1845
Szczegóły |
Tytuł |
1845 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1845 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1845 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1845 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KTO ODZIEDZICZY� GABINET EINSTEINA?
ED REGIS
KTO ODZIEDZICZY� GABINET EINSTEINA?
Ekscentrycy i geniusze w Instytucie Studi�w Zaawansowanych
Prze�o�y� Piotr Amsterdamski
^ski i S-ka
Warszawa 2001
Tytu� orygina�u angielskiego
WHO GOT EINSTEIN'5 OFFICE?
Eccentricity and Genius at the
Institute for Advanced Study
Copyright (c)1987 by EdRegis Ali rights reserved
Projekt ok�adki Katarzyna A. larnuszkiewicz
Zdj�cie na ok�adce American Institute ot Physics
Ilustracje na podstawie wydania
oryginalnego
Krzysztof Bia�kowski
ISDfN OJ-/ l
Wydawca
Pr�szy�ski i S-ka SA
ul. Gara�owa 7
02-651 Warszawa,
Dla
Patrice Adcroft
Jane Bosveld
Douga Colligana
Dicka Teresiego
Pameli Weintraub
Curneya Williamsa III
Druk i oprawa
OPOLCRAF
Sp�ka Akcyjna
ul. Niedziatkowskiego 8/12
45-085 Opole
SPIS RZECZY
9
11
15
31
54
78
103
127
159
185
209
229
254
Przedmowa Podzi�kowania
PROLOG
1 Plato�skie niebo
CZʌ� I: KAP�ANI KOSMOSU
2 Papie� fizyki
3 Jego Wysoko�� Mistyczny W�adca
4 Idee
CZʌ� II: HERETYCY
5 Weso�y Johnny
6 Cz�owiek nim-nim-nim
CZʌ� III: DALEKIE WIDOKI
7 Hubble, b�ble, trud i znoje
8 Nios�c pochodni�
9 Prawda o �wiecie
CZʌ� IV: �YCIE, WSZECH�WIAT I W OG�LE WSZYSTKO
10 W�asne oprogramowanie natury
11 Poza granice widzialnego �wiata
275
288
290
298
300
EPILOG
12 Dzieci w sklepie z zabawkami
DODATEK
Programy komputerowe do generowania zbioru Mandelbrota i symulacji dzia�ania automatu kom�rkowego
Literatura
�r�d�a cytat�w i rysunk�w
Indeks os�b
PRZEDMOWA
Po raz pierwszy przyjecha�em do Instytutu Studi�w Zaawansowanych (Institute for Advanced Study) jesieni� 1983 roku, by przygotowa� artyku� dla magazynu "Omni". Zanim dotar�em na kampus, wiedzia�em tylko ze s�yszenia, �e Instytut jest miejscem, gdzie przez wiele lat pracowali naukowo Einstein i Gode�. Jak zapewne wielu innych laik�w zainteresowanych nauk�, by�em w m�odo�ci pod wra�eniem zdj�� przedstawiaj�cych dawny gabinet Einsteina w Instytucie. Widywa�em je w biografiach wielkiego uczonego oraz w ksi��kach po�wi�conych nauce XX wieku. Te s�ynne zdj�cia wykonano na kr�tko przed �mierci� Einsteina w kwietniu 1955 roku. Wida� na nich tablic� pokryt� r�wnaniami, krzes�o stoj�ce bokiem do biurka - zapewne dok�adnie w takiej pozycji, w jakiej pozostawi� je Einstein, gdy po raz ostatni opuszcza� gabinet - oraz p�ki pe�ne pi�trz�cych si� bez�adnie ksi��ek. Najwi�ksze wra�enie wywar� na mnie jednak ba�agan panuj�cy na biurku - wszystkie te papiery, czasopisma, r�kopisy, ka�amarz z atramentem do wiecznego pi�ra, fajka i kapciuch z tytoniem... �lady nie doko�czonych kosmicznych spraw. Zastanawia�em si�, jakie sekrety Wszech�wiata skrywa� ten ba�agan.
Mia�em tak�e w pami�ci fotografi� innego uczonego. Zdj�cie to wykonano w bibliotece matematycznej Instytutu; wida� na nim by�o chudego m�czyzn� z pasmem czarnych w�os�w po�rodku siwej g�owy, co sprawia�o, �e wygl�da� troch� jak Indianin z plemienia Mohawk�w. To wra�enie pot�gowa� jeszcze wyraz jego twarzy -m�czyzna przeszywa� wzrokiem aparat, jakby chcia�, aby fotograf czym pr�dzej sobie poszed�. To by� Kurt Gode�.
Einsteina i God�a uwa�ani za dw�ch najwi�kszych geniuszy wsp�czesnej nauki. Fakt, �e obaj przebywali w tym samym miejscu i czasie - w Princeton w stanie New Jersey - wyda� mi si� co najmniej zagadkowy. Jak to si� sta�o, �e ci dwaj geniusze znale�li si� razem w Instytucie Studi�w Zaawansowanych? Czym w�a�ciwie by� �w Instytut i co robili tam wielcy uczeni? Co si� sta�o z Instytutem po �mierci Einsteina i God�a?
By�em przekonany, �e Instytut to miejsce niezwyk�e - i tak jest w istocie. Pracowali tu przez pewien czas wszyscy wielcy fizycy i matematycy XX wieku, w�r�d nich czternastu laureat�w Nagrody Nobla, m.in. Niels Bohr, P. A. M. Dirac, Wolfgang Pauli, I. I. Rabi, Murray Gell-Mann, C. N. ("Frank") Yang i T. D. Lee. W 1980 roku Instytut wyda� publikacj� zatytu�owan� Community oJScholars - list� wszystkich badaczy, kt�rzy odwiedzili to miejsce w ci�gu pierwszych pi��dziesi�ciu lat jego istnienia. Ksi�ga jest gruba, liczy ponad pi��set stron. Nie�atwo by�oby wskaza� dwudziestowiecznego uczonego, kt�rego nazwisko w niej nie figuruje.
Odwiedzali Instytut r�wnie� humani�ci, cho� tych by�o zdecydowanie mniej ni� matematyk�w i przedstawicieli nauk przyrodniczych. Ich nazwiska nie s� ju� tak g�o�ne, poza jednym wyj�tkiem -jest nim T. S. Eliot. Pomijaj�c jego wizyt�, mo�na by powiedzie�, �e kierownictwo Instytutu nie wspiera�o bada� literackich; koncentrowa�o raczej uwag� na naukach spo�ecznych i historii, dziedzinach, w kt�rych post�p jest s�abo uchwytny, przynajmniej w por�wnaniu z ogromnymi zmianami, jakie nast�pi�y w naukach przyrodniczych w ci�gu ostatnich pi��dziesi�ciu lat, czyli od czasu za�o�enia Instytutu. Uczeni, kt�rzy odwiedzali Instytut, zrewolucjonizowali fizyk�; dzi�ki nim jeste�my bli�ej kompletnej, ostatecznej teorii natury. W ci�gu jednego pokolenia nauka przemierzy�a drog� od powstania mechaniki kwantowej do zr�b�w wielkiej unifikacji: Teorii Wszystkiego. Historia Instytutu jest histori� uczonych, kt�rzy tam pracowali. O nich w�a�nie zamierzam opowiedzie� w tej ksi��ce.
Naukowcy z Instytutu na og� nie grzesz� skromno�ci�. Mo�na to zrozumie�. Wytkn�li sobie najwi�kszy i najtrudniejszy do osi�gni�cia cel, jaki mo�na wymy�li�. Chc� po prostu zrozumie�... wszystko; pragn� pozna� i wyja�ni� ca�� natur�. Chc� zrozumie�, dlaczego fizyczny Wszech�wiat jest w�a�nie taki, jaki jest, i zachowuje si� tak a nie inaczej. Instytut istnieje po to, by oddawa� ho�d intelektualnej arogancji ludzi, kt�rzy s� na tyle pyszni, i� s�dz�, �e potrafi� przyczyni� si� do realizacji owego celu. Niniejsza ksi��ka natomiast stanowi pr�b� przedstawienia �ycia i pracy tych nielicznych, kt�rym si� to uda�o.
