3622
Szczegóły |
Tytuł |
3622 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3622 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3622 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3622 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Grzegorz Wi�niewski
Obca opowie�� wigilijna
I.
Ciemny kszta�t dryfowa� wolno, muskany sk�pym �wiat�em
odleg�ych gwiazd. By� raczej niewielki, owalny, kanciasty w
tylnej cz�ci. Wyra�nie poznaczony up�ywem czasu. Oficerowie
wachtowi nie dostrzegli go do ostatniej chwili i pot�na,
czarna bry�a statku nie zwalniaj�c sun�a na mu spotkanie.
W sumie trudno si� dziwi� - na mostku atomowego
lodo�amacza ratunkowego "Baron Wrangl" (ex-"Pu�kownik
Czapajew") trwa�y w�a�nie imieniny kapitana. A na takich
okr�tach s� �wietne warunki do �wi�towania - na mostku
szerokie szpalery mi�dzy stanowiskami, na pulpitach mn�stwo
d�wigni i pokr�te�, za kt�re mo�na z�apa� w razie nag�ej
utraty r�wnowagi - a i do toalety blisko. Kapitan mia� gest: w
Murma�sku przetoczono na pok�ad p� cysterny pierwszorz�dnego
samogonu, pierwotnie przeznaczonego do konserwacji
rakietotorped na okr�tach podwodnych. Samogon by�
naprawd� dobry - oficerowie wachtowi nie od niego o�lepli. W
ka�dym razie nie bezpo�rednio. Dw�ch �piewa�o w ch�rze z
kapitanem i sternikiem, a trzeci, z g�ow� opart� o ekran
radaru, cytowa� z pami�ci og�ln� teori� wzgl�dno�ci.
Szcz�ciem "Baron Wrangl" mia� na pok�adzie nie tylko
oficer�w.
Nieznany obiekt zbli�a� si� na tyle wolno, �e mo�liwa
by�a pr�ba przechwycenia. Z dziobu wychyli�y si� d�ugie
ramiona bosak�w i przyci�gn�y go do burty. W �lad za bosakami
pojawi� si� jasny promie� �wiat�a z punktowego reflektora.
Dok�adnie i bez po�piechu przeczesa� ca�y obiekt.
By� to nieznaczny odprysk lodowej g�ry, niewielka kra z
ma�ym �nie�nym pag�rkiem po�rodku. Pag�rkiem o dziwacznym,
intryguj�co pod�u�nym kszta�cie. Przyszpilony snopem �wiat�a
zdradza�, �e nie z samego �niegu i lodu si� sk�ada.
Musia� wygl�da� faktycznie zach�caj�co, bo zab�ys�
kolejny reflektor, a po nim pojawi� si� bosak z przymocowanym
licznikiem Geigera. Licznik miarowo tyka� ju� na pok�adzie, a
odsuni�ty od burty umilk�. W �lad za nim na kr� zsun�y si�
wi�c dwie postacie w grubych kombinezonach
przeciwradiacyjnych. Jedna na wszelki wypadek przyjrza�a si�
licznikowi.
- Chyba bezpiecznie - odezwa�a si� zm�czonym tonem. - Na
ten bimber, kt�ry bosman p�dzi� w obiegu pierwotnym reagowa�,
nie Pietia? A teraz cisza.
- Ty, Wo�odia, mo�e zamarz�?
Wezwany potrz�sn�� energicznie instrumentem.
- Eee, chyba nie. Tylko co� w nim grzechocze.
Pieta wzruszy� ramionami, zaj�ty obwi�zywaniem okr�towej
cumy wok� wbitego w kr� bosaka. Gdy sko�czy�, obaj podeszli
do lodowego pag�rka, o�wietlaj�c sobie drog� latarkami.
Ostro�nie odgarn�li spi�trzony na nim �nieg.
Pod spodem odnale�li kanciasty obrys jakiego� pojazdu.
Raczej d�ugi, w kolorze trudnym do zidentyfikowania w �wietle
latarek. Najwyra�niej bez dachu, ale za to z kad�ubem
przypominaj�cym krzywiznami kwiat narcyza. Pietia zdrapa�
warstewk� lodu na burcie pojazdu. W oczyszczonym miejscu
dostrzeg� kontur wpisanej w okr�g gwiazdy.
- Wo�odia, zobacz! Zobacz! - zawo�a� do kolegi, kt�ry
w�a�nie oczyszcza� ze �niegu lew�, wyd�u�on� cz�� pag�rka. -
Mercedes!
Znalezisko spotka�o si� jednak ze sceptycznym przyj�ciem.
- Nie mo�e by� - zawyrokowa� Wo�odia wracaj�c do
od�nie�ania. - To kabrio. Kto wybra�by si� czym� podobnym w te
strony?
Pietia przyjrza� si� jeszcze raz wygrawerowanemu
symbolowi.
- Sam nie wiem - mrukn�� kontynuuj�c odgarnianie �niegu.
- Ale widywa�em ju� dziwniejsze rzeczy...
- Ale po samogonie bosmana - przypomnia� mu Wo�odia. - A
wszystkie te... - nagle umilk� w p� s�owa i przerwa�
odgarnianie.
