maj, faktyczny prezes. Redaktorem ,,G�osu Nauczycielskiego" by� wtedy Feliks Pop�a-wski, czterdziestoparoletni pan, dawny dzia�acz nauczycielski i zwi�zkowy. Cz�owiek o du�ej kulturze osobistej, towarzyski, wyznawa� bardzo wysublimowane idee demokratyczne i humanistyczne, wed�ug kt�rych pragn�� urz�dzi� obecn� Polsk�. Pop�awski nawo�ywa� w ,,G�osie" do pi�cioprzymiotnikowych wybor�w, kt�re mia�y dopom�c w stworzeniu ludowego, w pe�ni demokratycznego ustroju. W argumentacji pos�ugiwa� si� romantycznymi has�ami i cytatami z pism �eromskiego. Do redakcji zachodzi� czasami Zawieyski, r�wnie� entuzjasta �eromskiego. Obaj panowie byli do�� bliscy obozowi katolickiemu. W dyskusjach z Zawieyskim Pop�awski nie by� za zbyt brutalnym przeprowadzaniem reform, nie chcia�, na przyk�ad, si�� wydziedzicza� ludzi. Mia� nadziej�, �e do w�adzy dojdzie Miko�ajczyk, �e nar�d wybierze w�a�nie jego na prezydenta. W swoich przegl�dach prasy na �amach �G�osu Nauczycielskiego" sporo miejsca po�wi�ca�em streszczaniu przem�wie� i artyku��w Kazimierza Maja, chocia� ten, jako prezes Zwi�zku, coraz bardziej wypowiada� si� za PSL i Miko�ajczykiem. Na posiedzeniu Zarz�du G��wnego z udzia�em ��kiewskiego (wiceprezesa), bardzo ostro zaatakowa� mnie Ferenc. Zarzuci� moim pracom brak obiektywizmu i chaos ideologiczny. W swojej gwa�townej wypowiedzi pos�ugiwa� si� cytatami. By�a to akcja powa�na, przemy�lana i przygotowana. Ferenc za��da� mojej dymisji. Nie bardzo nawet pozwala� mi si� broni�. Przy g�osowaniu jednak tylko on jeden opowiedzia� si� za tym wnioskiem. ��kiewski wstrzyma� si� od g�osu. Tymczasem Ga��zka w swojej akcji o podwy�k� pensji nauczycielskich wprost szala�. Zwo�ywa�, organizowa� jedno zebranie po 16 drugim. Poniewa� pertraktacje z w�adzami nie dawa�y oczekiwanego rezultatu, na jednym z kolejnych zebra� zaproponowa� uchwalenie og�lnopolskiego, powszechnego strajku szkolnego. Zebranie to by�o bardzo burzliwe, chmury dymu papierosowego przes�oni�y sal�. Z trudem dostrzec mo�na by�o poczerwienia��, nabrzmia�� twarz Stanis�awa Ga��zki, kt�ry krzycza� ju� tylko zaciekle, z pasj�: Strajk! Strajk! Strajk! I trwa�o to tak chyba ze dwa tygodnie. Ga��zka by� bliski prawdziwej furii, od nieustannego krzyku chryp� i ju� tylko rz�zi� g�ucho, niby dorzynany wieprz: strajk, strajk, strajk. Strajk ten stawa� si� ju� niemal osobist� ambicj� Ga��zki. Ale zebrania ostatecznie strajku nie uchwali�y, nie nast�pi�a podwy�ka p�ac i strajku nie by�o. Zra�ony i za�amany wreszcie Ga��zka skorzysta� z najbli�szej okazji i opu�ci� Warszaw�. Delegacja ZNP udawa�a si� do Anglii, aby nak�oni� polsk� emigracj� wojenn� do powrotu do kraju. Ga��zka wkr�ci� si� w sk�ad tej delegacji. Nie tylko jednak nie nak�oni� nikogo z Polonii do opuszczenia Anglii, ale i sam w niej pozosta�. Z Londynu pojecha� do Stan�w Zjednoczonych. Przychodzi�y wie�ci, �e urz�dzi� si� tam podobno