Ed Regis
Eldersburg, Maryland, 15 grudnia 1986
PODZI�KOWANIA
Wiele os�b zwi�zanych obecnie lub w przesz�o�ci z Instytutem zechcia�o mi pom�c w pracy; jestem im szczerze wdzi�czny za po�wi�cony mi czas i energi�. Stephen Adler, John Bahcall, John Dawson, Rick Dillman, Freeman Dyson, Margaret Geller, Herman Goldstine, Jeremy Goodman, Charles Griswold, Banesh Hoffmann, Douglas Hofstadter, Andrew Lenard, Benoit Mandelbrot, N. David Mermin, John Milnor, Tim Morris, Mark Mueller, Abraham Pais, Harry Rosenzweig, Don Schneider, Dudley Shapere i Stephen Wolfram przeczytali poszczeg�lne cz�ci maszynopisu i zechcieli podzieli� si� ze mn� swymi uwagami. Nie zwalnia mnie to, oczywi�cie, z odpowiedzialno�ci za wszystkie b��dy faktograficzne oraz interpretacyjne, jakie by� mo�e pozosta�y.
Podzi�kowania za okazan� mi pomoc niech zechc� przyj�� Robert Bacher i jego �ona, Julian Bigelow, Jack Clark, Linda Eshle-man, Joan Feast, Diana Howie, Priscila Johnson McMillan, Robert P. Munafo, Keith Richwine, Paul Schuchman, Linda Sheldon, Nick Tufillaro, Caroline Underwood, Sterling White, Mary Wisnovsky, a zw�aszcza Flora Dean, gdy� jako wykonawczyni testamentu Beatrice M. Stern udost�pni�a mi kopi� historii Instytutu, o kt�rej tu wspominam.
Pragn� te� podzi�kowa� Brockowi, Ann i Alison Browerom za go�cinno��, jak� mi okazali w Princeton. Szczeg�lnie wiele zawdzi�czam �onie, Pameli Regis, kt�ra pomaga�a mi w poszukiwaniach materia��w i podczas redagowania tekstu oraz przygotowa�a indeks.
Jestem bardzo wdzi�czny Robertowi Lavelle, redaktorowi z Addi-son-Wesley Publishing Company, kt�ry zasugerowa�, abym rozwin�� sw�j artyku� o Instytucie opublikowany w czasopi�mie "Omni" i napisa� t� ksi��k�, oraz Williamowi Patrickowi za jego zdrowy os�d i talent do koj�cego oddzia�ywania na (czasami) poszarpane nerwy autora.
Poniewa� ksi��ka moja nie ujrza�aby �wiat�a dziennego, gdyby nie pomoc redaktor�w z "Omni", im w szczeg�lno�ci j� dedykuj�, dzi�kuj�c za wieloletnie wsparcie.
PROLOG
ROZDZIA� 1
PLATO�SKIE NIEBO
Princeton w stanie New Jersey by�o przez szereg lat niewielk�, spokojn� osad�, znan� g��wnie z bitwy, w kt�rej Waszyngton i jego ludzie sprawili lanie Anglikom, oraz z mieszcz�cego si� tu uniwersytetu. Osad� za�o�yli w 1685 roku kwakrzy, oczarowani okolicznymi ��kami, strumieniami i lasami. W 1783 roku, gdy obradowa� tu Drugi Kongres Kontynentalny, Princeton pe�ni�o przez sze�� miesi�cy funkcj� stolicy Stan�w Zjednoczonych. Jeszcze wcze�niej, w 1756 roku, w szczytowym okresie Wielkiego Przebudzenia, gor�czkowego odradzania si� ortodoksyjnego kalwinizmu, prezbiterianie za�o�yli tu College of New Jersey. Po zebraniu funduszy wybudowano Nassau Hali - najwi�kszy pod�wczas budynek w koloniach - i zatrudniono na stanowisku rektora Jonathana Edwardsa, kaznodziej� s�ynnego z p�omiennych kaza� ociekaj�cych smo�� i pachn�cych siark�.
Edwards by� teologiem z Connecticut. Zgodnie z tradycyjnym, ulubionym stanowiskiem religijnych platonik�w od czas�w biskupa Berkeleya, g�osi� on filozoficzny idealizm, czyli przekonanie, �e otaczaj�cy nas �wiat to... idea. "�wiat, to znaczy materialny Wszech�wiat, nie istnieje inaczej jak tylko w umy�le" - twierdzi�, wyprzedzaj�c o dwie�cie lat pewnego uczonego z Princeton, kt�ry na sw�j spos�b zredukowa� "materialny Wszech�wiat" do zbioru umys�owych abstrakcji.
Edwards g�osi� r�wnie� zagadkowy kalwi�ski dogmat, zgodnie z kt�rym B�g wprawdzie na d�ugo przed narodzinami ka�dego cz�owieka rozstrzyga, czy p�jdzie on do nieba czy do piek�a, lecz pomimo to, w jaki� spos�b - tu Edwards nie wypowiada� si� jasno - od samego cz�owieka zale�y, dok�d trafi. B�g najwyra�niej postanowi�, �e Edwards nie powinien by� rektorem College of New Jersey. Wkr�tce po tym, jak zaprzysi�one go na to stanowisko, zachorowa� na osp� i zmar�. Znacznie p�niej, w 1896 roku, przemianowano College na Uniwersytet w Princeton, ale dopiero w 1902 roku jego kierownictwo obj�a po raz pierwszy osoba �wiecka - Woodrow Wilson.
W pa�dzierniku 1933 roku, niemal z dnia na dzie�, Princeton zmieni�o si� z nobliwego miasteczka uniwersyteckiego w o�rodek fizyki o �wiatowym znaczeniu. Sta�o si� tak dlatego, �e do Instytutu Studi�w Zaawansowanych przyby� Albert Einstein.
Instytut zaprojektowano jako o�rodek naukowy nowego rodzaju - bez student�w, bez nauczycieli, bez wyk�ad�w. Mieli si� w nim zbiera� najwi�ksi uczeni �wiata, aby prowadzi� badania, nie dysponuj�c jednak ani laboratorium, ani aparatur� do wykonywania do�wiadcze�. Tak postanowili tw�rcy Instytutu. Od samego pocz�tku plac�wka ta mia�a si� koncentrowa� na czystej teorii. Jona-than Edwards z pewno�ci� przyklasn��by takiej koncepcji; mo�emy tak s�dzi�, poniewa� zarazi� si� on osp� nie przypadkiem, lecz wskutek za�ycia szczepionki, kt�r� zgodzi� si� na sobie wypr�bowa�. W tym czasie lekarze dopiero eksperymentowali z r�nymi szczepionkami, Edwards za� chcia� zademonstrowa� swoj� wiar� w cuda wsp�czesnej nauki. Zg�osi� si� zatem na ochotnika, zachorowa� na osp� i zmar�.
Dzi�, tak samo jak na pocz�tku, uczeni z Instytutu Studi�w Zaawansowanych koncentruj� sw� uwag� na teorii, cho� �mier� Einsteina i God�a przyczyni�a si� do pewnego obni�enia statusu tej plac�wki w por�wnaniu z latami wcze�niejszymi. Instytut po�o�ony jest na skraju miasta, ale wielu rdzennych mieszka�c�w Princeton nie potrafi dzi� wskaza� do� drogi. A gdy spytamy kogo� z uniwersytetu, oddalonego o kilka przecznic, jak doj�� do Instytutu Studi�w Zaawansowanych, mo�emy si� dowiedzie�, �e nasz interlokutor nigdy o nim nie s�ysza�. "Instytut czego?". Ludzie potrafi� wskaza� drog� do miejscowego seminarium teologicznego lub klubu golfowego, ale nie do Instytutu. Jak powiedzia� Homer Thompson, od czterdziestu lat jeden z profesor�w tej plac�wki: "Instytut jest lepiej znany w Europie ni� w Princeton".
Trudno jednak wini� ludzi za ich ignorancj�, bo przecie� Instytut nale�y do tego rodzaju obiekt�w, kt�re nie�atwo oceni� po wygl�dzie. Budynek, po�o�ony na dzia�ce o powierzchni jednej mili kwadratowej, w�r�d zagajnik�w przy Olden Lane, na po�udnie od Princeton, wygl�da na siedzib� jakiego� wydzia�u uniwersytetu lub prywatnej szko�y �redniej. Nigdzie jednak nie wida� kr�c�cych si� student�w lub uczni�w, zatem nie jest ani jednym, ani drugim. Sanatorium? Sierociniec? Dom opieki dla weteran�w? G��wny budynek, Fuld Hali, wzniesiony z czerwonej ceg�y w stylu angielskiego klasycyzmu, wygl�da jak wiele innych gmach�w, kt�re mo�na zobaczy� na kampusach. W Fuld Hali znajduj� si� biura administracji i dzia��w Instytutu, biblioteka matematyczna oraz klub, gdzie ka�dego dnia (opr�cz sob�t i niedziel) o godzinie trzeciej s� podawane kawa, herbata i ciasteczka. Po obu stronach Fuld Hali znajduj� si� mniejsze budynki, wzniesione w podobnym stylu; w nich r�wnie� mieszcz� si� gabinety pracownik�w. Natomiast nieco z boku zobaczy� mo�na kompleks budynk�w ze szk�a i betonu, niezgodny z architektoniczn� tradycj� tego miejsca; s� tam: sto��wka, biura Szko�y Nauk Spo�ecznych i biblioteka historyczna. Za bibliotek� rozci�ga si� niewielkie jezioro, a dalej las.
