2220
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2220 |
Rozszerzenie: |
2220 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2220 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2220 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2220 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
RAPIER I TOMAHAWK
CZARNY GERARD
O jakie� sto dwadzie�cia mil angielskich od uj�cia Rio Pecos do Rio Grand� del Norte, na meksyka�skim wybrze�u tej pot�nej rzeki, na ostrym zakr�cie niedaleko Presidio de S. Vicente le�y znany ju� naszym czytelnikom port Guadalupe. W roku 1848 Emma Arbellez wraz z przyjaci�k� Kari� by�a tu z wizyt� u krewnych. W drodze powrotnej napadli j� i uprowadzili Komanczowie. Jak pami�tamy, oswobodzi� je Piorunowy Grot i Nied�wiedzie Serce.
Rodzina, u kt�rej go�ci�y Emma i Karia, by�a spokrewniona z Pedrem Arbellezem. Jego pi�kna siostra wysz�a za m�� za Pirnera, kt�ry przyw�drowa� do Guadalupe nie wiadomo sk�d. Zaj�� si� niewielkim interesem, ale z biegiem czasu rozwin�� go tak, �e sta� si� najbogatszym cz�owiekiem w ca�ej okolicy.
Pr�dko owdowia�. Zosta� sarn z jedyn� c�rk�. �mier� �ony nie zawa�y�a na �yciu Pirnera. Mia� usposobienie weso�e, niesk�onne do smutku. �y� szcz�liwie i beztrosko, a �ci�le m�wi�c, z jedn� tylko trosk�: mianowicie jego c�rka Rezedilla nie zamierza�a wyj�� za m��. Dawniej by�o mu to zupe�nie oboj�tne. Ale teraz, gdy si� postarza�, my�l o tym, �e c�rka pozostanie sama, nie dawa�a mu spokoju. Ko�o �licznej blondynki kr�ci�o si� wielu adorator�w. �artowa�a i flirtowa�a ze wszystkimi, ale �adnego nie faworyzowa�a. Mia�a ju� oko�o trzydziestki. By�a ci�gle �adna, cho� - jak wiadomo - Meksykanki szybko si� starzej�. Jej jasne w�osy sugerowa�y inne, mo�e nawet germa�skie pochodzenie.
Pirnero by� w�a�cicielem wielkiego domu. Opr�cz oficyny mieszcz�cej sklep i gospod�, znajdowa�y si� tam piwnice s�u��ce za magazyny, na pi�trze za� - pokoje mieszkalne. Za murami fortu rozci�ga�y si� pastwiska, na kt�rych zatrudnia� vaquer�w.
By� letni dzie� roku 1866. Od rzeki wia� ostry wiatr, postrach ka�dego my�liwego i pasterza. W szynku nie pojawi� si� ani jeden go��, wi�c seniorowi Pirnerowi humor nie dopisywa�. Sta� przy oknie gospody i w milczeniu patrzy� na okolic� zasnut� g�stymi tumanami kurzu. Przy drugim oknie siedzia�a Rezedilla; wyszywa�a czerwon� chustk�, podarunek dla jednej ze s�u��cych. Stary zacz�� b�bni� palcami w szyb�, co niezbicie �wiadczy�o o z�ym humorze. Ilekro� taki przychodzi�, Rezedilla musia�a wys�uchiwa� wym�wek, z kt�rych sobie jednak niewiele robi�a. Bawi�o j� nawet, �e ojciec, pos�uguj�c si� byle jakim pretekstem, zawsze wraca do sprawy ma��e�stwa.
- Straszny wicher - skonstatowa� z westchnieniem. Nie odpowiedzia�a. Doda� wi�c po chwili:
- Istny huragan!
- Milcza�a. Wobec tego zapyta� wprost:
- Nieprawda�, Rezedillo?
- Owszem - odpar�a lakonicznie.
- Owszem? Tylko tyle? - zirytowa� si�.
- No tak, straszliwy huragan.
- I py� okropny!
Rezedilla zamilk�a znowu. Odwr�ci� si� teraz do niej i rzek�:
- Je�eli jeste� taka milcz�ca, trudno ci b�dzie wytrzyma� z m�em, gdy ju� w ko�cu staniesz na �lubnym kobiercu.
- Milcz�ca �ona jest wi�cej warta ni� gadatliwa - zauwa�y�a skwapliwie.
Pirnero chrz�kn�� kilkakrotnie. Rozmowa nie klei�a si�. Nie daj�c jednak za wygran�, podj�� po chwili:
- Okropny wicher, istny huragan!
Nie uwa�a�a, aby ta w istocie b�aha uwaga zas�ugiwa�a na odpowied�. Pirnero kiwn�� g�ow� i znowu b�bni�c palcami o szyb� mrukn��:
- Ani jednego go�cia w szynku.
Poniewa� i na to nie by�o odpowiedzi, zaatakowa� j� wprost:
- Czy nie mam troch� racji? To �le, �e dziewczyna rozgl�da si� za m�czyznami? A mo�e...
- Nie - pokr�ci�a g�ow�. - Nie chc� �adnego.
- �adnego? G�upstwa opowiadasz! M�czyzna jest dla dziewczyny tym, czym podeszwa dla buta.
- Chodz�c trzeba j� mocno dociska�? - zapyta�a ze �miechem.
- Banialuki! Przecie� bez but�w nie mo�na chodzi�.
Nagle za oknem spad� drewniany rygiel, zerwany z dachu podmuchem wiatru.
- Widzia�a�? - zawo�a�. - Widzisz, jaka dziura? A kto to zreperuje? Ja, tylko ja!
- Kto inny mia�by si� tym zaj��? Chyba nie ja?
- Ty? Bzdura! M��! Jego obowi�zkiem jest dba� o porz�dek. Gdzie nie ma m�czyzny, tam nie ma porz�dku. Zrozumia�a�?
Poczciwy papa Pirnero by� troch� sk�py. Z�o�ci�a go drobna szkoda, jak� wiatr wyrz�dzi� na dachu. Gdy si� co� podobnego zdarza�o, stawa� si� szczeg�lnie gadatliwy.
- Ale musi to by� zi�� przyzwoity - ci�gn�� dalej. - Nie taki obdartus w �achmanach jak ten, kt�ry tutaj czasami przychodzi.
Nie patrzy� na c�rk�, wi�c nie zauwa�y�, �e zarumieni�a si�. Widocznie obdartus nie by� jej oboj�tny.
- Wiesz z pewno�ci�, o kim m�wi�, co? - zapyta�. Przytakn�a.
- No wi�c na tego si� nie zgodz�! Jestem ambitny, odziedziczy�em to po swoich przodkach. Czy wiesz, kim by� m�j ojciec?
- Kominiarzem.
- Zgadza si�. Kominiarze to ludzie, kt�rzy spogl�daj� z wysoka. A m�j dziadek?
- Handlowa� chrzanem.
- Doskonale! On te� mia� �y�k� do handlu. Dzi�ki niej sta�em si� bogatym cz�owiekiem. Trzeba ci od czasu do czasu przypomina� pochodzenie, ojczyzn� i miasto rodzinne. Zapomnia�a� mo�e, z jakiego pochodzisz kraju?
- Nie zapomnia�am - ledwo powstrzymywa�a u�miech. - Z Niemiec.
- Dok�adnie z Saksonii, znanej z pi�knych dziewcz�t. Nigdzie na �wiecie nie ma pi�kniejszych panien, ale musz� wychodzi� za m��. Inaczej �le z nimi. Rozumiesz? Niedaleko pada jab�ko od jab�oni. By�em �adnym ch�opcem, po matce i babce. I ty odziedziczy�a� urod�, dlatego nazwa�em ci� Rezed�, Rezedilla. Co si� tyczy miasta rodzinnego, znasz jego nazw�, co?
- Owszem. Pirna.
- Tak jest, Pirna. To najpi�kniejsze miasto na �wiecie. Dlatego od niego przybra�em nazwisko. By�em interesuj�cym kawalerem i twoja matka zakocha�a si� we mnie do szale�stwa. Ale ty nie chcesz m�a, nawet gdyby pochodzi� z Pirny, co? Kto mi wi�c naprawi szkod� na dachu?
- By�by tak gada� do s�dnego dnia, gdyby nie rozleg� si� t�tent kopyt ko�skich. Zbli�a� si� jaki� je�dziec. Nie zatrzyma� wierzchowca przed ogrodzeniem, tylko przeskoczy� przez nie. Teraz dopiero zsiad� z konia i przeszed�szy obok okna, skierowa� si� ku wyszynkowi.
- Ot� i jest ten wagabunda - z�o�ci� si� gospodarz. - Wcale za nim nie t�skni�, nawet gdy nie ma w szynku �ywej duszy. Niech nie marzy o tym, by zosta� moim zi�ciem!
Rezedilla pochyli�a si� nad rob�tk�, aby ukry� rumie�ce, kt�re wyst�pi�y jej na twarz. Tymczasem go�� wszed� do izby. Uk�oni� si� grzecznie, usiad� przy stole i poprosi� o szklank� zimnego napoju, zwanego julepem (nap�j alkoholowy z zio�ami), bardzo lubianego w po�udniowych stanach Ameryki.