doskonale. Stanis�aw Miko�ajczyk mia� przyby� wreszcie do Polski, do Warszawy. Oczekiwano go w napi�ciu. Miko�ajczyk sta� si� popularny w kraju, g��wnie w ostatnich miesi�cach wojny. W Polsce okupacyjnej idealizowano emigracj� polsk� na Zachodzie i rz�d londy�ski. Nie dociera�a tu realna wiedza o zwalczaj�cych si� w Londynie r�nych koteriach politycznych, o ambicjach polityk�w, o ma�ym w gruncie rzeczy autorytecie rz�du londy�skiego, nawet w�r�d jego anglosaskich sojusznik�w. Londyn uwa�ano u nas za g��wnego i prawdziwego obro�c� wolno�ci kraju, dysponuj�cego ca�� militarn� pot�g� Zachodu. Zach�d przyst�pi� przecie� do wojny w imi� sojuszu z Polsk�. Po prostu fanatycznie wierzono w Zach�d i w nasz rz�d londy�ski. Rz�d lubelski traktowano powszechnie jako co� przej�ciowego. Spodziewano si�, i� dopiero powracaj�cy do kraju rz�d londy�ski zaprowadzi nale�yty �ad i okre�li przysz�o�� Polski. Londyn od pocz�tku wojny by� dla Polak�w miastem � symbolem wolno�ci, nadziej�, podpor�, wiar� w szcz�liwe dla narodu zako�czenie wojny. Przecie� w najci�szych chwilach ten Londyn nie za�amywa� si�, nie ulega� przemocy, stawa� do, zdawa�o si�, beznadziejnej walki. Zanosi�o si� wi�c na to, �e przybywaj�cy do Warszawy Miko�ajczyk zostanie przyj�ty powszechn� i pot�n� manifestacj�. Istotnie, 17 na lotnisko spieszy�y zewsz�d t�umy, organizacje, instytucje z transparentami, z orkiestrami. W Zwi�zku przywitanie Miko�ajczyka obmy�lano starannie � t�umna delegacja mia�a si� uda� na Ok�cie dwoma ci�arowymi samochodami. Wygl�da�o tak, jakby Miko�aj-czyk mia� przyjecha� przede wszystkim do ZNP. Za�adowali�my si� ciasno do ci�ar�wek i ruszyli�my. Samoch�d wjecha� w g�sty ju�, wyl�gaj�cy z Ok�cia t�um ludzi o zawiedzionych i pomieszanych twarzach. Okaza�o si�, �e Miko�ajczyk przylecia� do Warszawy przed godzin�, �e powita�a go tylko garstka ludzi ze sfer rz�dowych. Radio i prasa poda�y p�niejszy o godzin� czas przybycia samolotu Miko�ajczyka. Manifestacja nie uda�a si�. Ju� od paru tygodni rz�d i najwy�sze w�adze partyjne funkcjonowa�y w Warszawie. Niemal wszystkie urz�dy ulokowa�y si� w ocala�ym gmachu dyrekcji kolei na Pradze. Do tego g��wnego rojowiska ludzi, spraw i zdarze�, i ja niekiedy trafia�em; g��wnie po to, aby odnale�� tam dawnych znajomych. Kt�rego� dnia na wielkich schodach gmachu dojrza�em id�cego szybko pod g�r� Jana Wasilewskiego. Od razu mnie pozna� i powita� niemal okrzykiem: � Kolego, ja przecie� szukam was ju� od paru tygodni. Patrzy�em na niego z u�miechem, rad, �e go widz�. � Jeste�cie ju� pewno jakim� dygnitarzem � powiedzia�em �artobliwie. Wasilewski przygl�da� mi si� dziwnie badawczo, jakby od rzeczowej oceny uzale�nia� jakie� swoje dalsze decyzje co do mojej osoby. Ubrany by� w oficerski trencz i cywilne spodnie. Z ca�ej jego sylwetki i z twarzy bi�y energia i pewno�� siebie. � Jestem w Krajowej Radzie Narodowej. Za