Gdy w latach czterdziestych Freeman Dyson przyby� do Instytutu po raz pierwszy, zwyk� je�dzi� po lesie z przyjaci�mi swoim starym kabrioletem marki Dodge. Dzi� natkn�� si� tu mo�na tylko na pieszych - biegaczy, spacerowicz�w i my�liwych, poluj�cych na jelenie. Jeleni jest tak du�o, �e Allen Rowe, jeden z wicedyrektor�w Instytutu, raz do roku rozsy�a do wszystkich memorandum, w kt�rym wyja�nia instytutowy Program Kontroli Populacji Jeleni. "W celu zmniejszenia liczby jeleni w lasach Instytutu do rozs�dnego i daj�cego si� utrzyma� poziomu" -jak g�osi memorandum - zostanie zorganizowany odstrza� tych zwierz�t, czym zajmie si� niewielki zesp� do�wiadczonych kusznik�w. Za ka�dym razem po og�oszeniu memorandum kilku m�odszych pracownik�w zastanawia si�, czyby nie zorganizowa� jakiego� protestu, ale nic z tego, jak dot�d, nie wysz�o. Przez par� tygodni wszyscy trzymaj� si� tylko z dala od lasu. Powr�t ze spaceru ze strza�� w g�owie m�g�by tu zosta� uznany za powa�ny nietakt.
J. Robert Oppenheimer, kt�ry kierowa� Instytutem przez niemal dwadzie�cia lat, zwyk� mawia�, �e plac�wka ta jest "intelektualnym hotelem", miejscem, gdzie uczeni mog� si� schroni� na dowolny okres i pozwoli�, aby o ich codzienne potrzeby zatroszczy� si� kto� inny. Przeci�tny czas pobytu w Instytucie wynosi od jednego do dw�ch lat. Spo�r�d dwustu uczonych, przebywaj�cych zwykle jednocze�nie w Instytucie, znakomit� wi�kszo�� stanowi� ludzie m�odzi, zapraszani tu na kr�tki pobyt. Instytut jest podzielony na cztery szko�y - Matematyki. Nauk Przyrodniczych, Studi�w Historycznych i Nauk Spo�ecznych. Wi�kszo�� go�ci ("cz�onk�w tymczasowych") zajmuje si� matematyk� lub fizyk�; najmniejsza jest Szko�a Nauk Spo�ecznych, gdzie pracuje zwykle oko�o dwudziestu uczonych.
Aby dosta� si� do tego ekskluzywnego klubu, trzeba przej�� swoist� "�cie�k� zdrowia" i przetrwa�. Tylko ludzie obdarzeni inteligencj� nie z tego �wiata s� w stanie przebrn�� procedur� selekcji.
Szcz�liwy wybraniec otrzymuje stypendium, pok�j do pracy w Instytucie oraz mieszkanie w budynku zaprojektowanym przez Marcela Breuera w stylu nieco przypominaj�cym dom towarowy. Od dnia przybycia do dnia wyjazdu Instytut oferuje ka�demu z go�ci �niadanie i lunch przez pi�� dni w tygodniu oraz kolacj� w �rody i pi�tki. Nie zdarza si�, by kto� narzeka� na taki uk�ad. Czasami tylko s�ycha� odg�osy niezadowolenia z powodu umeblowania. "Krzes�a w mieszkaniu by�y potwornie niewygodne - wspomina jeden z uczonych. - Natomiast krzes�o przy biurku - doskonale. Mo�na odnie�� wra�enie, �e robiono to celowo, by w ten spos�b zach�ca� go�ci do nieustannej pracy".
Istnieje te� problem ��ek. S� wprawdzie wygodne, ale wy��cznie jednoosobowe, nigdzie nie ma dwuosobowego... Z wyj�tkiem, zapewne, Olden Manor, gdzie mieszka dyrektor z �on�. M�odym parom wydaje si� to do�� zabawne. "Albo kupili te wszystkie ��ka na jakiej� wyprzeda�y - powiedzia� jeden z go�ci Instytutu - albo chc�, �eby wszyscy my�leli tylko o pracy".
Je�li pomin�� problemy ��kowe, Instytut stanowi raj dla jajog�owych, dok�adnie tak, jak zaplanowano. Tymczasowi cz�onkowie oraz zatrudnieni na sta�e profesorowie - a tych jest tylko oko�o dwudziestu pi�ciu - zajmuj� si� w�asnymi projektami badawczymi, pracuj�c w odpowiednim dla siebie tempie. Nie maj� �adnych innych obowi�zk�w i nie musz� si� przed nikim t�umaczy�. Pod koniec pobytu nikt nie musi nawet pisa� sprawozdania, omawiaj�cego przeprowadzone badania. Nale�y po prostu spakowa� manatki i opu�ci� ten intelektualny raj, by powr�ci� do swego sta�ego miejsca w okrutnym �wiecie.
Tak jak zapewne by� powinno w nowoczesnej utopii, wszystkim zatrudnionym na sta�e profesorom Instytut wyp�aca identyczne uposa�enia, wynosz�ce obecnie oko�o 90 tysi�cy dolar�w rocznie, co sprawia, �e ludzie z innych instytucji m�wi� o nim jako o "Instytucie Zaawansowanych Pensji". Roczny bud�et Instytutu wynosi oko�o 10 milion�w dolar�w; suma ta pochodzi z w�asnego maj�tku, wartego dobrze ponad 100 milion�w dolar�w, oraz z inwestycji. Doch�d z inwestycji zmienia si� w zale�no�ci od koniunktury, ale w ostatnich latach wynosi� �rednio 17%. W roku podatkowym 1984/85 doch�d wyni�s� 26,9%. W przeciwie�stwie do innych utopii, wymy�lanych w ci�gu wiek�w przez rozmaitych idealist�w, ta z Princeton wie, jak sobie radzi� z pieni�dzmi.
Instytut Studi�w Zaawansowanych za�o�yli w 1930 roku Louis Bamberger i jego siostra Caroline Bamberger Fuld, kt�rzy wy�o�yli pieni�dze, oraz Abraham Flexner, kt�ry zaj�� si� planowaniem i organizacj�. Prawdziwym ojcem Instytutu, jego intelektualnym przodkiem i anio�em str�em by� jednak Platon - staro�ytny grecki filozof. Przede wszystkim dlatego, �e to on pierwszy zorganizowa� instytucj� zajmuj�c� si� wy�szymi studiami, tak zwan� Akademi�, po�o�on� na przedmie�ciach Aten. W niej gromadzili si� uczniowie, badacze i teoretycy r�nych specjalno�ci, aby zg��bia� plan budowy Wszech�wiata i uj�� w sp�jnym schemacie intelektualnym ca�o�� bytu. Program Platona stanowi� pierwsz� systematyczn� pr�b� zredukowania ca�ego widzialnego Wszech�wiata do niewielkiego zbioru abstrakcyjnych poj�� i zasad. Dok�adnie ten sam cel przy�wieca Instytutowi Studi�w Zaawansowanych, lecz to jeszcze nie wyja�nia, dlaczego wolno uzna� Platona za jego prawdziwego ojca-za�o�yciela.
Zrozumiemy to nieco lepiej, je�li przypomnimy sobie, �e zdaniem Platona prawdziwym przedmiotem poznania nie s� zmienne i przemijaj�ce byty materialne, kt�re mo�emy zobaczy� i dotkn��, lecz co� znacznie bardziej od nich realnego, to znaczy "idee". Platon przyjrza� si� otaczaj�cej go naturze, spojrza� na S�o�ce, Ksi�yc i gwiazdy, obejrza� wodospady, ro�liny i zwierz�ta, po czym orzek�, �e te fizyczne byty nie stanowi� Prawdziwej Rzeczywisto�ci. Prawdziwa Rzeczywisto�� pozostaje w innym wymiarze, skrywa si� w �wiecie Idei, kt�rego nie mo�na do�wiadczy� zmys�owo. Mog�oby to sk�oni� kogo� do uznania �wiata Idei za ciemn�, mglist� i nieosi�galn� krain�, ale Platon tak nie uwa�a�. Dla niego by� on tak jasny i rzeczywisty, jakby o�wietla�y go promienie po�udniowego s�o�ca. To ze �wiata Idei wywodz� si� wszystkie obiekty fizyczne. Idee s� �r�d�em ca�ej fizycznej rzeczywisto�ci.
