3555
Szczegóły |
Tytuł |
3555 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3555 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3555 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3555 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PIOTR BEDNARSKI
MARNY CZAS
Tower Press Gda�sk 2002
Copyright by Piotr Bednarski
2
�yj�! Wszystko utwierdza mnie w owym prze�wiadczeniu. Nawet trumna, w kt�rej le��.
Ona najwyra�niej m�wi, �e kiedy� umar�em. Jestem w Szeolu i czekam na
zmartwychwstanie. Nadzieja nieustannie o tym szepce. Zmartwychwstan�, w inny spos�b si�
urodz�, inaczej b�d� widzia� i prze�ywa� �wiat. Inaczej b�dzie bola�o serce. Wszystko
odmiennie. Zmartwychwstan�! Nie pytali, czy chc� si� urodzi�. Nie pytali te�, czy chc�
umrze�. I jednego i drugiego nie chcia�em. Nie prosi�em nikogo o wy�uskanie z nieistnienia.
Dobrze tam by�o. Rozkosz nieistnienia. Spazm nieistnienia. Przegnano stamt�d, na tu�aczk�
skazano, na ob�z karny.
Komu zale�y, abym pi� ten gorzki nap�j? Po co mnie obudzono? Przez wieczno�� ani
chwili spokoju. Znowu zapewne jestem przyczyn� jakiego� skutku. Nowa wina albo zaleg�y
wyrok. Przywyk�em. Stworzono mnie przecie� po to, by ze mnie dworowa�. Oczywi�cie z
mi�o�ci. Wszystko z mi�o�ci do cz�owieka. Jestem otoczony niesko�czon� mi�o�ci� i
mi�osierdziem. Umar�em. Przekroczy�em abstrakcj�. Z deszczu pod rynn�. Kiedy� my�la�em:
�Gdy umr�, b�d� mia� spok�j�. Ale jak widz�, od mi�osierdzia uciec nie mo�na. Wygnano z
raju, teraz st�d. Czym teraz pocz�stuj�? Na darmo nie budz�. Ju� co� m�wi mi, �e mam si�
wyspowiada�, wyprowadzi� z siebie grzechy.
Stop! S�ysz� szum � to daleki odg�os p�omieni. Trzeba wzi�� si� w gar�� i wreszcie
wys�owi� grzech. A wi�c do dzie�a. Zerknijmy w grzeszn� otch�a�. Bez uprzedze� i
sentyment�w.
3
CZʌ� I
ROZDZIA� I
Otworzy�em oczy i zobaczy�em groby. Pod g�ow� te� czu�em mogi��. Spa�em wi�c na
cmentarzu. Jak do tego dosz�o? Wczorajszy dzie� ton�� w mroku niepami�ci. Czu�em
pragnienie, ale ba�em si� poruszy�. W ko�cu przemog�em si� i wsta�em. Opodal znajdowa�
si� budynek. Kaplica. Przy drzwiach sta�o wiadro z wod�. Ukl�k�em i zacz��em pi�. Po chwili
us�ysza�em g�os. Podnios�em si� z kolan i zobaczy�em cz�owieka siedz�cego na �awce. Poda�
kubek kawy i kromk� chleba.
� Boli ci� g�owa? � a kiedy otrzyma� potwierdzenie, doda�: Ka�dego z nas boli.
Przywykniesz. I tu da si� �y�. B�dziesz pracowa� ze mn�, mamy dzisiaj kup� roboty. M�w mi
Robak.
� Nie wiesz przypadkiem, jakim cudem znalaz�em si� tutaj?
� Nie wiem � odrzek� natychmiast. � Ja te� w podobny spos�b wyl�dowa�em na
cmentarzu. Te� czu�em b�l g�owy i tak�e od razu zagnano mnie do kopania grob�w.
� A gdybym odm�wi�?
� Nie dostaniesz michy. G��d zmusi do pracy. Poza tym na cmentarzu bardzo chce si�
�y�. Niezwyk�a chciwo�� �ycia przepe�nia ka�dego.
� Uciec si� nie da?
� Nie! Poza tym nie ma gdzie. Tu czy tam � jednako.
� Tam � znaczy w domu? O to chodzi?
� O domu zapomnij.
� Widz�, �e pogodzi�e� si� z losem.
� To nie to. Przepe�nia mnie rozpacz i nienawi��. Wiesz dlaczego? Bo nie znam swojej
winy. Pono� bra�em udzia� w jakiej� rebelii, a ja niczego nie pami�tam I nikt pierwszy nie
przyby� na ten cmentarz. Zawsze kogo� zastawa�. Ty mnie, ja kogo� i tak w k�ko. A czy ty
czujesz si� winny?
� Trudno powiedzie�.
� H�?
� Nie pami�tam wczorajszego dnia.
� Czyli i ty nie potrafisz si� skruszy�, cho�by� chcia�. A pope�ni�e� przest�pstwo, bo
znalaz�e� si� na cmentarzu. Tu nie ma niewinnych. Cmentarz to ziemia wygnania.
Gdy sko�czy�em �niadanie, Robak wsta� i skin�� g�ow�. Z �opatami na ramieniu
ruszyli�my w kierunku g��wnej alei, obsadzonej strzelistymi topolami. Kiedy �wir �cie�ki
zazgrzyta� pod stopami, rozgl�dn��em si�. Doko�a, jak okiem si�gn��, ci�gn�y si� groby, ale
nie pokrywa�y ca�ej przestrzeni, pojawiaj�c si� jak wyspy na morzu; by�y cmentarzami na
cmentarzu. Ka�dy kwarta� znaczy�y odmienne nagrobki i ogrodzenia. Mi�dzy grobami, to tu,
to tam, snu�y si� postaci, zapewne tacy jak my grabarze.
Skr�cili�my w trzeci kwarta�, zatrzymuj�c si� przy roz�o�ystym wi�zie. Robak obejrza�
drzewo wnikliwie i z niezadowoleniem pokr�ci� g�ow�. By� starym wyjadaczem, wi�c
wiedzia�, �e czeka nas nie�atwa robota. Trzeba b�dzie przebija� si� przez korzenie. Wyj�� z
kombinezonu szkic. Przyjrza� si� dok�adnie nagrobkom po lewej i prawej stronie. Pomy�ka
zosta�a wykluczona.
Zacz�li�my wgryza� si� w ziemi�. Robak czerwienia� z wysi�ku i z�o�ci. W ko�cu cisn��
�opat� i usiad� pod drzewem, a potem chusteczk� osuszy� �ysin�.
� Z nerw�w si� poc� � rzuci� i popatrzy� na mnie, jakby chc�c sprawdzi�, czy si� zgadzam.
� Zawsze daj� najczarniejsz� robot�. Trzeba flaki wypruwa�. I ci�gle nowi pomocnicy.
Kopa�e� gr�b?
4
� Nigdy.
� No widzisz. Musz� wi�c mie� na wszystko oko. Zapewne my�lisz, �e wykopa� gr�b, to
nic wielkiego. Atak nie jest, drogi panie. Gr�b to dzie�o sztuki. A ty jakiej profesji?
� Aktor � sk�ama�em.
� Mam ci�! Tylko aktorzy i faszy�ci nie chodz� na cmentarz. Wiesz dlaczego? Bo s�
tandet�. To tak na marginesie. A teraz musz� si� uspokoi� � i wyci�gn�� z wewn�trznej
kieszeni butelk�, mrugaj�c znacz�co. � Wyjmij szk�o z mojej torby.
Poda�em mu aluminiowy kubek. Nape�ni� do po�owy, pow�cha� i cmokaj�c wzni�s� oczy do
nieba.
� Cud, ambrozja � szepn��. � Masz, pij, drugiego kubka nie mam. � Rozgl�dn�� si� wok�
i wyrwa� k�pk� zieleniny. � Zagry� tym, to dzika cebula.
Wypi�em. Samogon. Z�ej jako�ci, diabe� wie z czego p�dzony. �cisn�o w gardle, zapar�o
dech, �zy pociek�y z oczu.
� Siekiera � szepn��em po chwili, �api�c oddech.
� Poezja � potwierdzi� Robak. � Uda� si�. C�, poetom przys�uguj� pegazy. Po takim
napoju natchnienie murowane. Jeszcze po jednym? Czemu milczysz?
Siedzia�em na nagrobku i �ledzi�em ruch alkoholu, jego ciep�o, kt�re rozp�ywa�o si� po
ca�ym ciele. W chwil� p�niej g�owa sta�a si� l�ejsza. B�l zosta� zag�uszony, czarne my�li �
nie. Po jakim� czasie samogon zakie�kowa� smutkiem. �Uciekn�, musz�. I decyzja w tej
sprawie zapad�a natychmiast: �Dzisiaj albo jutro. Rozejrz� si�, zbadam teren, nic tu po mnie�.
W zupe�nie innym nastroju chwyci�em za �opat�. Lecz kopanie sz�o jak z kamienia.
Brakowa�o wprawy. Niebawem pot zala� oczy, a po godzinie d�onie star�em do krwi. To mnie
jeszcze mocniej utwierdzi�o w podj�tej decyzji.