jaki� tydzie� przenosimy si� do Belwederu do Warszawy. Kolego, przyjd�cie do mnie jak najszybciej, koniecznie. Mam co� dla was � m�wi� szybko, jakby troch� komenderuj�c, i poda� mi r�k� do�� w�adczo. W ci�gu tygodnia dowiedzia�em si�, �e w�a�nie do Belwederu sprowadza si� ostatecznie Boles�aw Bierut, przewodnicz�cy Krajowej Rady Narodowej, a pe�ni�cy w istocie funkcj� prezydenta kraju. Jan Wasilewski jest, ni mniej ni wi�cej, tylko dyrektorem kancelarii cywilnej prezydenta. Taki obr�t spraw zaszokowa� mnie wprost. Z niecierpliwo�ci� czeka�em na rozmow� z Wasilewskim. O Boles�awie Bierucie nic dot�d nie wiedzia�em. Zreszt�, niewielu ludzi, tak w kraju, jak i w samej Warszawie, wiedzia�o o nim co� konkretnego. Tote� w powszechnym odczuciu nie traktowano jego rz�du serio, rac2ej uwa�ano go za mistyfikacj�. P�niej dowiedzia�em si�, �e nazwisko Bierut spotyka�o si� do�� cz�sto w�r�d ch�opskiej i robotniczej biedoty w Lubelskiem. Dowiedzia�em si� r�- 18 wnie�, �e Bierut jest autentycznym Polakiem, pochodzi z biednej rodziny z przedmie�� Lublina, by� drukarzem, wcze�nie zacz�� swoj� dzia�alno�� polityczn�. Za swoje przekonania i dzia�alno�� ca�e lata przesiedzia� w wi�zieniu. A wi�c sk�d mogli go zna� Polacy? Przecie� podstaw� i zasad� dzia�alno�ci komunist�w by�a konspiracja, ukrywanie si�. P�niej w Belwederze pozna�em drugiego Bieruta, Antoniego, krewnego prezydenta. To jeszcze bardziej potwierdza�o autentyczno�� nazwiska prezydenta, a przeczy�o pog�oskom, i� naprawd� to si� nazywa Biernacki-Rutkowski, a Bierut jest tylko jego pseudonimem partyjnym. W sk�ad rz�du lubelskiego weszli te� Wincenty Rzymowski i W�adys�aw Kowalski. Zna�em ich obu osobi�cie. Rzymowski napisa� nawet przed wojn� o moich ,,Nauczycielach" obszerne i pi�kne studium. Namawia� mnie potem do wsp�pracy z ,,Epok�". Tam w�a�nie pozna�em Kowalskiego, komunizuj�cego dzia�acza ch�opskiego, literata, publicyst�, autora bardzo dobrej powie�ci po tytu�em ,,W Grzmi�cej". Kowalski wtedy by� skromnym cz�owiekiem, ch�tnym do szerokiej i szczerej wymiany my�li. Po wojnie tak Rzymowski, jak i Kowalski nie przejawiali ochoty do bli�szych kontakt�w ze mn�. Rzymowski zosta� ministrem kultury i sztuki. W nadziei na dobre przyj�cie, zaraz si� do niego zg�osi�em, ale musia�em d�ugo i w�a�ciwie daremnie czeka� na audiencj�. Do rozmowy, przypadkowej zreszt�, dosz�o, gdy Rzymowski wyszed� na korytarz ze swego gabinetu. Potraktowa� mnie jednak nie jak dawny �yczliwy krytyk mojej ksi��ki, ale ju� jak minister. Rozmawia� ze mn� raczej wynio�le, niezbyt ch�tnie, nieufnie. Dowiedzia�em si� p�niej, �e ba� si� os�b, kt�re sp�dzi�y wojn� w kraju, g��wnie domniemanych akowc�w. Rzymowski nie mia� dla mnie �adnych propozycji; widok mojej osoby nie nasuwa� mu �adnych pomys��w. Inni literaci traktowani byli podobnie. Ba� si� r�wnie� swoich dawnych, przedwojennych znajomo�ci i W�adys�aw Kowalski. Odby�o