1938
Szczegóły |
Tytuł |
1938 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1938 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1938 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1938 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Alistair Maclean
Dzia�a Nawarony
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1989
Prze�o�y� Adam Kaska
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Ca�o�- nak�adu 100 egz.
Przedruk z wydawnictwa
"Iskry", Warszawa 1989
Pisa� A. Galbarski,
Korekty dokona�y:
J. Andrzejewska
i U. Maksimowicz
Rozdzia� pierwszy
Preludium: niedziela
Godz. #),#jj-#)*#jj
Zapa�ka zgrzytn�a ha�a�liwie
po zardzewia�ej blaszanej
�cianie baraku, zasycza�a, a
potem bryzn�a iskrz�cym
p�omieniem. Zar�wno ostry
d�wi�k, jak i nag�a jasno�� by�y
jednakowo niesamowite w nocnej
ciszy. Oczy Mallory'ego
mechanicznie towarzyszy�y
os�oni�temu d�o�mi migotliwemu
p�omykowi w jego drodze do
papierosa wystaj�cego spod
przystrzy�onych w�s�w
pu�kownika, dostrzeg�y, jak
p�omie� zatrzyma� si� o par�
cali od twarzy, zauwa�y�y
r�wnie� jej nag�� nieruchomo�� i
pustk� w oczach cz�owieka
zatopionego w nas�uchiwaniu.
Potem zapa�ka zgas�a i upad�a na
piasek lotniska.
- S�ysz� ich - powiedzia�
cicho pu�kownik. - Nadlatuj�. Za
pi�� minut tu b�d�. Nie ma dzi�
wiatru, przylec� na Numer Drugi.
Chod�my, spotkamy si� z nimi w
sztabie.
Urwa�, popatrzy� zagadkowo na
Mallory'ego, zdawa�o si�, �e si�
u�miecha. Ale ciemno��
oszukiwa�a, bo nie by�o
weso�o�ci w jego g�osie.
- Pohamuj sw� niecierpliwo��,
m�ody cz�owieku. Ju� nied�ugo.
Niezbyt si� nam uda�o
dzisiejszej nocy. Boj� si�, �e
otrzymasz odpowied� na wszystkie
pytania, i to a� za szybko.
Odwr�ci� si� raptownie i
skierowa� ku przysadzistym
budynkom, kt�re majaczy�y
niewyra�nie na tle bladej
ciemno�ci nad r�wn� lini�
horyzontu.
Mallory wzruszy� ramionami i
poszed� za trzecim cz�onkiem
grupy, barczystym, kr�pym
m�czyzn�, kt�ry wyra�nie
ko�ysa� si� przy chodzeniu.
Mallory zastanawia� si� kwa�no,
jak d�ugo Jensen �wiczy�, by
osi�gn�� ten marynarski efekt.
Oczywi�cie trzydzie�ci lat na
morzu - bo tyle Jensen mia� za
sob� - wystarcz� a� nadto, �eby
cz�owiek ko�ysa� si� na r�wnej
drodze. Ale nie to by�o wa�ne.
Dla odnosz�cego wspania�e
sukcesy szefa wydzia�u
operacyjnego Ekspozytury
Operacji Dywersyjnych w Kairze,
kapitana Jamesa Jensena, oficera
Marynarki Kr�lewskiej, kawalera
D.S.O, * intryga, podst�p,
zmienianie wygl�du i
przebieranie si� za kogo� by�y
chlebem powszednim. Jako
agitator w�r�d lewanty�skich
doker�w zyska� sobie nie
pozbawiony domieszki l�ku
respekt robotnik�w portowych od
Aleksandretty do Aleksandrii,
jako je�dziec na wielb��dzie
blu�nierczo wyprzedza�
wszystkich bedui�skich
wsp�zawodnik�w. Nie by�o te�
�ebraka, kt�ry by w bardziej
dramatyczny spos�b pokazywa�
rany na bazarach i targowiskach
Wschodu. Jednak owej nocy
wyst�powa� jako przeci�tny
oficer marynarki. Ubrany by� na
bia�o, od czapki a� do
p��ciennych but�w, �wiat�o
gwiazd po�yskiwa�o delikatnie na
z�otych haftach naramiennik�w.
Distinguished Service Order -
wysokie brytyjskie odznaczenie.
Kroki obu m�czyzn skrzypia�y
unisono po ubitym piasku; gdy
weszli na betonowy pas startowy,
zad�wi�cza�y ostro. Sylwetka
spiesz�cego si� pu�kownika ju�
prawie znikn�a z pola widzenia.
Mallory g��boko wci�gn��
powietrze i gwa�townie zwr�ci�
si� ku Jensenowi.
- Niech mi pan powie, sir, o
co tu w�a�ciwie chodzi? Po co
ten ca�y ba�agan i tajemniczo��?
I dlaczego ja jestem w to
wmieszany? Przecie� zaledwie
wczoraj �ci�gni�to mnie z Krety,
kazano si� stamt�d wynie�� w
ci�gu o�miu godzin. Powiedzieli
mi, �e dostan� miesi�czny urlop.
A co si� dzieje?
- No? - mrukn�� Jensen. -
W�a�nie, co si� dzieje?
- Nici z urlopu - powiedzia�
gorzko Mallory. - Nie mog�em
przespa� nawet jednej nocy.
Wysiadywa�em tylko w sztabie E.O.D. i odpowiada�em na
idiotyczne pytania na temat
wspinaczki w po�udniowych
Alpach. Potem wyci�gaj� mnie z
��ka o p�nocy i m�wi�, �e mam
si� spotka� z panem. Tymczasem
zjawia si� jaki� zwariowany
Szkot, kt�ry wodzi mnie
godzinami po tej pieprzonej
pustyni, �piewa pijackie
piosenki i zadaje mi setki
jeszcze g�upszych, krety�skich
pyta�!
- Zawsze uwa�a�em, �e w roli
Szkota jestem najlepszy -
oznajmi� g�adko Jensen. - Ja
osobi�cie �wietnie si� bawi�em
na naszej wycieczce.
- W roli Szko... - Mallory
urwa�, bo przypomnia�o mu si�
wszystko, co powiedzia�
starszemu w�satemu Szkotowi,
kapitanowi, kt�ry prowadzi� w�z
sztabowy. - Ja... ja bardzo
przepraszam, sir. Nigdy by mi
nie przysz�o do g�owy...
- Oczywi�cie, �e nie -
przerwa� Jensen. - Nikt tego od
pana nie oczekiwa�. Po prostu
chcieli�my ustali�, czy pan si�
nada do tej roboty. Ja osobi�cie
jestem pewny, �e tak, a zreszt�
wiedzia�em ju�, zanim
�ci�gn�li�my pana z Krety.