M�czyzna by� wysokiego wzrostu, mocnej budowy, twarz jego okala�a ciemna broda. Wygl�da� bardzo m�odo, cho� min�a mu ju� trzydziestka. Ubrany by� w meksyka�skie spodnie i we�nian� bluz�, rozpi�t� z przodu i ods�aniaj�c� muskularn� pier�. Biodra opasywa� w�ski pas sk�rzany, za kt�rym tkwi�y dwa rewolwery i n�. Strzelba, kt�r� opar� o st� wydawa�a si� nic nie warta, a i ca�a odzie� wygl�da�a n�dznie. Kto jednak przypatrzy� si� bli�ej jego mocnym ramionom, �agodnym rysom, wielkim ciemnym oczom, nie zwraca� uwagi na ubi�r. Gdy zdj�� kapelusz o szerokim rondzie, ukaza�a si� na jego czole g��boka, ledwie zagojona blizna.
- Jaki j ulep mam poda�? - zapyta� gospodarz ostro. - Z mi�t� czy z kminkiem?
- Z mi�t�.
Pirnero wszed� za lad� i przyni�s� nap�j, po czym usadowi� si� przy oknie. Go�� popija� go z wolna. Ca�� uwag� zdawa� si� kierowa�, tak samo jak gospodarz, na okno. Bystry jednak obserwator dostrzeg�by z pewno�ci�, �e wzrok m�czyzny co pewien czas ukradkiem spoczywa� na dziewczynie, kt�ra rumieni�c si�, spuszcza�a oczy.
Staremu milczenie zacz�o ju� nazbyt ci��y�. Chrz�kn�wszy, zwr�ci� si� do przybysza:
- Straszliwy wiatr.
Nie zareagowa�. Dopiero na nast�pn� uwag� odpowiedzia� oboj�tnie:
- Niezgorszy.
- I py� okropny.
- Phi.
- Co pan przez to rozumie? Czy to nie jest py�?
- Ale� owszem, py�. Komu on jednak przeszkadza?
- Ubranie si� niszczy.
- Mo�na przecie� w�o�y� stare. By�a to woda na m�yn Pirnera.
- No w�a�nie! Senior odzia� si� dzisiaj dosy� podle - powtarza� zjadliwie. - Czy nie ma pan lepszego ubrania?
- Nie.
Starego a� zatrz�s�o. Jak ka�dy Meksykanin przywi�zywa� wag� do swego wygl�du. Ubiera� si� jaskrawo, barwnie, ch�tnie nosi� l�ni�c� bro�, stroi� konia z�otymi i srebrnymi ozdobami. A ten obdartus? Na ordynarnych butach nie mia� nawet ostr�g, mimo �e wszyscy je nosz�, i to olbrzymich rozmiar�w.
- A dlaczego pan nie ma? - pyta� dalej.
- Bo za drogie dla mnie.
- Ach, wi�c senior jest biedakiem?
- Tak - odpar� oboj�tnie. Zauwa�ywszy jednak, �e Rezedilla obla�a si� rumie�cem, pos�a� jej przepraszaj�ce spojrzenie.
Pirnero nie zwr�ci� na to uwagi i z coraz wi�ksz� natarczywo�ci� kontynuowa� przes�uchanie.
- Kim w�a�ciwie pan jest?
- My�liwym.
- My�liwym? I z tego senior �yje?
- Oczywi�cie.
- W takim razie �al mi bardzo pana. Z czego teraz my�liwy mo�e wy�y�? Dawniej by�y inne czasy i inni my�liwi - godni najwy�szego szacunku. Czy s�ysza� senior o Nied�wiedzim Sercu?
- Tak, to s�awny Apacz.
- A o Bawolim Czole?
- Nazywano go kr�lem �owc�w, polowa� na bawo�y.
- A o Piorunowym Grocie?
- To by� Niemiec.
- M�j ziomek - powiedzia� gospodarz z dum�. - Pochodz� z Pirny pod Dreznem. Kiedy� wielkim westmanem by� W�adca Ska�, tak�e Niemiec, ale zagin��. A i teraz jest taki jeden westman, chyba jeszcze wi�kszy od tamtych. Czy s�ysza� pan kiedy� o Czarnym Gerardzie?
- Oczywi�cie. A co si� z nim sta�o?
- Ugania si� teraz tutaj, wzd�u� granicy. Podobno nosi czarn� brod� i dlatego nazywaj� go Czarnym Gerardem. Musi to by� chyba wcielony szatan, bo nie boi si� samego diab�a. Strza�y jego nigdy nie chybiaj�, a uderzenia no�a zawsze s� celne. Odk�d przyby� z p�nocnych g�r, drogi zosta�y prawie ca�kowicie oczyszczone z rozb�jnik�w. Mam mu bardzo wiele do zawdzi�czenia, gdy� dawniej zb�je cz�sto rabowali mi towary. Taki cz�owiek by�by mi... - urwa�, nie sko�czywszy zdania. Co ja plot� - pomy�la�. Po chwili m�wi� dalej: - Chcia�bym wiedzie�, jakiej narodowo�ci jest ten cz�owiek. Mo�e urodzi� si� w Pirnie. Wszyscy mieszka�cy tego miasteczka s� bardzo waleczni. A z jakiego kraju senior pochodzi?
- Z Francji.
- O rety, wi�c jest pan Francuzem?
- Oczywi�cie.
- No tak. Hm. No, to dobrze.
Pirnero gwa�townie przerwa� rozmow�. Po chwili wsta� i wyszed� z izby, dawszy przedtem znak c�rce, by posz�a za nim.
- S�ysza�a� - spyta�, gdy znale�li si� w spi�arni - kim jest ten cz�owiek?
- Jak mia�am nie s�ysze�? Francuzem.
- Musimy wi�c uwa�a�. My�l�, �e wiesz, i� Francuzi przywie�li nam austriackiego ksi�cia, kt�ry ma zosta� cesarzem Meksyku.
- To tajemnica poliszynela.
- Moim zdaniem Austriacy to poczciwi ludzie. Nie mam nic przeciwko nim, zw�aszcza �e ksi��� Maks jest podobno porz�dnym cz�owiekiem. Meksykanom nie podoba si� jednak to, �e popieraj� go Francuzi. Powiadaj�, �e Napoleon III jest k�amc�, �e nie dotrzyma� obietnic i �e ksi�cia Maksa wystrychn�� r�wnie� na dudka. Nie chc� �adnego cesarza, chc� prezydenta, kt�rym ma by� Juarez.
- Ten, kt�ry przebywa teraz w Paso del Norte?
- Tak. Francuzi zamierzaj� go schwyta� i uwi�zi�. Omal im si� to nie uda�o w Chihuahua. Na szcz�cie uciek� do Paso del Norte. Rozesz�a si� jednak wie��, �e wys�ali za nim patrole. Dlatego trzeba strzec si� tego Francuza.
- Co ciebie to obchodzi? Co obchodzi ci� Juarez?
- O, bardzo wiele - odrzek� z powa�n� min�. - Dotychczas nie zdradza�em si� przed tob�, �e mam wyj�tkowy talent do polityki.
- Ty? - Rezedilla by�a szczerze zdumiona.
- Tak, ja. Wszyscy mieszka�cy Pirny s� dobrymi politykami. Mam w Presidio jeszcze kilka posiad�o�ci, a tym samym prawo g�osu. I nie jest mi oboj�tne, czy b�dziemy mich ksi�cia Maksa czy prezydenta Juareza. Maks poczciwy, ale nie utrzyma si�, zale�ny jest bowiem od Francuz�w. Aby stworzy� cesarstwo Meksyku, Napoleon zaci�gn�� dwie po�yczki. Meksyk otrzyma� marne czterdzie�ci milion�w, pi��set zagarn�a Francja. Jest to jawne oszustwo. I dlatego Juarez chce przep�dzi� Francuz�w, a my go popieramy. Potrzeba mu jednak pieni�dzy. Wys�a� wi�c pos�a do prezydenta Stan�w Zjednoczonych z pro�b� o po�yczk�. Przed kilkoma dniami pose� wr�ci� z wiadomo�ci�, �e Stany Zjednoczone nie b�d� popiera� cesarza meksyka�skiego, za kt�rym stoj� Francuzi, i �e udziel� Juarezowi po�yczki w wysoko�ci trzydziestu milion�w dolar�w. Cz�� tej sumy jest ju� w drodze. Przewo�� j� l�dem. Francuzi dowiedzieli si� o tym i bardzo prawdopodobne, �e zechc� przechwyci� przesy�k�. Gdyby pieni�dzy nie mo�na by�o transportowa� dalej, zostan� ukryte tu, w Guadalupe, u nas w domu. Juarez wy�le wzmocnione stra�e. Rozumiesz wi�c, �e w tej sytuacji musimy strzec si� Francuz�w. Mog� przecie� przys�a� szpieg�w. A mo�e ju� si� to sta�o? Co� mi m�wi, �e ten �otr, kt�ry tam siedzi, jest jednym z nich. Milczy, na pytania odpowiada p�g�bkiem, jakby pilnowa�, co si� dzieje na dworze. Nawet na ciebie nie spogl�da.