si� pierwsze walne zebranie Krajowej Rady Narodowej. Tam ujrza�em po raz pierwszy Kowalskiego. Siedzia� na krze�le pod �cian� i udawa�, �e mnie nie dostrzega. Dowiedzia�em si�, �e Wasilewski urz�duje w Belwederze. Ledwo do niego zatelefonowa�em, zaraz kaza� mi przyj�� do siebie. I oto po raz pierwszy w �yciu wkracza�em do Belwederu, najpierw siedziby prezydenta Polski, Stanis�awa Wojciechowskiego, a potem marsza�ka J�zefa Pi�sudskiego. Dot�d pa�acyk mog�em ogl�da� tylko z daleka, poprzez kraty wysokiego ogrodzenia. 19 Niemcy najpierw rozbudowali Belweder, a przy odwrocie cz�ciowo go zniszczyli. Teraz by� ju� ca�kowicie odremontowany, umeblowany. Na dziedzi�cu by�y klomby, kwiaty. Wewn�trz � na schodach, na korytarzach, w salonach � rozci�gni�to drogie dywany, ustawiono palmy, wsz�dzie po�yskiwa�y lustra. Pi�knie urz�dzono reprezentacyjn� Sal� Pompeja�sk�. Do gabinetu Wasilewskiego wkroczy�em r�wnie� po pi�knym dywanie. Usadowi� mnie zaraz w fotelu, poda� papierosa i zapyta�: � Znacie Wand� G�rsk�? � Tak, pozna�em j� przez Szulkina � odrzek�em nieco zaskoczony. � Jest teraz osobist� sekretark� prezydenta � powiedzia� jako� nazbyt szybko Wasilewski � w�a�nie z ni� rozmawiali�my o was. Kr�tko m�wi�c, jest nam potrzebny kto�, kto by pe�ni� funkcj� � zastanowi� si� chwil� nad w�a�ciwym okre�leniem tej funkcji � jakby powiedzie�, kogo� w rodzaju sekretarza prasowego prezydenta. Bierut troch� ju� s�ysza� o was, czyta� bodaj�e waszych ,,Nauczycieli", no i raczej got�w jest przychyli� si� do waszej kandydatury, kt�r� w�a�nie popieramy z G�rsk�. Przyjmiecie to? � spojrza� na mnie z do�� osobliwym u�miechem, jakby si� ju� z g�ry troch� bawi� moj� reakcj� na podobn� nowin�. � Przyjmuj� � odrzek�em wci�� oszo�omiony. � To chod�my do G�rskiej, porozmawiacie sobie � zawo�a� dziarsko. Pomaszerowali�my po pi�knym puszystym dywanie na drug� stron� sporego hallu na pierwszym pi�trze. Nacisn�� klamk� wysokich drzwi. Znale�li�my si� w bardzo obszernym gabinecie. G�rska podnios�a si� szybko zza du�ego biurka. Z mi�ym u�miechem zbli�y�a si� do mnie i poda�a mi spor�, siln� d�o�. By�a w bluzce z kr�tkimi r�kawami, efektownie l�ni�y jej d�ugie i kszta�tne ramiona. � My si� ju� znamy � powiedzia�a. � To ja was zostawiam, porozmawiajcie sobie � o�wiadczy� po kole�e�sku Wasilewski i zaraz wr�ci� do siebie. Przypatrywali�my si� sobie z G�rsk� przyja�nie, ale i uwa�nie. Od razu stwierdzi�em, i� by�a to ju� inna G�rska ni� ta, kt�rej przedstawi� mnie kiedy� Szulkin w teatrze. By�a o�ywiona, przenika�o j� jakie� g��bokie, osobiste ukontentowanie. Wybitnie odm�odnia�a i wypi�knia�a. Rozmawia�a ze mn� ciep�o, ale ju� troch� protekcjonalnie. � W�a�nie przypomnieli nam pana pa�scy ,,Nauczyciele", panie Stanis�awie � m�wi�a � to dobra ksi��ka, dojrza�a ideologicznie. Od razu wi�c powiedzieli�my sobie z Wasilewskim, �e pan by�by chyba najlepszym kandydatem