Wieczorem czu�em si� tak zm�czony, �e nie mia�em sil my�le� o ucieczce. Nie wypi�em
nawet podanej przez Robaka przydzia�owej kawy. Nie rozbieraj�c si� pad�em na spr�ynowe
��ko i natychmiast zasn��em. Przy�ni�y si� �urawie, klucz �urawi p�yn�cy na po�udnie,
wpisuj�cy sw�j klangor w fio�kowe pi�ciolinie nieba. �urawie �ni�y mi si� cz�sto. �urawie i
poci�gi. Obudzi�o mnie �wiat�o ksi�yca. Otrz�sn��em si� ze snu i umiejscowi�em w czasie.
B�l. Opuchni�te d�onie pulsowa�y jak serce. Ale gdy pomy�la�em, �e jutro znowu b�d� kopa�
groby, jutro i pojutrze, i �e groby wci�gn� mnie w ko�cu do grobu, przemog�em si� i
wsta�em. Na po�cieli le�a� jeszcze grabarz, moje obola�e cia�o. Musia�em przekonywa� tego
niewolnika, �eby wreszcie podni�s� si� i sta� si� ze mn� jednym, by szed� razem, polecia� z
�urawiami na po�udnie. Pos�ucha�. Poszed�em w stron� drzwi.
� Uciekasz? � us�ysza�em g�os Robaka.
� Tak.
� Powodzenia.
� Dzi�kuj� � pokiwa�em r�k� i zamkn��em za sob� drzwi.
Ksi�yc pyszni� si� pe�ni�, ale jego �wiat�o nie dodaje otuchy, wprost przeciwnie � budzi
upiory. �I te �ywe i te martwe�. U�miechn��em si� gorzko do tej my�li, rozejrza�em si�
doko�a. Ani �ywej duszy, tylko nagrobki � ich cienie. Miasto umar�ych �ywi si� cisz�, tylko
tam, wewn�trz, w przywalonych ziemi� trumnach, szalej� po�ary i rozkwitaj� rajskie ogrody.
Na zewn�trz, na g�stej murawie stoj� ja i zastanawiam si�, czy mam i�� g�r�, czy dolin�:
drog� czy bezdro�em, jak bezpieczniej? Do ogrodzenia nie prowadzi�a �adna �cie�ka, aleje
bieg�y tylko ze wschodu na zach�d, od pocz�tku do ko�ca dnia. Musia�em zatem kluczy�
w�r�d grob�w, na prze�aj nie da�o si� i��. Ci�ki to marsz, niczym wspinaczka na Mount
Everest. Musia�em si� spieszy�, poniewa� zauwa�y�em, i� moja pr�dko�� jest znikoma. Przed
�witem powinienem opu�ci� ten przybytek. O sz�stej zjawiaj� si� stra�nicy.
Po p� godzinie b��dzenia obla�em si� potem, ale nie zwalnia�em tempa. W godzin�
p�niej stwierdzi�em, �e ogrodzenie jakby si� oddala�o, miast si� przybli�a�. �Mo�e to
z�udzenia� � przenikn�a my�l. Przy�pieszy�em. Chwilami bieg�em. Par� razy upad�em, by�em
5
wi�c troch� pot�uczony. Krwawi�a szczeg�lnie g�rna warga, przyci�ta z�bami. Nie zwa�a�em
na to. Musia�em si� st�d wydosta�, za wszelk� cen�. Cmentarz to nie m�j chleb. Jestem poet�.
Kiedy wschodnia cz�� nieba zacz�a ja�nie� i powoli narzuca� na siebie czerwie�
dalekiego stepowego ogniska, a nieco p�niej kr�lewsk� purpur�, wpad�em w pop�och i chc�c
skr�ci� sobie drog�, zacz��em przeskakiwa� groby. Pr�dko opad�em z resztek si�. Czarne
plamy zawirowa�y przed oczyma, serce podp�yn�o do gard�a. Na dodatek skaleczona noga
coraz mocniej doskwiera�a. Ale musia�em i��, zbli�a� si� �wit. Jednak po kilku nast�pnych
krokach potkn��em si� i run��em na marmurow� p�yt�. Ostry b�l wepchn�� w ciemno��.
Odzyskawszy przytomno�� stwierdzi�em, �e znajduj� si� opodal kaplicy, w miejscu
wczorajszego pojawienia si� na cmentarzu. I podobnie jak wczoraj, na �aweczce siedzia�
Robak pij�cy swoj� porann� kaw�. Krzykn��em Szybko podbieg� do mnie, obejrza�, przyni�s�
wod� i opatrzy� rany. Nast�pnie usadowi� na �aweczce, poda� kaw� i chleb.
� Nie uda�o si� � bardziej stwierdzi� ni� spyta�.
� Jak widzisz.
� St�d nie mo�na uciec. Te� pr�bowa�em par� razy.
� Dlaczego nie powiedzia�e�?
� Uwierzy�by�?
� Nie.
� Poza tym my�la�em, �e mo�e tobie si� uda. Mo�e tobie inna, ni� mnie, gwiazda �wieci i
inny patron czuwa nad tob�. Ale jak ty � zmieni� temat � w takim stanie p�jdziesz do pracy.
Mog� zauwa�y� twoje rany i siniaki. Tu nikt nie choruje i nie umiera. Za to w pracy musisz
by� codziennie.
� I ja te� nie umr�?
� Chyba nie. Jak wszyscy. Tu si� �yje, �yje i � nagle znika. No, rozgada�em si�, na nas ju�
czas � wsta� i rozejrza� si�. �P�jdziemy �cie�k�. Do fajrantu posiedzisz w dole, tam ci� nie
zauwa��. A gdyby podeszli, ryj �opat� i nie podno� g�owy. Albo nie, zawioz� ci� na w�zku,
poszalej� troch�, pokusz� licho. W�a�.
Po�o�y�em si� do trumny u�o�onej na dwuk�ce. Przykry� mnie wiekiem i karawan ruszy�.
Po dwudziestu minutach byli�my na miejscu.
� Jak ci si� podoba? � zapyta� wskazuj�c g�ow� trumn�. Wzruszy�em ramionami. � To
moja � ci�gn�� z dum�. � Cz�sto k�ad� si� do niej i rozmy�lam. Najcz�ciej o tym, �e nie ma
nic pi�kniejszego, ni� by� pochowanym. Wk�adaj� ci� z ceremonia�em do �rodka � smu�y�
marz�cym g�osem � potem ze �zami opuszczaj� do grobu, zasypuj�, kwiatami ok�adaj�
wzg�rek. Istne cudo. �mier� jest pi�kna. A nas jej pozbawiono. �yjesz i znikasz. Niczym
upi�r. Nieludzkie to. Perspektywa �mierci pog��bia �ycie.
� Boj� si� �mierci. Dlatego nie chodzi�em na cmentarze.
� Kiep jeste� � z naciskiem powiedzia� Robak. � Umrze� � to my�le� najg��bsze. �mier�
to, co najwy�sze. Tylko diabe� me umiera, dlatego jest diab�em.
� A B�g?
� A czy Chrystus nie umar�? Tylko na sw�j spos�b, nie jak cz�owiek, ale umar�.
� A ty kim jeste�? Cz�owiekiem, upiorem, diab�em?
� Jeszcze cz�owiekiem, bo pragn� umrze�. Ale teraz sza, wskakuj do grobu i czekaj,
musz� odwie�� trumn�. Jej r�wnie� nie wolno posiada�, ale chc� odej�� jak cz�owiek, chc�
umrze�.
Nie doczeka�em si� powrotu Robaka. Do po�udnia siedzia�em w grobie, nas�uchuj�c. Nikt
nie przyszed�. �aden odg�os nie zak��ca� ciszy. Zacz��em czu� si� nieswojo. Postanowi�em
wr�ci� do kaplicy. Niszcz�c �ciany do�u z trudem wygramoli�em si� na powierzchni� i
przysiad�em pod wi�zem. W�r�d pobliskich kwarta��w nikt nie pracowa�. Poku�tyka�em wi�c
w kierunku swojego nowego domu.
6
Na �aweczce Robaka siedzia� nieznajomy osobnik z przekrwionymi oczyma i
rozczochran� czupryn�. Us�yszawszy moje kroki drgn��. Dostrzeg�szy mnie wsta� i
u�miechn�� si� nie�mia�o. Dwuk�ka le�a�a na boku, ale ju� bez trumny.
� Gdzie Robak?
� Znaczy ten, kt�ry przyci�gn�� w�zek?
� W�a�nie o niego chodzi.
� Nie wiem � odrzek�, kr�c�c palcami m�ynka i nerwowo mrugaj�c. � To znaczy wiem.
Pomog�em mu zdj�� trumn� z w�zka. Pocz�stowa� mnie samogonem. I ni z tego, ni z owego
� znikn��. By� i nagle ulotni� si�. Jak kamfora.
� Od dawna tu jeste�?
Od rana. Nie wiem jakim cudem tu si� znalaz�em. Po prostu obudzi�em si� pod tamtym
grobem � i wskaza� palcem doskonale znane mi miejsce. � Niech mi pan powie jak st�d
wyj��.