Rezedilla czu�a, �e ojciec si� myli. A mo�e jednak nie? Czy�by zawiod�a mnie intuicja? - pomy�la�a.
- Ten cz�owiek nie wygl�da na szpiega - odezwa�a si� po chwili.
- Nie? Nie b�d� taka pewna. Mimo wszystko wol�, aby mnie ten Francuz wi�cej nie ogl�da�. Got�w jeszcze zmiarkowa�, jak� rol� tu pe�ni�. Dlatego b�dziesz go sama obs�ugiwa�a. Ale b�agam, na lito�� bosk�, nie wygadaj si�, �e jestem zwolennikiem Juareza.
Rezedilla z trudem zachowuj�c powag�, powiedzia�a:
- Nie martw si� o to, odziedziczy�am po tobie talent dyplomatyczny.
- Jestem pewien, �e go masz, to przechodzi z ojca na c�rk�. Wracaj wi�c do gospody i za�atw dobrze spraw�. B�d� nawet dla niego uprzejma, aby nie budzi� podejrze�. Dobry dyplomata musi u�pi� czujno�� swych wrog�w.
Rezedilla wesz�a do izby z u�miechem na twarzy. Bez s�owa usiad�a przy oknie. Nieznajomy milcza� r�wnie�. Po chwili przerwa�a cisz�:
- Czy jest pan naprawd� Francuzem, senior?
- Tak. Czy wygl�dam na cz�owieka, kt�ry by pani� ok�amywa�, seniorita?
- Nie. My�la�am tylko, �e pan �artuje. Francuzi nie s� w tych okolicach lubiani.
- Ja ich r�wnie� nie lubi�.
- Ach! - zdumia�a si�. - Ale przecie� jest pan Francuzem.
- Urodzi�em si� wprawdzie we Francji, ale nigdy nie wr�c� do ojczyzny.
- Czy opu�ci� j� pan pod przymusem?
- Nie, dobrowolnie. W ka�dym razie nic mnie z ni� nie ��czy.
- To musi by� przykre.
- Mniej ni� inne rzeczy, na przyk�ad niewierno�� lub zdrada.
- Czy dozna� pan tego?
- Niestety tak.
Na twarzy jego pojawi� si� wyraz smutku. Zaciekawiona dziewczyna pyta�a dalej:
- Ukochana pana zdradzi�a?
- Tak.
- Musia�a to by� z�a, bezduszna dziewczyna.
- M�czy�a mnie bardzo i zatruwa�a mi �ycie.
- Kocha� j� pan?
- Tak, bardzo - odpar� kr�tko.
Ton ten spodoba� si� Rezedilli. Ilu m�czyzn w taki spos�b rozmawia�oby z kobiet�, i to obc� w dodatku? - pomy�la�a. - Musi si� pan stara� zapomnie� o niej, senior.
- Nie mog�. Nie kocham jej wprawdzie, ale tak mnie unieszcz�liwi�a, �e nie jestem w stanie jej zapomnie�.
- Tego nie rozumiem. Jak pan mo�e by� nieszcz�liwy, gdy jej pan nie kocha?
- Poniewa� nieszcz�cie moje nie jest skutkiem jej niewierno�ci, lecz zdrady.
- Ach, powiedzia�a o panu co� z�ego? By�o to k�amstwo?
- Nie, seniorita, by�a to niestety prawda.
Rezedilla zmiesza�a si�, nie spodziewaj�c si� tak szczerego wyznania.
- �artuje pan? - spyta�a z niedowierzaniem.
- Dlaczego mia�bym �artowa�. Powiedzia�em prawd�. Pochyli�a g�ow�, na jej twarzy pojawi� si� wyraz rozczarowania.
Rzek�a nieco ch�odniejszym tonem:
- Niech mi pan wybaczy, �e wypytuj�. Ale senior by� tu u nas zawsze taki cichy i smutny, �e zrobi�o mi si� pana �al. I pomy�la�am sobie, �e przyjazne s�owo mo�e by�oby dla pana pociech�. S� ludzie, kt�rzy ju� w pierwszej chwili poznania nie wydaj� nam si� obcy. Czy dozna� pan tego kiedy�?
- Tak. Tutaj, dzi�ki pani.
- Zarumieni�a si�.
- Niech mi pani nie bierze za z�e tego, co powiedzia�em. Je�eli obrazi�em pani�, odejd� i nie wr�c� ju� nigdy.
- O, nie! Prosz� tego nie robi�, senior. A teraz niech mi pan zrobi przyjemno�� i si� rozchmurzy. A je�eli nie chce senior ju� nic wi�cej powiedzie� o sobie, chcia�abym przynajmniej us�ysze�, jak si� pan nazywa.
- Mason.
- Mason? Dobrze wymawiam? A imi�?
- Gerard.
- To tak jak ten Czarny Gerard, o kt�rym wspomina� m�j ojciec. I pan r�wnie� ma czarn� brod�. Czy mo�e mi senior powiedzie�, co w�a�ciwie oznacza to imi�?
- Gerard to si�acz i obro�ca, tak mi kiedy� powiedzia� nauczyciel.
- I pan wygl�da na si�acza. A kto jest silny, potrafi by� r�wnie� obro�c�.
- Niestety, nie by�em nim, wprost przeciwnie.
- Co pan chce przez to powiedzie�? Popatrzy� na ni� ze smutkiem i wyja�ni�:
- By�em garroteurem.
- Garroteurem? Nie rozumiem, co to znaczy?
- Z pewno�ci� nie spotka�a si� pani nigdy z tym okre�leniem. Niech�e si� wi�c pani dowie, seniorita, �e w wielkich milionowych miastach �yj� tysi�ce ludzi, kt�rzy zasypiaj�c wieczorem nie wiedz�, czy b�d� jedli chleb nast�pnego dnia. S� te� i tacy biedacy, kt�rzy wieczorem powiadaj� sobie: "Je�eli w nocy nie ukradniesz chleba, rano b�dziesz wi� si� z g�odu". To niewolnicy zbrodni, cho� nie oni ponosz� za to win�. Ojciec wychowuje syna na zbrodniarza, matka c�rk�. Nikt w dzieciach nie rozwija szacunku dla prawa. I tak �yj� jak dzikie, drapie�ne zwierz�ta.
- M�j Bo�e, jakie to straszne!
- Nawet nie domy�la si� pani, jak bardzo.
- Ale senior chcia� przecie� m�wi� o sobie?
- I m�wi�. Sam by�em takim zwierz�ciem.
- Nie mo�e by�.
- A jednak to prawda. Nie oskar�am nikogo, wyznaj� tylko, �e by�em pos�uszny ojcu. Byli�my biedni, lecz gardzili�my prac�. Ojciec m�j mia� s�ab� natur� i sam nie lubi� kra��. Posy�a� wi�c na rabunek mnie, silnego ch�opaka. Sta�em si� garroteurem. Wa��sa�em si� po ulicach, zachodzi�em od ty�u przechodni�w, zarzuca�em na ich szyje p�tl� i zaciska�em. Gdy tracili przytomno��, okrada�em ze wszystkiego.
- O m�j Bo�e, jakie to okropne! - zawo�a�a Rezedilla.
By�a trupio blada. Siedzia� przed ni� m�czyzna, kt�rego mog�aby pokocha�, i opowiada�, �e jest zbrodniarzem. Jaka okrutna szczero��! Dr�a�a jak w febrze.
- Tak, to okropne - ci�gn�� dalej z oboj�tno�ci� cz�owieka, kt�ry prze�y� ju� najgorsze. - Ale to jeszcze nie wszystko. Pozna�em dziewczyn�, kochali�my si�, oddawa�em jej wszystko, co zdoby�em rabuj�c. P�niej spotka�em �otra spod ciemnej gwiazdy. Zap�aci� mi z�otem i chcia�, abym pope�ni� zbrodni�. Zgodzi�em si� pozornie, bo w rezultacie obroni�em niedosz�� ofiar� i za kar� zabra�em pieni�dze temu, kt�ry kaza� mi j� zamordowa�. Chcia�em zerwa� z dotychczasowym �yciem, odda�em wszystko Mignon. Zdradzi�a mnie jednak z pewnym wytwornym d�entelmenem. Gdy zacz��em grozi�, o�wiadczy�a, �e mnie zadenuncjuje.
- Co pan wtedy zrobi�? Zabi� j�?
- Nie. Odszed�em i zacz��em pracowa�. Och, cierpia�em wtedy wiele i walczy�em ze swym najgro�niejszym przeciwnikiem - z sob� samym. Zosta�em uczciwym cz�owiekiem, gdy� mam zwyczaj osi�ga� to, co zamierzy�em. Przebywaj�c w�r�d prawych ludzi coraz bardziej u�wiadamia�em sobie ohyd� pope�nionych zbrodni. Ta �wiadomo�� wyp�dzi�a mnie z ojczyzny w dalekie kraje. Chc� za wszystko odpokutowa� i umrze�.