Natomiast nie mam poj�cia, sk�d
panu przysz�a do g�owy sprawa
urlopu. Zdrowy rozs�dek E.O.D.
cz�sto ju� kwestionowano, ale
nawet my nie wysy�amy hydroplanu
po to tylko, by umo�liwi�
m�odszym oficerom marnowanie
przez miesi�c energii w
burdelach Kairu - zako�czy�
sucho.
- Nadal nie wiem...
- Cierpliwo�ci, ch�opaczku,
cierpliwo�ci - jak ju�
powiedzia� przed chwil� nasz
szanowny pu�kownik. Czas nie ma
kresu. Czeka� i by� cierpliwym
to dopiero rozumie� Wsch�d.
- Ale cztery godziny snu na
trzy doby nie pomog� w tym -
rzek� Mallory z naciskiem. - A
tylko tyle spa�em... O, ju�
l�duj�...
Obaj m�czy�ni machinalnie
przymkn�li oczy, gdy uderzy� w
nie ostry blask �wiate� pasa
startowego - ognista droga
rozcinaj�ca ciemno��. Nie
up�yn�a minuta, gdy opu�ci� si�
pierwszy bombowiec, przeko�owa�
ci�ko, niezgrabnie i zatrzyma�
si� tu� ko�o nich. Szara farba
kamufla�u na kad�ubie i
statecznikach by�a posiekana
przez kule i od�amki granat�w,
jedna lotka w strz�pach, lewy
silnik nieczynny i sk�pany w
benzynie. Szyby kabiny
strzaskane i podziurawione w
kilku miejscach.
Przez d�u�szy czas Jensen
wpatrywa� si� w dziury i
szczerby na uszkodzonej
maszynie, potem potrz�sn�� g�ow�
i odwr�ci� wzrok.
- Cztery godziny snu,
kapitanie Mallory - powiedzia�
spokojnie. - Cztery godziny...
To pan jest szcz�ciarz, �e pan
spa� a� tyle.
Sala oddzia�u operacyjnego,
ostro o�wietlona dwiema
pot�nymi, nie os�oni�tymi
�ar�wkami, by�a nieprzytulna i
duszna. Na urz�dzenie wn�trza
sk�ada�o si� kilka zu�ytych map
�ciennych i plan�w, dwadzie�cia
rozklekotanych krzese� i nie
politurowany sosnowy st�. Przy
stole, mi�dzy Jensenem i
Mallorym, siedzia� pu�kownik.
Drzwi otworzy�y si� gwa�townie i
wesz�a pierwsza za�oga mru��c
oczy, nie przyzwyczajone do
ostrego �wiat�a. Prowadzi� j�
ciemnow�osy, kr�py pilot. W
lewym r�ku trzyma� he�mofon i
skafander, fura�erk� zsun�� na
ty� g�owy. Na obydwu ramionach
mia� wypisane bia�ymi literami
"Australia". Nachmurzony, nie
m�wi�c s�owa, usiad� bez
pozwolenia, wyci�gn�� papierosy
i potar� zapa�k� o blat sto�u.
Mallory zerkn�� ukradkiem na
pu�kownika. Pu�kownik wygl�da�
na zrezygnowanego. Nawet w jego
g�osie brzmia�a rezygnacja.
- Panowie, to jest dow�dca
eskadry Torrance. Major Torrance
- doda� niepotrzebnie - jest
Australijczykiem.
Mallory odni�s� wra�enie, �e
pu�kownik pr�buje w ten spos�b
wyt�umaczy� niekt�re sprawy,
samego majora Torrance.a, mi�dzy
innymi.
- Prowadzi� dzisiaj atak na
Nawaron� - m�wi� pu�kownik. -
Bill, ci panowie, kapitan Jensen
z Marynarki Kr�lewskiej i
kapitan Mallory z Grupy
Pustynnej Dalekiego Zasi�gu, s�
szczeg�lnie zainteresowani
Nawaron�. Jak tam dzi� posz�o?
Nawarona! To dlatego tu
dzisiaj jestem - pomy�la�
Mallory. - Nawarona. Znam j�
dobrze, a raczej wiele o niej
s�ysza�em. Jak ka�dy, kto s�u�y�
kiedykolwiek we wschodnim
rejonie Morza �r�dziemnego.
Nawarona - ponura,
nieprzenikniona, �elazna forteca
u wybrze�y Turcji, zaciekle
broniona, jak przypuszczano,
przez mieszany garnizon
niemiecko-w�oski, jedna z
nielicznych wysp archipelagu
egejskiego, na kt�rej alianci
nie mogli postawi� stopy, a tym
bardziej odzyska� jej w �adnej
fazie wojny... U�wiadomi� sobie,
�e Torrance m�wi z t�umion�
w�ciek�o�ci�, cedz�c s�owa.
- Cholernie ci�ko, sir.
Zupe�ny klops. Samob�jstwo. -
Urwa� nagle i zaciskaj�c usta
popatrzy� ponuro na dym unosz�cy
si� z papierosa. - Ale ch�tnie
wr�ciliby�my tam znowu - podj��.
- Ja i moi ch�opcy. Jeszcze raz.
Rozmawiali�my o tym w powrotnej
drodze. - Mallory dos�ysza� z
g��bi pomruk g�os�w, pomruk
aprobaty. - I wzi�liby�my ze
sob� tego kretyna, kt�ry to
wymy�li�, �eby go spu�ci� nad
Nawaron� z wysoko�ci dziesi�ciu
tysi�cy st�p bez spadochronu.
- A� tak �le, Bill?
- A� tak �le, sir. Nie
mieli�my �adnych szans. Po
prostu �adnych. Po pierwsze,
pogoda by�a przeciwko nam - a
faceci ze s�u�by
meteorologicznej dali tak
przedziwne informacje - jak
zwykle.
- Zapowiedzieli dobr� pogod�?
- Tak jest. Dobr� pogod�.
Tymczasem zachmurzenie nad celem
by�o dziesi�� na dziesi�� -
o�wiadczy� z gorycz� Torrance. -
Musieli�my zej�� na p�tora
tysi�ca. Zreszt� - co za
r�nica. Powinni�my lecie�
jeszcze ni�ej, jakie� trzy
tysi�ce st�p poni�ej poziomu
morza, a potem wyskoczy�: ten
nawis skalny dok�adnie zamyka
cel. R�wnie dobrze mogliby�my
rzuci� deszcz ulotek, prosz�c
Niemc�w, �eby zagwo�dzili swoje
cholerne dzia�a... Oni po�ow�
wszystkich dzia� pelot, jakie
maj� w po�udniowej Europie,
skoncentrowali w tym w�skim
pi��dziesi�ciostopniowym
wektorze - na jednej drodze,
kt�r� mo�na dosta� si� do celu
albo w jego pobli�e. Russa i
Conroya natychmiast obramowali
ogniem przy podej�ciu do
portu... Nie mieli �adnych szans.