Wszed�em do kwatery, zjad�em par� kanapek, potem zdj��em ze �ciany torb� Robaka,
wyszed�em i usiad�em obok przybysza. Nala�em do kubk�w bimbru porozumiewawczo
puszczaj�c oko.
� Za znajomo�� � rzek�em. � Za pomy�lno��.
Wypili�my jednocze�nie. Cisn��em garnuszkiem o �cian� i bez s�owa wyszed�em na alej�.
Na drodze nie by�o wida� �ywej duszy. Do zmroku nie spotka�em nikogo. Kaplica szybko
znikn�a mi z oczu. Czyli by�a to w�a�ciwa droga. �cie�ka ucieka�a mi spod n�g. Niebo
pokrywa�y chmury, jakby podkre�laj�c dusz�c� cmentarn� szaro��. Ciep�ego, �ywego koloru
mi brakowa�o i to tak mocno, �e zebra�o si� na p�acz. I zap�aka�em. Nie tylko z tego powodu.
Wkr�tce spostrzeg�em, �e aleja skr�ca w prawo pod k�tem dziewi��dziesi�ciu stopni,
prowadz�c prosto w o�wietlon� bram�. By�a tu�, pulsowa�a i wirowa�a �wietlistymi smugami.
Dalsz� drog� os�ania�y wysokie mury, za� bruk emanowa� z�ocist� po�wiat�. By�em wi�c
widzialny jak na d�oni, co natychmiast o�ywi�o niepok�j. Ruszy�em biegiem. �wiat�o bramy
o�lepia�o wci�� mocniej. Jednak po przekroczeniu pewnej granicy jej blask zacz�� traci� na
intensywno�ci. Brama w ko�cu zblad�a zupe�nie, bardziej przypominaj�c rozgrzan� do
czerwono�ci metalow� krat�. Zobaczy�em furtk�. Resztki �wiat�a nagle zgas�y, a ziemia
osun�a si� spod n�g. Run��em w d�.
7
ROZDZIA� II
Zapad�em si� pod ziemi� i wyl�dowa�em na czym� twardym. Niefortunnie, na skaleczon�
nog�. B�l �cisn�� serce obr�cz�, ale ogarni�ty przera�eniem nie krzykn��em. Oparty plecami o
co� twardego wyci�gn��em nog� przed siebie. B�l by� tak dojmuj�cy, �e wydawa�o mi si�, i�
mam nie jedn�, a dziesi�� n�g i ka�d� z nich przeszywaj� rozpalone �wieki.
Zapali�o si� �wiat�o. Znajdowa�em si� w celi bez okna. Drzwi z nie�miertelnym judaszem
wzmacnia�y blachy. Prycz�, wisz�c� na �a�cuchach p�k�, pewnie zamykano na dzie�. Stal
te� stolik i taboret. � �Z deszczu pod rynn� � pomy�la�em. � Z cmentarza do wi�ziennej celi.
Ka�demu co jego�.
Po chwili zgrzytn�� klucz i do �rodka wszed� w�saty jegomo�� w smokingu, poplamionym
i niechlujnym; ko�nierzyk koszuli by� brudny, a krzykliwa muszka zwisa�a niczym ptak z
przetr�conymi skrzyd�ami. Podkr��one oczy opowiada�y ukrwionemu nosowi o swoich
w�trobowych zmartwieniach, a ten, z kolei, rozczula� si� nad w�asn� wie�c�wk�. Wszystko,
nawet r�ce, m�wi�y, �e Pawe� Paw�owicz, bo tak si� nazywa� jegomo��, nadu�ywa alkoholu.
Teraz te� pachnia� samogonem, i chamsk� dobroci�. Tak intensywnie, �e �o��dek podp�yn��
wy�ej. Przemog�em si�, prze�kn��em rzeczywisto�� i pomasowa�em gard�o. A Pawe�
Paw�owicz w tym czasie ostentacyjnie z�o�y� prycz�, star� kurz ze sto�u i postawi� wazon z
jednym czerwonym go�dzikiem.
� Oj, dosta�em dzisiaj za ciebie � rzek�, sko�czywszy sprz�tanie. � Zapomnia�em
doprowadzi� ci� na �ledztwo. W �yciu si� nie przydarzy�o. Taki fachowiec, a tu masz babo
placek � niedopatrzenie. Pewnie b�d� przes�uchiwa� w celi. A mo�e nie. Kto wie, co im do
g�owy wpadnie... Na wszelki wypadek posprz�ta�em.
� Przecie� dopiero przed chwil� tu si� znalaz�em. Ziemia zapad�a si� pod nogami... Z
cmentarza uciek�em...
� Ka�dy m�wi: przed chwileczk� � przerwa� Pawe� Paw�owicz. � Takie gadanie. I nigdzie
nie by�e�, na �adnym cmentarzu, nie wyprowadza�em ci� przecie�. S� tylko jedne drzwi, do
kt�rych zapasowego klucza nikt nie dorobi. Ka�dy m�wi, �e spad� z g�ry, z nieba albo
cmentarza, a popatrz na sufit � lity kamie�, co najmniej pi�ciometrowej grubo�ci, a mo�e i
wi�cej. Nasz dom wykuto w skale, dachem jest szczyt g�ry. O czym ty pleciesz?
� Kt�ra godzina? � zapyta�em, aby przerwa� tyrad�.
� Co ma z tym wsp�lnego godzina? Tu nie ma czasu. Zamiast zadawa� g�upie pytania,
ogarnij si� troch� � przyni�s� z korytarza misk� wody i wieszak z ubraniem. Przytaszczy� te�
ogromnych rozmiar�w lustro. Z przyjemno�ci� umy�em si�, nast�pnie ogoli�em. Myd�o, woda
toaletowa i przybory do golenia by�y wysokiej jako�ci. Klas� mia�a r�wnie� jedwabna koszula
i krawat, tak�e kamizelka wyposa�ona w z�ot� dewizk�. Wszystko to niezwykle
kontrastowa�o z otoczeniem. Pawe� Paw�owicz z zachwytem patrzy� na mnie, obchodzi�
dooko�a, przeje�d�a� miote�k� po ramionach, znajdowa� niewidzialne niteczki i cmoka� z
podziwu.
� Uda�o si� � szepn�� zadowolony. � Nie wyszed�em jeszcze z wprawy. Co by� sobie
�yczy�? � zapyta� i stan�� obok, niczym kelner z dobrej restauracji.
� Napi�bym si� koniaku � rzuci�em �artobliwie.
� Ale� oczywi�cie � odpar� przymilnie. � Koniak w du�ej koniak�wce ju� dawno
powinien na ciebie czeka�. Kawa r�wnie�. Momencik.
I rzeczywi�cie, dos�ownie po minucie, do celi wjecha� w�zek barowy. Pawe� Paw�owicz
uk�oni� si� szarmancko, z u�miechem. Poczu�em b�ogo��. Robi�em wszystko, aby nie my�le�
o zaistnia�ej sytuacji. �ykn��em koniaku i si�gn��em po lody. Pistacjowe. Mia�y niezwyk�y,
trudny do opisania, smak � co� z goryczki i rozkoszy. Kawa natomiast pachnia�a Arabi�,
Arabi� Felix, wi�c natychmiast us�ysza�em dyskretn� muzyk� harem�w. A kiedy zgas�y
rytmy Orientu, ponownie uj��em w d�onie, teraz ju� nabo�nie, wielki kieliszek i zacz��em go
8
ogrzewa�. Obudzi�em s�o�ce, ukryte w koniaku. By� to dobry stary Martel, cud tej ziemi.
Przytuli�em szk�o do ust i lekko przechylaj�c pozwoli�em paru kropelkom sp�yn�� na j�zyk.
Delektuj�c si� zapomnia�em o wszystkim. Ale o mnie nie zapomniano. Us�ysza�em, jakby
przypadkowo, szept z g�o�nika; m�wiono, �e moje pojawienie si� w tej celi wzbudzi�o
pop�och. By�a to przecie� cela �mierci, cela ostatniego �yczenia I �e Prezydent dowiedzia� si�
o tym szybciej ni� przypuszczano.
� Jak si� czuje nasz podopieczny? � tym razem g�os dobiega� z korytarza.
� Ubra�em go jak nale�y, wed�ug regulaminu. Wygl�da niczym ksi��� z bajki � wyja�nia�
Pawe� Paw�owicz, otwieraj�c drzwi Naczelnikowi.
Gestem r�ki zaprosi�em przyby�ego do stolika. Nie odm�wi�, nie mia� prawa odmawia�
skaza�cowi. Usiad� na przyniesionym przez Paw�a Paw�owicza taborecie.
� No c�, wypijmy za nasz� znajomo��.
� Odwa�niej i g�o�niej � doda�em mu otuchy. � Prosz� si� nie kr�powa�, jeste�my przecie�
u mnie. Niech si� pan cho� raz poczuje mistrzem.
� Ale� tak, oczywi�cie � odrzek� natychmiast lekko zak�opotany. � Nie wiem czy pan wie,
�e jestem Naczelnikiem tej historycznej twierdzy, pami�taj�cej czasy, no i oczywi�cie at�asy,
naszych wspania�ych przodk�w.