W oczach Rezedilli pojawi�y si� �zy. Trudno okre�li�, czy by�y to �zy b�lu, rezygnacji, czy te� p�aka�a nad grzesznikiem gotowym do pokuty, z kt�rego niebo bardziej si� cieszy ni� z biblijnych dziewi��dziesi�ciu pi�ciu sprawiedliwych. Westchn�a g�o�no, podnios�a g�ow�, popatrzy�a na niego uwa�nie i zapyta�a:
- Senior, dlaczego opowiada mi pan to wszystko?
- Zaraz pani si� dowie. Gdy mnie zdradzi�a Mignon, zaw�drowa�em do Ameryki. Zacz��em przemierza� g�ry, pustynie i sawanny jako my�liwy. Zyska�em s�aw�. Tutaj te� pozna�em, co to samotno��. Lecz gdy ujrza�em pani�, u�wiadomi�em sobie, czym jest prawdziwa mi�o��. Gdy spostrzeg�em, �e patrzy pani na mnie ze wsp�czuciem, postanowi�em wyjawi� ca�� prawd�. Nie mog�em dopu�ci�, by pani odda�a serce niegodnemu. I dlatego, seniorita, tylko dlatego opowiedzia�em, kim by�em. A kiedy ju� m�wi�em, mia�em wra�enie, �e siedz� przed spowiednikiem lub przed samym Bogiem. Kto przyznaje si� do swych grzech�w i �a�uje za nie, temu zostan� darowane. Prawda? Odchodz� teraz i nigdy ju� nie wr�c�. Pani za� uwolni si� od obecno�ci cz�owieka przekl�tego. Prosz� jednak, aby seniorita nie m�wi�a o mnie nikomu. Mog�aby pani w ten spos�b zaszkodzi� wielu ludziom, kt�rym jestem teraz potrzebny, a ja sam musia�bym opu�ci� te strony.
Wsta� i wzi�� strzelb�. Rezedilla r�wnie� podnios�a si� z krzes�a. Zblad�a jeszcze bardziej.
- Senior - rzek�a - by� pan ze mn� bardzo szczery, niech�e wi�c pan mi powie jeszcze jedno. Czy jest pan francuskim szpiegiem?
- Nie, nie jestem.
- I nie sprzyja pan Francuzom?
- Nie. Nienawidz� cesarza, kt�ry ho�duje k�amstwu, a jego rz�dy s� despotyczne i krwawe. Potrafi�bym zabi� Napoleona za to, �e skazuje na zag�ad� ksi�cia Maksymiliana. Sercem jestem z Meksykanami, kocham Juareza. Czy to pani wystarczy, seniorita?
- W zupe�no�ci. Jestem teraz spokojna.
- �egnam wi�c pani�.
- Naprawd� pan odchodzi?
- Tak. Odchodz� od pani na zawsze. Ale w Guadalupe zjawi� si� jeszcze kiedy�.
Spojrzenia ich spotka�y si�. Obojgu �zy zakr�ci�y si� w oczach. Gerard mia� ochot� obj�� j�, czu�, �e i ona tego pragnie. Ale opanowa� si�, nie mia� przecie� prawa ��czy� losu dziewczyny ze swoim.
Gdy wyszed� z gospody, Rezedilla ukry�a twarz w d�oniach i wybuchn�a g�o�nym p�aczem.
- Nazywa si� Gerard - �ka�a. - Tak, zas�uguje na to imi�. Jest naprawd� mocny, walczy� ze sob� i zwyci�y�. Jak�e musia� cierpie�! I jak ci�kie b�dzie moje �ycie! Nie, tak by� nie mo�e, nie mo�e...
Gerard s�ysza� pod drzwiami jej szloch, nie zawr�ci� jednak. Dosiad� konia, przywi�za� kapelusz pod brod�, zarzuci� strzelb� na rami� i pogalopowa�. Omijaj�c bram�, przesadzi� wysokie ogrodzenie i pogna� ku zachodowi. Nie zwa�a� na huragan, kt�ry szala� woko�o. Na prerii zatrzyma� konia i rzuci� si� na ziemi�. Ucieka� od mi�o�ci, nie zastanowiwszy si� nawet, czy ucieczka taka jest mo�liwa.
Dawny grzesznik sta� si� pokutnikiem. Nie by� to jednak biczownik ubrany w worek, z g�ow� posypan� popio�em, sp�dzaj�cy dni na umartwianiu si�, lecz cz�owiek, kt�ry postanowi� przep�dzi� bandy zb�jeckie z sawanny. Uwa�a� za konieczne zatai� przed Rezedilla, �e jest tym, kt�rego wszyscy nazywali Czarnym Gerardem.
D�ugi czas le�a� na ziemi. Ko� tymczasem najad� si� i te� odpoczywa�. Nagle zerwa� si� i zacz�� r�e�, co dla jego pana by�o nieomylnym znakiem, �e zbli�a si� kto� obcy albo wrogi. Gerard podni�s� si� i uwa�nie rozejrza� po prerii. Zobaczy� je�d�ca, kt�ry pogalopowa� w jego kierunku. Twarz mu si� rozpogodzi�a.
- Nie b�j si� - zawo�a� do konia - to Nied�wiedzie Oko, nasz przyjaciel! Czekam na niego!
Ko� widocznie zrozumia�, bo po�o�y� si� na trawie, nie zdradzaj�c ju� �adnych oznak niepokoju.
Nawet z daleka wida� by�o, �e je�dziec jest czerwonosk�rym. Nie mia� wprawdzie na sobie stroju india�skiego, a na g�owie ozd�b z pi�r, by� ubrany jak Meksykanin, ale spos�b jego jazdy, pochylenie si� na szyi konia a� do pozycji niemal le��cej, nie pozostawia�y w�tpliwo�ci, �e to Indianin. Tak je�dzi� na koniu mo�e tylko d�ugoletni mieszkaniec sawanny.
Zatrzymawszy si� przy Gerardzie, lekko zeskoczy� z konia. Wcze�niejsze wyznaczenie miejsca spotkania na prerii �wiadczy�o, �e obaj orientuj� si� doskonale w warunkach topograficznych.
Nied�wiedzie Oko by� jeszcze m�odzie�cem. Kto�, kto widzia� kiedy� Nied�wiedzie Serce, z pewno�ci� zauwa�y�by du�e podobie�stwo mi�dzy nimi.
- M�j czerwony brat ka�e d�ugo czeka� na siebie - rzek� Francuz.
- Czy m�j bia�y brat przypuszcza, �e Shosh-in-tah nie umie je�dzi� konno? Sp�ni�em si�, poniewa� du�o czasu zaj�o mi wy�ledzenie...
- Kogo? Gdzie?
- By�em u Juareza w Paso del Norte. Zameldowa�em, �e przyprowadz� pi�ciuset dzielnych wojownik�w Apacz�w, aby pomogli mu odebra� z powrotem Chihuahua. O�wiadczy�em r�wnie�, �e um�wi�em si� tutaj na spotkanie z moim bia�ym bratem. Juarez prosi�, aby� odwiedzi� w Chihuahua seniorit� Emili�.
- Odwiedz� j� niezw�ocznie, poniewa� sam uwa�am to za konieczne.
- Jak d�ugo b�dziecie w Chihuahua?
- Nie wiem, mo�e tydzie�.
- Od dzi� za tydzie�, dok�adnie w po�udnie, spotkasz mnie i moich wojownik�w pod wielkim d�bem na g�rze Tamises.
- Dobrze, zabior� du�o koni. Teraz daj� ci mojego, aby wypocz��.
- Niech Wielki Duch ochrania mego bia�ego brata. Howgh!
Rozstali si�. Nied�wiedzie Oko odjecha� na zach�d, zabrawszy konia Gerarda. Ten za� uda� si� pieszo w kierunku Guadalupe. Po drodze schwyta� nie osiod�anego konia, pas�cego si� na pastwisku, wskoczy� na� zwyczajem prawdziwych vaquer�w i ruszy� z pocz�tku truchtem, potem za� pe�nym galopem.
W owym czasie zabierania koni nie uwa�ano za kradzie�. Biega�y wolno po preriach i mo�na je by�o �atwo z�apa�.
By�y garroteur �wietnie orientowa� si� w terenie. Gna� na koniu do po�udnia, potem wymieni� go na innego, ze stada, kt�re spotka� po drodze. I zn�w p�dzi� galopem a� do nast�pnego dnia. P�nym popo�udniem zobaczy� przed sob� Chihuahua. Nie m�g� wjecha� do miasta za dnia nie zauwa�ony przez posterunki. A innej drogi nie by�o. Musia� wi�c czeka�, a� si� �ciemni. Przywi�za� konia w lesie do drzewa i odpoczywa�. Gdy zapad�a noc, zacz�� si� skrada� do miasta, w kt�rym doskonale zna� ka�dy dom, ka�d� uliczk�.