Pietia obejrza� si�, po�wieci� latark�. Wo�odia ods�oni�
chyba wi�kszo�� z tego, co znajdowa�o si� przed pojazdem.
Teraz sta�, wsparty pod boki i krytycznie ogl�da� to, co
wy�oni�o si� spod �niegu. Wygl�da�o, �e pojazd by� zaprz�ony
w cztery, teraz zamarzni�te, renifery.
Obejrza� si� na Pieti�.
- Je�eli to jest to o czym my�l�... - powiedzia� z
niedowierzaniem.
- Wiem, wiem - Pietia wpad� mu w s�owo. - Dla mnie to te�
najdziwniejszy Mercedes jakiego widzia�em w �yciu...
Wo�odia tylko parskn�� co� w mro�ne powietrze.
- A co ty znalaz�e�?
Pietia odgarn�� r�k� jeszcze kilka porz�dnych pryzm i a�
gwizdn��.
- Kto� tu jest. Na tylnym siedzeniu.
Wo�odia zbli�y� si� pospiesznie i o�wietli� ca�o�� swoj�
latark�.
To by�a kobieta. M�oda i atrakcyjna, odziana w gustownie
skrojony futrzany kombinezon i czerwon� czapeczk� z d�ugim
ogonem, kt�ry zawadiacko sp�ywa� jej na rami�. By�a mocno
zamarzni�ta. Blad� sk�r� twarzy pokrywa� szron.
Pietia pochyli� si� i szybko zbada� kobiet�. Gdy si�
prostowa�, pozwoli� sobie na pe�ne �a�o�ci westchnienie.
- Nawet nie ma roleksa - o�wiadczy� sm�tnie.
- Ty g�upi, - Wo�odia ofukn�� go - m�wi�em ci, �e to nie
mercedes.
Jeszcze raz omietli spojrzeniem zamarzni�t� kobiet�.
- To co, idziemy? - zaproponowa� Pietia.
- Czekaj - Wo�odia rozpi�� prz�d kombinezonu - zmarz�em
nieco. Najpierw po razie - zza pazuchy wydoby� o�owian�
piersi�wk� i odkr�ci� j�. Przytroczony do pasa Geiger
zaterkota�.
- Zamknij si� - burkn��, podaj�c piersi�wk� Pietii. -
M�wi�em, �e nie jest zamarzni�ty. - doda�.
Pietia upi� porz�dny �yk i ju� zamierza� zwr�ci�
naczynie, gdy jaka� gwa�towniejsza fala podrzuci�a kr� i
zepchn�a j� na kad�ub. Obaj marynarze zdo�ali utrzyma�
r�wnowag�, ale z niedomkni�tej piersi�wki wydosta� si� na
zewn�trz spory strumyk samogonu.
- Nu, �esz ty, uwa�aj... - rzuci� nerwowo Wo�odia,
przekrzykuj�c zach�ystuj�cego si� terkotem Geigera. W tym
czasie stru�ka samogonu si�gn�a twarzy zamarzni�tej kobiety,
op�uka�a blad� sk�r� i przez p�otwarte usta sp�yn�a w d�
gard�a.
Kobieta westchn�a g��boko. Pietia i Wo�odia spojrzeli po
sobie zawiedzeni.
- I, cholera, znale�nego te� nie b�dzie...
KONIEC ROZDZIA�U
II.
To by�o nudne zebranie. Nudne i nieprzyjemne. Sta�a sama,
u szczytu sto�u konferencyjnego, wok� kt�rego zgromadzi�y si�
g��wne szyszki kompanii StClaus-ZbytTani (Doskona�e �wi�ta ju�
za 9.99 bez VATu!). Wszyscy odziani jak przysta�o na oficjalne
spotkanie, w gustowne czerwone kombinezony z bia�ymi
obr�bieniami. Co bardziej zas�u�eni nosili bia�e brody,
d�ugo�ci� reprezentuj�ce ich sta� w firmie oraz osi�gni�te
sukcesy. Szefowie pion�w dodatkowo zjawili si� ze swoimi
reprezentacyjnymi workami. Ale ich miny dalekie by�y od
dobrotliwych u�miech�w, tak znanych z tablic reklamowych
kompanii.
�nie�ynka Powt�rka ju� opowiedzia�a im wszystko. Sk�d
wzi�a si� na krze, dlaczego tak szale�czo ucieka�a. By�a
porz�dn�, oddan� swej pracy �nie�ynk�. �nie�ynk� z poczuciem
misji. Prawdziw� Florence Snowin' Gale. �wi�ty Miko�aj mia�
tak du�o na g�owie, a nale�a�o zadba� o tak wiele prezent�w.
�nie�ynki stara�y si� w tym pomaga�. Jednak tym razem z
przygotowywaniem prezent�w by�o co� nie tak - sprawy naprawd�
wymkn�y si� spod kontroli.
Ale Kompania za nic nie chcia�a przyj�� tego do
wiadomo�ci.
- Nie rozumiem - odezwa�a si� zn�w �nie�ynka. - Siedzimy
tutaj ju� trzy i p� godziny. Na ile sposob�w mam powtarza� to
samo?