Zdaniem Platona zasadnicza r�nica mi�dzy ideami i zwyczajnymi obiektami fizycznymi, spotykanymi na co dzie�, polega� mia�a na tym, �e obiekty fizyczne zmieniaj� si� i podlegaj� rozk�adowi, natomiast idee s� doskona�e, niezmienne i wieczne. Niezmienne idee s� zatem bardziej rzeczywiste ni� obiekty "realne", cho� nie mo�na ich poj�� za pomoc� zmys��w, jako �e istniej� we w�asnym, niezale�nym �wiecie. Na tym wszak�e nie koniec. �eby pozna� idee, nale�y dokona� wysi�ku: zamkn�� oczy, zwr�ci� si� do wewn�trz i my�le�. Takie skupienie i my�lenie musz� trwa� bardzo d�ugo, co t�umaczy, dlaczego zwykli, szarzy ludzie wiedz� o ideach niewiele lub zgo�a nic.
Rzecz jasna, uczeni z Instytutu Studi�w Zaawansowanych nie wierz� w idee Platona w sensie dos�ownym, badaj� jednak obiekty, kt�re znajduj� si� poza zasi�giem zmys��w i s� poznawalne tylko za pomoc� intelektu. Zw�aszcza matematycy z Instytutu rzadko kiedy zajmuj� si� namacalnym �wiatem. Przeciwnie, badaj� oni abstrakcyjne i wyidealizowane obiekty matematyczne, byty nie wyst�puj�ce
w naturze. W rzeczywistym �wiecie nie mo�na znale�� doskona�ego okr�gu, cho�, oczywi�cie, wiele obiekt�w ma kszta�t zbli�ony do ko�a. Dla matematyka abstrakcyjne, geometryczne ko�o jest znacznie bardziej "realne" ni� wszelkie przedmioty w przybli�eniu koliste. Ko�o samochodu co chwil� zmienia kszta�t i podlega zu�yciu, natomiast matematyczne ko�o pozostaje idealnie okr�g�e na wieki wiek�w.
Nie tylko matematycy z Instytutu �yj� i pracuj� w�r�d obiekt�w, kt�rych nie mo�na dotkn��. To samo dotyczy fizyk�w i astronom�w. �aden fizyczny ziemski obiekt nie istnieje bardzo d�ugo -w ci�gu milion�w lat nawet �a�cuchy g�rskie ulegaj� erozji. Natomiast czas �ycia gwiazd i galaktyk liczy si� w miliardach lat. Cz�stki elementarne - protony i elektrony - �yj� niesko�czenie d�ugo, a zatem i te niedostrzegalne obiekty bardziej przypominaj� plato�skie idee ni� cokolwiek innego.
Oznacza to, �e uczeni z Instytutu Studi�w Zaawansowanych ani my�l� pochyli� si� nad ziemsk� glin�, ani my�l� brudzi� sobie r�k. Geolodzy, biolodzy czy kardiochirurdzy nie maj� tam czego szuka�. Ludzie, kt�rzy musz� pos�ugiwa� si� w pracy r�kami, nie pasuj� do towarzystwa czystych, wynios�ych teoretyk�w. Naukowcy z Instytutu gromadz� si� u szczytu natury i kontempluj� niewidzialne obiekty na elementarnym poziomie stworzenia. Niczego nie produkuj� i nie prowadz� do�wiadcze�. Jedynym celem ich �ycia jest zrozumienie zjawisk.
"Zajmuj� si� mechanik� nieba - powiedzia� kiedy� Marston Morse, matematyk z Instytutu - ale nie interesuje mnie wycieczka na Ksi�yc".
Jak na instytucj� o tak nieziemskich pretensjach, Instytut zawdzi�cza swoje istnienie operacjom niezwykle przyziemnym, kt�rym towarzyszy grzechot kas sklepowych i brz�k pieni�dzy. Instytut powsta� dzi�ki dochodom, jakie przynosi� dom towarowy Bamberger�w w New Jersey o powierzchni handlowej stu tysi�cy metr�w kwadratowych i obrotach w 1929 roku na poziomie 35 milion�w dolar�w. Pod wzgl�dem wielko�ci by� to czwarty dom towarowy w Stanach Zjednoczonych.
Szcz�liwym dla nauk teoretycznych zrz�dzeniem losu w�a�ciciele domu, Louis Bamberger i jego siostra, Caroline Bamberger Fuld, sprzedali interes w 1929 roku, tu� przed krachem na gie�dzie. Nabywc� by�a firma R. H. Macy Company. Na pocz�tku wrze�nia, sze�� tygodni przed s�ynnym Czarnym Czwartkiem, Bamberger otrzyma� got�wk� i akcje Macy warte ��cznie 25 milion�w dolar�w. Po przekazaniu siostrze po�owy sumy rozdzieli� milion dolar�w mi�dzy swych by�ych pracownik�w.
Ten gest stanowi� dopiero pocz�tek wielkiej akcji rozdawania pieni�dzy. Bamberger i Fuld, para prawdziwych filantrop�w, byli przekonani, �e skoro zawdzi�czaj� swe pieni�dze dobrym ludziom z New Jersey, kt�rzy robili u nich zakupy, powinni ich za to wynagrodzi�. Postanowili ufundowa� jak�� du�� instytucj� publiczn�, kt�ra przynosi�aby korzy�� wszystkim obywatelom stanu. My�leli o za�o�eniu szko�y dentystycznej lub medycznej, kt�ra mie�ci�aby si� na terenie ich posiad�o�ci w South Orange, ale oboje nie mieli poj�cia o specyfice tego rodzaju instytucji, poza tym, �e kszta�ci si� tam lekarzy i stomatolog�w. Wkr�tce jednak znale�li osob�, kt�ra wiedzia�a o szko�ach medycznych wi�cej mo�e ni� ktokolwiek inny na ca�ym �wiecie. Osob� t� by� Abraham Flexner.
Flexner zyska� reputacj� najsurowszego krytyka ameryka�skiego systemu uniwersyteckiego. Jego g��wnym tytu�em do s�awy by� "Raport Flexnera", w kt�rym przedstawi� oszustwa i szarlataneri� panuj�ce w ameryka�skich akademiach medycznych. P�niej, jako administrator fundacji, Flexner osobi�cie wycisn�� z portfeli ameryka�skich filantrop�w ponad p�l miliarda dolar�w - dok�adnie 600 milion�w - kt�re rozda� uniwersytetom mog�cym, jego zdaniem, najlepiej wykorzysta� otrzymane fundusze.
W sprawach finansowych, podobnie jak gdzie indziej, Flexner by� cz�owiekiem o nieposzlakowanej uczciwo�ci. Sam wyrasta� w ci�kich warunkach, dzi�ki czemu nauczy� si� ceni� zar�wno warto�� �elaznych zasad, jak i ka�dego dolara. Abe urodzi� si� w 1866 roku w Louisville w stanie Kentucky; by� sz�stym z dzie-wi�ciorga dzieci Moritza i Esthery Flexner, kt�rzy przybyli do Stan�w Zjednoczonych w po�owie XIX wieku. Moritz pocz�tkowo pracowa� jako domokr��ca, p�niej przez wiele lat prowadzi� hurtowni� kapeluszy, kt�ra jednak zbankrutowa�a podczas Wielkiej Paniki w 1873 roku.
W tych czasach szkolnictwo na po�udniu prawie nie istnia�o. M�ody Abe chodzi� do typowej, zacofanej szko�y podstawowej. Nauczyciele na og� nic nie zadawali do domu, przeto Abe chodzi� do biblioteki i czyta�. Poci�ga�a go klasyka: Dickens, Szekspir, Tho-reau, Hawthorne. P�niej, jako nastolatek, znalaz� prac� w pewnej prywatnej bibliotece, gdzie mia� wystarczaj�co du�o wolnego czasu, by czyta� i przys�uchiwa� si� dyskusjom na tematy bie��ce, prowadzonym raz na tydzie� w niewielkich grupach. Abe by� wi�c samoukiem. Uleg�o to zmianie, gdy pojecha� na studia na Uniwersytet Johnsa Hopkinsa.
"Decyduj�cy moment w moim �yciu - powiedzia� p�niej Flexner - nast�pi� w 1884 roku, gdy mia�em siedemna�cie lat. M�j starszy brat Jacob wys�a� mnie wtedy na Uniwersytet Johnsa Hopkinsa. Ten wyb�r umo�liwi� mi p�niejsz� karier�".