� I tylko tyle po nich dobrego � wskaza�em wzrokiem na koniak, w kt�rym wyczynia�o
cuda �wiat�o s�cz�ce si� z �ar�wki; wype�niaj�c sob� i szk�o, i nap�j, tasowa�o kolory jak
iluzjonista karty, a refleksy przemienia�y si� w alegorie i przypowie�ci, przekszta�ca�y w nuty
i drga�y niczym gwiazdy na obrazach Van Gogha.
� Relikty odleg�ych czas�w � potwierdzi� skwapliwie Naczelnik.
� Pijmy wi�c t� poezj�.
� Ciszej, Prezydent nie lubi poezji.
� Bez trwogi, jest pan u mnie � przypomnia�em. � Jeszcze raz podkre�lam, �e go�ci pana
poeta, prosz� wi�c si� niczego nie obawia�.
� Oczywi�cie, oczywi�cie � przytakn�� Naczelnik. � Prosz� jednak powiedzie�, w jaki
spos�b przemyci� si� pan do tej celi. � To d�uga historia � u�miechn��em si�, obdarzony przez
koniak spor� beztrosk�. � D�uga i dziwna jak biblia.
� W�a�nie, w�a�nie, jest pan poet�, zatem potrafi wszystko pi�knym stylem przekaza�.
Prosz�, tak bardzo lubi� s�ucha� poet�w.
� Czy to konieczne?
� Niech si� pan wczuje w moj� sytuacj�. Zapytaj� o pana i co powiem?
� Czyli jestem wi�niem?
� To cela �mierci. Czeka pan na egzekucj�.
� A kto mnie skaza�?
� Jeszcze nikt, p�ki co. Wpierw wprowadzaj� do tej celi, dopiero potem skazuj�. Takie jest
prawo.
� Spad�em z nieba � powiedzia�em. � Przecie� nie mog�em spa�� z sufitu.
� Oczywi�cie, z sufitu nie � szepn�� Naczelnik i g��boka zmarszczka zata�czy�a bluesa na
jego czole. � Chyba oberw� za ciebie. Razem oberwiemy � i podni�s� si� z taboretu.
Zgrzytn�a zas�onka judasza. Wr�ci� Pawe� Paw�owicz, energicznie pr꿹c si� przed
Naczelnikiem.
� A wi�c to tak � szepn�� znowu Naczelnik. � Oberwie si� nam, gdy szyd�o wyjdzie z
worka. Poezja?! Wyprowadzi� na spacer � zdecydowa�, bezwiednie tarmosz�c miedziany
guzik Paw�a Paw�owicza. � Bo nie ma dw�ch zda�, �e Prezydent zapragnie ujrze� skaza�ca.
Guzik s�u�alczo zatrzepota� skrzyd�ami jakiego� potwora, kt�ry mia� swoj� legend� i
stanowi� god�o pa�stwa.
9
Naczelnik poklepawszy Paw�a Paw�owicza po ramieniu, odwr�ci� si� na pi�cie i ruszy�
przed siebie, co� niezrozumiale mamrocz�c. Wygl�da�o to tak, jakby k��ci� si� sam z sob�.
Lub strofowa� za co�, czego nie powinien by� zrobi�.
10
ROZDZIA� III
Zosta�em wyprowadzony na spacer nie na wi�zienne podw�rko, otoczone strzelistym
murem ufryzowanym arabeskami z kolczastego drutu, lecz do przywi�ziennego parku. By�a
to zachcianka, wielkopa�ski gest Paw�a Paw�owicza, kt�rego od rana bola�a g�owa.
Bukowo-grabowy park zasiedla� ca�e wzg�rze. Aleje obsadzono ja�minem i g�ogiem. Po
wej�ciu do parku Pawe� Paw�owicz natychmiast wcisn�� twarz w rozkwit�e ki�cie,
rozkoszowa� si� aromatem, a� dr��c i pomrukuj�c z zachwytu. Jego twarz o�ywi�a si�, jakby
prze�y� ol�nienie. Popatrzy� na mnie przenikliwie, u�miechn�� si� i strzeli� palcami.
� Wierz� ci � szepn�� zdejmuj�c z twarzy mask�, tak cieniutk� i mistern�, �e wydawa�o si�
niemo�liwe, aby wykona�a j� ludzka r�ka. Zamruga�em ze zdumienia. � Ty te� masz tak� �
wyja�ni� i zdj�� nast�pn�, jeszcze bardziej finezyjn� � tylko nie potrafisz jej �ci�gn��. Ka�dy
cz�owiek ma par� masek. Jedna twarz i kilkana�cie masek. Twarz nale�y do serca, maska jest
twoim dzie�em. Wierz� ci � powt�rzy� � i dlatego dam ci przepustk�. Albo nie, zrobi� dla
ciebie wi�cej � obdarz� wolno�ci�. By�em niegdy� Prezydentem, wi�c mam do tego prawo � i
ta�cz�c poloneza, z mruczandem odsun�� park tak, jakby zmienia� dekoracj�.
Znale�li�my si� nagle na ulicy obsadzonej kasztanowcami, z kt�rych lekkie podmuchy
wiatru strz�sa�y kwiaty, wi�c chodnik i jezdnia przypomina�y drog�, po kt�rej, dopiero co,
przesz�a procesja maryjna albo �nie�na zadymka.
� No, id� i nie dzi�kuj � uk�oni� si�, przes�a� d�oni� poca�unek.
Dopiero po chwili umiejscowi�em si� w czasie i przestrzeni, rozpoznaj�c swoje rodzinne
miasto. Znajdowa�em si� na ulicy Gwiezdnej, za drug� przecznic�, w�r�d starych akacji,
nieopodal, sta� m�j dom. Tam czeka�a Luiza. �Co jej powiem? Ile dni mnie nie by�o?�.
�piesznym krokiem ruszy�em przed siebie. Furtka by�a uchylona jak zawsze. Na �cie�ce
zobaczy�em n�, s�u��cy do zeskrobywania farb z palety. By�em przywi�zany do niego,
podnios�em wi�c, a ze pordzewia�, zawin��em w chusteczk�; Us�ysza�em �miech Luizy.
Dobiega� z salonu. Wszed�em bez pukania frontowymi drzwiami. I to, co zobaczy�em
zaszokowa�o. Za udekorowanym owocami sto�em siedzia� nie kto inny, tylko Pawe�
Paw�owicz, a na jego kolanach � Luiza. Obejmowa�a go za szyj�. Chcia�em si� wycofa�, ale
Pawe� Paw�owicz skin�� zapraszaj�cym gestem. Luiza zsun�a si� z jego kolan, obci�gn�a
bia�� bluzk� i poprawi�a fryzur�.
� Dzisiaj twoje imieniny � rzek�a podchodz�c z u�miechem. Uca�owa�a i po�askota�a
j�zykiem ucho. � Tw�rczych pomys��w �ycz�. Pawe� Paw�owicz przyszed� pierwszy, wi�c
nieustannie pijemy twoje zdrowie, prawda Pawe�ku?
� Prawda i tylko prawda � odrzek� z u�miechem i przechyli� kieliszek. � Za twoje zdrowie
wypi�em. Na ciebie czekam, wierzy�em, �e wr�cisz. Do domu zawsze si� wraca. Kto by nie
wr�ci� do Luizy? Rozkosz nie kobieta. Do takich kobiet jedna droga. Kto by nie wr�ci� do
Luizy?
� Dzi�kuj� � skwitowa�a komplement u�miechem i usadowi�a si� naprzeciw Paw�a
Paw�owicza. � Oto masz przed sob� swoj� t�sknot�.
� Czy musimy tak od razu? � zapyta�.
� Czym pr�dzej, tym lepiej � u�miech nie opuszcza� warg Luizy.
� W takim razie usi�d� przy mnie, b�dzie ra�niej � ponownie usiad�a mu na kolanach i
obj�a za szyj�. � A wi�c, kochasiu � zacz�� Pawe� Paw�owicz, zwil�aj�c j�zykiem swoje
pulchne usta � jestem s�dzi� �ledczym i przyby�em tu, aby ci� przes�ucha�. Mog�em ci�
wezwa� do biura, ale wola�em pofatygowa� si� sam.
� Czy nie mog�aby� usi��� obok, na krze�le? � zapyta�em Luiz�.
� Owszem � przytakn�a � ale na kolanach Paw�a Paw�owicza jest przyjemniej. Je�li to ci
przeszkadza...
11
� Nie przeszkadza � twardo zaprzeczy� Pawe� Paw�owicz. � Je�li nam nie, to tym bardziej
jemu. Ja tu panem, on tylko solenizantem i podejrzanym. M�w, Luizo, o co podejrzany jest
tw�j m��.
� O morderstwo � odpowiedzia�a szybko, jak uczennica. � O gwa�t i morderstwo albo
odwrotnie.
� Sam widzisz, kotku, o co jeste� oskar�ony. Oto dow�d zbrodni � i Pawe� Paw�owicz
wyci�gn�� z teczki, a nast�pnie odwin�� z chusteczki n�, taki sam, jak znaleziony przy furtce.
Odruchowo wsun��em r�k� do kieszeni. No�a ju� tam nie by�o .