Tylko takiemu cz�owiekowi jak Gerard mog�o si� uda� przej�cie przez posterunki i usypane sza�ce. Wkr�tce znalaz� si� w ogrodach. Przesadzi� ostro�nie jaki� p�ot, przykucn�� i trzykrotnie zakraka� jak czarnog�owy s�p w chwili, gdy si� budzi ze snu. Nie by�o odpowiedzi. Gdy powt�rzy� sygna�, otworzy�a si� furtka. Pojawi�a si� kobieta i stan�wszy w nieznacznej od niego odleg�o�ci, zapyta�a:
- Kto tu?
- Meksyk - odpar�.
- Kto idzie?
- Juarez.
- Niech senior zaczeka chwil�.
Wr�ci�a po kwadransie. Podesz�a teraz zupe�nie blisko do Gerarda i powiedzia�a:
- Droga ju� wolna. Oto szata.
By� to habit mnicha. Kiedy go wdzia�, ostrzeg�a:
- Dzi� musi pan by� szczeg�lnie ostro�ny. Um�wi�a si� z majorem.
- To dobrze. Czy jest ju� u niej?
- Nie. Przyjdzie dopiero za dwie godziny.
- To moja strzelba. Pilnuj jej dobrze, prosz�.
- Kiedy pan b�dzie z powrotem?
- Tego nie wiem. Obudz� pani�, gdy wr�c�.
Ubrany w habit, skierowa� si� na lewo, gdzie w murze widnia�a furtka. Wszed� na podw�rze. W�skie schody prowadzi�y na g�r�. Wdrapa� si� po nich i znalaz� przed uchylonymi drzwiami. Wszed� do korytarza, min�� w ciemno�ciach kilka otwartych drzwi, a� wreszcie zatrzyma� si� przed zamkni�tymi. Zapuka�. Odpowiedziano mu g�o�no: "Wej��!" i w tej samej chwili odsuni�to rygiel. O�lepi�o go �wiat�o, w jego blasku sta�a kobieta niezwyk�ej pi�kno�ci.
- Nareszcie, m�j drogi Gerardzie, nareszcie znowu jeste�! Poci�gn�a go na otoman� i usiad�a obok. Siedzieli w milczeniu przez chwil�, on ubrany w brudn�, przepocon� bluz� - habit zrzuci� w przedpokoju - ona w kosztownej sukni z jedwabiu.
- Chcia�a pani, jak widz�, wyj��? - zauwa�y�.
- Tak. Mia�am zamiar p�j�� na tertuli� - (rodzaj herbatki) - potem spodziewam si� majora. Ch�tnie jednak zrezygnuj� z tej przyjemno�ci.
- Z kt�rej przyjemno�ci chce pani zrezygnowa�? - zapyta� weso�o. - Z tertulii czy z majora?
- Z pierwszej, odwiedziny majora nie s� �adn� przyjemno�ci�.
- Wyobra�am sobie.
- Tym milsze b�dzie mi towarzystwo pana. Niech�e pan opowiada! Co u prezydenta?
- W dalszym ci�gu niedobrze. Musi si� ukrywa�. Nie traci jednak nadziei i czeka na sprzyjaj�c� okazj�, aby przej�� do ataku. B�dzie to mo�liwe, gdy tylko nadejdzie przesy�ka pieni�na.
- Ach, gdyby tu ju� by�a! I ja bardzo potrzebuj� pieni�dzy. Prezydent jest mi od trzech miesi�cy winien pensj�. Uchodz� za bogat�, musz� prowadzi� dom otwarty, abym mog�a za�atwia� wasze sprawy. Ale moja kasa opustosza�a i musia�am pozaci�ga� po�yczki.
- Sytuacja materialna prezydenta jest r�wnie� �a�osna. Je�eli przysy�a pani pieni�dze, to dow�d, �e docenia pani zas�ugi.
- Przysy�a pieni�dze? - ucieszy�a si�.
- Tak, przeze mnie. Od dw�ch tygodni nosz� je przy sobie. Niech mi pani wybaczy, naprawd� nie mog�em przyby� tu wcze�niej.
- Nie usprawiedliwiaj si�, kochany Gerardzie; znam pa�sk� troskliwo�� o mnie. Ile mi pan przywi�z�?
- Pensj� za p� roku, to znaczy za trzy miesi�ce ubieg�e i za trzy przysz�e. Zadowolona pani?
- Bardzo, bardzo! Czy to banknoty?
- Tak. Jak m�g�bym nosi� przy sobie tyle monet?
- Angielskie czy ameryka�skie?
- Angielskie.
- To bardzo przezornie. Ameryka�skie mog�yby mnie zdemaskowa�.
Gerard wyci�gn�� z buta my�liwskiego spory zwitek i poda� Emilii. Przeliczy�a i rzek�a:
- W porz�dku. A wi�c jestem znowu bogata. No teraz, kochany Gerardzie, musi mi pan zrobi� t� grzeczno�� i zje�� co� ze mn�.
- Z najwi�ksz� przyjemno�ci�, jestem g�odny jak wilk. Wysz�a i zarz�dzi�a, aby podano kolacj�. Gerard jad� z apetytem. Gdy sko�czy�, usiad�a obok niego i zacz�a m�wi�:
- Wiadomo panu z pewno�ci�, �e mamy nowego prezydenta.
- Raczej kogo�, kto chce zosta� prezydentem. Ale nic o tym nie s�ysza�em. Kto to taki?
- Niejaki Pablo Cortejo ze stolicy. Zarz�dza� dobrami hrabiego Fernanda de Rodriganda.
- Je�eli jest w Meksyku, jak si� mo�e spodziewa�, �e zostanie wybrany? Stolica dosta�a si� przecie� w r�ce Francuz�w.
- Powiedzia�am, �e pochodzi z Meksyku, nie mieszka tam jednak. Chwilowo przebywa w prowincji Chiapas.
- Czy ma zwolennik�w?
- Jako jeden z pierwszych opowiedzia� si� przeciw Francuzom, podczas gdy Pantera Po�udnia jeszcze si� nie zdecydowa�. Dop�ki Juarez by� pot�ny, Cortejo nie mia� odwagi ujawni� swych zamiar�w, teraz jednak je odkry� i stara si� przeci�gn�� na swoj� stron� po�udniowe prowincje, w kt�rych Francuzi nigdy nie czuli si� pewnie.
- Czy osi�gn�� jakie� sukcesy?
- Nie wydaje mi si�, aby by�y zbyt du�e, Pantera Po�udnia ci�gle si� waha, a to okoliczno�� niezbyt sprzyjaj�ca, wiadomo bowiem, �e wielu go popiera.
- Nie s�dz�, by ten Cortejo m�g� nam powa�nie zaszkodzi�.
- Kto to wie? A je�li ma pieni�dze? Te przecie� u Meksykan�w odgrywaj� tak du�� rol�. Ciekawe, �e zwolennik�w werbuje mu c�rka.
- C�rka? Pi�kna? M�oda?
- Dlaczego pi�kna i m�oda?
- Poniewa� s� to dwa przymioty, kt�rym trudno si� oprze�, pani na przyk�ad jest stworzona do tego, by kaptowa� zwolennik�w.
- Robi� to dla Juareza. Co si� jednak tyczy c�rki Corteja, to nie jest ani m�oda, ani pi�kna. Przeciwnie, seniorita Josefa wygl�da po prostu jak strach na wr�ble.
- Zna j� pani?
- Nie Widzia�am tylko jej fotografi�. Powiadaj�, �e uwa�a si� za pi�kn�. Musi to by� prawda, inaczej nie kaza�aby si� fotografowa� i tysi�cy odbitek nie rozdawa�aby na prawo i lewo.
- Ma pani jej fotografi�?
- Owszem.
- Prosz� mi pokaza�.
Emilia wyci�gn�a z szufladki fotografi� i poda�a Gerardowi. Roze�mia� si� g�o�no.
- Wspania�e studium brzydoty! Trudno wprost poj�c, jak mo�e zachwyca� si� swoj� urod�!
- No c�, zostawmy to jej. Jakie ma pan jeszcze nowiny?
- Napoleon zaczyna wreszcie paktowa� ze Stanami Zjednoczonymi na temat Meksyku.
- W takim razie zbli�a si� pocz�tek ko�ca arcyksi�cia Maksymiliana. Ameryka nie dopu�ci do utworzenia tu cesarstwa.
- Oczywi�cie. Wynika to wyra�nie z noty sekretarza Stan�w Zjednoczonych, Sewarda, przekazanej w roku 1864 pos�owi ameryka�skiemu w Pary�u, Daytonowi.
- Czy zna pan jej tre��?
- Owszem - wzi�� g��bszy oddech i zacz�� recytowa�: "Przesy�am panu odpis decyzji, kt�ra czwartego bie��cego miesi�ca powzi�ta zosta�a jednog�o�nie: cia�a ustawodawcze wypowiadaj� si� przeciwko utworzeniu cesarstwa w Meksyku. Jak ju� wcze�nie) panu pisa�em, nie uwa�am za potrzebne podkre�la�, powiadamiaj�c o tej decyzji Francj�, �e jest ona odzwierciedleniem powszechnego pogl�du spo�ecze�stwa ameryka�skiego na sprawy Meksyku".