Uniwersytet Johnsa Hopkinsa dopiero co powsta� i Abe m�g� obserwowa� rozw�j uczelni, kt�ra pocz�tkowo mie�ci�a si� w dw�ch zaadaptowanych na ten cel internatach na Howard Street w Baltimore. P�niej zbudowano pi�kny, przypominaj�cy park kampus w centrum miasta. Ta w�a�nie uczelnia pos�u�y�a za model, kt�ry Flexner na�ladowa�, buduj�c Instytut Studi�w Zaawansowanych.
Nowy uniwersytet w Baltimore otrzyma� imi� bogatego kupca, kt�ry zmar� w 1873 roku i przeznaczy� niemal ca�� swoj� fortun�, wynosz�c� 7 milion�w dolar�w, na zorganizowanie instytucji maj�cej stanowi� po��czenie uczelni i szpitala. W owym czasie by�a to najwi�ksza donacja w historii Stan�w Zjednoczonych. Istniej�ce w�wczas uczelnie, takie jak Harvard, Yale i Columbia, umo�liwia�y zdobycie tylko przeci�tnego wykszta�cenia, w najmniejszym stopniu nie przypominaj�cego obecnych studi�w doktoranckich. Gdy w 1876 roku rozpocz�y si� zaj�cia na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa, powsta�a tam pierwsza szko�a podyplomowa w nowoczesnym rozumieniu tego terminu.
Wed�ug Flexnera Uniwersytet Johnsa Hopkinsa by� uciele�nieniem wszystkiego co dobre, s�uszne i prawdziwe w szkolnictwie wy�szym. Pierwszy rektor uniwersytetu, Daniel Coit Gilman, sta� si� idolem FIexnera. Gilman poszukiwa� profesor�w dla nowego uniwersytetu w ca�ej Europie, ale chodzi�o mu nie tylko o znalezienie wyk�adowc�w. Chcia� zatrudni� tw�rczych uczonych. "Wiedzia�, �e istniej� ludzie, kt�rzy doskonale ucz�, wcale nie nauczaj�c" -powiedzia� o Gilmanie Flexner. Doskonale ucz�, wcale nie nauczaj�c. Genialni uczeni, tacy jak Darwin, Faraday, Rayleigh i inni, zmienili �wiat w�a�nie dlatego, �e nie musieli traci� swego cennego czasu na przygotowywanie i prowadzenie wyk�ad�w. Flexner nigdy o tym nie zapomnia�.
Gdy uko�czy� studia, powr�ci� do Kentucky i zosta� nauczycielem w tej samej szkole �redniej, w kt�rej sam pobiera� nauki kilka lat wcze�niej. Poniewa� studia zaj�y mu tylko dwa lata, gdy wr�ci� do szko�y, okaza�o si�, �e b�dzie jeszcze uczy� swych by�ych koleg�w z klasy. Pod koniec pierwszego roku Flexner uzna� za stosowne obla� ca�� klas�, licz�c� jedenastu uczni�w. Ten bezprecedensowy krok zdumia� rodzic�w i wzbudzi� zainteresowanie lokalnych gazet. Rodzice za��dali, aby ich kochane dzieci otrzyma�y jednak promocj�, i doprowadzili do publicznego rozpatrzenia sprawy przez rad� nadzorcz� szko�y. Rada zapozna�a si� z materia�ami i popar�a stanowisko Flexnera, kt�ry zyska� przez to reputacj� surowego nauczyciela, broni�cego poziomu nauki niezale�nie od konsekwencji.
Po tym incydencie rodzice, kt�rzy chcieli, aby ich dzieci uczy�y si� wi�cej, ni� tego wymaga�y szko�y publiczne, zacz�li posy�a� je do Flexnera. Pewien adwokat, kt�rego syn wylecia� ze szko�y dla kandydat�w na wy�sze studia, poprosi� Flexnera, by zaj�� si� ch�opcem i przygotowa� go do studi�w w Princeton. Flexner zgodzi� si�, pod warunkiem �e adwokat znajdzie jeszcze czterech uczni�w, kt�rych rodzice mieli p�aci� tyle samo: po pi��set dolar�w rocznie. Tak si� sta�o i Flexner wkr�tce zrezygnowa� z pracy w szkole publicznej, aby poprowadzi� w�asn�.
"Szko�a pana Flexnera", jak nazywali j� mieszka�cy miasta, by�a jego ogromnym sukcesem. Flexner przyjmowa� wszystkich uczni�w, niezale�nie od ich inteligencji czy ch�ci do nauki, obiecuj�c rodzicom, �e doprowadzi m�odzie� na studia w Princeton, na Harvardzie lub dowolnej innej uczelni. Zdumiewaj�ce, �e mu si� to udawa�o, cho� nigdy nie posuwa� si� do gr�b, nie stosowa� przymusu ani nie wywiera� nacisku. "Od dawna wiem, �e stosowanie przemocy nie prowadzi do niczego - powiedzia� p�niej. - Moja szko�a dzia�a�a bez �adnych regu�, egzamin�w, dziennik�w i sprawozda�".
Podobnie jak p�niej cz�onkowie Instytutu Studi�w Zaawansowanych, uczniowie szko�y Flexnera nie mieli �adnych obowi�zk�w. "�adnych obowi�zk�w, wy��cznie mo�liwo�ci" - powtarza� zawsze Flexner. Jego uczniowie mogli chodzi� na lekcje, ale nie musieli. Mogli przyj�� do klasy i pracowa� tak d�ugo, jak chcieli. Sam Flex-ner by� zapewne zdumiony tym, �e po pewnym czasie pojawiali si� w szkole r�wnie� w soboty, �eby jeszcze co� zrobi�. Nie kry�a si� za tym �adna tajemnica: Flexner potrafi� to wszystko osi�gn�� wy��cznie dzi�ki swej silnej osobowo�ci i prawdziwemu zapa�owi do nauki.
Flexner prowadzi� szko�� pi�tna�cie lat, od 1890 do 1905 roku, po czym postanowi�, �e sam musi podj�� dalsz� nauk�. Zacz�� studiowa� psychologi� na Harvardzie, ale uzna�, �e obowi�zkowe zaj�cia eksperymentalne s� zbyt nudne, przeto zrezygnowa� i zaj�� si� samokszta�ceniem. Tym razem zamiast w�skiej i nudnej w jego ocenie dyscypliny uniwersyteckiej, jak� by�a psychologia eksperymentalna, wybra� badania nad systemem studi�w wy�szych w Stanach Zjednoczonych. Ostatecznym wynikiem tej pracy by�a ksi��ka The American College, kt�ra stanowi�a druzgocz�c� krytyk� istniej�cego systemu.
W swojej ksi��ce Flexner twierdzi�, �e uczelnie t�amsz� t� w�a�nie cech� student�w, kt�r� maj� rzekomo kszta�towa�, czyli inicjatyw�. Dowodzi�, �e uczelnie przywi�zuj� wi�ksz� wag� do wyspecjalizowanych bada� ani�eli do kszta�cenia student�w, a program studi�w jest cz�sto zupe�nie bezsensowny. Rzecz jasna, niewielu ludzi zajmuj�cych si� kszta�ceniem chcia�o tego s�ucha�, lecz Flexnerowi uda�o si� zainteresowa� tematem kilka os�b. Dzi�ki nim Carnegie Foundation for the Advancement of Teaching zleci�a mu przygotowanie specjalnego raportu na temat szk� medycznych.
Pod koniec XIX wieku ameryka�skie szko�y medyczne dzia�a�y na og� niczym wsp�czesne szko�y zawodowe, nauczaj�ce krawiectwa, naprawy komputer�w czy eksploatacji ci�ar�wek. To znaczy: szko�a pobiera�a czesne, organizowa�a roczne lub dwuletnie zaj�cia, po czym ka�dy student otrzymywa� ogromny dyplom z w�asnym nazwiskiem wypisanym wielkimi, staro�wieckimi literami. Takie lipne szko�y pieni�y si� wsz�dzie niczym chwasty. W stanie Missouri istnia�y czterdzie�ci dwie uczelnie medyczne, w samym Chicago - czterna�cie. Zaj�cia by�y, oczywi�cie, nieobowi�zkowe. Student p�aci� czesne i rok p�niej zostawa� lekarzem, nie zaprz�taj�c sobie g�owy nauk�.