- Wiem, wiem. - Pu�kownik
ci�ko skin�� g�ow�. -
S�yszeli�my. Odbi�r radiowy by�
dobry... A Mcilveen wodowa� na
p�noc od Aleksandrii?
- Tak. Ale wszystko b�dzie
dobrze. Jego grat trzyma� si�
jeszcze na wodzie, kiedy
przelatywali�my, du�y gumowy
ponton by� wypuszczony, a morze
g�adkie jak staw. Wszystko b�dzie
dobrze - powt�rzy� Torrance.
Pu�kownik znowu skin�� g�ow�,
a Jensen dotkn�� r�kawa jego
munduru. - Czy mog� zamieni�
par� s��w z dow�dc� eskadry?
- Oczywi�cie, kapitanie. Nie
potrzebuje pan o to pytra�.
- Dzi�kuj�. - Jensen popatrzy�
na krzepkiego Australijczyka i
u�miechn�� si� lekko. - Tylko
jedno ma�e pytanie: Pan nie
marzy o powt�rzeniu tej akcji?
- A wie pan, rzeczywi�cie, �e
nie marz� - warkn�� Torrance.
- Dlaczego?
- Dlatego, �e nie mam ochoty
na samob�jstwo. Dlatego, �e nie
mam ochoty po�wi�ca� dobrych
ch�opak�w bez potrzeby. �e nie
jestem Bogiem i nie potrafi�
robi� cud�w.
W g�osie Torrance.a brzmia�o
przekonanie i zdecydowanie nie
dopuszczaj�ce dyskusji.
- Powiada pan, �e to
niemo�liwe? - nalega� Jensen. -
To bardzo wa�ne.
- Na moje �ycie. I na �ycie
tych wszystkich ch�opak�w -
Torrance wskaza� kciukiem ponad
swym ramieniem. - To niemo�liwe,
sir. Przynajmniej niemo�liwe dla
nas. - Zm�czonym ruchem
przesun�� r�k� po twarzy. - Mo�e
tylko hydroplan, dornier, z tak�
now� sterowan� przez radio bomb�
lataj�c� m�g�by co� zrobi� i
wyj�� z tego ca�o. Nie wiem.
Wiem natomiast, �e je�li chodzi
o nas, to tyle, co si� wybra� z
motyk� na s�o�ce. Nie - doda� z
gorycz�. - Chyba �e napchacie
moskita dynamitem i ka�ecie
jednemu z nas z szybko�ci�
czterystu mil znurkowa� w
charakterze �ywej torpedy do
wylotu jaskini z dzia�ami. W ten
spos�b zawsze jest jaka� szansa.
- Dzi�kuj�, kapitanie... I wam
wszystkim. - Jensen wsta�. -
Wiem, �e zrobili�cie wszystko,
co w waszej mocy, �e nikt nie
dokona�by wi�cej. Bardzo
przepraszam... Panie pu�kowniku?
- Dzi�kuj� wam, panowie -
pu�kownik da� znak siedz�cemu z
ty�u oficerowi wywiadu, by zaj��
jego miejsce, i przez boczne
drzwi wyszed� wraz z dwoma
towarzyszami do swego gabinetu.
- Wi�c w�a�nie tak to wygl�da.
- Odkorkowa� butelk� taliskera i
wyci�gn�� szklaneczki. - Musi
pan to uzna� za fina�, Jensen.
Eskadra Billa Torrance.a jest
najstarsz�, najbardziej
do�wiadczon� eskadr�, jaka nam
pozosta�a w Afryce. Bombardowa�a
pola naftowe w Ploesti. To s�
nasze or�y. Je�li ktokolwiek
m�g�by wykona� dzisiejsze
zadanie, to tylko Bill Torrance,
a skoro on m�wi, �e to
niemo�liwe, prosz� mi wierzy�,
kapitanie Jensen, �e nie da si�
tego zrobi�.
- Tak - Jensen popatrzy� ze
smutkiem na bursztynowy p�yn w
szklance. - Tak. Teraz wiem.
W�a�ciwie wiedzia�em ju�
przedtem, ale nie mia�em
pewno�ci, a nie mog�em sobie
pozwoli� na omy�k�... Straszna
szkoda, �e kilkunastu ludzi
przyp�aci�o to �yciem... Teraz
pozosta�o nam tylko jedno
wyj�cie.
- Tylko jedno - powt�rzy� jak
echo pu�kownik. Podni�s�
szklank�. - Za powodzenie Cheros!
- Za powodzenie Cheros! -
zawt�rowa� Jensen. Mia� ponur�
twarz.
- Panowie - wtr�ci� Mallory. -
Zgubi�em si� ca�kowicie. Czy
kto� m�g�by mi powiedzie�...
- Cheros - przerwa� Jensen. -
To nasze has�o wywo�awcze, m�ody
cz�owieku. Ca�y �wiat jest
teatrem, ch�opcze, a w�a�nie
teraz wchodzisz na scen� w
naszej komedyjce. - W u�miechu
Jensena nie by�o weso�o�ci. -
Przykro mi, �e opu�ci�e�
pierwsze dwa akty, ale nie
przejmuj si� tym zbytnio. To nie
jest trudna rola; zostaniesz
gwiazdorem, czy chcesz czy nie.
Tak to wygl�da. Cheros, akt 3,
scena 1. Wchodzi kapitan Keith
Mallory.
Przez pierwsze dziesi�� minut
�aden z nich si� nie odezwa�.
Jensen prowadzi� wielkiego
sztabowego humbera z t� sam�
pewno�ci� i niedba�ym
mistrzostwem, jakie
charakteryzowa�o wszystko,
cokolwiek robi�. Mallory
pochyla� si� nad trzyman� na
kolanach map�. By�a to
sporz�dzona w du�ej skali mapa
admiralicji, przedstawiaj�ca
po�udniowy rejon Morza
Egejskiego. O�wietla�a j�
os�oni�ta �ar�wka na tablicy
rozdzielczej. Studiowa� rejon
Sporad�w i p�nocnego
Dodekanezu, grubo obwiedziony
czerwonym o��wkiem. Wreszcie
wyprostowa� si�, wstrz�sn�� nim
dreszcz. Nawet w Egipcie noce
pod koniec listopada bywaj�
ch�odne. Spojrza� na Jensena.
- Chyba ju� wszystko wiem, sir.
- Dobrze! - Jensen patrzy�
prosto przed siebie na wij�c�
si� szar� wst�g� drogi, kt�ra
bieg�a przez ciemno�� pustyni.
Smugi �wiat�a reflektor�w
unosi�y si� i opada�y, stale,
hipnotycznie, w takt
podrygiwania resor�w na
wyboistej szosie. - Dobrze -
powt�rzy�. - Teraz niech pan
jeszcze raz rzuci okiem na map�
i wyobrazi sobie, �e stoi pan w
miasteczku Nawarona - to jest
przy tej prawie kolistej zatoce
w p�nocnej cz�ci wyspy. Prosz�
mi powiedzie�, co pan stamt�d
b�dzie widzia�?