- Prosz� spojrze� na to z naszego punktu widzenia -
odezwa� si� prezes WAN Leon. Wystudiowanym ruchem zarzuci� na
plecy wielkiego pompona, kt�ry wie�czy� ogon jego czapki. -
Prosz� - wskaza� d�oni� krzes�o.
Usiad�a.
- Przyznaje si� pani do zaje�d�enia renifer�w i w
rezultacie zniszczenia sa� wigilijnych klasy M. To raczej
kosztowny kawa�ek sprz�tu.
- Czterdzie�ci dwa miliony dolar�w. Bez podatku -
podpowiedzia�a j�dza z ksi�gowo�ci. Jako jedyna z kobiet w
kadrze kompanii mia�a prawo do brody. Wbrew przepisom
zafundowa�a sobie rud�. - Nie licz�c zawarto�ci work�w.
- Autopilot sa� cz�ciowo potwierdza pani wersj� - podj��
WAN Leon. - Odwiedzi�a pani domek �wi�tego Miko�aja. Nast�pnie
oddali�a si� stamt�d i zaje�dzi�a renifery - z powod�w
nieznanych.
- Nie z nieznanych. Odwiedzi�am domek �wi�tego Miko�aja
na polecenie Kompanii, �eby zabra� jaki� nowy prezent, kt�ry
tymczasem zdemoralizowa� wszystkie gnomy, po czym sp�oszy� do
zaje�d�enia wasze cenne renifery.
- Zesp� �ledczy zbada� sanie centymetr po centymetrze i
nie znalaz� �ladu po prezencie, kt�ry opisa�a�.
- Bo wypchn�am go z gondoli w powietrze! - �nie�ynka
oklap�a. - Jak ju� zreszt� m�wi�am.
Jeden z szef�w pion�w rozejrza� si� po sali.
- Czy kiedykolwiek dor�czali�my ju� podobne prezenty? -
zapyta�.
- Nie - odpar�a j�dza. - Nigdy.
- Czy kiedy mnie nie by�o obni�y� si� drastycznie poziom
inteligencji? - Powt�rka naje�y�a si�. - To nie by�o co� co
kiedykolwiek dor�czali�my. To by� jaki� zupe�nie nowy prezent.
- Tak wi�c odkry�a� co� czego nie uda�o si� znale�� pod
�adn� z trzystu narodowych wersji choinki - odezwa�a si� zn�w
ruda j�dza. Przekartkowa�a notatki i zaci�gn�a si�
papierosem. - Prezent, kt�ry nie potrzebuje nosiciela, sam si�
przemieszcza i sam rozpakowuje - tak powiedzia�a�. I wzbudza
skoncentrowan�, absolutnie niemoraln� rado��, kt�ra samym
swoim istnieniem godzi w zdrowe, prawe i moralnie zjednoczone
spo�ecze�stwo.
- Tak, dok�adnie tak! - �nie�ynka z�o�y�a d�onie, jak do
modlitwy. - S�uchajcie, wiem jak to wygl�da, ale te prezenty
naprawd� istniej�...
WAN Leon mia� do��.
- To chyba by�oby wszystko.
- Pos�uchajcie, Kane... - kontynuowa�a �nie�ynka - jeden
z dobrotliwych gnom�w. Kane by� w piwnicy domku �wi�tego
Miko�aja. Powiedzia�, �e s� tam tysi�ce prezent�w. Tysi�ce.
- To by by�o wszystko, �nie�ynko...
- Do diab�a, to wcale nie wszystko! - zerwa�a si� na
nogi. - Je�li cho� jeden z tych prezent�w dostanie si� tutaj,
te wszystkie bzdury - chwyci�a gar�� reklam�wek z
u�miechni�tym �wi�tym Miko�ajem, - b�dziecie mogli poca�owa�
na do widzenia.
Nie odezwali si�. U�miechali si� tylko jak na
reklam�wkach.
Zako�czy� to WAN Leon.
- �nie�ynka Powt�rka, numer licencji 14472, nie spe�nia
wymaga� stawianych �nie�ynkom. Jej licencja zostaje zawieszona
bezterminowo. Tym razem nie zostan� do s�du wniesione �adne
zarzuty. �nie�ynka podda si� comiesi�cznym testom,
przeprowadzanym przez technika psychiatrycznego Kompanii.
Zebranie uwa�am za zako�czone.
Zbierali si� do wyj�cia. Do zamy�lonej Powt�rki podszed�
Berek, pracownik kompanii w stopniu dziadka mroza. Mia�
wyst�powa� jako jej obro�ca, ale jako� s�abo si� stara�.
- Przepraszam, ale my�l�, �e to mog�o wypa�� lepiej...
Zignorowa�a go. Ruszy�a do drzwi i zablokowa�a przej�cie.
- WAN Leon, - odezwa�a si� do usi�uj�cego min�� j�
prezesa. - dlaczego nie sprawdzisz Dalekiej P�nocy?
- Bo nie musz�. Ludzie �yj� tam od dawna i nigdy nie
meldowali o �adnych k�opotach.