Flexner szybko nauczy� si�, jak nale�y kszta�ci� lekarzy, na przyk�adzie Szko�y Medycznej w swoim ukochanym Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa, oraz w Rockefeller Institute for Medical Research, gdzie jego brat, Simon Flexner, kierowa� laboratoriami. Nast�pnie wybra� si� w podr� po kraju, by odwiedzi� inne szko�y i dokona� ich oceny na podstawie por�wnania z programami wspomnianych instytucji. �eby dowiedzie� si� prawdy, cz�sto ucieka� si� do podst�p�w.
"Pewnego razu - pisa� - gdy w towarzystwie dziekana zwiedza�em szko�� osteopatyczn� w Des Moines, okaza�o si�, �e drzwi do wszystkich pomieszcze� s� zamkni�te. Widzia�em na nich tabliczki ANATOMIA, PATOLOGIA, FIZJOLOGIA itd., ale nie mog�em zajrze� do �rodka, poniewa� nigdzie nie by�o wo�nego - zapewne nieprzypadkowo. Gdy wyrazi�em zadowolenie z wizytowania szko�y, dziekan odwi�z� mnie na stacj� kolejow�, abym -jak przypuszcza� - odjecha� najbli�szym poci�giem do Iowa City. Tymczasem, gdy tylko dziekan znikn��, powr�ci�em do szko�y, gdzie znalaz�em wo�nego, kt�ry w zamian za pi�� dolar�w wpu�ci� mnie do wszystkich pokoi. Ka�dy z nich by� tak samo wyposa�ony: biurko, ma�a tablica, kilka krzese�. �adnych atlas�w anatomicznych, aparatury, niczego!"
Flexner odwiedzi� wszystkie 155 szk� medycznych w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Stwierdzi�, �e tylko kilka szk� odpowiednio selekcjonuje kandydat�w na studia i pilnuje w�a�ciwego poziomu kszta�cenia. "Trudno znale�� co� bardziej haniebnego ni� ta szko�a podaj�ca si� za wy�sz� uczelni�" - powiedzia� o Georgia College of Eclectic Medicine and Surgery. Podobn� laurk� wystawi� California Medical College: "Ha�ba dla stanu, kt�rego prawo zezwala na istnienie takiej plac�wki".
Sprawozdanie Flexnera zosta�o najpierw opublikowane jako "Biuletyn nr 4" Carnegie Foundation for the Advancement of Teaching, ale sta�o si� powszechnie znane jako "Raport Flexnera". Wywo�a�o jeszcze wi�ksze poruszenie ni� ksi��ka The American College i przynios�o autorowi kilka pozw�w o oszczerstwo oraz liczne pogr�ki. Autor anonimu z Chicago - "prawdziwego siedliska zarazy, je�li chodzi o kszta�cenie medyczne" - grozi� Flexnerowi �mierci�, gdyby ten o�mieli� si� jeszcze raz odwiedzi� to pi�kne miasto. "Po otrzymaniu anonimu - powiedzia� p�niej Flexner - pojecha�em tam, aby wyg�osi� mow� na posiedzeniu Rady Szkolnictwa Medycznego, i wr�ci�em bez szwanku".
Flexner wygra�. Szko�y medyczne prowadzone przez hochsztapler�w szybko znikn�y, cz�sto bezg�o�nie. Z czternastu "uczelni medycznych" w Chicago pozosta�y trzy. W �rodowisku ludzi zajmuj�cych si� edukacj� Flexner sta� si� cz�owiekiem s�awnym, uwa�ano go za zbawc� ameryka�skiej medycyny. Wkr�tce Carnegie Foundation wys�a�a go do Europy, by przeprowadzi� tam podobne badania. Gdy sko�czy�, by� ju� najwybitniejszym �wiatowym ekspertem w dziedzinie kszta�cenia lekarzy.
Jesieni� 1929 roku Louis Bamberger i jego siostra Caroline (pani Feliksowa Fuld) rozmy�lali o za�o�eniu uczelni medycznej w New Jersey. W tym czasie Abraham Flexner pisa� now� ksi��k�, zatytu�owan� Uniuersities: American, English, German, stanowi�c� rozwini�cie serii wyk�ad�w, kt�re wyg�osi� w Oksfordzie. "Pewnego dnia, gdy spokojnie pracowa�em - wspomina� p�niej - zadzwoni� telefon i zosta�em poproszony o spotkanie z dwoma panami, kt�rzy chcieli om�wi� mo�liwo�ci wykorzystania powa�nej sumy". Dwaj d�entelmeni, Samuel Leidesdorf i Herbert Maass, reprezentowali Louisa Bambergera i jego siostr�, kt�rzy potrzebowali pomocy Flexnera: chcieli za�o�y� uczelni� medyczn� w Newark. Uczelnia mia�a zagwarantowa� specjalne przywileje �ydom, poniewa� Bamberger i pani Fuld, kt�rzy byli �ydami, uwa�ali, i� istniej�ce szko�y medyczne dyskryminuj� �yd�w, zar�wno student�w, jak i profesor�w.
Flexner, kt�ry te� by� �ydem, nie zaakceptowa� propozycji. Przede wszystkim, powiedzia�, przyzwoita szko�a medyczna musi by� powi�zana z du�ym uniwersytetem i dobrym szpitalem, kt�rych nie by�o w Newark. Ponadto Newark znajdowa�o si� blisko Nowego Jorku, gdzie istnia�y doskona�e szko�y medyczne, z kt�rymi nowa uczelnia nie mog�aby konkurowa�. Wreszcie Flexner by� przekonany, na podstawie w�asnych do�wiadcze�, �e w uczelniach medycznych �ydzi nie s� dyskryminowani, a sam nie mia� zamiaru wi�za� si� z instytucj�, kt�ra w doborze student�w i pracownik�w kierowa�aby si� jakimikolwiek kryteriami pozamerytorycznymi.
Flexner zdawa� sobie jednak spraw�, �e dwaj panowie, kt�rzy go odwiedzili, reprezentuj� 30 milion�w dolar�w, przeto nie chcia� ich odsy�a� z kwitkiem. "Czy panowie kiedy� o czym� marzyli?" - zapyta�. Flexner z pewno�ci� mia� w�asne marzenia, kt�re szczeg�owo przedstawi� w swojej najnowszej ksi��ce; jej pierwszy rozdzia� le�a� w�a�nie na biurku.
Wbrew oczekiwaniom Flexner nie marzy� wcale o za�o�eniu instytutu badawczego. W zasadzie ju� od pewnego czasu wyst�powa� przeciw instytucjom zajmuj�cym si� wy��cznie badaniami naukowymi. W listopadzie 1922 roku przedstawi� swoje zastrze�enia w raporcie przygotowanym dla Rady Kszta�cenia Og�lnego Fundacji Rockefellera. Jego raport nosi� tytu� "Propozycja zorganizowania Uniwersytetu Ameryka�skiego". Flexner stwierdzi� w nim, �e "instytucje badawcze, cho� cenne i konieczne, nie potrafi� same rozwi�za� trudno�ci [zwi�zanych ze studiami doktoranckimi], po pierwsze dlatego, �e tylko nieliczni uczeni s� zadowoleni i pracuj� najwydajniej, gdy mog� po�wi�ci� ca�� energi� na badania; po drugie dlatego, �e z konieczno�ci w takich instytucjach liczba kszta�c�cych si� m�odych ludzi jest ograniczona [...] Instytucje badawcze [...] nie s� w stanie zast�pi� uniwersytet�w, gdzie studenci zyskuj� wy�sze wykszta�cenie".
Z drugiej strony Flexnera nie zadowala�y r�wnie� istniej�ce szko�y podyplomowe. Ich absolwenci bywali niedouczeni, poniewa� profesorowie po�wi�cali ca�y sw�j czas na badania naukowe. Niekiedy studenci uczyli si� jednego, praktycznego zawodu, takiego jak medycyna lub prawo; stawali si� kompetentni tylko w jednym w�skim zakresie. W ka�dym razie, zdaniem Flexnera, w �adnej z istniej�cych instytucji studenci i profesorowie nie tworzyli zgranej "spo�eczno�ci uczonych", czyli, jak to on rozumia�, spo�eczno�ci d���cej wy��cznie do poszerzania granic wiedzy i badania rzeczy nieznanych. Stworzenie takiej spo�eczno�ci by�o jego marzeniem. Flexner �ni� o uniwersytecie, czy te� instytucie - nazwa nie mia�a znaczenia - gdzie profesorowie i studenci razem badaliby dziewicze tereny, niekoniecznie jak r�wni sobie, ale na p�aszczy�nie partnerskiej. Uwa�a�, �e osi�gni�cie takiego celu wymaga wyeliminowania nacisk�w z zewn�trz.