- Ale� pan ma pami��! To chyba dos�owny cytat?
- Kto jest tak przywi�zany do Juareza jak ja, ten nie mo�e nie pami�ta� tak znacz�cych tekst�w.
- Wszelkie wi�c nadzieje Maksymiliana s� jedynie mrzonkami. Jak odpowiedzia� cesarz Francji?
- Dufny w sw� pot�g�, zapyta� pos�a Ameryki: "Chcecie wojny czy te� pokoju?" Pewien by�, �e Stany Zjednoczone, n�kane wojnami domowymi, ugn� si� przed mo�liwo�ci� wojny z Francj�. Ale pomyli� si�. I teraz, jak m�wi�em, rozpocz�� z Ameryk� pertraktacje pokojowe. Jest to oczywisty dow�d, �e w niczym ju� arcyksi�ciu nie pomo�e.
- Kochany Gerardzie, musimy niestety ko�czy�. Za dwie minuty zjawi si� tu major, jest zawsze niezwykle punktualny.
- Prosz� o klucz i latark�.
- Otworzy�a szuflad� biurka i wyj�a to, o co prosi�.
- Ubranie le�y przygotowane - powiedzia�a.
- Jak d�ugo b�dzie u pani major? - zapyta�.
- To zale�y, ile czasu zajmie panu uporanie si� z jego papierami.
- Tego nie mog� przewidzie�. W ka�dym razie prosz� o godzin�.
- Dobrze. Niech si� senior nie da schwyta� na gor�cym uczynku. Gerard wyszed� z pokoju bocznymi drzwiami i znalaz� si� w ma�ej kom�rce, s�u��cej do przechowywania rupieci. Nie by�o w niej �wiat�a, zapali� wi�c latark�, a zobaczywszy na krze�le ubranie lokaja, przebra� si� w nie.
Po chwili do salonu Emilii wszed� major. Gerard nieraz ju� pods�uchiwa� z tej kom�rki, zna� wi�c dobrze jego g�os.
- O Dios, jaka pani dzi� pi�kna, seniorita! - zachwyca� si� major.
- Pochlebia mi pan. Jestem zm�czona i wyczerpana.
- Dlaczego, �askawa pani?
- Cierpi� przez ca�y dzie� na silne b�le g�owy.
- Migrena?
- Tak. Nie przyj�abym pana, gdyby nie to, �e si� wcze�niej um�wili�my.
- Co za nieszcz�cie. A wi�c odsy�a mnie pani?
- No, nie zaraz. Zobacz�, jak d�ugo wytrzymani. Prosz� siada�. Gerard, zadowolony z tego wst�pu, zgasi� latark� i w�o�y� do kieszeni. Potem opu�ci� pokoik, wyszed� na o�wietlony ganek i zacz�� si� rozgl�da�, czy kogo� nie ma w pobli�u. Nie zauwa�ywszy nikogo, zbieg� po schodkach, wyci�gn�� klucz - by� to rodzaj wytrycha, pasuj�cego do wszystkich zamk�w - i otworzy� drzwi do apartamentu majora. Zna� te pokoje, ju� nieraz wchodzi� do nich potajemnie.
Ca�y dom nale�a� do Emilii, major zajmowa� w nim jedno skrzyd�o. Gerard zamkn�� za sob� drzwi i wyj�� latark�. Przedpok�j, w kt�rym si� znajdowa�, prowadzi� do gabinetu majora. Poniewa� okiennice by�y zamkni�te, panowa�y tu zupe�nie ciemno�ci. Nie obawia� si� wi�c, �e mo�e go kto� spostrzec przez okno.
Na trzech sto�ach roz�o�one by�y mapy, plany, ksi��ki i rysunki. Gerard zaj�� si� nimi, szczeg�owo wszystko przeszukuj�c. W pewnym momencie musia� znale�� co� wa�nego, wyci�gn�� bowiem z szuflady kawa�ek papieru i zacz�� robi� notatki oraz kopiowa� poszczeg�lne zapiski. Spieszy� si� bardzo - mia� przecie� zaledwie godzin� czasu.
Kiedy sko�czy�, uporz�dkowa� papiery i ksi��ki, a notatki i odpisy schowa� do kieszeni. Zgasi� latark�, po ciemku podszed� do drzwi prowadz�cych na korytarz i cicho je otworzy�. Przez sie� przechodzi� w�a�nie lokaj. Cofn�� si� wi�c, potem wybieg� na palcach, zamkn�� pospiesznie drzwi do mieszkania i w�lizgn�� si� do kom�rki. Tu zn�w zmieni� ubranie. Zawsze, ilekro� potajemnie wchodzi� do apartamentu majora, przebiera� si�, �eby uchodzi� za s�u��cego na wypadek, gdyby go zauwa�ono.
Zadowolony, �e wszystko posz�o g�adko, zbli�y� si� do drzwi pokoju Emilii i zacz�� nas�uchiwa�. Major w�a�nie si� �egna�.
- Jestem niepocieszony - m�wi� - �e nie mog� d�u�ej pozosta� z pani�.
- Ja r�wnie� jestem nieszcz�liwa - powiedzia�a Emilia.
- Kiedy b�d� m�g� pani� znowu odwiedzi�?
- Za cztery dni.
- Dopiero za cztery dni? Dlaczego naznacza seniorita tak odleg�y termin?
- Spodziewam si�, �e do tego czasu b�d� zupe�nie zdrowa.
Migrena to dokuczliwa choroba.
- W takim razie nie okre�lajmy terminu, przyjd�, jak tylko pani b�dzie zdrowa.
- Zgoda.
- Zawiadomi mnie pani, dobrze?
- Oczywi�cie.
- Dzi�kuj�, a dzi� �ycz� dobrej nocy.
Major wyszed�, Gerard jednak wola� jeszcze odczeka� chwil�, bo obawia� si�, �e Francuz mo�e wr�ci� pod byle jakim pretekstem. Emilia sama otworzy�a drzwi.
- Jest pan? - zapyta�a.
- Tak. Czy opowiada� co� ciekawego?
- Nie.
- Szkoda.
- Nie mog�am wiele rozmawia� ze wzgl�du na symulowanie migreny. Ale mam nadziej�, �e panu �owy si� uda�y.
- Owszem. Znalaz�em bardzo wa�ne materia�y.
- Niech�e pan m�wi!
- Nie mam ani chwili do stracenia, gdy� to, czego si� dowiedzia�em, wymaga natychmiastowego dzia�ania. Mog� pani powiedzie� tylko tyle, �e mam w kieszeni odpis rozkazu Basaine'a nakazuj�cy, aby w najbli�szych dniach odmaszerowa�y trzy kompanie i zaj�y fort Guadalupe.
- To nie wr�y nic dobrego.
- Jako� sobie z tym poradzimy. Jeszcze pani nie powiedzia�em, �e za kilka dni b�d� m�g� rozporz�dza� pi�ciuset Apaczami, kt�rych przyprowadzi m�j przyjaciel Nied�wiedzie Oko.
- Czy to ten m�ody w�dz Apacz�w, kt�ry wsz�dzie szuka �lad�w zaginionego brata, zwanego Nied�wiedzim Sercem?
- Tak, to on. Z jego pomoc� zetr� w proch te trzy kompanie.
- W jakim celu Francuzi chc� zaj�� ten ma�y, nic nie znacz�cy fort? Jaki mog� mie� w tym interes?
- Nie trzeba by� wybitnym strategiem, aby odpowiedzie� na to pytanie. Poci�gni�cie to jest bez w�tpienia skierowane przeciw Juarezowi. Francuzi chc� po zaj�ciu Guadalupe wyprze� prezydenta z Paso del Norte. Ale moja ju� w tym g�owa, aby fortu nie zdobyli. Znam przecie� ich marszrut�. Widzia�em dok�adnie mapy i plany.
- Francuzi chyba nie zdaj� sobie sprawy, �e Juarez ci�gle jeszcze jest popularny i silny. Po�owa Meksyku czeka na jego wezwanie, aby powsta�.
- Stanie si� to ju� wkr�tce, mo�e pani by� spokojna. A teraz musz� ju� odej��.
- Do widzenia, Gerardzie! Kiedy pana znowu zobacz�?
- Przypuszczam, �e nied�ugo. A wi�c dobrej nocy!
Opu�ci� dom Emilii t� sam� drog�, kt�r� przyszed�. Od �ony ogrodnika odebra� bro�. By� w dobrym nastroju. Nie przeczuwa�, co go czeka. Tymczasem...
- Gdy Gerard przekrada� si� do miasta w�r�d widet, jeden z wartownik�w us�ysza� cichy szmer. Zacz�� nas�uchiwa�.
- Wydawa�o mi si�, �e kto� przechodzi� obok mnie - rzek� do siebie. - Ale to pewnie jakie� zwierz�.