na to stanowisko. A jest nam w�a�nie potrzebny inteligentny, zdolny i ideowy pracownik. Wie pan ju� o co chodzi, Wasilewski m�wi� panu? Od siebie jeszcze 20 dodam, �e trzeba b�dzie pe�ni� dy�ury tu, w sekretariacie. Mam teraz tyle spraw na g�owie, tyle wyjazd�w do miasta. B�dziemy pana oczekiwali za jakie� trzy dni, o na przyk�ad w pi�tek, o godzinie dziesi�tej rano. Przyjmie pana wtedy prezydent � m�wi�a coraz szybciej, jakby chcia�a zd��y� przed, w ka�dej chwili gro��cymi, telefonami. I rzeczywi�cie, zabrz�cza�y jednocze�nie dwa w istnym ich rojowisku, opl�tuj�cym oddzielny stolik przy biurku. G�rska szybko poda�a mi pachn�c� d�o� na po�egnanie i podbieg�a do telefon�w. Przez par� dni rozmy�la�em o czekaj�cej mnie pracy, o tym, �e znajd� si� w Belwederze, przy boku Bieruta. A wi�c b�dzie to chyba i pe�na aprobata polityczna dla rz�du ludowego, a przecie� tyle mnie od tych nowych w�adz odstr�cza�o, tyle mia�em najr�niejszych zastrze�e�, w�tpliwo�ci, tyle wprost uraz�w odpychaj�cych mnie od PPR i od ca�ego tego �rodowiska nowych ludzi. A przecie� ca�kowit� i dobrowoln� wsp�prac� z jakimikolwiek organami w�adzy ludowej nazywano w inteligenckich ko�ach warszawskich kolaboracj�. Gdy ju� zacz��em pracowa� w Belwederze, niekt�rzy przyjaciele nazywali mnie niby to �artobliwie, ale z domieszk� jadu � kolaboracjonist�, a moj� �on� � ,,Bierucin�". O mo�liwo�ci podj�cia pracy w Belwederze powiedzia�em naczelnemu redaktorowi ,,G�osu", Feliksowi Pop�awskiemu. Przyzna�em si� przed nim do moich rozterek. Pop�awski nie od razu poj��, o czym to ja m�wi�. Gdy wreszcie zrozumia�, �e mam zosta� sekretarzem prasowym Bieruta, czym pr�dzej zaprowadzi� mnie do Kazimierza Maja. Tam, gdy jeszcze raz o tej swojej szansie opowiedzia�em, obaj popadli w zadum� i d�u�szy czas nie mogli si� od niej uwolni�. � Powinni�cie to przyj��, kolego � wykrzykn�li wreszcie obaj. Przecie� jeste�my w Polsce na prze�omie dziej�w. Maj� miejsce wydarzenia donios�e historyczne. Wy b�dziecie ich �wiadkami. C� to dla was za szansa jako dla pisarza. A przecie�, nie musicie zaraz zrywa� ze Zwi�zkiem Nauczycielstwa Polskiego � doda� jeszcze Pop�awski jakim� sekretnym tonem. W�a�ciwie by�em ju� i tak zdecydowany na t� posad� w Belwederze. W pi�tek zatelefonowa�em do G�rskiej z belwederskiego biura przepustek ju� przed godzin� dziesi�t�. Zaraz kaza�a wyda� mi przepustk�. Na wartowni wypisywa� j�, s�dz�c po ubiorze, jaki� by�y partyzant z Gwardii Ludowej, przedstawiciel ludu polskiego. By� niewysoki, o kab��kowatych nogach, ale sk�ada� si� � zdawa�o si� � z samych �y� i mi�ni. Twarz mia� szerok�, mroczn� i jak�� tward�, niby kamie�. Pomy�la�em, �e w swoim �yciu przyzwyczai� si� pewnie do najwi�kszych niewyg�d i trud�w, jak do rzeczy zwyk�ych i naturalnych. Do interesant�w odnosi� si� ch�odno, jakby z obowi�zuj�c� partyzanck� nieufno�ci�. Nawet nie uspokaja�o go to, �e