"Musi to by� wolna spo�eczno�� uczonych - pisa� Flexner. - Wolna, poniewa� doro�li ludzie, o�ywieni swoimi d��eniami intelektualnymi, musz� mie� mo�no�� ich realizacji w samodzielnie wybrany spos�b". Nowa instytucja powinna zapewni� odpowiednie warunki, "a przede wszystkim spok�j, uwalniaj�c pracownik�w od zwyk�ych trosk i odpowiedzialno�ci za niedojrza�ych student�w".
Flexner spisywa� wszystkie swoje koncepcje w nowej ksi��ce. Mia� ju� gotowy pierwszy rozdzia�, zatytu�owany "Koncepcja nowoczesnego uniwersytetu", kt�rego kopi� wr�czy� swoim go�ciom. Leidesdorf i Maass przekazali j� Bambergerowi i pani Fuld, kt�rzy z kolei, po przeczytaniu wywod�w Flexnera, zrezygnowali z pomys�u za�o�enia szko�y medycznej.
Podczas jesiennego sezonu muzycznego Bamberger i pani Fuld utrzymywali apartament w hotelu Madison, dok�d pewnego wieczoru zaprosili Flexnera na kolacj�. Przez kilka nast�pnych tygodni regularnie jadali razem lunch, a w po�owie stycznia, tu� przed wyjazdem Bamberger�w na zimowe wakacje do Arizony, Flexner przedstawi� roboczy projekt dotycz�cy jak najlepszego wykorzystania ich fortuny. Projekt ten zak�ada� "ufundowanie instytucji wy�szego kszta�cenia, po�o�onej w Newark lub w jego pobli�u, kt�rej nazwa zwi�zana by�aby ze stanem New Jersey, w podzi�ce za mo�liwo�ci, jakie stworzy�a nam lokalna spo�eczno��". Nim Barnberger i pani Fuld wyjechali na s�oneczny Po�udniowy Zach�d, wszyscy troje wiedzieli ju�, �e zamierzaj� stworzy� uniwersytet, o jakim marzy� Flexner.
Gdy w kwietniu fundatorzy powr�cili z Arizony, zmianie uleg�a tylko nazwa instytucji. Teraz mia� to by� "Instytut Wy�szego Kszta�cenia" lub "Studi�w Zaawansowanych". Podstawowe zasady jego funkcjonowania okre�lono zwi�le: plac�wka prowadzi� b�dzie wy��cznie studia podyplomowe; profesorom zapewnione zostan� wysokie pensje; profesorowie i studenci po�wi�ca� b�d� ca�y sw�j czas i energi� na prowadzenie bada� podstawowych.
Instytut Studi�w Zaawansowanych zosta� formalnie za�o�ony 20 maja 1930 roku. Faktycznie zacz�� dzia�a� trzy lata p�niej. Wpierw nale�a�o rozwi�za� dwa problemy. Pierwszym by�a lokalizacja. Bamberger wci�� pragn��, aby Instytut powsta� w South Orange, a je�li nie, to niechby si� przynajmniej znalaz� "w okolicy Newark". Problem polega� na tym, �e Newark by�o doskona�ym miejscem na za�o�enie hurtowni m�ki i grochu, ale zapewne ostatnim miejscem na Ziemi, gdzie ktokolwiek zechcia�by ulokowa� nowy, wspania�y instytut naukowy. Zdaniem Flexnera miejscowo�� ta nie przyci�gn�aby nikogo wykazuj�cego zainteresowania intelektualne; nie by�o tam �adnego uniwersytetu, �adnej wi�kszej biblioteki, muzeum czy galerii. Funkcjonowa�y natomiast liczne fabryki farb i lakier�w. W pewnym momencie Flexner rozes�a� czterdzie�ci list�w do os�b zajmuj�cych si� szkolnictwem wy�szym, prosz�c o rad�, gdzie ulokowa� Instytut. W odpowiedzi otrzyma� list� miast, kt�r� r�wnie dobrze m�g� sam u�o�y� - Nowy Jork, Chicago, Cambridge, Filadelfia i tak dalej. Nikt nawet nie wspomnia� o Newark.
Najbardziej pomys�ow� propozycj� zg�osi� Solomon Lefschetz, matematyk z Uniwersytetu Princeton. Pami�taj�c o pragnieniu Bambergera, by Instytut znalaz� si� gdzie� w stanie New Jersey, Lefschetz w tw�rczy spos�b dowodzi�, �e odpowiednim miejscem by�by Waszyngton. Jego zdaniem Waszyngton, jako stolica, nale�y do wszystkich czterdziestu o�miu stan�w i mo�na go uwa�a� za cz�� ka�dego z nich, w tym r�wnie� New Jersey. Tego typu desperackie pomys�y zacz�y nawiedza� r�wnie� Flexnera, kt�ry rozwa�a�, czy okre�lenie "w okolicy Newark" obejmuje te� p�nocn�, a by� mo�e �rodkow� cz�� stanu.
W rzeczywisto�ci Flexner ju� dawno zadecydowa�, �e Instytut powstanie w Princeton, kt�re uwa�a� za idealn� lokalizacj�. Princeton zapewni�oby uczonym izolacj� od wielkomiejskich rozrywek i problem�w, a jednocze�nie le�a�o w stosunkowo niewielkiej odleg�o�ci od Nowego Jorku, Waszyngtonu i Filadelfii. Tamtejszy uniwersytet m�g� si� pochwali� jednym z najlepszych wydzia��w matematyki na �wiecie i dobr� bibliotek�, z kt�rej mogliby korzysta� cz�onkowie Instytutu. Flexner udawa�, �e szuka odpowiedniego miejsca w okolicy Newark, ale w rzeczywisto�ci nawi�za� ju� kontakt z po�rednikiem w handlu nieruchomo�ciami w Princeton.
Drugim problemem by� dob�r kadry naukowej. Flexner uwa�a�, �e przysz�o�� Instytutu zale�y od klasy uczonych zatrudnionych tam od samego pocz�tku i dlatego poszukiwa� najlepszych naukowc�w, jakich m�g� znale��. Nigdy jednak nawet nie marzy�, �e pierwszym profesorem Instytutu b�dzie najja�niejsza gwiazda na firmamencie nauki - Albert Einstein.
CZʌ� I
KAP�ANI KOSMOSU
ROZDZIA� 2
PAPIE� FIZYKI
Pisze pan ksi��k� o Instytucie, wi�c mo�e pan mi to powie..." -zwraca si� do mnie R�b Tubbs, jeden z tymczasowych cz�onk�w Instytutu, m�ody matematyk specjalizuj�cy si� w teorii liczb przest�pnych. W�a�nie wychodzimy z jego gabinetu po wywiadzie; Tubbs zamyka drzwi na klucz. - "Wielu z nas s�ysza�o plotki o tym, �e po �mierci Einsteina nie ruszono niczego w jego pokoju, wszystko pozosta�o tak, jak by�o. No... czy to prawda?"
C�, dlaczego o to nie pyta�? Tak s�dz� wszyscy, kt�rzy odwiedzaj� Instytut. Tu przecie� przez ponad dwadzie�cia lat pracowa� Einstein... Einstein, najwybitniejszy uczony w ca�ej historii nauki, jedyny uczony, kt�rego nazwisko ka�dy potrafi natychmiast wymieni�. Czemu wi�c jego gabinet nie mia�by pozosta� w nienaruszonym stanie? Przecie� nawet jego m�zg zosta� zakonserwowany i nadal znajduje si� w s�oju z formalin� w gabinecie niejakiego Tho-masa Harveya, lekarza z Weston w stanie Missouri. Z pewno�ci� dyrekcja Instytutu zachowa�a gabinet Einsteina w nienaruszonym stanie, zamkn�a go na zawsze niczym kapsu�� czasu. Post�pi� inaczej by�oby... profanacj�, �wi�tokradztwem. Zreszt�, kt� m�g�by tam pracowa�? Kto chcia�by zaj�� jego miejsce? Kto potrafi�by usiedzie� w tym samym pokoju, dzie� po dniu, rok po roku, wiedz�c, �e to tutaj pracowa� Albert Einstein?
.,No, a gdzie w�a�ciwie jest jego gabinet?" - pyta R�b Tubbs.