Mallory u�miechn�� si�.
- Nie potrzebuj� jeszcze raz
rzuca� okiem, sir. Mniej wi�cej
cztery mile na wsch�d zobacz�
wybrze�e Turcji. Wygina si� ku
p�nocy i zachodowi i tworzy
przyl�dek prawie dok�adnie na
p�noc od Nawarony. Jest to
bardzo ostry przyl�dek, bo linia
brzegowa wyskakuje niemal
prostopadle na zach�d.
Nast�pnie, oko�o szesnastu mil
na p�noc od tego przyl�dka - to
jest przyl�dek Demirci, prawda?
- i w�a�ciwie na jednej linii z
nim zobacz� wysp� Cheros. Dalej,
sze�� mil na zach�d, znajduje
si� wyspa Maidos, pierwsza z
grupy Lerad�w. Rozci�gaj� si�
one w kierunku
p�nocno_zachodnim,
prawdopodobnie na jakie�
pi��dziesi�t mil.
- Sze��dziesi�t. - Jensen
skin�� g�ow�. - Masz oko,
ch�opcze. Nie brak ci odwagi i
do�wiadczenia, nie prze�y�by� na
Krecie p�tora roku, gdyby by�o
inaczej. Poza tym posiadasz
jeszcze kilka umiej�tno�ci, o
kt�rych potem wspomn�. - Urwa� i
potrz�sn�� g�ow�. - Pozostaje mi
tylko nadzieja, �e masz
szcz�cie, i to du�o szcz�cia.
B�g mi �wiadkiem, �e b�dziesz go
potrzebowa�.
Mallory czeka�, co nast�pi
dalej, lecz Jensen pogr��y� si�
w jakich� swoich rozmy�laniach.
Min�y trzy minuty, mo�e pi��, i
s�ycha� by�o tylko �wist opon i
przyt�umiony pomruk jakiej�
pot�nej maszyny. Nagle Jensen
poruszy� si� i odezwa� znowu,
spokojnie, nie odwracaj�c oczu
od drogi.
- Mamy sobot�, nie, raczej
jest ju� niedziela rano. Na
wyspie Cheros znajduje si�
tysi�c dwustu ludzi, tysi�c
dwustu brytyjskich �o�nierzy,
kt�rzy do nast�pnej soboty b�d�
zabici, ranni albo w niewoli.
Wi�kszo�� z nich b�dzie zabita.
- Po raz pierwszy spojrza� na
Mallory.ego i u�miechn�� si�
kr�tkim, krzywym u�mieszkiem. -
Jak pan si� czuje maj�c �ycie
tysi�ca ludzi w swoim r�ku,
kapitanie Mallory?
Przez kilka d�ugich sekund
Mallory wpatrywa� si� w
niewzruszon� twarz obok siebie,
a potem odwr�ci� oczy. Spojrza�
na map�. Tysi�c dwustu ludzi
czekaj�cych na �mier�. Cheros i
Nawarona, Cheros i Nawarona. Co
to by� za wierszyk, piosenka,
kt�rej si� nauczy� przed laty w
wy�ynnej wsi w�r�d owczych
pastwisk niedaleko Queenstown?
Chimborazo - w�a�nie to.
"Chimborazo i Cotopaxi,
skrad�y�cie serce moje". Cheros
i Nawarona maj� podobne
brzmienie, ten sam nieokre�lony
urok, ten sam czar romantyzmu,
kt�ry cz�owieka ogarnia i
pozostaje w nim na zawsze. Cheros
i... prawie gniewnie potrz�sn��
g�ow�, pr�bowa� si�
skoncentrowa�. Kawa�ki
�amig��wki zaczyna�y si�
sk�ada�, chocia� powoli.
Jensen przerwa� milczenie.
- Je�li pan pami�ta,
osiemna�cie miesi�cy temu, po
upadku Grecji, Niemcy zaj�li
prawie wszystkie wyspy z grupy
Sporad�w. W�osi oczywi�cie mieli
ju� wi�ksz� cz�� Dodekanezu.
Stopniowo zacz�li�my tworzy�
przycz�ki na tych wyspach, przy
czym w pierwszym rzucie
znajdowali si� zwykle wasi
ludzie z Si� Pustynnych
Dalekiego Zasi�gu oraz S�u�by
Specjalnej Marynarki Wojennej.
Do wrze�nia odzyskali�my prawie
wszystkie wi�ksze wyspy z
wyj�tkiem Nawarony - by� to
diabelnie trudny orzech do
zgryzienia, wi�c j� omin�li�my,
a na okolicznych wyspach
umie�cili�my par� za��g w sile
batalionu. - B�ysn�� z�bami w
u�miechu. - Wtedy czatowa� pan
w swojej jaskini gdzie� w
Bia�ych G�rach, ale wie pan
chyba, jak Niemcy zareagowali?
- Gwa�townie?
Jensen skin�� g�ow�.
- W�a�nie. Bardzo gwa�townie.
Nie mo�na nie doceni�
politycznego znaczenia Turcji w
tej cz�ci �wiata - zawsze by�a
potencjalnym partnerem pa�stw
osi albo aliant�w. Wi�kszo��
tych wysp znajduje si� w
odleg�o�ci zaledwie kilku mil od
tureckiego brzegu. Problem
presti�u, problem odbudowy
zaufania do Niemiec by� pal�cy.
- Tak?
- Wi�c zebrali wszystko:
spadochrony, piechot�
powietrzn�, brygady strzelc�w
alpejskich, hordy stukas�w -
m�wiono mi, �e ogo�ocili na t�
okazj� front w�oski z bombowc�w
nurkuj�cych. W ka�dym razie
rzucili wszystko na szal�. W
kilka tygodni stracili�my ponad
dziesi�� tysi�cy ludzi i
wszystkie odzyskane wyspy z
wyj�tkiem Cheros.
- A teraz przysz�a kolej na
Cheros?
- Tak. - Jensen wysun�� dwa
papierosy, siedzia� w milczeniu,
a� Mallory je zapali� i wyrzuci�
zapa�k� przez okno, w blad�
po�wiat� Morza �r�dziemnego,
kt�ra rozci�ga�a si� na p�nocy
za nadbrze�n� szos�. - Tak.
Cheros idzie pod m�ot. Ale
ocalenie jej nie jest w naszej
mocy. Niemcy maj� absolutn�
przewag� w powietrzu nad Morzem
Egejskim...
- Ale... sk�d pan ma tak�
pewno��, �e nast�pi to w tym
tygodniu?
Jensen westchn��.
- Ch�opcze, Gracja roi si� od
alianckich agent�w. W samym
tylko rejonie Aten i Pireusu
mamy ich ponad dwustu...