przepustki dla mnie za��da�a G�rska i sporz�dzaj�c j� spogl�- 21 da� na mnie niby niedbale, ale badawczo. Spostrzeg�em, �e tak z czytaniem, jak i z pisaniem mia� spore trudno�ci, ale nie przejmowa� si� tym i powoli � mia� czas � stawia� swoje kulfony. Gdy znalaz�em si� w Belwederze, G�rska powita�a mnie s�owami: Zaraz prezydent b�dzie wolny. W tym momencie w s�siednim pokoju rozleg� si� dzwonek, G�rska porzuci�a mnie i pobieg�a tam. Nagle drzwi otworzy�y si� i ukaza�a si� w nich bardzo zdenerwowana G�rska. Prowadzi�a, jakby pod rami�, m�czyzn� oko�o pi��dziesi�tki, �redniego wzrostu, o czerstwej, jakiej� nieruchomej twarzy, z ciemnym podstrzy�onym w�sikiem, o oczach gdzie� przed siebie daleko w przestrze� wpatrzonych. G�rska umiej�tnie sterowa�a nim ku drzwiom hallu. M�czyzna posuwa� si� w do�� osobliwy spos�b: drobi� kroczki, jakby kolana mia� po��czone ze sob�. By� to w�a�nie Boles�aw Bierut, faktycznie pe�ni�cy funkcj� prezydenta Polski. G�rska zesz�a z nim szybko po szerokich schodach gdzie� na d�. Zaraz wr�ci�a mocno podekscytowana. Spojrza�a na mnie i oznajmi�a, �e b�d� musia� jeszcze poczeka�, gdy� prezydent przyjmuje w Sali Pompeja�skiej niespodziewan� delegacj�. Usadowi�a mnie przy stoliku w westybulu, da�a gazety, kaza�a czeka�. Tymczasem przez hali przechodzi�o lub siada�o tu na krzese�kach sporo ludzi: genera�owie w mundurach polskich, genera�owie w mundurach radzieckich, jacy� cywile o chmurnych, zawzi�tych twarzach rozsiadaj�cy si� w fotelach, gdzie si� kt�remu spodoba�o. Jak im si� nudzi�o, to wchodzili do sekretariatu G�rskiej, a nawet zagl�dali do pokoju prezydenta. Dowiedzia�em si� p�niej, �e ci m�czy�ni, cz�sto przychodz�cy do Belwederu, byli partyjnymi towarzyszami Bieruta. Razem z nim siedzieli w wielu wi�zieniach, a obecnie zajmowali wysokie stanowiska pa�stwowe. G�rska troch� ich przegania�a, ale niewiele si� tym przejmowali. Bierut wr�ci� do siebie innym korytarzem i zaraz rozpocz�� si� szturm do jego drzwi. G�rska przebieg�a przez hali i powiedzia�a do mnie, �ebym czeka� cierpliwie. Tymczasem wizyty u prezydenta nie ustawa�y, pojawia�y si� jakiej� nowe delegacje. Przewa�nie niewiele mia�y one do powiedzenia. (P�niej ja przyjmowa�em tego rodzaju delegacje z zadaniem pozbycia si� ich jak najszybciej). Teraz przybywali tutaj jacy� dygnitarze pa�stwowi czy te� partyjni, z nag�ymi a donios�ymi troskami s�u�bowymi. Byli pewnie prze�wiadczeni, i� osobista konsultacja z prezydentem kraju troski te usunie jak najskuteczniej. P�niej do moich obowi�zk�w nale�a�o badanie takich rozterek s�u�bowych i kwalifikowanie ich, czy nadaj� si� one do bezpo�redniego przekazywania Bierutowi czy te� nie. 22 By�em ju� um�czony wielogodzinnym wyczekiwaniem w ten s�oneczny, gor�cy dzie� lipcowy, gdy raptem t�ocz�cy si� dot�d ludzie gdzie� poznikali i w ca�ym Belwederze zrobi�o si� zupe�nie cicho. By�a ju� godzina czwarta po