Bezg�o�nie przechadza� si� tam i z powrotem. W pewnej chwili przystan��, by zapali� papierosa. Meksyk to kraj na�ogowych palaczy. Francuzi s� r�wnie� wielkimi amatorami tytoniu. Spogl�dano wi�c przez palce na �o�nierzy pal�cych na posterunku. Wartownik wyci�gn�� papierosa i zapa�ki. I wtedy ujrza� na ziemi g��bokie �lady ludzkich st�p. Pochyli� si� z zapalon� zapa�k� w r�ku.
- Ach, mrukn�� - �lady s� jeszcze zupe�nie �wie�e. Ten �otr przechodzi� t�dy. Ale kto to m�g� by�?
Zapali� po kolei kilka zapa�ek. M�g� teraz okre�li� kierunek, w kt�rym poszed� podejrzany cz�owiek.
- Ta szelma przekrad�a si� mi�dzy nami do miasta. Widocznie ma jakie� wrogie zamiary. Musz� z�o�y� meldunek.
Natychmiast poinformowa� s�siedni posterunek o tym, co zauwa�y�. Wiadomo�� dotar�a do oficera, a ten zakomunikowa� j� dow�dcy, uwa�aj�c, �e sprawa jest powa�na, poniewa� by�a to najdalej wysuni�ta plac�wka francuska. Dow�dca, wzi�wszy odpowiedni� eskort�, uda� si� niezw�ocznie na miejsce.
- Opowiadaj! - rozkaza� �o�nierzowi.
- Us�ysza�em szmer...
- I nie zawo�a�e�? - przerwa� dow�dca.
- My�la�em, �e to mysz - usprawiedliwia� si� wartownik.
- Dalej!
- Potem przysz�o mi do g�owy, �e trzeba jednak sprawdzi�, co to by�o. Ziemia tu mi�kka, wi�c cz�owiek musia� zostawi� �lady. Zapali�em zapa�k� i znalaz�em je.
- Pocz�tkow� niedba�o�� naprawi�e�, wi�c nie poniesiesz kary. Zapalcie latarnie!
Przy ich �wietle zobaczyli �lady.
- Ten �otr jest jeszcze chyba w mie�cie - o�wiadczy� dow�dca. - Zak�adam, �e b�dzie pr�bowa� wr�ci� t� sam� drog�. Zosta�cie tu wszyscy! Gdy si� zjawi, schwytajcie go. Po��cie si� na ziemi, Meksykanie to szczwane lisy. Dam rozkaz, aby wszystkie widety zachowa�y jak najwi�ksz� ostro�no��.
- Odszed�, pozostawiaj�c pi�tnastu uzbrojonych �o�nierzy na czele z sier�antem. Le�eli na ziemi i czekali. Min�o kilka godzin. Ju� przypuszczali, �e ten, kt�rego wypatruj�, nie opu�ci wcale miasta albo �e uciek� inn� drog�, gdy raptem rozleg� si� cichy szelest, jak gdyby kto� podeszw� buta rozdeptywa� grudki ziemi.
- Idzie! Uwaga! - szepn�� komendant.
Po chwili zobaczyli skradaj�c� si� posta�. W ci�gu sekundy powalono j� na ziemi�; trzydzie�ci r�k trzyma�o j� jak w kleszczach.
- Do diab�a! - rzek� po francusku pojmany. - Czego chcecie ode mnie?
- Ciebie chcemy mie�! - odpar� komendant.
- No, no, zobaczymy, czy mnie dostaniecie! - nat�y� wszystkie si�y, �eby si� wyrwa�, lecz daremnie. Nie chcia� robi� u�ytku z broni w obawie, by to nie pogorszy�o sprawy. Dlatego zawo�a�:
- Ale� ludzie, pu��cie mnie! Nie mam wcale zamiaru ucieka�. I nie mam powodu ukrywa� si� przed wami.
- Oho! Zobaczymy! Zapali� latarnie - rozkaza� sier�ant. - Tak jak my�la�em - powiedzia� po chwili. - Uzbrojony. Odbierzcie mu bro� i zwi��cie go!
Jeden z �o�nierzy zdj�� Gerardowi pas i zwi�za� mu na plecach obie r�ce. Do�wiadczony my�liwy nieraz by� w podobnych opa�ach. Gdy mu kr�powano r�ce, nie �cisn�� ich wi�c mocno, przeciwnie, trzyma� tak, �e wi�zy nie zacisn�y si� szczelnie. �o�nierze chc�c mie� pewno��, �e nie ucieknie, przepasali je�ca sznurami nie tylko przez piersi i ramiona, ale i pod ramionami. Zorientowa� si� natychmiast, �e uda mu si� oswobodzi� z wi�z�w prawe rami�, a wtedy oczywi�cie uwolni�by i lewe. Jednak nic nie da� pozna� po sobie.
- Kim jeste�?
- Vaquero.
- Nie wygl�dasz na vaquera. Sk�d pochodzisz?
- Z Aldamy.
Aldarna le�y o kilka godzin drogi od Chihuahua.
- Czego wi�c szuka�e� w mie�cie? - Chcia�em odwiedzi� narzeczon�.
- Dlaczego nie wybra�e� normalnej drogi?
- Czy nie chodzi�e� nigdy po kryjomu do dziewczyny?
- �otrze, nie m�w mi "ty", bo pocz�stuj� ci� kolb�.
- M�wi� do ka�dego tak, jak on do mnie.
- Ale ja jestem �o�nierzem cesarza! M�wisz �wietnie po francusku, w dodatku paryskim akcentem. Gdzie si� nauczy�e�?
- Jestem pary�aninem.
- Pary�anin vaquerem w Aldamie? To podejrzane. Niech dow�dca postanowi, co z tob� uczyni�. Jazda, naprz�d!
- Dobrze, chod�my do dow�dcy. Przecie� ty nie potrafisz podj�� decyzji! - za�mia� si� Gerard.
- Cz�owieku, jestem pewien, �e� ty nie �aden vaquero! Zaprowadzimy ci� na odwach, tam si� sprawa wyja�ni. Naprz�d!
Pomaszerowali. By�o ciemno. Gdyby uda�o si� Gerardowi oswobodzi� jedno rami�, m�g�by uciec. Ale musia�by pozostawi� bro�, a by� do niej przywi�zany. Stara dubelt�wka towarzyszy�a mu przez d�ugie lata, �ywi�a go i ochrania�a. Czy mia� j� pozostawi�? Nie, cz�owiek prerii ceni swoj� strzelb� tak samo jak siebie. Da� si� prowadzi�, nie pr�buj�c nawet ucieka�. Mia� nadziej�, �e znajdzie si� jakie� wyj�cie.
Doszli do miasta. Kwatera garnizonu mie�ci�a si� w budynku, kt�ry w Europie nazwano by ratuszem. Na pierwszym pi�trze mieszka� dow�dca. Okna jego mieszkania by�y rz�si�cie o�wietlone. Odbywa�a si� tam jeszcze tertulia, o kt�rej wspomnia�a Emilia.
Na parterze mie�ci�a si� wartownia. Siedzia�o w niej kilku podoficer�w nad flaszk� w�dki. Towarzyszy�a im markietanka.
- Z Juarezem sprawa sko�czona - m�wi� jeden z sier�ant�w.
- Wypali� ostania fajk�. Te czerwone �otry ju� nie ukoronuj� go na cesarza.
- Phi, czy komu� na nim zale�y? - wszed� mu w s�owa drugi. - Ta ca�a wojna by�a dziecinn� zabawk�. To zupe�nie jakby kto� polowa� na muchy. Nie wart te� zachodu ten arcyksi���.
- Arcyksi���? Co ty pleciesz? Arcyksi��� to parawanik. Zm�czy si� wkr�tce t� szopk� i abdykuje z ochot�, byle tylko pozwolono mu wr�ci� do domu. Wtedy prezydentem Meksyku zostanie Basaine i w jego ju� b�dzie interesie stworzy� tak� sytuacj�, �eby zmusi� Napoleona do wkroczenia i uznania Meksyku za prowincj� francusk�.
- A mocarstwa?
- C� one mog� poradzi�? Co one potrafi� zmieni�? Przedtem oczywi�cie trzeba si� rozprawi� z partyzantami, przede wszystkim z tym Czarnym Gerardem!
- To prawda. Nasi ludzie boj� si� go bardziej ni� dziesi�ciu innych szpieg�w. Chcia�bym zdoby� t� nagrod�, kt�r� Basaine przyrzek� za jego g�ow�.
- Jaka to suma?
- Pi�� tysi�cy frank�w. Czarny Gerard pom�g� Juarezowi bardziej ni� ca�a armia. To cz�owiek gro�niejszy od Pantery Po�udnia. Hola, kogo nam tutaj prowadz�?
Eskorta popchn�a Gerarda do pokoju. Wzrok jego pad� na jednego z podoficer�w, potem na markietank�. Pozna� sw� by�� kochank� Mignon.
A wi�c upad�a tak nisko! Nie tylko go zdradzi�a i oszuka�a, nie tylko obrabowa�a z pieni�dzy i odesz�a z wielkim panem, ale przywlok�a si� do Meksyku jako pocieszycielka �o�nierzy!