- Dwustu! - przerwa� z
niedowierzaniem Mallory. - Pan
twierdzi...
- Twierdz� - u�miechn�� si�
szyderczo Jensen. - Bagatelka w
por�wnaniu z kohortami szpieg�w,
kt�re cyrkuluj� swobodnie u
naszych szlachetnych gospodarzy
w Kairze i Aleksandrii. - Nagle
znowu spowa�nia�. - Tak czy
inaczej, nasza informacja jest
�cis�a. Ca�a armada wyp�ynie w
czwartek o �wicie z Pireusu i
b�dzie przeskakiwa�a Cyklady,
zatrzymuj�c si� w nocy przy
wyspach. - U�miechn�� si�. -
Intryguj�ca sytuacja, nie s�dzi
pan? Nie o�mielimy si� wyruszy�
na Morze Egejskie w dzie�, bo
bomby zmiot� nas z powierzchni
wody. Niemcy nie o�miel� si�
wyp�yn�� w nocy. Stada naszych
niszczycieli, �cigaczy i
kanonierek wyruszaj� na Morze
Egejskie wieczorem; niszczyciele
przed �witem wracaj� na
po�udnie, mniejsze okr�ty
zazwyczaj kryj� si� w w�skich
zatoczkach wysp. Ale nie mo�emy
powstrzyma� Niemc�w. B�d� tam w
sobot� albo w niedziel� - i
zsynchronizuj� l�dowanie z
pierwszymi oddzia�ami
powietrznymi. Dziesi�tki
junkers�w 52 czekaj� pod
Atenami; Cheros nie utrzyma si�
nawet dwa dni.
Nikt nie potrafi�by s�ucha�
spokojnego g�osu Jensena z jego
nienormaln� wprost rzeczowo�ci�,
i nie wierzy� w to, co m�wi.
Mallory wierzy�. Prawie minut�
wpatrywa� si� w przestw�r morza
i feeri� gwiazd po�yskuj�cych na
jego ciemnawej, spokojnej
powierzchni. Nagle obr�ci� si�
do Jensena.
- Ale flota, sir! Ewakuacja. Z
pewno�ci� flota...
- Flota - przerwa� ci�ko
Jensen - nie da rady. Flota
jest chora i zm�czona wschodnim
Morzem �r�dziemnym i Egejskim,
chora i zm�czona nadstawianiem
obola�ego od dawna karku, po
kt�rym stale obrywa - i to na
pr�no. Dwa pancerniki mamy
uszkodzone, osiem kr��ownik�w
wypad�o z akcji - w tym cztery
zatopione. Stracili�my ponad
dziesi�� niszczycieli... Nie
potrafi�bym nawet wymieni�
liczby mniejszych okr�t�w, kt�re
stracili�my. I za co?
Powiedzia�bym ci - za nic! Nasze
naczelne dow�dztwo mo�e bawi�
si� z Niemcami w kotka i myszk�
doko�a raf i w czarnego luda.
Kolosalny ubaw dla wszystkich
zainteresowanych - z wyj�tkiem,
oczywi�cie, dw�ch czy trzech tysi�cy
marynarzy, kt�rzy uton�li
podczas tej zabawy, i dziesi�ciu
tysi�cy Anglik�w,
Nowozelandczyk�w,
Australijczyk�w i Hindus�w,
kt�rzy cierpieli i zgin�li na
tych samych wyspach - i to nie
wiedz�c dlaczego.
D�onie Jensena zacisn�y si�
na kierownicy, �ci�gni�te usta
�wiadczy�y o rozgoryczeniu.
Mallory by� zaskoczony, niemal
wstrz��ni�ty gwa�towno�ci� i
g��bi� uczucia: to mu zupe�nie
nie pasowa�o do sylwetki
Jensena... A mo�e w�a�nie tak,
mo�e Jensen wiedzia� naprawd�
bardzo wiele o tym, co dzia�o
si� wewn�trz...
- Pan powiedzia�, �e tysi�c
dwustu ludzi? - zapyta�
spokojnie Mallory. - Pan m�wi�,
�e na Cheros jest tysi�c dwustu
ludzi?
Jensen rzuci� mu szybkie
spojrzenie i znowu odwr�ci�
g�ow�.
- Tak. Tysi�c dwustu ludzi. -
Westchn��. - Masz racj�,
ch�opcze. Oczywi�cie, nie mo�emy
ich tam zostawi�. Flota zrobi
wszystko, co jest w jej mocy.
Dwa czy trzy niszczyciele wi�cej
- przepraszam, ch�opcze, znowu
do tego wracam... A teraz
s�uchaj, i to s�uchaj uwa�nie.
Ewakuacj� musieliby�my
przeprowadza� w nocy. Nie ma
nawet cienia mo�liwo�ci
dokonania jej w dzie�, kiedy
dwie�cie lub trzysta stukas�w
tylko czeka na cie� niszczyciela
Marynarki Kr�lewskiej. A
musia�by to by� niszczyciel -
transportowce i statki handlowe
s� za powolne. I prawdopodobnie nie mog�yby i�� p�nocn� tras�
ponad p�nocnym skrajem Lerad�w
- nie zd��y�yby wr�ci� przed
�witem w bezpieczne miejsce.
Taki rejs trwa�by zbyt wiele
godzin.
- Ale przecie� Lerady tworz�
do�� d�ugi �a�cuch wysp -
zaprotestowa� Mallory. - Czy
niszczyciele nie mog�yby przej��
mi�dzy wyspami?
- Mi�dzy dwiema z nich?
Niemo�liwe. - Jensen potrz�sn��
g�ow�. - Zaminowane jak cholera.
Wszystkie przej�cia. Nawet
cz�nem nie przep�yniesz.
- A cie�nina mi�dzy Maidos i
Nawaron�? Te� pewnie zapchana
minami?
- Nie. Czysta. Za g��boka
woda. Na takiej g��bokiej wodzie
nie spos�b stawia� min.
- A wi�c t� drog� pewnie
chcecie wybra�, prawda, sir?
My�l� o pasie w�d terytorialnych
Turcji po drugiej stronie, a
my...
- Przeszliby�my przez
terytorialne wody Turcji jutro,
i to w jasny dzie�, gdyby to co�
da�o - dopowiedzia� oboj�tnie
Jensen. - Turcy o tym wiedz� i
Niemcy tak samo. Lecz w obecnej
sytuacji musimy wybra� kana�
zachodni. Kana� jest prostszy,
droga kr�tsza i nie gro�� �adne
niepotrzebne komplikacje
mi�dzynarodowe.
- W obecnej sytuacji?
- Chodzi o dzia�a Nawarony. -
Jensen urwa� i milcza� przez
d�u�szy czas, a potem powt�rzy�
te s�owa, powoli, bezbarwnie,
jak si� powtarza imi�
odwiecznego wroga. - Dzia�a
Nawarony. To one za�atwiaj�
spraw�. Pokrywaj� p�nocne
wej�cia do obu kana��w.