� Nie szukaj � upewni� mnie Pawe� Paw�owicz. � N�, kt�ry podnios�e� przy furtce, le�y
teraz na stole. A to, co uwa�a�e� za rdz�, jest zasch�� krwi�. Dow�d czeka� na ciebie, bo
wiedzia�em, �e go podniesiesz. Zatem jak � przyznajesz si� do winy?
� Nie, nie wiem przecie� o co chodzi.
� Powiedz przynajmniej kto zamordowa� kochank� Prezydenta, poetess� Folk.
� Nie wiem, nie cierpia�em jej, dzia�a�a mi na nerwy.
� Nie cierpia�e� � to �wiadczy przeciwko tobie. Widziano was razem, przy�apano na
gor�cym uczynku, in flagranti, jak to si� m�wi.
� I to gdzie � z teatraln� ironi� wyszepta�a Luiza � w pracowni, w�r�d arcydzie�, obok
mojego nie doko�czonego aktu. Na moich wi�c oczach, potworze, mnie zbeszcze�ci�e�.
� Niemo�liwe. Bzdury!
� A jednak to fakt, s� �wiadkowie.
� Nie mam nic wsp�lnego z morderstwem.
� Nienawidzisz Prezydenta, dlatego pope�ni�e� ten absurdalny czyn.
� Jeszcze raz powtarzam: jestem niewinny.
� Zabawny jeste� w swoim uporze. To na nic si� nie zda, a wr�cz pogorszy sytuacj�,
zagmatwa j�, a ja tego nie lubi�. Wiesz co � zwr�ci� si� do Luizy � wpad� mi �wietny pomys�
do g�owy. Przeprowadz� proces pokazowy tu, u ciebie w mieszkaniu. Zadzwo� do biura i
przeka� im moj� sugesti�.
Luiza podesz�a do telefonu i wystuka�a numer. W czasie, gdy z drugiej strony nikt nie
podnosi� s�uchawki, do pokoju wszed� s�dzia w urz�dowym stroju. Wszed� szybko,
nonszalancko. Jego ciemne oczy p�on�y. Przypomina� cz�owieka, kt�ry d�ugo czeka� na
moment decyduj�cy o dalszej karierze.
� Prosz� wsta�, s�d idzie � krzykn�� demonicznie, zatrzyma� si� na �rodku pokoju i zacz��
odczytywa� wyrok: � Na podstawie KK art. 12 �14, 18, 35, za zdrad� tajemnicy pa�stwowej
skazuje si� tego a tego na kar� �mierci. Wyrok nie podlega apelacji i ma by� wykonany
natychmiast w miejscu publicznym.
� Protestuj� � krzykn��, bryzgaj�c �lin�, Pawe� Paw�owicz. On pope�ni� morderstwo. Mam
na to dowody i �wiadk�w. Inny � mo�ci panie.
� Trudno � odrzek� s�dzia. � Sp�ni� si� pan. Kto� jest szybszy i sprytniejszy. Dwa razy nie
mo�na powiesi� tej samej osoby. Aby uszanowa� wysi�ek, by pa�ska praca nie posz�a na
mam�, pozwolimy panu. Pawle Paw�owiczu, za�o�y� skaza�cowi p�tl� na szyj�. Prosz�
pospieszy� si� z egzekucj�. �egnam i jednocze�nie sk�adam kondolencje pani Luizie. Mam
nadziej�, �e wyprawi pani styp� i zostan� na ni� zaproszony.
� To m�j obowi�zek � przymilnie odrzek�a Luiza wreszcie odk�adaj�c nadal podniesion�
s�uchawk�. � Nie odm�wi pan wdowie. Prosz� ju� czu� si� zaproszonym. Taki zaszczyt.
S�dzia u�miechn�� si�, skin�� g�ow� i wyszed�. A za nim pozostali, wynosz�c mnie na
ramionach z domu i kieruj�c si� pod ratusz, gdzie mia�em zosta� stracony. Ka�dy chcia�
d�wiga� skaza�ca, cho�by dotkn��, jakby od tego zale�a�o ich �ycie. Pawe� Paw�owicz te�
by� niezwykle gorliwy, nadgorliwy, bo spiesz�c, aby za�o�y� mi p�tl� potkn�� si� i uderzy�
bole�nie o kraw�d� trotuaru, zasycza� z b�lu i � obudzi� si�.
12
ROZDZIA� IV
Nie zosta�em wyprowadzony na spacer, bo Paw�a Paw�owicza rozbola�a g�owa.
Zlekcewa�y� polecenie Naczelnika, a Prezydenta si� nie ba�, gdy� w swoim �yciu piastowa� to
stanowisko. Kr�tko ale piastowa�. W marionetkowym, rewolucyjnym i sk��conym rz�dzie.
Wybaczono mu �w wyczyn, skazano na dziesi�� lat, za� po roku amnestionowano. Ale przez
ten rok tak zd��y� pokocha� wi�zienie, �e nie potrafi� si� z nim rozsta�.
Nie tylko nie wyprowadzi� mnie na spacer, ale wprost przeciwnie, wszed� do celi, za�y�
tabletk� przeciwb�low�, otworzy� prycz� i po�o�ywszy si� na niej poj�cza� chwilk�, posieka�,
pogrymasi�, coraz ciszej i ciszej, jak wiosenny zefirek, wreszcie usn�� niczym niemowl�.
W�wczas wyszed�em z jego snu i opu�ci�em cel�, zabieraj�c p�k kluczy. Na korytarzu, pr�cz
mojej, znajdowa�y si� jeszcze trzy cele. Zajrza�em do ka�dej. By�y puste. Wyszed�em na
g��wny korytarz z wieloma drzwiami. Kt�re� z nich prowadzi�y na wolno��. Ale kt�re? Nagle
spostrzeg�em, �e wszystkie s� lekko uchylone. Podszed�em do pierwszych z brzegu. Bez
�adnego odg�osu i skrzypu zamkn�y si� przed nosem. Nie mia�y klamek ani otwor�w na
klucz. Obszed�em korytarz naoko�o z podobnym skutkiem. Kiedy odchodzi�em drzwi
natychmiast si� uchyla�y. W w�skich szparach nikogo nie dostrzeg�em, ale czu�em, �e jestem
obserwowany i to przez wiele par oczu. Ogarn�a mnie rozpacz, potem gniew. Zdj��em ze
�ciany top�r stra�acki, podszed�em do najbli�szych drzwi i zacz��em r�ba�. Te jednak nie
ust�powa�y. Ostrze odbija�o si� jak od metalu. Rych�o opad�em z si�, odrzuci�em top�r i
usiad�em przy �cianie. Po chwili zapali�em papierosa. Pal�c, przypadkowo spostrzeg�em, �e
jedne nie s� uchylone, a zwyczajnie otwarte. Wszed�em tam. Pomieszczenie okaza�o si�
ma�ym przedpokojem wiod�cym dalej, pukaj�c otworzy�em nast�pne drzwi i znalaz�em si� w
kolejnym pomieszczeniu, z oknem bez krat. Z wn�ki natychmiast wysz�a kobieta.
U�miechaj�c si� wskaza�a r�k� fotel.
� Albo nie, usi�d�my na kozetce. Mam ju� do�� samotno�ci.
Usiad�em pos�usznie obok niej. Wzi�a moj� d�o� i przytuli�a do ust. By�y suche i gor�ce.
� Sen mnie przemieni�, wczorajszy sen � szepn�a. � Do tej pory nie doskwiera�a mi
samotno��. Wy�ni�am ci�. Jeste� poet�, prawda? Poet�, kt�ry, od czasu do czasu, maluje
obrazy.
Potwierdzi�em.
� �ni�o mi si�, �e znalaz�am si� w twoim pokoju, kiedy ko�czy�e� malowa� m�j portret.
Ale nie ja by�am modelk�. Portret wstrz�sn�� mn�. Zobaczy�am siebie w prawdziwym
wymiarze. Chcia�am podzi�kowa�, mo�e nie tyle podzi�kowa�, co zobaczy� twoj� twarz.
G�os wewn�trzny podpowiada�, �e dostrzec mo�esz mnie tylko wtedy, je�li zajm� miejsce
modelki. Ta za� grozi�a no�em. Nie bacz�c na to, podesz�am. Zauwa�y�e�, wyrwa�e� modelce
n� i wyprowadzi�e� j� z pracowni.
� Co si� sta�o z modelk�?
� Wsiad�a do samochodu, kt�ry sta� przed domem i odjecha�a. Dlaczego o to pytasz?
� Bo oskar�aj� mnie o morderstwo. W�a�ciwie ju� oskar�yli i skazali.
� Nic o tym nie wiem. Kiedy?
� Godzin� temu. Uciek�em ze snu Paw�a Paw�owicza prowadzony na egzekucj�. Proces
odby� si� w moim domu. �wiadczy�a przeciwko mnie nawet po�owica. Dziwne tym bardziej,
�e ja �ony nigdy nie mia�em. Nie wiesz przypadkiem jak nazywa�a si� modelka?
� Nie. By� mo�e zajmowa�a si� poezj�, bo gdy j� wyprowadza�e�, dar�a si� w niebog�osy,
�e gwa�c� jej poetyck� wra�liwo��. Nie martw si� � szepn�a i przytuli�a znowu moj� d�o� do
swoich gor�cych ust. � U mnie jeste� bezpieczny. Nie pozwol� ci� skrzywdzi�.