Albert Einstein sta� si� przedmiotem �wiatowego kultu na d�ugo przed przybyciem do Instytutu Studi�w Zaawansowanych. Gdy w 1919 roku astronomowie potwierdzili jego przewidywania, �e promienie �wiat�a ulegaj� zakrzywieniu w polu grawitacyjnym S�o�ca, ludzie oszaleli. Jego imi� nadawano dzieciom i gatunkom cygar. Londy�skie Palladium zaproponowa�o mu trzytygodniowe wyst�py za dowolne honorarium. Dwaj niemieccy profesorowie przygotowali "film o wzgl�dno�ci" i pokazywali go po obu stronach Atlantyku. Gdy Einstein wszed� do domu J. B. S. Haldane'a, gdzie mia� przenocowa�, c�rka gospodarza spojrza�a na niego i natychmiast zemdla�a z wra�enia. Prasa wychwala�a teorie Einsteina jako najwi�ksze osi�gni�cie w historii my�li ludzkiej, a jego samego okrzykni�to najwi�kszym cz�owiekiem, jaki si� kiedykolwiek narodzi�.
Einstein rzeczywi�cie by� heroldem nowego porz�dku. �wiat�o wa�y, przestrze� jest zakrzywiona, Wszech�wiat ma cztery wymiary. Ludziom si� to spodoba�o. Rzecz jasna, nie mieli poj�cia, o co w�a�ciwie chodzi, ale by�o to nieistotne. Liczy� si� tylko Einstein -cz�owiek, kt�ry to wszystko wymy�li� i wszystko rozumia�. W ten spos�b Einstein sta� si� bohaterem, nowym Mesjaszem, Najwi�kszym M�drcem i Najwy�szym W�adc� Wielkiego Fizycznego Wszech�wiata.
Ludzie uwielbiali Einsteina niczym boga, a w rzeczywisto�ci by� on uosobieniem skromno�ci i uprzejmo�ci. Nigdy te� nie potrafi� zrozumie�, po co ta ca�a wrzawa. On w ka�dym razie traktowa� wszystkich jednakowo, jako r�wnych. "Z ka�dym rozmawiam w taki sam spos�b - powiedzia� kiedy�. - Niezale�nie od tego, czy jest �mieciarzem czy rektorem uniwersytetu". Oczywi�cie, kto� dostatecznie uparty m�g�by znale��... pewne wyj�tki. Kiedy� na przyk�ad Einstein wysia� swoj� prac� do druku w "Physical Review", a redaktor o�mieli� si� j� odes�a� z propozycjami zmian. Ha! Biedny redaktor spe�ni� tylko sw�j obowi�zek: przekaza� prac� Einsteina, jak ka�dego innego autora, do recenzji. Einstein nie m�g� si� z tym pogodzi� i ju� nigdy nie umie�ci� w tym czasopi�mie �adnego artyku�u. Czego to jednak dowodzi? Tylko tego, �e najwi�kszy fizyk, jakiego kiedykolwiek zna� �wiat, mia� rozwini�te ego. Je�li primadonny z Instytutu maj� jak�� wsp�ln� cech�, to jest ni� silne i dobrze rozwini�te ego.
W �wiecie zwyk�ych ludzi Einstein by� skromnym geniuszem, kt�ry nigdy nie nosi� skarpetek (dobrze, �e chocia� nak�ada� buty); ale tam, w Plato�skim Niebie, sprawy przedstawia�y si� zgo�a inaczej. Einstein wykazywa� niewiarygodn�, absolutn� pych�. Najwyra�niej uwa�a�, �e jest w stanie zrozumie� konstrukcj� ca�ego Wszech�wiata - ca�� jego struktur�, od najwi�kszej galaktyki do najmniejszego kwarka. Wierzy�, �e zdo�a zrozumie� wszystko, �e potrafi znale�� jeden zbi�r zasad, okre�laj�cych przebieg wszystkich zjawisk. Takim zbiorem zasad mia�a by� jego jednolita teoria pola.
Zamierza� j� sformu�owa� na drodze czysto teoretycznej, zgodnie z najlepszymi tradycjami Plato�skiego Nieba. Podczas gdy fizycy budowali coraz wi�ksze akceleratory i w niesko�czono�� badali zderzenia cz�stek elementarnych, astronomowie za� wypatrywali przez gigantyczne teleskopy obiekt�w oddalonych o miliardy lat �wietlnych w lodowatej przestrzeni, Einstein zamyka� si� w swym pokoju, zaci�ga� zas�ony i m�wi�: "Teraz ma�o pomy�l�".* Nast�pnie wypisywa� kilka r�wna�, analizowa� problem i - prosz�! - wkr�tce ju� wszystko stanie si� jasne. Wystarczy tylko pomy�le�... Nie potrzeba �adnych maszyn ani instrument�w pomiarowych.
Kiedy pewnego razu kto� spyta� Einsteina, gdzie mie�ci si� jego laboratorium, uczony u�miechn�� si�, po czym wyci�gn�� z kieszeni wieczne pi�ro i powiedzia�: "Tutaj".
Zim� 1932 roku Abraham Flexner wyjecha� do Kalifornii, by tam szuka� przysz�ych profesor�w Instytutu. Profesor Morgan z Calte-chu zaproponowa� mu, by z�o�y� wizyt� Einsteinowi, kt�ry akurat przebywa� w Pasadenie. Einsteinowi od razu spodoba�a si� idea Instytutu. By� w�wczas profesorem Uniwersytetu Berli�skiego, ale sytuacja w Niemczech wci�� si� pogarsza�a. W 1920 roku powsta� tam klub przeciwnik�w Einsteina, kt�ry przyj�� nazw� "Grupa Badawcza Niemieckich Filozof�w Przyrody". Klub oferowa� pieni�dze ka�demu, kto wyst�powa� przeciw "�ydowskiej fizyce", a zw�aszcza teorii wzgl�dno�ci. 24 sierpnia 1920 roku organizacja, kt�r� Einstein nazywa� "Towarzystwem Antyrelatywistycznym, sp�k� z o.o.", zorganizowa�a w berli�skiej filharmonii wiec: przyszed� na� r�wnie� Einstein, �eby si� po�mia� z absurdalnych atak�w.
Ci aryjscy fizycy podchodzili jednak do sprawy ca�kiem powa�nie i Einstein musia� znosi� ich ataki przez dziesi�� lat. W 1931 roku -kiedy "Towarzystwo Antyrelatywistyczne" opublikowa�o ksi��k� Stu autor�w przeciw Einsteinowi - wielki uczony postanowi� opu�ci� Niemcy na zawsze. Z tego powodu uwa�nie s�ucha� Abrahama Flex-nera, gdy przechadzaj�c si� korytarzem w klubie profesorskim Cal-techu, rozprawiali o nowym instytucie naukowym w Princeton. Einstein zaproponowa�, by porozmawiali na ten temat jeszcze raz; ostatecznie um�wili si�, �e spotkaj� si� wiosn�, gdy obaj b�d� w Oksfordzie.
To by�a pi�kna majowa sobota. �wieci�o s�o�ce, �piewa�y ptaki. Flexner i Einstein spacerowali po trawniku Christ Church niczym
* W oryginale 7 will a linie think, co zapewne nale�y rozumie� jako aluzj� do faktu, i� Einstein siabo m�wit po angielsku. Poprawny zwrot I shall think a little oznacza "chwilk� pomy�l�" (przyp. tium.).
dwaj tutejsi profesorowie. Flexner zdecydowa� si� wreszcie zada� najwa�niejsze pytanie. "Profesorze Einstein - zacz��. - Nie o�mieli�bym si� proponowa� panu posady w nowym instytucie, gdyby jednak po namy�le uzna� pan, �e rozwi�zanie takie mia�oby swoje dobre strony, to powitam pana z rado�ci�, akceptuj�c wszelkie warunki".
Einstein odczuwa� pokus�, by pojecha� do Pr�nceton, ale nie chcia� podejmowa� pochopnej decyzji. Uniwersytety z ca�ego �wiata - w tym z Jerozolimy, Madrytu, Pary�a, Lejdy i Oksfordu - zasypywa�y go propozycjami profesury, stanowisk naukowych lub honorowych, jakich tylko sobie �yczy�, byle tylko zechcia� zaszczyci� uczelni� swoj� obecno�ci�. Raz ju�, w 1927 roku, odrzuci� ofert� z Princeton, ale teraz sytuacja wygl�da�a inaczej. Niewykluczone, �e nadesz�a pora na wyjazd do Ameryki.
- Czy latem b�dzie pan w Niemczech? - zapyta� Flexnera.
Miesi�c p�niej Flexner przyjecha� do Caputh. Mimo zimnej m�awki uda� si� pieszo do podmiejskiej willi Einsteina. Dotar� tam o trzeciej po po�udniu i pozosta� do jedenastej w nocy. Tym razem otrzyma� odpowied�: "Ich bin Feuer und Flamme dafur" (Ca�y p�on� z ochoty)