- Chwileczk� - jacy ludzie?
- Lapo�czycy. Hodowcy ren�w. Nazywamy ich w�drownymi
kolonistami.
- Ilu ich jest? Tych Lapo�czyk�w?
- Nie wiem. Sze��dziesi�t, siedemdziesi�t rodzin.
Przepu�ci mnie pani?
Przepu�ci�a.
- Rodzin? - powt�rzy�a z rozpacz�. - O rany...
KONIEC ROZDZIA�U
III.
Szli korytarzem ponurego blokowiska. W k�tach wala�y si�
stosy �mieci, na �cianach kwit�o mrowie grafitti. Wreszcie za
zakr�tem korytarza dostrzegli w�a�ciwe drzwi. Berek spojrza�
po sobie, czy jego czerwony kubrak nie jest zanadto
wygnieciony. Machinalnie rozczesa� niewielk�, s�u�bow� brod�.
Towarzysz�cy mu ojciec dyrektor zdj�� z g�owy piusk� o
wojskowym kroju i przejecha� d�oni� po ogolonych do sk�ry
w�osach.
Berek nacisn�� guzik dzwonka. Drzwi uchyli�y si�,
wyjrza�a zza nich zm�czona twarz.
- Cze��, Powt�rka - zacz�� Berek. - To ojciec dyrektor
Gourmand, reprezentuje Niepokalanych Rycerzy Moralno�ci.
�nie�ynka bez s�owa zatrzasn�a drzwi.
- Powt�rka, musimy pogada� - Berek opar� si� o futryn�. -
Stracili�my kontakt z Dalek� P�noc�...
Otworzy�a drzwi i wyjrza�a zza nich przera�ona.
Wpu�ci�a ich. Jej mieszkanie mia�o rozmiary sporego
kontenera. Berek usiad� w k�cie, a Gourmand stan�� wypr�ony
pod �cian�. Sutanna w woodland camo gustownie opina�a jego
obszerne kszta�ty. Powt�rka zrobi�a im kaw�.
- Nie mog� w to uwierzy� - odezwa�a si� do Berka -
Najpierw rzucasz mnie na po�arcie, a teraz chcesz, abym si�
tam wybra�a? Nic z tego. To nie m�j problem.
- Mog� doko�czy�? - zapyta� Berek.
- Mog� dosta� ciastko? - zapyta� Gourmand.
- Nie. Nie ma mowy.
Gourmand skrzywi� si�.
- Mo�e by� bez kremu.
Powt�rka wygrzeba�a co� w lod�wce i poda�a mu. Berek upi�
kawy.
- Powt�rka, by�aby� tam z nami - powiedzia� Gourmand
mlaskaj�c. - Mo�emy zagwarantowa� ci moralne bezpiecze�stwo.
- Ci Niepokalani Rycerze - przytakn�� Berek - to
prawdziwi, twardzi hombres. Nie ma moralnego problemu, z
kt�rym nie mogliby sobie poradzi�. Ojcze dyrektorze, mam
racj�?
- To prawda - przytakn�� Gourmand. Wyliza� talerzyk. -
Szkolono nas do sytuacji takich jak ta. Mog� co� na ciep�o?
- Wi�c nie potrzebujecie mnie - o�wiadczy�a Powt�rka. -
Nie jestem rycerzem czysto�ci moralnej.
- Tak, ale nie wiemy dok�adnie co tam si� sta�o - Berek
roz�o�y� r�ce. - Mo�e to tylko protestacyjna g�od�wka
renifer�w. Ale je�eli nie - chcia�bym ci� tam mie� jako
doradc�. Jak pewnie wiesz, nied�ugo jest Wigilia - i wszelkie
problemy przy tej okazji b�d� bardzo niemile widziane.
Zw�aszcza problemy z prezentami.
- Nie mam na to czasu. Pracuj�.
Gourmand sam obs�u�y� si� z lod�wki w rogu pomieszczenia.
Zamlaska�. Berek upi� kawy.
- Tak, s�ysza�em. Pracujesz w promocji kawy w Geancie.
- Czy to �le?
- Sk�d, w porz�dku - Berek pokiwa� g�ow�. - Ale ja
m�g�bym ci pom�c wr�ci� do asystowania pod choink�. Kompania
zgadza si� reaktywowa� twoj� licencj�.
- Je�eli pojad�?
- Je�eli pojedziesz.
- Gdzie musztarda? - zawanturowa� si� Gourmand zza drzwi
lod�wki.
- To niesamowita szansa, dziewczyno - Berek spojrza�
Powt�rce w oczy. - Musisz tylko z niej skorzysta�.
�nie�ynka spu�ci�a g�ow�.
- Nie mog�. Mam jeszcze te testy psychiatryczne...
- Wiem - przytakn�� Berek. - Czyta�em o nich. Boisz si�
odebra� paczk� z poczty. Boisz si� otworzy� pude�ko z butami.
Boisz si� otworzy� konserw�... ale musisz stawi� temu czo�o!
Podnios�a g�os.
- Powiedzia�am nie i nie zmieni� zdania!
Berek z�agodnia�.