� Bezpieczny? Przecie� siedz� w celi �mierci. U ciebie znalaz�em si� przez przypadek.
� To nie przypadek � odrzek�a. � Ale nie roztrz�sajmy tego w tej chwili. Pos�uchajmy jak
p�ynie czas.
13
Przytuli�a si� do mojej piersi, a ja zamkn��em oczy. I rzeczywi�cie us�ysza�em czas.
Sta�em si� cz�stk� tul�cej si� do mnie Beatrycze. Ja by�em jej, a ona moim czasem.
Widzia�em to tak wyra�nie, jak nic dotychczas. Podda�em si� temu. Usta Beatrycze by�y
mi�kkie i mia�y smak poziomek zerwanych o �wicie. Jej smag�a twarz o rysach bizantyjskiej
madonny fascynowa�a wci�� mocniej i mocniej. Poszli�my w siebie, w swoje dale i roz�ogi,
nieba i ziemi�, a� doszli�my do dnia stworzenia. Wzi�li�my si� za r�ce, porwani ta�cem.
Wywi�d� nas z tego raju. Znowu znale�li�my si� na ziemi. Beatrycze oparta o moje rami�
s�ucha�a zwierzenia o �nie i cmentarzu, a kiedy sko�czy�em, odwzajemni�a si� opowie�ci� o
sobie.
� Jestem c�rk� Prezydenta � ci�gn�a szeptem � ministrem bez teki. Czekam na
nominacj�. Tu w og�le panuj� szczeg�lne prawa. Ka�de skrzyd�o pa�acu, w kt�rym si�
znajdujemy, ma inn� etykiet�, odmienne normy. To, co uchodzi za zbrodnie w jednym
skrzydle, w drugim nie podlega karze. Nieistotna jest wina, lecz to, w kt�rym skrzydle ci�
zamkn�, albo do kt�rego przenios�. Teraz, kochany wracaj do celi, a ja si� postaram o twoje
zwolnienie. Przenie� mnie tylko przez pr�g, abym mia�a pewno��, �e mnie po�lubisz.
Uczyni�em jak prosi�a. Potem wyszed�em, by wr�ci� do celi i czeka� na u�askawienie. Tu�
za drzwiami rzuci�o si� na mnie dw�ch drab�w. Emanowali tak� chamsk� si��, �e
zrezygnowa�em z oporu. Obezw�adnili kaftanem bezpiecze�stwa, mocno zwi�zali i rzucili na
nosze.
Zacz�a si� �egluga po korytarzach Wkr�tce straci�em rachub� i orientacj�. Za du�o
mijali�my drzwi, okienek i zakr�t�w. Wszystko wydawa�o si� identyczne, nawet paj�czyna w
k�tach. Wreszcie wniesiono mnie do jednoosobowego pomieszczenia, uwolniono z kaftana,
przeniesiono na ceratow� le�ank� i unieruchomiono pasami. Po chwili wszed� m�czyzna w
bia�ym fartuchu, spojrza� znudzonym wzrokiem i w��czy� aparatur�. Szybko zorientowa�em
si�, �e to nie moje wn�trze jest przedmiotem ich zainteresowania. Moi oprawcy
najzwyczajniej w �wiecie ogl�dali film kryminalny. Fabu�a by�a banalna. Kto� tam kogo�
zabi�, aby posi��� skarb. Gdy w ko�cu zdoby� fortun�, nie wiedzia� co z ni� pocz��, nie m�g�
te� pozby� si� zdobytego skarbu. Biedak przerasta� siebie, rozdawa� ja�mu�n�, �ajdaczy� si� i
biczowa�, topi� i wiesza�. Nic z tego nie wychodzi�o. W ko�cu umar� z rozpaczy. Ale okaza�o
si�, �e nawet �mier� nie jest w stanie uwolni� go od skarbu. Postrada� wi�c zmys�y i zacz��
chy�kiem opuszcza� cmentarz i uwodzi� kobiety. Kt�rego� dnia uwi�d� c�rk� notabla, zosta�
przy�apany in flagranti i skazany na banicj�. Kiedy film si� sko�czy�, ogl�daj�cy porozumieli
si� wzrokiem.
� Badania wykaza�y, �e jeste� zdr�w � rzeki dobrodusznie jeden z nich. � C�, napyta�e�
sobie biedy. Uwiod�e� c�rk� Prezydenta, a za to p�aci si� gard�em.
� Ogl�danie filmu nazywacie badaniem?
�Nie film, przyjacielu, lecz specjalistyczne badania. Dotarli�my do rdzenia twojej
osobowo�ci. Widzia�e� sam siebie � i nacisn�� guzik. W drzwiach pojawi�o si� dw�ch
mundurowych.
� Odstawi� do wi�zienia � podpisa� wydruk komputerowy i wr�czy� przyby�ym.
Odprowadzono mnie do celi, obudzono Paw�a Paw�owicza, wr�czaj�c kopert� z wynikami
badania. Rzuci� kopert� na st�, ziewn�� i przeci�gn�� si� lubie�nie.
� Dzi�kuj� ci za to, �e pozwoli�e� si� przespa� � rzek� ciep�o. � Bardzo mi tego brakowa�o.
Jestem przepracowany. Czuj� si� teraz taki rze�ki, jakbym si� przed chwil� narodzi�.
Odwdzi�cz� si�, chod�my na obiecany spacer. Tobie te� si� co� od �ycia nale�y. A tymi
badaniami si� nie przejmuj, s� bez znaczenia � i by potwierdzi� swoje s�owa, podar� kopert� i
wrzuci� do kosza na �mieci. �Tak mi�dzy nami m�wi�c, to narobi�e� sobie gnoju, uwodz�c
Beatrycze. Prezydent ma odwiedzi� nasze skrzyd�o, a ty mu c�rk� uwodzisz. Wstyd!
Naczelnik dostanie zawa�u. Ale mnie to cieszy, nie masz poj�cia ile sprawi�e� rado�ci. Z tego
powodu chce mi si� ta�czy�. Chod�. Pota�czymy chwileczk� i p�jdziemy na spacer.
14
Uleg�em. Wkr�tce i mnie porwa� rytm. Taniec wyni�s� nas korytarzem na kolejne
korytarze i dalej. Ta�czy�em z fanatyczn� pasj�, a nawet dziko, w niczym nie ust�puj�c
wodzirejowi. Wreszcie Pawe� Paw�owicz opad� z si� i usiad� na �aweczce, nie mog�c sobie
poradzi� z zadyszk�.
� Mia�a by� sztuka, balet mia� by� � szepn�� chrapliwie �a sam diabe� wie, co z tego
wysz�o. Zgnilizna. Wsz�dzie zgnilizna, w �piewie, w ta�cu, w s�owie. Nawet sen cuchnie
zgnilizn�. Sk�d si� to bierze? Sk�d ta zaraza? Czy to czasem nie od ciebie? Dosy� jednak,
rozgada�em si� niepotrzebnie. Nie wytrzyma�em. No, starczy, pora na nas. Ale zanim ujrzysz
park, wst�pimy na rozpraw�. �wiadkiem jeste�, co� tam pono� kiedy� widzia�e�. Powiesz par�
s��w i p�jdziemy w plener.
Otworzy� d�bowe drzwi z mosi�nymi podw�jnymi klamkami, wepchn�� do �rodka i
zamkn��, nie wchodz�c ze mn�.
15
ROZDZIA� V
Sala by�a przera�liwie pusta, p�mrok p�ta� si� po k�tach. Poczu�em si� nieswojo.
Odruchowo naci�ni�ta klamka nie ust�pi�a � cofn�� si� ju� nie mog�em. Przyzwyczajone do
ciemno�ci oczy powoli wy�awia�y jak�� ramp�. Niebawem us�ysza�em odg�osy,
przypominaj�ce echo dalekich grzmot�w, a w raz z tym zacz�a rozsuwa� si� kurtyna. Na
niespodziewanie o�wietlonej scenie pojawi� si� gor�czkowo biegaj�cy Pawe� Paw�owicz.
Zmontowa� scenografi�, ze�rodkowa� �wiat�a reflektor�w, nakry� czerwonym suknem st�, w
ko�cu przyjrza� si� swojemu dzie�u, cmokn�� z zachwytem i przywo�a� kiwni�ciem r�ki.
Widz�c moje oci�ganie uk�oni� si� kuglarsko i znikn�� za kulisami.
Na scen� wszed� jegomo�� w osobliwym stroju. �adna cz�� jego ubioru nie pasowa�a do
siebie. Jednak odnosi�o si� wra�enie, �e za ow� niedba�o�ci� kryje si� co� wi�cej. I twarz nie
budzi�a odrazy. Zw�aszcza, kiedy zaczyna� si� u�miecha�. Jegomo�� usiad� za sto�em nie
spuszczaj�c ze mnie oczu.
� Jeste� oskar�ony o nielegalne przekroczenie granicy mojego pa�stwa. M�w: sk�d
przyby�e� i w jakim celu?
� A gdzie si� znajduj� i kim pan jest?