Mogliby�my dzisiaj zabra� tych
tysi�c dwustu ludzi z Cheros,
gdyby nam si� uda�o uciszy�
dzia�a Nawarony.
Mallory siedzia� w milczeniu.
Teraz trafia wreszcie w samo
sedno - pomy�la�.
- To nie s� zwyk�e dzia�a -
podj�� Jensen spokojnie. - Nasi
eksperci marynarki okre�laj� je
jako mniej wi�cej
dziewi�ciocal�wki. Osobi�cie
uwa�am je raczej za odmian�
210_milimetrowych dzia�
burz�cych, kt�rych Niemcy
u�ywaj� we W�oszech. Nasi
�o�nierze na froncie w�oskim
nienawidz� tych dzia� i boj� si�
ich bardziej ni� czegokolwiek na
�wiecie. Straszliwa bro� -
pocisk bardzo stabilny w locie i
piekielnie celny. W ka�dym b�d�
razie - ci�gn�� ponuro -
jakiekolwiek s�, wystarczy�y, by
w ci�gu pi�ciu minut wyko�czy�
"Sybaris".
Mallory skin�� g�ow�.
- "Sybaris"? S�ysza�em, zdaje
si�...
- To by� du�y kr��ownik, kt�ry
wys�ali�my mniej wi�cej cztery
miesi�ce temu, aby pogada� ze
szkopami. My�leli�my, �e to
prosta formalno��, zwyk�e
�wiczenie taktyczne. "Sybaris"
wylecia� w powietrze. Tylko
siedemnastu ludzi ocala�o.
- Bo�e! - Mallory by�
wstrz��ni�ty. - Nie wiedzia�em...
- Dwa miesi�ce temu
zmontowali�my na szerok� skal�
atak amfibii na Nawaron�. -
Jensen nawet nie s�ysza�, �e mu
przerwano. - Komandosi,
komandosi Marynarki Kr�lewskiej
i Specjalna S�u�ba Marynarki
Jellicoe.a. Szanse prawie �adne,
wiedzieli�my zreszt� o tym...
Wybrze�e Nawarony stanowi lita
ska�a. Ale to byli wybrani
ludzie, prawdopodobnie najlepsze
dzi� oddzia�y szturmowe na
�wiecie. - Jensen milcza�
d�u�sz� chwil�, a potem
kontynuowa� bardzo spokojnie: -
Rozbili ich na miazg�. Wyt�ukli
prawie do ostatniego cz�owieka.
Wreszcie, dwa razy w ci�gu
dw�ch ostatnich dni -
wiedzieli�my o tych
przygotowaniach do ataku na
Cheros - wys�ali�my dywersant�w
na spadochronach. Ludzi ze
Specjalnej S�u�by Marynarki. -
Bezradnie wzruszy� ramionami. -
Po prostu przepadli.
- Przepadli.
- W�a�nie, przepadli. A�
wreszcie dzisiejszej nocy -
ostatni zryw i... ma pan... -
Jensen za�mia� si� kr�tko,
ponuro. - W tym baraku dow�dztwa
zachowywa�em si� bardzo
spokojnie, prawda? To ja jestem
tym "kretynem", kt�rego Torrance
i jego ch�opcy chcieliby zrzuci�
na Nawaron�. Nie mam im tego za
z�e. Ale musia�em to zrobi�, po
prostu musia�em. Wiedzia�em, �e
to beznadziejne, ale musia�em.
Wielki humber zacz�� zwalnia�,
sun�c cicho mi�dzy rozwalaj�cymi
si� ruderami i budami zachodnich
przedmie�� Aleksandrii. Niebo
zacz�o nabiera� ju� szaro�ci
przed�witu.
- Nie s�dz�, �ebym wiele
zdzia�a� na spadochronie -
powiedzia� z pow�tpiewaniem
Mallory. - M�wi�c szczerze,
nigdy nawet nie widzia�em
spadochronu z bliska.
- Prosz� si� nie martwi� -
powiedzia� kr�tko Jensen. - Nie
b�dzie go pan potrzebowa�.
Dostanie si� pan do Nawarony
trudniejsz� drog�.
Mallory czeka� na dalszy ci�g,
ale Jensen zamilk� wymijaj�c
wielkie wyboje, kt�rymi szosa
by�a teraz usiana. Po pewnym
czasie Mallory zapyta�:
- Dlaczego w�a�nie ja,
kapitanie Jensen?
U�miech Jensena by� ledwie
widoczny w szarzej�cej
ciemno�ci. Skr�ci� gwa�townie,
by wymin�� ogromn� dziur� w
jezdni, i wyprostowa� znowu.
- Boisz si�?
- Pewnie, �e si� boj�. Prosz�
si� nie obrazi�, sir, ale w ten
spos�b wystraszy�by pan
ka�dego... Ale nie o to mi
chodzi.
- Wiem, �e nie o to. To tylko
m�j ci�ki dowcip... Dlaczego
pan? Specjalne kwalifikacje,
ch�opcze. M�wisz po grecku jak
Grek. M�wisz po niemiecku jak
Niemiec. Do�wiadczony
sabota�ysta, pierwszej klasy
organizator i ca�ych osiemna�cie
miesi�cy w Bia�ych G�rach na
Krecie - dostatecznie
przekonuj�cy dow�d twoich
zdolno�ci do przetrwania na
terytorium obsadzonym przez
nieprzyjaciela. - Jensen
zachichota�. - By�by� zdziwiony,
gdyby� wiedzia�, jak kompletne
jest twoje dossier, kt�re mamy!
- Nie, nie by�bym zdziwiony -
stwierdzi� Mallory z pewnym
naciskiem. - Ale - doda� - znam
przynajmniej trzech innych
oficer�w o takich samych
kwalifikacjach.
- Owszem, s� inni - zgodzi�
si� Jensen. - Ale nie ma innych
Keith�w Mallorych. Keith Mallory
- powt�rzy� retorycznie. - Kt�
nie s�ysza� o Mallorym w owych
b�ogich dniach przed
wojn�? Naj�wietniejszy alpinista,
najwybitniejszy wspinacz,
jakiego dotychczas wyda�a Nowa
Zelandia, a Nowozelandczycy
znaj� si� na wspinaczce.
Cz�owiek_mucha, kt�ry trafi
wsz�dzie, kt�ry wejdzie na
prostopad�� ska�� i pokona
najfantastyczniejsze przepa�ci.
Ca�e po�udniowe wybrze�e
Nawarony - m�wi� Jensen
�artobliwym tonem - to jedna
olbrzymia, fantastyczna
przepa��. Nie ma miejsca na
postawienie nogi czy po�o�enie
r�ki.
- Rozumiem - mrukn�� Mallory.