- Dobrze, ju� dobrze - pog�adzi� j� po ramieniu. - Gdyby�
zmieni�a zdanie daj zna�.
Ruszy� do drzwi. Gourmand pod��y� za nim, z d�o�mi
obejmuj�cymi grub� kanapk� z ca�ego bochenka chleba.
- Dzi�ki za kaw� - rzuci� na odchodnym pe�nymi ustami.
Nawet si� za nimi nie obejrza�a.
Wieczorem przy�ni�o jej si�, �e dosta�a w prezencie
bombonierk�. I �e j� otworzy�a...
Nad ranem zadzwoni�a do Berka i zgodzi�a si� na jego
propozycj�.
KONIEC ROZDZIA�U
IV.
Podr�owali �nie�nym pojazdem dalekiego zasi�gu.
Obszernym, do�� komfortowym. Z w�asn� malutk� choink�
zwie�czon� logiem kompanii. By�o ich dwana�cioro - moralnie
najtwardszych, gniewnych inspektor�w przyzwoito�ci, jakich
posiada� ca�y korpus Niepokalanych Rycerzy, o czym za�wiadczy�
mo�e poni�sza lista:
Gourmand
Opona
Czkawek
�elazna
Walizkez
Dr�g
Marlena
Mr�z
Willowman
Kruke
Syndisplaja
Dwusklep
W tym towarzystwie Powt�rka i Berek pe�nili jedynie role
pomocnicz�. Chocia� nie wiadomo w jakim celu, bo moralni
zwyci�zcy nigdy �adnej nie potrzebowali.
Dotarli pod domek �wi�tego Miko�aja zgodnie z planem.
�elazna grza�a przez puste bia�e po�acie Dalekiej P�nocy nie
zwalniaj�c nawet na chwil� - najwy�ej po to, aby zdrapa� foki
z g�sienic.
Domek dostrzegli z du�ej odleg�o�ci. By� stosunkowo
skromny, drewniany, z ceglanym kominem i grub� warstw� �niegu
na dachu. Nie dali si� zwie�� niewinnemu wygl�dowi.
Przygotowali si� zawczasu, wyjmuj�c z mi�kko wy�o�onych
pokrowc�w najgro�niejsz� bro� �wiatowego obozu moralno�ci -
straszliwe, wielokalibrowe piecz�tki moralnej cenzury opartej
na prawie naturalnym.
�elazna z po�lizgiem podprowadzi�a �niegoch�d pod drzwi
domku i jego pasa�erowie rozsypali si� czujn�, rzadk�
tyralier� naprzeciw wej�cia. Powt�rka, Berek, Gourmand,
Dwusklep i �elazna pozostali w poje�dzie, dzi�ki cudom
nowoczesnej techniki utrzymuj�c ��czno�� z reszt�.
Opona gestem kaza� wywa�y� drzwi. Czkawek poradzi� sobie
z tym w mgnieniu oka, otwieraj�c pozosta�ym widok na gustownie
urz�dzony pokoik z kominkiem, w kt�rym weso�o trzaska� ogie�.
- Wchodzimy - oznajmi� Opona.
Weszli. Od razu rzuci�a im si� w oczy drabina, wstawiona
w wycementowan� sztolni� prowadz�c� w d�, do jaski�. Zeszli
ni�, trafiaj�c do w�a�ciwego kompleksu znanego jako domek
�wi�tego Miko�aja.
- Uruchomcie wykrywacz prezent�w - poleci� Gourmand
otwieraj�c torb� z chipsami.
Syndispleja wr�ci� biegiem do �niegochodu i zza konsoli z
Quakem wyci�gn�� sze�cioletniego przedszkolaka, odzianego w
str�j ministranta. Posadzi� go sobie na barkach. Ma�y chwil�
si� rozgl�da�, po czym wzruszy� bezradnie ramionami.
- Na razie czysto - zameldowa� Opona.
- Szukajcie dalej - Gourmand by� nieugi�ty. Mia� map�,
kt�r� jeden z gnom�w kiedy� sprzeda� Kompanii. Nie zauwa�y�
tylko, �e Powt�rka czyta�a mu przez rami�. Dostrzeg�a dok�d
wchodz� funkcjonariusze przyzwoito�ci.
- Ojcze dyrektorze - odezwa�a si� - w czym maczacie wasze
piecz�tki?
- W standardowych, dziesi�ciomilimetrowych poduszkach z
czerwonym tuszem. Dlaczego pytasz?
- Wasi ludzie znajduj� si� bardzo blisko noclegowni
polarnych nied�wiedzi.
- I co z tego?
- Je�eli zaczn� stemplowa�, czy nie...
- Hou, hou... - w��czy� si� Berek. - Ona ma racj�.
- Ma racj�? Co do czego?
- Widzi ojciec dyrektor, �wi�ty Miko�aj technicznie rzecz
bior�c wynajmuje jaskinie pod swoim domkiem od dominuj�cego w
okolicy gatunku. Je�eli zaczniecie stemplowa� na o�lep,
mo�ecie kt�remu� nied�wiedziowi zachlapa� futro i... adios
muchachos...