� Pierwszy pytanie zada�em ja. Interesuje mnie spos�b pa�skiego przenikni�cia do mojego
kraju.
� W swoim czasie obudzi�em si� na cmentarzu, z pewnych powod�w uciek�em stamt�d.
Przed bram� cmentarza zapad�em si� pod ziemi�, l�duj�c dok�adnie w celi waszego wi�zienia.
I to w celi skazanych na �mier�. Oto ca�a odyseja.
� Czy pami�tasz, co by�o przed cmentarzem?
� Absolutnie nic. Jakbym si� wy�oni� z pr�ni.
� Zdumiewaj�ce! Podobnie i ja. Jeste� moim bratem. Obiecanym bratem, dobrym bratem,
kt�ry ma mi ukr�ci� �eb, jak kogutowi. Taki dr�czy� mnie sen. Podejd�, uca�uj�. Chyba tak
mia�o by�, nie uwa�asz?
U�cisn�li�my si�, uca�owali trzykrotnie, jak na braci przysta�o i usiedli�my obok siebie
przy stole. Pawe� Paw�owicz poda� herbat� w prze�licznych porcelanowych fili�ankach. W
�yciu nie pi�em tak dobrej herbaty. Upaja� i aromat, i bukiet smakowy. Wypi�em jedn�
fili�ank�, drug�, mia�em te� ochot� na trzeci�. Wstydzi�em si� poprosi�, ale my�la�em o niej.
Wreszcie przemog�em skr�powanie.
� Poprosi�e� o trzeci� fili�ank�. Oto koronny dow�d �e� moim bratem. Tylko ja lubi� ten
gatunek i tylko ja potrafi� wypi� jej trzy fili�anki.
�W�tpliwej warto�ci dow�d � odparowa�em.
� Bracie, braciszku, czy przypadkiem nie dr�czy ci� problem istnienia Boga?
� Nie, nigdy. Je�li ja istniej�, musi istnie� te� B�g. Jestem bezpo�rednim dowodem na
Jego istnienie.
� Zdumiewaj�ce! A czy go nienawidzisz?
� Wprost przeciwnie � kocham. Wydaje mi si�, �e nosz� go w sobie, jak ci�arna matka
dziecko
� A ja nienawidz�. Totalnie. Nadto pragn�, aby wszyscy nienawidzili.
� Potworne grubia�stwo... bracie.
� Potworne � zwil�y� wargi j�zykiem, popatrzy� na mnie mru��c oczy i u�miechn�� si�
k�cikami ust. � Dla mnie nienawi�� jest za �agodna. Chcia�bym, aby zaw�adn�o mn� uczucie
stokro� podlejsze. Co�, co by przerazi�o mnie samego do g��bi.
� Jeste� chory.
� A wiesz za co nienawidz�? Za ograniczenie wolno�ci. On mo�e wszystko, a ja tak
niewiele. W ka�dej chwili mo�e mnie zniszczy� i rozproszy�. A co ja mog�? Nieustannie
jestem pod pr�gierzem. Jest wielki, mocarny, a ja ma�y, malutki, robaczek. A przecie� m�g�
16
da� mi co� wi�cej, ni� dal. M�g� i nadal mo�e. Nie chce. Nie wiem nawet, co b�dzie jutro. To,
co wiem znaczy tyle, co zesz�oroczny �nieg.
� Sam blokujesz dost�p Jego mi�o�ci.
� Sk�d � zaprzeczy� skwapliwie. � Kiedy� kocha�em Go jak ty i te� wszystko wychodzi�o
na opak, jakbym wyci�ga� z krzywego zwierciad�a. Jak�� skaz� mnie obdarzy�. Dlaczego?
Przecie� On wszystko mo�e, mo�e te� pozbawi� mnie nienawi�ci. A nie chce.
� I za to tak�e nale�y Go kocha�.
� On ma wszystko, ja � och�apy. Sp�jrz na �wiat. Sama potworno��. Aby �y� trzeba
zabija�, niszczy� �ycie. Za to mam dzi�kowa�?
� Nie b�d� taki, jak �wiat.
� To nie dla mnie, nie dam si� zje�� w kaszy. Ja te� chc� poczu� smak samowoli. Chc�
tworzy�, cokolwiek, cho�by z�o. Nie w�adza mnie urzeka, ale tworzenie, kt�re umo�liwia...
� Jeste� chory � uci��em. � To twoje poj�cie. Zatem dlaczego tu ciebie rzuci�o? On rzuci�?
Spotkali�my si�, wi�c jest to znak, �e i ty masz skaz�. Nie masz wyj�cia: staniesz si� taki, jak
ja, albo ci� zniszcz�.
� Chcesz by� kim� innym, ni� jeste�. Ja chc� pozosta� sob�.
� Nie m�w tak, bracie. Te� jestem sob�. Gdybym nie by�, kocha�bym jak ty.
�Czas min�� � przerwa� Pawe� Paw�owicz, wychodz�c zza kulis. � Zaczynamy
posiedzenie s�du.
� Oczywi�cie, oczywi�cie � przytakn�� Prezydent, nieustannie zwil�aj�c wargi, jakby
trawi�a go wewn�trzna gor�czka. � Trzeba co� tworzy�, nie na pogaw�dk� przyszli�my.
Wracaj na miejsce, usi�d� w pierwszym rz�dzie.
Na scen� wesz�o dw�ch osobnik�w, ubranych jeszcze dziwaczniej, ni� Prezydent. Jeden
�ysy, drugi rudy. Rudy mia� twarz sutenera, zarazem gro�n� i oble�n�, za� �ysemu chyba w
og�le brakowa�o twarzy, przynajmniej trudno by�o odr�ni� prz�d g�owy od ty�u. Usiedli po
prawicy i lewicy Prezydenta. Roz�o�yli akta. Na widowni pojawi�a si� Luiza w towarzystwie
Paw�a Paw�owicza. Weszli g��wnym wej�ciem, tym samym, co ja. Usiedli obok i natychmiast
zaj�li si� sob�. Zacz�li si� przekomarza�, krygowa�, ca�owa� i obmacywa�. Pawe� Paw�owicz
wyczynia� cudy niewidy, w w�a si� przemienia�, w ptaka, w deszcz i chmur�. W kt�rym�
momencie Luiza krzykn�a, bo spostrzeg�a, �e jest naga. Pozbiera�a szybko dessous i pobieg�a
do k�ta. Wr�ci�a p�acz�c.
� Nie mog�e� si� uj�� za mn�? � zapyta�a z �alem. � Przecie� widzia�e�, co ze mn�
wyczynia ta kanalia.
� A co mnie do tego, kobieto?
� Narkotyzuje mnie, potw�r � szepn�a podbiegaj�c do Paw�a Paw�owicza i wymierzaj�c
mu dwa siarczyste policzki.
Uderzony zblad� i skuli� si� w sobie. Po chwili och�on��, spojrza� na Prezydenta, roz�o�y�
r�ce w bezradnym ge�cie i powiesi� na twarzy b�aze�ski u�miech. Nie wytrzyma�em,
poszed�em �ladem Luizy. Moje trzepni�cie troch� zachwia�o Paw�em Paw�owiczem.
� Nie gor�czkuj si�, braciszku � pow�ci�gn�! mnie Prezydent. � Nikt si� z tob� nie b�dzie
pojedynkowa�. Bo za co? Pobaraszkowali sobie, wi�c si� k��c�, k��c� si�, bo s� m�odzi. Czy
to tw�j interes, �e si� k��c�...
� Przecie� to moja �ona.
� Luiza, dobre zi�ko � odezwa� si� Rudy i potrz�sn�� nad g�ow� aktami � tu wszystko
jest spisane.
� W takim razie zacznijmy wnika� w meritum sprawy � zarezonowa� �ysy i pytaj�co
spojrza� na Prezydenta. � Sprawa zaczyna rozkwita�.
� Nie kr�puj si� � odrzek� kpi�co Prezydent. � Nawijaj.
17
� Luiza mnie uwiod�a � szepn�� i pog�aska� �ysin�. � Przysz�a do biura i roztoczy�a przede
mn� wszystkie swoje wdzi�ki, ca�� swoj� urod�, sw�j zapach, smak, dotyk i szept. Rzuci�a na
mnie czar, wi�c musia�em ulec. Rozproszy�a, pozbawi�a jednomy�lno�ci...
� Mnie te� uwiod�a � zas�pieni! Rudy i stru�ka �liny wyciek�a mu z ust.
� Nie pluj � rzuci� gniewnie Prezydent.
� Postaram si� � star� �lin� ze sto�u i zas�oni� usta d�oni�. � Mnie pozbawi�a dziewictwa.
� K�amstwo! � krzykn�a Luiza. � Potwarz. Tylko Pawe� Paw�owicz mnie obmacywa�.
� I o to w�a�nie chodzi � rzek� twardo Prezydent. � Pawe� Paw�owicz gra pierwsze
skrzypce w tej orkiestrze. No, Pawle Paw�owiczu, zaczynaj i m�w tylko prawd�. Nie od
parady ci j�zyk dano.
� Wszystko si� zacz�o od tego cz�owieka � wyst�ka� p�aczliwie.