po�udniu, pora obiadowa. G�rska stan�a w drzwiach ze zm�czon� twarz� i powiedzia�a: Pan pozwoli. W milczeniu poprowadzi�a mnie przez sekretariat ku uchylonym drzwiom tamtego pokoju. Zaraz te drzwi cicho a dok�adnie za mn� zamkn�a. Znalaz�em si� w bardzo obszernym gabinecie z trzema oknami. Drzewa rozleg�ego parku zagl�da�y tutaj tylko bujnie ulistnionymi czubami. Gabinet wys�any by� grubym, barwnym dywanem. Pod �cianami sta�o troch� starych foteli i szafek. Pok�j wype�nia�a cisza. Pod oknem z lewej strony, przy dosuni�tym kr�tszym bokiem do �ciany biurku � sporym, zarzuconym teczkami, aktami i przyborami do pisania � siedzia� Boles�aw Bierut. By� w okularach i patrzy� na mnie. Uk�oni�em si� i szybko zbli�y�em si� do niego. Wsta�, zdj�� okulary, wyszed� zza biurka. Poda� mi r�k�. U�cisk m�skiej, mocnej d�oni by� ufny, szczery. Wskaza� fotel przed biurkiem. Milcza� chwil�, jakby by� zak�opotany. Poniewa� zdawa� si� czeka� na to, co ja powiem, zacz��em m�wi� o tym, i� zg�aszam si� z polecenia dyrektora Jana Wasilewskiego i pani Wandy G�rskiej, kt�rzy znaj� mnie sprzed wojny. Kandyduj� do pracy w Belwederze, pracy o charakterze dziennikarskim. Podawa�em swoje kwalifikacje, uko�czone szko�y, wspomnia�em o dawnej dzia�alno�ci publicystycznej, o og�oszonych drukiem pracach, o zwi�zku z post�powymi dzia�aczami i organizacjami. Bierut nie spuszcza� ze mnie oczu. Ja r�wnie� patrzy�em z bliska w jego twarz. By�a to twarz zagadkowa, a raczej nieodgadniona, twarz cz�owieka niepospolitego, kt�rego udzia�em nie by� los zwyk�y, zwyk�e doznania a tak�e zwyczajne my�li i uczucia. Spok�j � nieomal na granicy niewra�liwo�ci � nadawa� jego twarzy wyrazu koncentracji, opanowania, kt�rymi os�ania� si� on przed otoczeniem, przed zbytni�, a przecie� naturaln� ciekawo�ci� �wiata zewn�trznego. By� w tym i nawyk m�wienia nie od razu i w otwartej formie tego, co si� naprawd� my�li i co si� naprawd� czuje. Boles�aw Bierut by� d�ugoletnim dzia�aczem komunistycznym, kilkana�cie lat przesiedzia� w wi�zieniach, dopracowa� si� wi�c szczeg�lnego rodzaju samodyscypliny. Sk�ada�y si� na ni� my�li i s�dy, wynikaj�ce z surowej oceny zjawisk spo�ecznych, a zarazem konieczno�� przezornego formu�owania tych s�d�w i w�a�ciwego ich wypowiadania w stosownych okoliczno�ciach. Do�wiadczenia �yciowe, cierpienia, lata walki i wierno�� idea�om, kt�re pragn�o si� zrealizowa� nie ze wzgl�du na osobist� korzy��, zaostrzy�y w tej psychice szczeg�ln� ciekawo�� dla cz�owieka, dla 23 natury ludzkiej. W usposobieniu wytworzy�y � jak si� p�niej o tym przekona�em � jak�� mi�kko�� i smutek. Bierut s�ucha� mnie i milcza�. Nie wiedzia�em co o mojej wypowiedzi s�dzi, czy pozytywnie ocenia to, co mu o sobie m�wi�. Wreszcie umilk�em. Jeszcze kilka chwil namy�la� si�, po czym us�ysza�em jego matowy, �ciszony g�os. M�wi�, jak on sobie wyobra�a tak� funkcj� prasow� przy prezydencie Krajowej