- No to �wietnie - zbulwersowa� si� Gourmand. - K***a
ma�. Genialnie. No �esz w m***�...
Zastanowi� si� chwil�. Wreszcie przysun�� do ust zdaln�
kratk� spowiednicz� i odezwa� si�.
- Aa... Opona...
W g��bi kompleksu Opona pstrykn�� palcami zatrzymuj�c
swoich ludzi.
- Opona, nie mo�ecie tam stemplowa� - Gourmand nerwowo
przygryz� Snickersa. - Chc�, �eby� zebra� od wszystkich
poduszki z tuszem.
Cz�onkowie dru�yny, jak przysta�o na Niepokalanych
Rycerzy, nie przyj�li tego rozkazu ze zrozumieniem.
- Czy ten sk*****l oszala�? - Syndispleja nie uwierzy�
w�asnym uszom.
- Czego mamy u�ywa�? - odezwa� si� Mr�z. - Dobrej nowiny?
- Ojcze dyrektorze wydaje mi si�, �e... - zacz�� Opona,
ale Gourmand nie da� mu doj�� do s�owa.
- Bez dyskusji, wikary. U�yjcie ta�my klej�cej. I �adnych
banderoli!
Opona spojrza� na swoich ludzi ci�kim wzrokiem.
- S�yszeli�cie szefa, ch�opcy. Oddawa� poduszki z tuszem.
No, dalej.
Z najwy�sz� niech�ci�, nadal marudz�c, wydobyli z
wszytych w stu�y kieszeni swoje skromne, z�ote puzderka. Opona
zebra� je szybko.
- Mr�z, ty je poniesiesz - zadecydowa�. Gdy wezwany
nadstawi� tac� ze stela�em, wikary zrzuci� na� ca�e nar�cze
gustownych drobiazg�w. Teraz zdani byli tylko na rolki czarnej
ta�my klej�cej.
Nie m�g� widzie�, jak za jego plecami Walizkez wyj�a z
kieszeni dodatkowe poduszki z tuszem. Jedn� poda�a dalej.
- Ekstra, Wal - ucieszy� si� Dr�g.
Ruszyli dalej. Obszerny, miejscami poszerzany korytarz
sko�czy� si� nagle. Id�cy na szpicy Walizkez i Dr�g znale�li
si� w wielkiej, wysokiej hali. Ku ich zaskoczeniu nie by�a ani
pusta, ani ciemna. Na �rodku sta�a wysoka, g�sta choinka o
ga��ziach bogato ustrojonych rozmaitymi ozdobami. Bombki,
pierniki, gwiazdy - czego tylko dusza zapragnie. A jakby tego
by�o ma�o, ca�e drzewo ozdobiono z wpraw� setkami choinkowych
�a�cuch�w, du�ych i ma�ych, girland i �wiate�ek. Widok by�
naprawd� pi�kny. Oczywi�cie niemoralnie pi�kny, bo nic co
moralne nie mo�e by� tak pi�kne.
- Pracowite te prezenty... - rzuci� pod nosem Opona, gdy
wy�oni� si� z korytarza.
W tym czasie reszta ju� przeszukiwa�a okolic�. Pod nogami
szele�ci�y dziesi�tki zu�ytych arkuszy ozdobnego papieru
pakowego i kilometry spl�tanych wst��ek. Jasne sta�o si�, �e
opr�cz wielkiej choinki w hali znajdowa�o si� te� wiele
mniejszych drzewek, r�wnie niemoralnie przystrojonych. Opona
wyda� rozkaz przeczesania przestrzeni pod ka�dym z nich.
Trud ten nie okaza� si� daremny. Marlena, kt�ra sz�a
mniej wi�cej w �rodku grupy dostrzeg�a co� pod jednym ze
�wi�tecznych drzewek. Podesz�a zaciekawiona i pochyli�a si�
nad pod�og�.
Prezent by� tam.
Niedu�y, ale i nie za ma�y. Zawini�ty grubo w gustowny
papier, przepasany szerok� wst��k� nieprzyzwoitego koloru i
zdradzaj�cy kszta�tem niemoraln� zawarto��. Dotkn�a jego
powierzchni i w�wczas prezent zacz�� si� gwa�townie
odpakowywa�. Cz�� papieru osun�a si� i Marlena dostrzeg�a
zawarto��. To by�a kaseta video z filmem "Ksi�dz - Director's
Cut"...
- Odsu� si�! - krzykn�� zza niej Opona. Dopad� do
prezentu i owin�� go grubo ta�m� klej�c�. Szelest papieru
urwa� si� nagle.
- W sam� por�, wikary - Marlena odetchn�a z ulg�.
W tym samym momencie zorientowa�a si�, �e szelest
rozwijaj�cego si� papieru pakowego pojawi� si� zn�w. Rozlega�
si� w ca�ej hali.
- Prezenty! - krzykn�� nagle Syndisplaja, przedszkolak na
jego ramionach stara� si� wskazywa� wszystkie kierunki
jednocze�nie.
- Jaka pozycja? - Opona poderwa� si� na nogi.