- Rozumiem, oczywi�cie. "Do
Nawarony trudniejsz� drog�". Tak
w�a�nie pan powiedzia�.
- Tak jest - potwierdzi�
Jensen. - Pan i pa�ska grupa:
jeden plus czterech. Szk�ka
alpinistyczna Mallory.ego. Sami
wybrani. Ka�dy ze swoj�
specjalno�ci�. Spotka si� pan z
nimi jutro, a raczej dzi� po
po�udniu.
Przez nast�pne dziesi�� minut
jechali w milczeniu, od portu
skr�cili w lewo i podskakuj�c na
pot�nych kocich �bach Rue
Soeurs okr��yli plac Mohammeda
Alego, wymin�li gie�d� i
skr�cili w prawo na Sherif Pasha.
Mallory patrzy� na m�czyzn�
przy kierownicy. Teraz, gdy
zacz�o si� rozwidnia�, ju� do��
wyra�nie widzia� jego twarz.
- Dok�d jedziemy, sir?
- Spotka� si� z jedynym na
Bliskim Wschodzie cz�owiekiem,
kt�ry mo�e panu pom�c. Jest to
pan Eugene Vlachos z Nawarony.
- Jest pan dzielnym
cz�owiekiem, kapitanie Mallory.
- Eugene Vlachos kr�ci� nerwowo
ostre ko�ce swoich czarnych
w�s�w. - Powiedzia�bym:
dzielnym i g�upim, ale s�dz�, �e
nie mo�na nazwa� cz�owieka
g�upim, je�li tylko wykonuje
otrzymane rozkazy. - Podni�s�
oczy znad wielkiego szkicu
le��cego przed nim na stole i
spojrza� na nieruchom� twarz
Jensena.
- Czy nie ma innego sposobu,
kapitanie? - spyta�. Jensen
pokr�ci� g�ow�.
- By�y. Wszystkie
wypr�bowali�my, sir. Wszystkie
zawiod�y. Ten jest ostatni.
- A wi�c musi tam i��?
- Na Cheros jest ponad tysi�c
ludzi.
Vlachos sk�oni� g�ow� w pe�nym
zrozumienia milczeniu, a potem
u�miechn�� si� lekko do
Mallory.ego.
- M�wi do mnie "sir". Jestem
biednym Grekiem, hotelarzem, a
kapitan Jensen z Marynarki
Kr�lewskiej m�wi do mnie "sir".
Staremu cz�owiekowi przyjemnie
to s�ysze�.
Urwa�, popatrzy� z zadum� w
przestrze�, jego wyblak�e oczy i
zm�czon�, pokryt� zmarszczkami
twarz rozja�ni�y wspomnienia.
- Stary cz�owiek ze mnie,
kapitanie Mallory, stary ju�
cz�owiek, biedny i smutny. Ale
nie zawsze tak by�o, nie zawsze.
Kiedy� by�em m�czyzn� w sile
wieku, bogatym i zadowolonym z
�ycia. By�em w�a�cicielem
prze�licznej posiad�o�ci, sto
mil kwadratowych
najpi�kniejszego kawa�ka ziemi,
jaki B�g stworzy� ku rado�ci
ludzkich oczu. A jak kocha�em t�
swoj� ziemi�!
Roze�mia� si� i przeci�gn��
d�oni� po siwiej�cej, g�stej
czuprynie.
- Tak, przynajmniej tak to
wygl�da w oczach w�a�ciciela.
"Prze�liczna posiad�o��" -
m�wi�. "Ta cholerna ska�a" -
powiedzia� podobno kapitan
Jensen. - U�miechn�� si� widz�c
nag�e zak�opotanie Jensena. -
Ale obaj mamy na my�li to samo:
Nawaron�.
Mallory, zaintrygowany,
zerkn�� na Jensena. Jensen
kiwn�� g�ow�.
- Od wielu pokole� Nawarona
nale�y do rodziny Vlachos�w.
P�tora roku temu musieli�my w
wielkim po�piechu ewakuowa�
monsieur Vlachosa. Niemcy nie
byli szczeg�lnie spragnieni tego
rodzaju wsp�pracy, jak� m�g�by
im zaoferowa�.
- Robili to wszystko, jak pan
powiada, na �eb, na szyj� -
potwierdzi� Vlachos. -
Zarezerwowali dla mnie i dla
moich syn�w bardzo specjalne
pomieszczenia - w lochach
Nawarony... Ale do�� ju� o mojej
rodzinie. Chcia�bym, aby pan
wiedzia�, m�ody cz�owieku, �e
sp�dzi�em czterdzie�ci lat na
Nawaronie i prawie cztery dni -
wskaza� na st� - nad t� map�.
Moim informacjom i tej mapie
mo�e pan ca�kowicie wierzy�.
Wiele rzeczy si� zmieni�o,
niew�tpliwie, lecz niekt�re
nigdy si� nie zmieni�. G�ry,
zatoki, prze��cze, jaskinie,
drogi, domy i przede wszystkim
sama forteca. Nie zmieni�y si�
od stuleci, kapitanie Mallory.
- Rozumiem, sir. - Mallory
starannie z�o�y� map� i schowa�
j� do kieszeni munduru. - Ta
mapa daje nam niejakie
mo�liwo�ci. Bardzo panu dzi�kuj�.
- B�g mi �wiadkiem, �e mizerne
to mo�liwo�ci. - Vlachos przez
chwil� b�bni� palcami po stole,
potem podni�s� wzrok na
Mallory.ego. - Kapitan Jensen
twierdzi, �e wi�kszo�� z was
m�wi p�ynnie po grecku, �e
b�dziecie przebrani za greckich
ch�op�w i b�dziecie mieli
fa�szywe papiery. To dobrze.
Macie dzia�a�... jak to si�
m�wi? - na w�asn� r�k� i
samodzielnie.
Urwa�, po czym podj�� bardzo
powa�nie:
- Prosz� was, nie pr�bujcie
korzysta� z pomocy ludno�ci
Nawarony. Musicie tego unika� za
wszelk� cen�. Niemcy s�
bezwzgl�dni. Wiem o tym. Je�li
kto� wam pomo�e, a to si�
wykryje, nie tylko go zamorduj�,
ale tak�e wymorduj� ca�� jego
wiosk�: M�czyzn, kobiety i
dzieci. Zdarza�o si� to ju�
przedtem. I b�dzie si� zdarza�o
w przysz�o�ci.
- Bywa�o tak i na Krecie -
przy�wiadczy� Mallory. - Sam
widzia�em.
- W�a�nie - skin�� g�ow�
Vlachos. - A ludzie z Nawarony
nie maj� ani smyka�ki, ani
do�wiadczenia w dzia�aniach
partyzanckich. Nie mieli
okazji... Rz�dy niemieckie s�
szczeg�lnie srogie na naszej
wyspie.