- A wi�c go macie - powiedzia� kapral, dow�dca warty. - Kto to?
- Pochodzi, jak powiada, z Aldamy i mieni si� vaquerem. Mam jednak wra�enie, �e to zupe�nie kto� inny.
Markietanka wsta�a, spojrza�a na je�ca i zawo�a�a:
- Vaquero! Nie dajcie si� oszuka�! To Gerard z Pary�a!
- Gerard? Z Pary�a?
- Tak, by� garrouteurem.
- Garrouteurem? - zdziwi� si� sier�ant, kt�ry przes�uchiwa� pojmanego. - Do diab�a, to ci historia! �e jest pary�aninem, do tego si� przyzna�. No i c�, przyjacielu? Czy to prawda, co m�wi�a ta mademoiselle?
Ostatnie pytanie by�o skierowane do Gerarda.
- Czy s�owa takiej dziewczyny maj� dla was znaczenie? - zapyta�.
- Jakiej dziewczyny?! - oburzy�a si� markietanka. - Wydrapi� ci oczy!
Chcia�a si� rzuci� na Gerarda, ale sier�ant j� powstrzyma�.
- Czekaj! - zawo�a�. - Kto ciebie obrazi�, obrazi� i nas, odpokutuje wi�c za to. Przede wszystkim jednak musz� zameldowa� dow�dcy.
Ju� mia� wyj�� z wartowni, gdy zjawi� si� porucznik.
- Co to za ha�as? Co tu si� dzieje? �o�nierze salutowali, sier�ant meldowa�:
- Przyprowadzili�my cz�owieka, kt�ry przekrad� si� do miasta. Zatrzymano go w drodze powrotnej.
- Czy to ten sam, o kt�rym mia�em raport przed trzema godzinami? - spyta� porucznik. Gdy potwierdzono, popatrzy� badawczo na je�ca. - Za kogo si� podaje?
- Za vaquera z Aldamy. Markietanka za� powiada, �e to pary�anin. Zachowuje si� bardzo arogancko.
- Arogancko? To pogarsza jego po�o�enie. Jak si� nazywa?
- Gerard.
- Gerard? Ludzie, czy wiecie, kogo�cie schwytali? To zapewne Czarny Gerard, z kt�rym mieli�my tyle k�opotu!
- Czarny Gerard! - rozleg�o si� woko�o.
Oficer kaza� si� uciszy� �o�nierzom i zwr�ci� si� do je�ca:
- Czy to prawda? Odpowiadaj!
W Gerardzie odezwa�o si� uczucie dumy. Czy mia� sk�ama� i zaprzeczy�? Nie. Ale przyznanie si� pogorszy jego po�o�enie. Najlepiej wi�c zaczeka�, co zrobi dow�dca. Wzruszaj�c ramionami, odpar�:
- Przeszukajcie mnie, poruczniku!
- M�wi si� "panie poruczniku", zrozumiano? - hukn�� oficer. - To zreszt� wszystko jedno, czy si� przyznasz czy nie. Powiadaj�, �e s�awna strzelba Czarnego Gerarda ma z�ot� kolb� pokryt� o�owiem. Podobno zadaje ni� �miertelne uderzenia, gdy� jest bardzo ci�ka. Czy odebrali�cie mu bro�?
- Tak, oto ona.
- We�cie n�. O��w jest mi�kki. Zobaczcie, czy jest pod nim z�oto.
Gerard zrozumia�, �e jest zdemaskowany, albowiem to, co opowiadano o strzelbie, by�o prawd�. Kolba s�u�y�a mu nie tylko jako bro�, by�a czym� w rodzaju portmonetki. Gdy potrzebowa� nagle i niespodziewanie pieni�dzy, wystarczy�o naci�� kolb�.
Sier�ant wyci�gn�� n� i odkroi� nieco o�owiu. Pokaza�o si� pod nim szczere z�oto.
- To z�oto, czyste z�oto! - wykrzykn��.
- W takim razie to on! - ucieszy� si� porucznik.
- P�jd� sam do dow�dcy, aby mu z�o�y� ten wa�ny meldunek. Odszed�. Podoficerowie i �o�nierze zacz�li przygl�da� si� je�cowi ze strachem. W wartowni panowa�a zupe�na cisza. Nawet markietanka milcza�a. Wiadomo��, �e by�y jej kochanek zosta� s�awnym, budz�cym postrach partyzantem, odebra�a jej tupet.
Porucznik pospieszy� do dow�dcy. W salonie zebra�o si� do�� liczne towarzystwo. Panie by�y wy��cznie Meksykankami, a panowie Meksykanami lub oficerami francuskimi. W�r�d Meksykan�w mo�e niejeden sta� sercem po stronie Juareza i nienawidzi� obcych naje�d�c�w. Musieli jednak g��boko ukrywa� swe uczucia, by nie zdradzi� si� nawet s�owem.
Wszyscy z ogromnym zaciekawieniem spojrzeli na porucznika, bo wida� by�o, �e przychodzi z wa�nymi wie�ciami. Dow�dca zawo�a�:
- Co za wiadomo�� pan przynosi, �e jest a� tak podniecony, poruczniku?
- Mam zaszczyt pos�usznie zameldowa� panu pu�kownikowi, �e schwytali�my Czarnego Gerarda - wyrecytowa� stan�wszy na baczno��.
- Czarnego Gerarda? Nie mo�e by�!
Nie tylko porucznik by� poruszony. Jego oficerowie ucieszyli si� bardzo, �e wreszcie uda�o si� pojma� niebezpiecznego wroga. To samo profrancuscy Meksykanie. Zwolennik�w Juareza z kolei ogarn�� smutek i przygn�bienie. Zdawali sobie spraw�, �e schwytanie cz�owieka tak popularnego, jak Czarny Gerard przyniesie wielkie straty ojczy�nie i prezydentowi. I jedni, i drudzy uwa�nie s�uchali sprawozdania porucznika. Mieli nadziej� ujrze� je�ca, ale dow�dca wyda� rozkaz, by przyprowadzono go do jego prywatnego mieszkania. Wtedy jedna z pa�, ciesz�ca si� podobno wzgl�dami pu�kownika, rzek�a prosz�co:
- Tego nam pan chyba nie odm�wi, monsieur. Wszyscy umieramy wprost z ciekawo�ci, aby zobaczy� tego cz�owieka. Czy b�dzie pan tak nierycerski, �e odrzuci pro�b� zebranych tutaj pa�?
Pu�kownik rozwa�a� przez chwil�, czy powinien pokaza� je�ca ca�emu towarzystwu, a �e by� pr�ny, powiedzia� porucznikowi:
- Dobrze, niech go pan tutaj przyprowadzi! Prosz� przynie�� tak�e jego bro�. Musimy dok�adnie obejrze� t� s�ynn� strzelb�.
Wkr�tce s�awny my�liwy wszed� pod eskort� uzbrojonych �o�nierzy.
- Podejd� bli�ej! - rozkaza� pu�kownik. Gerard nie ruszy� si� z miejsca.
- Powiedzia�em przecie�: bli�ej! Tutaj! - wskaza� miejsce, w kt�rym jeniec ma stan��.
Gerard i tym razem nie pos�ucha�. Porucznik da� mu mocnego szturcha�ca w bok, a on odwr�ci� si� b�yskawicznie i kopn�� oficera w brzuch z tak� si��, �e ten upad� na pod�og�, wypuszczaj�c bro� z r�ki.
- Ja was naucz�, co znaczy potr�ca� Czarnego Gerarda! Incydent ten zrobi� wielkie wra�enie. Francuzi, w�r�d nich r�wnie� adorator Emilii, byli oburzeni zachowaniem je�ca. Meksykanie za� zamarli, przera�eni, �e sam wyda� wyrok na siebie. Panie natomiast zachwyci�a �mia�o�� cz�owieka, kt�ry mimo wi�z�w odwa�y� si� na tak zuchwa�y czyn.
Porucznik by�by si� rzuci� na Gerarda, lecz pu�kownik rozkaza� mu zachowa� spok�j.
- Ten cz�owiek zostanie wkr�tce ukarany. Przyrzekam, �e b�dzie wych�ostany do krwi - powiedzia�, po czym zwr�ci� si� do Gerarda: - Kaza�em ci podej�� bli�ej, dlaczego mnie nie s�uchasz?
- Zapytany spojrza� mu prosto w oczy. Na jego twarzy nie by�o �ladu trwogi.
- Nie jestem waszym s�ug� czy najemnikiem - odezwa� si� wreszcie - ale wolnym my�liwym i zas�uguj� na szacunek. Przyzwyczajony jestem do tytu�owania mnie "senior". Nie powiem ani s�owa, zanim obyczajom tej ziemi nie stanie si� zado��.
Komendant u�miechn�� si� ironicznie.
- M�wi� "ty" do ludzi, kt�rzy kopi� innych.
- To mnie nie przekonuje, monsieur. Nale�y przestrzega� obyczaj�w ziemi, na kt�rej si� przebywa. Obecni tutaj - senioritas i seniores - mog� potwierdz