- Eee... - Syndisplaja spojrza� na Wykrywacz, - nie mog�
ustali�. Zbyt wiele sygna��w. Zbli�aj� si�!
- Przej�� na podczerwie�, ludzie - rozkaza� Opona.
W �nie�nym transporterze Gourmand bekn�� niespokojnie.
- Opona, co si� dzieje?
- Wycofaj sw�j oddzia�, Gourmand - za��da�a Powt�rka.
- Mam sygna�y z przodu! Z ty�u! Tutaj jest gorzej ni� pod
choink�!
- Gdzie cz�owieku... ciemno�� widz� - Mr�z rozejrza� si�.
- Nic tu nie ma - uspokoi� go Czkawek.
- M�wi� ci, �e kto� tu co� rozpakowuje, ale to nikt z
nas! - Syndisplaja niemal wpad� w panik�.
- Mo�e nie wida� ich w podczerwieni? - rzuci� Czkawek.
- A mo�e w og�le si� nie poka��? - Marlena rozejrza�a si�
po s�abo o�wietlonym stropie hali.
Nie dostrzeg�a, �e za jej plecami od �ciany oderwa� si�
stos prohibit�w obwi�zanych niemoralnie r�ow� karbowan�
bibu�k�. Zachwia� si� niebezpiecznie i run�� w d�.
- Aaaa! - wrzasn�a, gdy j� przywali�y.
Mr�z obr�ci� si� w jej kierunku, a wtedy niespodziewanie
rolka ta�my klej�cej odwin�a si� w d�oni Marleny i sp�ta�a mu
nogi. Straci� r�wnowag� i zatoczy� si�.
- Chol*************a! - krzykn�� z desperacj�.
Run�� z n�g, przygniataj�c sob� tac� z poduszkami pe�nymi
tuszu. Czerwie� trysn�a z impetem we wszystkie strony. Kruke
dosta� prosto w oczy. Zakry� je i poda� ty�y, pakuj�c si�
mi�dzy dwie ros�e choinki, za kt�rymi co� podejrzanie
szele�ci�o. Mr�z tymczasem stoczy� si� w odleg�y, ciemny k�t
hali, coraz mocniej opl�tywany feraln� ta�m� klej�c�.
- Mr�z! - wrzasn�� za nim Czkawek.
- Nie - zaoponowa� Opona - ca�kiem tu ciep�o...
Czkawek nie da� za wygran� - ruszy� odszuka� koleg�. Po
kilku krokach potkn�� si� o co�. Kto� le�a� przywalony
przewi�zanymi wst��k� rocznikami Playboya. Czkawek odepchn��
je kopniakiem. Kruke. Za p�no. Na jego twarzy zastyg� wyraz
absolutnie niemoralnego zadowolenia.
- Rany, Opona, - odezwa� si� z niezadowoleniem Gourmand.
W�a�nie rozla� sobie capuccino. - Co tam si� dzieje?
- Willowman i Kruke znikn�li! - odpowiedzia� Czkawek.
- Powt�rz, nie s�ysz� - Oponie co� szele�ci�o w
s�uchawkach. A mo�e poza nimi?
Kto� zacz�� krzycze� niedaleko, z wyra�nym - acz
nienaturalnym - zadowoleniem. Czkawek zna� ten g�os.
- Willowman! Willowman! - zawo�a�.
Walizkez nie wytrzyma�a.
- Gramyyy! - wrzasn�a. Rzuci�a si� mi�dzy choinki
d�gaj�c stemplem przed siebie na o�lep. Dr�g przy��czy� si� do
niej. Trafi�a raz, drugi, trzeci. Czerwie� cenzorskiego
stempla rozbryzn�a si� na kilku pow�okach, obezw�adniaj�c
straszliw� si�� moralnej wy�szo�ci. Kolejne prezenty
nieruchomia�y bezradnie, z wielkimi symbolami wbitymi na
wszystkich mo�liwych p�aszczyznach. Oponie si� to nie
spodoba�o.
- Walizkez! Dr�g! Przesta�cie stemplowa�! - rozkaza�. -
Walizkez!
Nie zd��y� si� obr�ci� - z cienia wysokiej choinki
wychyli�a si� wysoka sterta podr�cznik�w do RPG, ustawionych
jeden na drugim. Ze szczytu oderwa� si� dek kart do Konklawe:
The Gathering i run�� na Opon�.
- Ha! - zdo�a� tylko wrzasn��, nim przydusi�a go fala
nieobyczajnych atrakcji.
Dr�gowi wiod�o si� lepiej - zion�� moralnym �adem za
pomoc� piecz�ci, g��boko umaczanej w czerwieni. Na
nieszcz�cie tusz po ostemplowaniu ha�dy moralnie agresywnych
prezent�w wyczerpa� si�, wi�c Dr�g z desperacj� chwyci� za
rolk� ta�my klej�cej.
- Czkawek! - wrzasn�a Walizkez - Wychodzimy!