� �e si� zacz�o od tego cz�owieka, to wiemy � przerwa� Prezydent. � Ja si� te� od niego i
przez niego zacz��em. Streszczaj si�.
�Wedle woli � przytakn�� boja�liwie i wytar� spocone czo�o. Nagle sta� si� stary,
pomarszczony. Wygl�da� jakby kto� posypa� go popio�em. � Wyprowadzi�em brata Waszej
Wysoko�ci z twierdzy, daruj�c wolno��. Sk�d mog�em wiedzie�, �e on ma w�asny dom. I to
jaki! I�cie kr�lewski. Ani przyst�p. Lecz nie by�bym Paw�em Paw�owiczem, gdybym si� tam
nie dosta�. Wszed�em na pokoje, a tam Luiza, absolutne pi�kno. A� zadr�a�em, ogarni�ty
przemo�nym pragnieniem. Zacz��em nawija�. Przedstawi�em napr�dce sytuacj� jej m�a. I
fakt oskar�enia o morderstwo.
� Nieustannie obrzucaj� go b�otem � rzek�a z wyrzutem. � O co oskar�aj� go teraz?
� Mord na kochance � poinformowa�em.
� To si� jej dawno nale�a�o.
� S�k w tym, �e chc� was wydziedziczy�. Zabra� dom i inne dobra, jednym s�owem
wtr�ci� w n�dz�.
� Co w takim razie powinnam robi�? � zapyta�a, ju� zaaferowana.
� M�� chce si� z pani� potajemnie spotka�, nad rzek�. Na odwag� prosz� to wypi� � i
poda�em nasz s�ynny eliksir.
� A mo�e chcesz mnie otru�. Wpierw sam spr�buj.
�ykn��em dwa hausty. Przygl�da�a si� bacznie, z niedowiarstwem, jakby czuj�c, �e chc�
j� wpu�ci� w maliny. Oci�ga�a si�, ale wypi�a dwa pot�ne hausty. Potem usiad�a w fotelu i
zamkn�a oczy. Narkotyk natychmiast zacz�� dzia�a�.
� Czy to prawda, �e chc� nas wydziedziczy�? � zaszepta�a. �Nie dopu�� do tego, nie
zostawiaj �ony w n�dzy.
� Spokojnie, jestem przy tobie. Kocham ci�, wi�c nikt ci� nie skrzywdzi.
� Tak, mi�o�� na pierwszym miejscu � przytakn�a.
� Tak posiad�em Luiz�. A co prze�y�em. Prezydencie, tego si� nie da opisa�.
� M�w dalej, o�le � rzuci� gniewnie Prezydent. � Nie masz poj�cia jakiego ba�aganu
narobi�e�. Wszystko postawione na g�owie. Dialektyk� wcisn��e� w m�j artystyczny program.
Zachwia�e� kosmosem, kretynie. M�w, z czego� trzeba czerpa�.
� Co prze�y�em, Prezydencie � zamamrota� Pawe� Paw�owicz � tego ucho nie widzia�o,
ani oko nie s�ysza�o. By�o �wiat�o i b�l, kl�ska i pe�nia, �mier� by�a i ja w �mierci. �ycie by�o,
Prezydencie, niezwyk�e �ycie, upojne jak tango, jak jazz ekstatyczne. Nasze kobiety s� do
niczego. Co one mog� nam ofiarowa�? Odrobin� zapami�tania. A Luiza obdarzy�a mnie
g�odem Absolutu, ogniem, kt�ry nie ga�nie.
Czyli musz� zaczyna� od nowa � grobowym tonem przyzna� Prezydent. � Wszystko, co
dotychczas stworzy�em, to jedynie gar�� s��w.
� Tylko s�owa � potwierdzi� Pawe� Paw�owicz.
� Ty kanalio! � Prezydent rzuci� w niego ka�amarzem. � Oko za oko, m�j drogi Pawle
Paw�owiczu. Za kar� u�miercisz Luiz�.
18
� Nigdy � zaprzeczy� Pawe� Paw�owicz i skuli� si� jeszcze bardziej.
� Zdumiewaj�ce! Dlaczego?
� Nie wiem.
� A ja wiem � cicho stwierdzi� Prezydent, marszcz�c czo�o. � Poczu�e� smak inno�ci,
kanalio. Zajm� si� tob� osobi�cie.
� Co mi tam. Widz� Luiz� i to mi wystarczy.
� Milcz, chamie! � krzykn�a Luiza. � Nie wycieraj sobie mn� ust. Nie mia�e� mnie
nigdy. � Ja swoje wiem � odrzek�, spojrza� na zegarek i wyszed� za kulisy.
� Znowu pokr�cili�my wszystko � odezwa� si� z gniewem Prezydent. � M�wimy nie o
tym, co trzeba. Wina Paw�a Paw�owicza jest ewidentna. Niewa�ne, czy Pawe� Paw�owicz
uwi�d� Luiz�, czy Luiza uwiod�a. Wina zaistnia�a krzy�uj�c mi plany. Teraz kolej na ciebie,
bracie. Oskar�ony jeste� o morderstwo � i wskaza� r�k� na Beatrycze, kt�r� wniesiono na
noszach przed scen�. � Zamordowa�e� moje dziecko. Za co? � krzykn��. � Pozbawi�e� �ycia
niewinn� r�yczk�.
� Zgwa�ci�, a potem zamordowa� � po�ali�a si� Beatrycze staj�c na nogi. � I szyj�
nadgryz�, wilko�ak jeden � ponownie opad�a na nosze.
� S�yszysz, musisz j� wskrzesi�, albo ci� skr�c� o g�ow�.
� Przecie� ona �yje. Gramy komedi�?
� Owszem, �yje, ale chce by� szcz�liwa. A kto jej pokaza� gwiazdk� na niebie, kto
smakiem raju skusi�?
� Za kar� � o�enek! � krzykn�a Beatrycze, zerwa�a si� z noszy i na�o�y�a welon. �
Z��czcie nas �lubem, tu, natychmiast, na tej scenie.
� Nie daj si� � szepn�a Luiza. � Chc� nas wydziedziczy�.
� Beatrycze, z tej m�ki chleba nie b�dzie � rzuci�em twardo.
� Na stryczek z nim � krzykn�� Prezydent i otar� pian� z k�cik�w ust. � Na szafot, do��
tego kiczu.
Natychmiast z sufitu sp�yn�y dwa sznury. Beatrycze, w welonie na g�owie, zesz�a ze
sceny i zacisn�a mi p�tl� na szyi.
� Z mi�o�ci to robi� � szepn�a podnosz�c r�bek welonu i dyskretnie wepchn�a w me usta
tabletk�. � �atwiej b�dzie ci wej�� w �mier�. � Z mi�o�ci to robi� � powt�rzy�a � aby� nie
musia� m�czy� si� ze mn� i moj� straszn� rodzin�.
� Z mi�o�ci � szepta� Luizie Pawe� Paw�owicz.
� Precz! � zdo�a�em jeszcze krzykn��, nim run��em w ciemno��.
Ockn��em si� na cmentarzu, z kt�rego uciek�em. Dok�adnie w tym samym miejscu, co po
raz pierwszy. Opodal, pod cmentarn� kaplic�, zamiast Robaka, siedzia� Pawe� Paw�owicz i
kiwa� na mnie r�k�.
19
ROZDZIA� VI
Czyli to mamu�ka wpl�ta�a mnie w grzech, rodzona matka otworzy�a przede mn�
ciemno�ci. Cyrograf podpisuj�c, diab�a do �o�nicy wpu�ci�a, by uratowa� dziedzictwo.
Wszystko straci�a, wojna wszystko zabra�a, reszt� terror stratowa�. Pozosta� tylko cmentarz.
Zamieszkali na cmentarzu, aby grzeba�, aby ich pogrzebano. Mamu�ka obdarzy�a mnie
ontologicznym grzechem. Dziedzictwo chcia�a uratowa�. Nad stan �y� chcia�a. Ojciec by�
uczciwym idiot�, wi�c si� z Paw�em Paw�owiczem skuma�a. Grzech mi w spadku zostawi�a
mamu�ka.
Jak sobie z tym pi�tnem poradzi�em? Musia�em je jako� zamaza�, bo mnie nie
rozproszono, nie spisano na straty, w Szeolu mnie umieszczono, do zmartwychwstania
przeznaczono. Budz� mnie teraz do nowego �ycia. Jak na to zas�u�y�em? Musz� przywo�a�
pami��, zogniskowa� my�li i...
... Ju� jestem tym, czym by�em na �wiecie. Wychodz� z cmentarza... Id�c kasztanow� alej�
postanowi�em, �e za mamu�k� b�d� si� m�ci� na kobietach. Za moj� poniewierk�. Ale nie
zosta�em Don Juanem. Zamiast cynizmu i zemsty przysz�a mi�o��. Kwit�y kasztanowce,
by�em m�ody, wi�c chyba te� kwit�em. Musia�em, bo zakocha�em si�. Bez kwiat�w nie ma
mi�o�ci, w ka�dym razie tej od pierwszego wejrzenia. Za� moja taka w�a�nie by�a.
Podszed�em do bufetu. Zobaczy�em i zadr�a�em. Mi�o��, kryszta�owa i p