Rady Narodowej. Z prezydentem chc� m�wi� liczni dziennikarze, cz�sto nie daj� mu wr�cz spokoju. Co prawda, robi� to, co do nich nale�y, jest to przecie� ich obowi�zek, ale wsp�prac� prasy z urz�dem prezydenta nale�y uj�� w jakie� formy organizacyjne. Zg�aszaj� si� do Belwederu dziennikarze obcy, nagabuj� o wywiady. Okoliczno�ci takiego wywiadu trzeba przygotowa�, kto� musi si� tym zaj��. O tym, co si� dzieje "w Belwederze oraz w Krajowej Radzie Narodowej, powinien pisa� sprawozdania do prasy pracuj�cy w Belwederze dziennikarz, zatrudniony przy prezydium KRN. Unikn�oby si� tym sposobem w opisie przebiegu wa�nych spraw pa�stwowych r�nych dziennikarskich niespodzianek. � Przy tej funkcji trzeba b�dzie wykonywa� i inne, drobniejsze czynno�ci, na przyk�ad przygotowywanie codziennie rano przegl�du prasy dla prezydenta � m�wi� dalej. � Zreszt�, to co ja m�wi�, to s� tylko z grubsza zarysowane ramy dla dzia�alno�ci pracownika prasowego w Belwederze. Ja sam nie wiem dobrze, jak ta praca powinna by� ostatecznie zorganizowana, trzeba b�dzie dochodzi� do tego poprzez do�wiadczenia. � Kiedy mam si� stawi� do pracy? � zapyta�em. � Cho�by jutro � zdecydowa� Bierut. U�cisk jego d�oni przy po�egnaniu by� mocny, zach�caj�cy. W spos�b dyskretny nieustannie mnie obserwowa�, bada�. Mia�em wra�enie, �e interesowa� go nawet ton mojego g�osu. Powiedzia�em Wasilewskiemu, �e zg�osz� si� do pracy w poniedzia�ek rano. Tymczasem w sobot� prezydent bra� udzia� w uroczysto�ciach szopenowskich, trzeba by�o da� komunikat do prasy i Bierut dopytywa� o swojego sekretarza prasowego. W rezultacie sam napisa� sprawozdanie. Poniedzia�kowa prasa poda�a r�wnie� przem�wienie Bieruta, wyg�oszone na tej uroczysto�ci. By�o ono bardzo ciekawe. Tekst stanowi� w�a�ciwie esej literacki o czasach Chopina, o dorobku tego muzyka. J�zyk tekstu by� poprawny, wyrobiony, uderza�a du�a znajomo�� zagadnie� muzycznych. Przekona�em si� p�niej, i to nieraz, �e Bierut � gdy mia� czas i ochot� � potrafi� napisa� pi�kny artyku� na ka�dy temat. 24 W poniedzia�ek rano prezydent przyj�� mnie bez urazy, twarz mia� pogodn�, u�cisk d�oni by� przyjacielski. Zdawa�o si�, �e by� w dobrym humorze, �yczliwy �wiatu i ludziom. Przekaza�em mu gazet� z podkre�lonymi dla niego wiadomo�ciami i artyku�ami. Wzi�� gazet� z �ywym zainteresowaniem i przeszed� do swego gabinetu. G�rska zjawi�a si� p�niej. Do sekretariatu wstawiono dla mnie d�ugi stolik i rozpocz��em przy nim urz�dowanie o nie okre�lonych na razie obowi�zkach. Przede wszystkim musia�em dostarcza� rano pras� prezydentowi. Trzeba by�o biega� po mie�cie i kupowa� gazety. Wszystko wtedy w Warszawie by�o jeszcze tak nie zorganizowane, gazety na przyk�ad z redakcji otrzymywali�my dopiero po po�udniu. �adna redakcja nie chcia�a wysy�a� numeru przez specjalnego go�ca, nie chciano sobie po prostu zawraca� tym g�owy. Na moje telefony odpowiadali beztr