- Obiecuj�, �e nie b�d� nikogo
wci�ga�... - zacz�� Mallory.
Vlachos podni�s� d�o�.
- Chwileczk�. Je�li
znajdziecie si� w opa�ach,
naprawd� w opa�ach, istnieje
dw�ch ludzi, do kt�rych mo�ecie
si� zwr�ci�. Pod pierwszym
platanem na rynku w Margaricie -
jest to wie� przy wylocie
w�wozu, oko�o trzech mil na
po�udnie od twierdzy -
znajdziecie cz�owieka nazwiskiem
Louki. Wiele lat by�
administratorem naszego maj�tku.
Louki ju� dawniej wy�wiadczy�
pewne us�ugi Brytyjczykom -
kapitan Jensen mo�e potwierdzi�
- i mo�e mu pan zawierzy�. Ma
przyjaciela, niejakiego
Panayisa, on tak�e zas�u�y� si�
w przesz�o�ci.
- Dzi�kuj�, sir. B�d�
pami�ta�. Louki i Panayis,
Margaritha, pierwszy platan na
rynku.
- Ale odrzuci pan wszelk� inn�
pomoc, kapitanie? - dopytywa�
si� l�kliwie Vlachos. - Louki i
Panayis... tylko ci dwaj -
prosi�.
- Daj� na to s�owo, sir. Poza
tym im mniej os�b, tym
bezpieczniej, zar�wno dla nas,
jak i dla pana ludzi.
Mallory by� zaskoczony
naleganiem starego.
- Mam nadziej�, mam
nadziej�... - westchn�� Vlachos.
Mallory wsta� i wyci�gn��
r�k� na po�egnanie.
- Nie ma si� pan czym martwi�,
sir. Nigdy nas nie zobacz� -
powiedzia� poufnym tonem. - Nikt
nas nie zobaczy i my nikogo nie
zobaczymy. Zale�y nam tylko na
jednym - na dzia�ach.
- W�a�nie, dzia�a, te okropne
dzia�a. - Vlachos pokiwa� g�ow�.
- Ale powiedzmy, �e...
- Wszystko b�dzie w porz�dku -
spokojnie powt�rzy� Mallory. -
Nikomu nie zrobimy krzywdy, a
przynajmniej �adnemu z waszych
wyspiarzy.
- Niech was B�g prowadzi -
szepn�� stary. - Niech was B�g
prowadzi. �a�uj�, �e nie mog�
i�� z wami.
Rozdzia� drugi
Niedziela w nocy
Godz. #/19#00_#/02#00
- Mo�e kawy, sir?
Mallory poruszy� si�, st�kn��;
usi�owa� wydoby� si� z g��bin
przepastnego snu. Zdr�twia� ca�y
na obramowanym metalem sk�adanym
krzese�ku i zirytowany
zastanawia� si�, kiedy dow�dztwo
wojsk lotniczych zacznie dawa�
wy�ci�k� do tych diabelskich
urz�dze�. Wreszcie obudzi� si�
na dobre, a jego zm�czone oczy
odruchowo skoncentrowa�y si� na
�wiec�cej tarczy r�cznego
zegarka. Si�dma. Tak, si�dma -
spa� dwie godziny zaledwie.
Dlaczego nie dali mu spa� d�u�ej?
- Kawy, sir?
M�ody strzelec pok�adowy nadal
cierpliwie sta� obok, odwr�cona
przykrywka skrzynki amunicyjnej
s�u�y�a mu jako taca, na kt�rej
umie�ci� fili�anki.
- Przepraszam, ch�opcze,
przepraszam. - Mallory z trudem
wyprostowa� si� na siedzeniu,
si�gn�� po fili�ank� paruj�cego
p�ynu i pow�cha� z zadowoleniem.
- Dzi�kuj�. Wiesz, �e to pachnie
zupe�nie jak prawdziwa kawa.
- Bo to jest prawdziwa kawa,
sir. - M�ody strzelec u�miechn��
si� z dum�. - Mamy maszynk� do
kawy w kabinie pilota.
- Maj� maszynk� do kawy... -
Mallory pokr�ci� g�ow� ze
zdumieniem. - O bogowie, oto
udr�ki s�u�by w Kr�lweskich
Si�ach Lotniczych!
Rozpar� si� i zacz�� siorba�
kaw�, sapi�c z ukontentowaniem.
Po chwili zerwa� si� na r�wne
nogi, a gor�ca kawa opryska�a mu
ods�oni�te kolana, gdy rzuci�
si� do okna. Spojrza� na
strzelca i z niedowierzaniem
wskaza� na g�rski krajobraz
przesuwaj�cy si� z wolna pod
nimi.
- Co si� tu, u diab�a, dzieje?
Przecie� mieli�my przyby� na
miejsce nie wcze�niej ni� dwie
godziny po zapadni�ciu
ciemno�ci, a teraz jest zaledwie
zach�d! Czy�by pilot...?
- To jest Cypr, sir. -
Strzelec wyszczerzy� z�by w
u�miechu. - Na horyzoncie mo�e
pan w�a�nie zobaczy� g�r�
Troodos. Prawie zawsze lec�c do
Castelrosso robimy wielk� p�tl�
na Cypr. Chodzi o to, �eby
unikn�� obserwacji, sir. W ten
spos�b z daleka omijamy Rodos.
- On m�wi, �e dla unikni�cia
obserwacji! - G�os o mocnym
zaatlantyckim akcencie dobieg�
ze sk�adanego siedzenia po
przeciwnej stronie przej�cia.
Ten, co si� odezwa�, le�a�
bezw�adnie - nie ma innego
okre�lenia na tak� pozycj� - w
swoim krze�le, ko�ciste kolana
wystawa�y o par� cali ponad
poziom podbr�dka. - M�j Bo�e!
Dla unikni�cia obserwacji! -
powt�rzy� z ironi�. - Robi�
p�tl� na Cyptr. Odp�ywamy
statkiem dwadzie�cia mil od
Aleksandrii, �eby nas nikt nie
widzia�, jak odlatujemy
samolotem. A potem co? - Z
trudno�ci� uni�s� si� na
siedzeniu, wyjrza� przez okno i
opad� znowu, widocznie
wyczerpany tym wysi�kiem. - A
potem co? Potem pakuj� nas do
starego pud�a wymalowanego
najbielszym w �wiecie lakierem,
widocznym dla �lepego w
promieniu stu mil, szczeg�lnie
teraz, gdy robi si� ciemno.
- Bia�y kolor chroni przed
gor�cem - powiedzia� m�ody
strzelec tonem obrony.
- Gor�co mnie nie martwi,
synu. - W g�osie zabrzmia�o
zm�czenie i smutek. - Ja lubi�
gor�co. Natomiast bardzo nie
lubi� tych paskudnych pocisk�w i
kul, kt�re mog� przewentylo