Pod nat�okiem prezent�w zacz�li si� cofa�. Dr�g stara�
si� ich os�ania�. Niestety opl�tuj�c kilka solidnie acz
nagannie wygl�daj�cych pude�, udrapowanych w fiku�ny papier
pakowy, da� si� zaj�� z boku. Nagle �wie�o ratyfikowany przez
parlament dokument o przyznaniu r�wnych praw religijnym
rozg�o�niom radiowym podtoczy� mu si� prosto pod nogi. Dr�g
podni�s� go machinalnie, omi�t� wzrokiem, a potem krzykn��
bole�nie, ugodzony moraln� niesprawiedliwo�ci�, i znikn��
gdzie� w cieniach.
- Dr�g! - krzykn�a Walizkez z rozpacz�. Wyczerpa�a sw�j
tusz dobr� chwil� wcze�niej, wi�c doby�a zza stu�y gar�cie
banderol antyimportowych i rzuci�a si� na stado coraz bardziej
namolnych karton�w z rosyjskim alkoholem. W mgnieniu oka w
nich zaton�a.
Dzi�ki po�wi�ceniu towarzyszy, pozosta�ych dw�ch
Niepokalanych Rycerzy dotar�o do drabiny i pr�bowa�o wdrapa�
si� na g�r�. Drabina chwia�a si� niebezpiecznie, wi�c za�oga
�niegochodu rzuci�a si� na pomoc. Powt�rka chwyci�a drabin�,
�elazna si�gn�a r�k� w d� i pomaga�a si� wdrapywa�. Czkawek
zdo�a� dotrze� na g�r�, odpieraj�c nieobyczajne sukcesy
rynkowe komputerowej gry Sim Parafia. Syndisplaja mia� mniej
szcz�cia. Nadepn�� na wydrukowan� na kredowym papierze ustaw�
o ca�kowitym rozdziale ko�cio�a od pa�stwa, po�lizn�� si� i
run�� na k��bi�ce si� w dole prezenty, poci�gaj�c us�u�n�
�elazn� ze sob�. Pozostali nie czekali d�u�ej - w panice, jak�
mo�e wywo�a� tylko prawdziwe, niemoralne zagro�enie, pobiegli
do �niegochodu. Wypadli z domku �wi�tego Miko�aja przepychaj�c
si� wzajemnie. �niegoch�d sta� z szeroko otwartym wej�ciem -
to Dwusklep opu�ci� na chwil� fotel kierowcy i poszed� si�
odla�.
Przywo�ali go do porz�dku i ruszyli. Z ka�dym kolejnym
kilometrem dziel�cym ich od legowiska prezent�w coraz bardziej
upadali na duchu. Wydawa�o si�, �e ruja i por�bstwo niechybnie
zaw�adn� �wiatem.
A nad ich g�owami pojawi�a si� zorza polarna, ca�kowicie
blokuj�c ��czno��.
KONIEC ROZDZIA�U
V.
Po dwudziestu czterech godzinach ich nastr�j nie uleg�
poprawie. Wracali milcz�c ponuro. Zosta�o ich zbyt ma�o, aby
skutecznie przeczesa� wszystkie zakamarki jaskini. Odnale��
wszystkie niemoralne prezenty i je ocenzurowa�. Nadal
pozosta�o ich zapewne sporo, �atwo wi�c przemieszaj� si� ze
zwyk�ymi podarkami. I przenikn� na ca�y �wiat.
Tymczasem by� ju� wigilijny poranek. Pozosta�o niewiele
czasu, aby ostrzec Kompani� i ca�y �wiat przed tym co, niby
fluor w wodzie pitnej, mia�o zakra�� si� pod choinki ca�ego
�wiata, a stamt�d w dusze i sumienia ludzi.
Ale musieli zd��y�. Nie by�o innego wyj�cia. Dwusklep,
kt�ry usiad� za kierownic� nie zwalnia� nawet na chwil�, ale
silny przeciwny wiatr utrudnia� podr�. Liczyli jednak, �e
wkr�tce wejd� w zasi�g radiowy i b�d� w stanie przekaza�
ostrze�enie.
Gdy wzesz�a pierwsza gwiazdka, zrobili ma�� przerw� w
podr�y. Byli zm�czeni ha�asem silnika i przybici ostatnimi
wydarzeniami. Potrzebowali odpr�enia. Zebrali si� na skromnej
kolacji w tylnej cz�ci pojazdu, pod ma�� pok�adow� choink�.
Z�o�yli sobie �yczenia i zagry�li suchym prowiantem.
- Nie b�dzie prezent�w? - zapyta� Czkawek.
- Nie - u�miechn�a si� Powt�rka. - Nie chc� ich ogl�da�
przez d�ugi czas.
Nie powinna by�a tego robi�, u�wiadomi�a sobie
natychmiast. Nie wolno �ycze� wypowiada� na g�os, bo wtedy si�
nie spe�ni�...
Zza nich, z k�ta obszernej kabiny dobieg� ich
charakterystyczny szelest rozwijaj�cego si� papieru. Obejrzeli
si� z przera�eniem. Po�r�d odwini�tego papieru i wst��ek
le�a�y straszliwe cztery numery "Stra�nicy", wydane za
pieni�dze z rz�dowych dotacji.
Nikt nie ujdzie przed wigilijnym prezentem.
KONIEC KSI��KI